Znacie termin „purpurowa krowa”? Jeśli nie to polecam lekturę bardzo dobrej książki Setha Godina pod takim tytułem („Purple Cow„), a tak na szybko wyjaśnijmy sobie o co w tym wszystkim chodzi, szczególnie w kontekście naszych rozważań o karierze i sukcesie życiowym.
Jeśli rozejrzymy się po firmach i uczelniach, to stwierdzimy, że większość ludzi w danym środowisku jest w gruncie rzeczy do siebie bardzo podobna. Podobne poglądy na życie, podobny zestaw umiejętności, podobne podstawowe zainteresowania, podobne mieszkania na kredyt i ich wyposażenie (też często na kredyt), czy też podobni partnerzy życiowi. Trochę przypomina to wielkie pastwisko, na którym spokojnie pasą się setki podobnych, brązowych krów. Ta uniformizacja jest częściowo wynikiem tępiącej indywidualność polskiej szkoły, częściowo wpływu rodziców wychowanych w czasach, kiedy „wychylanie się” poza powszechnie uznane normy mogło być niebezpieczne, częściowo bardzo niekorzystnego wpływu oglądania polskiej telewizji. W rezultacie mamy dość smutny widok jednolitej brunatnej masy, której wielu członków, często bardzo inteligentnych i utalentowanych ludzi, marzy o czymś specjalnym w życiu. Ci marzący najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, że aby coś specjalnego osiągnąć ważnym jest, abyśmy sami byli w jakiś sposób „specjalni”, a nie „standardowymi” jednostkami łatwo wymienialnymi na podobne „standardowe” trybiki. Brak tej świadomości bardzo często prowadzi tylko do frustracji.
W rzeczywistości, jeśli chcesz wybić się z tej masy, to wskazanym jest, abyś pod jakimś względem był taką „purpurową krową”, której kolor wyraźnie odcina się od wszystkiego, co widać na pastwisku. Nie chodzi tu bynajmniej o wygląd zewnętrzny, lecz o unikalny zestaw cech i umiejętności Twojej osoby oraz skuteczne komunikowanie ich światu.
Dlatego mam teraz dla Was, drodzy Czytelnicy kilka poważnych pytań, na które każdy powinien sobie sam odpowiedzieć i wyciągnąć wnioski:
- czy w ogóle jesteś purpurową krową, czy na chwilę obecną typowym przedstawicielem mlecznej lub mięsnej krowy rasy brązowej?
- jeśli Twój dominujący kolor to brąz, jaką cenę przyjdzie Ci długofalowo za to zapłacić, zwłaszcza jeśli chodzi o konkurencyjność w poszukiwaniu środków utrzymania, czy też odpowiedniego partnera w życiu?
- jeśli odpowiedź na to ostatnie pytanie nie podoba Ci się, to co konkretnego zamierzasz zrobić, aby w rozsądnym czasie nabrać nieco „purpury”?
- jeśli jesteś „purpurową krową”, to na czym ten kolor w Twoim konkretnym wypadku polega i jak skutecznie komunikujesz go światu?
- co robisz, aby z biegiem czasu ta purpura nie zblakła, a wręcz przeciwnie nabrała jeszcze większego nasycenia?
- co robisz, aby znaleźć pracodawców, bądź partnerów życiowych szukających dokładnie tego odcienia?
Odpowiedź na powyższe pytania i podjęcie właściwych działań może zrobić w Waszym życiu ogromną różnicę, zwłaszcza w perspektywie 10 i więcej lat. Chwilowo, przy ciągle jeszcze niezłym rozwoju gospodarczym bycie zwykłą brązową krową, pasącą się w stadzie podobnych osobników może zdawać się dobrym rozwiązaniem, ale ten spokój może okazać się bardzo złudny. Wahnięcie koniunktury, połączenia i przejęcia firm, rosnąca skokowo inflacja mogą łatwo spowodować, że ze spokojnego przeżuwania na pastwisku zrobi się walka o przetrwanie. „Purpurowe” krowy będą w tym samym czasie w zupełnie innej pozycji i znacznie łatwiej poradzą sobie z przeciwnym wiatrem.
Na zakończenie dwie dygresje:
- część kobiet i mężczyzn szuka jako partnera (przepraszam za to uproszczenie) krowy do dojenia (ostatni czasownik jest użyty metaforycznie – możecie sobie pod niego podłożyć różne rzeczy :-)) i u takich osób bycie „purpurową krową” znacznie zmniejsza Twoje szanse. Jako purpurowa krowa, z wieloma niezwykłymi możliwościami które dzięki temu możesz osiągnąć, jesteś trudniejszy do utrzymania „w zagrodzie”, a co za tym idzie mniej atrakcyjny dla osoby, która będzie szukała przede wszystkim łatwego i stabilnego źródła (pieniędzy, mieszkania, prestiżu, seksu – niepotrzebne skreślić :-)). Czy to jest taka wielka wada, to każdy z Was musi sam zadecydować, bo jest też wielu ludzi szukających partnerów w zupełnie innych, dla mnie znacznie atrakcyjniejszych, celach
- wiele firm też poszukuje tylko zwykłych brązowych krów dających trochę mleka i nadających się na bitki. Dla wielu z nich jako „purpurowa” krowa będziesz zbyt kolorowy aby Cię zatrudnić. Całe szczęście, że na świecie nie brakuje interesujących i intratnych zajęć, które odbywają się poza tymi „fermami”, trzeba tylko dobrze poszukać.
Jak zwykle pamiętajcie, że przedstawione powyżej przemyślenia są subiektywne i opierają się na doświadczeniach moich i sporej grupy osób. To, że funkcjonują one doskonale w zarówno w moim życiu, jak i wielu innych ludzi nie musi oznaczać, że są optymalne dla każdego. Dlatego „use your judgement” :-)
PS: Ten post napisałem zainspirowany listami kilku młodych Czytelników, którzy swoją odmienność polegającą na posiadaniu umiejętności w bardzo „egzotycznym” zestawieniu interpretowali jako poważny mankament utrudniający im karierę. Nic bardziej błędnego, trzeba tylko znaleźć właściwy rynek!!
Witaj Alex, witajcie drodzy czytelnicy tego bloga :-)
Okolo 2. lata temu mialem okazje byc na 2. spotkaniach z serii AmWay. Poznalem tam pewna osobe, ktora byla downline’m tak zwanego diamena-rentiera. Niedawno przy okazji wydania ksiazki przez tego rentiera wyslalem mu feedback i spytalem przy okazji co robil tamten czlowiek zle, ze przez 12. lat bycia w „systemie” nic nie osiagnal. Bardzo zaskoczyla mnie jego odpowiedz, ze wlasnie nic nie robila zle. I tu wlasnie lekcja jest dla nas, ze aby osiagnac sukces w jakiejkolwiek dziedzinie musimy testowac, popelniac bledy i lamac schematy czyli byc taka purpurowa krowa :-)
A jak Ty krotko opisal bys swoja purpurowosc Alex?
Pozdrawiam serdecznie,
Kamil
Witam wszystkich,
jest to mój pierwszy komentarz na tym blogu, który regularnie odwiedzam od kilku miesięcy. Dlaczego zatem piszę dopiero teraz? Dotąd nie miałem, po części odwagi (i raczej tego), po części sposobności do wypowiedzenia się „na poziomie” na któryś z tematów poruszanych przez posty Alex’a. Dopiero w tym rzeczywiście odnalazłem siebie, to znaczy, moje problemy takimi, jakie są. Mam 18 lat, za 11 miesięcy matura i studia, zatem jestem młodszy niż większość czytelników tego bloga. Zauważyłem jednak, iż wiele z Twoich przemyśleń, Alex, mimo, iż adresowanie głównie (podkreślam to słowo) dla studiujących/pracujących menedżerów/ „studiujących całe życie” :) świetnie wpasowuje się w moje życie, są to bowiem rady mądre.
Co zatem z tą purpurową krową? Moje bogate jak na środowisko, w którym żyję doświadczenia pozwalają mi stwierdzić, że bycie takim oto ssakiem jest niezmiernie opłacalne, potrzeba jednak troszkę wysiłku. Wszakże dość łatwo jest płynąć narzuconym przez media nurtem, stylem rozpoznawalnym na każdym kroku. Co moim zdaniem odróżnia purpurowców od zwykłych przeżuwaczy to wiara w to, że ich egzystencja ma jakiś konkretny cel, a nie, jak to mój przyjaciel ujął: „przyjść do domu, przeżyć i od jutra znów”. Nierzadko to trudny, żmudny proces samokształcenia – tak może być. Ale czasami wystarczą dosyć proste zmiany w życiu, o których też już u Ciebie czytałem, a różnica będzie zauważalna.
Aby zejść z poziomu teoretycznego na życiowy powiem, co moim zdaniem czyni mnie purpurową krową – czytanie literatury w języku obcym (angielski). Podczas gdy dla większości otaczających mnie ludzi jest to zajęcie trudniejsze niż włączenie TV na kanale muzycznym (gdyż takie de facto jest), mi jawi się jako coś pożytecznego i… przyjemnego. I tego już wielu nie potrafi zrozumieć, że można uczyć się dla siebie, nie dla nauczycieli, paska, stypendium, średniej. Tak to odbieram w moim życiu.
Co mógłbym dodać to spostrzeżenie, iż w wielu wypadkach to właśnie takie purpurowe krowy wyznaczają bieg historii. Einstein powiedział: „Wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, i przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da, i on to właśnie robi.” I tak to właśnie widzę. Jeszcze zmiksować to z moim ulubionym powiedzeniem „Vouloir, c’est pouvoir” i już znacie mój pogląd na temat purpurowej krowy, rzadkiego, ale tym cenniejszego okazu na łące społeństwa.
Pozdrawiam serdecznie kończąc pierwszą wypowiedź,
Łukasz Kasza
Witam wszysktich,
Drogi Alexie, trafne spostrzeżenia, jednakże wydaje mi się że juz nie jednokrotnie podobne zagadnienia i spostrzeżenia padały na tym blogu. Faktem jest, że jeszcze podnosimy się z komunistycznej szarości mentalnej (i intelektualnej) ale widać, że to się zmienia, jest coraz więcej ludzi myślących inaczej (również dzięki temu blogowi), coraz więcej jest „purpurowych krów” jednakże to nie wszystko …
Osobiście do szkicu „idealnej purpurowej krowy” bym dodał jeszcze dwie umiejętności: komunikacji i pracy w grupie. Niestety często dzieje się tak ze „purpurowe krowy” są na tyle wyjątkowymi i osobliwymi jednostkami, że współpraca z nimi staje się nie omal nie możliwa … dlatego, moim zdaniem bycie „atrakcyjną purpurową krową” jest niezmiernie trudne. Jednakże jeżeli uda się nam połączyć te wszystkie cechy to sukces prawie mamy murowany ;).
PS. sam staram się wypracować pozycje „purpurowej krowy” i na prawdę jest to trudne … zwłaszcza jeżeli ma się takie problemy z organizacją własnego czasu jak ja ;)
Pozdrawiam
[LocK]
Witam Wszystkich
Odpowiadając na pytanie Alexa. Jestem purpurową krową bo nie boje się wchodzić w różne projekty. Często jest to doświadczenie kilku minut – loty szybowcem, czy dłużse – poznawanie od środka procesów biznesowych czy technologii semantycznych. Często lubie zagłębiać się w wiele dziedzin, jedna po drugiej i to dokładnie. Fakt, że niewidze to moja zaleta – ja łatwo i szybko zapamiętuje. Jak już się dużo pamięta to można wiele rzeczy szybko kojażyć na przykład artykuł o Twitter, który może być rozwiązaniem dla systemu moniturjącego lokalizacje obiektów w czasie niemal rzeczywistym. :) Poza pracą zawodową lubie góry. Podczas tego weekendu będę rozpisywał już na poważnie projekt: „Korona Ziemi – ja to widze inaczej”. Ten projekt to duże wyzwanie w sensie organizacyjnym, finansowym i pod względem ludzkiego wysiłku fizycznego i motywacji do działania. Ja chę to zrobić i zrobie jak najlepiej się tylko da.
Dbając o zachowanie koloru purpurowego, musi powstać książka. Obecnie trudno mi ją pisać ze względu na ciągłe zamykanei starych spraw czy lekkie zabieganie organizacyjne. Ta książka to coś niesamowitego co daje super uczucie w głowie. Jeśli ktoś ją przeczyta to świetnie i mam nadzieje, że będzie się dobrze bawil, ale też dowie się czegoś ciekawego i nspirującego. Jednak ja jestem ciekawy jak ja będę czytał tą książkę za na przykład 15 czy 20 lat. Myślę też w jaki sposób wrócę do życia bardziej zawodowego po tym projekcie. Nawet w czasie jego trwania, na pewno będę coś robil żeby nie wypaść szybkiego nurtu informatyki. Myślę, że będą to mniejszse zadania dla firm, z którymi mam dobry kontakt w chwili obecnej. Właśnie dzieki podejściu ludzi z tych firm, mogłem wyjechać na Kilimanjaro czy zmienić zadanie na jakieś inne kiedy pierwsze okazało się być niemożliwe do wykonania ze względu na jakieś ograniczenie. Ograniczenie to na przykład brak możliwości korzystania z software’u przy pomocy syntezatora, który czyta mi treść ekranu. Jest jescze wiele innych możliwości, ale nie poukładałem ich narazie w głowie. :)
Pozdrawiam, Paweł
Kamil
Ze względu na niedobór wiedzy i nikłość praktycznych doświadczeń Amway i inne organizacje zajmujące się MLM są poza zakresem, na temat którego chciałbym wypowiadać się tutaj. Mogę sobie wyobrazić, że w takich piramidach prawdziwe profity zbiera parę osób na topie a reszta to „mrówki”.
Mam opisywać swoją „purpurowość”? Hmmm…. teraz mam dylemat, bo to jest blog edukacyjny dla Was a nie strona, na której Alex Barszczewski chwali się światu jaki to on jest wyjątkowy :-) Poza tym taki opis byłby dość długi :-)
Niemniej zostałem wywołany do tablicy i obiecuję, że napiszę wkrótce na ten temat :-)
Łukasz
Witaj na naszym blogu :-)
To bardzo ciekawe co piszesz o Twoim braku odwagi, aby wypowiedzieć się tutaj. My nie gryziemy, czasem zwracam tylko uwagę „starym” Czytelnikom, jeśli rozsypuje im się logika wypowiedzi (w końcu to jest blog edukacyjny), a wszystkim jeśli zamieszczają niesprawdzone, bądź wręcz fałszywe informacje. Poza tymi przypadkami pisanie tutaj nie stanowi specjalnego problemu ani wyzwania.
Jeśli chodzi o wiek Czytelników, to też już wiem, że ten serwis, przeznaczony w założeniach dla młodych managerów czytają ludzie w wieku 16-67 lat (takie informacje mam potwierdzone przez kontakty z Czytelnikami) :-)
Ciekawe jest przytaczane przez Ciebie stwierdzenie „przyjść do domu, przeżyć i od jutra znów”. W wypadku wielu dorosłych ludzi da się ono rozwinąć do „pójść do pracy, pójść do domu i od jutra znowu”. Trochę mało atrakcyjna wizja kariery życiowej, niemniej wiele osób steruje w prostej linii do takiego „rozwiązania ostatecznego” (Patrz post o lejku).
To, co piszesz o twojej purpurze to dobry początek (zwłaszcza uczenie się z wewnętrznej potrzeby – mnie też ono doprowadziło tu gdzie dziś jestem w życiu). Warto oczywiście w miarę zdobywania doświadczeń dodawać tego koloru w różnych aspektach naszej egzystencji.
Jeśli chodzi o cytowane przez Ciebie stwierdzenie „Chcieć to móc” pozwolę sobie je nieco zmodyfikować mówiąc „Nie zawsze wystarczy chcieć, aby od razu móc, ale odrobina wiedzy i techniki zazwyczaj rozwiązują sprawę” ;-)
Zapraszam do dalszych wypowiedzi na blogu
Alex
PS: Pozostałym Czytelnikom odpowiem nieco później
Jeśli wszyscy dosłownie pójdziemy za radą Alexa, to świat „zakrowi” się (no bo nie zaludni) purpurowymi krowami i znowu w ten sposób nie będzie można się wyróżnić.
Apeluję zatem o różnorodność.
Niech pojawią się krowy żółte, różowe, czerwone, zielone i pasiaste, z jednym rogiem i w wełnianych skarpetkach.
Niech ten wpis Alexa będzie dla każdego inspiracją do zastanowienia się, czym ta symboliczna „purpura” jest w jego przypadku i niech stanie się ona motywem przewodnim jego wizerunku.
Lock
Nie jestem pewien, czy istnieje coś takiego, jak „idealna purpurowa krowa”. Tak jak wielokrotnie pisałem, aby skorzystać z pewnego zjawiska wystarczy często te 20% :-)
Dążenie do ideału może nas niepotrzebnie blokować przed delektowaniem się owocami tego, co aktualnie mamy.
Paweł
Ty jesteś zdecydowanie purpurową krową, bo nie dość że pomimo braku wzroku robisz rzeczy normalnie „zarezerwowane” dla widzących, to jeszcze masz bardzo luźny stosunek do swojego problemu. Nawet na blogu pisałeś kilkakrotnie „ślepy by zauważył”, a nie zdradzę chyba wielkiej tajemnicy, kiedy napiszę, że podczas naszego eksperymentu we Wrocławiu zaoferowałeś że czekając na mnie staniesz na dworcu z kapeluszem w celu zdobycia dodatkowych funduszy dla nas :-)
TesTeq
Nie ma obawy!! To byłoby uzasadnione, gdybym zalecał „bądźcie wszyscy tacy jak ja”, czego nikt czytający ten blog nie może stwierdzić.
Purpura jest tutaj rozumiana metaforycznie i jeśli wszyscy stalibyśmy się „purpurowymi krowami” (co jest utopią) to mielibyśmy niezmiernie kolorowy, urozmaicony świat.
To wynika zresztą też z drugiej części Twojego komentarza
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam wszystkich,
Alex, dziękuję za miłe słowa. Dzisiaj praktycznie prawie cały dzień spędziłem przy laptopie. Purpurowa krowa to nie święta krowa i trzeba zadbać, żeby ta krowa była dobrze zorganizowana bo inaczej nie wyrobi się z przeżówaniem. :)
Testeq – masz racje, że zbyt wiele podobieństwa wprowadza jakąś nudę lub samozadowolenie, ale ja szukanie sobie podobnych ludzi – tyko że mądre to super sprawa. Rozumiem przez to szukanie sobie ludzi, którzy robią coś podobnego z jakimś zauwarzalnym poziomem aktywności. Alex podpowiadał to wiele razy, więc nie będę kopiował tego w nieskończoność.
Dzisiaj pozwoliłem sobie na odrobine szaleństwa i przekory. Powiedziałem do mojej znajomej: Wiesz co, bo Ty to jesteś taka purpurowa krowa. Po tym nastąpiła chwila kiedy spokojnie wysłuchałem a co to ma być i pare podobnych. :D Potem wyjaśniłem o co chodzi. Powiem wam, że to była świetna zabawa. :D
Pozdrawiam,
Paweł
Witajcie,
… a co w przypadku kiedy krowie tudzież bykowi wydaje się przez kilka lat że jest „purple” a feedback z otoczenia w prost przeciwnie wskazuje na to, że jest zwykłym mułem?
Witajcie :)
Alex napisałeś: „Dążenie do ideału może nas niepotrzebnie blokować przed delektowaniem się owocami tego, co aktualnie mamy.”
Poruszyłeś bardzo istotną kwestię: różnicę pomiędzy perfekcjonizmem, a dążeniem do perfekcji…może warto by było rozwinąć ten temat.
„czekając na mnie staniesz na dworcu z kapeluszem w celu zdobycia dodatkowych funduszy dla nas :-)”
Hahaha rozbawiło mnie to :). Wyobraźnia u mnie działa widać :). Gratuluje Paweł poczucia humoru i dystansu do samego siebie i swoich „ułomności” (użyłem ” bo to jest często podejrzewam zaleta :).
Ślepiec, który widzi więcej, a Ci którzy widzą są często tak naprawdę ślepi.
Shoovi:
Jeśli tak jest może czas na autorefleksję?. Nie mówię o tym aby dopasowywać się do środowiska za wszelką cenę ( kosztem utraty purpurowych łat). Ale jeśli feedback się powtarza to może czas spojrzeć na ten feedback chłodnym okiem, również na samego siebie i sprawdzić kim tak naprawdę jestem. Czy więcej we mnie brunatności czy purpury.
Pozdrawiam wszystkich :)
Marcin
P.S. Off topic – bardzo lubię te przywitania i pożegnania z emoticonem w tle. Od razu mi to poprawia humor :). Taka mała rzecz, a cieszy :).
Wydaje mi się, że dobry efekt można osiągnąć przez połączenie umiejętności powszechnej z umiejętnością rzadką. Jeden z możliwych sposobów może być taki:
Np. jako umiejętność powszechna zostajemy programistą javy i staramy się dostać do dużej zachodniej firmy. Powinno to zapewnić stabilną pracę i powiedzmy 7k na rękę. Więc jesteśmy już dobrze ustawioną brunatną krową.
I teraz pracując jako programista nabywamy umiejętność rzadką, np. z zakresu chemii/optoelektroniki/analizy EEG/czegoś innego na co jest zapotrzebowanie w USA, czy w UK. Nawiązujemy kontakty tam, gdzie myślimy o pracy (networking to podstawa wszędzie). Można jeszcze zrobić z tego doktorat, bo to się w Stanach liczy.
Potem wyjeżdżamy tam do pracy w dziale R&D wiodącej światowej firmy. Ciekawa praca, pierwsza pensja już sześciocyfrowa (rocznie). Jak coś nie wyjdzie, to zawsze można spowrotem podjąć pracę jako programista w wielu krajach, co nas zabezpiecza przed zostaniem purpurową krową na lodzie.
Następnym etapem może być założenie własnej firmy, tak jak np. ostatnio Allan Snyder i Neil Weste założyli Emotiv (a ja już zostałem ich klientem, zanim jeszcze wypuścili pierwszy produkt na rynek). I ciągle jakby coś się nie udało możliwy powrót do przecież wcale niezłej pracy programisty.
I jeszcze jedno. Aktualnie musem dla purpurowej krowy jest już nie tylko własna strona w internecie, ale też wydanie przynajmniej jednej książki w życiu.
Witajcie :)
Mirek zgadzam się z Tobą generalnie. Mam tylko jedno „ale” a propos tego zdania:
„I jeszcze jedno. Aktualnie musem dla purpurowej krowy jest już nie tylko własna strona w internecie, ale też wydanie przynajmniej jednej książki w życiu. ”
Co masz na myśli używając słowa „musem” – czy chodzi o to, że aby utrzymać status purpurowej krowy to MUSISZ wydać tę książkę?.
A co jeśli nie wydasz, czy wtedy spotka Cie ostracyzm środowiska i stracisz status purpurowej krowy?.
Ta moja ostatnia uwaga jest apropos postu „Nic nie musisz” Alexa.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie :)
Marcin
Shoovi
Może też tak być, że jesteś purpurową krową a otoczenie uważa Cię za dziwaka :-)
Trzeba zobaczyć, co to za otoczenie
Mirek
Według Twojej definicji nie jestem „purpurową krową”, bo nie napisałem żadnej książki :-)
pozwolą sobie mieć w tej sprawie zdanie odmienne od Twojego.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
Powinienem raczej napisać, że jest taka tendencja, żeby coś wydać, niż że jest przymus. Ale niektórzy traktują to jako jedną z rzeczy, które w życiu muszą zrobić.
Witam wszystkich :)
Alex:
Dziękuję za serdeczne przyjęcie na blogu. Jeśli chodzi o moją obecność, to możesz na mnie liczyć.
Mirek:
Zaintrygował mnie Twój komentarz. Po pierwsze z powodu swobody z jaką piszesz o tym, jak zostać kimś zadowolonym z życia, wykształconym i dobrze opłacanym. Sam przeszedłeś tą drogę, czy tylko „na papierze” rysujesz to w tak jasnych barwach ubezpieczając się frazesami w stylu „jak coś nie wyjdzie”?
Wszyscy:
W zasadzie pytanie odnośnie ogółu toczącej się tu dyskusji. Dużo zagadnień poświęcanych jest temu, w jakim środowisku przebywamy, co jest niezwykle ważne i sam już odczuwam pozytywne skutki zmiany tegoż. W związku z tym, jak uważacie: czy Purpurowa Krowa zadawać winna się z samymi li tylko Purpurowymi Krowami, czy w obszarze jej zaintersować powinni znajdować się różni przedstawiciele trzody chlewnej i rogacizny? To znaczy, czy kontakt z ludźmi, którzy się nie wyróżniają jest opłacalny? I w którym momencie można przekroczyć linię między swobodną klasyfikacją ludzi, a neonazistowskim dzieleniem na aryjczyków i podludzi, o ile w ogóle jest takie zagrożenie? Jak Wy to widzicie?
Łukasz Kasza pisze: „I w którym momencie można przekroczyć linię między swobodną klasyfikacją ludzi, a neonazistowskim dzieleniem na aryjczyków i podludzi, o ile w ogóle jest takie zagrożenie? Jak Wy to widzicie?”
Myślę, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa w klasyfikowaniu ludzi na podstawie ich zachowań. Naziści dzielili ludzi na podstawie cech genetycznych, co jest rasizmem.
To, czy ktoś zostanie purpurową krową, czy nie, zależy od jego decyzji, choć z pewnością jedni z większą łatwością są w stanie podjąć taką decyzję, a inni nie. Wiele czynników wpływa na taki stan rzeczy – nie tylko uwarunkowania genetyczne, ale i wpływ środowisk, w jakich się obracali i w jakich przebywają obecnie.
Łukasz
Jestem ostatnią osobą, które mówiłaby Ci, z jakimi ludźmi masz się zadawać :-) Sam musisz zbadać, z jaką mieszanką ludzi jest Ci najlepiej, ja osobiście wolę osoby w jakiś sposób ciekawe :-)
Zwróć też uwagę, że w moim poście nie zajmuję się klasyfikacją innych ludzi, lecz wyłącznie własnej osoby i to też zalecam Czytelnikom. Wszystkie pytania, które tam postawiłem dotyczą czytającego.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witajcie!
Przy purpurowej krowie chciałbym wspomnieć o założeniu odnośnie doboru różnych umiejętności – wybierać to co się lubi lub w jakikolwiek sposób nas intryguje, ciekawi, a nie jedynie to, co świat zewnętrzny podsuwa nam jako atrakcyjne. W dobie popularności komputerów i internetu programowanie może przydać się wielu ludziom, ale znam też takich, którzy nie będą się w tym czuć dobrze. Jeśli jednak uparliby się na „zaróżowienie” programistyczne z powodu atrakcyjności rynkowej, to prędzej doprowadzi ich to do frustracji niż wymiernych korzyści. Nie zapominajmy o szukaniu własnych ścieżek.
Mogą pojawić się też skutki uboczne urozmaiconych umiejętności :) Nie wiem, czy zasłużyłem sobie na miano purpurowego, ale mam ostatnio spory dylemat. Posiadam kilka róznych umiejętności i każdą z nich lubię w podobnym stopniu. W dłuższej perspektywnie życiowej chciałbym wybrać jedną pasję wiodącą. Wiążą się one z różnym sposobem życia, każdy z nich ma coś atrakcyjnego, ale trudno jest je połączyć. Chyba w tym momencie potrzebuję odwołania do czegoś bardziej pierwotnego np. mojej definicji szczęścia. Może już nie będę umiał żyć bez ciągłych zmian? Dostarczają mi one dużo satysfakcji, ale wymagają także dużo pracy a nawet czasami poświęceń.
Łukasz,
Przejście drogi opisanej przez Mirka nie jest wcale trudne. Co więcej, różne umiejętności można czasami skomponować w większą całość np. fizyk znający się na programowaniu będzie mógł skutecznie zaimplementować lub udoskonalić przydatne mu narzędzia software-owe (jakiś symulator czy środowisko projektowe).
Dlaczego wogóle wspominasz o klasyfikacji ludzi? Jesteśmy różni i nie z każdym jest nam po drodze. Nie powinniśmy tego szufladkować, wartościować tylko także uszanować wybory życiowe innych. Nawet jeśli ktoś prowadzi mało urozmaicone życie, to może czuć się bardziej szczęśliwy niż my.
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Witam wszystkich
Tak nawiasem mówiąc to mój pierwszy pościk :)
Po zapoznaniu się z Waszymi opiniami o „purpurowych krowach” chciałbym poruszyć jeszcze temat trudności bycia purpurowym. Wystarczy, że cofnę się myślami do czasu szkoły średniej, a od razu przypominają mi się sytuacje kiedy ta cała „inność” była naprawdę trudna. Można by się zastanawiać czy to dobrze czy nie ale faktem jest, że od samego początku w naszym życiu zaczynają funkcjonować schematy zachowań. Pojawiają się grupy. Chęć uczestnictwa w nich, przynależności często wymusza na nas pewne zachowania, warunkujące równe traktowanie w grupie. Teraz czy to będzie klasa czy też grupa studentów, pewne zachowania są niezauważane a inne szczególnie widoczne. Te niezauważalne przeważnie są akceptowane w grupie natomiast te „purpurowe” wprowadzają często zamieszanie. Tu pojawia się jeszcze pewna zależność czy jesteśmy liderami tej grupy czy nie. Jeśli tak i nie jest to sztucznie wymuszone wówczas ta nasza „inność” może stać się nowym wzorcem i zostać zaakceptowana i nawet podziwiana przez całą grupę. W przypadku jednak, gdy jesteśmy tylko uczestnikami danej grupy ta purpura często może budzić strach, zagrożenie dla liderów i poprzez wykorzystanie wpływu na grupę zostać szybko potępiona, wyśmiana itp.
Głównie chodzi mi o to, że do pewnego momentu (mam nadzieję do końca studiów) jesteśmy niejako na siłę związani z pewnym otoczeniem. Jeśli nie zaakceptujemy pewnych zasad możemy być silnie naciskani, piętnowani. Dlatego też tak wiele jest klasycznych krów, po prostu przegrywają walkę z otoczeniem lub popadają w rutynę bycia jak inni. Później ciężko się nauczyć od nowa bycia kolorowym. Przekonałem się jednak, że ryzyko się opłaca i całkiem przyjemniejszy jest „kolorowy świat”. Mam jednak nadzieję, że uda mi się znaleźć takie miejsce w świecie (firmę) w której te różne kolorki będą ze sobą wspólnie współpracowały i nie będzie tego zawistnego/pogardliwego spojrzenia.
Pozdrawiam Serdecznie
Daniel
Alex: Dzięki za wskazówkę. Teraz trzeba tylko dobrać odpowiednią metodologię analizy feedbacku. W komentarzach do postu o „kopaniu własnej studni/studzien” ;) ktoś z szanownych komentujących bardzo trafnie napisał, że „fun” jest jak kilka „wkopów” nagle się połączy. Miałem taki mały przebłysk kilka miesięcy temu. Powstał z tego wniosek patentowy, a dokładniej „provisional patent application” (ponieważ w USA można patentować ideę, a nie tylko gotowe rozwiązania techniczne). Piszę o tym, gdyż było to (i jest) świetne doświadczenie oraz sprawdzian. Uważam to za coś zupełnie normalnego na co stać właściwie większość populacji (może chciałem sobie udowodnić, że tak właśnie jest? :) „Po wszystkim” pomyślałem, że – kurcze – może to być fajny punkt w moim cv.
Od tamtej pory minęły 3 miesiące a ja byłem na 2 interview, gdzie podparłem się powyższym „osiągnięciem” aby dać się lepiej poznać ;) Wiesz jaka była reakcja (w 2 całkiem różnych organizacjach, 2 zupełnie różne osoby). Reakcja była bardzo podobna, pień mózgu przeją kontrolę na ułamek sekundy ;) Rozszerzone źrenice, szeroko otwarte oczy, pauza 2 oddechy, przełknięcie śliny (jak Zebra podczas ataku Lwicy).
Otrzymałem również (po pewnym czasie) bardzo podobny feedback, który stwierdzał że jakoby posiadam „za duże doświadczenie”. Rany, wg. mnie coś takiego nie istanieje jak za duże doświadczenie.
Tak sobie tłumaczę, że tam po prostu nie pasowałem ;|
Mirek Korodos, Tomasz Ciamulski: Bardzo podobają mi się Wasze wypowiedzi. Dzięki za wskazówki
Paweł Urbański: Mistrzu dzięki Tobie czerpię energię nie tylko podczas „ciężkich prób”. Za kilka wiosen proszę napisz biografię ;) Na pewno wielu z nas mogło by się od Ciebie uczyć wypracowywać tego co Ty – wydaje mi się – masz gdzieś tam głęboko w sobie od zawsze.
Serdecznie pozdrawiam
Shoovi,
Istnieje coś takiego, jak za duże doświadczenie – overqualified. I jeżeli kogoś nie chcą przyjąc do pracy bo jest overqualified – to słusznie robią, bo taka osoba by się w tej pracy nudziła, a przy pierwszej okazji zmieniła pracę na lepszą. Tak, jak w poście napisał Alex, bycie purpurową krową znacznie nam zawęża rynek pracy, ale to zawężenie polega jeszcze bardziej na tym, że tylko nieliczne prace interesują purpurowe krowy, niż na tym, że tylko w nieliczne miejsca chcą je przyjąc do pracy.
pozdr.
Mirek
Daniel
Witaj na naszym blogu :-)
Poruszasz istotny temat presji otoczenia, które często będzie blokować dążenia jednostki do wyróżnienia się. To jest szczególnie silne w kręgach nastolatków, ale w niektórych wypadkach trwa dalej :-)
Ważne jest, aby nie dać się presji i robić to, co uważasz za słuszne, a długoterminowo odpowiednio dopasować swoje towarzystwo.
Shoovi
To co piszesz potwierdza moją wypowiedź, że bycie purpurową krową zmniejsza nasze szanse u sporej liczby potencjalnych pracodawców i partnerów. No cóż, trzeba trochę lepiej szukać :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Daniel,
Mój przypadek z 7-8 klasy podstawówki:
1. Wpadłem na pomysł razem z kolegami, żeby wydawac szkolną gazetkę, ale nie taką grzeczną, tylko mocno prowokacyjną. Dyrektor szkoły to zaakceptował, ale grupa konserwatywnych nauczycielek była mozno oburzona i uważała, że coś takiego nie powinno miec miejsca . Jednak właśnie dzięki niekonwencjonalnej formie i treści gazetka cieszyła się ogromnym powodzeniem wśród uczniów.
2. Grałem na fortepianie i mieliśmy zespół muzyczny razem z kolegami. Poza szkołą robliliśmy różne happeningi, ale raz zrobiliśmy w szkole z okazji jakiejś uroczystości. I znowu ponieważ nasze zachowanie daleko odbiegało od grzecznego występu uczniów na uroczystości szkolnej – zostało to przez wszystkich bardzo mocno zapamiętane i również postępowej częsci nauczycieli się podobało, a konserwatywna częśc była bardzo oburzona. Wszystkim uczniom się bardzo podobało.
3. Pierwsze rzeczy próbowałem opatentowac już w piątej klasie podstawówki. Niektóre nauczycielki poczuły się tym bardzo zagrożone. W ósmej klasie zająłem pierwsze miejsce na wszystkich kolejnych szczeblach olimpiady metematycznej (czym znowu niektóre nauczycielki poczuły się zagrożone) natomiast nie widziałem żadnej potrzeby by miec więcej niż dostateczny z przedmiotów, które uważałem za zbędne, o czym poinformawałem nauczycieli i znowu częśc postępowa przyznała mi rację, a częśc konserwatywna była bardzo oburzona moją postawą.
4. Koledzy z klasy liczyli się z moim zdaniem i nikt nikt próbował mnie tępic, zresztą wiele przedsięwzięc robiliśmy wspólnie. Ale ja też nawet nie myślałem o tym, żeby stawiac się w opozycji do kogokolwiek, ani o tym, ktor jet brunatny, a kto purpurowy, ani żeby komuś coś pokazywac swoim zachowaniem. Poprostu aktywnie realizowałem liczne pomysły i starałem się w naturalny sposób wciągnąc innych do ich realizacji. I byc może właśnie taka próba bycia w opozycji do grupy powodowac może to, że grupa kogoś nie akceptuje, nie zaś samo realizowanie własnych idei.
@Mirek Kordos: Mam kilka pytań i komentarzy dotyczących Twoich doświadczeń:
1) Mówisz, że nauczycielki czuły się zagrożone tym, że chciałeś coś opatentować? A skąd się dowiedziały?
2) To zadziwiające, że nauczycielki czuły się zagrożone Twoimi sukcesami w olimpiadzie matematycznej! Też miałem w tym zakresie pewne sukcesy, ale raczej zaowocowało to taryfą ulgową („on musi przygotowywać się do olimpiady”) i silnymi zachętami do udziału w innych olimpiadach przedmiotowych.
3) Nigdy nie powiedziałem żadnemu nauczycielowi, że jego przedmiot uważam za zbędny. Moim zdaniem takie stwierdzenie byłoby bezinteresownym zrobieniem przykrości innemu człowiekowi, a ja i tak nie odniósłbym w ten sposób żadnych korzyści.
4) Piszesz, że występy Twojego zespołu muzycznego podobały się wszystkim uczniom. Gratuluję. Zespół, w którym ja grałem na gitarze nie był tak jednoznacznie odbierany przez naszych rówieśników.
New Note 3
-> Tomek
czytajac co piszesz, jesli dobrze zrozumialem o 'podswiadomym poszukiwaniu zmiany’ mysle, ze masz jak w banku, ze Twoje zycie bedzie ciekawe (prawdopodobnie juz jest :))/ podoba mi sie, ze wspominasz o odwolaniu sie do 'czegos bardziej pierwotnego’ – z moich doswiadczen wynika, ze jesli tylko slucha sie tego glosu to mozna sie spodziewac z duzym pptwem, ze oprocz ciekawych przezyc na swojej drodze spotka sie rowniez szczescie.
pod zdaniem o tym, ze nie trzeba prowadzic urozmaiconego zycia a czuc sie szczesliwym podpisuje sie obiema rekami. choc to nie dla mnie to wiem, ze to mozliwe, nawet czeste bym powiedzial.
-> Daniel
co do pierwszego akapitu powiem tyle, ze 'purpura zobowiazuje’ :) co do drugiego – bardzo milo czyta sie o takich 'przebudzeniach’, w takich momentach ciesze sie jeszcze bardziej, ze Internet istnieje i ze latwo widac, ze takie historie sa calkiem czeste.
-> Shoovi
'za duze doswiadczenie’ jest jak najbardziej realne. czlowiek o kwalifikacjach przerastajacych stanowisko o kilka poziomow nie bedzie czul sie komfortowo. moim zdaniem jednym z cech dobrej pracy jest to, ze stanowi pewne wyzwanie i trudno mi wyobrazic sobie na przyklad zdolnego analityka biznesowego, ktory bylby zadowolony z odpowiedzialnosci li tylko za poprawnosc formatek arkusza kalkulacyjnego w dziale ksiegowosci. mysle, ze w takim wlasnie kontekscie uslyszales odpowiedz o tym, ze jestes 'overqualified’.
-> Mirek
piszesz, ze 'nie widziałem żadnej potrzeby by miec więcej niż dostateczny z przedmiotów, które uważałem za zbędne’ – chcialem tylko powiedziec, ze zaluje, ze tak nie postepowalem. patrze wstecz i teraz nie bardzo wiem po co staralem sie o dobre oceny z przedmiotow, ktore byly zupelnie poza moimi zainteresowaniami. teraz wiem, ze wolalbym poswiecic wiecej czasu na to co w czym bylem dobry, na to co mi sie podobalo.
-> TesTeq
w kontekscie 'bezinteresownej przykrosci’ – rowniez nie widze sensu w takim przekazie. ale cieszylo by mnie niezmiernie, gdyby nauczyciele generalnie mieli dystans do tego co robia i potrafili spojrzec na czlowieka nie tylko przez pryzmat swojego przedmiotu. wielu sie to udaje, jednak chcialym, zeby kazdy tak potrafil.
=> Mirek
Ja powiem, że również czasami żałuje tego straconego czasu na przedmioty, które mnie nie interesowały. W tym jednak momencie zahaczamy o spór dotyczący poziomu specjalizacji w nauczaniu. Tak jak porównując pracownika w Polsce i Niemczech, gdzie ten w Niemczech kładzie tylko kafelki, a ten w Polsce zajmuje się ogólnie remontami. To samo zakorzeniło się to w naszej edukacji. Uczą nas wszystkiego po trochę. Zamiast pozwolić wypłynąć w „morze” i poczuć falę. Są plusy i minusy tego rozwiązania. Jako, że jednak cały czas badamy krowy :) dlatego uważam, że większa specjalizacja na wcześniejszym poziomie edukacji i wybór tego co naprawdę lubimy robić pozwoliłoby szybciej hodować nie poszczególne jednostki ale kolorowe stada które by się wzajemnie w pewien sposób motywowały.
Co do wojny z nauczycielkami to jednak :) nie polecam. Obracam się w dość szerokim gronie nauczycieli i skromność i takt połączony z faktyczną wiedzą i ambicją więcej zdziała niż wyzwanie rzucone nauczycielowi. To się jednak wiąże z tym, że aby zostać prawidłowo zrozumianym przez nauczyciela musi on być otwarty na to. Pasowało by więc wybrać purpurowych nauczycieli :) tylko skąd ich wziąć za te marne pieniądze.
System jest wg mnie chory i trzeba by zacząć od podstaw bo inaczej ta nasza cała hodowla się psuje i rodzi się patologia która jeszcze bardziej tępi wybitne jednostki. :) Za moich czasów np. nie pamiętam by były osoby nie umiejące się podpisać lub nie znające się na wartościach pieniędzy. Takie ewenementy jednak dzisiaj spotykają moi znajomi ucząc w gimnazjum lub pracując w szkolnym sklepiku.
Daniel
Napisałeś: „…uważam, że większa specjalizacja na wcześniejszym poziomie edukacji …”
Na ten temat jest ciekawy post u Ben Casnocha
http://ben.casnocha.com/2008/06/three-observati.html
System jest taki, jaki jest i zmiana go wymagałaby prawdopodobnie Heraklesowego wysiłku, jak przy czyszczeniu stajni Augiasza :-)
Lepsze szanse powodzenia ma tworzenie alternatyw dla siebie i innych
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam.
Czytając komentarze zauważyłam, że rozmawialiście o wpływie na nas grupy w szkole, czy na studiach. Chciałabym jeszcze zwrócić uwagę na ogromny wpływ, jaki wywierają na nas nasi rodzice a niestety często jest to wpływ hamujący nasz indywidualizm.
Za jakąś wielką indywidualistkę się nie uważam, ale w wielu aspektach życia postępuję nieco inaczej niż większość moich rówieśników i właśnie to nie podoba się mojej mamie, która chętnie widziałaby mnie wśród szarej masy, bo wychylanie się jest niebezpieczne, grozi powstaniem plotek, bo 'inny’ jest w jakiś sposób groźny, szczególnie w społeczności małego miasteczka, w jakim mieszkam. To na pewno nie uskrzydla i odbiera wiarę we własne siły. Na szczęście jakoś przetrzymałam najgorszy okres dorastania, ;) wyszłam z wieku dziecięcego i po prostu stawiam na swoim. Jest to czasem trudne i widzę w sobie jeszcze ten lęk, niestety we mnie zaszczepiony i niestety prawdopodobnie będę go czuła jeszcze przez długi czas. W tym wszystkim na szczęście widzę pewną pozytywną stronę, a mianowicie to w jakiś sposób daje mi motywację do pokazania na co mnie stać.
Pozdrawiam :)
Vila
Zgadzam się z Tobą, że rodzice często są pierwszymi „hamulcowymi” w naszym życiu. Bardzo często dzieje się to bez złej woli z ich strony, więc tutaj możemy zastosować „przebacz im bo nie wiedzą co czynią”. Z drugiej strony musimy mieć na tyle woli samookreślenia się, aby przeciwstawić się takim próbom „zunifikowania” nas i dopasowania do wzorców, które już dawno przestały być adekwatne do wyzwań współczesnego świata. I te ostatnie słowa piszę jako przedstawiciel pokolenia rodziców większości z Was :-)
Małe miasteczka i wsie mogą być szczególnym wyzwaniem dla niezależnych i oryginalnych dusz, nie tylko ze względu na silną presję społeczną, lecz też na rezonans limbiczny
http://alexba.eu/2008-04-25/rozwoj-kariera-praca/rezonans-limbiczny/
o którym pisałem niedawno. To warto mieć na uwadze decydując się w jakim miejscu mamy zamiar osiąść na dłużej (nigdy np. nie rozumiałem ludzi ładujących całe swoje pieniądze w zakup mieszkania, czy budowę domu w wyraźnie toksycznej okolicy)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex pisze: „rodzice często są pierwszymi 'hamulcowymi’ w naszym życiu.”
Ciekawe, że wiele dzieci, które cierpiały w młodości przez 'hamulcowych’ rodziców, same, gdy zostają rodzicami, wyrządzają tę samą krzywdę swoim dzieciom.
Alex: Dzięki za odpowiedź. Myślę, że temat „lepszego szukania” to dobry materiał na osobny post, co o tym sądzisz? :)
Re:Mirek
Re:Rafał Piszesz „(..)jest jak najbardziej realne”.
Dobrze, co zatem w przypadku kiedy „zdolny analityk bizbesowy” chce się przebranżowić (co oznacza niejako rozpoczęcie ścieżki od -prawie- początku)
Lub bardziej obrazowo co kiedy wzięty filozowf dochodzi do wniosku, iż jego „przeznaczeniem” (cudzysłów ;) jest praca w sklepie mięsnym?
Czy pracodawca powinien go pominąć w procesie rekrutacji podważając z góry świadomość wyboru aplikującego?
To są poważne pytania. Osobiście tylko raz pracodawca podją otwartą dyskusję na ten temat. „Myślę, że możesz się u nas nudzić, czy to nie będzie dla Ciebie strata pracując u nas?” Uszanowano przez to mój świadomy wybór dając mi jednocześnie możliwość kolejnego wyboru, za co jestem im wdzięczny.
Vila: niech mówią… wolno im, niech to Ci nie przeszkadza w realizowaniu marzeń. „Pokaż na co Cię stać” ;) Powodzenia!
Tak przy okazji jestem zawsze pełen podziwu dla trenujących sztuki walki, gimnastyków oraz tancerzy. Podziwiam grację i maestrię ruchów ciał pokonujących kolejne bariery. Z tego powodu oglądam video z programu „you can dance”. Zauważyłem taką prawidłowość. Duża większość uczestników, a przynjmaniej tych którzy osiągnęli wysoki poziom ma, bądź miała jakieś problemy rodzinne, byli albo odrzuceni albo wyśmiani. Często musieli od najmłodszych lat coś udowadniać -nie koniecznie innym- lub/i utrzymywać się samemu.
Pozdrawiam
Shoovi pisze: „Z tego powodu oglądam video z programu 'you can dance’. Zauważyłem taką prawidłowość. Duża większość uczestników, a przynjmaniej tych którzy osiągnęli wysoki poziom ma, bądź miała jakieś problemy rodzinne, byli albo odrzuceni albo wyśmiani.”
Zastanawia mnie ta prawidłowość. Może jednak próbka statystyczna jest niereprezentatywna – wszak są to ludzie, którzy nie zrobili kariery standardowymi kanałami, to znaczy idąc do szkoły baletowej/tańca, wspierani przez rodzinę.
Witam
Mam podobne zdanie do Twojego Vila.
Rodzice też często nie wiedzą, jaką krzywdę wyrządzają dzieciom, próbując je odseparować od nowych wyzwań różniących się pod wieloma względami od ich wyobrażeń.
Przykład: na zdanie „przeprowadzam się” padła odpowiedź: „po co?”
Na zdanie: „zdałam prawo jazdy, teraz kurs nurkowania, bo…”, odpowiedź: „to niebezpieczne, płuca można rozerwać, nie rób tego”.
To są zabawne rozmowy na które warto patrzeć z pewnym dystansem. Wielu ludzi nie zastanawia się dokładnie nad swoimi potrzebami i próbują komuś (np. rodzicom) zaimponować, byle tylko móc się czymś pochwalić.
Jeśli chodzi o purpurowę krowę, to myślę, że bardzo ważna jest pewność siebie, celów. Purprowymi krowami są zazwyczaj osoby, które wiedzą co czynią, co potrafi poprawić ich „kolor”, co wzmocni ich siły. Nie każdy ma jednak dar, siłę przebicia. Jednym przychodzi to łatwiej, innym „nieco” gorzej.
O czym zacząć myśleć by nabrać nieco purpury?
Alex, roześmiałam się do łez czytając o dojeniu. Jednak zgadzam się z sensem:)
Pozdrawiam
Witam serdecznie wszystkich
Jestem (bylem) jednym z tych biernych czytelnikow tego blogu, ale w ostatnim czasie zaczalem stopniowo wprowadzac teorie w praktyke, i juz musze przyznac z pozytywnymi skutkami. Wielkie dzieki za to dla Alexa i pozostalych aktywnych uczestnikow blogu.
Wracajac do tematu musze przyznac, ze od dziecka bylem takim purpurowym „cielakiem” i cecha ta zostala mi do teraz (aczkolwiek nie wszystko jest
tak rozowe, inaczej nie bylo by mnie tutaj). Ta purpura wyrozniala mnie z tlumu (lub jak kto woli stada) i pozwalala mi odnajdywac sie w tym swiecie (pastwisku).
Wiekszosc osob nie akceptowala tego stylu bycia, co oczywiscie prowadzilo do konfliktow z niezawsze pozytywnymi skutkami dla mnie, ale patrzac teraz z perspektywy czasu widze ze warto bylo, bo to co zyskalem w zamian za bycie purpurowa krowa zaczyna teraz przynosic dobre owoce.
Purpura ta ma jednak cene, ale dzieki temu wiedzialem kto jest moim przyjacielem a kto udaje by mnie wykorzystac.
Musze przyznac rowniez, iz mimo ze moja odmiennosc nie byla czesto mile widziana,to mimo to zdarzalo sie ze darzono mnie szacunkiem.
Rowniez trudniej jest manipulowac,kierowac taka purpurowa krowa, co bez watpienia jest atutem w sensie komfortu zycia.
Serdecznie Pozdrawiam
Jarek Bednarz
P.S. Chyba wszyscy pamietaja jak skonczyla Kargulowa Mucka.
Ja tam wole sam wybierac sobie droge.
Shoovi
Piszesz: „Myślę, że temat “lepszego szukania” to dobry materiał na osobny post, co o tym sądzisz?”
jak dokładnych instrukcji oczekujesz? :-)
Agnieszka
Mimo „optycznie” powiększonego ryzyka warto próbować własnych dróg. W moim wieku widzi się wyraźnie do czego u niektórych doprowadziło życie 10-30 lat życiem innym, niż własne. Nie jest to budujący widok.
Jarek
Witaj na naszym blogu :-)
Cieszę się, że jego lektura wniosła coś pozytywnego do Twojego życia. Teraz czas na zabieranie głosy, może inni będą profitować z Twoich doświadczeń i przemyśleń.
Gratuluję faktu, że od młodości byłeś „purpurowym cielakiem” :-.)
Ja dość długo byłe taką Krasulą, że głowa boli. Pomyśl jaką daje Ci to przewagę czasową””
Pozdrawiam wszystkich z Budapesztu
Alex
Oj Alex ;) każdą Twoją wypowiedź czytam dokładnie i doceniam (choć nie zawsze się z nią zgadzam). Ważne jest to, aby jak największa ilość osób mogła z tego skorzystać. „Use your judgment” ;-) ;)
Alex:
Zgadzam się, że jest to nieświadome działanie, powodowane lękiem o moją przyszłość. Buntować się tak naprawdę zaczęłam, gdy zauważyłam, że oni dokładnie zaplanowali tę przyszłość i że te plany mają niewiele punktów stycznych z moimi planami. Oczywiście nie był to bunt typu „zrobię mamie na złość i odmrożę sobie uszy”, tylko po prostu dokładnie wiem, czego w życiu robić nie chcę. (to czego chcę może się jeszcze zmienić ;) )
Agnieszka M. Ryczko
U mnie rozmowy wyglądają niemal tak samo :D
Na moje oświadczenie, że zaraz po obronie pracy magisterskiej zmieniam pracę (jak na te warunki bardzo dobrą, bezpieczną, z umową na czas nieokreślony, ale bez większych perspektyw) i przeprowadzam się do Warszawy usłyszałam, że tak wiele ryzykuję i że „czas się wreszcie ustatkować, za mąż wyjść, dzieci rodzić” ;) Argumentów wysłuchałam, ale absolutnie mnie nie przekonały i to jest dokładnie to, o czym napisał Alex: „musimy mieć na tyle woli samookreślenia się, aby przeciwstawić się takim próbom “zunifikowania” nas i dopasowania do wzorców, które już dawno przestały być adekwatne do wyzwań współczesnego świata”.
Shoovi
Walczę! ;) Dzięki serdeczne :)
Pozdrawiam
-> Shoovi
przyznam, ze nie jestem pewien, czy pytasz powaznie :)
krotko, zyciowo: ludzie slabo znajacy jezyk i szukajacy pracy w Dublinie, wykreslaja z CV studia, bo pracodawcy (slusznie moim zdaniem) spodziewaja sie, ze dlugo u nich nie popracuja.
teraz nieco bardziej fizoloficznie:
wyobraz sobie siebie, wlasciciela sklepu, ktory ze stosu kilkuset podan o prace wylawia wyjatkowo dobrze sie prezentujace, w napisano, ze finansista szuka zajecia w nowej branzy.
no ja czytam i mrugam szeroko otwartymi oczami… 'analityk biznesowy z dziesiecioletnim doswiadczeniem i multimilionowymi projektami’ stara sie o prace u mnie? jakis zart chyba – to moja reakcja.
wyobraz sobie siebie, wlasciciela sklepu, ze przychodzi do Ciebie nobliwy jegomosc z dyplomem, habilitacja i twierdzi, ze nie ma juz wiary w nauke, ze poprzepalaly mu sie bezpieczniki i ze szuka pracy poza uczelnia.
z tym czlowiekiem zapewne bym porozmawial i sprobowal dowiedziec sie skad sie tutaj wzial i czy jest pewien tego co mowi. no ale ja lubie takie historie….
takze latwo widac wiec, ze kluczem do sukcesu (w tym przypadku przebranzowienia) jest znalezienie sposobu na przekonanie, ze mowi sie prawde (moim zdaniem kontakt osobisty jest niezbedny), potem juz standardowo – konkretne korzysci dla firmy wynikajace z zatrudnienia, itd.
ale jesli mnie zapytasz to wedlug mnie zaczynianie od zera u kogos to kiepski pomysl dla zdolnego, madrego czlowieka. lepiej by zrobil wkladajac troche pracy w przygotowania i robiac to na wlasny rachunek.
-> Alex
„W moim wieku widzi się wyraźnie do czego u niektórych doprowadziło życie 10-30 lat życiem innym, niż własne. Nie jest to budujący widok.”
jestem mlodszy, wrazenia z pierwszej reki: rozgladam sie i widze do czego prowadza 'zaniedbania’ w trzeciej dekadzie. dziesiec lat mija blyskawicznie: studia (ktore minely w 'milej’, studenckiej atmosferze), pierwsza praca w panstwowej firmie (bo to swietna fucha), 'awans’ w wyniku zasiedzenia i gotowe, trzydziestka na karku. z mojego punktu widzenia czlowiek stoi na rowni pochylej, twarza w dol, jednak nie chce sie odwrocic (moze wysilku sie boi? odwykl przeciez od podejmowania wyzwan…), ale jednoczesnie 'racjonalizuje’ sytuacje i potrafi przekonac siebie samego, ze wszystko gra. a przynajmniej, ze ten zjazd wcale nie jest taki zly jak sie wydaje i ze na pewno uda sie znalezc bezpieczna przystan jesli tylko jeszcze chwile poczeka.
a lejek zycia sie zweza…
co jeszcze widze, to ze duzym problemem jest dla takich osob zauwazenie zwiazku miedzy dzialaniami (a raczej ich brakiem), a sytuacja w ktorej sie znalezli. zawsze znajdzie sie cos/ktos odpowiedzialny za problemy i brak perspektyw.
w kazdym razie ta zdolnosc czlowieka do falszywego racjonalizowania sytuacji, do wynajdywania usprawiedliwien mnie zadziwia. fakt, sa momenty, gdy jest blogoslawienstwem (np. tragiczne zdarzenia), ale generalnie widze to raczej jako raczej wybor najmniejszej linii oporu.
a przeciez to tak jak z kondycja fizyczna – latwo widac, ze zaniedbania sie kumuluja i im dluzej trwa stan bezruchu tym wiecej wysilku trzeba potem wlozyc, zeby uzyskac dobra forme.
zeby daleko nie szukac… ja dojezdzam do pracy rowerem, nie zwracam uwagi na pogode. z tego co widze na blogu TesTeq to on przerabia ze zrozumieniem jakas absolutnie wariacka ;) ilosc ksiazek. a Wy?.. co robicie dla siebie?..
-> Vila
nie lubie slowa 'walcze’, wiesz? jak dla mnie ono niesie jednoznaczny, negatywny przekaz.
jednak wiem o czym mowisz i ciesze sie, no i gratuluje :) ze nie poddajesz sie przeciwnosciom, ze robisz kolejne kroki i ze jestes coraz blizej celu! :)
Rafał: Pytam poważnie :) Zresztą nie Ty pierwszy jesteś zdziwiony.
Generalnie w każdej sytuacji wymienionej przez Ciebie zainteresował bym się Człowiekiem, a nie „potnecjalnym zasobem ludzkim”, rozmawiał z nim i zadał kilka kluczowych pytań patrząc prosto w oczy.
Napisałeś „(..)takze latwo widac wiec, ze kluczem do sukcesu (w tym przypadku przebranzowienia) jest znalezienie sposobu na przekonanie, ze mowi sie prawde(..)”
Tego właśnie nie rozumiem. Dlaczego zakładać szahrajstwo i jakiś przekręt? Jeśli mówi się prawdę to wystarczy ją przedstawić a nie „wyprowadzać dowód”.
Podoba mi się to co napisałeś o „równi pochyłej twarzą do przodu”. Pozwolisz. że Zapamietam To ;)
Przez wiele lat ćwiczyłem sztuki walki. Walka, walczyć to dla mnie synonimy dążenia do celu, podjęcia wyzwania, strategii i szacunek dla drugiej strony. Nie zawsze musi mieć to odcień negatywny.
Pozdrawiam
@Vila:
@Agnieszka M. Ryczko:
A może na zaufanie rodziców trzeba także zasłużyć? Zawsze omawiałem z moimi rodzicami swoje plany i zawsze spotykałem się ze zrozumieniem i wsparciem. Gdy plany wydawały się im ryzykowne, zgłaszali swoje zastrzeżenia, ale zawsze podkreślali, że to jest moje życie i mam prawo zrobić to, co uważam za słuszne.
Myślę, że niezależnie od ich otwartości, płaszczyzną naszego porozumienia była moja przewidywalność – jeśli umawialiśmy się, że będę w domu o 22:00, to byłem lub o 21:45 dzwoniłem w sprawie przesunięcia terminu powrotu. W ten sposób zbudowałem sobie opinię człowieka odpowiedzialnego i myślącego. Dzięki temu -jeśli nawet moje zamierzenia wydawały się im dziwaczne – przyjmowali, że wiem, co robię.
Tes Teq: Zgadzam się z tobą w zupełności, że na zaufanie rodziców trzeba zasłużyć, ale gdzie ja napisałam, że nie zasłużyłam? ;) Przytoczę jeszcze raz moje słowa: „Oczywiście nie był to bunt typu „zrobię mamie na złość i odmrożę sobie uszy”, tylko po prostu dokładnie wiem, czego w życiu robić nie chcę.”
Myślę, że brak zrozumienia nie wynika z braku zaufania. Po prostu bardzo różnimy się pod względem charakteru. Moi rodzice są raczej zwolennikami życia spokojnego, wręcz monotonnego, bo daje im to poczucie bezpieczeństwa, natomiast ja potrzebuję w życiu nowych wyzwań, tego by poznawać świat, próbować nowych rzeczy, potrzebuję więcej adrenaliny i ryzyka, życie w ciepłych kapciach unieszczęśliwiłoby mnie. I na tym właśnie polega nasza niezgodność.
Pozdrawiam
@Alex
Tak tylko, z życzliwości, zwrócę uwagę że Twoje komentarze mieszkaniowe już dawno stały przewidywalne, a tym samym nudne. Ostatnio jednak stają się irytujące, a momentami wręcz obraźliwe (jak w tym wpisie). Nie wiem, czemu to ma służyć, ale sądzę, że do niczego konstruktywnego nie prowadzi.
Na marginesie, czy tego chcemy, czy nie, nie ma obecnie w Polsce lepszego testu realnej wartości rynkowej niż możliwości zakupu i wyposażenia mieszkania w rozsądnym czasie i sytuacji rodzinno-zawodowej.
Pozdrawiam,
Piotr
Witam,
Myślę, że każdy z nas jest purpurową krową jak i zwykłą krasulą, wszystko zależy z jakiej wielkości pastwiska spojrzymy.
Wielkość tutaj rozumiem poprzez dostępność pastwiska, a dostępność się zawęża dla tych którzy mają skromniejsze umiejętności.
Pozdrawiam
@Vila: Toż ja nie sugerowałem, że nie zasłużyłaś na zaufanie! Chciałem tylko pokazać drugą stronę medalu, ponieważ Wasze komentarze skupiały się na 'hamulcowej’ roli rodziców. Tymczasem do tanga trzeba dwojga. Relacja dzieci-rodzice jest dwukierunkowa i mogą ją zniszczyć zarówno toksyczni rodzice, jak i toksyczne dzieci.
@Piotr [PMD]: Nie chcę wtrącać się do Waszej dyskusji, ale zaciekawiło mnie, które słowa Alexa są według Ciebie obraźliwe. Twoje wyjaśnienie pomoże mi samemu zrozumieć, jakie argumenty mogą być w dyskusji niestosowne.
Przeczytałem ostatnio coś takiego co doskonale definiuje mi „purpurową krowę”.
„Żyjemy w czasach zmiany, więc również wielkich eksperymentów. Ja sam budzę się rano, piję kawę, a później staram się zrobić coś, żeby dzień był przyjemny. Nigdy nie robię wielkich planów. I myślę, że większość kreatywnych ludzi dzisiaj podobnie jak ja robi równocześnie wiele różnych rzeczy. Przynajmniej jedna z nich pozwala im zarobić na utrzymanie, ale robią wszystko przede wszystkim dla zabawy. Nie twierdzę, że pieniądze w ogóle nie są ważne, ale istnieją stany pośrednie pomiędzy całkowitym brakiem pieniędzy i posiadaniem dużych pieniędzy. Każdy nadal oczekuje jakiegoś standardu życia – mieszkania, komputera, jedzenia i telefonu komórkowego? Ale to już nie kapitalizm, w którym chodziło o bycie jak najbogatszym. Dziś raczej chodzi o to, żeby wymyślić własny sposób na życie i być twórczym. To zapewnia znacznie wyższy status niż bogactwo.”
Autorem tego jest Aleksander Bard
Tutaj można przeczytać z nim wywiad http://kultura20.blog.polityka.pl/?p=585
Myślę, że warto z uwagi na chociażby biografię tego pana.
@TesTeq
Trudno tu mówić o dyskusji – tak tylko sugeruję coś, co w rezonansie limbicznym mogło umknąć. Prawem wszystkich jest się z tym nie zgodzić. Co do Twojego pytania – sprawa jest w gruncie rzeczy prosta. Wątek mieszkań na kredyt i spraw pokrewnych pojawia się coraz częściej w postach i komentarzach, w coraz bardziej zjadliwej (choć wciąż subtelnej) formie. Owszem, czasem aby coś ukazać, trzeba przejaskrawić – ale są jakieś granice; tutaj mamy tylko powtarzanie tej samej mantry („Kartagina powinna zostać zniszczona”)
W niesłychanie trudnej i delikatnej kwestii jaką jest niewątpliwie posiadanie własnego kata, takie właśnie podejście (trudno tu mówić o 'argumentacji) o wybitnie „czołgowym” charakterze (krytykowanym 1-2 posty wcześniej) jest co najmniej irytujące, a czasem można wręcz poczuć się po prostu podle, jak podczłowiek n-tej kategorii. Tyle…
Pozdrawiam,
Piotr
Piotr
Napisałeś:”Ostatnio jednak stają się irytujące, a momentami wręcz obraźliwe (jak w tym wpisie).”
jak rozumiem odnosi się to do tej części mojej wypowiedzi:
„Jeśli rozejrzymy się po firmach i uczelniach, to stwierdzimy, że większość ludzi w danym środowisku jest w gruncie rzeczy do siebie bardzo podobna. Podobne poglądy na życie, podobny zestaw umiejętności, podobne podstawowe zainteresowania, podobne mieszkania na kredyt i ich wyposażenie (też często na kredyt), czy też podobni partnerzy życiowi. Trochę przypomina to wielkie pastwisko, na którym spokojnie pasą się setki podobnych, brązowych krów.”
Hmmmm… dzielę się otwarcie moimi odczuciami nie atakując nikogo osobiście, co tu jest obraźliwego? Do tego pod całym postem podkreślam (jak zwykle) że piszą o moim subiektywnym punkcie widzenia, więc o co chodzi?
To, że uważam kupowanie przez młodego człowieka mieszkania na kredyt (jeszcze z pomocą rodziny – jest teraz taka wersja kredytu hipotecznego) za mało rozsądne to moja osobista opinia i mam prawo o niej pisać na moim blogu kiedy uważam za stosowne. Każdy Czytelnik ma oczywiście niezbywalne prawo zignorowanie tego typu wypowiedzi, to jest przecież jego życie.
Niezupełnie zgadzam się też z Twoim stwierdzeniem że :”Na marginesie, czy tego chcemy, czy nie, nie ma obecnie w Polsce lepszego testu realnej wartości rynkowej niż możliwości zakupu i wyposażenia mieszkania w rozsądnym czasie i sytuacji rodzinno-zawodowej.”
Najlepszym testem realnej wartości rynkowej jest kwota, którą rynek jest gotów zapłacić za Twoje działania. A tutaj większość ludzi których znam ma jeszcze ogromne pole do poprawy, patrz post :
http://alexba.eu/2006-03-20/rozwoj-kariera-praca/twoja-wartosc-rynkowa/
Pozdrawiam
Alex
PS: jak doszedłeś do takiej klasyfikacji moich wypowiedzi: „w coraz bardziej zjadliwej (choć wciąż subtelnej) formie.„? :-)
Wiesz, ile osób napisało mi maila z podziękowaniami, że zwróciłem im uwagę na taki aspekt sprawy?
Krzysztof
To, co opisujesz to właśnie semi-retirement o którym niedawno pisałem
Pozdrawiam
Alex
Witajcie,
Tym razem mała prowokacja ;)
Rafal napisał:
„zdolnosc czlowieka do falszywego racjonalizowania sytuacji, do wynajdywania usprawiedliwien mnie zadziwia. … generalnie widze to raczej jako raczej wybor najmniejszej linii oporu.”
Może chodzi tu o rozdźwięk między naturą a wymysłami człowieka?
Mniej więcej tak to działa w przyrodzie – w różnych procesach straty energii są minimalizowane. Ludziom przerosły mózgi i wymyślają „purpurowe krowy”, żeby poczuć się szczęśliwsi :) Innym ssakom daleko do takich dziwactw. Oto kilka pytań do poduszki:
1. Czy nie jest optymalniej, gdy pełnię szczęścia można osiągnąć mniejszym wysiłkiem?
2. Jaki sens ma postępowanie tego procesu?
3. Do czego może nas to doprowadzić?
Dobranoc :)
Tomek
Tomek
Jak na tak późną porę oraz moje zmęczenie intensywnym dniem szkoleniowym i „średniowieczną” kolacją to przeszedłeś chyba na zbyt wysoki poziom abstrakcji :-)
W związku z tym proszę wyjaśnij mi w prostych słowach:
ad 1) mniejszym wysiłkiem od czego?
ad 2) postępowanie jakiego dokładnie procesu (i co to jest „postępowanie procesu”?)
ad 3) co to jest to „to”
Pozdrawiam
Alex
Tomasz: Czyli piszesz o skrajnościach i enropii, tak? :)
Jeśli ktoś stwierdzi „od dziś będę postępował tak, aby otoczenie postrzegało mnie jako -różową- „ i robi to w brew sobie, swoim potrzebom, wierzeniem itd. to jest to po prostu marnowanie czasu ;)
Pozdrawiam
W ramach komentarza:
http://bp1.blogger.com/_NrQg1uNMrh0/R5Y-yt2XRvI/AAAAAAAAAGg/rsrvqqDMHHQ/s1600-h/Unique.jpg
Mroova
Jesteś pewien, że to zdjęcie pasuje do treści postu?
Jeśli tak to proszę o werbalny komentarz
Pozdrawiam
Alex
@Alex: Myślę, że zdjęcie zalinkowane przez Mroovę niesie w sobie pewną rozsądną myśl. Warto być mądrą purpurową krową – to znaczy wyróżniać się w sposób pozytywny. Uczeń, który zakłada nauczycielowi kosz na śmieci na głowę też stara się wyróżnić w swojej grupie rówieśniczej, ale jest przykładem głupiej purpurowej krowy.
TesTeq
ja też mam pewną interpretację, ale dajmy się Mroova wypowiedzieć :-)
Miłego dnia
Alex
-> Shoovi
'Generalnie w każdej sytuacji wymienionej przez Ciebie zainteresował bym się Człowiekiem, a nie “potnecjalnym zasobem ludzkim”, rozmawiał z nim i zadał kilka kluczowych pytań patrząc prosto w oczy.’
mowilem o swoich konkretnych doswiadczeniach, mianowicie o rekrutacji do zespolu IT. w skrzynce pocztowej 200+ ofert pracy w pierwszym tygodniu, decyzja o filtrowaniu bardzo szybko zapadla, po prostu nie bylem w stanie rozpatrywac kazdego z podan indywidualnie.
'Tego właśnie nie rozumiem. Dlaczego zakładać szahrajstwo i jakiś przekręt? Jeśli mówi się prawdę to wystarczy ją przedstawić a nie “wyprowadzać dowód”.’
nieprecyzyjnie sie wyrazilem, zapewne, przepraszam. nie o oszukiwanie chodzi, raczej o to, czy czlowiek ma wiare i sile zeby zrobic to co powiedzial, ze zamierza zrobic. majac do dyspozycji dziesiatki dobrych kandydatow wole skupic sie na wyborze sposrod nich. przy czym, oczywiscie, mam swiadomosc tego, ze moge 'przegapic rodzynka’. no ale jak mowie – to swiadoma decyzja, swego rodzaju minimalizacja ryzyka.
powtorze jeszcze raz: od takiego czlowieka oczekuje, ze znajdzie sposob aby przedstawic swoje racje i przekonac mnie do swojej kandydatury. jesli nie potrafi – to dla mnie silne potwierdzenie zalozenia, ze to nie mialo by sensu.
'Nie zawsze musi mieć to odcień negatywny.’
ja widze roznice miedzy slowem 'walka’, a sformulowaniem 'sztuki walki’. moze to i podobne, ale nie dla mnie, ja widze ogromna roznice, a ze przywiazuje duza wage do zawartosci swojego slownika… :)
-> Tomek
nie mam specjalnego problemu z noszeniem mojej glowy, wiec nie sadze, zeby cos mi sie specjalnie 'przeroslo’ ;)
nie jestem pewien, czy dobrze rozumiem, ale wydaje mi sie, ze nawiazujesz do rozwiazania polegajacego na wyzbyciu sie potrzeb, w wyniku czego znikaja cele i dazenia, a tym samym okazuje sie, ze nie ma problemow z ich realizacja, czyli nie ma tez wysilku ktorego wymagalo by ich pokonywanie.
ilustracja: samochod to klopot, bo kosztuje, trzeba robic przeglady, itd., czy nie lepiej przesiasc sie na rower?.. hmm… na drogach jest niebezpiecznie, czy rower to na pewno dobre rozwiazanie?.. wiec moze lepiej byloby spacerowac?..
ilustracja: wyjazd na narty to konkretne przedsiewziecie, trzeba zdobyc srodki, zeby mozna bylo sie przyzwoicie wyposazyc no i wykupic sama wycieczke.
no widzisz… zdaje sobie sprawe, ze wiele madrych glow powie, ze niezlym sposobem jest 'obcinac’ wymagajace pomysly (racjonalizacja jest wiecej niz prosta, bo przeciez spacerowania ma sens, dla zdrowia to bardzo przeciez dobre rozwiazanie, a Alpy nie sa tak naprawde warte dodatkowych projektow, skoro mozna spedzic czas na igielicie pod miastem ;)). jednak to nie dla mnie. dla mnie to fundamentalny blad w rozumowaniu. dla mnie cele i ich realizowanie stanowia o istocie dobrego zycia. w skrocie: mnie *nie* szkoda ATP :) takze nie zamierzam ograniczac potrzeb ani odkladac pomyslow na polke tylko dlatego, ze wymagaja wysilku, w imie 'minimalizowania wydatkow energetycznych’.
abstrahujac od powyzszych wydumanych nieco rozwazan zastanow sie, prosze, jak wyobrazasz sobie utrzymanie dobrej formy fizycznej przy jednoczesnym 'minimalizowaniu wysilku’?.. a jak utrzymaniem mozgu w dobrej kondycji do poznej starosci?… :)
no dobrze… jeszcze tylko wyjasnienie jak powyzsze ma sie do 'purpurowego’?.. ano tak, ze kolor pomaga w realizacji celow. no a mnie o to wlasnie chodzi.
Alex
Chyba też już ciężko myślałem :)
Chodzi o rozwój naszych mózgów. Mam wrażenie, że postępowanie takie jak opisane w tym poście przyczynia się mocno do tego rozwoju (długofalowo-ewolucja, jak też bieżąca świadomość). Z drugiej strony twierdzę, że proces rozwoju naszego mózgu skutkuje potrzebą intensywniejszych i różnych stymulacji, żeby czuć się szczęśliwym. Intensywne stymulacje wymagają większego, różnorodnego wysiłku w naszym codziennym życiu, żeby osiągnąć podobny poziom szczęścia w stosunku do sytuacji z przeszłości, gdy nasz mózg był mniej rozwinięty. Jeśli jednym z naszych kluczowych celów jest czuć się szczęśliwym, to zaczynam gubić sens dalszego rozwoju.
Do tego rozwój cywilizacji podąża w takim kierunku, że luksusem staje się to, co kiedyś było łatwo dostępne, ale to zniszczyliśmy (czysta woda i powietrze, zdrowa żywność, częsty ruch w miłych okolicznościach przyrody, polowania na dziką zwierzynę itp). Chyba postępujemy coraz bardziej wbrew naturze. Dokąt nas to doprowadzi?
Widzę też zalety rozwoju, ale cos mi tu nie pasuje. Brakuje mi, albo nie rozumiem jakiegoś kluczowego założenia. Heelp :)
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Rafał
Napisałeś:
„ja widze roznice miedzy slowem ‘walka’, a sformulowaniem ’sztuki walki’. moze to i podobne, ale nie dla mnie, ja widze ogromna roznice(..)”
Ja też widzę różnicę, dlatego napisałem że:
„Walka, walczyć to dla mnie synonimy dążenia do celu(..)”
Nie widzę, tu nic na temat „sztuki walki”.
Odnośnie filtrowania 200+ podań. Możesz napisać jak to się odbywa. Używacie oprogramowania wrażliwego na słowa kluczowe czy odbywa się to bardziej „analogowo” ;)
Pozdrawiam
Witam,
Tomku piszesz: „Z drugiej strony twierdzę, że proces rozwoju naszego mózgu skutkuje potrzebą intensywniejszych i różnych stymulacji, żeby czuć się szczęśliwym” – zgadzam się w 100%. intensywniejszych i różnych stymulacji – każdy sam wie jakie są dla Niego najlepsze i kiedy czuje komfort ( z wyjątkiem sytuacji negatywnych – np. czucia komfortu z rozwalania śmietników ). W sytuacji nie komfortowej – gdy mam się cofać – wyciągam wtyczkę z zasilania – oszczędzam ATP ( inaczej X=X+(-1)
Alex, Twój program obciął tekst komentarza ? Czy to chwilowy problem ?
CD – obcięty wczesniej tekst
„Jeśli jednym z naszych kluczowych celów jest czuć się szczęśliwym, to zaczynam gubić sens dalszego rozwoju.” – może ten sens dotyczy sytuacji gdy do szczęścia potrzebny jest nam rozwój ? J – w formie odpowiedniej dla każdego indywidualnie – jeden rozwija mózg, drugi mięśnie, trzeci cyfry na koncie, czwarty ostry język albo miksuje wszystko itp. itd. – można się rozwijać dla kogoś, dla czegoś lub dla siebie – w zależności od preferencji. Jak myślisz ?
Ad. Zaufania do dzieci : mam pytanie – Dlaczego mam nie ufać dzieciom które sama wychowywałam ? Czy to znaczy, że nie ufam sobie ? Jeśli nie straciłam wzroku, słuchu, czucia i kontaktu z dziećmi ( nazwy zmysłów są użyte metaforycznie – chodzi o chemię ) – dlaczego mam ich podejrzewać o wszystko co najgorsze ? Przytoczony telefon – o przesuniętej godzinie powrotu – ja odbieram jako oszczędzanie moich nerwów i wyobraźni ( jako matka mogę się martwić i oczekiwać od dzieci, że uszanują, że się mogę martwić ) – a nie jako dowód zaufania. Ja też do nich w takiej sytuacji dzwonię. Ale to dotyczy tylko ludzi z którymi „mam chemię” J – prawdę mówiąc w innych sytuacjach nie przychodzi mi do głowy, że ktoś mógłby się o mnie martwić – z wyjątkiem sytuacji gdy spóźniam się na umówione spotkanie.
Pozdrawiam serdecznie
Monika pisze: „Dlaczego mam nie ufać dzieciom które sama wychowywałam ? Czy to znaczy, że nie ufam sobie ?”
Twoje dzieci nie są Tobą.
Po pierwsze – genetycznie – różnią się od Ciebie, więc mają inne predyspozycje wrodzone.
Po drugie, nie tylko Ty masz wpływ na ich wychowanie. Im są starsze, tym świat dostarcza im większej liczby różnorodnych wzorców. Nie masz pełnej kontroli nad tym, które wzorce im się spodobają.
Reasumując – rodzice mają olbrzymi wpływ na wychowanie swoich dzieci, ale nie jest to wpływ całkowity.
Monika pisze: „dlaczego mam ich podejrzewać o wszystko co najgorsze ?”
To chyba komentarz nie do mojego komentarza. Nie pisałem o wstępnym podejrzewaniu dzieci o złe rzeczy. Natomiast pisałem o tym, że dziecko nie powinno nadużywać zaufania swoich rodziców – będąc przewidywalnym członkiem rodziny buduje swoją reputację.
Monika pisze: „Przytoczony telefon – o przesuniętej godzinie powrotu – ja odbieram jako oszczędzanie moich nerwów i wyobraźni ( jako matka mogę się martwić i oczekiwać od dzieci, że uszanują, że się mogę martwić ) – a nie jako dowód zaufania.”
Telefonowanie, gdy człowiek chce przesunąć jakiś termin – przed upłynięciem tego terminu jest właśnie świadectwem odpowiedzialności. Jeśli dziecko o tym pamięta, to ma większe szanse zbudowania swojej reputacji i otrzymania w przyszłości wsparcia rodziców dla swoich niekonwencjonalnych pomysłów.
-> Shoovi
'Nie widzę, tu nic na temat “sztuki walki”’
juz mowie jak zrozumialem Twoj tekst: cwiczyles kiedys, stad wiec w Tobie szacunek dla podnoszenia poprzeczki, pokonywania wlasnych slabosci i samej idei pojedynku. jednak dla mnie, choc rowniez mialem do czynienia z sztukami walki, samo slowo 'walka’ wciaz niesie ze soba negatywny ladunek emocjonalny. w moim slowniku 'walka’ to zdecydowanie bardziej 'dazenie po trupach do celu’, 'zwyciezanie bez wzgledu na koszty’, niz to o czym Ty piszesz. dlatego jestem przekonany, ze lepiej jest mowic o 'podejmowaniu wyzwan’, niz o 'walce z przeciwnosciami’. wedlug mnie to nie jest to samo, te wlasnie roznice podkreslalem.
no ale to moj slownik, nie kazdy musi uzywac tego samego, wazne jedynie, zebysmy potafili ustalic wspolny mianownik w dyskusji (co mam nadzieje powyzszym wyjasnieniem uczynilem :)).
'Odnośnie filtrowania 200+ podań. Możesz napisać jak to się odbywa’
wedle mojej wiedzy 'oprogramowania wrazliwego na slowa kluczowe’ uzywaja agencje rekrutacyjne, a mnie pozostaje sie tylko gorzko usmiechnac, slyszac pytanie rekrutera 'jak oceniam swoje umiejetnosci w zakresie (..)’, czy 'jaki poziom w skali 1-10 powinien reprezentowac idealny kandydat’. no nic, widac jak sie nie ma pomyslu, a ma do przerobienia mase towaru to sie patrzy na metki, czy ocenia szacunkowo rozmiar delikwenta…
a jesli chodzi sytuacje o ktorej pisalem to ogloszenie dotyczylo stanowiska technicznego menedzera. przegladalem kazde zgloszenie, jednak przerywalem czytanie, gdy okazywalo sie, ze czlowiek nie ma doswiadczenia. w tym konkretnym przypadku zalezalo mi na czlowieku, ktory wejdzie w temat jak noz w maslo, zazebi sie ze wszystkimi trybami i doslownie w ciagu miesiaca zacznie pracowac na najwyzszych obrotach. z owych setek podan zostalo 25 jesli dobrze pamietam osob, z kazda z nia odbylem mniej wiecej 45 minutowa rozmowe telefoniczna (anonsujac sie odpowiednio wczesniej i ustalajac dogodny termin), a szesc osob zaprosilem do firmy, gdzie dyskutowalismy juz dluzej, gdzie potencjalnego kandydata mieli okazje poznac rowniez bezposredni jego wspolpracownicy. pamietam tez inny przypadek, gdy potrzebowalem do zespolu juniora, poprosilem wtedy ludzi zajmujacych sie w firmie rekrutacja, aby zapraszali wszystkich chetnych do firmy i sadzali ich przed testem, ktory wczesniej przygotowalem. kilkanascie pytan technicznych i kilkanascie dotyczacych ogolnego podejscia do rozwiazywania problemow. pytania techniczne byly banalne, jesli ktos nie znal odpowiedzi naprawde nie mial czego szukac, ale przyznam, ze bardziej liczylo sie to jak odpowiadali, oraz ich zainteresowania – dzwonilem do tych ludzi, ktorzy 'slyszeli ze dzwoni’, nawet jesli 'nie wiedzieli w ktorym kosciele’, ale ktorzy odpowiedzieli ze odwiedzaja linuxnews.pl, natomiast nic nie mowili o onet.pl (nie umniejszajac roli 'najwiekszego polskiego portalu’ ;)).
ale wiesz co?.. ja tez mam do Ciebie pytanie: jak Ty poradzilbys sobie z przegladem kilkuset podan o prace?
@Alex
Zacznijmy od rozdzielenia dwóch wątków: „obraźliwości” i pomiaru wartości rynkowej; tutaj są one zasadniczo rozłączne.
Owszem, to Twój blog i Twoje prawo napisać cokolwiek. Moje prawo to się z tym nie zgodzić, a nasze prawo to wzajemnie zignorować własne opinie. Co do tego, chyba nie tylko my się zgadzamy ;)
Przechodząc do rzeczy, chodziło mi wyłacznie o sam fragment [i][..]podobne mieszkania na kredyt i ich wyposażenie (też często na kredyt)[..][/i]. Naprawdę, nie trzeba być geniuszem ani czytelnikiem-weteranem aby się zorientować, że takie przykłady są zazwyczaj prezentowane w jawnej opozycji do aktualnie omawianego tematu i zazwyczaj jako ta wyraźnie gorsza alternatywa (dość wspomnieć „galerników”). Po pierwsze, jak pisałem w odpowiedzi powyżej bardzo to przypomnia argumenty „kartagińskie” – zatem wartość merytoryczna jest żadna, przez co zwyczajnie nie pasuje do tego miejsca. Po drugie, kłóci się wyraźnie ze wspomnianą kiedyś zasadą „nie oceniania” po priorytetach życiowych(kiedy wyraziłem się krytycznie o karierze inżynierskiej). Po trzecie, w obecnej sytuacji na rynku krajowym i tym samym sytuacji większości czytelników tego bloga jest to zwyczajnie nie na miejscu. Młode pokolenie w większości nie ma najmniejszych szans na sensowne, własne mieszkanie. Owszem, można kupić za pół miliona wyrób lokalopodobny (> 40 m.kw, Wygnanowo Dolne, papierowe ściany), przy którym – o ironio ! – nawet dobrze utrzymana PRLowska wielka płyta prezentuje się przywoicie. Podważanie sensu posiadania własnego domu (mniejsza o rodzaj), świadczy albo o braku wyczucia, albo zwyczajnie o zaklinaniu rzeczywistości (o czym poniżej). W każdym z przypadków nie jest to miłe; w moim – jakolwiek to zabrzmi, miarka się przebrała. Jako specjalista od komunikacji powinieneś wiedzieć, że mniej istotne jest co nadawca chciał przekazać – bardziej istotne jest to, co odbiorca faktycznie odebrał. Tak więc w tworzeniu przekazu należy zachować odrobinę wyczucia, którego moim – oczywiście subiektywnym i odosobnionym – zdaniem tutaj wyraźnie zabrakło. „One Bridge Too Far”. Aby nie było żadnych niejasności: nie chodzi tutaj o porównanie do krów (swoją drogą – a co krowy, niezależnie od koloru, zrobią gdy pojawią się wilki ? będą negocjować ? ;) ).
Chodzi o bezwzględne deprecjonowanie niesłychanie ważnej sprawy jaką jest własny azyl.
Ile osób do Ciebie napisało oczywiście nie wiem, choć nie sądzę, aby to byl jakiś istotny ułamek ogółu czytelników tego bloga. Inna sprawa, że już kilkanaście maili świadczy o pokaźnym odzewie i jeżeli było tego nawet wyraźnie mniej niż zgłoszeń na „eksperyment”to faktycznie jest to duży odzew. Jednak nie bez powodu w odpowiedzi TesTeq nawiązałem do rezonansu limbicznego (patrz mój komentarz do tamtego wpisu) no i pozostaje mi tylko podwójnie zadumać się nad faktem: jak to się dzieje że wpis na blogu robi to czego nie potrafi dać własny rozsądek i analiza no i w jakich przypadkach np. ja wpadam w ten sam typ pułapki.
W kwestii kredytów – gdybyśmy potępiali za kredyty, to każdy polski obywatel biorący udział w wyborach, w tej liczbie pewni siebie fani nieustannego testowania wartości rynkowej i poprawie jakości życia, powinien dawno zacząć się biczować…
—-
Co do pomiaru wartości rynkowej, to owszem, uważam możliwości (nie fakt) zakupu mieszkania za b. dobry wskaźnik z wielu powodów: po pierwsze, zdolność rynku do zapłaty za oferowane możliwości jest tylko jednym z czynników branych pod uwagę; oceny dokonuje instytucja od której wartość rynkowa delikwenta zależy w niewielkim stopniu – jest więc pewien obiektywizm ; wycenę można zawsze zweryfikować u konkurencji; brany jest pod uwagę istotny czynnik – czas; wreszcie, jest się ocenianym na tle dostatecznie dużej zbiorowości i w stosunku do powszechnie potrzebnego dobra. Jeżeli ktoś ma lepszy pomysł na test o porównywalnej jakości – chętnie posłucham.
Jasne, można zamknąć się we własnym sosie i utwierdzać w przekonaniu że jest się świetnym a reszta świata „się nie zna”. Ostatecznie, wolny wybór. Tyle że jest to zresztą wybór z gatunku dokonanego przez kilka banków centralnych – ponieważ rzeczywistość (inflacja) nie zgadza się z planem, naciągnijmy rzeczywistość do chciejstwa (wyrzućmy z koszyka to co drożeje – paliwo i żywność). Wolno ? Jasne, że wolno…
Pozdrawiam,
Piotr
Rafale,
[..]jesli chodzi sytuacje o ktorej pisalem to ogloszenie dotyczylo stanowiska technicznego menedzera[..] – czy byłbyś w stanie wyjaśnić mi, kim jest „techniczny menadżer” ? Tudzież w jakiej branży związanej z techniką teraz trafiają się 'setki podań o pracę’ ? :>
Pozdrawiam,
Piotr
-> Piotr
mysle, ze rozumiem Twoj punkt widzenia i dlatego wlasnie nie bede sie rozwodzil i dyskutowal zdanie po zdaniu Twojej wypowiedzi.
powiem natomiast, ze Alexa cenie za to, ze prezentuje swoj punkt widzenia bez ogladania sie na innych, przy czym – to bardzo wazne – nie tylko o nich mowi, ale popiera swoje tezy konkretnymi wynikami w ramach swojej dzialalnosci.
wracajac do Twoich argumentow to powiem tyle, ze nawet jesli rozumiem Twoj punkt widzenia, to zupelnie, ale to zupelnie nie akceptuje Twojego rozumowania dotyczacego oceny wartosci czlowieka w odniesieniu do nieruchomosci. czuje sie obywatelem swiata i nie zalezy mi zupelnie na posiadaniu *czegokolwiek* w Polsce. co wiecej nieruchomosc jako taka, rozumiana jako dom (w kontrascie do inwestycji) kojarzy mi sie bardziej z kotwica, niz z trampolina. widzisz roznice w postrzeganiu rzeczywistosci?.. tak jest, ze ciekawej swiata duszy trudno bedzie zrozumiec farmera z urodzenia (i odwrotnie). to tak dziala.
abstrahujac od personalnych predyspozycji to w kontekscie oceny podejscia do zycia sadze, ze nie znajdziesz uniwersalnej recepty, po prostu tak dlugo, jak rozwiazanie zdaje egzamin tak dlugo jest prawidlowe. nic mi do tego jakimi sposobami Ty sie poslugujesz, jednak uprzejmie prosze, zebys nie twierdzil, ze moj sposob widzenia swiata jest gorszy niz Twoj. niech stanie na tym, prosze, ze, po prostu, czas pokaze kto ma racje. bo… faktycznym kryterium jest nie to co masz, co czujesz teraz, ale co bedziesz mial w glowie i co pomyslisz zamykajac oczy oddajac ostatnie tchnienie.
uff… fizoloficznie zabrzmialo.
powiedz mi tylko czy potrafisz zaakceptowac czyjas *zupelnie* inna koncepcje rzeczywistosci?..
-> Piotr
'techniczny menedzer’ to wedlug moich kryteriow czlowiek posiadajacy 5+ lat doswiadczenia w branzy na stanowisku technicznym (administrator, programista), oraz 2+ na stanowisku menedzerskim (lider zespolu, kierownik projektu). co do watpliwosci to masz racje warto bylo rzecz wyjasnic od razu. ale o dalsze szczegoly nie pytaj, prosze, niestety nie bede mogl powiedziec wiecej.
co do branzy to od dobrych kilku lat zajmuje sie IT i od lat nic sie nie zmienilo, to znaczy chetnych jest zawsze mnostwo (przy czym procent tych 'wlasciwych’ rowniez sie nie zmienia). ah… moze jedno sie zmienilo. wymagania finansowe… tak, one wzrosly solidnie i firmy maja w obecnej chwili ciezki orzech do zgryzienia.
-> Piotr
spojrzalem raz jeszcze na Twoj komentarz, zobaczylem usmiech i pomyslalem, ze warto powiedziec Ci o aktualnej sytuacji w Dublinie. rekrutacja rozpoczela sie na poczatku czerwca, dotyczy stanowiska 'senior systems administrator’. w pierwszym dniu po ukazaniu sie ogloszenia w skrzynce pocztowej HR wyladowalo 150 podan. po odnowieniu ogloszenia tydizen pozniej zgloszenia przeslalo kolejnych kilkadziesiat osob. a proces trwa…
Piotrze
Dziękuję za obszerną odpowiedź.
Podyskutujmy więc o tym, co napisałeś.
Stwierdziłeś: „Naprawdę, nie trzeba być geniuszem ani czytelnikiem-weteranem aby się zorientować, że takie przykłady są zazwyczaj prezentowane w jawnej opozycji do aktualnie omawianego tematu i zazwyczaj jako ta wyraźnie gorsza alternatywa (dość wspomnieć “galerników”).”
Zgadza się, że są to często przykłady błędnych (moim zdaniem – co zawsze podkreślam!!) decyzji podejmowanych przez innych. Możesz oczywiście uznawać, że wartość merytoryczna takich rzeczy jest równa zero (z jakichkolwiek powodów), nie oznacza to, że w podobny sposób widzą to wszyscy inni Czytelnicy. W takim wypadku wracam do mojego zalecenia: ignoruj takie kawałki, bądź rzeczowo polemizuj z nimi (co właśnie robimy).
Po drugie piszesz: „kłóci się wyraźnie ze wspomnianą kiedyś zasadą “nie oceniania” po priorytetach życiowych”
Zwróć proszę uwagę, że ja napisałem „podobne mieszkania na kredyt i ich wyposażenie (też często na kredyt),” jako element opisu pewnej grupy społecznej posiadającej cechy wspólne. Gdzie tu jest ocena? Czy gdziekolwiek krytykowałem kogoś za bycie „brązową krową”, czy też ograniczyłem się do zalecenia kierunków działania dla tych, którzy zdecydują się popracować nad swoją „purpurą”?
Po trzecie napisałeś: „Po trzecie, w obecnej sytuacji na rynku krajowym i tym samym sytuacji większości czytelników tego bloga jest to zwyczajnie nie na miejscu.”
Popatrz proszę na moją odpowiedź w punkcie drugim i wyjaśnij dokładnie co w moim stwierdzeniu opisującym cechy pewnej grupy ludzi (posiadających mieszkania na kredyt) było nie na miejscu w kontekście osób, których z różnych powodów nie stać na takowe?
Niezupełnie zgadzam się z Twoim stwierdzeniem: „Młode pokolenie w większości nie ma najmniejszych szans na sensowne, własne mieszkanie.”
Właśnie młode pokolenie, dzięki swojej elastyczności i generalnie większej gotowości do podejmowania wyzwań ma największe szanse na zdobycie tego, czego pragnie. Trzeba tylko zadbać o właściwą kolejność działań, czyli najpierw wartość rynkowa, potem zakupy wszelkiego rodzaju, a nie odwrotnie.
Napisałeś też „Podważanie sensu posiadania własnego domu (mniejsza o rodzaj), świadczy albo o braku wyczucia”
Dlaczego tak uważasz??? W wielu wypadkach posiadanie ( w sensie tytułu własności, bo o tym mówimy) własnego domu jest całkowicie bezsensowne i nie jest to kwestia wyczucia, lecz chłodnej ekonomicznej kalkulacji.
Zwróć też uwagę, nie usiłuję nikogo „nawracać” na mój sposób myślenia, po prostu jasno i klarownie piszą co myślę. Jak już wspomniałem, każdy może to odrzucić, to jest jego życie i nic mi do tego.
Mimo najszczerszych chęci nie rozumiem logiki Twojego stwierdzenia: „W kwestii kredytów – gdybyśmy potępiali za kredyty, to każdy polski obywatel biorący udział w wyborach, w tej liczbie pewni siebie fani nieustannego testowania wartości rynkowej i poprawie jakości życia, powinien dawno zacząć się biczować…” Proszę wyjaśnij w miarę prosto, co chciałeś przez to powiedzieć.
Twój sposób pomiaru wartości rynkowej robi na mnie wrażenie nieco skomplikowanego, ale Twoje prawo. Ja wolałbym, aby Czytelnicy tego blogu po prostu zarabiali (w przeliczeniu na godzinę pracy) np. 10 razy tyle co średnia populacji. To jest możliwe nawet w Polsce, znam sporo takich osób.
W tym kontekście ostatni akapit Twojego komentarza wymaga chyba też bliższego wyjaśnienia, „co Autor miał na myśli?”
Pozdrawiam
Alex
@Rafał
Nie rozmawiamy tutaj o ocenie czy wycenie człowieka, tylko znacznie węższym pojęciu – wartości *rynkowej* danej osoby. To całkowicie inne sprawy. Nie rozmawiamy tutaj o zakupie mieszkania, tylko o możliwości dokonania takiego zakupu w określonej sytuacji. Piszesz o zupełnie innych sprawach niż ja – podobnie jak w sprawie akceptacji „koncepcji rzeczywistości”. Zrozumieć jestem w stanie, jak sądzę (prawie) każdą „konecpcję rzeczywistości” (dokładniej – motywy za nią stojące)- ale zaakceptować (zgodzić się) siłą rzeczy tę, jaką na drodze rozumowania i doświadczenia przyjmę jako własną (czyli – akceptuję) bądź tę którą mógłbym przyjąć jako własną, ewentualnie rzeczywistość obiektywą (w której istnienie przy jednoczesnym braku mozłiwości jej precyzyjnego opisania, gorąco wierzę).
O stanowisko pytałem dlatego, że sformułowanie „techniczny menadżer” jest dla mnie samo w sobie sprzeczne – a że z doświadczenia wiem, że pod jedną metką mogą kryć się diametralnie różne stanowiska / obowiązki cokolwiek; stąd pytanie (nie, nie szukam zajęcia) – liczyłem na nowy okaz do własnej, nieformalnej kolekcji.
Co do „uśmiechu” – Irlandia wiele (choć nie wszystko) wyjaśnia. W kwestii doświadczenia, polecam jeden z wpisów na tym blogu („rok powtórzony 2 razy” w tytule). Ja patrzę na wszystko z lokalnej, polskiej perspektywy.
@Alex
( odpowiedź powstaje…)
Pozdrawiam,
Piotr
-> Piotr
chcesz powiedziec, ze mieszkanie kupione na kredyt stanowi o wartosci rynkowej czlowieka?.. no dobrze, tylko ze w moim rozumieniu raczej ja zmniejsza. potrafisz to zrozumiec?.. potrafisz. ze nie akceptujesz – alez o tym wlasnie mowie! :) ze mamy rozne systemy wartosci, rozne sposoby na zycie i czas pokaze kto spokojny i szczesliwy zegluje, a kogo meczy flauta.
co do drugiej watpliwosci: czy dostatecznie jasno wyjasnilem pojecie 'technicznego menedzera’? :) dodam tylko, ze nie zgadzam sie, ze to 'diametralnie rozne stanowiska’, nie szukajac daleko od kierownik zespolu bede wymagal umiejetnosci poruszania sie na obu plaszczyznach.
'Irlandia wiele (choć nie wszystko) wyjaśnia’ – widac nie bylem precyzyjny w swoich relacjach. ja wyjasnie, ze podalem przyklady trzech procesow rekrutacyjnych. pierwszy (junior) mial miejsce w 2005 roku w Lodzi, drugi (techniczny menedzer) w 2007 w Warszawie i Rumunii, trzeci (sysadmin) w 2008, w Dublinie (zeby byc juz zupelnie precyzyjnym: wczesniej i w miedzyczasie uczestniczylem w wielu innych).
co do kwestii 'lokalnej perspektywy’ to moim zdaniem wlasnie jest kwestia Twojego wyboru. no i mojego rowniez, oczywiscie. i – jak mowilem – czas pokaze…
ale wracajac do samej Irlandii to powiedz mi, prosze, co znaczy 'choc nie wszystko’? bo choc ladnie brzmi, retorycznie, to nie rozumiem :)
@Alex
Szczerze mówiąc, nie bardzo widzę tutaj pole do dyskusji – chyba, że mamy na myśli dyskusję nad ostatecznym kształtem kolejnego protokołu rozbieżnosci ;)
Cokolwiek z tego ma być proponuję przyjać dwa robocze założenia: my i wszyscy Czytelnicy wiedzą, że prezentujemy własne i subiektywne opinie.
[quote]Zgadza się, że są to często przykłady błędnych (moim zdaniem – co zawsze podkreślam!!) decyzji podejmowanych przez innych.[/quote]
Może jednak warto rozważyć zmianę tego przykładu na dowolny inny?
[quote]nie oznacza to, że w podobny sposób widzą to wszyscy inni Czytelnicy[/quote]
Jeszcze by tego brakowało… odróżnijmy przy tym jeszcze sam argument, od formy w jakiej jest podawany.
Sprawa mieszkań, jak na mój gust, powraca zbyt często i zbyt podobnie.
[quote]Zwróć proszę uwagę, że ja napisałem “podobne mieszkania na kredyt i ich wyposażenie (też często na kredyt),” jako element opisu pewnej grupy społecznej posiadającej cechy wspólne. Gdzie tu jest ocena?[/quote]
[1] W wyraźnie widocznym dla mnie podtekście [2] W kontekście użycia, o którym już pisałem [3] w dodatkowo widocznym deprecjonowaniu podobieństw.
[quote]Czy gdziekolwiek krytykowałem kogoś za bycie “brązową krową”[/quote]
A na to pytanie musiałbyś sam udzielić odpowiedzi, zresztą wyraźnie zaznaczyłem że nie krowy (w przenośni i dosłownie) rzecz się rozchodzi.
Chodzi wyłącznie o mieszkania/domy/legowiska niezależnie od „koloru” „krów” czy tego konkretnego posta.
[quote]Popatrz proszę na moją odpowiedź w punkcie drugim i wyjaśnij dokładnie co w moim stwierdzeniu opisującym cechy pewnej grupy ludzi (posiadających mieszkania na kredyt) było nie na miejscu w kontekście osób, których z różnych powodów nie stać na takowe? [/quote]
Kredyt to sprawa wtórna – w całej dyskusji chodzi mi o wyraźnie akcentowaną i uogólnianą niechęć do posiadania mieszkań.
[quote]Niezupełnie zgadzam się z Twoim stwierdzeniem: “Młode pokolenie w większości nie ma najmniejszych szans na sensowne, własne mieszkanie.” Właśnie młode pokolenie, dzięki swojej elastyczności i generalnie większej gotowości do podejmowania wyzwań ma największe szanse na zdobycie tego, czego pragnie.[/quote]
Elastyczność to się tępi razem ze starym systemem nauczania. A co do realności… wiesz, ja codziennie rano patrzę na mieszkania, których cena (z kosztami kredytu i jakiegoś nieekstrawaganckiego wyposażenia) zbliża się do milona złotych, a które nijak nie reprezentują jakości ~120 letniego, zwykłego poniemieckiego budynku i znajdującego się w nim mieszkania w którym się wychowałem. Nawet gdybym został milonerem, mimo generalnie najlepszych warunków początkowych od kilku pokoleń musiałbym się zadowolić czymś gorszym, od tego co znam i do czego przywykłem. No, ale OK – ja tam zawsze byłem outsiderem z własnym zdaniem i rozumiem, że większości taki układ nie tylko pasuje, ale i nawet nastraja ich pozytywnie.
[quote]Trzeba tylko zadbać o właściwą kolejność działań, czyli najpierw wartość rynkowa, potem zakupy wszelkiego rodzaju, a nie odwrotnie.[/quote]
To jest jakby … hm… oczywiste … ?
[quote]W wielu wypadkach posiadanie ( w sensie tytułu własności, bo o tym mówimy) własnego domu jest całkowicie bezsensowne i nie jest to kwestia wyczucia, lecz chłodnej ekonomicznej kalkulacji.[/quote]
Obawiam się, że mówimy tutaj o zwykłym niedbalstwie – nie takie „problemy” można rozwiązać przy odrobinie pomyślunku i dobrej woli.
Zresztą – łatwiej się pozbyć mieszkania, czy je zdobyć ?
[quote]Zwróć też uwagę, nie usiłuję nikogo “nawracać” na mój sposób myślenia[/quote]
No dobrze – ale co zrobię, że w tej konkretnej kwestii wygląda sprawa zupełnie inaczej ? Mieszkanie = zło.
[quote] Mimo najszczerszych chęci nie rozumiem logiki Twojego stwierdzenia: “W kwestii kredytów – gdybyśmy potępiali za kredyty, to każdy polski obywatel biorący udział w wyborach, w tej liczbie pewni siebie fani nieustannego testowania wartości rynkowej i poprawie jakości życia, powinien dawno zacząć się biczować…” Proszę wyjaśnij w miarę prosto, co chciałeś przez to powiedzieć.[/quote]
To była drobna dygresja (dyskutujemy o mieszkaniach, a nie krowach czy kredytach), ale służę wyjaśnieniem: w Polsce nigdy nie wybrano rządów innych, niż zadłużających kraj a tym samym społeczeństwo. Wniosek z tego taki, że ich wyborcy – w tej liczbie zadeklarowani zwolennicy „aktywnego udziału w życiu politycznym”, liberalnej gospodarki, rozwoju itp – popierają ogólnonarodowe życie na kredyt.
[quote]Twój sposób pomiaru wartości rynkowej robi na mnie wrażenie nieco skomplikowanego, ale Twoje prawo. Ja wolałbym, aby Czytelnicy tego blogu po prostu zarabiali (w przeliczeniu na godzinę pracy) np. 10 razy tyle co średnia populacji. To jest możliwe nawet w Polsce, znam sporo takich osób.[/quote]
Ten „mój sposób” jest dużo prostszy, niż wielokrotnie wspominane „równanie jakości życia”. Padło tu ważne słowo – *pomiar*.
Każdy pomiar, aby miał sens, wymaga wzorca, skali i siłą rzeczy czegoś co nie wpływa na badany układ a jest w stanie podać jakąś jego cechę i wreszcie umożliwiać obiektywne porównanie wyników. Sam zarobek nie spełnia tego kryterium – choćby dlatego że jest efektem wzajemnej umowy (nie ma bezstronnego obserwatora), faktyczna wartość zależy od kosztów uzyskania tego dochodu (doraźnych i przeszłych) i wreszcie brakuje skali porównawczej. W moim przypadku: obserwatorem jest bank, skalą – to co bank wybierze czyli relacja dochodów do kosztów i ich stabilność w czasie, punktem odniesienia – obecny stan jakiejś grupy społecznej, gospodarki. Jak każdy, taki system pomiarowy ma oczywiście wady i ograniczenia, ale umożliwia przewidywalne porównanie w jakimś tam, znanym zakresie użyteczności (określona przez bank zdolność kredytowa zależy np. od stanu zdrowia, ale nie pozwala na jego zdiagnozowanie ).
Stawka godzinowa to oczywiście też jakiś tam wskaźnik – ale to tylko składnik wyniku, a nie cały pomiar czy jego rezultat. Stąd dochodzimy do mojej dygresji „z ostatniego akapitu” o którą pytasz – wiele spraw jest kwestią umowy (np. ja mam własny „koszyk” do liczenia realnej inflacji). Dla uzyskania użytecznych wyników należy wykonać właściwy pomiar a nadmierne uproszczenie (jak Twoje w kwestii dochodów czy bankowe w kwesti inflacji) prowadzi do wyników pozornie oczekiwanych, ale w rzeczywistości – znacznie, znacznie mniej użytecznych. Podobnie zresztą, jak nadmierna komplikacja nie prowadzi do wiekszej precyzji.
Pozdrawiam,
Piotr
@Rafał
Nie, nie chcę powiedzieć że *kupione* na kredyt mieszkanie stanowi o wartości rynkowej – posiadne (zatem spłacone) może być co najwyżej świadectwem wartości rynkowej właściciela w przeszłości. Twierdzę, że Polsce, w obecnych czasach *możliwość zakupu mieszkania i jakość tego mieszkania* jest jednym z lepszych wyznaczników wartości *rynkowej* – w żadnym wypadku ogólnoludzkiej. Wybacz, że nie będę zgłębiał tych różnic, ale nawet gdyby mi się chciało, obawiam się że nie potrafię wyłożyć tego prościej. Oczywiście, że jasno wyjaśniłeś co Menadżer Techniczny oznacza dla Ciebie; co zaś się tyczy Irlandii – tam wszystko jest inne :)
Taka dygresja – dla mnie technika i zarządzanie są z definicji sprzeczne, a tym czego ja bym oczekiwał od przedstawicieli obu „profesji” jest wyłącznie minimum zrozumienia dla innych. Ja już napatrzyłem się dość w życiu (i to na przykładach z Polską nie mających wiele wspólnego) na przykłądy, kiedy przejście do zarządzania odbywało się kosztem techniki, a zgłębianie detali technicznych odbijało się tragicznie na jakości i efektach zarządzania. Nie wiem, co dla Ciebie znaczy „płynne” poruszanie sie po obu obszarach, ale na Twoim miejscu – gdy znajdziesz kandydata / kandytatkę – zadałbym jedno pytanie: czy faktycznie musi jeszcze pracować, a jeśli tak – to jakim cudem nie jest teraz Twoim pracodawcą :).
-> Piotr
czyli rzecz sprowadza sie do tego, ze 'jesli mozesz pozwolic sobie na zakup mieszkania to oznacza, ze jestes duzo wart na rynku pracy’ (inaczej: 'im wiecej jestes wart na rynku tym wiecej zarabiasz, mozesz sobie pozwolic na wiekszy wydatek, w tym na mieszkanie’). no wiec jesli tylko te 'mozliwosc’ zdefiniujemy jako 'samodzielnie i bez problemu’, to znaczy 'bez koniecznosci podjecia dwu etatow i proszenia o pomoc rodziny’ to w porzadku, tak przedstawiona* sprawe oczywiscie rozumiem i akceptuje (bo faktycznie delikwent musi byc cos wart, skoro *moze* sobie *pozwolic* na taki wydatek).
ale zauwaz prosze, ze nic to nie zmienia w moim punkcie widzenia dotyczacym nieruchomosci. jak dla mnie zamiast zakupu mieszkania mozna by rownie dobrze powiedziec (taka definicja by mnie sie bardziej podobala, ze wzgledu na mobilnosc wlasnie! :)) ze *mozliwosc* wynajmu ekskluzywnego lokum swiadczy o pozycji rynkowej. no ale to przeciez truizm, nieprawdaz?..
co do nazwy stanowiska to powtorze tylko, ze nie chce geeka na stanowisku kierownika zespolu. podobnie jak nie chce tam czlowieka bez stricte hands-on doswiadczenia. dobry kandydat na stanowisko o ktorym mowimy pasjonuje sie technika, ale potrafi tez dogadac sie ze swoimi ludzmi i wytlumaczyc problem dyrektorowi. w przypadkach o ktorych wspominasz wydaje mi sie, ze w ktoryms z obszarow nie bylo dobrze po prostu. no a jesli chodzi o 'bycie pracodawca’, to z moich obserwacji do prowadzenia firmy potrzebne sa jeszcze inne zdolnosci.
patrzac na nasza rozmowe po raz kolejny zloze nieporozumienia na karb niedoskonalosci dyskusji/ komentarzy internetowych. trudno tu niuasne w rozsadny, predki sposob komunikowac. po wymianie i wielokrotnym wyjasnianiu argumentow robi sie jasne cos, co w zwyczajnej rozmowie byloby oczywiste od drugiego zdania. no nic, taka natura, na te chwile, tego medium.
niniejszym dziekuje za cierpliwosc i pozdrawiam serdecznie! :)
Piotrze
Po uważnej lekturze Twojej odpowiedzi muszę stwierdzić, że różnimy się bardzo pod wieloma względami.
Dlatego powiedzmy sobie „let´s agree to differ” a każdy Czytelnik niech na podstawie naszej krótkiej dyskusji wyciągnie sobie sam własne wnioski.
Dobrej nocy
Alex
Piotr, Rafał
Jeszcze dla sprecyzowania pojęć: Kiedy mówimy o czyjejś wartości rynkowej, to mamy na myśli ile rynek jest gotów za kogoś zapłacić (przez cały blog interpretuję to jako naszą zdolność do zarabiania pieniędzy). Ta wartość niewiele ma wspólnego z tym, co ten człowiek potem z tymi pieniędzmi zrobi. To, o czym Wy piszecie to może być „net worth”, czyli upraszczając różnica pomiędzy wartością rynkową tego co posiadasz, a Twoimi zobowiązaniami finansowymi (nawiasem mówiąc bardzo wielu ludzi ma ujemny „net worth”)
Pozdrawiam
Alex
Rafał,
Napisałeś: „chcesz powiedziec, ze mieszkanie kupione na kredyt stanowi o
wartosci rynkowej czlowieka?.. no dobrze, tylko ze w moim rozumieniu raczej ja zmniejsza.”
Wydaje mi się, że nie o to chodziło Piotrowi i że być może nawet macie podobne zdanie w tej kwestii. Jak ja zrozumiałem Piotra to mówi on nie tyle o tym, że zakup mieszkania na kredyt stanowi o wartości rynkowej co możliwość zakupu, a to dużo zmienia. W pierwszym przypadku rzeczywiście wartość rynkowa się zmniejsza w drugim jak rozumiem człowiek po prostu myśli sobie „ok. stać mnie na zakup mieszkania moja
wartość rynkowa jest duża…” ale faktycznie tego nie robi. W pierwszym przypadku zaciągamy zobowiązanie kredytowe, a w drugim żadnego zobowiązania nie ma. Jakkolwiek kryterium Alexa o 10krotnie wyższej stawce godzinowej wydaje mi się lepszym i prostszym rozwiązaniem (zresztą przy tylukrotnie wyższej stawce problemu z potencjalnym zakupem mieszkania raczej być nie powinno)
Piotr [PMD],
Twoja wypowiedź: „Po drugie, kłóci się wyraźnie ze wspomnianą kiedyś zasadą “nie oceniania” po priorytetach życiowych(kiedy wyraziłem się krytycznie o karierze inżynierskiej).” Przypomniała mi, że kiedyś byłem ciekawy dlaczego tak sądzisz (zdaje się, że w którymś wątku zadałem nawet takie pytanie). W tej chwili sam nie wiążę z karierą inżynierską przyszłości ale nadal mnie to ciekawi. Mam kilku znajomych którzy
studiują na Politechnice (inna sprawa, że spora część ludzi idzie na kierunek inżynierski tylko dlatego „że łatwo się dostać” bądź „bo tata jest inżynierem” albo „bo trzeba mieć jakiś papierek” lub „bo brakuje inżynierów i to ma przyszłość”. Oczywiście przy takiej postawie kariera inżyniera to może być błąd ale nie tyle z powodu tego że jest to kariera inżyniera a raczej dlatego że człowiek przy wyborze nie
kieruje się własnymi potrzebami) Dlatego jestem ciekaw jakimi przesłankami kierowałeś się wyrażając to stwierdzenie? (o ile dobrze pamiętam chodziło o karierę w Polsce – być może za granicą sprawa ma się inaczej) Pytam gdyż chętnie poznam inny punkt widzenia na tą sprawę…
Alex,
Wracając do głównego tematu. Jak ktoś zauważył podobna tematyka już się na blogu przewijała i ja od pewnego czasu zastanawiam się jak można spurpurzeć :) Na razie jestem brązową krasulą (i to niestety całkiem mizerną ;) ) ale wierzę, że za jakiś czas i ja nabiorę purpury ponieważ taka perspektywa jest całkiem pociągająca… :)
Pozdrawiam serdecznie :)
PS. Widzę, że Piotr wyjaśnił już pewne nieścisłości o których pisałem (pierwsze wypowiedzi Piotra przeczytałem nocą kiedy jeszcze Piotr nie doprecyzował wypowiedzi, ale odpowiedź zacząłem pisać za dopiero za dnia…)
Piotr [PMD]: Moje zdanie o kredytach (w tym mieszkaniowych) jest następujące:
– brać w celach inwestycyjnych;
– nigdy nie brać w celach konsumpcyjnych.
Jeśli masz solidne podstawy do stwierdzenia, że wartość nabytej nieruchomości będzie rosła szybciej od stopy inflacji plus wysokość oprocentowania kredytu, to bierz kredyt i kupuj – to jest inwestycja.
Jeśli zaś bierzesz kredyt abstrahując od analizy opłacalności inwestycyjnej, to jest to konsumpcja, na którą musisz zarobić gdzie indziej.
Ponadto wadą kredytów jest to, że są kotwicami – szczególnie, gdy wspierasz się pomocą swojego aktualnego pracodawcy. Kiedyś zastanawiałem się nad wzięciem takiego kredytu i na szczęście zrezygnowałem. Dziś nadal stałbym na tej kotwicy – a tak pożeglowałem dużo, dużo dalej.
Grzegorz
Ta 10 krotność przeciętnych zarobków jest oczywiście dość dowolnie dobrana :-)
Użyłem akurat współczynnika 10, bo znam trochę ludzi w Polsce, którzy taki mają.
Jeśli chodzi o wykorzystywanie mieszkania jako wyznacznika wartości rynkowej, to z całym szacunkiem niepotrzebnie komplikujecie bardzo prostą w sumie sprawę.
Napiszę kiedyś post pod roboczym tytułem „simplify your way of thinking”.
Jeśli wiesz, że jesteś brązową krasulą, to masz już przewagę nad większością populacji, która w ogóle nie zdaje sobie z takich rzeczy sprawy.
Teraz trzeba nie tak jak piszesz „wiary”, a konkretnego działania.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Sam temat purpurowych krów podjąłem po otrzymaniu kilku mail od młodych Czytelników skarżących się na to, że nie są tak brązowi jak otoczenie
Piotr,
Nie chce wchodzić w toczoną tu polemikę, więc tylko w ramach feedbacku (nie spodziewam się odpowiedzi). Nie przemawia do mnie to co piszesz. Odnoszę wrażenie, że pewne stwierdzenia dotknęły Cię w jakiś sposób osobiście, ale przedstawiona argumentacja nie wygląda spójnie. Jednak ważne, że myślisz samodzielnie, może to tylko kwestia opisu. Napisaleś „nadmierna komplikacja nie prowadzi do większej precyzji” – zgadzam się z tym i odnoszę wrażenie, że tym zdaniem zaprzeczyleś swojemu opisowi wartości rynkowej. Zauważ, że np. bank dba wyłącznie o swój interes a nie o jakikowiek obiektywizm.
Widzę, że Alex przypomniał ważną rzecz, którą cenie w jego modelu świata: “simplify your way of thinking”. Polecam to rozwadze, sam tego potrzebuję i uczę się tutaj.
Rafal, Piotr,
Wątek o przejściach między stanowiskami inżynier->manager->własna firma jest ciekawy (obszary przejściowe, cechy wspólne, potrzebne kompetencje). Może kiedyś uda się go rozwinąć w oddzielnej dyskusji.
Rafal,
„jak wyobrazasz sobie utrzymanie dobrej formy fizycznej przy jednoczesnym ‘minimalizowaniu wysilku’?.. a jak utrzymaniem mozgu w dobrej kondycji do poznej starosci?”
Nie chodzi mi o wyzbycie sie potrzeb, ale o znaleznienie balansu pomiedzy ciągłym rozwojem a poczuciem szczęścia. Chyba skrajności nie są dobre.
Monika,
„„Jeśli jednym z naszych kluczowych celów jest czuć się szczęśliwym, to zaczynam gubić sens dalszego rozwoju.” – może ten sens dotyczy sytuacji gdy do szczęścia potrzebny jest nam rozwój ?” – zapewne, jak już sobie uświadomimy taką potrzebę, to nie mamy wyjścia, ale czy są jakieś rozsądne granice?
do wszystkich
Chyba moje rozważania były zbyt abstrakcyjne, więc spróbuję ponownie zadać konkretniejsze pytanie, bo uważam go za stosowne w kontekscie tego postu. Uważam, że warto wyróżniać się i rozwijać – mamy punkt startowy. Tylko czy nie wpadamy w samonapędzajacy się mechanizm [rozwojszczęście], czyli coraz więcej wysiłku, żeby być szczęśliwym (dodatnie sprzężenie zwrotne).
Jakie widzicie ograniczenia od góry na intensywność i różnorodność rozwoju, żeby czuć się szczęśliwym, ale nie nadmiernie zajętym/zapracowanym?
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Tomku:
dla mnie ostatnie pytanie Twojego postu jest ściśle związane z tym, co Alex nazywa „PITA” (nigdzie indiej nie spotkałem się z tym określeniem). A więc warto się kształcić, gdzieś przeczytałem, że wykształcenie jest jak okulary, a dobrze widzieć (dosłownie i w przenośni) chce każdy.
Dla mnie takim ograniczeniem byłby właśnie moment, kiedy nie miałbym czasu/energii na cieszenie się tym, co produkuję, co tworzę wokół siebie.
-> Alex
'Jeszcze dla sprecyzowania pojęć’ – jasne, rozumiem. przyznalem racje Piotrowi, bo zgadzam sie, ze wartosc rynkowa przeklada sie na *mozliwosc* zdobycia dobr materialnych, czyli tak naprawde na ilosc pieniedzy jakie sie za prace otrzymuje/ma szanse otrzymac (to oczywistosc, wiem, dlatego wlasnie tyle czasu zajelo mi odnalezienie sie w argumentacji).
jeszcze slowo o tym dlaczego moim zdaniem przywiazywanie sie do miejsca zle robi wartosci rynkowej. tutaj wypowiadalem sie osobiscie, bowiem bliskie mi sa zawody, ktore wymagaja mobilnosci i dlatego nie widze sensu w posiadania domu. pojawi sie swietna propozycja na drugim koncu swiata (bardzo swiezy przyklad: przyjaciel Irlandczyk wsiadl na poczatku miesiaca w samolot lecacy na poludniowy Pacyfik, bedzie tam budowal siec telefonii komorkowej, projekt jest planowany na 3-5 lat) i ja chcialbym ruszyc tam bez zbednych komplikacji. jakie komplikacje, zapytasz?.. ano na przyklad takie, ze nie chcialbym wynajmowac obcym ludziom miejsca, ktore uwazam za swoj dom. wiem, ze 'z boku’ moze to wydawac sie zabawne, ale to przeciez moje komplikacje, prawda?..
-> Grzegorz
'Wydaje mi się, że nie o to chodziło Piotrowi’
tak, wiem, pisalem o tym w ostatnim komentarzu :)
-> Alex
'Teraz trzeba nie tak jak piszesz “wiary”, a konkretnego działania’ – 'wężykiem to? a pewnie że wężykiem!’! ;)
'Sam temat purpurowych krów podjąłem po otrzymaniu kilku mail od młodych Czytelników skarżących się na to, że nie są tak brązowi jak otoczenie’ – gdyby nie, jak slysze, prawdziwe byloby przezabawne!..
-> Tomek
'chodzi mi (..) o znaleznienie balansu pomiedzy ciągłym rozwojem a poczuciem szczęścia’
pisalem o tym, ze mnie do szczescia potrzebny jest ruch, obmyslanie kolejnych celow i ich odkreslanie. no a ze robie to co lubie to… 'rozwoj’ jest jakby warunkiem koniecznym (ale nie wystarczajacym) 'szczescia. o balansie pisze w nastepnym akapicie…
'Jakie widzicie ograniczenia od góry na intensywność i różnorodność rozwoju, żeby czuć się szczęśliwym, ale nie nadmiernie zajętym/zapracowanym?’
takze jesli chodzi o szczescie – kazdy musi sam sobie odpowiec co czyni go szczesliwym i nie pozwalac codziennosci wchodzic sobie na glowe. jesli o rozwoj to mozna rzecz uproscic do swierdzenia, ze trzeba robic to co naprawde kreci i wtedy wszystko staje sie prostsze, a pewne dylematy po prostu nie maja racji bytu.
Rafal,
„trzeba robic to co naprawde kreci i wtedy wszystko staje sie prostsze, a pewne dylematy po prostu nie maja racji bytu” – brzmi banalnie, ale może mam właśnie jakieś pierwsze, silne odczucia, że już czasami przestaje mnie kręcić to, co uważałem za ciekawe. Kłania się tutaj „weryfikacja” marzeń. Czas to poważnie przemyśleć…
Witam,
TesTeq:
Zgadzam się z Tobą, że ” rodzice mają olbrzymi wpływ na wychowanie swoich dzieci ale nie jest to wpływ całkowity ” – na szczęście :)
Dzieci różnią się ode mnie genetycznie i nie są mną, mają inne predyspozycje – to prawda.
Nie mam pełnej kontroli nad nimi – tylko po co mi ta kontrola?
Świat dostarcza im różnych wzorców – dla mnie ważne żeby wiedziały które są OK a które nie są OK.
Najważniejsze dla mnie jest to, żeby przyszły o tym porozmawiać. Możemy mieć inne zdanie na określony temat – nie muszą postępować tak jak ja chcę – przecież się mylę :) – to ich wybory i ich życie.
Czyli: uczestniczę w życiu moich dzieci ale żyję własnym życiem i nie żyję zamiast nich.
Chodziło mi o to, że ” budowałeś sobie opinię człowieka odpowiedzialnego i myślącego ” – ja robię inne założenie – zakładam, że w stopniu odpowiednim do wieku są odpowiedzialne i myślące – bo tak je wychowuję – a sporadyczne błędy ( w granicach zasad ) – powodują rozmowy a nie nadużycie zaufania.
W sumie chyba się zgadzamy, tylko podejście mamy z różnych stron – może dlatego, że ja nie muszę wszystkiego kontrolować, podchodzę spontanicznie i nie mam nic przeciwko nieprzewidywalności ( w końcu zasady są ustalone i wpojone ) i niekonwencjonalnym – nawet najbardziej szalonym pomysłom – ich realizacja jest do omówienia :).
Tomku:
:) granica jest chyba płynna. Nie wiem czy rozsądna i czy powinna być rozsądna granica rozwoju?
Może to zarzucenie kotwicy, wybór, poznanie i dalej w drogę :). W każdym porcie inna … wiedza ;).
To może być atut sprawiający, że można ją ze sobą łączyć ale nie osiadać.
Pozdrawiam serdecznie
Monika pisze: „W sumie chyba się zgadzamy, tylko podejście mamy z różnych stron – może dlatego, że ja nie muszę wszystkiego kontrolować, podchodzę spontanicznie i nie mam nic przeciwko nieprzewidywalności ( w końcu zasady są ustalone i wpojone ) i niekonwencjonalnym – nawet najbardziej szalonym pomysłom – ich realizacja jest do omówienia”
Zasady są ustalone i wpojone silniej lub słabiej. Jest w tym pewien element niepewności. Im przewidywalniej zachowuje się młody człowiek, tym bardziej może liczyć na zaufanie. Jako przykład karygodnego, nadszarpującego reputację zachowania młodej osoby można podać następującą wiadomość prasową (z dzisiaj):
Zaginiona nastolatka biwakowała nad jeziorem
– Ustaliliśmy, że dziewczyna może być nad Jeziorem Białym na Pojezierzu Gostynińskim opowiada komendant Brach. – Pojechaliśmy tam i rzeczywiście znaleźliśmy ją i jej koleżankę, były w namiocie ustawionym na dzikiej plaży. 14-latka była spokojna i roześmiana, ot, zrobiła sobie taki wakacyjny wypad. A rodzice szaleli z niepokoju!
Jestem jak najbardziej za spontanicznością, ale nie za nieprzewidywalnością.
Oczywiście może być też tak, że rodziców w ogóle nie interesowało, co robi ich córka, dopóki była „gdzieś w pobliżu”, więc dziewczyna nie uznała za ważne poinformowanie ich, że wybiera się „trochę dalej”.
Myślę, że dobrze się rozumiemy, tylko nieco inaczej definiujemy pewne terminy.
Cyt. Alex: „a co za tym idzie mniej atrakcyjny dla osoby, która będzie szukała przede wszystkim łatwego i stabilnego źródła (pieniędzy, mieszkania, prestiżu, seksu – niepotrzebne skreślić :-) ). Czy to jest taka wielka wada, to każdy z Was musi sam zadecydować, bo jest też wielu ludzi szukających partnerów w zupełnie innych, dla mnie znacznie atrakcyjniejszych, celach”
Alex, możesz rozwinąć co znaczy dla ciebie „znacznie atrakcyjniejszych celach” w tym przypadku ?
Rafał: Piszesz „(..)ale wiesz co?.. ja tez mam do Ciebie pytanie: jak Ty poradzilbys sobie z przegladem kilkuset podan o prace?(..)”
Bardzo dobre pytanie, pytanie wyzwanie ;) Szczerze przyznam, że nie mam doświadczenia w tej kwestii tak więc moje gdybania były by chyba nie na miejscu. Choć wież co, to co właśnie teraz przyszło mi do głowy to redukcja samych podań in situ poprzez:
1.Odpowiednie zredagowanie ogłoszenia
. Trywialne? Może, tylko że zbyt często ogłoszenia wprowadzają w błąd obie strony.
Na przykład. Dwa osobne działy jednej dużej korporacji IT. Każdy z nich potrzebuje „technical writtera”. Wypuszczone zostają 2 ogłoszenia o tym samym nagłówku, ale różnych wymaganiach. Kandydat przybywa na interview i ku jego zdziwieniu rozpoczyna się rekrutacja nie na temat ;| Strata czasu obu stron.
2.Szukanie pracownika u źródła. Mam na myśli to, że jeśli ogłoszenie zostanie umieszczone np. w ogólnokrajowej gazecie to odzew zawierał będzie więcej przypadkowych osób niż np. advert na grupie tematycznej.
Odnośnie pojęcia Walki to rozumiem i podzielam też Twoją „definicję” lecz w kontekście tego co napisała vila, odbieram to słowo mniej negatywnie. Generalnie dopuszczam wieloznaczność słów w zależności od kontekstu, co nie musi być w cale najlepszą praktyką.
Pozdrawiam
Witam,
TesTeq :) w obliczu tej informacji prasowej, muszę stwierdzić, że nieprzewidywalność moich dzieci jest jednak przewidywalna.
Pozdrawiam serdecznie
Monika pisze: „w obliczu tej informacji prasowej, muszę stwierdzić, że nieprzewidywalność moich dzieci jest jednak przewidywalna.”
To bardzo się cieszę, bo ja też nie mogę narzekać na moje latorośle. :-)
-> Shoovi
'Szczerze przyznam, że nie mam doświadczenia w tej kwestii tak więc moje gdybania były by chyba nie na miejscu.’
alez o to przeciez prosilem, o idee. pomysly o ktorych napisales sa dobre, tylko ze aby efektywnie przesiac kilkuset ochotnikow to musisz tych sposobow wymyslic wiecej! temat w sumie pasuje do artykulu (jak znalezc purpure 'przywalona’ brunatna masa), wiec zamieniam sie w sluch! :) hmm… i moze jeszcze z innego kata – powiedz nam, prosze, jakie sa Twoje patenty na zwrocenie na siebie uwagi potencjalnego pracodawcy? zamieniam sie w sluch juz absolutnie! :)
czytajac Twoje pomysly pomyslalem, ze bardzo podoba mi sie idea dobrego ogloszenia, takiego aby zglosilo sie doslownie kilka (moze -nascie) osob. jednak jak doswiadczenie pokazuje podobnie jak pracodawcy przesadzaja z wymaganiami tak szukajacy pracy przesadzaja w ocenach swoich mozliwosci. mamy wiec sytuacje, gdy obydwie strony strzelaja na wiwat i stad wlasnie w skrzynce laduja setki podan.
ech, nie zapomne pewnego spotkania, na ktorym po kilkugodzinnej podrozy okazalo sie, ze 'zespol’ to owszem istnieje, ale jest dwuosobowy (wliczajac kandydata), 'zagranica’ to owszem, jest inny kraj, ale to dokladnie chodzi o malutka miejscowosc na koncu swiata, a infrastruktura, ktorej wydajnosc nalezy zwiekszyc istnieje, ale w planach, bo samo centrum przetwarzania danych dopiero sie buduje. choc teraz mnie to bawi to pamietam, ze wtedy nie bylo mi do smiechu ;)
kontynujac poprzedni akapit, to ciekawym co sadzicie (to jak sadze rowniez calkiem niezle sie wpasowuje w glowny temat) – czy dobrze robia szukajacy pracy, ze przesadzajac, koloryzujac w sferze oceny swoich umiejetnosci (usprawiedliwiajac sie zapewne, ze 'skoro wszyscy tak robia to przeciez nie mam innego wyjscia’)?..
Jot
Kilkanaście lat temu napisałem sobie taką „specyfikację” pasującej partnerki, jak ją znajdę to wstawię :-) Jak nie to napiszę w skrócie, zgoda?
Do soboty jestem na szkoleniach daleko od domu, a w nowym laptopie nie mam tego pliku
TesTeq
Napisałeś :” Im przewidywalniej zachowuje się młody człowiek, tym bardziej może liczyć na zaufanie.”
Nie tylko młody człowiek. W poście „Optymalna strategia postępowania z innymi ludźmi” napisałem między innymi:
„Bądź przewidywalny – w tym konkretnym przypadku oznacza, aby Twoi partnerzy nie mieli żadnych wątpliwości jak się zachowasz w następstwie ich działań.”
Takie postępowanie zwiększa moje zaufanie do danej osoby.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Rafał zaskakujesz mnie cały czas ;)
Pytasz: „(..)jakie sa Twoje patenty na zwrocenie na siebie uwagi potencjalnego pracodawcy? zamieniam sie w sluch juz absolutnie! :) (..)”
1.Well, piszę prawdę, a każdy skill staram się poprzeć przykładem. Np. pisząc, że znam trochę VBA podpieram go faktem stworzenia systemu raportującego sprzedaż pobierającego dane z systemu MRP.
2.Jeśli wymagana jest znajomość php, to zakładam że zareklamuje mnie kilka moich webowych projektów, jeśli kreatywność to informacja o projekcie patentowym, umiejętności graficzne to link do mojej zawartości na flickr.com itd.
3.W przypadku gdy uważam, że doceniony będzie minimalny przekaz z maksymalna dawką informacji wysyłam Resume zamiast pakietu CV i CL.
Takie postępowanie niesie z sobą również zagrożenia nadinterpretacji ze strony rekrutującego. Na przykład:
Ad.1 Rekrutujący zakłada z góry (w większości przypadków), że perfekcyjnie znam VBA, a ja tylko potrafię wykorzystać narzędzie kiedy jest mi to potrzebne. Sięgam do manuala i eksperymentuję.
Ad.2 Zdarzało się, że do rekrutującego nie docierało, że „to nie jest przerobiony wordpress” tylko własny silnik, własny projekt bazy, własne „newsy” itd.
Ad.3 Tu może pojawić się ryzyko bycia posądzonym o brak umiejętności „czytania ze zrozumieniem”/arogancję wszak w ogłoszeniu stało czarno na białym, że wymaga się listu i CV ;)
Teraz najciekawsze, powyższe zabiegi nie działają, przynajmniej nie odniosłem z ich stosowania wymiernych korzyści. Dlatego uważam, że nadszedł czas na rewizję mojej metodologii wychylania się ;| Masz jakieś sugestie?
Rafał piszesz: „(..)tylko ze aby efektywnie przesiać kilkuset ochotników to musisz tych sposobów wymyślić więcej! temat w sumie pasuje do artykułu (jak znalezc purpure ‘przywalona’ brunatna masa)(..)”
Jak już pisałem nie wiem jak jest to realizowane, ale jeśli masz 200+ podań to myślę, że aby zwiększyć efektywność pierwszej filtracji warto posłużyć się jakimś „scenariuszem testowym” :) z jednej strony, a z drugiej warto wiedzieć dokładnie kogo chcę znaleźć.
Jeśli jednak szukasz białego kruka, czy purpurowej krowy w IT to redagując ogłoszenie zakończ je tak:
„Zainteresowanych kandydatów prosimy o przesłanie Tylko imienia, nazwiska oraz daty urodzenia na poniższy adres email”
Następnie (zgodnie z tym o czym kiedyś pisał Alex) zobacz co Google powie Ci na temat kandydatów. To może być Twój 1wszy etap po którym poprosisz 50 najlepszych o przysłanie papierów ;)
Pozdrawiam
@Alex
Niewątpliwie, różnimy się wręcz zasadniczo.
Nie spodziewam się też, aby ta sytuacja uległa zmianie – so let’s agree to differ.
@TesTeq
Moje zdanie o kredytach jest następujące: z kredytami wielka bieda,
bez kredytów żyć się nie da. Zanim, zaprzeczysz – pomyśl. Twoje dochody, stabilność twojego operatora telekomunikacyjnego, pietruszka którą kupujesz w
lokalnym sklepiku – to wszystko zostało kupione NA KREDYT. Gdyby instytucja kredytu, jako taka, zniknęła – zniknęłaby cywilizacja jaką znamy.
Zgodzimy się chyba, że „nie ma trucizn i lekarstw – są tylko proporcje”. I wszystko rozbija się o rozsądne korzystanie z tych możliwości. Tak czy inaczej,
jesteśmy cywilizacją „na kredyt”.
@Grzegorz
Jeżeli nie było odpowiedzi – przepraszam. Spóźnioną, załączam poniżej.
Jak pisałem, wykształcenie techniczne uważam za dobrą inwestycję, natomiast pracę „w zawodzie” za taki-sobie wybór. Wprawdzie studia są ciekawe i koniec
końców potrafią znośnie ustawić człowieka w życiu – ostatecznie, ostatni ranking Rzeczpospolitej (o prezesach inżynierach) czy choćby skład rządu ChRLD
świadczą o tym, że będą inzynierem z wykształcenia można zajść, wysoko. Niemniej, dla większości wiąże się to z niedogonościami, które opiszę poniżej;
dotyczą one oczywiście perspektyw i uwarunkowań lokalnych dla ~80% osób. Pozostałe ~20% omówię osobno. Ustalamy też – inżynierów sprzedaży czy inżynierów ds.
konserwacji powierzchni płaskich wyłączamy z rozważań.
Tak więc, kolejno:
[1] Dla inżyniera niemal dowolnej specjalności, podjęcie pracy w zawodzie oznacza wejście na rynek, który ma w przybliżeniu stały rozmiar. W połączeniu z
rosnącymi lawinowo kosztami dzialalności przedsiębiorstw technicznych (i rozwoju) prowadzi to do marginalnych zysków (mimo gigantycznych obrotów branży) oraz
ostrzejszej rywalizacji o coraz bardziej ograniczone zasoby klientów i kapitału. Świadczą o tym wszechobecne fuzje w sektarch motoryzacyjnym, stoczniowym,
hutniczym, lotniczym, zbrojeniowym, telekomunikacyjnym…
[2] Tempo i skala zmian oraz rozwoju wymusza jednocześnie dwa sprzeczne działania – zawężanie specjalizacji, celem nie tyle utrzymania się w czołówce, co
utrzymania na powierzchni przy jednoczesnej większej niż kiedykolwiek elastyczności.
[3] Technika jaką znamy, narodziła się z potrzeb biznesu i pracuje dla biznesu. Nie odwrotnie. Oznacza to, że wszystkim rządzi logika biznesowa, która z
logiką logiczną a tym bardziej techniczną ma niewiele wspólnego. Przykładowo, „w korporacji” która jest zazwyczaj zarządzana pionowo, przy odrobinie
szczęścia możesz sporo pomysłów przepchać do góry. Problem w tym, że zazwyczaj współpracujesz z ludźmi „w poziomie”, a na tej płaszczyźnie rzadko kiedy
funkcjonują jakieś mechanizmy racjonalizatorskie, jeżeli nie liczyć życzliwości i dobrej woli współpracowników. Syndrom „NIH” w całej okazałości.
Ponadto w rozumieniu „biznesu” produkt z Polski jest zazwyczaj synonimem tandety; masz problem ze sprzedarzą ? „Zrebrandinguj się” jako przedstawicielstwo
kogoś z tzw. „Zachodu” – efekt murowany.
[4] Ukończenie studiów technicznych i podjęcie pracy w branży z definicji oznacza emigrację – pytanie brzmi tylko, jak daleko. Rodzimych firm, o ile
istnieją, jest mało i są to firmy z definicji nieduże, przynajmniej w porównaniu do konkurencji – ze wszystkimi tego konsewkencjami. Praca w korporacji
oznacza emigrację do jednego z większych miast, albo w ogóle za granicę. Oczywiście, z wszystkimi konsewkencjami pracy w korporacji :)
[5] Rozwoj techniki powoduje jeszcze jedno zjawisko – dramatyczne rozwarstwienie w branży. Na elitę, która coś wymyśla i projektuje oraz na szarakow, którzy
robią z tego użytek. Firmy często zatrudniają ludzi „overqualified” jako ubezpiecznie. Dlaczego ? Cóż, 80% pracy jaką sie wykonuje, średnio inteligentny
człowiek potrafi wykonywać niemal równie sprawnie po góra półrocznym przygotowaniu (szkolenie i praktyka). Wykwalifikowany inżynier potrzebny będzie, kiedy
okoliczności wymuszą „wyjście poza skrypt”. To nie zdarza się co dzień, wiec przez większość czasu nie robi się (i nie dzieje się) nic ciekawego. Wprawdzie
inteligentni się nie nudzą, ale branie pieniędzy (nawet inżynierskich, czyli marnych) za „siedzenie na własnych rękach” mało kogo interesuje.
[6] Warunki studiów:
6.1 W odróżnieniu od matematyków / ekonomistów / prawników którym wystarczy bibloteka, sala „kartka i ołówek” (i filozofów którym nie potrzeba nawet tego)
wykształcenie inżyniera KOSZTUJE. A pieniędzy, w dodatku fatalnie wydawanych, jest mało. Czytając choćby komentarze na tym blogu, możesz dojśc do wniosku że
jest to wszystko „oszustwo”. Prawda jest jednak nieco inna. Wbrew temu, co głosi masa zakompleksionych lecz medialnych ludzików, PROGRAM nauczania na
polskich uczelniach BYŁ dobry. Modernizacji wymagały uczelnie – zarówno organizacyjnie jak i infrastrukturalnie (laboratoria itp). Jednak zrobiono dokładie
odwrotnie: program zrównano (w dół) do „standardów światowych”, zaś modernizację ograniczono do wprowadzenia PołerPońta (pisownia celowa) i komputerów,
kosztem rezygnacji z rzeczywistego sprzętu. Regularne kroi się również niezbędną teorię. Doprowadziło to poprzedni system do groteski. Natomiast w nowym
systemie, idziemy w celu kształcenia „subject idiots”. Elastycznie myslący polski inżynier ma teraz przynajmniej (w większości) > 35 lat. Młodszych, o
porównywalnej elastycznosci intelektualnej połączonej z równie dobrym przygotowaniem merytorycznym – praktycznie nie ma.
6.2 Podstawą nauk technicznych jest mimo wszystko teoria (zanim ktoś zaprzeczy – zalecam lekturę życiorysów założycieli Google’a). W Polsce edukacja
matematyczna leży i kwiczy; matematyki uczą zazwyczaj ludzie którzy jej nie znają / nie czują / boją się i tę niechęć przelewają na innych. Powrót do podstaw
w wieku 19-21 lat jest niestety trudny i bolesny, do tego mało skuteczny.
6.3 Na studiach technicznych więcej trzeba pracować – na uczelni, samemu oraz (tu już tak jak inni – zarobkowo). Niektórym dość mocno odbija się to na życiu
towarzyskim.
6.4 Zgodnie z koncepcją finansowania edukacji i organizacji zajęć, stawia się na formy najtańsze – wykłady. Odbywa się to kosztem dykusji oraz realnego
rozwiązywania problemów – uczelnia wyposaża absolwentów mimo wszystko w nienajgorszą wiedzę, ale to przed nimi zwyczajnie…ukrywa!. Praktyka, wprawa i
zaufanie do siebie i własnych kwalifikacji biorą się z rozwiązywania problemów, a tych się przed studentami nie stawia. Jeżeli ktoś dostanie szansę od losu,
to zazwyczaj nieźle ją wykorzystuje – problem w tym, aby „się załapać” i ja dostać.
[7] Własna działalność: masz pomysł na ambitna firmę technologiczną ? Nie w Polsce. Tzn. wszędzie koszty założenia takiej są obłędnie wysokie w porównaniu do
mniej ambitnych przedsięwzięć, ale od biedy do zniesienia… w Polsce ? Nie ma rynku.
[8] Pracując technicznie, prędzej czy później, trafisz na szklany sufit dochodów. Aby go przebić, musisz przejść do spraw
finansowych/organizacyjnych/zarządzania – zawsze kosztem utraty kontatku ( w pewnym stopniu) z tym co robisz.
[9] Ogólna otoczka społeczna – ale stąd niedaleko do polityki…więc zostawiam temat.
Generalnie, jest to temat rzeka, a każdy z punktów (zaledwie połowy którą chciałem wymienić) tematem na wpis na blogu.
Powyższy pogląd wynika z moich zarówno bezpośrednich (wlasnych) doświadczeń, jak i z tego co słyszę i obserwują, obracając się w branży.
Co do sytuacji pozostałych 20% – ja mogę się wypowiadać tylko z pozycji kibica i goraco wierzyć, że kiedyś jakoś do tych 20% się dostanę. Z komentujących,
widziałbym tutaj wypowiedź Tomasza który – jak wynika z Google’a i jego wcześniejszych komentarzy – zajmuje się całkiem ciekawymi i ambitnymi zagadnieniam.
@Tomasz
Co do ogólnego podejscia się zgadzamy, jednak ja w mojej defnicji nie widzę niczego skomplikowanego. Skomplikować ją dopiero mogę :) i jak narazie nie widzę
tutaj sprzeności, widzę natomiast znaczące, wręcz nadmierne uproszczenie w postaci stawki godzinowej. Konsultanci od ERP też mają czasami obłędnie
wyglądajace stawki godzinowe :> ale jeżeli już uśrednić to w skali roku, nie wyglądają aż tak imponująco…
Mieszkanie jest czymś realnym, zależnym od najwazniejszych zjawisk w gospodarce w której „wyceniany” funkcjonuje…
„Wątek o przejściach między stanowiskami inżynier->manager->własna firma” jest zdecydowanie ciekawy i wart rozwinięcia.
Podobnie zresztą, jak wątek o zostatniu inżynierem z prawdziwego zdarzenia.
@Grzegorz
Niemal się rozumiemy co do określania wartości rynkowej :) – z różnicą w tym detalu, że moim modelu oceny wartości rynkowej nie ma miejsca na subiektywną
opinię zainteresowanego :) tylko realną opinię niezaangażowanej strony trzeciej. Ktoś może sobie myśleć co chce, ale od tego bank nie zmieni zdania. I to
odróżnia pomiar od wrażenia.
@Rafał
Pytanie – czy nie zgubiłem któregoś wątku ?
Pozdrawiam Wszystkich,
Piotr
Piotrze
Dziękuję za bardzo obszerny komentarz. Myślę, że Czytelnicy, do których zwróciłeś się bezpośrednio podejmą dyskusję, ja mam tylko jedną uwagę.
Napisałeś: „widzę natomiast znaczące, wręcz nadmierne uproszczenie w postaci stawki godzinowej. Konsultanci od ERP też mają czasami obłędnie
wyglądające stawki godzinowe :> ale jeżeli już uśrednić to w skali roku, nie wyglądają aż tak imponująco…”
Nie wiem jakie stawki godzinowe uważasz za „obłędne”, niemniej wysoka stawka dzienna/godzinowa pozwala nam na znalezienie sporej ilości czasu na inne, równie ważne (a czasem ważniejsze) aktywności. Wysoka stawka godzinowa/dzienna jest na przykład podstawą jeśli chcesz zrobić sobie semi-retirement, o którym kiedyś rozmawialiśmy na tym blogu. Dla ludzi takich jak np. ja jest to bardzo istotne.
Reasumując: to, co rynek gotów jest za Ciebie zapłacić jest prostą i dość obiektywną miarą Twojej wartości na nim.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@Piotr [PMD]: Nie jestem wrogiem wszystkich kredytów. Być może nie wyraziłem się jasno, więc ujmę to inaczej:
– kredyty inwestycyjne TAK – budują przyszłość i bazę naszej działalności;
– kredyty konsumpcyjne NIE – są czynnikiem demoralizującym, nagrodą otrzymywaną zanim beneficjent na nią zasłuży.
Kredyt mieszkaniowy może być kredytem inwestycyjnym (czysta kalkulacja, gotowość do natychmiastowej sprzedaży nieruchomości w okresie koniunktury), jeżeli go tak traktujemy, jednak bardzo często jest kredytem konsumpcyjnym (emocje typu „mieszkanie to moje miejsce na ziemi, tu wychowa się mój syn i syn mojego syna”).
Odnośnie kupowania mieszkań oraz kredytów mieszkaniowych proponuję przeczytać ten wpis: http://dwagrosze.blogspot.com/2008/06/czy-ba-si-dugiego-kryzysu-w.html
oraz odwiedzić link do którego wyżej wymieniony post się odwołuje.
Z tego co obserwuję, młodzi ludzie biorą kredyty mieszkaniowe z różnych często mało logicznych powodów
– „bo inni też biorą”
– „bo tak trzeba”
– „bo będzie za późno”
…lub też chcą szybko zarobić na odsprzedaży tak kupionej nieruchomości.
Jak wykazuje autor/autorzy przytoczonych postów rynek nieruchomości „może zaskakiwać” ;)
Uważam, że „tanie” kredyty są potrzebne tylko trzeba chcieć umieć z nich korzystać. Tak jak nóż może służyć do kreacji i destrukcji, zależy kto i jak go używa.
Pozdrawiam
Piotrze
Fakt, zdecydowanie identyfikuję się z techniką. Twój opis „wykształcenia technicznego i pracy w zawodzie” wygląda dla mnie ciekawie, bo nigdy nie czułem potrzeby przeprowadzania takiej analizy. Pewnie mógłbym ustosunkować się do poszczególnych punktów, ale byłoby to chyba sztuczne dorabianie teorii do tego co robię. Może chodzi tutaj o coś innego niż typowo rozumiane wykształcenie? Jeśli sie to komuś przyda, to mogę spróbować napisać jak to jest w moim przypadku, ale rozwijanie tego w tym wątku będzie przydługie i wychodzące poza jego zakres. Musiałoby zacząć się od środowiska z dzieciństwa :)
Generalnie, wielu kroków w życiu zawodowym nie planowałem. Zajmowałem się tym co lubię i podejmowalem kolejne, ciekawe wyzwania. Dalej, w miarę możliwości, dobierałem tylko zajęcia, ludzi i miejsca, które temu najbardziej sprzyjają. Tak po prostu, robiłem swoje :) Reszta to efekt uboczny (rynek, miejsce pracy, zajmowane stanowiska itd). Muszę przyznać, że po drodze wydarzyło się dużo ciekawych rzeczy, o których nie miałem pojęcia, że mogą mi się przydarzyć (w bardzo pozytywnym sensie). Może nie zauważyłbym wielu rzeczy, gdybym opierał się na analizie podobnej do Twojej? Może mi ona także w czymś pomoże – pomyślę…
Po co martwić się tym jaki jest rynek i na co nam pozwoli. Zmieńmy go, stwórzmy nowe produkty, technologie i miejsca pracy. Nie bądźmy schematyczni.
Co prawda mieszkam obecnie za granicą (kolejna zmiana nieplanowana, wyniknęła z konsekwencji dalszego rozwoju), ale teraz widzę, że Polakom bardzo potrzebne są takie doświadczenia. I wcale nie chodzi mi tutaj o doświadczenia merytoryczne z danej branży, ale głównie o aspekty poboczne, wpływające na zmianę sposobu myślenia i światopogląd. Mam jednak zamiar przyczynić się do rozwoju jakiejś nowej technologii lub ciekawych, nowych produktów technicznych w Polsce (co zresztą w pewnym zakresie robiłem już wcześniej). Jeszcze nie wiem co to będzie, ale będzie to coś przełomowego, wszystko w swoim czasie :) Aktualny rynek, uprzedzenia i formalności nie powstrzymają mnie przed realizowaniem swoich pasji. Przesiewam je tylko przez pewien filtr przydatności dla ludzi.
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
@Tomasz Ciamulski: Czy nie sądzisz, że pesymistyczne nastawienie wielu młodych Polaków wynika z kompletnego braku wiary we własne siły i rozum, z tego, że nie mają odwagi proponować światu swoich pomysłów. Myślenie o własnym biznesie ograniczają do rynku lokalnego, a co najwyżej do krajowego. A tymczasem mamy do dyspozycji olbrzymi rynek europejski, a i na amerykańskim można nieźle zamieszać. Poszukajcie za pomocą wyszukiwarki Google haseł „Nozbe” oraz „iGTD”. To uznane w Stanach marki sytemów zarządzania osobistymi przedsięwzięciami opracowane przez programistów-solistów z Polski.
TesTeq
Piszesz: „pesymistyczne nastawienie wielu młodych Polaków wynika z kompletnego braku wiary we własne siły i rozum”. Warto zastanowić się, skąd się to bierze i jak możemy temu przeciwdziałać.
Nawiasem mówiąc, wspomniana przez Ciebie „światowa” kariera” to tylko jedna z możliwych opcji, jeśli ktoś nie potrzebuje milionów, a wystarczą mu setki tysięcy, to wcale nie trzeba aż tak daleko sięgać.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Właśnie z powodzeniem zakończyłem trzymiesięczny maraton szkoleniowy. Jutro lecę do domu i po małym odpoczynku zabieram się znowu za ten blog :-)
TestTeq
Mówiliśmy już o tym chyba nie raz przy okazji innych postów. W celu dodania śmiałości nadmienię, iż zazwyczaj młodzi ludzie w krajach rozwiniętych mają wyższe mniemanie o sobie niż wskazują na to posiadane kompetencje. U nas jest raczej odwrotnie, co nie sprzyja inicjatywie. Głowa do góry.
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Tes Teg i Moniko
piszecie :# TesTeq Says:
June 23rd, 2008 at 13:51
Monika pisze: “w obliczu tej informacji prasowej, muszę stwierdzić, że nieprzewidywalność moich dzieci jest jednak przewidywalna.”
To bardzo się cieszę, bo ja też nie mogę narzekać na moje latorośle. :-)
Osobiście nie wierze w komfortowe sytuacje czy to w relacjach z dziećmi czy przy kredytach.Cieszę sie natomiast z takich sytuacji gdy: przychodzi do mnie 13 letni syn i mówi „mamo zobacz to jest ten chłopak ,który wymyślił sposób jak pozbyć sie nauczyciela ze szkoły – on i kilku chłopaków w tym ja rzucaliśmy mu w okna jajka ” .Zaskoczenie odjęło mi mowę , jednocześnie jego zaufanie do mnie poszerzyło spektrum mojego widzenia .Pozdrawiam serdecznie
Tomasz Ciamulski: „(..)Jeśli sie to komuś przyda, to mogę spróbować napisać jak to jest w moim przypadku, ale rozwijanie tego w tym wątku będzie przydługie i wychodzące poza jego zakres. Musiałoby zacząć się od środowiska z dzieciństwa :) (..)”
Z niecierpliwością czekam na takowy wpis. Alex publikował tutaj „zewnętrzne” posty.
Piszesz też: „(..)po co martwić się tym jaki jest rynek i na co nam pozwoli. Zmieńmy go, stwórzmy nowe produkty, technologie i miejsca pracy. Nie bądźmy schematyczni (..)”
Ja Jestem gotowy! Tylko… jak to zrobić? To znaczy. Masz jakiś wypraktykowany „złoty środek” kolejne kroki jak przebrnąć od „pomysłu do przemysłu”? Jak myślisz ważniejsza jest wiara i determinacja, czy rzetelna wiedza i kontakty? Co w przypadku posiadania pomysłu i niedostatecznej wiedzy teoretycznej? Jak byś to ugryzł ;)
Pozdrawiam i dzięki za Twoje wpisy.
Shoovi pisze: „Jak myślisz ważniejsza jest wiara i determinacja, czy rzetelna wiedza i kontakty? Co w przypadku posiadania pomysłu i niedostatecznej wiedzy teoretycznej?”
Zawsze byłem zwolennikiem rzetelnej wiedzy fachowej, jednak przykłady biznesowe (na przykład wspominany tu Richard Branson) wskazują, że wiara w sukces, determinacja oraz umiejętność „pociągnięcia za sobą” ludzi są ważniejsze, gdy trzeba przekuć pomysł w biznes. Branson ma pomysły i zdecydowanie niedostateczną wiedzę teoretyczną, jednak potrafi dobierać sobie fachowców i motywować ich do wysiłku.
Tomasz
Piszesz: „Jeśli sie to komuś przyda, to mogę spróbować napisać jak to jest w moim przypadku”
oczywiście bardzo chętnie opublikuję Twój gościnny post na ten temat :-)
Shoovi
Sama wiedza teoretyczna w wielu dziedzinach będzie mało przydatna, w sporej ilości innych może być po prostu dokupiona.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex, Shoovi
Ok. Jeszcze nie jestem pewien myśli przewodniej. Z poprzedniego kontekstu wynikałoby coś na temat „bycia” inżynierem plus ewentualnie wątek skojarzony – próby zrobienia czegoś nowego w high-tech w Polsce. Potrzebuję to trochę przemyśleć, żeby znaleźć coś więcej niż suche fakty, a pisanie też nie idzie mi lekko :) Zaczyna się kolejny tydzień, więc nie obiecuję dużego zaangażowania przed weekendem, ale nie wykluczam. Rozumiem, że szczegóły ustalimy z Alexem poprzez e-mail.
Shoovi
Nie dojrzałem do konkretnych recept, a może nie da się ich stworzyć. Ze swoich obserwacji widzę, że w różnych przypadkach działa to inaczej. Niektórzy budują biznes na rzetelnej wiedzy, nawet tworząc ją dalej, inni są mocno zdeterminowani i douczają się na bieżąco w miarę potrzeby. Zależy co robimy. Ja potrzebną wiedzę zdobywam chętnie sam, jeśli jest dla mnie interesująca (to może być cecha podejścia inżyniera – dodatkowy 'fun factor’), ale też dbam o odpowiednie kontakty, żeby uruchomić współpracę z innymi gdy zajdzie potrzeba. Typowy biznesmen z pomysłami prawdopodobnie będzie starał się wiedzę kupić. Może uda mi się dodać coś więcej w zapowiadanym poście.
Dobranoc
Tomek
Witam,
Wybacz jaskółka ale nie do końca się zrozumiałyśmy.
„13 letni syn i mówi “mamo zobacz to jest ten chłopak ,który wymyślił sposób jak pozbyć sie nauczyciela ze szkoły – on i kilku chłopaków w tym ja rzucaliśmy mu w okna jajka ”
Przwidywalność w moim przypadku polega na tym, że 13 letni syn mówi: mamo zobacz to jest ten chłopak ,który wymyślił sposób jak pozbyć sie nauczyciela ze szkoły – on i kilku chłopaków, w tym ja, wpadliśmy na pomysł – rzucania mu w okna jajkami . Co o tym myślisz?
No cóż mogę myśleć – myślę, że to idiotyczny pomysł i to mówię – realizacja tego pomysłu nie pomoże nikomu, nakreci tylko wzajemne antagonizmy. I tłumaczę to na poziomie 13-latka. Zgromadzoną agresję można przełozyć na wysiłek fizyczny na przykład na basenie, korcie, pobiegać w lesie itp itd.
Dla mnie co innego jest powiedzieć:
– rzucę nauczycielowi jajkami w okna – chociaż czasem 13 latkowi, powiedzenie tego już daje ulgę.
a co innego wykonać – na realizację takich pomysłów nie pozwalam, rozmawiając z dzieckiem i to argumentując do skutku.
Oczywiście to moje prywatne zdanie.
Pozdrawiam serdecznie
wielkie dzięki, Alexie za bardzo ciekawy temat z tymi krówkami..osobiście wiem,że nie chce byc brązowa…można by rzec ze mam na sobie pare czerwonych łat… jednak często bywa tak, ze te czerwone krowy(mniej lub bardziej) troche boja się swej odmiennosci wobec masy brązowych…jak zatem wyzbyć sie tego lęku?
-> Piotr
'to wszystko zostało kupione NA KREDYT’
podane przez Ciebie przyklady dotycza kredytow inwestycyjnych, nieprawdaz?..
'Jak pisałem, wykształcenie techniczne uważam za dobrą inwestycję, natomiast pracę “w zawodzie” za taki-sobie wybór.’
powiedz mi, prosze, co stanowilo by wedlug Ciebie dobra alternatywe?
jesli chodzi o niedogodnosci ('[1] .. [9]’) to czytam i mysle, ze wstawiajac zamiast technicznej inna dziedzine otrzymamy ten sam obraz…
dla uproszczenia zawezmy rzecz do na przyklad fotografii i filologii:
1 – w obu przypadkach rynek nie rosnie tak szybko jak rosnie ilosc swiadczacych uslugi, konkurencja jest bardzo ostra
2 – w obu przypadkach biorac pod uwage konkurencje trzeba sie specjalizowac i jednoczesnie rozszerzac stan wiedzy ogolnej
3 – (przyznam, ze nie bardzo rozumiem te argumenty, pozostawie je wiec jak sa)
4 – praca fotografika z definicji wymaga podrozy, filologowi tez nie bedzie latwo w malej miejscowosci
5 – owo 'rozwarstwienie’ w fotografii jest od zawsze (geniusze, artysci, wyrobnicy, amatorzy, etc.), podobnie w filologii rowniez mozna je znalezc (tlumacze ambitnej literatury, tlumacze przysiegli, etc.)
6.1 – bez sprzetu fotograf za duzo nie zrobi, bez zagranicznych wojazy nie sposob poznac zywego jezyka
(przy okazji – nie wiem z jakimi ekonomistami i prawnikami miales do czynienia, ale ja nie chcialbym wspolpracowac z takimi, ktorym 'wystarczyla biblioteka’ )
6.2. jakby nie patrzec obydwie dziedziny teoria stoja
6.3. pracowac trzeba na wlasna reke bardzo duzo, bo w obu dziedzinach doswiadczenie jest wiecej niz cenne
6.4. nie jestem pewien jak to wyglada na uczelniach artystycznych, ale moge powiedziec, ze moje doswiadczenia z uczelni technicznej sa cokolwiek inne niz Twoje – u mnie praktyka stanowila znaczaca czesc programu zajec
7 – profesjonalna fotografia na duza skale (np. studio fotograficzne) to naprawde duze pieniadze, fotograficzny rynek nie w polsce jest ciasny, jesli chodzi o filologie na duza skale (np. szkoly jezykowe) to bedzie podobnie
8 – zarowno fotograf, jak i lingwista trafia na bariere ’24 godzinnej doby’, musi wiec rowniez poszukac sposobu na zwiekszenie stawki godzinowej
(przy okazji – w technice mamy mozliwosc awansu horyzontalnego, znam inzynierow, ktorzy zarabiaja znacznie wiecej, niz zarzadzajacy nimi menedzerowie)
9 – (podobnie jak w pkt.3 – nie bardzo rozumiem argument)
no dobrze, ale po co to przydlugie analizowanie punkt po punkcie?..
bo zastanawia mnie skad przekonanie, ze w technicznych dziedzinach jest jakos wyjatkowo trudno. slysze to nie pierwszy raz i chcialbym powiedziec, ze tak nie mysle, moim zdaniem, ze niezaleznie od obszaru dzialalnosci skala trudnosci jest podobna.
i juz wracajac do tematu posta to mam nadzieje, ze latwo widac, jak wazne jest nie poprzestawanie na tym co mysla inni, na tym, jakie jest powszechne postrzeganie danej sprawy. piszesz 'Jeżeli ktoś dostanie szansę od losu, to zazwyczaj nieźle ją wykorzystuje – problem w tym, aby “się załapać” i ja dostać’ – dla mnie to brzmi fatalistycznie, jednak dobrze, ze to napisales, dzieki temu jeszcze wyrazniej widac, ze warto zadbac o kolor.
'Konsultanci od ERP też mają czasami obłędnie wyglądajace stawki godzinowe ale jeżeli już uśrednić to w skali roku, nie wyglądają aż tak imponująco…’
ojej, inaczej wiec… rzecz jest nie w tym, zeby pracujac w roku 4k godzin 'miec mozliwosc’ kupienia mieszkania, ale zeby pracujac 1k godzin miec mozliwosc spedzenia kilku miesiecy w roku za granica, na przyklad surfujac. czy taki punkt widzenia jest jasny?..
'Pytanie – czy nie zgubiłem któregoś wątku ?’
jesli masz watpliwosci musisz sprawdzic! :)
-> Tomek
'mogę spróbować napisać jak to jest w moim przypadku’
przylaczam sie do grona oczekujacych na osobny tekst :)
'Zmieńmy go, stwórzmy nowe produkty, technologie i miejsca pracy. Nie bądźmy schematyczni’
trafilem w weekend na swietny moim zdaniem tekst (http://nukemanbill.blogspot.com/2008/05/first.html) o tym ze wbrew wszechobecnej obsesji wcale nie trzeba szukac nowego, ze mozliwosci na istniejacym rynku jest pod dostatek, trzeba sie tylko uwaznie rozejrzec. mam nadzieje, ze Bill bedzie kontynuowal, bo perspektywa i spostrzezenia sa ciekawe.
-> TesTeq
aplikacje GTD to dobry przyklad. pamietam moje zdziwienie, gdy okazalo sie, ze generalnie jest ich nieduzo, a naprawde wygodnych jest doslownie kilka.
Rafal Mierzwiak zwrócił uwagę, że Piotr [PMD] napisał: „Jeżeli ktoś dostanie szansę od losu, to zazwyczaj nieźle ją wykorzystuje – problem w tym, aby 'się załapać’ i ja dostać.”
Generalnie nie jestem fatalistą i nie wierzę w los, który daje szansę, ale nawet jeśli przyjąć, że to los przynosi wygrane w Lotto, to i tak najpierw trzeba pofatygować się do kolektury i wykupić zakład. Chcę przez to powiedzieć, że powinniśmy dokładać wszelkich starań, żeby pomóc losowi w pokazaniu, na co go stać.
Tomaszu Ciamulski- Z wielka checia czekam na twoj opis ” “bycia” inżynierem plus ewentualnie wątek skojarzony – próby zrobienia czegoś nowego w high-tech w Polsce”.
Przyznam sie, ze jestem chyba na podobnej sciezce zawodowej, i z wielka ochota poczytalbym twoje rady i uwagi, gdyz na podstawie obserwacji przebiegu dotychczasowej dyskusji przyznaje, ze mam podobne spostrzezenia. Tak wiec z gory dziekuje za twoj wpis.
Pozdrawiam Serdecznie
Jarek
Nawiasem mówiąc, ten podany przez Rafała link (http://nukemanbill.blogspot.com) prowadzi do krótkiego (8 wpisów), ale bardzo ciekawego blogu, polecam lekturę
Pozdrawiam
Alex
Rafal
wcale nie trzeba szukac nowego, ze mozliwosci na istniejacym rynku jest pod dostatek, trzeba sie tylko uwaznie rozejrzec
Z tym się zgadzam, ale najlepiej, jeśli także lubimy to co robimy. Pod podanym linkiem Bill pisze:
„(for a remake of some boring business-to-business product but done better)”
„…turns out all along they were right, money doesn’t make you happy.”
czyli znalazł sposób na zarobienie pieniędzy, ale chyba nie ma dużej satysfakcji z tego co robi. Nie wykluczone, że znajdzie swoje właściwe miejsce, ale chyba potrzebuje coś zmienić w swoich działaniach. Mimo to opisuje przydatne doświadczenia.
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Przeczytałem posty z bloga linkowanego przez Rafała.
Bardzo dobry „informator”, choć jego autora Bill’a odbieram jako lekko zdołowanego, a może to tylko „bóle wzrostowe”?
Zaciekawiło mnie stwierdzenie autora (może nawet napełniło pewnym optymizmem, w końcu co by nie mówić, usa to ostoja kapitalizmu od dziesięcioleci)
„(..) I realized then that there are highly intelligent, sane, well-educated people who still just don’t… how to say this… „get it.” Get business, I mean. (..)”
@Shoovi: Rozwijając swoją firmę od pomysłu do przemysłu można wystudzić się z entuzjazmu, kiedy oprócz radości tworzenia pojawia się konieczność zadbania o utrzymanie toalet i spełnienie setek wymogów formalnych. I gdy „przyjaciele” zgłaszają się po kawałek tortu, na który wcześniej nie zapracowali.
Kiedy myślę o swoich życiowych wyborach i punkcie w jakim się obecnie znajduję to przychodzi mi na myśle refleksja, że miałam za mało odwagi w życiu. Do bycia kim chcę, do realizacji pomysłów, do „iścia swoją drogą” wreszcie :)
Nie jestem Purpurową Krową. Nie mam w sobie nic wyjątkowego, fenomenalnej pamięci, szczególnych talentów, pomysłów wartych miliony $. Nie mam też ambicji, żeby osiągnąć szczyty świata, kariery, zbytku i konsumpcji :) i codziennie muszę przypominać sobie, że skoro mam nogi, to mogę pójść tam gdzie chcę. Ale to, że nie jestem Purpurową Krową nie znaczy, że mam być rzeźnym cielakiem, co całe życie w korporacji a sprzed monitora prosto na smętarz dla zwierzaków ;)
Odważyłam się i nie żałuję. Wbrew moim obawom życie mnie nie pożarło (jeszcze). Przestałam rzetelnie stać tam, gdzie mnie postawił los, ludzie i okoliczności przyrody. Czego i Wam życzę :)
@Rafał
Pytasz o dobrą alternatywę…zdefiniuj tę „dobrą alternatywę”.
Finansowo, to oczywiście „z zawodu prezes” :) Pod innymi względami
w zawodach inżynierskich uważam, można się nieźle realizować. W sumie w każdej specjalności nietechnicznej też… ale uczucia którego doświadczasz, wracając w nocy z imprezy, na widok pracujacych służb miejskich, wiedząc że dyspozycje dla nich przepłynęły przez np. serwer pozostający pod TWOJĄ opieką, z TWOIM oprogramowaniem – oj, do nie wielu rzeczy da się porównać… wszyscy dookła widzą to samo; zauważa niewielu; kto inny wie, co się pod tym kryje ? :)
Realnie rzecz biorąc – kilka lat testowania/programowania/projektowania/wdrożeń a potem kariera okołomendażerska albo coś w rodzaju konsultingu dla szeroko rozumianego sektora finansowego…no i ogólnie, jak w Dilbercie „agresywny plan inwestycyjny i dużo boczku :>”.
a.d.6.1
Nie chcę iść w politykę, ale zauważ, że człowiek uważany za najwybitniejszego polskiego ekonomistę głosi dogmaty niepołacalności prac badawczych, wysokich płac i wyższości małych firm nad całą resztą.
a.d.6.4
U mnie również – to kwestia jakości tejże praktyki; i nie dla mnie czy dla Ciebie, ale takiej na jaką ma okazję trafić zazwyczaj przeciętny statystyczny student.
a.d.8
Być może w Irlandii…:> W Polsce do słusznie minionej przeszłości należą czasy kiedy osoba nie będąca ani specjalistą, ani menadżerem zarabia więcej niż kilku podwładnych specjalistów razem wziętych, ale ja sytuacje o których piszesz uważam za niszowe i możliwe do zaistnienia w bardzo niewielu miejscach.
Co do reszty: zasadniczo masz rację jeżeli chodzi o mechanizmy, obecne w każdym zawodzie czy branży. Jednak zupełnie nie rozumiemy się w kwestii skali i złożoności poruszanych zagdnień. Filolog może sam napisać ksiażkę, a nieco więcej osób potrzeba, aby ją opracowac i wydać. Jeden komponent, odpowiedzialny za przenoszenie obciążeń z silnka odrzutowego na skrzydło kilkunastu specjalistów może opracowywać i dopracowywać latami, korzystając z wiedzy i narzędzi będącej efektem pracy dosłownie setek ludzi. Fabryka półprzewodników to równowartość budżetu niejednego polskiego ministerstwa. Piszesz o fotografach ? OK – za przyzwoity teleobiektyw można zapłacić więcej, niż za niejeden oscyloskop. A zastanowiłes się dlaczego ? :) Zrobisz zdjęcie – wow, zobaczą je znajomi a może i cały świat. Zaprojektowałeś innowacyjny profil łopatki do turbiny – kto w ogóle zrozumie, co zrobiłeś, a co dopiero zobaczy w działaniu ? :)
Piszesz „warto dbać o kolor” – już napisano o konsekwencjach. Moim zdaniem, warto tak się ustawić, aby mozna było się kolorem zupełnie nie przejmować; a to oznacza jak najdalsze trzymanie się od zawodów technicznych.
@Tomasz
To co napisałem, nie aspiruje do miana „analizy” :) Krótkie, średnio skoordynowane i nacechowane emocjami podsumowanie doswiadczeń i pewnych przemyśleń.
Na wykładzie inauguracyjnym słyszałem coś podobnego do tego, o czym piszesz – że nie powinniśmy liczyć na miejsca pracy, tylko je tworzyć itp. Mam (a raczej miałem) podobne zamiary jak Ty (i w sumie chodziło o anteny i sprawy pokrewne) – tyle że mnie już przeszło. A teraz jestem z powrotem na etapie lektury 'w chwilach wolnych’ Balanisa, Skolnika i mozolnym przypomnianiu skryptu z równań różniczkowych :|
Za jakiś kwartał (jak się uda) wystrugam sobie toporne narzędzie do nauki i weryfikacji podstawowych pomysłów.
@TesTeq
Nie ma mowy o pesymiźmie czy braku wiary – jest realistyczna kalkulacja.
Każdy, kto przyjrzy się statystykom przeżywalności nowych, malutkich firm natychmiast wyciągnie właściwe wnioski: dać spokój. Poza tym, liczy się środowisko – działajac np. w USA, poza dostępnym i rozbudowanym venture capital masz do dyspozycji bogaty i chłonny rynek, który znasz także ze strony klienta.
A co masz w Polsce ? Dlaczego firmy wywodzące się z odprzemysłowionych do absurdu USA dominują na świecie ? Ano dlatego, że wyrosły i okopały się na prężnym rynku wewnętrznym. Nikt inny takiego zaplecza do ekspansji nie ma. Gdybym ja miał zaczynać własną 'techniczną’ działalności – pierwszym krokiem byłby wyjazd do USA. Trudności z ZUSem itp to w obecnej sytuacji raczej wymówka i drobna uciążliwość, w porównaniu do realnego kłopot z kapitałem i rynkiem.
Zauwaz, że działajace lub wywodzące się z USA globalne przedsiebiorstwa maja nierzadko możliwości (np. transportowe) większe od większości państw (w tym członków UE i NATO). To po prostu zupełnie inna skala !
W Polsce to mozna mieć firmę / działalnośc / outsourcing – ale sukcesu technicznego na skalę światową na bazie Polskiego rynku się NIE ZBUDUJE.
@Mirek
Wydaje mi się, że jak najbardziej masz rację – kombinacja umiejętności powszechnej i rzadkiej jest faktycznie dobrym rozwiązaniem. Warto tylo dobrze przemyśleć tę sprawę, choćby ze względu na przykłady jakie podajesz: inaczej pracuje się nad oprogramowaniem biurowym, a inaczej dla sprzętu medycznego…
(btw: trzy pisze się „3” a nie „7” :) )
Pozdrawiam,
Piotr
Tomasz
Napisałeś: „czyli znalazł sposób na zarobienie pieniędzy, ale chyba nie ma dużej satysfakcji z tego co robi. ”
najważniejsze, że wyrwał się z tego sposobu myślenia pracownika na pensji i „jest już w drodze”. Dokąd, to się okaże, ale ważne jest posiadanie „prędkości początkowej”
Ja też zacząłem od zarabiania pieniędzy (IT), aby dojść do zupełnie innych rzeczy, które przede wszystkim sprawiają mi satysfakcję. Tu chyba trzeba napisać mały post :-)
Shoovi
Zacytowałeś: „“(..) I realized then that there are highly intelligent, sane, well-educated people who still just don’t… how to say this… “get it.” Get business, I mean. (..)””
No cóż, inne nacje też gotują tylko na wodzie (jak mawiają moi znajomi Niemcy) :-)
Tak więc drodzy Czytelnicy, bez kompleksów!!!
Monika
Wspomniałaś: „Nie jestem Purpurową Krową. Nie mam w sobie nic wyjątkowego, fenomenalnej pamięci, szczególnych talentów, pomysłów wartych miliony $. Nie mam też ambicji, żeby osiągnąć szczyty świata, kariery, zbytku i konsumpcji”
Ja większości tych atrybutów też nie posiadam :-) a mimo tego przynajmniej zawodowo uważam się za Purpurową Krowę czystej rasy :-)
Piotr
w odniesieniu do punktu 8 Rafała napisał on:
„w technice mamy mozliwosc awansu horyzontalnego, znam inzynierow, ktorzy zarabiaja znacznie wiecej, niz zarzadzajacy nimi menedzerowie)”, na co odpowiedziałeś: „Być może w Irlandii…:>”
Muszę Cię rozczarować, spotykałem się z takimi przypadkami i w Polsce
Piszesz też: „Każdy, kto przyjrzy się statystykom przeżywalności nowych, malutkich firm natychmiast wyciągnie właściwe wnioski: dać spokój.”
Dlatego nie trzeba patrzeć na statystyki, tylko na takich, którzy coś z powodzeniem postawili na nogi :-) Na początku każdego etapu mojego rozwoju zawodowego teoretycznie nie miałem żadnych znaczących szans, co nie przeszkodziło mi zbudować cobie całkiem przyjemne i ciekawe życie :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
-> Piotr
dziekuje za alternatywna wizje sukcesu (musze powiedziec, ze dla mnie jest ona doslownie 'alternatywna’ i ze widze inne, mysle mozliwe do przejscia drogi :)).
co do szczegolow:
6.1 – nie rozumiem tej dygresji (ale chyba nie warto sie zaglebiac, bo juz na pierwszy rzut oka te 'dogmaty’ brzmia niezbyt madrze)
6.4 – nie bardzo rozumiem: nie studiowalem przeciez sam, moja uczelnia pelna byla studentow (’przecietnych, statystycznych’ zgodnie z Twoim sformulowaniem), dlatego przeciez o tym napisalem, chcialem pokazac, ze dla co najmniej kilkuset osob sytuacja roznila sie od tej ktora przedstawiles
8 – znam osobiscie kilka takich osob, ponadto jako wiarygodne traktuje informacje (ktore posiadam z drugiej juz reki) dotyczace polityki personalnej w kilku znanych, duzych firmach; moim zaniem to calkiem niezla podstawa, zeby uwazac rzecz moze nie za norme, ale za dobra praktyke – jak najbardziej
jesli chodzi o 'zlozonosc’ o ktorej piszesz – nie bardzo rozumiem o co Ci chodzi. chcialbys wlasnym sumptem uruchamiac te fabryke? nie rozumiem jak sie ma fabryka polprzewodnikow do wyboru technicznej sciezki kariery? potem jeszcze martwisz sie ze opatentowanie wynalazku nie daje gwarancji na towarzyski sukces?.. nie rozumiem.
wracajac do mojej poprzedniej argumentacji, sprobuje ja troche urealnic. piszac o fotografikach i fotografii jako pomysle na biznes myslalem firmie Venture (http://thisisventure.co.uk/) – jakby nie patrzec taki miedzynarodowy biznes wymaga wielu utalentowanych ludzi, dosc duzych pieniedzy, zdolnosci organizacyjnych, oryginalnego pomyslu na zaistnienie na ciasnym rynku i swietnego marketingu. takze, jak widzisz, nie myslalem o 'teleobiektywie’, myslalem o znacznie wiekszych kwotach.
powtorze wiec tylko, ze nie wiem dlaczego twierdzisz, ze 'lepiej trzymac sie z daleka od zawodow technicznych’.
jednak wiesz co?.. wydaje mi sie, ze juz wczesniej napisalem wszystko co chcialem napisac.
pozostanmy zatem prosze przy stwierdzeniu, iz mamy odmienne poglady, dobrze?
ach, cos jeszcze! piszesz, ze w polsce 'to se ne da’. chcialbym powiedziec, ze podobne zdania slysze tutaj, w Dublinie, slysze co jakis czas narzekania, ze 'wszystko co maja Irlandczycy to filie miedzynarodowych korporacji, ze sami nic nie zbudowali’. a ja jak na zlosc co i rusz napotykam na biznesy zalozone przez Irlandczykow, ktore nie tylko odniosly sukces lokalny, ale doslownie eksplodowaly na miedzynarodowa skale (chocby http://payzoneplc.com/ – nie jest to przedsiewziecia na miare Google czy Microsoft, ale blisko tysiac osob rozrzuconych po calej Europie to calkiem niezly kawalek biznesu). a wracajac do Polski to jakis czas temu czytalem ksiazke 'Jak zostalem milionerem’ Jana Fiora. rzecz o tym jak to, choc niby sie nie da, to jednak mozna. polecam lekture.
pozdrowienia :)
Piotr [PMD] pisze: „W Polsce to mozna mieć firmę / działalnośc / outsourcing – ale sukcesu technicznego na skalę światową na bazie Polskiego rynku się NIE ZBUDUJE.”
Gdybym był cyniczny, to rzekłbym: dobrze, że tak myślisz, ponieważ im więcej osób podziela Twój pogląd, tym mniejsza jest konkurencja i łatwiej taką firmę ZBUDOWAĆ. :-)
A właściwie dlaczego chcesz budować firmę na bazie polskiego rynku? To moim zdaniem błędne założenie wstępne.
Odrzucając cynizm podam kilka przykładów sukcesu technologicznego:
Nowy Styl – polskie krzesła na europejskich stadionach;
Solaris – polskie autobusy obsługujące komunikację miejską w szeregu miast europejskich;
SuperMemo – polski system wspomagający naukę (wkuwanie);
WB Electronics – polskie systemy elektroniczne na potrzeby wojska.
Powiesz, że to mało odkrywcze? A Apple iPhone to coś odkrywczego? Po prostu telefon komórkowy. Jak opisał to przedsiębiorca, na którego blog skierował nas Rafal Mierzwiak znikoma jest szansa zrobienia czegoś, czego nie robi jeszcze nikt. W obecnych czasach należy po prostu zrobić coś lepiej od innych. A że wiele firm osiada na laurach, to pole do popisu i udoskonaleń jest olbrzymie.
Piotrze,
„człowiek uważany za najwybitniejszego polskiego ekonomistę głosi dogmaty niepołacalności prac badawczych, wysokich płac i wyższości małych firm nad całą resztą”
Może z czysto ekonomicznego punktu widzenia tak jest. Tylko czy to oznacza, że powinniśmy dać się zepchnąć do roli maszynek działających tylko na korzyć ekonomii? Jak takie podejście wpływa na jakość naszego życia i kształt cywilizacji?
Kasa, kasa, kasa – yes, yes, yes ;) Pieniądze są ważne, ale niedobrze jak nam całkiem zasłaniają inne aspekty życia.
„kto w ogóle zrozumie, co zrobiłeś, a co dopiero zobaczy w działaniu ?”
To już zależy od naszych potrzeb. Jeśli ktoś ma potrzebę ekspozycji swoich dokonań przed jak najszerszą publicznością to rozumiem, ale może powinien zostać artystą a nie inżynierem?
„Mam (a raczej miałem) podobne zamiary jak Ty (i w sumie chodziło o anteny i sprawy pokrewne) – tyle że mnie już przeszło”
Przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać – czy pracowałeś w jednym z polskich molochów państwowych typu PIT/Rawar?
Więcej wkrótce…
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
TestTeq: Odpowiedziałeś „Rozwijając swoją firmę od pomysłu do przemysłu można wystudzić się z entuzjazmu, kiedy oprócz radości tworzenia pojawia się konieczność zadbania o utrzymanie toalet i spełnienie setek wymogów formalnych. I gdy “przyjaciele” zgłaszają się po kawałek tortu, na który wcześniej nie zapracowali.”
To prawda, takie „drobiazgi” mogą być uciążliwe, jednak jeśli Bill rzeczywiście istnieje i jeśli rzeczywiście odniósł sukces o jakim pisze, to nawet będąc celem niedorzecznych roszczeń fałszywych przyjaciół zrealizował swoje marzenie, wyrwał się z „boxa”, stworzył coś i jest niezależny, stąd jego „marudzenie” (cudzysłów ;) i dylematy „czy dobrze zrobiłem, czy było warto” traktuję jako coś co najmniej dziwnego – z mojej perspektywy oczywiście ;)
Bardzo podoba mi się podejście R.Bransona do tematyki tworzenia udanych przedsięwzięć oraz jego wizję „miejsca” pracowników w firmie.
Zapraszam do przeczytania jego mowy: http://www.centreforthemind.com/images/BransonTranscript%20.pdf
Piotr z Rafałem prowadzą ciekawą dyskusję. W kwestii zarobków dorzucę małe info. Mamy jednego pracownika, który jest mistrzem w tym co robi. To czym się zajmuje to zajęcie czysto manualne jego maksymalne zdolności wykorzystywane są nader rzadko (w sytuacjach patowych) za to jego entuzjazm i pasja przydają się codziennie. Pracuje on de facto na stanowisku produkcyjnym i zarabia o wiele więcej niż jego szef, powiedzmy poziom jego wynagrodzenia oscyluje w okolicach dyrektora finansowego. Jako, że pracuję w fili średniej wielkości korporacji Japońskiej w małym miasteczku na południu polski, wnioskuję, że takie „docenianie” wyjątkowych umiejętności nie jest niczym nader rzadkim.
Pozdrawiam
Alex,
Napisałeś:
„Ta 10 krotność przeciętnych zarobków jest oczywiście dość dowolnie dobrana :) Użyłem akurat współczynnika 10, bo znam trochę ludzi w Polsce, którzy taki mają.”
Jak dla mnie jest to całkiem niezły wskaźnik wartości rynkowej, a poza tym wydaje mi się, że przy takim wskaźniku dojście do idei semi-retirementu jest łatwiejsze (nawiasem mówiąc ta wizja bardzo do mnie przemawia :) )
„Jeśli chodzi o wykorzystywanie mieszkania jako wyznacznika wartości rynkowej, to z całym szacunkiem niepotrzebnie komplikujecie bardzo prostą w sumie sprawę. Napiszę kiedyś post pod roboczym tytułem “simplify your way of thinking”.”
Dlatego jak napisałem w odpowiedzi Piotrowi bardziej podoba mi się Twój sposób z wielokrotnością zarobków…
„Jeśli wiesz, że jesteś brązową krasulą, to masz już przewagę nad większością populacji, która w ogóle nie zdaje sobie z takich rzeczy sprawy. Teraz trzeba nie tak jak piszesz “wiary”, a konkretnego działania.”
Może nieprecyzyjnie się wyraziłem i powinienem napisać, że jestem o tym przekonany, że nabiorę purpury i jest to tylko kwestią czasu. To że teraz potrzeba działania jest dla mnie sprawą z gruntu rzeczy oczywistą.
Piotr [PMD]
Napisałeś:
„Jeżeli nie było odpowiedzi – przepraszam. Spóźnioną, załączam poniżej.”
Ależ nic takiego się nie stało. Blog ma na tyle dużą dynamikę, że czasami łatwo coś przeoczyć bądź o czymś zapomnieć, zwłaszcza jeżeli ktoś miał przy okazji dłuższą przerwę w czytaniu…
Dziękuję Ci za tak obszerne opisanie tematu. Dyskusja pomiędzy Tobą, Rafałem i Tomkiem jest bardzo ciekawa i myślę, że dla wielu może być przydatna. Jak wcześniej napisałem wielu ludzi idzie na studia techniczne nie mając tak naprawdę pojęcia na czym polega zawód inżyniera. Często jedynymi wiadomościami jakie posiadają jest zapewnienie wykładowcy, że po tym wydziale problemow z pracą nie będzie (a człowiek na pierwszym roku nie do końca może być przekonany na ile jest to prawdziwe stwierdzenie a na ile wykładowca tak mówi ponieważ tak wypada) Takie stwierdzenie nie daje jednak wizji jak taka praca w praktyce wygląda.Z drugiej strony można spotkać się ze stwierdzeniami, że praca inżyniera to naprawdę ciężki kawałek chleba i są lepsze ścieżki rozwoju – jednak te stwierdzenia są także mocno ogólnikowe. Dlatego uważam, że Wasza wymiana poglądów jest bardzo interesująca i przydatna i warto na ten problem spojrzeć rzetelnie z różnych stron.
Tomasz Ciamulski
Napisałeś:
„Jeśli sie to komuś przyda, to mogę spróbować napisać jak to jest w moim przypadku, ale rozwijanie tego w tym wątku będzie przydługie i wychodzące poza jego zakres. Musiałoby zacząć się od środowiska z dzieciństwa :)”
Jestem za tym abyś taki post napisał, nawet jeżeli miałby on być bardzo długi. :) Jestem przekonany, że może on się przydać młodym osobom które myślą o ewentualnej karierze inżynierskiej. Czytając inne posty myślę, że Rafał pewnie także mógłby dorzucić własne trzy grosze na ten temat.
Alex,
Ciekawi mnie jak to jest z purpurowymi krowami wśród inżynierów na ile często spotykasz się z takimi przypadkami i czym taka purpura wśród inżynierów się charakteryzuje. Przy okazji nasuneło mi się pytanie o semi-retirement wśród inżynierów. Znasz takie przypadki?
Rafał Mierzwiak
Napisałeś:
„(przy okazji – w technice mamy mozliwosc awansu horyzontalnego, znam inzynierow, ktorzy zarabiaja znacznie wiecej, niz zarzadzajacy nimi menedzerowie)”
Możesz wyjaśnić mi pojęcie awansu horyzontalnego. Pierwszy raz spotykam się z tym terminem i jestem ciekawy na czym to zjawisko dokładnie polega.
Pozdrawiam serdecznie :)
Dla mnie bycie purpurowym to glownie rozumienie mechanizmow spolecznych, rozumienie relacji miedzy ludzkich, umiejetnosc ich kreowania, dostosowywania, adaptowania ich do wlasnych potrzeb i celow. To umiejetnosc porzucenia ograniczen i norm soplecznych, ktore naklada na nas spoleczenstwo, ktore z zalozenia na kazda jednostke naklada takie ograniczenia, ktore nakazuja mu byc dobrze naoliwionym trybikiem w maszynie napedzajacej to spoleczenstwo. Umiejetnosc dostrzegania tego, omijania, brnięcia przez zycie zdecydowanie i mocno, brania od zycia to czego sie chce.W koncu umiejetnosc cieszenia sie zyciem, czerpania przyjemnosci z robienia tego co sie lubi, umiejetnosc zycia w zgodzie z samym soba, autowalidacji na wszystko co tylko sobie zapragniemy, to umiejetnosc posiadania otwartego umyslu i realizacji wlasnych zachcianek, ktore dumnie moznaby nazwac marzeniami.
Wszystko to razem wziete sprawia, ze jest sie kims wiecej niz tylko trybikiem w szarej masie, ze jest sie indywidualnoscia, ktora spoleczenstwo z zasady zabija w nas.
H
Witaj na naszym blogu.
Bardzo wyczerpująco to opisałeś, jest to zapewne przypadek krowy „purpurowej” w każdym calu :-)
W praktyce dobrym początkiem jest odrobina purpury w jednej, czy dwóch dziedzinach życia
Pozdrawiam serdecznie
Alex
TesTeq
Napisałeś:” Solaris – polskie autobusy obsługujące komunikację miejską w szeregu miast europejskich;”
W międzyczasie nie tylko europejskich :-)
Nawiasem mówiąc pani Wiceprezes tej firmy obiecała mi wywiad dla naszego blogu, tylko nie możemy się od miesięcy znaleźć się w tym samym miejscu w tym samym czasie .
Historia tej firmy jest bardzo ciekawa i stanowi doskonały przykład co potrafią Polacy i to we własnym kraju.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@Alex
Dla mnie to nie rozczarowanie – wręcz przeciwnie; różnie bywało i czasami zdarzało się, że lepsi ode mnie potrzebowali jakiegoś tam drobnego wsparcia (jeszcze w szkole) i gdy mogłem, to go udzielałem. Ot tak, dla zasady…
I ja nie wątpię, że to jest możliwe i to w gorszych warunkach, niż są w Polsce.
Chodzi jednak o prosty fakt: największe szanse każdy ma na wylądowanie w okolicach … no, średnich/przeciętnych w danym zawodzie czy branży. I chodzi o to, aby takie lądowanie nie było związane z uziemieniem. Owszem, da się – co oznacza, że trzeba próbować. Ale trzeba też mieć świadomość, że próba raczej się nie powiedzie i mieć na tę okoliczność jakiś sensowny plan.
Tu mała dygresja:
Ten temat łączy się dla mnie z wątkiem/wpisem o primadonnachi i Twojej znajomości z kapitanem z US Navy. Być może wspominał o powszechnej w USN zasadzie „kadencyjności”, która uratowała zresztą Aliantów w czasie II Wojny Światowej.
Rosjanie, Niemcy i – do czasu – Brytyjczycy w kwestii pilotów polegali mocno na „asach”. Próbowali niewieloma „purpurowymi krowami” wygrać całą wojnę – a gdy taki as ginął, co było w sumie nieuniknione (czasami, jak w I WŚ „Czerwony Baron” z ręki amatora-szczęściarza) zabierał ze sobą całe doświadczenie. Amerykanie dla odmiany wprowadzili prosty system – po pewnej ilości misji pilota obligatoryjnie przesuwano do szkolenia następców i odpoczynku przy pracy sztabowej. Klasyczne dodatnie sprzężenie zwrotne powodowało lepszą współpracę sztabów z jednostkami frontowymi, coraz lepszą organizację i efekty szkolenia. „Purporowych Asów” było mniej, a jeżeli nawet, to nie mieli tak spektakularnych wyników jak ich odpowiednicy. Tyle że to USA(A)F (ówcześnie zintegrowane jeszcze z US Army) koniec końców zatriumfowały. Podobnie zresztą na lądzie Armia Czerwona (równie często co niesłusznie wykpiwana) – ktoś się zorientował, że inwalidzi mogą szkolić nowych żołnierzy…
Trudno było w takim systemie się wybić, ale ten system kosztem ambicji jednostki budował lepszą, bardziej zwartą i elastyczną organizację, zaś ambicje ukierunkowywał z pożytkiem dla całej organizacji. I jak to słusznie ktoś już zaznaczył – bycie purpurową krową wiąże się również z ograniczeniami. A ponad wszystko wymusza wyjście poza system, z biletem w jedną stronę.
(koniec dygresji będącej zaczątkiem niedokończonego nigdy komentarza).
@Rafał
Może to kwestia literówki lub okrojenia komentarza, ale nie rozumiem wpływu patentu na życie towarzyskie…
Złożoność i półprzewodniki to też w miarę prosta sprawa: w Polsce taki przemysł nie istnieje praktycznie, więc chęć pracy w tej skądinąd ciekawej branży z definicji wymusza emigrację. Choćby do Czech, a najprawdopodobniej przynajmniej do Niemiec. Jeżeli ktoś poważnie liczy na pracę i pieniądze na światowym poziomie, to ma do wyboru – albo już aktualizować paszport, albo zmienić specjalizację. Ja osobiście wiem o dwóch miejscach, w jednym mieście gdzie mozna coś zadziałać w Polsce. Oczywiście, żadne w niczym nie przypomina podobnych miejsc w Izraelu, na Tajwanie, w Malezji…
Podobne przykłady można mnożyć – marże wysokie są tam, gdzie robi się coś ciekawego. Budowlańcy mają Zatokę Perską, stoczniowcy Norwegię…
Protokół rozbieżoności oczywiście chętnie podpisuję ;)
@TesTeq
Nie ma nic cynicznego w tej uwadze – sama prawa moim zdaniem.
Nie pisałem również, o chęci budowania na bazie polskiego rynku, a wręcz przeciwnie. Najpierw buduje się bazę w cywilizacji, potem wyprawia ekspedycję w pustynię :)
Co do twoich przykładów: WB Electronics (firma do której mam mnóstwo szacunku, żeby nie było) ogranicza się do zgrabnego pointegrowania komponentów, które ktoś WYMYŚLIŁ i WYTWORZYŁ gdzieś indziej. Ostatnio popularny jest Izrael, z którego pochodzi np. Sofar (bezpilotowiec), niektóre z modeli radiostacji osobistych no i gdy zaczną powstawać w WB komputery oparte o procesory Intel Core (2) to również architektura tego procesora, która również wywodzi się z Izraela – kraju, w którym na 1000 pracujących obywateli 130 to inżynierowie.
Przykład Solarisa mnie nie wzrusza, przepraszam. Oczywiście, dobre i to i cieszę się z każdej drobnostki (jak w „Scenach z życia smoków”), ale byłoby mi lżej, gdybym nie wiedział, że na świecie poza autobusami buduje się samoloty, okręty podwodne, gazowce, satelity… i są to 9 mln Szwecja i Izrael, ew. jeszcze mniejsza Norwegia. Tak przy okazji – znaczna część, o ile ni większość, anten telekomunikacyjnych które widzisz na dachach,w Polsce to produkty Andrew (USA) lub właśnie norweskiej Nery. Poza tym, ja jestem z miasta które stawia na Volvo ;)
Kiedyś Hindusi (wspominani na blogu) chcieli dołączyć do programu Meteor (polski program rakietowy) a niejeden pilot IAF wyszkolił się na samolotach polskiego projektu i produkcji. Dziś cieszymy się z indyjskich fabryk LCD… a to Indie mają dziedziny gospodarki, nieobecne w Polsce natomiast sami „kupili” polskie huty. Historia twórcy TS-11 Iskra to w końcu gruba książka jest…
@Tomasz
Pieniądze szczęscia nie dają, ale ich brak je zabiera. Zresztą, inżynier to też w pewnym sensie artysta – w swoim fachu ;)
Co do Twojego pytania, odpowiedź brzmi: nie, skądże – tak daleko to nie doszedłem (2 oddziały PIT widziałem przejazdem z zewnątrz ;) ). Ot, byłem na prelekcji prof. Gwarka na PWr (z warsztatów QuickWave wyłaczyła mnie choroba) natomiast moje zainteresowanie antenami wzięło się z zainteresowania szeroko rozumianą radiolokacją. Studiowałem na specjalności wybitnie sieciowej i praca dyplomowa była raczej moim hobby, które na skutek kumulacji zaległości na uczelni, pracy zarobkowej, słabym wdrożeniu dobrego organizacyjnie pomysłu zmieniła się z walki o coś wyjątkowego w prawdziwą obronę ostatniego przyczółka (część badawcza poleciała w gruzy) co ostatecznie pogrzebało nadzieje na przekucie tematu pracy (DRA) na coś konkretnego. Pracuję generalnie przy wytwarzaniu oprogramowania i to co robię w tematyce antent, robię hobbystycznie. Narazie, jest to niestety od nowa praca u podstaw do etapu równań Maxwella włącznie.. i wyłacznie amatorsko niestety. Gdybym miał przygotowanie merytoryczne równie dobre jak pomysly…no, ale nie mam i raczej już się nie dorobię.
Shoovi
Zgadzam się, że takie docenanie pracowników nie jest czymś rzadkim – natomiast jest dalekie od reguły.
@Grzegorz
Problem nieświadomości w kwestii nie tylko branży ale i samych studiów jest dość powszechny. Wystarczy spojrzeć na akcję „Dziewczyny Na Politechniki” – w założeniu słusznej, tylko bardzo źle wykonanej.
Tyle na dziś,
Pozdrawiam, Piotr
@Piotr [PMD]: Wszędzie da się znaleźć dziurę w całym. Ja staram się raczej widzieć całe w dziurze. :-)
Co do WB Electronics, to oczywiście masz rację, że ta firma, integrując systemy dla wojska, nie robi wszystkiego sama. Przecież nie będą sami robić procesorów, ale pojazdowy system łączności wewnętrznej FONET i system artyleryjski TOPAZ są ich dziełem. Ich szklanka jest co najmniej w połowie pełna.
Solaris robi dobre autobusy. Czy mam mieć do nich żal, że nie robią samolotów? Albo, że kupują opony od dostawcy zamiast wziąć się za ich produkcję? Nie, ich szklanka też jest co najmniej w połowie pełna.
Piotr
Piszesz:” Chodzi jednak o prosty fakt: największe szanse każdy ma na wylądowanie w okolicach … no, średnich/przeciętnych w danym zawodzie czy branży.”
To jest prawda, jeśli założymy że dana osoba jest jak nasiona lipy, które właśnie teraz masowo spadają z drzew w Berlinie. Większość ląduje w bliskim otoczeniu drzewa na którym wyrosły (to jest właśnie ta średnia/przeciętna). Cały trik polega na tym, aby nie spadać pasywnie jak te nasiona, bo wtedy krzywa Gaussa ( http://pl.wikipedia.org/wiki/Rozk%C5%82ad_normalny ) upomni się o swoje prawa, lecz aby intensywnie i mądrze machać skrzydłami!!!
Prawie cały ten blog jest o takim machaniu :-)
Jeśli chodzi o wspomnianą przez Ciebie kadencyjność w USN to można to zrobić jeśli masz odpowiednio duże zasoby ludzkie i materiałowe. Przy za krótkiej kołdrze (a taka sytuacja występuje dziś bardzo często w biznesie), primadonny i asy to wszystko co może pociągnąć Twoją firmę do przodu. No ale to już całkiem inna dyskusja wykraczająca poza pierwotny temat.
Na koniec jeszcze krótka dygresja o wspomnianej przez Ciebie Armii Czerwonej w czasie II Wojny Swiatowej. Bardzo wielu jej wysokich dowódców miało podejście gwarantujące zwycięstwo przy kolosalnych stratach własnych. Ten brak poszanowania życia człowieka dyskwalifikuje w moich oczach AC jako pozytywny przykład.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
-> Grzegorz
nie wiem, czy 'awans horyzontalny’ to oficjalne okreslenie :)
chodzi o sposob w jaki zwykle przedstawia sie organizacje, czyli drabine, ewentualnie piramide, ktorej podstawe stanowi wielu zwyklych pracownikow, ponad nimi znajda sie kierownicy (ktorych w dobrze zarzadzanej firmie jest naturalnie mniej niz zwyklych pracownikow ;)), powyzej dyrektorowie (w dobrze zarzadzanej firmie jest ich mniej niz kierownikow ;)), wyzej jeszcze zarzad z prezesem.
w takiej piramidce im wyzszy poziom w hierarchii tym wyzsza jest powaga stanowiska, no i zarobki tez sa zwiazane z poziomem na ktory sie czlowiek 'wdrapal’ (czy 'dochrapal’ ;)). tak wiec wyglada 'awans wertykalny’.
jesli chodzi o 'awans horyzontalny’ to myslalem o sytuacji w ktorej czlowiek znajdujacy sie na nizszym poziomie w strukturze ma wieksze powazanie i zarabia wiecej niz znajdujacy sie w piramidce ponad, jest wiec w lepszej sytuacji, niz jego formalni przelozeni.
chcialem jeszcze opisac konkretny przypadek, ale Shoovi podal swietny przyklad, mysle ze wystarczy :)
tak na marginesie to o piramidkach moglibysmy porozmawiac, o tym jak sie rozrastaja i co z tego wynika, to ciekawy temat. w ramach inspiracji do splaszczania struktur polecam goraco pewna lekture (pamietam ze tego dnia gdy ja kurier przywiozl usiadlem po poludniu w parku i zaczytany stracilem poczucie czasu). rzecz o biznesie prowadzonym w sposob tak niekonwencjonalny, ze wrecz szalony. o idei, ktora konsekwentnie wprowadzana okazuje sie oszalamiajacym sukcesem. ksiazka to 'Maverick!: The Success Story Behind the World’s Most Unusual Workplace’). czyta sie swietnie, polecam!
-> TesTeq
'Czy mam mieć do nich żal, że nie robią samolotów? Albo, że kupują opony od dostawcy zamiast wziąć się za ich produkcję?’ – dobre pytania, swietnie pokazuja absurdalnosc 'szukania dziur w calym’. od siebie dorzuce, ze pewnie ze sa dziury tu i tam, jak sie chce to sie znajdzie. tylko ze gdyby tak do rzeczy podchodzic nie byloby na przyklad zoltego sera i dla mnie bylaby to niewyobrazalna strata ;)
Piotrze
„to co robię w tematyce antent, robię hobbystycznie. Narazie, jest to niestety od nowa praca u podstaw do etapu równań Maxwella włącznie.. i wyłacznie amatorsko niestety.”
Może nie trzeba aż tyle pracy, żeby zweryfikować swoje pomysły, przynajmniej zgrubnie. Jest coraz więcej gotowych narzędzi, także darmowych. W razie potrzeby mogę udzielić paru wskazówek.
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Witam wszystkich. Co prawda komentoalem już wcześniej, ale nie znałem wtedy jeszcze zwyczaju powitan. Dziękuje przy okazji wszystkim za poziom dyskusji :)
Co do bycia purpurowa krowa, to zawsze to traktowalem w kategorii brzemienia, a nie atutu (szkoła robi swoje). Dosc powiedzieć, ze mam różne wersje Cv, po to, żeby Rekruter był w stanie ogarnac i zaszufladkowac :/ Dopiero teraz jestem na etapie wymyslania się na nowo i uczenia wykorzystywania wszelkich umiejętności razem. Dlatego jeszcze raz dzięki za bardzo merytoryczna dyskusje.
Pozdrawiam,
Wicher
A oto kolejny sposób na wybicie się z tłumu.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,7678585,Spiewali_szanty_w_pubie__dostali_milionowy_kontrakt.html
Wiesz Alex,
przyszło mi odświeżyć ten temat po ponad roku marazmu, ponieważ jest w tym blogu/tym poście/komentarzach do tego postu coś, co mnie mierzi. Sam nie umiem sprecyzować co.
Zastanawiającą skłonnością marketingowców jest nazywanie wszystkiego nazwą własną. Język polski oferuje cudowne słowo 'odmienność’, które jest łatwiejsze i bardziej intuicyjne, niż „purpurowa krowa’. Jakkolwiek – to drugie się lepiej sprzedaje. Zupełnie jak „white now technology” w paście Signal, czyli – mówiąc po naszemu – błękitny barwnik.
Martwi mnie fakt coraz częstszego sięgania ludzi do wszelakiej maści poradników z branży 'jak być fajnym’, 'chcę odnieść sukces’, 'twój sukces w 21 dni’ i im podobnym. Nie odczuj niechęci, ale ten blog można (zapewne błędnie) potraktować jako swoiste 'howto być człowiekiem sukcesu’.
Apeluję gorąco do czytelników, aby szukali motywacji i pomysłów w sobie, gdyż gdyby – z jakichkolwiek przyczyn – moda na 'howto’ minęła, aby ich motywacja nie minęła. Boję się bardzo, iż niektórzy zamiast robić, co im serce każe i dzięki temu stać się wartościowym, zamożnym, szczęśliwym i spełnionym, spędzą swoje życie na czytaniu 'howto’ ludzi, którzy doszli do spełnienia. Doszli do spełnienia robiąc swoje, a nie czytając poradniki.
Ważne, aby szkolenie się w rozwoju nie wyparło istoty tego rozwoju. Przecież dobry piekarz to ten, który upiekł 1000 smacznych chlebów, a nie ten, który przeczytał 1000 książek 'jak upiec smaczny chleb’.
Traktuję twój blog jako iskierkę, inspirację dającą siłę, gdy czasem na fali złej pogody/niepowodzeń/problemów prywatnych człowiek ma ochotę zostawić wszystko, podjąć pracę fizyczną i mieć w nosie „czynniki zewnętrzne”. Mam szczerą wiarę, że w tym celu dzielisz się z nami swoimi myślami. Tak łatwiej będzie mi tu wracać. Nawet, jeśli się mylę :)
Pozdrawiam
AR
Adam 'foo-script’ Rakowski.
W pierwszej części swojego postu odnosisz się do warstwy językowej postu (blogu) Alexa. Według mnie, akurat Alex bardzo dba o precyzję i poprawność wypowiedzi (o czym świadczy chociażby zamieszczona niedawno na blipie informacja o błędnej wypowiedzi chyba H. Gronkiewicz-Waltz). Nie pisze tu jednak szkolnych wypracowań. Jeśli „obce” zwroty zwiększają siłę sugestii i służą czemuś konkretnemu, to chyba jest ok, prawda?
Piszesz: „Boję się bardzo, iż niektórzy zamiast robić, co im serce każe i dzięki temu stać się wartościowym, zamożnym, szczęśliwym i spełnionym, spędzą swoje życie na czytaniu ‘howto’ ludzi, którzy doszli do spełnienia”. Dlaczego boisz się o bliżej nieokreślonych „niektórych”? Dlaczego mieliby nie czytać tego „howto”? Liczba komentarzy po postem Alexa
nt. tego co robić, gdy się nie wie czego się chce od życia, świadczy o tym, że sporo jest takich, którzy właśnie nie wiedzą „co im serce każe”.
@Adam foo-script
Mieszasz w swojej całej wypowiedzi kilka tematów i wyciągasz niewłaściwy wniosek, że aby uczyć się, trzeba „robić”, a nie „czytać o robieniu”. Pozwól, że wyjaśnię dokładnie, co mam na myśli.
Piszesz o kilku zjawiskach:
– motywacji do rozwoju i osiągnięcia sukcesu
– tym blogu jako jednym z wielu źródeł (podobnych w swym charakterze do książek), gdzie ludzie głównie czytają, ewentualnie dyskutują o „robieniu” czegoś (wprowadzaniu zmian w życiu, w swoim zachowaniu itp.)
– „robieniu” czegoś
– procesie uczenia się – albo poprzez „robienie”, albo „czytanie/dyskutowanie o robieniu”
Ważne jest rozróżnienie tych tematów. Pytanie: jaka jest najefektywniejsza droga do uczenia się?
Piszesz:
„Ważne, aby szkolenie się w rozwoju nie wyparło istoty tego rozwoju. Przecież dobry piekarz to ten, który upiekł 1000 smacznych chlebów, a nie ten, który przeczytał 1000 książek ‘jak upiec smaczny chleb’.”
Zgadzam się z pierwszym zdaniem, ale nie z drugim.
Jeśli chcę się nauczyć pieczenia chleba, to wolę pójść do piekarza, aby pokazał mi, jak to robi i poprawił moje błędy, niż odkrywać wszystko sam. To jest jeden typ podejścia do uczenia się, którego *nauczył mnie* (w dyskusji) przyjaciel: jeśli chcesz być w jakiejś dziedzinie dobry, to najpierw zobacz, jak i co robią w niej najlepsi, ucz się od nich, a potem ewentualnie poprawiaj ich podejście – w ten sposób po pierwsze szybko uczysz się dziedziny, a po drugie nie marnujesz mnóstwa czasu i energii na ponowne odkrywanie koła… (bez gwarancji sukcesu!)
Jeśli ktoś nie zgadza się z tym podejściem, to jego sprawa – może uczyć się wszystkiego sam, „robiąc”, ale moim zdaniem to duża strata czasu w większości dziedzin. Jest już tak dużo know-how w większości dziedzin życia – zwłaszcza w dziedzinach, którymi zajmuje się na blogu Alex – że doprawdy nie ma sensu odkrywać wszystkiego samemu.
Jeśli więc ktoś chce uczyć się od innych – najlepszych – to jak to zrobić? Najlepiej dać im się szkolić – ale to kiepsko się skaluje, zwłaszcza jeśli chętnych do nauki są tysiące, a mentorów, od których ci uczniowie chcą się uczyć, niewielu. Dlatego niektórzy ludzie, którzy mają dużo do powiedzenia o sposobie pracy w jakiejś branży, publikują – książki, blogi – czasami robią więcej, np. prowadzą mimo wszystko szkolenia dla osób, które zdobyły sobie ich serce swoją postawą i chęcią do rozwoju.
Być może zakładasz, że osoby czytające tego bloga i dyskutujące tutaj poprzestają na tym, i że wraz z zakończeniem mody na blogi / czytanie/pisanie o tym, jak odnieść sukces, przestaną cokolwiek robić- albo w tej chwili nic nie robią. To nie jest prawda… wielu czytelników np. tego bloga (ale też książek, o których piszesz), wprowadziło zmiany w swoim życiu na podstawie materiałów, które zdobyli. Jest to większy i trudniejszy przeskok niż gdyby ktoś prowadził ich w indywidualnym treningu za rękę, co jest dowodem motywacji i otwartości na zmianę tych ludzi. Mam na myśli nie tylko siebie, ale znanych mi innych czytelników tego bloga czy innych ludzi, którzy na stałe do swojego życia wpisali lekturę książek z obszaru tak zwanego „rozwoju osobistego” (nazwa jest tu modą – treść IMO wcale nie). Ludzie Ci twierdzą, że książki te dużo im dały. Ja wiem, że bardzo dużo zmieniłem na lepsze m.in. dzięki temu blogowi.
Piszesz też:
„Apeluję gorąco do czytelników, aby szukali motywacji i pomysłów w sobie, gdyż gdyby – z jakichkolwiek przyczyn – moda na ‘howto’ minęła, aby ich motywacja nie minęła.”
W jaki sposób szukanie pomysłów i motywacji w sobie kłóci się z szukaniem ich także na zewnątrz, u innych ludzi?!?
Wreszcie piszesz:
„Boję się bardzo, iż niektórzy zamiast robić, co im serce każe i dzięki temu stać się wartościowym, zamożnym, szczęśliwym i spełnionym, spędzą swoje życie na czytaniu ‘howto’ ludzi, którzy doszli do spełnienia. Doszli do spełnienia robiąc swoje, a nie czytając poradniki.”
A więc wolisz, aby każdy odkrywał na przykład skuteczne podejścia do budowania relacji z innymi ludźmi oraz skuteczne wzorce komunikacji na własną rękę. Dlaczego? Co takiego złego jest w patrzeniu na tych, którzy są w tym DOBRZY?!
Potęgą gatunku homo sapiens jest umiejętność dzielenia się doświadczeniami i wiedzą, budowanie na pomysłach innych ludzi. Bez tego nie doszlibyśmy tam, gdzie jesteśmy.
Bardzo fajnie opowiada o tym Matt Ridley na TED Global 2010:
http://www.ted.com/talks/matt_ridley_when_ideas_have_sex.html
@Adam foo-script
Napisałeś na początku : „jest w tym blogu/tym poście/komentarzach do tego postu coś, co mnie mierzi. Sam nie umiem sprecyzować co”.
Hmm… może zatem lepiej najpierw sprecyzować, a potem pisać? A z pewnością dobrze jest najpierw uważnie poczytać. :-)
W zakładce „Korzystanie z tej strony” na samym dole jest zapis Autora tego bloga: „Serwis ten służy wyłącznie wymianie myśli, wiedzy i spostrzeżeń i jest niekomercyjnym hobby autora. Nie jest pomyślany jako jakakolwiek forma poradnictwa, czy terapii.”
Piszesz: „Martwi mnie fakt coraz częstszego sięgania ludzi do wszelakiej maści poradników z branży ‘jak być fajnym’, ‘chcę odnieść sukces’, ‘twój sukces w 21 dni’ i im podobnym.”
Czytając ten blog od dłuższego czasu, znając niektórych Czytelników osobiście i mając za sobą lekturę chyba wszystkich postów i większość komentarzy, nie podzielam Twoich obaw i nie sądzę, by właśnie tego tutaj szukali „bycia fajnym” i „sukcesu w 21 dni”. jeśli byli tacy, to pewnie juz ich nie ma, bo tego o czym piszesz nie ma tutaj na tym blogu.
Twoje zestawienie w jednym akapicie pozycji typu: „‘jak być fajnym’, ‘chcę odnieść sukces’, ‘twój sukces w 21 dni’”, i tego, co Autor zawarł w tak wielu postach tutaj , w moim odczuciu świadczy o tym, że znasz ten blog bardzo powierzchownie.
Dalej piszesz też o szkoleniach: „Ważne, aby szkolenie się w rozwoju nie wyparło istoty tego rozwoju.” A jak to się ma do tego blogu? Gdzie tu widzisz szkolenie?
Wymiana myśli, wiedzy, doświadczeń i spostrzeżeń, otwarta dyskusja – to nie jest szkolenie czy podawanie „instrukcji obsługi”, a tym bardziej instrukcji „‘howto być człowiekiem sukcesu’”.
Ja widzę tu dla siebie szereg inspiracji i podpowiedzi wspierających mnie w tym, by być dobrym, radosnym, szczęśliwym i spełnionym człowiekiem.
Pozdrawiam, Ewa
Chyba wystąpiła jakaś bariera komunikacyjna. Prawdopodobnie nie zostałem zrozumiany zgodnie z intencją.
Nie traktuję tego bloga jako jakiekolwiek 'howto’.
Proszę Was – Ciebie także Alex – abyście nie traktowali mojego postu jako atak na dziedzinę, bądź – broń Boże – na samego Alex’a. Pewnych kwestii nie rozumiem, bądź z jakichś przyczyn nie widzę w nich zasadności. Uznałem wpis Alex’a za inspirację i stosowne miejsce do wyrażenia swojej opinii z nadzieją na dyskusję. Nie zamierzałem i nie zamierzam wywoływać niepokoju. Jeśli ktoś poczuł się urażony – przepraszam.
Zastanawia mnie tylko skąd wam przyszło do głowy, że mogę ten blog uznać za 'howto być szczęśliwym’, mimo iż wszyscy mówicie, iż nim nie jest. To samo zresztą napisałem w jednym z ostatnich zdań :)
@Jakub Petrykowski
Podtrzymuję, iż lepiej zrobić 1000 smacznych chlebów, niż przeczytać 1000 książek na temat tego. Oczywiście jeśli chcesz być piekarzem, a nie 'czytelnikiem zawodowym’.
Może mam złe doświadczenie, ale ludzie sukcesu, których do tej pory poznałem osiągnęli rezultaty z przyczyny odejścia od pewnego konwenansu. Część z nich świadomie i celowo odrzuciła 'model sukcesu’ kreowany choćby przez społeczeństwo. U nas istnieje wizja dobrej edukacji podstawowej, dobrej uczelni, a potem to już miliony same wpadają. Nie zgodzę się. Uważam, że można dojść tam, gdzie nie doszli inni wyłącznie wyznaczając sobie drogę samemu. Ironicznie wyszło, gdyż sporo spełnionych i zamożnych ludzi poznanych przeze mnie nie ma wykształcenia wyższego. I mają BMW X6 pod domem. Niesłuchanie dobrych rad wyszło im na zdrowie. Czytając notkę autobiograficzną Alexa zauważyłem, że również imał się różnych zajęć, nie zawsze pełnych splendoru i wróżących świetlaną przyszłość. Myślę, że w okresie sprzedawania gazet osoby mijane na ulicy nie wróżyły mu kariery, sukcesu i spełnienia. A jednak!
Uważam, że po tysiąckroć istotniejsze jest to, co chce się robić i silna wiara we własny sukces, niżeli kroczenie śladami innych, którzy odnieśli sukces. Czytanie o tym, jak zrobili to inni to sprawa drugorzędna. Inspiracja. Tylko inspiracja. Literaturę 'howto być szczęśliwym’ uważam za substytut papieru toaletowego.
„A więc wolisz, aby każdy odkrywał na przykład skuteczne podejścia do budowania relacji z innymi ludźmi oraz skuteczne wzorce komunikacji na własną rękę. Dlaczego? Co takiego złego jest w patrzeniu na tych, którzy są w tym DOBRZY?!”
Bynajmniej! Świetnie jest się uczyć od innych. Nigdzie temu nie przeczę.
Uważam, że jeśli człowiek nie ustali sobie pewnego _indywidualnego_ planu działania, a następnie nie będzie go samodzielnie modyfikował względem bieżącej sytuacji, to czytanie 'howto być człowiekiem sukcesu’ nic nie da. Oczywiście plan trzeba jeszcze realizować :)
Podkreślam ponownie, niniejszego blogu _nie_ traktuję jak 'howto’. Odnoszę się głównie do tzw. literatury, której coraz więcej w sklepach i Internecie. Piszę na ten temat tu, ponieważ tutaj mam możliwość uzyskania rzeczowej odpowiedzi.
@Ewa W
„Hmm… może zatem lepiej najpierw sprecyzować, a potem pisać? A z pewnością dobrze jest najpierw uważnie poczytać. :-)”
Z pewnością! Gdybym umiał powiedzieć co, to nie trzymał bym Ciebie w niepewności :)
„nie podzielam Twoich obaw i nie sądzę, by właśnie tego tutaj szukali “bycia fajnym” i “sukcesu w 21 dni”. jeśli byli tacy, to pewnie juz ich nie ma, bo tego o czym piszesz nie ma tutaj na tym blogu.”
Zdaję sobie sprawę. Kolejny raz zaznaczam, że nie chciałem atakować ani Was, ani właściciela blogu.
Popracuję nad efektywną komunikacją, aby w przyszłości nie dać odczuć innego sensu wypowiedzi, niż zamierzony :)
@Anet.
W kwestii nazewnictwa obcojęzycznego nie mogę się z Tobą zgodzić. Obcojęzyczne określenia są po prostu nienaturalne, nieintuicyjne.
Prawdopodobnie – mówiąc o obcojęzycznych zwrotach w ogóle – dochodzi w Polakach do mechanizmu 'brzmi obce = jest z zachodu = jest lepsze’. Mądra maksyma mówi, że cokolwiek napisane po łacinie wydaje się być mądre. Nawet jeśli jest bełkotem. Z drugiej strony w Polsce anglicyzmy działają jak afrodyzjak. Nie wiem, czy wprowadzanie ich mając słowo o identycznym znaczeniu jest dobre – niezależnie od dziedziny. Owszem, gdy tłumaczenie na j. polski byłoby pokraczne, lub niejednoznaczne, warto przysposobić słowo obcojęzyczne, niż się wysilać.
@Adam
Jeśli tego bloga nie traktujesz jako how-to, to w takim razie dlaczego pisałeś „Nie odczuj niechęci, ale ten blog można (zapewne błędnie) potraktować jako swoiste ‘howto być człowiekiem sukcesu’.”?? :)
Wygląda na to, że jednak się zgadzamy w niektórych kwestiach… Co do tego nieszczęsnego pieczenia chleba, to mam wrażenie, że wierzysz w najwyższą wartość samodzielnego odkrywania przez każdego kandydata na piekarza jego własnego przepisu już od pierwszego dnia w zawodzie, a uczenie od innych traktujesz jako dodatek („tylko inspiracja”).
Ja kładę nacisk znacznie dalej po stronie nauki od innych. Nie przekreślam wagi własnej praktyki, ale w każdej nowej dziedzinie zbyt łatwo tracić czas na:
a) robienie wszystkiego samemu
b) uczenie się jak coś robić od zera, gdy są łatwo dostępne, znane i sprawdzone metody działania
Miałem kiedyś podejście a b. Efekty były zadowalające (robiłem naprawdę dobrą robotę!) ale zabierały niesamowicie dużo pracy i czasu – wejście w każdy nowy temat wymagało mnóstwo prób i błędów, mnóstwo odkrywania. Zupełnie niepotrzebnie. Dzisiaj mam podejście, w którym minimalizuję to, co robię, i jak najwięcej uczę się od specjalistów z branży (chyba że dziedzina nie ma w ogóle specjalistow i know-how… ale w takich obszarach rzadko działam jak dotąd, a nawet jeśli, to dopiero po poznaniu, jak daleko pionierzy zaszli w swoich działaniach) – efekty są równie dobre (!) i osiągane znacznie szybciej. Wchodzę w coraz więcej dziedzin w ramach swojej działalności zawodowej i prywatnej, i zwyczajnie nie mam czasu odkrywać Ameryki za każdym razem, gdy zainteresuje mnie coś nowego. Jeśli ktoś ma na to czas i ochotę – proszę bardzo. Ja twierdzę, że jest to nieefektywne w sytuacji, gdy coś już w tej dziedzinie wiadomo (a to jest większość dziedzin!).
Rozumiem Twoją niechęć do książek typu „jak być szczęśliwym”, których czytelnicy (a może i autorzy) często wierzą w prawo przyciągania i tym podobne mrzonki. Natomiast od książek „jak być szczęśliwym” do tego bloga lub nawet do książek o sukcesie w biznesie jest dość daleko, tak jak napisała Ewa. :)
Ciekawy artykuł i interesujący pogląd autora na pewne sprawy.Każdy kto tutaj trafi powinien przeczytać ten artykuł.A co do tego że w firmach i na uczelniach ludzie są do siebie podobni zdecydowanie się nie zgodzę.
Niestety, żeby coś osiągnąć na tym świecie trzeba się wyróżniać. Szaraki nic więcej poza minimum nie osiągną. Tak jest też świat zbudowany. Chociaż lepiej żebyśmy się mylili.