Oglądając FB co chwila napotykam się na zdjęcia ludzi, którzy dumnie prezentują różne certyfikaty i dyplomy ukończenia jakiegoś kursu. Nie mówię teraz o formalnym wykształceniu koniecznym do wykonywania niektórych zawodów (np. lekarz, adwokat, architekt), lecz o różnych innych kursach, wykładach itp.
Zastanawiam się, jaki sens ma taki certyfikat i w ilu przypadkach ma on zastąpić konkretne rezultaty i stworzyć wrażenie udziału w czymś pożytecznym :)
Wielu z Was się teraz oburzy, ale spróbujcie spojrzeć na to świeżym okiem. Jeżeli biorę udział w jakiejś imprezie edukacyjnej, to podchodząc do tego pragmatycznie, jedyne co się liczy, to kombinacja umiejętności, postawy i adekwatnej wiedzy, którą z tego wynoszę. Jeżeli widzę znaczącą różnicę, to niepotrzebny mi certyfikat, że coś ukończyłem. Jeśli potrafię to z powodzeniem zastosować w biznesie, to drugiej stronie takie „zaświadczenie” tym bardziej nie jest potrzebne.
Czy nie jest to w takim razie tylko gadżet marketingowy, pomagający sprzedawać następne kursy, szkolenia i seminaria?
Jeżeli sam organizujesz takie rzeczy, to czy jesteś tak dobra/dobry w tym co robisz, że nie potrzebujesz tego rodzaju wsparcia? A jeśli nie, to jak dojść do takiej skuteczności?
Potraktuj to jako radę, jeśli chcesz możliwie szybko osiągnąć taki poziom zarobków, aby nie musieć pracować dużo i mieć środki na dobre życie.
Jako ciekawostka, od ponad 20 lat prowadząc warsztaty na bardzo wysokim poziomie, nigdy nie wystawiłem certyfikatów, chyba za wyjątkiem jednego przypadku w zamierzchłych czasach, kiedy poprosił mnie o to klient :) Niezależnie od tego, czy pracowałem z Zarządem dużej firmy, czy pro bono z młodymi ludźmi w projektach Top Gun.
Ba, wszyscy ci ludzie bardzo by się zdziwili, gdybym chciał im coś takiego wystawić :) Daje Wam to do myślenia?
Od czasu do czasu sam zastanawiam się nad takim pytaniem starając się odpowiedzieć sobie na nie całkiem „bez ściemy”.
To wcale nie jest takie proste, bo na pierwszy rzut oka pojawiają się przed nami różne aktualne problemy, od których też nie jestem wolny. Większość z nas ma zapewne całą kolekcję wyzwań do przewalczenia, począwszy od „banalnych” jak zalany laptop, czy bałagan w różnych kwestiach życiowych, po tak poważne jak choroba własna, czy bliskiego członka rodziny. Takie rzeczy w moim odczuciu należą do naszej egzystencji, tak samo, jak jedzenie czy oddychanie. Jest to więc „normalka”, z którą w danym momencie w lepszym czy gorszym stopniu sobie radzimy i jakoś radzić będziemy (miejmy nadzieję, że w miarę wzrostu doświadczenia coraz lepiej).
Wiele osób koncentruje się przy tym na pieniądzach i ich zarabianiu. Wbrew powszechnemu mniemaniu, o ile ktoś jest na swoim (a nie na garnuszku rodziców, społeczeństwa lub partnera), przy tym nie postępuje jak całkowicie bezmyślny głupiec albo nie miał akurat jakiegoś poważnego zdarzenia losowego, pieniądze nie muszą być największym z niedoborów (dla mnie nie były, nawet jak żyłem ze sprzedaży gazet na ulicy i wedle „normalnych” standardów byłem biedny jak przysłowiowa mysz kościelna!!!!) I a propos „postepowania w sprawach finansowych jak bezmyślny głupiec”, to ten, komu się to nigdy nie zdarzyło niech pierwszy rzuci kamieniem ;)
Znacznie większym problemem, często całkowicie nieuświadamianym lub wepchniętym w jakiś kąt, to niezaspokojona potrzeba bliskości. Nie mówię teraz o seksie, bo przy odrobinie właściwego podejścia można mieć niezależnie od płci i wieku znacznie więcej sposobności, niż fizycznych możliwości skorzystania z nich :) Mówię o tym prawdziwym ludzkim poczuciu bliskości, w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu, nie tylko fizycznym.
Jeżeli niezależnie od Twojej sytuacji rodzinnej odczuwasz taki niedobór, to mam dla Ciebie dwa obiecujące kierunki działania, które możesz obrać nie zakłócając dotychczasowych relacji.
Są to:
głęboka i otwarta rozmowa z drugim człowiekiem
robienie rzeczy wielkich razem z innymi ludźmi (chodzi o własne poczucie wielkości, niekoniecznie o opinię otoczenia, czy tzw. autorytetów!!)
Zajmijmy się dziś tym pierwszym.
O jakiej rozmowie mówimy?
Przede wszystkim chodzi tu o nie związaną z biznesem, prywatną rozmowę dwojga świadomych siebie, dorosłych ludzi.
Ludzi, którzy:
trochę zastanawiają się nad swoim życiem i w związku z tym mają o czym rozmawiać ponad suchą relacją jakiś faktów i powtarzaniem cudzych opinii
chcą w tym życiu jeszcze osiągnąć coś, ponadto co mają (niekoniecznie tylko w sferze materialnej)
w związku z tym nie mają problemu, aby bezpośrednio i „bez ściemy” mówić o swoich przemyśleniach, błędach i wątpliwościach. I to niekoniecznie tych banalnych, lecz i tych bardzo głębokich i intymnych, które ma większość z nas.
niezależnie od tematu rozmowy prowadzą ją, aby się wzajemnie nauczyć, zainspirować, zrobić coś dla przyszłości, a nie bezproduktywnie przeżuwać coś, co wydarzyło się w przeszłości.
mają zdrowy dystans do samego/samej siebie
nie oceniają, czy wręcz osądzają drugiej osoby zdając sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy ludźmi i każdy ma swoja kolekcję głupich zachowań, niemądrych decyzji itp.
Każdy z tych warunków jest w sumie dość prosty do spełnienia ale zastanów się, czy potrafisz spełnić je wszystkie razem? Jeśli nie, to warto zrobić sobie z tego „projekt rozwoju własnego”, bo długofalowo będzie to miało znacznie większy wpływ na jakość Twojego życia niż posiadane dobra materialne! A z całym szacunkiem i sympatią, muszę stwierdzić, że większość ludzi tego nie potrafi, co zresztą stanowi znakomitą możliwość pozytywnego wyróżnienia się.
Bardzo często, zwłaszcza ostatnio, natrafiam na takie zachęty (w tej czy innej formie) w internecie, na FB itp. Często okraszone budującymi zdjęciami czy nagraniami.
Czasem przytacza się przykłady przedsiębiorców, którzy tak zrobili i odnieśli sukces, czy choćby Corteza, który kazał spalić statki na których przybył na podbicie państwa Azteków w Ameryce.
To ładnie i inspirująco wygląda w internecie, ale jest, delikatnie mówiąc niemądre!
Osoby, które upowszechniają poglądy jak w tytule tego postu, z całym szacunkiem są nieco lekko niedouczone i “niedoczytane”.
Każdy, kto czytał coś więcej, niż beletrystykę i amerykańskie poradniki typu “jak zostać milionerem/miliarderem”, powinien wiedzieć, że jest coś takiego, jak survivor bias (”błąd przeżywalności”), który należy uwzględnić przy analizie takich przykładów. Co to oznacza?
Zazwyczaj mówi się o tych przypadkach, którym mimo dużego ryzyka, w ten czy inny sposób udało się osiągnąć sukces. Nikt specjalnie nie zajmuje się dziesiątkami, setkami, czy tysiącami podobnych prób, które skończyły się niepowodzeniem i totalnym bankructwem inicjatorów. Dotyczy to zarówno pojedynczych osób, jak i firm. W rezultacie, osoby mniej doświadczone w biznesie, często niestety ulegają takiej iluzji, że “trzeba mieć odwagę” i rzucając wszystko zacząć od zera. A to się zazwyczaj źle kończy, czego nikomu nie życzę.
Pisze o tym, bo ostatnio prowadziłem sporo rozmów z niezadowolonymi z życia ludźmi w wieku 35-55 lat, którzy doszli do wniosku, że szkoda ich życia na kontynuowanie tego, co robili i czas na duże zmiany. Mówię “Brawo!!!” i to jest szczere. Uważam, że mając to jedno życie, które mamy na pewno, spędzanie go w sposób znacznie odbiegający od tego, czego pragniemy, faktycznie byłoby marnotrawstwem. I sam “zaliczyłem” w życiu kilka radykalnych zwrotów.
Ale…
Prawie nigdy nie robiłem tego rzucając dotychczasowe działania i ślepo podążając za nowym pomysłem, nawet jak był on bardzo obiecujący!
Co najmniej stosowałem wtedy drugą zasadę eksperymentowania, o której mówiłem na moim kanale YT w filmie “Eksperymentuj odważnie, ale bezpiecznie” – “Eksperymentuj tak, aby ewentualne niepowodzenie Cię nie zabiło”
Bardzo Was proszę, pilnujcie tej zasady, niezależnie od tego, co mówią Wam różni “guru”. Nawet jak są medialnie bardzo wyeksponowani i “sławni”. Zapraszam do dyskusji i zadawania pytań w komentarzach. Czasem zdarza się, że odpowiadam po 1-2 dniach, ale ty staram się odpowiedzieć zawsze.
PS: Mogę Wam dać ostatni przykład z mojego życia.
Dość niechcący, razem z Karoliną wpadliśmy ostatnio na pomysł usługi dla MŚP która:
prawie każdemu przedsiębiorcy może znacząco zwiększyć jego skuteczność negocjacyjną
praktycznie każdego przedsiębiorcę będzie na nią stać
w tej jakości i skuteczności byłaby bardzo trudna do skopiowania przez innych
może przynosić profity różnym organizacjom biznesowym, zawodowym izbom gospodarczym itp.
Teoretycznie, przy tak dużym potencjalnym rynku należałoby rzucić się na to z całych sił, nieprawdaż? :)
A jednak Karolina nie porzuca swojej świetnie funkcjonującej kancelarii, a ja dalej staram się perfekcyjnie służyć moim klientom z “dużego” świata biznesu.
Mogąc wydać bardzo konkretne pieniądze, rzucić wszystko i wystartować “z grubej rury”, zamiast tego po prostu:
Wykupiłem domenę i założyłem fan page na Facebook – koszt kilkanaście zł
Spisałem na Cyprze bardzo ogólną koncepcję, konsultując ją z Karoliną – koszt 0 zł
Wysłałem ją kilku kompetentnym i zaufanym znajomym z prośbą o feedback – 0 zł
Doszlifowałem niejasności wynikające z feedbacku (generalnie bardzo pozytywnego) – koszt 0zł
Z bardziej wykrystalizowaną koncepcją zwracam się teraz do szerszego grona znanych mi przedsiębiorców z prośbą o feedback koszt 0zł
Pewnie trzeba będzie zrobić informacyjną stronę internetową, choć myślę, że to się będzie rozchodzić wirusowo :) Oczekiwane koszty strony -??? Pewnie pomijalne.
Koszty wystartowania ze świadczeniem usługi – hmmm, zapewne podobnie pomijalne :)
Piszę to, aby wielu z Was uświadomić, że nawet jeśli możemy sobie na to pozwolić, to są mało “sexy” podejścia typu “najpierw zamoczę palec stopy w basenie”, które długofalowo i statystycznie są znacznie bardziej obiecujące, niż tak propagowany “bohaterski” skok na główkę. Jeszcze bez sprawdzania, ile w tym basenie jest wody! I że bardzo często koszt wystartowania, jeśli się coś umie i ma odpowiednie grono znajomych, jest minimalny!
Nawiasem mówiąc, jeśli ktoś z moich Znajomych ma podobnie jak ja, jakąś koncepcję, którą chciałby skonsultować, to też służę bezpłatnie do dyspozycji, tak naprawdę to robię to regularnie, tylko nie rozgłaszam tego (tylko wczoraj w 2 przypadkach :-)) Ale dotyczy to tylko osób, które znam :) Tyle a propos budowania relacji :)
W trakcie gorącej dyskusji pod moim poprzednim postem otrzymałem na PM komentarz pewnej młodej osoby, którą osobiście znam. Uznałem go za tak wartościowy, że poprosiłem ją o zgodę na publikację tutaj, jako post gościnny. Polecam przeczytanie i zapraszam do dyskusji. Tytuł pochodzi ode mnie :) więc w jego sprawie proszę mnie atakować :)
„Uwielbiam wszelkie testy, ale nie dlatego, że je traktuję jako wyrocznię i drogowskaz życiowy, ale dlatego, że lubię sobie popatrzeć, kto i jak to tak zaprogramował, że wyrzuca pasujące lub niepasujące do mnie rezultaty. Kilka lat temu ze względu na zobowiązanie służbowe zrobiłem test talentów Gallupa oraz dołączyłem do forum dyskusyjnego traktującego o wzmacnianiu tychże talentów. Cóż, przeraziłem się. To jest dorabianie ideologii do bycia normalnym, kulturalnym, serdecznym człowiekiem i/lub efektywnym pracownikiem. Kilka razy trafiłem na wpisy typu „pomogłam pani w sklepie zdjąć towar z półki, ponieważ mam talent Relator, który za to odpowiada”!!!
Nie mogę się nadziwić temu, że ludzie rozwiązują testy, kupują podręczniki, chodzą na szkolenia, próbują się na siłę nauczyć całej długiej listy jakichś „nawyków milionerów” zamiast po prostu zabrać się do roboty.
Żeby było zabawniej, ja sam mogę z boku wyglądać jak takie „zombie produktywności”, choćby dlatego, że wstaję bardzo wcześnie rano i pracuję w różnych dziwnych godzinach. Spośród listy wspominanych już „nawyków milionerów”, wykonuję na co dzień niemalże wszystkie (kiedyś sobie z ciekawości obejrzałem film na Youtubie na ten temat i całkiem mnie to rozśmieszyło). Ale to jest wszystko dla mnie naturalne i jeśli dla kogoś innego nie jest, to nie znaczy, że postępuje niewłaściwie. Zresztą już jakiś czas temu obalono mit, że „ludzie sukcesu wstają przed świtem i 20 minut czytają książkę”.
Wydaje mi się, że ludzie którzy poszukują tego typu instrukcji, są po prostu bardzo zagubieni. Szkoła nie dała im kreatywności ani pomysłu na siebie (nic dziwnego – nikomu nie dała), ale skutecznie wtłoczyła ich w schematy myślenia tego o czym pisałeś: poszukiwania instrukcji, potwierdzenia, zaszufladkowania. Dlatego błądzą po omacku i wydaje im się, że właśnie w ten sposób to znajdują. A tak naprawdę dalej dają się mamić i jedyne co znajdują, to poczucie bezpieczeństwa i „dotarcia do bezpiecznej przystani”. Co też jest oczywiście ważne, ale… do „milionerstwa” ich nie zaprowadzi.
Szczerze – ja się cieszę, że ludzie robią takie rzeczy, bo dzięki temu zostaje więcej miejsca dla tych, którzy potrafią szukać SWOJEJ drogi i SWOICH rozwiązań zgodnych ze SWOIMI predyspozycjami, czasem nieopisywalnymi, a nie instrukcji podanych na tacy. Umówmy się – ci, którzy takie instrukcje podają, wcale nie chcą, żebyś był człowiekiem sukcesu – byłoby im to bardzo nie po drodze.”
Dzisiejszy tekst będzie bardzo szczery, ale zapewne dla wielu kontrowersyjny, więc czujcie się ostrzeżeni :)
W czasie dyskusji pod jednym z postów tej grupy, wywiązała się dyskusja na temat testu Gallupa, a w szczególności stwierdzenia, że jego wyniki pokazały dwóm osobom ich silne strony, co ma się przyczynić do łatwiejszego osiągnięcia przez nie sukcesu. No cóż…
Nazwa grupy zaczyna się od “Bez ściemy…” ale zacznijmy najpierw delikatnie :)
W całym moim życiu nigdy nie posłużyłem się jakimkolwiek testem, który miał mi powiedzieć jakie to mam mocne strony. Na różnych etapach życia były to zresztą różne rzeczy i wynajdywałem je metodą prób i błędów. Robiłem to poprzez działanie, patrzenie zarówno na rezultaty jak też na moje samopoczucie przy ich osiąganiu. Jak miałem 27 lat to starając się o przyjęcie do pracy jako programista zostałem poddany naukowemu testowi w jednej z największych wtedy firm IT na świecie. Wykazał on moją słabą przydatność do pracy jako programista :) Nie zważając na to, w wieku 28 lat założyłem własną firmę produkującą software, a jeden z systemów zarządzania, który sam zaprojektowałem i zaprogramowałem został u klienta zastąpiony nowym dopiero po ponad 20 latach!!! Potrzeba tu komentarza?
Z racji mojego wieku i zawodu znam sporo osób, które naprawdę odniosły duży sukces biznesowy (nie w mediach, tylko naprawdę!!!) i niezależnie od ich wieku i branży nie znam nikogo, kto by powiedział “zrobiłem sobie na początku test i potem na bazie jego zaleceń rozwinąłem moją karierę” :)
Żeby nie opierać się tylko na moich znajomych, jeśli ktoś przestudiuje biografię choćby Bransona, Vaynerchuka, czy młodszych milionerów, to znajdzie tam coś takiego “na początku zrobiłem sobie test mocnych stron i potem w oparciu o jego wyniki ustaliłem co mam robić, aby odnieść mój sukces”, albo przynajmniej “w którymś momencie mojej działalności zrobiłem sobie test i jego wyniki pozwoliły mi znacznie przyśpieszyć rozwój mojego biznesu”? Pisze tu o przypadkach biznesowych, bo o życiu prywatnym może następnym razem
Czy te powyższe punkty dają Ci co nieco do myślenia? Jeśli chcesz, to będziemy kontynuować, ale “będzie grubo” więc kontynuujesz na własne ryzyko i nie miej do mnie pretensji za bolesne wypowiedzi :)
Większość ludzi w Polsce wychowano w braku zaufania do własnych obserwacji i osądów, wszczepiając w zamian za to przekonanie, że “ktoś inny wie lepiej kim jestem, co potrzebuję i do czego jestem zdolny”. W rezultacie mnóstwo wartościowych ludzi marnuje swój czas na często bezwartościowych studiach, kursach itp. tylko dlatego, że jakaś osoba odgrywająca rolę guru powiedziała im, że tak trzeba! I ta mentalna poddańczość jest często tak głęboko zakorzeniona, że dana osoba wcale tego nie odczuwa. Jeśli ktoś chce podejmować decyzje o poważnych działaniach życiowych w rezultacie zaleceń jakiegoś testu, to niech się nad tym lepiej dobrze zastanowi. Może odzyskanie wewnętrznej niezależności będzie znacznie większym krokiem do zadowolenia w życiu i sukcesów w biznesie! Moje obserwacje na sobie (bo też miałem kiedyś wszelkie te problemy) i innych ludziach mówią, że zdecydowanie tak! Powyższe dotyczy oczywiście testów związanych z osobowością, zdolnościami, charakterem i tym podobnymi sprawami. Nie zalecam ignorowania wyników testów medycznych czy choćby testu ciążowego! ;) Zalecam za to zdrowy dystans i sceptycyzm do wszystkiego, co zalecają nam inni ludzie, którzy przecież nie są w naszej sytuacji i nie mają pojęcia o całym kosmosie myśli, uczuć, wątpliwości i pragnień, które mieszkają w każdym z nas. To zalecenie sceptycyzmu dotyczy oczywiście i tego, co ja mówię i piszę :)
Jeśli chodzi o moją osobę, to niezależnie od tej wspomnianej wpadki testu na programistę kiedy miałem 27 lat, to każdy porządny test przeprowadzony dzisiaj wykazałby całkowitą moją nieprzydatność do pracy wykraczającej poza pilnowanie parkingu :) Lenistwo, niesystematyczność, brak wytrwałości, kiepska pamięć, do tego kiedyś brak pewności siebie i słaba samoocena zdyskwalifikowałyby mnie na 100% :) A mimo tego, bez sugerowania się jakimikolwiek testami przez lata zbudowałem sobie taką unikalną kombinację umiejętności, która pozwala mi na bardzo dobre życie i to zarówno biznesowo jak i prywatnie. Droga do tej kombinacji i jej ostateczne składniki są tak pokręcone, że żaden test na świecie, żaden ekspert od psychologii i żadna metodologia nie mógłby mi ich podsunąć. Serdecznie Ci życzę znalezienia takiej właśnie indywidualnej drogi i kombinacji, która przecież może być i zapewne będzie całkiem inna od mojej. Musisz tylko zacząć ufać własnym wrażeniom, przemyśleniom i odczuciom, no i oczywiście przejąć odpowiedzialność za swoje losy. To ostatnie może być zresztą najtrudniejsze, o czym może napiszę w przyszłości.
PS: Jeśli chodzi testy psychologiczne i “utarte reguły” w znajdywaniu partnera/partnerki to jest tu jeszcze więcej ściemy, o czym mogę napisać przy okazji :)
Na razie życzę ciekawych przemyśleń i ciekaw jestem dyskusji w komentarzach.
Mamy sympatycznych znajomych, którzy sami określają się hustlerami, mamy sympatycznych znajomych, którzy wstają bladym świtem, aby (często wspólnie) pracować nad rozwojem osobistym. Szanujemy ich sposób na życie i rozwój, niemniej sami jesteśmy praktykami czegoś zupełnie innego. Podstawowe cechy naszego podejścia to:
Ciekawość świata i innych ludzi
Życzliwość wobec innych ludzi, dopóki nie przekonają nas, że nie warto
Chęć faktycznego uczenia się nowych rzeczy (a nie brania udziału w różnych imprezach pseudoedukacyjnych)
Bezkompromisowe zaangażowanie w interesie klientów, którzy nam zaufali
Wynikająca z dwóch poprzednich punktów skuteczność w działaniu dla tych klientów
Tam, gdzie to tylko możliwe, zastąpienie długiej i męczącej pracy intensywnym myśleniem a potem szybką i zdecydowaną akcją
Jeżeli przy tym podejściu zarabianie pieniędzy nie jest Twoim priorytetem numer jeden, to prawdopodobnie nie zostaniesz multimilionerem, nie będą o Tobie mówić media, nie będziesz otrzymywać wyróżnień.
Możesz za to mieć dostatnie życie, pełne wielu różnorodnych przeżyć z bliską osobą/osobami i doświadczać rzeczy, które Cię interesują.
Generalnie w sprawach profesjonalnych jestem indywidualistą, takim typem niezależnego samuraja. Mimo tego, zwłaszcza przy całkiem nowych pomysłach, nie waham się zasięgnąć opinii kompetentnych ludzi, jeśli tylko jest taka możliwość. Piszę o tym, bo często spotykam albo „Zosie Samosie”, albo ludzi pytających niewłaściwe osoby, albo też robiące to w nieumiejętny sposób. A to znacznie ogranicza ich skuteczność. Na razie mówimy o zwykłym zasięgnięciu koleżeńskiej opinii na początku, a nie o angażowaniu profesjonalnego eksperta za pieniądze przy realizacji.
U mnie wygląda to tak:
Jest stosunkowo niewielka grupa osób, od których mam „licencję” na swobodne korzystanie z ich wiedzy i doświadczenia (przeważnie one też mają taką „licencję” u mnie). Przeważnie mamy też obustronną „licence to kill” zapraszającą do dawania feedbacku bez zapytania, ale to tak na marginesie :) Ta grupa jest bardzo zróżnicowana zarówno jeśli chodzi o branże jak i o wiek.
Istnieje grupa osób, do których mam kontakt, ale nasze dotychczasowe interakcje były ograniczone i nie mam od nich jednoznacznego zaproszenia do zadawania im pytań w razie potrzeby.
W wyniku mojego niedbalstwa nie wynotowałem sobie kontaktów bardzo wielu osób, które kiedyś deklarowały same chęć wsparcia mnie w różnych dziedzinach :( To jest poważny błąd, do którego się przyznaję, abyście go nie powtórzyli. Gdybym dawno temu miał choćby kategorię „Wsparcie” w gmailu, to dziś nie musiałbym szukać na ślepo w tysiącach maili. Dziś zrobiłbym taką kategorię i podkategorie co pozwoliłoby mi łatwo odnaleźć pasujące osoby. Podkreślam, że nie chodzi tu o czyjeś usługi za darmo, ale przyjemność pracy z fajnymi ludźmi przy prototypowaniu czegoś ciekawego. Nie powtarzajcie mojego błędu!
Przyjrzyjmy się, jak w praktyce wykorzystuję takie ciało doradcze na przykładzie konkretnego pomysłu, jaki ostatnio miałem.
Pierwsza rzecz, to nawet mając licencje Grupy 1 szanuję jej czas. Odrabiam „zadanie domowe” i wysyłając im wystarczająco sprecyzowany opis, aby kompetentnie mogli się oni wypowiedzieć. Sam mam problem, kiedy ktoś zadaje mi krótkie i bardzo ogólne pytanie o coś, co może zaistnieć w wielu wariantach i w każdym z nich moja rekomendacja byłaby inna. Od członków mojej Grupy 1 nie otrzymuję takich kwiatków, ale czasem piszą do mnie inni ludzie, właśnie w tak nieprecyzyjny sposób i to nie jest dobry początek.
W moim konkretnym przypadku pierwszy szkic to były pełne 3 strony tekstu, gdzie starałem się w miarę dokładnie opisać, o co mi chodzi. Wysyłając ten szkic do kilku osób z Grupy 1 liczyłem się z tym, że ktoś może nie mieć czasu i/lub ochoty przyjrzeć się temu, więc w żadnym wypadku nie poganiałem i nie upominałem się o odpowiedź.
Po otrzymaniu feedbacku od tych ludzi, doprecyzowałem koncepcję do 6 stron i dopiero z takim dokumentem (ciągle nazwanym „szkic”) kieruję się do tych ludzi z Grupy 2, gdzie mam wrażenie, że mogą i zechcą się wypowiedzieć się na temat projektu. Naturalnie tutaj najpierw grzecznie pytam o zgodę, podając minimum informacji o co mi chodzi. Takie zapytanie nie byłoby zapewne konieczne, ale jest przejawem szacunku dla czasu tego drugiego człowieka. Nawet w wypadku jeśli np. ma on mniej, niż połowę lat ode mnie :)
To zapytanie o zgodę wygląda następująco (na początku jest imię adresata):
„Ostatnio, po przeprowadzeniu pewnego warsztatu pro bono dla nieformalnego klubu przedsiębiorców z południowo wschodniej Polski, wpadliśmy z Karoliną na pomysł, jak można w ciągu jednego dnia bardzo podciągnąć konkretne umiejętności negocjacyjne takich ludzi, przy cenie, która powinna dla większości być no-brainer :) Jak zwykle, najpierw chcę zapytać kilka zaufanych osób o zdanie i bardzo będę się cieszył, jeśli zechcesz się wypowiedzieć. Czy mogę podesłać szkic tego projektu?
Pozdrawiam serdecznie
Alex”
Nie wysyłam tego masowo do wielu adresów, które mam, lecz najpierw do kilku osób, przy których wiem, że mają w temacie coś ciekawego do powiedzenia i zapewne zechcą się wypowiedzieć. Potem w oparciu o ich feedback dalej szlifuję koncepcję i znów w podobny sposób pytam o zdanie :) Jeśli ktoś nie miałby czasu lub ochoty odpowiedzieć, to miałbym pełne zrozumienie, ale taki przypadek dotąd się nie zdarzył.
W rezultacie coś, co było tylko luźnym pomysłem nabiera bardzo konkretnych kształtów i wkrótce będzie gotowe do realizacji.
Mam nadzieję, że ten opis będzie przydatny, zachęcam do posiadania i wykorzystywania nie tylko „rady mędrców”, ale też i szerszego grona kompetentnych znajomych. Ja z powodzeniem postępuję tak od dawna.
Napiszcie proszę w komentarzach, czy i jak wykorzystujecie taki „zespół doradczy”
Pozwólcie, że dziś zamiast bardzo długiego tekstu, dam Wam kilka spraw do przemyślenia, mając nadzieję, że spowodują one głębsze rozmyślania u każdej/każdego z Was.
W życiu bardzo ważnym dla jego jakości jest zrobienie sobie “rachunku sumienia” i podjęciem kilku strategicznych decyzji. Przy czym warto powiedzieć, że taką wcześniej podjętą decyzję możemy też zmienić, jeśli doszlibyśmy do wniosku, że to nie to. Z taką zmianą zazwyczaj wiąże się cena do zapłacenia, ale tak to już jest w życiu.
Jedna z tych ważnych decyzji to:
1. Czy chcesz prowadzić dostatnie życie celebryty, z tłumami bijącymi brawo, w świetle reflektorów, na okładkach czasopism, odznaczany różnymi tytułami i medalami?
2. Czy też wolisz równie dostatnie życie, ale poniżej światła reflektorów, delektując się nim w stosunkowo wąskim kręgu osób, z którymi masz bliskie relacje różnego typu. Kiedy generalnie nie zależy Ci na rozgłosie, odznaczeniach, wypasionych tytułach i wyróżnieniach? I w każdej sytuacji możesz sobie pozwolić na bycie autentycznym sobą?
3. Czy może zdecydowałeś, że dostatnie życie nie jest dla Ciebie bo….. (i tu długa lista słabości: prawdziwych, wmówionych przez otoczenie lub powstałych we własnej wyobraźni)
Nie mnie oceniać osoby, które wybrały wariant pierwszy, ma on swoje zalety, ale też często pokaźną cenę do zapłacenia, znacznie większą, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. To jest temat na całą serię postów, ale to może innym razem.
Ja w młodości byłem przedstawicielem tej trzeciej grupy i choć moja lista tych prawdziwych słabości specjalnie się nie zmniejszyła (!!!), to wywalenie tych wmówionych mi i urojonych, plus inteligentne wykorzystanie kilku silnych stron (każdy człowiek zdrowy na umyśle ma takie strony) umożliwiły mi zbudowanie bardzo dobrego życia i przez większość czasu równie dobrego samopoczucia.
Piszę powyższe, aby uświadomić wielkiej grupie ludzi, którzy utożsamiają się z trzecim punktem, że niezależnie od długości tej negatywnej listy prawie zawsze mogą zdecydować się obrócić kierownicą swojego życia (a może nawet wreszcie wziąć ją we własne ręce!), wyłączyć telewizor, kolorowe czasopisma i solidnie nacisnąć pedał gazu. Często będzie to wymagało doregulowania silnika, poprawienia hamulców i innych układów, nowej mapy drogowej, ale umożliwi katapultowanie się w zupełnie inną jakość życia i to prawie w każdym wieku. Szkoda byłoby, mając tylko to jedno życie, nie skorzystać z takiej możliwości.
Teraz powstaje pytanie, czy wybrać dla siebie drogę z punktu 1 czy też 2?
Tu przychodzi mi do głowy metafora pływania po oceanie:
● Życie celebryty jest jak pływanie motorówką. Możesz się szybko poruszać, ale tylko tak długo, jak masz ze sobą zapas benzyny. Chcesz popłynąć daleko, to ten zapas musi być naprawdę spory, a jak się skończy to łatwo stać się ofiarą fal (losu). Do tego szybka jazda wymaga dużej uwagi, szczególnie kiedy woda jest choć trochę sfalowana, a w życiu tak przeważnie jest.
● Życie niecelebryty przypomina pływanie żaglowcem. Generalnie poruszasz się wolniej, trochę musisz patrzeć na wiatr, czasem płynąć zygzakiem. Za to nie tylko nie potrzebujesz zapasów paliwa, ale też możesz przemieszczać się w sposób bardzo wyluzowany. Ustawiwszy żagle i autopilota i patrząc od czasu do czasu dookoła możesz oddać się różnym miłym aktywnościom ;) Spędziłem w sumie 2 lata na pokładzie 9 metrowego jachtu na Florydzie, więc wiem o czym piszę :)
Muszę tłumaczyć, że długofalowo bardziej odpowiada mi wariant drugi, bo można żyć nie tylko łatwiej, ale też dosłownie “pełną piersią”, robiąc naprawdę różne rzeczy, bo nikt nie patrzy ;)
Zapraszam do wypowiedzi w komentarzach, a jeśli będziecie zainteresowani tematem, to napiszę według jakich kryteriów szukać sobie nauczycieli, bo widzę że większość ludzi robi to dokładnie na odwrót:)
PS: Kilka dni temu siedząc z Karolina Gorczyca – Barszczewska w jacuzzi w Hotel Aquarion i rozmawiając o życiu przypomniałem sobie, jak słuchając w młodości popularnego przeboju Maryli Rodowicz o 3-4 dniach w Zakopanem byłem zdania, że nigdy w życiu na coś takiego nie będę mógł sobie pozwolić!!!! Tak samo zresztą, jak to, że stać mnie będzie na podróż samolotem :) :) Nie mówiąc już o tym, że gdyby ktoś mi powiedział, że w wieku 64 lat będę miał taki super związek z tak wspaniałą kobietą to uznałbym, że upadł na głowę!
Długą drogę odbyłem, prawda? Ty też możesz, zwłaszcza, że pewnie Twoja sytuacja wyjściowa jest lepsza od mojej. No i masz mnie po Twojej stronie, jeśli tylko zechcesz :)
PPS: Zapraszam do zapisania się do grupy dyskusyjnej Bez ściemy o dobrym życiu i biznesie :) Pamiętajcie tylko proszę o odpowiedzi na te 3 pytania przy rejestracji. Już ponad 180 nie może być przyjętych, bo to pominęło.
PPPS: Gdyby ktoś chciał zapisać się na moją listę mailingową, aby na pewno, niezależnie od kaprysów FB być informowanym, co sie pojawiło to zapraszam http://bit.ly/Alexba
Najnowsze komentarze