Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Dla przyjaciół z HR

Czas trwania sesji coachingowej

W dzisiejszym Dzienniku znalazłem w dziale „Praca” dwa artykuły na temat coachingu napisane przez prezesa i wiceprezesa pewnej polskiej firmy zajmującej się między innymi coachingiem.

Pomijam fakt, że prawie całą rozkładówkę zajmują teksty napisane przez ludzi z jednej formy (brawo dla ich PR-owca :-)) z odrobiną kryptoreklamy ich innego produktu, chcę się odnieść do jednego szczegółu, a mianowicie wypowiedzi o czasie trwania jednej sesji coachingowej :-)

Pada tam zdanie: „Proces coachingu zakłada zwykle krótkie, trwające 1-1,5 godziny spotkania z coachem, odbywające się raz, lub dwa razy w miesiącu”

Otóż drodzy Czytelnicy śpieszę z informacją, że w moim wypadku tyle czasu trwa ewentualna awaryjna rozmowa przez telefon, kiedy jestem daleko i potrzebna jest moja rada. Typowa czas sesji coachingowej face-to-face z moim klientem to:

  • poziom prezesa lub wiceprezesa zarządu: 3-6 godzin
  • poziom członka zarządu lub dyrektora: 5-8 godzin

I zamiast „dłubać” coś po kropelce miesiącami robi się intensywne, rzeczywiście zmieniające coś sesje, bo osoby te zazwyczaj potrzebują rezultatów teraz, a nie jakiegoś enigmatycznego „improvement” za pół roku. Nie jest też prawdą, że wprowadzanie pewnych zmian musi trwać miesiącami.
W tamtym tekście pada też stwierdzenie, że te krótkie sesje są możliwe do zmieszczenia w zapakowanym po brzegi kalendarz managera i niektórzy z Was też pewnie pomyślą, że Wasi managerowie są przecież też bardzo zajęci. Cóż, moim skromnym zdaniem to, jak taka długa sesja zmieści się w kalendarzu coachowanego zależy w dużej mierze od tego, za jak wartościową uzna ją sam zainteresowany. Jeśli korzyść z niej dla niego jest oczywista, to znajdzie na nią czas, nawet w nocy czy w niedzielę jak nie da się inaczej. Jeśli nie jest, to po co taki coaching?

A prawdziwy coach-przyjaciel gotów jest w miarę możliwości coachować wtedy, kiedy potrzeba, więc to nie jest problemem :-)

To powiedziawszy podkreślam, że czasem i w mojej praktyce zdarzają się krótkie sesje, lecz są one raczej rzadkim wyjątkiem, niż regułą.

Myślę, że te informacje mogą przydać się komuś, kto planuje sesje coachingowe dla top managerów (i wszystkich innych też)

PS: Nie podlinkowałem tego artykułu z Dziennika, bo niestety nie znalazłem go w wersji internetowej

Komentarze (45) →
Alex W. Barszczewski, 2008-08-04
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR, Gościnne posty

Król jest nagi, czyli co robią firmy szkoleniowe aby ich nie wybrać cz. 1

Dziś zapraszam Was do przeczytania postu gościnnego napisanego przez Katarzynę Latek, która pracując w jednej z największych polskich firm jest między innymi praktykiem o dużym doświadczeniu w dobieraniu firm szkoleniowych i opracowywaniu systemowych rozwiązań rozwoju pracowników na prawie wszystkich szczeblach. Poprosiłem Katarzynę o dzielenie się z nami interesującymi spostrzeżeniami i wnioskami, poniższy tekst jest tego pierwszą częścią.
_____________________________________________________________________

Może wydawać się, że tytuł tego postu zakrawa na żart, ale zapewniam Was, że niestety często jest to smutna rzeczywistość, a o obserwowanych przeze mnie przykładach takich działań można pisać i mówić wiele. Z wielkim smutkiem i zarazem niepokojem obserwuję częsty brak troski o jakość w tym temacie wraz z działaniami o charakterze tzw. „samobójczym”. I to, co wręcz zdumiewa to fakt, że działania takie podejmują często znane firmy szkoleniowe, które zbudowały i kontynuują budowanie na rynku swojej pozycji, mając na swoim koncie wieloletnie doświadczenie i listy rekomendacyjne klientów (!!).

Klientów, którym albo było wszystko jedno (i tacy się zdarzają), albo, którzy zwyczajnie dali się nabrać na coś, co nie odpowiada wysokim standardom usługi szkoleniowo- rozwojowej świadczonej przez firmę. W tym drugim wypadku jest to wynikiem tego, że często osoby dokonujące wyboru firmy szkoleniowej być może nie mają pełnej wiedzy, co faktycznie mogą otrzymać i jak przełoży się to na skuteczność pracy podległego personelu, a także na co w ogóle zwracać uwagę.
Ten post ma pokazać takim Koleżankom i Kolegom pewne „znaki ostrzegawcze”, które ułatwią unikanie bolesnych „wpadek” psujących w firmie renomę działu HR w ogóle, a ich osoby w szczególności. To mały skrawek z mojej wieloletniej praktyki na tym polu i jeśli uznacie ten tekst za interesujący, to chętnie będę dzielić się z Wami innymi doświadczeniami.

Te działania „samobójcze”, które u każdego z Was powinny spowodować natychmiastowe zapalenie się „czerwonej lampki” opisuję poniżej wraz z moimi refleksjami.. Robię to, bo uważam, że każdy Klient, który wydaje określone, często naprawdę duże środki zasługuje nie tylko na wysoką, ale co najmniej bardzo dobrą jakość oraz na skuteczność podejmowanych działań i im więcej klientów będzie świadomych pewnych rzeczy, tym lepszy nacisk możemy wywrzeć na dostawców szkoleń . Chce przy tym wyraźnie podkreślić, że już teraz istnieją na polskim rynku firmy oraz wysokiej klasy eksperci, którzy świadczą usługi na wysokim poziomie i których konkretna praca przekłada się na wymierny wynik.

Przypadek pierwszy
Znana firma szkoleniowa, mająca aspirację współpracy z liderami na rynku polskim w danej branży, zaprosiła na szkolenie otwarte- bezpłatne pracowników z kilku dużych firm.
Poprawna stylistycznie informacja o programie została przesłana uczestnikom z odpowiednim wyprzedzeniem. Uczestnicy po szkoleniu ocenili warsztat jako interesujący i przydatny. Podobały się scenki, nagrywanie autoprezentacji na kamerę, omawianie poszczególnych wystąpień oraz podsumowujący feedback od grupy.
Jedynym mankamentem jak podkreślono było to, że:

  • adres miejsca na szkolenie nie zawierał istotnych informacji pomocnych w znalezieniu miejsca, co skutkowało spóźnieniami uczestników,
  • w sali nie działała sprawnie klimatyzacja, co powodowało konieczność częstych przerw, bo nie dało się wytrzymać,
  • sprzęt zacinał się i przerywał, co wydłużało przerwy lub generowało kolejne …

Moja refleksja
Główne pytanie, jakie warto sobie zadać brzmi: jak firma ta poradzi sobie ze szkoleniami zamkniętymi, skoro na otwartym, pokazowym szkoleniu, które miało z pewnością zachęcić do współpracy nie zadbano o podstawowe elementy niezbędne do pracy i komfortu uczestników?

Przypadek drugi
Firmy szkoleniowe uczestniczą nie tylko w przetargach, ale także w zapytaniach, których celem jest wybór do danego projektu szkoleniowego lub też przeprowadzenie systemowo zbudowanej inicjatywy rozwojowej. Przy jednej z takich inicjatyw zaobserwowałam następującą rzecz, mianowicie około 90 % firm szkoleniowych podczas spotkania stosuje zasadę: 80% czasu mówimy my a reszta, (choć nie łudźmy się ze 20%) należy do Klienta (firma zapraszająca do potencjalnej współpracy).

Co to oznacza w praktyce? Oznacza to, że na spotkaniu, które trwa np. 1,5 godziny, zaproszona firma mówi 1 godzinę lub więcej a Klient może jedynie zadać pytania (o ile zostanie mu na to czasu) i nie oznacza to wcale, że otrzyma na nie konkretną odpowiedź.

Czego zatem można dowiedzieć się na takim spotkaniu?

  • informacje o firmie szkoleniowej (to nic, że można je przeczytać w Internecie),
  • korzyści, jakie oferuje firma (to nic, że prawie każda firma mówi o takich samych korzyściach np. najczęstsza korzyść to – program budowany indywidualnie po potrzeby Klienta),
  • trenerzy praktycy ( to nic, że znaczna większość firm dysponuje kadrą trenerów- praktyków).

Gdy wreszcie zostaje przedstawiony program, który w sposób rozbudowany opisuje poszczególne etapy działania….odkrywam,…że na podstawie właściwie nie wiadomo, czego, firma roztacza mi wizję programu dla ludzi, z którymi nikt z jej strony nie miał kontaktu ….o których nie zapytano nic poza zdawkowymi ile osób i co to za ludzie ….

Moja refleksja:

  • przy każdym wyborze firmy sprawdźcie jak firma szkoleniowa kooperuje z Klientem,
  • w jaki sposób komunikuje się, czy z pozycji 80%/ 20% (firma szkoleniowa/ Klient, czy może 80% /20%; Klient/ firma szkoleniowa)
  • w jaki sposób przedstawia swoją propozycję i kiedy ją przedstawia (!)
  • ile czasu poświęciła ludziom, dla których przedstawia program i co zrobiła, aby dowiedzieć się czego potrzebują …
  • co nowego wiecie o firmie po spotkaniu, a czego nie znaleźliście na stronie tej firmy
  • jaką Wy osiągnęliście korzyść po spotkaniu z tą firmą

Przypadek trzeci
Bardzo duży przetarg w korporacyjnej firmie na wybór firmy szkoleniowej w celu podpisania wieloletniej umowy. Na jednym z etapów Klient wymaga wykonania badania potrzeb zgodnie z określonymi zasadami. Tylko część z firm, pomimo postawienia tego konkretnego wymogu spełnia te zasady. W taki sposób w firmie takiej jak moja ich ocena w tym punkcie jest zerowa. Biorąc pod uwagę, że badanie potrzeb to absolutna konieczność, bez której nie ma, co mówić o dalszych działaniach sami proszę skomentujcie takie podejście.

Przy kolejnym etapie przetargu następuje zaprezentowanie 1,5 godzinnej „próbki szkoleniowej” przez potencjalnych dostawców i tutaj otrzymujemy całe spectrum takich „próbek” w postaci następujących propozycji:

  • Firma przez 50 minut przedstawia się i przekazuje informacje na temat firmy a przez 40 minut następuję zaprezentowanie dwóch scenek (scenki prezentują trenerzy firmy bez udziału nikogo z sali), przy czym trener wyjaśnia, co robi podczas scenki i jaką metodę stosuje. Trenerzy nie uśmiechają się, nie nawiązują kontaktu z grupą, nie reagują na znudzenie uczestników. Firma spóźnia się na spotkanie (brak wcześniejszego poinformowania o tym) i przedłuża swoją prezentację o 20 minut, pomimo informacji o czasie, jaki ma do dyspozycji.
  • Uczestnicy spotkania otrzymują do rozwiązania studium przypadku, które nie dotyczy ani programu, jaki jest oczekiwany i jaki przedstawiła firma klienta ani grupy docelowej (przypadek obejmuje zarządzanie a główni uczestnicy szkoleń do specjaliści). Trener świetnie nawiązuje kontakt z grupą angażując ją, na końcu szkolenia opowiadając historię z „pikantnymi puentami” nie w temacie szkolenia. Firma spóźnia się na spotkanie za powód podając „ brak znalezienia miejsca do parkowania”.
  • Trener wchodząc na sale krótko się przedstawia a następnie prowadzi 1,5 szkolenie angażując uczestników poprzez indywidualną pracę, testy, zadania w grupach. Po zakończeniu dziękuje za warsztat. Trener przybywa punktualnie i kończy warsztat o czasie. Nie towarzyszą mu przedstawiciele firmy– PRZYPADEK RZADKI
  • Trener przedstawia się jako mega- trener, po czym rozpoczyna działania mające charakter lansu i tzw. show, czyli opowiada jakieś historie, podnosi głos, biega po sali i prezentuje na flipie wykresy z książek lub teorie, które można przeczytać. Absolutny hit jaki zdarzyło mi się przeżyć, niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu, to trener, który ze slajdem w tle (z błędami niestety) stał godzinę (!!) przed uczestnikami opowiadając ile, procent czego wpływa na nasz odbiór !!!!!!

Moja refleksja:

  • jeśli prosicie o próbkę szkolenia to zwróćcie uwagę czy faktycznie zaprezentowano Wam próbkę tego, o co prosiliście,
  • jeśli macie konkretne oczekiwania sprawdźcie czy właśnie one zostały spełnione,
  • jeśli firma spóźnia się na spotkanie i nie uprzedza o tym pomyślcie jak podchodzą do tego zagadnienia trenerzy tej firmy przybywając na szkolenie we wskazane miejsce,
  • jeśli trener nie potrafi nawiązać kontaktu z grupą podczas przetargu (zakładam, że firmy biorą na takie spotkania najlepszych lub naprawdę dobrych) to pytanie, jacy są ci, którzy zostali w firmie …i którzy być może będą realizowali program dla Waszej firmy,
  • a jeśli dodatkowo (!) na tym etapie firma oferuje Wam program, który ani nie spełnia oczekiwań ani nie jest adresowany do dedykowanej grupy (zgodnie z wiedzą, jaką wcześniej dostarczyliście firmie), to macie mocną informację zwrotną, z kim współpracować nie powinniście. I to wszystko niezależnie od tego, jak wielką, często międzynarodową markę ma potencjalny dostawca.

Na podsumowanie tej części pragnę mocno zaznaczyć, że moim celem jest poszerzanie wiedzy o tym, na jakie elementy warto zwracać uwagę przy wyborze firm szkoleniowych, jakimi „wizjom i pułapkom” nie należy dać się zwieść, jakie elementy mogą nam powiedzieć, czy warto współpracować z daną firmą, czy nie. Opisując te wpadki nasuwa się też refleksja, że skoro firmy szkoleniowe tak robią robią, to są pewnie Klienci, które na takie lekceważenie pozwalają. Lepiej, aby takim Klientem nie była Wasza firma

Zachęcam do dyskusji i wymiany własnych doświadczeń. Chętnie też odpowiem na Wasze pytania.

Katarzyna Latek

________________________________________________________________________

Katarzyna Latek
Menedżer, trener zarządzania, rozwoju i uczenia się. Odpowiedzialna za szkolenia i rozwój kadr w dużej polskiej firmie zatrudniającej kilkanaście tysięcy pracowników. Fascynująca się silnymi i charyzmatycznymi osobami; zwolenniczka choreoterapii. Pisze i maluje.
Prywatnie na etapie urządzania swojego mieszkania.

Komentarze (29) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-31
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

„Niezdobyta twierdza” cz. 2

Post gościnny Pauliny Biedugnis o „Niezdobytej Twierdzy” cieszył się dużym zainteresowaniem. Tym chętniej zapraszam dziś wszystkich do przeczytania jego drugiej części. Myślę, że będzie to dla Was co najmniej równie interesująca lektura, jak poprzednia.

_________________________________________________________________

Dość teoretycznych analiz, teraz zastanówmy się, co możemy konkretnie zrobić, by poprawić jakość naszego życia w dziedzinie relacji osobistych? Jaką strategię zaaplikować? Wypowiedź tę adresuję do Czytelników, którzy są na etapie szukania swojego miejsca i jeszcze na żadnym zamku na stałe nie osiedli ;)

Proszę o przesianie poniższych wskazówek przez własny krytyczny osąd. Sami wiecie, co jest dla Was najlepsze.

  • Nie czekaj na królewicza/księżniczkę z bajki, który/a zdejmie z Ciebie urok i odmieni Twoje życie. Pracuj nad sobą, rozwijaj się, działaj, próbuj, szukaj, buduj swój świat, poznawaj siebie. Gdy będziesz czuć się w miarę komfortowo sam(a) ze sobą, ktoś interesujący pojawi się w sposób naturalny.
  • Otwórz się, wyjdź ze swojej warownej twierdzy. Rozejrzyj się wokół siebie, nawiązuj różne kontakty , rozmawiaj, słuchaj, szukaj. Bądź miła/y. Na pewno dostrzeżesz wiele ciekawych osób, może znajdą się i potencjalni kandydaci na mężów czy żony ;)
  • Zrzuć maskę księżniczki (czy dzielnego rycerza). Pokaż trochę siebie. Szczerość na dłuższą metę procentuje. Owszem, otwierając się, narażamy się na zranienia. Ale ile tracimy, nie podejmując ryzyka? A tak, może i trochę poboli, ale do wesela się zagoi ;)
  • Uciekaj od wyniosłych, zdystansowanych księżniczek i rycerzy ostentacyjnie obnoszących się ze swoimi trofeami (to pozłacane wydmuszki w średniowiecznym przebraniu). Jest sporo ludzi, którzy nie potrzebują nikomu niczego udowadniać, mają zdrowy ogląd własnej osoby i potrafią się otworzyć na innych, bez robienia komukolwiek łaski.
  • Daj drugą szansę. Nie skreślaj kogoś tylko dlatego, że pierwsze wrażenie było niekorzystne (ono może być bardzo mylne, o czym sama niedawno się przekonałam). Spotkaj się, posłuchaj, korona Ci z głowy nie spadnie, za to możesz być bardzo pozytywnie zaskoczony/a!
  • Odważ się testować. Jeśli uznasz kogoś za interesującego, nie analizuj wszystkich za i przeciw, po prostu daj sobie i tej osobie szansę. Wrzuć na luz, niekoniecznie musi od razu zostać Twoim mężem czy żoną. Jak nie ten/ta, może następny/a (nie zachęcam tu bynajmniej do zmieniania partnerów jak rękawiczek).
  • Ucz się przez praktykę, eksperymentuj. Próbując związków z różnymi ludźmi, dowiesz się, co Ci najbardziej pasuje oraz nauczysz się, jak być z drugim człowiekiem.
  • Przejmij odpowiedzialność za swoje życie. Nie obwiniaj swojego partnera za to, że jest Ci źle. Jak coś Ci nie pasuje, powiedz mu o tym, może uda Wam się znaleźć rozwiązanie. Będzie Wam obojgu nieco łatwiej, jeśli każdy przejmie pełną odpowiedzialność za swoje życie i 50% odpowiedzialności za związek.
  • (szczególnie do dziewczyn) Zachowaj niezależność. Nie zawieszaj się na swoim partnerze jak na wieszaku („niech on zdecyduje”) ani nie oplataj go niczym bluszcz („bo on jest taki cudowny”, „wie najlepiej”, itp.). Miej czas dla siebie i pozwól na to swojemu partnerowi.
  • Jeśli jesteś w związku, dawaj z siebie jak najwięcej, inwestuj w swoją relację. Co jakiś czas pytaj siebie, jak się czujesz przy swoim partnerze i czy Twój związek zamiast stymulować Twój rozwój, przypadkiem go nie hamuje. Miej oczy szeroko otwarte, bo na świecie jest wielu atrakcyjnych potencjalnych partnerów.
  • Naucz się mówić STOP. Jeśli uznasz, że związek nie spełnia Twoich oczekiwań i nie uda Wam się dojść do porozumienia (uważam, że warto walczyć o związek, choć nie za wszelką cenę i nie w nieskończoność), w miarę możliwości, rozstańcie się w sposób kulturalny. Szkoda całkowicie przekreślać tego, co razem zbudowaliście. Życie czasem zaskakuje. Po co palić mosty? Rozstania bywają trudne i bolesne, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ;)
  • Zachowaj otwarte opcje. Nie podejmuj decyzji, które wiążą się z poważnymi, długotrwałymi konsekwencjami i z których, w razie, gdybyś zmienił/a zdanie, bardzo trudno będzie Ci się wycofać (dzieci, ślub). Na „dojrzałe decyzje” przyjdzie czas, życie to nie wyścig ;)
  • Zachowaj szeroko pojętą ostrożność i płyń swobodnie z nurtem życia:
    „Za 20 lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj.” (Mark Twain)
  • Słuchaj jednocześnie swojego serca i intelektu. One całkiem nieźle ze sobą współgrają. ;)

Na koniec trzy hasła w luźno-erasmusowym klimacie, które mają zaskakująco uniwersalny charakter. Świat muzyki pop i reklam bywa inspirujący ;)

  • Just do it!
  • Relax, take it easy!
  • Everybody’s free.

Powodzenia, pierś do przodu i do dzieła! ;)

Pozdrawiam serdecznie,
Paulina Biedugnis

P.S. Nie uważam się za eksperta od związków (w tym swoich). Powyższe wskazówki są owocem moich poszukiwań i lektury blogu. Może kogoś zainspirują ;) Proszę je potraktować z przymrużeniem oka i dużą dozą krytycyzmu. Ciekawa jestem, jakimi zasadami Wy kierujecie się w swoim życiu uczuciowym? Zapraszam do dyskusji.

__________________________________________________________________

Paulina Biedugnis ma 24 lata i jest studentką V roku socjologii na UW. Skończyła studia licencjackie w Nauczycielskim Kolegium Języka Francuskiego przy UW (z II specjalnością – nauczanie jęz. angielskiego). Pisze pracę magisterską o coachingu we Francji. Interesuje się ludźmi, coachingiem, psychologią. Uwielbia bieganie, taniec i podróże ;)

Komentarze (45) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-29
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR

„Dla przyjaciół z HR” – nowy dział

Od dzisiaj na blogu pojawia się nowy dział: „Dla przyjaciół z HR” i winny jestem Wam parę słów wyjaśnienia, po co taka inicjatywa.

Patrząc na moje stosunki z działami personalnymi na przestrzeni lat można stwierdzić, że były one co najmniej dość zróżnicowane :-)

Parafrazując słowa głównego bohatera filmu „Negocjator” można było powiedzieć „Alex – the right HR´s best friend, the wrong HR´s worst enemy” :-) No cóż, czasem moje rezultatowe podejście zderzało się z niekompetencją, czy bylejakością ze strony organizatorów, a każdy kto mnie bliżej zna wie, że w takich sytuacjach nie boję się iść na konfrontację jeśli służy to dobrej sprawie :-)

To co napawało mnie optymizmem, to fakt, iż w tym zalewie braku wiedzy, czy dobrej woli HR-owców ciągle znajdowałem prawdziwe „perełki” – ludzi bardzo zaangażowanych i oddanych temu, co robią, rozumiejących, że pełnią w firmie bardzo ważną rolę usługową. W latach dziewięćdziesiątych to były raczej wyjątki i dlatego długofalowo pozycja Działów Personalnych uległa znacznemu osłabieniu. Ich reputacja w oczach managementu spadała, co prowadziło do redukcji budżetów, headcountów (przepraszam za ten żargon :-)), a w ostatecznej konsekwencji do rozparcelowania całych działów i zlecenia ich funkcji (płace, rekrutacja, szkolenia i rozwój) firmom zewnętrznym. To dlatego pisałem kiedyś o śmierci HR-ów.

Całe szczęście, jak mówią Niemcy (serio !!) „jeszcze Polska nie zginęła” i to z kilku powodów:

  • jeśli chodzi o zatrudnianie wartościowych pracowników, to większość firm rekrutacyjnych wcale nie jest taka dobra, jak należałoby przypuszczać. W niektórych wypadkach brak rozeznania w potrzebach klienta przywołuje na myśl słynne słowa „przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”
  • zlecenia zarządzania szkoleniami firmom zewnętrznym też niekoniecznie prowadzi do dostarczania najlepszych możliwych trenerów i programów. W bardziej skomplikowanych przypadkach nic nie zastąpi doświadczonego HR-owca, który oprócz wiedzy o swojej firmie ma doskonałe kontakty na rynku
  • i wreszcie najważniejsze – w ostatnich kilku latach w działach HR pojawia się coraz więcej naprawdę bardzo dobrych, ambitnych ludzi. Ludzi, którzy rozumieją potrzeby biznesu, który obsługują, cieszą się poważaniem Zarządów i zawsze znajdą jakiś termin w najbardziej nawet zapakowanym kalendarzu trenera :-)

W interesie naszej gospodarki jest to, aby takich osób było jak najwięcej i dlatego chcę do tego dołożyć moją maleńką cegiełkę. Polegać to będzie na tym, że będę od czasu do czasu publikował posty (własne, bądź gościnne praktyków HR) dotyczące szkoleń, rozwoju czy rekrutacji. Do tego od czasu do czasu wrzucę interesujące linki (bo sam z tej dziedziny też wiele czytam). To będzie niejako działalność „poboczna” na tym blogu, ale znając efekt motyla być może komuś z Was któraś informacja bardzo się przyda, a to wystarczy.
Zapraszam do czytania i publikowania :-)

Komentarze (18) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-29
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Alex is back

Witajcie po dość długiej nieobecności.

Trochę po macoszemu traktowałem ostatnio ten blog a niektórzy z Was w mailach do mnie zastanawiali się co się ze mną działo, więc wypada zacząć od kilku słów wyjaśnienia.

Jak pamiętacie gdzieś w lutym pisałem, że mam już zapełniony kalendarz i zaprzestaję poszukiwania nowych zleceń do końca roku. No cóż, nowe zlecenie nie zaprzestały poszukiwać mnie, a na domiar „złego” były to rzeczy bardzo ciekawe i w wielu wypadkach nie bardzo było wiadomo, kto inny mógłby to  klientom równie dobrze zrobić (to są wady bycia „jedynym na liście” :-)) Piszę „złego”, bo o ile trudno byłoby mnie zmotywować do ich podjęcia dodatkowymi pieniędzmi, o tyle mam słabość do projektów nowatorskich i prototypowych, czyli takich, gdzie nie ma gotowych rozwiązań, czy też literatury na ten temat.

W rezultacie, jak śpiewał Sinatra „I bite off more then I could chew”, przy czym w przeciwieństwie do tekstu piosenki „to spit it out” z oczywistych powodów nie było akceptowalną opcją :-)

No więc przeżuwałem wszystko co odgryzłem, w końcówce, z konieczności odkładając na bok wiele innych zajęć, w tym też pisanie na tym blogu. Wszystkie działania zakończyły się sukcesem, choć w ostatnim okresie byłem już całkiem nieźle wypalony.

24.07 siedziałem wreszcie na lotnisku w Warszawie czekając na mój lot do Berlina i pomyślałem, że można mnie porównać do bombowca z II wojny światowej wracającego do bazy z trudnej akcji bojowej. Znacie ten widok z filmów: jeden silnik dymi, z drugiego lecą iskry, a całość z trudem utrzymuje się w powietrzu :-) Oczywiście to ostatnie porównanie było z dwóch powodów nieprecyzyjne bo:

  • nie dokonałem żadnych zniszczeń, lecz stworzyłem nowe rzeczy i możliwości
  • w przeciwieństwie do bombowca moja masa przy lądowaniu w Berlinie była znacząco wyższa od masy startowej w lutym!! :-)

niemniej jak odtworzycie taki obraz, to będzie on dość dobrze odpowiadał mojemu stanowi.
Tak, czy inaczej ostatni tydzień spędziłem na intensywnych pracach „remontowych”, w co wliczony był także „detox” z adrenaliny, na której „jechałem” w ostatnich miesiącach. Kiedy robi się ambitne zadania, przy których porażka nie jest dopuszczalną możliwością produkuje się jej sporo, a kiedy jej zabraknie wpada się w głęboką „czarną dziurę” z której trzeba się najpierw wydostać.
No ale jak widać, to już za mną i mogę zacząć zajmować się innymi przyjemnymi stronami życia, do czego oczywiście należy też kontakt z Wami na tym blogu :-)

Powyższą historię napisałem, abyście nie mieli fałszywego obrazu, że autor tego blogu zawsze utrafia wszystko we właściwych proporcjach, a swoje zadania wykonuje „luzacko” z jedną ręką w kieszeni. O nie, jak widać zdarza mi się czasem przesadzać w jedną, czy drugą stronę, a czasem stoję przed zadaniem, kiedy nie do końca wiem jak je szczęśliwie doprowadzić do końca (ale jak na razie mam 100% success rate :-)).

Na blogu,mimo wakacji zacznie się wkrótce dziać nieco więcej. Mam kilka tematów, które czekają na dokończenie, do tego mamy drugą część postu Pauliny o „twierdzach”, oraz bardzo ciekawy post gościnny przeznaczony dla czytających nas pracowników Działów Personalnych. Dla tych ostatnich uruchomię wkrótce specjalną kategorię, bo stwierdziłem, w ostatnich miesiącach, że pracuje tam dużo zaangażowanych młodych ludzi, którzy często w trudnych warunkach muszą wykazywać swoją przydatność. Pisałem o tym kiedyś wspominając o „śmierci HR” (outsourcing, marginalizacja w firmach), teraz postaramy się dołożyć cegiełkę, aby w wypadku tych dobrych ludzi dostarczać im pożytecznych doświadczeń i przemyśleń.

PS: Od jutra zaczynam też nadrabiać zaległości w prywatnej korespondencji od Was. Dziękuję wszystkim, za zrozumienie, że ostatnio brakowało mi na to zasobów.

Komentarze (22) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-28
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

„Niezdobyta twierdza” cz.1

Pamiętacie naszą dyskusję na temat „Czy robienie z Tobą interesów jest łatwe i przyjemne„? W jednym z komentarzy pojawiła się kwestia tzw. niezdobytych twierdz w relacjach damsko-męskich i Paulina Biedugnis obiecała, że po uporaniu się ze studiami napisze więcej na ten temat. W międzyczasie Paulina wróciła do Polski a w mojej skrzynce pojawiły się od razu dwa posty gościnne na ten temat. Dziś zapraszam do zapoznania się z pierwszym z nich.

__________________________________________________________________

Mam przyjemność wypowiedzieć się w gościnnym poście na temat stosowanej przez niektóre kobiety (choć nie tylko) strategii niezdobytej twierdzy. Bardzo dziękuję Alexowi za tę możliwość. Strategia ta przybiera różne formy, polega na zwodzeniu partnera, wysyłaniu sprzecznych sygnałów, „robieniu łaski” lub wręcz totalnej niedostępności. Kobieta gra tutaj rolę dostojnej księżniczki, która wystawia swojego rycerza na kolejne próby celem sprawdzenia jego siły, inteligencji, sprawności, intencji…Mężczyzna z kolei wdziewa lśniącą zbroję i z hardą miną przyjmuje postawę zdobywcy, wytrwale pokonując kolejne etapy sprawdzianu. Strategia ta stosowana jest głównie na początku relacji (jeśli do owej w ogóle dojdzie), czasem również już po dłuższym czasie znajomości, partnerka sprawdza okresowo zaangażowanie partnera, poddając go mniej lub bardziej wyszukanym testom.

Zastanówmy się nad przyczynami takiego zachowania. Dlaczego zdarza nam się odgrywać ten scenariusz? Dlaczego kobiety bywają dumnymi, niezdobytymi księżniczkami a mężczyźni dzielnymi zdobywcami? (rzadziej zamieniamy się rolami, przy czym schemat pozostaje ten sam).

Po pierwsze, nasze zachowania są uwarunkowane społeczne: w naszej kulturze wciąż inicjatywa należy do mężczyzny, kobieta ma natomiast cierpliwie czekać, aż ten okaże jej zainteresowanie. To ona jest zdobywana, on natomiast o nią zabiega. Ona wdzięczy się i zalotnie mruga rzęsami, on pręży muskuły, biega, skacze, walczy i obnosi się ze swoimi trofeami. Warto dodać, że normy kulturowe się zmieniają i przytoczony schemat stopniowo traci na znaczeniu.

Druga grupa przyczyn ma charakter indywidualny, związana jest z naszymi osobistymi doświadczeniami i cechami. Maska księżniczki wynika ze strachu, braku pewności siebie, braku zaufania do drugiej strony. Powodów jest cała masa – np. kobieta może bać się, że zostanie uznana za łatwą, wykorzystana, zraniona, itp. Rzadziej, ale bywa i tak, że księżniczka jest po prostu próżna lub perfidna i bezpardonowo zabawia się swoimi adoratorem.

Po trzecie w końcu, związek rozwija się z czasem. Strategia trudnej do zdobycia twierdzy (w odróżnieniu od twierdzy nie do zdobycia) stosowana z umiarem jest więc czymś naturalnym i zdrowym.

Wchodzenie w relacje jest fascynujące i cudowne, ale wiąże się z otwieraniem się, a do tego potrzeba zaufania, bliskiego kontaktu, intymności. To wszystko z kolei wymaga czasu, powstaje razem z relacją. Na początku jest fascynacja i ciekawość, ale głęboka więź rodzi się z czasem. Wymaga bycia ze sobą. Przecież nie od razu odkrywamy wszystkie karty (jeśli w ogóle kiedykolwiek), są pewne doświadczenia, o których opowiada się dopiero po jakimś czasie. Szczerość jest wskazana od początku, co nie znaczy, że od razu mówi się o wszystkim. Każdy ma swoje bariery, mniejsze czy większe, swoje wrażliwe miejsca, swoje „przyciski emocjonalne”. Każdy w pewnym sensie jest twierdzą, bo całkowite otwarcie się na drugiego człowieka jest niemożliwe, co więcej, nawet niewskazane. Każdy wyznacza sobie zdrowe granice swojej emocjonalnej strefy intymnej i ich pilnuje. Relacja polega na wspólnym negocjowaniu takich zdrowych granic. Związek buduje się w oparciu o wzajemne oswajanie się partnerów. Granice z czasem się przesuwają, jeśli wszystko idzie dobrze, partnerzy mają coraz więcej wspólnych obszarów.

Dialog między nimi czasem może wyglądać jak granie kapryśnego księcia czy księżniczki: „Chcę, ale nie chcę”. Jednak to tylko pozory. Faktyczna wypowiedź to: „chcę, ale nie teraz, nie jestem gotów/gotowa, poczekaj proszę”. Czasem można też po prostu powiedzieć uczciwie: „nie chcę” (w obu wypadkach dbamy o to, by nasze zdrowe granice były respektowane).

Twierdzę ;), że każdy jest w jakimś sensie twierdzą, bo dba o swoje zdrowe granice (mam na myśli zdrowe granice, które zakładają zdrowy kontakt z drugim człowiekiem – o tym ci nie powiem, tego nie zrobię itp.). Związek polega na negocjowaniu i stopniowym przekraczaniu tych granic. A to przychodzi z czasem. Na początku każdy się otwiera i obdarza drugą stronę zaufaniem (bo przecież bez tego ani rusz!) i przy tym zachowuje dystans. Każda szanująca się księżniczka czy książę, którzy radośnie śmigają przez łąki i doliny w swoich złotych karocach przezornie zachowują zasadę ograniczonego zaufania. Po prostu są ostrożni. Przecież takich podstawowych rzeczy uczą już na kursie prawa jazdy. (a jak już się ma prawo jazdy kat. B, warto mieć i szkic planu B).

Granie księżniczki „dla sportu” nie ma sensu, jest nieuczciwe, zabawa w kotka i myszkę pod tytułem: „chcę, ale nie chcę”, jest męcząca. Konsekwencje takiego zachowania bywają niekorzystne – tracimy wiele okazji do nawiązania ciekawych znajomości (Paniom polecam tekst o pewnej nadobnej Marcie i zuchwałym Emrodzie). Z drugiej strony powstawanie relacji wymaga czasu (przy czym tempo jest bardzo różne). Na starcie odrobina ostrożności nie zaszkodzi.

Zachęcam Wszystkich do autorefleksji ;) Na ile umiemy i chcemy się otworzyć a na ile pozostajemy zamknięci w swoich twierdzach? Ile w nas księżniczki czy rycerza? Jak inni nas odbierają i jakie nasz miłosny scenariusz może mieć dla nas konsekwencje? W końcu, w co i po co gramy?

Wypowiedziałam się na temat relacji damsko-męskich, bo te znam z autopsji ;) Mój punkt widzenia jest jednym z wielu. Mam nadzieję, że wyraziłam go w miarę jasno. Jeśli nie, chętnie odpowiem na wszelkie pytania.

Wszystkim życzę bajecznych relacji biznesowych i osobistych! ;)

PS: Druga część postu znajduje się tutaj

__________________________________________________________________

Paulina Biedugnis ma 24 lata i jest studentką V roku socjologii na UW. Skończyła studia licencjackie w Nauczycielskim Kolegium Języka Francuskiego przy UW (z II specjalnością – nauczanie jęz. angielskiego). Pisze pracę magisterską o coachingu we Francji. Interesuje się ludźmi, coachingiem, psychologią. Uwielbia bieganie, taniec i podróże ;)

Komentarze (58) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-18
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Obiecuj wiele, dostarczaj jeszcze więcej

W latach 90 bardzo popularna była formuła sukcesu w biznesie, którą sformułował Tom Peters a mianowicie „underpromise and overdeliever”.

Sam stosowałem ją wtedy z powodzeniem i właściwie przestałem się nad tym zagadnieniem świadomie zastanawiać. Dopiero ostatnio spojrzałem jak robię to teraz, w naszych obecnych czasach i doszedłem do zaskakującego wniosku.
Okazało się, że rozmawiając o potencjalnych rezultatach wcale nie jestem taki skromny (underpromise), lecz mówię prosto z mostu co chcę osiągnąć (a chcę wiele – dostarczanie byle jakich wyników specjalnie mnie nie interesuje). Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że jest to negatywnie odbierane przez potencjalnych klientów, ale moje dotychczasowe doświadczenia są bardzo pozytywne. Trzeba oczywiście umieć rozróżnić pomiędzy zdrową pewnością siebie i zaufaniem do własnych umiejętności, a tanim lansem czy arogancją, niemniej warto być tak dobrym w tym co robimy, że śmiało możemy składać odważne obietnice, a przy tym jak już jesteśmy dobrzy to nie wstydzić się tego. Potem musimy oczywiście dostarczać takich rezultatów, aby klientom opadała przysłowiowa szczęka, inaczej łatwo możemy zostać uznanymi za wydmuszki jakich jest wiele na tym świecie.
Aby być do tego w stanie powinniśmy permanentnie pracować nad naszym „rzemiosłem”, cokolwiek by to było, co odróżni nas od rzeszy ludzi, którzy uważają się za „wyedukowanych” i żyją w złudnej nadziei że będą do końca życia odcinali kupony ze zdobytej w przeszłości wiedzy. Tę permanentną naukę i trening (bo chodzi o umiejętności, a nie tylko o wiedzę) znacznie ułatwia uprzednie znalezienie dziedziny i zajęcia, które nas naprawdę „kręci”, stąd moje nieustające zachęcanie Was do próbowania różnych rzeczy w poszukiwaniu tego, co Wam osobiście będzie odpowiadało.

Nie chcę być gołosłownym w twierdzeniu, że możemy śmiało obiecywać wiele, więc (za zgodą autora) pozwolę sobie zacytować fragment maila, jaki otrzymałem od członka Zarządu jednego z moich ważnych klientów po kolejnych wspólnych warsztatach (nawiasem mówiąc tych, na których przez pomyłkę pojawiłem się w spranych i poplamionych dżinsach :-))

„Fascynuje mnie to, że wiele obiecując przed szkoleniem , jako jedyny ze spotkanych przeze mnie trenerów wywiązujesz się w 100% jakością swej pracy ze złożonych obietnic, a co więcej – w miarę wspólnej pracy zamiast ,jak się na ogół dzieje, powoli zmniejszać atrakcyjność tego co oferujesz (bo kończy się element nowości), Ty utwierdzasz uczestników w przekonaniu, że to co aktualnie pokazujesz to dopiero początek Twoich możliwości. Jak Ty to robisz???”

Możecie sobie wyobrazić, że odbierając regularnie podobny feedback zawsze dziwię się jak ktoś mnie pyta o moją konkurencję zastanawiając się „co to jest konkurencja?” :-) I nie ma to nic wspólnego z zarozumialstwem, po prostu w mojej niszy staram się być „jedynym na liście„. Największym problemem staje się wtedy wybór z atrakcyjnych propozycji, z którymi zwracają się do Ciebie klienci. Możecie sobie wyobrazić, że doprowadzacie do podobnej sytuacji w Waszym życiu i jakie korzyści z tego możecie osiągnąć?

Jeśli uważacie, że i dla Was gra jest warta świeczki to zreasumujmy krótko jak to zrobić:

  • znajdź jedną, a najlepiej kilka dziedzin, które Cię interesują i których zgłębianie sprawia Ci przyjemność
  • popracuj nad tym, aby stać się w nich naprawdę dobrym, korzystając z wszelkich możliwych źródeł (literatura, praktyka, mentorzy itp.). Moja rada: nie komplikuj niepotrzebnie procesu zdobywania tych umiejętności, zazwyczaj lepiej jest osiągać je bezpośrednio niż zbyt okrężnymi drogami
  • zastanów się jaka kombinacja powyższych umiejętności może zrobić znaczącą różnicę w życiu innych ludzi lub organizacji. Mała rada: jeśli chcesz przy całej tej przyjemności sporo zarabiać, to zazwyczaj łatwiej jest to osiągnąć wspierając duże firmy niż pojedyncze osoby
  • nie bój się składać odważnych obietnic
  • dostarczaj jeszcze więcej niż obiecałeś. To zazwyczaj wymaga rzeczywistego zaangażowania – ale przecież jeśli lubimy to co robimy, to nie powinno to stanowić problemu

Proste? :-)

Oczywiście nie jest to jedyna możliwość, opisałem ją bo jest ona dla mnie (i myślę że dla wielu z Was) bardzo atrakcyjna, zwłaszcza jeśli ktoś chciałby „żeglować” w życiu mając czas i środki na delektowanie się nim.

Komentarze (13) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-17
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Pozwól sobie na normalność cz.1

Niedawno pisałem o byciu „Purpurową Krową”, więc ten tytuł spowoduje zapewne, że niektórzy Czytelnicy pomyślą „coś się Alexowi pomieszało” :-)
Z tego też powodu śpieszę z wyjaśnieniem że „normalność” o którą mi chodzi absolutnie nie wyklucza bycia „purpurowym”, zresztą zaraz zobaczycie.
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie notka prasowa o wizycie, którą w Krakowie złożył współzałożyciel Google Sergey Brin, a w szczególności jej początek, który brzmiał (wytłuszczenia moje):

„Jak wygląda człowiek wart 18 mld dolarów? Jak wyluzowany turysta. Czarne crocksy, luźne spodnie, sportowa bluza. Na spotkanie przychodzi z białą foliówką, która okazuje się… torbą z hotelowej pralni. W środku najpotrzebniejsze rzeczy, m.in. MacBook Air. W trakcie rozmowy jest miły, uśmiechnięty, mówi spokojnie, a kiedy temat schodzi na jego pasje – z młodzieńczym entuzjazmem. Ani śladu ekscentryzmu czy poczucia wyższości.”

To bardzo dobry przykład takiej „normalności” – bycia bezpretensjonalnym człowiekiem niezależnie od tego, jak bardzo jesteśmy znani i ile pieniędzy mamy na koncie. Porównajmy to z licznymi rodzimymi „gwiazdami” zachowującymi się w stosunku do „pospólstwa” jak primadonny i przechwalającymi się publicznie swoimi „porszakami” lub podobnymi „dobrami” :-) Czyż nie jest to żałosne?

Ostatnie dwa zdania napisałem nie po to, aby kogokolwiek wytykać palcami (bo to nie w stylu tego blogu), lecz abyśmy sami przyjrzeli się sobie i zastanowili, w kierunku jakiej postawy się skłaniamy. Jak tak rozglądam się wokoło, to niestety jeszcze zbyt często widzę tę chęć pokazania „jestem lepszy od ciebie”. To może mieć częściowo korzenie w polskiej tradycji („zastaw się, a postaw się”), częściowo w niekorzystnych wzorcach, którymi karmią nas mass media i opery mydlane. Niezależnie od przyczyn warto sprawdzić jakim kursem sami płyniemy, aby go ewentualnie jak najszybciej skorygować. To może otworzyć Wam całkiem nowe, nieosiągalne wcześniej możliwości w życiu.

Aby ubiec potencjalne zarzuty, że Sergey to przecież Rosjanin wychowany w USA przytaczam kilka przykładów z rodzimego podwórka:

  • jeden z moich znajomych (obecny na znanej liście tygodnika „Wprost”) odkąd go znam porusza się samochodami zdecydowanie nie odpowiadającymi jego statusowi (ostatnio był to pięcioletni samochód pewnego szwedzkiego producenta – ok, wersja „sportowa” :-))
  • tenże sam człowiek, niezwykle błyskotliwy i w dyskusji ze znajomymi posiadający cięty język jest w stosunku do innych ludzi niezwykle uprzejmy i miły. Wyraża się do nich z szacunkiem, pierwszy mówi „dzień dobry” i „dziękuję”. Stara dobra szkoła.
  • inna znana mi osoba z pierwszej setki to człowiek, którego można przyłożyć do przysłowiowej rany, niezwykle miły i uprzejmy. Kiedyś usłyszałem od tej osoby takie stwierdzenie. „wszyscy znajomi wokoło kupują prywatne samoloty, ale na ch…. mi samolot? co mam przez to udowodnić?”
  • kiedyś odwiedziłem jednego z największych w Polsce dealerów Mercedesa (nawiasem mówiąc też niezwykle kulturalny i skromnie wyrażający się pan). W przejściu minęliśmy człowieka ubranego w rozciapciane adidasy, takież dżinsy i podobną bluzę. Po pozdrowieniu właściciel szepnął mi do ucha „to jeden z moich najlepszych klientów. On nie musi już nikomu nic udowadniać”
  • znam paru CEO kilku naprawdę i znaczących dużych firm, którzy mimo niewątpliwych sukcesów oraz „zabójczej” wręcz skuteczności w biznesie są osobami bardzo bezpośrednimi i ciepłymi w normalnym kontakcie, nie próbującymi udawania kogoś, kim nie są. Nigdy w rozmowie z nimi nie masz wrażenia, że stawiają się powyżej Ciebie

Aby jeszcze raz podkreślić, powyżej opisane osoby mają bardzo duże sukcesy i są tak dobre, że nie chciałbym, znaleźć się kiedykolwiek w pozycji ich przeciwnika. Ich lekceważenie spraw materialnych i postawa wobec innych są wynikiem wyboru, a nie konieczności. To oznacza że można i tak, nawet w Polsce
A teraz kolej na Ciebie drogi Czytelniku. Zadaj sobie dla własnego dobra dwa pytania:

  • na ile staram się wywrzeć wrażenie na innych ludziach poprzez „specjalne” rzeczy materialne, które nabywam (typowe zachowanie ludzi o słabym poczuciu własnej wartości)?
  • na ile staram się pokazać innym, że są ode mnie gorsi, mniej ważni (typowe zachowanie parobków z awansu społecznego)?

Pamiętaj, że odpowiedź zachowasz dla siebie, więc możesz sobie pozwolić na szczerość.

Zapraszam wszystkich do dyskusji w komentarzach :-)

Komentarze (137) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-07
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

Dusza inżyniera

Dziś zapraszam do przeczytania kolejnego postu gościnnego. Jego autorem jest Tomasz Ciamulski, znany Czytelnikom tego blogu z wielu interesujących komentarzy. Tym razem na prośbę kilku z Was Tomek napisał poniższy tekst, do którego przeczytania serdecznie zapraszam

________________________________________________________________

Wpis ten zainicjowany został w poście Czy jesteś Purpurową Krową, czy zwykłą Krasulą? jako rozwinięcie odpowiedzi na jeden z komentarzy Piotra [PMD], zawierający stwierdzenie: „wykształcenie techniczne uważam za dobrą inwestycję, natomiast pracę “w zawodzie” za taki-sobie wybór.” i analizę niedogodności, jakie napotyka w swoim życiu inżynier. Ja, jeśli mam jakieś dylematy, to są one innej natury. Dzielę się więc swoimi doświadczeniami i spostrzeżeniami jako osoba, która wewnętrznie identyfikuje się dość mocno z techniką. Między wierszami podsumuję znane mi i dostępne publicznie informacje na temat rozwoju high-tech w Polsce (ze względu na specyfikę branży część istotnych osiągnięć objęta jest tajemnicą).

Narodziny inżyniera :)

W swoim życiu znajduję potwierdzenie, że to kim jestem wynika silnie z wpływu otoczenia. Mój ojciec to rzemieślnik, a w zasadzie „złota rączka”, i od dzieciństwa obracałem się w różnego rodzaju środowisku „technicznym” (majsterkowałem, budowałem modele itd). Kolejne zdarzenia sprawiły, że ukierunkowałem się na elektronikę. Za czasów szkoły średniej (technikum) naprawiałem wszelkie sprzęty elektroniczne znajomym, a nawet budowałem od podstaw np. wzmiacniacze akustyczne. Miałem przy tym ogromną frajdę i raczej nie myślałem wtedy o dokładnej wizji przyszłej pracy, wykształcenia i kariery. Dalej było podobnie, w miarę możliwości dobierałem zajęcia, ludzi i miejsca, które najbardziej sprzyjały rozwojowi i utrzymaniu jak największej satysfakcji z tego co robię (fun factor). Na ile to się udało?

Studia

Wspominam je miło (PW-EiTI), dużo wniosły do mojego rozwoju i obecnych kontaktów np. kilkunastu interesujących kolegów, którzy rozproszyli się po kraju i świecie robiąc ciekawe rzeczy. Jako elektronik mogłem uzyskać dostęp do sprzętu, który jest trudno dostępny amatorom (kosztowny). Owszem, można narzekać na poziom wyposażenia laboratorium czy sensowność programu nauczania, ale jak się chce to można znaleźć dużo. Nie czekałem na szansę, tylko sam jej sobie poszukałem. Główny kierunek wybierałem nie tylko w moim mniemaniu ciekawy ale także przyszłościowy. Może być to ważny moment decyzyjny dla studenta, porównywalny ze strategicznymi działaniami firmy. W tym punkcie nie rozumiem tych, którzy decydują losowo lub po najmniejszej linii oporu, a nie jest to zjawisko rzadkie. Ja postawiłem na analizę elektromagnetyczną (EM) i elektronikę wysokoczęstotliwościową (microwaves). Ponadto, ważne było od kogo będę się uczył. Przyjrzałem się aktywności naukowej i pozauczelnianej potencjalnych promotorów i wybrałem profesora o najszerszych osiągnięciach międzynarodowych oraz kontaktach z przemysłem. W międzyczasie założył on firmę (QWED) i sądząc po jego uprzedniej aktywności nie zdziwiło mnie to. Ja też na tym skorzystałem i podtrzymujemy wspaniałą współpracę, na różnych płaszczyznach, do dzisiaj. Nie wiem kiedy trzeba zacząć, żeby być inżynierem, ale warto zastanowić się, czy edukacja techniczna jest konsekwencją rozwijania naszych pasji, czy ma służyć za sposób na zarabianie pieniędzy lub etap przejściowy w karierze. Nie wiem jaka jest wartość 'treningu’ na studiach technicznych jako okresu przejściowego. Miałem wrażenie, że wielu kolegów bez pasji technicznych męczyło się na laboratoriach. Wykonywali logiczne czynności i wnioskowanie ale chyba nie czuli tego. Warto zastanowić się, czy nie jest to strata czasu. Może to działa nieco inaczej w przypadku zajęć czysto programistycznych, bez zaangażowania w typową inżynierię ze sprzętem i technologiami. Dla mnie samo programowanie jest interesujące ale służy tylko za środek pomocniczy (dygresja-tutaj zaczyna robić się miszmasz pojęciowy, co uważamy za inżynierię i technologie)

Praca w Polsce

Jako student wykonywałem prace zlecone dla QWED na luźnych zasadach, co doskonale wzbogacało moją naukę (rozwój symulatora FDTD jak też prace projektowe w mikrofalach). Rozmyślając o pozostaniu tylko w tej branży po studiach stwierdziłem, że jest ona przyszłościowa, ale jeszcze za mało rozwinięta, nie tylko w Polsce, ale także Europie. Można było znaleźć pojedyncze, ciekawe oferty tylko w niektórych krajach. Jednak nie oznacza to jej nieużyteczności, gdyż w USA jedna agencja może podać ponad 1000 ofert! W nowych technologiach jesteśmy niestety w tyle za USA, ale zmiany postępują szybko. Ciągnęło mnie do przemysłu i znalazłem ciekawą, małą firmę R&D: TechLab 2000. Z perspektywy czasu widzę (ponad 6 lat jako projektant), że mała firma (20-30 osób), która skupia ambitnych ludzi i zajmuje się zaawansowanymi technologiami, zapewnia merytoryczny 'fun factor’ na wysokim poziomie. Korporacje stać np. na szkolenia, ale są one mało przydatne w R&D. Można nauczyć się obsługi istniejących urządzeń i systemów, ale nie tworzenia nowych. W mniejszej firmie codzienne zajęcia obejmują wiele dziedzin, od planowania i projektowania, poprzez programowanie, po pomiary sprzętowe. Dla mnie super. Specyfika działalności TechLab 2000 to raczej skuteczne dążenie do realizacji wyznaczonych celów i nie widzę tu jakiś barier merytorycznych. Jako biuro projektowe firma otwarta jest na realizację dość dowolnych pomysłów klientów zewnętrznych oraz własnych. Pomimo dużej różnorodności i innowacyjności projektów wszystkie udaje się realizować. Specjalizacją firmy są urządzenia kryptograficzne (ochrona informacji), w tym zestaw interopercyjnych telefonów szyfrujących (analogowe, cyfrowe, komórka). Niektóre, specyficzne sprzętowe moduły kryptograficzne opracowane były jako jedne z pierwszych na świecie. Działa na rynku krajowym jak i za granicą. QWED jest przykładem biznesu zbudowanego na konkretnej, rzetelnej wiedzy. Grupa naukowców równolegle opracowuje nowe rozwiązania na światowym poziomie oraz steruje implementacją w produkcie komercyjnym (huge fun factor), zatrudniając pracowników w siedzibie pozauczelnianej. Żal było mi rozstawać się z nimi po studiach, więc po ok. rocznym przystosowaniu do pracy w przemyśle (dużo nowej nauki praktycznej) rozpocząłem 'hobbistyczną’ pracę nad doktoratem. Oznaczało to wypracowanie sobie redukcji dydaktycznych obowiązków doktoranta na uczelni (m.in. rezygnacja z głodowego stypendium). W 80% doktorat opracowałem w drodze do/z pracy – jakże miło mijał mi czas godzinnych dojazdów pociągiem z podwarszawskiej miejscowości :) Nie było to nic wielkiego, ale zawsze trochę nowej działalności w EM oraz przedłużenie/poszerzenie kontaktów z interesującymi ludzmi. Co ciekawe, w Polsce osiągnięcia QWEDu doceniono po nagrodzie europejskiej. Jeśli zrobimy coś o konkretnej wartości, ale innowacyjnego, to szybciej zostanie zauważone i docenione za granicą i nie jest to odosobniony przypadek. Prawie cała sprzedaż to eksport. Produkty QWEDu używane są także w USA, nawet w instytucjach rządowych.

Praca za granicą

Z czasem QWED zaczął dodatkowo uczestniczyć w europejskich projektach R&D i tuż po doktoracie pojawiło się ciekawe zajęcie związane z dziedziną mikrofalową. Projekty takie mają tą cenną dla mnie cechę, że stanowią mieszankę zajęć naukowych (uczelnie) i praktycznych, przy współpracy z partnerami przemysłowymi. Paradoksalnie, w dalszej pracy nad elektromagnetyzmem przydały mi się zaawansowane doświadczenia programistyczne z TechLabu. Prawdopodobnie bez tej pracy byłoby znacznie trudniej, a tak przez 1 rok mogłem osiągnąć niezły poziom w rozwijaniu symulatora EM do wersji równoległej, działającej na różnych komputerach wieloprocesorowych. Drugi etap to wykorzystanie rozwiniętego narzędzia do rozwiązywania złożonych problemów w mikrofalach. Spodobała mi się ta forma działalności, ale w kolejnym projekcie chciałem zajrzeć także do większej firmy. W mojej branży używa się bardzo drogiego oprogramowania i sprzętu. Duża firma może pozwolić sobie na więcej. Mając głębsze doświadczenie jako researcher w jednej z metod analizy EM mogę łatwiej poznawać słabe i mocne strony innych tego typu narzędzi. Większości takiej wiedzy nie da się znaleźć w manualu ani supporcie danego narzędzia. Obecnie nadal łączę 'applied research’ dla firmy z poszerzoną działalnością na lokalny uniwersytet, wydział fizyki – dwa miejsca pracy z luźnym podziałem czasowym, w zależności od bieżących potrzeb. Początkowo nie planowałem wyjazdu za granicę, ale nie żałuję tego ruchu. Kraje bardziej rozwinięte mają większą świadomość inwestycji w R&D i mogą stwarzać dogodniejsze warunki. Doświadczenia takie przydają się także do przekonania, że z naszymi kompetencjami nie jest tak źle jak nam się czasami może wydawać. Cenię też sobie pobyty na uniwersytetach, gdzie obrony rozpraw doktorskich odbywają się z wyszczególnionym oponentem, najczęściej z dobrej uczelni z innego kraju. Przysłuchując się bardzo merytorycznej dyskusji z oponentem można w 1h dowiedzieć się sporo o nowych aspektach nauki i techniki.

Co dalej?

Jak dotąd moimi działaniami kieruje głównie pasja i rozwój bez gubienia 'fun factor’. Nie wiem jak długo tak się da, oby jak najdłużej. Z drugiej strony, cała sytuacja wygląda na coraz bardziej skomplikowaną. Sprzyja to rozwojowi, ale działalność jest rozproszona, nie pozwala na skupienie się nad konkretnym produktem lub technologią. Stoję w rozkroku między R&D w przemyśle a uczelniami, do tego zaliczam próby działalności na własną rękę. Duża swoboda wyboru dalszej drogi, ale mam wrażenie, że nadszedł czas na jakieś rozwiązanie docelowe. Może uproszczę tę pajęczynę i skupię się na jednym. Może skomplikuję bardziej – wszak mam jeszcze drugą rękę :) Drugi dylemat – rozwodzenie się nad pracochłonnymi szczegółami ogranicza efektywność postępu. Żeby zrobić coś większego nie wykluczam, że będę przechodził do swego rodzaju „zarządzania” R&D. Dużo potrzebnej mi na ten temat wiedzy mogę znaleźć na blogu Alexa, stąd moja obecność tutaj. Jak to zrobić, żeby nie poświęcać przyjemności tworzenia? Ale nawet jeśli będę przechodził na wyższe poziomy abstrakcji, to czysta technika nie będzie dla mnie mniej istotnym ogniwem. Nadal od czasu do czasu chętnie 'powącham’ sprzęt od środka lub naprawię sobie urządzenie domowe i najlepiej jeśli da się to zrobić metodą „MacGyver’a” (śrubokręt+drucik) :) W kontekście tym podkreślę jeszcze znaczenie posiadania umiejętności fundamentalnych dla inżyniera. Okazuje się, że trójwymiarowe modelowanie dostępne w nowoczesnych symulatorach EM można wykorzystać nie tylko w elektronice, ale także w innych przemysłach, gdzie fale/energię elektromagnetyczną można użyć np. do grzania, suszenia, wspomagania procesów chemicznych czy obrazowania. Jeśli chodzi o programowanie, gdybym zatrzymał się powiedzmy na Java, to trudno byłoby mi zaimplementować efektywne przetwarzanie równoległe, wymagające znajomości architektury i zarządzania pamięcią maszyn, od których odcina nas wirtualna maszyna Java. Więcej o „duszy inżyniera” można poczytać tutaj: „My real concern here is not with the economics of skilled manual work, but rather with its intrinsic satisfactions.” Na marginesie, tekst ten rzuca także światło na kreowanie potrzeb i kredyty, które zabiły dawniej powszechniejszy styl życia, powracający obecnie pod hasłem semi-retirement. Chętnie odpowiem na dodatkowe pytania. Zapraszam serdecznie do dyskusji.

____________________________________________________________

Prywatnie Tomek ma dwójkę dzieci. Od prawie 3 lat przeżywa wraz z rodziną miłą przygodę skandynawską, najpierw Szwecja, obecnie Norwegia. Obecne, główne zajęcie to praktyczne wdrażanie efektów badań naukowych do rozwiązywania złożonych problemów w przemyśle elektronicznym, w szczególności miniaturyzacja i problemy kompatybilności elektromagnetycznej (EMC) w technologii MMIC.

Komentarze (26) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-03
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Czy jesteś Purpurową Krową, czy zwykłą Krasulą?

Znacie termin „purpurowa krowa”? Jeśli nie to polecam lekturę bardzo dobrej książki Setha Godina pod takim tytułem („Purple Cow„), a tak na szybko wyjaśnijmy sobie o co w tym wszystkim chodzi, szczególnie w kontekście naszych rozważań o karierze i sukcesie życiowym.
Jeśli rozejrzymy się po firmach i uczelniach, to stwierdzimy, że większość ludzi w danym środowisku jest w gruncie rzeczy do siebie bardzo podobna. Podobne poglądy na życie, podobny zestaw umiejętności, podobne podstawowe zainteresowania, podobne mieszkania na kredyt i ich wyposażenie (też często na kredyt), czy też podobni partnerzy życiowi. Trochę przypomina to wielkie pastwisko, na którym spokojnie pasą się setki podobnych, brązowych krów. Ta uniformizacja jest częściowo wynikiem tępiącej indywidualność polskiej szkoły, częściowo wpływu rodziców wychowanych w czasach, kiedy „wychylanie się” poza powszechnie uznane normy mogło być niebezpieczne, częściowo bardzo niekorzystnego wpływu oglądania polskiej telewizji. W rezultacie mamy dość smutny widok jednolitej brunatnej masy, której wielu członków, często bardzo inteligentnych i utalentowanych ludzi, marzy o czymś specjalnym w życiu. Ci marzący najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, że aby coś specjalnego osiągnąć ważnym jest, abyśmy sami byli w jakiś sposób „specjalni”, a nie „standardowymi” jednostkami łatwo wymienialnymi na podobne „standardowe” trybiki. Brak tej świadomości bardzo często prowadzi tylko do frustracji.
W rzeczywistości, jeśli chcesz wybić się z tej masy, to wskazanym jest, abyś pod jakimś względem był taką „purpurową krową”, której kolor wyraźnie odcina się od wszystkiego, co widać na pastwisku. Nie chodzi tu bynajmniej o wygląd zewnętrzny, lecz o unikalny zestaw cech i umiejętności Twojej osoby oraz skuteczne komunikowanie ich światu.
Dlatego mam teraz dla Was, drodzy Czytelnicy kilka poważnych pytań, na które każdy powinien sobie sam odpowiedzieć i wyciągnąć wnioski:

  • czy w ogóle jesteś purpurową krową, czy na chwilę obecną typowym przedstawicielem mlecznej lub mięsnej krowy rasy brązowej?
  • jeśli Twój dominujący kolor to brąz, jaką cenę przyjdzie Ci długofalowo za to zapłacić, zwłaszcza jeśli chodzi o konkurencyjność w poszukiwaniu środków utrzymania, czy też odpowiedniego partnera w życiu?
  • jeśli odpowiedź na to ostatnie pytanie nie podoba Ci się, to co konkretnego zamierzasz zrobić, aby w rozsądnym czasie nabrać nieco „purpury”?
  • jeśli jesteś „purpurową krową”, to na czym ten kolor w Twoim konkretnym wypadku polega i jak skutecznie komunikujesz go światu?
  • co robisz, aby z biegiem czasu ta purpura nie zblakła, a wręcz przeciwnie nabrała jeszcze większego nasycenia?
  • co robisz, aby znaleźć pracodawców, bądź partnerów życiowych szukających dokładnie tego odcienia?

Odpowiedź na powyższe pytania i podjęcie właściwych działań może zrobić w Waszym życiu ogromną różnicę, zwłaszcza w perspektywie 10 i więcej lat. Chwilowo, przy ciągle jeszcze niezłym rozwoju gospodarczym bycie zwykłą brązową krową, pasącą się w stadzie podobnych osobników może zdawać się dobrym rozwiązaniem, ale ten spokój może okazać się bardzo złudny. Wahnięcie koniunktury, połączenia i przejęcia firm, rosnąca skokowo inflacja mogą łatwo spowodować, że ze spokojnego przeżuwania na pastwisku zrobi się walka o przetrwanie. „Purpurowe” krowy będą w tym samym czasie w zupełnie innej pozycji i znacznie łatwiej poradzą sobie z przeciwnym wiatrem.
Na zakończenie dwie dygresje:

  • część kobiet i mężczyzn szuka jako partnera (przepraszam za to uproszczenie) krowy do dojenia (ostatni czasownik jest użyty metaforycznie – możecie sobie pod niego podłożyć różne rzeczy :-)) i u takich osób bycie „purpurową krową” znacznie zmniejsza Twoje szanse. Jako purpurowa krowa, z wieloma niezwykłymi możliwościami które dzięki temu możesz osiągnąć, jesteś trudniejszy do utrzymania „w zagrodzie”, a co za tym idzie mniej atrakcyjny dla osoby, która będzie szukała przede wszystkim łatwego i stabilnego źródła (pieniędzy, mieszkania, prestiżu, seksu – niepotrzebne skreślić :-)). Czy to jest taka wielka wada, to każdy z Was musi sam zadecydować, bo jest też wielu ludzi szukających partnerów w zupełnie innych, dla mnie znacznie atrakcyjniejszych, celach
  • wiele firm też poszukuje tylko zwykłych brązowych krów dających trochę mleka i nadających się na bitki. Dla wielu z nich jako „purpurowa” krowa będziesz zbyt kolorowy aby Cię zatrudnić. Całe szczęście, że na świecie nie brakuje interesujących i intratnych zajęć, które odbywają się poza tymi „fermami”, trzeba tylko dobrze poszukać.

Jak zwykle pamiętajcie, że przedstawione powyżej przemyślenia są subiektywne i opierają się na doświadczeniach moich i sporej grupy osób. To, że funkcjonują one doskonale w zarówno w moim życiu, jak i wielu innych ludzi nie musi oznaczać, że są optymalne dla każdego. Dlatego „use your judgement” :-)

PS: Ten post napisałem zainspirowany listami kilku młodych Czytelników, którzy swoją odmienność polegającą na posiadaniu umiejętności w bardzo „egzotycznym” zestawieniu interpretowali jako poważny mankament utrudniający im karierę. Nic bardziej błędnego, trzeba tylko znaleźć właściwy rynek!!

Komentarze (142) →
Alex W. Barszczewski, 2008-06-13
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 52 of 80« First...102030«5051525354»607080...Last »
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • List od Czytelnika  (19)
    • Elżbieta: Witam, Osobiście polecam...
    • Ewa W: Krysia S, tak, widziałam...
    • KrysiaS: Ewa W, napisałaś...
    • Stella: Witajcie Uważam Autorze...
    • Ewa W: Krysia S, być może tak jest...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • kleks: Hej Alex, Po przemyśleniach...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Ja...
    • kleks: Hej Alex. To mam na myśli:...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Wczoraj...
    • kleks: Ewo, piszesz: „Żeby mieć...
  • Upierdliwy klient wewnętrzny działu IT cz.2  (26)
    • Agnieszka M.: Odpowiadam z...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • ms: Chodzi mi o to, ze moze dobrze...
    • Ewa W: Robert, Czy wszystko, czym...
    • Alex W. Barszczewski: Robert Tak jak...
    • Kleks: Alex napisałeś: „Metka...
    • Robert: @Alex „albo niewiele z...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Tomek P: To może być trochę strzał na...
    • Witek Zbijewski: Dużo zostało...
    • adamo: Witaj Mxx, chociaż już jestem...
    • moi: @Tomku, Rozwojem, mniej lub...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Witek Zbijewski: lektura bloga i...
    • Agap: Mój drugi kontakt z blogiem...
    • KrysiaS: Alex, dziękuję za to,ze...
    • Alex W. Barszczewski: Dziekuję Wam...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Ev: Witek Zbijewski Tak, tak,...
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Agnieszka L: „Czy mi się...
  • Reakcja na pretensje klienta  (12)
    • Kamil Szympruch: Wiem, że mój...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025