Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Rozwój osobisty i kariera, Wykorzystaj potencjał

Ile razy trzeba Ci powtarzać

Wielu naszych Rodaków, zwłaszcza starszych roczników (ale nie tylko, widzę to też u dwudziestokilkulatków) wykazuje zastanawiająca cechę w odbiorze skierowanych do nich komunikatów.

Cechą tą jest konieczność wielokrotnego powtarzania jakiegoś przesłania, aby dotarło do nadawcy.

Zabawnym, choć w miarę nieszkodliwym tego przykładem jest sytuacja, kiedy jesteśmy w gościach, ktoś proponuje nam coś do jedzenia lub picia a my mówimy „dziękuję, nie”. Jak często w odpowiedzi słyszymy „coś ty”, „a może jednak”, „a czemu nie”.

Taka reakcja, niezależnie od intencji mówiącego wskazuje na jeden z następujących problemów:

  1. ktoś nie rozumie prostego przesłania w języku polskim („dziękuje nie”), co bardzo negatywnie wpływa na postrzeganie tej osoby
  2. ktoś nie szanuje mojego prawa do podejmowania suwerennych decyzji, co skutkuje zakłóceniami we wzajemnej relacji

Oczywiście część z Was może pomyśleć, że się czepiam, że to taka polska tradycja gościnności itp.

Specjalnie napisałem powyżej „niezależnie od intencji mówiącego”, bo u pewnej grupy ludzi będzie Wam to poważnie szkodziło tak, czy inaczej!

Innym wariantem tej przypadłości, jest odbieranie czyichś zaleceń.

Jak wiecie zazwyczaj nie udzielam konsultacji bez zlecenia, ale w sprawach na których naprawdę dobrze się znam, jak widzę, że jakaś mi bliska albo przynajmniej zaprzyjaźniona osoba robi coś metodą A, która nie jest dobra, to czasem mówię do niej łagodnie „spróbuj metody B”. Jak myślicie, czy znakomita większość myśli „to jest bezpłatna wskazówka eksperta, lepiej ją wypróbuję”, czy też kontynuuje po swojemu?

Oczywiście to drugie :-)

A potem, jak wyniki są kiepskie to słyszę narzekania na niesprawiedliwe życie (bo ktoś się niepotrzebnie napracował), albo że się „nie da” :-)

To oczywiście nie wpływa dodatnio ani na mój szacunek dla umiejętności myślenia takiej osoby, ani na chęć udzielania jej wskazówek w przyszłości.

Chcielibyście być w takiej sytuacji? A może niechcący już wielokrotnie postawiliście się tracąc ciekawe znajomości? To zjawisko jest bardzo powszechne, więc na Twoim miejscu droga Czytelniczko/drogi Czytelniku przyjrzałbym sie własnym reakcjom w takich sytuacjach.

Aby w Twoim życiu nie było tak, jak w pewnej starej historii, którą przed laty gdzieś przeczytałem:

Drogą do miasta szedł sobie człowiek, kiedy nagle nadjechała rozpędzona kareta. Powożący tą karetą gwałtownie zahamował, po czym zawołał do piechura „jak daleko jest jeszcze do miasta”. Na to piechur odpowiedział „jeszcze godzina jeśli będzie pan wolniej jechał”. Na to powożący krzyknął „co za idiota”, zaczął okładać batem konie i bardzo szybko pojechał dalej, a nasz piechur kontynuował marsz w stronę odległego miasta. Za najbliższym zakrętem, tam gdzie droga była dość wyboista zobaczył tę samą karetę w rowie ze złamaną osią, a jej właściciel przeklinał na wszystko, a przede wszystkim na swój pech. Na to piechur powiedział „przecież mówiłem panu „jesli będzie pan wolniej jechał””

Nie pozwólcie, abyście na zakrętach życia lądowali w rowie, tylko dlatego bo dość nieprzytomnie słuchacie innych.

PS: Oczywiście w sprawach zawodowych, życia i śmierci oraz tych, gdzie przejąłem odpowiedzialność za rezultat to ja muszę dbać, aby moje przesłanie dotarło. Przy całej reszcie pozwala podziałać nowoczesnej ewolucji: „survival of the smartest”

Komentarze (58) →
Alex W. Barszczewski, 2012-02-03
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Wykorzystaj potencjał

Zdobywanie umiejętności praktycznych

Po Waszym bardzo pozytywnym odzewie na moje ostatnie zapytania, czas spełniać obietnicę i napisać pierwszy post. Z godnie z tym, co napisałem, pójdę dziś na łatwiznę i poruszę bardzo prosty i mało kontrowersyjny temat, a mianowicie w jaki sposób zdobywamy nasze umiejętności.

Przy czym moja definicja umiejętności to jest nasza zdolność dostarczania konkretnych i pożądanych rezultatów w danej sytuacji. Pamiętacie mój wzór na wartość rynkową? Dziś porozmawiamy o tym pierwszym czynniku i to niekoniecznie tylko w aspekcie kompetencji zawodowych. To samo odnosi się do nowego hobby, itp.

Na początku jak zwykle ważne disclaimers :-)

  • Jeżeli ktoś chce zostać kosmonautą, neurochirurgiem itp. to nie jestem pewien, czy poniższy tekst jest w pełni adekwatny. Nasze dzisiejsze rozważania dotyczą przeciętnych zjadaczy chleba takich jak ja, którzy chcą nabyć nowych umiejętności w jakiejś bardziej „przyziemnej” dziedzinie, aby podnieść sobie wartość rynkowa, bądź też przyjemność korzystania z życia.
  • Tekst dotyczy osób, mających za sobą zdobywanie pewnego minimum wykształcenia ogólnego, więc raczej nie uczniów i studentów.
  • To co piszę jest jak zwykle subiektywne i nie pretenduje do miana prawdy absolutnej. Niemniej moje wieloletnie obserwacje pokazują sporą zależność wyników końcowych od przyjętej strategii i ta opisana zdaje się sprzyjać tym szybkim i pożądanym

W czym rzecz?

Generalnie ucząc się nowych umiejętności możemy skorzystać z 3 narzędzi:

  1. zdobywać wiedzę teoretyczną na dany temat
  2. podpatrywać jak robią to ci, którzy daną umiejętność opanowali bardzo dobrze
  3. próbować samemu w praktyce

Problem polega na właściwym dobraniu proporcji pomiędzy nimi.

Prawie całe polskie szkolnictwo łącznie z tzw. „szkolnictwem wyższym” (dwie najlepsze uczelnie ledwo mieszczą się w pierwszej światowej pięćsetce) zdaje się być oparte głownie na „przerabianiu” teorii i nic dziwnego, że ludzie będący produktem takiego systemu mają bardzo silną tendencję w kierunku wtłaczania w siebie dalszych dawek wiedzy. Można to zaobserwować zarówno u osób, które studia skończyli już dawno, jak i u świeżo upieczonych absolwentów.

Z jednej strony znam kobiety i mężczyzn, którzy mając konkretne osiągnięcia biznesowe lub zawodowe „idą na studia” podyplomowe i co gorsza kontynuują je mimo stwierdzenia faktu, że ładuje im się tam jakąś teorię, często niewiele mającą wspólnego z praktyką. No ale trzeba przecież się „nauczyć”.

Z drugiej strony znane mi są przykłady inteligentnych i zdolnych absolwentów, którzy mając możliwości wystartowania z działalnością ponad 90% czasu zużywają na dalsze czytanie „o sprawie i o świecie” zamiast ruszyć się i zacząć zdobywać własne doświadczenia. Jak coś takiego widzę, to mi ręce opadają :-(

Rozumiem, że takie podejście jest wygodne i pozornie bardzo bezpieczne. Z jednej strony odpowiada to głęboko zakorzenionym przyzwyczajeniom, jak też chłopskiej mentalności nie wychylania się, która wciąż jeszcze dość silnie jest widoczna w narodzie.

Potem tak wielu ludzi dziwi się, że żyją jak żyją a nie jest to życie ich marzeń.

Jak robię to ja?

Jeżeli chcę się nauczyć czegoś nowego, o czym mam raczej mierne pojęcie to prawdopodobnie na początku przeczytam kilka książek na ten temat, porozmawiam i poprzyglądam się jak to robią ludzie, którzy są w tym już dobrzy. Może któryś z nich zostanie nawet moim mentorem?

Kiedy z grubsza orientuję się „jak to się je” i gdzie leżą ewentualne zagrożenia, których warto się wystrzegać, to po prostu próbuje to robić!! I to jak najszybciej!!

W liczbach możemy to mniej więcej wyrazić następującymi proporcjami:

  1. 20% czasu na studiowanie zagadnienia
  2. 20% na podglądanie i konsultacje
  3. 60% na próby własne i uczenie się z błędów

Tak postępuję, kiedy uczę się czegoś całkiem nowego.

Jak uczę się rzeczy, w których jestem już dobry to proporcje wyglądają następująco:

  1. 10% studiowania
  2. 10% podpatrywania i konsultacji
  3. 80 % prób własnych

Kiedy w ramach mojej działalności zawodowej  trenuję managerów, to mówię im parę zdań o co chodzi i na co zwracać uwagę, następnie pokazuję samemu jak coś zrobić, całą resztę czasu uczestnicy próbują i ćwiczą sytuacje jak najbardziej zbliżone do rzeczywistych. Potem klienci się cieszą,że jest taka wysoka skuteczność szkolenia :-)

Widzicie pewien wzór postępowania?

Teraz mam małe zadanie dla każdego z Was: Spójrzcie uczciwie jak wyglądają te proporcje pomiędzy studiowaniem, podglądaniem i próbowaniem w wypadku Waszych nowych przedsięwzięć i zastanówcie się, jaki to może mieć wpływ na ich rezultat.  Pamiętajcie, że generalnie dostajemy pieniądze za to co umiemy a nie za naszą wiedzę. Uwzględnijcie też, iż w dzisiejszych czasach tzw. Time to market staje się coraz bardziej istotnym i dotyczy to też nas na szeroko rozumianym rynku pracy. W przeciwnym wypadku będziecie musieli liczyć się ze sporym Lost Opportunity Cost, który może zrobić decydująca różnice w jakości Waszego życia. A któż chciałby skończyć na „śmieciówkach”, czy zmywaku? Żadna praca nie hańbi, ale przecież chcemy żyć lepiej.

Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

____________
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)
Komentarze (40) →
Alex W. Barszczewski, 2011-12-12
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Spotkanie ze studentami – nowe doświadczenie

Wczoraj wieczorem miałem przyjemność spędzić 4,5 godziny na spotkaniu z członkami Koła Naukowego jednej z naszych uczelni. Nie pisze tutaj jakiego i z jakiej uczelni, bo nie wiem czy sobie tego życzą a poufność to podstawa :-) Moi mili rozmówcy – jeśli chcecie to możecie ujawnić się w komentarzach.

UPDATE: Uzyskałem zgodę na opublikowanie jaka grupa to była. Spotkałem się z członkami Koła Naukowego PROLEPSIS z Uniwersytetu Szczecińskiego

Dotychczas raczej spotykałem się z ludźmi nieco starszymi, mającymi już doświadczenie w pracy zawodowej i praktyczne rozeznanie w realiach biznesu, więc byłem ciekaw jak będzie przebiegała rozmowa z osobami znajdującymi się dopiero w przedsionku takiego życia, tym bardziej, że dotąd nie byłe to moja „grupa docelowa”.

Muszę przyznać, że byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Dziś zastanawiając się nad tym, co wczoraj mówiłem uświadomiłem sobie, że bardzo szybko zapomniałem iż rozmawiam z bardzo młodymi ludźmi i cały czas mogłem dyskutować jakbym miał do czynienia co najmniej z uczestnikami naszych Power Walk, albo nawet z klientami. A poruszaliśmy bardzo szeroki zakres tematów! Nawet jak pokazywałem im pewne dość trudne ćwiczenie, to dzielnie sobie radzili, wcale nie gorzej od ich starszych koleżanek i kolegów. Duże brawa!!!

To oznacza, że na studiach dojrzewa nam kolejna generacja, która może dać sporego pozytywnego „kopa” zarówno gospodarce jak i społeczeństwu.  Z tego „na szybko” wynika kilka wniosków:

  • Nawet jeżeli moi wczorajsi Gospodarze są tylko częścią bardzo zróżnicowanej grupy studentów, to oznacza to iż mamy stojący w dołkach startowych „kapitał ludzki”, aby zrealizować „Złotą Dekadę” o której dyskutowaliśmy wcześniej.  Musimy tylko jako społeczeństwo zacząć wreszcie patrzeć do przodu (a nie żyć przeżuwaniem przeszłości) i wykorzystywać nasz bezsporny atut jakim są młodzi, inteligentni i żądni sukcesu ludzie.
  • Ci z nas, którzy w ostatnich kilkunastu latach o własnych siłach osiągnęli jakiś znaczący sukces ekonomiczny powinni się zastanowić się, czy nie czas na wsparcie tego następnego pokolenia.  I nie mam tutaj na myśli tylko własnych genetycznie spokrewnionych dzieci (ograniczenie się tylko do nich jest, z całym szacunkiem,  typowe dla mentanlości chłopskiej), ale szersze rzesze dobrych, zdolnych i chętnych do rozwoju młodych Polaków, którym z różnych powodów Państwo nie daje istotnych elementów sukcesu takich jak odpowiednie wzorce postaw, czy krytyczne umiejętności. My posiadamy i to i to, inaczej nie bylibyśmy dzisiaj tam gdzie jesteśmy. Dzielmy się tym z chętnymi, młodszymi Rodakami, bo jak my im tego nie przekażemy, to z braku odpowiednich umiejętności nikt inny tego nie zrobi. Na uczelniach ciągle jeszcze zbyt wielu jest  teoretyków, którzy zamulają ludziom umysły wiedzą nieadekwatną do XXI wieku, a za mało praktyków, którzy z własnego doświadczenia wiedzą co jest istotne i potrafią to przekazać. Wypełnijmy te lukę. Zdaję sobie sprawę, że przy naszych stawkach dziennych chyba żadna szkoła wyższa w Polsce nie mogłaby sobie na nas pozwolić, a procedury dofinansowywania z Unii powodują u nas odruch wymiotny, dlatego trzeba do sprawy podejść „po naszemu”:  Jeżeli w miarę rozsądnie podchodzimy do finansów, to przecież  mamy i zarabiamy dość pieniędzy, aby całkiem wygodnie i przyjemnie żyć. Jeżeli część naszego czasu (tak, czasu!!) poświęcimy nie na dalsze ich pomnażanie, lecz sprezentujemy go wartej tego młodzieży ucząc za darmo, to spowoduje to co prawda pewną różnicę w zapisie komputerowym w jakimś banku, ale ta różnica nie będzie miała odczuwalnego wpływu na jakość naszego życia! Z drugiej strony możemy zainicjować kolosalna pozytywna zmianę w życiu innych.  Czyż to nie jest warte spróbowania??! Ja tak robię i zapewniam Was, że warto, a korzyści dla samego siebie nie dadzą się przeliczyć na żadne pieniądze (priceless – jak w pewnej reklamie :-)).
  • Rada dla młodych Koleżanek i Kolegów: wychylajcie się ! Zróbcie robocze założenie, że ukończone studia nie dają Wam żadnej przewagi w stosunku do tysięcy innych osób, które też skończyły takie lub podobne studia a nadal macie decydującą słabość w stosunku do ludzi, którzy pracując już zdążyli nabrać pewnego doświadczenia i umiejętności praktycznych. To trzeba koniecznie czymś skompensować, na przykład robiąc coś konkretnego jeszcze w trakcie nauki, albo zdobywając rzadkie umiejętności niedostępne dla szerokiej rzeszy studiujących. Tego nikt Wam na tacy nie poda, musicie sami przejąć inicjatywę i zrobić coś wykraczające poza szablon. I nie jest to takie trudne, zobaczcie ile inicjatyw powstało choćby na tym blogu tylko dlatego, że ktoś zaprosił mnie na herbatę, czy tez napisał miłego i rzeczowego maila. Jeśli chcecie to wkrótce napisze Wam jak się za to zabrać, aby zwiększyć szanse powodzenia.

Tyle na razie, zapraszam do dyskusji w komentarzach.

PS: Do grupy, z którą się spotkałem – na początku lata będę w Waszych okolicach, to zrobimy sobie ostre warsztaty negocjacyjne :-)

Komentarze (37) →
Alex W. Barszczewski, 2010-04-18
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Złota dekada – czy jesteś przygotowany do skorzystania z niej?

Dziś zainicjujemy dyskusję na bardzo ważny i strategiczny temat, zajęcie się którym może mieć  w perspektywie ogromny wpływ na całe Wasze dalsze życie.
W czym rzecz?
Ci z Was, którzy znają mnie bliżej znają moje sceptyczne podejście do autorytetów wszelkiego rodzaju. Nie zmienia to faktu, że jest parę osób, które jeśli wypowiadają się na temat w którym są ekspertami, to ja słucham bardzo uważnie. Jednym z takich ekspertów jest prof. Krzysztof Rybiński, który oprócz bycia bardzo znaną postacią w polskiej gospodarce pisze interesujący i wartościowy blog na tematy związane z jego zakresem zainteresowań.

W poście „Złota polska dekada” pisze on między innymi:

„Prognozuję, że po dwuletnim okresie kryzysu, w latach 2011 -2020 nadejdzie najlepszy okres prosperity dla polskiej gospodarki w całej jej nowożytnej historii, przeciętny wzrost gospodarczy w tym okresie prawdopodobnie znacznie przekroczy 5 procent, oczywiście jeżeli globalna gospodarka wyjdzie z kryzysu”

To oczywiście może na pierwszy rzut oka wyglądać na pobożne życzenie, spójrzmy jednak na jego uzasadnienie:

„Złota polska dekada będzie miała co najmniej cztery źródła. Po pierwsze dobra demografia, udział kreatywnego pokolenia w wieku 25-35 lat będzie wysoki i będzie przekraczał 8 procent populacji przez znaczną część dekady, podczas gdy u naszych sąsiadów (Czechy, Węgry) wyniesie mniej niż 7 procent. Pamiętajmy, że po 2020 roku demografia w Polsce gwałtownie się pogorszy, a w 2050 roku będziemy dziewiątym najstarszym krajem świata. Ale kolejna dekada będzie miała jeszcze dobrą, a z punktu widzenia innowacyjności i kreatywności, bardzo dobrą demografię. Po drugie, w ciągu kilku lat zlikwidujemy bariery infrastrukturalne, które silnie hamowały polski wzrost (autostrady, infrastruktura telekomunikacyjna, może nawet koleje), oczywiście za pieniądze unijne. Poza tym środki unijne będą przez kilka lat wzmacniały popyt krajowy, nawet jeżeli część z nich wydamy bez sensu (co już ma miejsce w wielu przypadkach). Po trzecie, w ciągu kilku lat zostanie wdrożona e-administracja, co powinno radykalnie obniżyć bariery administracyjne wzrostu gospodarczego, o ile zostanie poprzedzone analizą i poprawą procesów w administracji publicznej. Po czwarte, w takim środowisku e-gospodarki ujawnią się nasze talenty w obszarze nauk informatycznych (wygrywamy na zmianę z Rosjanami i Chińczykami wszystkie światowe konkursy) i jestem przekonany że w latach 2011-2020 w Polsce powstanie co najmniej jedna firma na miarę Google czy MySpace, globalny lider w jakiejś dziedzinie związanej z informatyką lub internetem, dziedzinie która prawdopodobnie dzisiaj jeszcze nie istnieje, ale ją wymyślimy i sprzedamy nowe produkty i usługi setkom milionów ludzi na całym świecie.”

Ta argumentacja do mnie przemawia, tym bardziej, że jeśli chodzi o punkty pierwszy i czwarty to już teraz mogę to potwierdzić z własnej pracy z czołowymi firmami i to na wszystkich szczeblach ich struktury organizacyjnej. Tak więc, jeśli nie będzie jakiegoś totalnego globalnego kryzysu, a w następnych wyborach władzy w Polsce nie przejmą jacyś cyniczni politycy, którzy zamiast budować (do czego nie są zdolni) będą „rozliczać”, to mamy ogromną szansę, że ten scenariusz będzie miał miejsce.

Kluczowym pytaniem, które sobie przy tym warto sobie zadać jest:

  • Co mogę w międzyczasie zrobić, aby podczas tej złotej dekady stać się beneficjentem zmian ?

I przez bycie beneficjentem nie nie mam na myśli zasady „przypływ unosi wszystkie łodzie”, bo potem będzie odpływ i łatwo wylądować na mieliźnie, lecz to, aby wykorzystać taką koniunkturę do wielkiego skoku w Waszej jakości życia i możliwościach jego kształtowania. Młodzi ludzie często z zazdrością patrzą na tych, którzy potrafili wykorzystać szanse początku lat 90 i dziś są „ustawieni” na wysokich stanowiskach. Podobna szansa (choć jej mechanizmy będą inne) przydarzy się Wam drodzy Czytelnicy podczas przyszłej „złotej dekady”!!!
Dobrze już teraz o tym pomyśleć, bo kiedy zawieje korzystny wiatr warto mieć gotowe do postawienia żagle i odpowiednio sprawny statek.

Jak się do tego przygotować? Nie jestem guru, który zna wszystkie możliwe odpowiedzi, to co mogę tutaj zrobić to podzielić się z Wami kilkoma przemyśleniami i przykładami jak stosuję je w moim osobistym przypadku. Wasze odpowiedzi mogą oczywiście być inne i zapraszam do wyrażania ich w komentarzach.
Punkty, które uważam za istotne to:

  1. wykształcenie i umiejętności – nie mam przez to na myśli uczęszczania na kiepskie uczelnie i zdobywanie serwowanej tam pseudowiedzy oraz różnych naukowo brzmiących, a w praktyce dość bezwartościowych dyplomów.  To samo dotyczy różnych, często fantazyjnych certyfikatów o ile nie są one bezwzględnie wymagane w Twojej dziedzinie pracy. Chcesz naprawdę skorzystać ze „złotej dekady” , to musisz zrobić znacznie więcej. Mam na myśli intensywne studia własne tego, co aktualnie dzieje się na świecie w dziedzinie Twoich zainteresowań, połączone z nauczeniem się praktycznej implementacji takiej wiedzy i to najlepiej w warunkach polskich. Oprócz tego, o ile to możliwe, zalecam pracę w środowiskach składających się z ludzi, którzy są bardzo dobrzy w tym co robią, taka edukacja bedzie bezcenna i to nie tylko na płaszczyźnie merytorycznej
  2. własna marka na rynku – okres prosperity to też okres silnego rozwarstwienia szans, pozycji i dochodów. Chcesz w pełni z niego skorzystać, zadbaj abyś był „jedynym na liście” dla Twoich klientów, wszystko jedno czym się zajmujesz
  3. trzeba być na miejscu – jak pokazuje przykład mojej osoby w ubiegłych latach, można być beneficjentem „z doskoku” mieszkając za granicą, niemniej po prostu bycie obecnym znacznie rozszerza potencjalne możliwości, choćby poprzez networking czy lepsza orientację w lokalnych sposobnościach. Do tego polskie 19% podatku liniowego dla prowadzących własną działalność to przysłowiowy „miodzio” :-)
  4. swoboda manewru – statek tkwiący na rafach nie skorzysta z nawet najbardziej sprzyjającego wiatru. Jeśli w życiu jeszcze nie wpakowałeś się na poważną mieliznę, to zadbaj, abyś powodowany np. „owczym pędem” przypadkiem się tam nie znalazł. Jeżeli masz wrażenie, że utknąłeś w sytuacji, która Cię blokuje, to zastanów się jak możliwie szybko i w możliwie cywilizowany sposób ja zakończyć. Inaczej, jak przegapisz następną koniunkturę to będziesz się męczyć baaardzo długo. Zwróć uwagę, że w ostatnim zdaniu napisałem „jeżeli masz wrażenie”, czyli nie podaję jakichkolwiek „obiektywnych” kryteriów, lecz zdaję się na Twoje osobiste odczucie.
    Każdego, kto przy tym punkcie myśli „takiemu Alexowi łatwo jest mówić” uprzejmie informuję, że w życiu mieszkałem już w piwnicy  sprzedając gazety na ulicy aby się utrzymać. Doświadczyłem też kiedyś bycia zadłużonym ponad moje ówczesne możliwości, więc wiem jak to jest :-) Kluczowym jest mentalne uznanie takiej sytuacji za przejściową i podjęcie koniecznych działań, nawet jeśli miałyby by one być bardzo niewygodne czy bolesne. Warto też pamiętać o lejku :-)

Tyle moich przemyśleń, teraz czas na przykłady jak stosuję te zalecenia w moim własnym życiu?

  1. cały czas kształcę się na wszystkie trzy opisane powyżej sposoby. Do tego prowadzę własny research w dziedzinie moich zainteresowań, który może nie spełnia surowych wymogów „naukowości”, niemniej daje mi bardzo dobre rozeznanie co naprawdę w praktyce bardzo dobrze działa, a co nie. Konkretne rezultaty u klientów są nie tylko dobrym sprawdzianem słuszności moich wniosków, lecz dają mi potem sporą przewagę konkurencyjną, w czym zahaczamy już o punkt drugi :-)
  2. jestem trochę kiepskim przykładem marketingu własnej osoby, bo ze względu na priorytety w życiu (maksymalizacja wspaniałych przeżyć a nie zarobionych pieniędzy) robię w tym kierunku tylko ułamek tego, co byłoby możliwe. Nie mam przecież nawet profesjonalnej strony internetowej!!! Mimo tego, poprzez dostarczanie bardzo dobrych rezultatów ciągle pracuję nad wypracowaniem sobie pozycji „coacha pierwszego wyboru” dla grupy docelowej top managementu w wieku 35-45 lat. W tej grupie mamy już teraz bardzo dobrych prezesów, czy członków zarządów, w miarę upływu czasu będzie ich coraz więcej. Konkurencja tam będzie też narastać, to samo z presją na rezultaty. Wtedy ktoś, kto będzie w stanie znacząco zwiększyć skuteczność tych ludzi będzie mile widzianym coachem, prawie niezależnie od jego ceny, czy ilości certyfikatów, które przynosi  :-)
  3. od stycznia 09 mieszkam w Polsce i mimo nieco gorszej ogólnej jakości życia w Warszawie ani przez moment nie żałowałem tej decyzji. Tyle fascynujących rzeczy wisi tutaj w powietrzu!! Serio!
  4. w ostatnich 2 latach pokończyłem kilka „otwartych spraw”, które niepotrzebnie kosztowały mnie sporo czasu i energii. Obecnie pilnuje zachowania swobody manewru w dwóch dziedzinach: a) ekonomicznej trzymając znaczące zasoby w oczekiwaniu na sposobności, b) emocjonalnej poprzez staranny dobór relacji w które wchodzę z innymi ludźmi i blokując te, które maja negatywny wpływ na moja energie, postawę i samopoczucie.

Tyle moich przemyśleń. Zapraszam Was do zastanowienia się na poruszoną w tym poście kwestią i podzielenie się  z nami Waszym punktem widzenia i pomysłami. Jestem pewien, że dyskusja na ten temat będzie bardzo użyteczna niezależnie od ewentualnych różnic poglądów.

PS: Od kandydatów do naszego (nieco opóźnionego) projektu Top Gun 2009 oczekuję wypowiedzi w tej dyskusji.

Komentarze (101) →
Alex W. Barszczewski, 2009-10-27
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozważania o szkoleniach

Pozorny overkill

Czy angażowanie osoby, która na co dzień zajmuje się coachowaniem prezesów, zarządów, i ewentualnie organizowaniem bardzo zaawansowanych warsztatów dla topowych pracowników, aby zrobić szkolenie firmowego Call Center, Księgowości i tym podobnych komórek to nie jest gruba przesada?

Dokładnie to pomyślałem, kiedy pewien czas temu pani Prezes jednego z moich klientów (firma Hi-Tech B2B) poprosiła mnie, abym zaprojektował i przeprowadził takie warsztaty. Ostatnio robiłem coś takiego chyba z 15 lat temu i szczerze przyznaje, że początkowo nie byłem takim pomysłem zachwycony. W końcu w międzyczasie stałem się ekspertem od spraw o znacznie większej wadze i stopniu skomplikowania :-) Na moja delikatną uwagę, że tego typu szkolenie można na rynku mieć już za ułamek tego co kosztuję moja rozmówczyni stwierdziła „wiem o tym, ale chcę po pierwsze zrobić coś naprawdę dobrego dla moich ludzi, którzy wykonują trudna i ważną dla nas pracę, a po drugie poprawić jakość obsługi post sales”.

Takiej prośbie jednego z ulubionych klientów nie odmawia się, więc postawiłem tylko warunek, że najpierw przyjrzę się osobom, które miałbym szkolić, a potem zdecyduję czy i w jakim zakresie będę z nimi pracował. Nawiasem mówiąc, takie spotkanie „zapoznawcze” jest standardowym elementem mojej pracy z grupami  których nie znam, dopiero na nim zarówno ja jak i uczestnicy szkolenia podejmujemy decyzję, czy jesteśmy przekonani, że nasze wspólne warsztaty przyniosą dobre rezultaty.

W tym konkretnym przypadku zostałem mile zaskoczony. Na godzinnym meetingu pojawiła się grupa inteligentnych, pełnych energii kobiet, które z jednej strony zasypały mnie opisami wyzwań, z którymi miały do czynienia, z drugiej wykazały chęć poddania się nawet dość ostremu treningowi, aby sobie z nimi lepiej radzić.

Pozostała tylko kwestia, czy zrobić im intensywne, jednodniowe warsztaty, czy też porządne dwudniowe szkolenie, które oprócz konkretnych umiejętności da uczestnikom większą pewność siebie, sprawność językową i znacznie bardziej asertywną postawę w życiu. Po mojej rekomendacji (warsztaty w małych grupach, dwa dni dla każdej) decydenci mając zaufanie, że wiem co mówię powiedzieli „tak”, co oznaczało dla firmy dość konkretny wydatek. Dla oszczędności postanowiliśmy przeprowadzić całe przedsięwzięcie w salce konferencyjnej, a catering zlecić Pizza Hut (chwilowo przez kilka miesięcy nie zapraszajcie mnie na pizzę :-))

Same warsztaty poprowadziłem na takim samym poziomie, tempie i stopniu bezpośredniości jak gdybym szkolił Zarząd firmy (co, nawiasem mówiąc, kiedyś robiłem). Zabawę i satysfakcję mieliśmy ogromną, bo jak jest duża różnica pomiędzy potencjałem uczestników, a tym co aktualnie umieją, to jest miejsce na  bardzo wiele „opadających szczęk” i pełnych zachwytu „aha!!”. Każdy się cieszy, kiedy nagle okazuje się, że ma o wiele większe możliwości :-)
Dla mnie było to też niesamowite wrażenie, kiedy osoby, które dotąd tak na siebie nie patrzyły dosłownie w oczach zamieniały się w spełniające ważną rolę ekspertki, które suwerennie potrafiły przejąć przywództwo w rozmowie i poradzić sobie nawet z trudnym klientem i jego problemami. No cóż, jak dasz inteligentnym ludziom do ręki „prezesowskie” narzędzia komunikacji, to zrobią z tego właściwy użytek :-)  Energia i atmosfera była super, dla mnie były to jedne z najbardziej satysfakcjonujących warsztatów, które prowadziłem w ostatnim czasie. Udział w treningu bezpośrednich managerów i staranne robienie notatek z wypracowanych rozwiązań pozwoli firmie na wypracowanie własnego podręcznika dla nowych pracowników i robienie w przyszłości wewnętrznych warsztatów bez konieczności angażowania mnie (zgodnie z podejściem opisanym tutaj). Firma wzmocniła tę bardzo ważną drugą linię sprzedaży, a uczestnicy zyskali nie tylko skuteczne techniki prowadzenia rozmów, ale i postawy, które bardzo ułatwią im wiele rzeczy, też i w życiu prywatnym.

Jakie wnioski należy wyciągnąć z tego doświadczenia? Jest ich kilka, choć niekoniecznie muszą one dotyczyć molochów takich jak wielcy operatorzy telekomunikacyjni itp.:

  • w firmie, gdzie w miarę dobrze prowadzona jest rekrutacja w działach typu Call Center, Help Desk, Windykacja, Reklamacje itp. możemy dziś znaleźć prawdziwe perły, ludzi inteligentnych, pełnych energii i zaangażowania. Patrzenie na nich przez pryzmat stereotypów krążących na temat takich komórek jest nie tylko w wielu przypadkach krzywdzące, lecz powoduje też przeoczenie istotnych zasobów ludzkich wewnątrz przedsiębiorstwa
  • wyżej wspomniane działy też mają kontakt z klientem, czasem znacznie dłuższy niż sprzedawcy. Wrażenie, jakie zrobią na nim, zwłaszcza w sytuacjach trudnych może mieć ogromny wpływ na jego decyzje zakupowe w przyszłości. To dotyczy zresztą nie tylko branży Hi-Tech, patrz mój post o rybie, która kosztowała 500 000 Euro
    Inwestycja w takich ludzi jest ważnym wzmocnieniem naszego image u klienta i pomocą w kolejnym biznesie
  • jak wykazują obserwacje i doświadczenia, które pewnie i sami kiedyś tam zrobiliście wiele osób w takich działach było w przeszłości przeszkolonych przez kompletnych dyletantów, jeśli chodzi o skuteczne sposoby nawiązania kontaktu z klientem, przejęcia przywództwa w rozmowie i skuteczne pokierowanie jej w kierunku możliwego rozwiązania. Tresowanie inteligentnych ludzi na bezmyślne zombie i zalecanie im stosowania technik jak np. „zdarta płyta” lub okazywania bezwarunkowej poddańczości wobec klienta powinno być czynem karalnym, ale niestety ciągle jeszcze się zdarza.
  • jeżeli chcesz szkolić takie działy w Twojej firmie, to zaangażuj co najmniej trenera, który sprawdził się w szkoleniach Twoich sprzedawców. Przez sprawdzenie się rozumiem pozytywne opinie tych ostatnich plus widoczne rezultaty w sprzedaży. W dzisiejszej gospodarce, szczególnie w sprzedaży i usługach B2B dobrze przeszkolone Call Center może rzeczywiście stać się Twoją druga linią sprzedaży, co da Ci przewagę nad konkurencją
  • jak już robisz takie porządne szkolenie na autentycznych przypadkach Twoich ludzi (podkreślam, koniecznie na Waszych przypadkach  – dobry trener powinien umieć rozwiązywać je na poczekaniu), to zadbaj o uczestnictwo w nich odpowiednich managerów, tak aby mieli oni pojęcie co jest możliwe oraz sami potrafili zarówno używać takich technik, jak też szkolić z nich nowych pracowników
  • zadbaj, aby w trakcie warsztatów ktoś prowadził notatki z wygenerowanych i działających rozwiązań. To pozwoli Ci na stworzenie dopasowanego do Twojej firmy „manuala”, który będzie pomocny później. Notatki powinny być dokładne, bo często użycie określonego słowa lub frazy jest kluczowe
  • jeżeli jesteś osobą, która zamierza pracować w Call Center, to lepiej wybierz firmę nie za dużą i w miarę możliwości B2B. Tam Twój możliwy wpływ na jej rezultaty będzie większy, a co za tym idzie większa będzie szansa, że wyślą Cię na jakieś porządne szkolenie, z którego wyniesiesz  coś pożytecznego. Tak czy inaczej nie daj się ograniczyć do roli ludzkiego zderzaka ze słuchawką telefoniczną w ręku, kozła ofiarnego dla klienta, lub tym podobnych. To bardzo źle wpłynie na Twoje poczucie własnej wartości i odczuwaną jakość życia, a  są znacznie lepsze sposoby radzenia sobie z wyzwaniami takiej pracy. Uświadom o tym managerów, albo poszukaj sobie lepszej firmy

Tyle moich wrażeń „na gorąco”. Uważni Czytelnicy wiedzą, że ze względu na wymogi poufności zazwyczaj nie opowiadam na blogu o mojej pracy. W tym przypadku sprawa nie jest taka supertajna, więc bezproblemowo uzyskałem zgodę na napisanie tego tekstu. Teoretycznie mógłbym nawet wymienić nazwę firmy, ale nie wiedząc czy życzą sobie tego bezpośredni uczestnicy pozostawię ją dla siebie. Wszystkim uczestnikom dziękuję za ekscytujące i bardzo pouczające dla mnie cztery dni.

Komentarze (39) →
Alex W. Barszczewski, 2009-10-17
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Firmy i minifirmy

Jak wyróżnić się w morzu „prostytutek”

Ostatnio rozmawialiśmy o podziale naszych dostawców na prostytutki i zaangażowanych partnerów. Zarówno z postu, jak i późniejszej dyskusji dość jednoznacznie wynikło, iż w wielu dziedzinach przeważają prostytutki i prawie nikt nie jest z tego powodu szczęśliwy. Co za wspaniała okazja do wyróżnienia się na takim rynku! Pamiętacie, jak pisaliśmy o „purpurowej krowie”? Prawdziwe zaangażowanie i troska o dobro klienta może być takim wyróżniającym czynnikiem, który pomoże nam odnieść sukces na dowolnym rynku.

Ja się za to zabrać? Potrzebujemy następujących składników:

1) musimy rzeczywiście robić coś bardzo dobrego dla klienta dostarczając mu większej wartości niż to, co jest „normalne”

2) klient musi być tego świadom, że otrzymuje coś niezwykłego

3) klient musi doceniać takie rzeczy

Ad 1)   Z moich obserwacji wynika, że ten punkt jest bardzo łatwy do spełnienia dla pewnej grupy ludzi, a jednocześnie dużą trudnością dla innych. Głównym czynnikiem tutaj jest postawa. Aby sprawdzić, do której grupy należysz przyjrzyj się Twojemu podejściu do stosunków damsko-męskich, bo pewne wzorce postępowania mają tendencje do powtarzania się w różnych dziedzinach życia. Tutaj możemy łatwo wyróżnić dwa typy ludzi:

1) tacy, którzy aktywnie i z własnej inicjatywy starają się, aby za każdym razem było to dla partnera /partnerki coraz głębsze i intensywniejsze przeżycie
2) ci, którzy „odwalają” swoje, aby potem dostać to, co potrzebują

Nie oczekuję, że ktoś otwarcie przyzna się do przynależności do tej drugiej grupy, ale jeśli patrząc na siebie całkowicie uczciwie stwierdziliście, że tak jest, to zastanówcie się intensywnie jak to zmienić. Takich ludzi jest dość sporo (niezależnie od płci) i niestety ich postawa utrudnia im osiąganie większych sukcesów zarówno prywatnie jak i zawodowo (szczególnie metodami „żeglarskimi”).Jeżeli już mamy właściwą postawę, to jeszcze pozostaje nam „drobiazg” w postaci umiejętności zrobienia naprawdę czegoś dobrego dla klienta. Tutaj nie ma chyba innej drogi, jak własna permanentna edukacja, zarówno poprzez, w przeciwieństwie do „chodzenia na studia”, prawdziwe studiowanie naszej dziedziny z wszelkimi jej nowościami, jak też ćwiczenie naszej umiejętności praktycznej aplikacji zdobytej wiedzy. Do tego dochodzi zainteresowanie problemami i wyzwaniami klientów, najlepiej poprzez regularne kontakty z nimi. Ja dla przykładu regularnie spotykam się całkowicie na luzie z wieloma managerami różnych szczebli i z różnych dziedzin – moi rozmówcy dostają ode mnie różne rekomendacje książkowe, pomysły i nowinki „for free”, mam mam aktualny obraz z czym w danym okresie boryka się dana branża. Potem jak idę na poważną rozmowę, to zdecydowanie wiem o czym mówię, a to nie tylko pozwala mi występować bardziej suwerennie, lecz też podnosi zaufanie partnera do mnie.

Ad 2) Ten postulat wcale nie jest taki trywialny. Wielu z nas zakłada milcząco, że jeśli robimy coś wyjątkowego dla klienta, to on automatycznie to zauważy i doceni. Przy tym wszystko jedno, czy tym klientem jest firma zewnętrzna, dział we własnej formie, czy tez po prostu nasz przełożony. W rzeczywistości te osoby często nie będąc ekspertami w naszej dziedzinie często nie zdają sobie sprawy, na czym polega szczególność tego, co akurat my im dostarczamy. Potem czujemy się niedocenieni i niedowartościowani! Tutaj trzeba podjąć pewne „działania edukacyjne”, tłumacząc takiemu klientowi na czym polega wyjątkowość tego, co dla niego robimy i, co najważniejsze, jakie on z tego będzie miał korzyści. To należy naturalnie odróżnić od nachalnego „lansu” i trudno mi dawać Wam teraz ogólne, zawsze słuszne wskazówki w tym względzie. Chętnie zajmę się jednak konkretnymi przypadkami, jeśli takie się pojawią w komentarzach.

Ad 3) Może się zdarzyć, że dostarczacie klientowi rewelacyjnych rozwiązań, podczas kiedy mamy do czynienia z „galerą”, albo z zadufanym w sobie osobnikiem, któremu jest wszystko jedno jakie rezultaty będziecie osiągać. Wiele firm, rozgląda się tylko za tanimi „prostytutkami”, bo ich management, albo osoba decydująca nie są specjalnie uzależnieni od konkretnych rezultatów, albo za „celebrytami”, bo to jakoś poprawia poczucie własnej wartości decydentów. W takich przypadkach zastosujcie biblijne „nie rzucaj pereł przed wieprze”. To może skończyć się dla Ciebie dużą frustracją, a po co Ci takie doznania. Poszukaj sobie lepiej innych klientów, na pewno tacy gdzieś są.

Tyle bardzo ogólnego zasygnalizowania tematu.

Jeżeli chcecie wejść dalej w szczegóły i przedyskutować to głębiej, to zapraszam do wypowiadania się w komentarzach

Komentarze (38) →
Alex W. Barszczewski, 2009-04-26
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR

Ciekawy artykuł o szkoleniach

Dziś natknąłem się na interesujący artykuł o szkoleniach opublikowany w gazeta.pl (dziękuję Rafał za cynk :-))

W artykule tym między innymi cytowano moją wypowiedź z postu „Porozmawiajmy o szkoleniach” opublikowanego ponad rok temu, jak widać sprawa wcale nie straciła na aktualności. Cieszę się, że i mainstreamowe media podejmują ten bolesny temat, bo nagłośnienie nieprawidłowości może wreszcie obudzić wielu decydentów, co wyjdzie na dobre zarówno ich firmom, jak i całej gospodarce (bo skala marnotrawstwa pieniędzy i czasu ludzi jest ogromna). Dlatego nie tylko polecam wszystkim zainteresowanym przeczytanie tego tekstu, lecz też podanie jego linka dalej. Proszę tylko nie denerwować się przy czytaniu!! :-)

Wątpliwości, co do kompetencji wielu dostawców dobrze oddaje cytat:

„Rynek jest na tyle chłonny, że każdy może coś wykroić sobie z tego tortu. Pewien właściciel niewielkiej firmy szkoleniowej z Dolnego Śląska mówi wprost:

– Żeby przygotować ofertę i przeprowadzić szkolenie z określonej tematyki nie muszę aż tak dobrze orientować się w samym temacie. Wystarczy, że zatrudniam specjalistę z danej dziedziny na umowę o dzieło, który zrobi to za mnie. To on ma odpowiedni certyfikat, dyplom i wiedzę. Ja tylko przygotowuję odpowiednią ofertę i zgarniam główną część pieniędzy. Dzięki temu jestem tańszy od dużych firm szkoleniowych. Co wtedy kiedy niewiele rozumiem z danej tematyce? Podczas rozmowy na temat przyszłego szkolenia wykorzystuję swój urok osobisty i zmieniam temat. Na przykład opowiadam jakiś dowcip, a szczegóły ustalam potem przez email, po konsultacji z odpowiednim specjalistą.

Jego firma ma się świetnie dzięki szkoleniom z dotacji unijnych, które są podstawą działalności. ”

Trzeba przyznać, że problem dotyczy nie tylko małych firm szkoleniowych, o czym wie każdy doświadczony HR-owiec.
PS: Autor, Marcin Borowicz pod moim cytatem zadaje pytanie: „Próba podważenia kwalifikacji konkurencji, czy smutna prawda?”
Panie Marcinie, niestety to smutna prawda (podany przeze mnie cytat z Pana artykułu chyba to potwierdza), ale niech Pana tekst będzie cegiełką, aby zmienić ten stan rzeczy przez podwyższenie świadomości „co jest grane”

Komentarze (18) →
Alex W. Barszczewski, 2008-10-09
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty, Rozwój osobisty i kariera

Coaching na kozetce, czyli dlaczego ciężko gra się w tenisa w sidłach Jowisza

Dzisiaj zapraszam do przeczytania postu gościnnego autorstwa Jana Zboruckiego. Jan brał ostatnio aktywny udział w naszych dyskusjach i z przyjemnością publikuję jego tekst. Intencją autora jest danie dodatkowego materiału do przemyśleń przyszłym coachom. Miłej lektury.
____________________________________________________________________

Co łączy grę w tenisa z rozwojem kompetencji menedżerskich? Niewiele. To „niewiele” znajdziemy w schyłkowych latach 70., a osobą odpowiedzialną za tę dziwaczną zbieżność jest niejaki Timothy Gallway. Ten miły pan zajmował się bowiem treningiem tenisistów i to właśnie na jego praktyce trenerskiej zbudowane zostały podwaliny tego co dzisiaj nazywamy „coachingiem”. Zanim o genezie, początkach i tenisie, parę słów o samym fenomenie tego zjawiska, o modzie na coaching i rozwój. Jakiś czas temu, miałem wysokiej klasy przyjemność obcowania z „coachingiem” w najbardziej medialnym i błyszczącym wydaniu. W którymś z kolorowych periodyków znalazłem zdjęcie Madonny z jej osobistym „spiritual coach’em”. Madonna jak wielu innych amerykańskich celebrytów przeżywa dogłębną odnowę duchową – w jej przypadku wynika ona z obcowania z pop-kabałą. A ponieważ prawdziwy rozwój duchowy wymaga wysiłku i nakładów gwiazda podnajęła sobie kabalistycznego coach’a, który w gustownym dresiku i sportowej jarmułce prowadzi z uduchowioną piosenkarką radosne sesje coachingowe w trakcie porannego joggingu. Jogging spiritual coaching – piękny temat na szkolenie. Jeśli zaczniemy myśleć o dziecku Gallweya i innych przez pryzmat tego typu doniesień dojdziemy do smutnych wniosków. Czy coaching to modny trend wspierania pseudorozwoju efekciarskimi sztuczkami? Czasami tak. But let’s get back to 70’s. Tim Gallway uczy młodych tenisistów jak odbijać żółta piłeczkę. Widzi, że jego kumple po fachu stosują tradycyjny instruktaż spod znaku „Pan źle rakietę trzyma – trzeba ją trzymać tak i tak”. On z kolei ma nieco inny pomysł. „Jak najwygodniej jest Ci trzymać rakietę? Co przeszkadza Ci trzymać, ją tak jak chcesz?”. Pytanie, uważne słuchanie, informacja zwrotna, tam gdzie jest to potrzebne – oto podstawowy rynsztunek coacha. Dresowa jarmułka jest zbędna. Gallway z trenera sportowego przeistacza się w pisarza. Popełnia parę pozycji obrazujących jego podejście do treningu sportowego, by spłodzić „Inner game of work”, pierwszą próbę zaszczepiania podejścia coachingowego na grunt biznesowy. Kolejna ważna pozycja to „Coaching for performance” Johna Whitwortha, rajdowca i trenera, który współpracował z Gallway’em. Tyle księgarskiej historii, a co z esencją? Esencją jest ukierunkowanie na cel, otwarta, pytająca, wręcz ciekawska postawa względem klienta, wiara w to, że klient bardziej świadomy swojego działania, jest w stanie działać skuteczniej i bardziej odpowiedzialnie. Mogę powiedzieć Ci jak trzymać rakietę, ale wolę, żebyś doszedł do tego sam. Przy czym Twoja „wygodna rakieta” nie musi być „moją wygodną rakietą”.
Coś dziwacznego podziało się jednak z naszą „wygodną rakietą”. Żyjemy w czasach, w których bycie coach’em staje się w pełni profesjonalnym i modnym zawodem. Roi się od ekspertów, którzy z uśmiechem na ustach powiedzą nam, co jest, a co nie jest coachingiem. Dostarczą nam niezbędnej wiedzy – czym coaching różni się od terapii, mentoringu, treningu i czemu musimy im zapłacić tyle a tyle za godzinę. Gdzieś w polu widzenia pojawia się magiczna, dresowa jarmułka. Jednocześnie terapeuci z obawą w oczach (o pieniądze i klientów, niekoniecznie w tej kolejności) surowo zaznaczą, że granica między coachingiem a terapią jest płynna. Cóż więcej mogą zrobić, w oczekiwaniu na ustawę określającą to, czym jest, a czym nie jest psychoterapia. A więc czym do diabła, jest ten coaching? Gdzie się zaczyna, a gdzie kończy? W poszukiwaniu odpowiedzi możemy wreszcie udać się do któregoś z międzynarodowych stowarzyszeń profesjonalnych – np. do ICF. Tam z całą pewnością dowiemy się czym jest coaching ICF. Dowiemy się jak zostać coach’em ICF, jak doskonalić się w zawodzie coach’a ICF, kto jest dobry, a kto zły. Całkiem pożyteczna wiedza. Oczywiście dowiemy się ile kosztuje zasmakowanie tej pewności, choć może nie jest to znowu tak wiele. Kupujemy sobie przecież własną, wygodną strefę komfortu, a w dzisiejszych czasach, za nic nie płaci się tyle ile za bezpieczeństwo. Jest oczywiście druga strona medalu – ta z podobizna Lorda Vader’a. Każde z „profesjonalnych” podejść do coachingu ma charakter kompetencyjnego pudełka. Wchodzisz, dostajesz narzędzia i wskazówki – a potem jedziesz z wyrobnictwem. W jednym pudełku znajdziecie NLP-powskie techniki nazwane inaczej, żeby nabrały nieco świeżości, w innym listę genialnych, „zawsze-skutecznych” pytań. Co pudełko, to nowe odkrycia i niespodzianki. Nie chciałbym, żebyście źle zrozumieli moje intencje – uważam, że szkolenie profesjonalne w obrębie, któregoś z „zakonów” jest pożyteczne i rozwojowe. Tak długo, jak nie damy zamknąć się w pudełku i zdefiniować otoczenia zawodowego za nas. Nie twierdzę, że pracując narzędziami wypracowanymi w obrębie któregoś z podejść do coachingu (np. NLP-owskiego coachingu John’a O’connora) nie jesteśmy w stanie wykształcić swojego własnego stylu oraz interesującego spojrzenia na to czym jest dobry coaching. Uważam jednak, że wiernopoddańczy stosunek do jakiejkolwiek „business-ideology” jest na dłuższą metę antyrozwojowy. Każdy z nas uległ zapewne fascynacji podglądami bliskiego nam profesjonalisty, bądź wyznawanej przez niego filozofii pracy trenerskiej/doradczej/menedżerskiej. I niezależnie od tego czy było to lekko groteskowe NLP, modne appreciative inquiry, czy też co-active coaching, taka fascynacja, może być niesamowicie inspirująca i motywująca. Sam doświadczyłem takiego wchłonięcia wielokrotnie i czy było to GTD Allen’a, czy Integral Psychology Wilber’a (ah, te grzeszki młodości) wychodziłem z kontaktu z modelem, koncepcją, guru bogatszy. W buddyzmie tybetańskim, kontakt z nauczycielem jest podstawą rozwoju – to w relacji z nim, dzięki totalnemu zaufaniu opartemu na głębokiej identyfikacji wzrastamy i przejmujemy jego właściwości. To dość odległe i niedoskonałe porównanie wskazuje na to, jak potężna może być moc związku z mistrzem. Bodajże w „Odysei Kosmicznej 2001” Clarke’a promy kosmiczne wykorzystywały siłę grawitacji planet w dość pokrętny sposób. Zbliżając się do tych potężnych ciał niebieskich pojazdy te ustalały trajektorię swojego lotu tak, by prześlizgnąć się po powierzchni atmosfery danej planety. Pozwalało to na wykorzystanie jej pola grawitacyjnego niczym procy. Nie wspominając o ciekawych widokach. Jeśli pomyślimy o tym sposobie na podróże gwiezdne jako o metaforze, to wskazówki praktyczne nasuwają się same. Ślizgajmy się po powierzchni „zakonów” – mentorów, stowarzyszeń profesjonalnych, wyznawców takiej czy innej ideologii – uczmy się od nich jak najwięcej, jeśli uznamy to za stosowne przeistoczmy się w tymczasowego satelitę, a następnie dzięki grawitacyjnej procy zmykajmy ku nowym wyzwaniom. Zdaję sobie sprawę, z tego, że prezentowane przeze mnie podejście jest jednym z wielu możliwych. Żeby było śmieszniej łatwo przychodzi mi wskazanie licznych kosztów z nim związanych – pozycja pariasa, brak osadzenia w profesjonalnej kaście, konieczność budowania swojego wizerunku i pozycji własną pracą bez pomocy kolorowego logo i darmowych korporacyjnych fajerwerków. Plus stado wron kraczących o tym, że „to co robimy nie jest tym bądź owym”. Na szczęście za decyzję, o tym czy wolisz być wiedźminem, czy członkiem zakonu, odpowiedzialność weźmiesz sam. Bez towarzystwa kabalisty w dresie.

I co z tego?
1. Jesteś w jakimś zakonie? Może w kilku? Może pijesz herbatkę u guru? A może u kilku?
2. Co sądzisz o tym, żeby pożegnać zakon, i poszukać innego, w którym możesz terminować?
3. Budowa własnego opactwa – co Ty na to? Może to już czas?
4. W co wierzysz tak bardzo, że nie wiesz, gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna reguła zakonna?

Pozdrowienia dla wszystkich zakonników, wyznawców, wiedźminów i samego Jowisza.
JZ

_______________________________________________________________________________

Jan Zborucki
Trener, czasem coach. Z mniejszymi, bądź większymi sukcesami prowadzący własną firmę szkoleniową. Aktualnie w Krakowie, jutro pewnie też.
Zainteresowania zawodowe: od różnorakich form wspierania rozwoju kompetencyjnego, przez przywództwo, po psychologię osobowości.
Zainteresowania pozazawodowe: wysoce zmienne (aktualnie mieszane sztuki walki i wymysły Zygmunta Baumana, w przyszłości diabli wiedzą co).

Komentarze (22) →
Alex W. Barszczewski, 2008-08-16
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR

Wiążący Cię kontrakt, czy pay-as-you-go?

Znajomi z różnych firm opowiadają mi czasem, że są firmy szkoleniowe, które starają się z klientem podpisać długoterminowe kontrakty na szkolenia, z których czasem trudno jest klientowi wyjść. Dla niektórych zdaje się to nawet być standardowym sposobem postępowania.
Ten fakt zastanawia mnie. O ile jest to zrozumiałe w wypadku produkcji przemysłowej, gdzie inwestycje są naprawdę duże i jeśli kupiliśmy specjalną maszynę za miliony, to chcemy mieć pewność, że klient nam tę produkcję odbierze, o tyle w wypadku szkoleń, czy coachingu jest to dla mnie co najmniej dziwne, zwłaszcza w obliczu obecnej sytuacji rynkowej.
Jasne, że z powodów proceduralnych trzeba od czasu do czasu podpisać jakąś umowę, ale po co formułować ją tak, że klient będzie zmuszony do odbioru pewnej ilości szkoleń przez określony okres czasu? Po co dostawcy takie zabezpieczenie? Czy nie jest na tyle pewny wnoszonej dla klienta wartości dodanej, która jest tak cenna dla tego ostatniego, że do głowy by mu nie przyszło z tego zrezygnować?

Tak nie musi być, czego przykładem jest moja skromna osoba. Jeśli jakiś klient ma ciekawe zadanie, to wystarczy, że spotkamy się o omówimy co, jak i za ile chcemy robić . Często zdarza się, że taka rozmowa to jest wszystko, aby wystartować i przeprowadzić proces szkoleniowy (nie mówiąc już o stałych klientach, gdzie wystarczy krótki telefon:-)) Czasem przepisy lub procedury wewnętrzne wymagają formy pisemnej, wtedy spisujemy jakieś ramowe ustalenia typu (mniej więcej) co, za ile, o wzajemnej poufności i tym podobne bla bla bez „wiązania” klienta w jakikolwiek sposób.
Ponieważ wiele takich ustaleń odbywa się ustnie to wielu wypadkach klient teoretycznie mógłby mi odesłać fakturę nie płacąc za nią, ale jak dotąd od 1992 nigdy się coś takiego nie zdarzyło.

Tak samo, czysto teoretycznie ja mógłbym, przy sprzyjającej pogodzie, albo lepszej ofercie powiedzieć klientowi, że się nie zjawię bo mam coś lepszego do roboty. To też nigdy się nie zdarzyło i nie zdarzy.

Po prostu robimy obopólnie tak dobry interes, że byłoby nierozsądne narażać go na szwank, nie mówiąc już o bezcennej reputacji.

Takie podejście daje bardzo duże poczucie bezpieczeństwa zamawiającemu, bo ma on to uspokajające przekonanie, że nawet w wypadku większej planowanej akcji może on zadzwonić do mnie i powiedzieć „Alex, sorry, sytuacja się zmieniła”. Pomijając przełożenie jednego, czy dwóch szkoleń takie coś nie wydarzyło się jeszcze, ale każdy klient ma ten komfort. Ja też nie mam z tym problemu, bo mając więcej potencjalnych zleceń niż wolnych terminów prawie zawsze mogę „uszczęśliwić” takim okienkiem kogoś innego. Tak (w sensie nadmiaru zleceń) w dzisiejszych czasach powinno być właściwie u każdego lepszego trenera czy coacha. Jeśli tak nie jest, to warto zastanowić się dlaczego.
Można w tym pójść jeszcze dalej i czasem to ja nalegam na niewiązanie się klienta. Ostatnio miałem taką sytuację, kiedy rozmawiając o potencjalnym zleceniu na kilkadziesiąt dni (łakomy kąsek dla każdej firmy szkoleniowej) powiedziałem rozmówcy „poczekaj z umawianiem się, zróbmy najpierw pilota (szkolenie pilotażowe), a potem zobaczymy jak nam się dobrze pracuje i czy to ma sens dla obydwu stron”

Podsumowując, dbałość o rezultaty, plus „samobójcze” nastawienie opisane tutaj, plus to, o czym napisałem tutaj powoduje, że ja ciągle mam co robić, a klienci są bardzo zadowoleni. Może komuś przydadzą się te rozważania, zarówno po stronie oferentów, jak i ich klientów.

Komentarze (27) →
Alex W. Barszczewski, 2008-08-12
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR

Czas trwania sesji coachingowej

W dzisiejszym Dzienniku znalazłem w dziale „Praca” dwa artykuły na temat coachingu napisane przez prezesa i wiceprezesa pewnej polskiej firmy zajmującej się między innymi coachingiem.

Pomijam fakt, że prawie całą rozkładówkę zajmują teksty napisane przez ludzi z jednej formy (brawo dla ich PR-owca :-)) z odrobiną kryptoreklamy ich innego produktu, chcę się odnieść do jednego szczegółu, a mianowicie wypowiedzi o czasie trwania jednej sesji coachingowej :-)

Pada tam zdanie: „Proces coachingu zakłada zwykle krótkie, trwające 1-1,5 godziny spotkania z coachem, odbywające się raz, lub dwa razy w miesiącu”

Otóż drodzy Czytelnicy śpieszę z informacją, że w moim wypadku tyle czasu trwa ewentualna awaryjna rozmowa przez telefon, kiedy jestem daleko i potrzebna jest moja rada. Typowa czas sesji coachingowej face-to-face z moim klientem to:

  • poziom prezesa lub wiceprezesa zarządu: 3-6 godzin
  • poziom członka zarządu lub dyrektora: 5-8 godzin

I zamiast „dłubać” coś po kropelce miesiącami robi się intensywne, rzeczywiście zmieniające coś sesje, bo osoby te zazwyczaj potrzebują rezultatów teraz, a nie jakiegoś enigmatycznego „improvement” za pół roku. Nie jest też prawdą, że wprowadzanie pewnych zmian musi trwać miesiącami.
W tamtym tekście pada też stwierdzenie, że te krótkie sesje są możliwe do zmieszczenia w zapakowanym po brzegi kalendarz managera i niektórzy z Was też pewnie pomyślą, że Wasi managerowie są przecież też bardzo zajęci. Cóż, moim skromnym zdaniem to, jak taka długa sesja zmieści się w kalendarzu coachowanego zależy w dużej mierze od tego, za jak wartościową uzna ją sam zainteresowany. Jeśli korzyść z niej dla niego jest oczywista, to znajdzie na nią czas, nawet w nocy czy w niedzielę jak nie da się inaczej. Jeśli nie jest, to po co taki coaching?

A prawdziwy coach-przyjaciel gotów jest w miarę możliwości coachować wtedy, kiedy potrzeba, więc to nie jest problemem :-)

To powiedziawszy podkreślam, że czasem i w mojej praktyce zdarzają się krótkie sesje, lecz są one raczej rzadkim wyjątkiem, niż regułą.

Myślę, że te informacje mogą przydać się komuś, kto planuje sesje coachingowe dla top managerów (i wszystkich innych też)

PS: Nie podlinkowałem tego artykułu z Dziennika, bo niestety nie znalazłem go w wersji internetowej

Komentarze (45) →
Alex W. Barszczewski, 2008-08-04
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 1 of 3123»
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • Ile razy trzeba Ci powtarzać  (58)
    • Ewa W: Magdalena, piszesz:...
    • Magdalena: Ewo, Dziękuję za...
    • Ewa W: Magdalena, do Twojego...
    • Alex W. Barszczewski: Karol Ja mam...
    • Karol: Drodzy, Alexie, Przepraszam...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Diana Cz.: Chyba nikt jeszcze o tym...
  • Formalne studia – kiedy i dlaczego warto?  (163)
    • Aleksander Piechota: Znalazłem...
  • Co zrobić, kiedy się nie wie co chce się robić w życiu?  (673)
    • anja: Witam, Gratuluje wspaniałego...
    • Sokole Oko: Golden, Myślę, że...
    • golden: Witam Alexa i wszystkich...
  • Parę informacji o Biblioteczce  (74)
    • Kazik: Witaj Alexie, witajcie...
  • Przestań wiosłować (na chwilę)!  (61)
    • Magdalena: W teorii wszystko wydaje...
    • Ewa W: Artur, dzięki, Masz rację...
    • Witek Zbijewski: Magdaleno Oczywiście...
    • Magdalena: Ewo W., Dziękuję za pomoc...
    • Artur: Hej Ewo, Piszesz: „zgodnie z...
  • Król jest nagi, czyli co robią firmy szkoleniowe aby ich nie wybrać cz. 1  (29)
    • Katarzyna: Sokole Oko Dziękuje za...
    • Sokole Oko: Katarzyna Latek-Olaszek,...
    • Katarzyna: KrysiaS „Przeta...
    • KrysiaS: Sokole Oko, ankiety o...
    • Sokole Oko: KrysiaS, Bardzo dziękuję...
  • Upierdliwy klient wewnętrzny działu IT cz.2  (26)
    • Ewa W: aw3k To wprawdzie kompletnie...
    • aw3k: Mógłbyś napisać krótką...
    • Witek Zbijewski: Łukasz – a...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Beata: Witaj Alex, Twój blog był dla...
  • List od Czytelnika  (19)
    • Witek Zbijewski: myślę, że KrysiaS...
    • Mateusz B,: Naszła mnie jedna myśl,...
  • Naucz się być zuchwałym!  (147)
    • Stella: Z uwagą przeczytałam wszystko...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • Piotr Stanek: Witajcie Podzielę się z...
  • Dla Pań (i nie tylko)  (6)
    • Ewa W: Darek, dzięki za link....

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025