Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Tematy różne

„Eksperci” – jeszcze jeden przykład

W nawiązaniu do naszej ostatniej dyskusji o ekspertach dziś nawinął mi się jeszcze jeden przykład :-)
W ciekawym i wartym przeczytania artykule „Z polskich Nobli 2050 – raczej nici..” Krzysztof J. Konsztowicz ( profesor na jednej z polskich uczelni) pisze:
„Chciałoby się wierzyć, że co jak co, ale Państwowa Komisja Akredytacyjna będzie wiedziała o co chodzi w tym kraju, pozwoli na rozwianie wątpliwości i wyjaśni istotę podziału prac dyplomowych przy pomocy jasno sprecyzowanych kryteriów. „
a potem
„ I tu niestety kicha, czyli pełny zawód, przynajmniej na dzisiaj.
Przewodniczący zespołu PKA wyraźnie zakłopotany pytaniem „schodził z tematu”, czyli dość długo i zawile opowiadał o tym, że sprawy nie są jeszcze całkiem oczywiste w tym względzie……….”
a potem ku mojemu zdumieniu (wytłuszczenia moje):
„Brak jednoznacznej odpowiedzi ze strony PKA szybko przestał dziwić po weryfikacji dorobku naukowego członków tego zespołu w skali bezwzględnej (międzynarodowej) przy pomocy ogólnodostępnego w Internecie systemu oceny parametrycznej „Publish of Perish”. Otóż wskaźniki Hirsch’a członków tej Komisji mieściły się w granicach pomiędzy 0 a 1 (słownie – zero i jeden!…). Spodziewana średnia światowa dla tej klasy naukowców wynosi między 10 a 15. ………………….
………….. To chyba jest wysoce żenujące, żeby tak odpowiedzialna w tym kraju komisja reprezentowała taki niski poziom w skali bezwzględnej, bo skoro praktycznie jej członkowie nie publikują w czasopismach międzynarodowych, nie mają bieżącego kontaktu z głównymi nurtami prac badawczych prowadzonych w świecie w ich dziedzinach, to skąd u licha mają wiedzieć, na czym polega współcześnie pojęty proces badawczy „
Niektórzy z Was pytają może co to jest Państwowa Komisja Akredytacyjna.
Zajrzyjmy na ich stronę internetową http://www.pka.edu.pl/index.php?page=misja
a tam napisane jest miedzy innymi (wytłuszczenia moje):
„Podstawowym celem Komisji jest wspomaganie polskich uczelni publicznych i niepublicznych w budowaniu standardów edukacyjnych na miarę najlepszych wzorców obowiązujących w europejskiej i globalnej przestrzeni akademickiej. Działania te zmierzają do zapewnienia absolwentom polskich szkół wyższych wysokiej pozycji na krajowym i międzynarodowym rynku pracy oraz do zwiększenia konkurencyjności polskich uczelni jako instytucji europejskich. „
a potem
„Państwowa Komisja Akredytacyjna realizuje swoją misję poprzez dokonywanie obligatoryjnych ocen jakości kształcenia oraz formułowanie opinii o wnioskach dotyczących uprawnień uczelni do prowadzenia studiów. „
W świetle tego, co napisał pan Konsztowicz, te wielkie słowa Komisji brzmią co najmniej zabawnie i moje drugie skojarzenie o tej komisji było „prowadził ślepy kulawego”
Pierwsze było bardziej drastyczne i dlatego cenzura wyrzuciła :-)
Zakład, że w innych dziedzinach, gdyby dobrze się przyjrzeć, to sprawa wygląda podobnie?
Komentarze (12) →
Alex W. Barszczewski, 2010-12-10
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera, Zapraszam do wersji audio

Eksperci i „G…. eksperci”

Nie jestem specjalnie religijnym człowiekiem, ale w Biblii jest parę rzeczy wartościowych dla każdego z nas.
Dziś pomyślmy o praktycznym znaczeniu słów:
„Nie będziesz miał cudzych bogów przede mną” (2 Mojżesz 20:3)
Mimo że znakomita większość Polaków deklaruje się jako chrześcijanie, to na co dzień widzę jak wiele osób przypisuje niektórym istotom ludzkim cechy boskie. Toż to bałwochwalstwo w najczystszej formie!! :-)
W jakich formach przejawia to „bałwochwalstwo”:
1) Wiara, że pewien określony człowiek ma cechy boskie, które pozwolą mu „naprawić” zły świat wokół nas. Jak się tak rozejrzymy, to zobaczymy nawet na polskiej scenie politycznej takich „specjalnych” ludzi i co gorsza wielu wyborców, którzy w takie coś wierzą.  Jak naprawa okazała się nieskuteczna albo jeszcze gorsza od choroby to po prostu „zło” zwyciężyło i trzeba dalej walczyć. To jest duży temat, którym zdecydowanie nie chce zajmować się w tym poście (uwaga Komentujący!)
2) Ślepe przekonanie, iż pewne osoby z tytułami mają rację właśnie z powody tychże posiadanych świadectw, certyfikatów itp. Jak często abdykujemy nasz zdrowy rozsądek i zdolność myślenia tylko dlatego, że ktoś ma papiery robiące z niego eksperta? Traktujemy prawie jak Boga???
Nie oznacza to oczywiście, że taka „ucertyfikowana” osoba jest nie mającym pojęcia o rzeczywistości nieukiem, raczej trzeba zwrócić uwagę na to że:
  • posiadanie wielu dyplomów i certyfikatów mówi przede wszystkim, że dana osoba była dobra w ich uzyskiwaniu, niekoniecznie w aplikacji posiadanej wiedzy w sytuacjach rzeczywistych. To szczególnie dotyczy dziedzin „miękkich”, takich jak terapia, mentorowanie, mediacja, marketing, project management, coaching i tym podobne, ale oczywiście nie ogranicza się do nich.
  • w Polsce w niektórych dziedzinach takich jak np. prawo czy medycyna często niestety dochodzi do wynaturzeń polegających na tym, że dostęp do możliwości dalszej certyfikacji otrzymują w pierwszym rzędzie krewni i znajomi królika. Niekoniecznie jest to dobre dla rezultatu końcowego, bo potrzebne umiejętności nie są niestety przekazywane genetycznie.
  • W końcu zdarzają się też ludzie z dużymi umiejętnościami i potencjałem, którzy niestety traktują przynajmniej niektórych klientów jak prostytutka patrz post http://alexba.eu/2009-04-20/rozwoj-kariera-praca/twoj-dostawca/
W praktyce widzimy potem różne spektakularne wpadki takich ekspertów.
Nie będę tutaj teraz przytaczał słynnych ludzi, którym na początku kariery ktoś utytułowany powiedział, że się do niej nie nadają, to można znaleźć w internecie.
Zamiast tego przytoczę dwa osobiste przykłady, na pewno możecie dorzucić też własne:
  • kiedyś w latach osiemdziesiątych zdesperowany starałem się o pracę jako początkujący programista w pewnej austriackiej firmie, która wysłała mnie na specjalne testy do IBM. Testów było sporo, wykazały one moją mierną przydatność do takiego zawodu :-)
    Rok później pracowałem już jako programista-freelancer (nauczyłem się sam), dwa lata później miałem własną firemkę software, gdzie na początku wszystko tworzyłem i programowałem sam. Jeden z tych programów (dziś powiedzielibyśmy o nim bardzo zindywidualizowany system ERP) umożliwił klientowi zarobienie milionów i został zastąpiony nowocześniejszym dopiero 20 lat później!! Tyle a propos „mojej „miernej przydatności”. Co by było, gdybym wtedy przejął się tą opinią?
  • mój ojciec z powodu palenia „dorobił się” poważnych problemów z krążeniem w nogach.  Doszło do tego, że jakiś autorytet w klinice chciał mu je amputować! Ojciec, jako rogata natura powiedział „nie”, ograniczył palenie, porobił jeszcze jakieś hokus-pokus, w rezultacie kiedy kilkanaście lat potem umarł z zupełnie innego powodu, to ciągle jeszcze używał własnych nóg to zarówno do wchodzenia na 2 piętro swojego mieszkania jak i 3 mojej letniej bazy nad morzem! Jak wyglądałaby jego jakość życia gdyby posłuchał tego eksperta??
Mój wniosek na przyszłość: Bądź bardzo ostrożny w akceptowaniu wypowiedzi różnych ekspertów, zwłaszcza w dziedzinach „miękkich”. Jeżeli sam nie masz pojęcia to wysłuchaj jakiejś drugiej, a najlepiej i trzeciej opinii. Pamiętaj, że ludzie którzy naprawdę znają się na rzeczy potrafią wytłumaczyć swoje racje w możliwie zrozumiały sposób. Nie daj się onieśmielić superfachowym żargonem, często kryje się za nim niekompetencja.
Potem pomyśl co z tego ma sens dla Ciebie używając Twojego intelektu i krytycznego myślenia. I pamiętaj, że żadna z tych osób nie jest Bogiem, lecz tylko omylnym człowiekiem.
3) Trzecią i najbardziej podstępna formą takiego błędnego zachowania jest automatyczne i często prawie podświadome przejmowanie różnych opinii ludzi z otoczenia jako niemal wyroku boskiego. Niezwykle często widzę, jak ktoś wygłasza jakieś stwierdzenia i oceny nie ponieważ doszedł do nich drogą własnych eksperymentów przemyśleń i obserwacji, lecz gdyż większość ludzi z jego aktualnego środowiska tak myśli i mówi. Do tego jedynym doświadczeniem ludzi z tego środowiska jest ich własne, często produkujące takie rezultaty, że właściwie nie ma ani czego zazdrościć, ani czego naśladować. Mimo tego byliśmy często wychowywani na tak „posłusznych”, iż niepotrzebnie pozwalamy się hamować w rozwoju, albo wręcz ranić wypowiedziami ludzi, którzy często nie mają pojęcia o tym, o czym się wypowiadają. Chcecie przykładów, proszę bardzo:
  • Moi młodzi znajomi wielokrotnie opowiadali mi, jak to starsi znajomi lub rodzina masowo krytykowali ich decyzje zawodowe deprecjonując je lub wręcz udzielając innych „lepszych” rad. W kilku przypadkach które znam, działo się to w sytuacji, kiedy osoba której „radzono” miała ciekawe zajęcia i zarabiała lepiej, niż całe „konsylium” radzących razem wzięte!! Gdzie byłyby te osoby, gdyby posłuchały takich „konsultacji”?
    Jak często otoczenie i rodzina krytykują decyzje życiowe kogoś, kto prowadzi lub przynajmniej jest na drodze do o wiele ciekawszego życia niż prowadzą „radzący”? Jaką stratę w tej materii spowodowałoby dostosowanie się do tych „doradców” i przejęcie ich podejścia i postępowania?
  • Wreszcie jeden przykład z mojego osobistego doświadczenia, który niestety zdarza się w tej czy innej formie częściej niż myślimy. Miałem kiedyś relację z namiętną kobietą, z którą kochanie się było tak gorące i satysfakcjonujące, że mimo mojego nienajmłodszego już wtedy wieku i pracy zawodowej obojga z nas spędzaliśmy po kilka godzin dziennie na tym najpiękniejszym zajęciu pod słońcem. I to nie od święta, lecz codziennie. Jakie było moje zdumienie, kiedy w którymś momencie ta pani wyznała mi, że w jej dwóch poważnych i długoterminowych relacjach obaj partnerzy (niezależnie od siebie rzecz jasna!!) zarzucali jej oziębłość seksualną i wysyłali do seksuologa!!! I ona co gorsza uwierzyła że coś z nią jest nie tak i pod tym względem zamknęła się na długo!!! Takie historie też zdarzają się zwłaszcza mniej doświadczonym ludziom częściej niż się powszechnie wydaje, można by napisać na ten temat cały post.
I zapewne znowu Wy moglibyście dostarczyć wielu przykładów, do czego zresztą zapraszam w komentarzach.
Konkluzja jest taka, że w zależności od naszych przekonań religijnych powinniśmy uznawać maksymalnie jednego Boga tam na górze, a wszystkich ludzi, niezależnie od ich pozycji społecznej, tytułów i „prawa” do radzenia nam jak zwykłych śmiertelników, którzy w konkretnym przypadku mogą nie miec pojęcia, nie mieć racji, manipulować nas lub z innych powodów udzielać nam rad, któe nie są dla nas dobre.
Stąd podkreślam jeszcze raz to, co juz wielokrotnie mówiłem na tym blogu:
USE YOUR JUDGEMENT!
To dotyczy oczywiście tez wszystkiego, co czytacie tutaj :-)
W tym temacie warto jeszcze poczytać :
http://alexba.eu/2009-11-10/rozwoj-kariera-praca/autorytety-podejscie/
http://alexba.eu/2009-11-20/rozwoj-kariera-praca/autorytety-podejscie2/
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)
Komentarze (44) →
Alex W. Barszczewski, 2010-12-08
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty, Zapraszam do wersji audio

Sygnały ostrzegawcze (post gościnny)

Dziś zapraszam do kolejnego postu gościnnego napisanego przez Rafała.  Ze względu na jego sytuację w pracy Rafał nie chce na razie publikować swojego nazwiska.  Na dole postu znajdziecie wersję audio, gdzie post czyta jego Autor.
Zapraszam do lektury i dyskusji w komentarzach
________________________________________________________________
Czasem zdarza się, że firma, do której trafiliśmy, lub w której chcemy pracować, nie jest najlepszym miejscem do życia i rozwoju. Jest to bowiem firma galernicza, która nas wykorzysta, wyciśnie jak cytrynę i zepchnie do lejka.
No i co z tego, może ktoś powiedzieć. Przecież to tylko praca. Oprócz niej są jeszcze przyjaciele, rodzina i znajomi. Człowiek ma też jakieś hobby, czymś się interesuje. Praca, to nie całe życie. Jednak uwierzcie, że szalenie ciężko się obronić przez czymś, co wpływa na Was przez cały dzień, co absorbuje cały Wasz wysiłek i od czego zależy Wasz byt. Zilustruję to rysunkiem:
Najpierw widzimy człowieka, z całym jego bogactwem talentów, umiejętności, marzeń, pasji i planów. Jednak firma wcale nie potrzebuje kogoś takiego. Jej wystarczają jedynie pewne kwalifikacje posiadane przez pracownika. Całą resztę pomija, albo w skrajnym przypadku, upośledza i niszczy. Im bardziej nieprzyjazna dla człowieka, sztywna i formalna jest firma, w tym ciaśniejsze pudełko próbuje nas wtłoczyć. W efekcie mamy potem bezwolnych ludzi-robotów i ludzi-zombi.
Sam osobiście kiedyś też coś takiego przeżyłem. Na całe lata ugrzęzłem w korporacji wyciskającej ze mnie życie. I co gorsza, zacząłem też chłonąć jej atmosferę. Stałem się nieprzyjemny dla swoich bliskich, oschły i bezkompromisowy. Po prostu nie dało się ze mną wytrzymać.
Teraz ciężko pracuję, aby odzyskać swoje utracone „ja”. Aby przestać być wreszcie zgorzkniałym pracownikiem korporacji. Aby znów stać się takim człowiekiem, jakim byłem kiedyś; wesołym, sympatycznym i życzliwym.
Co zatem robić, aby nie dać się stłamsić? Jak zorientować się w porę, że w danej firmie staniemy się niewolnikami albo zombie? Na szczęście istnieją pewne znaki, pewne sygnały ostrzegawcze, których nie powinniśmy zlekceważyć:

1. Stosunek przełożonych do podwładnych.

To chyba najistotniejsza kwestia. Pokaże nam jasno, czy jesteśmy dla firmy ważni, czy też będziemy traktowani jak łatwe do zastąpienia mięso armatnie. Należy zatem zwracać uwagę na:
  • Niedotrzymywanie obietnic.
    W moim przypadku, podczas rozmowy rekrutacyjnej obiecywano mi złote góry. Mówiono o miesięcznych premiach za wykonanie budżetu, o rocznych premiach za wynik, o nagrodach dla pracownika miesiąca, pracownika roku, pracownika działu. Aż się pogubiłem w tych wszystkich premiach i bonusach. A opowiadano o tym tak sugestywnie, że niemal już widziałem siebie obsypanego tą górą pieniędzy.
    W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Budżet do wykonania został tak niebotycznie wyśrubowany, że o żadnych premiach miesięcznych czy rocznych nie było w ogóle mowy, a pracownikiem działu zwykle zostawał znajomy szefa. W ciągu wszystkich lat mojej pracy dla korporacji tylko raz, i to chyba przez przypadek, dostałem jedną z tych obiecywanych mi na samym początku premii.
  • Niedocenianie starań
    Na początku byłem przekonany, że kiedy zrobię coś specjalnego, coś ponad mój standardowy zakres obowiązków, to zostanę dostrzeżony i zasłużę sobie na pochwałę, podwyżkę, a możne nawet i awans.
    Nic z tego. Firma wymaga od swoich pracowników ściśle określonych działań i absolutnie nic ponadto. Kiedy, dzięki mojemu niestandardowemu działaniu firma zaoszczędziła co najmniej kilkanaście tysięcy złotych – dostałem za to 50 zł premii. Pięćdziesiąt złotych! Myślałem, że to jakiś żart. Rozgoryczony poszedłem porozmawiać o tym ze swoim przełożonym. Na to on wyciągnął regulamin wynagradzania i zaczął mi opowiadać o jakiś punktach premiowych, które ma do dyspozycji. Tyle a tyle punktów za nie spóźnianie się pracownika do pracy, tyle a tyle za jego właściwy ubiór, tyle a tyle za coś innego. To znaczy, że za punktualne przychodzenie do pracy dostałem dokładnie tyle samo pieniędzy, co za swoje, tak korzystne dla firmy działanie. Nie muszę chyba dodawać, że od razu odechciało mi się już jakichkolwiek dalszych, niestandardowych działań. I zapewne o to chodziło.
  • Karanie zamiast nagradzania.
    Wcześniej myślałem, że kary finansowe czy dyscyplinarne są jakąś ostatecznością, którą stosuje się tylko wtedy, kiedy ktoś naprawdę da plamę.
    Jakiż byłem naiwny! Okazało się, że w mojej firmie kary są normą. Kiedy na przykład próbowałem pomóc koledze z innego działu tworząc w Excelu arkusz, który by usprawnił jego pracę – zostałem ukarany naganą za wykonywanie czynności pozasłużbowych w czasie pracy.
    Co więcej, okazało się, że ilość pieniędzy do podziału miesięcznie pomiędzy pracowników moje działu jest stała. Żeby więc dać więcej jednemu, trzeba zabrać komuś innemu. Jak to zrobić, aby premię dostał zawsze znajomy szefa? Bardzo prosto. Wystarczy, aby ilość zadań i obowiązków do wykonania przekraczała możliwości czasowe i fizyczne pracownika. Wtedy to już szef zadecyduje, w czyim przypadku przymknąć oko, a w czyim nie.

2. Spychologia.

Ciągle w pracy słyszałem: „To nie moja sprawa”, „Zwróć się z tym do kogoś innego”, „My się już tym nie zajmujemy”. I za każdym razem czułem bezsilną złość.
Tak często na przykład byłem ciekaw, jak zakończyły się sprawy, które rozpocząłem. Ale nigdy się tego nie dowiedziałem, bo na pewnym etapie przechodziły do innych działów. Na moje pytania słyszałem zawsze od szefa: „Czemu się tym interesujesz? Przecież swoje zrobiłeś. Teraz to już nie nasza sprawa”. A mnie po prostu, po ludzku, interesowały efekty zapoczątkowanych przez siebie działań. Niestety, miałem tylko robić swoje, jak jakiś robot.
Innym przykładem spychologii było zrzucanie każdego problemu technicznego na dział IT. Komputer się zawiesił? Trzeba powiadomić IT. Telefon nie działa? Powiadomić IT! A ten cały dział IT to był tylko jeden, zarobiony po uszy informatyk. Nic więc dziwnego, że biedaczek do późnej nocy nie wychodził ze swojego pokoju, a jeśli już wyszedł, to przemykał szybko pod ścianami jak jakaś przerażona mysz. Ofiara spychologii.
3. Brak szkoleń.
Jednym z bardziej widocznych sygnałów, że firma traktuje swoich pracowników jak łatwo wymienialne trybiki w korporacyjnej maszynerii, jest brak szkoleń. To jasny i czytelny sygnał, że firma nie widzi powodu, żeby inwestować w ludzi.
Zawsze mi się wydawało, że firmie powinno zależeć na posiadaniu kompetentnych pracowników. Skoro, na przykład, mamy do czynienia z obcokrajowcami, powinniśmy znać języki obce.
Próbowałem kiedyś namówić moich przełożonych na zorganizowanie kursu języka angielskiego dla pracowników. Odpowiedź była prosta: „Niech każdy się uczy samemu, we własnym zakresie. Jeśli uważasz, że znajomość tego języka jest Ci niezbędna do pracy, to dziwi mnie, że jeszcze go do tej pory nie opanowałeś. Będę musiał wsiąść to pod uwagę podczas wypełniania Twojej oceny rocznej.”
4. Destrukcyjny formalizm.
Sympatyczna, luźna atmosfera w pracy może zrekompensować wiele braków firmy. Kiedy ludzie się do siebie uśmiechają, żartują, wspólnie po pracy idą na piwo albo zapraszają się na grilla, to w pracy panują między nimi koleżeńskie stosunki i wzajemnie się wspierają. Zupełnie inaczej jest w sztywnej, sformalizowanej strukturze, gdzie ludzie rozmawiają ze sobą jedynie na tematy zawodowe, a i tak odzywają się do siebie tylko wtedy, kiedy muszą.
Pracowałem kiedyś, na szczęście tylko przez dwa dni, w firmie w której ludzie w ogóle się do siebie nie odzywali. Siedzieli tylko przed swoimi komputerami i klikali na potęgę. Okazało się, że mają tam zainstalowany jakiś program zarządzający ich pracą. Na przykład po każdej rozmowie telefonicznej musieli sporządzać z niej notatkę służbową. Nie mogli też po prostu zwrócić się do siedzącego obok kolegi i przekazać mu czegoś ustnie, bo nie byłoby wtedy śladu w systemie, pisali więc do siebie całe elaboraty, choć siedzieli w odległości pół metra.
Co gorsza, ten system tak spowalniał pracę komputera, że kiedy musiałem coś zaprojektować w programie graficznym, to go po prostu wyłączałem. A potem okazywało się, że mój średni czas odpowiedzi na maile od prezesa, to cztery godziny :-)
5. Dziwne oszczędności.
Nawet najlepsza płaca, świetna atmosfera w pracy i super-szef na nic, gdy firma przeżywa kłopoty finansowe. Bo to znaczy, że wkrótce zaczną się obniżki wynagrodzeń, redukcje etatów, szef zacznie na wszystkich warczeć, zespół się rozpadnie, a atmosfera w pracy siądzie na dobre.
W dwóch firmach, w których pracowałem, a które zaczęły przeżywać problemy finansowe, wystąpiło to samo zjawisko. Mianowicie, mimo pojawiających się kłopotów z płynnością, projekty pochłaniające grube miliony szły pełną parą, natomiast zaczęto strasznie oszczędzać na drobiazgach, typu spinacze do papieru.
Autentycznie! Zaczęto nam je reglamentować. Każdemu miesięcznie wydawano jedną paczkę spinaczy. Jaki był sens tych oszczędności? Do dzisiaj nie wiem. Jednak wkrótce potem zaczęły się zwolnienia grupowe.
Kiedy zatem w pomieszczeniu dla personelu zacznie nagle brakować cukru, herbata Lipton przemieni się w Sagę, a papier toaletowy zrobi szary i drapiący w pupę – to pewny znak nadchodzących kłopotów :-)
To tyle moich doświadczeń, którymi mogę się z Wami podzielić. Wszystkie, opisane powyżej sygnały ostrzegawcze widziałem i boleśnie, na własnej skórze, przekonałem się do czego prowadzi ich lekceważenie. Stąd moja prośba. Jeśli znacie jakieś inne znaki czy symptomy, opiszcie je, proszę. Stwórzmy razem katalog sygnałów ostrzegawczych, aby przynajmniej czytelnicy tego bloga nie dali się już nabierać na piękne słówka i aby potrafili wybierać mądrze.
W końcu praca to przecież niemal nasz drugi dom. Warto zatem zadbać, aby czuć się w niej, jak w domu..
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową postu czytaną przez Rafała (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)
____________________________________________________

O mnie:

Mam 40 lat, żonę i dwójkę dzieci.
Zawodowo utknąłem w ślepym zaułku i chciałbym jak najszybciej zapomnieć o pracy, którą od sześciu lat wykonuję. Moim marzeniem jest zarabiać na życie pisaniem.
Rafał

Od Alexa: Personalia Rafała są mi oczywiście znane, niemniej ze względu na jego szczególną sytuację i popularność tego blogu postanowiliśmy i ten post opublikować tylko pod jego imieniem. Jestem przekonany, że w przyszłości nie będzie już takiej konieczności :-)

Komentarze (76) →
Alex W. Barszczewski, 2010-12-05
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera, Zapraszam do wersji audio

Refleksje o poprzednim poście

Po bardzo rozbudowanej dyskusji pod moim ostatnim postem mam parę przemyśleń, którymi chętnie się z Wami podzielę.
Tamten tekst w założeniu pomyślany był jako szczere i bezpośrednie przesłanie od mężczyzny do mężczyzn. W nim w miarę prosto starałem się po pierwsze przedstawić bardzo istotny problem, z którego my faceci często nie zdajemy sobie sprawy, a którego istnienie znacząco zubaża nasze życie, a po drugie pokazać skuteczny sposób jego rozwiązania.
Ten problem ma dwa duże progi, które trzeba przeskoczyć aby sobie z nim poradzić.
Po pierwsze trzeba sobie go w ogóle uświadomić i tutaj mamy dość spory kłopot. Jak uświadomić sobie brak czegoś, czego istnienia często nie podejrzewamy, a jego przejawy u innych ludzi po prostu deprecjonujemy?
Jako ciekawostkę powiem Wam, że ktoś wrzucił ten post na Wykop (dziękuję :-)), gdzie internauci mogli głosować czy uważali dany tekst za ważny lub nie.
W statystykach serwera widzę, że prawie 500 osób z tamtego serwisu odwiedziło naszą dyskusję. Z tego 5 (pięć) osób uznało post za wartościowy, co daje dumny 1% :-)
Nie mam dokładnych danych demograficznych Wykopu, ale jakoś od początku jego istnienia odnoszę wrażenie, że wśród użytkowników przeważają mężczyźni.
A to by jeszcze raz potwierdzało, że z tym zagadnieniem jest wśród nas facetów naprawdę kiepsko. Z mojego punktu widzenia ekstremalnym było kiedy jeden z czytelników Wykopu stwierdził, że tekst się nie nadaje, a inny skomentował (cytuję dosłownie):
„raczej baby mają emocjonalność rozjechaną niczym niespodziewane akcje w telenowelach, gdyby nie były napędzane zmianami biegunów swoich nastrojów świat byłby przej%$anie piękny „
Dla mnie jest to sygnał, że nieświadomość problemu jest naprawdę bardzo rozpowszechniona, a szkoda.
Ciekawą rzeczą był wspomniany kiedyś przeze mnie „drugi obieg blogu”, gdzie wiele osób nie udzielając się w komentarzach pisało, sms-owało lub dzwoniło do mnie aby podyskutować o tym zagadnieniu. Bardzo budujące były wiadomości, że niewiele ode mnie młodsi rodzice czytali ten post razem z dorastającymi dziećmi i dyskutowali go. Generalnie odzew na tym kanale był pozytywny, choć jedna osoba zaleciła mi udanie się do psychoanalityka (??) a inna anonimowo napisała (cytuję dosłownie):
„muszę sie przyznć , że jako kobieta czuję się jako wstretna ropucha, jestem tak intelektualnie maluczka, że nie wystarczy pocałunek specjalnego mężczyzny żebym poczuła się jak dowartościowana kobieta bo do tej pory czułam się kobietą w 100 % a teraz nie dorastam kostek prawdziwej księżniczki i nie zyczę sobie pocałunku prawdziwego mężczvzyzny, boję się jego rozczarowania bo po pocałunku zostanę tą wstretna ropuchą „
cokolwiek to ma oznaczać :-)
W dyskusji na blogu zaskoczyło mnie jak mało w sumie rozmawialiśmy tutaj na właściwy temat tego postu. Spodziewałem się wymiany doświadczeń, pytań i refleksji, głównie ze strony Panów, zamiast tego wiele było dyskusji na temat mojego podejścia do życia, kwestii małżeństwa czy posiadania dzieci. Niektórzy „analizowali mnie” czytając pomiędzy linijkami, co mnie dziwi, bo na moim monitorze po ostatnim czyszczeniu widać tam tylko białe tło :-)
Co ciekawsze, te 5 Postulatów Alexa, o które najczęściej kruszyliśmy przysłowiowe kopie znajdowało się nie w głównej części postu, lecz w moich komentarzach zawierających odpowiedzi na potencjalne pytania Czytelników i przedstawiający mój osobisty punkt widzenia na kilka aspektów. Ten punkt można było przyjąć lub odrzucić bez specjalnej szkody dla zrozumienia podstawowego problemu poruszonego w poście co tylko niewielu z Was zrobiło. Może uświadomienie sobie tego faktu też będzie cenną nauką?
Drugim istotnym progiem do przeskoczenia jest fakt, że opisany w poście problem jest czysto praktycznej natury i konkretnie jest związany z naszymi doznaniami. To znaczy, że aby pokonać to upośledzenie emocjonalne musimy rozszerzyć nasze przeżywanie a nie  samą wiedzę o nim co byłoby bardzo proste. Inaczej będziemy mogli pewne rzeczy ładnie nazwać i być może będzie nam się wydawało, że już wiemy o co chodzi ciągle pozostając tymi kalekami o których mówiłem w poście. Skąd ja to wiem? Też próbowałem tej drogi :-) To trochę przypomina sytuację wielu absolwentów wyższej uczelni lądujących po studiach w porządnej firmie – niby wiedzą, a trzeba ich uczyć wszystkiego od początku.
Dlatego też nie bawiłem się w teoretyczne rozważania, nie poleciłem też żadnej literatury. Część z Was wie, że jestem dość oczytanym człowiekiem i jeśli coś takiego robię (a w tym wypadku nie robię :-)) do tego w poście, który nosiłem ze sobą miesiącami, to nie jest to ani przypadek, ani przeoczenie. Zawsze zachęcam do czytania, ale tutaj akurat żadna książka Wam nie pomoże!! Pomoże Wam tylko to, co opisałem w poście – głęboka relacja miłosna z „księżniczką”, którą będzie kobieta o wymienionych przez mnie cechach. To jest mocno powiedziane, ale jeśli mam się z Wami uczciwie dzielić moim doświadczeniem to innej drogi nie ma.
Wracając do edukacji emocjonalnej, ktoś co prawda mógłby jeszcze polemizować, że miłość do własnego dziecka też mogłaby być takim rozwijającym doświadczeniem. To prawda, niemniej brakowałoby wtedy zarówno tego elementu partnerskiego jak i seksualnego, a to jest wtedy całkiem inna sprawa.
Na zakończenie życzę wszystkim Czytelnikom postępów w zgłębianiu tego fascynującego świata uczuć, a Czytelniczki proszę, abyście przynajmniej w poważniejszych relacjach były wobec nas bardziej wymagające w tym względzie. To może stworzyć pozytywną presję do zmian z których skorzystamy wszyscy.
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)
Komentarze (97) →
Alex W. Barszczewski, 2010-12-03
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera, Zapraszam do wersji audio

Czego możemy nauczyć się z bajek cz.2

Pamiętacie post „Czego możemy nauczyć się z bajek cz.1” napisany ponad rok temu?
Wtedy w oparciu o bajkę o śpiącej królewnie postawiłem tezę, że większość kobiet potrzebuje „pocałunku” tego specjalnego mężczyzny, aby obudzić w sobie pełną kobiecość. Jeśli nie zapoznaliście się z nim, to polecam uważną lekturę zarówno głównego tekstu, jak i całej obszernej dyskusji pod nim.

Dziś zajmiemy się druga stroną medalu, a mianowicie mężczyznami.
Na pewno słyszeliście lub czytaliście bajkę o księciu zamienionym w żabę. Jedyną szansą tej nieszczęsnej istoty było spotkanie prawdziwej księżniczki, która pocałunkiem ponownie przemieni ropuchę w księcia.
Co to ma wspólnego z rzeczywistością?
Niestety bardzo wiele, ale do dalszego czytania zapraszam tylko tych Czytelników, którzy nie boją się być skonfrontowani z nieprzyjemnymi faktami. Panie mogą sobie oczywiście poczytać do woli, bo tym razem to nie o Was :-)
Większość z nas, facetów przychodzi na świat wyposażona w zalążki wszystkiego tego, co jest niezbędne, aby prowadzić spełnione i wszechstronne życie jako pełnowartościowa istota ludzka.  Niestety wkrótce po tym, poprzez wbijanie wzorców zachowań  i oczekiwań społecznych amputuje się nam bardzo wiele rzeczy potrzebnych w tej emocjonalnej stronie naszej egzystencji.
W rezultacie, po tym procesie „wychowawczym” większość mężczyzn staje się prawdziwymi kalekami w następujących dziedzinach:

  1. Skala emocji i subtelności ich odczuwania. Tutaj bardzo często stajemy się niezwykle „uproszczeni” i w kwestiach emocjonalnych zamiast odczuwać świat jak ta wielobarwna kolorowa fotografia:
    Mozliwy świat uczuć
    odbieramy tylko niewiele odcieni szarości:

    Nie muszę chyba tłumaczyć, jak bardzo zubaża to nasze własne życie i to niezależnie od tego, ile kasy, samochodów, mebli i innego śmiecia mamy do dyspozycji.
  2. Umiejętność wyrażania różnych subtelności naszych emocji i rozumienia przekazów dotyczących emocji innych. To już jest prawdziwa katastrofa!!! W tym zakresie umiejętności większość z nas Panowie jest na poziomie obcokrajowca z innej kultury, zaczynającego uczyć się języka polskiego!!  W naszym obrazkowym przykładzie wyglądałoby to tak:

    To, że mam znacznie więcej przyjaciół kobiet, wynika właśnie z tego, że z bardzo wieloma nawet ciekawymi i sympatycznymi mężczyznami na pewne tematy nie bardzo da się porozmawiać!! To tak, jakby rozmawiać o muzyce z kimś, kto nigdy w życiu nie słyszał, a do tego ma braki w słownictwie!!

Najgorsze jest to, że będąc takim facetem przeważnie nie zdajemy sobie do końca sprawy z naszego  emocjonalnego upośledzenia i zgodnie z oczekiwaniami społecznymi uganiamy się za różnymi trofeami, zamiast zacząć od tego, co jest naprawdę ważne.
Jaki jest ratunek w tej pożałowania godnej sytuacji?
Tutaj, tak jak mówi bajka, potrzebna jest prawdziwa księżniczka, która weźmie na siebie trud pocałowania tej żaby, którą jesteśmy.
I podobnie jak w bajce o śpiącej królewnie, nie chodzi tutaj o byle jaką kobietę, która tylko na przykład:

  • będzie do Twojej dyspozycji jako obiekt seksualny
  • będzie Ci prała rzeczy, gotowała i sprzątała mieszkanie
  • będzie Cię potrzebowała jako dostawcy pieniędzy, prestiżu, spermy do spłodzenia dzieci czy różnych błyskotek do obwieszania się

Tutaj potrzebujesz prawdziwej księżniczki, czyli kobiety która:

  • będzie miała wielkie serce
  • tym sercem będzie prawdziwie Cię kochać i to mimo Twojego kalectwa emocjonalnego
  • okaże Ci się w całej swojej wrażliwości, nawet jeśli od czasu do czasu zranisz ją poprzez swoją  emocjonalną niezręczność
  • będzie kobietą, która w miarę dobrze czuje się w swoim ciele i duszy
  • i w końcu będzie kobietą, którą Ty też obdarzysz mocnym uczuciem, które w Twojej (ograniczonej) skali doznań nazwiesz miłością

Oczywiście „pocałunek” takiej księżniczki to nie jest chwila, lecz w zależności od ciężkości „przypadku” wymagać może nawet kilku lat, aby rozwinąć swoje działanie! Poddaj się temu!!

Rezultat może w ogromnym stopniu zmienić Twoje życie na lepsze i katapultować Cię w zupełnie nowy, bogatszy świat. Nawet jeśli ta relacja z „księżniczką” się zakończy (co długoterminowo się zdarza), to nie tylko Ty osobiście będziesz przeżywał życie pełniej, ale też jako rzadkość wśród facetów staniesz się prawdziwą „purpurową krową”, bardzo atrakcyjną dla wielu interesujących kobiet.

Mogę sobie teraz wyobrazić, że Ci z Was, którzy doczytali do tego momentu  zadają sobie ważne pytania, na które warto od razu odpowiedzieć.

Pierwsze: „Alex, ty na tym blogu zalecasz, aby wejść w intensywną miłosną relację?? Przy Twoim umiłowaniu do wolności, które podkreślasz na każdym kroku?? Co z lejkiem??”

Odpowiedź jest prosta :-)
Nawet w relacji z tą księżniczką zalecam aby:

  • nie formalizować związku
  • nie budować wspólnego domu lub kupować mieszkania, zwłaszcza na kredyt
  • nie brać wspólnych kredytów w ogóle
  • nie pozwolić aby któryś z partnerów stał się finansowo zależny od drugiego
  • bardzo ostrożnie i sceptycznie podchodzić do kwestii płodzenia wspólnych dzieci

Jeżeli mówimy o miłości w znaczeniu, które mam na myśli, to zastosowanie tych 5 punktów nie będzie dla żadnego z partnerów specjalnym problemem.

Druga myśl, która zapewne powstała w głowach niektórych z Was, to: „Alex, wyrażasz się bardzo kategorycznie, wręcz deprecjonująco o wielu mężczyznach!! Co daje Ci prawo do takiego wypowiadania się?”

Koniecznie trzeba podkreślić, że nie jest moją intencją deprecjonowanie lub obrażanie kogokolwiek. Wiecie, że bardzo szanuję Was, moich Czytelników i właśnie dlatego dla tych, którzy mimo ostrzeżeń na początku zdecydowali się czytać dalej serwuję całą prawdę bez ogródek i upiększeń. Tylko spojrzenie prawdzie w oczy i zaakceptowanie faktu, że mamy problem, jest początkiem do znalezienia trwałego i kompleksowego rozwiązania, a tego Wam wszystkim życzę.
Aby odpowiedzieć na pytanie, co daje mi prawo do wypowiadania się w ten sposób, muszę odsłonić więcej z mojej osobistej historii niż lubię robić to publicznie, ale co tam!! Jak już tak piszę to jestem Wam to winien!
Do około 35 roku życia sam byłem modelowym przypadkiem takiego emocjonalnego kaleki, o którym piszę w tym poście. Byłem dość inteligentnym i pełnym energii człowiekiem, który jak samuraj szedł przez życie i mieczem tej inteligencji wyrąbywał sobie drogę mimo wielu przeciwności losu. Prawie cały czas miałem jakieś,  co prawda nawet długoterminowe, ale z dzisiejszego punktu widzenia jednak dość powierzchowne relacje z kobietami, z którymi miałem sporo dobrego seksu, trochę rozrywki tzw. „normalne życie” i niewiele poza tym.
Wtedy miałem szczęście poznać i pokochać kobietę o cechach jakie wymieniłem powyżej, której w kilkuletniej pracy nade mną towarzyszyła wtedy jej 10-letnia córka :-)
To był mój „pocałunek księżniczki”, który ogromnie rozszerzył moje postrzeganie, przeżywanie i komunikację.  Nawet jeżeli ostatecznie rozstaliśmy się (po przyjacielsku), nawet jeśli, jak kiedyś podliczyłem, bez tego związku i związanych z nim komplikacji, będąc w stanie skorzystać z różnych sposobności, miałbym około 10 razy więcej w kwestiach materialnych, to zdecydowanie warto było. Różnica „przed” i „po” jest ogromna i każdemu z Was życzę takiego skoku. To, co napisałem w żadnym wypadku nie oznacza, że jestem pod tym względem „gotowym” człowiekiem, który nie potrzebuje dalszej edukacji emocjonalnej, ale na szczęście działa zarówno Zasada Pareto, jak i niemieckie powiedzenie „Wśród ślepców jednooki jest królem” :-)

Trzecia myśl to zapewne: „Czy takie zajmowanie się kwestiami uczuć i emocji nie osłabi mojej męskości?”
Spokojnie!! Mówimy o dodawaniu nowych umiejętności, a nie o zastępowaniu czegokolwiek!
Ja sam jestem dość wrażliwym człowiekiem,  wzruszam się łatwo, ba nawet czasem łzy lecą mi na filmach. To nie zmniejsza ilości testosteronu krążącego w moim krwiobiegu! Nie przeszkadza mi to też  być np. lubieżnym samcem kiedy trzeba, albo bardzo agresywnym samcem kiedy widzę taką konieczność. Nie mówiąc już o mojej bardzo rozwiniętej terytorialności :-) Chodzi o to, aby jako mężczyzna móc operować pełna gamą możliwości, a nie tylko jej częścią.

Tyle tego zapewne dość kontrowersyjnego postu. Jak zwykle odzwierciedla on moje subiektywne doświadczenia i obserwacje, niemniej wierzę, że może on być użytecznym dla sporej grupy Czytelników. Osobiście uważam go za jeden z najważniejszych tekstów, które napisałem na tym blogu. Chcecie mi zrobić przysługę to zadbajcie proszę, aby jak najwięcej ludzi mogło się z nim zapoznać. Wszystkich Was, niezależnie od płci i poglądów, zapraszam tez do dyskusji w komentarzach.

Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)

Komentarze (114) →
Alex W. Barszczewski, 2010-11-27
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Firmy i minifirmy, Zapraszam do wersji audio

Jak załatwiać reklamację – analiza cz.2

Zgodnie z Waszym życzeniem zamieszam teraz krótką analizę odpowiedzi sklepu Befsztyk.pl wraz z komentarzem dlaczego uważam ją za bardzo dobrą.
Zacznijmy od początku:
“Dzień dobry Panu,”
To jest jasne :-)
„Przepraszam za opóźnienie w odpowiedzi, ale wczoraj nie pracowaliśmy”
Ja akurat nie potrzebowałem żadnych przeprosin, bo wiedziałem że było Święto Niepodległości.
Ktoś inny mógłby się doczepić twierdząc „Jak to, zamówienia przyjmujecie cały czas, a reklamacje nie?”
Dlatego ja w tym konkretnym przypadku darowałbym sobie całe to zdanie, ale użycie go nie klasyfikuję jako błąd

„Dziękujemy za maila, słowa uznania dla naszego sklepu oraz uwagi.”
Bardzo dobre posunięcie!! Na samym początku koncentrujemy się na tym, co nas łączy a nie co nas dzieli. Do tego mówimy klientowi, że jego uwagi są dla nas ważne i dziękujemy mu. Klient czuje się potraktowany serio, co w sumie daje lepsza atmosferę do dalszej rozmowy

„Rzeczywiście, jeśli otrzymał Pan od nas steki tak krzywo ukrojone, to jest
to niedopuszczalne
.
”
Taktycznie bardzo dobre pociągnięcie, w praktyce zrobione nie do końca optymalnie. Od razu mówimy klientowi, że nie będziemy z nim polemizować w kwestii czy uznać reklamacje czy też nie. To jest bardzo dobre, bo natychmiast zmniejsza napięcie i poziom agresji u większości klientów. Użycie mocnego słowa „niedopuszczalne” jest bardzo dobre, bo pokazujemy klientowi, że w tej kwestii myślimy tak samo jak on, a dodatkowo sugerujemy, że coś takiego nie przydarza nam się często.
Jedyna słabość tego zdania to forma „ jeśli otrzymał Pan od nas steki tak krzywo ukrojone” bo niektórzy klienci mogliby to odebrać jako powątpiewanie z naszej strony, czy taki fakt miał miejsce i wdać się w niepotrzebną dyskusję. Ja osobiście napisałbym: „Rzeczywiście sprzedanie Panu tak krzywo ukrojonych steków jest niedopuszczalne”, albo „Tak krzywe ukrojenie steków, jak tych sprzedanych Panu jest oczywiście niedopuszczalne”. Efekt ten sam a unikamy tego wspomnianego powyżej niebezpieczeństwa.

„Zazwyczaj przykładamy dużą wagę do tego aby były one krojone równo i o grubości ok. 2 cm, chyba że Klient życzy sobie inaczej.”

To jest dobre, bo pokazujemy klientowi, że na ten czynnik, który jest dla niego ważny (grubość steku) też zwracamy dużą uwagę. W ten sposób dodatkowo pokazujemy, że rozumiemy jego potrzeby i nawet mamy na to standardową procedurę. Używając zwrotu „chyba że Klient życzy sobie inaczej.” pokazujemy, że zawsze jesteśmy otwarci na jego indywidualne potrzeby, co dodatkowo poprawia atmosferę rozmowy.
„Jeśli zakupy z nierówno pokrojonymi stekami robił Pan w środę to mogło się tak zdarzyć na skutek dość silnego oblężenia naszego sklepu przez Klientów. Krojenie steków należy do zadań naszych rzeźników, ale w środę mogło się zdarzyć tak, że z pośpiechu zostały one Panu pokrojone przez którąś z naszych ekspedientek.”
To jest niezłe wyjaśnienie jak mogło do tego dojść, że otrzymałem towar, z którego nie byłem zadowolony. Zwróćcie uwagę, że nie ma tutaj żadnych usprawiedliwień lub zaprzeczania lecz jedynie neutralnie przedstawiony jest najbardziej prawdopodobny scenariusz jak do tego doszło. Tak jest dobrze.

„Po przeczytaniu Pana maila zwróciłem uwagę
pracownikom, aby coś takiego się już nie powtórzyło i aby krojenie steków
było zawsze przekazywane chłopakom.
”
Bardzo dobre! Sygnalizuje natychmiastowe podjęcie akcji, aby przypadek klienta już się nie powtórzył. Dodatkowo dowartościowuje klienta (bo potraktowaliśmy jego sprawę bardzo serio) i pozytywnie wpływa na atmosferę dalszej rozmowy. Użycie określenia „chłopakom” sugeruje małą rodzinna firmę, gdzie każdy klient jest traktowany jak człowiek, a nie jak numer. Doskonale!

„Stąd mam nadzieję, że więcej Pana w tak
przykry sposób nie zaskoczymy.
”

Dobry pomysł, gorsze wykonanie :-)
Nadzieja w biznesie jest słabym substytutem właściwego planowania i wykonania, dlatego lepiej tego słowa w sytuacjach biznesowych nie używać. Użycie słów „w tak przykry sposób nie zaskoczymy.” wyciąga znowu przykrość klienta „na tapetę”, o której to on mógł już w międzyczasie zapomnieć.
Ja bym napisał np. „ W ten sposób zapewnimy, że w przyszłości będzie Pan otrzymywał steki przycięte zgodnie z Pana życzeniem”
Widzicie różnicę?
Końcówka znów jest bardzo dobra:
„Jeszcze raz dziękujemy za maila i życzliwość z niego płynącą. Chcielibyśmy
się Panu jakoś zrewanżować, dlatego proszę o maila przed Pana następnymi
zakupami z informacją kiedy Pan będzie. Ukroimy Panu gratisowego steka z
naszej najlepszej wołowiny:)
Z wyrazami szacunku,
Łukasz Prokopowicz
Befsztyk.pl
”
”

Podziękowania brzmią szczerze i adekwatnie, klientowi proponuje się też jakąś formę rekompensaty za niedogodności.
Ja, ze względu na chęć opublikowania całej sprawy na blogu nie mogłem tej oferty przyjąć, ale sam gest był miły.

Tyle krótkiej analizy, może komuś się przyda :-)
Jeżeli macie jakiekolwiek pytania lub uwagi to jak zwykle zapraszam do komentarzy

Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)

Komentarze (16) →
Alex W. Barszczewski, 2010-11-25
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Jak to robi Alex

Jak załatwiać reklamację – analiza cz. 1

W poprzednim poście opisałem Wam przykładny sposób załatwienia reklamacji przez firmę, której problem dotyczył i w komentarzach z mniejszym lub większym powodzeniem staraliście się zanalizować moje wypowiedzi w prowadzonej wtedy korespondencji. To jest blog edukacyjny więc zgodnie z obietnica wezmę teraz pod lupę mój pierwszy mail, może to się komuś przyda :-)

Uwagi wstępne:

  • Nie był to starannie przemyślany i napisany mail w ważnej sprawie biznesowej, lecz raczej coś dość luźno spłodzonego „na kolanie”. Dlatego nie należy tego traktować jako wzorzec korespondencji tego typu, bardziej jako wstępną inspirację.
  • Pisząc ten mail nie miałem zielonego pojęcia kto go będzie czytał. To jest istotne, bo w ważnych  sprawach biznesowych należy w miarę możliwości takie rozpoznanie zrobić a potem odpowiednio dopasować co i jak piszemy.
  • W moim mailu nie stosowałem żadnych tanich sztuczek manipulacyjnych, a wszystko co napisałem pokrywało się z prawdą. To jest niezmiernie istotne, jeśli chcemy cokolwiek załatwiać w zastosowany przeze mnie sposób.
  • Sprawa z mojego punktu widzenia była dość błaha. Z przyjemnością opisałbym Wam przypadek, jak się to robi, kiedy w grę wchodzą miliony złotych lub wiele miejsc pracy, ale jestem zobowiązany do poufności, dlatego ograniczmy się do tego kazusu.

A teraz analiza tekstu:

Napisałem: „Z przyjemnością odkryłem Państwa sklep na Puławskiej jako źródło dobrej wołowiny (Limousine i argentyńskiej), czego bardzo brakowało mi w Warszawie. Po pierwszych testach jakości mięsa pozwoliłem sobie też polecić Państwa innym znajomym. „

W tym fragmencie przedstawiłem się. To jest ważny element dobrego wychowania, który niestety ciągle jest zaniedbywany przez ludzi pozbawionych przyzwoitej edukacji. Zwróćcie uwagę, że przedstawiając się zacząłem od informacji, które dla nieznającej mnie osoby były najważniejsze a mianowicie:

„Jestem Twoim klientem i to klientem raczej droższych (więc prawdopodobnie  dla Ciebie profitowych) produktów z Twojego asortymentu. Jestem Twoim klientem bardzo chętnie i wolałbym nim pozostać, tym bardziej, że przekonany o jakości Twoich produktów położyłem na szalę moją reputacje polecając Twój biznes innym”

W tym przedstawieniu się na początku nie prezentowałem mojego nazwiska, bo to z punktu widzenia sprawy było nieistotne. Nie pisałem też, że jestem autorem bardzo popularnego blogu, bo mogłoby to teoretycznie odebrane jako próba wywierania presji lub nawet grożenia, a to zmniejsza szanse osiągnięcia porozumienia. Druga strona w końcu też ma swoje poczucie własnej wartości, a pamiętajcie, że nie miałem pojęcia kto ten mail przeczyta.

Potem napisałem: „Niestety jest mały problem, a mianowicie prosząc w sklepie o przygotowanie steków określonej grubości otrzymuję towar, w którym grubość zmienia się znacząco nie tylko pomiędzy poszczególnymi kawałkami mięsa, ale nawet w jednym steku! „

Tutaj jest zwięzły i konkretny opis problemu. Stwierdzenie (zgodnie z prawdą), że problem jest mały odejmuje sytuacji dramatyzmu i zmniejsza presję na drugą stronę. To zazwyczaj sprzyja znalezieniu dobrego rozwiązania.

Jak wspomniałem, nie wiedziałem kto dokładnie będzie czytał mój mail. Teoretycznie mógł to być jakiś pracownik, który nigdy w życiu nie grillował steku i nie rozumiał na czym dokładnie polegał mój problem. Dlatego, aby zminimalizować ryzyko uznania mnie za czepialskiego opisałem go dokładnie słowami: „Odpowiednie grilowanie kawałka rostbefu argentyńskiego, którego grubość od jednego końca do drugiego zmienia się od 2,5-1 cm jest utrudnione”
To każdemu, niezależnie od jego doświadczenia w grillowaniu,  tłumaczy, że opisywany przeze mnie problem (nierówno pokrojone mięso) nie jest tylko natury wizualnej, lecz powoduje konkretne utrudnienia w jego prawidłowym przyrządzaniu. Świadomie użyłem słowa „utrudnione” a nie „niemożliwe”, bo to drugie byłoby nie odpowiadającą prawdzie przesadą, co podkopałoby wiarygodność tego co mówię. Jak już na wstępie powiedziałem to jest bardzo ważne,bo  jeśli chcemy coś załatwić to wiarygodność jest podstawą!! Dla powyższego opisu wziąłem najdroższe mięso, które wtedy kupiłem aby zminimalizować ryzyko uznania przez adresata mojej sprawy za zbyt błahą, aby się nią zająć.

Jak piszemy takie rzeczy, to istnieje też ryzyko, że druga strona uzna nasz problem za jednostkowe potknięcie lub wręcz uzna nas za pieniacza. Dlatego podkreśliłem : „Dziś takie różnice musiałem stwierdzić we wszystkich 6 stekach (z 3 rodzajów mięsa), które kupiłem w Państwa sklepie. „
To powinno uprzejmie zasygnalizować rozmówcy „Hej, masz problem, który się powtarza, zrób coś z tym”

Dalej jest ważny element. Większość ludzi w takiej sytuacji sygnalizuje w mniej lub bardziej kategorycznej formie własne żądania lub postulaty.  Ja pozostawiłem szukanie tego rozwiązania rozmówcy. On przecież zna swoją firmę najlepiej !!
Gdyby przedstawił mi propozycje, które dla mnie byłyby nie do przyjęcia, to zawsze mogę je potem odrzucić, a przynajmniej poznam jego stanowisko :-)

Forma, w jakiej to zrobiłem nie była przypadkowa. Pierwsza część : „Co można zrobić, aby ten w sumie łatwy do usunięcia problem zlikwidować” zawiera następujące istotne elementy

  • koncentrujemy się na szukaniu rozwiązania a nie wskazywaniu winnego!!! To jest dokładnie odwrotne od tego, co dyktuje nam typowa polska mentalność (jeżeli uczciwie się jej przyjrzymy) i jest najlepszą strategią większości problematycznych sytuacji z innymi ludźmi.
  • pisząc „aby ten w sumie łatwy do usunięcia problem „ utrudniam drugiej stronie powiedzenie, że nie da się go usunąć. Przy tym oczywiście nie rozmijam się z prawdą, co jest bardzo ważne dla mojej wiarygodności.

Na wypadek, gdyby z jakichś nieznanym mi powodów (może tak się zdarzyć) globalne rozwiązanie problemu nie byłoby możliwe sygnalizuje gotowość zadowolenia się bardziej ograniczonym sposobem pisząc: „a przynajmniej co ja mam robić aby być pewien, że kupowane mięso będzie przycięte według mojej wyraźnie wyrażonej woli? „
I znów w tym „programie minimum” koncentruję się na szukaniu rozwiązania!!

Dalej ponownie sygnalizuję, że jestem chętnie klientem tej firmy i chcę nim pozostać pisząc: „Pisze to jako klient, który jest bardzo zadowolony, że Państwo istniejecie i sprzedajecie ten asortyment i chętnie będzie dalej kupował.”
To zwiększa motywację drugiej strony (o której, jak wspomniałem, w momencie pisania maila nic nie wiedziałem) aby zająć się tą sprawą.

Rezultat tego maila mogliście poznać w poprzednim poście :-) Oczywiście nie ma gwarancji, że zawsze otrzymamy taką odpowiedź, ale doświadczenie pokazuje, że powyższe podejście znacznie zwiększa prawdopodobieństwo takiego zakończenia sprawy.

Jeśli chcecie, to w przyszłości mogę podobnie zanalizować odpowiedź firmy befsztyk.pl, to może przydać się wszystkim tym, którzy muszą odpowiadać na reklamacje klientów.  Zapraszam wszystkich do dyskusji i ewentualnych pytań w komentarzach.

PS: Dziś w ramach eksperymentu dołączam wersje audio tego postu, niektórzy z Was od dawna sygnalizowali taką potrzebę. Nie jest to czytana przez lektora wersja studyjna, raczej jak zwykle na tym blogu „quick & dirty”, niemniej może być użyteczna dla tych, którzy chcieliby posłuchać w drodze do pracy lub szkoły . Dajcie mi znać, czy tak jest i czy  mam kontynuować.

Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na „Zapisz element docelowy jako…”)

Komentarze (34) →
Alex W. Barszczewski, 2010-11-22
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Firmy i minifirmy

Jak załatwiać reklamację

Poniższa historia wydarzyła się niedawno:

Jestem wielbicielem smakowitych steków z wołowiny i gdziekolwiek mieszkam lokalizuję dobre źródła tego mięsa. Po przeniesieniu się do Warszawy był z tym spory problem, bo niezależnie od szumnie brzmiących nazw w większości odwiedzanych sklepów dostawałem mięso starych krów ras mlecznych, którego konsumpcja była niezłym, choć niezamierzonym ćwiczeniem mięśni żuchwy :-)

Z tym większą radością odkryłem, że niedaleko mojego miejsca zamieszkania, na Puławskiej jest sklep o nazwie „Befsztyk„, który nie tylko oferuje bardzo dobre mięso argentyńskie, ale też bardzo przyzwoitą (i znacznie tańszą) wołowine z polskiej hodowli bydła rasy Limousine.  Mimo możliwości zamawiania przez internet nie przebywam wystarczająco regularnie u siebie w mieszkaniu, więc wolałem robić zakupy po prostu w sklepie. Tuż przed Świętem Niepodległości zaopatrzyłem się w niezły zapasik, niestety w domu stwierdziłem, że każdy kawałek był po prostu krzywo ucięty. To ogromnie utrudnia precyzyjne grilowanie, szczególnie przy użyciu elektrycznego grila kontaktowego, co jest jedyną rozsądną opcją w mieszkaniu.

Moją pierwszą myślą była: „typowo polska firma – mają dobry produkt, ale nie potrafią nawet go równo uciąć!” Potem stwierdziłem, że zrobię użytek z ich formularza kontaktowego i napisałem następujący mail:

„Sent: Wednesday, November 10, 2010 4:52 PM
To: Sklep Befsztyk
Szanowni Państwo
Z przyjemnością odkryłem Państwa sklep na Puławskiej jako źródło dobrej
wołowiny (Limousine i argentyńskiej), czego bardzo brakowało mi w Warszawie.
Po pierwszych testach jakości mięsa pozwoliłem sobie też polecić Państwa
innym znajomym. Niestety jest mały problem, a mianowicie prosząc w sklepie o
przygotowanie steków określonej grubości otrzymuję towar, w którym grubość
zmienia się znacząco nie tylko pomiędzy poszczególnymi kawałkami mięsa, ale
nawet w jednym steku! Odpowiednie grilowanie kawałka rostbefu
argentyńskiego, którego grubość od jednego końca do drugiego zmienia się od
2,5-1 cm jest utrudnione. Dziś takie różnice musiałem stwierdzić we
wszystkich 6 stekach (z 3 rodzajów miesa), które kupiłem w Państwa sklepie.
Co można zrobić, aby ten w sumie łatwy do usunięcia problem zlikwidować, a
przynajmniej co ja mam robić aby byc pewien, że kupowane mieso będzie
przycięte według mojej wyraźnie wyrażonej woli?
Pisze to jako klient, który jest bardzo zadowolony, że Państwo istniejecie i
sprzedajecie ten asortyment i chętnie będzie dalej kupował.
Pozdrawiam
Alex Barszczewski”

Zaraz po dniu wolnym otrzymałem nastepująca odpowiedź:

„Dzień dobry Panu,

Przepraszam za opóźnienie w odpowiedzi, ale wczoraj nie pracowaliśmy.
Dziękujemy za maila, słowa uznania dla naszego sklepu oraz uwagi.
Rzeczywiście, jeśli otrzymał Pan od nas steki tak krzywo ukrojone, to jest
to niedopuszczalne. Zazwyczaj przykładamy dużą wagę do tego aby były one
krojone równo i o grubości ok. 2 cm, chyba że Klient życzy sobie inaczej.

Jeśli zakupy z nierówno pokrojonymi stekami robił Pan w środę to mogło się
tak zdarzyć na skutek dość silnego oblężenia naszego sklepu przez Klientów.
Krojenie steków należy do zadań naszych rzeźników, ale w środę mogło się
zdarzyć tak, że z pośpiechu zostały one Panu pokrojone przez którąś z
naszych ekspedientek. Po przeczytaniu Pana maila zwróciłem uwagę
pracownikom, aby coś takiego się już nie powtórzyło i aby krojenie steków
było zawsze przekazywane chłopakom. Stąd mam nadzieję, że więcej Pana w tak
przykry sposób nie zaskoczymy.

Jeszcze raz dziękujemy za maila i życzliwość z niego płynącą. Chcielibyśmy
się Panu jakoś zrewanżować, dlatego proszę o maila przed Pana następnymi
zakupami z informacją kiedy Pan będzie. Ukroimy Panu gratisowego steka z
naszej najlepszej wołowiny:)

Z wyrazami szacunku,

Łukasz Prokopowicz
Befsztyk.pl”

Hej, to było miłe zaskoczenie!! Tak dobrej odpowiedzi  jeszcze w Polsce nie otrzymałem! Dokładnie tam sam załatwiałbym sprawe reklamacji klienta.

Dlatego niezwłocznie odpisałem:

Dzień dobry :-)

Co za przykładna reakcja na uwagę klienta!!
Jeżeli w przyszłości będę dostawał steki odpowiednio przycięte, to nie ma
problemu :-)
Dziękuje też za propozycję „steka” za friko, choć jeśli zgodzi się Pan na
poniższy pomysł, to niestety nie będę mógł jej przyjąć.
Oprócz pracy zawodowej jestem autorem dość poczytnego „Blogu Alexa” (60-80
tys. Odwiedzin miesięcznie) i chętnie opublikowałbym naszą korespondencję
jako przykład właściwego podejścia do reklamacji klienta. Zgodzi się Pan na
to? Przy okazji może kilku innych miłośników dobrej wołowiny dowie się,
gdzie można ją w Warszawie kupić

Pozdrawiam serdecznie

Alex

Zgodę tę otrzymałem, dlatego publikuję cały ten przypadek tutaj.

Dlaczego to robię?

  • abyście zobaczyli jak komunikuję kiedy jako klient składam reklamację w firmie dostawcy. To podejście zazwyczaj maksymalizuje szanse pozytywnego jej załatwienia
  • odpowiedź pana Łukasza jest bardzo dobrym przykładem, jak takie rzeczy trzeba załatwiać, aby z początkowej „wpadki” zrobić to, co najlepsze (w tym przypadku zadowolony klient plus reklama za friko na poczytnym blogu na którym nie ma żadnych reklam). Porównajcie to z podejściem opisanym w poście http://alexba.eu/2006-04-08/rozwoj-kariera-praca/twoja-firma-zombie/
  • jak ktoś lubi dobre steki i jest z Warszawy to może sobie oszczędzić mojego szukania źródła :-)

Jako że jest to blog edukacyjny, jeśli macie jakiekolwiek uwagi lub pytania dlaczego użyłem konkretnych sformułowań, to zapraszam do komentarzy.


Komentarze (35) →
Alex W. Barszczewski, 2010-11-20
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

Smutna historia z happy endem (?) (post gościnny)

Dzisiaj dla odmiany zapraszam do przeczytania i podyskutowania na temat historii jednego z naszych Czytelników, który w bardzo otwarty sposób ja opisuje.  W komentarzach do postu  „O czym tu pisać?” sugerowaliście między innymi, abym napisał o moich początkach. To były prehistoryczne dla większości z Was lata osiemdziesiąte, więc historia Rafała będzie zdecydowanie bardziej odpowiednia, choć to przygnębiające wrażenia zamknięcia w klatce okoliczności miałem dokładnie takie samo. Siedząc wtedy w zimnej piwnicy, bez pieniędzy i koncepcji jak tę nieustanna walkę o przetrwanie zmienić też byłem niezwykle zdołowany. Dziś pisze ten blog z zupełnie innej pozycji i mam silną nadzieję, że Rafał też dopisze nam nowe, bardziej pozytywne odcinki, czego mu serdecznie życzę. Umiejętność spojrzenia na własną sytuację i powiedzenia „tkwię w g…. i jestem za to odpowiedzialny”  jest podstawowym warunkiem takiej zmiany i jak widać poniżej Rafał też ma ten etap już za sobą. Zapraszam do lektury i dyskusji w komentarzach

__________________________________________

Na samym początku mojej drogi życiowej to i owo mi się udało. Skończyłem dobre studia, nieźle zarabiałem, a wszystko co robiłem było nowe i ciekawe. Myślałem, że będzie tak już zawsze. Że stale będę kroczył ścieżką chwały, od zwycięstwa do zwycięstwa. Że w dobrym zdrowiu dożyję późnej starości. Że w pracy będę robił tylko to, co lubię i jeszcze dostawał za to przyzwoite pieniądze. Że będę miał śliczną żonę i mądre dzieci. Że wszystko jakoś mi się ułoży.
Niestety. Nic się samo JAKOŚ nie ułoży. O wszystko trzeba ciągle zabiegać. O swoje życie i szczęście trzeba bezustannie walczyć.
Łatwo jest to robić, kiedy jesteś na właściwej drodze i masz spore zapasy, pozwalające Ci przetrwać zły okres. Wtedy od czasu do czasu wystarczy jedynie drobna korekta kursu.
Zdecydowanie gorzej mają Ci, którzy mocno zboczyli ze swej drogi. Którzy pozwolili, by sprawy potoczyły się bez ich nadzoru. Którzy zdryfowali gdzieś już tak serdecznie, że ugrzęźli na mieliźnie. Bez pieniędzy, bez perspektyw i bez pomysłu, co robić dalej.
I właśnie taką historię chcę wam dzisiaj opowiedzieć.
Historię mojego własnego dryfu i mozolnego powrotu na właściwy kurs. Opowiem wam o swoim upadku. O błędach i zaniedbaniach, które popełniłem. A każde z nich zilustruję linkiem do odpowiedniego postu z tego blogu.
Może dzięki temu poczujecie, że za każdą dobrą radą umieszczoną tu przez Alexa stoją lata doświadczeń, a za każdą przestrogą – czyjeś zmarnowane życie.

——————–

O takich jak ja, mówiło się: „zdolny, ale leniwy”. Byłem na tyle bystry, by uczyć się bez wysiłku. Nie na tyle jednak bystry, żeby zrozumieć, że samo zaliczanie kolejnych przedmiotów nie ma nic wspólnego z przygotowaniem do prawdziwego życia.
Żałuję, że w szkole czy na studiach nie musiałem, tak jak niektórzy, ciężko pracować, aby coś osiągnąć. Może dzięki temu nauczyłbym się, że sukces wymaga wytrwałości i determinacji. A tak, bez tej wiedzy, wychowany pod kloszem, bez bagażu doświadczeń ruszyłem beztrosko w życie paradnym krokiem idioty:
http://alexba.eu/2006-08-14/rozwoj-kariera-praca/pokaz-mi-twoje-blizny/
Najpierw miałem jedną pracę, potem drugą i trzecią. Za każdym razem lepszą i lepiej płatną. W końcu zacząłem realizować swoje marzenie – razem z grupą przyjaciół założyłem własną firmę.
Teraz, z perspektywy lat, widzę jak wiele kardynalnych błędów popełniłem. Jak swoje życzenia brałem za rzeczywistość. W jak wielu sprawach byłem naiwny aż do bólu. Teraz widzę, że w zasadzie od samego początku byłem skazany na klęskę. Kryzys roku 2000 jedynie przyśpieszył to, co i tak było nieuniknione. Splajtowałem:
http://alexba.eu/2007-07-30/rozwoj-kariera-praca/przetestuj-marzenia/
Był to wtedy dla mnie ogromny wstrząs. Wszystko zawaliło mi się jak domek z kart. I o ile finansowo dość szybko stanąłem znowu na nogi, to mentalnie podnosiłem się z tego upadku przez całe lata. Oto skutek braku wcześniejszych porażek, które by mnie zahartowały.
Po tej historii, przyjaciele rozjechali się gdzieś po świecie, poszli w dal własnymi drogami. A mnie na długo odechciało się własnego biznesu. Nie chciałem już ponosić ryzyka. Postanowiłem zostać pracownikiem etatowym. Mieć swój bezpieczny stołek w korporacji:
http://alexba.eu/2006-05-12/rozwoj-kariera-praca/stabilizacja-w-twoim-zyciu-szczescie-czy-pulapka/
Tak zaczął się mój upadek. Stabilizacja bowiem okazała się ponurą stagnacją, choć początkowo nic tego nie zapowiadało.
Nie stało się to bynajmniej z dnia na dzień. Proces trwał ładnych parę lat. W międzyczasie przeprowadziłem się do Warszawy, pojawiło się najpierw jedno dziecko, potem drugie. A ja straciłem gdzieś z oczu swój cel. Niby jeszcze płynąłem, ale już nie wiedziałem w jakim kierunku. Wypełniałem po prostu polecenia przełożonych. I dryfowałem. Ważne było dla mnie tylko chwilowe poczucie korporacyjnego bezpieczeństwa, wygoda i prestiż. Liczyła się jedynie chwila obecna. Zamiast podnosić swoją wartość rynkową, starałem się tylko być lepszy w tym, co robię:
http://alexba.eu/2006-03-20/rozwoj-kariera-praca/twoja-wartosc-rynkowa/
aż doszedłem do wyniku: 9 x 1 x 1. Klęska. Takie podejście oczywiście szybko się na mnie zemściło.
Muszę przyznać, że czuję się trochę jak żaba z tej historii o gorącej wodzie. Wiecie, tej opowieści, że jeśli wrzucić żabę do wrzątku, to natychmiast z niego wyskoczy. Ale jeśli włożyć ją do zimnej wody i powoli podgrzewać, to biedaczka nie zorientuje się w sytuacji i zagotuje na śmierć.
Pracodawca bowiem, ten nadzorca galerników, powoli podgrzewał wodę uzależniając od siebie coraz mocniej. Na przykład co chwilę spotykała mnie jakaś obniżka wynagrodzenia. Zawsze oczywiście sensownie umotywowana. A to, bo w tym roku były słabe wyniki. A to, bo mamy kryzys. A to, bo „redukujemy wszystkim pensje, aby utrzymać etaty”. Ciekawe tylko, że w ciągu dwóch lat z mojego jedenastoosobowego działu, pozostało raptem pięć osób?
W końcu, nie zdając sobie sprawy z tego, co się dookoła dzieje, nie kontrolując swojego życia, zabrnąłem w tak ciasny lejek, że aż nie mogę już ruszać rękami:
http://alexba.eu/2006-09-22/rozwoj-kariera-praca/swoboda-wyboru-w-trakcie-twojego-zycia/
Bez perspektyw, bez szansy na awans, na podwyżkę, czy choćby zawodową satysfakcję, dałem z siebie zrobić patentowanego galernika:
http://alexba.eu/2007-12-10/rozwoj-kariera-praca/droga-zyciowa/
Żałuję, że wcześniej nie zareagowałem. Że jak ostatni idiota pozwoliłem się zagnać do narożnika. Że przejadłem posiadane oszczędności, ruchomości sprzedałem na Allegro, na koniec dorobiłem się pokaźnego debetu.
Pluję sobie w brodę, że nie zauważyłem, jak sympatyczni, pełni pomysłów i z poczuciem humoru ludzie jeden po drugim odchodzą z firmy. Najpierw sami, dobrowolnie, potem po prostu zwalniani. Zostali tylko przytakujący szefowi na każdym kroku desperaci z gigantycznymi kredytami i ja. Patentowany dureń. Dokładnie taki:
http://alexba.eu/2006-04-08/rozwoj-kariera-praca/twoja-firma-zombie/
Wciąż siebie zapytuję: jak mogłem do tego dopuścić? Jak mogłem tak się zmienić? Dlaczego z obiecującego, dynamicznego i pełnego pomysłów faceta przerobiłem się na złośliwą, żałosną i pełną pretensji do świata, starą babę? Chcecie odpowiedzi? Znajdziecie ją tutaj:
http://alexba.eu/2008-04-25/rozwoj-kariera-praca/rezonans-limbiczny/
Jestem żywym przykładem człowieka, który niezauważalnie, dzień po dniu roztrwonił posiadane talenty. A wszystko przez własną krótkowzroczność i lenistwo.
Na koniec czułem się zmęczony, potwornie zmęczony i wypalony zawodowo wykonując przez lata tą samą pracę, jak człowiek przy taśmie. A z drugiej strony, każdego dnia drżałem z obawy, że w kadrach może już czeka na mnie wypowiedzenie. Nie miałem bowiem dokąd pójść. Czułem się dokładnie tak, jak ci zwalniani z pracy goście, z filmu „W chmurach”:
http://alexba.eu/2010-03-01/tematy-rozne/w-chmurach-lekcja-1/
Byłem zmęczony. Śmiertelnie zmęczony taką huśtawką nastrojów, takim życiem bez perspektyw. Miałem wrażenie, że każdy oprócz mnie, wie dokąd zmierza. A ja?
Kiedy w końcu zdałem sobie sprawę, że utknąłem na amen, zrozumiałem, że muszę się jakoś wyrwać, że muszę zacząć robić coś innego. Zdesperowany wpisałem więc w google: „Co zrobić, jak się nie wie, co chce się robić w życiu?” Idiotyczne, prawda? Do jakiej pustki umysłowej potrafi doprowadzić człowieka ogłupiająca praca! Ale o dziwo znalazłem odpowiedź:
http://alexba.eu/2007-01-18/rozwoj-kariera-praca/co-zrobic-kiedy-sie-nie-wie-co-chce-sie-robic-w-zyciu/
Zacząłem więc czytać. A im więcej czytałem, tym szerzej otwierały mi się oczy. Przyznaję się bez bicia, że nie przebrnąłem jeszcze przez wszystkie posty. Przyswajam wiedzę powoli. I widzę, jak wiele jeszcze muszę w sobie zmienić. Najważniejsze jednak, że wreszcie wiem, co chcę robić w życiu i zacząłem już działać w tym kierunku :-)
Szkoda tylko, że tak późno. Żadna siła bowiem nie zwróci straconego czasu.

__________________________________________________

O mnie:

Mam 40 lat, żonę i dwójkę dzieci.
Zawodowo utknąłem w ślepym zaułku i chciałbym jak najszybciej zapomnieć o pracy, którą od sześciu lat wykonuję. Moim marzeniem jest zarabiać na życie pisaniem.
Rafał

Od Alexa: Personalia Rafała są mi oczywiście znane, niemniej ze względu na jego szczególną sytuację i popularność tego blogu postanowiliśmy aktualny post opublikować tylko pod jego imieniem. Jestem przekonany, że przy następnych odcinkach nie będzie już takiej konieczności :-)

Komentarze (73) →
Alex W. Barszczewski, 2010-11-14
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Póki żyjesz nie jest za późno

Od czasu do czasu słyszę od osób w różnym wieku, że jest już dla nich za późno aby zacząć życie według ich wyobrażeń i pragnień. To bardzo smutne stwierdzenie, zwłaszcza jak słyszy się je od ludzi w wieku poniżej trzydziestki i już dawno chciałam napisać post na ten temat. Problemem było znalezienie odpowiednich przykładów. Mam co prawda kilka takich z własnego życia, ale jakoś nie bardzo chciałem je przytaczać. Całe szczęście kilka tygodni temu, oglądając w Berlinie audycję w publicznej telewizji (która w przeciwieństwie do jej polskiej karykatury miewa sporo wartościowych programów i dyskusji) natknąłem się na tak ekstremalny przykład słuszności zasady przytoczonej w tytule, że wszystkie moje „wymiękają” :-) W międzyczasie, przeczytałem też książkę w której ta pani bardzo otwarcie opisała całą historię i zacznę od kilku faktów, które uzmysłowią Wam jak wielkie były przeszkody, zarówno te „obiektywne”, jak i te czysto psychologicznej natury, które przed nią stały.

  • Elfriede Vavrik jest ponad 80 letnia Austriaczką mieszkająca pod Wiedniem. Jeżeli potrzebujecie wsparcia dla wyobraźni co to oznacza, to przyjrzyjcie się komuś znajomemu w tym wieku
  • Odebrała bardzo konserwatywne katolickie wychowanie, gdzie seks był absolutnym tabu
  • W młodości była chudą kobietą, która uważała się za nieatrakcyjną
  • Miała dwóch mężów, pierwszy uprawiał seks w myśl zasady wejść-dojść-wyjść, drugi był niedomytym alkoholikiem, który ja praktycznie po pijanemu gwałcił
  • Po drugim rozwodzie w wieku 40 lat, mając w międzyczasie 3 synów na utrzymaniu postanowiła zakończyć historie z mężczyznami i skoncentrować się wyłącznie na prowadzeniu jej małego sklepu papierniczo-księgarskiego i wychowaniu dzieci. To absorbowało ja tak bardzo, że do przejścia na emeryturę w wieku ponad 78 lat nie miała ani czasu ani ochoty na jakiekolwiek bliższe kontakty z mężczyznami
  • Po przejściu na emeryturę zaczęła mieć poważne kłopoty z bezsennością. Jak miała ponad 79 lat poszła z tym do lekarza, aby przepisał jej silne środki uspokajające i nasenne. Lekarz, zamiast spławić ja receptą, po zanalizowaniu sprawy bardzo taktownie powiedział, że leki nasenne mają silne skutki uboczne i może lepiej poczekać z ich stosowaniem, a zamiast tego poszukać sobie mężczyzny :-) Na to Elfriede stwierdziła, że ma 79 lat, a do tego od 40 lat nie współżyła, więc jak on sobie to wyobraża. Lekarz na to, że są mężczyźni preferujący starsze panie i jeśli takiego znajdzie, to rozwiązałoby to jej problem.

Teraz zatrzymajmy się chwilę i przeczytajmy powyższe punkty i spróbujmy wczuć się w to, co działo się w jej głowie. Możecie sobie wyobrazić ogrom niepewności i „logicznych” argumentów przemawiających przeciwko idei jej doktora? Wielkie tabu istniejące zarówno w jej głowie jak i w społeczeństwie (seks jest dla młodych i pięknych) z którym też trzeba było dać sobie radę?

Co z tego wynikło?
Znającym język Goethe’go polecam lekturę jej książki „Nacktbadestrand” (Plaża nudystów), gdzie ta kobieta opisuje swoje perypetie tak otwarcie i bezpośrednio, a jednocześnie bardzo ładnym, pozbawionym wulgarności niemieckim, że gdybym nie widział jej w telewizji, to nie uwierzyłbym że pisała to prawie 81 letnia kobieta.
Dla innych duży skrót poniżej (bez pikantnych szczegółów :-))

  • W Austrii jest taki magazyn bezpłatnych ogłoszeń i tam na początku Elfriede zamieściła ogłoszenie „Dama w wieku 69 lat szuka młodszego mężczyzny do seksu bez zobowiązań”. Pani, przyjmująca ogłoszenie przez telefon poradziła jej aby „odmłodzić się” o 10 lat i to był ostatni raz, kiedy nasza bohaterka to zrobiła.
  • Bardzo wiele odpowiedzi było wulgarnych, prostackich lub pełnych oburzenia, ale… kilka było akceptowalnych. Jeden z nich okazał się sympatycznym przedsiębiorcą, mającym firmę, dom, żonę i dzieci, z nim w końcu poszła do łóżka. Podczas tego seksu miała swój pierwszy w życiu orgazm (79 lat!!!)
  • Nie chciała się uzależniać od jednego mężczyzny, więc kontynuowała poszukiwania i „testowanie”. Jej celem było znalezienie kilku facetów którzy: byli dla niej dobrzy w łóżku, można było z nimi ciekawie porozmawiać i…. musieli mieć stałe partnerki, bo Elfriede nie chciała mieć nikogo permanentnie na głowie :-)
  • W wieku lat 80 miała swój pierwszy seks analny
  • Jedna z poznanych osób, ze względu na jej skłonności SM została zdyskwalifikowana jako partner do seksu, ale została partnerem do rozmów i to właśnie ten mężczyzna powiedział jej o internecie i możliwości ogłaszania się tam :-)  W rezultacie to on umieszczał dla niej anonse i dokonywał pierwszej selekcji kandydatów. W sumie zgłosiło się ponad 100 osób, kilkadziesiąt z nich zasługiwało na bliższe „przyjrzenie sie” :-)
  • Rezultat końcowy to wyłonienie, jak pisze Elfriede jej „czterech Muszkieterów”, którzy zostali jej stałymi partnerami i zakończenie okresu poszukiwań. Jako ciekawostka byli oni w wieku 22 (!!) do 44 lat, każdy miał żonę lub przyjaciółkę, każdy wiedział, że nie jest jedynym (ale nie znali się wzajemnie). Ci Muszkieterowie w pełni zaspokajali jej potrzeby zarówno seksualne i towarzyskie, co najwyraźniej dobrze jej zrobiło i robi :-)
  • W wieku ponad 80 lat Elfriede napisała książkę, z której czerpałem większość podanych informacji, egzemplarz który mam to jest już 8 wydanie :-) wystapiła tez w kilku dyskusjach telewizyjnych, na przykład możecie ją zobaczyć i usłyszeć tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=cAogJuD54XI
    Jeśli znacie niemiecki warto posłuchać wszystkiego :-)

Po co przytaczam te historię?
Nie chodzi mi o pochwałę gerontofilli czy też określonych gustów ludzkich. Nie chodzi mi o ocenę moralną (wszyscy zainteresowani to dobrowolnie działający dorośli i nikomu z nich nie dzieje sie krzywda) Chodzi o to, aby zobaczyć jak człowiek z poważnym, leżącym w bardzo delikatnej materii  problemem, nie mający według „zdrowego społecznego rozsądku” żadnych szans na jego rozwiązanie poradził sobie ku zadowoleniu swoim, jak i wszystkich bezpośrednio zainteresowanych. O zastanowienie się, jak w porównaniu do Elfriedy wygląda stopień trudności naszych problemów i o przemyślenie, że może zbyt szybko, zbyt łatwo godzimy się z przysłowiowym losem, zamiast używając tego, co mamy do dyspozycji łapać przysłowiowego byka za rogi.

Dziś mam do Was dość wyjątkową prośbę. Zanim opisałem te historię opowiedziałem ją wielu osobom w różnym wieku i różnej sytuacji życiowej. Sporo z nich podziękowało mi za inspirację, parę poprosiło nawet o przetłumaczenie tej książki obiecując zajęcie się jej wydaniem. Na to, zajęty moim życiem i własną książką nie mam czasu, dlatego napisałem ten post. Proszę rozpropagujcie jego istnienie, może dla kogoś, kto widzi przed sobą tylko ścianę będzie to impuls do działania, problem w tym, że musi na ten impuls się natknąć. Pomóżcie mu w tym!

Oczywiście jak zwykle bardzo chętnie podyskutuję też z Wami w komentarzach, choć dziś dopiero wieczorem będę miał na to czas

Komentarze (113) →
Alex W. Barszczewski, 2010-11-08
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 39 of 80« First...102030«3738394041»506070...Last »
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • List od Czytelnika  (19)
    • Elżbieta: Witam, Osobiście polecam...
    • Ewa W: Krysia S, tak, widziałam...
    • KrysiaS: Ewa W, napisałaś...
    • Stella: Witajcie Uważam Autorze...
    • Ewa W: Krysia S, być może tak jest...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • kleks: Hej Alex, Po przemyśleniach...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Ja...
    • kleks: Hej Alex. To mam na myśli:...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Wczoraj...
    • kleks: Ewo, piszesz: „Żeby mieć...
  • Upierdliwy klient wewnętrzny działu IT cz.2  (26)
    • Agnieszka M.: Odpowiadam z...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • ms: Chodzi mi o to, ze moze dobrze...
    • Ewa W: Robert, Czy wszystko, czym...
    • Alex W. Barszczewski: Robert Tak jak...
    • Kleks: Alex napisałeś: „Metka...
    • Robert: @Alex „albo niewiele z...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Tomek P: To może być trochę strzał na...
    • Witek Zbijewski: Dużo zostało...
    • adamo: Witaj Mxx, chociaż już jestem...
    • moi: @Tomku, Rozwojem, mniej lub...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Witek Zbijewski: lektura bloga i...
    • Agap: Mój drugi kontakt z blogiem...
    • KrysiaS: Alex, dziękuję za to,ze...
    • Alex W. Barszczewski: Dziekuję Wam...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Ev: Witek Zbijewski Tak, tak,...
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Agnieszka L: „Czy mi się...
  • Reakcja na pretensje klienta  (12)
    • Kamil Szympruch: Wiem, że mój...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025