Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Rozwój osobisty i kariera

Złota dekada – czy jesteś przygotowany do skorzystania z niej?

Dziś zainicjujemy dyskusję na bardzo ważny i strategiczny temat, zajęcie się którym może mieć  w perspektywie ogromny wpływ na całe Wasze dalsze życie.
W czym rzecz?
Ci z Was, którzy znają mnie bliżej znają moje sceptyczne podejście do autorytetów wszelkiego rodzaju. Nie zmienia to faktu, że jest parę osób, które jeśli wypowiadają się na temat w którym są ekspertami, to ja słucham bardzo uważnie. Jednym z takich ekspertów jest prof. Krzysztof Rybiński, który oprócz bycia bardzo znaną postacią w polskiej gospodarce pisze interesujący i wartościowy blog na tematy związane z jego zakresem zainteresowań.

W poście „Złota polska dekada” pisze on między innymi:

„Prognozuję, że po dwuletnim okresie kryzysu, w latach 2011 -2020 nadejdzie najlepszy okres prosperity dla polskiej gospodarki w całej jej nowożytnej historii, przeciętny wzrost gospodarczy w tym okresie prawdopodobnie znacznie przekroczy 5 procent, oczywiście jeżeli globalna gospodarka wyjdzie z kryzysu”

To oczywiście może na pierwszy rzut oka wyglądać na pobożne życzenie, spójrzmy jednak na jego uzasadnienie:

„Złota polska dekada będzie miała co najmniej cztery źródła. Po pierwsze dobra demografia, udział kreatywnego pokolenia w wieku 25-35 lat będzie wysoki i będzie przekraczał 8 procent populacji przez znaczną część dekady, podczas gdy u naszych sąsiadów (Czechy, Węgry) wyniesie mniej niż 7 procent. Pamiętajmy, że po 2020 roku demografia w Polsce gwałtownie się pogorszy, a w 2050 roku będziemy dziewiątym najstarszym krajem świata. Ale kolejna dekada będzie miała jeszcze dobrą, a z punktu widzenia innowacyjności i kreatywności, bardzo dobrą demografię. Po drugie, w ciągu kilku lat zlikwidujemy bariery infrastrukturalne, które silnie hamowały polski wzrost (autostrady, infrastruktura telekomunikacyjna, może nawet koleje), oczywiście za pieniądze unijne. Poza tym środki unijne będą przez kilka lat wzmacniały popyt krajowy, nawet jeżeli część z nich wydamy bez sensu (co już ma miejsce w wielu przypadkach). Po trzecie, w ciągu kilku lat zostanie wdrożona e-administracja, co powinno radykalnie obniżyć bariery administracyjne wzrostu gospodarczego, o ile zostanie poprzedzone analizą i poprawą procesów w administracji publicznej. Po czwarte, w takim środowisku e-gospodarki ujawnią się nasze talenty w obszarze nauk informatycznych (wygrywamy na zmianę z Rosjanami i Chińczykami wszystkie światowe konkursy) i jestem przekonany że w latach 2011-2020 w Polsce powstanie co najmniej jedna firma na miarę Google czy MySpace, globalny lider w jakiejś dziedzinie związanej z informatyką lub internetem, dziedzinie która prawdopodobnie dzisiaj jeszcze nie istnieje, ale ją wymyślimy i sprzedamy nowe produkty i usługi setkom milionów ludzi na całym świecie.”

Ta argumentacja do mnie przemawia, tym bardziej, że jeśli chodzi o punkty pierwszy i czwarty to już teraz mogę to potwierdzić z własnej pracy z czołowymi firmami i to na wszystkich szczeblach ich struktury organizacyjnej. Tak więc, jeśli nie będzie jakiegoś totalnego globalnego kryzysu, a w następnych wyborach władzy w Polsce nie przejmą jacyś cyniczni politycy, którzy zamiast budować (do czego nie są zdolni) będą „rozliczać”, to mamy ogromną szansę, że ten scenariusz będzie miał miejsce.

Kluczowym pytaniem, które sobie przy tym warto sobie zadać jest:

  • Co mogę w międzyczasie zrobić, aby podczas tej złotej dekady stać się beneficjentem zmian ?

I przez bycie beneficjentem nie nie mam na myśli zasady „przypływ unosi wszystkie łodzie”, bo potem będzie odpływ i łatwo wylądować na mieliźnie, lecz to, aby wykorzystać taką koniunkturę do wielkiego skoku w Waszej jakości życia i możliwościach jego kształtowania. Młodzi ludzie często z zazdrością patrzą na tych, którzy potrafili wykorzystać szanse początku lat 90 i dziś są „ustawieni” na wysokich stanowiskach. Podobna szansa (choć jej mechanizmy będą inne) przydarzy się Wam drodzy Czytelnicy podczas przyszłej „złotej dekady”!!!
Dobrze już teraz o tym pomyśleć, bo kiedy zawieje korzystny wiatr warto mieć gotowe do postawienia żagle i odpowiednio sprawny statek.

Jak się do tego przygotować? Nie jestem guru, który zna wszystkie możliwe odpowiedzi, to co mogę tutaj zrobić to podzielić się z Wami kilkoma przemyśleniami i przykładami jak stosuję je w moim osobistym przypadku. Wasze odpowiedzi mogą oczywiście być inne i zapraszam do wyrażania ich w komentarzach.
Punkty, które uważam za istotne to:

  1. wykształcenie i umiejętności – nie mam przez to na myśli uczęszczania na kiepskie uczelnie i zdobywanie serwowanej tam pseudowiedzy oraz różnych naukowo brzmiących, a w praktyce dość bezwartościowych dyplomów.  To samo dotyczy różnych, często fantazyjnych certyfikatów o ile nie są one bezwzględnie wymagane w Twojej dziedzinie pracy. Chcesz naprawdę skorzystać ze „złotej dekady” , to musisz zrobić znacznie więcej. Mam na myśli intensywne studia własne tego, co aktualnie dzieje się na świecie w dziedzinie Twoich zainteresowań, połączone z nauczeniem się praktycznej implementacji takiej wiedzy i to najlepiej w warunkach polskich. Oprócz tego, o ile to możliwe, zalecam pracę w środowiskach składających się z ludzi, którzy są bardzo dobrzy w tym co robią, taka edukacja bedzie bezcenna i to nie tylko na płaszczyźnie merytorycznej
  2. własna marka na rynku – okres prosperity to też okres silnego rozwarstwienia szans, pozycji i dochodów. Chcesz w pełni z niego skorzystać, zadbaj abyś był „jedynym na liście” dla Twoich klientów, wszystko jedno czym się zajmujesz
  3. trzeba być na miejscu – jak pokazuje przykład mojej osoby w ubiegłych latach, można być beneficjentem „z doskoku” mieszkając za granicą, niemniej po prostu bycie obecnym znacznie rozszerza potencjalne możliwości, choćby poprzez networking czy lepsza orientację w lokalnych sposobnościach. Do tego polskie 19% podatku liniowego dla prowadzących własną działalność to przysłowiowy „miodzio” :-)
  4. swoboda manewru – statek tkwiący na rafach nie skorzysta z nawet najbardziej sprzyjającego wiatru. Jeśli w życiu jeszcze nie wpakowałeś się na poważną mieliznę, to zadbaj, abyś powodowany np. „owczym pędem” przypadkiem się tam nie znalazł. Jeżeli masz wrażenie, że utknąłeś w sytuacji, która Cię blokuje, to zastanów się jak możliwie szybko i w możliwie cywilizowany sposób ja zakończyć. Inaczej, jak przegapisz następną koniunkturę to będziesz się męczyć baaardzo długo. Zwróć uwagę, że w ostatnim zdaniu napisałem „jeżeli masz wrażenie”, czyli nie podaję jakichkolwiek „obiektywnych” kryteriów, lecz zdaję się na Twoje osobiste odczucie.
    Każdego, kto przy tym punkcie myśli „takiemu Alexowi łatwo jest mówić” uprzejmie informuję, że w życiu mieszkałem już w piwnicy  sprzedając gazety na ulicy aby się utrzymać. Doświadczyłem też kiedyś bycia zadłużonym ponad moje ówczesne możliwości, więc wiem jak to jest :-) Kluczowym jest mentalne uznanie takiej sytuacji za przejściową i podjęcie koniecznych działań, nawet jeśli miałyby by one być bardzo niewygodne czy bolesne. Warto też pamiętać o lejku :-)

Tyle moich przemyśleń, teraz czas na przykłady jak stosuję te zalecenia w moim własnym życiu?

  1. cały czas kształcę się na wszystkie trzy opisane powyżej sposoby. Do tego prowadzę własny research w dziedzinie moich zainteresowań, który może nie spełnia surowych wymogów „naukowości”, niemniej daje mi bardzo dobre rozeznanie co naprawdę w praktyce bardzo dobrze działa, a co nie. Konkretne rezultaty u klientów są nie tylko dobrym sprawdzianem słuszności moich wniosków, lecz dają mi potem sporą przewagę konkurencyjną, w czym zahaczamy już o punkt drugi :-)
  2. jestem trochę kiepskim przykładem marketingu własnej osoby, bo ze względu na priorytety w życiu (maksymalizacja wspaniałych przeżyć a nie zarobionych pieniędzy) robię w tym kierunku tylko ułamek tego, co byłoby możliwe. Nie mam przecież nawet profesjonalnej strony internetowej!!! Mimo tego, poprzez dostarczanie bardzo dobrych rezultatów ciągle pracuję nad wypracowaniem sobie pozycji „coacha pierwszego wyboru” dla grupy docelowej top managementu w wieku 35-45 lat. W tej grupie mamy już teraz bardzo dobrych prezesów, czy członków zarządów, w miarę upływu czasu będzie ich coraz więcej. Konkurencja tam będzie też narastać, to samo z presją na rezultaty. Wtedy ktoś, kto będzie w stanie znacząco zwiększyć skuteczność tych ludzi będzie mile widzianym coachem, prawie niezależnie od jego ceny, czy ilości certyfikatów, które przynosi  :-)
  3. od stycznia 09 mieszkam w Polsce i mimo nieco gorszej ogólnej jakości życia w Warszawie ani przez moment nie żałowałem tej decyzji. Tyle fascynujących rzeczy wisi tutaj w powietrzu!! Serio!
  4. w ostatnich 2 latach pokończyłem kilka „otwartych spraw”, które niepotrzebnie kosztowały mnie sporo czasu i energii. Obecnie pilnuje zachowania swobody manewru w dwóch dziedzinach: a) ekonomicznej trzymając znaczące zasoby w oczekiwaniu na sposobności, b) emocjonalnej poprzez staranny dobór relacji w które wchodzę z innymi ludźmi i blokując te, które maja negatywny wpływ na moja energie, postawę i samopoczucie.

Tyle moich przemyśleń. Zapraszam Was do zastanowienia się na poruszoną w tym poście kwestią i podzielenie się  z nami Waszym punktem widzenia i pomysłami. Jestem pewien, że dyskusja na ten temat będzie bardzo użyteczna niezależnie od ewentualnych różnic poglądów.

PS: Od kandydatów do naszego (nieco opóźnionego) projektu Top Gun 2009 oczekuję wypowiedzi w tej dyskusji.

Komentarze (101) →
Alex W. Barszczewski, 2009-10-27
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jak mocna jest Twoja pozycja w firmie?

Pamiętacie posty o wartości rynkowej i byciu jedynym na liście? Dzisiaj mam dla Was test przy pomocy którego możecie sprawdzić na ile w rzeczywistości macie silną pozycję w firmie.

Pomyślcie sobie (albo najlepiej zróbcie to faktycznie :-)), że idziecie do Waszego bezpośredniego przełożonego i pytacie:

” Wyobraź sobie, że przychodzę do Ciebie i komunikuję, że w najbliższym czasie zamierzam podjąć podobną do obecnej pracę i to w firmie o podobnym profilu. Czy i co zrobiłbyś aby mnie zatrzymać tutaj?”

Mamy następujące możliwości:

  1. boisz się w ogóle zadać przełożonemu takie pytanie – Twoja pozycja w firmie jest słabiutka, tak słaba, że na pewne tematy nawet nie możesz porozmawiać
  2. przełożony mówi „nic nie mogę zrobić” – pozycja całego działu (i przełożonego) jest słaba, co oczywiście przekłada się na Twoją słabość. Przy najbliższej restrukturyzacji możesz łatwo pójść pod topór
  3. przełożony mówi „a idź sobie”, „życzę szczęścia”  lub coś podobnego – Twoja osobista pozycja jest słaba, ryzyko patrz powyżej
  4. przełożony nie chce na ten temat rozmawiać obawiając się, że dałby Ci zbyt wiele argumentów na podwyżkę – być może jest on świadom że dostajesz wynagrodzenie poniżej tego, co powinieneś :-)
  5. przełożony pokazuje, że bardzo mu zależy na tym abyś pozostał w obecnej firmie – masz silną pozycje, do której długoterminowo powinien dążyć każdy pracownik/zleceniobiorca
  6. przełożony zaczyna wypytywać się o szczegóły – pewnie był na moim szkoleniu i wie, że zanim cokolwiek powie to powinien zdobyć jak największą ilość informacji :-) Powiedz mu wtedy dokładnie o co Ci chodzi (zbadanie Twojego znaczenia w firmie) po czym obstawaj przy uzyskaniu odpowiedzi. Tę odpowiedź ewaluuj jak w punktach 1-5

Możecie się śmiać, ale są firmy, które w procesie ciągłego udoskonalania jakości „czynnika ludzkiego” każą takie ćwiczenia robić managerom!
Jeżeli nasz osobisty rezultat leży gdzieś w zakresie przypadków 1-4 to należy traktować to jako poważny sygnał ostrzegawczy.  W takiej sytuacji dobrze jest podjąć jakiekolwiek działania naprawcze, a na pewno wstrzymać sie od podejmowania długoterminowych zobowiązań typu kredyty, dzieci itp. W dzisiejszej niepewnej sytuacji ekonomicznej ryzyko obudzenia się z ręką w przysłowiowym nocniku jest zbyt duże. Fakt, że większość pracującej populacji ma słabą pozycje w miejscu pracy nie powinien być żadną pociechą. Jak spadnie topór zwolnień nic Wam to nie pomoże, a jak wiem też z osobistych doświadczeń, walka o ekonomiczne przetrwanie to nic zabawnego.
Ciekaw jestem, do jakich wniosków dojdziecie :-)

PS: Post o bajkach cz.2 powstaje w powoli, bo wymaga on dużego wyczucia a na razie mam wenę do kreatywnego rozwiązywania zagadnień biznesowych

Komentarze (41) →
Alex W. Barszczewski, 2009-08-11
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Etikettenschwindel

Niemieckie słowo użyte w tytule oznacza oszustwo polegające na tym, że na etykietce produktu sugeruje się coś innego niż zawiera opakowanie.

Pomysł napisania tego postu zrodził się jakiś miesiąc temu. Wtedy to kilka osób które znam (moje bardzo szerokie grono znajomych to nie tylko prezesi i biznesmeni) dowiedziawszy się, że jadę samochodem z Berlina poprosiło mnie o przywiezienie niemieckiego proszku do prania. To mnie nieco zdziwiło, bo większość tych proszków dostępna jest   w Polsce, więc zapytałem jaki jest cel tej akcji. Wtedy parę gospodyń domowych uświadomiło mnie, że istnieje znacząca różnica pomiędzy tymi środkami produkowanymi na Niemcy i na Polskę, nawet jeśli mają taką samą nazwę i opakowanie. No cóż, z braku możliwości przeprowadzenia analizy chemicznej nie mogę twierdzić tego z całą pewnością, ale jeśli tyle różnych, wykształconych praktyków prania tak twierdzi to może coś jest na rzeczy. To pasuje mi do ogólnego obrazu dość rozpowszechnionego w Polsce zjawiska, a mianowicie opisywania pewnych produktów i usług słowami, które znaczą zupełnie coś innego. Typowe, często dość banalne przykłady to :

  • „masło” w którym niewiele jest prawdziwego masła – do niedawna spotykało się to świństwo w prawie każdym sklepie
  • „szynka” składająca się w 40-50% ze wstrzykniętej wody z chemikaliami
  • jako „stek” w niektórych restauracjach ciągle jeszcze możesz dostać produkt zrobiony z mielonej wieprzowiny
  • w większości polskich kawiarni i restauracji dostajesz „tiramisu”, w którym nawet dokładna analiza nie wykaże śladów mascarpone
  • „ciabatta”, która w większości z włoskim oryginałem ma wspólną tylko nazwę i ewentualnie kształt

lub też poważniejsze jak:

  • „szkolenia”, często pod szumnymi i doniosłymi nazwami,  których głównym celem jest nabicie kieszeni organizatora a uczestników „w butelkę” :-)
  • „studia wyższe” dające pracę „kadrze dydaktycznej” marnujące czas i pieniądze studentów wtłaczaniem im encyklopedycznej wiedzy, która często nijak nie przystaje do tego, co jest niezbędne aby osiągnąć sukces zawodowy
  • ”lekarzy specjalistów”, którym pacjent po tygodniach mało skutecznej terapii musi podpowiadać „zróbmy z tego oka wymaz i antybiogram abyśmy wiedzieli co to za bakteria i na jakie medykamenty jest wrażliwa”
  • „mammografia”, której jedynym rezultatem jest naświetlenie pacjentek promieniami Roentgena, bez szansy na wykrycie czegokolwiek (ostatnia kontrola wykazała że taką „mammografię” robi 30% placówek )

i wiele wiele innych.
Jak wiecie, ten blog nie jest miejscem pustego narzekania na rzeczywistość, dlatego czas na jakieś wynikające z powyższego konstruktywne przemyślenia. Te idą w dwóch kierunkach:

  • jako konsumenci mieszkający w Polsce musimy zabezpieczyć się przed staniem się ofiarą takiego oszustwa. Ważne jest, abyśmy nie dali się omamić „naukowo” i „profesjonalnie” brzmiącymi etykietkami wszelkiego rodzaju. Tutaj bardzo pomocny jest internet i Google, a bezcenna własna sieć rekomendacji, nad którą zdecydowanie trzeba pracować i to zanim okaże się potrzebna. Dobra sieć będzie prawdopodobnie składać się z bardzo różnych ludzi. Bojkotowanie firm i organizacji uważających nas za głupców długoterminowo też powinno przynieść pewien skutek.
  • jako dostawcy mamy do czynienia z rynkiem, na którym w wyniku częstego Etikettenschwindel panuje spora dawka nieufności. Z tego możemy zrobić naszą przewagę jeśli długo i konsekwentnie będziemy pielęgnować naszą reputację i zadbamy o to, aby jak najwięcej osób o niej się dowiedziało. Ta reputacja w wielu wypadkach okaże się znacznie silniejszym atutem, niż duży budżet reklamowy. I to budowanie reputacji to nie jest tylko kwestia zaawansowanych profesjonalistów!! Jeśli drogi Czytelniku masz teraz 20-25 lat to jest to bardzo dobry okres, aby zacząć się tym zajmować. „Odsetki” mogą przekroczyć Twoje najśmielsze oczekiwania!!

Na zakończenie odpowiedź na pytanie, dlaczego użyłem niemieckiego słowa w tytule. No cóż, chciałem pokazać, iż jeśli nasi sąsiedzi zza Odry mają na to zjawisko specjalne słowo, to ten problem zapewne nie był im obcy, choć muszę przyznać, że tak prymitywnie jak w powyższych przykładach raczej się to tam nie odbywa. Zbyt silny jest u nich ruch konsumencki, który jak mam nadzieję rozwinie się i w Polsce. No ale to tak na marginesie.

Komentarze (84) →
Alex W. Barszczewski, 2008-10-14
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR, Gościnne posty

Król jest nagi, czyli co robią firmy szkoleniowe aby ich nie wybrać cz. 1

Dziś zapraszam Was do przeczytania postu gościnnego napisanego przez Katarzynę Latek, która pracując w jednej z największych polskich firm jest między innymi praktykiem o dużym doświadczeniu w dobieraniu firm szkoleniowych i opracowywaniu systemowych rozwiązań rozwoju pracowników na prawie wszystkich szczeblach. Poprosiłem Katarzynę o dzielenie się z nami interesującymi spostrzeżeniami i wnioskami, poniższy tekst jest tego pierwszą częścią.
_____________________________________________________________________

Może wydawać się, że tytuł tego postu zakrawa na żart, ale zapewniam Was, że niestety często jest to smutna rzeczywistość, a o obserwowanych przeze mnie przykładach takich działań można pisać i mówić wiele. Z wielkim smutkiem i zarazem niepokojem obserwuję częsty brak troski o jakość w tym temacie wraz z działaniami o charakterze tzw. „samobójczym”. I to, co wręcz zdumiewa to fakt, że działania takie podejmują często znane firmy szkoleniowe, które zbudowały i kontynuują budowanie na rynku swojej pozycji, mając na swoim koncie wieloletnie doświadczenie i listy rekomendacyjne klientów (!!).

Klientów, którym albo było wszystko jedno (i tacy się zdarzają), albo, którzy zwyczajnie dali się nabrać na coś, co nie odpowiada wysokim standardom usługi szkoleniowo- rozwojowej świadczonej przez firmę. W tym drugim wypadku jest to wynikiem tego, że często osoby dokonujące wyboru firmy szkoleniowej być może nie mają pełnej wiedzy, co faktycznie mogą otrzymać i jak przełoży się to na skuteczność pracy podległego personelu, a także na co w ogóle zwracać uwagę.
Ten post ma pokazać takim Koleżankom i Kolegom pewne „znaki ostrzegawcze”, które ułatwią unikanie bolesnych „wpadek” psujących w firmie renomę działu HR w ogóle, a ich osoby w szczególności. To mały skrawek z mojej wieloletniej praktyki na tym polu i jeśli uznacie ten tekst za interesujący, to chętnie będę dzielić się z Wami innymi doświadczeniami.

Te działania „samobójcze”, które u każdego z Was powinny spowodować natychmiastowe zapalenie się „czerwonej lampki” opisuję poniżej wraz z moimi refleksjami.. Robię to, bo uważam, że każdy Klient, który wydaje określone, często naprawdę duże środki zasługuje nie tylko na wysoką, ale co najmniej bardzo dobrą jakość oraz na skuteczność podejmowanych działań i im więcej klientów będzie świadomych pewnych rzeczy, tym lepszy nacisk możemy wywrzeć na dostawców szkoleń . Chce przy tym wyraźnie podkreślić, że już teraz istnieją na polskim rynku firmy oraz wysokiej klasy eksperci, którzy świadczą usługi na wysokim poziomie i których konkretna praca przekłada się na wymierny wynik.

Przypadek pierwszy
Znana firma szkoleniowa, mająca aspirację współpracy z liderami na rynku polskim w danej branży, zaprosiła na szkolenie otwarte- bezpłatne pracowników z kilku dużych firm.
Poprawna stylistycznie informacja o programie została przesłana uczestnikom z odpowiednim wyprzedzeniem. Uczestnicy po szkoleniu ocenili warsztat jako interesujący i przydatny. Podobały się scenki, nagrywanie autoprezentacji na kamerę, omawianie poszczególnych wystąpień oraz podsumowujący feedback od grupy.
Jedynym mankamentem jak podkreślono było to, że:

  • adres miejsca na szkolenie nie zawierał istotnych informacji pomocnych w znalezieniu miejsca, co skutkowało spóźnieniami uczestników,
  • w sali nie działała sprawnie klimatyzacja, co powodowało konieczność częstych przerw, bo nie dało się wytrzymać,
  • sprzęt zacinał się i przerywał, co wydłużało przerwy lub generowało kolejne …

Moja refleksja
Główne pytanie, jakie warto sobie zadać brzmi: jak firma ta poradzi sobie ze szkoleniami zamkniętymi, skoro na otwartym, pokazowym szkoleniu, które miało z pewnością zachęcić do współpracy nie zadbano o podstawowe elementy niezbędne do pracy i komfortu uczestników?

Przypadek drugi
Firmy szkoleniowe uczestniczą nie tylko w przetargach, ale także w zapytaniach, których celem jest wybór do danego projektu szkoleniowego lub też przeprowadzenie systemowo zbudowanej inicjatywy rozwojowej. Przy jednej z takich inicjatyw zaobserwowałam następującą rzecz, mianowicie około 90 % firm szkoleniowych podczas spotkania stosuje zasadę: 80% czasu mówimy my a reszta, (choć nie łudźmy się ze 20%) należy do Klienta (firma zapraszająca do potencjalnej współpracy).

Co to oznacza w praktyce? Oznacza to, że na spotkaniu, które trwa np. 1,5 godziny, zaproszona firma mówi 1 godzinę lub więcej a Klient może jedynie zadać pytania (o ile zostanie mu na to czasu) i nie oznacza to wcale, że otrzyma na nie konkretną odpowiedź.

Czego zatem można dowiedzieć się na takim spotkaniu?

  • informacje o firmie szkoleniowej (to nic, że można je przeczytać w Internecie),
  • korzyści, jakie oferuje firma (to nic, że prawie każda firma mówi o takich samych korzyściach np. najczęstsza korzyść to – program budowany indywidualnie po potrzeby Klienta),
  • trenerzy praktycy ( to nic, że znaczna większość firm dysponuje kadrą trenerów- praktyków).

Gdy wreszcie zostaje przedstawiony program, który w sposób rozbudowany opisuje poszczególne etapy działania….odkrywam,…że na podstawie właściwie nie wiadomo, czego, firma roztacza mi wizję programu dla ludzi, z którymi nikt z jej strony nie miał kontaktu ….o których nie zapytano nic poza zdawkowymi ile osób i co to za ludzie ….

Moja refleksja:

  • przy każdym wyborze firmy sprawdźcie jak firma szkoleniowa kooperuje z Klientem,
  • w jaki sposób komunikuje się, czy z pozycji 80%/ 20% (firma szkoleniowa/ Klient, czy może 80% /20%; Klient/ firma szkoleniowa)
  • w jaki sposób przedstawia swoją propozycję i kiedy ją przedstawia (!)
  • ile czasu poświęciła ludziom, dla których przedstawia program i co zrobiła, aby dowiedzieć się czego potrzebują …
  • co nowego wiecie o firmie po spotkaniu, a czego nie znaleźliście na stronie tej firmy
  • jaką Wy osiągnęliście korzyść po spotkaniu z tą firmą

Przypadek trzeci
Bardzo duży przetarg w korporacyjnej firmie na wybór firmy szkoleniowej w celu podpisania wieloletniej umowy. Na jednym z etapów Klient wymaga wykonania badania potrzeb zgodnie z określonymi zasadami. Tylko część z firm, pomimo postawienia tego konkretnego wymogu spełnia te zasady. W taki sposób w firmie takiej jak moja ich ocena w tym punkcie jest zerowa. Biorąc pod uwagę, że badanie potrzeb to absolutna konieczność, bez której nie ma, co mówić o dalszych działaniach sami proszę skomentujcie takie podejście.

Przy kolejnym etapie przetargu następuje zaprezentowanie 1,5 godzinnej „próbki szkoleniowej” przez potencjalnych dostawców i tutaj otrzymujemy całe spectrum takich „próbek” w postaci następujących propozycji:

  • Firma przez 50 minut przedstawia się i przekazuje informacje na temat firmy a przez 40 minut następuję zaprezentowanie dwóch scenek (scenki prezentują trenerzy firmy bez udziału nikogo z sali), przy czym trener wyjaśnia, co robi podczas scenki i jaką metodę stosuje. Trenerzy nie uśmiechają się, nie nawiązują kontaktu z grupą, nie reagują na znudzenie uczestników. Firma spóźnia się na spotkanie (brak wcześniejszego poinformowania o tym) i przedłuża swoją prezentację o 20 minut, pomimo informacji o czasie, jaki ma do dyspozycji.
  • Uczestnicy spotkania otrzymują do rozwiązania studium przypadku, które nie dotyczy ani programu, jaki jest oczekiwany i jaki przedstawiła firma klienta ani grupy docelowej (przypadek obejmuje zarządzanie a główni uczestnicy szkoleń do specjaliści). Trener świetnie nawiązuje kontakt z grupą angażując ją, na końcu szkolenia opowiadając historię z „pikantnymi puentami” nie w temacie szkolenia. Firma spóźnia się na spotkanie za powód podając „ brak znalezienia miejsca do parkowania”.
  • Trener wchodząc na sale krótko się przedstawia a następnie prowadzi 1,5 szkolenie angażując uczestników poprzez indywidualną pracę, testy, zadania w grupach. Po zakończeniu dziękuje za warsztat. Trener przybywa punktualnie i kończy warsztat o czasie. Nie towarzyszą mu przedstawiciele firmy– PRZYPADEK RZADKI
  • Trener przedstawia się jako mega- trener, po czym rozpoczyna działania mające charakter lansu i tzw. show, czyli opowiada jakieś historie, podnosi głos, biega po sali i prezentuje na flipie wykresy z książek lub teorie, które można przeczytać. Absolutny hit jaki zdarzyło mi się przeżyć, niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu, to trener, który ze slajdem w tle (z błędami niestety) stał godzinę (!!) przed uczestnikami opowiadając ile, procent czego wpływa na nasz odbiór !!!!!!

Moja refleksja:

  • jeśli prosicie o próbkę szkolenia to zwróćcie uwagę czy faktycznie zaprezentowano Wam próbkę tego, o co prosiliście,
  • jeśli macie konkretne oczekiwania sprawdźcie czy właśnie one zostały spełnione,
  • jeśli firma spóźnia się na spotkanie i nie uprzedza o tym pomyślcie jak podchodzą do tego zagadnienia trenerzy tej firmy przybywając na szkolenie we wskazane miejsce,
  • jeśli trener nie potrafi nawiązać kontaktu z grupą podczas przetargu (zakładam, że firmy biorą na takie spotkania najlepszych lub naprawdę dobrych) to pytanie, jacy są ci, którzy zostali w firmie …i którzy być może będą realizowali program dla Waszej firmy,
  • a jeśli dodatkowo (!) na tym etapie firma oferuje Wam program, który ani nie spełnia oczekiwań ani nie jest adresowany do dedykowanej grupy (zgodnie z wiedzą, jaką wcześniej dostarczyliście firmie), to macie mocną informację zwrotną, z kim współpracować nie powinniście. I to wszystko niezależnie od tego, jak wielką, często międzynarodową markę ma potencjalny dostawca.

Na podsumowanie tej części pragnę mocno zaznaczyć, że moim celem jest poszerzanie wiedzy o tym, na jakie elementy warto zwracać uwagę przy wyborze firm szkoleniowych, jakimi „wizjom i pułapkom” nie należy dać się zwieść, jakie elementy mogą nam powiedzieć, czy warto współpracować z daną firmą, czy nie. Opisując te wpadki nasuwa się też refleksja, że skoro firmy szkoleniowe tak robią robią, to są pewnie Klienci, które na takie lekceważenie pozwalają. Lepiej, aby takim Klientem nie była Wasza firma

Zachęcam do dyskusji i wymiany własnych doświadczeń. Chętnie też odpowiem na Wasze pytania.

Katarzyna Latek

________________________________________________________________________

Katarzyna Latek
Menedżer, trener zarządzania, rozwoju i uczenia się. Odpowiedzialna za szkolenia i rozwój kadr w dużej polskiej firmie zatrudniającej kilkanaście tysięcy pracowników. Fascynująca się silnymi i charyzmatycznymi osobami; zwolenniczka choreoterapii. Pisze i maluje.
Prywatnie na etapie urządzania swojego mieszkania.

Komentarze (29) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-31
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Obiecuj wiele, dostarczaj jeszcze więcej

W latach 90 bardzo popularna była formuła sukcesu w biznesie, którą sformułował Tom Peters a mianowicie „underpromise and overdeliever”.

Sam stosowałem ją wtedy z powodzeniem i właściwie przestałem się nad tym zagadnieniem świadomie zastanawiać. Dopiero ostatnio spojrzałem jak robię to teraz, w naszych obecnych czasach i doszedłem do zaskakującego wniosku.
Okazało się, że rozmawiając o potencjalnych rezultatach wcale nie jestem taki skromny (underpromise), lecz mówię prosto z mostu co chcę osiągnąć (a chcę wiele – dostarczanie byle jakich wyników specjalnie mnie nie interesuje). Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że jest to negatywnie odbierane przez potencjalnych klientów, ale moje dotychczasowe doświadczenia są bardzo pozytywne. Trzeba oczywiście umieć rozróżnić pomiędzy zdrową pewnością siebie i zaufaniem do własnych umiejętności, a tanim lansem czy arogancją, niemniej warto być tak dobrym w tym co robimy, że śmiało możemy składać odważne obietnice, a przy tym jak już jesteśmy dobrzy to nie wstydzić się tego. Potem musimy oczywiście dostarczać takich rezultatów, aby klientom opadała przysłowiowa szczęka, inaczej łatwo możemy zostać uznanymi za wydmuszki jakich jest wiele na tym świecie.
Aby być do tego w stanie powinniśmy permanentnie pracować nad naszym „rzemiosłem”, cokolwiek by to było, co odróżni nas od rzeszy ludzi, którzy uważają się za „wyedukowanych” i żyją w złudnej nadziei że będą do końca życia odcinali kupony ze zdobytej w przeszłości wiedzy. Tę permanentną naukę i trening (bo chodzi o umiejętności, a nie tylko o wiedzę) znacznie ułatwia uprzednie znalezienie dziedziny i zajęcia, które nas naprawdę „kręci”, stąd moje nieustające zachęcanie Was do próbowania różnych rzeczy w poszukiwaniu tego, co Wam osobiście będzie odpowiadało.

Nie chcę być gołosłownym w twierdzeniu, że możemy śmiało obiecywać wiele, więc (za zgodą autora) pozwolę sobie zacytować fragment maila, jaki otrzymałem od członka Zarządu jednego z moich ważnych klientów po kolejnych wspólnych warsztatach (nawiasem mówiąc tych, na których przez pomyłkę pojawiłem się w spranych i poplamionych dżinsach :-))

„Fascynuje mnie to, że wiele obiecując przed szkoleniem , jako jedyny ze spotkanych przeze mnie trenerów wywiązujesz się w 100% jakością swej pracy ze złożonych obietnic, a co więcej – w miarę wspólnej pracy zamiast ,jak się na ogół dzieje, powoli zmniejszać atrakcyjność tego co oferujesz (bo kończy się element nowości), Ty utwierdzasz uczestników w przekonaniu, że to co aktualnie pokazujesz to dopiero początek Twoich możliwości. Jak Ty to robisz???”

Możecie sobie wyobrazić, że odbierając regularnie podobny feedback zawsze dziwię się jak ktoś mnie pyta o moją konkurencję zastanawiając się „co to jest konkurencja?” :-) I nie ma to nic wspólnego z zarozumialstwem, po prostu w mojej niszy staram się być „jedynym na liście„. Największym problemem staje się wtedy wybór z atrakcyjnych propozycji, z którymi zwracają się do Ciebie klienci. Możecie sobie wyobrazić, że doprowadzacie do podobnej sytuacji w Waszym życiu i jakie korzyści z tego możecie osiągnąć?

Jeśli uważacie, że i dla Was gra jest warta świeczki to zreasumujmy krótko jak to zrobić:

  • znajdź jedną, a najlepiej kilka dziedzin, które Cię interesują i których zgłębianie sprawia Ci przyjemność
  • popracuj nad tym, aby stać się w nich naprawdę dobrym, korzystając z wszelkich możliwych źródeł (literatura, praktyka, mentorzy itp.). Moja rada: nie komplikuj niepotrzebnie procesu zdobywania tych umiejętności, zazwyczaj lepiej jest osiągać je bezpośrednio niż zbyt okrężnymi drogami
  • zastanów się jaka kombinacja powyższych umiejętności może zrobić znaczącą różnicę w życiu innych ludzi lub organizacji. Mała rada: jeśli chcesz przy całej tej przyjemności sporo zarabiać, to zazwyczaj łatwiej jest to osiągnąć wspierając duże firmy niż pojedyncze osoby
  • nie bój się składać odważnych obietnic
  • dostarczaj jeszcze więcej niż obiecałeś. To zazwyczaj wymaga rzeczywistego zaangażowania – ale przecież jeśli lubimy to co robimy, to nie powinno to stanowić problemu

Proste? :-)

Oczywiście nie jest to jedyna możliwość, opisałem ją bo jest ona dla mnie (i myślę że dla wielu z Was) bardzo atrakcyjna, zwłaszcza jeśli ktoś chciałby „żeglować” w życiu mając czas i środki na delektowanie się nim.

Komentarze (13) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-17
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

Dusza inżyniera

Dziś zapraszam do przeczytania kolejnego postu gościnnego. Jego autorem jest Tomasz Ciamulski, znany Czytelnikom tego blogu z wielu interesujących komentarzy. Tym razem na prośbę kilku z Was Tomek napisał poniższy tekst, do którego przeczytania serdecznie zapraszam

________________________________________________________________

Wpis ten zainicjowany został w poście Czy jesteś Purpurową Krową, czy zwykłą Krasulą? jako rozwinięcie odpowiedzi na jeden z komentarzy Piotra [PMD], zawierający stwierdzenie: „wykształcenie techniczne uważam za dobrą inwestycję, natomiast pracę “w zawodzie” za taki-sobie wybór.” i analizę niedogodności, jakie napotyka w swoim życiu inżynier. Ja, jeśli mam jakieś dylematy, to są one innej natury. Dzielę się więc swoimi doświadczeniami i spostrzeżeniami jako osoba, która wewnętrznie identyfikuje się dość mocno z techniką. Między wierszami podsumuję znane mi i dostępne publicznie informacje na temat rozwoju high-tech w Polsce (ze względu na specyfikę branży część istotnych osiągnięć objęta jest tajemnicą).

Narodziny inżyniera :)

W swoim życiu znajduję potwierdzenie, że to kim jestem wynika silnie z wpływu otoczenia. Mój ojciec to rzemieślnik, a w zasadzie „złota rączka”, i od dzieciństwa obracałem się w różnego rodzaju środowisku „technicznym” (majsterkowałem, budowałem modele itd). Kolejne zdarzenia sprawiły, że ukierunkowałem się na elektronikę. Za czasów szkoły średniej (technikum) naprawiałem wszelkie sprzęty elektroniczne znajomym, a nawet budowałem od podstaw np. wzmiacniacze akustyczne. Miałem przy tym ogromną frajdę i raczej nie myślałem wtedy o dokładnej wizji przyszłej pracy, wykształcenia i kariery. Dalej było podobnie, w miarę możliwości dobierałem zajęcia, ludzi i miejsca, które najbardziej sprzyjały rozwojowi i utrzymaniu jak największej satysfakcji z tego co robię (fun factor). Na ile to się udało?

Studia

Wspominam je miło (PW-EiTI), dużo wniosły do mojego rozwoju i obecnych kontaktów np. kilkunastu interesujących kolegów, którzy rozproszyli się po kraju i świecie robiąc ciekawe rzeczy. Jako elektronik mogłem uzyskać dostęp do sprzętu, który jest trudno dostępny amatorom (kosztowny). Owszem, można narzekać na poziom wyposażenia laboratorium czy sensowność programu nauczania, ale jak się chce to można znaleźć dużo. Nie czekałem na szansę, tylko sam jej sobie poszukałem. Główny kierunek wybierałem nie tylko w moim mniemaniu ciekawy ale także przyszłościowy. Może być to ważny moment decyzyjny dla studenta, porównywalny ze strategicznymi działaniami firmy. W tym punkcie nie rozumiem tych, którzy decydują losowo lub po najmniejszej linii oporu, a nie jest to zjawisko rzadkie. Ja postawiłem na analizę elektromagnetyczną (EM) i elektronikę wysokoczęstotliwościową (microwaves). Ponadto, ważne było od kogo będę się uczył. Przyjrzałem się aktywności naukowej i pozauczelnianej potencjalnych promotorów i wybrałem profesora o najszerszych osiągnięciach międzynarodowych oraz kontaktach z przemysłem. W międzyczasie założył on firmę (QWED) i sądząc po jego uprzedniej aktywności nie zdziwiło mnie to. Ja też na tym skorzystałem i podtrzymujemy wspaniałą współpracę, na różnych płaszczyznach, do dzisiaj. Nie wiem kiedy trzeba zacząć, żeby być inżynierem, ale warto zastanowić się, czy edukacja techniczna jest konsekwencją rozwijania naszych pasji, czy ma służyć za sposób na zarabianie pieniędzy lub etap przejściowy w karierze. Nie wiem jaka jest wartość 'treningu’ na studiach technicznych jako okresu przejściowego. Miałem wrażenie, że wielu kolegów bez pasji technicznych męczyło się na laboratoriach. Wykonywali logiczne czynności i wnioskowanie ale chyba nie czuli tego. Warto zastanowić się, czy nie jest to strata czasu. Może to działa nieco inaczej w przypadku zajęć czysto programistycznych, bez zaangażowania w typową inżynierię ze sprzętem i technologiami. Dla mnie samo programowanie jest interesujące ale służy tylko za środek pomocniczy (dygresja-tutaj zaczyna robić się miszmasz pojęciowy, co uważamy za inżynierię i technologie)

Praca w Polsce

Jako student wykonywałem prace zlecone dla QWED na luźnych zasadach, co doskonale wzbogacało moją naukę (rozwój symulatora FDTD jak też prace projektowe w mikrofalach). Rozmyślając o pozostaniu tylko w tej branży po studiach stwierdziłem, że jest ona przyszłościowa, ale jeszcze za mało rozwinięta, nie tylko w Polsce, ale także Europie. Można było znaleźć pojedyncze, ciekawe oferty tylko w niektórych krajach. Jednak nie oznacza to jej nieużyteczności, gdyż w USA jedna agencja może podać ponad 1000 ofert! W nowych technologiach jesteśmy niestety w tyle za USA, ale zmiany postępują szybko. Ciągnęło mnie do przemysłu i znalazłem ciekawą, małą firmę R&D: TechLab 2000. Z perspektywy czasu widzę (ponad 6 lat jako projektant), że mała firma (20-30 osób), która skupia ambitnych ludzi i zajmuje się zaawansowanymi technologiami, zapewnia merytoryczny 'fun factor’ na wysokim poziomie. Korporacje stać np. na szkolenia, ale są one mało przydatne w R&D. Można nauczyć się obsługi istniejących urządzeń i systemów, ale nie tworzenia nowych. W mniejszej firmie codzienne zajęcia obejmują wiele dziedzin, od planowania i projektowania, poprzez programowanie, po pomiary sprzętowe. Dla mnie super. Specyfika działalności TechLab 2000 to raczej skuteczne dążenie do realizacji wyznaczonych celów i nie widzę tu jakiś barier merytorycznych. Jako biuro projektowe firma otwarta jest na realizację dość dowolnych pomysłów klientów zewnętrznych oraz własnych. Pomimo dużej różnorodności i innowacyjności projektów wszystkie udaje się realizować. Specjalizacją firmy są urządzenia kryptograficzne (ochrona informacji), w tym zestaw interopercyjnych telefonów szyfrujących (analogowe, cyfrowe, komórka). Niektóre, specyficzne sprzętowe moduły kryptograficzne opracowane były jako jedne z pierwszych na świecie. Działa na rynku krajowym jak i za granicą. QWED jest przykładem biznesu zbudowanego na konkretnej, rzetelnej wiedzy. Grupa naukowców równolegle opracowuje nowe rozwiązania na światowym poziomie oraz steruje implementacją w produkcie komercyjnym (huge fun factor), zatrudniając pracowników w siedzibie pozauczelnianej. Żal było mi rozstawać się z nimi po studiach, więc po ok. rocznym przystosowaniu do pracy w przemyśle (dużo nowej nauki praktycznej) rozpocząłem 'hobbistyczną’ pracę nad doktoratem. Oznaczało to wypracowanie sobie redukcji dydaktycznych obowiązków doktoranta na uczelni (m.in. rezygnacja z głodowego stypendium). W 80% doktorat opracowałem w drodze do/z pracy – jakże miło mijał mi czas godzinnych dojazdów pociągiem z podwarszawskiej miejscowości :) Nie było to nic wielkiego, ale zawsze trochę nowej działalności w EM oraz przedłużenie/poszerzenie kontaktów z interesującymi ludzmi. Co ciekawe, w Polsce osiągnięcia QWEDu doceniono po nagrodzie europejskiej. Jeśli zrobimy coś o konkretnej wartości, ale innowacyjnego, to szybciej zostanie zauważone i docenione za granicą i nie jest to odosobniony przypadek. Prawie cała sprzedaż to eksport. Produkty QWEDu używane są także w USA, nawet w instytucjach rządowych.

Praca za granicą

Z czasem QWED zaczął dodatkowo uczestniczyć w europejskich projektach R&D i tuż po doktoracie pojawiło się ciekawe zajęcie związane z dziedziną mikrofalową. Projekty takie mają tą cenną dla mnie cechę, że stanowią mieszankę zajęć naukowych (uczelnie) i praktycznych, przy współpracy z partnerami przemysłowymi. Paradoksalnie, w dalszej pracy nad elektromagnetyzmem przydały mi się zaawansowane doświadczenia programistyczne z TechLabu. Prawdopodobnie bez tej pracy byłoby znacznie trudniej, a tak przez 1 rok mogłem osiągnąć niezły poziom w rozwijaniu symulatora EM do wersji równoległej, działającej na różnych komputerach wieloprocesorowych. Drugi etap to wykorzystanie rozwiniętego narzędzia do rozwiązywania złożonych problemów w mikrofalach. Spodobała mi się ta forma działalności, ale w kolejnym projekcie chciałem zajrzeć także do większej firmy. W mojej branży używa się bardzo drogiego oprogramowania i sprzętu. Duża firma może pozwolić sobie na więcej. Mając głębsze doświadczenie jako researcher w jednej z metod analizy EM mogę łatwiej poznawać słabe i mocne strony innych tego typu narzędzi. Większości takiej wiedzy nie da się znaleźć w manualu ani supporcie danego narzędzia. Obecnie nadal łączę 'applied research’ dla firmy z poszerzoną działalnością na lokalny uniwersytet, wydział fizyki – dwa miejsca pracy z luźnym podziałem czasowym, w zależności od bieżących potrzeb. Początkowo nie planowałem wyjazdu za granicę, ale nie żałuję tego ruchu. Kraje bardziej rozwinięte mają większą świadomość inwestycji w R&D i mogą stwarzać dogodniejsze warunki. Doświadczenia takie przydają się także do przekonania, że z naszymi kompetencjami nie jest tak źle jak nam się czasami może wydawać. Cenię też sobie pobyty na uniwersytetach, gdzie obrony rozpraw doktorskich odbywają się z wyszczególnionym oponentem, najczęściej z dobrej uczelni z innego kraju. Przysłuchując się bardzo merytorycznej dyskusji z oponentem można w 1h dowiedzieć się sporo o nowych aspektach nauki i techniki.

Co dalej?

Jak dotąd moimi działaniami kieruje głównie pasja i rozwój bez gubienia 'fun factor’. Nie wiem jak długo tak się da, oby jak najdłużej. Z drugiej strony, cała sytuacja wygląda na coraz bardziej skomplikowaną. Sprzyja to rozwojowi, ale działalność jest rozproszona, nie pozwala na skupienie się nad konkretnym produktem lub technologią. Stoję w rozkroku między R&D w przemyśle a uczelniami, do tego zaliczam próby działalności na własną rękę. Duża swoboda wyboru dalszej drogi, ale mam wrażenie, że nadszedł czas na jakieś rozwiązanie docelowe. Może uproszczę tę pajęczynę i skupię się na jednym. Może skomplikuję bardziej – wszak mam jeszcze drugą rękę :) Drugi dylemat – rozwodzenie się nad pracochłonnymi szczegółami ogranicza efektywność postępu. Żeby zrobić coś większego nie wykluczam, że będę przechodził do swego rodzaju „zarządzania” R&D. Dużo potrzebnej mi na ten temat wiedzy mogę znaleźć na blogu Alexa, stąd moja obecność tutaj. Jak to zrobić, żeby nie poświęcać przyjemności tworzenia? Ale nawet jeśli będę przechodził na wyższe poziomy abstrakcji, to czysta technika nie będzie dla mnie mniej istotnym ogniwem. Nadal od czasu do czasu chętnie 'powącham’ sprzęt od środka lub naprawię sobie urządzenie domowe i najlepiej jeśli da się to zrobić metodą „MacGyver’a” (śrubokręt+drucik) :) W kontekście tym podkreślę jeszcze znaczenie posiadania umiejętności fundamentalnych dla inżyniera. Okazuje się, że trójwymiarowe modelowanie dostępne w nowoczesnych symulatorach EM można wykorzystać nie tylko w elektronice, ale także w innych przemysłach, gdzie fale/energię elektromagnetyczną można użyć np. do grzania, suszenia, wspomagania procesów chemicznych czy obrazowania. Jeśli chodzi o programowanie, gdybym zatrzymał się powiedzmy na Java, to trudno byłoby mi zaimplementować efektywne przetwarzanie równoległe, wymagające znajomości architektury i zarządzania pamięcią maszyn, od których odcina nas wirtualna maszyna Java. Więcej o „duszy inżyniera” można poczytać tutaj: „My real concern here is not with the economics of skilled manual work, but rather with its intrinsic satisfactions.” Na marginesie, tekst ten rzuca także światło na kreowanie potrzeb i kredyty, które zabiły dawniej powszechniejszy styl życia, powracający obecnie pod hasłem semi-retirement. Chętnie odpowiem na dodatkowe pytania. Zapraszam serdecznie do dyskusji.

____________________________________________________________

Prywatnie Tomek ma dwójkę dzieci. Od prawie 3 lat przeżywa wraz z rodziną miłą przygodę skandynawską, najpierw Szwecja, obecnie Norwegia. Obecne, główne zajęcie to praktyczne wdrażanie efektów badań naukowych do rozwiązywania złożonych problemów w przemyśle elektronicznym, w szczególności miniaturyzacja i problemy kompatybilności elektromagnetycznej (EMC) w technologii MMIC.

Komentarze (26) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-03
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Czy jesteś Purpurową Krową, czy zwykłą Krasulą?

Znacie termin „purpurowa krowa”? Jeśli nie to polecam lekturę bardzo dobrej książki Setha Godina pod takim tytułem („Purple Cow„), a tak na szybko wyjaśnijmy sobie o co w tym wszystkim chodzi, szczególnie w kontekście naszych rozważań o karierze i sukcesie życiowym.
Jeśli rozejrzymy się po firmach i uczelniach, to stwierdzimy, że większość ludzi w danym środowisku jest w gruncie rzeczy do siebie bardzo podobna. Podobne poglądy na życie, podobny zestaw umiejętności, podobne podstawowe zainteresowania, podobne mieszkania na kredyt i ich wyposażenie (też często na kredyt), czy też podobni partnerzy życiowi. Trochę przypomina to wielkie pastwisko, na którym spokojnie pasą się setki podobnych, brązowych krów. Ta uniformizacja jest częściowo wynikiem tępiącej indywidualność polskiej szkoły, częściowo wpływu rodziców wychowanych w czasach, kiedy „wychylanie się” poza powszechnie uznane normy mogło być niebezpieczne, częściowo bardzo niekorzystnego wpływu oglądania polskiej telewizji. W rezultacie mamy dość smutny widok jednolitej brunatnej masy, której wielu członków, często bardzo inteligentnych i utalentowanych ludzi, marzy o czymś specjalnym w życiu. Ci marzący najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, że aby coś specjalnego osiągnąć ważnym jest, abyśmy sami byli w jakiś sposób „specjalni”, a nie „standardowymi” jednostkami łatwo wymienialnymi na podobne „standardowe” trybiki. Brak tej świadomości bardzo często prowadzi tylko do frustracji.
W rzeczywistości, jeśli chcesz wybić się z tej masy, to wskazanym jest, abyś pod jakimś względem był taką „purpurową krową”, której kolor wyraźnie odcina się od wszystkiego, co widać na pastwisku. Nie chodzi tu bynajmniej o wygląd zewnętrzny, lecz o unikalny zestaw cech i umiejętności Twojej osoby oraz skuteczne komunikowanie ich światu.
Dlatego mam teraz dla Was, drodzy Czytelnicy kilka poważnych pytań, na które każdy powinien sobie sam odpowiedzieć i wyciągnąć wnioski:

  • czy w ogóle jesteś purpurową krową, czy na chwilę obecną typowym przedstawicielem mlecznej lub mięsnej krowy rasy brązowej?
  • jeśli Twój dominujący kolor to brąz, jaką cenę przyjdzie Ci długofalowo za to zapłacić, zwłaszcza jeśli chodzi o konkurencyjność w poszukiwaniu środków utrzymania, czy też odpowiedniego partnera w życiu?
  • jeśli odpowiedź na to ostatnie pytanie nie podoba Ci się, to co konkretnego zamierzasz zrobić, aby w rozsądnym czasie nabrać nieco „purpury”?
  • jeśli jesteś „purpurową krową”, to na czym ten kolor w Twoim konkretnym wypadku polega i jak skutecznie komunikujesz go światu?
  • co robisz, aby z biegiem czasu ta purpura nie zblakła, a wręcz przeciwnie nabrała jeszcze większego nasycenia?
  • co robisz, aby znaleźć pracodawców, bądź partnerów życiowych szukających dokładnie tego odcienia?

Odpowiedź na powyższe pytania i podjęcie właściwych działań może zrobić w Waszym życiu ogromną różnicę, zwłaszcza w perspektywie 10 i więcej lat. Chwilowo, przy ciągle jeszcze niezłym rozwoju gospodarczym bycie zwykłą brązową krową, pasącą się w stadzie podobnych osobników może zdawać się dobrym rozwiązaniem, ale ten spokój może okazać się bardzo złudny. Wahnięcie koniunktury, połączenia i przejęcia firm, rosnąca skokowo inflacja mogą łatwo spowodować, że ze spokojnego przeżuwania na pastwisku zrobi się walka o przetrwanie. „Purpurowe” krowy będą w tym samym czasie w zupełnie innej pozycji i znacznie łatwiej poradzą sobie z przeciwnym wiatrem.
Na zakończenie dwie dygresje:

  • część kobiet i mężczyzn szuka jako partnera (przepraszam za to uproszczenie) krowy do dojenia (ostatni czasownik jest użyty metaforycznie – możecie sobie pod niego podłożyć różne rzeczy :-)) i u takich osób bycie „purpurową krową” znacznie zmniejsza Twoje szanse. Jako purpurowa krowa, z wieloma niezwykłymi możliwościami które dzięki temu możesz osiągnąć, jesteś trudniejszy do utrzymania „w zagrodzie”, a co za tym idzie mniej atrakcyjny dla osoby, która będzie szukała przede wszystkim łatwego i stabilnego źródła (pieniędzy, mieszkania, prestiżu, seksu – niepotrzebne skreślić :-)). Czy to jest taka wielka wada, to każdy z Was musi sam zadecydować, bo jest też wielu ludzi szukających partnerów w zupełnie innych, dla mnie znacznie atrakcyjniejszych, celach
  • wiele firm też poszukuje tylko zwykłych brązowych krów dających trochę mleka i nadających się na bitki. Dla wielu z nich jako „purpurowa” krowa będziesz zbyt kolorowy aby Cię zatrudnić. Całe szczęście, że na świecie nie brakuje interesujących i intratnych zajęć, które odbywają się poza tymi „fermami”, trzeba tylko dobrze poszukać.

Jak zwykle pamiętajcie, że przedstawione powyżej przemyślenia są subiektywne i opierają się na doświadczeniach moich i sporej grupy osób. To, że funkcjonują one doskonale w zarówno w moim życiu, jak i wielu innych ludzi nie musi oznaczać, że są optymalne dla każdego. Dlatego „use your judgement” :-)

PS: Ten post napisałem zainspirowany listami kilku młodych Czytelników, którzy swoją odmienność polegającą na posiadaniu umiejętności w bardzo „egzotycznym” zestawieniu interpretowali jako poważny mankament utrudniający im karierę. Nic bardziej błędnego, trzeba tylko znaleźć właściwy rynek!!

Komentarze (142) →
Alex W. Barszczewski, 2008-06-13
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR, Firmy i minifirmy, Rozważania o szkoleniach, Rozwój osobisty i kariera

Jak być dobrym klientem i dlaczego warto

Ostatnio dyskutowaliśmy kwestię łatwości i „przyjemności” robienia interesów z nami, kiedy jesteśmy „dostawcami”. Dziś spójrzmy na tę sprawę w sytuacji, kiedy jesteśmy klientami. Teoretycznie mówi się „klient nasz pan”, „klient może wszystko” i niestety wielu z nas stosuje się do tej zasady aż do przesady, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym.

W życiu zawodowym ekstremalnym przykładem takiego zachowania są niektórzy kupcy francuskich hipermarketów, którzy są znani z traktowaniu dostawców jak śmieci i poniżaniu ich na wszelkie możliwe sposoby (na marginesie odradzam rozpoczynanie tego rodzaju „kariery”, po kilku latach nabierasz takich nawyków, które mogą bardzo utrudnić Ci sukces w czymkolwiek innym)

W życiu prywatnym takim przykładem są osoby, które będąc np. w restauracji są wiecznie niezadowolone i znajdują swoistą przyjemność w czepianiu się i krytykowaniu, traktując przy tym personel jak swojego rodzaju podludzi. To bardzo rozpowszechnione zachowanie wśród osób z „szybkiego awansu gospodarczego” i stanowi dość pewny wskaźnik środowiska z jakiego wywodzi się taki człowiek.
Teoretycznie obie postawy prowadzą do „sukcesu”, choć spojrzawszy na jego cenę (ktoś staje się d…. kiem i to zarówno w życiu zawodowym jak i osobistym :-)) nie jest to sukces godny pozazdroszczenia. Do tego dochodzi jeszcze jeden aspekt, o którym napiszę kilka akapitów później.

Czy tak musi być? Czy mając „przewagę” bycia klientem powinniśmy ją do końca wykorzystywać?

Niekoniecznie.

Zacznijmy od kilku przykładów moich klientów i co z tego wynika.

Typowa sytuacja szkoleniowa wygląda tak, że klient zleca dostawcy przeprowadzenie szkolenia, wyznacza miejsce, załatwia jakiś catering. Przed szkoleniem klient oczekuje, że jakoś dotrzesz do niego aby przeprowadzić wszelkie konieczne rozmowy i to twoja sprawa jak to zrobisz. Wielu klientów wymaga od trenerów mnóstwa pracy papierkowej, sprawozdań, relacji itp. Taki jest standard i nikogo to nie dziwi.
Teraz spójrzmy na kilka zachowań moich klientów:

  • Zamiast w standardowym pokoju hotelowym klient nie proszony o to lokuje mnie w superiorze i to nie na kilka nocy lecz podczas działań, które w sumie trwały kilka miesięcy
  • Klient, oprócz standardowych ustaleń dotyczących szkoleń pyta mnie jakie mam osobiste preferencje kulinarne, względnie jakie jedzenie chciałbym mieć podczas treningów
  • Klient nie tylko przysyła mi bilety lotnicze, abym mógł dolecieć na kilkugodzinne spotkanie, ale odbiera mnie samochodem z lotniska a potem zawozi na nie z powrotem
  • Klient nie tylko zapewnia mi przyzwoity nocleg w trakcie szkoleń, lecz też zarówno dzień przed jak i po (abym nie musiał się śpieszyć), jak też w czasie przypadających w trakcie „akcji” weekendów
  • Cała robota papierkowa z niektórymi klientami ogranicza się do wystawienia faktury (która jest niezwłocznie i bezproblemowo płacona). Zawarcie „kontraktu” polega na uścisku dłoni (czasem wirtualnym, bo przez telefon), a cała „sprawozdawczość” z mojej strony na długiej rozmowie osobistej, bądź telefonicznej z zainteresowanymi managerami
  • Klient jest moim „sprzedawcą” i nie żądając niczego w zamian powoduje, iż zjawia się u mnie inny klient wart bardzo dużych pieniędzy

Jak już wspomniałem wcześniej, są to rzeczy wykraczające poza normalną praktykę i większość szkoleń mogłaby obejść się i bez nich. Z drugiej strony generują one u mnie ogromny kapitał dobrej woli i to powoduje dla przykładu że:

  • robiąc cokolwiek dla takich klientów „staję na głowie”, aby zmaksymalizowań rezultat dla nich
  • jak mają jakąś pilną potrzebę, a ja pełny kalendarz, to aby im pomóc jestem gotów pracować po nocach, albo negocjować z innymi ewentualne przesunięcie terminów (nikt tego nie lubi)
  • jak potrzebują coś, na co chwilowo nie mają budżetu to moja odpowiedź brzmi „don’t worry” :-)
  • jak potrzebują np. jakiegoś krótkiego wystąpienia i pytają o cenę, to moja odpowiedź brzmi „nie żartuj”
  • jak potrzebują szkolenia ludzi, którymi się normalnie nie zajmuję, to mimo tego mogą liczyć na moje współdziałanie

Robi to różnicę? Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy stawka dla nich jest bardzo duża, a zasoby ograniczone?

Odpowiedzcie sobie sami. To jest też ten dodatkowy aspekt, o którym wspominałem na początku.
Część z Was może teraz pomyśleć „dobrze, ale ja nie jestem firmą i nie mam firmy”, co to ma wspólnego ze mną?

Ma bardzo wiele, bo nawet jako osoba w 100% prywatna jesteś klientem w różnych sytuacjach. Można uznać cię za miłego i dobrego klienta?

Dla przykładu podam Ci parę faktów:

  • W hotelach i restauracjach jestem bardzo uprzejmy dla personelu, pierwszy mówię „dzień dobry” , „dziękuję” i „do widzenia”
  • Będąc np. w restauracji nawiązuję kontakt wzrokowy i uśmiecham się do obsługującego mnie człowieka (sygnalizuję, że dostrzegam tego drugiego jako istotę ludzką). Większość ludzi w Polsce tego nie robi wystawiając sobie jednoznaczne świadectwo do jakiego środowiska przynależą!!!!
  • Staram się w różnych miastach, w których częściej przebywam jeździć tymi samymi taksówkami. zazwyczaj płacę takiemu taksówkarzowi pewną sumę z góry i potem „wyjeżdżamy” ją kilkoma lub kilkunastoma kursami. Dla mnie to nie robi różnicy, dla tego człowieka często tak.
  • Jeśli któryś z moich mniejszych stałych dostawców ma kłopoty z płynnością finansową, to często mówię mu „wystaw mi pokwitowanie na zaliczkę na poczet przyszłych zleceń” i daję pieniądze których akurat potrzebuje. Oczywiście bez odsetek :-)
  • Jeśli mogę być „kichaczem” dla moich dostawców (i naturalnie życzą oni sobie tego) to „kicham” na potęgę :-)

Czyż nie są to rzeczy, które (zwłaszcza punkty 1, 2 i 5) każdy z Was mógłby robić?

Jeśli tak, to kto z Was robi to regularnie i bez konieczności przypominania sobie o tym? Zróbcie dla samych siebie uczciwą analizę i podejmijcie odpowiednie kroki. Stawka jest i dla Was bardzo wysoka, bo generalnie możemy ludzi podzielić na cztery grupy:

  • większość, która mniej czy bardziej walczy o przetrwanie będąc o kilka pensji oddalona od katastrofy finansowej
  • ludzi, którzy jak czołg idę przez życie gromadząc dobra materialne – to działa dopóki idą jak czołg, nie ma czasu na relaks, a jak w tym czołgu coś się zepsuje to jest katastrofa
  • ludzi, którzy używają różnych nieczystych metod od działalności przestępczej począwszy na oszukiwaniu innych skończywszy – nawet mając duże pieniądze też trudno naprawdę się odprężyć bo ciągle masz ryzyko „wpadki”
  • ludzie, którzy spokojnie i uczciwie żyją sobie w dobrobycie i mając wysoką jakość życia bez szarpania się i bezsennych nocy („żeglarze” w jednym z moich wcześniejszych postów)

Jeżeli chcesz w przyszłości zaliczać się do tej ostatniej grupy, to zdecydowanie musisz robić parę rzeczy inaczej niż ta większość. Jedną z nich jest to, o czym napisałem w tym poście i życzę Wam skutecznego stosowania tego w życiu.

PS: Jeśli ktoś pomyśli, że zalecane podejście może prowadzić do wykorzystywania nas przez innych to zalecam zapoznanie się z opisaną kiedyś na tym blogu strategią Tit-for-Tat

Komentarze (34) →
Alex W. Barszczewski, 2008-06-11
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Firmy i minifirmy

Czy robienie z Tobą interesów jest łatwe i przyjemne?

Ostatnio dostałem od jednego z moich ważniejszych klientów mail zaczynający się od słów:
„Bardzo, bardzo dziękuję, tak to ja lubię robić interesy ;)”

To jedno zdanie dotyka kolejnej istotnej kwestii, która może mieć wpływ na osiąganie przez Was sukcesu w życiu (obok bycia „the whole list” dla klienta) i często bywa zaniedbywana, szczególnie w dużych korporacjach.

Chodzi mianowicie o to, aby oprócz bezwzględnie koniecznych kompetencji fachowych dbać też o to, aby interakcje z nami były dla klienta bezproblemowe i w miarę przyjemne.

Realizacja tego jest w gruncie rzeczy bardzo prosta i obejmuje takie rzeczy jak:

  • bądź miłym człowiekiem w ogóle – wtedy automatycznie będziesz też miły dla Twoich klientów
  • daj klientom różne możliwości nawiązania z Tobą kontaktu, też poza „oficjalnymi” czasami pracy
  • wykazuj się elastycznością zarówno w zakresie terminów jak i zakresu prac, oczywiście na ile to jest możliwe (przeważnie jest :-))
  • miej zrozumienie dla różnych komplikacji i przesunięć u klienta
  • przejmij na siebie ryzyko związane z robieniem interesów z Tobą
  • dostarczaj klientowi dodatkowej wiedzy umożliwiającej mu „sprzedanie” Ciebie wewnątrz organizacji
  • pomagaj klientowi uzyskać wartościową wiedzę z różnych zakresów (rekomendacje książek, artykuły, kontakty itp.)
  • nawet jeśli jesteś primadonną, czy też „całą listą” nie zachowuj się w ten sposób
  • unikaj nadmiaru wymagań formalnych – np. moi klienci zamawiają całe akcje szkoleniowe po prostu dzwoniąc do mnie
  • plus wszystko to, co opisałem w poście o „nierozsądnych działaniach„

Czytając tę listę niektórzy z Was z pewnością zauważą, że takie zachowania przez niektórych mogą być wykorzystane na naszą niekorzyść. Niestety, czasem tak się zdarza i najlepszym podejściem jest odrobina ostrożności na początku i rozstawanie się z takimi klientami, którzy nie potrafią praktycznie stosować zasady win-win. W ten sposób po pewnym okresie czasu pracujemy tylko z takimi osobami i firmami, z którymi możemy stosować w pełni zasady dżentelmeńskiego porozumienia, a to robi ogromną różnicę w jakości naszego życia.

Nawiasem mówiąc, jest to też niezła recepta na znalezienie sympatycznych ludzi w życiu prywatnym. Stosowana czasem (zwłaszcza przez kobiety) metoda „niezdobytej twierdzy” jest tutaj totalnie kontraproduktywna :-)

Zapraszam każdego Czytelnika do dokonania uczciwej samoanalizy pod tym kątem zarówno w kwestii kontaktów z klientami jak i tych prywatnych. To może bardzo wiele zmienić w Waszym życiu!

Komentarze (70) →
Alex W. Barszczewski, 2008-05-29
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR, Firmy i minifirmy

Jak „nierozsądne” działania rozkręciły mi biznes

W ostatnich latach wielokrotnie naruszałem „podstawowe” zasady prowadzenia biznesu, o których można przeczytać w niektórych książkach, ale rezultat tego postępowania jest tak frapujący, że warto o tym napisać.

Te zasady to:

  • Staraj się sprzedać klientowi jak najwięcej. Jeśli masz już klienta, to trzeba wykorzystać do maksimum jego potencjał
  • Staraj się, jeśli to tylko możliwe, uzależnić klienta od Twojego produktu czy usługi. Tę zasadę stosują nie tylko handlarze narkotyków, lecz też wielu psychoterapeutów, czy oferentów kursów typu „jak być (szczęśliwym, bogatym, atrakcyjnym – niepotrzebne skreślić)”
  • Dostarczaj klientowi dokładnie to, co było w umowie/porozumieniu i za co klient zapłacił

Powyższe zalecenia są dość logiczne i nieprzestrzeganie ich pozornie zakrawa na głupotę lub naiwność.

No cóż, Alex B. jest najwyraźniej naiwnym człowiekiem, bo robi rzeczy następujące:

  • Staram się, o ile to możliwe, oszczędzać pieniądze klientów. Nawet jeśli klient ma budżet na np. 6 dni szkoleniowych, to jeśli zamierzony efekt można osiągnąć przeprowadzając umiejętnie trzydniowy trening zwracam na to uwagę zleceniodawcy. Planując jakieś działania szkoleniowe staram się zminimalizowań, a nie zmaksymalizowań ilość dni koniecznych do osiągnięcia znaczącego rezultatu (Mister Pareto się kłania :-)) Fama o takim postępowaniu poszła w świat.
  • Staram się uniezależnić klienta od moich szkoleń. Polega to na tym, że nie tylko trenuję teamy z konkretnych umiejętności, lecz też przy okazji uczę je jak w przyszłości robić sobie takie warsztaty beze mnie. Szczególnie w branżach, gdzie jest stosunkowo duża rotacja np. sprzedawców robi to ogromną różnicę, bo zamiast wydawać dużo pieniędzy na trenowanie raz na rok coraz to nowych ludzi, można robić kwartalne konferencje sprzedaży we własnym gronie i zarówno rozwiązywać nowe problemy, jak i szkolić „świeży narybek”, bez konieczności angażowania drogiego człowieka z zewnątrz. Klienci uwielbiają takie rozwiązania :-)
  • Jeśli w trakcie jakiś działań wynika, że np. trzeba podcoachować jednego z członków teamu indywidualnie, to nawet jeśli klient nie ma na to budżetu wtedy parafrazując Richarda Bransona mówię sobie „screw it, just do it!” :-) To samo dotyczy sytuacji, kiedy ktoś z uczestników telefonuje, bądź mailuje do mnie z prośbą o radę. Rezultat końcowy klienta jest najważniejszy!!

Oczywiście, że w każdym z powyższych przypadków teoretycznie zostawiam na stole jakieś pieniądze. Niemniej moje postępowanie, w połączeniu z jeszcze kilkoma rzeczami (o tym następnym razem) powoduje, że ostatnio boję się odbierać telefon, abym nie był zmuszony odmawiać jakiejś sympatycznej osobie, albo dawać jej terminy najwcześniej gdzieś w okolicach połowy roku 2009 :-)

Dodatkowymi bonusami takiej sytuacji są:

  • Zero wydatków na jakikolwiek marketing
  • Zero jakichkolwiek negocjacji cenowych
  • Pełna swoboda w tym co i jak chcę u klienta konkretnie robić, aby osiągnąć umówiony rezultat. Ta swoboda idzie tak daleko, że niektórzy klienci mówią po prostu „mamy tyle a tyle (dużo :-)) pieniędzy, w ramach tego budżetu możesz robić co chcesz”. Nikt z nas nie lubi robić rzeczy z nakazu innych, więc teraz ta wolność bardzo umila mi działanie.

Powyższe postępowanie może nie być najlepszym rozwiązaniem we wszystkich rodzajach działalności, dlatego zalecam każdemu intensywne przemyślenie go przed ewentualną implementacją. Niemniej mogę sobie wyobrazić, że jeśli ktoś chce podobnie do mnie praktykować semi – retirement świadcząc wysokoprofitowe usługi B2B to jest to rzecz zdecydowanie warta rozważenia.

Zapraszam do dyskusji i pytań w komentarzach

Komentarze (38) →
Alex W. Barszczewski, 2008-05-16
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 1 of 212»
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • List od Czytelnika  (19)
    • Elżbieta: Witam, Osobiście polecam...
    • Ewa W: Krysia S, tak, widziałam...
    • KrysiaS: Ewa W, napisałaś...
    • Stella: Witajcie Uważam Autorze...
    • Ewa W: Krysia S, być może tak jest...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • kleks: Hej Alex, Po przemyśleniach...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Ja...
    • kleks: Hej Alex. To mam na myśli:...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Wczoraj...
    • kleks: Ewo, piszesz: „Żeby mieć...
  • Upierdliwy klient wewnętrzny działu IT cz.2  (26)
    • Agnieszka M.: Odpowiadam z...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • ms: Chodzi mi o to, ze moze dobrze...
    • Ewa W: Robert, Czy wszystko, czym...
    • Alex W. Barszczewski: Robert Tak jak...
    • Kleks: Alex napisałeś: „Metka...
    • Robert: @Alex „albo niewiele z...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Tomek P: To może być trochę strzał na...
    • Witek Zbijewski: Dużo zostało...
    • adamo: Witaj Mxx, chociaż już jestem...
    • moi: @Tomku, Rozwojem, mniej lub...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Witek Zbijewski: lektura bloga i...
    • Agap: Mój drugi kontakt z blogiem...
    • KrysiaS: Alex, dziękuję za to,ze...
    • Alex W. Barszczewski: Dziekuję Wam...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Ev: Witek Zbijewski Tak, tak,...
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Agnieszka L: „Czy mi się...
  • Reakcja na pretensje klienta  (12)
    • Kamil Szympruch: Wiem, że mój...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025