Na moim kanale YT sporym powodzeniem cieszyła się seria „Zapytaj Alexa” i w naszej dyskusji niektórzy z Was życzyli sobie jej reaktywacji. Ponieważ w wypadku podcastu jest to bardzo proste technicznie i organizacyjnie, to zapraszam Was do zadawania różnorodnych pytań.
Zasady:
Pytanie wysyłasz mi na maila kontakt+pytania@alexba.eu
W wiadomości, oprócz pytania napisz, czy zgadzasz się na jego zapowiedź z użyciem Twojego imienia (tylko imienia) typu „Tomek pyta …”, czy też wolisz, aby było ono zapowiedziane „Słuchacz zapytał …”. Brak takiego zapisu będzie interpretowany jako życzenie pełnej anonimowości („Słuchacz zapytał”)
Generalnie nie ma głupich pytań :)niemniej będę odpowiadał na te pytania, które spełniają następujące warunki:
Nie dotyczą powierzonych mi tajemnic innych ludzi lub organizacji,
Mam coś na ten temat do powiedzenia,
Chcę się na ten temat wypowiedzieć.
Zastanawiam się też nad wprowadzeniem dwóch stopni bezpośredniości odpowiedzi:
Standardowy, stosowany przeze mnie w normalnych kontaktach z innymi ludźmi,
Bezlitosny, stosowany, kiedy pracuję profesjonalnie z kimś z górnej półki i stawka jest wysoka, albo podczas projektu Top Gun.
Umówmy się, że domyślnym będzie Standardowy, ten drugi na wyraźne życzenie pytającego i oczywiście tylko wtedy, kiedy będzie to miało sens :)
Myślę, że to już ostatni z serii czysto administracyjnych postów, zamieściłem je, aby jeszcze lepiej wychodzić naprzeciw Waszym potrzebom. Dziękuję Wam za cierpliwość i zaangażowanie :)
Teraz czekam na Wasze pytania i propozycje tematów a od środy zabieram się za podcast.
Natrafiłem ostatnio na mój post napisany na blogu 13 (!!!!) lat temu. Widzę, że temat nadal nie stracił on aktualności, mimo iż minęła praktycznie cała epoka. Pozwolę sobie poruszyć go tutaj, pisząc większość tekstu na nowo, bo przyda się wielu z Was. Szczególnie tym z Was, którzy chcą iść przez życie z podniesioną głową, bez konieczności robienia nieetycznych rzeczy, czy np. układów z politykami, lub nielubianą rodziną.
Zobaczmy najpierw, od jakich czynników zależy nasza wartość rynkowa na szeroko rozumianym rynku (wszystko jedno, czy jako pracownik najemny, czy jako wolny przedsiębiorca).
Uwaga, w rozważaniach świadomie pomijam tzw. obiektywną sytuację rynkową w naszej specjalności, bo ona z definicji jest równa dla wszystkich graczy!
Nasza wartość rynkowa = To co umiemy x Jak dobrze potrafimy to sprzedać x Liczba i jakość naszych kontaktów
Powiedzmy sobie najpierw, co rozumiem pod każdym z tych elementów:
Wartość rynkowa – to symboliczna liczba, pokazująca nam jak dalece wykorzystujemy możliwości istniejące na danym rynku. Zaraz zobaczycie na przykładzie, co mam na myśli.
To co umiemy – to nasza faktyczna zdolność robienia znaczącej pozytywnej różnicy u naszych klientów. Nie ma to wiele wspólnego z zasobem zebranej przez nas wiedzy teoretycznej, certyfikatów, kursów itp. Poza kilkoma regulowanymi branżami, gdzie pewne papiery są konieczne (lekarz, adwokat), większość klientów z górnej półki ma w nosie takie rzeczy, liczy się to co naprawdę umiesz zrobić!
Jak dobrze potrafimy to sprzedać – można rozumieć na dwa sposoby. Jeden z nich to tzw. twarda sprzedaż, kiedy budujemy całe „lejki sprzedażowe”, wyskakujemy z każdego medium społecznościowego i nie tylko, zasypujemy ludzi mailami i ofertami itp. Nic przeciwko temu, tylko to nie jest mój sposób, wolę całkowicie inny. Taki, w którym potrafisz błyskawicznie zdobyć zaufanie klienta zarówno co do tego, co potrafisz, jak i do tego, że będziesz działać w jego najlepszym interesie. To jest sposób, w którym to klienci nie tylko sami kupują nasze usługi, ale też „sprzedają” nas innym. Tu między innym potrzebujemy umiejętności bardzo precyzyjnego używania języka, przekonującej argumentacji, w sumie rzeczy dość prostych i nie wymagających wielkich studiów.
Liczba i jakość naszych kontaktów – kto o nas wie i kogo znamy. Tak naprawdę to ten współczynnik też powinien być iloczynem, bo nawet jak znamy dużo ludzi, ale pod wieloma względami podobnych do nas i spoza kręgu potencjalnych klientów, to niewiele nam to w biznesie pomoże. Podkreślam, że mówimy teraz o wartości rynkowej, w życiu prywatnym dobrze jest mieć bardzo zróżnicowanych znajomych, z większością których prawdopodobnie nigdy nie będziemy robić interesów.
Zobaczmy teraz jak wygląda ten współczynnik wartości rynkowej wśród bardzo wielu ludzi po trzydziestce, których znam ze spotkań. Załóżmy, że każdy z czynników oceniam w skali 0-10, gdzie 0 oznacza brak umiejętności. To, co piszę poniżej, to oczywiście duża generalizacja, każdy może sobie policzyć własne wielkości. Najlepiej z pomocą jeszcze kogoś, bo często sami widzimy się w zbyt optymistycznym świetle :) Ja czasem pokazuję rzeczywistość na Spotkaniach Przy Kawie, albo na Top Gun :)
Umiejętności zawodowe – dałbym 7-8 bo przeważnie są to dobrze wykształceni ludzie z pewnym doświadczeniem zawodowym
Umiejętności sprzedania się – 2 (tak, tak, w szkole tego nie uczą, większość szkoleń zajmuje się głównie „naukowymi” sposobami klasyfikacji ludzi, a obiegowe metody i podejścia są często wręcz szkodliwe)
Kontakty – 1 (!!!) Większość ludzi ma dość ograniczony krąg znajomych, do tego wśród osób stosunkowo podobnych do nich samych. Kiepsko jest szczególnie z wartościowymi znajomościami, z osobami znacznie powyżej
Jaki współczynnik wartości rynkowej to daje:
7x2x1=14 (na 1000 możliwych!!!)
Mamy już odpowiedź na pytanie, dlaczego tak wielu ludzi albo narzeka na niskie zarobki, albo przy przyzwoitych zarobkach musi bardzo dużo pracować. Nic dziwnego, przy tak słabym wykorzystaniu potencjału rynku!
Wiele proaktywnych osób jest niezadowolonych ze swojej sytuacji i słusznie stara się tę wartość podnieść. Niestety przeważnie pracując nad tym, co najlepiej robili dotychczas, czyli podnosząc swoje kwalifikacje zawodowe. Abyśmy się dobrze zrozumieli, nie ma w tym nic złego. Ja sam przeznaczam codziennie pewną ilość czasu na dalsze kształcenie się. Niemniej zgodnie z zasadą Pareto można by część zaangażowanych w to zasobów przesunąć w kierunku poprawienia pozostałych dwóch czynników i przy ich niskim stanie wyjściowym osiągnąć szybką poprawę. Zobaczmy co stało by się z naszym przykładem po poprawie umiejętności sprzedania się z 2 na 3, a kontaktów z 1 na 2, co przy niskich wartościach początkowych tych zakresów powinno w sumie być bardzo proste:
7x3x2=42 czyli wzrost o 300%
Dla porównania zobaczmy co stało by się, gdybyśmy zamiast pracować nad sprzedażą i kontaktami podnieśli nasze umiejętności zawodowe o 2 punkty:
9x2x1=18 czyli wzrost o zaledwie niecałe 29%
Daje Wam to do myślenia? Co jest racjonalne, nawet jeśli tzw. „mądrość ludu i mediów” twierdzi coś innego?
Podzielcie się proszę w komentarzach Waszymi przemyśleniami i wnioskami.
Mam w głowie drugą cześć tego postu, ale napiszę go, jeśli będziecie faktyczne zainteresowani :)
Zdarzyło mi się ostatnio rozmawiać z różnymi zaangażowanymi rodzicami dzieci w różnym wieku i jeden z tematów powracał jak bumerang: „Jak przygotować nie tylko siebie, ale też i nasze dzieci na to, że za kilka lat będziemy gospodarczo żyli w zupełnie innym świecie?”
Ten „inny świat” to będzie świat w którym:
Bardzo wiele prac wykonywanych przez ludzi zostanie przejętych przez sztuczną inteligencję i automatyzację,
Wynikający z tego wzrost produktywności raczej doprowadzi do gwałtownego wzrostu bezrobocia i nierówności społecznych, niż do powszechnego dobrobytu i „płacy za niepracowanie”,
Ten ostatni punkt, plus rezultaty zmiany klimatu spowodują wzrost migracji, też u nas, oraz wzrost niepokojów społecznych,
Biorąc pod uwagę, czym głównie zajmuje się u nas większość społeczeństwa i ekipy rządzące, jest duże ryzyko, że nasz kraj znów zostanie gospodarczo zmarginalizowany, podobnie jak to było ponad 30 lat temu, z wszystkimi tego konsekwencjami.
Mnóstwo ludzi, zapatrzona w polską przepychankę polityczną, albo nie zdaje sobie sprawy z nadchodzących zmian, albo zakłada, że jakoś to będzie. „Jakoś” na pewno, tylko czy takie jakoś ma być esencją życia? Tak naprawdę, nie ma żadnych gwarancji powodzenia, ale przynajmniej warto popracować nad tym, aby w tym nowym świecie mieć większe szanse, oraz umiejętności aby takie szanse stwarzać i wykorzystywać.
Mnie jest stosunkowo łatwo mówić, bo przy moim zaawansowanym wieku i różnych zasobach, pewnie mogę dojechać do mety życia rozpędem. Większość z Was jest jednak znacząco młodsza, a na pewno macie, podobnie jak ja, kochane osoby, które statystycznie biorąc, będę przez dziesięciolecia musiały radzić sobie w szybko zmieniającym się świecie. Nie chcą wpaść pod koła zmian, lepiej siebie i je przygotować!
Jeśli ktoś przerobił chociaż część ćwiczeń z mojej książki, to ma już w ręku kilka praktycznych umiejętności aby znacznie poprawiać nasze relacje z praktycznie wszystkimi ludźmi z naszego kręgu kulturowego, posługującymi się tym samym językiem. Nie powinniśmy jednak z tego wnioskować, że z każdym z otaczających nas ludzi takie relacje warto nawiązywać, nie mówiąc już o inwestowaniu naszego czasu i zasobów w pracę nad nimi. Dlatego, szczególnie dla tych, którzy jej nie znają zamieszczam ten tekst.
Wokół nas coraz bardziej rozpowszechnia się chamstwo, prymitywizm myślenia i braku szacunku dla kogokolwiek, wychodzi to nawet u naszych „elit” politycznych i osób z tytułami profesorskimi. Nie bardzo chcę tracić czas na ludzi i sprawy, które za kilka lat nie będą miały dla nas żadnego znaczenia, a może nawet nie mają już teraz. Poprzestańmy na tym, że od ludzi zarażonych takimi chorobami trzeba od razu odgradzać się kordonem sanitarnym – niezależnie od ich tytułów naukowych i stanowisk, które zajmują.
W dzisiejszym tekście mam na myśli fakt, że otaczający nas ludzie są bardzo różni i nawet szanując każdego z nich, z bardzo wieloma nie jest nam po drodze zarówno w kwestii celów życiowych, jak też postawy, komunikacji, a nawet zasad etycznych. Pozostawienie takich osób na zewnątrz naszego życia oszczędza nam wielu kłopotów i niepotrzebnych wydatków – zarówno w sensie materialnym (pieniądze), jak i niematerialnym (czas, emocje).
Jeżeli uświadomimy sobie, ile miliardów ludzi żyje na tym świecie, to łatwo zrozumiemy, że nie ma konieczności, abyśmy zadawali się z osobnikami, którzy mają na nas negatywny wpływ i ewidentnie pogarszają jakość naszego życia.
Czytając powyższe zdania, można odnieść wrażenie, że jestem na zimno kalkulującym człowiekiem, który dla czystej wygody eliminuje ze swojego otoczenia ludzi, którzy mu nie pasują. Pomijając fakt, że chęć wygodnego życia sama w sobie byłaby w tym wypadku wystarczającym uzasadnieniem, to u mnie (zapewne też i u wielu z Was) jest jeszcze jeden aspekt, który koniecznie trzeba uwzględnić.
Znając siebie dość dobrze wiem, że – obok bycia czasem skuteczną maszyną do rozwiązywania problemów – jestem też, a może nawet przede wszystkim, bardzo wrażliwym człowiekiem i że ta wrażliwość umożliwia mi bardzo wiele rzeczy zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Wiem, że bez niej nie byłbym dziś tak daleko jak jestem! Nie miałbym też w moim życiu tak wspaniałych osób z moją żoną na czele! Jeśli, jak większość ludzi macie w sobie tę wrażliwość, to koniecznią pielęgnujcie!
Z drugiej strony, jak wspomniałem wyżej, wszyscy żyjemy w realnym otoczeniu, w którym pojawiają się różni ludzie – nie zawsze w stosunku do nas mili czy dobrze nastawieni. W takiej sytuacji bardzo wrażliwa osoba ma następujące możliwe rozwiązania:
wyhodować sobie grubą skórę – czyli stać się jak większość ludzi, tracąc mój bardzo poważny atut w życiu,
zabarykadować się przed złym światem w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół – to prowadzi do monokultury i życia wśród ludzi podobnych do nas, co znacznie ogranicza możliwości wszechstronnego rozwoju,
wytworzyć sobie zdejmowalny pancerz, który zakładamy wychodząc na zewnątrz, a zdejmujemy w domu – jest to niewygodne i może prowadzić nawet do różnych zaburzeń osobowości,
robić tak jak ja – łatwo dopuszczać bliżej do siebie bardzo różnych ludzi, ale szybko i bez ceregieli eliminować ze swojego życia tych, którzy po bliższym poznaniu nam nie pasują; podkreślenia wymaga „szybko i bez ceregieli” – w naszej kulturze mamy tendencję do zbyt dużej pobłażliwości i cierpliwości w stosunku do niemiłych lub nieodpowiednich dla nas zachowań innych.
Taka przedstawiona w ostatnim punkcie selekcja ma następujące zalety:
nie wymaga stępiania w sobie wrażliwości,
nie wymusza ciągłego przestawiania się – można być cały czas tym samym człowiekiem z sercem na dłoni,
umożliwia swobodny dalszy rozwój subtelności odczuwania i postrzegania, co jest niezwykle przydatne w bardzo szerokim zakresie zagadnień – od seksu począwszy, a na trudnych negocjacjach biznesowych skończywszy, bez tego byłbym o wiele uboższym człowiekiem,
pozwala mieć do czynienia z samymi miłymi ludźmi i to zarówno prywatnie, jak i w biznesie – to ostatnie uważam za duże osiągnięcie, bo nie każdy może uczciwie coś takiego stwierdzić, a ja tak mam od wielu lat :)
pozwala wchodzić w bliskie kontakty z bardzo szeroką gamą różnych ludzi, od których wciąż można uczyć się czegoś nowego – robiąc to zyskujemy coraz więcej doświadczenia i wprawy w nawiązywaniu bliskich kontaktów, a to zmniejsza potencjalne uzależnienie od jakiejś konkretnej osoby w dowolnym zakresie życia.
Takie podejście, obok bardzo dużych zalet, może przynieść też negatywne skutki uboczne, o których trzeba wspomnieć. Najbardziej typowe to:
możliwość bycia uznanym za dziwoląga lub dyskwalifikacja u niektórych ludzi – jak już wspomniałem, przyznawanie się do takiego podejścia i praktykowanie go jest w naszej kulturze dość nietypowe i niektórzy ludzie nie potrafią tego przyjąć; ja nie mam z tym problemu, bo to zwalnia miejsce dla tych wielu innych osób, dla których jest to całkowicie w porządku,
ryzyko przedwczesnego zdyskwalifikowania jakiegoś nieoszlifowanego diamentu – to ryzyko akceptuję, zwłaszcza jeśli w życiu wciąż znajduję (metaforycznie ujmując) diamenty, które błyszczą bez konieczności ich szlifowania,
interpretacja naszego starannego dobierania sobie otoczenia jako wyraz braku dojrzałości – najwyraźniej w opinii pewnych „ekspertów” dojrzałość polega na męczeniu się z ludźmi, których jakiś zbieg okoliczności akurat postawił na naszej drodze i uleganiu ich negatywnej energii; osobiście wolę dobrą jakość życia, bo wtedy nie tylko jest mi lepiej, ale też mogę dawać więcej innym!
Oczywiście to, co napisałem powyżej, jest moim osobistym sposobem działania i efektem osobistego doświadczenia, co nie musi oznaczać, że jedynym lub najlepszym z możliwych. Nie zmienia to faktu, że dla mnie (i sporej grupy osób, które znam) funkcjonuje to znakomicie i to przez wiele lat. Dlatego zachęcam Was co najmniej do poważnego rozważenia tego, co napisałem powyżej, a najlepiej wypróbowania w praktyce.
Przy tym wszystkim należy pamiętać, aby tą selekcją nie pozbawić się różnorodności w kręgu naszych znajomych, o czym porozmawiamy przy okazji.
Jak wygląda wasz punkt widzenia i co ważniejsze, Wasza praktyka życiowa?
UPDATE: Bycie wrażliwym nie wyklucza umiejętności zdecydowanego działania w obronie własnej lub bliskich. Ja np. przy całej łagodności nie mam problemu, aby w razie konieczności wyrządzić atakującemu bardzo duże szkody. Na szczęście zdarza się to mniej więcej raz na 10 lat :)
Ci z Was, którzy znają mnie osobiście w tzw. życiu codziennym, znają mnie zapewne jako bardzo (a czasami nawet nadmiernie) wyluzowanego faceta, którego najczęstsze odzywki wobec przejawów różnych niedoskonałości innych ludzi to „nie ma problemu”, albo „nic poważnego się nie stało”.
Moja komunikacja zmienia się bardzo, jeśli zawodowo mam zlecenie przygotowania kogoś do poważniejszego zadania, albo kiedy w przypadku kontaktów prywatnych mam „licence to kill”, bo ktoś chce grać w życiu w znacznie wyższej lidze niż dotąd. Wtedy bezlitośnie punktuję wszelkie słabości, zwłaszcza te, z których druga strona nie zdaje sobie sprawy. Nie ma w tym z mojej strony ani odrobiny złośliwości, czy złej woli, po prostu znacznie taniej jest zobaczyć coś bardzo wyraźnie w sparringu ze mną, niż płacić konkretną cenę w życiu. Szczególnie, jeśli te błędy to w gruncie rzeczy drobiazgi, które bez problemu można skorygować!
Pokazuję to szczególnie wyraźnie na warsztatach Top Gun, ostatnio na spotkaniu przy kawie też na kilku ochotnikach :) Kilka osób było zaskoczonych, jak kogoś z wieloletnim doświadczeniem można szybko i skutecznie tuningować, zmieniając tylko kilka niewielkich rzeczy w ich komunikacji, ale wszyscy zainteresowani byli za to wdzięczni :)
Dziś, tylko dla chętnych powiem kilka dość ostrych zdań „prosto z mostu”, pozostałych proszę o zaprzestanie czytania w tym miejscu, bo może być nieprzyjemnie :)
Na pewno chcesz czytać dalej? Proszę bardzo :)
Próg wejścia do grupy jest bardzo łatwy do przeskoczenia, trzeba odpowiedzieć na trzy proste pytania i mieć własne zdjęcie profilowe, bo to miejsce dla dorosłych osób :) Trzeba powiedzieć co oczekujesz od udziału w grupie, co chcesz do niej wnieść, oraz czy przeczytałeś regulamin i masz zdjęcie profilowe przedstawiające Ciebie. Nic niezwykłego, prawda? A jednak dla ponad 70, na oko bardzo sympatycznych osób które wykazały chęć dołączenia, jakakolwiek odpowiedź na pytania okazała się nie do przeskoczenia. 11 osób nie zrozumiało, że w miejscu na poziomie zdjęcie profilowe tyłem, z twarzą o wielkości kilku pixeli, czy wręcz przedstawiające kota lub małe dziecko nie jest akceptowalne, jeśli mamy traktować się poważnie.
W normalnym życiu i ważnych sprawach, takie rzeczy spowodowałyby „odstrzelenie” takiego człowieka i tak też faktycznie się dzieje, z czego wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy. Potem narzekają na pecha i niesprawiedliwość w życiu :)
U nas w grupie takie zgłoszenie po prostu sobie czeka w „zamrażarce”, aż ktoś zauważy, że coś jest nie tak i albo to skoryguje w FB, albo skontaktuje się ze mną. Na razie zdarzyło się to tylko kilka razy, czyli pozostałym zgłaszającym się w gruncie rzeczy nie zależy. Ciekawe jaka będzie ich reakcja, jeśli w którymś momencie zdecydowalibyśmy się zrobić z tego grupę zamkniętą?
Trochę podobnie jest ze spotkaniami przy kawie ze mną. To kolejny aspekt mojej działalności pro bono, czysto teoretycznie każdy Uczestnik ma przez 3-4 godziny dostęp do tej samej wiedzy i umiejętności co moi klienci, którzy płacą za to czterocyfrowe honoraria godzinowe. Niezły prezent, ale przy z założenia kameralnej grupie, trzeba się zakwalifikować. I tu znowu sprawa powinna teoretycznie być bardzo prosta :) W opisie wydarzenia napisałem między innymi takie rzeczy:
„Zanim się zgłosisz, proszę doczytaj do końca, bo tym razem zgłoszenia będą przyjmowane nieco inaczej”
„jeśli macie ochotę wziąć udział 18.07 od 18-21 to napiszcie do mnie na adres kontakt@alexba.eu koniecznie ze słowem Pepe w temacie wiadomości i kilkoma słowami o czym chcielibyście porozmawiać”
„Obiecuję zestawić z nich w miarę zróżnicowaną, ciekawą grupę, podobnie jak ostatnio”
Jak myślicie, ilu chętnych najwyraźniej nie poradziło sobie ze zrozumieniem powyższych zdań w języku ojczystym???
Słowo kluczowe w temacie wiadomości pozwala mi szybko wyfiltrować zgłoszenia z całej obszernej korespondencji, którą otrzymuję. Jeśli w zgłoszeniu go nie ma, to albo ktoś nie zrozumiał, że ma być, albo nie szanuje mojego czasu. Jak wpływa to na szanse bycia zaproszonym?
Zgłoszenie zawierające oprócz podpisu tylko tekst „Zgłaszam chęć udziału” też, w obliczu mojej prośby, ma bardzo kiepskie szanse, nieprawdaż?
Jeśli piszę o tym, że chce zestawić ciekawą grupę, to należy to potraktować poważnie. Jeśli ktoś zgłasza siebie i inne osoby o których nic nie wiem, to chyba tego nie zrozumiał.
Jeśli ktoś teraz poczuł się dotkniętym, to nie przepraszam, bo uprzedzałem wcześniej :)
Pokazuję tutaj tylko przejawy bardzo powszechnego zjawiska, które ogromnej liczbie fajnych ludzi przeszkadza w osiągnięciu dobrego życia o wiele bardziej, niż ewentualny brak jakiś dyplomów, certyfikatów itp. Jeżeli jesteście zainteresowani, to chętnie o tym porozmawiamy.
Niestosowanie powyższych, dla mnie dość oczywistych stwierdzeń, powoduje, że bardzo wiele osób nie doświadcza radości pełnej i głębokiej relacji z drugim człowiekiem, często też godząc się na trwanie w kiepskim związku tylko dlatego, bo sami uważają że ich wady dyskwalifikują ich w oczach innych ludzi i muszą zadowolić się tym, co „się akurat trafiło”.
Konsumowanie mediów wszelkiego rodzaju, zarówno komercyjnych, jak i społecznościowych raczej w tym nie pomaga, pokazując arbitralne wzorce jacy „powinniśmy” być, czy jak „powinien” wyglądać związek dwojga ludzi. Wszystko jest albo takie perfekcyjne i wymuskane, albo różne chamskie i prymitywne zachowania pokazywane są jako „normalne”. To pierwsze często powoduje u wielu z nas niskie poczucie własnej wartości i kompleksy, całkiem niepotrzebnie! To drugie, zwłaszcza u kobiet, obniża poprzeczkę tego, co gotowe są tolerować w związku, bo „przecież takie jest życie”, choć i mężczyźni nie są od tego wolni.
Wiem o czym piszę, bo wszystko to w różnych okresach życia sam przerabiałem! Ale tak nie musi być!
Pierwszym krokiem zmiany jest uświadomienie sobie, że nie szukam perfekcyjnego człowieka, lecz człowieka, który w miarę możliwości perfekcyjnie pasuje do mnie!
Analogicznie, nie muszę być perfekcyjnym człowiekiem, aby ktoś naprawdę chciał ze mną być, wystarczy że będę w miarę perfekcyjnie pasował do tego partnera.
Ta pozornie niewielka zmiana uwalnia nas od tyranii dążenia do ogólnej doskonałości i podobnie podświadomego oczekiwania doskonałości od partnera według jakiś obcych kryteriów.
To natychmiast powoduje, że jesteśmy bardziej wyluzowani, bardziej sobą, a to zwiększa szanse poznania kogoś odpowiedniego!
Oczywiście, nie należy rezygnować z rozwoju jako człowiek, ale można to robić bez spinania się, delektując się życiem. Ja przerabiałem takie okresy kilkakrotnie w życiu, też na przestrzeni ostatnich kilku lat, pod niektórymi względami stając się znacznie lepszym i dojrzalszym człowiekiem. Widzę też, że jeszcze sporo przede mną, ale nie przeszkadza mi to w delektowaniu się życiem tu i teraz.
Podobnie, jeśli przestaniemy sprawdzać potencjalnych partnerów według „listy kontrolnej” ułożonej przez innych ludzi, to mamy większe szanse trafienia na osobę, która nam pasuje. Na początek warto być w wielu różnych związkach, aby uświadomić sobie czego tak naprawdę potrzebujemy, a co nie jest dla nas takie ważne. Warto mieć tylko kilka kryteriów dyskwalifikujących, które są dla nas absolutnie nieakceptowalne, a całą resztę przetestować w praktyce, uważając, aby w miarę możliwości nie ranić innych ludzi i nie tworzyć faktów trudnych do odwrócenia. To pierwsze wcale nie jest takie łatwe, sam nie jestem dumny z niektórych cierpień, które zdarzało mi się zadać po drodze, choć nigdy nie było to moim zamiarem :(
Wracając do kryteriów wykluczających mogę podać na przykład moje, o których pisałem w książce:
niestabilność emocjonalna,
stabilność emocjonalna w jakimś destrukcyjnym i/lub autodestrukcyjnym stanie ducha,
chęć czynienia zła i szkodzenia innym,
uzależnienie od alkoholu i narkotyków,
powiązania z jakąkolwiek działalnością przestępczą,
kompletny brak etyki w postępowaniu.
Dziś, szczególnie dla kobiet, dodałbym jeszcze jedno, a mianowicie:
Jakiekolwiek ślady skłonności do przemocy fizycznej lub psychicznej! Omijajcie takich facetów szerokim łukiem, chyba że macie skłonności masochistyczne.
Jeśli nie występuje żaden z powyższych punktów, to już generalnie można sprawdzić, jak pasujemy do siebie :)
Wiele osób z nieco starszej generacji może w tym momencie się obruszyć, że zachęcam do intensywnego próbowania, ale jak inaczej mamy poznać siebie na tyle, aby wiedzieć co dla nas jest ważne. Jak mamy rozwinąć nasze umiejętności w relacji z drugim człowiekiem, aby być w stanie dać mu to, czego potrzebuje? Podkreślam, że zachęcam do próbowania relacji a nie one-night-stands!
Na dzisiaj tyle. Jeśli temat Was interesuje, to podyskutujmy w komentarzach. W następnym odcinku mogę opisać Wam, jak prawie niechcący znalazłem idealnie pasującą partnerkę, mimo, że na pierwszy rzut oka taka opcja nie wchodziła w ogóle w rachubę :)
Zanim opublikuję kolejny odcinek o poznawaniu idealnie pasującego partnera, zajmijmy się jednym z podstawowych wymogów, które trzeba spełnić aby z takim partnerem wejść w relację zadowalającą obie strony. Tym wymogiem jest:
Akceptacja samego siebie, szczególnie naszego ciała!
Jak już kiedyś wspominałem, nie oznacza to, że nie widzimy w sobie możliwości zmiany, ale zaakceptowanie faktu, że w danym momencie jesteśmy jedyną faktycznie dostępną wersją siebie. Lepszej w tej chwili nie ma!!! Większość ludzi w tym momencie porównuje się do różnych wyidealizowanych wzorców z mediów i całkiem niepotrzebnie obniża swoją wartość. Oczywiście, jeśli chcesz w takich mediach występować, to może być problem, ale przecież prawdziwe (przez duże P) życie ma miejsce w zupełnie innym świecie. I ciekawi, prawdziwi ludzie też!
Taka akceptacja pociąga za sobą następujące korzyści:
Ludzie, którym nasza cielesność i jej akceptacja przeszkadza sami usuwają się z drogi i nie marnujemy na nich czasu. Nawet, jeśli tych ostatnich byłby np. 95%, to biorąc pod uwagę, że w Polsce żyje ok 25 milionów dorosłych, ciągle pozostawia nam to ponad milion Polaków (mniej więcej po 500 000 mężczyzn i kobiet), u których nasze odstępstwo od „ideału” nie jest problemem. Jako mężczyzna, który przez większość dorosłego życia miał poważną nadwagę, mogę to potwierdzić :)
Nie patrzymy krytycznym okiem na różne detale cielesności partnera/partnerki co wprowadza luźną i swobodną atmosferę. Łatwo jesteśmy w stanie „zarazić” tę druga osobę takim luzem i akceptacją siebie. Tutaj my, Panowie mamy szczególne pole do popisu, bo wiele fantastycznych kobiet w Polsce jest niepotrzebnie „zarażonych” plastikowymi, fotoszopowanymi wzorcami kobiecości. Rozumiem, że cały duży biznes żyje ze wzbudzania w Paniach takiego poczucia niedoskonałości i związanych z tym potrzeb, ale wygenerowane potrzeby napędzają też biznes narkotykowy. W obydwu przypadkach możemy, a nawet powinniśmy powiedzieć „dziękuję, beze mnie”,
Jeżeli akceptujemy siebie, to nie mamy potrzeby ukrywania się, lub udawania kogoś innego. Katowanie się na siłowni, czy wizyta u chirurga plastycznego z takiego punktu widzenia wyglądają absurdalnie! Lepiej tę energię i pieniądze użyć na podróże i dobry seks w odpowiednią osobą :)
O tym mógłbym dalej się rozwodzić, ale na dziś chyba wystarczy moich przemyśleń. Zapraszam Was do posłuchania, co na temat ma do powiedzenia Betty Q, która 10 lat temu wprowadziła burleskę do Polski i jest współwłaścicielką Salonu MadameQ, gdzie nawiasem mówiąc, w super atmosferze spędzałem moje ostatnie urodziny :)
Wejdźcie na poniższy link, wystartujcie wideo i przeskoczcie do momentu 4:09:08 bo niestety na razie opublikowano cały TEDx w jednym kawałku. Posłuchajcie uważnie i chętnie podyskutuję z Wami.
Znacie to powiedzenie chyba Abrahama Lincolna „Jak mam 7 godzin na ścięcie drzewa, to 6 godzin ostrzę moją siekierę”?
Od bardzo dawna stosuję coś podobnego, z tym, że w dzisiejszych czasach to ostrzenie siekiery nie musi trwać tak długo :)
Dzisiaj razem z moją żoną „zmarnowaliśmy” większość dnia na wyspanie się po wczesnym locie z Berlina, nieprzyzwoicie obfite śniadanie, testowanie nowych smakołyków w Słodkości by Oskar Zasuń Chef, małżeński Quality Time i wieczorne testowanie nowych smaków lodów w Gelateria La Mia.
Dobrze nam z tym i chcemy więcej :)
Na życie trzeba zarobić, więc ja pracuję zarobkowo ok. 50 dni w roku, a od pewnego czasu pracujemy nad tym, aby też w działalności Karoliny znaleźć sposób, by skoncentrowanymi działaniami i robieniem bardzo dużej różnicy dla odpowiednich klientów ogarnąć kwestię zarabiania pieniędzy bez konieczności siedzenia ciągle w kancelarii. Tak powstał Projekt Kancelaria 2.0 i wygląda na to, że mój „egoistyczny” zamysł, aby mieć więcej mojej Żony dla siebie, nie ograniczając jednocześnie jej rozwoju biznesowego, jest na właściwym torze :) Da się nawet w działalności tak różnej od mojej!
Piszę o tym, aby zachęcić wszystkich z Was, którzy mają fajnego partnera/partnerkę do regularnego odrywania się od tzw. „biężączki” i wspólnego zastanowienia się, co wspólnie możecie wymyśleć, aby każde z Was zarabiało konieczne pieniądze jeszcze efektywniej, z mniejszym nakładem czasu i energii. A może z mniejszym stresem i kontaktami z niesympatycznymi ludźmi? Aby było więcej czasu i energii na wspólne życie we dwoje.
To nie musi od razu być rewolucja, my w bardzo wielu dziedzinach stosujemy filozofię KAIZEN, małymi krokami ale ciągle lepiej.
Mając odpowiedniego partnera warto zacząć gdziekolwiek, ale zacznijcie już dziś! I ewentualne różnice między partnerami nie muszą być przeszkodą, lecz mogą stać się dodatkową inspiracją, o ile nie uważamy się za wszystkowiedzących guru i umiemy w miarę komunikować. Zobaczcie na nasz Team: Millenials i Baby Boomer, teoretycznie dość problematyczna kombinacja :)
A jednak tak nie jest, a Wy zapewne macie w związku do czynienia z mniejszymi różnicami, nieprawdaż? :) Na co więc czekacie? :)
Gra jest zdecydowanie warta świeczki, bo przecież chodzi o odczuwalną jakość naszego życia! Chętnie podzielę się moimi doświadczeniami i przemyśleniami.
Zapraszam więc do dyskusji i pytań związanych z tym tematem.
W rozmowach z moimi przyjaciółmi, szczególnie tymi młodszymi, jednym z najbardziej znienawidzonych przez nich określeń które stosuję, to „dług odbiorczy”.
Dług odbiorczy, w pewnym uproszczeniu, to jest taki rodzaj długu, który jeśli chcesz go odebrać, to musisz pofatygować się do dłużnika i powiedzieć mu „oddaj mi dług”.
Co to ma wspólnego ze mną i młodymi ludźmi?
Bardzo wiele, bo nie musząc uganiać się za pieniędzmi, mogę sobie pozwolić na bezpłatne, a jednocześnie bardzo konkretne wspieranie młodych, ambitnych ludzi. I często taką gotowość komunikuję, ale…. ta moja gotowość to jest właśnie dług odbiorczy :) Trzeba wykazać inicjatywę i samemu zapoczątkować konkretną interakcję. Kluczowe słowa to „inicjatywa” i „konkretną”!
Osoby, którym pomagam pro bono (podobnie zresztą jak klienci) nie dostają żadnych certyfikatów, świadectw, medali i tym podobnych tanich gadżetów, którymi można się pochwalić i na które poluje mnóstwo nieświadomych ludzi. Zamiast tego wynoszą konkretne rozwiązania i umiejętności, przy pomocy których osiągają sukcesy i uzyskują przewagę nad konkurencją. To się przecież liczy w ogólnym rozrachunku! A ja bardzo lubię rozgryzać różne wyzwania negocjacyjne czy sprzedażowe. Teoretycznie wielu ludzi mogłoby bezpłatnie z tego skorzystać :) Niestety tylko teoretycznie.
Dlaczego tak się dzieje? Widzę kilka powodów:
Przytłaczająca większość jest przeświadczona, że tylko to, co dostarczają kosztowni guru albo „oficjalne” źródła wiedzy (studia, kursy itp.) jest wartościowe. Takich ludzi mi nawet nie jest żal. Mają, co chcą.
Obawa, że potencjalny partner (np. ja) powie, że akurat nie ma czasu, nie ma ochoty, albo go dany przypadek nie interesuje. Takie rzeczy się zdarzają i nie jest to katastrofa! Można spróbować „wstrzelić się” w bardziej pasujący moment lub kazus, świat się na jednej odmowie nie kończy. Znajomość też nie :) Trzeba próbować.
Przeświadczenie, że „liznąwszy” parę trików i uzyskując dzięki temu pewną przewagę nad konkurencją „już wystarczy”. Nie wystarczy, bo sytuacja rynkowa zmienia się dynamicznie, poza tym, nikt chyba nie chce cały czas tylko pracować, prawda? A do tego trzeba nasz biznes solidnie tuningować. Najlepiej ciągle, jak w metodzie Kaizen.
Lenistwo i niekonsekwencja. Często słyszę od takich, często bardzo inteligentnych przyjaciół „to trzeba robić regularnie” i mają całkowitą rację! Tylko, że poprzestają na takich deklaracjach, tak jakby umówienie się na rozmowę i przygotowanie do niej przekraczało ich możliwości czy chęci. Duża strata.
Żyjemy w tej chwili w czasach wyjątkowo dobrej koniunktury, niestety wygląda na to, że czekają nas duże wstrząsy gospodarcze i społeczne o nieporównywalnej dotąd skali. W tej sytuacji, jeśli chcemy zminimalizować ryzyko wylądowania w bardzo licznej grupie tych, którzy obudzą się z ręką w nocniku, jako profesjonaliści różnego rodzaju koniecznie powinniśmy wykorzystywać możliwości „zawirusowania” jak największej części możliwego rynku.
Do tego potrzeba oczywiście umiejętności merytorycznych, które wiele osób już ma, ale koniecznie musimy też znacznie lepiej umieć zdobyć zaufanie klientów, przekonać do naszej argumentacji, potrafić umiejętnie negocjować i zadbać o reputację.
To wymaga dość prostych, ale całkiem innych umiejętności niż te nabyte na studiach czy podczas konsumowania polskich mediów wszelkiego rodzaju. Mając niekorzystne nawyki komunikacyjne, trzeba je zmienić poznając te lepsze i intensywnie ćwicząc, a nie kiwając głowami. Z tym zdaje się jest spory problem. Łatwy do rozwiązania, ale to jest własnie dług odbiorczy u wartościowych mentorów wszelkiego rodzaju.
Mi jest czasem szkoda patrzeć, jak różne fajne osoby marnują sposobności, ale może taka jest kolej rzeczy?
Co o tym sądzicie?
Zdjęcia są metaforą, ten pierwszy samolot obrazuje skuteczność biznesu typowego profesjonalisty, ten drugi skuteczność po wykorzystaniu wszystkich sposobów tunningowania. Ten pierwszy jest sympatyczny, ale ja tam wolę możliwości tego drugiego :)
Dziś na gorąco kilka słów o rekrutacji mentorów, niedocenianym czynniku, który mógłby katapultować wiele osób na zupełnie inny poziom działania i życia.
Na spotkaniu w Pozytywnej Kawce, wspominałem, że najlepsi mentorzy nie produkują się w mediach wszelkiego rodzaju, nie organizują płatnych kursów czy konferencji (bo mają dość kasy ze swojej podstawowej działalności) i jak znajdą sobie podopiecznego, to prowadzą go za darmo. Dodałem wtedy, że znam co najmniej kilka takich osób.
W rezultacie, następnego dnia pewna sympatyczna osoba poprosiła mnie o adresy tych mentorów :) To nie tak działa!!!
Jeżeli mówimy teraz o ludziach z górnej półki, którzy faktycznie dostarczają klientom znaczących rezultatów w jakiejś konkretnej dziedzinie (a nie są po prostu dobrzy w sprzedawaniu szkoleń i konsultacji), to:
Ludzie ci zazwyczaj prowadzą ciekawe życie i nie szukają desperacko kogoś do mentorowania,
Mając wiele możliwości robienia różnych rzeczy, bardzo cenią sobie swój czas (w sensie starannego wyboru, na co go przeznaczają),
Jeśli już decydują się na poprowadzenie kogoś, to zazwyczaj robią to z własnej inicjatywy, bo np. podoba im się czyjeś podejście i potencjał.
W takich przypadkach, dlaczego miałbym naruszać prywatność różnych osób, które znam udostępniając ich dane kontaktowe, ot tak sobie??? To nie tak!!!
Zdarza się czasem, że zachwycam się kimś, kto potrzebuje mentoringu z innej dziedziny, niż ja jestem kompetentny, a znam kogoś pasującego. Wtedy ja zwracam się do potencjalnego mentora, mówiąc np. „Wiesz, poznałem kogoś bardzo ciekawego z dużym potencjałem, któremu przydałby się kontakt z tobą. Mogę mu podać namiary do Ciebie?”. Aby to zrobić muszę:
Sam uznać tego kandydata do mentorowania za ciekawą osobę z dużym potencjałem
Sam mieć przekonanie, że ta osoba chce się rozwijać i robić to w etyczny sposób
Sam mieć przekonanie, że ta osoba potrafi dochować wymagań poufności
Dlaczego tak jest? Polecając kogoś potencjalnemu mentorowi kładę na szalę moją reputację u tego ostatniego! Dlatego muszę mieć maksimum pewności, że polecana osoba „nie zrobi mi wstydu” w szerokim tego słowa znaczeniu! A do tego potrzebuję znacznie więcej, niz proste zapytanie o kontakt.
Mam nadzieję, że to się Wam przyda.
Na zakończenie jeszcze małą autentyczna historia: Jakieś 2 tygodnie temu odezwał się do mnie młody, 21-letni Kolega, z prośbą o spotkanie. To była nawiasem mówiąc druga prośba, poprzednia, kilka miesięcy temu trafiła na bardzo niekorzystny moment. Mieliśmy rozmowę na tyle ciekawą, że kiedy widząc że jestem w Krakowie, zaproponował kolejne, to chętnie się zgodziłem. Druga rozmowa poszła jeszcze lepiej, jestem zaskoczony, jak ktoś tak młody nie tylko ma szerokie spojrzenie na różne rzeczy, ale też potrafi je dobrze wyartykułować. To ostatnie jest pewną słabością większości Millenialsów :) W rezultacie nie tylko myślę, z kim go skontaktować, ale wychodząc naprzeciw jego głodowi wiedzy, dałem mu pełny dostęp do mojego konta na Amazonie :) To wymagało tylko obietnicy, że nie będzie na moje konto robił zakupów i zabezpieczy swój smartfon hasłem :) Za to ma pełen dostęp do ponad 330 książek, które tam kupiłem, co dla młodego człowieka pewnie jest niezłym zasobem do czytania, do tego bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów :)
Tak to działa (na przykład)
Życzę Wam znajdowania i rekrutacji mentorów, którzy faktycznie wesprą Was w dążeniu do szczęśliwego życia! A ja wracam do pisania książki o relacjach w biznesie :)
Najnowsze komentarze