W postach o stabilności emocjonalnej, oraz „hassle makers” opisałem według jakich kryteriów eliminuję z mojego życia ludzi, którzy w negatywny sposób wpływają na jego jakość.
Dla wielu z was było to dość dyskusyjne podejście, niemniej mnie osobiście podobają sie jego długoterminowe rezultaty, nawet jeśli jego aplikacja czasem nie jest prosta.
Dziś opowiem Wam o jeszcze jednej metodzie, której stosowanie znacząco poprawia moją jakość życia. Tym razem nie chodzi o wykluczenie kogoś z mojej rzeczywistości, lecz jedynie o decyzję ile czasu spędzam z daną osobą. Aby uniknąć tutaj długiego wywodu opiszę to w pewnym uproszczeniu, bo życie to nie matematyka :-) Chodzi o przekazanie samej idei a nie dokładnych progów postępowania, to każdy musi zdecydować sam dla siebie.
Zacznijmy od kilku istotnych uwag wstępnych:
- podejście takie stosuję do relacji prywatnych, moja praca zawodowa częściowo polega na rozwiązywaniu problemów
- „tuning” ma charakter dynamiczny, to oznacza, że dana osoba bardzo łatwo może poruszać się w obydwu kierunkach skali
- tuning nie obejmuje sytuacji, kiedy trzeba pomóc komuś w potrzebie jako lina asekuracyjna
- Tuning nie obejmuje pomocy z powodów humanitarnych
O co w tym wszystkich chodzi?
- Zaobserwowałem, że kiedy rozmawiam z ludźmi w pozytywny i konstruktywny sposób, to moja energia życiowa i zadowolenie rosną.
- Dokładnie odwrotnie jest, kiedy rozmawiam z ludźmi, którzy narzekają, opowiadają o wszelkich nieszczęściach tego świata lub ich wypowiedzi przepełnione są poczuciem bezsilności lub/i agresji.
Stąd prosty wniosek, że jeśli, przy uwzględnieniu opisanych powyżej uwag wstępnych, będę więcej czasu spędzał na pozytywnej konwersacji, to będzie lepiej dla mnie. Praktyczne obserwacje samego siebie, jak zapewne sobie wyobrażacie, potwierdzają słuszność tego założenia.
Jak to wygląda u mnie stosowanie tego w praktyce (uwaga! opis jest bardzo uproszczony!):
Każdy z nas lubi czasem pomarudzić, więc jeśli komunikacja z drugim człowiekiem zawiera powiedzmy do 5% takich negatywnych elementów z grupy 2 to nie ma w ogóle problemu.
Jeżeli ktoś, z wykluczeniem sytuacji opisanych w uwagach wstępnych przekracza ten limit, to zaczynam stopniowo ograniczać kontakt z taką osobą. Takie ograniczenie zależy od procentowej zawartości negatywnej komunikacji, przy czy w moim wypadku trudno mówić o zależności proporcjonalnej, raczej wygląda to jak wykres malejącej funkcji wykładniczej, czyli mamy dość szybki „zjazd” ale zawsze zostaje coś, na czym ewentualnie można wszystko odbudować. Osoba, która ze mną tak komunikuje najpierw może zaobserwować spadek ilości kontaktów inicjowanych z mojej strony, potem też moja dostępność dla jej inicjatyw, jak jest bardzo źle to na końcu zostawiam tylko gotowość udzielania pomocy humanitarnej.
Gwoli dokładności warto zauważyć, że aby rozmowa była „zaliczona” jako pozytywna nie musi ona dotyczyć miłych rzeczy. Ostatnio miałem konwersację z kimś, kto wkurzył się na pewną swoją negatywną sytuację życiową i po jej dokładnym opisaniu zaczął mówić co zamierza z tym zrobić. To jest wypowiedź z grupy 1 więc zawsze mile widziana!
Stosując taką prostą metodę sprawiłem, że mam wokół siebie znajomych, z którymi rozmowa jest dla mnie budująca i wzbogacająca, za co im w tym miejscu serdecznie dziękuję. Moje życie jest znacznie ciekawsze i przyjemniejsze dzięki Wam!
Na tego rodzaju kontakty zawsze jestem otwarty, bo przecież dobrej energii nigdy za wiele, można to potraktować jako zaproszenie :-)
A jak Wy podchodzicie do tego zagadnienia i z jaką konsekwencją :-)
Zapraszam do dyskusji w komentarzach.
Najnowsze komentarze