Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Rozwój osobisty i kariera

Generalista, czyli umiejętne zastosowanie Zasady Pareto

Patrząc wokół nas widzimy bardzo silny trend w kierunku coraz większej specjalizacji. Ludzie wokół nas specjalizują się na potęgę, często poświęcając na to wiele czasu i energii. Jak zwykle w takiej sytuacji bardzo nasila się konkurencja i coraz trudniej się w niej wybić.

Wielu z Was zadaje sobie zapewne pytanie, czy można jakoś ominąć, bądź przeskoczyć ten wyścig i przed podobnym zagadnieniem stanąłem już ładnych parę lat temu. Może moje doświadczenia przydadzą się komuś do wypracowania własnego rozwiązania na życie, u mnie funkcjonuje to całkiem dobrze :-)

Zacznijmy od obydwu definicji specjalista-generalista

Tradycyjne określenie tych dwóch terminów sprowadza się do nieco przerysowanego „specjalista to człowiek, który wie wszystko o niczym, a generalista to ten, który wie nic o wszystkim” :-)
W rzeczywistości te ekstrema nie występują, a przynajmniej nie spotkałem się z nimi :-)
Generalistą nazywam w takim przypadku osobę, która nie posiadając specjalistycznej wiedzy „aż do dna” jest nieźle zorientowana w różnych zagadnieniach. Przez „nieźle” rozumiem, zgodnie z zasadą Pareto, że ma on te 20% wiedzy i umiejętności w każdej z tych dziedzin, które dają mu 80% możliwości działania w niej (całkiem nowe podejście do uczenia się, nieprawdaż :-)).

Jeśli teraz powiemy (upraszczając), że specjalista inwestując 100 procent swojego czasu zdobywa wiedzę wartą 100 jednostek, to generalista, umiejętnie dobierając to, czego się uczy zdobywa umiejętności warte znacznie (teoretycznie 5 razy) więcej. Cały trik polega na właściwym dobraniu tych 20% z każdej dziedziny oraz takiej kombinacji tych ostatnich, która jest rzadka i poszukiwana na rynku. Wtedy praktycznie nie masz konkurencji a jeśli potrafisz zrobić Twoim działaniem dużą różnicę to klienci gotowi są płacić wręcz nieprzyzwoite pieniądze za Twoje usługi :-)

Jak zrobić to w praktyce?

Zacznij od jednej dziedziny, którą lubisz, co jest warunkiem koniecznym aby przez całe lata robić coś naprawdę dobrze. W niej wykorzystaj Twoje doświadczenie, aby określić które 20% maksymalnie zwiększa Twoją skuteczność i nie żałuj wysiłków aby zdobyć te umiejętności. To da Ci niezłą bazę, pozwalającą zarabiać na życie a czas, który zaoszczędzisz zainwestuj w poznawanie kolejnej interesującej Cię dziedziny. W tej znów znajdź kluczowe 20% i opanuj je. Potem powtarzaj tę procedurę kilka razy :-)

Pamiętaj, że chodzi o zdobywanie umiejętności praktycznych, więc cała seria formalnych studiów (kilka fakultetów) nie jest właściwym rozwiązaniem !!!

Tam będą uczyć cię teoretycznie i „całościowo” marnując Twój czas zapychaniem Ci głowy dużą ilością inteligentnie brzmiącego „mułu informacyjnego”

W rezultacie możemy dojść do sytuacji kiedy:

  • specjalista zna 100% jednej dziedziny dające mu 100 możliwej skuteczności
  • generalista zna:
    – 20% dziedziny A dającej mu 80% możliwej skuteczności w tym zakresie
    – 20% dziedziny B dającej mu 80% możliwej skuteczności w tym zakresie
    – 20% dziedziny C dającej mu 80% możliwej skuteczności w tym zakresie
    – 20% dziedziny D dającej mu 80% możliwej skuteczności w tym zakresie
    – 20% dziedziny E dającej mu 80% możliwej skuteczności w tym zakresie

O ile tych procentów generalisty nie możemy po prostu dodawać :-) to już na pierwszy rzut oka widać wyraźnie, że przy odpowiednim doborze A,B,C,D i E oraz zdobywanych „kawałków” umiejętności wartość rynkowa takiego człowieka będzie całkiem duża :-)

To, co opisałem powyżej to oczywiście spore uproszczenie rzeczywistej sytuacji, bardziej chodziło mi o opisanie zasadniczej idei. Proporcje pomiędzy poszczególnymi dziedzinami nie muszą (i prawdopodobnie nie będą) równe, nie jest też konieczne aby było ich pięć. W naszą „A” jako główną specjalność możemy zainwestować więcej niż 20% czasu a te ostatnie 20% można na przykład porozdzielać na dużą liczbę innych zagadnień, co znacznie powiększy nasze zrozumienie świata. Taką właśnie drogę obrałem w 1991 i jak mówią Amerykanie „I never looked back”. Nie jest to droga dla każdego i nie każdą karierę da się skonstruować w ten sposób. Mimo tego, dla inteligentnych i ciekawych życia osób jest to bez wątpienia podejście warte rozważenia i uwzględnienia, bo robienie przez całe lata tego samego byłoby dla nich bardzo frustrujące. Stosując je można też, jak już wspomniałem, zarabiać uczciwie bardzo konkretne pieniądze, co jest dodatkowym „cukierkiem” całej sprawy.
Jeśli chcecie wiedzieć więcej, to zapraszam do dyskusji.

Komentarze (57) →
Alex W. Barszczewski, 2007-09-17
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR, Motywacja i zarządzanie, Rozwój osobisty i kariera

Młodzi ludzie w pracy

Ostatnio dyskutowałem na powyższy temat z wieloma managerami i może moje obserwacje oraz przemyślenia będą przydatne też dla kogoś z Was.
Patrząc na młodych pracowników (mniej więcej do trzydziestki) widać dość wyraźnie, że dzielą się oni na co najmniej 3 różniące się od siebie grupy, przy czym granica między nimi, choć nieostra, często jest odbiciem ich wieku i momentu startu w karierze zawodowej. Te grupy to:

„Szczęściarze”, którym udało się jeszcze kupić mieszkanie, zanim ceny nie poszły w górę tak bardzo, że stało się to niemożliwe, nawet na bardzo długoterminowy kredyt. Są to na ogół osoby, które zaczynały pracę stosunkowo dawno, w międzyczasie często mają własne rodziny i dzieci. Ich typowa hierarchia priorytetów w pracy to:

  • stabilność miejsca pracy i związana z tym pewność przychodów – nad głową wisi spory kredyt i niespłacanie rat mogłoby skończyć się nie tylko utratą wymarzonego mieszkania, ale też załamaniem się pewnej koncepcji życiowej i „obciachem” wśród znajomych i dalszej rodziny. Dodatkowo fakt posiadania dzieci znacznie podnosi wymagania co do ewentualnego lokum zastępczego, więc byłaby to spora katastrofa.
  • wysokość zarobków – duży kredyt bardzo ciąży na budżecie, do tego dochodzą często koszty związane z posiadaniem dzieci, a człowiek chętnie skorzystałby z młodości zamiast być tylko wyrobnikiem pracującym na spłatę rachunków
  • atmosfera w miejscu pracy
  • możliwości rozwoju zawodowego – na który z powodu innych obowiązków jest coraz mniej czasu i …. ochoty

Tacy pracownicy są stosunkowo wygodni do prowadzenia, silnie rozwinięta pierwsza potrzeba i dodatkowa odpowiedzialność powodują, że musiałoby stać się coś naprawdę poważnego, aby podjęli oni decyzję o zmianie pracy, znosząc cierpliwie ograniczenia w możliwościach dalszego rozwoju a nawet atmosferze w firmie. Ich sytuacja może stać się krytyczna w wypadku znaczącego podniesienia stóp procentowych, większość z nich ma pożyczki o zmiennej stopie oprocentowania, a to silnie podniesie raty wieloletnich kredytów hipotecznych. Wtedy może okazać się, że pensji nie wystarcza nawet na spłatę kredytu i jeśli jako manager nie będziesz mógł poważnie podnieść im wynagrodzenia to zdesperowane osoby pojadą nawet „na zmywak”, byle tylko nie dopuścić do katastrofy związanej z utratą wymarzonego mieszkania. Na to długoterminowo trzeba wziąć poprawkę.

„Pechowcy”, którzy w chwili obecnej nie mają realnych szans na kupno mieszkania. Ci ludzie dzielą się znowu na dwie podgrupy :-)

Podgrupa pierwsza to ci, którym zależy na osiągnięciu czegoś w życiu, a wobec niemożności „osiągnięcia” własnego mieszkania zwrócili się ku innym celom życiowym. Paradoksalnie niemożność kupienia własnej nieruchomości może okazać się dla nich ogromnym błogosławieństwem, bo powstrzymuje przed wczesnym zakładaniem rodziny i uwalnia bardzo duże rezerwy czasu i energii, które można wykorzystać na własny rozwój. Tutaj mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem, które opisywał Guy Kawasaki tłumacząc przyczyny sukcesu Silicon Valley

Interesujący w kontekście naszych przemyśleń jest cytat:

„High housing prices. If houses are cheap, it means that young people can buy housing sooner and have kids. When they have kids, they can’t take as much risk and don’t have as much energy to start companies. (I have four kids—I barely have the time and energy to blog, much less start a company.)„

Ci młodzi (bo przeważnie są to młodsze roczniki) wiedzą to (lub przynajmniej czują intuicyjnie) i „dodają gazu”, aby zmieniając reguły gry nie gonić tych „ustabilizowanych” (co byłoby dość beznadziejnym przedsięwzięciem), lecz po prostu przeskoczyć ich przy najbliższej nadarzającej się okazji. Prawdziwej Silicon Valley raczej w Polsce nie stworzymy, ale prawie na pewno powstanie i u nas kasta niezależnych, mobilnych i bardzo wysoko opłacanych specjalistów (albo i generalistów) na których inni będą patrzeć i mówić „ale im się udało” :-) Takich młodych ludzi widzę już w Polsce, choć czasem jeszcze nie wiedzą jaki naprawdę drzemie w nich potencjał. Tym wszystkim mówię przy okazji: „Jestem waszym człowiekiem! Co mogę dla Was zrobić?”

Wracając do ich priorytetów, to wyglądają one następująco:

  • możliwość rozwoju osobistego i zawodowego – najważniejsza sprawa z wszystkich, osoby te mają świadomość tego, że jest to fundament do bardzo, bardzo wielu rzeczy, od znalezienia właściwego partnera życiowego, po ciekawą i bardzo dobrze płatną pracę
  • ciekawe zajęcia – zdolność znoszenia nudy i szarości jest w całym tym młodym (20-25 lat) pokoleniu znacznie mniejsza niż u poprzednich i dobrze że tak jest :-)
  • dobra atmosfera w miejscu pracy
  • długo nic …… :-)
  • pieniądze – brak poważniejszych stałych zobowiązań i częste jeszcze mieszkanie w domu rodzinnym nie tworzą presji w tym kierunku. Nie oznacza to, że są one całkiem nieważne, po prostu przeważa nastawienie „najpierw nauczę się wnosić dużą wartość na rynek, potem będę kasował naprawdę duże pieniądze”

Jak widać z powyższego, takimi ludźmi trzeba zarządzać całkiem inaczej niż pierwszą grupą (nie mówiąc już o tej, o której zaraz napiszę) i bardzo wiele firm nie ma o tym zielonego pojęcia. W dobie walki o talenty jest to poważne upośledzenie i dlatego zalecam każdemu managerowi uczciwe przeanalizowanie, jak wyglądają jego umiejętności w tym aspekcie. Możemy też na ten temat podyskutować, bo zobaczycie, za parę lat będzie to w wielu branżach być albo nie być w gospodarce.
Podgrupa druga to równie młodzi ludzie jak ci z tej poprzedniej, niemniej o innym nastawieniu do życia. Mam z takimi osobami stosunkowo mały kontakt, niemniej ich podstawowe priorytety są dość wyraźne:

  • jak najwięcej zarobić, przy jak najmniejszym zaangażowaniu w to, co robią. Najczęściej traktują swoje zajęcie jak pracę w fabryce od 9 do 17, bez głębszej refleksji nad tym co robią i jaki jest tego sens w szerszej perspektywie. W myśl zasady: „Kierownik kazał, to robimy”
  • zdolność znoszenia nudy i szarości jest równie niska jak u kolegów z grupy opisanej powyżej co przy braku własnego rozwoju prowadzi do potężnych frustracji (poczytajcie sobie niektóre blogi :-))
  • rozrywka i zabawa „tu i teraz” bez patrzenia na długofalowe konsekwencje jest bardzo ważna

Dla managera tacy pracownicy stanowią poważny problem, bo z tego rodzaju ekipą trudno jest cokolwiek poważniejszego zrobić. Ci ludzie uciekną, kiedy tylko ktoś zaproponuje im trochę więcej pieniędzy, nieważne jakie inne zalety ma Twoja firma i jakie perspektywy otwiera przed zaangażowanymi pracownikami.
Długoterminowo warto eliminować takie (zaraźliwe!) przypadki z twojego teamu, inaczej Twoja jakość życia będzie niepotrzebnie cierpieć.Wyniki firmy też!

Członkom tej ostatniej podgrupy, jeśli czytają te słowa, chcę przypomnieć stare, chyba japońskie przysłowie, które mówi:

„Fala przypływu unosi wszystkie łodzie”

Większość z Was niezależnie od podejmowanych decyzji unosi się na fali dobrej koniunktury, którą mamy od co najmniej 5 lat. Ryzykowne kredyty, brak troski o własną pozycję na rynku pracy itp. nie stanowią problemu dopóki jesteśmy w jadącej do góry windzie ogólnego wzrostu gospodarki. Tak nie będzie zawsze, czy nam się to podoba czy nie, czekają nas też odwrotne cykle, a wtedy nieprzygotowani na to obudzą się z przysłowiową ręką w nocniku, a jego zawartość będzie bardzo nieprzyjemna.

Ktoś, kto nie przeżył minirecesji mającej miejsce około roku 2000 nie zna z własnej praktyki, jak to jest na rynku pracy kiedy mamy wiele osób goniących za śladową ilością ofert. To nie jest miła sytuacja! Jeśli ktokolwiek z Was chce podjąć odpowiednie działania zapobiegawcze, to też jestem otwarty na rozmowę. Sam mam niemałe doświadczenie w podejmowaniu nierozsądnych decyzji i wychodzeniu z problemów przez nie spowodowanych :-)

Powyższe spostrzeżenia stanowią naturalnie duże uproszczenie zagadnienia, prawdopodobnie istnieją też pracownicy o cechach stanowiących mieszankę tych grup, jak i też tacy, którzy do żadnej nie pasują. Z tego musimy sobie zdawać sprawę, niemniej mamy teraz pewną podstawę do dyskusji, a Czytelnicy do przemyśleń o swojej sytuacji.

Zapraszam do rozmowy w komentarzach, a jeśli uważacie cały temat za wartościowy to polećcie ten post innym

Komentarze (84) →
Alex W. Barszczewski, 2007-09-09
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR, Rozważania o szkoleniach, Rozwój osobisty i kariera

Porozmawiajmy o szkoleniach

Dziś wystartujemy serię dyskusji zajmujących się dość istotnym tematem jakości szkoleń, które są Wam oferowane zarówno przez Wasze firmy, jak i na otwartym rynku.
Zacznijmy od paru przykładów:

  • Pamiętacie, jak pisałem o dziale sprzedaży pewnej firmy, gdzie zdolni młodzi ludzie byli przez ponad 2 lata kondycjonowani przez „ekspertów firmy szkoleniowej” na sprzedaż „przez wyskamlanie”? Z jaką ulgą przyjęli wiadomość, że dobra sprzedaż B2B to nie jest poniżanie się przed klientem? Mimo tego sporo czasu i energii zajęło „oduczenie” ich tych szkodliwych postaw i ten czas można by wykorzystać w lepszy sposób. Frustrujących, spędzonych na płaszczeniu się przed klientem dwóch lat życia tak czy inaczej nikt już tym młodym ludziom nie zwróci.
  • Kiedyś też wspomniałem o innej firmie „ekspertów”, którzy doświadczonych sprzedawców lidera na rynku (mających 8-10 lat doświadczenia w swojej, bardzo wymagającej branży) usiłowali nauczyć negocjacji dzieląc klientów na zwierzątka ( liski, niedźwiadki itp.!!!!!) i ucząc odpowiednich „strategii” :-)
  • Kilka miesięcy temu, na drugi moduł moich szkoleń managerskich dla Project Managerów (zajmujący się negocjacjami dla PM) trafił Kolega, który poprzedniego dnia ukończył szkolenie PM w renomowanej firmie zajmującej się tym tematem, gdzie ostatnim zagadnieniem były… negocjacje prowadzone przez jakiegoś utytułowanego zachodniego eksperta. Ku jego i mojemu zdumieniu podczas ćwiczeń typowych sytuacji negocjacyjnych Project Managera nie dało mu to absolutnie żadnej przewagi nad „zielonymi” kolegami, którzy dotąd nie mieli żadnego treningu z tej dziedziny!!!
    Po co było tamto szkolenie???

    Co lepszego można było zrobić z wydanymi na nie dużymi pieniędzmi?
  • Na szkoleniu dla doświadczonych managerów usług serwisowych w przemyśle (nawiasem mówiąc tam trzeba używać specyficznego języka i mam nawet nagraną próbkę z pozwoleniem na jej opublikowanie :-)) słyszałem ostatnio, że byli na szkoleniu „SPIN Selling” prowadzonym przez dwóch niedoświadczonych dwudziestoparolatków. Wiedza „trenerów” najwyraźniej pochodziła z książki pod tym samym tytułem (Neil Rackham, „SPIN Selling”), która wydana po raz pierwszy w 1988 roku leży u mnie zakurzona na półce od połowy lat dziewięćdziesiątych! Komentarz chyba zbyteczny!!
  • Jedna z moich znajomych, która piastuje ważne stanowisko w pewnym międzynarodowym koncernie i jest tam odpowiedzialna za milionowe kontrakty na skalę międzynarodową napisała mi ostatnio w mailu o rozmowie z polskim dyrektorem sprzedaży (cytuję za jej zgodą i dziękuję za inspirację do napisania tego tekstu :-)) :
    „Pośmialiśmy się trochę z rożnych trików których próbowali go uczyć różni trenerzy, też spotkał się z wersją aby np. do negocjacji wybrać duszne pomieszczenie, nie podawać wody, niewygodne krzesła itp. aż nie chce mi się wierzyć że ludzie płacą za takie dyrdymały. Nie wyobrażam sobie takiej rozmowy z poważnym klientem w relacji B2B w rozmowie o wielomilionowym kontrakcie. Wynika to pewnie z tego że prowadzący nigdy nie byli odpowiedzialni za zarządzanie większym projektem niz własny budżet domowy….. a negocjować uczą się z książek i od salesów którym próbują wcisnąć te śmieszne teorie„

Ten mail, to była kropla, która u mnie przepełniła czarę!! Trzeba ten drażliwy temat w końcu poruszyć.

Trzeba sobie wreszcie otwarcie powiedzieć, że większość przeprowadzanych w Polsce treningów z tzw. umiejętności miękkich (komunikacja, negocjacje, prezentacje, argumentacja, motywacja, techniki sprzedaży B2B) jest zwykłym marnotrawstwem czasu uczestników i środków finansujących je firm, bądź instytucji.

Klienci za swoje naprawdę duże pieniądze (bo mamy w Polsce stawki europejskie) otrzymują bardzo często „produkt szkoleniopodobny„, skonstruowany wyłącznie w celu uzasadnienia dla wystawienia słonej faktury albo uzyskania dotacji z Unii.

Teoretycznie powinno mnie to cieszyć, bo ten stan rzeczy powoduje, że klienci, którzy naprawdę potrzebują rezultatów (spora część firm działa w Polsce jednak w warunkach konkurencji rynkowej) sami trafiają do mnie i raczej nikt nie negocjuje moich honorariów, ale ta sytuacja jest przecież chora. Jej podstawowe wady są następujące:

  • jak już wspomniałem powyżej marnowana jest ogromna (w skali gospodarki) ilość czasu ludzi, którzy mogliby zużyć go bardziej produktywnie
  • ci sami ludzie zniechęcają się do dalszego kształcenia się, choć w biznesie jest im ono koniecznie potrzebne (szkoły i uczelnie nie uczą wielu potrzebnych umiejętności interpersonalnych)
  • firmy nie widzą wystarczającego ROI (return of investment) środków wydanych na szkolenia. W tej sytuacji ludzie chcący zorganizować jakieś rzeczywiście dobre treningi mają duże trudności w uzyskaniu od swoich przełożonych odpowiednich budżetów na te cele. Rezultat: znowu niedobór umiejętności u pracowników
  • ludziom płacącym za szkolenia z własnej kieszeni wyciągane są spore dla nich pieniądze i często nie otrzymują on w zamian żadnej realnej wartości, tylko pozory i dość bezwartościowy kwitek

Ten stan należy koniecznie zmienić i dlatego czas na głośne powiedzenie „król jest nagi!!”. Trzeba się zastanowienie, co możecie zrobić, aby jako rynek wymusić lepszą jakość dostarczanego Wam „towaru”. Bo niestety jesteście współwinni za istniejący stan rzeczy akceptując bezkrytycznie różne pozorne autorytety i znosząc robienie was „w konia” w milczeniu.

Jeśli ten temat Was interesuje to w następnych odcinkach zamierzam napisać mały „training survival guide” dla uczestników, managerów i odpowiedzialnych pracowników HR.

Na razie zapraszam Was do podzielenia się Waszymi doświadczeniami ze szkoleń, co Wam się przydarzyło i jakich oryginalnych trenerów spotkaliście :-)

PS: Jak widać na przykładach wspomnianych w poniższych linkach problematyka dotyczy nie tylko szkoleń miękkich

Link 1 Link 2

Komentarze (85) →
Alex W. Barszczewski, 2007-08-28
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Przetestuj Twoje marzenia cz. 2

Po dość intensywnej dyskusji o konieczności testowania naszych marzeń (przynajmniej jeśli ich realizacja wymaga dużych poświęceń) postanowiłem napisać Wam o moim wielkim marzeniu, które miało decydujący wpływ na całe moje dorosłe życie i którego zbyt desperacka realizacja o mało nie pozbawiła mnie bardzo wielu możliwości.

Kiedy miałem 20 lat po raz pierwszy spędziłem wakacje na Mazurach i niezwykle spodobało mi się żeglowanie i cały styl życia z tym związany. Zdałem egzamin na patent sternika i dzięki temu każdego lata, prawie bez pieniędzy (za to z moją przyjaciółką :-)) jechaliśmy pociągiem przez całą Polskę, tam „załapywałem się” jako prowadzący różne rejsy (wtedy rzeczywiście trzeba było mieć patent, a takich ludzi było mało), a po dwóch miesiącach, wypoczęci, opaleni i czasem z nieco większą gotówką wracaliśmy na uczelnię.

Takie luźne, pełne doczesnych radości życie spodobało mi się tak bardzo, że zapragnąłem, aby robić to nie przez 2 miesiące na Mazurach, lecz cały rok w jakiś ciepłych krajach. W ówczesnej Polsce (druga połowa lat siedemdziesiątych) było to dla biednego studenta, którym byłem tak samo realne, jak dziś wycieczka w przestrzeń kosmiczną dla większości z Was. Ta idea opanowała mnie dość dokładnie i wpłynęła na to, że zacząłem intensywnie uczyć się języków oraz uświadomiłem sobie, że przede wszystkim muszę wyjechać z tego kraju. Było to całkowicie odmienne od postępowania większości moich kolegów ze studiów zajętych zakładaniem rodziny, kupowaniem na kredyt M2 i „maluchów” (dla młodszych Czytelników: Fiat 126p -w latach 70-tych marzenie większości Polaków). Wszyscy pukali się wtedy w głowę, a dziś patrząc na wielu moich rówieśników jestem bardzo zadowolony z mojego „braku rozsądku i realizmu”, który wtedy wykazywałem.

Moje marzenie spowodowało, że w 1981 roku z dużym wysiłkiem udało mi się razem z moją dziewczyną wyjechać z kraju. Nie muszę chyba wspominać, że to ja byłem siłą napędową tego kroku :-)

Wylądowanie na Zachodzie oznaczało wtedy znacznie większy skok cywilizacyjny i gospodarczy, niż dziś np. emigracja do Irlandii, też w sensie ekonomicznym. Większość młodych par, które opuściły wtedy Polską zabrała się ochoczo do znalezienia jakiejś stałej pracy (według lokalnych standardów dość kiepsko opłacanej) i oczywiście spłodzenia potomstwa. Pokusa była duża („no przecież wszyscy tak robią i tak trzeba”, „jak nie teraz to kiedy”), niemniej moje marzenie i wychowywanie małych dzieci nie bardzo szły ze sobą w parze. Zamiast tego, będąc biedny jak przysłowiowa mysz kościelna zacząłem budować mały (6,4 m długości) jacht z drewna, chcąc pływać nim choćby na Morzu Śródziemnym. Dwa lata wielkich wyrzeczeń i pracy od rana do nocy doprowadziły do zbudowania surowego kadłuba i …. całkowitej plajty finansowej (utrzymywałem się wtedy ze sprzedaży gazet i naprawiania samochodów „na czarno”!!!) W rezultacie straciłem to, co zbudowałem i mogłem zacząć od zera. To był krytyczny punkt w moim życiu. Mogłem postawić na jedną kartę, „być prawdziwym mężczyzną”, jakoś dokończyć budowę, przetransportować moje „dzieło” nad morze i zacząć na tej mizernej łupinie życie żeglarskiego włóczęgi, z całym zapasem kompleksów i ignorancji w sprawach życiowych, które wtedy miałem. W obliczu moich późniejszych doświadczeń z życiem na jachcie (o czym napiszę poniżej) byłaby to bardzo kiepska decyzja, na szczęście zabrakło mi wtedy konsekwencji i odpuściłem sobie (inaczej wylądowałbym w niezłym lejku :-)) Zamiast tego postanowiłem zapomnieć całą sprawę i postawić się na nogi ekonomicznie i popracować nad moim niezwykle kiepskim poczuciem własnej wartości.
Ładnych kilka lat później, już jako właściciel małej firmy IT wróciłem do tego marzenia i w którymś momencie tak ustawiłem firmę, aby funkcjonowała beze mnie (nie było jeszcze wtedy internetu) zabrałem moją kobietą i pojechałem na miesiąc na Florydę pożeglować sobie. To było jak dawka prochów dla byłego narkomana :-) Słońce, plaże, szmaragdowa woda, luz i to wszystko za względnie niewielkie pieniądze!!!

Marzenie odżyło i w rezultacie, aby mieć więcej czasu rozstałem się z branżą IT i zacząłem karierę trenera, co pozwoliło mi znacznie elastyczniej planować mój kalendarz (swoją drogą to ciekawe jak na podstawie błędnych przesłanek dochodzimy czasem do idealnych rozwiązań :-)) Jednocześnie zacząłem myśleć o stworzeniu pasywnych dochodów, aby móc „na zawsze” odbić od cywilizacji i spokojnie sobie żeglować. W międzyczasie kupiłem całkiem przyzwoity jacht (używany nie kosztuje tak wiele jak wiesz gdzie i jak kupować) i zacząłem całe zimy spędzać nad Zatoką Meksykańską. Planowo około roku 2000 powinienem być w stanie zrealizować w 100% moje młodzieńcze marzenie. Do tego nie doszło, bo po w sumie 2 latach spędzonych w niemal idyllicznych warunkach na pokładzie, ten styl życia ……… po prostu mi się znudził. Niewiarygodne, ale prawdziwe!! I to mimo, iż nie brakowało mi tam ciekawych przeżyć i ludzi!!

W którymś momencie, mieszkając wśród wysp zacząłem hobbystycznie doradzać lokalnym małym biznesom i wtedy stwierdziłem, że równie dobrze mogę to znowu robić w Europie dla dużych koncernów, biorąc udział w znaczących przedsięwzięciach. Całe szczęście, że jak zwykle w życiu stosowałem strategie utrzymywania sobie otwartych opcji i resztę historii już znacie. Dziś wolę spędzać zimy mieszkając w hotelu na Kanarach, bo mam możliwość intensywnej pracy koncepcyjnej (prąd w nieograniczonych ilościach, internet, nie trzeba codziennie studiować prognozy pogody itp.), choć ostatnio stwierdziłem, że i tam trzymiesięczna przerwa w tym, co bardzo lubię robić (treningi, coaching) jest za długa i od tego roku będę opuszczał Europę „na raty”

Takimi to pokrętnymi drogami czasem dochodzimy do rzeczy, które naprawdę sprawiają nam przyjemność i które gotowi jesteśmy robić bardzo długo. Moje wielkie (i w końcu jak się okazało chybione) marzenie wielokrotnie prowadziło mnie we właściwym kierunku pozwalając ominąć różne rafy życiowe, ale co najmniej raz na trwale unieszczęśliwiłoby mnie, gdybym nie testując go postawił wszystko na jedną kartę aby je zrealizować.

W życiu spotykam często sfrustrowanych czterdziesto- i piećdziesięciolatków, którzy właśnie tak postąpili (w różnych dziedzinach), aby potem z żalem stwierdzić, że przecież nie o to im chodziło. Nie sprawdzili tego przed zainwestowaniem dużej części ich życia.

Większość z Was jest w znacznie młodszym wieku i jeśli ta osobista historia przyda się choć jednemu z Was, to warto było ją napisać (czego zazwyczaj nie lubię robić).

Życzę Wam pięknych marzeń i realizacji tych, które pasują do Waszych potrzeb.

Komentarze (48) →
Alex W. Barszczewski, 2007-08-10
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Przetestuj Twoje marzenia

Ten post tylko pozornie zbliżony jest do wypowiedzi „Czy już posmakowałeś Twoich marzeń„, na który to temat dość intensywnie dyskutowaliśmy. W tamtym wątku chodziło głównie o to, aby doświadczyć własnego maksimum zadowolenia i przyjemności z życia „tu i teraz” i w tenże sposób uzyskać bardzo cenny punkt odniesienia do oceniania innych naszych działań.
Dziś zajmujemy się całkiem innym aspektem, a mianowicie faktem, że wielu z nas z dużą determinacją dąży do realizacji pewnych długoterminowych wizji ( w znaczeniu stylu życia, czy też rodzaju pracy zawodowej) mając przy tym bardzo niewielkie pojęcie o tym, jak naprawdę będzie to wyglądało, jeśli do tego celu dotrą. To jest mocno powiedziane, niemniej wielokrotnie zdarza mi się rozmawiać z rozczarowanymi pracownikami różnych specjalności, przedsiębiorcami, rodzicami, małżonkami, którzy po latach poświęceń i wysiłku stwierdzali ” to nie tak miało być”. Najgorsze, jeśli taka wypowiedź ma miejsce w momencie, kiedy za względu na wiek, podjęte zobowiązania (finansowe, dzieci itp.) ewentualna zmiana kursu byłaby bardzo trudna, bądź wręcz niemożliwa, nawet, jeśli dana jednostka jest głęboko sfrustrowana swoim dotychczasowym życiem. To taki typowy przypadek dolnej części tego lejka, o którym już rozmawialiśmy.
Teraz oczywiście mamy dylemat, bo z jednej strony osiągnięcie wielu ambitnych celów życiowych wymaga poświęcenia im przez dłuższy okres czasu wielkiej ilości czasu i energii (wszystko kosztem innych opcji), z drugiej, jak już wspomniałem, często podejmujemy takie brzemienne w skutkach decyzje opierając się jedynie na naszych spekulacjach, wyidealizowanych marzeniach, czy też wypowiedziach osób nie będących dobrymi, kompetentnymi doradcami. Co w takiej sytuacji zrobić? Jak zwykle w życiu nie ma zapewne jednej, „słusznej” dla wszystkich odpowiedzi, lecz myślę, że z czystym sumieniem mogę dać Wam kilka wskazówek, które jak zwykle możecie zastosować, zmodyfikować, bądź kompletnie zignorować:

  • Bądźcie bardzo ostrożni i niezwykle niechętnie podejmujcie te poważne decyzje życiowe, z których konsekwencji trudno będzie się Wam wycofać. I to niezależnie od tego, jak bardzo podoba Wam się chwilowa teraźniejszość i na ile inni ludzie będą Wam szermować argumentami o „przejęciu odpowiedzialności za kogoś”, „powinnościach”, „byciu dorosłym” czy jakimikolwiek innymi. innych. Pamiętajcie, że życie to długoterminowa zabawa i bardzo trudno jest nam (nie ograniczając się z góry w dużym stopniu) przewidzieć, jakie potrzeby i zainteresowania będziemy mieli za 5-10 lat, o dłuższych okresach nie mówiąc. Coś, co na podstawie powierzchownego wrażenia dziś zdaje nam się marzeniem, może 10 lat później okazać się frustrującą rutyną bez przyszłości. To samo może dotyczyć ludzi, z którymi przebywamy. Różne osoby rozwijają się w różnym tempie i w różnych kierunkach, jeśli zamkniemy oczy na ten oczywisty fakt, to mamy zaprogramowane późniejsze kłopoty. Zdaję sobie sprawę, że powyższe zdania w świetle przekonań wielu ludzi i tego co „się zazwyczaj robi” mogą brzmieć co najmniej kontrowersyjnie, ale jak to ktoś kiedyś powiedział „robisz to co wszyscy – masz rezultaty podobne do nich”.
    Każdy powinien robić tak, jak uważa, ja osobiście staram się nie wchodzić tam, dokąd prowadzi śliska i stroma rampa w dół, a gdzie nie ma drzwi z napisem „exit” i z perspektywy lat jakoś dobrze na tym wychodzę :-)
  • Jeżeli już koniecznie chcecie podejmować takie ostateczne decyzje, to koniecznie przetestujcie jak będzie Wam się podobał rezultat końcowy. To w przypadku niektórych zawodów może okazać się trudne (np. jak być przez 3 miesiące lekarzem „na próbę”), w takich wypadkach postarajcie się przynajmniej zdobyć uczciwe informacje jak to jest i to zarówno od osób praktykujących daną profesję, jak też ich najbliższego otoczenia. Czasem można przez pewien czas potowarzyszyć takiemu człowiekowi w jego działaniu, jak masz oczy szeroko otwarte, to zobaczysz wystarczająco dużo.
  • W przypadku relacji międzyludzkich sprawa jest prostsza, bo w dzisiejszych czasach nikt nie jest zmuszony do zobowiązywania się na całe życie całkowicie „w ciemno”. Na ogół można przeprowadzić intensywną „jadę próbną” z potencjalnym partnerem i nie mam tu na myśli tylko tygodniowych wakacji i dobrego seksu (co dla większości z nas jest bardzo ważne). Raczej chodzi o faktyczne przebywanie ze sobą przez dłuższy okres czasu, najlepiej 24/7 i wspólne podejmowanie różnych przedsięwzięć. Po czymś takim, bogatsi o obserwacje możemy podejmować nieco bardziej wyedukowane decyzje, czy na pewno chcemy być z tą osobą i na takich zasadach :-) To oczywiście nie ma zastosowania do przypadków, kiedy ktoś „wymarzy” sobie konkretnego partnera (nie znając go bliżej), potem go „zdobywa” a na końcu jest wdzięczny, że ta osoba wybrała jego. Na ten ostatni temat porozmawiamy sobie kiedyś indziej.
  • Powyższe rozważania z „jazdą próbną” dotyczą też długofalowych planów, na nieco późniejszy okres życia. Jak już wspomniałem w poprzednim poście znam wielu aktywnych managerów, którzy np. marzą o prowadzeniu małego, własnego hoteliku, restauracji, gospodarstwie agroturystycznym, czy wręcz zaszyciu się w „dzikiej głuszy” i całkowitym spokoju. Patrząc na ludzi, których umysł wytrenowany jest w rozwiązywaniu kompleksowych zadań sporego kalibru z jednej strony, a mniej znane szerokiemu ogółowi realia hotelarstwa czy gastronomi z drugiej jakoś czarno to widzę. Koniecznie trzeba przekonać się jak to jest zanim podejmie się daleko idące decyzje i to najlepiej osobiście, z pierwszej ręki.

W następnym poście napiszę, jak mogłaby się skończyć realizacja „za wszelką ceną” jednego z moich największych marzeń życiowych (które po odłożeniu go na półkę, później bez trudu osiągnąłem i w międzyczasie znudziło mi się ono :-))

Komentarze (37) →
Alex W. Barszczewski, 2007-07-30
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Nasze marzenia

Gdyby wszystko było możliwe, to co chciałbyś robić za 7 lat?
Takie pytanie zadaję od dawna bardzo wielu młodym, wykształconym ludziom, z którymi miałem możliwość porozmawiania przy różnych okazjach.
W ciągu tych lat otrzymywałem zróżnicowane odpowiedzi, choć generalnie można w nich dopatrzeć się kilku trendów, o których warto powiedzieć:

  • znakomita większość pytanych ma niezwykle mgliste wyobrażenie, o swoich pragnieniach. Najczęściej powtarzane odpowiedzi to „mieć własne mieszkanie, założyć rodzinę i mieć lepszą pracę„, przy czym zapytanie o bliższe szczegóły (np. w jakim kraju ma być to mieszkanie i dlaczego akurat tam) prowadzi do dość zunifikowanych odpowiedzi typu „w Polsce, bo przecież to mój kraj„. Tak samo pytanie „po co ci dzieci” wywoływało często konsternację „jak to po co????” :-)
  • większość ludzi na jednoznaczne pytanie „co chcesz robić” odpowiadała jakie przedmioty materialne chcieliby posiadać!! Pojawia się pytanie, czy ich umiejętność doznawania uzależnione jest od tego, kto ma tytuł własności???
  • spora część zapytanych pozostawała „realistami” „marząc” o stosunkowo nieznacznym poprawieniu swojej aktualnej sytuacji życiowej: „trochę więcej zarabiać, mieć trochę lepszego szefa” i to było wszystko!!!. To z mojego punktu widzenia jest bardzo smutne, bo oznacza, iż takim osobom wyamputowano marzenia!!
  • część odpowiedzi dotyczyła posiadania dużej sumy pieniędzy (przy czym „duża” było pojęciem względnym). Na pytanie o szczegóły, co chcieliby z tymi pieniędzmi robić często otrzymywałem odpowiedź „wydawać” :-) Jak myślicie, jak długo wydawanie pieniędzy może zastąpić prawdziwe zadowolenie w życiu?
  • słuchając wielu marzeń nie mogę oprzeć się wrażeniu, że za parę lat będziemy mieli w Polsce wysyp małych restauracji, hoteli i gospodarstw agroturystycznych prowadzonych przez byłych managerów. Czy Ci ludzie zdają sobie sprawę „jak to się je”?
  • część zapytanych przyznała, że nigdy poważnie się nad czymś takim nie zastanawiała, żyjąc z dnia na dzień i po prostu reagując na to, co przynosi życie. To też wygląda na objaw wewnętrznej rezygnacji, nieprawdaż?

Jak, drogi Czytelniku, brzmi Twoja odpowiedź na pytanie postawione na samym początku?
Naturalnie nie musisz pisać tutaj swojej odpowiedzi, niemniej zastanów się nad tym pytaniem przynajmniej dla samego siebie. Odpowiedź wcale nie musi być precyzyjna (zbyt duża precyzja przy tak sporym okresie czasu może ograniczać naszą zdolność postrzegania innych sposobności), ale bądź świadom, o czym tak naprawdę marzysz. Może osiągnięcie tego wcale nie jest takie trudne jak uważasz.
Jeśli nie marzysz o niczym, to zastanów się skąd się wzięło Twoje nastawienie i jaką cenę możesz za to zapłacić (podpowiem – ludzie bez marzeń często dają się zredukować przez bliźnich do roli mrówek robotnic, czego naprawdę nikomu nie życzę)
Jeśli interesuje Was, jaka była moja odpowiedź, kiedy po raz pierwszy zadałem sobie to pytanie (ok. 1995) to proszę bardzo. Warto zaznaczyć, że wtedy moja sytuacja nie była zbyt różowa (złamane serce, długi, inne komplikacje):

  • przede wszystkim chciałem doprowadzić do sytuacji, aby być uwolnionym od konieczności pracy zarobkowej. Czas jest jedynym dobrem, którego podaż jest rzeczywiście ograniczona (nie da się też wziąć go na kredyt) i wolę spędzać jak największą część mojego życia na robieniu tego, co naprawdę chcę.
  • chciałem mieć wokół siebie sympatycznych, otwartych i ciepłych ludzi i mieć z nimi różnorakie i intensywne relacje.
  • chciałem robić rzeczy, które z jednej strony przyczyniałyby się do mojego rozwoju, a z drugiej wnosiły coś pozytywnego w życie innych ludzi. Przez rozwój rozumiem rozszerzenie mojej wiedzy oraz umiejętności zrozumienia, robienia i odczuwania różnych rzeczy.
  • nigdy nie lubiłem zimy, więc chciałem spędzać te ciemne miesiące na słoneczku w bardziej przyjaznym klimacie
  • chciałem dużo żeglować wśród tropikalnych wysp, ze słońcem, piaszczystymi plażami, palmami, niebieską wodą i oczywiście z inteligentną i namiętna kobietą jako załogą.

Ku mojemu zdziwieniu już w roku 2000 byłem mniej więcej tam gdzie chciałem. Co prawda fine tunning jeśli chodzi o dobór załogi trwał trochę dłużej (ale było to interesujące zajęcie :-)), a i samo mieszkanie na jachcie znudziło mi się (w sumie mieszkałem pod żaglami 2 lata), niemniej ogólne rezultaty przekonały mnie ostatecznie, że trzeba mieć dość odważne marzenia i starać się je konsekwentnie realizować.

Co powiecie na to twierdzenie, jak i na liczne, zawarte w tekście pytania?

Komentarze (82) →
Alex W. Barszczewski, 2007-07-25
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Dbaj o kichaczy i zostań jednym z nich

Niektórzy z Was zapewne zastanawiają się, co ma oznaczać to słowo użyte w tytule, więc zacznijmy od niego :-)
W marketingu wirusowym idee, produkty czy usługi rozpowszechniają się w ten sposób, że ich zadowoleni „konsumenci” przekazują informacje o nich osobom ze swojego otoczenia. Te z kolei, po osobistym zapoznaniu się z „obiektem” takiego marketingu opowiadają to innym i w ten sposób, może (choć nie musi) dojść do lawinowego zakażenia szeroko rozumianego „rynku”.
Jeśli ten obiekt jest w dodatku czymś w miarę niepowtarzalnym i wywołującym u odbiorcy opisany przez Toma Petersa efekt „Wow!”, to metoda ta jest bardzo skuteczna. Piszę to z własnego doświadczenia, od 1992 roku „rozprzestrzeniam się” wyłącznie w ten sposób, co jest nie tylko wygodne, lecz też bardzo efektywne kosztowo :-)
Dlaczego o tym piszę? Cóż, po tym jak rozważaliśmy stanie się takim wyjątkowym obiektem warto zastanowić się jak „zainfekować” sobą jak największą część „rynku”. To ostatnie słowo piszę w cudzysłowie, bo niekoniecznie musi tutaj chodzić o rynek sensu stricto.
W takich działaniach szczególną rolę odgrywają ludzie, którzy nie ograniczają się do dania pozytywnej referencji kiedy się ich o nią zapyta, lecz ci, którzy sami z siebie, z własnej inicjatywy mówią o Tobie opowiadając to wszelkim potencjalnie zainteresowanym ludziom. Seth Godin nazywa ich „sneezers„, to dobre określenie, które pozwolę sobie używać tłumacząc je na język polski jako „kichacz” :-).
W tym kontekście mamy dwie rzeczy, na które należy zwrócić uwagę:

1) Jeśli jesteśmy naprawdę dobrzy, to warto mieć w swoim otoczeniu jak najwięcej kichaczy. Ci ludzie bardzo szybko i efektywnie rozpropagują nasze możliwości i osiągnięcia. To zadanie znalezienia takowych nie jest trywialne, bo większość Polaków ma tendencję do dzielenia się narzekaniem i negatywnymi obserwacjami, a to jest dokładnie odwrotność tego, co potrzebujemy. Jeśli więc na waszej orbicie znajdzie się pozytywny „kichacz”, to należy go rozpoznać i traktować z dużą atencją, to jest osoba, która może znacząco przyśpieszyć Waszą karierę!!
2) ze względu na wspomnianą już powyżej cechę Polaków kichacz jest zjawiskiem stosunkowo rzadkim. W związku z tym dobrym sposobem na pozytywne wyróżnienie się z tłumu jest zostanie jednym z nich :-) Jeśli widzimy coś, lub kogoś, kto robi cokolwiek wykraczającego poza szarą przeciętność (może to być w bardzo różnych aspektach i niekoniecznie muszą to być wielkie sprawy), to po spełnieniu warunków wymienionych poniżej zadajmy sobie trudu, aby takie osoby rozpropagować. To nie jest ani trudne, ani nie wymaga wiele wysiłku, a rezultaty dla obydwu stron mogą być bardzo korzystne. Ludzie z klasą, o których „kichasz” z pewnością docenią Twoje zaangażowanie i to czasem w stopniu znacznie większym, niż mogłoby nam się to wydawać.

Zanim jednak zaczniemy „zarażać” innych zwróćmy uwagę na kilka bardzo istotnych punktów:

  • musimy wiedzieć, czy dana osoba życzy sobie takiej reklamy. Nigdy nie zaszkodzi zapytać (ja tak robię), chyba ze sprawa jest oczywista (jak ktoś np. robi stronę w internecie to zapewne będzie się cieszyć z jak najszerszej publiczności)
  • uważamy przy tym na dotrzymanie tajemnicy zawodowej – ja na przykład nie wypowiadam się na zewnątrz o pracownikach moich klientów
  • mówimy tylko prawdę i nic ponadto!!! W końcu chodzi też o naszą osobistą wiarygodność!! Na szczęście w wielu wypadkach wystarczy po prostu zwrócenie uwagi innych na daną osobę lub serwis. Wielokrotnie bardzo pomogłem różnym ludziom mówiąc o nich innym „poznaj tego człowieka i porozmawiaj z nim, myślę że warto”. To nie było trudne i nie wymagało położenia na szalę całej mojej reputacji :-)

Proste, nieprawdaż? Dlatego zachęcam Was do wyświadczania takiej przysługi innym i to najlepiej od zaraz. Najpóźniej po kilku latach zobaczycie ile wygeneruje to dobrej woli w stosunku do Was!

A psik!!!! :-)

Komentarze (31) →
Alex W. Barszczewski, 2007-07-08
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Czy Google jest Twoim przyjacielem?

Pytanie zawarte w tytule dotyczy nie tyle Twoich osobistych relacji z tą firmą, lecz bardziej tego, co się pokaże jeśli ktokolwiek wrzuci w wyszukiwarkę Twoje imię i nazwisko.
Żyjemy w takich ciekawych czasach, że poznawszy kogoś ciekawego coraz więcej osób zagląda do netu, aby uzyskać o takim kimś bliższe informacje. I to dotyczy nie tylko spraw biznesowych, lecz także prywatnych. Co powie Google, jeśli ktoś wpisze tam Twoje personalia? W jakim towarzystwie się znajdziesz? Co powiedzą o Tobie Twoje wypowiedzi na forach i blogach? Co powie o Tobie Twoja całkowita nieobecność w Internecie?
Jeszcze w zeszłym roku uważałbym, że takie pytania miałyby praktyczne znaczenie np. w USA, a nie w Polsce. Dziś, choćby po doświadczeniach z tym małym, hobbystycznym blogiem widzę wyraźnie, że przyszło to do nas szybciej, niż myślałem. I nie chodzi tu nawet o fakt nawiązania ze mną kontaktu przez kilka niezwykle ciekawych osób, czy też cytowania mnie w prasie drukowanej.
Bardziej interesujące są „efekty uboczne” dotyczące wypowiadających się tutaj Czytelników. Sięgają one od zgłaszania mi, że ktoś po wielu latach odnalazł kogoś na tym blogu, po takie przypadki jak Seweryna, kiedy dziennikarz „Wprost” odnalazł go dzięki wywiadowi u nas, czy też Kuby, kiedy headhunter po przeczytaniu jego wypowiedzi dotarł do niego poprzez Galerię Czytelników i LinkedIn, aby złożyć mu niezwykle ciekawą propozycję pracy. Razem z komentarzami, które (niestety tylko w rozmowach telefonicznych) słyszę od kilku zaprzyjaźnionych dyrektorów, świadczy to o tym, iż wybrane miejsca w w Sieci czytywane są też przez bardzo zajętych ludzi na wysokich stanowiskach i pozytywne zaistnienie tam może stworzyć szanse do zrobienia sporego skoku w karierze. To samo dotyczy najwyraźniej przynajmniej niektórych headhunterów.
Jak wykorzystać te nowe możliwości?

  • Najlepiej byłoby, aby jeśli macie coś ciekawego do powiedzenia stworzyć na ten temat stronę, albo statyczną, albo lepiej własny blog. W tym drugim przypadku robimy to, jeśli jesteśmy gotowi pisać coś dla innych przez dłuższy okres czasu. Blog, który został zapoczątkowany, a potem zaniedbany (brak nowych postów) też świadczy o jego autorze, tyle że niekoniecznie w pozytywny sposób. Z tego warto sobie zdawać sprawę już na samym początku.
  • Jeśli z różnych powodów powyższe nie jest dla Ciebie praktyczne, to warto przynajmniej w mądry sposób wypowiadać się w miejscach o pewnej klasie i czytelnictwie, jak choćby (bez fałszywej skromności :-)) ten blog. W takim wypadku koniecznie podpisujcie komentarze pełnym imieniem i nazwiskiem, bo jak inaczej ludzie mają się dowiedzieć, że to są Twoje wypowiedzi?? Jeśli do tego masz możliwość zostawienia w takich miejscach Twojego profilu i danych kontaktowych, to zrób to koniecznie. Nie musisz tam publikować domowego adresu ani telefonu, niemniej jakaś możliwość skontaktowania się z Tobą musi być :-)

Tak więc na zakończenie mała rada: zobacz co mówi o Tobie Google i jeśli wynik Cię nie zadowala, to podejmij szybko jedno z powyżej opisanych działań. Szczęście lubi ludzi, którzy stwarzają mu sposobności!!

PS: Ostatnio byłem nieco mniej aktywny z powodu przeładowania zleceniami, jutro kończę ostatnie „oficjalne” (sprzedaż nowych mediów) szkolenie w tym sezonie, co pozwoli mi od przyszłego tygodnia wrócić do regularniejszego pisania, tym bardziej, że w kolejce czeka kilka interesujących tematów

Komentarze (65) →
Alex W. Barszczewski, 2007-06-28
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR, Motywacja i zarządzanie

Jedyny na liście – spojrzenie z drugiej strony

Jak zapewne zauważyliście, moja aktywność na blogu nieco się ostatnio zmniejszyła. Jest to przejściowym rezultatem nie tylko finiszu moich szkoleń w pierwszej połowie tego roku (z wielkim finałem w postaci dwudniowego szkolenia w ramach naszego eksperymentu na przełomie czerwca i lipca), lecz też rozpoczęcia kilku bardzo interesujących projektów szkoleniowych na rok 2008 i później.

Jeden z tych programów ma zastąpić mój dotychczasowy system szkolenia managerów IT (pisałem o nim tutaj ) uwzględniając zarówno coraz bardziej radykalne spłaszczanie struktur zarządzania ( w rezultacie potrzebujemy liderów umiejących poprowadzić zmieniające się, tworzone ad hoc zespoły projektowe), jak i coraz wyraźniejsze zjawisko pojawiania się w branży osób, które nazywam umownie pimadonnami. To ostatnie zjawisko występuje szczególnie silnie w IT, bo tutaj naprawdę dobry developer potrafi być do 1000 razy bardziej produktywny od przeciętnego (w literaturze można znaleźć nawet współczynnik 10.000, ale tej liczby nie udało mi się potwierdzić w realiach polskich). W rezultacie tacy ludzie często domagają się (i otrzymują) specjalnego traktowania pod każdym względem. Możecie sobie wyobrazić pracownika, który gotów jest pracować tylko nad projektami, które go osobiście interesują, w miejscu, które mu odpowiada, powiedzmy od czwartku rano do piątku po południu i to co drugi tydzień!!? Bo resztę czasu woli poświęcić na inne aktywności? I taka osoba jest w stanie zrobić w tym czasie tyle, że firma jest szczęśliwa, że w ogóle ma go do dyspozycji te trzy dni w miesiącu?

Jeśli dla kogoś z Was brzmi to jak fantazja, to śpieszę z zapewnieniem, że znam takie przypadki osobiście i to też w warunkach polskich. W miarę, jak coraz więcej ludzi uświadomi sobie rzeczy, o których pisałem w postach „pozycjonowanie” i zdobędzie się na wysiłek, aby stać się „całą listą” takich przypadków będzie więcej i więcej.

To z kolei będzie powodować spore komplikacje dla managerów odpowiedzialnych za realizację projektów, do których będą potrzebne takie specjalne kompetencje. Wyzwania, których należy się spodziewać to:

  • konieczność podejścia do rekrutacji takich ludzi z elastycznością, która dla zorientowanego na procedury HR-owca byłaby koszmarnym snem :-)
  • konieczność pożegnania się z iluzją, że masz nad takim pracownikiem jakąkolwiek formę „władzy” i negocjowania z nim indywidualnego „dealu”, prawdopodobnie nawet przy każdym projekcie.
  • konieczność zawieszenia własnego ego na kołku i bardzo pragmatycznego podejścia do Twojej relacji z taką „primadonną” w wielu aspektach międzyludzkich
  • konieczność zorganizowania działań wokół możliwości i chęci czasowych tego guru
  • konieczność utrzymania motywacji „normalnych” pracowników, którzy widząc specjalne traktowanie i prawa primadonny pytają „dlaczego my nie mamy tego?”

Z rozmów z różnymi managerami wiem, że takie problemy już występują i jak wspomniałem wcześniej będzie ich coraz więcej, szczególnie w branżach robiących więcej, niż tępe powtarzanie tego, co się już zawsze robiło.

Teraz pytanie do Czytelników, którzy są managerami różnych szczebli w takich firmach:

Jesteście przygotowani na podjęcie takich wyzwań?

Jeśli nie, to co robicie aby ten stan osiągnąć?

Komentarze (37) →
Alex W. Barszczewski, 2007-06-21
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Pozycjonowanie się c.d.

Dziś dotarła do mnie najnowsza książka Setha Godina „the dip”

Na samym początki jest w niej kilka stwierdzeń, które warto zacytować w kontekście naszych dyskusji:

„Ktokolwiek będzie miał zamiar zatrudnić cię, kupić od ciebie, polecić cię, głosować na ciebie lub zrobić cokolwiek chcesz aby zrobił będzie się zastanawiał, czy jesteś najlepszym wyborem”

To prawda, czyż sami tak nie robimy?

i dalej, a propos bycia najlepszym na świecie dla takich ludzi (czyli oczko niżej on postulatu bycia jedynym w swoim rodzaju):

„Najlepszy jako: najlepszy dla nich, właśnie teraz, w oparciu o to, w co wierzą i co wiedzą. Na świecie w znaczeniu: w ich świecie, świecie do którego mają dostęp”

Myślę, że jeśli zastąpimy w powyższych cytatach słowo „najlepszy” przez „jedyny w swoim rodzaju” to będziemy mieli niezłe uzupełnienie naszych uprzednich rozważań.

Nawiasem mówiąc sama książka nieco mnie rozczarowała. Mały format i tylko 76 stron tekstu (za prawie 13 USD), do tego jak dla mnie za mało konkretnego „mięsa” w podstawowym temacie, a mianowicie kiedy jest mądrze zaprzestać działań w obliczu trudności, a kiedy nie. To co autor napisał można by zawrzeć w dłuższym poście na blogu, albo artykule.

Z drugiej strony, jak tak patrzę na książkę składającą się tylko z ok 90000 znaków, to napisanie jej nie zdaje się to być tak czasochłonnym przedsięwzięciem :-) Może jednak zabiorę się kiedyś za tę, którą mam w głowie (tę dla facetów :-))

Komentarze (20) →
Alex W. Barszczewski, 2007-06-14
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 4 of 9« First...«23456»...Last »
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • Roma: Wyobraźcie sobie odwrotną...
    • Kamil Szympruch: Witam wszystkich....
    • Maciek: Witam serdecznie, Osobiście...
    • Ewa W: Małgorzata, dzięki za dobre...
    • Paweł Kuriata: @Alex Dopuszczam jak...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
    • Agnieszka L: Alex, miałam na myśli...
    • Małgorzata: Małgosia S. Oczywiście,...
    • sniezka: Witek, właśnie chodzi mi o...
    • Witek Zbijewski: snieżka nie mam...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Mags: ad napisał: „Zapomnia...
    • Tomasz: Mxx: a ja taką jeszcze mała...
    • gonia: Tak to dobra rada, żeby nie...
    • Ewa W: Mxx, piszesz: „Chciała...
    • KrzysiekP: Witam. Może nie będę się...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Emilia Ornat: Ten blog dodaje mi...
    • KatarzynaAnna: Dzień dobry wszystkim,...
    • Elżbieta: Witam, Czytam bloga (i...
    • Monika Góralska: Witam, Kilka postów...
    • Grzesiek: Tego bloga czytam ponieważ...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • Alex W. Barszczewski: Katarzyna...
    • Katarzyna Skawran: Podoba mi się twój...
    • Arek S.: Alex, Odpowiedziałeś Maćkowi...
    • Aleksandra Mroczkowska: Rzeczywiście...
  • Listy Czytelników – nowa kategoria na blogu  (1)
    • Tomek: Świetny pomysł Alex! Już...
  • Co zrobić, kiedy się nie wie co chce się robić w życiu?  (673)
    • Paulina: Witam. Mamy rok 2012,dopiero...
  • Optymalna strategia postępowania z innymi ludźmi  (60)
    • Piotr Cieślak: Alex :))) Jest rok...
  • Rzucaj promień słońca w życie innych ludzi  (73)
    • Stella: Prosta sprawa, a taka piękna...
  • Stabilizacja w Twoim życiu – szczęście, czy pułapka  (14)
    • Witek Zbijewski: noveeck:...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Aleksandra Mroczkowska: Alex, u mnie...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025