Kiedy byłem w krakowskiej „Bagateli” na granej od 1994 roku sztuce „Mayday” (nawiasem mówiąc polecam, doskonała zabawa przez 2 godziny) uświadomiłem sobie następującą sprawę: Po 6 latach grana tej farsy i około 1000 przedstawieniach każdy z aktorów nie tylko perfekcyjnie zna wszystkie swoje kwestie, ale też doskonale pamięta co mówią i robią koleżanki i koledzy grający pozostałe role. Oznacza to, że teoretycznie każdy z nich mógłby zagrać dowolną postać z tej sztuki. Oczywiście ewentualnie nie pasowałaby płeć czy wiek, ale przynajmniej wypowiedzi i zachowania każdej z nich są po 6 latach na scenie dobrze opanowane przez wszystkich uczestników spektaklu.
Co z tego wynika dla nas?
Uświadommy sobie, że przez kilkanaście pierwszych lat naszego życia staliśmy aktywnie na deskach sztuki pod tytułem „Moja Rodzina”. Tam zazwyczaj większość wzajemnych interakcji przebiegała według powtarzających się wzorców i tam nauczyliśmy się własnej „roli”, którą często nieświadomie próbujemy dalej „grać” w dorosłym życiu. Ta rola nierzadko staje się swoistym „więzieniem”, które skutecznie ogranicza nasze możliwości życiowe. Już choćby dlatego warto na spokojnie przyjrzeć się tej sprawie z zewnątrz i zastanowić, na ile takie zachowania przejęte z dzieciństwa są kulą u nogi w dniu dzisiejszym.
To jeszcze nie wszystko, bo w tej sztuce opanowaliśmy też istotne elementy wszystkich pozostałych „postaci” odgrywanych przez rodziców, rodzeństwo itp. Czasem zdarza się, że w życiu nie możemy „grać” naszej zwykłej roli i wtedy wskakujemy w inną rolę, którą dobrze znamy ze sztuki „Moja Rodzina”. Typowy przypadek to dziecko pary, z której jedna strona była agresywna i dominująca, a druga funkcjonowała z pozycji płaczliwej ofiary. Taka kombinacja zdaje się być dość często spotykana w Polsce, bo bycie ofiarą było wbudowane w mentalność wielu ludzi z mojego, a szczególnie jeszcze wcześniejszego pokolenia, to jest rodziców i dziadków większości z Was.
Często takie dziecko „wychowuje się” na rezolutnego, proaktywnego człowieka i wszystko jest w porządku, dopóki nie pojawiają się trudności uniemożliwiające funkcjonowanie według własnej „roli”. Wtedy nagle pojawiają się zdumiewające zmiany zachowań, tak jakbyśmy nagle mieli do czynienia z zupełnie innym człowiekiem! Najczęściej jest to wskoczenie w „rolę” któregoś z rodziców, choć zdarzyło mi się kiedyś mieć do czynienia z osobą, która w krótkich odstępach czasu naprzemiennie przeskakiwała pomiędzy rolami ofiara-agresor i to w stosunku do Bogu ducha winnych osób. Jak negatywny był wpływ takiego zachowania na długoterminowe relacje z innymi, życzliwymi ludźmi nie muszę chyba pisać.
Takich przykładów odgrywania nie swoich ról można by mnożyć, ale nie chcemy tutaj pisać książki na ten temat, dlatego na razie ograniczę się do kilku zaleceń dla każdego z Was (sam je stosuję):
- zastanów się, jakiej roli nauczyłeś się jako dziecko we własnej rodzinie i które jej elementy mogą być przydatne do osiągania Twoich aktualnych celów życiowych, a które szkodliwe i kontraproduktywne. Co możesz zrobić aby optymalnie wykorzystać te pierwsze i usunąć względnie skompensować te drugie
- przyjrzyj się jakich innych „ról” mogłeś nieświadomie nauczyć się od innych osób, z którymi dużo przebywałeś w dzieciństwie. Nie zakładaj optymistycznie, że roli jakiejś niesympatycznej dla Ciebie osoby na pewno się nie nauczyłeś. Przebywałeś z nią i wchodziłeś w interakcje – prawie na pewno masz ten program w sobie!
Zastanówmy się w jakich okolicznościach możesz w te role nieświadomie „wskakiwać” i jakie to ma konsekwencje dla osiągania tego, co dla Ciebie jest ważne w życiu. Wskakiwanie nie musi być krótkoterminowe, może to być przyjęcie „roli zastępczej” w długoterminowej relacji - jeżeli planujesz długoterminowy związek według modelu drugiego opisanego w poście „O rodzajach relacji damsko-męskich” to w miarę możliwości przyjrzyj się jak te powyższe dwa punkty wyglądają u potencjalnego partnera/partnerki. To jest bardzo poważne zalecenie, które może uchronić Cię od wielu problemów i bolesnych sytuacji w przyszłości
Zdaje sobie sprawę, że dziś poruszyłem dość trudny temat, wymagający od Czytelnika sporej świadomości samego siebie i pewnego minimum umiejętności spojrzenia na siebie z zewnątrz. Mnie to bardzo pomogło, kiedyś też opowiedziałem to Czytelnikom na Power Walk. Dla niektórych z nich okazało się to tak przydatne, że postanowiłem napisać o tym tutaj.
Jeżeli macie jakiekolwiek pytania lub po prostu chcecie podyskutować, to zapraszam do komentarzy
Powiedzmy sobie szczerze, ze wszystkie powyzsze trzy punkty sa bardzo trudne do wykonania.
W zyciu rzadko zdarza sie tak, ze mamy do czynienia z „czystymi” rolami np. agresor-ofiara, ze wszystkimi przypisanymi im atrybutami.
Zwykle sa to jakies mieszanki, ta sama osoba rownoczesnie moze byc „ofiara” na jednym polu, a w innej dzialce dominowac, stosujac bierna agresje, na ten przyklad na wlasnych dzieciach.
Zeby pozbyc sie wdrukowanych za mlodu wzorcow trzeba niejednokrotnie lat i to dosc ciezkiej pracy nad soba, popartej literatura tematu i (byc moze) praca z psychoterapeuta.
No ale, gdzies musi byc jakis poczatek i napewno warto (mowie z perspektywy osoby, ktora taka prace wykonala).
warto zyc swoim zyciem a nie cudzym, bo tylko kiedy sie zyje swoim zyciem i realizuje wlasne marzenia, mozna byc szczesliwym.
Futrzak
Masz rację pisząc: „Zwykle sa to jakies mieszanki, ta sama osoba rownoczesnie moze byc “ofiara” na jednym polu, a w innej dzialce dominowac…”. Ponieważ jak wspomniałem w poście nie chciałem pisać całej książki przytoczyłem taki prosty przykład dla oddania istoty sprawy.
Dalej: „Zeby pozbyc sie wdrukowanych za mlodu wzorcow trzeba niejednokrotnie lat i to dosc ciezkiej pracy nad soba, popartej literatura tematu i (byc moze) praca z psychoterapeuta.”
Może tak jest a może nie. Zarówno dla mnie jak i kilku Czytelników samo uświadomienie sobie opisywanych zjawisk spowodowało stosunkowo szybko bardzo duże zmiany na plus, na przykład poprzez wpływ na nasz proces podejmowania decyzji lub przejęcie kontroli nad zastosowaniem istniejących w nas programów. Ja pierwszy raz uświadomiłem sobie to i podjąłem nieporadne, ale dość skuteczne działania jak miałem 13 lat więc nie straszmy Czytelników latami pracy i psychoterapeutą :-)
W tych dziedzinach tez działa Zasada Pareto (http://alexba.eu/2006-10-11/tematy-rozne/jak-rozszerzac-swoj-zakres-swobody-i-jakosc-zycia-cz2/) a przesunięcie opisywanych w tym poście rzeczy z tzw. zakresu nieuświadomionego do uświadomionego może zdziałać cuda.
Piszesz: „warto zyc swoim zyciem a nie cudzym, bo tylko kiedy sie zyje swoim zyciem i realizuje wlasne marzenia, mozna byc szczesliwym.”
Dla mnie jest to prawdziwe, choć są osoby, które na tyle poddały sie jeśli chodzi o realizację swojego życia, że „uszczęśliwiają się” żyjąc cudzym. Mam nadzieję, że to ostatnie zdanie nie odnosi sie do żadnego z Czytelników
Pozdrawiam
Alex
Witam,
Zgadzam się z wami Panowie co do tego, że tego typu programy są w każdym z nas. Czy sobie z nimi poradzimy czy nie zależy od bardzo wielu czynników. Myślę, że głównym kluczem do tego aby zacząć ze sobą coś robić, zacząć nad sobą pracować jest wysoka samoświadomość, zdolność do głębszej refleksji na temat tego co w nas i wokół nas. Koszty bezrefleksyjności mogą być naprawdę trudne do oszacowania.
Co do interwencji psychoterapeutów to stety/niestety, ale czasami jest to koniecznie, kiedy coś siedzi w nas zbyt głęboko abyśmy sami mogli sobie z tym poradzić. Od tego Ci ludzie są. Nie demonizowałbym ich roli, a z drugiej strony nie biegałbym do nich z byle powodu i oddawał im w ich ręce moją odpowiedzialność za siebie samego. Na początek próbuj z całych swych sił naprawić sam siebie, jeśli pomimo usilnych prób nie wychodzi, poproś o pomoc kogoś kto będzie potrafił Ci pomóc we własnej zmianie.
Pozdrawiam
Marcin
Witajcie,
Myślę, że dobry nauczyciel jest psychoterapeutą – w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jednak nie używa rekwizytów (np. kozetki, czym nie zniechęca do siebie), uczy/trenuje w praktyce oraz z góry nie zakłada następnej wizyty. :)
Dziecko jest chłonne, jak gąbka. Jeżeli programują go nieodpowiedni ludzie, to praktycznie nie ma szans, aby nie nauczyło się danego programu. O ile dziecko nie było mocno izolowane, miało szansę poznać więcej programów, niż tylko „Najbliższa Rodzina”.
Na szczęście, pamięć ludzka jest dość obszerna i tylko od nas zależy to, po który program sięgniemy. Co najciekawsze, że możemy być własnymi producentami, projektantami, programistami – monopol nie jest dobry dla nikogo. :)
Mając już pewien bagaż – nie zawsze najlepszych wzorców – pozostaje rozszerzanie funkcjonalności naszego oprogramowania – nabywanie nowych doświadczeń, szukanie nowych, lepszych nauczycieli.
Na co dzień korzystam z rozwiązań Open Source (ang. Otwarte Źródło). Nie chodzi tu o cenę (jest za darmo), lecz o możliwość podglądu kodu – jak to ktoś zrobił. Dzięki Alex! :)
Pozdrawiam serdecznie,
Sokole Oko
Bardzo fajny temat i aktualny.
Co więcej – nie musi to być rola „agresor – ofiara”, ale często są różne małe „głupotki”.
Bardzo dobrze pokazuje to reklama ING, gdzie „synuś” prosi mamę o „załatwienie kredyty”.
Zresztą – nasza niska samoocena często wynika z tego, że „wynieśliśmy to z domu”.
Osobiście np. dość długo uczyłem się oszczędzać pieniądze, ponieważ nie jest to praktyką w domu moich rodziców.
I nie oznacza to, że „role” rodziców są złe (czasami są i dobre przykłady czy role). Ale ważne, by świadomie je odgrywać.
Alex, napisałeś w odpowiedzi dla Futrzaka:
„Zarówno dla mnie jak i kilku Czytelników samo uświadomienie sobie opisywanych zjawisk spowodowało stosunkowo szybko bardzo duże zmiany na plus”
Dodam, że to zależy od sposobu „rozgryzienia” sprawy. Niektórzy nie mogą długo poradzić sobie z jakimiś zmianami, dopóki nie natrafią na wyjaśnienie przemawiające do nich odpowiednio głęboko – AHA moment :)
Pozdrawiam
Tomek
Uświadomienie sobie istnienia nabytych w rodzinie skryptów, przetrawienie ich i odrzucenie, bądź wybranie tego, co nam odpowiada, uświadomienie sobie faktu, że nie koniecznie trzeba się z rodzicami zgadzać, że każdy ma prawo do własnych decyzji i życia na własną rękę to IMHO najważniejsze zadanie dojrzewania.
Zgadzam się z Tomkiem Ciamulskim, że czasem wystarczy dosłownie chwila, żeby się klocki w głowie przestawiły. Sama tego doświadczyłam. Mój problem dotyczył nadmiernej potrzeby kontroli w bliskich związkach z mężczyznami. Po przeczytaniu pewnego poradnika udało mi się moje nastawienie i zachowanie zmienić dosłownie z dnia na dzień.
Bardzo trafna myśl z przyjmowaniem innych, dobrze nam znanych ról Alex – nigdy tak na to nie patrzyłem, ale gdy teraz zastanowiłem się nad tym, zauważyłem, jakie to prawdziwe.
Co do zmiany naszych podejść w dorosłym wieku, rzeczywiście może być to trudne, bo jako dzieci jak to już wielu tu napisało jesteśmy bardzo chłonni i rzeczy nauczone osadzają się w nas bardzo głęboko. Nie tyle może wymaga to wtedy od razu wizyty u psychoterapeuty, co silnej świadomości naszych uwarunkowań i działania przez pewien czas „pod prąd” naszych uczuć. Ja na przykład nie tak dawno uświadomiłem sobie, że z dzieciństwa wyniosłem pewien rodzaj podległości, jako, że czasem kara za niespełnianie się do zaleceń była słona. :) Wiązało się to w dojrzalszym życiu z silną chęcią spełniania oczekiwań innych, nierzadko kosztem swojego szczęścia. Zacząłem z tym walkę, ale nawet teraz, gdy ze względu na swój interes (w dobrym tego słowa znaczeniu) decyduję się na postąpienie niezgodne z zaleceniami, czuję gdzieś w głębi głos mówiący mi, żebym tego nie robił, że to złe. :) Podejrzewam, że jeszcze trochę on ze mną pozostanie, ale wiedząc, że podążam teraz we właściwym kierunku, tak bardzo mi to nie przeszkadza. Najważniejsza jest właśnie ta świadomość siebie, mechanizmów, które nami rządzą, wtedy możemy podjąć odpowiednie kroki ku lepszemu.
Witam
Sądzę, że osoby które potrafią spojrzeć na siebie z dystansu, krytycznie ale oczywiście nie są nastawiene do życia negatywnie i biernie będą w stanie uzyć wskazówki zawarte w powyższym poście :)
Mi osobiście ten post skojarzył się ze starym powiedzeniem „czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci” :) i sądzę, że jest dużo prawdy w tym przysłowiu, tylko zazwyczaj jesteśmy tak zajęci i zabiegani, że nie możemy znaleść czasu na chwilkę refleksji nad sobą samym i otoczeniem. Jednak ten blog jest dla mnie taką przystanią, gdzie można przycumować i zastanowić się nad optymalnym i upragnionym dla nas kursem na drodze życia i pożycia :)
Pozdrawiam
Jarek
Każdy z nas pisze swój „program” opierając się na tym co obserwuje i czego doświadcza. Od każdego człowieka przejmuje jakieś zachowania, jakieś cechy i przekształca ( lub nie ) pod siebie. Dlatego zgadzam się z tym co wielokrotnie podkreśla Alex, żeby dobierać sobie odpowiednio towarzystwo. Jednak rodziny nie wybieramy, a to oni są, na początku naszego życia odpowiedzialni za wzorce, które w nas wpajają. Przemyślenie i zajrzenie w głąb siebie, a następnie wypisanie wszelkich rzeczy, które uważamy za nieodpowiednie, znalezienie antidotum na nie i natychmiastowe wprowadzenie tych zmian, pomaga w naszym rozwoju. Taka analiza i napisanie nowego programu dla siebie samego. :)
Pozdrawiam Jarek :)
Mam nadzieję, że dziś moje myśli nie uciekną zbytnio od głównego tematu. :)
Trochę wspomnień – moja socjalizacja przebiegała w warunkach dalekich od powszechnie uznawanych za normalne. Owa patologia miała tę zaletę, że pozostawiony samemu sobie, żyjąc w świecie pełnym chaosu szybko zacząłem poszukiwać swoich dróg, gdyż nie miałem podanych gotowych wzorców. Oczywiście przez to moja młodość była burzliwa i pełna problemów w kontaktach z innymi ludźmi – tymi „podporządkowanymi”, jednak z perspektywy lat uważam, że warto było zapłacić tę cenę za poczucie wolności. To poczucie wyobcowania i buntu przeciw systemowi, normom a nawet wartościom społecznym sprawiło, że zainteresowałem się socjologią, która nie tylko potwierdziła to, co od dawna intuicyjnie wiedziałem, ale także pozwoliła poznać mechanizmy, za pomocą których społeczeństwo wpływa na swoich członków. Można powiedzieć, że bardzo szybko sam zacząłem się programować, choć niestety nie zawsze w kierunku optymalnym i zbyt często korzystając z niewłaściwych wzorców.
Warto mieć świadomość tego, w jaki sposób wpływają na nas inne osoby i społeczeństwo. Według mnie to podstawa świadomego życia. Jednak rozmawiałem na ten temat z wieloma osobami, które uciekają przed taką wiedzą w świat, w którym odpowiedzi na trudne pytania podane są na tacy – żona, pies, mieszkanie, samochód na pokaz, w niedziele do kościółka i nie wychylać się, bo „co ludzie powiedzą”. Zaś wszelka inność wywołuje u nich zgorszenie i strach, wszak zaburza ich uporządkowany świat. Zapewne niełatwo jest powiedzieć sobie, że świat który zastaliśmy niekoniecznie jest najlepszy dla nas, że wiele spraw, które od dzieciństwa uważaliśmy za pewniki są tylko pozorami.
Pozdrawiam
Witam!
Post Alexa oraz komentarze Czytelników przypomniały mi o tym, jak wiele lat temu byłam zaskoczona swoją reakcją po lekturze książki Anthony’ego de Mello „Przebudzenie”, którą polecił mi znajomy. Miałam wtedy kilkanaście lat i nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy analizowanie spraw, o których tutaj rozmawiamy. Ów znajomy dając mi książkę powiedział, że nie powinnam jej czytać, jeśli jestem podatna na sugestie. Nie dopytałam wówczas, co ma na myśli, ale odebrałam to mniej więcej tak, jak gdyby ktoś mi powiedział: „nie czytaj blogu Alexa, bo ten facet może ci porządnie namieszać w głowie i zaczniesz inaczej patrzeć na pewne sprawy”. Miałby rację, tak na marginesie… :)
Zamieszczam fragment wspomnianej książki:
„Wciąż spotykam ludzi, biorących udział w sesjach terapeutycznych, którzy są całkowicie nieobecni. Obecni są natomiast ich ojcowie, ich matki, ale nie oni sami. Oni nigdy nie byli obecni. „Żyje, ale to nie jestem ja, to mój ojciec we mnie”.(…). Mógłbym przeanalizować cię kawałek po kawałku i pytać: od kogo pochodzi to zdanie: od ojca, matki, babci, dziadka, od kogo? Kto żyje w tobie? (…) Pomówmy o mechanicznym życiu, które wdrukowano w ciebie. Jesteś ogromnie pewien rozmaitych rzeczy i sądzisz, że to ty jesteś tym, który jest ich tak pewien. Ale czy jest tak naprawdę? Będziesz musiał być bardzo świadom wszystkiego, by zrozumieć, że być może to, co ty nazywasz „ja”, jest prostym konglomeratem doświadczeń, uwarunkowań i programowania.”
Dziś, gdy odnalazłam powyższy tekst w internecie, widzę że nie wywiera już na mnie większego wrażenia. Pewnie dlatego, że z biegiem lat moja świadomość wzrosła i od tamtego czasu przeczytałam sporo publikacji o podobnym wydźwięku. Jednak na tamten czas kontakt z takim przekazem był dla mnie prawdziwym przełomem w sposobie myślenia o sobie w kontekście społecznym.
Pozdrawiam serdecznie,
Magda
Witajcie,
Post porusza bardzo istotną kwestię. Ćwiczenie intelektualne, które zaproponował Alex (samoanaliza) doprowadziło mnie dziś kilkukrotnie do stanu zdumienia – w szczegóły jednak nie będę się zagłębiać :).
Magda, fajnie, że zacytowałaś fragment z Przebudzenia. Tym fragmentem natchnęłaś mnie do ponownego przeczytania książki, co było strzałem w dziesiątkę.
Pozdrawiam
@Alex:
tak, w wielu wypadkach samo uswiadomienie sobie czegos spada na nas „jak grom z jasnego nieba” :)
Ale tez z drugiej strony piszac co powyzej mialam na mysli dwa przyklady:
– moja wlasna walke z niesmialoscia, z ktora musialam sie zmagac dnia kazdego, przez pare lat, a i tak jeszcze czasem lapie mnie za gardlo w najmniej oczekiwanych momentach (niesmialosc to dobry przyklad, bo wielu ludzi godzi sie z tym na zasadzie „taki juz jestem i nie ma sensu sie szarpac”);
– przyjaciolke, ktora byla typowa ofiara. Ona doskonale wiedziala, skad jej sie to wzielo (bardzo toksyczna matka i patologiczna rodzina), na plaszczyznie rozumowej WIEDZIALA co ma robic, a jednal dawala sie oszukiwac, wykorzystywac, az wreszcie okrasc osobie, ktora kochala; ta osoba potem jeszcze z zemsty zabila jej psa i zepsula samochod.
Ja stalam z boku zupelnie bezradna patrzac, jak ona sama sie niszczy. Ba, chodzila na terapie i tez nic to nie dalo :(
No, ale na cale szczescie wiekszosc ludzi nie jest az tak psychicznie uszkodzona i fakt, psychoterapeuty nie powinno sie naduzywac.
Ja sama uwazam, ze dobry, zaufany i inteligentny przyjaciel moze zrobic wiecej niz psychoterapeuta, ktory obwarowany jest setka najrozniejszych regul w swoim zawodzie.
@Grąbkowski Marcin:
„Zgadzam się z wami Panowie co do tego, że tego typu programy są w każdym z nas”
— czesto sie zdarza, ze na roznych forach internetowych jestem brana za mezczyzne :)))
Witam,
dziękuję za ciekawy temat do przemyśleń. Ze wstydem przyznaję, że nigdy nie zastanawiałam się kompleksowo nad nieświadomie realizowanymi przeze mnie programami – ale i tak udało mi się kilka takich znaleźć i zdecydowanie poprawiło mi to jakość życia :-)
Idąc dalej – dobrze byłoby też się zastanowić nad „programami” nabytymi w życiu dorosłym (dla mnie to kolejne kilkanaście lat)…
Bardzo dziękuję za inspirację :-)
Witam,
Jak nie nauczyć się programu „Narzekanie na innych”?
Wczoraj – myślami parę tygodni temu – rzuciłem czytanie i komentowanie pewnego blogu – z branży IT – który skupia narzekaczy na swoich kontrahentów – włącznie z autorem.
Forma blogu była od początku dość luźna – zabarwienie lekko humorystyczne. Myślałem, że narzekanie to był jakiś stan przejściowy. Okazało się, że to narzędzie ekspresji – wypowiadają się tam „etatowi” narzekacze.
Kontrahent, klient czy partner życiowy jest taki, jakiego sobie wybieramy. Możemy mieć pretensję wyłącznie do siebie. Nigdy więcej nie będę korzystał z podobnego oprogramowania, bo jeszcze czymś „niechcący” przesiąknę. :)
Pozdrawiam,
Sokole Oko
A co powiecie na temat: jak wychowywać dzieci by zbytnio nie zaprogramować?
Do pewnego stopnia ciężko od tego uciec: chłopak-dziewczyna, starszy-młodszy, silniejszy-słabszy itp
Najbardziej jednak chodzi o „programy emocjonalne”, które są obciążeniem na przyszłość.
Czasami sam się zastanawiam czy program na zasadzie: odważny, pewny siebie, otwarty, kreatywny, świadomy wewnętrznych emocji itp jest obiektywnie słusznym programem? Po namyśle sądzę, że to jest słuszna baza do późniejszego bardziej samoświadomego zgłębiania siebie w okresie dojrzewania i dalej.
Paradoks w decyzji o posiadaniu dzieci polega na tym by druga strona chciała tego samego a przede wszystkim była na podobnym etapie samoświadomości i samorozwoju – wtedy obie strony będa wspólnie dążyły to tego samego – pozwoleniu dziecku na pokazanie kim ono jest poprzez samodzielne odkrywanie wielu spraw.
To jest niesamowita radość, gdzie jako człowiek w dużym stopniu odciążony z przeszłości (najlepiej maksymalnie ile się da) świadomie obserwujesz rozwój nowego człowieka. Facetowi to łatwiej pisać bo matka zawsze będzie kodowała przynajmniej jeden podstawowy program – to jest moje dziecko.
Praca nad sobą jest w swoim tempie razem z wartościami które wyznajesz, natomiast wychowywanie dziecka ma swoja dynamikę, otoczenie, na wszystko ciężko mieć wpływ.
A radość i satysfakcja z tego, że dziecko nie żyje życiem rodziców po wielu latach.
Ciekawy jestem co myślą na ten temat inni Rodzice lub przyszli Rodzice.
Pozdrawiam
Witek
Witku,
sam wiesz bo o tym piszesz ile radości daje rozwój dziecka . Własciwe wychowanie (hm co to wogóle znaczy)np. młody człowiek znający swoją wartość , bo rodzice go chwalili, wspierali w rozwoju, słuchali co ma do powiedzenia , ale również wskazywali co jest nie tak i jak można to zrobić inaczej. Aby tak było ja najpierw sprawdziłam „swoje oprogramowanie” i w 98% usunęłam, choc czasami coś się zawieruszy , ale umiem to rozpoznać. Zacząć należy od siebie, zastanowić się jak chciałabym mając naście lat żyć i zapytać swoje dziecko co ono na ten temat myśli. Może się okazać, ze jego wizja działania jest lepsza. Oczywiście ,że nie można mieć wpływu na wszystko, niektóre błędy dziecko powinno popełnic samo, lepiej je zapamięta. Ważne , aby w rodzicu miało wsparcie , a nie sędziego, który będzie oceniał, a już nie do pomyślenia aby zawstydzał.Wtedy nie musisz się bać o dziecko, bo macie do siebie zaufanie. Niestety , ta postawa nie jest popularna.
Wiemy przecież , ze strach przed skutkami działania, sprawia,że trudno jest działać, ale skutki zazwyczaj da sie przeżyć :-). Wydaje mi się , że niekiedy rodzice, a zwłaszcza mamy koniecznie chcą żyć życiem dziecka, zapominają wtedy o sobie „mamusieją” , a dzieci czują się jak na sznurku. A można być kobietą majacą swoje życie i wspaniałą mamą, wiesz mi dzieci to widzą i są szczęśliwe.
Obserwując siebie na codzień , bedąc świadomym swojego życia nie zaprogramujemy się na nowo.
Jak wspominałam w innym komentarzu lubię czasem zapytać osób bezdzietnych jaki jest ich ogląd na nurtująca mnie sprawę i mam już obraz czy wskoczyłam na programowanie czy jeszcze nie i myślę.
Pozdrawiam ciepło
Krysia
Dzieci trzeba traktować tak samo jak dorosłych, z szacunkiem, zaufaniem i uważnością. Poza tym trzeba im dawać dobry przykład w asertywny sposób układając sobie stosunki z innymi ludźmi i z samymi dziećmi. Trzeba im umożliwić przeżywanie świata na ich własny sposób, zamiast je przed światem chować; powinny mieć możliwość nawiązywania bliskich relacji także poza rodziną i uczenia się od ludzi nie należących do rodziny.
To wszystko przed rodzinnym programowaniem nie uchroni, więc należy także pozwolić dzieciom dorosnąć, podejmować ich własne decyzje, odseparować się od rodziny żeby mogły spojrzeć na układ rodzinny z zewnątrz, ocenić go i wziąć z niego to co, uznają za stosowne.
Alex, napisałeś, że: „Może tak jest a może nie. Zarówno dla mnie jak i kilku Czytelników samo uświadomienie sobie opisywanych zjawisk spowodowało stosunkowo szybko bardzo duże
zmiany na plus, na przykład poprzez wpływ na nasz proces podejmowania decyzji lub przejęcie kontroli nad zastosowaniem istniejących w nas programów. Ja pierwszy raz
uświadomiłem sobie to i podjąłem nieporadne, ale dość skuteczne działania jak miałem 13 lat więc nie straszmy Czytelników latami pracy i psychoterapeutą
W tych dziedzinach tez działa Zasada Pareto (http://alexba.eu/2006-10-11/tematy-rozne/jak-rozszerzac-swoj-zakres-swobody-i-jakosc-zycia-cz2/) a przesunięcie opisywanych w tym
poście rzeczy z tzw. zakresu nieuświadomionego do uświadomionego może zdziałać cuda”.
Mnie zastanawia to, w jaki konkretnie sposób dziecko w tak młodym wieku może się zmienić. Zwracam się do Ciebie Alex z pytaniami:
– Jakie konkretnie działania wtedy podjąłeś?
– Jak można pomóc młodemu człowiekowi „wyskoczyć” z niekorzystnego w naszym świetle programu (działania o charakterze agresywnym)?
Zastanawiam się również nad tym, dlaczego taka osoba wykazuje agresywne zachowania nie tylko w stosunku do obcych (przede wszystkim), ale i swoich przyjaciół (bardzo, bardzo rzadko, ale jednak)? Dlaczego w ten sposób postępuje? Co w ten sposób stara się osiągnąć?
—
jwojtas, napisałeś: „Każdy z nas pisze swój „program” opierając się na tym co obserwuje i czego doświadcza. Od każdego człowieka przejmuje jakieś zachowania, jakieś cechy i
przekształca ( lub nie ) pod siebie”.
Ale czy zawsze tak jest? Jeśli ktoś przez procent swojego życia obraca się w środowisku ludzi, których zachowania nie akceptuje, to czy ten brak akceptacji nie spowoduje
automatycznego odrzucenia i niepowielania tych zachowań w bliższej lub dalszej przyszłości? Jak wynika z Waszych doświadczeń?
Pozdrawiam Wszystkich.
Odnosnie programow nabytych w zyciu doroslym, ktore sa wykorzystywane przez najrozniejszych ludzi, polecam ksiazke „Wywieranie wplywu na ludzi” autorstwa Roberta Cialdiniego.
W przystepny sposob, na przykladach, opisuje jak w doroslym zyciu podlegamy manipulacjom, nawet sobie z tego nie zdajac sprawy, wyjasnia mechanizmy (czyli jakie programy nami w tym momencie steruja) i radzi, jak sie bronic.
KrysiaS
Odnośnie jednej kwestii, może czepiam się szczegółów: „sam wiesz bo o tym piszesz ile radości daje rozwój dziecka”.
Właśnie tu jest zakodowany kolejny ukryty program: jeśli dziecko jest radosne to wszystko jest ok, kochamy dziecko jak jest radosne i ono nas tez wtedy…
Może nie miałaś tego dokładnie na myśli ale obserwuje u wielu osób w otoczeniu i u siebie podobny program z którym ostro walczę.
To już jest pułapka na wejściu bo dziecko czuje się (może czuć się) nie kochane jak nie sprawia radości, jak ma porażki itp
W ogóle ciężka droga dla Rodzica częściowo uświadomionego na drodze swojego samorozwoju.
Sprowadzając rzecz do absurdu to maksymalnie uświadomiony i odczyszczony z różnych programów Rodzic by skupić się na własnym samorozwoju powinien dla swojego „dobra” ograniczyć liczbę dzieci lub ich nie mieć wcale. Spróbujcie sobie odpowiedzieć na pytanie czy macie wpływ na pozostałe osoby w przedszkolu, szkole, na podwórku itp. Dlatego tak ważne są pierwsze 3-4 lata, zanim młody człowiek pójdzie bardziej w świat – by potem tylko „odczyszczać” na bieżąco niechciane programy.
Tak rozważając decyzja o nieposiadaniu dzieci jest w pewnym stopniu wysokim rodzajem samoświadomości. Jak sądzicie?
pozdrawiam
Witek
Dzieci powinny mieć (moje mają) przekazaną informację nie tylko słowną , ale też wynikajaca z naszej postawy i zachowania, że są kochane bez względu na to czy są wesołe czy smutne. „Kochanie „drugiego człowieka nie zależy od tego jaki jest. Miłość to uczucie, które jest w nas . To uczucie okazuje się właśnie w szacunku dla poglądów, zachowania, nastrojów, zainteresowań dziecka lub dorosłego.
Zgadzam się z Twoim Witku pogladem , ze ważne są poczatkowe lata , zanim młody człowiek pójdzie w świat.
Faktem jest, ze świadomie podjęta decyzja o nieposiadaniu dzieci świadczy o wysokiej samoświadomości.
Pozdrawiam słonecznie
Cześć Alex
Może mógłbyś w przyszłości wypowiedzieć się na temat jak, z taktem, odmawiać rodzinie i znajomym, pożyczek pienieżnych? Nie piszę o przypadkach konieczności wyżej, ale o ludziach typu ninja, którzy z własnej winy popadli w tarapaty finansowe i są na ogół bardzo nieodpowiedzialni . Np. wyrzucony z pracy za pijaństwo chce pożyczyć 40 tys. na wesele, bo narzeczona w ciąży.
Większość zagadniętych ucieka się do oczywistego kłamstwa, że akurat nie ma pieniędzy, wiedząc, że szanse na ich odzyskanie są nieomal zerowe. Powoduje to sporo niesnasek w rodzinie, często zupełnie nieproporcjonalnych do odmowy.
Pozdrawiam
Piotr
Witku, napisałeś
>>>Rodzic by skupić się na własnym samorozwoju powinien dla swojego “dobra” ograniczyć liczbę dzieci lub ich nie mieć wcale.
To nieprawda, delikatnie mówiąc. Posiadanie dzieci często zmusza Cię do samorozwoju, bardziej niż cokolwiek innego. Można się w swoim dziecku przejrzeć jak w lustrze, bo ono bardzo szybko uczy się różnych naszych gierek, często powtarzanych banałów, manieryzmów itd. i widać to jak na dłoni; zadaje pytania, jakich nikt inny Ci nie zada i chcąc nie chcąc musisz się zastanawiać nad odpowiedziami; jeśli je kochasz uczysz się empatii, spontaniczności; odkrywasz lub przypominasz sobie przyjemne zajęcia artystyczne, sportowe. Posiadanie dziecka zmusza do zastanowienia się, co jest dla Ciebie w życiu istotne; jakie wartości chciałbyś dziecku przekazać. Wielu znanym mi kobietom urodzenie dziecka pozwoliło zyskać pewność siebie, rozwinąć kontakty społeczne, w pełni dostrzec i docenić swoją kobiecość.
Mając dziecko zaczynasz bardziej rozumieć swoich rodziców, tym wyraźniej widzisz to programowanie, o którym mowa w tym wątku. Uczysz się odpuszczać sobie nieistotne sprawy.
Jeśli rozwój duchowy rozumieć jako umiejętność spojrzenia poza własne ograniczenia i dostrzeżenia w innym człowieku takiej samej jak Ty czującej, myślącej istoty, to chyba nie ma łatwiejszego sposobu na to niż nawiązując bliski kontakt z własnym dzieckiem.
Poza tym uczysz się cierpliwości, lepienia z plasteliny, spierania plam z odzieży, szycia kostiumów na bale przebierańców, powtarzasz sobie tabliczkę mnożenia i wyjatki ortograficzne, i wiele, wiele innych ;)
Jeszcze do Witka.
Przecież samorozwój to poszerzanie naszych możliwości i samowiedzy, naprawdę widzisz na to jakiś lepszy sposób niż zmiana, nowe doświadczenia, postawienie się w nowej sytuacji?
Magda
„Posiadanie dzieci często zmusza Cię do samorozwoju, bardziej niż cokolwiek innego.”
Oczywiście, że wymusza. Ale w samorozwoju chodzi wg mnie o własne chęci, własne tempo i bieżące korekty. A w tym czasie – zanim Ty się samo-rozwiniesz – przekażesz dziecku swoje programy, których będzie musiało się oduczać i nie dostrzeżesz tych które inni programują w nim. Są dwie sytuacje równowagi w tej „grze”: albo w ogóle się nie przejmujemy cudzymi programami, społeczeństwem i niech się dziecko chowa aby zdrowe i wtedy ani Ty nie jesteś świadoma problemów ani ono. Druga sytuacja – pełna samoświadomość, oczyszczenie i życie swoim życiem i druga strona związku również i dopiero w takim układzie posiadanie i wychowywanie dzieci z bieżącymi korektami bardziej u nich niz u siebie. To drugie jest trudniejsze, nie mowie, ze niewykonalne ale trudniejsze niż pierwsze.
Czytelnicy tego bloga z pewnością weszli na ścieżkę tego drugiego wariantu i to od nich zależy: kiedy. A im później tym wątpliwości będzie mniej czy więcej?
Witku, takich czarno-białych sytuacji o jakich piszesz w ogóle w życiu nie ma. Pełna samoświadomość i oczyszczenie z wszelkiego wdrukowania to mityczne zjawisko, którego nie dostąpił jak na razie jeszcze nawet Dalaj Lama ;) Marne szanse, że kiedykolwiek spotka to Ciebie czy mnie. Własne, wybrane tempo samorozwoju i bieżące korekty to też luksus niedostępny dla śmiertelników. Żeby się rozwijać musisz ciągle stawać przed nowymi wyzwaniami i nigdy tak naprawdę nie wiesz dokąd Cię doprowadzą.
Oczywiście ze sprowadzeniem dzieci na świat nie ma się co spieszyć, jeśli nie czujesz się gotowy, ale to kompletnie inny temat do rozmowy.
Magda – pełna zgoda dla dorosłego człowieka. Ale co na to dzieci takiego świadomego człowieka. Co im powiesz w ich wieku 15-20lat? Sorry – strzegłam Cię jak mogłam, coś masz tam wdrukowane, generalnie jesteś sobą ale jak coś czujesz, że nie pasuje to się oczyść na swój sposób.
Prosty przykład: dziecko się przewraca i mama/teściowa/dziadek podbiega, przytula i mówi: „nie płacz, no już już dobrze, dobrze, nie ma powodu do płaczu, no już nie płacz itd” , to nawet obce osoby na zwykłym placu zabaw tak się zachowują. A takich sytuacji są dziesiątki. Nie możesz się przed tym za bardzo ustrzec. Ok inaczej jak już młody człowiek ma te 6 lub więcej lat i ma już jakąś możliwość użycia swojej logiki ale 2-3 latek? Rodziny nie odseparujesz.
To stawaniem ciągle przed nowymi wyzwaniami to chyba przesadzasz z tym „muszeniem”. Wystarczy chcieć. Podobnie z luksusem – samorozwój albo dostosowanie się do tempa innych na swoje własne życzenie.
Paradoksalnie niektóre szkoły zakonne są lepsze od państwowych min z tego powodu – są prowadzone przez bardziej samoświadome osoby które szanują emocje drugiej strony a nie tylko wiedzę.
Gotowym się można czuć tylko po prostu jest tyle czynników na które nie masz wpływu, że jest duże ryzyko zejścia z obranej ścieżki.
Witek nie wiem czy dobrze zrozumiałem Twoją wypowiedź, ale idąc podobnym rozumowaniem nie powinienem wstawać z łóżka, bo może się przewrócę? :)
Zgodzę się z Witkiem, że od programowania nie uciekniemy, ale post miał chyba na celu uświadomienie nam istnienia tego faktu i szukanie rozwiązań, nie ma panaceum na wszystko, ale odprogramować niektóre wzorce można z powodzeniem i warto być tego świadomy.
W moim poprzednim poście były dwie kwestie:
1. Szanowanie cudzej uświadomionej decyzji o nieposiadaniu dzieci w celu własnego samorozwoju.
2. Nie tłumienie żadnych negatywnych emocji u drugiej osoby a szczególnie u dzieci.
Jako, że ciężko mi znaleźć wyjaśnienie różnicy pomiędzy zapisywaniem „informacji” w momencie pozytywnej emocji i negatywnej podam angielski link http://www.rc.org/theory/index.html . To jest pokoleniowo zapisany negatywny program na reakcje na negatywne emocje w sytuacji niebezpieczeństwa.
Chodzi o to by we własnym domu z własnymi dziećmi na wejściu nie powtarzać jako uświadomiona osoba zatrutych programów, co często robimy nieświadomie.
Marcin Grąbkowski
Piszesz: „Na początek próbuj z całych swych sił naprawić sam siebie, jeśli pomimo usilnych prób nie wychodzi, poproś o pomoc kogoś kto będzie potrafił Ci pomóc we własnej zmianie. „
To jest słuszne, z tym że z mojego punktu widzenia, pominąwszy jakieś traumatyczne przeżycia i radzenie sobie z nimi, psychoterapeuta rzadko będzie właściwa osobą, z która należy rozmawiać.
Sokole Oko
Piszesz: „Myślę, że dobry nauczyciel jest psychoterapeutą „
Uważaj z takimi określeniami, inaczej skończymy jak pewna pożałowania godna grupa polskich polityków, którzy używają słów niezgodnie z ich przyjętym w naszym języku znaczeniami. To jest spadek po ciemnych czasach komuny, kiedy takie zachowania władzy i mediów były na porządku dziennym, ale w Waszym pokoleniu juz czas się z tym pożegnać.
Nauczyciel to nauczyciel, psychoterapeuta to psychoterapeuta.
Jarek Bednarz
Piszesz: „czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci „
problem polega na tym, że my sami przewaznie nie czujemy tego zapachu :-)
Jwojtas
Zgoda z tym co napisałeś za wyjątkiem „natychmiastowe wprowadzenie tych zmian „
Nie zawsze da sie je wprowadzić natychmiast, niemniej uświadomienie sobie wspomnianych w poście ról, czy tez innych programów jest pierwszym krokiem do zmiany
PiotrP
Napisałeś: „Jednak rozmawiałem na ten temat z wieloma osobami, które uciekają przed taką wiedzą w świat, w którym odpowiedzi na trudne pytania podane są na tacy – żona, pies, mieszkanie, samochód na pokaz, w niedziele do kościółka i nie wychylać się, bo „co ludzie powiedzą”. Zaś wszelka inność wywołuje u nich zgorszenie i strach, wszak zaburza ich uporządkowany świat.”
Takie postawy można znaleźć czasem nawet na tym blogu, choć bardziej w odniesieniu do cząstkowych spraw. Z drugiej strony, kto z nas tego w jakim okresie życia nie miał? :-)
Magda UH
Dziękuję za przytoczony cytat z de Mello. Czytałem te książkę tak dawno, że nie pamiętałem jej treści, a to dość dobrze ilustruje problematykę poruszoną w poście. Trzeba będzie odnaleźć gdzieś tego klasyka :-)
Marta
Piszesz: „Ćwiczenie intelektualne, które zaproponował Alex (samoanaliza) doprowadziło mnie dziś kilkukrotnie do stanu zdumienia „
Nie tylko Ciebie :-)
Futrzak
Takie przypadki njak te opisane w Twoim komentarzu sie zdarzają, ale nie róbmy z tego reguły.
Piszesz: „..uwazam, ze dobry, zaufany i inteligentny przyjaciel moze zrobic wiecej niz psychoterapeuta, ktory obwarowany jest setka najrozniejszych regul w swoim zawodzie. „
Zgadzam się w 100% zwłaszcza jeśli ten przyjaciel ma dość sporo doświadczenia życiowego (czyta- sam narobił i przeżył wystarczająco dużo głupstw :-))
Elżbieta
Proszę bardzo, powodzenia w eksploracji
Witek
Kwestia wychowania dzieci wychodzi poza zakres tego postu, więc pozwól, że ja nie będę się do niej tutaj odnosił.
KrysiaS
Ciekawy komentarz, ale podobnie jak w przypadku Witka nie będę się do niego teraz bliżej odnosił.
To samo dotyczy wypowiedzi kilku innych Czytelników, którym ten temat najwyraźniej się spodobał :-) Może ktoś napisze post gościnny? :-)
Zuek
Odnosząc sie do mojego doświadczenia, kiedy miałem ok. 13 lat napisałeś: „Mnie zastanawia to, w jaki konkretnie sposób dziecko w tak młodym wieku może się zmienić. Zwracam się do Ciebie Alex z pytaniami:
Jakie konkretnie działania wtedy podjąłeś? „
U mnie to było tak: Mój ojciec, posiadając różne zalety nie należał do najprzyjaźniej nastawionych ludzi na tej ziemi. Jego „nie bo nie” było często stosowana forma pokazania „władzy” nad innymi, co bardzo mi przeszkadzało. Jak większość dzieci „podłapałem” ten program, z czego kompletnie nie zdawałem sobie sprawy. Kiedyś jak miałem 13 lat mój młodszy brat poprosił mnie o coś, co bezproblemowo mogłem dla niego zrobić, a jednak nieprzyjaźnie go „spławiłem”. W tym samym momencie uświadomiłem sobie jakoś, że postąpiłem dokładnie tak samo jak mój ojciec!!!
To było jak uderzenie obuchem w głowę i w tym aspekcie obudziło mnie do końca życia. Natychmiast przeprosiłem brata, oczywiście zrobiłem to o co mnie poprosił i odtąd się pilnowałem :-) Rezultaty widać do dziś, nawet na tym blogu :-)
Jako ciekawostka, ten stary program oczywiście nadal we mnie jest, wykorzystuję go kiedy na treningach muszę być dla kogoś sparringpartnerem odgrywającym rolę np. nieprzyjemnego klienta itp. :-)
Tak więc nawet tych „negatywnych” programów nie trzeba likwidować, wystarczy mieć na d nimi kontrolę :-)
Twoje nastepne pytanie „Jak można pomóc młodemu człowiekowi “wyskoczyć” z niekorzystnego w naszym świetle programu (działania o charakterze agresywnym)? „ to zupełnie inny temat, polecam poszukanie w tagach http://alexba.eu/tag/tresura/
Piotr Paszyński
Dawno nie miałem takiej sytuacji, ale mogę sobie wyobrazić następujące scenariusze:
prosta odmowa „nie” bez podania przyczyn. Jeżeli dana osoba nalega to walisz prosto z mostu, że nie widzisz szans na zwrot. Sama chciała „konsultacji”
pytasz „kiedy i w jaki sposób zamierzasz mi te pieniądze zwrócić”. Nie zadowalasz sie zdawkową odpowiedzią, a jeśli ktoś przedstawi Ci plan, który sam uważa za wiarygodny (a Ty nie) to powiedz, że wchwili obecnej nie masz wolnych środków na takie cele (zgodnie z prawdą) i pociesz go, że przy takiej argumentacji każdy bank mu pożyczy :-)
Piszesz: „Powoduje to sporo niesnasek w rodzinie”
Takiej rodzinie trzeba zafundować „dietę” od Twojej osoby. Dieta czyni cuda :-)
Pozdrawiam wszystkich i zabieram się za post, który na pewno wzbudzi wiele emocji :-)
Alex
Alex,
Już odpowiadam, robiąc to zgodnie z jednym ze standardów cytowania (poprzedni temat). :)
Napisałeś:
„Piszesz (Sokole Oko): »Myślę, że dobry nauczyciel jest psychoterapeutą.«
Uważaj z takimi określeniami, inaczej skończymy jak pewna pożałowania godna grupa polskich polityków, którzy używają słów niezgodnie z ich przyjętym w naszym języku znaczeniami (…)”
Masz rację – mocno przejaskrawiłem temat – znaczeniowo. Jednak biorąc pod uwagę moich wszystkich nauczycieli zawodu (okolice komunikacji), najlepszymi byli Ci, którzy piastowali funkcje „zwykłych” nauczycieli (kierunki pedagogiczne, artystyczne, trenerzy sportowi), a niektórzy jednocześnie terapeutów (praca w dziećmi, młodzieżą). Mój wybór był świadomy, bo duża część tradycyjnych nauczycieli rzadko motywuje do zmian na lepsze. Także z tego powodu, jestem zwolennikiem nauki przez trening – działanie.
Pozdrawiam serdecznie,
Sokole Oko
zuek
Z automatu nic nie ma :) Moim zdaniem to zależy od człowieka w jaki sposób wykształcił w sobie „przejmowanie” danych cech, rozróżnienia jakie są „dobre”, a jakie „złe” i ewentualnie przejęcie lub odrzucenie. Są też ludzie którzy działają według przysłowia „Jak Bóg Kubie tak Kuba Bogu” i przybierają taką samą postawę jak osoba, która w nieodpowiedni sposób się zachowuje i sprawia przykrość. Chcą przez to pokazać osobie, w jaki sposób się czują, by ta zmieniła postawę. I tu może dojść do nieświadomego nauczenia się „złej” roli. Ja w swojej wypowiedzi pisze o świadomym wybieraniu tych cech, które uważamy za dobre i wprowadzeniu zmian.
Alex
Pisząc „natychmiastowe wprowadzenie tych zmian” chodziło mi by przejść do działania, żeby nie zatrzymać się na pierwszym kroku i rozmyślać „to bym zmienił”, a dalej nie robiąc zupełnie nic w tym kierunku. I dlaczego nie wprowadzać zmian od razu ? Dlaczego uważasz, że nie zawsze się da ?
Pozdrawiam Jarek :)
Alex jeszcze jedno zdanie do poprzedniej wypowiedzi bo mi gdzieś umknęło :)
Bo skoro „się nie da” to po co uświadamiać sobie coś co wymaga zmiany,a czego nie można zmienić ?
Pozdrawiam Jarek :)
Jwojtas
Pytasz: „I dlaczego nie wprowadzać zmian od razu ?”
Bo czasem koszt takiej natychmiastowej zmiany przekroczyłby spodziewane korzyści
dalej: „Dlaczego uważasz, że nie zawsze się da ?” ja tam miałem jeszcze słowo „natychmiast”, przeoczyłeś je?
Bo że nie wszystko da się zrobić/wprowadzić natychmiast to chyba dość oczywiste?
Pozdrawiam
Alex
Alex,
z jednej strony to, co piszesz, to prawda. Jana i oczywista. Gdy człowiek uzyska w danej chwili świadomość, że odtwarza jakieś wzorce, które mu przeszkadzają w życiu, może je zmienić. Wiem to z własnych doświadczeń, podobnych to Twoich – gdy coś zobaczę u siebie, co mi wyraźnie nie służy, i chcę to zmienić oraz ten proces zmian zaplanuję, to mi się to udaje…
Choć z drugiej strony – nauczyłam się też pokory wobec niemocy, swojej i innych osób, w różnych sytuacjach życiowych. Nasz mózg, też pamięć emocjonalna, przechowuje wiele zapamiętanych kodów reakcji na pewne okoliczności. Przy ekstremalnie silnych emocjach wracają dziwne rzeczy, których ani nie chcemy, ani świadomie ich nie wybieramy. Dlatego nie mówię ludziom, że zmiany są łatwe, proste i wykonalne. Bo nie dla każdego na ten moment tak jest. I nie w każdej sytuacji jest łatwo. Niejednokrotnie trzeba się mocno i długo napracować, aby z czymś sobie dać radę. Czy to działając autoterapeutycznie, czy korzystając z pomocy specjalistów.
Ale na pewno zgadzam się z Tobą Alex i to jest dla mnie duża radość że o tym mówisz – nie wszyscy potrzebują psychoterapii. Moim zdaniem większość ludzi przeżywając trudne sytuacje nie zawsze jej wymaga. Raczej brak im narzędzi, technik, konkretnych wskazówek, jak to robić, aby dać sobie radę z wdrukowanymi schematami, nawykowymi reakcjami. Oraz umiejętności i treningu. I zachęty od dobrego „pomagacza”, że można, że warto, że efekty mogą być czasem szybkie, czasem trochę odroczone w czasie, ale wtedy nie trzeba się zniechęcać… Jeśli powtarzaliśmy coś miliony razy, to trudno to wyeliminować w jednej chwili, z minuty na minutę. Trzeba trochę czasu, wytrwałości, konsekwencji, aby zastąpić stare kody tymi, które sami wybieramy i chcemy świadomie wprowadzać.
Mam wiele takich doświadczeń z pracy z ludźmi – wiem, że niektórzy w lot pojmują, o co chodzi i wprowadzają zmiany w swoje życie. Ale są też tacy, co na ten moment nie są w stanie zaskoczyć. Nauczyłam się akceptacji tej niemożności i pokory do swojej też bezsilności w takich przypadkach. Moja przyjaciółka to, co widziałam u niej jako prosty schemat do zmian, wyniesiony z domu rodzinnego, naprawiała w swoim życiu przez kilka lat, chodząc na terapię chyba 3 lata… I nie pomogła jej w pierwszym etapie ani moja wiedza, ani rady, ani podsuwane techniki – reagowała na nie oporem i niechęcią, nie przyjmowała ich i nie mogła wobec tego ich zastosować. Każdy ma swój własny czas, swoją drogę pracy nad sobą, swoje indywidualne doświadczenia. I należy mu na to pozwolić, gdy nie chce od nas przyjąć tego, co mu na tacy chcemy podać jak najlepiej i najładniej, gdyż nam smakowało i nas nasyciło.
Tak też czasem bywa z moimi klientami w mediacji, szczególnie w sprawach konfliktów związanych z rozstaniami, z rozwodami. Naprawdę czasem widać wyraźnie, że jedna osoba w lot dokonuje zmian, a druga – jakby w całkiem obcym języku się do niej mówiło, słyszy zupełnie coś innego i tego się uparcie trzyma. Nauczyłam się więc akceptacji tego, że jeśli ludzie wzajemnie nie mogą się usłyszeć i zrozumieć, czasem lepiej na ten moment się rozstać, niż męczyć wzajemnie. Bo co to za przyjemność dla dwojga osób, jeśli jedna oczekuje od drugiej zmian, a ta druga w żaden sposób jej nie rozumie, i nie może się zmienić, i tkwi w destrukcyjnych wzorcach. W rezultacie żali, zranień, pretensji, posądzeń o złą wolę (której na ogół nie ma, jest tylko brak świadomości tego, co się dzieje) rodzi się tyle, że trudno o to, aby coś konstruktywnego z tego wynikło. Oczywiście można podjąć terapię małżeńską, skorzystać z warsztatów dla par czy innej formy pomocy – ale to już jest osiągnięcie pewnego poziomu świadomości obydwu stron, wzajemności i podjęcie wspólnych decyzji.
Kiedyś, gdy zaczynałam swoją pracę mediatora w 1998 roku, byłam przekonana, że dysponuję taką metodą, dzięki której można pomóc uratować każdy związek, który przeżywa kryzys i rozpada się. I pewna tego, że wystarczy, że ludzie zechcą dobrowolnie, a będą mogli być razem szczęśliwi, nie rozwodzić się i wiele zmienić. Wieloletnie doświadczenie jednak pokazało mi, że czasem oboje tego nie chcą (bo taką a nie inną mają świadomość na dany moment), albo nie mogą wręcz. Albo – i tak jest najczęściej – jedna strona chce zmian, dokonuje ich, pracuje nad sobą i związkiem, a druga – z uporem maniaka tkwi we wzorcach, które na pierwszy rzut oka są negatywne i aż się same proszą o wyeliminowanie. Obecnie więc nie mam takich oczekiwań, że to, co dla mnie jest oczywiste, jasne i proste, będzie zawsze i wszędzie takie samo dla innych.
Funkcjonowanie człowieka to bardzo skomplikowane i złożone zagadnienie. Często na poziomie zaplanowania zmian naszych zachowań nie da się natychmiast zmienić tego, co na dnie duszy leży nie tknięte i nie zauważone… Ale wiem, że gdy ktoś zaczyna od tego, że widzi, co zmienić choćby w swojej komunikacji z innymi ludźmi, buduje w sobie motywację do pracy nad sobą, szuka swoich własnych metod, to zmiany następują holistycznie, też na innych poziomach. Tylko czasem bywa ciężej, trwa to dłużej, albo wymaga pomocy specjalistów…
Zgadzam się w pełni z Tobą Alex, że nie ma sensu straszyć ludzi tym, że to, co wynieśli z domu rodzinnego i innych doświadczeń (np. szkolnych) było tak traumatyczne, że bez pomocy terapeuty nie poradzą sobie w życiu. Lęk zabija siły twórcze, nie pozwala na podjęcie samodzielnych prób poradzenia sobie z problemem, wzięcia za niego odpowiedzialności. W relacji ze swoimi klientami zaczynam od wzmocnienia i dodania im sił, aby próbowali coś sami robić, nie zaczynając od destrukcyjnego założenia, że ich przypadek jest tak trudny, że i tak się nie uda…
W empatii dla innych ludzi pomagają mi też własne doświadczenia. Ze swojego własnego życia mam przykłady takich trudnych sytuacji i głębokich zranień, że samo uświadomienie ich sobie, nie wystarczyło mi, aby wyeliminować je natychmiast ze swojego odczuwania, myślenia. Ale ja lubię pracę nad sobą, nawet jak jest trudna i od razu mi nie wychodzi. Uważam, że na zmiany u innych mam niewielki wpływ (jeśli sami ich nie zechcą poczynić), a więc nie zaczynam od tego, aby im wytyczać kierunki zmian. Jeśli dzieje się coś trudnego w moich relacjach z innymi ludźmi, to traktuję to przede wszystkim jako lekcję dla mnie, i moja szansa na to, że coś z tym zrobię i że to będzie służyć mojemu rozwojowi.
Pozdrawiam serdecznie Ciebie Alex i wszystkie osoby, dla których ten temat jest żywy i napisały tu coś od siebie dla innych,
Alicja