Pytanie w tytule zadaję często ludziom, z którymi rozmawiam o zadowoleniu z życia i przeżywaniu w nim szczęśliwych momentów (a są to dwie różne sprawy, o czym napiszę trochę później)
Ku mojemu zdumieniu większość ludzi, po tym jak opowiedziała swoją mniej czy bardziej konkretną wizję przyszłego życia na powyższe pytanie odpowiada na dwa sposoby:
- „nie wiem”
- „bardzo dużo”
W tym pierwszym przypadku oznacza to, że dana osoba nawet nie zadała sobie trudu, aby zdobyć jakiekolwiek informacje o kosztach swojego preferowanego stylu życia. Jak już ktoś nie zadał sobie choć tyle trudu, to źle to rokuje jeśli chodzi o szanse faktycznego osiągnięcia tego celu.
W tym drugim źródłem takich wyobrażeń jest zapewne kolorowa prasa pisząca o życiu „sławnych i bogatych” oraz filmy, w których często bohaterowie nawet w domu (niezwykle eleganckim zresztą) chodzą ubrani w garnitury i krawaty (!!!).
To jest tak samo autentyczne, jak występujące tam kobiety, które budzą się po namiętnej nocy z kochankiem z nienagannym makijażem i fryzurą :-)
Dopóki patrzymy na to jako hollywoodzkie lub rodzime bajeczki, to jest OK, problem zaczyna się wtedy, kiedy nieświadomi ludzie zaczynają to traktować jako wzorce, lub konieczne elementy szczęśliwego życia.
W rezultacie wielu ludzi zaczyna przygodę z życiem od uwicia sobie na kredyt gniazdka i gromadzenia tam (też często na kredyt) najprzeróżniejszych przedmiotów, które już wkrótce po zakupie nie przyczyniają się w znaczący sposób do naszego uczucia szczęścia (bo szybko nam spowszedniały). To ma swoją cenę i dlatego tak dużo osób, cytując za Thoreau, „prowadzi życie w cichej desperacji” i „idzie przez życie wlokąc za sobą swoje meble”.
Często widzę zarówno w Polsce, jak i w Niemczech, że ktoś, kto za godzinę pracy zarabia 3-4% tego co ja mieszka w mieszkaniu o wiele bardziej reprezentacyjnym i drożej urządzonym niż moje. To mnie nieco dziwi, bo co prawda mógłbym po prostu pójść do sklepu i kupić sobie dowolne meble i elektronikę, tylko po co? Tego ostatniego pytania większość osób sobie nie zadaje i tak mamy mnóstwo eleganckich mieszkań, czy domów, które przez większość czasu stoją puste bo ich właściciele zajęci są zarabianiem na spłatę kredytów. To jest droga do szczęścia?? Dla niektórych może tak, ale zastanów się drogi Czytelniku, czy na pewno do nich należysz.
Zdaję sobie sprawę, że często niepotrzebnie podnosimy w ten sposób swoje koszty stałe poddając się presji otoczenia, które zdaje się narzucać nam jak „wypada” mieszkać i próbuje ośmieszyć tych, którzy do tych „standardów” nie chcą się dopasować. W Polsce, kraju gdzie poziom wpływu, a wręcz mieszania się bliższej i dalszej rodziny w życie młodego człowieka jest wyjątkowo duży może stanowić to spore wyzwanie i pewnie dlatego widzę tylu młodych rodaków na prostej ścieżce do stania się za kilkanaście lat sfrustrowanymi i przechodzącymi „kryzys wieku średniego” czterdziestolatkami. Wszystkich, których może to dotyczyć zachęcam do przemyślenia tej kwestii i wyciągnięcia wniosków. Mogą być one odmienne od moich, ale wyświadczcie sobie tę przysługą i pomyślcie.
Wróćmy jednak do pytania z tytułu tego postu. Niektórzy z Was pewnie oczekują teraz konkretnej liczby z mojej dzisiejszej praktyki. Tutaj muszę Was rozczarować, bo dawno już nie prowadziłem takich wyliczeń :-) Proste odjęcie przyrostu mojej wartości netto od rocznych dochodów nie wystarczy, bo obecnie wspieram kilka osób i projektów, a nie bardzo mam czas i ochotę na robienie takich rachunków ile w skali rocznej na co idzie.
To, co mogę wam powiedzieć to:
- w drugiej połowie lat 90-tych żyłem z pewną kobietą i jej nastoletnią córką. Mieszkaliśmy w przyzwoitych warunkach, dużo podróżowaliśmy spędzając wtedy 2-4 miesięcy w roku w ciepłych krajach (Tunezja, Floryda). Niczego nam nie brakowało, a taki styl życia kosztował (bo wtedy policzyłem) max. 60.000 DM, czyli ok 30.000 euro rocznie.
- ostatnio czytałem amerykańskie opracowanie badań (jak znajdę link to podepnę) z których wynika, że wzrost poziomu zadowolenia z życia rósł razem z poziomem rocznych dochodów respondentów, ale tylko do mniej więcej 40.000 USD rocznie. Powyżej tego poziomu dalszy wzrost dochodów nie przekładał się na znaczący wzrost subiektywne odczuwanego zadowolenia.
Dla uzupełnienia parę liczb, które akurat mam w głowie
- ostatni miesięczny pobyt na Kanarach kosztował (lot i hotel) ok. 930 euro na osobę, przy nieznacznie wyższych kosztach jedzenia w stosunku do kontynentalnej Europy. Każdy dodatkowy tydzień w hotelu kosztowałby ok. 100 euro (!!). Mówię teraz o normalnym hotelu apartamentowym, gdzie jako bardzo lubiany gość dostaję zawsze jeden z najlepszych pokoi, co znacznie podnosi jakość mieszkania
- moja najbliższa ucieczka przed ponurą pogodą na Florydę kosztuje mnie 530 Euro za przelot tylko dlatego, że bilet kupiłem późno i to do miejsca gdzie lata niewiele linii. Jedzenie tam jest tańsze niż w Europie a mieszkać mogę za darmo albo u przyjaciół, których uratowałem kiedyś od utraty oszczędności całego życia, albo na łódce między wyspami, co przy średnich temperaturach ok 25 C i budzących człowieka rano delfinach ma swój urok :-)
Jak widać z powyższych informacji aby dobrze żyć nie potrzeba znowu aż tak wielkich pieniędzy. Całkiem niezły styl życia można mieć za ok. 30.000 euro rocznie, a prawdopodobnie nawet za znacznie mniej. To może zdawać się dużą kwotą jeśli ktoś pracuje w Polsce na typowym etacie, ale kto każe Wam tak robić przez całe życie??? Przekładając na dochody miesięczne 2500 euro/8500 zł powinno wystarczyć do prowadzenia ciekawego życia pełnego atrakcji, podróży i dobrego seksu :-) , oczywiście jeśli podejdziemy do tego mądrze i nie będziemy wszystkiego kupować w najdroższy możliwy sposób. A taką sumę można przecież zarobić w Europie (a nawet w Polsce) jeśli tylko będziemy robić wystarczająco dużą różnicę w życiu innych i umiejętnie to sprzedawać, o czym piszę wielokrotnie na tym blogu. Przestańcie tylko robić to co wszyscy i tak jak wszyscy!!! Pamiętajcie też, że w życiu, podobnie jak przy pieczeniu ciastek istotna jest też właściwa kolejność działań. Nie wkładajcie worka z mąką i surowych jajek do gorącego piekarnika!!! :-)
PS: Często w takich kwestiach słyszę, że „apetyt rośnie w miarę jedzenia”, w domyśle rośnie nieskończenie, a za tym też i potrzeby finansowe. Moje doświadczenia są nieco inne:
- w miarę „jedzenia” rozpoznajesz co jest dla Ciebie naprawdę dobre i przestajesz tracić czas i środki na zdobywanie tego, co Ci nie służy i czego tak naprawdę nie potrzebujesz
- w miarę „jedzenia” uczysz się jak otrzymać to, czego potrzebujesz możliwie najmniejszym nakładem czasu i środków. Trzeba tylko umiejętnie używać tego wspaniałego organu mieszczącego się w naszej głowie!!
No coz, ogromnie sie ciesze ze naprowadzasz nas tutaj wszystkich na dobra droge. Ja sie przyznaje, szczerze nie zadawalem sobie pytania na temat kosztow.
„Pamiętajcie też, że w życiu, podobnie jak przy pieczeniu ciastek istotna jest też właściwa kolejność działań. Nie wkładajcie worka z mąką i surowych jajek do gorącego piekarnika!!!” – jakies praktyczne przyklady? Jakie bledy popelniles na ktorych wyciagles takie wnoski?
Pozdrawiam serdecznie,
Kamil
Czytając tytuł na rss zastanowiłem sie chwilkę zanim przeszedłem do Twojego wpisu i nie potrafiłem dzisiaj już odpowiedzieć na to pytanie – kiedyś, dawno temu :) kiedy ktoś zadał mi to pytanie po raz pierwszy i tak samo nie wiedziałem.. coś czuje chyba warstwę kurzu na zwojach pod czaszką :). Zapomniałem już, że zadawałem je sobie…
A tak w ogóle to głęboki ukłon dla Ciebie – jestem ujęty faktem, że ktoś sobie zadaje takie pytanie i potrafi na nie odpowiedzieć nie używając tych dwóch zwrotów, których użyłeś na początku jako przykładu. (staram sie nie użyć ale :) ) … czytam Twoje wpisy już od dłuższego czasu i to ładnie się wpisuje w to, jak Cię postrzegam :)
Druga rzecz – „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Jestem przekonany że oprócz kilku innych powodów, tak mówi osoba, która z pewnością nie wie ile jest potrzebne (przemknął mi przez głowę mój szef :) ) oraz nie wierząca że posiadanie/robienie pieniędzy jest dobre.
Poza tym jestem przekonany, że potrzebna jest też dojrzałość, żeby wiedzieć co jest ważne. Kiedy jesteś niezależny? Kiedy robisz co zaplanowałeś i jeszcze Ci zostaje :)
Może to głupie i sztampowe ale jakoś nigdy nie wiązałem szczęścia z pieniędzmi. Jasne że fajniej jest z kasą niz bez i być może moje podejście wiąrze się z tym że najfajniej wspominam czasy gdy kasy nie miałem. Do dziś pamiętam jak na pierwszym roku studiów brałem od ojca 2 dychy na piwo i szedłem do karuzeli na jelonkach gdzie piwo było za 4 złote (a potem za 5:D) i jakoś jednak nie bawiłem sie gorzej niż dziś idąc do jakiegos klubu i wywalając stówe.
Ogólnie tak własnie o tej kasie ostatnio sobie myślałem i doszedłem do wniosku że w sumie najgorzej to jest być średniakiem. Tzn ani mieć nic ani nie mieć dużo (dużo w sensie takim jak opisałeś). To chyba najbardziej mierzi jak czuje się że cos jest prawie w zasięgu a jakos nie mozna przeskoczyć. No i tak sobie doszedłem do wniosku że jak mi sie nie uda mieć dużo to będę miał nic:D
Szczęście wiąże się chyba w dużej mierze z poczuciem wolności. Pisząc o tym kredycie czy tak jak ja bardziej ogólnie o tym byciu średniakiem chyba przede wszystkim najgorsze w takim stanie jest poczucie zniewolenia. A jak człowiek nie czuje się wolny to i za bardzo szczęśliwy nie jest. A żeby czuc się wolnym kasa w sumie chyba nie jest potrzebna.
Witam.
Kilka lat temu zadałem sobie pytanie o podobnej treści: Ile potrzebuję pieniędzy, aby nigdy już nie pracować ? Zadałem to pytanie też wczoraj( oj! już przedwczoraj!) moim kolegom w projekcie. Zadawałem też to wielu ludziom. Odpowiedzi mają dokładnie taki sam sens: „miliiiiiijon(y)” lub „nie wiem”. Najbardziej zaskakuje mnie fakt, że nikomu się nie chce takich obliczeń wykonać. :-(
Szanowni Czytelnicy Blogu:
Otóż kiedy się przysiądzie nad kartką z ołówkiem lub (w moim ulubionym stylu) nad arkuszem kalkulacyjnym, to wyniki obliczeń są realne. Bardzo polecam wykonanie obliczeń samemu. Wynik wywołał u mnie szczękozwis. Może zaskoczy i Was? ;-)
Mam dla wszystkich dwie podpowiedzi:
1) Kiedyś umrzecie. Zgromadzenie kapitału aby rentierowac się z niego przez wieczność to nieporozumienie. Nauczcie swoich potomków polować, zamiast zostawiać im zapasy mięsa ;-). A jeśli brakuje wam potomków, to dlaczego wasze oszczędności ma potem przejąć „bank” lub „fundusz” ?
2)”Nie pracować” nie oznacza „żyć w luksusie”. Oznacza to kupić sobie 100% czasu, a kiedy jesteś właścicielem całego swojego czasu życie staje się zupełnie inne. Obarczenie się luksusem spowoduje, że wiele swoich bezcennych zasobów stracicie na jego utrzymywanie. „Nie pracować” nie oznacza również „życia w nędzy”. Granica pomiędzy nędzą i luksusem jest bardzo indywidualna i nie chciałbym się nad tym rozwodzić.
Pozdrawiam,
Marcunio
Bardzo dobry wpis jak i komentarze pod nim. Dla mnie szczególnie wazny temat ostatnio, bo z bratem i kilkoma przyjaciółmi planujemy coś, co pozwoli nam finansowo uszczęśliwić nie tylko nas samych, ale równiez nasze blizsze i dalsze rodziny. W związku z tym zastanawialiśmy ile pieniędzy tak naprawdę będzie nam potrzebne? Po pierwszym „zachłyśnięciu” się duzymi pieniędzmi doszliśmy do wniosku, ze tak naprawdę nie potrzeba ich az tak wiele. Dotarło do nas, ze wazniejszy dla nas jest czas i wolność jakie dzięki temu zyskamy. Trzymajcie kciuki, zeby sie udało :)
Przypomniał mi się tez artykuł o ludziach, którzy wygrali w lotto. Jeden z nich opowiadał, ze zanim zaspokoili swoje „pierwsze” potrzeby, to wydali ok. 200 tys zł. Zastanawiałem się ile ja bym wydał na początku. Pewnie trochę więcej, bo mojej zonie marzy się własny dom ;)
Pozdrawiam wszystkich,
Marcin
Marcunio,
Ja odebrałem tego posta: nie ile potrzebuję, żeby nie pracować, a jaki jest wystarczający poziom moich miesięcznych przychodów.
„Najpierw zarobię dużo pieniędzy, a potem będę cieszyć życiem” jest dosyć powszechnym przekonaniem. Tylko po co czekać ?
Moim zdaniem zamiast szukać sposobu jak tu nie pracować, lepiej znaleźć coś, co się naprawdę lubi, co sprawia przyjemność i przy okazji regularne przelewy na konto.
Ja też uważam, że ważniejsze jest aby przekazać swoim dzieciom wartości i metody jak działać, niż pieniądze i dobra materialne.
PS. W jakim celu linkujesz do strony bez zawartości
pozdrawia, Artur
Kamil
„Jakie bledy popelniles na ktorych wyciagles takie wnoski?”
Jeśli chodzi o niewłaściwą kolejność zadziałań to było tego dużo, zwłaszcza na samym początku.
Np. jak z piwnicy w której mieszkałem przeprowadziliśmy się do sympatycznego mieszkania służbowego w domu spokojnej starości (i taką pracę kiedyś wykonywałem :-)) to oczywiście zaczęliśmy od urządzania go tak, jak mieszkanie „powinno wyglądać”, czyli tak, jak widzieliśmy w austriackiej telewizji, zamiast budować jakiekolwiek rezerwy :-)
Na początku funkcjonowania mojej firmy też najpierw zadbałem o „właściwe” biuro, z „właściwym” systemem komputerowym i o „właściwy” samochód, zamiast o cash flow :-)
W rezultacie miałem w którymś momencie taką sytuację, że chciano odciąć mi prąd (firmie komputerowej!!!)
Dobrze że takie błędy popełniałem głównie na początku i żaden nie „zabił mnie” ekonomicznie
Tomek
Witaj na naszym blogu :-)
Pewne minimum dojrzałości przydaje się w każdej sytuacji życiowej :-)
Quatryk
To nie jest ani głupie, ani sztampowe, bo rzeczywiście sporo najpiękniejszych rzeczy na świecie możemy mieć za darmo :-)
Z drugiej strony pewne minimum środków jest niezbędne jeśli nie chcemy żyć czyimś kosztem. Jeśli do tego chcesz pomagać innym ludziom, to pieniądze będą przydatne.
Zgadzam się z tobą, że szczęście w dużym stopniu wiąże się z poczuciem wolności, przy czym mam na myśli tę podwójną wolność o której pisałem w tym poście
więcej napiszę później…
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Kiedyś usłyszałem od osoby, która miała własną firmę, potem przeniosła się do microsoftu, że przy pewnym progu dochodów pieniądze przestają mieć znaczenie. Ten próg naprawdę nie był duży.
Wpis porusza bardzo ciekawy temat. Niestety jest on moim zdaniem trudny do realizacji dla młodych ludzi, którzy a) nie mają doświadczenia b) nie mają jasnej wizji swojej przyszłości.
O ile pkt a) z czasem będzie zniknie, to b) może nam poważnie pokrzyżować plany i kalkulacje. Tutaj moim zdaniem tkwi sedno problemu – jak wystartować, by mieć siły na całym dystansie (życiu zawodowym) i mieć ich jeszcze trochę na stanięcie na podium :)
Witam
Chyba nikt tego nie powiedział, ale to ile pieniędzy potrzebujemy zależy od tego jak postrzegamy szczęście, co ono dla nas oznacza. Każdy dąży do szczęścia, tylko często, tak jak napisał Alex, jego definicja jest modyfikowana przez współczesną kulturę i ludzi, z którymi przebywamy.
Kolejnym krokiem jest zaplanowanie osiągnięcia tego szczęścia. I tutaj właśnie pojawia się to pytanie „Ile pieniędzy potrzebujesz”. Czyli wychodzi na to, że nie mając wizji siebie w przyszłości, nie możemy odpowiedzieć na to pytanie.
Alex,
Takie pytanie postawiłem sobie po ostatnim spotkaniu czytelników w Warszawie gdzie między innymi rozgorzała dyskusja o definicję tego co to właśnie znaczy dużo zarabiać. Tam też padło stwierdzenie, że udowodniono iż po przekroczeniu pewnego progu zarobków przestaje rosnąć z tego tytułu zadowolenie z życia nie padła przy tym konkretna kwota, która zresztą może być różna dla indywidualnych przypadków. W drodze powrotnej ze spotkania stworzyłem sobie moją definicję co dla mnie oznacza owo „dużo”, która mniej więcej brzmiała tak: chciałbym zarabiać tyle, aby wraz ze wzrostem zarobków nie rosło już zadowolenie z życia z tego tylko powodu przy jednoczesnym w miarę niskim współczynniku PITA. Co oznaczało by w praktyce, że jeśli dany próg wynosiłby wspomniane 40.000 USD rocznie to mógłbym właśnie tyle zarabiać, ale również i 50.000 USD czy 60.000 USD pod warunkiem tylko, że współczynnik PITA pozostawałby na w miarę stałym poziomie. Jednak w przypadku gdy możliwość zarobienia jeszcze większej ilości pieniędzy powodowałaby gwałtowny wzrost PITA powiedziałbym dziękuję, ale beze mnie.
Zdaję sobie sprawę, że ta definicja jest nieco nieprecyzyjna i nie pozwala na podanie konkretnej kwoty tym bardziej, że przy tak postawionym tytułowym pytaniu może równie dobrze okazać się, że byłbym zupełnie szczęśliwą osobą zarabiając i 30.000 USD lub mniej (nawet pomimo tego, że ewentualny wzrost zarobków w dalszym ciągu powodowałby wzrost zadowolenia) jednak ustawia ona pewne ramy które są w moim przekonaniu bardziej konkretne niż dwie najczęstsze, przedstawione przez Ciebie, odpowiedzi.
Pozdrawiam serdecznie.
Witam,
Apropo wystarczajacych – niewystarczajacych dochodów… i szczęścia.
Dodałbym kwestie tzw „presji środowiska”.
W ogromnej większości jest to „mentalna” chęć dorównania innym – poprzez gagdety, wieksze mieszkania, lepsze samochody, droższe ubiory, bywanie w lokalach, wyjazdy na wakacje i trwonienie kasy, swoisty syndrom „gwiazdorstwa”. Wpędzanie się w koszty stałe, które często są ponad siły takich ludzi. Tylko po to by sięgać jakiegoś ideału. Jakiego ideału?
Szczęście nie jest prostym wykładniczym działaniem zależnym od ilosci kasy i posiadanych przedmiotów w swoim otoczeniu.
Jak popatrzę na populację ludzi ze swojej branży/pokrewnych, rzadko który inwestuje w swoją osobę, dokształca się. Dominuje raczej krótkotrwałe zadowolenie z tego co się ma. Czyli wydajemy na bierżąco kasę, zadłużamy się, konsumujemy… nie planując długoterminowo. Liczy sie tylko to co jest dzisiaj…
Stad jesli miałbym powiedzieć ile kasy uczyni mnie szczęśliwym, zobaczyłbym jak dziasiaj zarzadzam tym czym mam. I czy potrafię/jestem gotowy na stan osiągnięcia wolności o której pisał Alex.
Ciekawostka, bo Twoje Aleksie wyliczenia dość mocno pokrywają się z moimi… a konkretniej: mi wychodzi (średnio co roku przeliczam sytuację na nowo) że w zupełności do zaspokojenia moich fanaberii typu mieszkanie, podróże, odpowiednia doza rozrywki i pracy wystarczyłoby generowanie przychodu rzędu 8000 zł miesięcznie. Większy przychód nie generowałby większych wydatków – wtedy za to mógłbym lokować te nadwyżki w ciekawych projektach, ale nie z potrzeby zarobienia na nich.
Alexie,
Zgadzam sie w 100% z tym co napisales, jednak nadal nie wiem jak w praktyce dojsc do sytuacji, ktora opisujesz.
Jestem na poczatku mojej drogi, swiezo po studiach, zarabiam nawet ciut wiecej niz okresliles jako minimum i teoretycznie moglbym zyc wesolo i spedzac 4 miesiace w Tunezji, ale… przeciez nie dostane 4 miesiecy urlopu w roku! A nawet zakladajac, ze tak, to przeciez w ciagu tego czasu nie zarabiam pieniedzy, wiec moje realne dochody przez pozostale 8 miesiecy musialyby wynosic kolo 3750 euro, co jest jednak dosc duza kwota :)
Tak, wiem, nalezy porzucic zycie galernika. Ale jak? Nie majac poki co ani znajomosci ani umiejetnosci technicznych (w firmie mam dobre perspektywy w tej materii, wiec z czasem akurat ten element nie bedzie problemem).
Praca sprawia mi przyjemnosc, tak czy inaczej robilbym podobne rzeczy. W dodatku mam pewien komfort wiedzac, ze nie musze sie trzymac tej konkretnej firmy, poniewaz na rynku jest dosc niezle zapotrzebowanie. Jednak ciagle czegos brakuje w mojej ukladance – jak kupic sobie swoj wlasny czas?
I nie zgadzam sie ze stwierdzeniem, ze pieniadze nie sa potrzebne do szczescia, bo SA! Nie sa one celem, lecz srodkiem (nie jedynym i nawet nie najwazniejszym), ale jednak. Piszac „pieniadze” nie mam na mysli zlotych gor, ale dochodu, ktory pozwoli przezyc „czarna godzine”.
Obecnie sklaniam sie ku strategii odkladania pieniedzy i uczenia sie pracujac. Nie jest to byc moze optymalne rozwiazanie, ale nie drogi dojscia do innego i to jest chyba smutne.
Pozdrawiam wszystkich!
Szybka odpowiedzia, jaka nasunela Mi sie na pytanie: ile pieniedzy potrzebuje do szczescia przykladowo miesiecznie, bylo: „wiele”. O wiele wiecej, niz aktualnie zarabiam. Czy miesiecznie, czy tez w formie jednorazowej kwoty (np. oszczednosci) moze sie tu nasuwac jakas naprawde spora, astronomiczna niemalze suma. A tym samym – abstrakcyjna. Jednakze okazuje sie, iz sek tkwi w zastanowieniu, *jak wyglada* zycie, ktore Nas satysfakcjonuje? Co tak naprawde sklada sie na ta satysfakcje i spelnienie, na poczucie bezpieczenstwa i komfortu, na Nasz osobisty luksus, czy tez godne zycie?
Oczywistym jest, iz kazdy z Nas posiada Wlasna definicje tegoz „godnego zycia” i to, co dla jednego luksusem, dla kogos innego bedzie ubostwem. Jednakze biorac pod uwage wlasnie to, iz nie ma tu standardow, mamy duze szanse, ze Nasze tzw. „godne zycie”, rzeczywistosc, w ktorej jestesmy zadowoleni, w ktorej mozemy sobie pozwolic na to, co chcemy, i jeszcze w dodatku czuc sie bezpiecznie i komfortowo – moze kosztowac wcale nie tak wiele, jakby Nam sie wydawalo (!). A juz na pewno nie musi sprowadzac sie do horrendalnych, abstrakcyjnych kwot oniesmielajacych Nas, lub tez wymagajacych duzego nakladu pracy.
O ile nie pasuje do Nas powiedzenie, iz „apetyt rosnie w miare jedzenia” i o ile nie mamy w sobie nawyku wydawania tym wiekszej kwoty pieniedzy, im wiecej zarabiamy – mamy szanse byc calkowicie spelnieni finansowo w dosc krotkim czasie. Mi do takiego szczescia finansowego brakuje stosunkowo niewiele, a do raju – troszke wiecej, niemniej nadal nie jest to kwota „bajkowa”. Co wiecej, wielu mogloby sie zdziwic, jak „malo” jestem wymagajacy. Ciesze sie jednak tym, iz jestem tym samym *szczesliwy*, nie potrzebujac zycia, ktorego wycena przyprawialaby Mnie o zawrot glowy. Nie znaczy to, ze takie sumy sa nierealne do osiagniecia, chce jednak powiedziec, iz ta nieobliczona przez wielu, potrzebna do szczescia suma moze byc naprawde stosunkowo prosta do osiagniecia i w zasiegu reki.
Wracam po intensywnym dniu….
Marcunio
Mnie też kiedyś zaskoczyło uświadomienie sobie za jak nieiwlkie w sumie pieniądze można bardzo ciekawie i przyjemnie żyć.
Dlatego polecam każdemu przeliczenie na własny użytek
Marcin
Jeśli zamierzasz uszczęśliwić dalszą rodzinę, to oczywiście znacznie podnosi to poprzeczkę. Poza tym zastanów się, czy pozbawiając dalszą rodzinę satysfakcji z osobistego osiągnięcia czegoś nie wyświadczasz tym ludziom niedźwiedziej przysługi.
Tak czy inaczej życzę powodzenia!!
Artur
Zgadzam się, że w miarę możliwości należy żyć dobrze tu i teraz, bo nikt z nas nie wie na pewno ile ma jeszcze czasu na tej planecie. Pewien „rozbieg” na początku jest mimo tego normalnym zjawiskiem
Kamil
Ja też mogę Ci to potwierdzić :-)
cd. trochę później….
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@Alex:
Gratuluję wpisu. Zastanowienie się i wycenienie swoich prawdziwych potrzeb i marzeń to jest to, co powinni zrobić młodzi ludzie. Ja to kiedyś zrobiłem, zadając sobie pytanie zaproponowane przez Marcunia:
” Ile potrzebuję pieniędzy, aby nigdy już nie pracować ?”
Obecnie uważam, że jest to źle postawiony problem, bowiem zakłada podzielenie życia na dwa etapy:
1) praca (aktywne gromadzenie środków na przyszłość, bardzo często wiążące się ze zbyt wielkimi wyrzeczeniami);
2) emerytura (pasywna konsumpcja, na którą wypalony człowiek nie ma już zwykle ochoty).
Jestem przekonany, że model proponowany przez Ciebie polegający na dynamicznym oszacowaniu przychodów i kosztów oraz zakładający korzystanie z życia „na bieżąco”, póki mamy na to siły i ochotę jest najwłaściwszym podejściem.
Ekstremistą w tym względzie jest Tim Ferriss (autor książki „The 4-Hour Workweek: Escape 9-5, Live Anywhere, and Join the New Rich”, którą połknąłem w dwa dni), zaś podejściu Marcunia bliższy jest Lee Eisenberg (autor książki „The Number: What Do You Need for the Rest of Your Life and What Will It Cost?”, do której wciąż nie mogę się zabrać).
Niezależnie jednak od tego, czy uznamy nasze marzenia za realne, czy nie, warto zrobić takie oszacowanie. Zdziwicie się, jak wiele – z pozoru niedostępnych rzeczy – jest osiągalnych przy odrobinie skupienia i dyscypliny.
Radosław Gierwiało Says: „Wpis porusza bardzo ciekawy temat. Niestety jest on moim zdaniem trudny do realizacji dla młodych ludzi, którzy a) nie mają doświadczenia b) nie mają jasnej wizji swojej przyszłości.”
Trudny, ale nie niemożliwy. Poza tym nie chodzi o perfekcyjny plan na życie, tylko zastanowienie się nas swoimi potrzebami. Elementem mojego oszacowania był kiedyś zakup silnika Mercury do wymarzonej motorówki – silnika, który w tamtych czasach kosztował fortunę. Więlkszość ludzi nie uznałaby tego za poważane podejście do życia, ale to moje życie i nic im do tego. Oni nigdy nie zobaczyli tęczy tworzącej się w fontannie spod nart wodnych w blasku zachodzącego słońca.
Jacek Gadzinowski Says: „Dodałbym kwestie tzw 'presji środowiska’.”
W tej kwesti mam swoją taktykę – gdy środowisko zaczyna na mnie wywierać jakąś presję, ja zaczynam wywierać swoją presję na to środowisko. Kończy się to wzajemnym uznaniem swoich poglądów (częściej) lub „rozwodem” (bardzo rzadko).
Michal B Says: „Tak, wiem, nalezy porzucic zycie galernika. Ale jak? Nie majac poki co ani znajomosci ani umiejetnosci technicznych (w firmie mam dobre perspektywy w tej materii, wiec z czasem akurat ten element nie bedzie problemem).
Sam sobie odpowiedziałeś na pytanie.
Po pierwsze – rozwijaj sieć swoich znajomości (także, a może przede wszystkim poza firmą). Jest taka książka: „Never Eat Alone: And Other Secrets to Success, One Relationship at a Time” by Keith Ferrazzi and Tahl Raz. Nie musisz jej czytać – wystarczy sam tytuł, żeby wykombinować resztę.
Po drugie – zdobywaj umiejętności techniczne – przede wszystkim takie, które pozwolą Ci pomagać innym ludziom w rozwiązywaniu ich problemów, a jednocześnie stanowią dla Ciebie przyjemne wyzwanie intelektualne. I nie ograniczaj się do tego, czego wymaga od Ciebie firma. Wręcz przeciwnie – w miarę możliwości wykorzystaj jej system szkoleń do zdobywania wiedzy w określonym przez Ciebie zakresie.
Testeq,
Dzieki za polecenie ksiazek – zabiore sie za nie jak tylko skoncze czytac obecne 4 rozpoczete ;)
Zgadzam sie z tym, ze rozwijanie jedynie umiejetnosci potrzebnych w pracy nie jest sensowne i nie poprzestaje na tym – wszak jestem zbyt mlody i zbyt piekny (no dobra, ponioslo mnie ;) ), aby osiasc na laurach. Jednak mimo to, nadal nie widze dalszej drogi – zakladajac, ze mam pewne zdolnosci i umiejetnosci. Potrzebuje wedki :)
[i]W tej kwesti mam swoją taktykę – gdy środowisko zaczyna na mnie wywierać jakąś presję, ja zaczynam wywierać swoją presję na to środowisko. Kończy się to wzajemnym uznaniem swoich poglądów (częściej) lub “rozwodem” (bardzo rzadko).[/i]
Racja! Tez staram sie tak postepowac, chociaz czasem konformizm zwycieza…
Pozdrawiam,
Michal
Michal B Says: „Potrzebuje wedki”
Na początek weź mocny kijek (leszczyna dobrze się do tego nadaje), kawałek sznurka i gwóźdź. Zrób z tego pierwszą w życiu wędkę i ją zarzuć. Nasi przodkowie (a także pan McGywer) niejedną rybę w ten sposób złowili. Ja się nie śmieję – ja mówię całkiem poważnie. Moje pierwsze próby biznesowe z perspektywy lat wyglądały właśnie tak prymitywnie, ale zadziałały. Powodzenia!
Mam do wszystkich budowniczych teorii typu „czym jest dostatek, czym nie nędza”, albo „jak jest dobrze a jak źle w moich finansach” tudzież „lepiejż zyskiem się zayąć niźli z kapiałłu być kontent” pytania:
Czy niezależnie od swoich założeń, poglądów, odczuć subiektywnych i relatywizmu sytuacji …
Policzyliście ?
Zobaczyliście ?
Nazwaliście ?
Witam autora tego Bloga i wszystkich jego czytelników :) (mój pierwszy komentarz, wielkie dzięki dla Konrada – nieświadomie mnie tu pokierował)
# Alex
Czy jak już oceniłem ile potrzebuję pieniędzy, to mam już większe szanse na osiągnięcie preferowanego stylu życia? :) Myślałem, że to ma inaczej wyglądać: robię to, co lubię, a ile kasy wpadnie, tyle będę miał ;) (cóż, póki co żyję na koszt rodziców i nie bardzo orientuję się jak to wygląda, możliwe więc, że popełniam jakiś elementarny błąd w założeniach)
Pozdrawiam
Janek
Witam!
Dobrze, ze padają konkretne liczby. Właśnie na świeżo mam mały problem z jedną taką – cena wynajmu mieszkania w moim nowym miejscu zamieszkania. Poprzednio płaciłem dość sporo, ale teraz muszę pomyśleć nad tym więcej, gdyż koszt wzrósł x2 do ok 1400 Euro i to bez mebli i oplat takich jak prąd itd. Zaznaczam, że nie mam zbyt dużego wyboru (sensowna pow. do pomieszczenia się z moją rodziną-80m2, typowy standard). Wiedziałem o tym i dam sobie radę, ale czuję silną potrzebę poszukania lepszego rozwiązania.
Poruszam to tutaj, gdyż mam nadzieję na rozwinięcie szerszej dyskusji wokół radzenia sobie z naszym największym kosztem stałym – mieszkanie. Alex, często przypominasz, że kredyty, zwlaszcza na starcie, nie są dobrym rozwiązaniem. Jakie są alternatywy? Z powyższego przypadku (może dość specyficznego) wychodzi mi, że odsetki od kredytu będą sporo mniejsze niż cena wynajmu. Może nawet zakup na pewien czas, ze spłatą samych odsetek jest nienajgorszym wyjściem. Trochę mnie to zaskoczyło, ale trzeba teraz dodatkowo przeanalizować PITA, bo może się istotnie zmienić.
Serdecznie pozdrawiam
Tomek
@Marcunio: Liczyłem wielokrotnie, w różnych etapach swojego życia przyjmując różne założenia. Ale moim zdaniem nie to jest najważniejsze. Najważniejsza jest chwila namysłu nad tym, co mamy i czego chcemy od życia oraz wycena tych rzeczy.
Hmm. Jak większość zastanowiłem się nad odpowiedzią na pytanie postawione w tytule? I szybko znalazłem odpowiedź – ja jestem szczęśliwy :)
Nie mam swojego mieszkania (wynajmuję je, ale po taniości), mam pracę którą lubię i sam sobie jestem sternikiem. Planuję ślub i rodzinę. Jeśli będę miał kredyt to tylko wtedy kiedy będzie mnie na niego stać oraz będę mógł go równoważyć aktywnym oszczędzaniem.
Podoba mi się stwierdzenie TesTeq o presji środowiska: ich presja na mnie powoduje moją presję na nich :) Ja tego nigdy tak nie nazywałem, ale zachowuję się dokładnie tak samo.
Dla spokoju ducha policzyłem ile musiałbym zarabiać bym był bardzo szczęśliwy wyszło lekko ponad 5 tys. Całkiem to realne. Aby to uzyskać pora wstać i jechać do firmy – co niniejszym czynie, życząc wszystkim udanego tygodnia :)
@Alex
Hmm… Nie pomyślałem o tym w ten sposób :) Będę musiał nad tym się głębiej zastanowić. Na razie wszystko jest w sferze planów. Dziękuję za życzenia :)
TesTeq:
To dobrze, że liczyłeś. :-D Dokładnie o to mi chodziło. Miałeś jakieś dane do przemyśleń. Miałeś możliwość porównania, badania i planowania. Miałeś jakąś namiastkę miary.
Oczywiście, że licznie samo w sobie pozbawione jest sensu. Widzisz liczbę i musisz się zastanowić co ona oznacza w Twojej teorii, a nawet w Twoim życiu. Może trzeba coś zmienić? Może wszystko jest na dobrej drodze ? Może trzeba wręcz wszystko przemyśleć na nowo bo rzeczywisty wynik przeczy teorii ;-) ?(oj! zdarzyło mi się nie raz)
Ja zgadzam się, że nie ma uniwersalnej recepty, dobrej dla każdego. Rozumiem, że każdy z pomysłów jest [bardzo] dobry, ale żaden z nich nie jest najlepszy. Przypominam tylko, że każda teoria, zanim zostanie wdrożona w życie powinna zostać przetestowana ;-). Kartka papieru zwinięta w kulkę i ciśnięta ze złością w kąt kosztuje mniej niż kilka lat zmarnowanego życia.
Salute,
Marcunio
„Pieniądze szczęścia nie dają”. Naprawdę?? ;-) Zdaje się, że (przyjmując z lekka kolokwialny ton) i w tym wypadku punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Bo wizją tego, kto nie ma jest mieć, zaś ten, kto ma może pozwolić sobie na luksus zastanawiania się nad pytaniem: „mieć, czy być?”. Możliwość ta pozwala na ustanowienie hierarchii wartości w swoim życiu i tylko od pytającego zależy, na którym miejscu jego listy znajdą się pieniądze.
Bardzo często od pokolenia moich rodziców czy dziadków słyszę, że „kiedyś było lepiej, bo wszyscy mieli po równo” (i wszyscy równo stali w kolejkach…).
Być może rzeczywiście zadowolenie z materialnego stanu posiadania zależy od położenia Twojego otoczenia. Oczywiście w pewnym tylko stopniu, lecz … może w większym niż przypuszczamy? Życie poniżej ugruntowanego w danym miejscu standardu przysparza frustracji i budzi lęki. A wówczas wszystko zaczyna kręcić się wokół pieniędzy, czy raczej ich braku. Te symboliczne 8 tyś. zł. (symboliczne, więc w zależności od człowieka może być więcej, mniej), które przewijało się w powyższych postach jest granicą, której przekroczenie gwarantuje (z reguły, tj. dla tzw. zdroworozsądkowych) uwolnienie się od zaprzątania sobie głowy czymś tak mało istotnym i tak bardzo nierównoznacznym ze szczęściem, jak „pieniądze” :-)
Marysiu:
>>Życie poniżej ugruntowanego w danym miejscu standardu przysparza frustracji i budzi lęki.
O tym pisze Alex nazywając to uleganiem naciskowi otoczenia.
Zastanowiłaś się czego tu sie bać ? Brak plazmowego telewizora, perskich dywanów, machoniowej boazerii, torebki gucziego, garniturów od armaniego, sukienek z wersacze, foteli obitych skórą okapi to powód do niepokoju czy stresu? Jeśli ktoś odpowie „tak” to co dopiero mówić o takich „uziemiaczach” jak mieszkanie czy samochód ?
Czy to my chcemy te rzeczy posiadać, czy to inni chcą abyśmy je posiadali ?
To nasze życie czy ich ?
Przemyśl to jeszcze raz ;-)
Pozdrawiam,
Marcunio
Marciunio,
Uwierz mi na słowo (właściwie nie ma innej możliwości :). Pisząc o standardzie życia nie miałam na myśli ani plazmy ani też „wybiegowych kiec”. Dla mnie taki standard finansowy to możliwość kupna książki (a nie ciągłe wypytywanie w bibliotece, czy jest już dostępna), wyjazd na narty na których – gł. ze względów czasowych – nie byłam od dwóch lat (jak pojadę stracę pracę, którą mam…), wyprowadzenie się z domu rodzinnego, co z kolei wprowadzi mnie w tę negatywną okredytowaną stronę stabilizacji, o której szeroko już tu rozprawiano.
Nie sposób zaprzeczyć, że aby osiągnąć ten pułap pewna doza banknotów jest niezbędna: książka, narty, mieszkanie – kosztują. I nie jest moją intencją posiadać: książkę chcę przeczytać (a nie oglądać na półce), na nartach pojeździć (dla frajdy, nie dlatego, że wszyscy jeżdżą), mieszkać samodzielnie (bo już najwyższy czas i ja to czuję, a co czują inni – w tym wypadku to sprawa drugorzędna). To wszystko po to, by przeżywać, nie posiadać.
Nie sądzę, by był to wygórowany standard życia. Być może w poprzednim poście nie wyraziłam się dość jasno i można było odebrać moje dążenia jako wydumane pseudopotrzeby. Mam nadzieję, że skorygowałam to :)
A przemyślałam to wielokrotnie i wciąż myślę (m.in. dlatego uważnie czytam bl;og Alex’a), bo to moje życie – nikogo innego. I jeśli – jak zmetaforował Alex – zachowam właściwą kolejność pieczenia ciasteczek, wiem, że mogę osiągnąć określony poziom. Mój własny :)
I ja Cię pozdrawiam,
Marysia
PS: Przepraszam za literówkę – Marcunio oczywiście :)
Marysiu:
P.S. Litrówka – ludzka rzecz. ;-) Jedna w głowie nie zamąci.
Trochę tak, jak z kasą, zależy jaką mamy głowę do konsumpcji :)
Witam wszystkich,
Alex zgadzam się z Tobą całkowicie.
Do szczęścia potrzebuję 0 pieniędzy, do życia oczywiście pewna kwotę wynikającą z moich obowiązków osoby odpowiedzialnej za siebie i dzieci oraz dla mojej przyjemności.
” jeśli ktoś jest nieszczęśliwy pieniądze nie dadzą mu szczęścia, jeśli jest nieszczęśliwy pieniądze nie uczynią go szczęśliwym”
Pozdrawiam serdecznie.
Wyjątkowo nietrafiony post, gdyż opiera się o kłamliwe dane. Sam zaznaczasz, że w latach 90-tych prowadziłeś super tryb życia za 30 tysięcy euro (przy czym znaczną część kosztów i luksusów pokrywały Ci znajomości, których my nie musimy mieć).
Trochę jakbym napisał „a mój dziadek przed wojną to miał…”. Co z tego? Lata 90-te były 10 lat temu.
Pisanie „do szczęścia potrzebuję 0 pieniędzy” od zawsze wydaje mi się przemową sfrustowanych, przegranych ludzi, którym coś w życiu nie wyszło i próbują to usprawiedliwiać faktem, że oni wcale tego nie potrzebowali.
Skoro tak wielu tutaj twierdzi, że pieniądze nie są im potrzebne do szczęścia to niech je zdobędą i przekażą na cele charytatywne pomagając w ten sposób innym. Wydaje mi się, że większość z nich to niestety przersta i gdyby mieli pieniądze to doceniliby ich wartość.
A teraz spójrzmy prawdzie w oczy – czym pieniądze dziś są?
Gwarantem życia. Tak, nie żartuję. Spójrzcie na średnią długość życia w krajach, gdzie pieniędzy nie ma. Albo wyobraźmy sobie sytuację, że np. (odpukać) Monika, która wpisała się wcześniej z hasłem („do życia oczywiście pewna kwotę wynikającą z moich obowiązków osoby odpowiedzialnej za siebie i dzieci oraz dla mojej przyjemności”) dostaje raka. I co wtedy? Jeśli żyje z dnia na dzień to zapewne ma 10x większe szanse na śmierć niż taki Armstrong, który poleci do Szwajcarii gdzie jest wybitny mikroklimat i gdzie najlepsi specjaliści świata będą nad nim pracować. To samo dotyczy przeszczepów i tak dalej, i tak dalej…
Pieniądze to też edukacja, rozwój, technologia – może dzieci w amerykańskim czy afrykańskim buszu są szczęśliwe, ale sądzę, że to one zazdroszczą mi a nie ja im.
Odnośnie komentarza jeszcze – a co jeśli ktoś pracuje ciężko, pieniądze są dla niego ważne, ale NIE ŻYJE na kredyt a np. wszystko inwestuje? Czy taki człowiek też działa bezsensownie? Dlaczego autor nie rozpatrzył takiego przypadku naiwnie zakładając, że każdy dla kogo pieniądze są ważne to typowy idiota-kredytobiorca?
Pozdrawiam.
Witajcie po małej przerwie :-)
Właśnie wróciłem po intensywnym, a jednocześnie niezwykle ciekawym dniu i widzę, że mam spore zaległości w odpowiadaniu na Wasze komentarze.
Zrobię to w kilku „ratach”, pozwólcie że zacznę od ostatniego a potem już po kolei.
Mikołaj
Przede wszystkim witaj na naszym blogu :-)
Napisałeś: „Wyjątkowo nietrafiony post, gdyż opiera się o kłamliwe dane”. Pierwsza część tego zdania jest Twoją oceną, do której masz pełne prawo. W drugiej pisząc o „kłamliwych danych” sugerujesz dane zawierające kłamstwo, czyli świadome powiedzenie przeze mnie nieprawdy. Jesteś pewien, że chciałeś to powiedzieć?
Nie napisałem też, że 10 lat temu część, jak piszesz, „luksusów” pokrywały mi inne osoby. Poczytaj dokładnie, wspomniałem że lecąc teraz mogę skorzystać z gościny znajomych (których poznałem właśnie w latach 90), albo też pomieszkać na mojej łódce.
Skomentowanie Twoich uwag na temat „do szczęścia potrzebuję 0 pieniędzy” pozostawię innym, bo ja czegoś takiego nie twierdziłem.
Zgadza się, że pewna suma pieniędzy może być niezbędna, aby poradzić sobie z niespodziewanymi przeciwnościami życia. Rezerwy dobrze jest mieć, pytanie tylko w jaki sposób je budujemy.
Piszesz:” Dlaczego autor nie rozpatrzył takiego przypadku naiwnie zakładając, że każdy dla kogo pieniądze są ważne to typowy idiota-kredytobiorca” jestem bardzo ciekaw, w którym momencie coś takiego twierdziłem. Zapraszam do ponownego przeczytania mojego tekstu i odnoszenia się do tego co rzeczywiście napisałem.
Pozdrawiam
Alex
Nadrabiamy zaległości…..
Radosław
Aby znaleźć swoją wizję przyszłości trzeba sporo eksperymentować, aby zbadać co tak naprawdę chcemy robić.
Jeśli chodzi o moje sugestie na start to powtarzam – istotna jest kolejność działań. Najpierw poznaj samego siebie, potem zbuduj jakąś bazę ekonomiczną a dopiero potem (ewentualnie) podejmuj długoterminowe zobowiązania
Artur
Mam mały kłopot z „zaplanowaniem osiągnięcia szczęścia”, bo nie zawsze podaje się to planowaniu.
Grzegorz
Kluczowym pytaniem jest ile potrzebuję, aby żyć tak jak chcemy. Minimalizacja PITA przy zarabianiu tej kwoty to następne, moim zdaniem odrębne zadanie
Jacek
Porównywanie się z innymi to rzeczywiście kiepska recepta na osiągnięcie szczęścia. Kiedyś napiszę na ten temat osobny post, bo to niestety dość rozpowszechnione zjawisko.
RomeoAD
No to teraz trzeba tylko wymyślić interesujące zajęcie generujące taki przychód. Pracując na własny rachunek nie powinien to być specjalny problem :-)
Ciąg dalszy za moment…….
Michal B
Piszesz:”Obecnie sklaniam sie ku strategii odkladania pieniedzy i uczenia sie pracujac „
To jest przecież niezła strategia na Twoim etapie życia. Pomyśl, że większość Twoich rówieśników zadłuża się pracując i niespecjalnie uczy się dalej (miałem ostatnio sporo rozmów na ten temat z managerami wysokiego szczebla).
Tomasz
Cieszę się, że i Tobie brakuje niewiele do takiego stylu życia, którego pragniesz. Ważne jest oczywiście stworzenie pewnej rezerwy na nieprzewidziane wypadki, ale to można spokojnie robić żyjąc tak jak chcesz.
TesTeq
Cieszę się, że widzimy to zagadnienie podobnie :-)
Tim Ferriss podchodzi do tego rzeczywiście ekstremalnie i nie jestem pewien, czy dokładnie tak chciałbym działać. Kilka koncepcji w jego książce jest jednak warte rozważenie i warto ją przeczytać (oczywiście w oryginale)
Jeśli chodzi o presję środowiska, to obecnie jest to dla mnie czysto teoretyczna kwestia. Po prostu tak długo dobierałem sobie otoczenie aż problem uniknął :-)
Michal B
Piszesz:”Jednak mimo to, nadal nie widze dalszej drogi – zakladajac, ze mam pewne zdolnosci i umiejetnosci. Potrzebuje wedki „ Moim zdaniem potrzebujesz praktycznej znajomości smaku różnych ryb. Wtedy zdecydujesz jakie chcesz łowić a dopiero potem zoptymalizujesz „narzędzia połowowe” :-)
Janek
Witaj na naszym blogu :-)
Dopóki żyjesz na koszt rodziców, to strategia „robię to, co lubię, a ile kasy wpadnie, tyle będę miał „ wygląda nieźle. Nie widać w niej oczywistych kosztów (jeśli chodzi o rozwój, postawę i poczucie własnej wartości), które przy okazji ponosisz.
Co by było, gdybyś zmienił ją na „robię to co lubię zarabiając przy tym (konkretną) kasę”?
Wierz mi, tak jest nie tylko lepiej dla konta, lecz też dla jakości życia
kontynuacja wkrótce ……
Tomasz
Gdzie się przeprowadziłeś?
Kwota którą podajesz to prawie dwa razy tyle, ile kosztuje mnie utrzymanie 2 lokalizacji w dość atrakcyjnych miejscach! Może zaangażuj do poszukiwań znających lokalne warunki tubylców?
Ja używałem też do ustalenia ceny wynajmu mojej doskonałej reputacji i płacenia z góry za pół roku. „od zawsze” byłem takim wymarzonym klientem wynajmujących, co miało wpływ na ich elastyczność cenową
W innym wypadku przelicz dokładnie, jestem pewien że tak czy inaczej to zrobisz.
Andrzej
Piszesz:”(wynajmuję je, ale po taniości), mam pracę którą lubię i sam sobie jestem sternikiem „
Witaj w klubie!!! :-)
Założenie rodziny skomplikuje Ci bardzo wszelkie rachuby i to nie tylko z powodów finansowych, chyba że starannie dobierzesz partnerkę pod względem nastawienia do tych spraw – to może być spory problem
Jak wyobrażasz sobie równoważenie kredytu aktywnym oszczędzaniem???
Marysia
Piszesz:”wynajmuję je, ale po taniości), mam pracę którą lubię i sam sobie jestem sternikiem „
Czytałem amerykańskie badania, które potwierdzają słuszność Twojego stwierdzenia, przynajmniej w odniesieniu do większości ludzi. Jest już dość późno, więc poszukam ich jutro
Monika
Zgadzam się, wielu ludzi żyje w iluzji, iż ich szczęście to kwestia posiadania większej ilości pieniędzy. Powyżej pewnego absolutnego minimum jest to błędne założenie.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex
Moim celem nie było poszukiwanie jednego z najdroższych miejsc do życia na Ziemi :) ale jakoś tak wyszło. Oslo jest najdroższą stolicą europejską, a ja wylądowałem w Bergen (drugie miasto Norweskie), które nie ustępuje zbytnio cenom z Oslo.
Zrobiłem trochę w kwestii poszukiwania, łącznie z pomocą obeznanego tubylca. Niestety, ceny wynajmu w lepszych miejscach na wybrzeżu Norwegii podbijane są przez okresowych pracowników platform wiertniczych.
Jak na razie jest to spory czynnik pogarszający PITA, ale z drugiej strony wyzwanie do optymalizacji. Pomysł z płatnością z góry za pół roku jest warty rozważenia. Co do reputacji – jak byś z niej skorzystał w zupełnie nowym miejscu?
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Tomek
Norwegia, kraj ropą płynący!! :-)
Pisząc o reputacji zdawałem sobie sprawę, że w Twoim wypadku może to być trudne do wykorzystania.
Mam nadzieję, że pieniądze, które tam otrzymujesz osładzają Ci zwiększoną PITA :-)
Powodzenia w optymalizacji!!
Alex
Witaj Mikołaj,
Szczęście jest całkowicie niezależne od pieniędzy. Szczęście jest wartością niematerialną ( tak jak przyjaźń i miłość ). Nie można jej kupić.
Zgadzam się z Tobą, że w przypadku ciężkiej choroby – mając pieniądze mamy większe mozliwości leczenia. Nie daje to oczywiście gwarancji wyleczenia, jednak poszerza horyzonty naszego wyboru – nie ograniczonego możliwościami finansowymi.
Czy nasz wybór będzie dobry? Czy drożej zawsze znaczy lepiej? – to inne zagadnienia dotyczące tego tematu.
Jeśli założymy, że należy zabezpieczyć się finansowo przed śmiertelnymi chorobami, to – Ile pieniędzy potrzebujemy aby mieć „gwarant życia”?
Pozdrawiam serdecznie
Mikołaj Piotrowski Says: „Skoro tak wielu tutaj twierdzi, że pieniądze nie są im potrzebne do szczęścia to niech je zdobędą i przekażą na cele charytatywne pomagając w ten sposób innym.”
A jeśli tak robią, nie naruszając przy tym fundamentów materialnych własnej egzystencji? Nie chodzi o to, żeby zdobyć forsę i rozdać ją w charytatywnym amoku, tylko żeby przeżyć satysfakcjonujące życie, nie odkładając ważnych rzeczy na nieokreśloną przyszłość. Chodzi też o to, żeby oszacować realny koszt swoich marzeń. W większości przypadków jest on znacznie niższy niż podpowiada to niedoinformowana intuicja.
Mikołaj,
Ludzkim szczesciem interesuje sie od dawna. Na ten temat preprowadzono setki badan psychologicznych. Generalnie wyniki badan uniwersyteckich profesorow potwierdzaja odczucia wielu osob, ze pieniadze szczescia nie daja.
Pomimo takiej swiadomosci pracujac staram sie zarabiac jak najwiecej. Pieniadze ulatwiaja mi prowadzenie bardziej inspirujacego zycia. Korzysci takiego zycia podkreslal na forum Alex. Nie ulega watpliwosci, ze wakacje na Mauritiusie czy Karaibach lepiej odswiezaja organizm niz sapacer po okolicznym parku w pochmurny dzien.
Nasuwa sie tu wniosek – pieniadze owszem tak, ale trzeba umiec je zarabiac i z nich korzystac.
Pozdrawiam
Krzysztof Drupka Says: „Nie ulega watpliwosci, ze wakacje na Mauritiusie czy Karaibach lepiej odswiezaja organizm niz sapacer po okolicznym parku w pochmurny dzien.”
Chyba się trochę zagalopowałeś w zapędach polemicznych. :-)
Zgadzam się z twoim komentarzem oprócz tego jednego zdania. Skąd ta pewność, że egzotyczne wakacje lepiej odświeżają organizm? Ludzie są różni i potrzebują różnych bodźców regeneracyjnych.
TesTeq,
Absolutnie masz racje, ze ludzie sa rozni. Napisalem o sobie, nieopacznie uogolniajac. Lubie podrozowac, zajmuje sie eksportem.
Pozdrawiam
Przede wszystkim chcialbym pogratulowac Michalowi B:
“(…)Jestem na poczatku mojej drogi, swiezo po studiach, zarabiam nawet ciut wiecej niz okresliles jako minimum (…)” “Nie majac poki co ani znajomosci ani umiejetnosci technicznych(…)”
Zarabiac troche wiecej niz 2500 euro zaraz po studiach, bez znajomosci i umiejetnosci technicznych jest w Polsce sporym sukcesem, chyba, ze pracujesz za granica…
Tez jak wielu komentatorow zadalem sobie tytulowe pytanie juz dawno. Niestety odpowiedz nie jest tak optymistyczna jak u innych :). Do szczescia teoretycznie nie sa potrzebne pieniadze. Pieniadze sa potrzebne aby ich brak nie stal sie problemem. Przy takim podejsciu wg mnie wystarczy 2000PLN netto na osobe. Dla rodziny 5 osobowej to ponad 2500EUR netto czyli w polskich warunkach okolo 4000EUR brutto. Jest to jeszcze w zasiegu chociaz ilosc potencjalnych pracodawcow sie kurczy ;) Problem zaczyna sie, gdy chcemy odpowiedziec na pytanie “Ile pieniedzy pozwoliloby na spelnienie swoich malutkich marzen?”. Wczasy dwutygodniowe (bez znajomosci Alexa) dla 5 osobowej rodziny to wydatek conajmniej 10000 PLN. I nie mowimy tu o jakiejs egzotyce, czy rejsie statkiem po Morzu Srodziemnym. A co ze zwiedzaniem swiata? :) Chcialbym zobaczyc np. kangura w Australii. Sam lot w business klasie (oczywiscie mozna w economy 24h sie meczyc ale ja bym wolal nie) dla doroslego to koszt prawie 5000EUR. Pewnie mozna znalezc cos taniej (podalem ceny LOTowskie), zalozmy nawet, ze za 2000EUR, ale i tak to suma zawrotna jesli policzy sie 2 osoby dorosle i trojke dzieci…. Od czasu do czasu trafiaja sie swieta sportowe w ktorych chcialbym uczestniczyc. Teraz Mistrzostwa Swiata w pilce noznej odbeda sie w RPA. Miesiac w RPA z rodzina bylby na pewno przyjemny ale nie liczylbym, ze w 50000PLN sie zamkne. Mam swoj ulubiony zespol pilkarski na ktorego mecze chetnie bym “poszedl”. W Europie, a wiec moglbym tanimi liniami latac. Zabieram synow , wybieram 5000PLN i spedzamy mily weekend w Liverpoolu. Lubie grac w brydza i chetnie pogralbym sobie na Mistrzostwach Par Open. 10000PLN by to kosztowalo ale co bym mial za radoche gdyby jakiegos mistrza udalo sie ograc?!?! :) A moze zeby czesciej ich ogrywac wynajalbym sobie nauki u jednego z nich? Moze nawet dla calej mojej druzyny? Tu pojawia sie pytanie; “Ile moge wydac?” a nie “Ile potrzebuje?” :)
To sa rzeczy, ktore mi by sprawily frajde. A teraz jeszcze mozna pomyslec o czyms dla reszty czlonkow rodziny. Wakacje wspolne a wiec tego juz nie licze. Zona jednak marzy o domku! Ja chce mieszkac w miescie… Hmmmm…. Domek z duza dzialka w miescie (chodzi o bliskosc do centrum a nie granice administracyjne ;) ), ktory ogladalismy na spacerze mysle, ze ponizej 2mlnPLN by nie poszedl… Dla dzieci mozna np. jakies przedszkole jezykowe znalezc aby lepiej niz tatus z cudzoziemcami sie dogadywali: 1000PLN/miesiac od lepka nie jest drozyzna…
Podsumowujac, za 10000PLN netto 5 osobowa rodzina swobodnie sie utrzyma i nie bedzie miala klopotow finansowych. Jednak nie moze sobie pozwolic na wszystko czego chce. Wiecej wolnosci daloby 20000PLN. Powyzej tej kwoty mysle, ze oszczedzanie przestaloby byc wyzwaniem :).
Patrze na te sumy i nie wiem czy smiac sie czy plakac… 5 lata temu uwazalem, ze jak z zona bedziemy w sumie zarabiac 4000PLN netto to bedziemy zyli jak bogacze (wtedy mielismy 2000PLN netto na miesiac)… Tylko wtedy nie myslelismy o wakacjach w Austarlii i kupowalismy najtansze artykuly w hipermarketach…
Teraz jestem szczesliwy i wtedy tez bylem… Ale ciesze sie, ze na wiecej rzeczy mnie stac i chcialbym aby ta tendencja sie utrzymywala ;)
Krzysztof
Napisałeś:”Pomimo takiej swiadomosci pracujac staram sie zarabiac jak najwiecej.”
Proszę doprecyzuj teraz, czy to zdanie oznacza:
a) starasz się zarobić jak najwięcej pieniędzy w ogóle
b) starasz się zarobić jak najwięcej pieniędzy w przeliczeniu na godzinę
Ten pierwszy wariant wypróbowałem w dość danych czasach i nie był to sposób, który abstrahując od paru ekstrawaganckich wyskoków specjalnie wzbogacił jakość mojego życia.
To drugie podejście okazało się znacznie bardziej produktywne, choć ja i tutaj nie stosuję tego konsekwentnie. Gdybym tak robił, to spokojnie mógłbym podnieść moje stawki o ok 50% i przy odrobinie marketingu per saldo zarobiłbym to samo co dziś. Szkopuł w tym, że wtedy musiałbym ograniczyć się do pracy z zarzącami zarządów i coachowania ludzi z tzw. C-level (CEO, CFO, COO itp.) bo nikt nie zapłaciłby takich pieniędzy za szkolenie młodych managerów lub sprzedawców w małej grupie. No ale to już inna historia.
Które z tych podejść Ty stosujesz?
Alex,
> Szkopuł w tym, że wtedy musiałbym ograniczyć się do pracy z zarzącami zarządów i > coachowania ludzi z tzw. C-level (CEO, CFO, COO itp.)
Tak z ciekawosci. A CTO? Ostatnio dochodze do tego ze jednak chyba moja rola w przyslosci zamknie sie do CTO poniewaz w jego obowiazkach widze u siebie najwiecej pasji. No moze z porywami na CEO … trenujesz jakis CTO :)?
Kamil
@Marek: Na początek zastrzeżenie – mój komentarz jest subiektywny i w żadnym wypadku nie traktuj go jako oceny Twoich marzeń. To są jedynie pytania w sprawach, które wzbudziły moje wątpliwości.
1) Czy cała Twoja rodzina chce zobaczyć kangura w Australii?
2) Czy nie dałoby się połączyć wyprawy do Australii z zarabianiem pieniędzy? Może chociaż można by było wyjść na zero?
3) Czy cała Twoja rodzina pojechałaby z entuzjazmem na piłkarski miesiąc do RPA?
Piszesz: „A teraz jeszcze mozna pomyslec o czyms dla reszty czlonkow rodziny.”
Jestem zwolennikiem tego, żeby każdy myślał za siebie – w tym sensie, że nie moją rolą jest wymyślenie szczęścia dla kogoś. Moją rolą jest pomoc tej osobie w realizacji jej marzeń i znalezienie w nich miejsca dla siebie.
Domek z dużą działką w mieście… Wyczuwam tu bardzo kosztowny kompromis i na takie marzenie nie mam szybkiej recepty – szczególnie w przypadku człowieka mającego na utrzymaniu pięcioosobową rodzinę.
Może Alex coś wymyśli ;-) Pozdrawiam.
Alex,
Ja staram sie optymalizowac stawke za godzine pracy. W ten sposob zyskuje czas na opracowywanie nowych uslug, prowadzenie serwisu dla eksporterow, pielegnowanie kontaktow, sledzenie trendow.
Przypomniala mi sie, chyba znana, anegdota o Picassie. Kobieta poprosila malarza na Polach Elizejskich by namalowal jej portret. Mistrz wyjal olowek i po minucie wreczyl jej gotowe dzielo. Pani spytala ile place. Picasso odpowiedzial 2.000 frankow. Jak to, przeciez namalowanie mojego portretu zajelo panu 1 minute. Picasso na to, nie jedna minute tylko cale zycie prosze pani.
Napisalem o tym poniewaz sadze, ze te nasze stawki tez nie sa tak strikte za godzine wykonywanej pracy.
Pozdrawiam
Witajcie z Berlina :-)
Marek
Biznes class do Australii? A może od razu First Class? :-)
Wszystko ma swoją cenę, która rośnie proporcjonalnie do ilości członków rodziny, którą stworzyłeś. Tego już raczej nie możesz zmienić, więc masz wybór albo więcej zarabiać (20 000 pln miesięcznie, czyli niecałe 69 000 euro rocznie nie jest kwotą aż tak zawrotną jeśli prowadzisz jakiś rozsądny biznesik (a nie pracujesz na etacie)
To powiedziawszy, to moje koszty są chyba znacznie niższe i nie narzekam na jakość życia :-)
Kamil
Napisałeś :”trenujesz jakis CTO :) ?”
Ostatnio jednego tak, choć w niezbyt dużej (na razie) firmie :-)
Nawiasem mówiąc od 2 tygodni namawiam go do napisania gościnnego postu dla młodych adeptów IT bo przeszedł bardzo szeroką gamę firm. Problem w tym, że jest człowiekiem dość zajętym
Testeq
Piszesz: „Może Alex coś wymyśli ;-)”
Chyba nie wymyślę, przynajmniej na razie :-)
Krzysztof
To widzę, że generalnie działamy w podobnym kierunku
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@TesTeq: Gdzies juz czytalem, ze wszystkie opinie sa subiektywne, wiec jestem juz uswiadomiony :)
Ad1) Zona chce, watpie zeby dla dzieci nie bylo to ciekawe doswiadczenie polatac po parku za kangurem :) Bylaby to mila odmiana po lataniu za golebiami ;)
Ad2) Oczywiscie jest to opcja, ktora rozwazalem. Jak sie trafi roczny Projekt to pewnie skorzystam. Jednak jesli dzieci zaczna chodzic do szkoly ten wariant odpadnie… Mam malo czasu na zwiedzenie w ten sposob interesujacych mnie miejsc :)
Ad3) Zona by pojechala wszedzie, gdzie ja bede. Jest gotowa nawet jezdzic na spotkania brydzowe wiec o nia sie nie martwie ;). Jakbym zasgerowal, ze ona zostaje mogloby mnie to kosztowac wiele niedogodnosci ;). Ja pamietam swoje wyprawy z tata na stadion. Wierze, ze i moje dzieci by zapamietaly taka impreze z pozytywnym zabarwieniem. Sprawia mi przyjemnosc dzielenie radosci z kims. Tak jak lubie chodzic do kina w towarzystwie tak i lubie przezywac mile wydarzenia z ludzmi mi bliskimi.
Ad Bez numeru 1) Zacytowanego zdania uzylem w znaczeniu “Trzeba znalezc budzet dla marzen innych czlonkow rodziny”.
Ad Bez numeru 2) Dlatego domek pozostaje w swerze marzen. Podobno sa marzenia, ktore lepiej jest jak sie nie spelniaja :). Moze to jedno z nich?? ;)
@Alex: To ze nie jestes czlowiekiem, ktory narzeka to “widac, slychac i czuc” :). Byc moze moje koszty tez po pewnym czasie by sie zmniejszyly ale na razie drzemia we mnie poklady pieniedzochlonnych pomyslow. Pewnie czesc okaze sie nie tak fajnych jak mysle, ale musze sie o tym sam przekonac ;)
Marek
Napisałeś: „na razie drzemia we mnie poklady pieniedzochlonnych pomyslow.”
Może przestój chwilowo tę kreatywność na pomysły generujące pieniądze, a przynajmniej powiększające Twoją wartość rynkową? :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witaj(cie)!
Zachęcona przez inny post(aby zostawiać ślad po przeczytaniu)i wytrwała w przewijaniu(i czytaniu) komentarzy-chciałam podzielić się moimi refleksjami-tak się składa,że zawodowymi ..
pytanie:czy wiesz ile potrzebujesz aby byc szczęśliwym- kiedy nie będziesz już chciał/mógł zarabiać często stawiam moim potencjalnym klientom i najczęściej spotykam się z konsternacją .Uświadomienie sobie rocznych wydatków jest prawdziwym wstrząsem.Jesteśmy jak te głupie terminale(o ktorych piszesz w innm miejscu) jeśli chodzi o nasze własne finanse i ich zabezpieczenie.Funkcjonujemy-miesięcznie a kwotowo-tylko w sytuacjach zakupowych(dom,mieszkanie,samochód).
Stąd też w sytuacji obliczeń kapitalu zdolnego utrzymac nas „na emeryturze”-kiedy są to setki tysięcy zł(po dyskoncie uwzgl. czas wypłat) często spotykam sie z textem „ale ja nie jestem taki bogaty”.
Na szczęście są też tacy dla ktorych matematyka nie jest sztuczką czarodziejską i są zdeterminowani aby ta wiedzę-czas,efekt procentu składanego,czasem wyrzeczenia zbędnych przyjemności-wykorzystać i zapewnić sobie to jak sobie wyobrażaja „szczęśliwe życie…”.Ci z pewnością nie będa sflustrowani-bo wzięli swoj los w swoje ręce nieczekając na decyzje rządu ,zus-u i czego tam jeszcze za ileś lat…
Pozdrawiam
Marek,
Po co Ci tyle pieniędzy?
Ja podróżuję wielokrotnie taniej (podobnie jak wielu innych ludzi). Moja metoda polega na tym, że albo pracuję w kraju, który zwiedzam i wtedy na wyjeździe jeszcze zarabiam, albo jadę tam na jakąś konferencję, gdzie będę coś prezentować i mi pokrywają koszty. W ten sposób łączę turystykę z karierą zawodową, czyli w sumie podróże zwiększają moją wartość rynkową i są dla mnie źródłem raczej dochodu niż wydatku.
Loty międzykontynentalne są męczące ze względu na suche i rozrzadzone powietrze w samolocie i zmianę strefy czasowej, a nie ze względu na miejsce na nogi i business klasa zupełnie nic na to nie pomoże, a ponadto w katastrofach, jeśli ktoś przeżywa, to ci z tyłu samolotu.
A nawet podróżowanie za własny koszt jest dużo tańsze niż to opisujesz: po Stanach: wypożyczenie samochodu $20/dziennie, motel $60. Jak się to podzieli na 4 osoby to jest nic (trzeba jechać z kumplami, kto to widział podróżować z rodziną!?). Po Europie: podróż Wizzairem do Londynu: 200zł, hostel w Londynie 10GBP, jazda po Londynie rowerem za darmo, wszystkie muzea za darmo (w Waszyngtonie też za darmo). Podróż rowerem do Szwajcarii: tylko koszty wyżywienia po drodze, a można zwiedzić nieporównanie więcej, niż jadąc samochodem.
Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze można zainwestować w business,
w ludzi, w środowisko, w siebie – na pewno będą lepiej wydane.
Co do własnego domu, to trzeba żonie wytłumaczyć, że takowy stanowi jedynie kulę u nogi. Prawdziwe możliwości są rozalokowane po całym świecie, więc by ich nie zaprzepaszczać należy swój domek sprzedać (chyba, że jest to zakup jako inwestycja/pod wynajem).
„Przekładając na dochody miesięczne 2500 euro/8500 zł powinno wystarczyć do prowadzenia ciekawego życia pełnego atrakcji, podróży i dobrego seksu”
Nie podoba mi się to zdanie, utożsamiłeś prowadzenie ciekawego życia pełnego atrakcji i dobry seks z pieniędzmi. Zrobiłeś dokładnie to co robi z nami społeczeństwo od młodych lat mówi – ucz się,później ciężko pracuj a może zapracujesz sobie na atrakcyjne życie, kobiete i seks. Oczywiście jest to totalna bzdurą,ale sporo osób w to wierzy,zapracowuje się na śmierć,biegnie w wyścigu a tu ciągle nic,ciągle są nieszczęśliwi ich życie nudne,a kobiet jak nie było wcześniej tak i teraz mając pieniądze nie ma. Oczywiście Alex, ty tylko zadajesz pytanie – ile Tobie jest potrzeba by być szczęśliwym,ale jednocześnie piszesz nam o swoich podróżach i delfinie i w głowach jakoś mimowolnie po przeczytaniu tego tekstu powstaje mi wizja,że bez pieniędzy to nic nie będę miał z tego.
Do prowadzenia szczęśliwego życia,pełnego atrakcji,dobrego seksu jest setka innych rzeczy i warunków potrzebna/do spełnienia zanim pieniądze zrobią jakąkolwiek różnice.
Pozdrawiam :).
Mirek
Podpisuję się pod tym, co napisałeś, choć już całe wieki nie mieszkałem w hostelu :-)
Paweł
Czy przeczytałeś cytowane przez Ciebie zdanie w oderwaniu od kontekstu całego postu??? jeśli tak, to proszą spójrz na całość jeszcze raz.
Na wypadek, gdybyś jednak napisał to po przeczytaniu całości pozwolę sobie na doprecyzowanie kilku rzeczy:
Napisałeś:”utożsamiłeś prowadzenie ciekawego życia pełnego atrakcji i dobry seks z pieniędzmi”
Gdzie ja coś takiego powiedziałem. Cała wypowiedź mojego postu to stwierdzenie, że do dobrego życia potrzeba znacznie mniej pieniędzy niż większość ludzi sobie wyobraża.
Dalej: „ucz się,później ciężko pracuj a może zapracujesz sobie na atrakcyjne życie, kobiete i seks”
– nauka – uczę się cały czas i zalecam to każdemu
– ciężka praca – jestem zwolennikiem efektywnej pracy, co można przeczytać w wielu postach
Na atrakcyjne życie, dobre kobiety i jeszcze lepszy seks trzeba sobie „zapracować” w sensie odpowiedniego rozwoju własnej osobowości i zdobycia kilku istotnych z punktu widzenia satysfakcji kobiet umiejętności praktycznych niekoniecznie związanych z zarabianiem pieniędzy :-). Jeśli tego nie zrobisz, będziesz musiał za to rzeczywiście płacić i to nie tylko pieniędzmi.
Mówisz:”zapracowuje się na śmierć,biegnie w wyścigu a tu ciągle nic,ciągle są nieszczęśliwi ich życie nudne,a kobiet jak nie było wcześniej tak i teraz mając pieniądze nie ma.”
Takim ludziom trzeba pomóc i na tym blogu znajdziesz sporo wskazówek jak zrobić to lepiej. Niewiele ma to jednak wspólnego z posiadaniem pieniędzy !!
Pisząc dla przykładu o moim wyjeździe na Florydę pokazuję jak w gruncie niewiele pieniędzy do tego potrzeba. Bez pewnego minimum nie ruszymy, ale jest ono dość łatwe do osiągnięcia. Naprawdę odebrałeś mój post inaczej??
Mam też nieco odmienne zdanie zdanie w kwestii: „Do prowadzenia szczęśliwego życia,pełnego atrakcji,dobrego seksu jest setka innych rzeczy i warunków potrzebna/do spełnienia zanim pieniądze zrobią jakąkolwiek różnice.”
Jako człowiek, który kiedyś dosłownie nie miał nic i był zbyt dumny, aby żebrać u innych (wliczając w to własną rodzinę) widzę to tak:
1) odrobina pieniędzy jest potrzebna, aby kupić sobie jedzenie i zapłacić za jakiś dach nad głową
2) powyżej tego poziomu można już całkiem ciekawie żyć i tak na przykład
3) do dobrego seksu potrzebuję odpowiedniej partnerki i odrobinę inwencji w znalezieniu odpowiedniego miejsca na te miłe zajęcia. Nie wiem skąd wziąłeś setkę potrzebnych do spełnienia warunków :-)
4) jest wiele innych atrakcji, które możemy mieć naprawdę niewielkim nakładem, ale teraz już zdecydowanie wychodzę poza temat postu, nieprawdaż? :-)
pozdrawiam serdecznie
Alex
Witajcie,
Przeczytałem ten post jakiś czas temu i widzę, że wzbudził wiele emocji. Przesłanie jest jasne i troszkę ubarwione przeżyciami autora, dzięki czemu miło się to czyta.
Co mnie dziwi większość komentarzy dotyczy nie samego tematu, ale właśnie ubarwień. (Mogę się mylić, bo nie przeczytałem wszystkich). Poniżej przedstawię, jak ja to widzę, powiedzmy… moja historia.
Dawno, dawno temu, kiedy byłem studentem, oprócz wielu ciekawych rzeczy, jakie robiłem, musiałem sam zarabiać na siebie, a, że czasem przesadzam… doszedłem do poziomu zarobków wystarczających do prowadzenia naprawdę swobodnego życia i jeszcze ciągle mogłem sobie odkładać. Oczywiście mogłem zbierać na samochód albo coś innego, ale jakoś tego nie zrobiłem, (może nie potrzebowałem – nie ma to żadnego znaczenia). Uświadomiło mi to jedną rzecz: moje miesięczne potrzeby (wydatki) wynoszą „X”. Niezależnie od tego ile wtedy zarabiałem, moje wydatki były raczej stałe. Dlatego też zgadzam się a autorem, że można osiągnąć taki stan. W chwili obecnej jestem trochę starszy, robię coś innego, mam żonę, dziecko, i pułap, jaki jest do osiągnięcia jest nieco wyższy i nie zależy tylko ode mnie. Niemniej jednak jest on stały i za jakiś czas mam nadzieję go osiągnąć. Tylko tyle, choć na razie, aż tyle. Pytanie tylko ile wam potrzeba. Oczywiście można gromadzić pieniądze, co jest wielce przydatne w niektórych sytuacjach, ale wielkość tego „bufora” jest tak naprawdę miarą naszego strachu. Im bardziej się boimy tym bardziej staramy się, „być przygotowani”. Hmm… Nie jestem pewien jednak czy we wszystkich wypadkach pieniądz jest miarą przetrwania. Oczywiście, jeśli mamy na koncie 9 cyfrową sumę to tak jest. Pytanie tylko ilu z nas straci całe swoje życie próbując to osiągnąć, a na końcu nawet się do tego nie zbliży, lub też nawet to osiągnie stając się kimś, z kim nikt nie chce rozmawiać. No cóż kwestia wyboru. Jak zwykle otwarta.
PS:
Pozdrowienia dla Autora. Niektóre twoje artykuły zmuszają mnie do myślenia o rzeczach, których sam się boje, a które muszę w sobie pokonać. (Mam na myśli posty inne niż powyższy) Dziękuję ci za to. Nie przestawaj.
@Mirek Kordos
“Po co Ci tyle pieniędzy?”
Na moje zachcianki :) To nie sa pieniadze, ktore MUSZE miec, to sa pieniadze, ktore moglbym bez problemu wydac, gdybym je posiadal ;)
“Ja podróżuję wielokrotnie taniej (podobnie jak wielu innych ludzi)”
Tez znam ludzi, ktorzy podrozuja wielokrotnie taniej :)
“W ten sposób łączę turystykę z karierą zawodową”
Gratuluje! Ja niestety aby wypoczywac nie moge sie zajmowac praca – taki typ ;).
“Loty międzykontynentalne są męczące ze względu na suche i rozrzadzone powietrze w samolocie i zmianę strefy czasowej, a nie ze względu na miejsce na nogi i business klasa zupełnie nic na to nie pomoże, a ponadto w katastrofach, jeśli ktoś przeżywa, to ci z tyłu samolotu.”
Opieram sie na opiniach znajomych bo sam nie latalem do Australii. Ich opowiesci roznily sie na temat podrozy w zaleznosci czy lecieli business czy economy. Byc moze ma tez tu znaczenie “rozmiar” osobnika? :)
Nie znalem statystyk ukazujacych zaleznosc szansy przezycia od miejsca w samolocie. Pewnie podobnie wyglada sytuacja w samochodach a mimo tego wole jezdzic z przodu, zwlaszcza w mniejszych samochodach i na dluzszych trasach…
“(…)trzeba jechać z kumplami, kto to widział podróżować z rodziną!?)(…)”
W pewnym wieku tez tak myslalem. Pewnie nie masz swojej rodziny i nie wiesz, ze spedzanie z nia czasu to jest nagroda nie kara :)
“A nawet podróżowanie za własny koszt jest dużo tańsze niż to opisujesz”
Rzeczywiscie! Na to nie wpadlem! Pewnie mieszkanie w wynajetym pokoju zamiast w hotelu tez jest tansze niz ja zalozylem? Rozumiem, ze tylko przez grzecznosc tego mi nie wypominasz?
“Co do własnego domu, to trzeba żonie wytłumaczyć, że takowy stanowi jedynie kulę u nogi. Prawdziwe możliwości są rozalokowane po całym świecie, więc by ich nie zaprzepaszczać należy swój domek sprzedać (chyba, że jest to zakup jako inwestycja/pod wynajem).”
Dla kogos, kto ceni sobie cieplo domowe, bliskosc rodziny i znajomych nie jest to kula u nogi. Dla jednych najwazniejsze jest lapanie okazji na calym swiecie a dla innych kontakt z bliskimi. Ludzie sa po prostu rozni ;)
Mirku, pokazales, ze Ty potrafisz za mniejsze pieniadze podrozowac, rozwijac sie itd. Jest to bardzo cenne i ciesze sie Twoim sukcesem w organizowaniu sobie wolnego czasu za male pieniadze. Niestety do mojej sytuacji ma sie to nijak :). Mamy po prostu inne potrzeby i to co dla Ciebie jest swietnym rozwiazaniem dla mnie jest nie do przyjecia, a to co dla mnie jest wazne, dla Ciebie jest kula u nogi.
Ja przedstawilem moje potrzeby finansowe, a Ty przedstawiles potrzeby finansowe innej osoby – tak na prawde nie ma plaszczyzny do dyskusji ;)
Mirek Kordos Says: „Co do własnego domu, to trzeba żonie wytłumaczyć, że takowy stanowi jedynie kulę u nogi.”
Rozmowa z żoną to nie dyskusja naukowa – to marketing. „Wytłumaczenie” nie jest dobrą drogą – temat trzeba umiejętnie sprzedać wiedząc, że tak, jak saper masz tylko jedną próbę do dyspozycji. :-)
Marek Says: „Ja przedstawilem moje potrzeby finansowe, a Ty przedstawiles potrzeby finansowe innej osoby – tak na prawde nie ma plaszczyzny do dyskusji”
Problem w tym, że po spisaniu swoich marzeń warto potargować się ze światem o koszt ich realizacji. Chyba, że nie masz ochoty na żadne kompromisy – wtedy rzeczywiście musisz zarobić masę kasy.
Nie wiem też, dlaczego odrzucasz ideę łączenia pracy z turystyką. Znam wiele osób, które jadą gdzieś służbowo i zostają w danym miejscu tydzień, czy dwa tygodnie dłużej biorąc urlop.
Witaj Marku,
Masz swoje marzenia ( Australia, RPA, Mistrzostwa Par Open, domek dla żony…..).
Progi realizacji tych marzeń, wyznaczyłeś sobie sam ( lot BC, nie łączysz wypoczynku z pracą, mieszkanie w hotelu…).
Nasuwa mi się kilka pytań:
1. Realizacja, którego z tych marzeń jest dla Ciebie na pierwszym miejscu i sprawi Ci najwięcej radości?
2. Ile potrzebujesz czasu aby zgromadzić środki finansowe na realizację tego marzenia ? ( gdy Twoje marzenia są pieniądzochłonne )
3. Czy chcesz czekać tyle czasu?
4. Czy marzeniem jest Australia czy lot BC? ( Jeśli chodzi o „rozmiar osobnika” to pierwszy rząd EC ma sporo miejsca na nogi )
5. Czy marzeniem jest zobaczenie kangurów czy mieszkanie w hotelu? Będziesz zwiedzał czy pływał w basenie?
itp itd……
Dążenie do marzeń jest bardzo ważne. Bardzo ważne jest również cieszenie się ze spełniających się marzeń ( tu i teraz ).
Gdy „wkręcisz się” w spiralę wiecznych braków ( np. mamy już dom, ale nie mamy urządzonej kuchni i brakuje nam kanapy ….. itp ) – spełnione marzenia staną się rozczarowaniami.
Wiesz jak podobno najłatwiej unieszczęśliwić człowieka? Spełnić jego marzenia….najlepiej wszystkie….najlepiej od razu :).
Bardzo podoba mi się to zdanie ” Pieniadze sa potrzebne aby ich brak nie stal sie problemem” – pozwól, że zapamiętam :).
Pozdrawiam serdecznie
Zaczynam sie obawiac, ze w koncu zostane przycisniety do muru i bede musial przyznac, ze te moje wyliczenia sa do bani ;) Na razie jednak jeszcze walcze :)
@TesTeq
Nie odrzucam pomyslu z podrozami w czasie zagranicznych podrozy sluzbowych! Uwazam, ze to swietny pomysl i moi znajomi tak robia. Chcialbym jednak podrozowac z rodzina, a wtedy i ich musialbym na drugi kraniec swiata ciagnac na caly projekt… Z drugiej strony nie wiem, czy akurat znalazlbym cos ciekawego? Co jesli projekt nie wyglada na fajny? Naginac sie i jechac pracowac tam gdzie chce wypoczac mimo, ze gdzie indziej zawodowo bardziej bym skorzystal? Dlatego nie traktuje tego jako alternatywnego sposobu zwiedzania swiata, przy zalozeniu, ze mnie stac na ;)
@Monika
Ad1. Mysle, ze sa to marzenie rownorzedne – to jak hierarchizowanie jedzenia : kotlet czt golabki? ;). Ciezko mi powiedziec, czy wolalbym jechac do Meksyku, Australii czy Chin. Lepiej jest jezdzic co pare tygodni do Liverpoolu, czy na Mistrzostwa Swiata? Z domem jest latwiej – jak juz bede mial te pare milionow (2mln to za malo niestety ;) ) to bede chcial go miec, a wtedy i reszta po drodze juz powinna sie spelnic :)
Ad2. Przy obecnym dochodzie jest to niemozliwe, przy dochodzie 20000PLN netto na miesiac jestem w stanie zaczac realizowac marzenie podroznicze natychmiast :). Aby w rozsadnym okresie zarobic na dom, potrzebowalbym 10 lat pracy przy zalozeniu dochodu 50000PLN netto/miesiac. Ale czy za te nascie (jesli nie dziescia) lat moje marzenia nie ulegna zmianie? :)
Ad3. Wolalbym nie czekac, gdyz mam zle doswiadczenia z dziecinstwa ;) Jak chcialem jezdzic z kolegami pod namiot, to rodzice mowili, ze jestem za maly, to niebezpieczne i jak bede dorosly to sobie bede jezdzil ile bede chcial… Tylko potem juz nie chcialem, wiec eskapady z kumplami pod namiot mnie ominely (prawie – trzy razy gdzies tam mi sie udalo wyjechac ;) )
Ad4. Australia! Jesli z przodu jest wiecej miejsca to jak bede kiedys jechal to powalcze o te fotele przy zakupie ;). Dobrze sie jednak czuje w BC i dlatego jakbym mogl to bym korzystal ;) To tak jak z hotelami – w dobrych jakos mi jest przyjemniej. Powtarzam jednak – to nie jest “MUST” :) Nie chce wyjsc na zakompleksionego kolesia, ktory naogladal sie filmow i chce byc jak Carrington ;) Swiadomosc tego, ze mnie na cos stac (nawet jak z tego rezygnuje bo uznam, ze jest to jednak zbyt ekstrawaganckie w mojej sytuacji), sprawia mi przyjemnosc :) Byc moze wiec, nie polecialbym BC ale chce miec taki wybor…
Ad5. Podobna odpowiedz jak w punkcie 4. Oczywiscie mozna poleciec najtanszym polaczeniem, ktore bedzie trwalo dluzej, spac na kempingu i radowac sie widokami. Mozna jednak tez radowac sie w bardziej luksusowych warunkach. Jak nie bedzie mnie stac to pewnie tak to sie skonczy ale jesli rozmawiamy o moich marzeniach, to one sa owiniete jak prezent w papier kolorowy ;) Funkcjonalnosc prezentu sie nie zmieni jesli go nie opakujemy, a jednak ludzie inwestuja w opakowanie :)
To nie sa marzenia, za ktorymi bede gonil az je zrealizuje. Moge zyc ogladajac MS w TV ;). Moje najwieksze marzenie sie spelnilo – jestem szczesliwy! :) Mam cudowna zone, wspaniale dzieci (jak kazdy tatus, hehehe) i nie mam klopotow finansowych (a wlasciwie prawie nie mam (ach ta moja lekkomyslnosc ;) )). Reszta bedzie tylko milymi dodatkami bez ktorych sie obchodze bez problemu. Czy chcialbym zarabiac 50000PLN netto/miesiac? TAK!! Czy zaryzykowalbym dla tego relacje z bliskimi? NIE!! (napisalem NIGDY, ale potem to wymazalem – potrafie sobie wyobrazic sytuacje, gdzie zmuszony bylbym zaryzykowac ;) )
@Marek:
Przejrzałem jeszcze raz Twoje komentarze i widzę, że piłka nożna jest Twoją wielką pasją. Może więc skieruj swoją karierę w tym kierunku. Zostań komentatorem sportowym. Myślę, że zarobki czołowych komentatorów są wyższe niż 50 000,- PLN netto/miesiąc (Kinga Rusin zarabia 160 000,- PLN brutto/miesiąc). Połączysz pasję z pracą, a i pewnie jakiś wyjazd do Australi się trafi – kto wie? Dariusz Szpakowski niedługo przejdzie na emeryturę, poza tym jest kilka polskojęzycznych kanałów sportowych – może to jest droga realizacji Twoich marzeń?
Marek,
Dziekuję za odpowiedzi. Wiele wyjaśniają :).
Zgadazam się z ostatnim akapitem. Jakoś mi też mniej smakuje wyjazd dokądkolwiek bez rodziny. Nie ma z kim dzielić radości :).
No chyba, że służbowy.
Życzę powodzenia w realizacji marzeń M :D
@TesTeq
Powiem Ci szczerze, ze kompletnie mnie zaskoczyles taka opcja :) Juz dawno sie tak nie zadziwilem . Nie wiem czy znam sie na pilce na tyle aby sie tym zawodowo zajac ale tak na prawde chyba w czym innym jest problem (jesli jest ;) )… Jestem czlowiekiem, ktory jest zadowolony ze swego zycia i powiem szczerze, ze balbym sie cos zmieniac. Wiem, to nienajlepsze miejsce do przyznawania sie do takiego okropienstwa ale tak to czuje. Za wiele do stracenia w porownaniu do zyskow. Wartosc oczekiwana jest wiec w tym wypadku MOCNO ponizej zera, wiec nie podejmuje sie brac udzialu w tej grze ;) Ale bardzo dziekuje za uswiadomienie mi, ze nie widze wielu prostych rozwiazan (byc moze mi nie pasujacych ale jednak sama swiadomosc tego, ze ich nie dostrzeglem boli)
@Moniko
Dziekuje bardzo! :) Ciesze sie, ze sa osoby, ktore rozumieja moj punkt widzenia ;)
@Marek:
Piszesz: ” ale jednak sama swiadomosc tego, ze ich nie dostrzeglem boli”
Bólu to ja Ci zadawać nie chciałem. :-) Ale świeże spojrzenie czasem się przydaje. Cieszę się, że tak odebrałeś moją komentatorsko-sportową propozycję. Pozdrawiam.
Marek,
Ad1,2
Jeśli się nie zdecydujesz co chcesz „kotleta czy gołąbki” możesz nie dostać nic.
Ad 3
Czy w związku z tym posyłasz swoje dzieci na obozy ?
Ad 4
Marek przecież chodzi o to żebyś poleciał, a nie miał świadomość polecenia. Po prostu od razu dokonaj realnego wyboru – w razie czego przebukujesz :).
Ad 5
Zgadzam się, że ludzie inwestują w opakowanie. Wydaje mi się jednak, że chodzi o to zeby nie przeinwestować w opakowanie niedoinwestowując prezentu.
Pozdrawiam serdecznie
Marek
Dość dobrze Cię rozumiem, bo sam kiedyś też miałem „wysokie wymagania”. Drogie ciuchy, takież lokale i środki lokomocji, to co najlepsze to było akurat wystarczająco dobre. Pracowałem w mojej firmie IT na okrągło, zarabiałem sporo pieniędzy, po czym wyrzucałem je przez okno (w przenośni). nazywając to jeszcze wysoką jakością życia :-)
Obudziłem się dopiero jak poleciałem kiedyś z moją ówczesną przyjaciółką na Florydę.
Miesiąc na jachcie we wspaniałej scenerii, z super pogodą i w towarzystwie inteligentnej i namiętnej kobiety „wyprostowały” dość skutecznie moje wyobrażenia o tym, co naprawdę potrzebne mi jest w życiu. Do tego kosztowało to tylko ułamek tego, co wydawałem na „normalne” życie w Austrii. To było bardzo pouczające doświadczenie, które w konsekwencji całkowicie odmieniło moje życie i dziś jestem z tego powodu bardzo zadowolony :-)
Pisałem o tym kiedyś w postach:
http://alexba.eu/2007-07-30/rozwoj-kariera-praca/przetestuj-marzenia/
http://alexba.eu/2007-08-10/rozwoj-kariera-praca/przetestuj-twoje-marzenia-cz-2/
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex W. Barszczewski Says: „Miesiąc na jachcie we wspaniałej scenerii, z super pogodą i w towarzystwie inteligentnej i namiętnej kobiety 'wyprostowały’ dość skutecznie moje wyobrażenia o tym, co naprawdę potrzebne mi jest w życiu.”
Próbować warto, choć nikt nie da nam gwarancji tak pomyślnego wyniku FDA (Florydzkiego Doświadczenia Aleksa). Ale może w tej niepewności jest cały urok i tajemnica? :-)
TesTeq
Wypróbować nie tylko warto, ale wręcz trzeba!!!
To FDA powtarzałem później z powodzeniem wielokrotnie w znacznie skromniejszych warunkach, w tym też i w Polsce.
Podsunąłeś mi pomysł na kolejny post :-) :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@Monika
„Jeśli się nie zdecydujesz co chcesz “kotleta czy gołąbki” możesz nie dostać nic.”
Mysle, ze jak juz te potrawy 'wjada’ na stol i beda na wyciagniecie reki to wtedy dokonam wyboru na co konkretnie mam ochote ;)
„Czy w związku z tym posyłasz swoje dzieci na obozy ?”
Jak osiagnal wiek szkolny to jak beda chcialy to wysle je na pewno. Ale zeby puscic je samopas beda musialy poczekac kolejnych pare lat ;)
„Marek przecież chodzi o to żebyś poleciał, a nie miał świadomość polecenia.”
Oczywiscie masz racje, ale moze jak bede mial wybor to zadecyduje, ze BC to niepotrzebna rozrzutnosc? :) Na razie nie mam takiego problemu bo mnie na to nie stac ale bardzo chcialbym miec takie rozterki ;)
„Wydaje mi się jednak, że chodzi o to zeby nie przeinwestować w opakowanie niedoinwestowując prezentu.”
Ciezko sie z Twoja opinia nie zgodzic :). Ja jednak chce miec 'wypasiony’ prezent i wypasione opakowanie ;)
@Alex
Calkiem zrezygnowales z idei „to co najlepsze to było akurat wystarczająco dobre”? :)
Z pewnoscia masz racje, ze aby byc szczesliwym nie trzeba tych wszystkich „luksusow”, ale jakos nie moge uwierzyc, ze w lepszym hotelu jest gorzej niz w gorszym (generalizujac), a lot w economy jest wygodniejszy niz ten w business. Jesli wiec chodzi o marzenia to chce miec mozliwosc dojscia do Twoich wnioskow na podstawie wlasnych przezyc zwiazanych z wyrzucaniem pieniedzy przez okno, przy czym aby to sie rownie dobrze skonczylo jak w Twoim przypadku ;)
Marek
Właśnie po 22 godzinach (licząc od pobudki w Berlinie do drinka powitalnego nad Zatoką Meksykańską) dotarłem do celu. W tym 12 godzin spędziłem w samolotach (9 z Berlina do Nowego Jorku i 3 z Nowego Jorku na południowo zachodnią Florydę). W czasie lotu myślałem parokrotnie o Tobie i Twoim zapotrzebowaniu na Klasę Biznes :-)
jestem trochę zmęczony podróżą, więc więcej napiszę ci jak wstanę :-)
Pozdrawiam wszystkich
Alex
Marek Says: „moze jak bede mial wybor to zadecyduje, ze BC to niepotrzebna rozrzutnosc? Na razie nie mam takiego problemu bo mnie na to nie stac ale bardzo chcialbym miec takie rozterki”
Wybacz, ale to trochę tak, jakbyś powiedział: „Zdecyduję, jaki samochód kupić, gdy będzie mnie stać na każdy.” I będziesz zbierał na Maybacha, żeby potem kupić Toyotę Corollę Verso, bo jest praktyczna, zaspakaja 95% Twoich potrzeb i nie strach, że bandyci wyciągną Cię z niej i pobiją, aby ją ukraść.
Marek Says: „Ja jednak chce miec 'wypasiony’ prezent i wypasione opakowanie”
Dlaczego właściwie tak Ci zależy na tym „wypasieniu”? Czy aby nie jest to chęć poszpanowania przed otoczeniem? Jeśli tak, to uważam, że jest to błędna ścieżka – otoczenie nie będzie Cię podziwiać, tylko zacznie zazdrościć, a potem znienawidzi.
Marek – Wszystkiego co napisałeś z całego serca Ci życzę
Alex – Miłego wypoczynku na Florydzie
Pozdrawiam :D
Marku
Po paru godzinach snu….. :-)
Zapytałeś:”Calkiem zrezygnowales z idei “to co najlepsze to było akurat wystarczająco dobre”?”
Właściwie to nie zrezygnowałem, wręcz przeciwnie. Tylko że …….. zmieniła mi się definicja tego co najlepsze. Kiedyś oznaczało to po prostu najdroższe z możliwych, dzisiaj jest to coś, co możliwie najlepiej zaspokaja moje potrzeby przy rozsądnym nakładzie z mojej strony.
Wczoraj lecąc nad Atlantykiem myślałem o Twoim zapotrzebowaniu na Business Class. Ja leciałem Economy mimo że bez specjalnego problemu mógłbym sobie
pozwolić na Business (i jeszcze wrzucić to w koszty :-)). Dlaczego?
Sam lot był bardzo OK, nie brakowało mi miejsca, jedzenie było OK (tzw. gourmet food będę się delektował od dzisiaj na ziemi), zamiast oglądać firmy (2) wolałem poczytać i porozmawiać z pasażerami, a jak straciliśmy połączenie z powodu opóźnienia pierwszej maszyny, to linia lotnicza równie sprawnie i bezproblemowo rozwiązała problem dla wszystkich pasażerów. Gdyby naprawdę brakowało mi rozrywki, to mógłbym wyjąć laptop i z moimi akumulatorami ładnych parę godzin bawić się różnymi rzeczami.
Za cenę biletu Business Class można by zapewne zabrać kilka osób, albo zrobić coś innego co będzie z większym pożytkiem dla świata. Ja na przykład podałem rękę człowiekowi, który mimo dużego potencjału (5 języków, dyplom i międzynarodowe doświadczenie zawodowe) popadł w poważne tarapaty finansowe niewłaściwie się sprzedając i to do tego na niewłaściwym rynku. Paręset euro robi kolosalną różnicę jak jesteś na zasiłku, który z biedą pozwala ci na fizyczne przeżycie a musisz soś zrobić, aby wystartowań na nowo. Za resztę kupię sobie tutaj dobry dodatkowy obiektyw do aparatu (zamierzam po latach wrócić trochę do fotografii). Naturalnie, że mógłbym to wszystko (Business Class, pomoc, zakupy) zrobić równolegle, tylko po co. Jednorazowo nie zrobiłoby to specjalnej różnicy, ale jako styl życia już tak. Musiałbym wtedy generalnie więcej pracować, a mimo tego, iż lubię swoją pracę, to jest jeszcze tyle innych ciekawych rzeczy do zrobienia TERAZ (a nie za 10-20 lat).
Rozumiesz moje ogóle nastawienie?
To powiedziawszy, możesz mieć dowolne inne, bo to jest Twoje życie. Napisałem o swoim, tylko, aby pokazać możliwe alternatywy. To jest ciekawy temat, który mogę w razie zapotrzebowania rozwinąć.
TesTeq
Napisałeś: „Wybacz, ale to trochę tak, jakbyś powiedział: “Zdecyduję, jaki samochód kupić, gdy będzie mnie stać na każdy.””
Bardzo mi się to podoba, czy mogę to zdanie od czasu do czasu wykorzystać?
Monika
Dziękuję za życzenia. Na razie, mimo przesunięcia czasu i faktu, że akurat przesuwa się nad nami bardzo wolny front chłodny oddycham pełną piersią :-)
Pogodę możesz śledzić na http://www.nbc-2.com/Weather/7day.shtml
Widać tam wyraźne ochłodzenie po zimnej stronie frontu (sobota niedziela)
Pozdrawiam wszystkich
Alex
Alex – Dziękuję za informację. W Polsce pada śnieg. Hm, może by skoczyć jeszcze na parę dni na narty ? I pooddychać pełną piersią :).
Wiesz Marek uważam , że Alex ma racje. Ja też lubię rozmawiać i spotykać ludzi – to skarbnica wiedzy. Jak zwiedzam np. Polskę, często zatrzymujemy się w małych lodziarniach, cukierniach itp – rozmawiamy z mieszkańcami, obserwujemy ich życie. Dowiadujemy się o perełkach do zwiedzania w ich okolicy – tych wiadomości często nie ma w przewodniku albo mówią nam o ciekwych ludziach, którzy tu mieszkają i robią naprawdę fajne rzeczy.
To trochę jak jechać expresem – krótko i wygodnie, albo osobowym z przesiadkami – długo i ciekawie. Kwestia smakowania życia.
Polecam Ryszarda Kapuścińskiego – doskonałe reportaże, bardzo prawdziwe.
Pozdrawiam serdecznie
@Alex: Nie wiem, co specjalnego widzisz w tym zdaniu, ale jeśli przypadło Ci do gustu, to wykorzystuj je do woli (tak, jak i wszystko, co piszę w komentarzach do Twojego blogu).
TesTeq
Bo bardzo prosto i trafnie oddaje to o co mi też chodzi :-)
Pozdrawiam
Alex
@TesTeq
Przyklad z Maybahem jest nietrafiony wg mnie. Bardziej by pasowal gdybys dodal do niego dom :). Czyli mowie, ze chcialbym miec dom z Maybachem a zamiast tego kupuje dom z Mercedesem (ta Corolla moglaby byc tylko wtedy gdybym chcial lodzia rybacka tam doplynac ;) ). Piszesz o czekaniu co sie nie zgadza! Jesli bedzie mnie stac na wyjazd to wyjade.
Inaczej jest gdy nie chcesz wychodzic bo tak zadecydowales a inaczej kiedy nie mozesz wyjsc :). Niby w obu przypadkach siedzisz w domu ale dla mnie to wielka roznica ;) Moim marzeniem jest moiec wybor – ale ciezko mi teraz zadecydowac co bym wybral.
Zmeczony jestem i pewnie dlatego negatywnie odbieram ta dyskusje, ktora wg mnie ma sie sprowadzic do przekonania mnie, iz nie powinienem chciec leciec BC bo to bez sensu, ewentualnie pokazac, ze sam nie wiem czego chce. To byloby jednak zbyt pesymistyczne, a wiec bardzo prosze o nakierowanie mnie na wlasciwy cel ;)
@Alex
Coz moge powiedziec? Dobrze sie stalo, ze leciales nizsza klsa bo pomogles osobie w potrzebie i miales ciekawy lot. Z pewnoscia kiedys leciales BC i masz porownanie czy warto za to placic czy nie. Ja nie mam a chcialbym miec :) To jest jedno z moich marzen ;)
Latanie BC nie staloby sie chyba moim stylem zycia, zwlaszcza, ze jak widac ma wielu przeciwnikow wiec cos w tym musi byc ;). Z lotami nie mam zadnego przykladu z zycia ale moze ostatnia moja przygoda w hotelu w Sofii bedzie adekwatna? Otoz sluzobowo zatrzymalem sie w hotelu dobrym ale nie z gornej polki. I nie bylem zbyt szczesliwy z pobytu tam. Internet nie dzialal (a byl mi potrzebny do pracy) i “nie dalo sie” nic z tym zrobic, pomieszczenia byly fatalne pod wzgledem akustyki – slyszalem co sie dzieje w okolicznych lazienkach, a do snu kolysalo mnie drzenie lozka (przesada ale mi sie podoba ;) ) pod wplywem chrapania sasiada ;). Od razu sobie wyobrazilem moje wczasy w Australii ;) i moja wscieklosc, ze nie wzialem lepszego hotelu.
@Monika
Ludzie sa rozni – nie kazdy lubi zaczepiac i nie kazdy lubi byc zaczepianym ;)
Pozdrawiam Was serdecznie z lotniska czekajac na samolot SKY Europe ;)
Po wyslaniu widze, ze troche przesadzilem z „;)” :) Wybaczcie – jako tekst wygladalo to lepiej!
Też kiedyś myślałem, że Toyota Corolla Verso to dobry samochód.
Pierwszy samochód kupiłem za równowartość 10 pensji miesięcznych, bo byłem biedny i chciałem mieć dobry samochód, żeby nie było widać, że jestem biedny. Ale zauważyłem, że zbytnio się o niego martwię, żebym gdzieś nie stuknął i żeby nie ukradli. Więc kolejne dwa samochody miałem w cenie poniżej jednej pensji miesięcznej. To mi pozwoliło w ogóle nie przejmować się tym, co się z nimi stanie.
Wiedząc, że mnie stać na coraz lepszy samochód, coraz mniej odczuwałem potrzebę jego posiadania. Jak moje dochody znowu trochę wzrosły pozbyłem się samochodu w ogóle. To mi dało prawie dwie godziny dziennie więcej czasu – w którym to czasie mogę robić znacznie bardziej pożyteczne i ciekawe rzeczy, niż jazda samochodem. Jak już muszę gdzieś dalej jechać, to jadę pociągiem (po mieście jeżdzę rowerem), a w pociągu mogę albo odpocząć albo coś poczytać – więc nie jest to czas tak stracony, jak na jazdę samochodem. Dodatkowo jestem w ten sposob dumny ze swojej postawy proekologicznej.
Kto jeszcze ma samochód, to zachęcam do sprzedania.
Myśle, że to samo można by powiedzieć o wielu innych rzeczach, których posiadanie nam w życiu tylko przeszkadza (telewizora szczęśliwie nigdy nie miałem, ale niestety miałem własny dom, wprawdzie bez kredytu, ale i tak to była przeszkoda, żeby się gdzieś ruszyć – gdzie się więcej zarabia i żyje weselej).
Hej,
Mirek napisał „Dodatkowo jestem w ten sposob dumny ze swojej postawy proekologicznej.”
Zakładam, że napisałeś to w kontekście polskiego PKP. W Polsce, energia elektryczna w dużej większości wytwarzana jest w procesie spalania węgla, to mało proekologiczna koncepcja. PKP jest jednym z większym odbiorców tej energii, wiem że można powiedzieć że pociągi i tak jeżdżą, ale na pewno nie można powiedzieć że polska energia elektryczna jest proekologiczna (w każdym bądź razie na tym etapie).
Ludzie się różnią, mają swoje potrzeby. Ja aktualnie używam samochodu do 4 razy w miesiącu. Eliminacja tego istotnie pogorszyłaby jakość mojego życia, nie wspominając o tym, że nie do każdego interesującego miejsca jest rozsądne połączenie kolejowe.
Jeżeli chodzi o posiadanie telewizora, to trochę przypomina mi to użycie noża. Można nim pokroić chleb lub zrobić komuś krzywdę, wszystko zależy od naszych wyborów.
pozdrawiam, Artur
Artur,
Większe pojazdy mają wyższą sprawność. Autobus zużywa kilkukrotnie mniej paliwa w przeliczeniu na jednego pasażera, tym bardziej pociąg, a poza tym jak zauważyłeś i tak jedzie i dodatkowe 80kg obciążenia znacznie mniej zwiększy to zużycie niż dodatkowy samochód na drodze. Zaś podróży nimi wykonuje mniej niż 20% z tego, co jeździłem kiedyś samochodem. Więc jest to jednak duża korzyść dla środowiska.
Po Londynie niewielu ludzi jeździ samochodem: głównie metro, autobus i rower i to chyba nie wynika z biedy, tylko z mądrości ludzi. Wszyscy wiedzą, że go stać na dobry samochód, więc nie musi się w nim pokazywać.
Marek
Business Class ma oczywiście swoje uzasadnienie, zwłaszcza jak masz terminy porozrzucane po Europie i musisz być bardzo elastyczny jeśli chodzi o dni, czy godziny odlotów. Nie latałem nigdy typowymi tanimi liniami, więc się nie wypowiadam, ale w większości „normalnych” linii masz dość miejsca w klasie Economy (Coach), aby normalnie polecieć na urlop.
Jeśli chodzi o hotele, to nigdy nie proponowałem kiepskich miejsc. Dobry hotel niekoniecznie musi być cztero- czy pięciogwiazdkowy. Tutaj przydaje się tzw. local knowledge :-)
Artur, Mirek
Potwierdzam, że w dobrze zorganizowanych metropoliach nie jest konieczne posiadanie samochodu. Mój stoi w Berlinie już od miesięcy :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Marek,
„Przede wszystkim chcialbym pogratulowac Michalowi B:
(…)
Zarabiac troche wiecej niz 2500 euro zaraz po studiach, bez znajomosci i umiejetnosci technicznych jest w Polsce sporym sukcesem, chyba, ze pracujesz za granica”
Dzieki :) Nie pracuje w Polsce, tutaj zarabianie na etacie od razu po studiach takich pieniedzy byloby naprawde ogromnym osiagnieciem. Tym niemniej teraz zamiast placic za kurs jezyka, jeszcze dostaje za to pieniadze (uzywajac go w pracy). No i nie musze sie przymuszac do uczenia – po prostu nie mam wyboru :)
Alex
„Proszę doprecyzuj teraz, czy to zdanie oznacza:
a) starasz się zarobić jak najwięcej pieniędzy w ogóle
b) starasz się zarobić jak najwięcej pieniędzy w przeliczeniu na godzinę”
Dobra mysl, zanotuje!
Mirek Kordos,
„Wiedząc, że mnie stać na coraz lepszy samochód, coraz mniej odczuwałem potrzebę jego posiadania”
Bo o to tu chodzi – wiesz, ze w kazdej chwili mozesz isc do salonu i wyjechac najlepszym samochodem jaki maja. Nawet jesli nigdy tego nie zrobisz, to sama swiadomosc mozliwosci i wyboru jest wspanialym uczuciem.
„Po Londynie niewielu ludzi jeździ samochodem: głównie metro, autobus i rower i to chyba nie wynika z biedy, tylko z mądrości ludzi. Wszyscy wiedzą, że go stać na dobry samochód, więc nie musi się w nim pokazywać.”
Raczej dlatego, ze stanie w korkach nie jest przyjemna sprawa, a innymi srodkami czesto jedzie sie szybciej, mogac w dodatku np. czytac.
Marek,
„Więc kolejne dwa samochody miałem w cenie poniżej jednej pensji miesięcznej. To mi pozwoliło w ogóle nie przejmować się tym, co się z nimi stanie.”
Bardzo cenna uwaga, zeby nie kupywac zbednych drogich rzeczy, by sie potem o nie martwic (auto to dobry przyklad).
„Coz moge powiedziec? Dobrze sie stalo, ze leciales nizsza klsa bo pomogles osobie w potrzebie i miales ciekawy lot. Z pewnoscia kiedys leciales BC i masz porownanie czy warto za to placic czy nie. Ja nie mam a chcialbym miec To jest jedno z moich marzen ”
To jest wg mnie korzystanie z wolnosci – nie sadze, zeby przelot klasa biznesowa mial uzasadnienie, ale jesli chcesz sprawdzic jak to jest – dlaczego nie? Dobry hotel to rzecz wazna i tez nie chcialbym potem pluc sobie w brode, ze jednak nie jest tu tak dobrze i moglem troche doplacic… z drugiej strony zbyt ekskluzywne hotele to (subiektywnie) przesada. Czesto mozna lepiej spedzic czas w gorszych warunkack, w ktorych jednak mozna poznac ciekawych ludzi.
Marek
W którym miejscu napisałam, że ja tych ludzi „zaczepiam”?
Mirek Kordos
Zazdroszczę :). Mi jeszcze trochę brakuje – ciągle jeżdżę samochcodem ( rowerem do centrum chyba bym się udusiła od spalin ), telewizor ciągle mam ( stary, nowego juz nie kupię ) jednak oglądam 1 godzinę tygodniowo. Ale pracuje nad tym :).
Pozdrawiam
Mirek,
Dziękuję za dodatkowe wyjaśnienia, teraz już wiem dokładnie co chciałeś przekazać pisząc działania proekologicznie. W pełni zgadzam się z Twoją argumentacją.
pozdrawiam, Artur
Moniko,
Mam nadzieje, ze nie odebralas slowa „zaczepiac” pejoratywnie. Chodzilo mi o to, ze ludzie sa rozni i nie kazdy lubi rozmawiac z przygodnymi osobami. Jesli rozmawiasz jezdzac po kraju z tubylcami w cukierniach czy lodziarniach to wydaje mi sie, ze musisz wyjsc z inicjatywa. Przynajmniej ja nie pamietam kiedy ostatni raz mnie ktos nieznajomy zaczepil (oprocz taksowkarzy). Moze nie mam zachecajacego wygladu? ;)
Pozdrawiam,
Marek
Marku,
Przeczytaj post Alexa – „Twoje kontakty – czy jesteś miłym człowiekiem?” Wystarczy być miłym ( niektórzy są po prostu sobą ), ludzie sami do Ciebie podchodzą i opowiadają – wystarczy słuchać. Z czasem możesz mieć problem, jak ich zniechęcić ;)
Ale to oczywiście Twoje wybory.
Pozdrawiam
Monika Says: „Mi jeszcze trochę brakuje – ciągle jeżdżę samochcodem ( rowerem do centrum chyba bym się udusiła od spalin )
Ze względu na brak ścieżek rowerowych i spaliny, jeżdżenie rowerem do pracy wciąż jest w Polsce sportem ekstremalnym o wątpliwych walorach zdrowotnych.
Witam
Być szczęśliwym to też nie oglądać się na innych, tzn. nie oglądać się na staropolską zasadę sprawdzającą się zawsze w PL tzn. ” co ludzie powiedzą ” tylko trzeba znać swoją wartość. Inaczej można pół życia spłacać drogie auto nie mając na jego ubezpieczenie, tyle że ” ludzie wtedy dobrze powiedzą ” tylko poco i dla kogo?
Pozdrawiam
Ścieżki rowerowe, TesTeq to bardzo słuszne spostrzeżenie.
Czy ten blog czyta osoba, która zajmuje się ścieżkami rowerowymi w Polsce, województwie, mieście, gminie lub dzielnicy i mogłaby napisać nam swoje spostrzeżenia na ten temat od strony formalnej ( dopłaty unijne, infrastruktura, możliwości ich budowy, uwarunkowania itp ) ?
Pozdrawiam
Monika,
To nie tyle problem ścieżek rowerowych, co chęci do jeżdżenia rowerem. Podobnie jak przy każdej innej działalności występują różne ułatwienia i utrudnienia, ale jak ktoś chce to zawsze może.
Np. w Londynie jest dużo ścieżek rowerowych ale w wielu miejscach ich nie ma, co bardzo licznym rowerzystom (o każdej porze roku) nie przeszkadza jeździc po ulicach razem z samochodami. Są poubierani w takie żółte odblaskowe kurtki, kaski rowerowe, sprawne oświetlenie z tułu i przodu. A kierowcy autobusów i samochodów już są tak do nich przyzwyczajeni, że wypadki się w ogóle nie zdażają. (zaraz pewnie ktoś napisze, że raz się gdzieś zdarzył).
Statystyki amerykańskie (takie akuratnie znalazłem) pokazują, że ilośc wypadków śmietelnych podczas jazdy rowerem i samochodem osobowym jest taka sama w przeliczeniu na kilometr.
Nie byłem w Holandii, ale ponoc tam rower jest głównym środkiem transportu.
Ja w Polsce przez kilka lat jeździłem rowerem do pracy, cały rok, jak tylko było powyżej -3C. 10 km w jedną stronę. Czas przejazdu identyczny, jak samochodem, bo z ominięciem korków (a w samym centrum krótszy). Większośc trasy można na ogół zrobic bocznymi drogami z minimalnym ruchem i skrótami dla samochodów niedostępnymi i wdychac mniej spalin, niż w samochodzie stojąc w korku. I to dawało mi wystarczającą ilośc ruchu, by się dobrze czuc.
Scieżek rowerowych i w Polsce się już robi coraz więcej, ale żeby było jeszcze więcej, to najpierw musi byc zapotrzebowanie: rowerzyści muszą masowo wykazac inicjatywe i wyjeżdzac na ulice.
Ale podobnie jest z zaczęciem coś robic w ogóle (np. własny biznes, jakies przedsiewziecie). Jak się tylko chce, to „przeszkody” wcale nie przeszkadzają.
„Przeszkody” służą właściwie tylko jako wymówka, żeby nic nie robic.
pozdr.
Mirek
Mirku,
To prawda. Jest to kwestia chęci. Tam gdzie mieszkam są ścieżki rowerowe i mam 5 min. do lasu ( ścieżki naturalne :) ). Jednak jeżdżenie do centrum miasta rowerem, przerasta mnie.
Nie chodzi tylko o spaliny ale również o bezpieczeństwo. Napisałeś „Są poubierani w takie żółte odblaskowe kurtki, kaski rowerowe, sprawne oświetlenie z tułu i przodu” – jeździmy motocyklem ( dla przyjemności ), w kierunku przeciwnym niż centrum – wiele uwagi na dużym motocyklu, dobrze oznaczonym – wymaga bezpieczeństwo poruszania się na nim. Trzeba bardzo uważać na kierowców, którzy często nie widzą motocykla – boję się nawet wyobrażać czy widzieliby rower.
Jest to niewątpliwie kwestia świadomości samochodowych użytkowników drogi – nie są na drodze sami i nie działo prawo ” działania mas ” – większy ma rację. Każdy ma równe prawa bezpiecznego poruszania się na drodze.
Zgadzam się również, że „przeszkody nie przeszkadzają ” :). Podobnie sprawa wygląda z tzw. szukaniem winnych, każdego niepowodzenia.
Pozdrawiam serdecznie
Mirek Kordos Says: „To nie tyle problem ścieżek rowerowych, co chęci do jeżdżenia rowerem.”
Masz rację, ale ja podważam sens (zdrowotny) jeżdżenia rowerem wśród samochodów po centrum miasta.
Witam serdecznie Alex!
Wypowiedziałem się na Twym blogu bardzo dawno, ok. pół roku temu. Miałem wtedy wielki dylemat gdyż nie wiedziałem co chcę robić w życiu. Wykorzystałem ostatnie pół roku na poszukiwaniu swego „miejsca” na tym świecie. Udało mi się znaleźć swoje quasi-powołanie;-), jednak nie byłem do końca przekonany czy będzie to właściwa droga, gdyż odbiega ona od wyżej już wymienionych standardów myślenia w naszym kraju. Nasiąknięty presją otoczenia, blokadami i schematami wyniesionymi z domu borykałem się w sobie czy aby nie popełnię błędu, którego będę potem żałował. Ale na szczęście pogarszająca się sytuacja finansowa zmusiła mnie do zrobienia kroku do spełnienia siebie w tym co chcę robić. To będzie wielki czas dla mnie. Chcę tylko powiedzieć, że masz w tym duży udział Alex i na pewno w przyszłości podzielę się rezultatami moich działań. Pozdrawiam!
PS Trzymajcie za mnie kciuki!:)
Kris
Witaj po przerwie :-)
Zyczę Ci powodzenia w Twoim przedsięwzięciu
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Kris pisze: „Nasiąknięty presją otoczenia, blokadami i schematami wyniesionymi z domu borykałem się w sobie czy aby nie popełnię błędu, którego będę potem żałował. Ale na szczęście pogarszająca się sytuacja finansowa zmusiła mnie do zrobienia kroku do spełnienia siebie w tym co chcę robić. To będzie wielki czas dla mnie.”
Proponuję, żeby każdy, kto ma problemy z pierwszym krokiem w kierunku realizacji swoich marzeń przeczytał to, co napisał Kris, a jeszcze lepiej wydrukował i powiesił nad łóżkiem, nad biurkiem i na lodówce.
Kris, gratuluję pozytywnego nastawienia i wierzę w Twój sukces!
PS. Szczególne wyrazy uznania dla Alexa za inspirację.
W Polsce, żeby być szczęśliwym potrzebuję zarabiać minimum 6k netto miesięcznie.
Choćbym przy moim stylu życia nie wydawał więcej niż 3k miesięcznie, to do szczęścia potrzebuję 6k. Takiego rzędu jest bowiem średnia pensja programisty w Warszawie, czy Krakowie i gdybym zarabiał poniżej tej średniej czułbym się nieszczęśliwym nie przez to, że ja mam mało, tylko przez to, że większość ma więciej.
Mirek:
W jednej z książek, które czytałem, autor przytoczył badania na jakiejś grupie ludzi w Stanach i wyszło, że większość osób woli mieć 300 metrowej powierzchni dom gdyby sąsiedzi mieli 200 metrów, niż gdyby sąsiedzi mieli 500 metrów a my „tylko” 400 m2. Dziwne, bo przecież mielibyśmy o 100 metrów mniejsze dom, ale „lepiej” niż sąsiedzi.
Poniekąd wiem skąd bierze się takie rozumowanie – z czasów komuny, gdzie wszyscy mieli po równo. Teraz nikt nie widzi, że ma lepiej niż kiedyś, lecz widzi, że są tacy co mają lepiej niż „my”.
Smutne jest to, że wiele młodych osób ma to w sobie zaszczepione. Pocieszające, że ja nie :)
Pozdrawiam,
Orest
Orest Tabaka pisze: „W jednej z książek, które czytałem, autor przytoczył badania na jakiejś grupie ludzi w Stanach i wyszło, że większość osób woli mieć 300 metrowej powierzchni dom gdyby sąsiedzi mieli 200 metrów, niż gdyby sąsiedzi mieli 500 metrów a my 'tylko’ 400 m2. Dziwne, bo przecież mielibyśmy o 100 metrów mniejsze dom, ale 'lepiej’ niż sąsiedzi.
Poniekąd wiem skąd bierze się takie rozumowanie – z czasów komuny, gdzie wszyscy mieli po równo. Teraz nikt nie widzi, że ma lepiej niż kiedyś, lecz widzi, że są tacy co mają lepiej niż 'my’.”
Nie rozumiem. Co ma ogólnoludzka zawiść (piszesz o badaniach w Stanach) do czasów komuny? Czy w komunie, czy w kapitaliźmie ludzie lubią, jak innym jest gorzej niż im.
Orest
Dołączam się do wypowiedzi TesTeq.
Jeśli piszesz u nas to proszę staraj się bardzo, aby logika wypowiedzi trzymała się kupy, inaczej szybko zdryfujemy z poziomem dyskusji :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex, TesTeq:
Przepraszam – brakło w mojej wypowiedzi „…Poniekąd wiem skąd bierze się takie rozumowanie w Polsce / wśród polaków …”. Fakt, że ja w moim wieku nie powinienem wypowiadać się o czasach komuny, bo znam tylko z opowiadań. Jednak zgodzicie się, że podstawą takiego myślenia wśród polaków „jestem nieszczęśliwy, bo inni maja lepiej” jest właśnie, to że wraz z nadejściem kapitalizmu zróżnicował się poziom „zamożności”. W innych krajach być może inne czynniki miały wpływ… tego nie badałem, więc nie wiem :)
Pozdrawiam Was,
Orest
Witam.
Ja doskonale wiem ile pieniędzy mi potrzeba aby poczuć się szczęśliwą.
100 000 zł, za te pieniądze kupiłabym małe mieszkanie dla siebie i dla swojego dziecka, abyśmy mogli normalnie i spokojnie żyć. Niczego mi więcej nie trzeba.
Niestety to tylko marzenie, nierealne marzenie.
pozdrawiam – „bezdomna” Samotna Mama
@agnieszka: Gdzie dostaniesz mieszkanie za 100 000 zł? I dlaczego to nierealne? A co z ubrankami dla dziecka? Co to znaczy normalnie żyć? Co to znaczy spokojnie żyć?
Zadaję te pytania nie po to, żeby „się czepiać”, ale żebyśmy wspólnie zastanowili się nad konkretami dotyczącymi Twoich marzeń. Bo tylko przeobrażenie marzeń w konkretne cele może pozwolić na ich realizację.
Agnieszko
Witaj na naszym blogu :-)
Niechętnie Cię rozczarowuję, ale kupienie mieszkania nie podniesie na trwałe Twego poczucia szczęścia w życiu (chyba że rzeczywiście mieszkasz teraz np. w piwnicy). Rzeczy materialne, nawet dużej wartości tylko chwilowo podnoszą nam samopoczucie, Po pewnym czasie normalnieją nam one i stopień zadowolenia z życia wraca mniej więcej do stanu poprzedniego. Kiedyś chciałem na ten temat napisać post, teraz nie jestem pewien, czy to już zrobiłem (ach to słońce :-))
Tak czy inaczej warto popracować nad tym, co przeżywamy a nie nad tym co posiadamy
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Moim zdaniem najważniejsze jest zdrowie, to fundament, czy się choruje mając 10 tys. mies. czy 100 tys. mies., (oczywiście większe pieniądze == lepsza opieka medyczna, ale medycyna też mimo imponującego rozwoju nie czyni cudów), to nie ma znaczenia.
Poza tym na bezludnej wyspie wolałbym bochenek chleba niż sztabkę złota, no ale to moje zdanie :-)
Pozdrawiam
Tomek
Witam.
Nawet nie sądziłam, że wzbudzę takie zainteresowanie swoim postem.
Dziękuję za te wszystkie Wasze odpowiedzi,.
a co do mieszkania za 100 tys.? mozna kupić tu gdzie mieszkam, zapewniam, nie wszędzie mieszkania są takie drogie jak np w Warszawie.
A dlaczego nierealne?
Dlatego, że pracując tu i w takim tempie zdobywając wiedzę, nie zarobię tyle by to mieszkanie kupić, niestety.
Tu gdzie mieszkam panuje specyficzny „klimat” wsród pracodawców o dobrą pracę za ucziwe pieniadze jest bardzo trudno.
Nie będę się rozpisywać o swojej sytuacji rodzinnej, oczywiście mam gdzie mieszkać, mieszkam z rodzicami, ale to nie jest wszystko takie proste.
To tak jak siedzenie „na bombie”
mam świadomość, że kiedyś ona wybuchnie, a wtedy…?
nie wiem co się ze mną stanie.
Uwierzcie mi staram się jakoś normalnie żyć, pracuję, za chwilę będę robić to co zawsze chciałam robić, osiągnęłam jakiś cel.
Ale to niestety nie pozwoli mi zrealizować swojego największego pragnienia,
właśnie mieszkania.
Mam nadzieję, że zrozumieliście coś z tego „chaosu” jaki napisałam, piszę z pracy a tu trudno zebrać myśli.
Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję
Agnieszka
tutaj jesteśmy taką przyjazną i otwartą „zbieraniną” .-)
Jeśli masz skomplikowaną sytuację mieszkaniową z rodzicami (któż jej nie miał :-)), to warto popracować przede wszystkim nad zwiększeniem Twojej wartości rynkowej, o czym pisałem w
http://alexba.eu/2006-03-20/rozwoj-kariera-praca/twoja-wartosc-rynkowa/
Potem będziesz miała pole manewru, aby robić co zapragniesz.
W innej kolejności Twoje wymarzone mieszkanie łatwo może zamienić się w więzienie.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
agnieszka pisze: „a co do mieszkania za 100 tys.? mozna kupić tu gdzie mieszkam, zapewniam, nie wszędzie mieszkania są takie drogie jak np w Warszawie.”
No to już połowa sukcesu – pomyśl o ile odleglejszy byłby ten cel w Warszawie!
agnieszka pisze: „Dlatego, że pracując tu i w takim tempie zdobywając wiedzę, nie zarobię tyle by to mieszkanie kupić, niestety.”
Trudno mi to skomentować, jeśli nie wgłębiamy się w konkrety, ale jeżeli dziedzina, w jakiej działasz, słabo rokuje finansowo, to może czas na zwrot, który w perspektywie przyniesie satysfakcję zarówno zawodową, jak i finasową.
agnieszka pisze: „Tu gdzie mieszkam panuje specyficzny 'klimat’ wsród pracodawców o dobrą pracę za ucziwe pieniadze jest bardzo trudno.”
Dostrzegam w tej ocenie niebezpieczną generalizację. Wszędzie ludzie są różni. Moja córka poszła do warszawskiego gimnazjum z pierwszej dwudziestki rankingów i… trafiła na wychowawczynię, która nie znała nawet wszystkich nauczycieli uczących jej klasę. Ten przykład pokazuje, że nie tylko na danym obszarze ludzie są różni, ale nawet w ramach jednej instytucji można trafić dobrze i źle.
agnieszka pisze: „Nie będę się rozpisywać o swojej sytuacji rodzinnej, oczywiście mam gdzie mieszkać, mieszkam z rodzicami, ale to nie jest wszystko takie proste.”
Nikt nie mówi, że to proste.
agnieszka pisze: „To tak jak siedzenie 'na bombie’ mam świadomość, że kiedyś ona wybuchnie, a wtedy…? nie wiem co się ze mną stanie.”
Czas opracować plan rozbrajania tej bomby. Nie brać od razu młotka i nie stukać w jej korpus, ale odgarnąć piasek i przyjrzeć się jej okiem sapera. A potem zdecydować, jaki będzie kolejny krok w procesie rozbrajania.
agnieszka pisze: „Uwierzcie mi staram się jakoś normalnie żyć, pracuję, za chwilę będę robić to co zawsze chciałam robić, osiągnęłam jakiś cel.”
Czy wiesz, że znaczna część ludzkości nie dochodzi do tego etapu? Gratuluję Ci tego osiągnięcia.
agnieszka pisze: „Ale to niestety nie pozwoli mi zrealizować swojego największego pragnienia, właśnie mieszkania.”
I tu jest właśnie pies pogrzebany. Skup się na przemyśleniu: „co pozwoliłoby mi zrealizować to marzenie”, a nie na pisaniu, co Ci nie pozwala. Wygospodaruj godzinę bez dziecka, usiądź na ławce na słońcu i pomyśl. Spisz wszystkie pomysły, które przychodzą Ci do głowy – te racjonalne i te zupełnie odlotowe, WSZYSTKIE! Potem dokonasz ich selekcji. To jest pierwszy krok – do dzieła!
Powodzenia! Napisz, jak Ci poszło!
Witam,
Ciekawe pytanie i dyskusja. Kilka spostrzezen z wlasnych przemyslen.
Sama swiadomosc ile potrzeba pieniedzy zeby zyc na poziomie umozliwiajacym bycie szczesliwym juz duzo daje. Poczucie kontroli nad zyciem i wiekszej swiadomosci jak duzo sie ma i jak niekoniecznie duzo pieniedzy potrzeba zeby to miec sprawia ze jest sie szczesliwszym ;). Co wiecej swiadomosc ze nie jest niemozliwe uzbieranie kwoty ktora pozwoli uniezaleznic sie od stalej pracy zeby nie martwic sie o pieniadze pomaga lepiej dysponowac pieniedzmi teraz (w bardziej swiadomy sposob – latwiej jest tez oprzec sie pokusom/reklamom ;) ). Dlatego takie obliczenia warto robic na biezaco.
W moim przypadku jest to bardzo mala kwota w porownaniu do kwot ktore dajecie i licze w tym rodzine 4 osobowa. Aczkolwiek nie bralem jeszcze edukacji dzieci pod uwage co przy kulejacej publicznej edukacji w niektorych krajach moze stac sie waznym kosztem stalym. W Polsce jak mieszkalem 3-4 lata temu wychodzilo mi 3.5 tys zl na 3osobowa rodzine mieszkajac w mieszkaniu w miescie z 200tys mieszkancami.
Alex, chcialbym sie rozprawic z jedna twoja jakze ostra opinia o kredytach. Przy czym zaznacze ze nie bralem nigdy kredytu ;) w banku a jedynie nieznaczny u rodziny. Sa produkty bankowe ktore umozliwiaja zaciagniecie kredytu ale placenie odsetek tylko od srodkow pienieznych ktore sie chwilowo uzywa. Np. mozna pozyczyc 500tys zlotych ale nie uzywac ich przez 20 lat i nie zaplacic ani zlotowki odsetek (bilans kredytu aktywami). Pozwala to zwiekszenie plynnosci finansowej danej rodziny i zwiekszenie poczucia bezpieczenstwa w przypadku chwilowym wachniec wplywow. Pierwszy powod ze nie mozna dyskredytowac kredytow. Kolejny, nawet wziecie kredytu i zainwestowanie go w mieszkanie moze byc bardzo madra decyzja finansowa. Ceny mieszkan/gruntow ida w gore w okresie dlugoterminowym i sa jedna z lepszych inwestycji (moim zdaniem w Polsce na chwile obecna najprostsza i najpewniejsza inwestycja). Biorac kredyt owszem podnosisz sobie koszty stale zycia ale jednoczesnie wymuszasz na sobie inwestycje bo takie mieszkanie jest wlasnie inwestycja. Wlasnie branie kredytu na zakup mieszkania/gruntu moze wymusic lepszy stosunek inwestycji do konsumpcji miesiecznie, co po wielu latach moze pomoc zaoszczedzic wystarczajaca kwote. Takze dla mnie kredyt jest jak najbardziej moze byc sposobem do zwiekszenia niezaleznosci. Po trzecie inwestujac z wlasnych oszczednosci nie zawsze ma sie wystarczajace oszczednosci zeby w danej chwili wylozyc cala sume na zakup inwestycji. Posiadanie tego kredytu pozwoli kupic teraz poprzez drobne wykorzystanie kredytu i szybkie pelne zbilansowanie kredytu w ciagu np. pol roku przyszlymi oszczednosciami. Czyli zwieksza elastycznosc inwestycyjna.
W moim przypadku nie bralem kredytu tylko z prostego prozaicznego powodu – wchodze do banku i wychodze w ciagu 20 minut bo wkurzaja mnie te tysiace formalnosci do wypelnienia. Moze nastepnym razem jak bede w Polsce przez 1-2 miesiace na wakacjach bede mial wystarczajaco wytrwalosci zeby przez to przejsc bo wiem co moge zyskac majac dodatkowe srodki do inwestycji.
Takze kredyt moim zdaniem jest jak najbardziej pozadany dla osob madrze gospodarujacymi pieniedzmi. Biorac pod uwage te 3 argumenty uwazam ze bardzo splycasz kwestie kredytow. Wcale nie musza one dzialac jak kotwica lecz odwrotnie zwiekszac twoja plynnosc finansowa i dawac Ci wiecej odwagi na ryzykowne decyzje w krotkim okresie.
A jesli chodzi o rosnacy apetyt w miare jedzenia. Nawet dla bardzo swiadomych konsumentow odpornych na reklame jest duzo rzeczy ktore moga zwiekszyc poziom przyjemnosci i mozna latwo znalezsc sensowny sposob ulokowania dodatkowych srodkow pienieznych. Czy nastepujace koszty stale nie moga byc rozsadnym wydatkiem wlasnie oszczedzajacym czas. Apetyt roslby w miare jedzenia wlasnie ze wzgledu na niezliczone mozliwosci oszczedzania czasu. Np. kupno auta zamiast przemieszczanie sie pieszo czy transportem publicznym, kupno mieszkania w centrum miasta zamiast na obrzezach, jedzenie w restauracjach zamiast robienie zakupow i gotowanie w domu, pomoc domowa, internet, telefon, kablowka, wlasny kierowca, wlasny lekarz sprawdzajacy nas na biezaco i wydluzajacy nam zycie :). Mysle ze mozna by znalezc wiele arbitralnie kosztownych udoskonalen (chociazby prywatne lekcje u Alexa zamiast czytanie jego blogu ;) ) ktore powiekszaja apetyt w miare jedzenia w zupelnie sensowny sposob. Czy nie jest to rosnacy apetyt w miare jedzenia ktory nalezaloby pochwalic jak kazde dzialanie ktore daje nam wiecej czasu i mozliwosci robienia tego co chcemy? A jesli ktos robi obliczenia o ktore pytasz bedzie wiedzial ze warto zrezygnowac z pewnych kosztow (np. pomoc domowa) jesli te pieniadze pomoga sie calkowicie uniezaleznic od pracy kilka lat wczesniej ;). Wlasnie ta swiadomosc jak uzywac pieniedzy zeby przez cale zycie zaoszczedzic jak najwiecej czasu oceniajac nasze mozliwosci zarabiania pieniedzy przez cale zycie powinno decydowac kiedy apetyt biezacy powinien byc hamowany zeby moc zaspokoic przyszly apetyt ;).
Mysle ze warto rozszerzyc to zadanie poprzez zadanie pytania. Czy wiesz jak postepowac z pieniedzmi zeby miec jak najwieksza swobode decyzyjna jak rozporzadzac swoim calym czasem.
pozdrowienia,
Radek
Jeśli chcesz się „rozprawiać” z moją opinią o kredytach (w szczególności konsumpcyjnych i hipotecznych na własne mieszkanie zaciąganych przez młodych ludzi na dorobku), to bądź przygotowany na dyskusję :-)
Nie jestem pewien, jakie produkty bankowe masz teraz na myśli, prawdopodobnie chodzi o tzw. ramy kredytowe (może w Polsce nazywa się to inaczej) W ich zakresie możesz robić debet bez pytania kogokolwiek o zgodę. Ten zakres uzależniony jest od wielu czynników, w wielu wypadkach musisz płacić pewną opłatę „za gotowość” (brak mi polskiej terminologii), więc nie jest to całkowicie bezpłatne. Same ramy kredytowe nie są jeszcze kredytem dopóki nie wyciągasz pieniędzy, które do Ciebie nie nalezą.
Piszesz: „nawet wziecie kredytu i zainwestowanie go w mieszkanie moze byc bardzo madra decyzja finansowa. „ Masz rację, w pewnych okolicznościach może być to dobra decyzja. Niestety nie we wszystkich, a dla wielu młodych ludzi staje się to pięknymi cementowymi butami znanymi z filmów o mafii. Takich przykładów „inwestorów” możemy oglądać wokół nas.
Dalej piszesz „Ceny mieszkan/gruntow ida w gore w okresie dlugoterminowym i sa jedna z lepszych inwestycji „ Pozwolę i tutaj z Tobą nie do końca się zgodzić. Najlepszą inwestycją dla wielu młodych ludzi bez znaczących zasobów gotówkowych jest inwestycja we własną wartość rynkową. Jak zaczniesz zarabiać 20-40 razy tyle co inni, to zobaczysz jak zmieni Ci się perspektywa i możliwości, a to jest realne nawet w warunkach polskich. Gra jest warta świeczki?
Dalej wspominasz: „Biorac kredyt owszem podnosisz sobie koszty stale zycia ale jednoczesnie wymuszasz na sobie inwestycje bo takie mieszkanie jest wlasnie inwestycja. „
Wszelkie wymuszanie ogranicza Twoją wolność i elastyczność działania. Nie wiem jak dla Ciebie, ale dla mnie są to ważne elementy, z których bardzo niechętnie rezygnuję.
Jeśli chodzi o Twoje pozostałe argumenty, to mam proste pytanie: Twierdzisz tak ze swojego osobistego doświadczenia? Ja byłem wszędzie tam o czym piszę i mam wrażenie, że wiem o czym mówię (też w przypadku tych negatywnych przykładów). Decyzję każdy musi oczywiście podejmować sam :-)
Jeśli chodzi o Twoją wypowiedź o apetycie rosnącym w miarę jedzenia, to mam mały kłopot ze zrozumieniem myśli przewodniej, bo wrzuciłeś tam bardzo różne rzeczy. What is the point?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
A propos kredytów, dziś czytałem (bodajże na onet.pl), że kredyty hipoteczne w złotówkach stanowią 10% sumy wszystkich kredytów hipotecznych (a są prognozy, że spadną do 5%). I wystarczy atak spekulantów (jak to zrobił pewnego dnia George Soros z funtem brytyjskim) na złotówkę i mamy wieeelki kłopot, którego konsekwencje mogą być znaczne.
Co do cen rosnących w nieskończoność, to polecam przestudiowanie kryzysu w Japonii na początku lat 90. Rynek do tej pory nie wrócił do równowagi. Przypomina Wam to coś?
Ale każdy jest panem swojego losu i swój bicz na siebie kręci :-)
Pozdrawiam
Tomek
Radek pisze: „Biorac kredyt owszem podnosisz sobie koszty stale zycia ale jednoczesnie wymuszasz na sobie inwestycje bo takie mieszkanie jest wlasnie inwestycja.”
Mieszkanie jest inwestycją wtedy i tylko wtedy, gdy nie musisz w nim mieszkać. Możesz wówczas w dowolnym momencie wycofać się z tej inwestycji. Jeśli zaś jest to Twoje gniazdko rodzinne, z którym wiążesz się emocjonalnie póki śmierć Was nie rozłączy, to jest to już konsumpcja.
Witam,
@Alex
Tak kredyty konsumpcyjne bazujace na hipotece wlasnego domu/mieszkania to przyslowiowe buty betonowe. Jednak jesli ktos bierze kredyt ktorego celem jest inwestycja w mieszkanie/dom i robi to z glowa (nie przeplaca za lokum a jednoczesnie kupuje lokum ktore latwiej sprzedac gdyby zaszla taka potrzeba) to wtedy taki kredyt inwestycyjny moze byc bardzo dobrym rozwiazaniem. Tylko takich kredytow bronilem.
Nazywa sie to linia kredytowa. Nie chce robic kryptoreklamy, wiec nie dam nazwy banku. Bank u ktorego jestem klientem po otwarciu lini kredytowej (poczatkowych kosztach) nie bierze zadnych innych oplat poza odsetkami od czesci lini kredytowej ktorej uzywasz. Taka linia kredytowa mozna otworzyc na podstawie hipoteki dom/grunt/mieszkanie wtedy oprocentowanie srodkow wykorzystywanych w ramach takiej lini kredytowej jest tak niskie jak kredyty hipoteczne, czyli ponizej 10% (zaleznie od wysokosci zabezpieczenia lini kredytowej).
Jesli chodzi o inwestowanie w siebie. Ja non stop sie doksztalcam, inwestuje w siebie. Jednak nie wydaje na to jakis wielkich kwot, a z iloscia materialow dostepnych poprzez internet mozna powiedziec ze mozna inwestowac w siebie prawie bez wykorzystywania pieniedzy. Nawet nauka jezykow (mozna robic calkiem dobrze samemu) z pomoca ksiazek, telewizji i nie potrzeba placic za lekcje z lektorem. Zgodze sie jednak ze jest to najwazniejsza inwestycja i jesli inwestowanie w dom/mieszkanie mialoby sie odbyc kosztem inwestycji w siebie to lepiej odpuscic sobie inwestowanie w dom/mieszkanie. Jednak w moim przypadku da sie to bezproblemowo pogodzic. Co wiecej swiadomosc ze mam wlasne lokum, troche wlasnych inwestycji sprawia ze jestem bardziej elastyczny i mniej sie boje podejmowac ryzyka.
Alex, patrzylem jak ceny mieszkan/domow uciekaja mlodym ludziom w Szwecji, Irlandii, i troche nawet w Polsce. Jesli Polska bedzie coraz lepiej sie rozwijac tym bardziej bedzie przyciagac zagranicznych inwestorow. Irlandczycy juz 3-4 lata temu kupowali w Polsce domy/mieszkania/grunty. Nawet mnie sie pytali kilka razy gdzie i jak inwestowac w Polsce. Oczywiscie ceny domow w Irlandii teraz spadaja i maja recesje na rynku (tak samo w USA) wiec ceny domow nigdy nie ida tylko w gore i mozna stracic. Dwa lata temu odradzalem kupno domu mojej kolezance w Irlandii (niestety mnie nie posluchala, teraz jej dom jest warty 20-30% mniej i jedno juz jest bez pracy ;( ). Inny przyklad, Irlandia znowu, kolega czekal 8 lat zeby kupic dom (wydawalo mu sie drogo, nie chcial brac tak duzego kredytu, etc). Po 8 latach obserwowania jak ceny ida w gore i w gore puscily mu nerwy i kupil. Zaplacil fortune i teraz patrzy jak wartosc jego domu spada. Mlodzi ludzie moga stracic szanse okazje kupienia domu po relatywnie niskich cenach. Nie powinni tego robic na podstawie nieprzejednej reguly kredytow sie nie bierze bo przyprawiaja Ci betonowe buty. Gdy inwestuje sie dlugoterminowo i niespekulacyjnie to stracic trudno. Przy czym bardziej polecam inwestycje w grunt w Polsce bo podatek jeszcze niski, a mieszkania jesli sie podwynajmie to mozna miec takie klopoty z lokatorem ze lepiej bylo nie miec tego mieszkania.
Jesli chodzi o wymuszanie inwestycji poprzez wziecie kredytu inwestycyjnego, to wspominalem to tylko jako dodatek dla osob ktore lubia automatyczne sposoby przypominania im o inwestowaniu. Niektore osoby musza miec po prostu mniej w portfelu zeby wydawac mniej na konsumpcje ;). Dla takich osob kredyt inwestycyjny moze byc naprawde dobrym rozwiazaniem. Bank sobie automatycznie pobiera odsetki od razu jak dostaja wyplate ;).
Jesi chodzi o apetyt rosnacy w miare jedzenia. Tak pokrecilem troche ;). W skrocie, poniewaz jest wiele sposobow inwestowania w siebie/oszczedzania wlasnego czasu apetyt na pieniadze bedzie rosnal bo z coraz wiekszej liczby sposob bedziemy chcieli korzystac. Widze to po sobie, zwiekszyly mi sie koszty stale zycia bo kupilem auto, ktore naprawde sporo uproscily kwestie zakupow/przemieszczania sie. Czy taki rosnacy apetyt ze wzgledu na cele (inwestowanie w siebie/zwiekszanie wolnego czasu) nie jest czyms dobrym i czesto obserwowanym zjawiskiem?
@TesTeq
Tak masz racje. Mam jednak sporo z natury obiezyswiata, ktory udziela sie mojej zonie ;). W moim przypadku mieszkalem w 6 roznych miejscach przez niecale 10 lat ;) wiec dla mnie gniazdko rodzinne jest tam gdzie jest rodzina a nie tam gdzie jest dom/mieszkanie. Dla mnie mieszkanie/dom to po prostu troche wiekszy mebel ;). Nie sprzedaje tych mebli bo traktuje je jako inwestycje w emeryture, ale gdyby okazalo sie ze sa kiepska inwestycja (np. drastycznie podniesiony podatki od nieruchomosci/gruntow) to bylbym pierwszy ktory by sprzedal swoja inwestycje.
pozdrowienia,
Radek
-> Radek
'W moim przypadku nie bralem kredytu tylko z prostego prozaicznego powodu – wchodze do banku i wychodze w ciagu 20 minut bo wkurzaja mnie te tysiace formalnosci do wypelnienia’
musze powiedziec, ze kluci mi sie jakos argument 'swietnej inwestycji’ z komentarzem, ze 'formalnosci do wypelnienia’ powoduja o jej zaniechaniu – w ktore z tych stwierdzen mam wierzyc?.. :)
'linia kredytowa’
przeciez to jest jak karta kredytowa (no dobrze, prawdopodobnie o nizszym oprocentowaniu), ktora jesli uzywana nierozsadnie (czytaj: 'bez odpowiednich srodkow na koncie glownym i stalego zlecenia splacajacego bilans karty’) potrafi bardzo szybko wkrecic sie w spirale dlugu z ktorego ciezko wyjsc.
dodam jeszcze, ze bardzo nie lubie tego mechanizmu. dlaczego? po otwarciu 'linii kredytowej’ ma sie bowiem zludne poczucie posiadania srodkow i wymagana jest duza doza samozaparcia, zeby a) korzystac z niego tylko w razie koniecznosci, b) 'zerowac’ bilans najszybciej jak sie da. a nie stosujac sie do tych dwu zasad kredytobiorca znajdzie sie pod woda zanim zdazy mrugnac.
na marginesie – nie jestem pewien jakie trzeba miec dochody i jak wiarygodnym byc dla banku, zeby otrzymac polmilionowa linie kredytowa, ale mysle, ze wymagania sa dosc wysrubowane. myle sie?..
'(inwestowanie w nieruchomosci w Eire)’
bardzo ladnie pokazales, ze na inwestowaniu w nieruchomosci latwo jest wyjsc jak Zablocki na mydle. inwestowac w nieruchomosci wiec, czy nie?.. ktora wiec z rad wziac sobie do serca?.. przypomne, ze nie mowimy o specjalistach od tego rynku, ale o zwyklych ludziach, ktorzy ulegajac podszeptom mediow zdecydowali sie brac udzial w przedsiewziecia, ktorych mechanizmow tak naprawde nie rozumieja. piszesz dalej ze 'patrzyles jak ceny mieszkan/domow uciekaja mlodym ludziom w Szwecji’… i to wlasnie sformulowanie, ze 'ceny domow uciekaja’, moim zdaniem pokazuje, ze mowisz o spekulacji, nie o dlugoterminowych inwestycjach. a za spekulacje, niech reka broni, lepiej nie brac sie jesli nie zna sie tematu na wylot. tyle moich trzech groszy, ja zdecydowanie opowiadam sie po stronie inwestowania w wartosc rynkowa o ktorej mowi Alex.
co do samej Irlandii, co do przyczyn, skutkow i aktualnej sytuacji, to o polecam goraco ksiazki Davida McWilliamsa 'Generation game’ i 'Pope’s children’. pierwsza o ekonomii, mowi o boomie ostatnich dwu dekad, wyjasnia mechanizmy ktore do niego doprowadzily, druga natomiast opowiada zmianie w mentalnosci oraz sposobie zycia Irlandczykow w ostatnich latach. obie napisane lekkim jezykiem, przez czlowieka, ktory *swietnie* zna sie na rzeczy (to taki wyspiarski Robert Gwiazdowski), calosc czyta sie z przyjemnoscia.
@Rafal,
Witam.
Jesli chodzi o brak cierpliwosci zeby przejsc cala procedure kredytowa. Po prostu taki juz jestem ze pewnych rzeczy (np. marnotrawienia mojego czasu) jest mi bardzo trudno przelknac nawet jesli dana rzecz (np. kredyt w banku) przydalaby mi sie. Szukam wtedy po prostu innych zrodel uzyskania tego samego celu (np. kredyt u rodziny).
Jesli chodzi o swietna inwestycje – kredyt sam w sobie nie jest swietna inwestycja, ale umozliwia zrobienie takowej. Uwazam ze nie trzeba miec wyksztalcenia ekonomicznego zeby moc dobrze zainwestowac.
Tak, linia kredytowa moze byc pulapka, dlatego nie jest to dla ludzi ktorzy nie potrafia pilnowac swoich finansow. Pilnowania swoich finansow mozna sie nauczyc i nie ma w tym zadnej magii aczkolwiek wymagane jest troche wytrwalosci. Polecam nastepujacy sposob korzystania z linii kredytowej. Srodki z linii kredytowej zablokowac w banku takze nie mozna z nich korzystac poprzez karte, a trzeba isc do banku zeby odblokowac je. Odblokowywac srodki tylko jak sie wie co sie kupuje (mieszkanie, dzialka) zaplacic za kupno i od razu zaczac splacac z pensji co miesiac tyle ile to mozliwe.
Jesli chodzi o wymagania bankowe napewno sa wysrubowane i trudno ten kredyt dostac. Mnie chodzi o to ze nie kazdy kredyt to przyslowiowe betonowe buty. To ze trudno go dostac to juz inna para kaloszy ;).
Rafale, nie jestem specjalista na rynku nieruchomosci a jednak udalo mi sie uniknac kilka raf na ktore niestety natkneli sie moi koledzy/kolezanki. Napewno nie kupujemy dlatego ze przez ostatnie lata rosly ceny bardzo szybko i one „musza” rosnac dalej tak samo szybko. Gotuje sie we mnie jak slysze taki argument. Jak kupujesz musisz sobie zdawac sprawe ze za pol roku twoja inwestycja moze byc warto 30% (?) mniej. Inna pokrewna zasada, nie kupujesz zeby sprzedac z zyskiem za rok/dwa. Kupujesz bo szukasz wieloletniej inwestycji ktora przy okazji moze polepszyc twoj standard zycia (jesli np. kupujesz mieszkanie w ktorym bedziesz mieszkal) – to jak inwestycja w filar emerytalny, wkladasz pieniadze i zapominasz o nich. Trzecia zasada – nie kupujesz czegos tylko dlatego bo jest tanie/drogie – kupujesz bo podoba Ci sie lokalizacja i Ty i twoja zona z checia mieszkalibyscie w tym miejscu ze swoimi dziecmi. Moja zona wybrala mieszkanie i wybrala dzialke i Jej wybory zawsze byly znakomite pod wzgledem wlasnie lokalizacji, dodatkowo cenowo byly atrakcyjne. Zajelo Jej to miesiac szperania po ogloszeniach, ogladania co ludzie oferuja i wyrobila sobie naprawde dobre wyczucie lokalizacji/ceny/jakosci. A nie miala latwo bo robila to tydzien po zamieszkaniu w zupelnie nowym miescie (200tys mieszkancow).
Jesli chodzi o uciekanie cen domow. Na przestrzeni 8-10 lat ceny domow rosly szybciej niz pensja w przemysle co powodowalo ze mlodym osobom coraz trudniej wziasc kredyt na kupno lokum i coraz wiekszym jest to obciazeniem dla ich budzetu domowego (zaobserwowalem to w Irlandii i Szwecji i odnosze wrazenie ze to sie tez dzieje w Polsce). W Irlandii radzilem poczekac z kupnem. W Polsce radzilem/radze kupowac. W Szwecji tez byl czas kiedy warto bylo kupic (teraz nie jestem na biezaco). Kraje rozwijajace sie takie jak Polska staja sie coraz bardziej stabilnym i interesujacym krajem w oczach inwestorow zagranicznych. Sami Polacy bogaca sie chociazby pracujac zagranica i stac ich na coraz wiecej. To powoduje ze z czasem bedziemy dobijac do srednich cen europejskich a do tych mamy jeszcze daleko w wielu miejscach w Polsce (wylaczmy Warszawe). Wlasnie ta prosta obserwacja przekonuje mnie do inwestycji w nieruchomosci w Polsce niepatrzac sie zbytnio na obecne wahania cen (male znaczenie przy wieloletnim horyzoncie inwestycyjnym).
A jesli chodzi o nabijanie ludzi w butelke i uleganiu podszeptom mediom, moja intuicja i obserwacje mowia ze znacznie wiecej i latwiej daja sie ludzie nabijac w butelke inwestujac na gieldzie (czy to samemu czy przez fundusze inwestycyjne). Takze ten problem istnieje przy innych typach inwestycji rowniez.
A jesli chodzi tylko o inwestowanie tylko w siebie. To co z dywersyfikacja inwestycji? Jesli nie daj Boze cos Ci sie stanie to co z twoja rodzina? Przeciez nie bedziesz ladowal calej kasy (jesli by sie nawet dalo) w inwestowanie w siebie. A inwestowanie w zone moze byc trudne jesli 16h dziennie spedza z dziecmi opiekujac/inwestujac w nie. Uczylem sie /studiowalem przez 12 lat osiagajac sporo a wydalem pieniedzy naprawde malo. Dzisiaj zdecydowalem ze musze przeczytac dwie ksiazki, nie kupie ich tylko pozycze albo przeczytam w postaci elektronicznej (chociaz w tym wypadku nie dlatego ze zal mi pieniedzy, ale dlatego ze zawsze staram sie ograniczac ilosc balastu ktory trzeba przewozic gdy zmnienie poraz kolejny kraj zamieszkania). Takze poraz kolejny, inwestowanie w nieruchomosci przy pomocy kredytu nie musi (i nie powinno) odbywac sie kosztem inwestycji w siebie czy swoich bliskich.
Dzieki, za informacje o ksiazkach. Zawsze to milo zobaczyc co inni mysla na temat wydarzen ktore w czesci samemu sie obserwowalo i bylo swiadkiem. Mialem wiele ciekawych dyskusji z Irlandczykami na temat swiadomosci i postepowania Irlandczykow w porownaniu do Polakow. Bylismy do niedawna bardzo roznymi typami konsumentow, teraz chyba bedzie sie to zmieniac.
pozdrowienia,
Radek
Radek
Piszesz: „Po prostu taki juz jestem ze pewnych rzeczy (np. marnotrawienia mojego czasu) jest mi bardzo trudno przelknac nawet jesli dana rzecz (np. kredyt w banku) przydalaby mi sie. „
To oznacza, że ta „inwestycja” nie jest taka dobra, aby warto było poświęcić trochę czasu na jej przygotowanie? Wspomniał już o tym Rafał i Twoja odpowiedź, jeśli pozwolisz na taki komentarz, nie zwiększa wiarygodności tego, co piszesz.
Dalej piszesz: „Polecam nastepujacy sposob korzystania z linii kredytowej. …………. Odblokowywac srodki tylko jak sie wie co sie kupuje (mieszkanie, dzialka) „
To musiałaby być niezła linia kredytowa, jeśli możesz z niej kupić mieszkanie lub działkę :-)
Jesteś pewien, że w tym przypadku wiesz o czym mówisz? Wiesz jaki czuły jestem na to na tym blogu :-)
Co do reszty, to pewnie wypowie się Rafał, bo do niego przecież skierowałeś Twoją odpowiedź
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@Alex
Mam pecha z tym wpisem. Zjadlo mi go juz 2 razy (drugi raz skopiowalem sobie do schowka, ale nie zauwazylem ze serwer nie odpowiedzial i ze nie moge nadpisywac schowka, co niestety zrobilem ;( ). Teraz niestety bedzie juz krocej.
Z kredytem z banku dalem sobie spokoj bo moglem pozyczyc od rodziny to co mi brakowalo na zakup mieszkania. Gdybym nie byl takim przeciwnikiem kredytow wczesniej tak jak Ty teraz wzialbym kredyt 8 lat temu i nie musial placic duzo drozej 4 lata temu jak kupilem mieszkanie. Tak trzy lata temu nie mialem cierpliwosci do banku i stracilem mozliwosc inwestycji przy pomocy kredytu, poczekalem poltora roku i kupilem dzialke z wlasnych srodkow. Owszem stracilem finansowo bo kupowalem drozej, ale mialem satysfakcje ze pokazalem bankowi co o nich mysle. Teraz gdy przychodze sie pytac o warunki kredytu pamietaja mnie (albo zmienily sie procedury) bo podczas dyskusji mowia ze tych kilku dokumentow w moim przypadku nie potrzebuja (mimo ze wczesniej chcieli ;) ).
Dzieki kredytowi (nie z banku a od rodziny) moglem kupic mieszkanie ktore teraz jest warte o 120%+ wiecej, dzialka jest warta ponad 80%+ wiecej. Z moich subiektywnych doswiadczen i obserwacji Polska nie ma wygorowanych cen w srednich miastach. Mlodzi ludzie jesli chca kupic mieszkanie i czekaja az beda miec wlasne srodki, zeby uniknac kredytu moga w imie samej ideii nie brania kredytu podejmowac niekorzystne decyzje finansowe, bo np. ich srodki na bezpiecznych lokatach beda rosnac wolniej niz ceny mieszkan. Mnie sie to przytrafilo. W dodatku nie wiem czemu gdy bylem 25 latkiem ktory mogl wziasc kredyt na podstawie solidnej pensji jakos nigdy o tym nie pomyslal. Nie robcie tego samego bledu, pomyslec warto.
Linia kredytowa (kredyt) 200tys zlotych nie jest jakis wielki bo jesli sie go rozlozy na lat 25 i oboje maz i zona pracuja to pewnie odsetki od kredytu beda mniej niz 25% budzetu domowego. A za tyle czy mniej wiecej mozna juz kupic rozsadne mieszkanie/dzialke w moim miescie rodzinnym co ma 200tys mieszkancow. Warszawa czy inne bardzo drogie metropolie to inna para kaloszy, tutaj bylbym duzo ostrozniejszy z zakupami bo ceny maja juz na poziomie europejskim.
Tak wiem o czym mowie. Rozmawialem kilka razy z doradca kredytowym w moim banku i zona ktora obserwuje oferty w moim miescie rodzinnym i mowi co i jak sie zmienia i czy sa jakies ciekawe oferty.
pozdrowienia,
Radek
-> Radek
ciesze sie Twoja dobra passa inwestycyjna, naprawde. do argumentow ktore przytaczasz nie bede jednak sie odnosil, bo widze niejakie zamieszanie w pojeciach… dodam jedynie kilka konkretow, ktore mam nadzieje wyjasnia dlaczego tak bardzo przychylam sie do koncepcji inwestowania w siebie. pomyslalem, ze w swietle niepewnych kwestii wyczucia rynku i ryzyka warto porozmawiac o liczbach.
wezmy na ekonomiczny warsztat mieszkanie kupione w 2000 roku i sprzedane w 2008 – chyba sie zgodzisz, ze 'timing’ prawie idealny, mam racje?
w tej sytuacji konkretne liczby wygladaja nastepujaco: poczatek to rok 2000 i kredyt zlotowkowy o zmiennym oprocentowaniu na 75k, zakonczenie to rok 2008 i sprzedaz mieszkania za 220k. 300% zysku, wow! alez rewelacyjna inwestycja! no dobrze… ale spojrzmy na to z perspektywy czasu: inwestycja na 8 lat, czyli mamy wiec prawie 15% zysku rocznie. faktycznie nie jest zle, mozna powiedziec, ze to rozsadna lokata… spojrzmy glebiej… mieszkanie zostalo kupione nie 'na wynajem’, ale 'dla siebie’ i koszty wlasne to lekko liczac 85kzl: 5k koszty zakupu (notariusz, agencja, itd.), 50k to podstawowe koszty utrzymania mieszkania (czynsz, oplaty, itd.), 30k remonty (wstepny i ewentualne kolejne). spojrzmy jeszcze glebiej… w miedzyczasie trzeba bylo splacac kredyt, co oznacza, ze po osmiu latach na bankowe konto wplacone zostalo mniej wiecej 30k kredytu i 70k odsetek. mamy wiec 220k-100k-85k=35k zysku na osmioletniej inwestycji… czyli 5% rocznie (gdybysmy mowili o mieszkaniu kupionym jako inwestycja, 'na wynajem’, wtedy koszty utrzymania i czesc kosztow kredytu, powiedzmy ze 50%, pokrywalby najemnca i wtedy moglibysmy mowic o 7.5% zysku rocznie).
oczywiscie mozna bylo wziac kredyt w innej walucie, mozna tez bylo sprzedac w 2007, kiedy ceny osiagaly szczyty, itd., itp. wtedy relacje wlozone/wyjete wygladalyby inaczej. pewnie, ze tak, jednak wedlug mnie wymagalo by to dobrej znajomosci rynku, w przypadku zwyklego czlowieka mielibysmy raczej do czynienia z sytuacja 'na dwoje babka wrozyla’.
podsumowujac mamy wiec max 7.5% procent rocznie… jak dla mnie nie jest to jakas powalajaca skutecznosc. a przeciez calosc rozpatrujemy w kontekscie niesamowitego boomu mieszkaniowego, absolutnego szalenstwa i spekulacji, przy 'bezwzglednym’ zysku w wysokosci 300%! a jak bedzie wygladala sytuacja dla tych, ktorzy kierowani owczym pedem kupili w 2007 za 100%+ obecnej ceny?.. czas pokaze…
przytocze calkiem realny przyklad z mojej branzy: widze, ze kto w 2000 roku obronil dyplom i zaczal prace jako administrator sieci, kto nie spoczywal na laurach, uczyl sie i rozwijal, ten obecnie pracuje na stanowisku architekta sieci, specjalisty od bezpieczenstwa i jego etatowa pensja wzrosla o doslownie rzad wielkosci… ile to procent?..
no tak… ktos powie, ze trzeba gdzies mieszkac i ze w ogole to przeciez spokojnie mozna inwestowac w siebie mieszkajac w tym wlasnie zakupionym mieszkaniu… ale z mojej perspektywy wyglada to na niemozliwe i dyskusji o 'straconych szansach’ w rozumieniu braku mobilnosci bo 'tutaj mam mieszkanie, przeprowadzka nie ma sensu’, czy niemoznosci podejmowania ryzykownych przedsiewziec 'bo kredyt do splacania’, itd.) nawet nie chce zaczynac.
w kazdym razie wedlug mnie calosc mozna dosc latwo zwazyc i… ja bede obstawal przy tym, ze na poczatku drogi nalezy skupic sie na sobie!
@Rafal
Chcialem odniesc sie do dwoch rzeczy. Moze wczesniej cos pomylilem i pokrecilem i spowodowalo to ze bazowales swoje obliczenia na zlych przeslankach. Jesli tak to przepraszam.
1. Kupilem mieszkanie za 75k w 2004, nawet teraz przy bessie na rynku biorac pod uwage lokalizacje, piekny rozklad mieszkania, dobrych sasiadow moglbym sprzedac za 200tys. Czyli horyzont czasowy to nie byl 8 lat a 4 lata. To w kwestii twoich obliczen. Oczywiscie masz racje ze jak ktos kupowal w 2007 to nie musi tak to rozowo wygladac w 2008. Mimo ze nie mieszkalem nie wynajmowalem mieszkania bo polskie prawo nie zacheca do wynajmowania (lokator ma wiecej praw niz wlasciciel).
2. Fakt ze kupilem mieszkanie w 2004 nie zmienil mojego postepowania, nie zostalem uziemiony w Polsce, przeciwnie swiadomosc posiadania zakatka do ktorego moge sie schowac w poszukiwania lepszej pracy dal mi wieksza odwage stawiania sie moim pracodowcom ktorym zdarzalo sie testowac na ile moga sobie pozwolic z pracownikiem. Kupujac mieszkanie rownoczesnie zalatwialem sobie prace zagranica, wiedzialem juz wtedy ze pomieszkam maksymalnie 3 miesiace.
Rafal, w twoim przypadku Ty przeanalizowales mozliwosc wziecia kredytu, i podjales swiadoma decyzje o inwestowaniu w siebie i omijaniu kredytow. Jak dla mnie to wystarczy, bo WLASNIE zastanowiles sie nad wzieciem kredytu. To juz jest o niebo lepiej niz twarde stanowisko kazdy kredyt to betonowe buty. Mnie wlasnie oto chodzi o przeanalizowanie czy w przypadku danej osoby to sie oplaca. Jesli ktos mieszka w lokalizacji turystyczno atrakcyjnej, ma rodzicow ktorzy moga przypilnowac mieszkania to tym bardziej moze oplacac mu sie kupic mieszkanie/dom i wynajmowac turystom w miesiacach ruchu turystycznego.
pozdrowienia,
Radek
hej Radek,
moje obliczenia dotycza bardzo konkretnego przypadku, ktory akurat znam dobrze z relacji z pierwszej reki. moge zareczyc, iz zestawienie jest prawdziwe i dokladne. takze w zaden sposob nie nawiazywalem do Twojej sytuacji i musze powiedziec, ze usmiecham sie z niedowierzaniem, ze te dwa przypadki tak blisko siebie sie znalazly :)
jak mowilem przypadek ktory opisalem to przyklad na prawie idealne wyczucie czasu, Twoj natomiast – znacznie lepsze, doslownie idealne. interesowalem sie tematem w zeszlym roku i bede obstawal przy tym, ze wejscie na rynek w 2004 to efekt albo nieprzecietnej znajomosci rynku, albo szczesliwy zbieg okolicznosci. mam nadzieje, ze widzisz tez roznice dotyczaca umowy-cyrografu w banku i dzentelmenskiego zobowiazania w kregu rodziny. podobnie jak mozliwosc pozostawienia mieszkania pod opieka zaufanej osoby…
… ale wiesz co? nie sadze, zeby mialo sens dalsze zaglebianie sie w szczegoly.
tak wiec, co do koncepcji na rozwoj, niech stanie na tym, ze sie roznimy i niech sami czytelnicy, zapoznani z dwoma przypadkami decyduja ktora droga jest dla nich lepsza! :)
rownie serdecznie pozdrawiam! :)
Radek pisze: „Tak trzy lata temu nie mialem cierpliwosci do banku i stracilem mozliwosc inwestycji przy pomocy kredytu, poczekalem poltora roku i kupilem dzialke z wlasnych srodkow. Owszem stracilem finansowo bo kupowalem drozej, ale mialem satysfakcje ze pokazalem bankowi co o nich mysle. Teraz gdy przychodze sie pytac o warunki kredytu pamietaja mnie (albo zmienily sie procedury) bo podczas dyskusji mowia ze tych kilku dokumentow w moim przypadku nie potrzebuja (mimo ze wczesniej chcieli ).”
Wybacz, ale wątpię, żeby bank zauważył, że mu pokazałeś, co o nim myślisz.
Moim zdaniem personifikacja wszelkich instytucji jest szkodliwa i utrudnia obiektywne spojrzenie na rzeczywistość.
Poza tym uważam, że należy wystrzegać się motywacji „ja mu pokażę (co o nim myślę)”. Najważniejsza jest pozbawiona emocji konsekwencja w działaniu.
@TesTeq
Za bankami (nazywasz je instytucjami) stoja ludzie, ktorzy dostaja premie za udzielone kredyty. Mysle ze zmienilem nastawienie tego jednego pracownika odpowiedzialnego za przygotowanie wniosku kredytowego i jego wstepna ocene (jesli nawet nie koncowa decyzje). Zmiana jego nastawienia moze pomogla zmienic nastawienie banku. Dla mnie co sie liczy ze w tej chwili procedura jest bardziej rozsadna dla osoby ktora pracuje zagranica. Z jakis powodow ja zmienili, moze ja bylem wlasnie jednym z tych wielu co odchodzili od banku kiwajac z politowaniem glowa.
Gdybys mowil o instytucji administracyjniej dla ktorej nie jest zyciowym interesem dobry stosunek z klientem to ja moglbym sie z Toba zgodzic, ale moja zona by sie nie zgodzila ;). Pracowala w kilku instytucjach administracyjnych i widziala juz przerozne interpretacje przepisow przez urzednikow z Bozej laski. Tam ciagle sa ludzie ktorzy czesto sami z przepisow robia problemy (z igly widly). Zona ma kilkanascie roznych sposobow na to zeby „ominac” takiego nadgorliwego urzednika i czesto osiaga to czego chce. Oczywiscie, nie chodzi o o lamanie przepisow ale np. przymuszenie urzednika do wykonania danej czynnosci.
Mimo ze moja decyzja byla zabarwiona emocjami, podstawa bylo wyrachowanie i bardzo silna postawa ze nie bede ludziom pozwalal na marnotrawienie mojego czasu. Po prostu bylem klientem ktory zrezygnowal z uslug. Potulny konsument powoduje ze z czasem dostaje sie coraz gorsza usluge. Brak potulnosci nie oznacza braku kultury.
Moja postawa jak ja Ty opisales „ja mu pokaze (co o nim mysle)” przeciez ograniczala sie tylko od zrezygnowania z kredytu i poszukania go gdzie indziej. Nie bylo braku kultury, przepychanek, etc. Czy nie mozna pokazac uslugodawcy co sie o nim mysli w ten sposob? Czy dlatego ze oferuje on cos przydatnego trzeba sie godzic na jego wszystkie dziwactwa? Czy nie zmieniasz uslugodawcy jesli Ci nie pasuje ten ktorego uzywales do tej pory? Ja bym to wlasnie nazwal zwyklym zdrowym rozsadkiem konsumenta. Jakas tam doza emocji tez tam byla, ale zdrowy rozsadek tez byl obecny. Przeciez nie napisalem „ten urzednik [epitet] bankowy” a wlasnie bank (bez epitetu) jako calosc. Rezygnujac z kredytu pokazalem co mysle o procedurach bankowych, a pracownikowi bankowemu wyjasnilem dokladnie co mysle o procedurach jego banku i dlaczego mysle ze sa niezyciowe.
pozdrowienia,
Radek
@Radek: Cóż mogę Ci odpowiedzieć? Pracowałem w banku w departamencie IT i z moich doświadczeń wynika, że klient detaliczny jest nierozróżnialną kroplą wody w oceanie, a jego wpływ na procedury (w szczególności kredytowe) jest zerowy. „Doradca klienta” nie może sam, wbrew procedurze zrezygnować z zażądania dokumentu, ponieważ popełnia wówczas wykroczenie.
jest to rozwiazanie dobre, ale dla nieduzej grupy ludzi, a jesli dla wiekszej to stopniowo, nie nagle, z tego wzgledu iz zaprzestanie kupowania przez duza grupe klientow np. elektroniki, aut, domow i innych dobr, doporowadzi do krachu w gospodarce, wielu z nas tu bedacych straci prace, firmy, producenci padna lub znacznie pogorszy sie ich sytacja finansowa, jestesmy w takim obiegu zamknietym to my swoimi wydatkami zapewniamy sobie dla siebie prace
pozdrawiam serdecznie
Szymon
Zanim spełniłby się taki czarny scenariusz większość firm dostosowałaby się :-)
Rynek ma dużą siłę oczyszczającą, pod warunkiem, że damy mu do tego sposobność
Pozdrawiam
Alex
PS: Ostatnio prosiłem Cię o zwracanie uwagi na użycie kropek i dużych liter w zdaniach. Nie pomogło, więc od natychmiast Twoje komentarze lądują najpierw w moderacji
Alex, wciąż mnie ciekawi co jest nie tak z kupieniem mieszkania czy domu na kredyt?? Może ja nie wiem o czymś , a może to tylko moje inne podejście do brania kredytu??
Pink,
Dorzucę coś od siebie do wątku (przeczytanie od deski do deski jest niezłym wyzwaniem :) ). Alex kiedyś pisał o tym, że to jest zakotwiczenie, i niejako uwiązanie się do czegoś. Jednego miejsca. Spłacania kredytów. Potrzeby pracy za X. Może dlatego nie odpisał, bo dużo napisał w tym temacie, a w komentarzach było to wiele razy już :))
Ja bym dorzucił poniekąd co nieco. Kredyt to jest ryzyko. Ja osobiście NIE ZNOSZĘ RYZYKA. Staram się je zewsząd ograniczać do minimum. I sądzę, że jest to naprawdę zdrowe i rozsądne zachowanie. Oczywiście w granicach pewnych – bo jakieś ryzyko zawsze trzeba podjąć mając nadzieję na zysk (tzw. zarządzanie) – to wie każdy kto inwestuje na giełdach – aby nie wypaść małe ryzyko, odpowiedni r/r factor i procent składany.
Przykład do kredytu na mieszkanie, tracisz pracę, nie wyrabiasz z ratami za mieszkanie i co? I nie ma litości w tym biznesie – http://en.wikipedia.org/wiki/Foreclosure – i zostajesz na bruku. Zabierają, do widzenia, nie ma. Warunki kredytu czytałeś/aś? Dużo drobnego druku.
Nie masz tego. Nigdy nie było twoje, zabierają Ci, do widzenia. W Polsce też może się to zacząć jeśli będzie „a clash with reality”… Własność kredytowanego mieszkania przechodzi dopiero po spłacie mieszkania. Oczywiście jeśli ktoś spłaca tylko mniej, to już są jakieś podstawy, żeby mu nie można było łatwo odebrać nawet jak gorzej spłaca…
Jak ograniczać ryzyko? O tym napisano wieeeele książek. Jako lekką lekturę o ryzyku polecę „Against the gods” Bernsteina. Jest tam wiele naprawdę ciekawych informacji, a książka jest bardziej historyczna niż operująca matematyką/propabilistyką. Zarządzanie i ograniczanie ryzyka pchały ludzkość do przodu.
Inaczej – do pracy używam własnego samochodu (warunek konieczny to niejako jest – firma nie zapewnia służbowych, a to był mój trump card jak negocjowałem przyjęcie do pracy). Co sie mogloby stac jakbym dluzej auta nie mial? Raz ze nie miałbym jak dotrzeć w miarę normalnie, dwa nie miałbym jak jeździć na delegacje, trzy – byłym generalnie ugotowany.
Dlatego nie mam jednego auta „zastaw sie a postaw sie”, salon lub „nowe używane” na kredyt, tylko mam dwa auta starsze wiekiem. To drugie stoi i sie kurzy, ale jak trzeba, to doslownie „idę obudzić trolla”. Bo to „zastepcze” jest gołe (kierownica i 4 koła, nic wiecej), brzydkie (lakier schodzi, dziury w karoserii zawalone naklejkami), ale pod maska sprawne, wiec odpale chocby -20C bylo. Istny troll. Do tego zielony :)))
Za to normalne auto jest dopieszczone i mimo przebiegu (2x tyle co „każde auto powyżej 5 lat na allegro ma ”doregulowane” ” ;) ) jeździ wyśmienicie. Mimo wieku. Oba są aktualnie w „średnim wieku samochodu w Polsce”, czyli nie wyróżniam się z tłumu ;)
Oba auta używane, nie kupowane na kredyt, może leciwe, ale jedne z najbardziej niedocenionych na rynku (tanie!), o swietnej dostepnosci czesci (tanie!), proste w konstrukcji (mój mechanik rozbiera silnik z zamknietymi oczami, bo robil ich kilkadziesiąt juz – taki model – PSA, XU10 – on takie wyszukuje, bo to jest „niesamowity ogier” :) ). Co wiecej bezawaryjne (nigdy nie miałem „game over” na trasie). Komfortowe i miłe w użyciu (ważne!)
Teraz jaka jest reakcja na kolizję, która unieruchamia pojazd:
a) brany na kredyt i stanowiący jedyny środek transportu?
b) ww przypadek dwóch samochodów?
Powiem Ci jak to wygląda w przypadku b) – zero stresu. Wyszedłem, sprawdziłem co z tico (wyglądało makabrycznie), spojrzenie na swoje auto (nawet niewiele uszkodzone), dochodzenie ze sprawca kto zawinił (instruktor tej pani, bo jej sie porypało kto ma pierwszeństwo :) ), czekanie na policje, zjazd do mechanika, powrót do domu, wypicie kawy (już 24h na nogach), znalezienie kluczyka, odpalenie zapasowego i dalsza jazda. Na sen przyszedł czas później, dnia kolejnego, w drodze do domu wskoczyłem do monopolowego i kupiłem sobie piwo na odstresowanie. Większy stres był z piciem tego co kupiłem, bo kupiłem jakieś… Nawet nie pamiętam co, ale cena wyglądała uczciwie. Smakowało jak piwo z dodatkiem ludwika czy innego płynu do mycia naczyń, a zapach jak ze starej konserwy mięsnej :))
W pierwszym wypadku nie wiem, nie doświadczyłem. Ale miałbym niezłego „wała”. W tym wypadku moje normalne auto stało ponad 3 miesiące na parkingu i odwiedzało je 3 rzeczoznawców.
Dobra, ktoś powie, że OK, ale miałbym assistance bo auto nowe… I że droższe, to nie byłoby szkody całkowitej tylko naprawa bezgotówkowa. W porządku, racja. Ale nadal zostaje się bez auta, lub dostaje jakiegoś „kaszalota”. Za którego często samemu trzeba dopłacić, bo wyrok SN jest taki, że obywatel auta nie potrzebuje. Jedynie przedsiębiorca ma auto niezbędne do pracy. Obywatel który jeździ i potrzebuje auta nie występuje. Albo jest tak bogaty, że na pewno ma kilka aut…
Jakby to było jedyne auto to nie szarpałbym się z ubezpieczycielem i „tylko” miesiąc byłbym bez auta i bym dopłacił do naprawy (notabene nie polecam firmy na „H”, choć mam ubezpieczenie w firmie na „A” to z OC sprawcy ściągałem od „H”). W tym wypadku moglem sobie pozwolić na naprawdę niezłe i luźne podejście do sytuacji.
Zarządzanie ryzykiem. Ograniczanie go. Ma to wielki wypływ na nasz życiowy „PITA factor” :) Alex tyle pisze o korzystaniu z życia – trzeba ograniczać więc ryzyko tego, że nie będzie nas stać „na życie”.
Więc tak to wygląda jeśli chodzi o kredyty. Ryzyko. Kto podejmuje się ryzyka na 300k mając kapitału np. 30k i np. 2k/mc do wydania na ratę (czyli np. zarabia 5k, 3k na „już” i 2k na ratę)??? Ja bym się nie podjął. Lepiej wynająć i płacić, to fakt, ale wychodzi mniejsze ryzyko. O wiele mniejsze. Ale wiele osób w takie coś wchodzi i potem nadchodzi swego rodzaju rzeź niewiniątek…
PS. mam nadzieję, że udało mi się w miarę krótko to napisać, 3x skracałem… Temat ryzyka to temat rzeka :)) I mam nadzieję, że nie powtarzam czegoś co mogło być już napisane… Kilka wątków pomijałem, a i tak dopiero (albo aż) jestem na lutym 2008 ;)) I przepraszam za dopisywanie do starych wątków, ale jakoś tak mnie wena natchnęła…
pozdrawiam
WWWW
Witold W. Wilk
Piszesz, że to jest zakotwiczenie. A co jeśli ja potrzebuję takiego zakotwiczenia?Mam potrzebę posiadania swojego miejsca do którego zawsze będę mogła wrócić? Nie czuję się dobrze w wynajmowanych mieszkaniach bo nigdy nie będą takie jak ja bym chciała aby były. Nie czuję się też dobrze w domu rodzinnym. Mogę tam wpadać na wekendy ale nie wyobrażam sobie wrócić tam i mieszkać jak kiedyś. Nie mam takiej gotówki aby kupić mieszkanie, więc jedyne wyjście jakie widze to kredyt. Przecież nie dostanę kredytu, którego obecnie nie byłabym w stanie spłacać (banki sprawdzą mnie tak dokładnie, że będą wiedziały co i kiedy kupiłam). Nie dopuszczam nawet możliwości, że kiedykolwiek nie maiłabym na spłatę raty. 1. niejednokrotnie ja pożyczałam znajomym pieniądze, więc chyba znalazłby się ktoś kto mi pożyczy???, 2. nie pracować dłużej niż miesiąc?? Tego też sobie nie wyobrażam, 3. z obecnej pracy musiałabym się sama zwolnić a kto to robi nie mając lepszej propozycji?? Nie czuję ryzyka o którym piszesz.
To nie tak jak z samochodem, który musisz mieć bo stracisz pracę. Ja nic nie tracę jak nie będę miała mieszkania ale wiele zyskuję jak je będę miała :)
Witaj Pink :)
Nie musisz mi tak odpowiadać całym imieniem i nazwiskiem… Choć pełno to jak byś odpisała „Witoldzie Władysławie Wojciechu Wilku”… ;)
Najpierw napiszę – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie wiem jaka jest twoja sytuacja, moja jest taka, że wiem, że łatwo równie ciekawej pracy nie znajdę (bo szukam, ale ze względu na pewne cechy mojej osoby najwyraźniej odpadam u większości hr-owców – jeden z powodów skąd tu się wziąłem – szukam odpowiedzi co jeszcze u siebie poprawić :) ). Co więcej mój rozdział wydatków jest inny i może inaczej się na temat kredytów patrzę.
Tu był dłuuuugi tekst, skasowałem i napiszę krótko cytując co niektóre Twe fragmenty:
„Mam potrzebę posiadania swojego miejsca do którego zawsze będę mogła wrócić? ” – ale jak masz na kredyt to nie należy do Ciebie, tylko do banku. Aż spłacisz.
„Nie czuję się dobrze w wynajmowanych mieszkaniach bo nigdy nie będą takie jak ja bym chciała aby były.” – a czy chodzi tylko o mieszkanie koniecznie własnościowe? Można wynająć długoterminowo. Nie jako sublokator. Fakt, nie w Polsce, bo u nas jest „wiele komuny” w tymże rynku. Inna sprawa jest np. w Stanach. Ale to już nie na temat.
„Nie czuję się też dobrze w domu rodzinnym. Mogę tam wpadać na wekendy ale nie wyobrażam sobie wrócić tam i mieszkać jak kiedyś.” – ale mieszkałaś. Więc da się. Może trzeba zwrócić uwagę na rzeczy, które powodują, że nie chcesz tam wracać? Naprawić je?
„Nie mam takiej gotówki aby kupić mieszkanie, więc jedyne wyjście jakie widze to kredyt.” – tonący brzytwy się chwyta. A nie lepiej samozaparcie i zwiększyć swoje dochody, zainwestować w siebie trochę więcej, zarobić i mieć te pieniądze? Użyj excela. Co miesiąc 2200zł odkładasz. Załóż 5% zysk od kapitału, kapitalizacja miesięczna. Po 9 latach masz 300tyś. Kredyt 30 letni na 300tyś to właśnie okolice raty po 2200zł… OOPS? ;) Wolisz zamiast 9 lat oszczędzać i mieć naprawdę swoje to 30 lat spłacać bank, a potem co? Skąd wiesz czy po drodze nie powinie Ci się noga?
„Przecież nie dostanę kredytu, którego obecnie nie byłabym w stanie spłacać (banki sprawdzą mnie tak dokładnie, że będą wiedziały co i kiedy kupiłam).”
wybacz – BUAHAHAHA :))))))) Dobra, poważnie, http://www.investopedia.com/terms/n/ninja-loan.asp – dokładnie prześwietlali.
Polski nie dotyczy? Mam znajomych co wyszli z podobnego założenia jak Ty napisałaś – jedyne wyjście to kredyt. 25 lat spłacania (mają po 30!), cacy, tylko znajomy jest dość ciężko chory i nikt nie wie jak długo popracuje. Ona jest pielęgniarką i cudów z tego jak dobrze wiadomo nie ma. Ale jakoś dostali i jest dramat co miesiąc, bo brakuje im już teraz na spłatę, po pół roku od momentu jak wzięli. Fakt, wzięli we frankach…
„Nie dopuszczam nawet możliwości, że kiedykolwiek nie maiłabym na spłatę raty.” – zaklinasz rzeczywistość ;) „Assumption is the mother of all fuck-ups”…
„1. niejednokrotnie ja pożyczałam znajomym pieniądze, więc chyba znalazłby się ktoś kto mi pożyczy???” – prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Ja nie mam tutaj szczególnych złudzeń…
„2. nie pracować dłużej niż miesiąc?? Tego też sobie nie wyobrażam, 3. z obecnej pracy musiałabym się sama zwolnić a kto to robi nie mając lepszej propozycji?? Nie czuję ryzyka o którym piszesz.” – nie potraktuj tego jakbym Ci źle życzył… :))) ale co jeśli uległabyś wypadkowi i rehabilitacja trwałaby kilka lat? A pracodawca zwolnił „bo nie potrzebuje kulawego”? to są może mocne przykłady i mało prawdopodobne, ale znam kogoś kto na własnej skórze się przekonał, że możliwe.
mówisz o zysku… JAKIM zysku?
biorąc mieszkanie/dom za 300tyś na kredyt – spłacasz prawie 800tyś. Sadzisz, ze mieszkanie kosztujące 300tyś będzie za 30 lat warte z 1mln? :)))
Zysk z tego, że masz wygodniej? No dobrze, a co jeśli będziesz chcieć się realokować? Co jeśli stwierdzisz, że masz dość tego domu/mieszkania?
Mieszkanie, jak również samochód – NIE JEST INWESTYCJĄ. To, że ceny szły do góry – nie znaczy, że będzie tak zawsze. Teraz z kolei idą do góry cen aut… używanych… ;) Poważnie. Za to domów i mieszkań – spadają.
Jasne, teraz jest dobrze, póki jest dobrze… To zabiera właśnie kredyt – pewność gdzie stoisz jutro. Oczywiście, są ludzie, którzy lubią tak. Niektórzy myślą, że nie ma problemu… Ale on jest.
I poważnie sprowadza się do kalkulacji:
– oszczędzanie przez 9 lat
– spłacanie kredytu przez 30 lat
Ryzyko pierwszej wersji – nie zarobisz, stracisz pracę, masz oszczędności, możesz dalej żyć i mieć się dobrze. Po 9 latach kupujesz dom. I potem po kolejnych 5 jak stwierdzisz, że chcesz się przenieść – żaden problem. Co więcej, jako, ze masz stabilność finansową to tak jak tutaj Alex wiele razy opisywał – podjąć możesz ryzyko zmiany pracy na lepszą i w efekcie zarabiać lepiej i jeszcze szybciej odłożyć te pieniądze!
Ryzyko drugiej wersji – nigdy nie wiesz, czy nie powinie Ci się noga, nie ryzykujesz w życiu tak jakbyś ryzykowała, gdybyś była „wolnym strzelcem”. W efekcie spłacasz konsekwentnie ten kredyt i na starość okazuje się, że jesteś bez oszczędności (wszystko szło na spłatę kredytu), zmęczona życiem i nie zarobisz już na utrzymanie tego domu.
Generalnie ryzyko jest gigantyczne w wypadku wzięcia kredytu. To trochę jak podpisywanie cyrografu z diabłem :)
Witold
Nigdzie nie piszę o zysku materialnym, to co zyskuję to niematerialne poczucie swojego miejsca. Chyba nie wszysto trzeba przeliczać na pieniądze, czasami są wartości, których na kase nie da się przeliczyć. Nie przytaczaj mi przykładów ze Stanów, bo jak widać ich rynek szybciej się zawalił i poszło przede wszystkim o udzielane kredyty. Ja patrzę na to co jest w Polsce i tu nigdy nie wiesz kiedy Cię wywalą z wynajmowanego mieszkania. To już moje 3 wynajmowane w przeciągu 7 lat, więc i tak nie jest źle. Mam czas aż córka właścicielki skończy szkłołę a więc jakieś 3 lata jak wszystko dobrze pójdzie i nie zmienią planów, bo np. córka wpadnie.
Doskonale zdaję sobie sprawę, że u nas kredyty to droga „przyjemność” ale przy 300 to będzie do splaty jakieś 600 nie 800, 800 niecałe to przy kredycie 400 tys. To akurat mam już sprawdzone przez znajomych, którzy brali kredyt własńie na mieszkanie.
Kolejna sprawa zatrudnienia, nie biorę najbardziej tragicznej wersji, że ulegam wypadkowi i nie jestem w stanie nie tylko spłacać kredytu ale równiez pracować. Chyba nie na tym to polega. Obecna praca może nie daje mi w pełni satysfakcji z tego co robię ale jest stabilna i tak jak pisałam chyba musiałabym sama się zwolnić. Nie jestem osobą przebojąwą, idącą przez życie jak burza i nie umiem rozpychać się łokciami i zapierać uszami. Nie potrafię rywalizować bo są zachowania, które mnie wkurzają w pędzie szczurów i prędzej bym zrezygnowała niż rywalizowała, pomimo, że mogłabym być lepsza (w moim przekonaniu). Alex jest zawsze na super pozycji, która w większości budzi respekt i szacunek. Zazwyczaj pisze o ludziach z klasą, ciekawa jestem jak odnajdowałby wśród innych ludzi. Ja często miałam przykłady w pracy, że liczą się Ci którzy kiedyś mogą Ci się przydać do czegoś. Wracając do kredytu wciąż mnie nie odstrasza.
pink pisze: „Alex jest zawsze na super pozycji, która w większości budzi respekt i szacunek. Zazwyczaj pisze o ludziach z klasą, ciekawa jestem jak odnajdowałby wśród innych ludzi.”
Wydaje mi się, że Alex nie raz wspominał, iż zaczynał od zera, więc myślę, że potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. A ponieważ odniósł sukces rezygnując z „małej stabilizacji” zakotwiczonej kredytowo, to jest przeciwny ograniczaniu swoich możliwości w ten sposób.
Ja byłem o włos od wzięcia preferencyjnego kredytu na budowę domu (3% przy stawce rynkowej 27% – reszta finansowana przez pracodawcę). Na szczęście nie zdecydowałem się. Dzięki temu mogłem bez poważnych konsekwencji finansowych odejść z tej pracy i wziąć udział w przedsięwzięciu, które zapewniło mi znacznie większą poduszkę finansową. Jeszcze jedno – odchodząc z tamtej pracy z przyjemnością spłaciłem koszty rewelacyjnego kursu zarządzania projektami, na który wysłał mnie pracodawca.
TesTeq wiem, że Alex odnalazłby się i w takiej sytuacji, ale pewnie na dłuższą drogę znalazłby takie wyjście aby przebywać w towarzystwie ludzi bardziej przyjaznych i przychylnych. Ja wychodzę z założenia (może i złego), że nie ma sytuacji idealnej. Nie oczekuję, że wszystko będzie się układało idealnie zwłaszcza w pracy, gdzie nie mam wpływu na to jacy są ludzie. Dla mnie to środowisko tak mieszane, jak w całej Warszawie i chyba często można usłyszeć mało przychylne opinie o „Warszawce”. Alex, to silny charakter.
Witajcie
Jeszcze ok. 24 godzin będę bardzo zajęty, więc na razie tylko króciutko:
Pink
Piszesz: „Alex jest zawsze na super pozycji,”
Po pierwsze ta pozycja nie zawsze jest, a szczególnie była taka „super” :-)
Po drugie właśnie po to piszę ten blog, aby jak najwięcej młodych Czytelników zamiast w przyszłości walczyć z podstawowymi sprawami w życiu wylądowało w takiej komfortowej pozycji
Dalej: Zazwyczaj pisze o ludziach z klasą, ciekawa jestem jak odnajdowałby wśród innych ludzi”
Warto popracować nad sobą tak, aby nie być zmuszonym do przesadnej interakcji z ludźmi bez klasy, nieprawdaż? :-)
I jeszcze dalej: „Alex, to silny charakter. ” Jak tak patrzę na chaos w moim biurze to muszę się tylko uśmiechnąć :-)
Pozdrawiam serdecznie i do usłyszenia wkrótce
Alex
Hej Pink :)
Najpierw technicznie – znajomi też się orientowali całkiem niedawno, tak im zakwotowano kredyt na 300tyś, stąd się na taką kwotę powołuję. Z miesiąc temu. Nie wiem, może da się taniej – nie siedzę w rynku kredytów, tylko mnie to zszokowało z lekka, choć w sumie… 30 lat to niemało :)
Patrzysz się z perspektywy takiej, że Ciebie wyrzucają. Mówiłem już, że rynek lokali do wynajęcia jest… dziwny w Polsce? Moja matka jest w USA, zmieniała już kilka razy lokum. Zmieniała, bo zmieniała pracę i znajdywała w nowym miejscu coś do wynajęcia. Raz zmieniała bo się okazało, że może mieć lepsze mieszkanie taniej i bliżej pracy. Więc sobie skacze tak.
Teraz sobie pomyśl, że Ty chcesz zmienić pracę i masz mieszkanie gdzieśtam. Jesteś uwiązana. Naprawdę ciekawe rzeczy mogą Cię ominąć. Mnie teraz być może omijają – ale ja nie mogę zmienić nie z powodu „przykucia” nieruchomością (choć dom rodzinny sprzedawać… dziwnie tak), tylko z powodu, że muszę się opiekować babcią – i niestety nie mogę „dupnąć tym wszystkim i wyjechać do X”, gdzie za X podstawiłbym Wrocław, Warszawę… ale też i może inne? Jakbym już miał zmieniać miejsce zamieszkania to… Europa jest duża :) Świat też :)) Natomiast babcia póki żyje to nie chciałaby się wyprowadzać nigdzie, bo to jest jej dom… I cóż się dziwić? Ma wystarczająco problemów ze zdrowiem, więc na chwilę obecną tu zostaję gdzie jestem.
A jakbym miał kredyt na mieszkanie to apetyt na ryzyko znacznie maleje. I wtedy bym inaczej się patrzał na temat kredytu na mieszkanie/dom.
Patrzysz się przez pryzmat stabilizacji, rozumiem, że to „skakanie” :) Ci nie pasuje, szczególnie, że nie jest to z Twej winy, tylko wynajmujesz lokal i dostajesz wypowiedzenie po jakimś czasie…. To zmienia postać rzeczy. Musiałabyś trafić na lokal, który wynajmuje się na dłużej i nikt nie ma do Ciebie o to pretensji… Tylko jak mówiłem – nasz rynek nieruchomości jest niestety pod tym względem bardzo chory.
Nie chcę Cię tutaj nie wiadomo jak przekonywać do niebrania kredytu. Wszystko jest dla ludzi. Tylko pamiętaj, że decyzji szybko nie odwrócisz, i jak mówiłem – możesz kiedyś dostać ciekawszą pracę, która wiązałaby się z przeprowadzką. Wtedy jesteś uwiązana tym kredytem. Plus pozostaje problem spłaty w razie niewydolności finansowej… Jest dobrze póki jest dobrze…
Co do wyścigu szczurów to sądzę, że najlepiej być kotem… :) Teraz pomyśl co musiałabyś zrobić, żeby tym kotem zostać i wylegiwać się przy kominku?
Przebojowość możesz nabyć. Nie jest to cecha, której się nie ma. Może trzeba by zmienić pracę na taką z większym kontaktem z obcymi ludźmi? Wiem, mówiłaś, że masz stabilną pracę… Ale czasami lepiej coś w sobie poprawić niż się męczyć. Poważnie. Skoro widzisz to jako wadę to…. Rób coś z tym! :))
PS. jako, że zacząłem odpisywać i w a międzyczasie już się nowe komentarze pojawiły… Pink! Weź Ty się w garść i przeczytaj co sama napisałaś :)) Wiem, że ja mam zboczenie optymistyczne, ale nie sposób nie zauważyć Twojego przybicia… Może więc czas na mini-rewolucję i zmianę pracy na coś innego? Taka moja opinia. Ja gdy byłem dyskontent – szukałem pracy nowej. Ale jakoś się tak złożyło, że chyba zostało to zauważone, więc podwyżka, dodatkowe obowiązki. Tylko teraz podwyżka nie załatwiłaby problemu. Stąd sobie szukam. Ty też może zamiast tkwić i szukać stabilizacji – spróbuj się przełamać? http://pl.youtube.com/watch?v=QMBZDwf9dok&feature=related – obejrz i zapamiętaj sobie w szczególności fragment od 1:10 do 1:20 – bo to jest święta racja :)
Co do kredytu może warto się zastanowić nad tym, czy będzie to dobra decyzja? Chyba już wszystkie możliwości pokryto… Ponownie, czy chcesz *zaryzykować* całym swym życiem, że jeśli ta droga życia Ci się nie spodoba (bo najpierw będzie fajnie, to na pewno), to będziesz musiała jakoś w tym tkwić?
Napisałaś, że „tylko” 600tyś… Ale to jest drugie tyle! To nawet jeśli zmieniają się proporcje to nadal musisz pamiętać, że po 30 latach dopiero będziesz mogła odłożyć pieniądze „na starość”. Nie wiem ile masz teraz lat, ale zapewne będziesz już wtedy po 50-tce, a może i 60-tce… Więc będziesz myśleć tylko o emeryturze… Potem dostaniesz jakieś ochłapy z ZUSu lub innego tworu, który wtedy będzie – i będziesz wiązać koniec z końcem jak wiele innych osób. Natomiast teraz, odkładasz 10 lat na dom, a potem… odkładasz na siebie. Przechodzisz na emeryturę w końcu, albo nawet wcześniej i spokojnie sobie korzystasz z życia. Bez żadnych większych problemów.
Musisz wziąć więcej opcji niż tylko „stabilizację”. To, że teraz zdaje Ci się to zbawieniem i załatwieniem twoich problemów nie oznacza automagicznie, że jest to jedyna droga.
PS2. PS1 mi nieźle wyszedł :P
pozdrawiam
WW
Pink
Napisałaś: „A co jeśli ja potrzebuję takiego zakotwiczenia?Mam potrzebę posiadania swojego miejsca do którego zawsze będę mogła wrócić?”
Naturalnie, że masz prawo do takich potrzeb. Warto tylko zrobić dwie rzeczy:
1) zobaczyć jaka prawdziwa potrzeba kryje się za tą posiadania mieszkania na własność. Może się okazać, że zaspokojenie tej potrzeby będzie prostsze i szybsze niż kupno czterech ścian w bloku
2) policzyć ile czasu Twojego życia musisz zamienić na tą cenę mieszkania wraz z odsetkami. Jak to zrobić znajdziesz tutaj:
http://alexba.eu/2006-11-04/rozwoj-kariera-praca/za-ile-sprzedajesz-godzine-twojego-zycia/
Pozwolę sobie też zacytować Twoje słowa „Chyba nie wszysto trzeba przeliczać na pieniądze, czasami są wartości, których na kase nie da się przeliczyć.”
Zamień słowo „pieniądze” na ” posiadanie przedmiotów materialnych” a będziesz na dobrej drodze :-) Mieszkanie jest takim przedmiotem
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex pisze: „Warto (…) policzyć ile czasu Twojego życia musisz zamienić na tą cenę mieszkania wraz z odsetkami.”
Nie tylko z odsetkami. Jeżeli nie kupujesz mieszkania wykończonego „pod klucz” (a biorąc kredyt nie stać Cię raczej na takie luksusy), dodaj do rachunku godziny użerania się z „fachowcami”, poszukiwania wyposażenia w sklepach, które są obficie zaopatrzone, ale akurat nie w to, co Tobie się podoba, sprzeczek z partnerem o to wyposażenie i o rosnące kwoty wydatków.
Pink, zrobisz, jak zechcesz, ale w znanych mi przypadkach wykańczanie mieszkania pochłonęło drugie tyle pieniędzy, co budowa do stanu surowego zamkniętego. I ciągnęło się w nieskończoność.
Witold ja mam rodzeństwo i znalazłby się chętny na mieszkanie :) Jak nie ja to jeden z braci a ewentualnie można oddać pod wynajem. Tym się nie martwię. Z resztą ja chyba nie jestem stworzona do wielkich zmian i wielkich przewrotów w życiu. Ale ciekawi mnie co zrobić aby być kotem?? :) W pracy mam kontak z dużym gronem ludzi, tylko to są ludzie, którzy „nosek mam wyżej niż … „, przepraszam ale tacy są. Potrafię w wielu dziwnych sytuacjach i z różnymi ludzmi się dogadać, ale i tak uważam, że nie z każdym się da. Myślisz, że przebojowość ma związek z ilością osób w pracy? Dlaczego? Jeśli jest sytuacja, której wiem, że nie mogę zmienić to się do niej przyzwyczajam i unikam takich, którym się wydaje, że cóż to nie oni za wielkie gwiazdy są. Nie mogę zmienić pracy bo jeśli chcę wziąć kredyt to muszę go najpierw wziąć a późńiej szukać innej pracy, ale to nie gwarantuje, że ludzie będą fajniejsi.
Czemu uważasz, ze biorąc kredyt ryzykuję całym swoim życiem?
Alex, chyba przeczytałam już każdy Twój post dlatego piszę, że jesteś silnym charakterem bo wiem jaką drogę przeszedleś :). Tego nie dokonałby „słabiak”. Co może być drugim dnem w chęci posiadania mieszkania? Jakaś większa pomoc bo nie wiem gdzie szukać. Nie znajduję tu odpowiedzi bo może jest to tak mocno schowane u mnie ale nie wykluczam takiej możliwości :///
TesTeq, wiem, że wykończenie i urządzenie to drugie tyle co mieszkanie, ale mimo to. Choćbym miała mieć gołe 4 ściany i materac pośrodku to nadal chce.
pink pisze: „Choćbym miała mieć gołe 4 ściany i materac pośrodku to nadal chce.”
Życzę Ci z całego serca, żebyś zrealizowała swój wymarzony cel w postaci pięknie umeblowanego domu rodzinnego. „Gołe 4 ściany i materac pośrodku” przestają być atrakcyjne, gdy już się je ma, jeśli towarzyszy temu pusta kieszeń i olbrzymi kredyt do spłacenia.
Pink
Piszesz: „..Jak nie ja to jeden z braci a ewentualnie można oddać pod wynajem. Tym się nie martwię…”
Ja bym się przynajmniej nad tym zastanowił. Każde z tych rozwiązań powiększa Twój PITA – Factor w życiu.
http://alexba.eu/2006-10-02/tematy-rozne/jak-rozszerzac-swoj-zakres-swobody-i-jakosc-zycia-cz1/
Piszesz też „ja chyba nie jestem stworzona do wielkich zmian i wielkich przewrotów w życiu.”
Gdyby tak było, to byłoby bardzo źle dla Ciebie. Zobacz jak bardzo zmienił się świat choćby w ciągu ostatnich 5 lat i to tempo zmian na pewno nie zmaleje. Jak chcesz sobie skutecznie poradzić z taką ewolucją (rewolucją) środowiska pozostając taka sama? Popatrz na tych 50-60 latków, którzy nie „zmieścili się na zakręcie” po zmianach ostatniego piętnastolecia. Na pewno chciałabyś w ich wieku być taka jak oni??
Teraz przyjrzyjmy się Twojej wypowiedzi z ostatniego komentarza:
„Nie mogę zmienić pracy bo jeśli chcę wziąć kredyt to muszę go najpierw wziąć a później szukać innej pracy….”
Widzisz jaką cenę płacisz za chęć posiadania własnego mieszkania? W pracy spędzasz przynajmniej 1/3 życia i ma ona ogromny wpływ (czy chcesz, czy nie) na kształtowanie Twojego charakteru i obrazu świata. Jakie będą tego skutki za 5, 10, 15 lat?
I na koniec coś do przemyśleń: piszesz „Choćbym miała mieć gołe 4 ściany i materac pośrodku to nadal chce.” Dodajmy do tego słuszną uwagę TesTeq „towarzyszy temu pusta kieszeń i olbrzymi kredyt do spłacenia. ” i zapytajmy czy naprawdę uważasz takie zachowanie za racjonalne?? Niech każdy Czytelnik tego blogu odpowie sobie szczerze, dla samego siebie.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Pink, napisałaś „Choćbym miała mieć gołe 4 ściany i materac pośrodku to nadal chce. ” – poważnie? :)) A nie jest to po prostu myśl, która wpadła Ci ze względu na naszą polską martylogię, zwyczaj „zastaw się, a postaw się”? To jest tylko rzecz… Podałem Ci linka do pewnego fragmentu filmu sprzed ponad 30 lat. „just let me have my toaster, my tv…” a może „just let me have my apartment”?
To tylko rzecz, tylko rzecz… Trzeba się koncentrować na sobie, nie na rzeczach. Co Ci da mieszkanie? Pisałaś, że bezpieczne miejsce do którego będziesz mogła wracać… To tak ma wyglądać życie?
A z technicznego aspektu – jeśli chcesz kupić mieszkanie to i tak się wstrzymaj. Dostaniesz lepszą cenę za jakiś czas. A gdy agenci nieruchomości będą Cię ścigać i tratować się aby sprzedać taniej niż konkurencja mieszkanie – to będzie sygnał, że możesz śmiało kupować. Stawiam, że za jakieś 2-3 lata będzie można myśleć o tym.
Czy też wolisz nie czekać i kupować już teraz? Poczekaj na wielką wyprz. I bez obaw – będzie. Nie ma czegoś takiego jak cena idąca tylko do góry jak x^kwadrat… :)
Witold, TesTeq, Alex:
Z przekonywaniem kogokolwiek jest tak jak ze ścianą – im mocniej napieracie tym mocniej się ona opiera.
Pink:
Rozumiem, że decyzję już podjęłaś… ja życzę Tobie, aby marzenie ci się zisciło… ponad 4 ściany i materac :)
Swoją drogą mija już prawie kolejny miesiąc – jak realizacja Twoich planów (fotografia) no i jakie zmiany poczyniłaś w porannym nastawieniu?
Witold:
Jak opowiadam, że wolałbym przez najbliższe 2-3 lata wynajmować mieszkanie i wydać na ten cel nawet 40 tys. złotych i dopiero kupić mieszkanie o 100 tys. złotych tańsze, to patrzą na mnie dziwnie. Co do wielkiej wyprz się z Tobą zgodzę… wkrótce będzie :)
Pozdrawiam serdecznie,
Orest
Dziękuję wszystkim za inny punkt widzenia. Teraz muszę przemyśleć to wszystko i sprawdzić czy napewno nadal chcę mieszkanie??? Wiem, że chcę ale może nie już teraz…
Orest, sprawa fotografii się niewiele zmieniła ale za to mój obraz niedługo zawiśnie na ścianie :), więc w mieszkaniu nie miałabym pustych ścian ;). Nie wstaję już ze słowami „że mi się nie chce”, wciąż pracuję nad tym aby mieć lepszy nastrój i nastawienie do ludzi.
Witold
Napisałeś „Trzeba się koncentrować na sobie, nie na rzeczach.” To jest bardzo ważne przesłanie, gdyby więcej ludzi je zrozumiało mielibyśmy znacznie mniej sfrustrowane społeczeństwo
Orest
Napisałeś: „Z przekonywaniem kogokolwiek jest tak jak ze ścianą – im mocniej napieracie tym mocniej się ona opiera.”
Zwróć uwagę, że ja nikogo tutaj nie przekonuję :-) Przedstawiam mój osobisty punkt widzenia i każdy może sobie zrobić z tym co tylko zechce :-)
Pink
Zyczę Ci dobrych przemyśleń i jeszcze lepszych decyzji .-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex:
Właśnie o to chodzi, że przekonujesz w specjalny, delikatny sposób… jakbyś nie przekonywał – część z Twojego stylu zaczęrpnąłem dla swoich potrzeb, bo mi on bardzo odpowiada. Nie mniej jest to dalej przekonywanie, że Pink idzie w złą stronę :)
Pozdrawiam,
Orest
Orest
Nie czuję presji przekonywania. Poznałam Wasze opinie na temat tego co chcę zrobić. Jeszcze nie wiem co będzie dalej. Jest to dobry sposób na poznanie co inni myślą. Ja mam swój punkt widzenia i podeście do tego, Wy macie swoje. Punkt widzenia zależy ponoć od punktu siedzenia. Teraz przemyślę swój punkt siedzenia i może punkt widzenia się zmieni a może nie.
pozdrawiam
@pink: Jestem pod wrażeniem. Wiele osób słysząc opinie niezgodne z ich poglądami obraża się, nie słucha, unosi honorem i z godnością pokazuje towarzystwu plecy. A Ty przeczytałaś nasze komentarze i zamierzasz wziąć je pod uwagę podczas podejmowania swoich decyzji. To jest właśnie klasa i profesjonalizm. Powodzenia!
Pink
Poczytaj na przykład to i zadaj sobie pytanie, czy kiedykolwiek chciałabyś znaleźć sieę w podobnej sytuacji?
http://wyborcza.pl/1,88975,5918252,Kredytowa_narzeczona.html
Takie historie to wierzchołek góry lodowej mnóstwa ludzi, którzy nagle zamiast delektować się życiem mają delikatnie mówiąc duży dyskomfort. A to jeszcze nie koniec jazdy!!
Pisałem o tym ponad dwa lata temu, kiedy prawie wszyscy byli jeszcze w euforii, kończąc słowami:
„Pamiętajmy przy tym, że jak wieje korzystny wiatr, to trzeba żeglować, a nie rzucać dodatkowe kotwice. Inaczej łatwo możemy znaleźć się w gronie tych, którzy mówią: “biednemu zawsze wiatr w oczy” ”
To nic nie straciło na aktualności, nawet jeśli z tym wiatrem mamy obecnie nieco zawirowań
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Bo jeśli ktoś chce brać kredyt w obcej walucie to albo warto się orientować w sytuacji giełdowej albo mieć dobrego doradcę. Wzorowanie się na tym, że „frank tanieje – bierzmy kredyty we frankach” (gazety, telewizja…) przynosi później takie efekty. Teraz jak frank jest tak wysoko to warto myśleć o tym (jeśli już ktoś ma i spłaca), aby przewalutować sobie ze złotówek właśnie na franka… choć jeszcze warto poczekać, bo może jeszcze podskoczy.
(oczywiście warto znać warunki umowy i przeanalizować ewentualne koszty związane z taką operacją)
Pozdrawiam,
Orest
Orest
Jestem mądrzejsza?? ;) bo wiem, że albo kredyt w walucie, w której się zarabia i płaci rachunki albo kredyt w obcej walucie ale wtedy gdy nie jest najniżej ale właśnie najwyżej i przechodzi swoje szczyty. Czyli teraz idealnie na franka?? ;)
Alex
Dzięki za ten artykuł :). Jak już będę miała chwilę aby ponownie przemyśleć co z mieszkaniem i kredytem na pewno będę pamiętała wszystkie te uwagi, które mi pisaliście.
TesTeq
To chyba tak jak w nowym poście Alexa „gdy jesteś pytany o zdanie…”. Nauczyłam się tego, że jeśli już pytam to w konkretnym celu – aby poznać zdanie innych, szczere opinie. Nigdy nie pytam aby ktoś mi zrobił przyjemność i zgodził się z moją opinią. I tak samo z mojej strony. Może czasami za dużo powiem. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy muszą mieć takie zdanie jak ja, i szanuję to.
Jeśli coś jeszcze Wam się przypomni, bardzo proszę piszcie.
Pink:
Ci co brali w złotówkach to im też rata podskoczyła… mniej, bo tylko o kilka procent (zmiana Wiboru).
W sierpniu spierałem się z doradcą (kolega), że kredyt w złotówkach to niezbyt dobry pomysł. Teraz spierałbym się, że na franki jeszcze za szybko… on wtedy miał rację, domyślam się, że teraz też mógłby mieć :)
Ja jednak poddaję pod wątpliwość sam sens zakupu mieszkania teraz… u mnie w Legnicy jeszcze do mieszkań samochodów nie dają, ale z tygodnia na tydzień cena niższa. Jeśli ja miałbym kupować swoje, to za 2-3 lata, za 60-70% obecnej ceny.
Pozdrawiam,
Orest
Orest
Myślisz, że cena mieszkań spadnie? Na jakiej podstawie? Jak do tej pory nie widzę nigdzie tych spadających cen. Mieszkanie w Wawce, 2 pokoje, około 36m2 ostatnio sprawdzałam 310 tys. Jakieś 4- 5 lat temu mieszkanie też w Warszawie, 3 pokoje, około 60 m2 zostało sprzedane za 180 tys. (jedno z tych , które wynajmowalam, i poszło pod młotek) Ja uważam, że nie spadną ceny. Może nie będą już rosły, przez jakiś czas ale to też do czasu. Teraz trudniej o kredyt, więc mniej mieszkań zostanie sprzedanych. To jest jakiś „stop” dla developerów ale nie widzę chęci obniżania przez nich cen. Poza tym to już było przerabiane, że budują całe osiedla za nasze pieniądze, my ponosimy koszty ich kredytów, których oni nie biorą bo my ich „sponsorujemy” a później podsuwają nam nowe warunki umowy i albo je podpiszemy i dopłacimy drugie tyle do każdego metra albo podziękują nam i zwrócą tylko to co wpłaciliśmy… Dopuki umowy z developerami będą takie to moje mieszkanie na pewno będzie z rynku wtórnego.
Pink
Piszesz: „Dopóki umowy z developerami będą takie ”
Powiedzmy lepiej „dopóki będą znajdować się głupcy gotowi takie umowy podpisywać” :-)
Ignorancja ekonomiczna i prawna jest w narodzie zadziwiająca!!!
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex dopóki będą tacy co je podpisują to i umowy się nie zmienią, a jest duża grupa ludzi, która ma większe parcie na mieszkanie niż ja. Chyba, że zmieni się coś w prawie i odgórnie zostaną pewne regulacje narzucone i zakazane dotychczasowe praktyki developerów.
Pink
Parcie parciem, ale ten narząd wewnątrz naszej głowy dostaliśmy aby go używać!!
Dlaczego ludzie mają czekać na odgórne zalecenia (państwo opiekuńcze?) zamiast przejąć odpowiedzialność we własne ręce i wyedukować się trochę (nie mam teraz na myśli tzw. „wyższych” studiów). Nikt nikogo nie zmusza pod bronią do podpisywania niekorzystnych umów z deweloperami. Przyjmowanie pozycji biednej ofiary jest bardzo niekorzystne i niewiele dziś daje
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex
Nieużywane narządy zanikają :) Może to jest właśnie tak, że ludzie pytają ale nie po to aby wziąć pod uwage czyjeś opinie?? Tylko iść w zaparte i szukać u innych potwierdzenia swoich racji?? TesTeq jest zaskoczony tym, że chcę przemyśleć tą sprawę jeszcze raz i wziąć Wasze opinie pod uwagę. To chyba plus dla mnie, że jednak się uczę czegoś i potwierdzenie, że Twój blog pomaga.
Pink
To zdecydowanie plus dla Ciebie :-) Nawet jeśli miałabyś dojść do wniosków odwrotnych od naszych :-)
Pozdrawiam
Alex
Pink:
Dlaczego? Bo to ze wszystkim tak jest jak się spekulanci czepiają – akcje poleciały, baryłka ropy też (w lipcu była po 140$, a teraz poniżej 60$), bo w wielu Europejskich krajach po boomie mieszkaniowym była korekta ok. 30-50%, bo blady strach padł na ludzi, którzy mają kredyty, bo zbyt często ostatnio słyszę od ludzi, że wchodzą w nieruchomości :D Śmieję się, bo trochę się spóźnili. Z drugiej strony to się cieszę, bo gdybym miał kupować mieszkanie za 2-3 lata, to „ci ludzie” (spoźnieni) ufundowaliby mi ok. 30-40% nieruchomości.
W dodatku cała ta burza wytrzepie trochę nasze społeczeństwo… część osób sprzeda mieszkanie, trochę developerów zbankrutuje, niektórym banki zlicytują mieszkania, ci, co to ich nie stać na mieszkania to oddadzą, no i w kość dostaną spekulanci.
Ceny są zbyt wysokie w stosunku do siły nabywczej polaków. W długim okresie tak gospodarka nie będzie w stanie funkcjonować, a rynek ma tendencję do doprowadzania się do stanu równowagi.
A z umowami to jak Alex już Tobie napisał – puki ludzie będę takie podpisywać to proceder będzie się szerzył. Zawsze można za kilkaset złotych skonsultować się z prawnikiem (najlepiej polecanym z sieci referencyjnej) aby później niepotrzebnie tysiącami nie dopłacać.
PS: Polecam książkę Kiyosakiego „Bogaty ojciec, biedny ojciec” – dużo można tam poczytać o zakupie nieruchomości :)
Pozdrawiam,
Orest
Orest
„Polaków” piszemy ciągle jeszcze z dużej litery, niezależnie co o naszej nacji sądzimy :-)
Byłbym nieco ostrożny z Kiyosakim, w jego książkach jest wiele blasku, ale nie wszystko to złoto….
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex:
Wybacz… mam z tym stały problem, bo w języku ukraińskim narodowości pisze się z małej litery. Zazwyczaj sprawdzam w internecie dla pewności – dziś nie sprawdziłem.
Z Kiyosakim się zgodzę, że trzeba przez filtr patrzeć na te treści. Jednak w kwestii nieruchomości warte przeczytania.
Pozdrawiam,
Orest
pink pisze: „TesTeq jest zaskoczony tym, że chcę przemyśleć tą sprawę jeszcze raz i wziąć Wasze opinie pod uwagę.”
TesTeq nie jest zaskoczony. TesTeq jedynie zastosował swoją metodę przyłapywania bliźnich na dobrych uczynkach i rozsądnym podejściu do życia.
Każdej poznanej osobie daję olbrzymi kredyt zaufania i zawsze staram się zauważyć to, że dana osoba tego zaufania nie zawiodła.
Orest
Nie ma problemu, po prostu nie chcę niechlujstwo językowe rozprzestrzeniło się po blogu. Jeśli chodzi o Kiyosakiego to piszesz: „jednak w kwestii nieruchomości warte przeczytania.”
Mówisz tak z własnego, konkretnego doświadczenia (udane spekulacje/inwestycje oparte na jego wskazówkach), czy też są to tylko domniemania kogoś, kto w tej dziedzinie nie zarobił jeszcze żadnych znaczących pieniędzy?
Do pozostałych CZytelników:
Nie przeraźcie się, że strzelam do Oresta kiedy tylko nieostrożnie się wychyli. To jest element jego treningu :-)
Jeśli jeszcze ktoś jest chętny to proszę o mail
TesTeq
Ja też na początku daję ogromny kredyt zaufania, z tym że potem patrzę uważnie co dana osoba z tym robi
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex:
Niestety lub stety nie mam doświadczenia w inwestycjach na nieruchomościach. Jak dla mnie zbyt duża bariera wejścia (jak narazie).
Zdaję się tutaj na mój osąd oparty na obserwacji kilku osób z mojego otoczenia i na rozmowach jakie z nimi przeprowadziłem (zarówno z tymi co jakiś czas temu kupili mieszkanie, właśnie mają zamiar kupić, jak i tymi co jakiś czas temu sprzedawali i teraz zamierzają sprzedać).
Nakładając na to spostrzeżenia Kiyosakiego mam wrażenie, że książka jest warta przeczytania – stąd często ją polecam.
Pozdrawiam,
Orest
Orest
Tak jest lepiej, nieprawdaż?
W życiu jest ważna nie tylko nasza kompetencja, ale też i wiarygodność. Ja też czasem klientowi mówię ” nie wiem tego na pewno, to jest tylko moja spekulacja”
Pink
Do Twoich rozważań poczytaj sobie jeszcze ten post :
http://alexba.eu/2008-11-16/rozwoj-kariera-praca/mlodzi-ludzie-kryzys/
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex:
Zdecydowanie lepiej. Przyjąłem Twoje wskazówki, czemu dałem wyraz w komentarzu pod postem, do którego odsyłasz Pink. Dziekuję!
Pozdrawiam,
Orest
Do szczęścia chyba najbardziej potrzebuje wolności :-). ” Wolnośc kocham i rozumiem, wolności oddać nie umiem … ”
pozdrawiam
Monika
Monika
Zgoda, tylko że wolność ma dwa aspekty o których pisałem tutaj:
http://alexba.eu/2007-10-17/rozwoj-kariera-praca/wolnosc/
Do tego drugiego potrzebujesz jakiś zasobów materialnych
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam!
W przedmiocie „ile potrzebuję do szczęścia” mam w miarę dokładne założenia i zamiary. Ciągle wierzę, że w Polsce do asię zarobić. Takiej wiary nie miałam od razu po studiach – wyjechzałam za granicę zaznać tzw. łatwego życia. Tylko, że co dwa tygodnie swoję pracę musiałam sobie rekompensować wycieczkami i (Kanary) i w inny sposób (głupio wydawane pieniądze na rzeczy niepotrzebne).Przeżyłam tak kilka miesięcy. Dziś jestem w swoim kraju, nauczyłam się liczyć pieniądze, bo na wyjazd do Włoch raz w roku stać mnie będzie jeżeli zminiejsze racje żywieniowe. (po odliczeniu kredytu hipotecznego spłacanego po ex mężu i kosztów dodatkowej nauki) Takie jest moje doświadczenie w przedmiocie 2 poruszonych wątków.