Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Tematy różne

Komentarz do artykułu w „Charakterach”

W dyskusji pod moim ostatnim postem o rodzajach relacji damsko-męskich Marcin Grąbkowski zwrócił uwagę, na opublikowany w Charakterach podwójny wywiad z prof.dr hab. Bogdanem de Barbaro i dr.  Marią de Barbaro pod tytułem „Święty rytuał czy świstek papieru”. Tekst wart jest przeczytania, aczkolwiek z niektórymi rzeczami warto popolemizować, co zgodnie z obietnicą zrobię poniżej.
Zanim do tego przejdziemy warto tylko uświadomić sobie i to bez wartościowania co jest lepsze a co gorsze, jak różny jest punkt widzenia tamtych fachowców od mojego. Z jednej strony mamy utytułowanych naukowców, z imponującym dorobkiem, reputacją i praktyką terapeutyczną, po drugiej moją skromną osobę, której jedynym atutem jest  prawie 30 lat intensywnych relacji ze sporą ilością bardzo różnych kobiet.  Przez te lata, mimo wielu popełnianych błędów, problemów i zgrzytów generalnie prowadziłem bardzo dobre życie, rzadko się w moich relacjach nudziłem i zazwyczaj był to też niezły czas dla moich partnerek :-) Tak więc też coś mogę na ten temat powiedzieć.

Po tych wyjaśnieniach przejdźmy do  poszczególnych kwestii:

„Zobowiązania nie są dziś w modzie, co więcej – zabierają wolność, a ona jest właśnie, wraz z przyjemnością, na topie. „

Tutaj jestem tego samego zdania. Dla mnie wolność jest jedną z naczelnych wartości i w wielu miejscach na tym blogu można znaleźć wypowiedzi przestrzegające przed niepotrzebnym jej wyzbywaniem się.
Przyjemność jest też bardzo ważna, bo jeśli Bóg/ewolucja/kosmos (niepotrzebne skreślić) dał nam możliwość jej przezywania, to dlaczego nie mielibyśmy z tego w jakiś w miarę odpowiedzialny sposób korzystać? Przez „odpowiedzialny” rozumiem głównie „nie czyń drugiemu co tobie niemiłe” i „nie zabijaj sam siebie”
„Pokusa wolności może dyskretnie przejść w swawolę. A swa wola, czyli własna wola, nie zakłada odpowiedzialności za drugiego. „
Hmmm, według Słownika PWN http://sjp.pwn.pl/szukaj/swawola „swawola” to:
1) beztroska zabawa
2) brak posłuszeństwa i samowolne działanie

Które z tych znaczeń miał na myśli pan profesor?
A propos odpowiedzialności za innych, to w kontekście relacji damsko-męskich, egoistycznie ale racjonalnie nie chcę mieć do czynienia z osobami, które nie są w stanie przejąć odpowiedzialności za własne życie. To ostatnie zdanie nie dotyczy oczywiście  sytuacji specjalnych takich jak bycie liną asekuracyjną, czy też np. kiedy jako kapitan jachtu jestem odpowiedzialny za zdrowie i życie wszystkich na pokładzie.
Nie chcę też, aby ktoś w związku ze mną próbował przejąć odpowiedzialność za moje życie :-)

„Ludzie chcą być otwarci na ten świat. „
Brawo!!

„A to oznacza pewien rodzaj dyspozycyjności, czyli brak wkorzenienia się w cokolwiek. Brak zobowiązań i konieczności liczenia się z czymś, co mogłoby hamować tę dyspozycyjność. „

Ja bym powiedział „brak wkorzenienia się kiedy nie jest to konieczne” i „unikanie niepotrzebnych zobowiązań i konieczności”

Dalej jest bardzo słuszna obserwacja o pewnej wizji małżeństwa: „Będę miał dzieci, te dzieci będą musiały chodzić do jakiejś szkoły i nie będę mógł wyjechać na pół roku do Chin czy Tajlandii. Czyli odbiorę sobie różne możliwości, które są w ofercie świata”.

Dokładnie o to chodzi. Dlaczego pozbawiać się możliwości, jakie daje nam świat, szczególnie zanim zdążyliśmy je naprawdę poznać?? Jeżeli wielu młodych ludzi tak myśli, to niezależnie od ich ostatecznych wniosków do jakich dochodzą cieszy mnie to, bo oznacza użycie własnego umysłu a nie bezrefleksyjne dopasowanie się to tradycji i rytuałów.

Dalej niestety mamy do czynienia z kilkoma uproszczeniami, typowymi dla kogoś, kto długo jest w jednym związku a próbuje interpretować postępowanie, którego prawdopodobnie nie zna z własnego, w miarę aktualnego doświadczenia:

„A kiedy przyjemność mija, wymieniamy partnera. Jak w szowinistycznym stwierdzeniu: zmieniłem model na lepszą wersję. Pierwsze potknięcie i schodzimy z parkietu. To jest jedno rozumienie związku „
Po pierwsze nie zawsze chodzi o przyjemność a już prawie na pewno nie o tylko jedną, której brak oznacza koniec relacji. Oczywiście są związki których jedyną podstawą jest wzajemna przyjemność w uprawianiu seksu (nic przeciwko temu) i jeśli ta przyjemność się kończy, to logicznie dalszy związek traci rację bytu. Z drugiej strony wielu ludzi mnie wliczając wchodzi w relacje z osobą płci przeciwnej z całej kombinacji różnych powodów i wtedy sprawa jest nieco bardziej złożona, nawet jeśli rozpatrywalibyśmy ją tylko z punktu widzenia przyjemności. Weźmy taki nieco uproszczony przykład:
Załóżmy że ktoś jest z drugą osobą, bo ważne są dla niego są następujące aspekty relacji

1) udany seks – sprawia przyjemność
2) ciekawe i wzbogacające rozmowy – sprawiają przyjemność
3) wspólne wyprawy -sprawiają przyjemność
4) radość wspólnych śniadań i kolacji -sprawia przyjemność z definicji :-)
5) uczestnictwo w kulturze – sprawia przyjemność

Przy takiej kombinacji pierwsze potknięcie zazwyczaj spowoduje zmniejszenie lub zanik przyjemności  w konkretnym  elemencie związku, ale dopóki jest to tylko jeden punkt i nie zamienia się to w grubą nieprzyjemność, to mało kto będzie natychmiast „wymieniał partnera” nieprawdaż? Zwłaszcza, jeśli w większości potknięć, bo tych mowa, będzie to przejściowe.
I gdzie w tym wszystkim jest szowinizm, przynajmniej w ogólnie przyjętym znaczeniu tego słowa w języku polskim?

Jeśli chodzi o „przywileje”, jakie daje ślub to całkowicie zgadzam się z tym, co w tamtym artykule napisano :-)

Czytelniczkom szczególnie polecam wypowiedź pani de Barbaro zaczynającą się od słów „Kobiety nie czują małżeństwa jako ograniczenia wolności. A myślę, że właśnie dla nich często wiąże się ono z ogromną utratą wolności ….”
Ciesze się, że ktoś tak otwarcie o tym mówi.

Jeśli chodzi o podejście mężczyzn do faktu, że kobiety mogą już planować życie bez małżeństwa, to dziwi mnie nieco wypowiedź :”….lojalność pokoleniowa wymaga, by było tak samo jak u mojego ojca, dziadka i pradziadka. Jeśli jest inaczej, to czuję, jakbym ich zdradzał. „
Nawet ja, będąc w wieku rodziców większości z Was nigdy nie miałem takich myśli, jak to jest u Was młodzi Czytelnicy? Mi to pachnie interpretacją wydumaną z powietrza, ale może się mylę.

Warto poczytać o przyczynach kryzysów w małżeństwach spowodowanych „walką o władzę” i ewentualne przesunięcia tej ostatniej.  Opisany w poprzednim poście trzeci rodzaj relacji unika takiej sytuacji w zarodku, bo każdy zatrzymuje „władzę” na swoim terytorium i nie ma problemu  :-)
Ciekawa jest uwaga o wieloletnich małżeństwach w „starych dobrych czasach” kiedy: „Wiele z tych małżeństw później kamieniało w tej formie różnych wzajemnych gier, w jakimś nieszczęściu i poczuciu, że nie mogą się z tej formy wyrwać.”

Ja takie rzeczy ciągle jeszcze obserwuję w grupie wiekowej moich rówieśników :-(

Co do wypowiedzi: „Mówi się, że małżeństwo jest dobre wtedy, kiedy partnerzy stale chcą się zdobywać nawzajem…” to znowu pytam po co się zdobywać?? W trzecim modelu relacji nie ma takiej konieczności, bo relacją jest to, co w naturalny sposób pasuje obydwu stronom. Tego trzeba spróbować!! :-)

Opieranie się w dalszym wywodzie na tej kwestii zdobywania i mieszanie do tego zjawiska „reluctant young adults”  to wrzucanie do jednego pejoratywnego koszyka zarówno unikania małżeństwa (pochwalam :-)) jak też uchylania się od samodzielności w życiu (a fe, wstyd!!), a to jest tani chwyt retoryczny.

W pewnym momencie pada tam zdanie : „Czasami jeden z partnerów narzuca drugiemu taką ideologię: po co nam papierek? „
Tu też mamy do czynienia  z delikatna manipulacją Autorki wypowiedzi :-) To przecież  nie jest narzucanie ideologii, lecz normalne logiczne pytanie świadczące o tym, że pytający używa własnego mózgu do myślenia!

Dalej o małżeństwie „…..gdy mężczyzna prosi ją o rękę, to mówi jej tym samym, że ją bardzo kocha i jego uczucie do niej jest stabilne, w jakimś sensie dożywotnie. . A jak nie jest gotów tego powiedzieć, to wygląda, jakby się wahał, jakby jego uczucia były nie dość silne „
I tak ludziom wkłada się do głowy „probierz” jakości czyichś uczuć, którego zastosowanie to proszenie się o problemy w przyszłości.

„Czasem trudno jej mówić o tym, że nie czuje się dość ważna dla partnera. „
Jeżeli w relacji komunikacja jest na tyle zaburzona, że nie mówi się o takich rzeczach, to żadne małżeństwo tego nie uratuje.

Na zakończenie pan Profesor stwierdza: „Kiedy się oświadczam, to przekazuję: „kocham cię i wierzę, że będę z tobą do końca życia”. A jeżeli tego nie robię, to jakbym mówił: „kocham cię, ale nie wiem, co będzie za rok lub dwa”. ”
Hej, ta druga wersja jest odpowiedzialnym i realistycznym podejściem do życia!! Ja od partnerki nie chcę innego.

I jeszcze komentarz: „To jest bolesna informacja dla partnera, bo to znaczy, że nie oszalałem z miłości do niego. „
Hmmm… dla mnie bolesną byłaby informacja, że moja partnerka oszalała z jakiegokolwiek powodu, bo szaleństwo kwalifikuje się do terapii :-)

Sam miałem kiedyś wątpliwą przyjemność bycia prześladowanym przez taką „oszalałą z miłości do mnie” kobietę, a na koniec musiałem włamać się do jej mieszkania, aby ratować ją po próbie samobójczej. Wierzcie mi, to nie jest doświadczenie które polecam komukolwiek.

Pisze ten komentarz z przerwami już ponad 2 tygodnie, więc czas go wreszcie zakończyć i zabrać się za jakiś  porządny post :-)

Ważne jest, abyście zdawali sobie sprawę, że życie, a szczególnie relacje damsko-męskie są  czymś bardzo wielopłaszczyznowym. Dlatego jeżeli ktoś udziela nam rad na ten temat, to warto włączyć szare komórki i zastanowić się, na ile to co słyszę/czytam jest spójne wewnętrznie i spójne z moimi doświadczeniami i obserwacjami, a co jest tylko odbiciem różnych konwencji, stereotypów i uprzedzeń rozmówcy. Jak widać z powyższej dyskusji, przed tym ostatnim nie  chronią nawet tytuły naukowe :-)
PS: Naturalnie moje wypowiedzi trzeba również  brać pod lupę, bo i ja jestem omylnym i błądzącym człowiekiem :-)

Komentarze (38) →
Alex W. Barszczewski, 2010-10-15
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

No hassle in my castle – tuning cz.1

W postach o stabilności emocjonalnej, oraz „hassle makers” opisałem według jakich kryteriów eliminuję z mojego życia ludzi, którzy w negatywny sposób wpływają na jego jakość.

Dla wielu z was było to dość dyskusyjne podejście, niemniej mnie osobiście podobają sie jego długoterminowe rezultaty, nawet jeśli jego aplikacja czasem nie jest prosta.

Dziś opowiem Wam o jeszcze jednej metodzie, której stosowanie znacząco poprawia moją jakość życia.  Tym razem nie chodzi o wykluczenie kogoś z mojej rzeczywistości, lecz jedynie o decyzję ile czasu spędzam  z daną osobą. Aby uniknąć tutaj długiego wywodu opiszę to w pewnym uproszczeniu, bo życie to nie matematyka :-) Chodzi o przekazanie samej idei a nie dokładnych progów postępowania, to każdy musi zdecydować sam dla siebie.

Zacznijmy od kilku istotnych uwag wstępnych:

  • podejście takie stosuję do relacji prywatnych, moja praca zawodowa częściowo polega na rozwiązywaniu problemów
  • „tuning” ma charakter dynamiczny, to oznacza, że dana osoba bardzo łatwo może poruszać się w obydwu kierunkach skali
  • tuning nie obejmuje sytuacji, kiedy trzeba pomóc komuś w potrzebie jako lina asekuracyjna
  • Tuning nie obejmuje pomocy z powodów humanitarnych

O co w tym wszystkich chodzi?

  1. Zaobserwowałem, że kiedy rozmawiam z ludźmi w pozytywny i konstruktywny sposób, to moja energia życiowa i zadowolenie rosną.
  2. Dokładnie odwrotnie jest, kiedy rozmawiam z ludźmi, którzy narzekają, opowiadają o wszelkich nieszczęściach tego świata lub ich wypowiedzi przepełnione są poczuciem bezsilności lub/i agresji.

Stąd prosty wniosek, że jeśli, przy uwzględnieniu opisanych powyżej uwag wstępnych, będę więcej czasu spędzał na pozytywnej konwersacji, to będzie lepiej dla mnie. Praktyczne obserwacje samego siebie, jak zapewne sobie wyobrażacie,  potwierdzają słuszność tego założenia.

Jak to wygląda u mnie stosowanie tego w praktyce (uwaga! opis jest bardzo uproszczony!):

Każdy z nas lubi czasem pomarudzić, więc jeśli komunikacja z drugim człowiekiem zawiera powiedzmy do 5% takich negatywnych elementów z grupy 2 to nie ma w ogóle problemu.

Jeżeli ktoś, z wykluczeniem sytuacji opisanych w uwagach wstępnych przekracza ten limit, to zaczynam stopniowo ograniczać kontakt z taką osobą. Takie ograniczenie zależy od procentowej zawartości negatywnej komunikacji, przy czy w moim wypadku trudno mówić o zależności proporcjonalnej, raczej wygląda to jak wykres malejącej funkcji wykładniczej, czyli mamy dość szybki „zjazd” ale zawsze zostaje coś, na czym ewentualnie można wszystko odbudować. Osoba, która ze mną tak komunikuje najpierw może zaobserwować spadek ilości kontaktów inicjowanych z mojej strony, potem też moja dostępność dla jej inicjatyw, jak jest bardzo źle to na końcu zostawiam tylko gotowość udzielania pomocy humanitarnej.

Gwoli dokładności warto zauważyć, że aby rozmowa była „zaliczona” jako pozytywna nie musi ona dotyczyć miłych rzeczy. Ostatnio miałem konwersację z kimś, kto wkurzył się na pewną swoją negatywną sytuację życiową i po jej dokładnym opisaniu zaczął mówić co zamierza z tym zrobić. To jest wypowiedź z grupy 1 więc zawsze mile widziana!

Stosując taką prostą metodę sprawiłem, że mam wokół siebie znajomych, z którymi rozmowa jest dla mnie budująca i wzbogacająca, za co im w tym miejscu serdecznie dziękuję. Moje życie jest znacznie ciekawsze i przyjemniejsze dzięki Wam!

Na tego rodzaju kontakty zawsze jestem otwarty, bo przecież dobrej energii nigdy za wiele, można to potraktować jako zaproszenie :-)

A  jak Wy podchodzicie do tego zagadnienia i z jaką konsekwencją :-)

Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Komentarze (56) →
Alex W. Barszczewski, 2010-08-26
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

No hassle in my castle :-)

Pamiętacie mój post o niestabilności emocjonalnej? Mam nadzieję, że w międzyczasie wbudowaliście sobie odpowiednie „czujniki” rozpoznające taką niestabilność u potencjalnych kandydatów/kandydatki na bliższe znajomości. Wczesna eliminacja takich osób z naszego życia jest bardzo istotnym warunkiem jeśli chcemy żyć naprawdę dobrze, zwłaszcza w sensie emocjonalnym.

Dziś przyjrzyjmy się innej zasadzie, którą podłapałem podczas moich bytności w USA i której stosowanie przyczyniło się bardzo do podniesienia jakości mojego życia. Musze przy tym przyznać, że dopiero ostatnio zacząłem korzystać z niej z pełną konsekwencją, co skokowo poprawiło mi nastrój i codzienne przeżycia :-)
„Hassle” jest takim ciekawym słowem, które w zwięzły sposób opisuje:

  • (najczęściej niepotrzebne) kłopoty, problemy, nieprzyjemności, zakłócenia, niewygody
  • starcia i sprzeczki
  • nieprzyjemne, (najczęściej dodatkowe i niekonieczne) czynności lub działania, które należy wykonać w celu osiągnięcia czegoś
  • coś, co nam dokucza lub nas zamęcza

Zasada „no hassle in my castle” oznacza eliminację z naszego życia osób, które są permanentnym źródłem jednego z powyższych zjawisk. Kropka. Jaka ulga ! Ile miejsca dla nowych, fajniejszych relacji!! :-)
Zwróćcie uwagę na słowo „permanentny”, bo powyższe zdania nie oznaczają „wywalania” z naszej rzeczywistości ludzi, którym zdarzyło się jedno drobne potknięcie :-)

Z drugiej strony wielu z nas (w tym i ja do stosunkowo niedawna) grzeszy nadmierną tolerancją takich zachowań, w imię tak naprawdę nie wiadomo czego. Pozwalamy innym na nieproszoną krytykę, zrzędzenie, czepianie się, stawianie różnych dziwnych warunków, domaganie się zbędnych w gruncie rzeczy aktywności, bezsensowne utrudnianie wspólnych przedsięwzięć, rozwalanie wspólnych planów itp.
Z tym należy skończyć bo:

  • czas naszego życia na tej planecie jest ograniczony, a na dodatek niezależnie od wieku nie wiemy ile dni ma jeszcze każdy z nas. Nie pozwólmy innym na ich marnowanie!
  • ponad 6 miliardów ludzi na ziemi daje wystarczająco duży wybór, nie jesteśmy skazani za zadawanie się z tymi, co wnoszą nam „hassle into our castle” :-)

Jakość mojego życia, po eliminacji osób niestabilnych emocjonalnie oraz konsekwentnym zastosowaniu zasady opisanej w dzisiejszym poście podniosła się skokowo na dość rekordowe poziomy. Co ciekawsze nie były do tego potrzebne ani dodatkowe pieniądze, ani inne zasoby!!
Pięknie, nieprawdaż?

Możecie z tego wyciągnąć coś dla siebie?

Komentarze (41) →
Alex W. Barszczewski, 2010-07-30
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Wyjatkowy Gypsy Time :-)

Witajcie drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy!!

Tym razem zostawiłem Was przez wyjątkowo długi okres czasu, tak długi że różnymi kanałami zacząłem otrzymywać zapytania, czy wszystko u mnie w porządku.

Dziękuję Wam wszystkim za tę troskę, to bardzo miło wiedzieć, że tak dużej grupie ludzi nie jest obojętne co się ze mną stanie :-)

Obiecuje, że może za wyjątkiem jednej wyprawy w lutym 2011 nie pozostawię Was tak długo w niepewności.

Jeśli ktoś, kto jest przy życiu tak długo się nie odzywa, to zasadniczo są dwie możliwości:

  • powodzi mu się bardzo źle i nie chce tym obciążać innych
  • powodzi mu się tak dobrze, że nie ma czasu i/lub energii aby dzielić się tym ze światem :-)

Całe szczęście, że w moim przypadku zdecydowanie chodziło o tę drugą ewentualność (tak naprawdę to powinienem pisać w czasie teraźniejszym bo ten stan trwa nadal :-))

Oczywiście w międzyczasie miałem też kilka ambitnych i wymagających projektów w nowymi klientami, w tym jednym zagranicznym. To co potem wygląda jak przysłowiowa bułka z masłem, wymagało dużej koncentracji na tym, co się robi zarówno w fazie przygotowań, jak i samego przeprowadzenia. Tym bardziej, że chodziło przy tym tez o sprawy, na rozwiązywanie których nie ma instrukcji :-) Tak mi zleciało kilka tygodni, ale najciekawsze jest to, co robiłem w międzyczasie i potem.

W którymś momencie powiedziałem sobie: „Rozwiązujesz czasem bardzo skomplikowane zagadnienia u swoich klientów korzystając ze swojego rozumu i dostępnych, często ograniczonych zasobów. Co by było, gdybyś konsekwentnie zastosował ten sposób myślenia i działania dla dalszego polepszenia jakości Twojego życia?”

Od słowa do czynu :-) Zacząłem od analizy zasobów, która miedzy innymi wykazała następujące:

  • generalnie, według mojego stanu wiedzy, jestem w dość dobrym zdrowiu :-)
  • nie mam żadnych długów do spłacenia
  • poza kilkoma bezproblemowymi dla mnie gentleman’s agreement nie mam znaczących zobowiązań jakiegokolwiek rodzaju
  • mogę skorzystać z dwóch „baz”, jednej w Berlinie a drugiej nad polskim morzem
  • nie muszę się troszczyć o zamówienia na drugą połowę roku, niektórzy klienci nawet zapłacili z góry aby mnie „zaklepać”
  • nie mam potrzeby lansowania sie lub błyszczenia posiadaniem rzeczy materialnych, co utrzymuje moje koszty na niskim poziomie
  • generalnie, jak już chcę, to potrafię dość dobrze używać mojego umysłu :-)
  • potrafię łatwo nawiązywać kontakty z bardzo różnymi ludźmi

Przegląd wykorzystania powyższych wykazał spore marnotrawstwo niektórych i niewystarczające użycie tych dwóch ostatnich :-) O tym pierwszym problemie napiszę wkrótce.

Dalej sprawa była już względnie prosta :-) Ci z Was, którzy pracują jako managerowie znają ten proces: mamy sytuacje obecną, określone zasoby, sytuacje pożądaną i tzw. „gap” (lukę miedzy tym co jest a tym co chcemy aby było) który chcemy domknąć.

Dobra strategia może być dość ogólna w kwestii celów, ale powinna bardzo klarownie definiować priorytety, które w moim przypadku brzmiały bardzo prosto:

  • interesujące i zróżnicowane przeżycia zarówno fizyczne jak i intelektualne
  • dobre zdrowie i kondycja fizyczna aby móc maksymalnie delektować się punktem pierwszym :-)
  • dobry i pozytywny stan ducha
  • unikanie „efektu tunelowego„

Te prościutkie założeniu umożliwiały łatwą ewaluacje każdej mozliwości, bo kto chciałby przy 30C bawić się w długie analizy? :-)

Jaki jest tymczasowy (bo Gypsy Time jest dopiero na półmetku) rezultat tych działań? Tutaj szczegółowa relacja kłóciłaby się z moją zasadą nieupubliczniania życia prywatnego, a w dodatku spowodowałaby konieczność uprzedniego sprawdzania pełnoletniości czytających :-)

Dlatego opiszmy to może porównując mnie do sytuacji  dziecka, które na wakacje zamieszkało w Disneylandzie z wolnym wstępem na wszystkie atrakcje :-)

Istotną różnicą w stosunku do tegoż dziecka jest fakt, że nie chodzi przy tym wyłącznie o tzw.” płytkie przyjemności”  które stosunkowo szybko mogą się znudzić, lecz też o takie, które dotykają nas głęboko w każdym aspekcie bycia człowiekiem, powodując w nas przy tym pozytywne zmiany .

Uważni Czytelnicy zauważą pewnie, że nie wykluczam tych  „płytkich”, bo przecież i z nich składa się nasze życie! A przecież chcemy żyć pełnia życia, nieprawdaż?

Ciekawym efektem ubocznym jest redukcja mojej w miarę stałej od kilku lat (nad)wagi o ponad 10 kg i to bez żadnych diet! Wystarczyło trochę rozsądku przy jedzeniu i urozmaicona (oraz zazwyczaj bardzo przyjemna)  aktywność fizyczna :-)

Jakie wady wykazało opisane powyżej podejście?

  • czasowo zaniedbałem ten blog i pisanie innych tekstów
  • sterta książek do przeczytania nie zaczęła maleć

Z tego wynikają następujące korekty na drugą połowę lata:

  • pewne wyrównanie proporcji między hedonistycznym a intelektualnym podejściem w wyborze aktywności danego dnia, bo chyba przesadziłem z tym pierwszym :-)
  • odrobina dyscypliny przejawiającej się w wyznaczeniu sobie codziennego pensum czasu przeznaczonego na czytanie i pisanie. Zobaczymy jak mi z tym pójdzie

Dziś właśnie jest pierwszy dzień tego skorygowanego podejścia, stąd mój tekst na blogu.

Nie było jego zamiarem „pochwalenie się” jak dobrze mi się teraz żyje. Bardziej zależy mi na tym, aby wielu z Was czytając ten post uświadomiło sobie że napisał go człowiek, który:

  • z Waszego punktu widzenia jest w dość zaawansowanym wieku, a więc pod wieloma względami możecie pobić go na głowę sprawnością i energią (to piszę serio!!)
  • żyje w Polsce
  • pracuje głównie w Polsce nie korzystając z żadnych „układów”, po prostu zarabia dostarczając klientom realna i znaczącą wartość dodaną
  • płaci w Polsce normalne podatki i ZUS bez nielegalnego kombinowania i przekrętów

Wniosek z tego taki, że jeżeli taki gość jak ja potrafi to zrobić, to Wy, najdalej w perspektywie kilku lat tym bardziej!! Trzeba tylko uświadomić sobie gdzie jesteśmy i co naprawdę jest dla nas ważne, a potem samodzielnie używać swojego mózgu ! I unikać niepotrzebnego rozpraszania zasobów!

Jeżeli ktoś ma podobne priorytety do moich, to wiele wskazówek znajdzie na blogu, zarówno we wpisach, które zamieściłem, jak i w tych, które planuję.

Wszystkim życzę realizacji waszego wymarzonego życia i zapraszam do wypowiedzi w komentarzach

Komentarze (37) →
Alex W. Barszczewski, 2010-07-27
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Związek a zarobki partnerów?

W dyskusji pod jednym z poprzednich postów nasza Czytelniczka opisała następujący problem:
„……zarabiam przyzwoicie od samego początku. ……. mi absolutnie nigdy nie przyszło do głowy porównywać się z żadnym moich facetów finansowo. Ale to IM przeszkadzało, że zarabiam więcej. I to ONI z czasem co raz gorzej się z tym czuli, …….. Te kilka związków właśnie z tego powodu się rozpadło”

Czytając tę historię i przypominając sobie całe mnóstwo problemów związanych z zarobkami i związkami o których słyszałem zadałem sobie następujące pytanie:

Po co mojemu partnerowi/partnerce informacja ile ja zarabiam??

Wielu z Was zapewne w tym momencie pomyśli „jak to, jak można taka informacje ukrywać przed najbliższą osobą, którą do tego może jeszcze kochamy?”

Zapytam w takim razie:
Czy Wasz związek będzie mniej romantyczny lub pozbawiony głębokich uczuć jeżeli taką informację zachowasz dla siebie???

Jeżeli by tak było, to o czym to świadczy?

Oczywiście kwestii finansów nie można całkowicie pominąć, dlatego podzielę się z Wami moim osobistym podejściem do tego tematu. Nie traktujcie tego jako prawdy objawionej lub czegoś, co każę Wam zaimplementować w Waszym życiu, spójrzcie na to jedynie jako na materiał do własnych przemyśleń.

Dla mnie kwestia finansów jest jednym z bardzo ważnych kryteriów wstępnego doboru partnerki, ale tylko w jednym aspekcie, a mianowicie czy dana osoba (w moim przypadku kobieta :-)) potrafi sama się utrzymać. Jest to bardziej pytanie dotyczące charakteru niż pieniędzy dlatego poziom tego utrzymania się jest mi dość obojętny. Nie przeszkadza np. jeśli ktoś miesięcznie zarabia tyle ile ja w kilka godzin, bo to nie o kwoty chodzi.

Jeżeli ktoś nie jest w stanie sam się utrzymać, to jest to kryterium dyskwalifikujące!!!

Można oczywiście rozważać, że ktoś „miał pecha w życiu” itp. doświadczenie wykazuje jednak, że niestety bardzo często dana sytuacja jest rezultatem podejścia i wyborów danej osoby, która w ten sposób jest za swoją sytuację odpowiedzialna. Jak coś takiego widzicie przed sobą, to uciekajcie gdzie pieprz rośnie!!

Nie oznacza to, że zalecam obojętność w stosunku do takich ludzi, sam pomagam innym w potrzebie, ale nigdy przenigdy nie mieszajcie działań dobroczynnych z relacją damsko męską.To na początku może nas dowartościowywać jako rycerzy/księżniczki na białym koniu, ale przeważnie kończy się źle. Kiedyś napiszę Wam na ten temat wzięty z życia ciąg dalszy bajki o Kopciuszku :-)

Jeżeli już zarabiamy stosunkowo dużo, to dobrą rzeczą do pokazania partnerowi jest  to, że robimy to w sposób w miarę uczciwy i nie związany np. ze światem przestępczym, no ale to już jest due dilligence :-)

Tyle na ten temat. Ile ja zarabiam, ile mam na koncie to całkowicie moja sprawa, tak samo nie wypytuję tego partnerki.

Jeżeli w tym aspekcie jest miedzy nami duża dysproporcja, która uniemożliwia lub poważnie utrudnia partycypację drugiej osoby np. w kosztach wspólnych wyjazdów, to po prostu taktownie uświadamiam partnerkę, że mamy wystarczające zasoby, aby to przeprowadzić i nasze przedsięwzięcie należy właśnie potraktować jako wspólne wykorzystanie tychże zasobów. Życia nie możemy przecież sprowadzić do tak banalnej kwestii jak pieniądze i równych „składek” !!

Nie zmienia to faktu, że nadal to ile zarabiam lub mam na koncie pozostaje sprawą moją i mojego aktualnego Urzędu Skarbowego. Tak jest lepiej.

W następnym poście napiszę o innym problemie, który może zablokować Wam w przyszłości drogę do bardzo ciekawego związku, a którego istnienie nie jest taki oczywiste dla większości ludzi.

Na razie zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Komentarze (180) →
Alex W. Barszczewski, 2009-08-25
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Wolisz 100% przeciętności, czy 10% czegoś super?

Wielu ludzi zadaje sobie powyższe pytanie w kontekście biznesowym rozważając, czy lepiej jest być jedynym właścicielem firmy, która „jakoś” trwa na rynku, czy też może po prostu udziałowcem w prężnym i odnoszącym sukcesy przedsięwzięciu. Obydwa podejścia mają wady i zalety, ale  jako że większość z nas nie stoi akurat przed taką decyzją zajmijmy się dziś podobnym pytaniem w odniesieniu do naszych relacji z innymi ludźmi. Tutaj mianowicie często w naszych wyobrażeniach pojawiają się sprzeczności, które w praktyce utrudniają nam osiągnięcie tego, na czym nam naprawdę zależy i z pewnością warto o tym podyskutować.

Jeżeli pominiemy  w naszych rozważaniach dość liczną grupę tych, którzy szukają osób słabszych,  często aby dowartościowywać się ich kosztem (nie róbcie tego!!) to słusznym będzie stwierdzenie, że wielu z nas pragnie mieć partnerów mocnych, pełnych energii, silnie stojących na nogach  i radzących sobie w życiu. W naszych wyobrażeniach mają to być ludzie o pewnej pozycji i osiągnięciach w życiu, niekoniecznie zresztą natury biznesowej.

Problem pojawia się wtedy, jeżeli tym wyobrażeniom towarzyszy życzenie, abyśmy dla tych partnerów byli głównym, a najlepiej jedynym punktem zainteresowania. Takie pragnienie często występuje podświadomie, co dodatkowo pogarsza sprawę, bo „coś nam przeszkadza”, ale nie zdajemy sobie dokładnie sprawy z tego co to jest.
Szkopuł w tym, że ci naprawdę bardzo ciekawi ludzie, zanim nas spotkali mieli już zapewne dość interesujące i wypełnione różnymi aktywnościami życie. To życie zresztą ukształtowało ich w taki właśnie sposób, że stali się dla nas atrakcyjni. Jak teraz możemy rozsądnie od nich oczekiwać, że  „wyamputują sobie” ze swojej rzeczywistości elementy naprawdę dla nich ważne tylko po to, aby wspólnie z nami jak najwięcej celebrować aktualny związek?
Przyznaję, takie akty „samookaleczenia” zdarzają się, sam wielokrotnie w stanie ciężkiego zakochania gotów byłem zrezygnować z wielu rzeczy (i co gorsza rezygnowałem!!!), ale długoterminowo nie jest to dobry pomysł. Normalnie taka osoba, zwłaszcza mając już pewne doświadczenie,  jest w pełni świadoma, że jej życie w nowym związku powinno pozostać co najmniej tak barwnym i różnorodnym jak dotychczas, a nowa relacja ma sens, jeśli będzie jego wzbogaceniem, a nie szeroko rozumianą kastracją. Mając do tego dość silną osobowość taki człowiek nie pozwoli sobie tak łatwo na ograniczanie swobody tego, czym się zajmuje i w jaki sposób spędza swój czas. Oczywiście jest on gotów spędzać jego cześć z nami, poświęcając nam wtedy 100% swojej uwagi (inaczej taka relacja nie miałaby dużego sensu), ale prawie na pewno nie będzie to 100% jego czasu w ogóle, czasem dostaniemy tylko kilka procent. To ostatnie naturalnie nie dotyczy różnych sytuacji awaryjnych, mówimy teraz o normalnym dniu codziennym.
W takiej sytuacji wiele osób mówi ” ja czegoś takiego nie chcę, poszukam sobie kogoś, dla kogo będę głównym elementem jego życia„. Mają do tego oczywiście pełne prawo, tylko warto zastanowić się nad konsekwencjami takiego podejścia. Jeżeli dla kogoś staję się sensem jego życia (ulubiony motyw wielu piosenek, filmów i książek), to chyba tego sensownego życia przede mną nie było tam za wiele. Czy na pewno chcemy bliskiej relacji z takim człowiekiem? Wbrew powszechnemu mniemaniu w wypadku ludzi dwie niekompletne połówki nie tworzą jednej całości, lecz w najlepszym przypadku Frankensteina :-) Lepiej pracować nad tym, aby samemu być mniej, czy bardziej harmonijną całością i potem poszukać takiegoż partnera, tylko że wtedy znowu musimy liczyć się z tym, że w żadnym wypadku nie będziemy go mieli „na własność”.
Jak widać z powyższego, mamy realistycznie rzecz biorąc trzy opcje:

  • gonić za karmioną przez media iluzją, że gdzieś znajdziemy bogatego (w szerokim tego słowa znaczeniu) człowieka, który od momentu ( poznania się, powiedzenia sobie „kocham”, ślubu – niepotrzebne skreślić) będzie „tylko dla nas”
  • postawić kryterium „tylko dla mnie” na wysokim miejscu, eliminując w ten sposób potencjalnie  najciekawszych kandydatów
  • zaakceptować fakt, że najatrakcyjniejszych ludzi będziemy w jakiś sposób zawsze dzielić z resztą świata i korzystać z wyjątkowych chwil i doświadczeń, które możemy z nimi przeżyć

Jak zwykle w życiu, każde z Was musi sam zdecydować, dobrze jest tylko zastanowić się nad opcjami, które mamy i konsekwencjami ich wyboru. Temat nie jest czarno-biały i dlatego serdecznie zapraszam do dyskusji w komentarzach.

PS: Jeżeli chodzi o moje osobiste nastawienie do tematu, to dobrze oddaje je nieco zmodyfikowany (bo w tłumaczeniu był czasownik „używać”) cytat z książki Stendahl’a „O miłości”, którą przeczytałem wiele lat temu:

„Posiadać jest niczym, delektować się jest wszystkim„

Komentarze (237) →
Alex W. Barszczewski, 2009-07-11
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Relacje z innymi ludźmi

120 sekund ciszy

Na początek wyjaśnię Wam moje nastawienie do podawania ludziom numeru własnego telefonu komórkowego.

Generalnie, dość bezproblemowo podaję ten numer wszystkim osobom, które uważam za rozsądne z dwoma tylko zastrzeżeniami:

  1. Nie przekazuj tego numeru dalej bez mojej wyraźnej zgody
  2. Wykaż zrozumienie, że mój telefon może być wyłączony, lub po prostu w danym momencie nie będę chciał/mógł z tobą rozmawiać (ten ostatni punkt nie dotyczy tych klientów, którzy specjalnie płacą za to, że w razie czego zawsze mogą do mnie zadzwonić :-))

Te ustalenia całkowicie wystarczają, czasem wręcz muszę zachęcać innych do zadzwonienia do mnie wieczorem, jeśli mają jakąś pilną sprawę (z zastrzeżeniem opisanym w punkcie 2). Mam zwyczaj chodzić dość późno spać i chętnie rozmawiam też i o takich porach.
Od czasu do czasu zdarza się jednak sytuacja jak wczoraj o północy. Po kilku dniach, kiedy zdecydowanie za długo czytałem przed zaśnięciem postanowiłem wreszcie przestawić sobie czas na bardziej rozsądny rytm dobowy i właśnie zasypiałem, kiedy zadzwonił telefon. Osoba dzwoniąca (znamy się dość powierzchownie)  pozdrowiła mnie i zaczęła coś opowiadać :-) Ja na to uprzejmie zapytałem czy chodzi o sprawę, która jest paląca i nie może poczekać do jutra. Odpowiedź była „nie”. Ja na to „no to zdzwońmy się może jutro rano, jestem akurat na wakacjach i teraz nie jest dobra pora na dalszą rozmowę”. Pożegnaliśmy się krótko i ponownie przyłożyłem głowę do poduszki. Dziesięć minut później znów zadzwonił telefon :-) Ta sama osoba chciała mi tym razem zrobić quiz, czy wiem skąd pochodzi nazwa „Wyspy Kanaryjskie”!!!

Tym razem niezbyt uprzejmie przerwałem i pożegnałem się, po czym niezwłocznie  uruchomiłem w mojej komórce „tajną broń” na takie przypadki (co w ciągu ostatnich 2 lat było konieczne dopiero po raz drugi ). Tą bronią jest specjalny dzwonek, który nagrałem, nazywa się on „120 sekund ciszy” i tak też brzmi :-). Taki dzwonek przyporządkowany konkretnemu numerowi powoduje, że jak ktoś z tegoż numeru próbuje się dodzwonić, to u mnie tylko rozświetla się wyświetlacz, a poza tym jest cisza i spokój :-)

To, co napisałem powyżej jest oczywiście prawdziwym zdarzeniem, ale zastanówmy się nad tym też z metaforycznego punktu widzenia.

  1. Czy każdy z Was ma taki „dzwonek z ciszą”, nie tylko w telefonie ale też i w innych dziedzinach życia, gdzie czasem inni ludzie (znajomi, nieznajomi, rodzina) bez zaproszenia, a nawet wbrew naszej woli próbują aktywnie ingerować w nasze życie?
  2. Czy jesteśmy mili i sympatyczni (co ciągle zalecam), ale kiedy ktoś ignoruje nasze wyraźne „Nie” potrafimy z całą konsekwencją wyegzekwować to co chcemy?
  3. Czy sami mamy mechanizmy zapobiegające temu, abyśmy my nie byli postrzegani jako intruzi kiedy inicjujemy jakąś interakcję?
    Każdy z Was, do którego kiedykolwiek dzwoniłem może np. potwierdzić, że ja dzwoniąc do niego zawsze:
    a) witam rozmówcę
    b) przedstawiam się
    c) pytam „Czy masz chwilę dla mnie?”, chyba że mogę zapytać bardziej precyzyjnie jak na przykład „Czy masz czas na jedno pytanie?”, albo „czy masz 1/3/5/10 minut czasu dla mnie?”. Zwróćcie uwagę, że nie zadaję pytania „czy nie przeszkadzam?” Wyrywając kogoś moim telefonem z tego, co akurat robi prawie zawsze jakoś przeszkadzam, więc nie pytajmy o rzeczy oczywiste :-)
    To dotyczy nie tylko telefonów, lecz też i innych form komunikacji. W jednym z ostatnich, cytowanych już na tym blogu postów Penelope Trunk jasno tłumaczy jak przy pomocy maila wkurzył ją znany autor Tim Ferris :-) Warto przeczytać i zastanowić się!

Polecam każdemu z Was intensywne przemyślenie powyższych pytań i w razie, gdyby odpowiedzi Was nie zadowalały, to przemyślenie co możemy zrobić, aby to zmienić

Zapraszam do dyskusji :-)

Komentarze (59) →
Alex W. Barszczewski, 2009-01-17
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jeszcze o czasie wolnym i państwowej emeryturze

Dziś rano siedząc na tarasie i delektując się słońcem miałem interesującą wymianę maili z pracownikiem jednego z klientów. To młody, ale niezwykle profesjonalny i rzutki człowiekiem z którym współpraca to prawdziwa przyjemność. Razem przygotowywaliśmy pewne działania w sposób, który najbardziej lubię: zero biurokracji, 100% kreatywności i profesjonalizmu, tyleż procent wzajemnego zaufania.

W jednym mailu na końcu (bo myślałem że to już ostatni) napisałem :
„pozdrawiam z Kanarów”

na co mój rozmówca rozpoczął następny mail od:

„wybacz ze przeszkadzam w wakacjach”
na co moja następna wiadomość zaczęła się od słów:

„Nie ma za co przepraszać :-)
Albo coś robię chętnie, albo nie robię wcale
.”

I rzeczywiście to co robiłem było dla mnie przyjemnym zajęciem intelektualnym.

Powyższy przykład dobrze oddaje moje nastawienie, o którym pisałem już kiedyś.  Mój wylot na południe jest zdecydowanie ucieczką przed zimnem i ciemnościami panującymi w Europie w okresie listopad-styczeń, ale na pewno nie próbą zapomnienia o tzw. pracy zawodowej. W przeciwieństwie do wielu ludzi po prostu nie mam takiej potrzeby :-)

Takie incydentalne zajęcia, podobnie jak kilka telekonferencji z paroma ludźmi na poziomie, to miła część mojego dnia, wszystko jedno czy w domu, czy tutaj. Ważne jest, aby nie był to jedyny element składowy życia, bo przecież chcemy delektować się pełną gamą możliwości jakie daje nam egzystencja na tej planecie :-)
Połączenie pracy zarobkowej i przyjemności zdają się w naszej kulturze być ciągle czymś niezwykłym . Może w wielu osobach zbyt głęboko zakorzenione są słowa: „w pocie czoła rolę uprawiać będziesz, w pocie czoła chleb jeść będziesz„, często wzmacniane przez otoczenie, które nigdy nie próbowało czegoś innego. To często prowadzi do półniewolniczego sposobu myślenia, z nienajlepszymi skutkami dla odczuwalnej jakości życia. Wcale nie musi tak być!!
Z własnego (i nie tylko) doświadczenia mówię Wam, drodzy Czytelnicy, że są możliwe alternatywne podejścia i wcale nie muszą one oznaczać życia na pustelni w dzikiej głuszy, czy też działań niezgodnych z prawem. Od tego dostaliśmy na drogę życia taki wspaniały narząd, jakim jest nasz mózg, aby go używać i postawienie mu właściwych długoterminowych zadań jest sprawą kluczową, zwłaszcza dla młodych ludzi (bo mają najwięcej czasu aby zrealizowań to, co chcą).

Dlatego zalecam każdemu popróbowanie jakie to jest uczucie, kiedy zarabianie na życie jest przyjemnością, a przy okazji robimy coś pożytecznego dla innych. To jest „niebezpieczne”, raz spróbowawszy zapewne nie będziesz chciał niczego innego :-)

Powyższe rozważania wiążą się z kwestią państwowej emerytury, o czym huczy dziś w internecie w związku z zawetowaniem przez Prezydenta tzw. ustawy o emeryturach pomostowych.

Jak zwykle na tym blogu nie będę rozważał politycznych aspektów całej sprawy (choć to interesujący przykład w jak różnych epokach żyją mentalnie niektórzy decydenci), raczej zastanówmy się nad tym, czy ta kwestia w ogóle nas dotyczy, a jeśli tak, to czy musi tak pozostać „na zawsze”
Na pierwszy rzut oka można rozpoznać trzy postawy:

  • wybranie zawodu, który przy różnych, często poważnych wadach daje uprawnienia do tzw. wczesnej emerytury. Dla wielu ludzi, którzy mają obraz świata że „w pocie czoła…itd” wczesna emerytura może być istotnym argumentem. Ba, sam jako wtedy dwudziestoparoletni student politechniki, ucząc się przy okazji gry na klarnecie pomyślałem, że może pójdę w tym kierunku, co dałoby mi uprawnienia do wczesnej emerytury :-) Dziś, na taką myśl wziąłbym gumowy młotek i zaczął intensywnie stukać we własną głowę, wtedy na szczęście trafiłem na kiepskiego nauczyciela w szkole muzycznej, który mnie do intensywnej nauki zniechęcił (choć podobno miałem talent) :-)
  • wybranie zawodu, który często przy płacach takich, że akurat starcza na życie i spłacenie kredytów obiecuje, że jak będziesz miał ok. 60 lat to inni będą płacili na Twoje utrzymanie, w zamian za pieniądze, które wpłacasz teraz na obecnych emerytów. W takim podejściu czujemy się zwolnieni z obowiązku generowania przychodów pozwalających na tworzenie rezerw i inwestowanie, co dla wielu ludzi jest bardzo wygodne. Poleganie na takich zapewnieniach może być długoterminowo bardzo niebezpieczne, popatrzcie na swoich rodziców i dziadków.
  • zaakceptowanie faktu, że tzw. „składki” na ubezpieczenie emerytalne to po prostu kolejny podatek, który trzeba zapłacić, z czego niewiele wynika dla naszej przyszłości. Jeśli potraktujemy to jako podatek, to możemy pomyśleć przy jakich formach działalności (np. samozatrudnienie) i ewentualnie w jakich krajach w legalny sposób zapłacimy go jak najmniej, po czym  te przemyślenia uwzględnić w ogólnej kalkulacji biznesowej. Zdając sobie sprawę, że przy podatku nie należy spodziewać się bezpośredniego świadczenia wzajemnego (tak się to ładnie nazywa), należy podjąć takie działania, aby to, co zarabiamy w ogóle dawało możliwość zainwestowania części pieniędzy w celu stworzenia zabezpieczenia na stare lata lub jakieś inne nieszczęście. To wymaga z jednej strony dbałości o naszą wartość rynkową, z drugiej pewnego minimum dyscypliny aby wytworzone nadwyżki rozsądnie inwestować, a nie przejadać, bądź przespekulować.

Nie muszę chyba podkreślać, że od wielu lat jestem zwolennikiem tego trzeciego podejścia i jak na razie dobrze na tym wychodzę.
Ważnym elementem w moich przemyśleniach jest też fakt, że ponieważ bardzo lubię to co robię to w ogóle nie zamierzam iść na emeryturę :-) Zamiast tego staram się utrzymać w dobrej formie fizycznej i mentalnej, tak aby jak najdłużej być atrakcyjnym dostawcą dla moich klientów, co przy okazji dobrze robi mojemu „retirement fund”. Jak nie będę mógł prowadzić szkoleń (co w moim wykonaniu jest bardzo wyczerpujące dla trenera), to ograniczę się do coachingu na wysokich szczeblach, a na stare lata zostanę „consigliere” kilku prezesów :-) Jak to się skończy, to będę pisał książki, lub robił jeszcze coś innego. Naturalnie nie możemy wykluczyć jakiejś katastrofy zdrowotnej powodującej niezdolność do pracy, dlatego już od lat dbam o moje rezerwy i każdemu gorąco to zalecam.

Podałem dość otwarcie mój przypadek nie aby się chwalić, albo twierdzić że jest on najlepszy z najlepszych. Chcę po prostu pokazać, że pewne rzeczy są możliwe do przeprowadzenia i to zarówno w sposób uczciwy jak też zgodny z prawem i sumieniem. Naturalnie niech każdy podejmuje własne decyzje, ale może moja filozofia życiowa przyda się jako jeden z przykładów, że można i w ten sposób.

Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Komentarze (106) →
Alex W. Barszczewski, 2008-12-16
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

„Niezdobyta twierdza” cz. 2

Post gościnny Pauliny Biedugnis o „Niezdobytej Twierdzy” cieszył się dużym zainteresowaniem. Tym chętniej zapraszam dziś wszystkich do przeczytania jego drugiej części. Myślę, że będzie to dla Was co najmniej równie interesująca lektura, jak poprzednia.

_________________________________________________________________

Dość teoretycznych analiz, teraz zastanówmy się, co możemy konkretnie zrobić, by poprawić jakość naszego życia w dziedzinie relacji osobistych? Jaką strategię zaaplikować? Wypowiedź tę adresuję do Czytelników, którzy są na etapie szukania swojego miejsca i jeszcze na żadnym zamku na stałe nie osiedli ;)

Proszę o przesianie poniższych wskazówek przez własny krytyczny osąd. Sami wiecie, co jest dla Was najlepsze.

  • Nie czekaj na królewicza/księżniczkę z bajki, który/a zdejmie z Ciebie urok i odmieni Twoje życie. Pracuj nad sobą, rozwijaj się, działaj, próbuj, szukaj, buduj swój świat, poznawaj siebie. Gdy będziesz czuć się w miarę komfortowo sam(a) ze sobą, ktoś interesujący pojawi się w sposób naturalny.
  • Otwórz się, wyjdź ze swojej warownej twierdzy. Rozejrzyj się wokół siebie, nawiązuj różne kontakty , rozmawiaj, słuchaj, szukaj. Bądź miła/y. Na pewno dostrzeżesz wiele ciekawych osób, może znajdą się i potencjalni kandydaci na mężów czy żony ;)
  • Zrzuć maskę księżniczki (czy dzielnego rycerza). Pokaż trochę siebie. Szczerość na dłuższą metę procentuje. Owszem, otwierając się, narażamy się na zranienia. Ale ile tracimy, nie podejmując ryzyka? A tak, może i trochę poboli, ale do wesela się zagoi ;)
  • Uciekaj od wyniosłych, zdystansowanych księżniczek i rycerzy ostentacyjnie obnoszących się ze swoimi trofeami (to pozłacane wydmuszki w średniowiecznym przebraniu). Jest sporo ludzi, którzy nie potrzebują nikomu niczego udowadniać, mają zdrowy ogląd własnej osoby i potrafią się otworzyć na innych, bez robienia komukolwiek łaski.
  • Daj drugą szansę. Nie skreślaj kogoś tylko dlatego, że pierwsze wrażenie było niekorzystne (ono może być bardzo mylne, o czym sama niedawno się przekonałam). Spotkaj się, posłuchaj, korona Ci z głowy nie spadnie, za to możesz być bardzo pozytywnie zaskoczony/a!
  • Odważ się testować. Jeśli uznasz kogoś za interesującego, nie analizuj wszystkich za i przeciw, po prostu daj sobie i tej osobie szansę. Wrzuć na luz, niekoniecznie musi od razu zostać Twoim mężem czy żoną. Jak nie ten/ta, może następny/a (nie zachęcam tu bynajmniej do zmieniania partnerów jak rękawiczek).
  • Ucz się przez praktykę, eksperymentuj. Próbując związków z różnymi ludźmi, dowiesz się, co Ci najbardziej pasuje oraz nauczysz się, jak być z drugim człowiekiem.
  • Przejmij odpowiedzialność za swoje życie. Nie obwiniaj swojego partnera za to, że jest Ci źle. Jak coś Ci nie pasuje, powiedz mu o tym, może uda Wam się znaleźć rozwiązanie. Będzie Wam obojgu nieco łatwiej, jeśli każdy przejmie pełną odpowiedzialność za swoje życie i 50% odpowiedzialności za związek.
  • (szczególnie do dziewczyn) Zachowaj niezależność. Nie zawieszaj się na swoim partnerze jak na wieszaku („niech on zdecyduje”) ani nie oplataj go niczym bluszcz („bo on jest taki cudowny”, „wie najlepiej”, itp.). Miej czas dla siebie i pozwól na to swojemu partnerowi.
  • Jeśli jesteś w związku, dawaj z siebie jak najwięcej, inwestuj w swoją relację. Co jakiś czas pytaj siebie, jak się czujesz przy swoim partnerze i czy Twój związek zamiast stymulować Twój rozwój, przypadkiem go nie hamuje. Miej oczy szeroko otwarte, bo na świecie jest wielu atrakcyjnych potencjalnych partnerów.
  • Naucz się mówić STOP. Jeśli uznasz, że związek nie spełnia Twoich oczekiwań i nie uda Wam się dojść do porozumienia (uważam, że warto walczyć o związek, choć nie za wszelką cenę i nie w nieskończoność), w miarę możliwości, rozstańcie się w sposób kulturalny. Szkoda całkowicie przekreślać tego, co razem zbudowaliście. Życie czasem zaskakuje. Po co palić mosty? Rozstania bywają trudne i bolesne, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ;)
  • Zachowaj otwarte opcje. Nie podejmuj decyzji, które wiążą się z poważnymi, długotrwałymi konsekwencjami i z których, w razie, gdybyś zmienił/a zdanie, bardzo trudno będzie Ci się wycofać (dzieci, ślub). Na „dojrzałe decyzje” przyjdzie czas, życie to nie wyścig ;)
  • Zachowaj szeroko pojętą ostrożność i płyń swobodnie z nurtem życia:
    „Za 20 lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj.” (Mark Twain)
  • Słuchaj jednocześnie swojego serca i intelektu. One całkiem nieźle ze sobą współgrają. ;)

Na koniec trzy hasła w luźno-erasmusowym klimacie, które mają zaskakująco uniwersalny charakter. Świat muzyki pop i reklam bywa inspirujący ;)

  • Just do it!
  • Relax, take it easy!
  • Everybody’s free.

Powodzenia, pierś do przodu i do dzieła! ;)

Pozdrawiam serdecznie,
Paulina Biedugnis

P.S. Nie uważam się za eksperta od związków (w tym swoich). Powyższe wskazówki są owocem moich poszukiwań i lektury blogu. Może kogoś zainspirują ;) Proszę je potraktować z przymrużeniem oka i dużą dozą krytycyzmu. Ciekawa jestem, jakimi zasadami Wy kierujecie się w swoim życiu uczuciowym? Zapraszam do dyskusji.

__________________________________________________________________

Paulina Biedugnis ma 24 lata i jest studentką V roku socjologii na UW. Skończyła studia licencjackie w Nauczycielskim Kolegium Języka Francuskiego przy UW (z II specjalnością – nauczanie jęz. angielskiego). Pisze pracę magisterską o coachingu we Francji. Interesuje się ludźmi, coachingiem, psychologią. Uwielbia bieganie, taniec i podróże ;)

Komentarze (45) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-29
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR, Firmy i minifirmy

Jak „nierozsądne” działania rozkręciły mi biznes

W ostatnich latach wielokrotnie naruszałem „podstawowe” zasady prowadzenia biznesu, o których można przeczytać w niektórych książkach, ale rezultat tego postępowania jest tak frapujący, że warto o tym napisać.

Te zasady to:

  • Staraj się sprzedać klientowi jak najwięcej. Jeśli masz już klienta, to trzeba wykorzystać do maksimum jego potencjał
  • Staraj się, jeśli to tylko możliwe, uzależnić klienta od Twojego produktu czy usługi. Tę zasadę stosują nie tylko handlarze narkotyków, lecz też wielu psychoterapeutów, czy oferentów kursów typu „jak być (szczęśliwym, bogatym, atrakcyjnym – niepotrzebne skreślić)”
  • Dostarczaj klientowi dokładnie to, co było w umowie/porozumieniu i za co klient zapłacił

Powyższe zalecenia są dość logiczne i nieprzestrzeganie ich pozornie zakrawa na głupotę lub naiwność.

No cóż, Alex B. jest najwyraźniej naiwnym człowiekiem, bo robi rzeczy następujące:

  • Staram się, o ile to możliwe, oszczędzać pieniądze klientów. Nawet jeśli klient ma budżet na np. 6 dni szkoleniowych, to jeśli zamierzony efekt można osiągnąć przeprowadzając umiejętnie trzydniowy trening zwracam na to uwagę zleceniodawcy. Planując jakieś działania szkoleniowe staram się zminimalizowań, a nie zmaksymalizowań ilość dni koniecznych do osiągnięcia znaczącego rezultatu (Mister Pareto się kłania :-)) Fama o takim postępowaniu poszła w świat.
  • Staram się uniezależnić klienta od moich szkoleń. Polega to na tym, że nie tylko trenuję teamy z konkretnych umiejętności, lecz też przy okazji uczę je jak w przyszłości robić sobie takie warsztaty beze mnie. Szczególnie w branżach, gdzie jest stosunkowo duża rotacja np. sprzedawców robi to ogromną różnicę, bo zamiast wydawać dużo pieniędzy na trenowanie raz na rok coraz to nowych ludzi, można robić kwartalne konferencje sprzedaży we własnym gronie i zarówno rozwiązywać nowe problemy, jak i szkolić „świeży narybek”, bez konieczności angażowania drogiego człowieka z zewnątrz. Klienci uwielbiają takie rozwiązania :-)
  • Jeśli w trakcie jakiś działań wynika, że np. trzeba podcoachować jednego z członków teamu indywidualnie, to nawet jeśli klient nie ma na to budżetu wtedy parafrazując Richarda Bransona mówię sobie „screw it, just do it!” :-) To samo dotyczy sytuacji, kiedy ktoś z uczestników telefonuje, bądź mailuje do mnie z prośbą o radę. Rezultat końcowy klienta jest najważniejszy!!

Oczywiście, że w każdym z powyższych przypadków teoretycznie zostawiam na stole jakieś pieniądze. Niemniej moje postępowanie, w połączeniu z jeszcze kilkoma rzeczami (o tym następnym razem) powoduje, że ostatnio boję się odbierać telefon, abym nie był zmuszony odmawiać jakiejś sympatycznej osobie, albo dawać jej terminy najwcześniej gdzieś w okolicach połowy roku 2009 :-)

Dodatkowymi bonusami takiej sytuacji są:

  • Zero wydatków na jakikolwiek marketing
  • Zero jakichkolwiek negocjacji cenowych
  • Pełna swoboda w tym co i jak chcę u klienta konkretnie robić, aby osiągnąć umówiony rezultat. Ta swoboda idzie tak daleko, że niektórzy klienci mówią po prostu „mamy tyle a tyle (dużo :-)) pieniędzy, w ramach tego budżetu możesz robić co chcesz”. Nikt z nas nie lubi robić rzeczy z nakazu innych, więc teraz ta wolność bardzo umila mi działanie.

Powyższe postępowanie może nie być najlepszym rozwiązaniem we wszystkich rodzajach działalności, dlatego zalecam każdemu intensywne przemyślenie go przed ewentualną implementacją. Niemniej mogę sobie wyobrazić, że jeśli ktoś chce podobnie do mnie praktykować semi – retirement świadcząc wysokoprofitowe usługi B2B to jest to rzecz zdecydowanie warta rozważenia.

Zapraszam do dyskusji i pytań w komentarzach

Komentarze (38) →
Alex W. Barszczewski, 2008-05-16
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 2 of 4«1234»
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.2  (47)
    • Magda: @Magda Już nie będziemy się...
    • Magda: @Magda Będziemy się myliły...
    • Alex W. Barszczewski: Adam Dziękuję...
    • Adam: @Alex – najwyrażniej nie...
    • Alex W. Barszczewski: Agata S. Ładne...
  • Król jest nagi, czyli co robią firmy szkoleniowe aby ich nie wybrać cz. 1  (29)
    • Anet.: Alex, Napisałeś: „jedna...
    • KrysiaS: Sokole Oko, z powodu...
    • Sokole Oko: Katarzyna Latek-Olaszek,...
    • Katarzyna Latek-Olaszek: Monika...
    • Sokole Oko: Monika, Umówmy się, że...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego!!  (33)
    • Weronika: Dziękuję Wam za ciekawe...
    • Elżbieta: Alex Ja zazwyczaj staram...
    • Alex W. Barszczewski: Elżbieta...
    • Anet.: Pamiętam, że pod jakimś postem...
    • Elżbieta: Ewa W. Miło mi :-) Zgadzam...
  • Wyrzuć śmieci  (63)
    • Sokole Oko: Łukasz Gryguć, Ależ nie...
    • Witek Zbijewski: Bartek No to jeszcze...
    • Bartosz: Witek :-) Z calym szacunkiem...
  • Co zrobić, kiedy się nie wie co chce się robić w życiu?  (673)
    • Sokole Oko: Cheese, Przede wszystkim...
    • Emilia Ornat: @ Cheese – nie...
    • Cheese: A ja mam taki problem. Chcę...
  • Osoba bliska czy blisko spokrewniona?  (47)
    • mila: nigdy nie chcialam budowac...
    • Alex W. Barszczewski: Miła Napisałaś:...
    • Mila: musze patrzec na ludzi...
  • Zdobywanie umiejętności praktycznych  (40)
    • Bartosz Walczak: Gracjan, Ewa przy...
  • Jak nas oceniają  (30)
    • Witek Zbijewski: by dać się zauważyć...
    • Łukasz Gryguć: Alex, Ok, dziękuję za...
    • Alex W. Barszczewski: Łukasz Gryguć...
    • Łukasz Gryguć: Ok, nie chciałbym źle...
    • Alex W. Barszczewski: Witajcie Byłem...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025