Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Gościnne posty

Cykliczne spotkania z pracownikami a ich faktyczny rozwój (Post gościnny)

Katarzyna Latek podesłała mi ostatnio komentarz do naszej dyskusji o tym jak często rozmawiać z pracownikiem. Ponieważ zawierał on sporo osobistych obserwacji osoby, która ma o czym pisać, zaproponowałem aby zrobić z tego post gościnny, właśnie takim rezultatom poświęcony. Zapraszam tych, którzy mają osobiste doświadczenia w tym zakresie do podzielenia się z nami, a wszystkich do zadawania pytań, jeśli chcecie wiedzieć coś więcej.
_________________________________________________________________

Witajcie,

Inspiracją do tego postu stała się bardzo ciekawa dyskusja, jaka rozgorzała na poście autorstwa Alexa: Jak często rozmawiać jeden-na jeden z pracownikiem.
Dyskusja o tyle ciekawa, że poddawała w wątpliwość mody, którymi próbuje się nas przysłowiowo karmić, bez refleksji i zastanowienia, czy faktycznie jest to propozycja dla nas i do wykorzystania w celu uzyskania biznesowych wyników.

Postanowiłam podzielić się z Wami moim praktycznym doświadczeniem z tego tematu oraz wnioskami z tych doświadczeń. Szanuje bardzo teoretyczne rozważania, niemniej jednak
praktyczne doświadczenia to jest to, na czym wszyscy się uczymy. Jest to oczywiście mała część, którą starałam się opisać jak najbardziej rzeczowo i zrozumiale.

A. Doświadczenie młodego menedżera- korporacja nr 1 (dopiero zaczynałam )

Przyjęłam wyzwanie poprowadzenia młodego zespołu sprzedaży u lidera a rynku TSL.
Z uwagi, iż byłam awansowana będąc wcześniej członkiem tego zespołu, doskonale znałam mocne i słabe strony każdego z pracowników. Wykorzystałam tą wiedzę, do pracy z zespołem jako menedżer. Mój bezpośredni przełożony nie wspierał mnie uznając, że sama powinnam wybrać rodzaj zarządzania. Dał mi przysłowiową „wolną rękę”.
Co zrobiłam?

  1. wspierałam pracowników w tym, w czym byli po prostu dobrzy – wtedy, kiedy była taka potrzeba mieli otwarte drzwi do mnie,
  2. spotkania były tylko wtedy, kiedy sam zespół miał taką potrzebę, bo trzeba było omówić temat wspólnie lub nowego klienta, bez odpytywania i rozmów o bieżącej pracy,
  3. postawiłam na samodzielność i pracę zespołową –przychodzili tylko wtedy jak sami nie mogli rozwiązać problemu,
  4. doceniałam na forum zespołu sukcesy, na spotkaniach kadry zarzucającej wskazywałam na osiągnięcia konkretnych osób.

Efekty
Wyniki sprzedaży zaskoczyły Zarząd i mnie samą. Zespół w krótkim okresie nie tylko zwiększył sprzedaż o ponad 50% ale także zauważono zwiększenie pewności siebi i samodzielności w pracy poszczególnych członków zespołu.

B. Doświadczenie z zarządzania młodymi artystami
Grupa młodych ludzi poprosiła mnie, abym poprowadziła ich przy wyreżyserowaniu przedstawienia na ogólnopolskie spotkania teatralne. Grupa była pełna zapału, niezdyscyplinowana, niektórzy próbowali dyskredytować pozostałych.
Co zrobiłam?

  1. na początku ustaliłam zasady wspólnej pracy, harmonogram prób i zasady obowiązujące podczas prób,
  2. zostały określone role wraz z obowiązkami,
  3. wspólnie zaprojektowaliśmy przedstawienie wraz z dokonaniem potrzebnych  modyfikacji.

Na próbach byłam bardzo konsekwentna i zdarzało się dyscyplinująca. Nie mieliśmy czasu na tracenie go, na bowiem terminu spotkań teatralnych nie można byłoby przesunąć :-)  Finalnie w grupie zostały te osoby, które faktycznie chciały zaangażować się w to działanie, dwie bez żalu odeszły.
Efekty
Przedstawienie dostało wyróżnienie za reżyserię i scenografię. Grupa nagrodę przekazała na moje ręce.


C. Doświadczenie menedżerskie- korporacja 2 (po 8 latach pracy)

Pracując w dużej korporacji zajmowałam się projektami rozwojowymi dla pracowników kilku szczebli w strukturze. Jeden z projektów objął osoby odpowiedzialne za rozwój w poszczególnych Oddziałach terenowych. Moim zadaniem było takie wsparcie tych osób, aby w sposób samodzielny i profesjonalny potrafiły:
– zaplanować skuteczne szkolenia w podległym sobie terenie,
– badać potrzeby rozwojowe pracowników,
– być wsparciem dla pracowników przy realizacji zadań w obszarze obsługi Klienta,
– prowadzić szkolenia miękkie w sposób skuteczny (efekty zauważalne np. w badaniach Mystery Call).
Co zrobiłam?

  1. uznałam na początku doświadczenie merytoryczne tych osób (dopiero, co weszłam do tej organizacji),
  2. zaproponowałam program rozwojowy zbudowany z 4 warsztatów (realizacja w ciągu 1 roku)- program zawierał część rozwojową, (aby każdy mógł sprawdzić, w jaką stronę chce pójść), część merytoryczną z obszaru obsługi Klienta (narzędzia i techniki do wykorzystania w codziennej pracy), część z zarządzania, (w jaki sposób zarządzać swoją pracą i swoim rozwojem, aby móc zarządzać w tym obszarze innymi),
  3. zaoferowałam swoje wsparcie i doradztwo w projektach prowadzonych przez nich.

Efekty
Program rozwojowy został zrealizowany. Część pracowników bardzo rozwinęła się w obszarze własnego rozwoju z czasem prowadząc własne projekty w swoim obszarze, byli też i tacy, którzy zmienili pion wybierając inną drogę zawodową. Wśród tej grupy kilka osób okazało się mocnymi również w obszarze trenerskim. Jakość obsługi Klienta w większości Oddziałów zauważalnie wzrosła, co potwierdziły badania i wskaźniki. Kilka osób zaprosiłam do realizowanego przeze mnie projektu rozwojowego dla średniej kadry zarządzającej jako współtworzących i współrealizujących program. Na poziomie głównego Biura przeprowadzony audyt z zaproponowanych działań oraz osiągniętych wyników ocenił Biuro najwyżej w skali całej Spółki.

D. Doświadczenie menedżerskie – korporacja 2 –zespół ze złą reputacją
Po wielu rozmowach i dyskusjach z przełożonym podjęłam się wyzwania polegającego na poprowadzeniu zespołu o bardzo złej reputacji w organizacji i bardzo niskich kompetencjach (wyniki DC wszystkich osób w zespole, opinie menedżerów, opinia bezpośredniego przełożonego tego zespołu oraz byłych przełożonych). Moje główne obawy przed podjęciem wyzwania związane były z bardzo dużą różnicą poziomów kompetencyjnych pomiędzy mną a zespołem, która mówiła mi, że bardzo trudno będzie mi wykonać ambitne zadania, o których myślałam i o których mówił mi mój przełożony. Nie bez znaczenia była tu też rozmowa z konsultantem po DC, który wskazał mi możliwe konsekwencje mojej pozytywnej decyzji.
Podjęłam się wyzwania w oparciu o oczekiwania mojego przełożonego, który chciał, aby:
– odbywały się cykliczne spotkania, na których omawiana jest bieżąca praca, nowe inicjatywy
– odbywały się indywidualne spotkania pomiędzy mną a poszczególnymi pracownikami, w
celu podniesienia poziomu kompetencji
– pochylać się nad każdym problemem i zgłoszoną sugestią bez pomijania kogokolwiek
-zachęcać do uczestnictwa w szkoleniach (podsyłanie programów szkoleń itp.)
Co zrobiłam?

  1. prowadziłam cykliczne spotkania z zespołem, gdzie omawiana była bieżąca praca oraz nowe inicjatywy
  2. prowadziłam indywidualne spotkania z poszczególnymi pracownikami (dotyczyły konkretnych spraw, problemów wewnątrz zespołu itp.),
  3. gdy tylko byłam na miejscu miałam zawsze tzw. otwarte drzwi, czyli można było przyjść do mnie z każdym tematem,
  4. zaproponowałam osobie, która miała ambicję na awans, na 3 –miesięczny program rozwoju  (w zamierzeniach osoba ta, miała być moim sukcesorem)
  5. podsyłałam informację o szkoleniach i inicjatywach rozwojowych, w celu skorzystania z nich
  6. chwaliłam na forum za każde dodatkowe działanie lub nową propozycję

Mój przełożony przekazywał mi systematycznie pozytywną informację zwrotną o podejmowanych przeze mnie powyższych działaniach.

Efekty
Zdawać by się mogło, że taki sposób komunikacji i spotkań, przyniesie konkretne efekty, a stało się inaczej.
Poza jedną osobą, żadna z pozostałych osób nie podniosła swoich kompetencji (wyniki oceny po 6 miesiącach). U prawie wszystkich osób wystąpił spadek motywacji do pracy i zaangażowania w zadania. Moja ocena przez przełożonego była bardzo wysoka (4- 5 punkty), zaś ocena mojej pracy przez podwładnych była od 2,5 do 3 punktów. Poza 2 osobami, które skorzystały ze szkoleń (własna inicjatywa!) reszta nie była nawet na jednym szkoleniu (!).

Jako menedżer poniosłam porażkę na tym polu. Zbytnie przysłowiowe „pochylanie się” nad pracownikami, zamiast bardziej wytężonej pracy przy realizacji zadań przyniosły odwrotny efekt. W tym konkretnym przypadku ani takie spotkania, ani podarowana możliwość rozwoju własnych kompetencji nie zostały dobrze przyjęte. Co więcej spowodowały, że pracownicy pozorowali zadowolenie z danych możliwości, podczas, gdy rzeczywiście nie wykonali żadnych działań w obszarze rozwoju. Nie bez znaczenia był też fakt, że podejmowane przez mnie działania wzmacniał mój przełożony.

Krótkie podsumowanie powyższych doświadczeń

Za każdym razem, kiedy przyjdzie Wam do głowy zastosowanie modelu cyklicznych spotkań, indywidualnych rozmów z pracownikami i chęci coachowania pracowników w systemie cyklicznym,  odpowiedzcie sobie na następujące pytania:
– jaki jest Wasz cel pracy na danym stanowisku?
– jakich wyników oczekuje od Was organizacja?
– jakie rady możecie przyjąć od przełożonego, a jakie nie, w zakresie komunikacji?
– czy Wasz przełożony będzie wspierał Wasze działania czy raczej sabotował je?
– jaki macie zespół i co jest celem pracy Waszego zespołu?
– w jaki sposób chcecie pogodzić role menedżera z rolą coacha?
– jakie konsekwencje mogą Was spotkać, gdy model ten nie przyniesie efektów?

Dopiero po odpowiedzi sobie na te pytania, (szczerych odpowiedzi) wybierzcie model komunikacji z pracownikami taki, aby:

  1. był skuteczny pod względem biznesowym bądź realizacji konkretnego zadania,
  2. był dobry dla Was (szacujmy potencjalne konsekwencje dla nas),
  3. był odpowiedni dla pracowników (właściwy do poziomu i motywacji ludzi).

Nie zawsze to, co możemy zaoferować innym, jest tym, czego oni potrzebują.

Zachęcam Was do podzielenia się Waszymi doświadczeniami praktycznymi i do dyskusji

Z pozdrowieniami
Katarzyna Latek

_________________________________________________________________

Katarzyna Latek: Menedżer, trener zarządzania, rozwoju i uczenia się, Coach ICC. Odpowiedzialna za rozwój kadr w dużej firmie zatrudniającej kilkanaście tysięcy pracowników. Nieustanna :-) zwolenniczka choreoterapii, od roku doktorantka na Akademii Koźmińskiego.

Komentarze (65) →
Alex W. Barszczewski, 2009-09-09
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Kwestie materialne w poszukiwaniu partnera

Mój ostatni post, mimo iż napisany był nieco „na kolanie” wzbudził spore zainteresowanie i intensywną dyskusję. Dlatego, jak już jesteśmy rozgrzani w tym temacie,  postanowiłem teraz „dołożyć” nieco dalszych rozważań na temat aspektu materialnego w relacjach damsko-męskich. Przy okazji powinno to wyjaśnić, dlaczego mieszanie spraw finansowych do romantycznego związku uważam za nienajlepszy pomysł.
Poniższy tekst nie powinien być rozumiany, jako gotowa, uniwersalna recepta, bardziej jako inspiracja do dyskusji i własnego, świeżego spojrzenia na kilka specyficznych zagadnień głębszej relacji z drugim człowiekiem.
Aby nie być zmuszonym do pisania całej książki pozwolę sobie poczynić tutaj kilka uproszczeń, nie zniekształcających jednak mojego głównego przesłania. Z powodów praktycznych napiszę ten tekst z pozycji heteroseksualnego mężczyzny, jestem przekonany, że sprawa wygląda bardzo podobnie z punktu widzenia innej płci lub/i preferencji seksualnej. Po tym wstępie możemy przejść do rzeczy :-)

Jeśli spojrzymy na całe spektrum możliwych interakcji z bliskim człowiekiem, z którym mamy romantyczną relację, to możemy podzielić je na dwie dość odmienne od siebie płaszczyzny:

  • Płaszczyzna uczuciowo-emocjonalna : miłość, bliskość, ciepło, zrozumienie, dobra komunikacja, intymność, pieszczoty, dobry seks itp.
  • Płaszczyzna materialno-finansowa: kwestie utrzymania się, zakupów, mieszkania, kredytów, wspólnoty gospodarczej wszelakiego rodzaju  itp.

Jeżeli teraz spojrzymy na związki dwojga ludzi, to będą one znacznie różniły się między sobą głębokością relacji na każdej z tych płaszczyzn. Mam teraz na myśli nie to, co deklarują obie strony pozostające ze sobą, lecz obserwowalny stan faktyczny. A ten stan, pominąwszy pierwsza fazę zakochania się, jest przeważnie mieszanka tych obu wspomnianych wyżej dziedzin.
Tutaj moje podejście bardzo różni się od wielu innych osób i polega na tym, że o ile w związku z bliską kobietą płaszczyzna uczuciowo- emocjonalna jest dla mnie szalenie ważna, o tyle ta materialno-finansowa jest bez większego znaczenia i pełni rolę całkowicie drugorzędną (patrz moje jedyne kryterium z poprzedniego postu). To oznacza, że staram się pogłębiać skalę i zakres naszych wzajemnych odczuć ze sobą, a szeroko rozumianą kwestię „kasy” trzymam w dużej mierze poza ramami relacji.
Dlaczego tak robię?
No cóż, od pewnego czasu moim głównym priorytetem jest przeżywanie niezwykle intensywnych i gorących odczuć w relacji z bliską mi kobietą.  Trzymanie spraw materialnych poza relacją znacznie ułatwia znalezienie odpowiedniej kobiety i delektowanie się wszystkim, co możemy od niej dostać lub razem z nią nawyprawiać :-)
Spójrzmy dlaczego tak uważam:

Jest rzeczą oczywista, że aby relacja była bardzo udana, to ludzie w tych zakresach, które w niej wchodzą w grę muszą być bardzo kompatybilni. Jak słusznie zauważyła wcześniej jedna z Czytelniczek, dotyczy to też sprawy finansów, które wymagają zbliżonego podejścia jeżeli mają stać się elementem udanego związku.

Jeżeli teraz w moich poszukiwaniach skoncentruję się na tej płaszczyźnie, która jest dla mnie naprawdę ważna, to znacznie szybciej znajdę kogoś pasującego i nie będę musiał iść na różne niepotrzebne kompromisy (kompromis – rozwiązanie z którym żadna ze stron nie jest naprawdę szczęśliwa).
Zilustrujmy to przykładem, przy czym uprzedzam, iż użyte tu dane liczbowe biorę „z powietrza”, nie chodzi mi o naukowy wywód, tylko o zilustrowanie zagadnienia.
Załóżmy czysto roboczo, że przy moich cechach i potrzebach emocjonalnych jedna na sto kobiet może okazać się pasującą partnerką. Załóżmy (bardzo optymistycznie), że przy moich cechach i podejściu do kwestii materialnych jedna na sto kobiet może okazać się pasującą partnerką w tychże kwestiach.

To znaczy, że prawdopodobieństwo znalezienia kobiety, z którą mogę mieć głęboką relację emocjonalną i „odjazdowe” uniesienia i przeżycia wynosi 0,01
Tak samo prawdopodobieństwo znalezienia kobiety, z którą mógłbym stworzyć udaną relację na płaszczyźnie finansowo-materialnej wynosi 0,01

Moje dość długie i urozmaicone doświadczenie życiowe wykazuje, że jeśli chodzi o występowanie tych dwóch rodzajów cech w jednej osobie, to nie ma miedzy nimi jakiejś znaczącej korelacji. Raczej możemy założyć, że posiadanie jednej z nich nie ma większego wpływu na istnienie drugiej. Mówiąc językiem rachunku prawdopodobieństwa możemy przyjąć, że mamy do czynienia z tzw. zdarzeniami niezależnymi, a wtedy prawdopodobieństwo ich jednoczesnego wystąpienia jest iloczynem  prawdopodobieństw każdego ze zdarzeń składowych.

Czyli, jeżeli ktoś chce mieć  udany związek rozciągający się zarówno na sferę emocjonalną jak i materialną to szanse znalezienia odpowiedniego partnera wyglądają przy naszych założeniach następująco:

Szansa że ktoś pasuje nam (i jemu) w obydwu zakresach wynosi 0,01*0,01 = 0,0001 !!!
To oznacza, że o ile w moim przypadku, aby znaleźć osobę, z którą będę miał bardzo udaną relację emocjonalną, statystycznie rzecz biorąc musiałbym poznać 100 kobiet, o tyle ktoś, kto jak większość ludzi chce z partnerem mieć zarówno gorący związek miłosny, jak i udaną wspólnotę gospodarczą, musi poznać 10 000 kobiet aby trafić na tę właściwą !!!

To oznacza dłuuuuugie poszukiwania, podczas kiedy ja i moja partnerka  delektujemy się już pełnią fantastycznych wrażeń i odczuć wzbogacając nawzajem nasze życie.
W praktyce oczywiście większość  osób nie bawi się w takie długie szukanie partnera, idąc zamiast tego na niepotrzebne kompromisy, co na dłuższą metę nie prowadzi do oszałamiających wyników. W rezultacie tych rezygnacji z niektórych własnych potrzeb, w wielu związkach po latach nie ma albo miłości, albo strona materialna kuleje, albo co gorsza i to i to.

Naturalnie możemy znaleźć wyjątki, ale  obserwacja większości długoterminowych relacji opartych na takich kompromisach raczej nastraja pesymistycznie. Rozumiem, że jest rzeczą normalną, iż we wspólnym życiu z realnym człowiekiem trzeba od czasu do czasu zaakceptować różne wzajemne niedoskonałości, ale po co iść na więcej kompromisów, niż jest to absolutnie konieczne? Każdy z nich zmniejsza przecież szanse na długofalowy satysfakcjonujący związek, bo jak mówi stare stwierdzenie „natura nie znosi próżni” i ludzką cechą jest poszukiwanie innych sposobów skompensowania sobie odczuwalnych niedoborów.
Właśnie dlatego, po przetestowaniu w życiu chyba wszelkich możliwych wariantów koncentruję się na tym, co jest dla mnie naprawdę ważne (kompatybilność w sferze uczuciowej) i tam szukam bardzo dokładnie. W zamian zostawiam cały ten kram materialno-finansowy poza nawiasem relacji. To daje dużą skuteczność w zaspokajaniu potrzeb zarówno własnych jak i partnerki.
Zdaję sobie sprawę, że takie podejście jest nieco odmienne od ogólnie przyjętego w społeczeństwie, do tego zapewne pojawiają się typowe pytania co ze wspieraniem partnera, co ze wzajemnym dorabianiem się itp.Nie chcę rozciągać nadmiernie tego postu, więc pozwólcie, że o tych kwestiach napisze następnym razem.

Teraz zapraszam do dyskusji, proszę tylko o uważne przeczytanie powyższego tekstu, zanim będziecie wypowiadać się na jego temat.  Jeżeli macie pytania dotyczące powyższych przemyśleń to oczywiście też chętnie na nie odpowiem.

Komentarze (101) →
Alex W. Barszczewski, 2009-09-06
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Związek a zarobki partnerów?

W dyskusji pod jednym z poprzednich postów nasza Czytelniczka opisała następujący problem:
„……zarabiam przyzwoicie od samego początku. ……. mi absolutnie nigdy nie przyszło do głowy porównywać się z żadnym moich facetów finansowo. Ale to IM przeszkadzało, że zarabiam więcej. I to ONI z czasem co raz gorzej się z tym czuli, …….. Te kilka związków właśnie z tego powodu się rozpadło”

Czytając tę historię i przypominając sobie całe mnóstwo problemów związanych z zarobkami i związkami o których słyszałem zadałem sobie następujące pytanie:

Po co mojemu partnerowi/partnerce informacja ile ja zarabiam??

Wielu z Was zapewne w tym momencie pomyśli „jak to, jak można taka informacje ukrywać przed najbliższą osobą, którą do tego może jeszcze kochamy?”

Zapytam w takim razie:
Czy Wasz związek będzie mniej romantyczny lub pozbawiony głębokich uczuć jeżeli taką informację zachowasz dla siebie???

Jeżeli by tak było, to o czym to świadczy?

Oczywiście kwestii finansów nie można całkowicie pominąć, dlatego podzielę się z Wami moim osobistym podejściem do tego tematu. Nie traktujcie tego jako prawdy objawionej lub czegoś, co każę Wam zaimplementować w Waszym życiu, spójrzcie na to jedynie jako na materiał do własnych przemyśleń.

Dla mnie kwestia finansów jest jednym z bardzo ważnych kryteriów wstępnego doboru partnerki, ale tylko w jednym aspekcie, a mianowicie czy dana osoba (w moim przypadku kobieta :-)) potrafi sama się utrzymać. Jest to bardziej pytanie dotyczące charakteru niż pieniędzy dlatego poziom tego utrzymania się jest mi dość obojętny. Nie przeszkadza np. jeśli ktoś miesięcznie zarabia tyle ile ja w kilka godzin, bo to nie o kwoty chodzi.

Jeżeli ktoś nie jest w stanie sam się utrzymać, to jest to kryterium dyskwalifikujące!!!

Można oczywiście rozważać, że ktoś „miał pecha w życiu” itp. doświadczenie wykazuje jednak, że niestety bardzo często dana sytuacja jest rezultatem podejścia i wyborów danej osoby, która w ten sposób jest za swoją sytuację odpowiedzialna. Jak coś takiego widzicie przed sobą, to uciekajcie gdzie pieprz rośnie!!

Nie oznacza to, że zalecam obojętność w stosunku do takich ludzi, sam pomagam innym w potrzebie, ale nigdy przenigdy nie mieszajcie działań dobroczynnych z relacją damsko męską.To na początku może nas dowartościowywać jako rycerzy/księżniczki na białym koniu, ale przeważnie kończy się źle. Kiedyś napiszę Wam na ten temat wzięty z życia ciąg dalszy bajki o Kopciuszku :-)

Jeżeli już zarabiamy stosunkowo dużo, to dobrą rzeczą do pokazania partnerowi jest  to, że robimy to w sposób w miarę uczciwy i nie związany np. ze światem przestępczym, no ale to już jest due dilligence :-)

Tyle na ten temat. Ile ja zarabiam, ile mam na koncie to całkowicie moja sprawa, tak samo nie wypytuję tego partnerki.

Jeżeli w tym aspekcie jest miedzy nami duża dysproporcja, która uniemożliwia lub poważnie utrudnia partycypację drugiej osoby np. w kosztach wspólnych wyjazdów, to po prostu taktownie uświadamiam partnerkę, że mamy wystarczające zasoby, aby to przeprowadzić i nasze przedsięwzięcie należy właśnie potraktować jako wspólne wykorzystanie tychże zasobów. Życia nie możemy przecież sprowadzić do tak banalnej kwestii jak pieniądze i równych „składek” !!

Nie zmienia to faktu, że nadal to ile zarabiam lub mam na koncie pozostaje sprawą moją i mojego aktualnego Urzędu Skarbowego. Tak jest lepiej.

W następnym poście napiszę o innym problemie, który może zablokować Wam w przyszłości drogę do bardzo ciekawego związku, a którego istnienie nie jest taki oczywiste dla większości ludzi.

Na razie zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Komentarze (180) →
Alex W. Barszczewski, 2009-08-25
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Motywacja i zarządzanie

Jak często rozmawiać jeden-na-jeden z pracownikiem?

W jednym z komentarzy do poprzedniego postu TesTeq powołując się na Manager Tools postawił tezę, że manager powinien odbywać cotygodniowe półgodzinne one-to-one z pracownikiem, cytuję:

„Potrzebna jest cotygodniowa 30-minutowa rozmowa na trzy tematy:

– 10 Mins For Them
– 10 Mins For You
– 10 Mins For Career/Growth/Development
”

No cóż, o ile faktem jest, że tradycyjna ocena roczna/półroczna to o wiele za mało bezpośredniego kontaktu manager-pracownik, o tyle rozwiązanie proponowane przez TesTeq uważam za bardzo niepraktyczne, chyba że mówimy o jakimś urzędzie, albo o firmie, która jak wiele polskich monopoli nie stoi w obliczy ostrej walki konkurencyjnej

Praktyka polegająca na półgodzinnej indywidualnej rozmowie z każdym pracownikiem i to do tego co tydzień brzmi w teorii bardzo pięknie, niemniej ma parę istotnych wad:

  • zakłada, że np. 10 osobowy dział może sobie pozwolić na regularne wyjmowanie co miesiąc 20 godzin pracy, które nie będą bezpośrednio spożytkowane na wykonanie zadań, do których został powołany, plus co najmniej 20 godzin pracy managera (na same rozmowy, o odpowiednim przygotowaniu do nich już nie wspominam). Wiele czołowych firm na tyle zredukowało zatrudnienie (w poszukiwaniu efektywności i shareholder value), że ludzie są „zarobieni” od rana do wieczora i perspektywa cotygodniowego trzymania sie za rączki z managerem jest dla obydwu stron absurdalna, tym bardziej że w wielu wypadkach całkowicie niepotrzebna, o czym napisze poniżej
  • nie bierze pod uwagę, że w niektórych przypadkach (np konsultanci SAP) mówimy o konkretnych kosztach, kiedy zamiast wysłać takiego specjalistę do klienta (i wystawić fakturę) trzymamy go na cotygodniowej rozmowie w firmie. Mówię tutaj nie o tym ile taki konsultant zarabia, ale o tym za ile firma wystawia za niego fakturę klientowi. Jeżeli mamy kilka takich teamów i dodamy całkowity koszt w ciągu roku, to pojawi się pytanie, czy taki sam rezultat nie można osiągnąć taniej (można :-))
  • nie bierze pod uwagę faktu, że dziś wiele osób nie pracuje w biurze, lecz często w terenie i ten teren czasem może oznaczać drugi koniec świata. Niektórzy ludzie pracują miesiącami nawet na innych kontynentach i cotygodniowe one-to-one z nimi oznaczałoby duże  trudności natury logistycznej
  • i wreszcie last but not least takie cotygodniowe one-to-one z każdym pracownikiem w wypadku dobrych teamów sa niepotrzebne

Zastanówmy się przez chwilę dlaczego niepotrzebne:

  • wielu managerów stosuje politykę otwartych drzwi, co w połączeniu z management by walking around  pozwala na omówienie problematycznych kwestii wtedy, kiedy się pojawiają bez konieczności sztywnego ustalania cotygodniowych terminów jeden na jeden.
  • jeżeli chodzi o o planowanie rozwoju i kariery, to całkowicie wystarcza okres półroczny, wszystko poniżej to będą doraźne działania, a nie o to przecież chodzi
  • w dobrych firmach pojawia się coraz silniejsza tendencja do tworzenia samozarządzających się zespołów (nawiasem mówiąc tworzenie takich na wysokich szczeblach jest jedną z moich specjalności). Taki team wiele rzeczy załatwia pomiędzy sobą, bez konieczności angażowania managera, bezpośredni feedback i presja grupy wystarczają. To tego służą spotkania zespołu.
  • naprawdę dobrzy pracownicy działają (w miarę możliwości) jak firma w firmie, sami bardzo dobrze dbając o „zlecenia”, „klientów” i własny rozwój. Managera potrzebują w wypadku spraw „grubszych” lub awaryjnych, a nie do cotygodniowego rozmawiania o karierze i rozwoju. Mam kilka takich (bardzo zajętych) osób przed oczami, i jeśli manager zaproponowałby im cotygodniowe one-to-one to co najmniej dziwnie by na niego spojrzeli :-)

Tyle rozważań na szybko napisanych przez praktyka, kto regularnie musi dostarczać rezultatów w kilku porządnych firmach i pracuje z bardzo dobrymi ludźmi. Możecie mieć inne doświadczenia i dlatego zapraszam do dyskusji w komentarzach a sam na par godzin udaję się na plażę :-)
Gypsy Time ma swoje prawa :-)

Komentarze (102) →
Alex W. Barszczewski, 2009-08-16
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jak mocna jest Twoja pozycja w firmie?

Pamiętacie posty o wartości rynkowej i byciu jedynym na liście? Dzisiaj mam dla Was test przy pomocy którego możecie sprawdzić na ile w rzeczywistości macie silną pozycję w firmie.

Pomyślcie sobie (albo najlepiej zróbcie to faktycznie :-)), że idziecie do Waszego bezpośredniego przełożonego i pytacie:

” Wyobraź sobie, że przychodzę do Ciebie i komunikuję, że w najbliższym czasie zamierzam podjąć podobną do obecnej pracę i to w firmie o podobnym profilu. Czy i co zrobiłbyś aby mnie zatrzymać tutaj?”

Mamy następujące możliwości:

  1. boisz się w ogóle zadać przełożonemu takie pytanie – Twoja pozycja w firmie jest słabiutka, tak słaba, że na pewne tematy nawet nie możesz porozmawiać
  2. przełożony mówi „nic nie mogę zrobić” – pozycja całego działu (i przełożonego) jest słaba, co oczywiście przekłada się na Twoją słabość. Przy najbliższej restrukturyzacji możesz łatwo pójść pod topór
  3. przełożony mówi „a idź sobie”, „życzę szczęścia”  lub coś podobnego – Twoja osobista pozycja jest słaba, ryzyko patrz powyżej
  4. przełożony nie chce na ten temat rozmawiać obawiając się, że dałby Ci zbyt wiele argumentów na podwyżkę – być może jest on świadom że dostajesz wynagrodzenie poniżej tego, co powinieneś :-)
  5. przełożony pokazuje, że bardzo mu zależy na tym abyś pozostał w obecnej firmie – masz silną pozycje, do której długoterminowo powinien dążyć każdy pracownik/zleceniobiorca
  6. przełożony zaczyna wypytywać się o szczegóły – pewnie był na moim szkoleniu i wie, że zanim cokolwiek powie to powinien zdobyć jak największą ilość informacji :-) Powiedz mu wtedy dokładnie o co Ci chodzi (zbadanie Twojego znaczenia w firmie) po czym obstawaj przy uzyskaniu odpowiedzi. Tę odpowiedź ewaluuj jak w punktach 1-5

Możecie się śmiać, ale są firmy, które w procesie ciągłego udoskonalania jakości „czynnika ludzkiego” każą takie ćwiczenia robić managerom!
Jeżeli nasz osobisty rezultat leży gdzieś w zakresie przypadków 1-4 to należy traktować to jako poważny sygnał ostrzegawczy.  W takiej sytuacji dobrze jest podjąć jakiekolwiek działania naprawcze, a na pewno wstrzymać sie od podejmowania długoterminowych zobowiązań typu kredyty, dzieci itp. W dzisiejszej niepewnej sytuacji ekonomicznej ryzyko obudzenia się z ręką w przysłowiowym nocniku jest zbyt duże. Fakt, że większość pracującej populacji ma słabą pozycje w miejscu pracy nie powinien być żadną pociechą. Jak spadnie topór zwolnień nic Wam to nie pomoże, a jak wiem też z osobistych doświadczeń, walka o ekonomiczne przetrwanie to nic zabawnego.
Ciekaw jestem, do jakich wniosków dojdziecie :-)

PS: Post o bajkach cz.2 powstaje w powoli, bo wymaga on dużego wyczucia a na razie mam wenę do kreatywnego rozwiązywania zagadnień biznesowych

Komentarze (41) →
Alex W. Barszczewski, 2009-08-11
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Czego możemy nauczyć się z bajek cz. 1

W najbliższych postach przyjrzyjmy się dwóm bajkom i praktycznym wnioskom, jakie możemy z nich wyciągnąć.

Pamiętacie bajkę o śpiącej królewnie?

Zaczarowana przez złą wróżkę  królewna spała głębokim snem i tylko pocałunek księcia mógł ją z tego snu obudzić. Zwróćcie uwagę, że obudzić księżniczkę mógł nie pocałunek jakiegokolwiek chłopa z ludu, posiadacza męskich organów płciowych, lecz musiał to być prawdziwy książę.

Co to ma wspólnego z rzeczywistością?

Bardzo wiele, gdyż znakomita większość heteroseksualnych kobiet potrzebuje takiego „pocałunku” tego specjalnego faceta, aby w pełni obudzić swoja kobiecość. Mam przy tym na myśli nie tylko czysto seksualną jej stronę (co też jest niezmiernie ważne, zwłaszcza w obliczu potencjału tkwiącego w Paniach), ale też w szerszym sensie emocjonalnym.

Jak tak rozglądam się wokoło, to widzę wiele kobiecych twarzy pozbawionych tej iskry. Ich właścicielki, często z nieświadomości tego, co w ogóle jest możliwe, pozwoliły zredukować swoją kobiecość do roli mrówki-robotnicy, pomocy domowej, maszyny rozpłodowej, wieszaka na ładne ciuchy i biżuterię, czy też prowiantu seksualnego. A wszystko to poprzez wynikające z presji środowiska lub słabego poczucia własnej wartości, pogodzenie się na „chłopa z ludu”, zamiast wytrwałych poszukiwań tej właściwej osoby.
Nie szkoda Wam życia na coś takiego?

Abyśmy się dobrze zrozumieli, nie chodzi o to, aby bezczynnie czekać na tego jedynego, bo to uczyni Was mniej atrakcyjnymi i zgorzkniałymi, a poza tym gdzie macie zdobywać doświadczenia w obchodzeniu się z mężczyznami. Dlatego właśnie wiele kobiet wchodzi w bardzo różne, często dość pokręcone relacje, które w jakiś sposób zaspokajają ich różnorakie potrzeby, o czym napiszę w jednym z następnych postów zatytułowanym „Od fuck buddies do związku 24/7„.Jak kto to robi, to jest jego osobisty wybór. Ważne jest tylko, aby nie cementować tych prowizorycznych relacji w jakikolwiek sposób, no i oczywiście stosowanie zasady „wsio wzmożno, tolko ostorożno”
W tym wszystkim, robiąc przegląd własnej sytuacji należy uczciwie odpowiedzieć sobie samej, czy takiego specjalnego mężczyznę już spotkałyście na swojej drodze życia i miałyście z nim naprawdę bliską relację przy czym jest wszystko jedno, czy ona trwa nadal, czy też się skończyła. Jeżeli nie, to na Waszym miejscu wyruszyłbym na intensywne poszukiwania, bo duży skok Waszej jakości życia jest jeszcze przed Wami.
Ten książę niekoniecznie będzie chłopakiem jak z żurnala, czy też multimilionerem. Tutaj potrzebne są zupełnie inne cechy, kombinacja inteligencji emocjonalnej, samczej męskości (tak, tak!!), popartej doświadczeniem prawdziwej sympatii do kobiet, empatii i bardzo dużego wyczucia. Ze smutkiem stwierdzam, że większość biegających wokoło Panów nie ma takiego zestawu cech, dlatego sprawa znalezienia tego właściwego nie jest trywialna. Niemniej warto jest aktywnie szukać i próbować, jak traficie, to najlepiej poznacie po rezultatach :-)

Zdaje sobie sprawę, że będziecie z tym miały sporo zachodu, a sama rada dla wielu Czytelniczek i Czytelników będzie kontrowersyjna, ale stawką jest Wasze spełnione życie jako kobiety, a o to z pewnością warto się postarać.

W następnym poście dla równowagi napiszę coś do Panów opierając się na bajce o księciu zamienionym w żabę i obiecuję że nie będę specjalnie oszczędzał moich współtowarzyszy płci:-)

Na razie zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Komentarze (142) →
Alex W. Barszczewski, 2009-07-17
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Wolisz 100% przeciętności, czy 10% czegoś super?

Wielu ludzi zadaje sobie powyższe pytanie w kontekście biznesowym rozważając, czy lepiej jest być jedynym właścicielem firmy, która „jakoś” trwa na rynku, czy też może po prostu udziałowcem w prężnym i odnoszącym sukcesy przedsięwzięciu. Obydwa podejścia mają wady i zalety, ale  jako że większość z nas nie stoi akurat przed taką decyzją zajmijmy się dziś podobnym pytaniem w odniesieniu do naszych relacji z innymi ludźmi. Tutaj mianowicie często w naszych wyobrażeniach pojawiają się sprzeczności, które w praktyce utrudniają nam osiągnięcie tego, na czym nam naprawdę zależy i z pewnością warto o tym podyskutować.

Jeżeli pominiemy  w naszych rozważaniach dość liczną grupę tych, którzy szukają osób słabszych,  często aby dowartościowywać się ich kosztem (nie róbcie tego!!) to słusznym będzie stwierdzenie, że wielu z nas pragnie mieć partnerów mocnych, pełnych energii, silnie stojących na nogach  i radzących sobie w życiu. W naszych wyobrażeniach mają to być ludzie o pewnej pozycji i osiągnięciach w życiu, niekoniecznie zresztą natury biznesowej.

Problem pojawia się wtedy, jeżeli tym wyobrażeniom towarzyszy życzenie, abyśmy dla tych partnerów byli głównym, a najlepiej jedynym punktem zainteresowania. Takie pragnienie często występuje podświadomie, co dodatkowo pogarsza sprawę, bo „coś nam przeszkadza”, ale nie zdajemy sobie dokładnie sprawy z tego co to jest.
Szkopuł w tym, że ci naprawdę bardzo ciekawi ludzie, zanim nas spotkali mieli już zapewne dość interesujące i wypełnione różnymi aktywnościami życie. To życie zresztą ukształtowało ich w taki właśnie sposób, że stali się dla nas atrakcyjni. Jak teraz możemy rozsądnie od nich oczekiwać, że  „wyamputują sobie” ze swojej rzeczywistości elementy naprawdę dla nich ważne tylko po to, aby wspólnie z nami jak najwięcej celebrować aktualny związek?
Przyznaję, takie akty „samookaleczenia” zdarzają się, sam wielokrotnie w stanie ciężkiego zakochania gotów byłem zrezygnować z wielu rzeczy (i co gorsza rezygnowałem!!!), ale długoterminowo nie jest to dobry pomysł. Normalnie taka osoba, zwłaszcza mając już pewne doświadczenie,  jest w pełni świadoma, że jej życie w nowym związku powinno pozostać co najmniej tak barwnym i różnorodnym jak dotychczas, a nowa relacja ma sens, jeśli będzie jego wzbogaceniem, a nie szeroko rozumianą kastracją. Mając do tego dość silną osobowość taki człowiek nie pozwoli sobie tak łatwo na ograniczanie swobody tego, czym się zajmuje i w jaki sposób spędza swój czas. Oczywiście jest on gotów spędzać jego cześć z nami, poświęcając nam wtedy 100% swojej uwagi (inaczej taka relacja nie miałaby dużego sensu), ale prawie na pewno nie będzie to 100% jego czasu w ogóle, czasem dostaniemy tylko kilka procent. To ostatnie naturalnie nie dotyczy różnych sytuacji awaryjnych, mówimy teraz o normalnym dniu codziennym.
W takiej sytuacji wiele osób mówi ” ja czegoś takiego nie chcę, poszukam sobie kogoś, dla kogo będę głównym elementem jego życia„. Mają do tego oczywiście pełne prawo, tylko warto zastanowić się nad konsekwencjami takiego podejścia. Jeżeli dla kogoś staję się sensem jego życia (ulubiony motyw wielu piosenek, filmów i książek), to chyba tego sensownego życia przede mną nie było tam za wiele. Czy na pewno chcemy bliskiej relacji z takim człowiekiem? Wbrew powszechnemu mniemaniu w wypadku ludzi dwie niekompletne połówki nie tworzą jednej całości, lecz w najlepszym przypadku Frankensteina :-) Lepiej pracować nad tym, aby samemu być mniej, czy bardziej harmonijną całością i potem poszukać takiegoż partnera, tylko że wtedy znowu musimy liczyć się z tym, że w żadnym wypadku nie będziemy go mieli „na własność”.
Jak widać z powyższego, mamy realistycznie rzecz biorąc trzy opcje:

  • gonić za karmioną przez media iluzją, że gdzieś znajdziemy bogatego (w szerokim tego słowa znaczeniu) człowieka, który od momentu ( poznania się, powiedzenia sobie „kocham”, ślubu – niepotrzebne skreślić) będzie „tylko dla nas”
  • postawić kryterium „tylko dla mnie” na wysokim miejscu, eliminując w ten sposób potencjalnie  najciekawszych kandydatów
  • zaakceptować fakt, że najatrakcyjniejszych ludzi będziemy w jakiś sposób zawsze dzielić z resztą świata i korzystać z wyjątkowych chwil i doświadczeń, które możemy z nimi przeżyć

Jak zwykle w życiu, każde z Was musi sam zdecydować, dobrze jest tylko zastanowić się nad opcjami, które mamy i konsekwencjami ich wyboru. Temat nie jest czarno-biały i dlatego serdecznie zapraszam do dyskusji w komentarzach.

PS: Jeżeli chodzi o moje osobiste nastawienie do tematu, to dobrze oddaje je nieco zmodyfikowany (bo w tłumaczeniu był czasownik „używać”) cytat z książki Stendahl’a „O miłości”, którą przeczytałem wiele lat temu:

„Posiadać jest niczym, delektować się jest wszystkim„

Komentarze (237) →
Alex W. Barszczewski, 2009-07-11
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Projekt „Aniołki Alexa” rozpoczęty !

Dziś w południe długim obiadem w „Różanej” zainaugurowaliśmy nowy prowadzony przeze mnie projekt obejmujący Czytelniczki i Czytelników blogu.

Trzy uczestniczki Monika, Żaneta i Justyna będą miały okazję, aby w najbliższych miesiącach nauczyć się nie tylko nowych umiejętności w zakresie komunikacji, nawiązywania kontaktów, negocjacji i tym podobnych rzeczy, lecz też poznać tajniki radzenia sobie jako kobieta w życiu zawodowym, co w naszym kraju wciąż bywa problematyczne. Tutaj mam dużo doświadczenia z mojej normalnej działalności biznesowej i chętnie udostępnię im te wiedzę.

Jak daleko w tych naukach się posuniemy zależy w dużej mierze od uczestniczek, bo taki trening nie jest całkiem łatwy, w każdym razie potencjał mają spory i teoretycznie mogą osiągnąć bardzo wiele. Ja jestem gotowy :-)
img_9628.jpg

Interesujący dla wszystkich może być opis, jak do tego projektu doszło, bo jest to niezły przykład jak można tworzyć i wykorzystywać sposobności.

Wszystko zaczęło się  od chodzenia na Power Walk. Monika, Żaneta i Justyna zwróciły moją uwagę, bo nie tylko przyjeżdżały na te marsze z odległych końców Warszawy, ale też robiły to bardzo regularnie. Do tego za każdym razem mieliśmy ciekawe rozmowy o bardzo szerokim zakresie tematów.

Któregoś dnia opowiadałem o tym, z jakiego rodzaju wyzwaniami mają do czynienia kobiety działające na eksponowanych stanowiskach i jak wspieram je w pracy. Wtedy Żaneta zapytała ” a może zrobiłbyś nam takie szkolenie?” Lubię ludzi z inicjatywą, więc powiedziałem, że jeśli stworzą team i wymyślą jakąś ciekawą koncepcję to ewentualnie poprowadzę taką grupę. Jakieś dwa tygodnie później zameldowały mi, że koncepcja jest gotowa. To, co mi się podobało, to fakt, iż mimo że w tej trójce każda z nich jest inna,  w bardzo naturalny sposób i bez mojego udziału stworzyły one zespół, który zabrał się do pracy.

To spowodowało, że kiedy spotkaliśmy się na prezentacji ich pomysłu, to mimo pewnych jego „chropowatości” i niedoskonałości zgodziłem się wystartować cały projekt.

Pozostała nam jeszcze kwestia nazwy całego przedsięwzięcia i zaproponowane przez uczestniczki  „Aniołki Alexa” przypadły nam wszystkim do gustu więc tak zostało :-) Oczywiście w przeciwieństwie do filmu i Charliego dziewczyny nie będą ścigać przestępców, a ja nie będę z nimi komunikował przez głośnik, ale „Aniołki” brzmią dobrze, nieprawdaż  :-)
Dziś właśnie mieliśmy oficjalny początek, zaczynając kilkugodzinną rozmową w miłym otoczeniu i przy dobrym jedzeniu. Następnym razem spotkamy się już na twardym treningu, potem zobaczymy co będzie dalej. Ja jestem ciekaw co z tego wyniknie za kilka lat.
PS: Na publikację zdjęcia i imion uczestniczek uzyskałem oczywiście ich zgodę.

Komentarze (62) →
Alex W. Barszczewski, 2009-06-21
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jak NIE prowadzić rozmowy

Kilka dni temu natknąłem się w internecie na informacje, że młody ekspert Rafał Trzaskowski mimo startu z beznadziejnej, czwartej pozycji na liście jednej z partii dostał się do Parlamentu Europejskiego. To, w porównaniu z pewnym politykiem z Krakowa, który dopiero uczy się podstaw angielskiego (Trzaskowski zna 4 języki i jest specjalista od europeistyki) było dla mnie pozytywnym znakiem zmian w Polsce i zacząłem trochę szukać w sieci więcej informacji na jego temat. Między innymi natknąłem się na zapis programu „Dzień dobry TVN” w którym dwóch prowadzących w miarę swoich umiejętności starało się poprowadzić z nim rozmowę na temat jego sukcesu. Nie oglądam zbyt wiele polskiej telewizji (powody znajdziecie na końcu postu), ale prowadzący to chyba osoby dość długo w niej obecne, więc pozwolę sobie nazwać je „profesjonalistka” i „profesjonalista”. Dlaczego w cudzysłowie? Zaraz zobaczycie :-)

Najpierw otwórzcie ten link: http://www.onet.tv/robie-to-tylko-dla-rafala,5130203,1,klip.html#

najlepiej równolegle z oknem, w którym macie ten blog i pooglądajmy co się tam dzieje.
Pani prowadząca program rozpoczyna bardzo dobrym pytaniem otwartym „Jak się wygrywa kampanię do Europarlamentu?”. Brawo!! Niestety to już chyba ostatnie tego typu pytanie w tym programie.

1:51 pierwsze pytanie męskiego „profesjonalisty”, oczywiście zamknięte („czy”), ten pan zamiast się czegoś dowiedzieć próbuje potwierdzić jedna ze swoich dwóch hipotez
Mimo tego gość programu próbuje coś powiedzieć ale….
1:58 pani „profesjonalistka” przerywa mu wprowadzając temat Obamy, trochę jak małe dziecko chcące się pochwalić, że o czymś takim słyszało. Zobaczcie sami
2:22 „profesjonalista” znów próbuje potwierdzić jakąś swoja hipotezę zadając pytanie zamknięte :-)
Pamiętajcie, zadając takie pytania zazwyczaj możesz tylko sprawdzić coś, co już wiesz lub przypuszczasz. Aby dowiedzieć się czegoś całkiem nowego, czegoś, co Tobie nawet nie przyszłoby do głowy znacznie lepiej zadawać pytania otwarte o czym napiszę poniżej. To są elementarne rzeczy, których uczy się początkujących sprzedawców i managerów !!
OK, ale jedźmy dalej…
Gość programu odpowiada na pytanie, ale niezbyt długo jest mu to dane :-)

W 2:38 „profesjonalistka” przerywa mu w pół zdania aby popisać się (kiepską) znajomością wieku w jakim idzie się do szkoły :-)
Pamiętajcie, nigdy, przenigdy tego nie róbcie!!! Takie przerwanie to powiedzenie rozmówcy „mam gdzieś, co teraz mówisz, teraz ja muszę zabłysnąć!!!” Bardzo psuje to dobry klimat rozmowy, a zrobione z ludźmi mojego pokroju natychmiast prowadzi do problemów, bo my na takie traktowanie nas nie pozwalamy :-)
Młody eurodeputowany pozwala na to i zaczyna odpowiadać ale po 2 sekundach ponownie przerywa mu „profesjonalista”
Potem pokazują kolejny klip, więc nie ma okazji do popełniania błędów :-)
Po klipie kolejne pytanie jest znowu zamknięte („czy”), tym razem do drugiego gościa programu. Jako wprawka wymyślcie w ciągu 5 sekund znacznie lepsze pytanie otwarte. Proste, nieprawdaż?
Zapytana pani jest ekspertem od komunikacji, tutaj pozwolę sobie powstrzymać się od komentarzy na temat jej wypowiedzi, może miała tremę przed kamerą i to potrafię zrozumieć.
Plus dla niej, że nie pozwoliła „profesjonaliście” przerwać sobie kolejnym pytaniem… zamkniętym (ok 4:38) i kontynuowała wypowiedź do kolejnej próby „profesjonalisty” (ok 4:52). Tam znowu padło pytanie zamknięte, na które ta pani tym razem odpowiedziała. Oczywiście nie do końca, bo tym razem „profesjonalistka” musiała zaakcentować swoje istnienie ok. 5:10
Dalej już nie będę się pastwił nad czyimś niedouczeniem, obejrzyjcie sobie sami i zwróćcie uwagę jak często przerywa się rozmówcy w pół zdania, jak często wyraźnie chodzi o pokazanie siebie przez któregoś z prowadzących i jak ubogi jest repertuar pytań otwartych przez nich używanych..
To pomoże  Wam rozwinąć postrzeganie takich rzeczy i odpowiednia pracę nad własnymi umiejętnościami.
Zabierzcie na dalszą drogę życia następujące wnioski:

  1. w kulturalnej rozmowie nie będącej słowotokiem jednej osoby nigdy przenigdy nie przerywaj rozmówcy w pół zdania. Wszystko jedno ile masz lat, jakie stanowisko czy wykształcenie – takie zachowanie zdradza „buraka” bez elementarnej ogłady. I powszechność takich zachowań nie jest żadnym usprawiedliwieniem, bo w pewnych kręgach będziesz bezlitośnie „odstrzelony”
  2. jeżeli naprawdę chcesz się czegoś dowiedzieć, a nie tylko potwierdzić jakąś własną hipotezę, to zamiast zadawać pytania zamknięte („czy” + Twoja hipoteza) używaj pytań otwartych np „co sądzisz o….”, „w jaki sposób…”, „jak….”, „skąd…..” itp. Zadaj takie pytanie a potem słuchaj uważnie, często będziesz zdumiony jakich rzeczy sie dowiesz.
  3. oglądanie wielu programów polskiej telewizji jest szkodliwe, bo niechcący możecie przejąć niewłaściwe nawyki prowadzenia rozmowy. Pisze to całkiem serio, widzę potem takie rzeczy na szkoleniach i coachingach!!

Zwróćcie uwagę, że zazwyczaj piszę „use your judgement”, ale tym razem powyższe punkty nie są opcjonalne!!

Nie wyklucza to oczywiście dyskusji, na którą zapraszam :-)

Komentarze (90) →
Alex W. Barszczewski, 2009-06-14
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

Zrób to po swojemu – post gościnny

Dzisiaj zapraszam do przeczytania postu gościnnego napisanego przez Artura Jaworskiego.  Omawia on temat, na który z pewnością istnieje wiele idących w bardzo różnych kierunkach poglądów, które często prowadzą do gorącej wymiany zdań. Jestem pewien, że na tym blogu potrafimy kulturalnie dyskutować i o takich rzeczach, do czego zapraszam
_____________________________________________________________________

Ja, jak większość Polaków wychowany byłem zgodnie z tradycjami chrześcijańskimi. Od najmłodszych lat wiele rzeczy kazano mi przyjmować na wiarę i kierować się w tym sercem a nie rozumem. Jednakże z biegiem lat ta rozumna, logiczna część mojej osoby zaczęła głośno protestować i zgłaszać, że coś jest nie tak, coś wymaga przemyśleń i argumentacji.
Po prostu czułem wewnętrznie, że wtłaczane mi przez religię „prawdy” utrudniały mi świadome i własne określenie poglądów na Wszechświat, życie i źródła moralności. To uczucie narastało wraz z ilością przyswajanej przeze mnie wiedzy na temat świata i praw w nim obowiązujących.
Logicznie dla mnie wyglądała argumentacja, że z religii (nauk z starego i nowego testamentu oraz aktualnych decyzji Kościoła) nie można wybierać sobie elementów, które nam odpowiadają a pozostałe odrzucać. Wymagana jest pełna akceptacja dla wszystkich aspektów religii. Powagi tym stwierdzeniom dodaje fakt, że Bóg jest wszechmogący, więc z łatwością przejrzy oszusta. W ważne dla mnie sprawy angażuje się całym sobą, nie akceptuję tu rozwiązań pośrednich. Ponadto, jest dla mnie niezwykle istotne, aby być osobą wewnętrznie spójną, to jest uzewnętrzniać swoimi działaniami to, z czym całym sobą się zgadzam. W związku z tym w kwestiach religii widziałem poniższe możliwości:

  1. Bycie oszustem udającym wiarę (powtarzanie grzechów, brak regularności w chodzeniu do kościoła, uważanie za zło współżycie przed ślubem czy z osoba tej samej płci, brak akceptacji do eutanazji dla cierpiących itp.) – nie do zaakceptowania
  2. Bycie uczciwym wierzącym (akceptacja dla nauki nowego i starego testamentu oraz bieżącej polityki kościoła) – akceptowalne
  3. Bycie uczciwym sceptykiem (ateizm) – akceptowalne

Tak, więc postanowiłem poszukać, czy jest coś w mojej religii, co uniemożliwi mi bycie uczciwym wierzącym.
Kara, grzech i poczucie winy
Matką i ojcem wszelkich grzechów jest zjedzenie symbolicznego owocu przez Adama i Ewę. Za to właśnie zostali oni wygnani z raju, odebrano im prawo do życia wiecznego i skazano na ciężką pracę (Adam) i cierpienia (Ewa, bóle porodowe). Grzech ten ma być przekazywany w linii męskiej (nasienie). Nasuwa się pytanie: jaka etyka skazuje każde dziecko, nawet jeszcze zanim się narodzi, na dziedziczenie grzechu, który popełnili jego odlegli przodkowie. Grzech, poczucie winy, kary, zakazy są powszechnymi elementami katolickiej religii. Bardzo zgrabnie podsumował to Sam Harris w „Liście do Chrześcijańskiego Narodu”: „Troszczycie się głownie o to, że Stwórca czuje się osobiście urażony czymś, co ludzie robią, kiedy zdejmują ubrania. Wasza pruderia dzień po dniu tylko pogłębia ludzkie nieszczęście.” Ja też uważam, że koncentrowanie życia wokół przestrzegania zakazów ogranicza jego pełne doświadczanie oraz skutecznie obniża poczucie własnej wartości.
Następnie moja religia przedstawia sposób na odkupienie odziedziczonego po Adamie grzechu. Były nią tortury i egzekucja syna Bożego Jezusa Chrystusa. Od tego czasu Jezus jest odkupicielem wszystkich grzechów, zarówno tych już popełnionych jak i przyszłych, które jeszcze nie nastąpiły. Richard Dawkins w „Bogu urojonym” zauważa tu pewną oczywistość: „(…) idea odkupienia – stanowiąca sedno doktryny chrześcijańskiej – jest znieprawiona, sadomasochistyczna i odpychająca. Odrzucić ją należy z jeszcze jednego powodu: jest zupełnie absurdalna, choć za sprawą jej wszechobecności przestaliśmy ją dostrzegać. Przecież gdyby Bóg chciał naprawdę odpuścić nasze grzechy, dlaczego nie mógł ich po prostu wybaczyć, oszczędzając sobie męczarni i egzekucji, dzięki czemu zaoszczędziłby również przyszłym pokoleniom Żydów pogromów i ciągłych oskarżeń o udział w „zabiciu Chrystusa””
Ktoś mógłby powiedzieć: „Musi istnieć religia, bo gdyby nie istniała życie byłoby puste i bezcelowe bez najmniejszego sensu”. Jak dla mnie w takim podejściu jest duże zagrożenie, a mianowicie uznanie, że to Bóg a nie my sami ma ponosić odpowiedzialność za nadanie sensu i celowości naszemu życiu. Dla mnie prawdziwe jest inne stwierdzenie, nasze życie ma tyle sensu, celowości i pasji na ile sami je takim uczynimy. Jeżeli tylko chcemy, możemy sprawić, aby było naprawdę cudowne.
W naszym globalnym społeczeństwie występuje powszechna akceptacja dla różnorodnych poglądów religijnych. Mało tego, uznaje się je za domenę szczególnie drażliwą, wymagającą chronienia murem wymuszonego szacunku, że przysługuje im coś na kształt poselskiego immunitetu niewystępującego w żadnej innej sferze życia społecznego. Cóż dopóki akceptować będziemy zasadę, że przekonania religijne muszą być respektowane, bo są przekonaniami religijnymi, musimy pogodzić się z faktem, że wielu zamachowców-samobójców zasługuje na szacunek. Wszak działają w imię swoich przekonań religijnych, a po wykonaniu akcji przenoszą się do nowego życia w wiecznej chwale.
Gdy jasne dla mnie się stało, że najbliżej mi do uczciwego sceptycyzmu. Z pełną świadomością odrzuciłem wpajane przez religię poczucie winy oraz ślepe wierzenie w rzeczy, które sprzeczne są z moim samodzielnie przemyślanymi poglądami na świat. Od tego momentu czuję się znacznie lepiej, wewnętrznie spójny i spokojny.
Nie wykluczam istnienia Boga, nie mam na to dowodów, jednakże prawdopodobieństwo jego istnienia szacuję na bardzo niskie.
Gdy ktoś mnie pyta czy jestem ateistą ? Odpowiadam, że oczywiście tak samo jak i pytający. Bo zapewne nie wierzy w greckiego Zeusa, rzymską Wenus czy w wiarę Inków, że Słońce jest ich stwórcą i Bogiem. Ja wiem, że Słońce powstało w wyniku kondensacji obłoków galaktycznego gazu, jest kulą zbudowaną między innymi z wodoru, który w wyniku reakcji jądrowych przetwarzany jest na hel. Inkowie w imię swoich przekonań religijnych, składali dla Słońca ofiary z małych dziewczynek. Dziś może to szokować i wydawać się oburzające, tak samo jak w przyszłości może być z aktualnym Bogiem i religią.
Z uwagi na możliwość pojawienia się zachowań ekstremistycznych, które politycy nazywają terroryzmem czy wykorzystania religii jako narzędzia manipulacji i wywierania wpływu, moim zdaniem warto o tym dyskutować, do czego serdecznie zapraszam.
Ponadto zainwestowanie chwili czasu na porządne przemyślenie tego tematu oraz opracowanie własnych reguł i zasad moralnych ma bardzo korzystny stosunek korzyści do zużytych zasobów.

Pozdrawiam, Artur

_____________________________________________________________________

Artur Jaworski (www.arturjaworski.net)

Jest szefem firmy odpowiedzialnej za jakość jego życia, gdzie zajmuje się strategią, planowaniem oraz wdrażaniem założeń. Konsultant SAP w obszarze Gospodarki Remontowej i Materiałowej z zaliczonymi dwoma egzaminami certyfikacyjnymi:
SAP Consultant Certification Solution Consultant mySAP PLM – Asset Life-Cycle Management – Plant Maintenance (2003) SAP Consultant Certification Solution Consultant – SAP Solution Manager 4.0 Implementation Tools

Doświadczenie zawodowe zdobywał w projektach dla różnych przedsiębiorstw od elektrowni po zakłady wytwarzające szkło czy specjalizujących się w badaniach genetycznych niemowlaków.
W wolnym czasie lubi czytać, rozmyślać i pomagać innym.

Komentarze (232) →
Alex W. Barszczewski, 2009-06-07
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 46 of 80« First...102030«4445464748»506070...Last »
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • List od Czytelnika  (19)
    • Elżbieta: Witam, Osobiście polecam...
    • Ewa W: Krysia S, tak, widziałam...
    • KrysiaS: Ewa W, napisałaś...
    • Stella: Witajcie Uważam Autorze...
    • Ewa W: Krysia S, być może tak jest...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • kleks: Hej Alex, Po przemyśleniach...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Ja...
    • kleks: Hej Alex. To mam na myśli:...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Wczoraj...
    • kleks: Ewo, piszesz: „Żeby mieć...
  • Upierdliwy klient wewnętrzny działu IT cz.2  (26)
    • Agnieszka M.: Odpowiadam z...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • ms: Chodzi mi o to, ze moze dobrze...
    • Ewa W: Robert, Czy wszystko, czym...
    • Alex W. Barszczewski: Robert Tak jak...
    • Kleks: Alex napisałeś: „Metka...
    • Robert: @Alex „albo niewiele z...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Tomek P: To może być trochę strzał na...
    • Witek Zbijewski: Dużo zostało...
    • adamo: Witaj Mxx, chociaż już jestem...
    • moi: @Tomku, Rozwojem, mniej lub...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Witek Zbijewski: lektura bloga i...
    • Agap: Mój drugi kontakt z blogiem...
    • KrysiaS: Alex, dziękuję za to,ze...
    • Alex W. Barszczewski: Dziekuję Wam...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Ev: Witek Zbijewski Tak, tak,...
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Agnieszka L: „Czy mi się...
  • Reakcja na pretensje klienta  (12)
    • Kamil Szympruch: Wiem, że mój...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025