Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Rozwój osobisty i kariera

Historia pewnej rekomendacji – jak wykorzystywać kontakty

Dziś opowiem Wam autentyczną historię jak prawidłowo korzystać z networkingu i zapewnić sobie w przyszłości daleko idące wsparcie takich ludzi jak ja. Piszę ten post, bo znam sporo bardzo zdolnych młodych ludzi, którzy mają szeroką gamę umiejętności i duży potencjał, a mimo tego w trosce o moją reputację obawiam się zarekomendowania ich do różnych obiecujących przedsięwzięć. A to, pisząc bez fałszywej skromności, w wielu wypadkach może dla Was zrobić różnicę pomiędzy zawodowym pójściem do przodu jak rakieta, a mozolnym wiosłowanie w tłumie podobnych ludzi. Przy czym moja osoba jest tylko przykładem, bo założę się, że jest mnóstwo takich ludzi jak ja, którzy odpowiednią rekomendacją bardzo mogliby Wam pomóc. Z drugiej strony jest jeszcze więcej osób tracących niepotrzebnie szanse wykorzystania takich kontaktów i dla nich przeznaczony jest ten post.

No ale przejdźmy do naszej historii, w której dla zachowania anonimowości bohaterów pominę wiele szczegółów, które same w sobie nie wnoszą wiele do sprawy. Czytając ją zwróćcie uwagę na komentarze zawarte w nawiasach i napisane pogrubioną czcionką. Są one bardzo ważne do zrozumienia na co trzeba zwracać uwagę i jakie potencjalne błędy możecie niechcący popełnić.

Osoby biorące udział w naszej historii:
Manager – młody i bardzo dynamiczny manager wysokiego szczebla pracujący dużej korporacji
X – młody człowiek, który chciał się rozwijać i pracował w stosunkowo niewielkiej firmie nie będącej moim klientem
AB – czyli ja :-)

Akt 1

X dość przypadkowo poznał mnie w okolicznościach zupełnie niezwiązanych z pracą zawodową. Wykorzystał ten kontakt do umówienie się się ze mną na herbatę w dogodnym dla mnie miejscu i czasie (zawsze postaraj się maksymalnie ułatwić kontakt z Tobą osobom, które mogą coś dla Ciebie zrobić i nie bój się wykazać inicjatywy)
Podczas tej rozmowy X wybadał, czy byłaby możliwość abym przeszkolił jego zespół w firmie, w której pracował. To okazało się ze względów finansowych całkowicie niemożliwe, bo właściciele nie byliby skłonni do wydania takiej kwoty na szkoleniem pracowników. Wobec tego X opowiedział mi, w jakim kierunku chciałby się rozwijać osobiście i co w związku z tym może zrobić (konkretne opowiedzenia o co Ci chodzi i konkretnego już zrobiłeś jest niezmiernie ważne jeśli w ogóle chcesz uzyskać jakąś darmową konsultację, która normalnie kosztowałaby mnóstwo pieniędzy) Z rozmowy wynikło, że X na własną rękę zaczął czytać różne angielskojęzyczne publikacje i starał się z mniejszym czy większym powodzeniem wdrażać to w życie (ważne jest pokazanie, że robisz coś konkretnego samemu, nie czekając bezczynnie z wyciągniętą ręką) . W rezultacie miałem bardzo pozytywne wrażenie i zaproponowałem X, że możemy od czasu do czasu się widywać i dyskutować na różne tematy. Zaproponowałem też X-owi, aby w celu wyróżnienia się z „szarego tłumu” zaczął pisać blog na tematy, którymi zajmuje się zawodowo (pisałem o tych kwestiach w poście „Wychyl się”)

Akt 2

W stosunkowo krótkim czasie otrzymałem od X informację, że blog jest już online i rzeczywiście zaczęły się tam pojawiać ciekawe wpisy i informacje. (widać było, że X mimo nawału pracy w firmie i w domu (małe dziecko) rozpoczął konkretne działania nie poprzestając tylko na werbalnych deklaracjach. To w moich oczach był kolejny plus, który zwiększył moją gotowość zrobienia czegoś dla niego)


Akt 3
(Dwa miesiące później (podczas których kompletnie nic nowego się nie wydarzyło)……)

We wstępie do tego aktu wyjaśnienie, że dość często spotykam się z różnymi osobami z biznesu i nie tylko, aby przy dobrym jedzeniu pofilozofować o życiu i gospodarce (dla przykładu właśnie pisząc te słowa jadę ekspresem do Berlina, gdzie wieczorem idę na kolację z bardzo interesującą osobą z polskiej gospodarki).

I w tym momencie pojawia się nasza kolejna postać – Manager.
Manager w trakcie naszej wspólnej kolacji i po zakończeniu interesujących rozważań o przyszłości pewnej branży powiedział – „wiesz Alex, wkrótce przejmuję pewien projekt, który na razie jest tajemnicą i do jego powodzenia poszukuję bardzo dobrego człowieka o umiejętnościach xx i bardzo dobrej postawie oraz cechach zz, yy. Znasz może kogoś?”
AB – „Znam sporo takich ludzi, ale prawie wszyscy pracują u mojego klienta, więc nic Ci o nich nie mogę powiedzieć. Znam jednak jednego, który pracuje w firmie nie będącej moim klientem i który na kilku spotkaniach zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Nie miałem nigdy okazji przyjrzeć mu się w pracy albo na szkoleniu ale uważam, że warto abyś z nim porozmawiał?” (nigdy przenigdy nie zdradzaj tajemnic jednego klienta/pracodawcy, aby przypodobać się innemu !!!!! To dotyczy też informacji o jego pracownikach)
Manager – „świetnie to rozumiem, też bym nie chciał abyś wyciągał z mojej firmy dobrych ludzi”. (Manager doskonale rozumie w czym rzecz. Gdyby powiedział coś innego straciłby bardzo wiele w moich oczach.) „Czy możesz w takim razie skontaktować mnie z nim”
AB – „oczywiście, pod warunkiem że zgodzi się on na to. Pozwól mi zadzwonić do niego i jutro dam Ci wiadomość” (ochrona prywatności osób, które znasz jest w pewnych kręgach bardzo ważna i wielu ludzi będzie uważnie patrzyć czy Ty też o to dbasz. Dyskrecja to podstawa!!!)

Akt 4 (późne godziny nocne tego samego dnia)

AB – wracając z kolacji jeszcze z taksówki dzwonię do X (nie zważając na późną porę oraz fakt, że tam śpi już maleńkie dziecko) i mówię: „ słuchaj, mam dla Ciebie bardzo ciekawy kontakt i być może interesującą propozycję. Chodzi o dość przyszłościowe przedsięwzięcie, które dopiero wystartuje i w związku z tym teraz nawet nie wolno mi powiedzieć Ci o co dokładnie chodzi. To, co Ci mogę powiedzieć to właśnie to, że chodzi o bardzo rozwojowe rzeczy, plus będziesz pracował u człowieka, który jest doskonałym managerem od którego wiele się nauczysz i do tego będziesz grał w zupełnie innej lidze, co znacznie podniesie Twoją wartość rynkową. Czy jesteś zainteresowany?”

X – „oczywiście, co mam zrobić?” (kuj żelazo póki gorące, nawet jak nie bardzo wiadomo o co dokładnie chodzi. Dopóki nie wiąże się to z poważnymi inwestycjami z Twojej strony warto przyjrzeć się wielu rzeczom, zawsze potem możesz je odrzucić )

AB – „potrzebuję natychmiast Twoje CV i zgodę na przesłanie go dalej” (ważna zasada – nie przekazujemy informacji o innych ludziach bez uzyskania z ich strony jednoznacznej autoryzacji)

Akt 5 (tej samej nocy)

Perfekcyjnie napisane CV ląduje w moim mailu. Jeszcze tej samej nocy wysyłam je dalej razem z linkiem na blog X-a i komentarzem „poczytaj sobie co X pisze na swoim blogu” (jednocześnie X zyskuje u mnie punkty dodatnie niezależnie od tego, co jak zakończy się ta konkretna sprawa. Nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego)

Akt 6 (po południu następnego dnia)

Otrzymuję mail od Managera w którym między innymi napisał „ ciekawe CV. Przeczytałem też jego blog i wygląda na to, że ma on te cechy których poszukuję. Dziękuję za kontakt, poinformuję Cię co z tego wyjdzie” (jeśli ktoś robi Ci przysługę, to informuj go o postępach w dalszych związanych z tym działaniach. Na przykład niektórzy uczestnicy eksperymentu po „skonsumowaniu” 2 bezpłatnych szkoleń nie odezwali się do mnie miesiącami – to duży błąd, który tym razem skłonny jestem im wybaczyć :-))

Akt 7 (trwający wiele tygodni)

Od czasu do czasu otrzymywałem od obydwu stron informacje, że rozmowy są w toku i posuwają się do przodu. Sprawa nie była trywialna, więc nie było to nic dziwnego że trochę potrwała. (w wielu interesujących przedsięwzięciach warto wykazać się cierpliwością. Złożone rzeczy wymagają często czasu i nie należy się zniechęcać nawet pozornym brakiem postępów. Obie strony informując mnie przekazywały mi też komunikat: „to co zrobiłeś było ważne i jest praktycznie wykorzystywane”. W ten sposób zwiększają moją gotowość do robienia dla nich takich rzeczy w przyszłości)

Akt 8

Zarówno X jak i Manager niezależnie od siebie informują mnie o rozpoczęciu przez X pracy dla Managera. (informuj o postępach człowieka, który pewne rzeczy umożliwił, zwłaszcza jeśli zrobił to za darmo. Dlaczego to warto robić napisałem w poprzednim komentarzu)

Akt 9 (kilka miesięcy później)

Manager dziękuje mi za znalezienie takiego człowieka. X mimo nawału pracy cieszy się z możliwości rozwoju i też mi za to dziękuje. (Dla Managera, X i mojej osoby jest to kolejne udane przedsięwzięcie zwiększające wzajemną wiarygodność na przyszłość)

Akt 10 (ponad rok później)

Manager przy okazji jednego z kolejnych spotkań przekazuje mi, że X postanowił ze względów rodzinnych przenieść się do innego miasta i w związku z tym rozstaje się z firmą. Informuje mnie, że rozstaje się z nim z żalem ale w pełnym porozumieniu i docenia pracę, którą X zrobił w ciągu ubiegłego roku. Manager dziękuje mi za stworzenie kontaktu z X bo rozwiązało to mu poważne wyzwanie na samym początku bardzo szeroko zakrojonego projektu (Manager informując mnie unika sytuacji, że dowiaduję się o tym przypadkowo i np. snuję spekulacje że X odszedł ze względu na złe warunki pracy, niewłaściwe zarządzanie itp. W ten sposób Manager ma u mnie nadal otwarte konto, gdyby kiedykolwiek znowu potrzebował specjalnego człowieka, bo wiem, że mogę każdemu rekomendować pracę u niego. Jednocześnie wystawia on dobre świadectwo X-owi, wiem, że i w przyszłości mogę X-a z czystym sumieniem polecać. Dziękując mi sprawia, że dobrze się z tym czuję i chętnie zrobię coś dla niego w przyszłości.)

Akt 11 (wkrótce potem)

X dzwoni do mnie z informacją, że ze względów rodzinnych przenosi się i rozstaje z firmą Managera. Zapewnia mnie o bardzo przyjaznym rozstaniu z tym pracodawcą (o czym wiem już z ust drugiej strony). Przedstawia też swoją dalszą koncepcję działalności, która jest bardzo sensowna. Dziękuje za stworzoną mu sposobność nauczenia się bardzo wielu nowych i wartościowych rzeczy. (X informując mnie też unika sytuacji, że dowiaduję się o tym przypadkiem i np. spekuluję, że X rozstał się z Managerem w sposób, który umniejszyłby wartość moich przyszłych rekomendacji dla tego ostatniego. Pokazując ciekawą i spójną koncepcję przyszłości nie tylko unika możliwego wrażenia, że działa nieracjonalnie, ale od razu uruchamia u mnie program „z kim mogę go poznać, aby mu to zamierzenie ułatwić”. Dziękując mi sprawia, że dobrze się z tym czuję i chętnie zrobię coś dla niego w przyszłości.

Myślę, że ta historia dostarczy Wam materiału do przemyśleń, jak sami zachowujecie się w takich sytuacjach. Wielu ludzi narzeka na brak szans w życiu nie zdając sobie sprawy, że sami wielokrotnie takież szanse zabijają w zarodku brakiem inicjatywy, działania, czy też po prostu pewną bezwładnością. Dotyczy to niestety też bardzo zdolnych i wykwalifikowanych ludzi.
Dla zilustrowania przytoczę dwa przykłady z życia:

  • osoba nazwijmy ją A jest kimś, kto ma bardzo wiele doświadczenia w swojej dziedzinie. Już raz w przeszłości moja rekomendacja była ważnym czynnikiem, który przyczynił się do wygrania przez nią konkursu na interesujące stanowisko z dwoma bardzo dynamicznymi i „medialnymi” kontrkandydatami. W lecie 2007 ta osoba miała pomysł na bardzo dobry blog ekspercki, który cieszyłby się ogromnym powodzeniem. Nie tylko zachęciłem tę osobę do jego napisania, ale nawet znalazłem kogoś, kto za symboliczne pieniądze dostarczyłby działającej infrastruktury technicznej. Dziś mamy 28 lutego 2008 i ciągle nie ukazał się ani jeden post. Ja rozumiem, że ktoś może mieć wiele pracy (w ostatnich miesiącach znam to z własnego doświadczenia), ale znalezienie 1-2 godzin w tygodniu, a nawet choćby w miesiącu nie może być niemożliwością
  • osoba B jest też bardzo uzdolnionym człowiekiem o szerokich doświadczeniach i rozbudowanych kompetencjach. Jeśli chodziłoby tylko o te cechy, to natychmiast byłbym gotów zarówno rozpocząć z B szeroko zakrojoną współpracę na bardzo wiele sposobów do założenia wspólnej firmy włącznie, jak też rekomendować tę osobę każdemu klientowi. Jest tylko małe „ale”, które najlepiej zilustruje następujący przykład: Poznajesz B z kimś, nazwijmy tę osobę C, kto bardzo profesjonalnie traktuje B i widać, że są możliwości korzystnej współpracy między nimi. Ponieważ B nie ma akurat przy sobie wizytówek obiecuje C przesłać następnego dnia maila z danymi kontaktowymi. Dwa tygodnie później C na moje pytanie o kontakt z B odpowiada, że nic nie otrzymał, a ja się wstydzę, bo to pogarsza mój image w oczach C. Rozumiem, że B może być bardzo zajęty, ale wobec faktu, że B nie spędził tych 2 tygodni nieprzytomny w szpitalu to ma u mnie duży minus, bo wysłanie prostego maila, a przynajmniej zatelefonowanie nie może być zadaniem nie do wykonania.

Jeśli ktoś z Was zdziwi się, jak proste w gruncie rzeczy czynniki mają wpływ na to, czy będziemy rekomendowani ludziom, którzy mają możliwości, aby katapultować naszą karierę w stronę sukcesu, to radzą Wam abyście jak najszybciej sobie to uświadomili. Przeanalizujcie uczciwie Wasze zachowanie w takich sytuacjach i jeśli macie jakiekolwiek pytania czy wnioski to zapraszam do komentarzy.

UPDATE: Uświadomiłem sobie, że ten napisany w pociągu post niesie z sobą bardzo ważne treści i im więcej osób sobie je uświadomi, tym lepiej dla nas wszystkich. Któż nie chciałby żyć w społeczeństwie ludzi zadowolonych?

Dlatego wygładziłem go nieco i zebrałem w ośmiostronicowym PDF-ie (231 KB), który możecie sobie ściągnąć tutaj

Dla Czytelników korzystający z Linuxa i mających kłopoty z powyższym pdf-em wersja z podstawowymi czcionkami

Ten plik możecie bardzo swobodnie rozpowszechniać, szczegółowe warunki znajdziecie na pierwszej stronie.

Jeśli ktoś potrzebuje bezpłatny Acrobat Reader to może go ściągnąć dla Linuxa i dla Windows

Komentarze (97) →
Alex W. Barszczewski, 2008-02-29
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Interesująca historia i jakie wnioski możemy z niej wyciągnąć

Na początek zapraszam wszystkich do uważnego przeczytania niezwykłej historii powstania pewnego programu, którą znajdziecie tutaj.

Tych z Was, którzy w ogóle nie interesują się IT też gorąco zachęcam do przestudiowania tego przypadku, gdyż płynące z niego wnioski i przemyślenia są bardzo uniwersalne.

Przeczytaliście?
Teraz niech każdy z Was odpowie albo w komentarzach, albo przynajmniej sam dla siebie na następujące pytania (w nawiasach macie moje odpowiedzi):

  • czy wśród rzeczy, którymi zajmuję się zawodowo są tak interesujące względnie potrzebne dla świata, iż gotów byłbym robić je nawet za darmo? (Tak)
  • czy mam rzeczywiście energię i inwencję, aby taki projekt realizować? (Tak)
  • czy stworzyłem w moim życiu sytuację (szczególnie jeśli chodzi o poziom i strukturę wydatków stałych) pozwalającą mi na podejmowanie takich działań? (Tak)
  • czy mam w moim otoczeniu (praca, znajomi) kompetentne osoby, które też bez wynagrodzenia gotowe byłyby aktywnie wspierać mnie w takich przedsięwzięciach? (Tak)
  • jeżeli ktoś pracuje na etacie, to co wydarzyłoby się, gdybym z takim prawie gotowym projektem pojawił się u aktualnego pracodawcy? (nie dotyczy)

Zastanawiacie się, dlaczego proponuję zadanie sobie akurat takich pytań? Proszę bardzo, oto komentarz do każdego z nich w tej samej kolejności jak je zadawałem:

  • myślę, że każdy z nas ma głęboko zakotwiczoną w sobie potrzebę tworzenia rzeczy, które mają jakieś znaczenie. Mimo tego wielu ludzi daje się ograniczyć do pełnienia roli łatwych do zamiany trybików wykonujących powtarzalne, rutynowe prace. Trzeba koniecznie sprawdzić, czy sami nie tkwimy w takiej pułapce
  • wielu ludzi wyspecjalizowało się w wynajdywaniu usprawiedliwień dla siebie i miliona rzeczy, które muszą być spełnione aby wreszcie zdecydowali się ruszyć swoją szacowną dolną część pleców :-) Trzeba koniecznie sprawdzić, czy nie znaleźliśmy się w tej godnej pożałowania grupie (ostatnie sformułowanie nie jest przejawem pogardy, czy braku szacunku z mojej strony)
  • jedną ze wspaniałych rzeczy w życiu jest poczucie wolności, tego, że możemy podejmować decyzje niekoniecznie tylko w oparciu o wynikające z nich korzyści finansowe. Osiągnięcie takiej sytuacji, przynajmniej powyżej pewnego stosunkowo łatwo osiągalnego minimum, niewiele ma wspólnego z poziomem naszych zarobków. Warto sprawdzić, czy przynajmniej jesteśmy na właściwej drodze do tego
  • to jest dobry test, czy nasze składa się głównie z przesympatycznych nawet galerników, względnie kolekcjonerów dóbr materialnych (co na jedno wychodzi), czy też z ludzi wolnych i chcących zrobić pozytywną różnicę dla świata. otoczenie, w którym przez większość czasu przebywamy ma ogromny wpływ na nasze postawy i przekonania
  • to jest bonusowe pytanie, aby zobaczyć, czy mój pracodawca/przełożony gotów jest skorzystać z Twojej inwencji i inicjatywy, czy też, jak w wielu polskich firmach „wychylając się” zakłócasz bieg rzeczy i stajesz się zagrożeniem

Przedstawione powyżej propozycje pytań są oczywiście zabarwione moim obrazem świata lecz jeśli ktoś chciałby mieć rezultaty podobne do moich, to zdecydowanie zalecam zadanie ich sobie. Wszystkich zapraszam do przeczytania tej inspirującej i chwilami zabawnej historii a potem do dyskusji w komentarzach

PS: Marcin Sochacki (Wanted) podesłał mi kiedyś link do wideo, na którym Ron Avitzur opowiada ją osobiście. (jeszcze raz dziękuję Marcin) Jeśli macie prawie godzinkę wolnego czasu, to możecie sobie je obejrzeć, jeśli nie to zalecam skok do 47:50 minuty, kiedy Ron odpowiada na pytanie jak długo funkcjonował bez dopływu świeżej gotówki od klientów. Jego odpowiedź iż działa tak całe życie i typowy okres to mogą być 2-3 lata jest nieco ekstremalna, odzwierciedla jednak system działania bardzo dobrze opłacanych specjalistów różnych dziedzin (wliczając w to nawet gwiazdy z Hollywood :-))

Niżej podpisany w końcu też „od zawsze” utrzymuje się z oszczędności i dorywczych zajęć :-)

Komentarze (27) →
Alex W. Barszczewski, 2008-02-19
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Nie musisz być doskonały aby być kochanym…

… powiedziała mi bardzo dawno temu pewna kobieta.
Ostatnio obserwując poczynania (bądź ich zaniechanie) ze strony kilku znajomych muszę stwierdzić, że ta zasada odnosi się nie tylko do spraw damsko-męskich, lecz także w odniesieniu do wielu przedsięwzięć związanych zarówno z naszym szeroko rozumianym życiem społecznym, jak i kwestią zarabiania pieniędzy.
W czym rzecz?
Jeśli uważnie przyjrzymy się ludziom wokół nas, to możemy rozróżnić trzy dość wyraźnie odróżniające się grupy:

  • liczna grupa ludzi, którzy z praktycznego punktu widzenie umieją naprawdę niewiele, lecz starają się różnymi trikami autoprezentacji sprawić wrażenie „większych” i bardziej kompetentnych niż są w rzeczywistości
  • stosunkowo nieliczna grupa ludzi, którzy naprawdę coś potrafią i nie obawiają się sprzedawać to otoczeniu
  • dość liczna grupa osób, które posiadają na tyle rozbudowane kompetencje, aby zdawać sobie sprawę ze swoich braków i niedoskonałości. Ta świadomość niedoskonałości powoduje, że wyceniają się dużo poniżej możliwej do osiągnięcia wartości na szeroko rozumianym „rynku”, lub wręcz w ogóle rezygnują z podejmowania pewnych wyzwań.

Ta ostatnia postawa bierze się zapewne z szeroko rozpowszechnionego w polskich szkołach kultu szukania dziury w całym i wmawiania nawet najzdolniejszym uczniom, że są słabi i tylko nauczyciel jest „bogiem”. Wystarczy też przysłuchać się typowej polskiej naradzie, aby w przeważającej ilości przypadków zauważyć, że jeśli ktoś proponuje jakiś pomysł, to większość dyskutantów nie zastanawia się jak go zaimplementować, bądź ulepszyć, lecz koncentruje się na podkreśleniu jego wad i słabości. Mało konstruktywne, nieprawdaż?
W rezultacie wielu z nas żyje życiem znacznie gorszym od tego, które moglibyśmy prowadzić, bo błędnie uważamy że do pewnych spraw jeszcze „nie jesteśmy wystarczająco dobrzy” . Myśląc tak w nieskończoność tkwimy w dołkach startowych, lub co gorsza zajmujemy się pracami znacznie gorszymi od tych, które moglibyśmy wykonywać, co często prowadzi do „uwstecznienie się”. Ja sam znam parę takich przypadków osób w wieku 30-54 lat, które posiadają rzadkie i cenne umiejętności a z powodu takiej niewiary w siebie od co najmniej 2 lat brak im odwagi, aby zacząć skutecznie sprzedawać je na rynku. Przy tym mówię o robieniu przez nich rzeczy, które lubią i potrafią, oraz, w przeliczeniu na godzinę pracy, o 5-10 krotnie większych zarobkach na początek!!!! Na mnie robi to przygnębiające wrażenia pisklęcia orła wychowanego przez kury i z tego powodu nie mającego odwagi do użycia posiadanych przez nie skrzydeł.
Tak więc drogi Czytelniku:

  • Jeśli przypadkiem możesz zaliczyć się do tej powyższej grupy (wiem że to wymaga odwagi, aby się do tego przyznać) to czytaj uważnie dalej.
  • Jeśli nie do końca jesteś zadowolony z jakości Twojego życia, ale uważasz że za to odpowiedzialne są czynniki obiektywne, to też na wszelki wypadek poczytaj poniższe wypowiedzi :-)

Zacznijmy od bardzo ważnej uwagi. Rzeczywiście są dziedziny życia w których perfekcyjne, bądź zbliżone do perfekcji wykonanie jakiegoś zadania jest niezmiernie istotne i pod żadnym pozorem nie można w nich iść na kompromisy. Weźmy dla przykładu pracę pilota lądującego samolotem, czy też neurochirurga przy skomplikowanej operacji. Takich i podobnych zadań moje poniższe rozważania nie dotyczą!!

W odniesieniu do pozostałych przypadków okazuje się, że choć naturalnie pewna perfekcja byłaby mile widziana, to w praktyce wystarczy znacznie skromniejszy poziom „dostawy”
Typowym przykładem była moja pierwsza firma produkująca software. Wiedziony przekonaniem, że „albo jesteś super, albo nic nie wartym” o mało nie zbankrutowałem dopieszczając bez końca produkty, które w międzyczasie z powodzeniem były już użytkowane przez klientów.
Dopiero ten zimy prysznic zmusił mnie do ograniczenia się do robienia programów dobrych, co przyniosło ogromne oszczędności w tzw. „effortach” (ilości czasu i innych zasobów potrzebnych do wyprodukowania danego oprogramowania). To jeszcze nie był koniec mojej edukacji w tym względzie, bo z powodu różnych zdarzało się czasem dostarczać klientowi program, który nie tylko nie był perfekcyjny, ale nawet trudno go było uznać za dobry, po prostu jakoś działał :-) Ku mojemu zdziwieniu klienci byli bardzo często szczęśliwi, że go mieli!!!

I to dotyczy nie tylko IT. Uświadommy sobie, że tak naprawdę w bardzo wielu przypadkach najważniejsze jest to, że robimy pozytywną różnicę, niekoniecznie musi to być robione w sposób zasługujący na międzynarodowe wyróżnienia!! Czekanie do momentu kiedy będziemy perfekcyjni pozbawia zarówno nas, jak i naszych „klientów” korzyści, które obie strony mogłyby osiągnąć, gdybyśmy „odważyli się” wychylić odpowiednio wcześniej. Ważne w tym jest, abyśmy na początku otwarcie przedstawili klientowi swoje możliwości bez upiększania czegokolwiek, ale jednocześnie bez umniejszania tego, co rzeczywiście możemy dla niego zrobić. To umniejszanie widzę i słyszę nagminnie przy okazji różnych kontaktów w Polsce, a szkoda.
Parę przykładów korzyści z robienia rzeczy, mimo że są dalekie od perfekcji:

  • Ten blog :-) W stosunki do rozwiązań, które dostarczam moim klientom jest to pisany na kolanie dość chaotyczny brudnopis niektórych myśli jego autora. Mimo tego zwiększająca się ciągle ilość odwiedzin (w styczniu ponad 60.000) jest wyraźnym sygnałem, że mimo oczywistych dla mnie słabości ten „produkt” jest przydatny dla coraz większej grupy odbiorców. Mimo tychże samych słabości byłem też już wielokrotnie cytowany z nazwiska jako ekspert w ogólnopolskich gazetach, oraz poznałem sporo bardzo interesujących ludzi, to ostatnie znacznie wzbogaciło moje życie. Te wszystkie (częściowo nieplanowane) efekty nie wystąpiłyby gdybym czekał z realizacją tego pomysłu do momentu, kiedy będę mógł robić to perfekcyjnie (czyli do św. Nigdy :-))
  • Kiedyś otrzymałem zapytanie od klienta, czy mógłbym poprowadzić pewne warsztaty związane z bardzo skomplikowanym tematem, gdzie patrząc „na szybko” w 50% zagadnień moja uczciwa ocena brzmiałaby „ nie mam zielonego pojęcia”. Powiedziałem to otwarcie przez telefon, wzmiankując, że w pozostałych 50% mogę zrobić pozytywną różnicę i proponując małą konferencję z top managementem, na którą druga strona zaprosiła mnie kilka dni później. W międzyczasie doszedłem do wniosku, że w omawianej kwestii moje kompetencje pokrywają najwyżej 30% zagadnienia i postanowiłem, że przyjadę na ten meeting, w godzinę powiem klientowi co wiem i co można w danej sytuacji zrobić, po czym po prostu zaproponuję im znalezienie kogoś innego do przeprowadzenia koniecznych warsztatów. Tak też zrobiłem zaczynając od dokładnej ewaluacji zagadnienia, przekazaniu pewnej wartościowej wiedzy i pomysłów w tym zakresie, gdzie byłem kompetentnym i stwierdzenia, że w pozostałych zagadnieniach nie mam ani wiedzy, ani doświadczenia, ani żadnych dostępnych źródeł informacji (w praktyce biznesowej zdarzają się takie rzeczy, do których niezwykle trudno jest znaleźć ekspertów). Ku mojemu zaskoczeniu w rezultacie wymyśliliśmy takie działania, które mimo braku pewnych kluczowych informacji przyniosły klientowi istotne korzyści i które oczywiście ja poprowadziłem. Podczas tych niezwykle interesujących warsztatów okazało się, że jest jeszcze jedna rzecz, gdzie mogę zrobić dla nich istotną różnicę, co zaowocowało jeszcze jednym zleceniem. Gdybym

Jeśli chcecie, to mogę podać więcej konkretnych przykładów, też z zakresu rekrutacji na pewne stanowiska. Myślę jednak, że to, co już napisałem da niektórym z Was materiał do przemyśleń, które być może otworzą Wam nowe możliwości.

Jakie są Wasze doświadczenia w tym względzie?

Komentarze (52) →
Alex W. Barszczewski, 2008-02-04
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

Dziecko czy kariera?

Drodzy Czytelnicy

Autorem dzisiejszego postu jest nasz Czytelnik Mirosław Kordos. W ten sposób otwieramy tutaj możliwość gościnnego postowania, która powinna zwiększyć wartość tego serwisu dla Was. Publikacja takiego postu na blogu nie musi oznaczać, że z wszystkimi tezami autora muszę się zgadzać, wystarczy uznanie że tekst jest wartościowy (to taki mały disclaimer :-)). Zapraszam każdego, kto ma ciekawe myśli do przekazania, wykraczające poza ramy komentarzy do moich postów i chciałby podzielić się nimi z szerszym gronem zainteresowanych Czytelników do kontaktu ze mną w tej sprawie.

A teraz zapraszam do lektury:
__________________________

W dyskusji na temat czy potrzebujemy Hindusów w Polsce padło stwierdzenie, że u nich cywilizacja istniała już od tysięcy lat, gdy u nas była jeszcze dzicz. Zaraz pojawiła się też opinia, że to było tak dawno, że nie ma już żadnego wpływu na dzień dzisiejszy. Otóż przebyta ewolucja ma wpływ na lepsze geny odpowiedzialnych za efektywność pracy. A to jest nie do nadrobienia w ciągu kilkudziesięciu lat.

Dlaczego testy na inteligencję (rozumianą jako IQ) trzeba na bieżąco modyfikować, jeśli średni wynik ma być dalej 100, a nie np. 120? Dlatego, że kolejne pokolenia są coraz inteligentniejsze. A to z kolei dlatego, że rodzice pomału zaczynają zajmować się rozwojem dzieci a środowisko wzrastania dostarcza im coraz więcej bodźców stymulujących rozwój. Oba te czynniki poprawiają genotyp oraz fenotyp (czyli cechy poszczególnych osobników).

Wpisałem w Google słowa: dziecko kariera
Na pierwszej stronie dostałem takie wyniki:
„Dziecko czy kariera? Trudno robić karierę kosztem dziecka.”
„Dziecko czy kariera? Coraz mniej kobiet decyduje się na dziecko przed trzydziestym rokiem życia.”

Następnie wpisałem: kid career
Oto wyniki:
„Directory of sites designed to help children and teens explore possibilities for their future careers”
„Children should begin thinking about future careers early”

W przeciwieństwie do bardziej cywilizowanych krajów, w Polsce dominuje pojęcie kariery jednopokoleniowej z dziećmi w roli przeszkadzajek, bez wykorzystania możliwości ewolucji. Niektórzy rodzice wprawdzie usiłują dbać o karierę swoich dzieci. Niestety na ogół nie mają pojęcia, jak się za to zabrać. Cytat gdzieś z internetu:

„Jędrek ma 7 lat, chodzi do szkoły niepublicznej. W szkole spędza czas od godz. 8 do 17, po szkole ma zajęcia dodatkowe: piłkę nożną, tenis, basen, nauka jazdy na nartach. W niedzielę Jędrek chodzi z rodzicami do filharmonii.”

Takie dbanie o karierę dziecka oczywiście przynosi odpowiednie efekty, co dobrze obrazuje kolejny cytat:

„Młodzi ludzie, którzy czują, że nie są w stanie sprostać wygórowanym wymaganiom rodziców stają się płaczliwi, często śpią po 12-18 godzin dziennie, mają zmienne nastroje, mogą się u nich także pojawiać myśli samobójcze.”

W pierwszych latach życia kształtuję się połączenia między neuronami w mózgu odpowiedzialne za predyspozycje i postawy życiowe, które raz ukształtowane już bardzo trudno zmienić (tak, jak trudno zmienić fundament, jak jest już dom zbudowany) i te lata są najbardziej decydujące dla przyszłej kariery.

Ludzie się rodzą z wieloma zdolnościami, ale większość z nich tracą. Na przykład słuch: absolutny, ale ponieważ od urodzenia ani nie mówią po chińsku, ani nie grają na skrzypcach, więc ten dobry słuch zanika. Podobnie zanika tak ważna dla osiągnięcia sukcesu pewność siebie i ciekawość świata, ponieważ używanie tych cech jest tępione w polskiej kulturze.

Można jednak stworzyć takie środowisko, by tych cech nie tylko nie stracić, ale je rozwinąć. Dla człowieka (szczególnie w wieku 0-7 lat) wszystko powinno być zabawą. Nie należy usiłować dziecka niczego uczyć, a jedynie się z nim odpowiednio bawić, tak by z zainteresowaniem odkrywało świat. Dziecko lubi takie zabawki, jaki dostanie i do jakich się przyzwyczai (dorosły tak samo). Więc tą zabawką może być tor wyścigowy, gdzie w kółko jeżdżą samochody na baterie, ale może też być Visual Studio i Amibroker. Amibroker jest dobrą okazją do zrozumienia po co i jak inwestować, fajnie przesuwają się wykresy, dzieci się tym lubią bawić, a z czasem rozumieją coraz więcej. W Visual Studio też się da wiele myszką poskładać. Jednym i drugim można się zacząć bawić nawet jeszcze nie znając liter. Ponadto w dzisiejszych czasach angielskiego trzeba używać od urodzenia, w ten sposób w ogóle nie trzeba będzie się go uczyć w wieku późniejszym. Jest na to wiele sposobów.

Poznanie liter leży w możliwościach dzieci jeszcze przed ukończeniem 2 lat. Wiele 7-latków już wykonuje całkiem zaawansowane strony www i całkiem dobrze programuje w jakimś języku. I to wcale nie są często dzieci urodzone jako genialne, tylko normalne dzieci, którym stworzono na tyle sprzyjające warunki rozwoju, że mogły się nieskrępowanie rozwijać. (wrodzone predyspozycje, też mają znaczenie, tak, jak duży wzrost w pewnych dyscyplinach sportu, i nie twierdzę, że każdy ma je jednakowe, lecz, że w 99% te predyspozycje są zaprzepaszczane). Dziecko w wieku 7 lat już może mieć dobrze sprecyzowane cele, np. zrobię automatyczny translator z angielskiego na polski. Ten cel może potem ulec stopniowej zmianie w całkiem inny cel, ale pozostaje w nim zrobienie czegoś wielkiego i to nie jako jakiś mglisty plan, tylko jako droga, którą już podąża.

I to jest właśnie praca za darmo (w właściwie twórcza zabawa), którą można się dostać prawie w każde miejsce na świecie. Jak zacznie w wieku 7 lat, to jest wystarczająco dużo czasu, by mając lat kilkanaście już miał to miejsce zapewnione. Jak tylko nie zaniedba rozwoju swojej inteligencji finansowej, to osiągnie na prawdę wiele.

Nie chodzi o samo poznawanie umiejętności, ale przede wszystkim znacznie ważniejsze rozwijanie zdolności niezależnego myślenia i kształtowanie nastawienia na sukces (całkiem na odwrót niż w polskiej szkole).

Dopóki dla dziecka wszystko jest zabawą, czuje, że sam to odkrywa, a nie, że ktoś go uczy na siłę i jakaś głupia ciota nie powiedziała mu, że to są za trudne dla niego sprawy, że to jest dla starszych, jest w stanie zrobić bardzo wiele. I jak nie będzie tego pewien, że wszystko jest łatwą zabawą i że starych ciot i głupich nauczycielek się nie słucha, to w szkole zabiją w nim chęć odniesienia sukcesu.

To, że wielu ludzi nawet nie ma ochoty nic zrobić, by poprawić swoje marne życie, to właśnie zasługa ich rodziców, którzy sami nie mając pojęcia, jak się za życie zabrać nie przekazali im w dzieciństwie odpowiednich postaw. No ale nie ma co winić rodziców, bo skąd mieli mieć takie postawy i taką wiedzę, skoro im dziadkowie tego nie przekazali. Ale dziadkowie też nie są winni, bo tak ich wychowali pradziadkowie. Gdy jednak któreś pokolenie zdecyduje się w końcu wyjść z tego błędnego koła i nie tylko zadbać o swoją karierę ale i o swoich dzieci, to efekty będą szybko narastać.

Oczywiście zdarza się, że z rodziny pijaków i nierobów wyrośnie geniusz. Ale to się zdarza rzadko. Natomiast znacznie częściej geniusz wyrasta z rodziny, która go dopinguje w tym kierunku. Większość ludzi, którzy odnieśli największe sukcesy już od najmłodszych lat miała zapewnione odpowiednie warunki rozwoju.

Np. Sergey Brin i Larry Page chodzili do Montessori school, (która polega na tym, że dzieci uczą się tam myślenia poprzez swobodne rozwijanie swoich zainteresowań, w przeciwieństwie do „normalnych” szkół w których uczą się bezmyślności przez wkuwanie na pamięć), a rodzice ich byli profesorami informatyki i matematyki.

Znakomity przykład kariery szczegółowo zaplanowanej jeszcze przed urodzeniem: László Polgár najpierw napisał książkę o tym, jak wychować dziecko na mistrza świata w szachach, a potem zaczął według niej wychowywać swoje trzy córki (nie chodziły nigdy do szkoły) i rzeczywiście zostały mistrzyniami świata.

Gdyby nami się ktoś w dzieciństwie tak zajął, mielibyśmy dużo większą szansę na dużo większy sukces.

Podsumowując: w karierze tym łatwiej o sukces, im jej planowanie jest bardziej długoterminowe, np. 200 lat zamiast 5 lat. Jednak główną przeszkodą jest nasze z zasady egoistyczne podejście: każdy myśli tylko o sobie, a skutek jest taki, że wszyscy na tym tracimy.

________________________

Autorem tekstu jest Mirek Kordos

Mirek pracował w branży IT w małej firmie, wielkiej firmie i we własnej firmie oraz na uniwersytetach i ośrodkach badawczych w różnych krajach. Aktualnie zajmuje się głównie badaniami nad sztuczną inteligencją oraz jej wykorzystaniem do rozwoju człowieka. Ma dwójkę dzieci w wieku 4 i 8 lat.

Komentarze (55) →
Alex W. Barszczewski, 2008-01-14
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Nieprzyjemna diagnoza

Pod tekstem „Czy potrzebujemy Hindusów?” wywiązała się bardzo ciekawa i ożywiona dyskusja.

Biorąc w niej udział widzę, że dobrze będzie „idąc za ciosem” jasno i wyraźnie powiedzieć, dlaczego w ogóle zaistniała potrzeba napisania zarówno tamtego, jak mi paru innych postów.

Ponieważ jest to blog po polsku dla Polaków, więc możemy sobie „w rodzinie” pozwolić na otwartość i bezpośredniość. Ta bezpośredniość nie powinna przez nikogo być odebrana jako brak szacunku, wręcz przeciwnie. Tylko ludziom dojrzałym można pewne rzeczy powiedzieć wprost i bez ogródek.
Naturalnie w całej sprawie nie chodzi mi o Hindusów w szczególności, lecz o zupełnie inne zjawisko. Zjawiskiem tym jest niezwykle wśród nas rozpowszechniona ofermowatość w zagadnieniach sprzedażowo – biznesowych.

To stwierdzenie może dla wielu z Was zabrzmi boleśnie (odkrycie tego kiedyś u mnie samego też było bardzo nieprzyjemne i długo tłumaczyłem sobie, że wcale tak nie jest), niemniej każda skuteczna terapia zaczyna się od trafnej diagnozy i tej ostatniej nie ma co upiększać. Osoby wrażliwe niech więc lepiej nie czytają dalej :-)
Ofermowatość ta przejawia się w kilku różnych postaciach, nie zawsze występujących w jednej osobie równocześnie. Niektóre z nich to:

  • niezdolność wychylenia się poza utarte schematy myślenia na temat tego co i jak jest możliwe do osiągnięcia w życiu
  • w związku z tym ograniczona umiejętność nie tylko wykorzystywania, ale wręcz dostrzegania różnych sposobności, które nam to życie podsuwa
  • świadome, bądź podświadome oczekiwanie, że „ktoś przyjdzie i nam da” (zadowalającą pracę, sukces, szczęście, spełnienie itp.) zamiast przyjęcia bardziej proaktywnej postawy
  • nieumiejętność rzeczywiście skutecznego posługiwania się językiem polskim (o obcych nie wspomnę) w celu uzyskania kluczowych informacji i przeprowadzenia przekonującej argumentacji. Z tego niezwykle poważnego problemu najmniej osób zdaje sobie sprawę i jest to typowy przykład „ślepej plamki” w szerszym (nie tylko fizjologicznym) znaczeniu tego słowa
  • silne uzależnienie od zdania innych, a co za tym idzie obawa przed błędami i niepowodzeniami, które są nieodłącznym składnikiem postępu
  • często głęboko ukryte słabe poczucie własnej wartości, a co za tym idzie niewystarczająca skuteczność w negocjacjach i sytuacjach konfliktowych, jak też zbyt szybkie poddawanie się w realizacji marzeń
  • bardzo rozpowszechniona wśród rodaków postawa wykorzystywania słabszych i mniej poinformowanych, zamiast próby wspólnego zbudowania większej całości do podziału. O tym zjawisku w odniesieniu do praco- i zleceniodawców napiszę osobny post

Większość powyżej opisanych problemów jest wzmacniana i utrwalana przez oficjalny system edukacji i tzw. mass media.
W rezultacie mamy wśród nas wielu naprawdę zdolnych ludzi, którzy mogliby żyć znacznie lepiej i dokonywać rzeczy wielkich, niestety z podanych wyżej powodów nie realizują tego. Zdaję sobie sprawę, że wielu taki stan rzeczy odpowiada, lecz jednocześnie czuję, że są tam gdzieś młodzi ludzie obojga płci, którzy z jednej strony wewnętrznie wiedzą, że chcieliby czegoś więcej, z drugiej zaś kończą na „karierach” dającym im tylko ułamek tego, co przy nieco tylko innym podejściu i umiejętnościach byłoby możliwe (pamiętajmy o „butterfly effect„).

Taki stan rzeczy po prostu mi przeszkadza i od dawna zastanawiam się, co ja osobiście mogę zrobić, aby choć trochę zmienić istniejący stan rzeczy. Oczywiście nie zamierzam zmieniać całego świata, lecz po prostu zrobić sporą pozytywną różnicę w życiu skończonej liczby odpowiednich i zmotywowanych ludzi. W najbliższych dniach poukładam moje przemyślenia na ten temat i podyskutujemy. Jedno jest pewne: to powinno być znacznie więcej, niż w roku 2007

Jakie jest Wasze zdanie o tej diagnozie (nie tylko zresztą mojej)?

Komentarze (57) →
Alex W. Barszczewski, 2008-01-12
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Firmy i minifirmy, Tematy różne

Czy potrzebujemy Hindusów?

Muszę przyznać, że kiedy swojego czasu prasa polska rozpisywała się o firmach z Indii wkraczających do Polski i otwierających tutaj centra offshoringowe, do tego zachwycając się tym faktem to odczułem pewne zniecierpliwienie (delikatnie mówiąc).

Z całym szacunkiem dla Hindusów, zacząłem się zastanawiać czy oni mają coś takiego, czego nie mają Polacy. Na szybko przyszły mi do głowy następujące czynniki:

  • umiejętności fachowe – gdyby Polacy ich nie mieli, to żadna obca firma nie zakładałaby tutaj swoich ośrodków, więc nie to jest problemem.
  • umiejętności managerskie – trochę w Polsce leżą (ciągle jeszcze zdarzają się „managerowie” twierdzący, że każdego dewelopera można zastąpić skończoną ilością tanich studentów i tym podobne „kwiatki”). Z drugiej strony znam dość sporo polskich managerów, którzy potrafią zestawić i prowadzić zespoły złożone z wybitnych ludzi. To nie powinno więc stanowić poważniejszej przeszkody.
  • dostęp do kapitału – wielu dobrych ludzi zaczynało karierę w dużych koncernach i tam nabyli całkowicie fałszywego wyobrażenia jak wystartować własną firmę i jakiego kapitału naprawdę do tego potrzeba. Rzeczywistość pokazuje, że w wielu przypadkach robiąc to inteligentnie można zacząć dysponując o wiele mniejszymi środkami. Magiczne słowo tutaj to bootstrapping, polecam każdemu lekturę doskonałego (i bezpłatnego) ebooka „Bootstrapper’s Bible” Setha Godina. To więc też jest do przeskoczenia.
  • kontakty z potencjalnymi klientami – tu może być pewien problem, bo według mojego stanu wiedzy, polskie uczelnie na ogół nie uczą studentów skutecznego nawiązywania relacji biznesowych, sprzedających prezentacji, czy też odpowiednich umiejętności negocjacyjnych. Teoretyczne wykłady na ten temat, często oparte na przestarzałej wiedzy książkowej i „mniemanologii” osób często nie mających praktycznego kontaktu z dzisiejszym biznesem robią tu więcej szkody niż pożytku. To jest poważny handicap z którym trzeba coś zrobić jeśli nie chcemy być tylko mrówkami robotnicami różnych egzotycznych obcokrajowców (przeciwko którym oczywiście nic nie mam).
  • poczucie własnej wartości – to jest często bardzo duży problem, bo w polskiej kulturze jesteśmy od dzieciństwa kondycjonowani na to, że jako jednostki jesteśmy mniej warci, że są inni „lepsi”, „szlachetniejsi”. To się zaczyna już w szkole (chyba że w międzyczasie zaszła jakaś rewolucyjna zmiana) i kontynuuje poprzez cały proces edukacji i niestety często dalej w życiu zawodowym. Znam dość wielu bardzo dobrych młodych ludzi, którzy nie tylko nie wierzą w swoje prawdziwe możliwości, ale co gorsza permanentnie „sprzedają się” grubo poniżej swojej własnej wartości. To jest duży minus, jeśli chcesz zaczynać jakiś rozsądny biznes.
  • mobilność i gotowość podejmowania rozsądnego ryzyka – też mamy minus, bo wielu bardzo dobrych ludzi przykutych jest do mieszkań w blokach, które  kupili za kredyty na 30 lat. Do tego dochodzi swojego rodzaju piętnowanie ludzi, którym nie powiodły się jakieś przedsięwzięcia. Przez to wiele osób podświadomie wybiera te pozornie całkiem bezpieczne, a przez to mało obiecujące drogi życiowe.

Tak więc jak widać, nie mamy w społeczeństwie jakiś nieusuwalnych przeszkód stojących na drodze do tworzenia małych, zwinnych firm, zwłaszcza w branży IT. Po co nam Hindusi? Co można zrobić, aby i u nas powstawało znacznie więcej startupów inicjowanych przez licznych przecież, bardzo zdolnych Polaków? Co ja mogę zrobić?

Komentarze (108) →
Alex W. Barszczewski, 2008-01-06
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Dokąd prowadzi Twoja droga życiowa?

Siedzę właśnie na tarasie z widokiem na błękitny Atlantyk i przyszła mi do głowy metafora, którą dała mi dużo do myślenia.  Jestem przekonany, że będzie przydatna dla większości z Was, więc podzielmy się nią.
Na początek zabawmy się w małą podróż w czasie. Jako, że większość z Was jest jeszcze w młodym wieku wyobraźcie sobie Wasze życie za 10-15 lat. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, iż będziecie wtedy też w jakiś sposób dbać o swoje utrzymanie (nawet będąc „rentierem”, co dla inteligentnych i aktywnych ludzi wcale nie jest takie proste jak by się mogło wydawać).
Generalnie patrząc na ten obraz można wyróżnić następujące kategorie:

  • żeglarze
  • motorowodniacy
  • właściciele galer
  • galernicy
  • rozbitkowie dryfujący na falach

Przyjrzyjmy się po kolei co charakteryzuje każdą z nich:

Żeglarze – poruszają się jachtami napędzanymi siłą wiatru. Wiatr występuje prawie zawsze i wszędzie, do tego nie kosztuje nic. Wystarczy rozpiąć na łodzi parę płócien ze sprytnie przemyślaną możliwością ich ustawiania i już mamy wygodne, nie wymagające specjalnego wysiłku, bezpłatne i do tego bardzo ekologiczne źródło napędu. Umiejętne użycie żagli pozwala nam na wykorzystanie siły wiatru do poruszania się w dowolnym kierunku, włącznie z tym, z którego wiatr wieje! Solidnie zbudowane jachty żaglowe dobrze zachowują się nawet na bardzo rozfalowanym oceanie, a niewyczerpalność źródła napędu pozwala na zapłynięcie bardzo daleko, nawet jeśli przeciętna prędkość nie jest oszałamiająca. W wielu bardzo atrakcyjnych miejscach na świecie wiatr regularnie zmienia swój kierunek zgodnie ze wskazaniami zegara (na naszej półkuli), wiedząc o tym, jak ktoś jest wygodny to można poczekać parę dni, aż zmieni się na korzystny. Żeglowanie nie wymaga ciągłej uwagi, pominąwszy parę manewrów przez większą część czasu można włączyć autopilota i oddać się innym przyjemnym zajęciom :-)
Napęd żaglowy jest też mniej wrażliwy na ewentualne awarie, cokolwiek by mu się nie przydarzyło, to prawie zawsze można coś zaimprowizować i płynąć dalej.

Motorowodniacy – poruszają się jachtami napędzanymi silnikami spalinowymi. Daje im to możliwość znacznie szybszego poruszania się, niż np. pod żaglami. Z drugiej strony napęd taki jest hałaśliwy, wymaga regularnej konserwacji i serwisu, a przede wszystkim częstych wizyt na stacji benzynowej (brakuje mi polskiego odpowiednika amerykańskiego „fuel-dock”). Ta ostatnia właściwość ma dwie poważne wady:

  • trzeba mieć więcej środków na paliwo niż w przypadku żaglówki
  • nie można zbyt daleko zapłynąć po otwartym oceanie, chyba że będzie za tobą podążał mały tankowiec :-)

Do tego jachty motorowe zazwyczaj nie tak dobrze zachowują się na fali, więc szczególnie jak płyniesz szybko, to musisz cały czas uważać.
Awaria silnika powoduje, że jesteś na łasce fal i możesz najwyżej wzywać pomocy.

Właściciele galer – zbudowali wielki okręt i najęli niewolników do napędzania go. Dzięki pracy tychże niewolników galera może się poruszać i zarabiać na utrzymanie zarówno swoje, jak i jej właściciela. Ten albo nie musi nic robić, albo (znacznie częściej) pełni rolę poganiacza, który waląc w bęben krzyczy „tempo dwadzieścia, kołki w zęby!!!”. Czy to jest przyjemna rola, w której warto spędzić sporą część każdego dnia, to musi każdy zadecydować sam. Nie wspominam już tutaj o nierzadkich przypadkach, kiedy posiadacz galery zbudował ją tak nieszczelną, że musiał przykuć się do pompy i cały czas wypompowuje wodę, bo inaczej jego statek zatonie. Nawet jeśli potem to pomieszczenie pompy zostało wyłożone brokatami, a właścicielowi donoszą najwspanialsze posiłki trudno to nazwać jakością życia. Galera jest też duża i niezgrabna, w związku z tym nie da się nią wpłynąć w wiele uroczych zakątków i trzeba wozić (i kupować) mnóstwo prowiantu dla galerników. Aha, w dzisiejszych czasach na dużych galerach często zatrudnia się najemnych poganiaczy, którzy czasem niesłusznie mienią się managerami (bo prawdziwy manager to zupełnie coś innego)

Galernicy – Tacy wioślarze pracują ciężko w zamian za to, że są oni po prostu utrzymywani przy życiu, często minimalnym możliwym nakładem. Plusem takiej pracy jest rozwinięcie sporej sprawności w wiosłowaniu i oczywisty brak nadwagi i chorób z nią związanych :-) Do tego dochodzi brak konieczności znania się na nawigacji i meteorologii. Minusów chyba nie muszę wyliczać !
Kiedyś galernikami zostawali pojmani niewolnicy lub przestępcy. Dzisiaj rekrutacja zazwyczaj odbywa się na życzenie zainteresowanego. Wystarczy kombinacja niskiej wartości rynkowej z dużym kredytem na mieszkanie, meble, samochód plus powiedzmy dwójka dzieci i już mamy gotowego kandydata na galernika.

Rozbitkowie dryfujący na falach – w tej nieprzyjemnej sytuacji można znaleźć się na wiele sposobów i z pewnością moglibyście sami podać wiele przykładów. Rozbitkowie nie mają źródła napędu i bezwolnie poddani są oddziaływaniu wiatru i prądów morskich. Niektórzy z nich nie mają nawet kamizelki ratunkowej i cały czas z ogromnym wysiłkiem muszą walczyć, aby po prostu nie pójść na dno, albo zostać zjedzonymi przez rekiny!! Bardzo nieprzyjemna sytuacja i niestety dość rozpowszechniona w Polsce, zwłaszcza wśród starszych roczników

Teraz niech każdy spojrzy na swój aktualny kurs życiowy i przedłuży go o 10 lat do przodu. Potem zadajcie sobie pytanie: „jeśli będę płynął tak jak dotychczas, to w której grupie najprawdopodobniej znajdę się w przyszłości?”
Jeśli namierzony punkt docelowy nie jest dla Ciebie atrakcyjny, to zadaj sobie pytanie „Co mogę zrobić, aby mój kurs zmienić?”
Pamiętaj, że im wcześniej wprowadzisz konieczne korekty, tym mniejsze i bezbolesne będą one musiały być.

Na zakończenie dwie ważne uwagi:

  • Po pierwsze powyższa klasyfikacja nie stanowi jakiejkolwiek próby wartościowania ludzi aktualnie znajdujących się w różnych okolicznościach życiowych. Sam, za wyjątkiem galernika, byłem w każdej z powyższych sytuacji, więc wiem jak to jest. Jest to tylko pewna metafora, której celem jest pobudzenie do przemyślenia pewnych aspektów życiowych
  • Po drugie, nikomu nie sugeruję, w jakiej grupie ma się znaleźć. Każdy z nas jest inny, ma inne preferencje i nastawienia. Tutaj chodzi o to, aby się po prostu zastanowić

Z żeglarskim pozdrowieniem :-)
Alex

Komentarze (97) →
Alex W. Barszczewski, 2007-12-10
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Project manager – mrówka w silosie czy polityk?

Nie bójcie się, w tym poście nie będę Was zachęcał do kandydowania w wyborach :-)

Jeśli akurat jesteście, bądź planujecie zostanie project managerem, to warto zastanowić się nad jakiego rodzaju projektami macie pracować i jakie umiejętności do tego będą Wam niezbędne. Istnieje oczywiście całe mnóstwo wiedzy i metodologii na ten temat (np. PMBOK, PRINCE2 itp.) i wielu managerów ma za sobą takie kursy. Dopóki taka osoba pracuje wewnątrz dużego silosu wielkiej korporacji przy względnie autonomicznych projektach, to takie kompetencje zapewne wystarczają.

Ciekawie zaczyna się dziać wtedy, kiedy taki projekt trzeba zrobić na zewnątrz, wchodząc w bezpośrednie interakcje z klientami, poddostawcami czy zewnętrznymi partnerami. W realnym życiu sytuacje w takich przedsięwzięciach rzadko układają się tak, jak w podręcznikach i często jesteśmy skonfrontowani z wyzwaniami, których nie można rozwiązać przy pomocy techniki. Typowymi przykładami takich komplikacji może być np. sprzedanie przez sprzedawców rozwiązania, którego nie da się zrealizować, rozgrywki personalne i wewnętrzna walka o wpływy u klienta, totalny niedobór stojących do dyspozycji zasobów, czy utrata współpracowników posiadających umiejętności kluczowe dla realizacji danego projektu. W takich przypadkach bardzo często nie ma jednego, uniwersalnego rozwiązania i decydująca jest umiejętność „dogadania się” z innymi ludźmi, aby uratować projekt wart być może miliony złotych.
Problem polega na tym (a wiem to z kontaktów z wieloma PM-ami pracującymi w różnych firmach) , że klasyczne oferowane w tym kierunku szkolenia (nawet te, wieńczone dyplomami renomowanych instytucji) w całkowicie niewystarczającym stopniu przekazują kursantom praktyczne umiejętności i postawy niezbędne w takich problematycznych okolicznościach. Oferowana wiedza jest oczywiście przydatna, lecz jak to określił jeden z bardzo cenionych przeze mnie PM-ów „klasyczna wiedza jest dla PM-a jak umiejętność pisania i czytania – prawdziwa sztuka zaczyna się wtedy, kiedy musisz działać jak zręczny polityk”.

Dokładnie taką samą tendencję widzę obserwując trudne przypadki, z którymi pojawiają się na szkoleniach moi uczestnicy (ostatnio większość to byli wykształceni PM-owie). Oznacza to, że coraz bardziej potrzebna jest pewna umiejętność, którą mało kto szkoli w sposób zadowalający i to jest oczywiście szansą dla tych, którzy takową posiadają.

Stąd moja gorąca rada dla wszystkich z Was, którzy zajmują się tym tematem: Trenujcie takie umiejętności przy każdej nadarzającej się okazji! To może już wkrótce zrobić dużą różnicę w Waszym życiu zawodowym, zwłaszcza kiedy nie chcecie być dalej anonimowym trybikiem w wielkiej maszynie.

PS: Użycie słowa „polityk” w tytule nie sugeruje, że macie stosować metody używane przez niektórych przedstawicieli tej warstwy w Polsce. To byłoby dla Was na dłuższą metę niezwykle kontraproduktywne!!!

Powodzenia!!!

Komentarze (37) →
Alex W. Barszczewski, 2007-10-06
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Dwie łodzie i helikopter

Część z Was zna zapewne tę historię człowieka, który utonął w czasie powodzi. Dla pozostałych pozwolę sobie ją przytoczyć (nie udało mi się niestety ustalić jej autora):
Kiedy podczas powodzi wzbierająca woda podeszła pod dom pewnego gospodarza pojawiła się tam też łódź ratunkowa. Mężczyzna ten odesłał ją jednak ze słowami „Nie potrzebuję was, bo Bóg ma mnie w swojej opiece”.

Kilka godzin później, kiedy woda sięgała już do okien pojawiła się druga łódź i podobnie jak pierwsza została ona odesłana z identycznym uzasadnieniem.

Woda szybko wzbierała i w pewnym momencie nasz gospodarz był zmuszony do schronienia się na dachu. Kiedy tak siedział na jego szczycie w oddali pojawił się helikopter, który podleciał bliżej i załoga spuściła w dół linę, po której mężczyzna ten mógł wciągnąć się na górę. Ten jednak odmówił z uzasadnieniem „Nic mi się nie stanie, Bóg ma mnie w swojej opiece”. Helikopter odleciał, woda nadal wzbierała i nasz bohater utonął.

W Niebie, jeszcze mokry od wody, rozczarowany i zły trafił w końcu przed oblicze Boga i zaczął na niego krzyczeć: „Dlaczego tak mnie zawiodłeś, ja w Ciebie wierzyłem a Ty pozwoliłeś mi utonąć!!!” . Bóg na to: „Odczep się ode mnie, wysłałem ci przecież dwie łodzie i helikopter!”

Całe szczęście, że rzadko w życiu stoimy wobec sytuacji wymagających nadprzyrodzonej mocy aby nas uratować. Znacznie częściej tkwimy na życiowej mieliźnie (zawodowej, prywatnej, czy zdrowotnej) i albo przeoczamy, albo bezmyślnie odsyłamy łodzie, które (Bóg, Kosmos, Los, inni ludzie – w zależności od przekonań) przysyłają nam, aby nas z niej uwolnić.

Sam, odkąd tylko trochę lepiej mi się powodzi (a to już ładny kawałek czasu) zawsze chętnie podsyłałem różnym ludziom takie „pływadła” i bardzo często muszę się dziwić, co wyprawiają oni z takimi możliwościami. Stosunkowo niewielki odsetek robi z tego właściwy użytek, resztę reakcji można podzielić na trzy następujące kategorie:

  • nieufność – ktoś podstawia Ci łódź, na której, metaforycznie mówiąc, możesz odpłynąć z beznadziei w której tkwisz, a ty dopatrujesz się w niej podstępu i próby oszustwa. Takich zachować doświadczałem zarówno ze strony jednostek, jak i całych grup. Np. kiedy kilka lat temu wystartowałem z inicjatywą, w której niezamożni modelarze mogli w systemie honorowym wypożyczać, albo nawet dostać potrzebny sprzęt, który kupiłem za własne pieniądze to sporo zainteresowanych patrzyło na mnie ogromną podejrzliwością prawie wołając „a kysz, to musi być jakaś siła nieczysta” :-)
  • niezauważenie – tak, tak, sporo ludzi nie zauważa pojawiających się w życiu szans tylko dlatego, bo wyglądają one często nieco inaczej niż w serialach telewizyjnych, bądź powszechnych wyobrażeniach!! Nie popełniajcie takiego błędu jak Luke Skywalker, który szukając mistrza Jedi zlekceważył Yodę tylko dlatego, bo ten ostatni nie odpowiadał jego wyobrażeniom jak taki mistrz powinien wyglądać
  • niewykorzystanie – czasem łódź, która komuś podsyłasz nie jest najwygodniejsza, czasem chybotliwa, często trzeba samemu trochę powiosłować. To jest wystarczającą wymówką dla wielu osób, które może w głębi ducha oczekują na luksusowy jacht zapominając, że najważniejsze jest odbicie się od niedobrego brzegu i wprowadzenie spraw w ruch. Są nawet ludzie, którzy dostając do dyspozycji całkiem wygodny pojazd zużywają czas i energię na wyszukiwanie w nim wad, zamiast po prostu wystartować. przykładów na to też można by mnożyć….

Drogi Czytelniku, potraktuj ten post jako pewną inspirację do przemyśleń na temat Twojego postępowania w takich sprawach. Może dojdziesz do wniosków, które będą dla Ciebie wartościowe……

PS: Abyśmy uniknęli mylnego wrażenia o autorze sparafrazujmy najpierw: „Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nigdy nie odesłał żadnej łodzi” :-)

Ja tam niczym rzucać nie będę :-)

Komentarze (46) →
Alex W. Barszczewski, 2007-09-25
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Nie masz nic – pracuj za darmo!!!

Czytając ten tytuł niektórzy z Was zapewne myślą, że musiał mi się ostatnio przydarzyć upadek na głowę ze sporej wysokości :-)

Pracować bez kasy!!!??? To bez sensu!!!

No cóż, po bliższym przyjrzeniu się sprawie okazuje się, że w pewnych okolicznościach praca za darmo ma głęboki sens, przynajmniej dla niektórych z Was. Jakie korzyści może dać nam taki sposób „zatrudnienia”:

  • możliwość nawiązania kontaktów, które mogą okazać się bezcenne dla naszej przyszłości
  • możliwość nauczenia się koniecznych w przyszłości umiejętności praktycznych
  • możliwość pokazania, że jesteśmy zaangażowanymi, pełnymi energii ludźmi
  • możliwość wyrobienia sobie reputacji na rynku
  • możliwość pracowania nad projektami, które nas fascynują

Startując w życiu zawodowym najtrudniej właśnie o powyższe rzeczy i „wolontariat” może być dobrą drogą do ich osiągnięcia.

Znam kilka takich przypadków z własnego doświadczenia/obserwacji.

Na samym początku mojej kariery w IT uczyłem się sam na jedynym dostępnym mi wtedy systemie (MUMPS – słyszał ktoś kiedyś coś takiego :-)). Po trzech miesiącach „edukacji” stwierdziłem, że czas poszukać sobie zajęcia i poszedłem do firmy, która szukała programistów. Musicie sobie wyobrazić tę sytuację: dość biednie ubrany Polak w ówczesnej Austrii (to biorąc pod uwagę opinię o nas odpowiadałoby biednie ubranemu Rumunowi w Polsce) przychodzi do firmy i nie znając używanego w niej języka (GW Basic) stara się o pracę. Odpowiedź była oczywiście odmowna. Na szczęście moja prośba, abym mógł po prostu posiedzieć przy komputerze i za darmo popróbować na tyle zaskoczyła właściciela (w Austrii takie podejście było jeszcze bardziej niezwykłe ), że się zgodził. Jak już raz zasiadłem tam do komputera, to po 2 dniach miałem pierwsze płatne zlecenie :-) Reszta to historia….

Potem jeszcze kilka razy pracowałem dla ludzi tak dobrych, że byłbym gotów robić to nawet za darmo, tylko po to, aby się od nich uczyć.

W drugą stronę też mam kilka takich przypadków, kiedy oferta zrobienia czegoś dla mnie bez wynagrodzenia w dalszej konsekwencji spowodowała katapultowanie oferującego do całkiem innej ligi :-) W większości przypadków nie zgodziłem się na robienie czegoś dla mnie bez wynagrodzenia, ale sama taka autentyczna gotowość drugiej strony była wystarczającym na początek wychyleniem się.

Jaki z tego wniosek:

  • jeśli zaczynasz działalność w jakiejkolwiek dziedzinie, to na samym początku zarabianie powinno stać na dość dalekim miejscu
  • na początku wybieraj takie miejsca, gdzie nauczysz się najwięcej, zdobędziesz najcenniejsze kontakty, a nie tylko takie, gdzie dostaniesz od razu największe pieniądze. Te ostatnie będziesz w znacznie większych ilościach zarabiał jak wypracujesz Twoją wartość rynkową. Jak zwykle w życiu, ważna jest właściwa kolejność działań :-)
  • oczywiście unikaj przy tym miejsc, gdzie będziesz po prostu wykorzystany, bez realnych, pozafinansowych korzyści dla Ciebie. Nie chodzi o pracowanie za darmo jako cel sam w sobie!!!

Z oczywistych powodów, podejście to nie jest możliwe dla osób, które mają poważne zobowiązania finansowe, ale dla dopiero wchodzących w życie młodych „pechowców” (tych z postu „Młodzi ludzie w pracy„), albo zaczynających swoje życie zawodowe „od nowa” może to być całkiem niezła strategia. To trochę jak na regatach żeglarskich – jak będziesz płynął tak, jak ci przed Tobą, to będziesz miał spore trudności aby ich dogonić, zwłaszcza jeśli pole jest zatłoczone. Dopiero obranie całkiem innego kursu daje Ci realną szansę.

Jakie macie osobiste doświadczenia z takim rozpoczynaniem kariery?

Komentarze (33) →
Alex W. Barszczewski, 2007-09-21
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 3 of 9«12345»...Last »
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • List od Czytelnika  (19)
    • Elżbieta: Witam, Osobiście polecam...
    • Ewa W: Krysia S, tak, widziałam...
    • KrysiaS: Ewa W, napisałaś...
    • Stella: Witajcie Uważam Autorze...
    • Ewa W: Krysia S, być może tak jest...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • kleks: Hej Alex, Po przemyśleniach...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Ja...
    • kleks: Hej Alex. To mam na myśli:...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Wczoraj...
    • kleks: Ewo, piszesz: „Żeby mieć...
  • Upierdliwy klient wewnętrzny działu IT cz.2  (26)
    • Agnieszka M.: Odpowiadam z...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • ms: Chodzi mi o to, ze moze dobrze...
    • Ewa W: Robert, Czy wszystko, czym...
    • Alex W. Barszczewski: Robert Tak jak...
    • Kleks: Alex napisałeś: „Metka...
    • Robert: @Alex „albo niewiele z...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Tomek P: To może być trochę strzał na...
    • Witek Zbijewski: Dużo zostało...
    • adamo: Witaj Mxx, chociaż już jestem...
    • moi: @Tomku, Rozwojem, mniej lub...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Witek Zbijewski: lektura bloga i...
    • Agap: Mój drugi kontakt z blogiem...
    • KrysiaS: Alex, dziękuję za to,ze...
    • Alex W. Barszczewski: Dziekuję Wam...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Ev: Witek Zbijewski Tak, tak,...
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Agnieszka L: „Czy mi się...
  • Reakcja na pretensje klienta  (12)
    • Kamil Szympruch: Wiem, że mój...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025