Większość z Was, czytając powyższy tytuł zapewne zastanawia się, co mi odbiło, że na taki banalny temat pisze ekstra post :-) i oczywiście normalnie nie użyłbym takiego tytułu.
To obuwie, którego właścicielem stałem się kilka tygodni temu ma jednak pewną symboliczną wymowę, to są pierwsze buty zimowe które w ogóle posiadam od co najmniej kilkunastu lat!!!
Ten fakt, może już nieco bardziej niecodzienny, też nie byłby wart poświęcania mu uwagi, gdyby nie był konsekwencją pewnej korekty sposobu myślenia i działania, którą chcę się z Wami podzielić. Uprzedzam, że w rezultacie czytany właśnie przez was tekst może prowadzić do bardzo daleko idących zmian.
Zacznijmy od pewnej mojej słabości, a mianowicie kiepskiej tolerancji na bardzo długie okresy ciemności, tak typowe dla Europy Środkowej w miesiącach listopad-luty. Z zimnem radzę sobie doskonale, ale długotrwały brak światła słonecznego i typowe tutaj wahania ciśnienia pozbawiają mnie energii życiowej. Dlatego, odkąd mogłem sobie na to pozwolić, czyli od około połowy lat dziewięćdziesiątych zawsze uciekałem zimą z naszego kontynentu w cieplejsze regiony. Najpierw przez kilka lat spełniałem moje marzenie pomieszkując zimą na małym jachcie żaglowym na Florydzie. Tam, po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że dla kogoś o dużej energii życiowej i sprawnym umyśle przebywanie miesiącami w rajskich (atrakcyjna kobieta, żagle, słońce, plaża, delfiny, zero zmartwień) warunkach wcale nie jest takim ostatecznym spełnieniem, jak mogłoby się wydawać. W rezultacie, po przemieszkaniu w sumie ponad 2 lat na pokładzie stwierdziłem, że będę uciekał nieco bliżej, co da mi więcej elastyczności podróżowania w te i we wte, pozwoli klientom i znajomym na odwiedzanie mnie itp.
I tak wylądowałem na Gran Canaria. Najpierw spędzałem tam ponad 3 miesiące w jednym kawałku, powoli zacząłem je rozbijać na miesięczne pobyty rozdzielone stosunkowo krótkimi pobytami w Europie poświęconymi spotkaniom i pracą nad ciekawymi zadaniami klientów. To było znaczne urozmaicenie w stosunku do życia na jachcie, ale na dłuższą metę okazało się niewystarczające. Podczas ostatniego pobytu zadałem sobie bardzo głębokie pytanie, czy to co robię jest dokładnie tym, co w danym momencie mnie najbardziej kręci. I mimo, że mam tam bardzo dobrą pogodę, mieszkam w bardzo dobrych warunkach i odwiedzają mnie bardzo ciekawe osoby stwierdziłem, że nie. Że potrzebuję :
- Ciekawych i różnorodnych zajęć i wyzwań
- Spotkań i rozmów z dużą liczbą ciekawych i różnorodnych ludzi
A o to, w moim wypadku, najłatwiej tutaj, w Polsce. Rozwiązanie było więc proste, ku zdumieniu dyrekcji hoteliku, w którym zazwyczaj mieszkałem (i gdzie w piwnicy permanentnie czeka na mnie waliza z moimi rzeczami :-)) zapowiedziałem, że nie wrócę przed listopadem i postanowiłem pozostać w kraju. Nie wiedząc do końca jak zareaguje mój organizm, brałem pod uwagę, że w razie czego awaryjnie wrzucę się w jakiś samolot na południe i będę się ewakuował :-) No i jak tu zostałem, a sypnęło śniegiem, to kupiłem sobie zimowe buty, których brak był symbolem mojego dotychczasowego życia, którego zazdrościło mi wiele osób.
Jaki jest rezultat tego eksperymentu?
Po stronie minusów w ostatnich miesiącach spędzonych tutaj było kilka dni, które mniej czy bardziej przespałem, bo kompletnie nic mi się nie chciało. Nie było ich jednak tak wiele jak się obawiałem, a w ciągu pozostałych:
- Rozpocząłem pracę nad kilkoma interesującymi mnie projektami prywatnymi, których poprowadzenie na Gran Canarii byłoby utrudnione ze względu na brak wyposażenia
- Nauczyłem się obsługiwać nowy dla mnie system obróbki zdjęć, co na małym laptopie byłoby problematyczne i nie sprawiało takiej frajdy
- Będąc na miejscu spotkałem się face-to-face z kilkoma klientami, co zaowocowało nie tylko ciekawymi rozmowami, ale też kilkoma lukratywnymi zleceniami
- Odświeżyłem sporo znajomości prywatnych z ciekawymi ludźmi mając czas na spotkania z nimi. To może się wydawać proste, ale jak się jest 3 miesiące w zimie na Gypsy Time i 2-3 miesięcy na Gypsy Time w lecie, to wszystkie powyższe aktywności muszą być wciśnięte w pozostały czas
- Rozpocząłem w Warszawie bardzo efektywny coworking w kilkoma interesującymi osobami, o czym napiszę w kolejnym poście. Okej, coworking na tarasie w Playa del Ingles z atrakcyjną znajomą nie potrzebującą ubrania, też miał swoje zalety, ale coś za coś :-)
Reasumując mój pobyt tutaj, kilka dni wypadło mi z aktywnego kalendarza, nie ruszam się tyle na świeżym powietrzu i nie pogłębiam opalenizny, ale generalnie jestem o wiele bardziej zadowolony z mojego życia i tego co robię! Mimo, iż pozornie dokonałem zmiany typu „zamienił stryjek siekierkę na kijek” nie będąc do tego w żaden sposób zmuszony, jest to pociągnięcie znacznie poprawiające jakość mojego życia!!
Pisze o tym, bo często się zdarza, że mamy jakiś stan „A” uznawany przez większość ludzi za „lepszy” (jak moja Gran Canaria) od stanu „B” (zima w Polsce). Ba, często sami popróbowawszy uznajemy stan „A” za lepszy!!! Tak było też w moim wypadku.
Łatwo wtedy uznać, że tak już będzie zawsze i na przykład podjąć działania zmierzające do „zacementowania” tego stanu „A”, a przynajmniej bezrefleksyjnie w tym stanie tkwić. Nowe sposobności i czekające na odkrycie aspekty naszego życia w tym czasie przemijają, często bezpowrotnie.
A wystarczy tylko:
- Zadać sobie pytanie „co naprawdę teraz mnie kręci?” (w przeciwieństwie do tego, co kręciło mnie np. rok temu)
- Zastanowić się bez uprzedzeń, gdzie, w jakim otoczeniu i środowisku mogę to najlepiej zrealizować bez skomplikowanych i kosztownych działań
- Jeżeli jest to sytuacja „B”, to spojrzeć poza jej mniej atrakcyjną otoczkę (jak kiepską pogodę w moim przypadku) i albo używając naszej kreatywności skompensować pewne jej minusy, albo potraktować ją jako cenę do zapłacenia za możliwość robienia rzeczy, które nas kręcą
- Robić to, co nas pociąga, na pełnym gazie i pełną piersią, bo mamy tylko jedno życie i szkoda jego dni na ograniczenie się do „podtrzymywania funkcji życiowych organizmu”
Zastanówcie się nad tym w świetle Waszych potrzeb i aktualnej sytuacji. Gdzie, podobnie jak ja, staliście się bezmyślnie wygodni tkwiąc w elementach typu „A”, kiedy pozornie „negatywna” zmiana mogłaby katapultować Was do zupełnie nowej, wyższej jakości życia? Niekoniecznie wyższej w oczach innych, ale na pewno w Waszych własnych. Ostrzegam, że takie przemyślenia mogą być jak dynamit, więc bądźcie rozważni w aplikacji ich rezultatów.
Zapraszam do dyskusji w komentarzach.
Alex,
cieszę się, że wróciłeś do pisania o tym, jak zmieniać życie na lepsze. A jeszcze bardziej cieszy mnie to, że pokazujesz, że i w naszym kraju są całkiem ciekawe możliwości rozwoju. Ostatnio, po wielu rozmowach z młodymi osobami, ogarniał mnie smutek coraz większy, bo większość z nich nie widzi dla siebie tutaj żadnych perspektyw (dodam tylko, że pracuję na prowincji). Najczęściej stoją przed dylematem: wyjechać czy nie? A możliwości są i staram się je pokazywać. Twój post jest dla mnie nieoczekiwanym, ale przyjemnym wsparciem. Dzięki!
Dziękuje za post. Teraz dam sobie czas na podjęcie decyzji co do ilości „zimowych butów”. Bo może się okazać, że chcę więcej niż jedną parę:)
Witaj Alexie, piszę pierwszy raz u Ciebie na blogu. Jako, że przeczytałem Twoją książkę to wiem, że nie należy zbytnio informować kogoś o swoich problemach/dylematach, więc wybacz jeśli w tym poście ciut za bardzo się uzewnętrznię, choć wpis będzie w temacie więc możesz to potraktować jako zwykły przykład i porównanie Twojej sytuacji do sytuacji osoby nieco młodszej, mniej „ogarniętej” :) Pisałem już kiedyś do Ciebie maila w temacie kontaktów międzyludzkich i zdaje się, że po lekturze „Sukcesu w relacjach…” wiem czemu nie odpisałeś. I dobrze, że nie odpisałeś, bo jak na to patrzę teraz gdy jestem w nieco innym miejscu to jestem lekko zażenowany, że kontaktowałem się z Tobą w akurat takim temacie. Puśćmy to zatem w niepamięć ;)
Do rzeczy. Ja na przykład lubię grać na perkusji, choć miałem w tym kilkuletnią przerwę, bo w młodzieńczym wieku zabrakło mi determinacji żeby grać samemu gdy kapela się rozpadła (zagraliśmy nawet kilka koncertów już wtedy – 16-17 l.). Teraz w wieku 26 lat wrócę do tego, już nie zaczynam od 0, pewnie na początku będziemy grać chałturę (wesela) albo dla siebie i znajomych. Lubię również pewnie miasto w Polsce, a deregulacja otwiera mi możliwości do rozpoczęcia pracy przewodnika, choć nie wiem jak rozpocząć prowadzenie takiej jednoosobowej firmy, na dodatek mam w większości osobowość introwertyczną co będzie się wiązało z wychodzeniem ze strefy komfortu i pewnie na początku sporym spięciem. Na dodatek co się wiąże ze wspomnianym wcześniej typem osobowości nie mam zbyt rozbudowanych kontaktów. Uwielbiam jednak wspomniane miasto i jego historię i myślę, że potrafiłbym przekazać info na ten temat. To jednak nuta dalszej przyszłości. Wziąłem się również za sztukę walki, a do czarnego pasa dochodzili ludzie, którzy zaczynali w wieku 30, a nawet 50 lat (potwierdzone przypadki) więc czemu ja miałbym nie dojść :) Planuję również wejść w spółkę z przedsiębiorczym i równie pomysłowym jak ja kolegą, czy będzie popyt na nasze produkty – czas pokaże. To tyle z ambitnych planów. Pracę obecnie mam niestety mało ambitną i męczącą psychicznie, choć w miarę dobrze płatną. Wybrałem ciekawy, choć nie dający zbyt wielu możliwości pracy na etacie w Polsce kierunek studiów. Tak, dałem się oszukać systemowi – skończę studia, będę miał pracę (posadkę) i tak do emerytury. Z tego względu nie mam zbyt wiele czasu na swoje aktywności, a rzucić pracy nie mogę ot tak, bez rozkręconych innych źródeł (dobrego, nie głodowego) dochodu, bo zbyt długo nie przejmowałem się myśląc, że wszystko samo się ułoży. Tak więc czy masz Alexie jakieś sposoby na zmotywowanie się do ruszenia z kopyta, uwierzenie we własne możliwości, żeby zacząć żyć tak jak się chce, ambitnie i na dobrym poziomie?
Alex, wyjąśniłeś mi dlaczego ta zima w tym roku taka wiosenna – po prostu zamówiłeś więcej słońca niż zwykle tu bywa! ;)
Pozdrawiam i jak zwykle dzięki za post :)
Ciekawe spostrzeżenie, zbieżne z obserwacjami z mojego eksperymentu!:) Przez 6 tygodni podróżowałem po ciepłych częściach Europy co było oczywiście bardzo przyjemne. Natomiast równie mocno nie mogłem się doczekać powrotu do Polski, po to aby realizować moje projekty, które wymagają fizycznej obecności w kraju (głównie poprzez potrzebę kontaktu z fajnymi ludźmi, oraz to że podczas spotkania na żywo można znacznie więcej zdziałać niż np. via skype itp). Dlatego teraz uskuteczniam więcej, ale krótszych wyjazdów lub robię tak aby wyjazd miał w sobie elementy zarówno biznesowe jak i luźne/wypoczynkowe. Dla mnie zbyt długie oderwanie sie od rzeczy bieżących nie jest dobre, bo mam wrażenie, że nie wykorzystuje w pełni tego co już zbudowałem sobie w PL. Innymi słowy, to co robię jest dla mnie tak ekscytujące, że nawet plaża i palmy longterm nie są dla mnie sexy (a sex w przytulnym, ogrzewanym kaloryferem mieszkaniu, jest równie przyjemny jak ten pod palmami ;) )
Witam wszystkich :)
Pytanie „co naprawdę teraz mnie kręci?” wydaje mi się kluczowe.
Zacznę od przykładu z własnego podwórka – trzy lata temu zaczęłam pracę, która wydawała mi się spełnieniem marzeń – robiłam to, co uwielbiałam. Teraz nie sprawia mi już takiej frajdy, a nawet mam jej momentami totalnie dosyć. Trudno powiedzieć, co jest główną przyczyną takiego stanu rzeczy – czy to, że moje wyobrażenie o niej było inne niż rzeczywistość, czy to, że przytłoczyły mnie dodatkowe obowiązki, będące w pakiecie z tym, co lubię, czy po prostu co za dużo, to niezdrowo, czy może jeden aspekt moich prangnień został zaspokojony, ale nie mam czasu na zaspokajanie innych.
Trochę się z tym czułam dziwnie – bo jak to, niby robię to, co lubię, a jednak rano nie mam wcale ochoty wstać i biec z energią do pracy. W dodatku kolega, który pracuje w tym samym zawodzie wydaje się być bardzo zadowolony z tego, co robi, a ja – nie. I dlaczego zaczęłam tak strasznie narzekać?
A rozwiązanie jest bardzo proste – TERAZ to, co robię, przestało mnie bawić i chcę robić coś innego.
I oczywiście to wiąże sie z wieloma decyzjami – trzeba znaleźć nową pracę, trzeba się trochę przekwalifikować, to sie nie uda tak od razu, żeby rzucić jedną pracę i znaleźć nową, potrzebny będzie jakiś okres przejściowy, ale takie uczciwe powiedzenie sobie „tego już nie chcę, a chcę czegoś innego” daje olbrzymią motywację do zmiany.
Niestety w otoczeniu mam bardzo wiele osób, które zatrzymują sie na etapie wstępnym „kiedyś było lepiej, kiedyś mnie to bardziej bawiło, teraz jest coraz gorzej, coraz ciężej” i na tym kończą. Staram się ich nie słuchać, albo trakatować jako dodatkową motywację do zmian, ale jednak takie gadanie i narzekanie strasznie wbija w taki schemat „życie jest ciężkie, a jak już się coś wybrało, to trzeba z tym żyć do śmierci”. Mnie z kolei się wydaje, że zawsze można coś zrobić żeby poprawić jakość życia. Tylko trzeba sobie odpowiedzieć szczerze na pytanie, czego w tym konkretnym momencie chcę – nie kiedyś, nie rok temu, nie czego chciałbym chcieć, nie czego chieliby, żebym chciał moi znajomi, rodzina itp. Tylko czego JA chcę TU i TERAZ.
Alex,
Masz rację. Nie wszystko na świecie jest tylko czarne lub białe, jest mnóstwo rzeczy i sytaucji w całej gamie kolorów, które dynamicznie zmieniają się w zależności od tego, skąd, kiedy i jak patrzymy.
Przychodzi mi do głowy jedno spostrzeżenie: podejmując podobne decyzje, warto zachować ostrożność i spróbować znaleźć sytuację „c”, która może łączyć zalety dwóch pozostałych stanów. Ale, tak jak w Twoim przypadku, powrót do stanu „b” może faktycznie być najlepszym rozwiązaniem ;)
Pozdrawiam,
Michał
Anet.
Cieszę się, że ten post Ci się przyda. Łatwego zadania nie masz !!
Joanna
Może tak być, że jest ich więcej. U mnie na pewno, bo takie podejście uruchomiło proces „optymalizacji”, o którym napisze w najbliższym poście
Bartek
Jeśli chodzi o Twoje pytania, to piszę o tym w wielu miejscach na blogu.
Na marginesie polecam przeczytanie tekstu https://medium.com/a-path-to-efficiency/52e5d4d69671
Katarzyna Kajzar
Natura jest dla mnie łaskawa :-)
Marcin
Ja testowałem jak to jest i w pewnym okresie mojego życia takie coś sprawiało mi frajdę. Ważne jest, aby nie przegapić momentu, kiedy w głębi ducha chcemy robić cos innego.
Piszesz: „ sex w przytulnym, ogrzewanym kaloryferem mieszkaniu, jest równie przyjemny jak ten pod palmami”
Ja robisz to z odpowiednią osobą, to sceneria jest drugorzędna :-)
Agnieszka
Piszesz: „oczywiście to wiąże sie z wieloma decyzjami – trzeba znaleźć nową pracę, trzeba się trochę przekwalifikować”
To jest jeszcze proste zadanie. Wyobraź sobie jeśli „gotowość kupienia sobie zimowych butów” dotyczy jakiejś relacji międzyludzkiej? A to się zdarza częściej, niż ludzie na ogół przyznają
Dalej: „Niestety w otoczeniu mam bardzo wiele osób, które zatrzymują sie na etapie wstępnym “kiedyś było lepiej, kiedyś mnie to bardziej bawiło, teraz jest coraz gorzej, coraz ciężej” i na tym kończą. „ Ten temat poruszę w następnym poście
Michał Hyliński
Piszesz: „warto zachować ostrożność i spróbować znaleźć sytuację “c”, która może łączyć zalety dwóch pozostałych stanów.”
Taka sytuacja będzie prawdopodobnie też łączyć wady obydwu stanów, o czym łatwo zapomnieć
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
Piszesz:”Taka sytuacja będzie prawdopodobnie też łączyć wady obydwu stanów, o czym łatwo zapomnieć”
Nawet łącząc i zalety, i wady pozostałych może być lepsza od każdej z nich ;)
Ale i tak chodzi właśnie o to, żeby sprawić, że jest się w tej najlepszej dla Ciebie sytuacji, niezależnie od tego, czy jest to a, b, c, czy dowolna inna litera alfabetu ;) i postarać się o to, żeby wybrany stan dało się bezboleśnie zmienić, gdy przestanie Ci odpowiadać.
Pozdrawiam,
Michał
Michał Hyliński
Ważnym jest też, w wypadku kiedy sytuacja „B” jest bardziej obiecująca, aby jakoś zmitygować jej negatywne konsekwencje
Pozdrawiam
Alex
Dziękuję za feedback. Warto było napisać :)
Nieźle, że powróciłeś, czekam z niecierpliwością na kolejne posty. Odnośnie podejmowania decyzji, widzę u siebie jak obraz zmienia się, z perspektywy dwóch lat. Chodzi tutaj głownie o praktyki, pracę…
Witajcie,
Dziękuję Alex za kolejny ciekawy temat do przemyślenia.
Dla mnie najważniejszą lekcją z Twojego eksperymentu jest to, aby zachować czujność i często weryfikować, czy nasze priorytety są nadal aktualne. Nie tylko sprawdzać. Odważnie decydować się na zmiany, żeby nie utkwić na dłużej w niepasujących nam sytuacjach zarówno typu A, jak i B (w szczególności w B). Dodatkowo to kolejny argument za pozostawieniem sobie jak największej swobody wyboru. No cóż, intensywnie nad tym pracuję …;-)
Wydaje mi się, że nigdy nie ma idealnych warunków, tak na 100 proc. Zwykle są jakieś mniejsze lub większe „minusy”. No i zmienia się to w czasie. Byle w zamian za tolerowanie minusów, mieć te plusy, na których nam najbardziej zależy.
Dla mnie to o czym piszesz w tym poście to już swoisty „fine tuning” jakości życia.
Pozdrawiam
Ola
Ps. Najważniejsze aby dobrać buty odpowiednie do warunków!
Alex z tego co piszesz to dobrze, że tej zimy buty tak do końca się nie przydają.
Osobiście cieszę się, że pełnoetatowo jesteś w Polsce. Mam nadzieję w końcu na osobiste spotkanie.
Angelika
Hej Alex,
piszesz: „Tam, po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że dla kogoś o dużej energii życiowej i sprawnym umyśle przebywanie miesiącami w rajskich (atrakcyjna kobieta, żagle, słońce, plaża, delfiny, zero zmartwień) warunkach wcale nie jest takim ostatecznym spełnieniem, jak mogłoby się wydawać.”
A wiesz już może, co jest lub może być ostatecznym spełnieniem?
pozdrawiam, Artur
Alex,
Obserwując Twoją działalność i zaangażowanie w różne przedsięwzięcia mam wrażenie, że masz chyba buty 7-milowe (jak w wierszu Jana Brzechwy):
„Co stąpnie nogą – siedem mil trzaśnie,
Bo Alex takie buty miał właśnie.
…
W piętnaście minut był już w Warszawie:
„Tutaj – powiada – dłużej zabawię!
…
Chciał do Warszawy powrócić wreszcie.
Ale co chwila był w innym mieście:
..
W Kielcach, w Kaliszu, w Płocku, w Szczecinie
I w Skierniewicach, i w Koszalinie. ”
;-)
Witaj, pierwszy raz na Twoim blogu i miłe zaskoczenie, jak wiele treści, wartościowych materiałów, a także zaskoczenie z powodu opisanego sposobu życia, bo jakże podobna historia do mojej… moja nietolerancja na zimno spowodowała, że sezonowo ląduję na Kanarach, na Teneryfie. Od momentu, gdy tylko skończyłam studia, zaczęłam w taki sposób funkcjonować. Ale… po trzech sezonach, cóż mogę powiedzieć: słońce, klimat, ocean, ludzie super… jednak brakuje na wyspach tego ruchu, zgiełku, który nakręca do działania. Teraz wybrałam pobyt w Polsce i jakże inne spojrzenie na wszystko (mimo zimna, na szczęście już wiosna idzie dużymi krokami:>). Na kolejną zimę pewnie wyemigruję, bo jednak ciepłolubne stworzenie jestem, ale kanary to takie specyficzne miejsce:D, gdzie można rónież popaść w 'letarg’, ale troszkę o innym podłożu, więc doskonale rozumiem odczucia i radość z zimowych butów:).