Jak często opada Ci przysłowiowa szczęka z zachwytu nad Twoim życiem? Nad różnymi jego elementami?

Jeśli potraktujemy życie jako nagrodę za zwycięstwo w morderczym wyścigu z przeszkodami, kiedy to plemnik z naszą informacją genetyczna pokonał miliony innych, to należałoby sobie takie pytanie zadawać od czasu do czasu. Chyba, że ktoś uważa, że nasz czas na tej planecie ma być czasem cierpienia i zmartwień. Ja zdecydowanie nie!

Dziwię się, że wiele osób, zamiast bawić się w rozreklamowane testy osobowościowe wszelkiego rodzaju, nie robi sobie regularnie prostej analizy istniejącego stanu rzeczy, odpowiadając na pytania:

  • jeśli jestem ze stałym partnerem/partnerką to jak często uważam, że jestem szczęściarzem, że jestem z tą osobą?
  • jeśli jestem ze stałym partnerem/partnerką to jak często ta druga osoba uważa, że ma szczęście, że jest ze mną?
  • jeśli robię coś zarobkowo, to jak często mam efekt “wow” widząc rezultaty mojej pracy?
  • jeśli mówimy o pracy zarobkowej, to jak często moi klienci mają efekt “wow” widząc rezultaty mojego działania?
  • jeśli zajmuję się czymś poza zarabianiem i cieszeniem się życiem z partnerem/partnerką, to jak często ta aktywność przepełnia mnie uczuciem zachwytu nad tym robię?

Jeżeli odpowiemy sobie uczciwie na te pytania, najlepiej stosując wspomniany w jednym z postów detektor ściemy chłopów austriackich (https://www.facebook.com/…/430626…/posts/577584462820966), to mamy niezłe podstawy do oszacowania, jak bardzo moglibyśmy nasze życie uczynić jeszcze piękniejszym i wartym życia. Bo często mam wrażenie, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy jak daleko można w tym zajść zadowalając się ochłapami, często sugerowanymi przez społeczeństwo. A szkoda…

Oczywiście w realnym życiu ciągle pojawiają się wyzwania i związane z nimi frustracje, ważna jest jednak proporcja i jak sprawnie sobie z nimi radzimy. Odrobina octu w jedzeniu raczej nie zaszkodzi, jako główny składnik będzie to zabójcze.

Nasza odczuwalna jakość życia będzie pewnie iloczynem tych czynników, czyli spory niedobór w jednym będzie niekorzystnie rzutował na całość. Widzę to u różnych “ludzi sukcesu”, z żadnym z nich nie zamieniłbym się na życie!

Zrób sobie taką analizę na własne potrzeby.

Chcesz wiedzieć, jak to wygląda u mnie?

  • Prawie każdego dnia co najmniej raz uważam się za szczęściarza, że mogę przeżywać go z Karoliną
  • Prawie każdego dnia Karolina mówi mi, że ma wielkie szczęście, że jest ze mną
  • Mam samych sympatycznych klientów (innych nie przyjmuję) z ciekawymi wyzwaniami. Przeważnie wymyślam im rozwiązania, po których (ze skromności ;-)) mentalnie poklepuję się po ramieniu i mówię sobie z satysfakcją “good job!”
  • Większość klientów, zwłaszcza przy bardziej złożonych sprawach o dużej stawce, komunikuje mi zachwyt nad rezultatami naszego współdziałania i poleca mnie dalej. Tak już od 30 lat 🙂
  • W moim życiu towarzyskim, zwłaszcza ostatnio, mam większośc spotkań, po których mówię sobie “super, że do nich doszło”.
  • Jeśli chodzi o działalność pro bono to takimi chwilami wow bywa feedback od beneficjentów o tym, co osiągnęli dzięki korzystając z tego, co robię. Tego, w porównaniu do innych zakresów mego życia mam mniej, dlatego też mniej się udzielam 🙂

Teraz wiecie, skąd ten luz i uśmiech na twarzy, który często widać?

Napisz w komentarzach, czy ten tekst skłonił Cię do przemyśleń, a może widzisz świat całkiem inaczej ode mnie.

Zapraszam do dyskusji w komentarzach

PS: Dyskusja na ten temat odbyła się na facebooku
https://www.facebook.com/groups/430626737516740/posts/935833810329361/