Do napisania tego postu skłonił mnie komentarz Marcina, który napisał (w oryginalnej pisowni):”Latwo powiedziec, zeby zaczac szukac, ale jak to zrobic. Powiedziec rodzicom wiem, ze to dla was spory wydatek mnie utrzymywac, ale rzucam po 2,5 roku studia bo mnie totalnie nudza. I co dalej? Nie moge ot tak sobie zaczac innych studiow i zyc przez kolejne 5 lat na ich utrzymaniu. Jaka ja moge znalezc prace ze srednim wyksztalceniem, bez zadnego zawodu? Kolejna kwestia to jakie studia zaczac. Co bedzie gdy te rowniez okaza sie niewypalem. Wieczny student na utrzymaniu rodzicow? „
O ile nie podejmuję się, zwłaszcza bez dokładnej znajomości konkretnej sytuacji, dawania tutaj jakichkolwiek wiążących rad, o tyle myślę, że możemy sobie pozwolić na teoretyczne (niezwykła rzecz na tym blogu, nieprawdaż? :-)) rozważenie poruszonych kwestii. Podkreślam tę teoretyczność, bo nie zalecam nikomu przejmowanie poniższych przemyśleń bez intensywnego zastanowienia się z uwzględnieniem własnej sytuacji.
Po tych ostrzeżeniach przyjrzyjmy się bliżej pytaniom Marcina
„Powiedziec rodzicom wiem, ze to dla was spory wydatek mnie utrzymywac, ale rzucam po 2,5 roku studia bo mnie totalnie nudza.”
Co by było, gdybyś potraktował swoich rodziców jak osoby dorosłe i po prostu ich o parę rzeczy zapytał?
Możesz zacząć od zasadniczego pytania o ich preferencje, a mianowicie czy finansują Twoje studia przede wszystkim po to, abyś jak najszybciej przestał być dla nich obciążeniem finansowym, czy też po to, abyś w przyszłości był szczęśliwym człowiekiem. Te dwie rzeczy nie wykluczają się wzajemnie, chodzi bardziej o ustalenie rzeczywistych priorytetów „darczyńców”.
W tym drugim przypadku masz nieco ułatwione zadanie, bo możesz wprost powiedzieć, że dotychczasowy wybór był pomyłką i ewentualnie wspólnie zastanowić się nad rozwiązaniem.
W tym pierwszym musisz taki stan rzeczy zaakceptować , bo Twoi rodzice mają pełne prawo do takiego podejścia i masz znowu dwie możliwości :-) Jedna to ta, że zaciskasz zęby i jak najszybciej kończysz ten nielubiany kierunek i zaczynasz pracować w zawodzie, który Cię nie „kręci”. To jest moim zdaniem kiepska alternatywa, ale tak postępuje większość ludzi. Inne to znalezienie jakiegoś źródła finansowania się a potem wybór dalszego kierunku rozwoju zawodowego według własnych preferencji. Nie musisz od razu wskakiwać w pełne „dorosłe życie”, zapewne wystarczy, że będziesz mieszkając w domu dokładał swój udział do budżetu rodzinnego, co powinno ograniczyć Twoje koszty stałe. To przy okazji da Ci przedsmak tego, jak trzeba dbać o pewne rzeczy będąc na swoim, a jednocześnie ograniczy innym możliwości wywierania nacisku na wybory, których dokonujesz.
„ Nie moge ot tak sobie zaczac innych studiow i zyc przez kolejne 5 lat na ich utrzymaniu „
To stwierdzenie składa się z dwóch odrębnych części i tak też je będziemy omawiać.
Dlaczego miałbyś nie móc zacząć innych studiów, jeśli uznasz że są one naprawdę konieczne do robienia tego, co pragniesz w życiu (tę konieczność należałoby też najpierw sprawdzić)? W dzisiejszych czasach możesz przyjąć prawie za pewnik, że działając w normalnej, rynkowej części gospodarki będziesz musiał w ciągu Twojego życia co najmniej kilkakrotnie się przekwalifikowywać. To nic strasznego i dzięki temu Twój umysł zachowa młodzieńczą świeżość :-) Będąc na początku drogi życiowej masz przy tym najmniejsze ryzyko takich zmian, więc w czym problem?
Nikt nie każe Ci przez dalsze 5 lat być na utrzymaniu rodziców. To, per saldo może nawet okazać się dla Ciebie bardzo szkodliwe, przede wszystkim mentalnie. Jasne, że bycie na czyimś utrzymaniu jest wygodne, ale popatrzmy na cenę tej przyjemności. Po pierwsze, jak mówią Austriacy, ten kto płaci decyduje jaką muzykę należy grać. Czyli masz znacznie słabszą pozycję w ukierunkowywaniu Twojej własnej drogi życiowej, zwłaszcza jeśli Twoje wyobrażenia różnią sie od wyobrażeń osób łożących na Ciebie. Drugą, bardzo poważną wadą, jest brak doświadczenia, jak to jest zarobić na siebie, a co ważniejsze poczucia, że potrafisz tego dokonać. I to poczucie jest jednym z czynników, które jak w pewnej reklamie, „separate the men from the boys”. To ostatnie zdanie nie jest przesadą, możemy ten temat w razie potrzeby rozwinąć.
Ważne jest przy tym, że nikt nie każe Ci natychmiast wyprowadzić się, wynająć mieszkanie itp. Po prostu, jak już wspomniałem uprzednio, możesz zacząć od uczciwego dokładania się do rodzinnego budżetu.
„Jaka ja moge znalezc prace ze srednim wyksztalceniem, bez zadnego zawodu?”
Jeśli przez pracę rozumiesz etat w jakiejś firmie, to szanse mogą nie wyglądać najlepiej, ale kto każe Ci iść tą drogą? Dlaczego nie poszukać możliwości robienia pożytecznej różnicy dla innych w mniej sformalizowany sposób? Ja wokół siebie widzę sporo takich możliwości, trzeba tylko chcieć i przykładać się do tego, co robisz.
„ Kolejna kwestia to jakie studia zaczac „
Tutaj aż się prosi, aby dokonać dokładnego rozeznania przed podjęciem takiej decyzji. Rozmawiaj z praktykami, popróbuj sam jak dana działalność wygląda, będziesz miał więcej informacji. I nie ładuj się w kilkuletnie studia zanim nie będziesz przekonany, że na pewno chcesz wykonywań ten określony zawód i że takie akurat studia są Ci niezbędne.
„ Co bedzie gdy te rowniez okaza sie niewypalem „
To oznacza, że źle zrobiłeś pracę domową, o której napisałem w poprzednim punkcie :-)
W Armii Czerwonej było coś takiego jak rozpoznanie bojem, ale prowadziło to zawsze do dużych i możliwych do uniknięcia strat. Po co, jak można inaczej?
„Wieczny student na utrzymaniu rodzicow?”
Wieczny student, to brzmi interesująco. Ja tak naprawdę jestem takim wiecznym studentem, „wciągając” w siebie raz na 2-3 lata ilość wiedzy odpowiadającą przeciętnym studiom. I robię to z wielką przyjemnością oraz korzyścią dla mojej działalności zarobkowej. O byciu na utrzymaniu rodziców napisałem już powyżej, im wcześniej będziesz odpowiedzialny za siebie finansowo, tym na ogół lepiej dla Ciebie.
Tyle moich luźnych przemyśleń na ten temat. Jak już wspomniałem, każdy powinien wyciągnąć z tego własne, indywidualne wnioski. Jest tak wiele sytuacji życiowych, układów rodzinnych i innych, że nie sposób podać jednej, uniwersalnej recepty. Jeśli macie jakiekolwiek pytania, bądź odmienne zdanie to zapraszam do dyskusji w komentarzach.
Nie obraź się Alex, ale średnio do mnie trafiają w tej sytuacji Twoje argumenty :) Wiesz – powiedzenie rodzicom „te studia mnie nie uszczęśliwiają” może się skończyć tym, że się spytają „to studiujesz dla przyjemności, czy dla wykształcenia?”. Tak czy siak draka.
Niestety też mam taką śmieszną sytuację, że studia są nudne, nieinteresujące i średnio rozwijające, ale cóż – skończę kiedyś i będę miał czas na prawdziwe uczenie się ;)
Koledze też tak radzę – jesteś bliżej niż dalej i szkoda marnować tyle czasu :)
Paweł
Dlaczego miałbym się obrażać? :-)
Poza tym przedstawiłem tylko kilka własnych rozważać, co masz na myśli pisząc o argumentach, które do Ciebie nie trafiają?
Wracając do Twojej wypowiedzi, to ja wyraźnie zaproponowałem zadanie rodzicom na samym początku całkiem innego pytania. W zależności od odpowiedzi wiesz potem jak prowadzić dalej całą rozmowę i czy ma ona w ogóle sens.
Pytanie „studiujesz dla przyjemności, czy dla wykształcenia?” jest dla mnie dziwne, bo ja to robię z obydwu powodów jednocześnie, pewnie dlatego mam takie dobre rezultaty :-)
Piszesz też:” skończę kiedyś i będę miał czas na prawdziwe uczenie się „. Zdajesz sobie sprawę, że wtedy będziesz, mówiąc kolokwialnie, „do tyłu” w stosunku do tych, którzy od razu zabrali się za prawdziwą naukę?
Jeszcze raz powtarzam, że każdy ma swoją, specyficzną sytuację ogólną i bez bardzo dokładnej jej znajomości należy unikać dawania konkretnych rad.
Wielkie dzięki za zainteresowanie. Z pewnością napiszę tu jeszcze dłuższy komentarz, teraz kładę się spać. Jedna rzecz, która przyszła mi na początek na myśl, pisze pan:
Jeśli przez pracę rozumiesz etat w jakiejś firmie, to szanse mogą nie wyglądać najlepiej, ale kto każe Ci iść tą drogą? Dlaczego nie poszukać możliwości robienia pożytecznej różnicy dla innych w mniej sformalizowany sposób? Ja wokół siebie widzę sporo takich możliwości, trzeba tylko chcieć i przykładać się do tego, co robisz.
Szczerze to nie widzę wokół siebie zbyt wielu możliwości. Jedyne co mi przychodzi na myśl to praca w jakimś markecie albo barze fast-food i studia zaoczne. Nie brzmi to zbyt dobrze.
Pozdrawiam
Witam, wszystkich czytelników
Zmiana uczelnie była dla mnie jedną z trudniejszych decyzji.
Jednak patrząc na całą sytuację z pespektywy czasu, była to ta bardziej trafionych decyzji. Dość prędko zorientowałem się już po pierwszym semestrze że uczelnia nie spełnia moich wymagań.
Rozmowa z rodzicami, którzy bardzo mi pomogli (zwłaszcza finansowo) była dość konkretna – miałem to szczęście, że nie zmuszali mnie i była to wyłącznie moja decyzja.
Postanowiłem wspomóc domowy budżet pracując – w dobie Internetu praca zdalna dla studenta to niezła forma zarobku, tak też robiłem i było nie było nauczyłem się paru interesujących tematów które z powodzeniem wykorzystuję w aktualnej pracy.
Nie dalej jak w październiku tego roku obroniłem swój tytuł magisterski ;-)
Jakie wnioski? Zrobiłem, przynajmniej tak mi się wydaje, jak w wyżej napisanym poście. Zadziałało. Dzięki zmianie, początkowo dość ciężkie i tragicznej (o rany! syn zmienia studia!) odniosłem swój mały sukces.
Nie potrafiłbym, po prostu wykonywać zawodu który nie daje mi szczęścia i samorealizacji.
Pozdrawiam i zachęcam do przemyślanych zmian!
@Marcin
Ależ absolutnie nie – jaki fast-food, market? Człowiek bez studiów nie jest skazany na nisko opłacaną prace fizyczną.
Widzisz Marcin, sam byłem w podobnej sytuacji – ale dużo wcześniej, tuż na początku studiów. Nudziły mnie, męczyły, nie widziałem przyszłości – żal tylko było mi rodziców, którzy mnie utrzymywali.
Jedna, krótka – no krótka w przenośni bo tak naprawdę to długa była – rozmowa i wszystko się wyjaśniło.
Zrezygnowałem, wyprowadziłem się z domu i wziąłem za pracę. Poszło szybko- musiało bo sytuacja zmusiła. Łatwo nie było – ale za to ciekawie – a przecież o to chodzi żeby w życiu ciekawie było :) Nuda zabija. Trzeba się tylko dobrze i dokładnie rozglądnąć dookoła. Alex ma rację – praca to nie tylko etat w „fabryce”.
Pamiętam, że okropnie się bałem. Byłem przerażony.
Parę lat minęło, studiów jak nie miałem tak nie mam zakończonych ale sobie nie krzywduję :) I wiesz co, wielu takich jest wokół mnie – „robią pieniądz”, żyją szczęśliwie i jakoś brak trzech literek przed imieniem i nazwiskiem im nie brakuje.
Przyjdą czasy, że i ja „wrócę” na studia – pewnie już niedługo – ale teraz już będę chciał, wybiorę to co mnie będzie hobbystycznie interesowała, a nie to co pomoże mi prace znaleźć. Będę uczył się tego co chce, nie co muszę…
PS. Witam Cię Alex, witam Czytelników – wierny czytelnik – pierwszy raz komentator :)
Witam
Bardzo podobają mi się rady Alex’a skierowane do Marcina.
Moim zdaniem najważniejsze , to analiza własnych potrzeb, predyspozycji oraz zdobycie się na odwagę.
Kilka lat temu, gdy byłem jeszcze studentem, podobny problem miała moja dziewczyna ( obecnie moja żona :-) ). Studiowała prawo na drugim roku i bardzo nielubiła tej dziedziny. Na studia te wysłała ją matka, gdyż jej zdaniem zapewniały prestiż społeczny i dobrą pracę. Studia były bardzo kosztowne, przez dwa lata „poszło” mnustw kasy.
Rozwiązaliśmy to w ten sposób, że przez jeden rok miała studiować na dwóch uczelniach: prawo, którego nie cierpiała oraz filologię angielską , którą uwielbiała. Wymagało to od niej ogromnego wysiłku, ale dzięki temu był plan awaryjny. Po tym ciężkim roku, gdy miała rozeznanie dotyczące „dwóch dróg”, bez wachania porzuciła „prawo”.
Obecnie jest szczęśliwą nauczycielką języka angielskiego, która bardzo lubi swoją pracę i czerpie ogromną satysfakcję z tego co robi.
pozdrawiam
Witajcie.
Nie zapominajcie, że jest coś takiego jak studia zaoczne… można wtedy się gdzieś zatrudnić a w weekendy studiować, studiowałem tak przez cztery lata z okładem i dało się wytrzymać… najważniejsze było dla mnie właśnie to, że nie obciążałem budżetu domowego. Przy okazji w ciągu tych czterech lat znalazłem dobrze płatną pracę i po skończeniu z nauką (niestety nie obroniłem się bo już nie miałem czasu ani motywacji) mam dobrze płatną pracę i własną firmę, która coraz lepiej prosperuje.
A co miałbym po studiach dziennych? więcej wiedzy? raczej wątpię… może trochę… pracę? kto by mnie zatrudnił podczas studiów dziennych? a i decyzja o nie kończeniu studiów/ zmianie kierunku itp też nie przychodziła by tak łatwo jeśli wiedziałbym, że ktoś przecież wydał kupę pieniędzy na moje studia… a ta przynajmniej wiedziałem, ze sam za studia płaciłem i tego typu decyzje są znacznie łatwiejsze :) (łatwiej przynajmniej mi wyrzucać własne pieniądze niż cudze)
Pozdrawiam.
Romek.
No ok, a co z wojskiem? :)
Marcin
Jak widzisz nie jesteś w tym dylemacie sam i kilku Kolegów znalazło w swoim życiu użyteczne rozwiązania. Jeśli masz dodatkowe pytania – pytaj. Poza tym pamiętaj ” Szukajcie a znajdziecie”
Michał, Karol
Witajcie na blogu!
Dziękuję Wam za otwarte podzielenie się Waszymi doświadczeniami, na pewno będzie to cenne dla przynajmniej niektórych Czytelników
Artur
Ciekawe jest to, co piszesz, że Twoja żona jest szczęśliwa mimo, iż skończyła teoretycznie mniej prestiżowy kierunek studiów. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że korelacja miedzy prestiżowością studiów, a długoterminowym zadowoleniem z własnego życia nie została jotwierdzona :-)
Roman
Dobrze że pokazałeś jeszcze inną drogę. Najwyraźniej masz też to poczucie o którym wspominałem, że potrafisz sam stać na własnych nogach, to szczególnie dla mężczyzny jest bezcenne
Paweł
Ciągle czekam na odpowiedź na moje pytanie z poprzedniego komentarza. Dla przypomnienia: co masz na myśli pisząc o argumentach, które do Ciebie nie trafiają? „
Jeśli chodzi no kwestię wojska, to widzę to tak:
1) z wszystkich osób, które mają podobny dylemat około 50% to kobiety, więc wojsko ich nie dotyczy
2) większość przedstawianych dotąd przez Kolegów rozwiązań zawierała jakąś formę kontynuacji studiów i jedynie zmianę sposobu finansowania się – też ich to nie dotyczy
3) dla tych niewielu prezentowanych tutaj rozwiązań zakładających porzucenie studiów jest to rzeczywiście wyzwanie, z którym jakoś trzeba sobie poradzić. Na to jest zapewne wiele sposobów, które może niekoniecznie chciałbym omawiać na tym forum, choćby ze względu na brak znajomości aktualnej sytuacji i praktyki prawnej :-)
Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do dalszych wypowiedzi
Alex
Jedno jest pewne, że da się żyć „po swojemu” przy tym mieć czas na studiowanie, czas na odpoczynek i zarabiać przy tym pieniądze. W moim przypadku była to kwestia spojrzenia, dokonania wyborów już relatywnie wcześnie. To, że rodzice pomagają na samym początku jest bardzo korzystne, bo można zacząć szukać możliwości, pasji i stawiania celów.
Jak doradza Tobie Alex może sięgnij wzrokiem dalej niż na pracę na etacie. Od 17 roku życia, do tej pory, gdy kończę studia nie miałem etatu i obecnie go nie szukam, a zarabiam pieniądze. W rzeczywistości możliwości jest tak dużo, że czasami trudno się skupić… zauważenie ich trochę potrwa, ale warto uświadomić sobie, że one istnieją.
Popatrz Marcinie na otocznie pod kątem tego czego chcesz, a nie tego, co jest w zasięgu wzroku i jest proste (markety, fastfood). Uwolnij się od oczekiwań otoczenia wobec Ciebie i skup się na tym, co z dużym prawdopodobieństwem uczyni Cię szczęśliwym.
Witam,
Chciałbym pokazać jeszcze inną możliwość, która jest gdzieś tam bliska temu, co napisał Artur.
Moje spostrzeżenie wynika z tego iż trudno mi sobie wyobrazić „rzucam po 2,5 roku studia bo mnie totalnie nudza” – może problem jest w tym , że nie w samych studiach czy ich wyborze kiedyś tam a w obecnym ukierunkowaniu tego co chcesz robić – napisał już o tym Alex, rzadko obecnie zdarza się , żeby dana dziedzina nie była interdyscyplinarna, studia to nie jest jedyne kryterium jakie się przed nami stawia. Może warto poszukać jakiś plusów tego czego uczysz się teraz i poszukać powiązań z tym co chciałbyś robić. W przykładzie, który podał Artur jego dziewczyna jeśli równocześnie miałaby możliwość równoczesnego studiowania prawa i zdobywania umięjetności językowych mogłaby być np. doskonałym tłumaczem tekstów prawniczych. Znam osobę, która studiując ekonomię stwierdziła, że to kompletnie nie to, że chce żyć w zgodzie z naturą, hodować zwierzęta itd. , ale nie zrezygnowała z ekonomii, zaczęła szukać możliwości poszerzania wiedzy właśnie w zakresie agroturystyki, ekonomii skierowanej na rolnictwo itp. Dziś przymierza się do otwarcia własnego agroturystycznego gospodarstwa ekologicznego, to co miało być wadą , dziś staje się zaletą, ale też wymagało od niej sporej pracy przez ostatnie lata.
Nie wiem Marcinie jak jest w Twoim przypadku , bo nie powiedziałeś co Cię nudzi , a co chciałbyś robić, ale nie zawsze zmiana musi oznaczać wywrócenie wszystkiego do góry nogami, czasami warto trochę poszukać i znaleźć taką swoistą niszę, jakieś punkty łączące to co teraz i to co chciałbyś i umiejętne rozwijanie tego. Choć zgadzam się z Alexem , że czasami warto dokonać gwałtownego cięcia i zacząć od nowa.
pozdrawiam serdecznie
Karol
ps. czytuje od dawna , dziś pierwszy raz w roli komentatora
Karol
Witaj w naszym gronie. Chcę doprecyzować, że niekoniecznie należy dokonywać gwałtownych zmian. Bardzo często ewolucyjne dochodzenie do pożądanych stanów ma sens i jest obciążone mniejszym ryzykiem.
Bogaty Ojciec
Dziękuję Ci za komentarz, proszę tylko, abyś jako autor podpisywał się imieniem, nickiem, ale zdecydowanie nie nazwą biznesu, który akurat startujesz (z podaniem linka do niego). Ani ja, ani inni Czytelnicy nie promujemy tutaj w ten sposób naszej działalności gospodarczej i dobrze będzie jeśli tak zostanie. Jesteśmy „cool” co do tego? :-)
Sam tekst komentarza podoba mi się i wnosi interesujące myśli do dyskusji
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@Marcin:
Osobiście odbieram kwestię `robienia pożytecznej różnicy dla innych w mniej sformalizowany sposób’, jako tworzenie własnej marki wśród znajomych. Jeśli pokażesz im, że lubisz i potrafić wykonywać pewną czynność, to choć nie zarobisz na tym od razu (ach, te uroki stałej pracy, gdy brak funduszy), zauważ, że w ten sposób, gdy ktoś z nich natrafi za jakiś czas na problem z Twojej dziedziny, wysoce możliwe, że zwróci się z tym do Ciebie. Albo poleci Ciebie komuś innemu. Tak czy siak, będziesz startował z nieco bardziej uprzywilejowanej pozycji. ;)
I właśnie studia też odbieram w ten sposób (choć na tym polu nie mam jeszcze doświadczeń) – jako możliwość nawiązania grupy kontaktów. Dzięki temu nie będziesz całkowicie nieznany.
Wielu z was przytacza przykład znajomych, którzy studiowali zupełnie nie to o czym marzyli. Tu wlanie tkwi mój największy problem, gdybym miał sprecyzowane plany to dawno bym już dokonał zmiany i podążał obranym kierunkiem. Niestety tak naprawdę nie wiem co chciałbym robić. Boję się znaleźć w sytuacji, w której może i mam dobrze płatną pracę, która mnie jednak zupełnie nie pociąga. Jednak jeszcze gorszym rozwiązaniem byłaby źle opłacana, beznadziejna praca i brak jakiś większych perspektyw z powodu braku wykształcenia.
To jest strasznie frustrujące, przez te wszystkie lata uczyłem się wielu zupełnie niepotrzebnych rzeczy, a nie udało mi się rozwinąć w sobie żadnej prawdziwej pasji.
Muszę przyznać, że do wyboru kierunku studiów nikt mnie nie przymuszał. Politechnikę wybrałem samemu, choć tak naprawdę wielkiego wyboru nie miałem. Od dzieciaka byłem dobry z matematyki, chodziłem do dobrego liceum, do klasy o profilu mat-fiz, także postanowiłem zdawać matematykę na maturze. Chociaż tak naprawdę już w liceum matematyka zaczęła mnie nudzić, z czasem wręcz mi zbrzydła, było jednak już trochę późno by wybrać inny przedmiot.
Moja sytuacja na studiach, nie jest niestety tak klarowna jak mogłoby się zdawać z mojego pierwszego postu. Od początku właściwie ślizgałem się z semestru na semestr nie wykazując żadnego zaangażowania. Było tak do 4 semestru. Wtedy już zupełnie zabrakło mi sił i wszelkiej ochoty i zawaliłem sesję na całej linii, nawet nie podejmując walki. Co gorsza miałem jeden zaległy przedmiot z 2 semestru, którego również nie zdałem na własne życzenie. Mogę teraz wrócić na studia, mając jednak 2 lata w plecy.
Ze służby w wojsku zostałem zwolniony ze względu na stan zdrowia, chociaż jeden pozytyw. Obiecywałem sobie, że poszukam pracę i postaram się obmyślić dalsze plany. Niestety ze względu na chorobę pracę zacząłem szukać dopiero po koniec listopada. W sumie byłem ledwie na 3 rozmowach, wykonałem kilka telefonów. Zdecydowanie za szybko straciłem zapał. Spotkania o pracę to były zupełne nieporozumienia. Trochę mi wstyd, bo w sumie zmarnowałem ten wolny czas. Nie udało mi się znaleźć żadnej ciekawej propozycji pracy, stąd też moje słowa o fastfoodach i marketach. Jakoś nie widzę wokół siebie możliwości zarabiania pieniędzy (nie mówię tu o jakiś dużych kwotach) w ciekawy sposób.
Oczywiście moi rodzice wiedzą już, że te studia mnie nie interesują. Sami nie mają wyższego wykształcenia, nie zarabiają wiele i uważają, że powinienem je skończyć, gdyż stanowią dla mnie szansę. Obawiam się jednak, że może zabraknąć mi zaangażowania.
Jak widzicie, moja sytuacja zdecydowanie nie jest różowa. Zdaję sobie sprawę, że swoje problemy mogę rozwiązać tylko sam, podejmując odpowiednie działania. Sęk w tym, że nie mam pojęcia jak, że nie wiem tak naprawdę co zrobić by odnaleźć to co mnie pochłonie. Czy nie lepej zacisnąć zęby i ukończyć obecne studia i dopiero potem starać się coś zmieniać, tak by mieć jakiś punkt oparcia.
Sam się dziwie, że o sobie tyle napisałem. Dziękuje wszystkim za porady i życzenia. Pozdrawiam
Michał
Tę markę o której wspominasz, należy sobie wyrabiać nie tylko wśród znajomych, lecz też i na Twoim potencjalnym rynku. Potem dzięki temu możesz zaoszczędzić mnóstwo pieniędzy i czasu, które musiałbyś wydać na Twoja działania marketingowe.
Jeśli chodzi o studia jako źródło kontaktów, to coś w tym, jest, choć masz wtedy kontakty z ludźmi podobnymi do Ciebie. A to za mało, pisałem o tym w jednym z postów o kontaktach
Marcin
Myślę że niewielu z nas idąc na pierwsze studia miało sprecyzowane plany, więc ich brak nie jest tragedią :-)
Ważne jest, abyś miał przynajmniej mniej więcej pojęcie, co Ci się podoba, tak w ogóle, nie tylko ze względu na potencjał zarobkowy. Jeśli tego jeszcze nie wiesz, to zawsze będziesz podatny na wpływy innych ludzi, którzy mogą nawet mieć dobre intencje, ale niekoniecznie dobrą orientację w Twoich wewnętrznych potrzebach i predyspozycjach.
Tutaj wracamy do jednego z moich poprzednich postów, zacznij po prostu różnych rzeczy próbować. Masz może jakieś hobby, może możliwości wypróbowania różnych zajęć (nawet nieodpłatnie)? Z Twojej wypowiedzi wynika, że masz za mało danych o samym sobie, to wyjdź do świata i zdobądź je!!
Sprawę służby wojskowej masz załatwioną, to daje Ci dużą elastyczność działania.
Rodziców też masz najwyraźniej po Twojej stronie (i chwała im za to), z tym że może widzą oni sedno problemu nie tam, gdzie ja. Bo moim skromnym zdaniem nie jest to brak wyższego wykształcenia, lecz niedobór chęci do życia. Mam przez to na myśli nie samą kwestię fizycznego przeżycia (najeść się, wyspać itp), lecz tę jego esencję kiedy jesteś świadom własnej unikalności, masz poczucie kontroli nad swoim życiem i możliwości wyboru, jakie przed Tobą stoją, wiesz jak to jest czegoś samodzielnie dokonać, kochać i być kochanym, a przede wszystkim żyć według własnych wyobrażeń. Tego najwyraźniej masz za mało, stąd bierze się zrozumiały w takiej sytuacji brak zaangażowania o którym wspominasz.. Też nie jest to tragedia, bo samo zjawisko jest bardzo powszechne, szczególnie (ale nie tylko) wśród młodych ludzi, a Ty masz jeszcze ten plus, że zdajesz sobie sprawę, że coś jest nie tak. Tak więc zacznij może od tego, nie muszą to być na początek wielkie sprawy, wystarczy że zaczniesz znowu (bo jako małe dzieci potrafiliśmy wszyscy) marzyć.
Na zakończenie kilka luźnych uwag:
Z tego co napisałeś powyżej wynika, że przy ewentualnej zmianie studiów nie rezygnujesz z 2,5 roku, lecz tylko jednego semestru )”Mogę teraz wrócić na studia, mając jednak 2 lata w plecy. „)
Twoja sytuacja jest niezła bo:
– masz „z głowy” służbę wojskową
– jesteś w miarę zdrowy
– masz rodziców, którym na Tobie zależy
– zdajesz sobie sprawę, że masz problem z zaangażowaniem
Do dobra sytuacja wyjściowa, aby zabrać się za swoje życie, nie myślisz?
Powodzenia w poszukiwaniach!!
Alex
Marcinie, przede wszystkim obierz sobie cel! Nie chodzi mi o życiowy, którego nigdy od razu się nie osiągnie, ale zacznij od drobnych i zwiększaj je z czasem. Pomyśl o czymś co Cię interesuje i zwiąż z tym swoje zamierzenie. Jeśli okaże się mało realne „zmniejsz” jeszcze bardziej.
Drogi Alexie,
„Zastanawiam się, czy przy tej drugiej opcji (gry plaża itp) zrobiłeś cokolwiek, aby sprawdzić możliwości jej zrealizowania. Może nawet jakiś wolontariat w firmie, która programuje gry? Wiesz, w którymś momencie musimy zacząć coś konkretnie robić, nie tylko w naszej głowie. Sam miałem z tym kiedyś spore kłopoty i dopiero przyjęcie bardziej proaktywnej postawy (też w sensie aktywności) zmieniło moje życie”
Jeśli chodzi o zadane przez Ciebie pytanie to mogę odpowiedzieć, że dopiero zaczynam coś robić… Dokładniej rzecz ujmując staram się podnieść moje umiejętności programistyczne, bo choć z samym programowaniem interesowałem się już od dłuższego czasu to jednak nigdy tak porządnie się za to nie wziąłem i moje umiejętności mimo wszystko trzeba by obiektywnie ocenić na niskie (aczkolwiek i tak przejawiam znacznie lepsze pojęcie w tym temacie niż większość otaczających mnie ludzi dla których to jest zupełnie czarna magia ; ) ) Z tej perspektywy wolontariat w firmie robiącej gry byłby trudny do zrealizowania ponieważ jak na razie to mógłbym tam chyba tylko kawę nosić… ;) Słusznie zauważyłeś, że nie można się ograniczać do robienia różnych rzeczy tylko w głowie. Niestety, jak na razie przynajmniej, częściej snuję plany w wyobraźni i widzę różne w niej własne sukcesy niż próbuję czegoś konkretnie dokonać…
„Bo moim skromnym zdaniem nie jest to brak wyższego wykształcenia, lecz niedobór chęci do życia. Mam przez to na myśli nie samą kwestię fizycznego przeżycia (najeść się, wyspać itp), lecz tę jego esencję kiedy jesteś świadom własnej unikalności, masz poczucie kontroli nad swoim życiem i możliwości wyboru, jakie przed Tobą stoją, wiesz jak to jest czegoś samodzielnie dokonać, kochać i być kochanym, a przede wszystkim żyć według własnych wyobrażeń. Tego najwyraźniej masz za mało, stąd bierze się zrozumiały w takiej sytuacji brak zaangażowania o którym wspominasz..”
Te słowa bardzo dobrze odzwierciedlają moją sytuację. Zdecydowanie mam tego za mało o czym powiadasz i co prawda nie mogę powiedzieć, że jestem przez to jakoś nieszczęśliwy i wydaje mi się, że wychodzę na zero (choć odczuwam coraz większy dyskomfort) to zdaję sobie sprawę, że mógłbym być o wiele szczęśliwszym człowiekiem (czyli wychodzić zdecydowanie na plus)
Jeśli zaś chodzi o kwestie poruszone w samym artykule to moja sytuacja jest o tyle inna, że rodzice są raczej nastawieni na nie (już gdy podejmowałem studia na obecnym moim wydziale byli bardzo sceptycznie nastawieni po doświadczeniach z moimi poprzednimi studiami) i raczej są zdania, że powinienem rozpocząć pracę zarobkową i studiować zaocznie (niestety akurat ten kierunek na którym obecnie jestem nie daje takiej możliwości) i nic nie wskazuje na to by ich zdanie mogło się zmienić.
Obecnie widzę kilka możliwych wariantów rozwoju sytuacji:
Jeżeli sesja pójdzie w miarę dobrze to może uda mi się ich przekonać, że jednak warto jest abym studiował nadal (pomimo tego, że mam pewne zaległe przedmioty z poprzednich semestrów) a w między czasie będę rozwijał także inne zainteresowania.
Jeżeli sesja pójdzie źle wtedy wyjścia są dwa: albo dochodzę do wniosku, że może te studia są dla mnie za ciężkie i je rzucam (co jest o tyle trudne, że musiałbym się zarówno przed sobą jak i rodzicami przyznać, że ostatnie 8 lat życia praktycznie zmarnowałem) albo uprzeć się i pomimo sprzeciwu rodziców, a przez to i mało komfortowej atmosfery w domu, próbować ukończyć studia (ryzyko jest takie, że nadal kiepsko będzie mi szło – bo choć znam powód /moje lenistwo/ i rozwiązanie /systematyczna nauka/ to jednak nadal nie potrafię tego rozwiązania zastosować /a przecież powinienem uczyć się na własnych błędach/ być może za małą mam motywację /choć wydaje mi się, że nie jest z nią tak źle bo przecież widzę potencjalne korzyści płynące ze zmiany nastawienia i postępowania w nauce/ i powinienem nad nią popracować jakoś? To jest w pewnym sensie dziwne, że znając rozwiązanie problemu i pamiętając poprzednie konsekwencje własnych błędów człowiek natrafia na pewną wewnętrzną barierę i nie potrafi zmienić postępowania pomimo tego, że wie że ta zmiana będzie dla niego korzystna. Popełniając te same zaniedbania czuję się trochę jak w Dniu Świstaka i trudno jest się z tego stanu wyrwać…) Idealnym dla mnie rozwiązaniem byłoby w miarę spokojnie kontynuowanie studiów, a przy okazji rozwijanie umiejętności które przydały by mi się w związku z wspomnianym programowaniem (jeszcze milsza byłaby wizja pewnego usamodzielnienia się i wyprowadzenia lecz niestety trudno jest znaleźć i połączyć pracę ze studiami dziennymi)
Obecnie niejako widzę kilka dróg przed sobą którymi mógłbym podążać (wypróbować) czyli droga związana ze studiami i pracą powiązaną z kierunkiem studiów, programowanie (tutaj głównie ciągnęło by mnie do gier choć również rozważał bym webdesign i okolice) oraz fotografia (od niedawna interesuję się tym tematem i także nie przeszkadzałoby mi gdybym taką działalnością bardziej poważnie się zajął) a w każdym z tych przypadków najbardziej atrakcyjnym byłoby założenie (prędzej czy później) własnej działalności niż praca na etacie w jakiejś firmie. Więc będę próbował zrobić coś na każdym z tych pól. Jedynym jeszcze problemem jest czas. Człowiek czuje, że już teraz powinien coś osiągnąć, a ma świadomość, że zarówno skończenie studiów, podwyższenie własnych umiejętności programistycznych czy też fotograficznych zajmie jeszcze sporo czasu a tego jakby było mało…
Cóż przynajmniej zdaję sobie sprawę, że nie wszystko jest w porządku i na horyzoncie mam już wytyczony jakiś kierunek z pewną możliwością wyboru, więc może nie jest tak najgorzej…
Ponownie się strasznie rozpisałem (i sam nie wiem czy aby na temat :P)
Pozdrawiam serdecznie.
Ciekawi mnie czy istnieje coś takiego jak techniki wypełniania piramidy Maslowa ; ) (coś nowego) http://ourworld.compuserve.com/homepages/hstein/needs-jpeg.jpeg
Przyjemnie czyta się tego posta, ale nie jestem osobą na tyle kompetentną, żeby udzielać rad, bo jestem za młody i za mało przeżyłem. Mogę tylko czytać i się uczyć/pozdrawiam.
Grzesiek, głowa do góry. Najważniejsze to mieć jakiś cel, oraz plan i skutecznie go realizować. Nie jest łatwo, ale robienie tego na czym naprawdę Ci zależy daje mnóstwo radości. Wiem co mówię, bo mój cel jest taki sam jak Twój :)
Wszystkim studentom radziłbym skorzystanie z możliwości, jakie daje status studenta. Np. branie udziału w inkubatorach przedsiębiorczości, w różnych kursach, grupach zainteresowań, czy innych ciekawych projektach. Chyba każda uczelnia oferuje tego typu rzeczy.
Grzegorz
Pozwól, że odpowiem Ci obszerniej w czwartek, dziś mam ostatni dzień tutaj a jutro jestem w podróży
Pakerson
Dziekujemy za link.
Paweł
To jest bardzo dobra rada, aby jako student robić dużo rzeczy ponad to, co oficjalnie wymagane. W ten sposób zdobywa się doświadczenia i kontakty
Pozdrawiam
Alex
Rzadko ktory 18-19stolatek wie co chce robic w zyciu. Owszem, spotaklam kilku takich, ktorzy w tym momencie (kilka lat pozniej) idealnie realizuja sie na akademii medycznej badz w seminarium duchownym. I wcale im nie zazdroszcze. Chociaz moze powinnam, bo ja, ich rownolatka niekoniecznie wiem co bede robic po studiach.
Ale nie zazdroszcze im przede wszystkim dlatego, ze sa juz „skazani” na pewna droge w zyciu. Wybor podjety tak wczesnie, z takim entuzjazmem i z taka pewnoscia utrzymuje sie juz do konca. Nawet jesli ostatecznie nie przyniesie szczescia.
Ja za to mam swiadomosc, ze studiuje cos szalenie interesujacego, co sprawia mi satysfakcje, ale co po prostu niekoniecznie przyniesie wieksze zyski w przyszlosci. I dlatego wcale nie jestem przywiazana do mysli, ze bede pracowala w tej dziedzinie. Wrecz przeciwnie. Jak tylko studia skoncze mam zamiar sie przekwalifikowac (co nie bedzie tak trudne, biorac pod uwage moje plany) i popracowac w nowym zawodzie jakies 4-5 lat.
I co dalej? Zobaczymy. Dobrze wiem, ze za te 5 lat bede patrzyla na zycie z innej perspektywy i prawdopodobnie bede miala ochote na wykonywanie zupelnie innego zawodu. I wtedy go zmienie.
Mysle, ze studia nie sa takie wazne. Oczywiscie, dobrze by bylo gdybysmy na poczatku wybrali tematyke, z ktora nie bedziemy sie meczyli przez nastepne 5 lat, ale jesli sie tak stalo, to moze nie jest to najwieksza tragedia? W koncu prawdziwy student uczy sie przez 4 tygodnie w roku, a chodzenie na zajecia mozna czasem odpuscic ;)
Tak, najwazniejsze to wiedziec czego sie chce. A tego nie da sie osiagnac nie znajac mozliwosci. Najwazniejsze jest wyjscie na przeciw swiatu i obejrzenie co ma do zaoferowania – a moze najciekawsza rzecza na swiecie wydaje nam sie badanie okresu plciowego planktonowych robaczkow zyjacych na srodkowym Pacyfiku? Nigdy sie tego nie dowiemy jesli przynajmniej nie trafimy na wzmianke w gazecie o tych robaczkach. A jak juz bedziemy zapalencem i entuzjasta, to reszta przyjdzie sama.
Bo nigdy nie wolno nam stracic naszych planow, swiezosci i ufnosci, jakie mielismy bedac dziecmi. Czego sobie i Wam zycze.
Ja znalazłem się w podobnej sytuacji. Po roku studiowania „Ekonomi” stwierdziłem ze to nie to. Żeby zadowolić rodziców i w miarę pogodzić się ze swoją sytuacją przeniosłem się na studia zaoczne. W końcu mogłem realizować swoje marzenia. Na początku nie było łatwo. Na studia zaoczne trzeba zarobić. Pracowałem najpierw na budowie, później po nocach w kafejkach internetowych. Moim celem było zostać dobrym programistą, ciężko pracowałem i się opłaciło, od dwóch lat tworzę aplikacje dla jednej znanej angielskiej firmy.
Steve Jobs i Michael Dell nie skończyli studiów ale mieli pomysł na życie i go konsekwentnie realizowali. Powodzenia.
No cóż, trochę długi tekst, a ja raczej nie mam czasu tego czytać, ale jedno co mogę powiedzięć to to, że zmieniłem studia po 3 latach studiowania ;) W sumię teraz dalej studiuje, ale robię to tylko po to by nie iść do wojska. Co do zawodu.. to pracowałem już w 2 firmach, aktualnie zakładam własną i ZERO w tym wkładu jakiejkolwiek szkoły.
Moje podsumowanie studiów to : Ucz się tego co chcesz, a nie tego co chcą byś się uczył.
Ja rzuciłem studia na 7 semestrze, gdzieś w okolicy 2 zorientowałem się że są one zupełną pomyłką a dalej ślizgałem się z semestru na semestr aż wreszcie podjąłem męską decyzję i rzuciłem studia pomimo że wszyscy znajomi i rodzina stukali się czoło i mówili że robię źle, teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć że to była najlepsza decyzja i żałuje że nie zrobiłem tego wcześniej. Nasz czas na tym świecie ograniczony więc szkoda marnować na rzeczy które nas nie „kręcą”. I nie należy przejmować sie tym co mówią inni tylko iść za głosem swojego serca. Ważne jest żeby uświadomić sobie że studia to nie wszystko i nie wolno doprowadzić do sytuacji że studia wypełniają 100% naszego życia.
ps.1 To mój pierwszy komentarz.
ps2. Żeby nie było że nie mam podstaw ku temu żeby wypowiadać się w tej dyskusji studiowałem na 6 kierunkach.
Marta, Lol, php
Witajcie na naszym blogu! :-)
Poruszyliście kilka ciekawych kwestii, na temat których wypowiem się w czwartek jak już będę w Europie. Na razie siedzę na spakowanych (prawie) walizkach i jutro jestem większość dnia w podróży.
W wypadku komentarzy nowych, nieznanych dotąd na blogu Czytelników, które będą napisane po 31.01 godz 10 pojawią się one dopiero wieczorem, proszę o odrobinę cierpliwości. Jeżli ktoś miał już jakiś komentarz na tym blogu to oczywiście wszystkie nastąpne pojawiają się bezpośrednio.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS:php, Twoja historia bardzo przypomina mi moją :-)
Zoidberg
W międzyczasie pojawił się Twoj komentarz. Też witamy na blogu!
6 kierunków studiów? To jesteś naprawdą dobry, ja studiowałem tylko na trzech :-)
Więcej jutro ……
Alex
Uwaga trochę długa wypowiedź, ale taka bezsenna noc dziś;)
Na bloga trafiłem zupełnie przypadkowo. Nie dlatego, że szukałem w necie jakichś porad dotyczących obrania odpowiedniej ścieżki życia czy kariery. Kumpel mi podrzucił jakiś link do strony, na tamtej stronie znalazłem kolejny który w pewien sposób mnie zainteresował, a dalej to już zauważyłem tytuł blogu: Co robić kiedy nie wiemy co robić.
Że sam znajduję się w tym momencie w podobnej sytuacji, zacząłem z zainteresowaniem i dużą uwagą czytać co mają do powiedzenia ludzie przechodzący przez podobny kryzys, czy mający problemy podobnej natury.
Otóż i w moim przypadku chodzi o niezadowolenie z wybranego przeze mnie kierunku studiów. W tym momencie jestem na 7 semestrze dziennych studiów magisterskich, na takim ciekawie brzmiącym kierunku Informatyka i Ekonometria, specjalność Cybernetyka ekonomiczna.
Aktualnie jestem jednak w trakcie rzucania tych studiów – może powinienem się cofnąć nieco w czasie. Na studia dostałem sie na pierwszym miejscu, najlepiej ze wszystkich zdałem egzamin wstępny, Rektor wręczał mi indeks do ręki, zaszczyt w ogóle i wyróżnienie, ale zawdzięczałem to w danym momencie jedynie sobie.. i pewnie i z tego względu ambicja zwyciężyła nad faktyczną możliwością zrealizowania się na wybranym kierunku studiów. Szybko jednak zorientowałem się że te studia nie są jednak moim powołaniem i jedynie mnie męczą. Za namową rodziców, przyjaciół, trwałem jednak przy tym i tak udało mi się prześlizgnąć z wieloma poprawkami przez pierwsze 3 semestry. Na 4 semestrze podobnie przypadkowo, jak dziś odkryłem ten blog, zauważyłem na uczelni ogłoszenie o stypendium w Berlinie, umożliwiające studiowanie przez rok na jednej z pięciu, biorących udział w programie, uczelni. Ze względu na to że jako dziecko, od piątego roku życia, mieszkałem przez 5 lat w Niemczech, znam język Niemiecki biegle, jak ojczysty w zasadzie. Pomyślałem że to stypendium jest dla mnie, że również umożliwi mi wyrwanie się z uczelni w Poznaniu, ze studiów które mnie tak męczyły. Wielce umotywowany zabrałem się za ubieganie o to stypendium i w końcu dostałem odpowiedź, że zostałem przyjęty i będę miał możliwość studiowania przez rok w Berlinie, i na dodatek dostawania co miesiąc wystarczającej kwoty 700 Euro. Musiałem jedynie zdać dobrze sesję na koniec drugiego roku. Że jednak bardo mi zależalo na wyjeździe do Berlina potrafiłem się wtedy naprawdę zmusić i pozaliczać wszystko w terminie.
Trzeci rok studiów odbyłem zatem w Niemczech. Był to naprawdę świetny czas i jestem szczęśliwy że dostałem możliwość studiowania tam i poznania kawałka więcej świata. Mimo że był to tylko Berlin, to wiem że poznałem jednak dużo więcej. A to ze względu na to że poznałem tam ludzi dosłownie z całego świata, z każdego zakątka bez wyjątku! Berlin jest miastem do którego trafiają studenci z całego świata, a że każdy nagle znajduje się w nowym dla siebie miejscu, to wszyscy szukają kontaktu, poznają się nawzajem, rozmawiają, razem mieszkają, imprezują, zbliżają się do siebie, poznają siebie, dowiadują się różnych ciekawych rzeczy o życiu w innych miejscach na ziemi, w innych kulturach. Jeśli o to chodzi, to ten czas był naprawdę moim największym życiowym doświadczeniem i zawsze będę go dobrze wspominał. Do dziś utrzymuję z wieloma poznanymi tam osobami kontakt, kilkakrotnie udało nam się odwiedzić.
W Berlinie realizowałem program studiów w Poznaniu. Większość realizowanych tam przedmiotów, mimo że częściowo nie odpowiadały polskim, zostały mi jednak zaliczone i tym samym musiałem tylko kilka egzaminów zaliczać w Poznaniu. Dłużyło się to jednak trochę i zaliczyłem 3 rok dopiero na krótko przed Bożym Narodzeniem, czyli w grudniu, a nie w październiku jak zazwyczaj się kończy sesję poprawkową. Nie obyło się też bez pościemniania dziekanów, że zakres materiału realizowanych w Berlinie przedmiotów się pokrywa z tymi poznańskimi, mimo że tak naprawdę tylko nazwa była podobna;) Tego się podczas studiów na pewno nauczyłem. Kombinowania i ściemniania.. również ściągania na egzaminach albo robienia podkładów. Tak jednak nie można do końca studiów 'jechać’, więc zaczęły się problemy w momencie kiedy na 7. semestrze pojawiły się przedmioty w dużej mierze bazujące na wcześniejszych przedmiotach. No i ogólnie na następnych semestrach temat byłby jeszcze bardziej drążony i zgłębiany. Także znów pojawiła się myśl o rzuceniu tych studiów, jednak stwierdziłem że może dziekanka załatwi narazie temat i za rok kiedy wrócę wypoczęty i systematycznie się będę uczył to dam radę i wszystko odpowiednio pozaliczam.
Ze względu na fakt, że mam pewną życiową pasję jaką jest żeglarstwo, zacząłem kombinować jakby się załapać gdzieś na południu Europy do pracy w jakiejś szkole sportów wodnych jako instruktor żeglarstwa i windsurfingu, które również zaliczam do żeglarstwa mówiąc ogólnie.
No i udało się, po pewnym czasie kontaktów emailowych ale i osobistych spotkaniach, dostałem oferty pracy zarówno we Włoszech jak i Grecji. Ze względu jednak na lepsze warunki, wybrałem jednak Włochy i tam spędziłem 7 miesięcy od kwietnia o do połowy października 2007 pracując jako instruktor Windsurfingu, żeglarstwa, katamaranów.
Zanim jednak wyjechałem odbyłem jeszcze 6 tygodniową bezpłatną praktykę w Volkswagenie w Poznaniu. Po 3 tygodniach praktyk zaproponowano mi jednak ich przedłużenie do 6 miesięcy oraz dodatkowo wynagrodzenie w wysokości 800 zł miesięcznie. Ja jednak byłem na tyle zajarany opcją wyjazdu do Włoch, gdzie zresztą zarabiałem 6 razy więcej, że podziękowałem za dalszą praktykę. Czułem, że nie wysiedziałbym za biurkiem przed kompem, kiedy na dworze robiłoby się coraz cieplej, słońce świeciło, wiaterek powiewał. Większość tamtejszych pracowników, jak i część moich znajomych byli zaskoczeni informacją, że nie zostaje w VW a jadę pracować jako instruktor. Jednak czułem, że tak mi właśnie serce nakazywało i że tego tak naprawdę chciałem.
No i praca jako instruktor ogólnie temat, który mi na maxa odpowiadał i w którym się odnalazłem. Czułem niezmierną satysfakcję z tego ze przekazuję ludziom coś co sam potrafię doskonale i że oni są zadowoleni ze mnie i jakości mojego szkolenia. Dodam, że większość kursów prowadziłem po niemiecku, rzadziej po angielsku. Była to szkoła odwiedzana przede wszystkim przez Niemców, a i szef był Niemcem.
W październiku wróciłem jednak znów na studia z nastawieniem początkowo pozytywnym, jednakże również już dużo bardziej lajtowym. Szybko udało mi się również znaleźć dwie prace, jako korepetytor niemieckiego i w klubie jako pomocnik barmana. Jak się chce zawsze można coś znaleźć! Udało mi się nawet w grudniu, pierwszy raz w historii swojego studiowania, zdać egzamin w przedterminie, na ocenę bdb nawet. Jednak motywacja do kontynuacji studiów nie trwała zbyt długo i szybko sie znów zniechęciłem i zacząłem wymyślać różne alternatywne opcje i rozmyślać racjonalność ich wykonania. Mam tu na myśli opcje ewentualnej zmiany kierunku studiów. Jednakże nie doszedłem do żadnej satysfakcjonującej decyzji i nadal nie wiem na co zmienic. Gdybym przed pięciu laty wybrał od początku AWF albo germanistykę, czy nawet Marketing studiowanie poszło by mi pewnie dużo łatwiej. Jednakże kto wie czy znajdowałbym się dzis w tym miejscu i był tym człowiekiem którym sie przez te lata stałem. A nie jest aż tak źle, jedynie sprawa studiów psuje mi humor.
Wczoraj udało mi się co prawda załatwić przeniesienie na inny kierunek i wydział, jednak tam również będę musiał się uczyć podobnych bzdur co muszę teraz i czuję że nadal będzie mnie to męczyło. Zmiana kierunku wiązała by się też z licznymi różnicami programowymi, które musiałbym do maja nadrobić. A aż tak wcale nie zależy mi na skończeniu tego kierunku by w dalszym ciągu tracić nerwy i jak się wydaje czas.
Zatem pozostaje rzucenie studiów, dalsze zastanawianie się i szukanie swojej ścieżki? I tu się pojawia kolejny dylemat. Gdybym teraz rzucił to całe studiowanie poszedłbym oczywiście do pracy. Udało mi się załatwić już nawet od polowy lutego dobrze płatną pracę w Berlinie, która to miałbym pewną do końca marca. Na początku kwietnia mam opcję popłynięcia na rejs po Bałtyku, a na drugą połowę kwietnia zaplanowaliśmy z niewielką grupką znajomych wypad snowboardowy na Kaukaz. Od maja mogę już jechać do Włoch i znów realizować się w roli instruktora. To ogólnie pewnie znów otworzy mi nieco oczy na świat, wypełni troszkę kieszeń i umożliwi zastanowienie sie znów nad podjęciem jakiś studiów, a może lepiej jednak przyuczyć się jakiegoś praktycznego zawodu jak kucharz, albo rzemiosła jak np. cieśla. Właściwie myślę, że pracując w ten sposób też mógłbym być szczęśliwy. Albo np. kolegium nauczycielskie i zostać kiedyś na dobre nauczycielem np. niemieckiego? Niby jest kilka opcji, jednak co w końcu wybiorę.
Dręczą mnie nieco myśli wciągu ostatnich dni, jednak przelanie ich teraz na „papier” i podzielenie się z ludźmi mających podobne rozterki w pewien sposób przynosi lekką ulgę.
Czasami wydaje mi się, że fakt iż tylu już ludzi na swojej ścieżce spotkałem i tyle różnych sposobów życia ludzi widziałem, sprawia, że nie potrafię podjąć jakiejś jednej odpowiedniej dla mnie decyzji. Zdaję sobie sprawę z tego, że to całą sprawę jeszcze bardziej utrudnia, jednak to jest to niezdecydowanie. W momencie kiedy czułem się w jednym temacie już naprawdę dobry, pojawił się znów brak konsekwencji. Chodzi o pracę jako instruktor. Wróciłem znów na studia, które przecież mnie tak męczyły. Jednak kolejnej próby, przynajmniej na tym samym kierunku już podejmować nie będę. Do tego dochodzi, że w momencie kiedy oświadczyłem rodzicom jakieś 3 tygodnie temu, że rzucam studia, byli mocno zaskoczeni. Nie spodziewali się kolejny raz usłyszeć takiej decyzji, liczyli na to, że mamy to już za sobą. Jednakże tym razem decyzja jest już na tyle ostateczna, że nie będą oni już w stanie mnie od niej powstrzymać. No i ojciec unosząc się kazał mi oddać kasę, którą mi na styczeń wpłacił na konto (ze względu na to że wróciłem na studia, była i kaska od rodziców). I tak zrobiłem. Od tego czasu jednak nie miałem z ojcem kontaktu, gdyż nie bardzo jestem mu teraz przedstawić jakiś satysfakcjonujący go plan na moje przyszłe życie. Sam przecież nie mam jeszcze żadnej pewności tego co się wydarzy, ani nie zaplanowałem jeszcze niczego do końca.
Podjęcie decyzji dodatkowo jest jeszcze utrudnione tym, że wielu moich znajomych już pokończyło studia, właśnie kończą, częściowo już pracują, zarabiają coraz lepiej, kupują mieszkania, samochody, zakładają rodziny, rodzą dzieci. Tym wszystkim się nie powinienem za bardzo sugerować, jednak mimowolnie na myśl to przychodzi i utrudnia podejmowanie decyzji na tym etapie i powoduje, że tylko bardziej rozbity jestem.
Ale decyzję muszę podjąć dość prędko, gdyż czas wciąż ucieka. Jeśli nie jestem pewien co robić to czy iść w kierunku, który w głębi serca uważam za słuszny i przestać się sugerować zdaniem rodziny, otoczenia, skoro sam uważam, że w tym kierunku powinienem narazie podążyć? I czy rzeczywiście wyzbyć się tego poczucia, że studia muszę koniecznie mieć? Skoro sam uważam, że tak naprawdę w bieżacej chwili mi jedynie przeszkadzają w podążaniu swoją ścieżką? A z czasem może się wykrystalizują moje prawdziwe cele zawodowe?
Czy zatem w dalszym ciągu kierować się głosem serca i robić to co przyniesie mi największą satysfakcję?
Hej,
ja rzuciłem studia całkiem niedawno, właśnie w okolicach ich połowy. Nie tylko dlatego że mnie znudziły – stwierdziłem po prostu że nie chcę się jednak wiązać z tą 'dyscypliną’, nie chcę mieszkać w tym mieście. I sobie chwilowo nie studiuję, próbuję zarabiać tu i tam (nawet jakoś idzie), jak zdecyduję co i gdzie CHCĘ studiować, to zacznę. Ale chciałbym już móc utrzymać się samemu wówczas, przynamniej w większości.
I takie mam wrażenie, że więcej się nauczyłem w ciągu tych kilku miesięcy od rzucenia studiów, niż przez cały czas ich trwania.
Nie przepadam ogólnie rzecz biorąc za podejściem typu 'rzucone studia – tyle lat straconych!’ itp. Takie podejście sprawia, że na życie zaczyna się patrzeć jak na obowiązek.
Jest jeszcze jeden aspekt sprawy.
Nie mogę się wypowiadać o wszystkich rodzajach studiów, ale np. studia techniczne można podzielić (z grubsza) na dwa etapy.
Pierwszym etapem jest coś, co na własny użytek nazywam „dalszym ciągiem egzaminów wstępnych”. Zauważcie, że na początku, przed wyborem specjalizacji (czyli przez ok. pierwsze dwa lata studiów) odbywa się coś w rodzaju dalszego ciągu selekcji psychicznej. Duże, dość trudne (i mało przydatne) przedmioty wspólne dla całego roku, typu matematyka, fizyka, mechanika etc. tak naprawdę mające niewiele wspólnego z faktycznym kierunkiem studiów, dające jedynie podstawy, nazwijmy je „obliczeniowymi”.
Drugim etapem jest dopiero specjalizacja – wybór interesującego nas kierunku, wraz z ciekawymi przedmiotami.
Co z tego wynika? Duża (negatywna) presja początkowa mająca spore szanse na zniechęcenie studenta do kontynuowania studiów.
Na swoim przykładzie wiem jednak, że warto ten pierwszy etap przeczekać, nie poddawać. się. Ale wiem to dopiero teraz, na drugim roku również byłem bliski rezygnacji.
Czesto pojawia sie sformulowanie „isc do pracy”. Wole 'zarabiac pieniadze na utrzymanie’.
Studiowalem dziennie 5 lat utrzymujac sie z korepetycji – angielski, matma, czasem fizyka. Naprawde DA SIE :)
Studia zaoczne to cieawa alternatywa – mozna rownoczesnie zdobywac 'doswiadczenie’, ktore najczesciej pracodawcy mierza w latach przepracowanych na etacie (niestety).
Na zmiane nigdy nie jest za pozno. Moj brat na 3 roku studiow „zarzadzanie i marketing” poszedl do szkoly muzycznej, bo chcial grac na wiolonczeli. Pomysl wydal mi sie dosc abstrakcyjny, ale wspieralem go w decyzji. Skonczyl „zim” i szkole muzyczna (rowniez utrzymujac sie z korepetycji!), a teraz zajmuje sie fotografia, bo to jego pasja, i z tego sie utrzymuje.
Czesto mamy tendencje do porownywania sie z innymi – ten robi kariere, tamten kupil mieszkanie… itd, itp. A tak naprawde kazdy z nas ma inne wartosci i inne rzeczy sprawiaja, ze czujemy sie szczesliwi. Wiele osob spyta: tylko jak je znalezc? Tak jak napisal Alex – probowac wszystkiego po trochu.
Heh, nawet sobie wymyslilem teorie: zycie jest jak szwedzki stol – warto sprobowac roznych rzeczy po trochu by wiedziec, co bedzie najbardziej smakowalo i czym tak naprawde chcemy sie najesc! :)
Yacek
Witajcie,
moją decyzje o rzuceniu studiów podjęłam całkiem niedawno.Myśl ta była we mnie odkąd tylko rozpoczęłam swój kierunek-biologie,ale zawsze tłumaczyłam sobie ,że to tylko przejściowe załamanie,że mi przejdzie.Tymczasem te studia były dla mnie męczarnią.Niejednokrotnie miewałam dni kiedy dzwoniłam do mamy i płakałam jej do słuchawki,że ja nie chce tu być.Tak naprawdę to trzymałam się tego kierunku dlatego,że nie wiedziałam co innego chciała bym studiować no i oczywiście ze względu na rodziców.Robiłam to dla nich.Nie ma chyba większej głupoty jak studiowanie dla kogoś,przecież robimy to wyłącznie dla siebie!Przecież to o nasze szczęście chodzi.Zrozumiałam to wszystko dopiero niedawno.
Wraz z nowym rokiem podjęłam decyzje.Studiowałam 2.5roku.To była naprawdę bardzo trudna decyzja dla mnie.A rozmowy z rodzicami przerażały mnie jeszcze bardziej.Kiedy im powiedziałam że rezygnuję ze studiów oczywiście nie przyjmowali tego do wiadomości,ale w końcu doszliśmy do kompromisu,że skończę chociaż ten zimowy semestr i wezmę dziekankę.Zgodziłam się choć nie widziałam sensu kończenia sesji skoro i tak wiem,że nie wrócę już na ten kierunek.Ostatecznie jednak nie podeszłam już do sesji.To było psychicznie dla mnie za trudne,zakuwanie do przedmiotów kompletnie mnie nie interesujących tylko po to żeby zaliczyć semestr?Wolałam szczerze mówiąc nie podchodzić do tej sesji choćby dlatego,żeby przypadkiem nie wrócić na ten kierunek.Choć teraz już wiem że nikt mnie nie przekona.
Mój tata i większość znajomych uważa że popełniam błąd.Wszyscy pytają czy nie szkoda mi tracić 3 lat.I bardzo się dziwią kiedy mówię,że nie.Żeby pomóc samej sobie w zrozumieniu moich wszystkich rozterek i odnalezieniu odpowiedzi zaczęłam pisać pamiętnik.Myślę, że bardzo mi pomógł.Nie żałuje jak na razie swojej decyzji i nie chciała bym nigdy jej pożałować.Mam ogromną nadzieję,że tak nie będzie:-)
Na to pół roku wyjeżdżam do Anglii do przyjaciela.Mam nadzieję,że uda mi się tam znaleźć prace i w ten sposób odciążę finansowo rodziców choć trochę. Chcę być niezależna.Od października chciała bym rozpocząć znów studia.Tylko ciągle się zastanawiam nad kierunkiem.Zrozumiałam,że chciała bym pisać.Myślę o dziennikarstwie,kulturoznawstwie i socjologi-tu konkretniej o antropologii kultury.Chciała bym podjąć właściwą decyzję i robić to co będzie mi dawało szczęście i satysfakcje.Przydała by się tu dobra rada;-)Bo nie wiem co wybrać.
ps.na ten blog natrafiłam po raz drugi i po raz drugi się przekonałam,że jest genialny:-)Komentuje po raz pierwszy:-)
pozdrawiam-Patrycja
Alex: u mnie z 6 kierunkami było tak że kiedy kończyłem szkołę średnią za bardzo nie widziałem co chcę w życiu robić, a to że tyle razy zmieniłem studia wynika z tego że starałem się odnaleźć swoją ścieżkę. Ktoś może zapytać czy warto było tak zrobić. Odpowiem krótko TAK ! Poznałem mnóstwo różnych osób, poznałem wiele stylów życia światopoglądów. Teraz mam już wizję siebie i tego co chce w życiu. Co mógłbym doradzić Marcinowi bohaterowi Twojego wpisu ? Cóż po pierwsze i najważniejsze żeby w przy podejmowaniu decyzji nie słuchał nikogo żeby podjął decyzję zgodnie ze swoim wewnętrznym głosem. Że studia to nie wszystko, nie powinny zajmować one 100% życia bo kiedy się skończą może dojść do sytuacji że nie będzie miał problem z odnalezieniem się w nowej sytuacji. Warto jest próbować różnych sposobów na życie – to o czym Alex pisałeś wcześniej. Dobra uczelnia powinna zapewnić Ci możliwość odbycia staży, praktyk itp. Możesz też podziałać non-profit np jeżeli interesujesz się komputerami możesz podziałać na rzecz środowiska Open Source – zaprocentuje to dużym doświadczeniem, wieloma znajomościami i promocją własnej osoby. A może własna działalność wbrew obiegowym opiniom wcale nie potrzeba na start dużych pieniędzy jak ma się pomysł można dostać dotację z Unii Europejskiej. Jak widać możliwości jest sporo, najważniejsze to nie poddawać się tylko działać, na koniec pozwolę sobie zacytować słowa Steva Jobs’a którego życiowa postawa osiągnięcia bardzo im imponuje: „Wasz czas jest ograniczony, więc nie marnujcie go na życie cudzym życiem. Nie dajcie się schwytać w pułapkę dogmatu, która oznacza życie według wskazówek innych ludzi. Nie pozwólcie, by szum opinii innych zagłuszył wasz wewnętrzny głos. I co najważniejsze, miejcie odwagę iść za głosem swojego serca i intuicji. Wszystko inne jest mniej ważne.”
Patrycja:
Wydaję mi się, że skoro nie byłaś zadowolona ze swojego kierunku i naprawdę czujesz, że nadszedł czas by to w końcu zmienić, to na pewno dobrze postąpiłaś. Uwierz mi, że w moim przypadku podjęcie tej decyzji było jeszcze trudniejsze, gdyż jeszcze dłużej siedziałem na tych zupełnie mnie nie obchodzących studiach. Ja rzuciłem dopiero po 7 semestrach, a tak naprawdę to po 9 gdyż po 3cim roku studiów wziąłem właśnie dziekankę z nadzieją w pewien sposób by się jeszcze raz zastanowić, albo właśnie na spokojnie po tym roku wrócić na studia.
Ogólnie to jednak nie wymyśliłem w trakcie tego roku dziekanki niczego konkretnego, pewnie i ze względu na to, że tak właśnie było łatwiej, nie obciążać się nieprzyjemnymi myślami o przyszłośći w momencie kiedy byłem bardzo szczęśliwy i realizowałem się w swojej pasji, jaką są sporty wodne, przede wszystkim żeglarstwo i windsurfing. To było w pewien sposób takie życie, taki etap, który Alex na innym temacie nazwał eksperymentem typu „żyć przez pewien krótki okres czasu w sposób, jakby za tydzień mielibyśmy odejść ze świata”. Jednak u mnie trwało to ponad rok, ponad rok żyłem tak, że czerpałem z każdego dnia maximum, jakie mogłem osiągnąć. Były oczywiście i krótkie fazy kiedy nastrój się pogarszał i przychodziły myśli typu: co poźniej kiedy ten okres się skończy. Jednak nie przejmowałem się nimi za bardzo. Nie chciałem się jeszcze martwić. I to był pewien sposób błąd, gdyż obudziłem się z przysłowiową „ręką w nocniku”. Wróciłem na studia, których tak bardzo przeciez nienawidziłem. A miałem taką możliwość, gdyż w przeciwieństwie do Ciebie zaliczyłem kompletnie 3 lata studiów i z czystym kontem wziąłem dziekankę.
No i znalazłem się teraz w miejscu kiedy jednak już wiem, że nie mogę tego skończyć. Chodzi o to jak już sama zauważyłaś obciążenie psychiczne. Tak naprawdę sam tego nie chciałem, nie interesowały mnie przecież te studia. To dla rodziców i dla otoczenia je robiłem, ale czas i doświadczenia pozwoliły mi zrozumieć że tak być nie musi. Doświadczyłem życia pełną piersią w sposób jaki mi odpowiada i decyzja o rzuceniu tych studiów przyszła mi dużo lżej. Jednak nie bez jakichkolwiek emocji i rozterek, nieporozumień z rodzicami i środowiskiem.
Jest wielu takich jak ja na moim kierunku, którzy również nie są z niego zadowoleni, jednak go ciągną i pewnie zakończą niebawem z tytułem magistra. Ja jednak mam już dośc okłamywania wszystkich dookoła, że studiuję ekonometrię, i że to taki fajny kierunek co wybrałem, że potym są takie super możliwości i nie będzie problemu ze znalezieniem pracy. Teraz już wiem, że nic bardziej mylnego niż to.
Dostrzegłem ten fałsz i zakłamanie w którym żyłem od lat, aby móc normalnie funkcjonować że tak powiem zaduszałem w sobie tę myśl, że mnie to nie interesuje. Jednak nie chcę już nikogo oszukiwać, ani rodziców, ani przyjaciół, ani siebie. Nie chcę też już mieć momentów kiedy tracę wiarę w cokolwiek, we własne możliwości najbardziej, kiedy tylko potrafię gadać dołujące mnie i wszystkich dookoła rzeczy. To nie ma sensu. A poza tym nie odnajdę w twn sposób nigdy szczęścia, ani zawodowego, ani w partnerstwie, ani w relacjach międzyludzkich. Będę jedynie myślał o tym by nie dołować swoim humorem innych ludzi wokoło mnie.
Taki stan „życia w cichej desperacji”, jak określił to już gdzie indziej Alex. Jednak wiem, że mam w sonie potencjał, miałem już możliwość odkrycia go w sobie, pracując chociażby jako instruktor, osiągając swego czsu dobre wyniki w żeglarstwie regatowym, czy chociażby będąc teraz nauczycielem niemieckiego. Po co zatem żyć tym „sztucznym” życiem, oszukiwać siebie i innych?
W końcu wydaję mi się, że dojrzałem na tyle duchowo i emocjonalnie, by móc taką decyzję podjąć. Jednak wciąż nie mam jednak sprecyzowanego nowego planu działania. Wiem jednak, że chcę iść w kierunku, o którym będę czuł że się w nim spełnię, zarówno zawodowo jak i życiowo.
W dostrzeżeniu tego na pewno pomógł mi ten okres, kiedy żyłem tak, że każdy dzień był dla mnie spełnieniem, że ludzie dookoła mnie doceniali moją pracę i przede wszystkim szczerze wypowiadali podziw dla pasji, którą w sobie noszę i którą żyję.
Wiem jednak również, że jestem jeszcze na samym początku swojej wędrówki.. Będę się jednak zawsze starał nigdy nie zapomnieć o swoim wewnętrznym głosie i przy najmniejszym jego sprzeciwie dobrze się zastanowić nad podjęciem decyzji. One są w życiu niestety nieuniknione. Nawet jeśli przez jakiś czas mogłoby się wydawać że odkładanie ich w czasie poprawia nam humor, to w pewnym momencie znajdziemy się w tak zwanym „potrzasku”. A wtedy decyzje mogą stać się dużo bardziej bolesne, gdyż ich podjęcie wcale nie będzie łatwiejsze niż w chwili pojawienia się możliwości, bądź konieczności wyboru.
Witam wszystkich nowych Czytelników i dziękuję bardzo za niezwykle interesujące wpisy. Muszę przyznać, że jestem mile zaskoczony wielorodnością Waszych podejść do życia i otwartością z jaką o tym piszecie. Super!! To dla mnie duża motywacja, aby dalej pisać ten blog i wiedząc trochę więcej o Was publikować tutaj rzeczy, króre będą dla Was przydatne.
Właśnie dotarłem po długiej i dość męczącej podróży do Warszawy, gdzie mam jutro parę spraw do załatwienia. W drodze powrotnej do Berlina zabieram się za pisanie!!
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witajcie ponownie!
Wreszcie ma czas i głowę, aby odpisać nieco szerzej. To zdumiewające, jaką różnicę w możliwości myślenia mogą zrobić trzy małe nerwy w zębie, zwłaszcza, kiedy trzeba je wyoperować :-) No ale sytuacja jest już pod kontrolą i po bezsennej nocy mogę zabrać się za pisanie :-)
Marta
Zgadzam się z Tobą, że większość 18-19 latków (a nawet później) nie ma specjalnego pojęcia, co chcą robić w życiu. Ze mną było dokładnie tak samo! Właśnie dlatego tak zachęcam szczególnie młodych ludzi, aby stosunkowo długo starali się nie zawężać sobie dostępnych w życiu opcji. Pisałem o tym w poście o lejku i o przedwczesnej stabilizacji. Podejmowanie trudno odwracalnych decyzji, w sytuacji, kiedy tak naprawdę niewiele wiemy o świecie i o sobie samym (a ja miałem takie kiepskie pojęcie prawie do trzydziestki, a w niektórych kwestiach nawet znacznie dłużej) może później niepotrzebnie wpędzać nas w kłopoty.
Tak jak piszesz, są ludzie, którzy “od zawsze” wiedzieli co chcą robić i od młodych lat prą pełną parą w ustalonym kierunku. Są jednostki, dla których jest to dobre, z moich obserwacji wynika jednak, że bardziej chodzi o wyjątki, niż regułę. Nawet w przypadku tych wyjątków często okazuje się później, że brak szerszej gamy doświadczeń niekorzystnie odbija się na ich jakości życia (temat znany nie tylko z literatury).
Z tymi studiami to jest tak, iż naprawdę to powinniśmy uczyć się całe życie i to nie tylko po to, aby utrzymać i rozwijać naszą zdolność do zarabiania pieniędzy, lecz też w celu utrzymania elastyczności i żywotności naszego sposobu myślenia i przeżywania (tak, tal, liczą się nie tylko umiejętności “fachowe”, lecz też emocjonalne). Cały proces powinien jednak sprawiać nam przyjemność, bo tylko wtedy będziemy uczyli się dużo i efektywnie. Stąd postulat, aby w miarę możliwości nie męczyć się studiami, które nam nie pasują.
Piszesz: “ Bo nigdy nie wolno nam stracic naszych planow, swiezosci i ufnosci, jakie mielismy bedac dziecmi. “. Podpisuję się pod tym z dwoma uzupełnieniami. Po pierwsze jednak nie musimy (bo większość tego nie robi), lecz jest to wskazane. Po drugie, dlaczego mamy zatrzymywać się na poziomie ufności i świeżości dziecka? Co najmniej moja ufność jest teraz znacznie większa :-)
Lol
Gratuluję konsekwencji i wytrwałości. Cieszę się, że jak dotąd przynosi to i dla Ciebie dobre rezultaty. Jeśli chodzi o Jobsa, Della i kilku innych, to jest to trochę szczególny przypadek, do którego możemy powrócić przy okazji.
Php
Podoba mi się Twoje: “Ucz się tego co chcesz, a nie tego co chcą byś się uczył. “ bo to jest przejęcie odpowiedzialności za swoją przyszłość. Też tak robię :-)
Zoidberg
Zwróciłem szczególną uwagę na dwa Twoje stwierdzenia:
“Nasz czas na tym świecie ograniczony więc szkoda marnować na rzeczy które nas nie “kręcą” “
Pod tym podpisuję się w 100%, choć czasem trzeba zająć się takimi “niekręcącymi rzeczami”. Rzecz w tym, aby umieć to zminimalizować
“i nie wolno doprowadzić do sytuacji że studia wypełniają 100% naszego życia. “
To jest niezła rada dotycząca nie tylko studiów, lecz i innych dziedzin życia. Pewna dywersyfikacja dobrze robi :-)
Conrado
Nie przesadzałbym z użyciem słowa “kryzys”. O nim moglibyśmy mówić, kiedy ktoś w wieku 60-70 lat stwierdza, że przeżył cały ten czas nie swoim życiem. Wcześniej jest to normalne poszukiwanie metodą prób i błędów :-)
Ciekawe jet to, co piszesz o Twoich zagranicznych doświadczeniach. Dla mnie były one bardzo radykalnym (i dość brutalnym) otwarciem oczu i polecam takie coś wszelkim ludziom w młodym wieku. Przy odpowiednim wykorzystaniu poszerza to też nasze kontakty, co długoterminowo może dobrze wpłynąć na naszą wartość rynkową
Piszesz:” Tego się podczas studiów na pewno nauczyłem. Kombinowania i ściemniania.. również ściągania na egzaminach albo robienia podkładów “
To jest właśnie niebezpieczeństwo studiowania rzeczy, które Cię nie interesują, bądź są w nieciekawy sposób podawane. Wielu ludzi uczy się wtedy ściemy i kombinowania, co być może jest przydatne w polityce lub w tej skorumpowanej, pseudosocjalistycznej części gospodarki. W takim świecie, w którym ja żyję jest to zabójcze dla sukcesu, bo tam liczą się konkretne rezultaty. To samo dotyczy np. relacji z wieloma interesującymi kobietami: bo albo jesteś prawdziwym facetem z krwi i kości, albo możesz sobie darować (nawiasem mówiąc jest to też ciekawy temat sam w sobie):-)
Bardzo ciekawie opisujesz meandry Twojego poszukiwania kierunku w życiu. Mogę Cię pocieszyć, że nie jesteś jedynym, który halsuje :-) Nie będę Ci tutaj dawał konkretnych rad (bo za mało o Tobie wiem), może poza jedną, taką od żeglarza do żeglarza: Długoterminowo patrz, abyś robił wysokość na wiatr!! Czyli rób co chcesz, ale przy tym ucz się co najmniej różnych języków, komunikowania z najprzeróżniejszymi ludźmi i czegoś praktycznego, co mógłbyś dla innych robić.
Do tego przeczytaj pierwsze stwierdzenie Zoidberga (kilka komentarzy wyżej) :-)
Co do reszty, to sam już wiesz co masz robić :-)
Ard
Masz rację pisząc: “Nie przepadam ogólnie rzecz biorąc za podejściem typu ‘rzucone studia – tyle lat straconych!’ “ W najgorszym przypadku jesteśmy bogatsi o doświadczenie :-)
Rafał
Nieszczęściem większości polskich studiów (i nie tylko, w Austrii miałem to samo) jest podejście od “wiedzy ogólnej” do wiedzy konkretnej. Ja osobiście uczę się w odwrotny sposób, czemu zawdzięczam kilka moich sukcesów, a jednocześnie konfliktów w ówczesną kadrą (jak na zajęciach z programowania powiedziałem, że nie chcę się zajmować trywialnymi algorytmami, lecz zrobić coś konkretnego, to patrzono na mnie dziwnie. Kilka lat później zarabiałem znacznie więcej niż moi ówcześni wykładowcy.:-)) No ale to jest mój przykład, a nie jakaś prawda absolutna :-)
Yacek7
Bardzo ważnym jest, abyśmy tak jak piszesz nie porównywali się ciągle z innymi. Czasem jest to interesujące, aby, jak mówią anglosasi “keep score”, ale bez przesady. Naprawdę każdy z nas ma własne wartości i w tam rzecz.
Czy mogę wykorzystać to porównanie do szwedzkiego stołu w rozmowach (za podaniem źródła)?
Podoba mi się ono bardzo, bo właśnie chodzi o popróbowanie różnych potraw. Istotne jest przy tym, abyśmy na samym początku biesiady nie przejedli się jednym daniem (zwłaszcza jakimś nieświeżym), bo potem nie będziemy mogli dalej eksperymentować. Co przemawia przeciwko temu, aby przez całe życie mieć do dyspozycji stosunkowo dobrze nakryty szwedzki stół różnych możliwości?
Patrycja
Twoja decyzja zapewne była niełatwa, zwłaszcza z tymi naciskami otoczenia. To otoczenie zapewne dobrze dla Ciebie chce, problem polega na tym, że nikt oprócz Ciebie nie ma takiego pojęcia, co naprawdę Cię pasjonuje. Jeśli w Anglii będziesz rzeczywiście zbierała pieniądze na dalszą edukację, to czemu nie. Nasuwa mi się tylko jedno pytanie: jeśli Twoim marzeniem jest pisanie, to dlaczego nie zacząć od natychmiast. Żyjemy w tak ciekawych czasach, że można to zrobić bez problemu i natychmiast mieć audytorium. Kiedy zobaczymy w internecie Blog Patrycji? Miejsce, gdzie będzie można znaleźć przemyślenia i doświadczenia, napisane z unikalnego punktu widzenia, a mianowicie Twojego? Założenie blogu na http://www.wordpress.com nie kosztuje nic i jest bardzo proste. W razie czego mogę nawet to dla Ciebie zrobić. Kiedy podlinkujesz do Twoich pierwszych wypowiedzi? :-)
Na razie tyle. Czytając Wasze wypowiedzi przyszło mi do głowy jeszcze parę ważnych tematów, które warto poruszyć i wrócę do nich w kolejnych postach. Tak czy inaczej jeszcze raz dziękuję Wam za nie, jest to dla mnie duża inspiracja, aby kontynuować ten blog i będę się bardzo cieszył z dalszego Waszego aktywnego udziału.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Sytuacja, przed ktora staja mlodzi ludzie jest dosc paradoksalna. Z jednej strony ogrom mozliwosci i chec korzystania z nich i nawet zdroworozsadkowy podszept, by z takiego „zycia” korzystac jak najdluzej, a po drugiej stronie stoja stereotypy, role, jakie narzuca nam spoleczenstwo, skrypty kulturowe, wsrod ktorych bylismy wychowywani. Bo przeciez trzeba sie ustabilizowac. Moja znajoma studiuje filologie polska i na jej kierunku dziewczyna, ktora w wieku 24ech lat nie jest jeszcze zareczona budzi powszechne zdziwienie. To samo z mieszkaniem, samochodem, dobra praca. Chociaz wielu ludzi czuje paniczny strach przed stabilizacja, to kopiuje wzorce ogladane dookola.
Jestem zdecydowanie za niezamykaniem za soba kolejnych drzwi i za lapaniem za ogon kazdej kolejnej mozliwosci. Ale gdy mozliwosci okaza sie chybione dla nas i dodatkowo skonfrontowane z krytycznym otoczeniem, to naturalna koleja rzeczy odejdzie ochota na walke o wlasna przyszlosc i nudna, ciut przerazajaca stabilizacja wyda sie ostoja spokoju.
Mysle, ze kwestia uczenia sie przez cale zycie obecnie jest rzecza nieunikniona. Chcac utrzymac sie na rynku pracy ciagle musimy zdobywac nowe kompetencje (chociazby informatyczne) i od nas zalezy czy uczynimy z tego zlo konieczne, czy swietna zabawe.
Na koniec przepraszam za moj moralizatorski ton – nie wolno, musimy, trzeba, ale wydaje mi sie, ze im silniejsze bedzie stwierdzenie, tym bardziej prawdopodobne to, ze ludzie sie nad nim zatrzymaja i podumaja. Owszem, wskazane jest, bysmy tej swiezosci nie stracili (pisze to zdanie wbrew sobie, bo wydaje mi sie byc calkowicie nieprzekonywujacym :). A ja musze stwierdzic, ze moja ufnosc nie jest wieksza niz byla, ale mam przynajmniej nadzieje, ze nie jest mniejsza.
Pozdrawiam.
Marto
Zacznijmy od tego, że przynajmniej ja nie odbieram Twojego tonu jako moralizatorski. Jasno i klarownie przedstawiasz Twoje stanowisko, to wszystko :-)
A teraz do rzeczy. Piszesz: “po drugiej stronie stoja stereotypy, role, jakie narzuca nam spoleczenstwo, skrypty kulturowe, wsrod ktorych bylismy wychowywani “. Cos w tym jest, z tym że możemy przecież te stereotypy albo przejąć, albo odrzucić. Dziś jest o wiele więcej możliwości, aby to zrobić. Uśmiechnąłem się czytając Twoje słowa o budzących zdziwienie niezaręczonych 24 latkach :-) To piękny wiek aby zdobywać doświadczenie w intensywnych relacjach z płcią przeciwną (nie tylko seksualnych!!), ale od razu zaręczyny? Większość pań, z którymi otwarcie na ten temat rozmawiałem dopiero około trzydziestki (jak nie później) zdefiniowała sobie swoją indywidualną kobiecość i potrzeby, wcześniejsze umawianie się “na całe życie” zdaje mi się być w świetle tego nieco ryzykowne.
Każda chybiona możliwość, to sposobność aby nauczyć się czegoś nowego, nieprawdaż? Jeśli pamiętamy, aby nie zrobić przy tych eksperymentach ani sobie, ani komuś innemu poważnego kuku, to nic się nie dzieje :-)
Pozdrawiam
Alex
Ja lubie dyskutowac. Co sie zapewne ujawni, jak napisze jeszcze z 5 postow, wiec lojalnie z gory uprzedzam ;)
Mam 23 lata. I jestem w stanie wskazac wsrod swoich kolezanek (rownolatek) przynajmniej dziesiec mezatek. I wielokrotnie wcale jeszcze nie posiadajacych dzieci (zeby nie bylo, ze od tego sie zaczelo). 90% z nich studiuje i pracuje, a mieszkaja w stolicy naszego kraju (badz na jej obrzezach), wiec nie dotykaja ich staropanienskie klatwy z polskich wsi.
Wiec dlaczego sa mezatkami? Bo tak dla nich wyglada zycie – zalozenie rodziny, wychowanie dzieci do czterdziestki, a pozniej…
Mi na szczescie bylo (jest) dane pomieszkac w kraju, gdzie kobiety do trzydziestki wlasnie nie mysla jeszcze o zakladaniu rodziny. Maja czas na edukacje, na zrealizowanie sie na polu zawodowym, maja po prostu czas dla siebie. Wydaje mi sie to idealna sytuacja, ale jednoczescie nachodza mnie watpliwosci – jak zrealizowac taki plan w polskiej rzeczywistosci?
No i poza tym – czy chybiona mozliwoscia moze byc tez chybione malzenstwo? Wchodzenie w nowy zwiazek w wieku lat 28miu wydaje mi sie latwiejsze niz w wieku lat 35ciu.
A jednak, mimo wszystko, ja nie mam zamiaru zakladac rodziny wczesniej niz przed 28mka. Jak na razie… ;)
Alex,
mozesz korzystac z porównania do szwdzkiego stołu ile razy będziesz chciał i nie musisz podawać źródła. Jeśli komuś pozwoli to inaczej spojrzeć na życie i pomoże w dokonaniu zmiany, bardzo będę się cieszył. :)
Pomyślałem, że można zadać pytanie – jesteś na obiedzie, jest szwedzki stół, jesteś głodny, co robisz? Ciekaw jestem odpowiedzi. Ja nakładam wszystkiego po trochu, próbuję i wybieram to co mi najbardziej smakuje, a później się opycham :)
A następnego dnia (jeśli np. wyjazd trwa dłużej) biorę te sprawdzone, ale próbuję njpierw nowych rzeczy. moze się okazać, że pojawiło się coś lepszego, może się okazać, że tego dnia mam ochotę na coś innego, a może…
Czasem jest tak, że jemy czegoś bardzo dużo, a później przestaje nam smakować, bo się tym przejedliśmy.
I od razu taki przykład z życia: kiedyś lubiłem żubrówkę z sokiem jabłkowym. od kilku lat nie mogę pić ani wąchać. I co ciekawsze… nie pamiętam co to spowodowało… ;)))))))))
Drogi Alexie,
Dojrzewa we mnie decyzja o rzuceniu studiów jednak i spróbowaniu czegoś nowego. Jakkolwiek jeszcze pewien wewnętrzny opór we mnie istnieje jednak bliżej niż dalej jestem podjęcia tej decyzji (tym bardziej, że słabo się czuję przygotowany do egzaminów :P) Wiem, że mógłbym to ciągnąć (pewnie przy sprzeciwie ze strony rodziców) jeszcze do końca sesji letniej (w końcu mamy rozliczenie roczne) ale z drugiej strony mam niejaką świadomość, że byłoby to trochę łudzeniem się, że coś się może jeszcze poprawić w kwestii wyników w nauce (przerabiałem już to nieraz) Mimo wszystko pewien żal pozostaje i bynajmniej nie chodzi tu o papierek ukończenia uczelni wyższej gdyż nie to stanowi o wartości człowieka (gdyby zależało mi tylko na papierku to zapewne wybrałbym inne, być może mniej interesujące ale znacznie łatwiejsze do ukończenia, studia) ale o to, że w jakiś sposób emocjonalnie związałem się z tym wydziałem. Wydaje mi się, że najlepszym i najzdrowszym dla mnie teraz rozwiązaniem będzie jak najszybsze znalezienie pracy i usamodzielnienie się. Nie wykluczam nawet pracy w McDonaldzie nie żeby to był szczyt moich marzeń (byłoby to rozwiązanie bardzo tymczasowe) chodzi mi jedynie o jak najszybsze wyrwanie się z domu i wzięcie spraw we własne ręce. Na pewno będę intensywnie pracował nad moimi umiejętnościami programistycznymi by jak najszybciej przejść do projektowania stron i okolic związanych z programowaniem webowym, a z czasem do wspomnianej pracy związanej z tworzeniem gier (po prostu na razie nie widzę większych szans na wolontariat w firmie zajmującej się tworzeniem gier, a tym bardziej na pracę w takiej firmie, czyli wspomnianej przez Ciebie pewnej z możliwości działania w jednej z odpowiedzi – dlatego też zdecydowałem się na taką kolejność)
Dotychczas od ukończenia liceum próbowałem studiować z dość mizernym skutkiem więc chyba czas spróbować czegoś nowego… :P (i tylko rodzice pewnie będą trochę źli, że tak późno się na to zdecydowałem marnując niepotrzebnie kolejne 2,5 roku na obecnym kierunku – choć z drugiej strony pewnie odetchną też z ulgą) Aczkolwiek nie wykluczam w przyszłości powrotu na wydział który zapewne niedługo opuszczę, jednak będzie to wtedy bardziej przemyślana decyzja i prawdopodobnie już po pewnej stabilizacji finansowej…
Pozdrawiam serdecznie.
Witam serdecznie.Zwracam sie z problemep,mianowicie:bardzo chciałam studiowa pedagogike -kształcenie wczesnoszkolne z wychowaniem przedszkolnym,jednak wiele osób odradza mi ten kierunek,zważywszy na niż demograficzny,na brak miejsc pracy itp.Dlatego zainteresowała mnie socjologia,a potem socjologia reklamy.Nie wiem za dobrze o co chodzi w tym kierunku,chciałą bym uzyska informacje na ten temat.Czy są to trudne studia?Kim moge by po nich itp.Może jest jakiś inny kierunek o którym nie wiem a jest ciekawy i związany z humanistycznymi przedmiotami?Bardzo prosze o pomoc.Czekam na odpowiedz.Z Gory dziękuje
Witam, (czy to już 'nekroposting’? :) )
Więc na początek: Alex! Łał! Ten blog to skarb!
Jeśli chodzi o temat zmieniania wcześniej dokonanych wyborów to myśle, że jeśli już sama myśl typu „to jest nudne, nie chce tego studiować” przychodzi nam na myśl to już jest to znak że powinniśmy coś zmienić.
Uważam, że zwykle podążanie za takimi wewnętrznymi głosami później nieźle nam owocuje. Podam własny przykład (choć na troche niższym levelu zaawansowania niż studia/dorosłe życie). Jako, że po ukończeniu gimnazjum już byłem pewny tego co chce robić w życiu (zainteresowanie całą techniką elektroniczną/komputerową od dalekiego dzieciństwa) wybrałem technikum elektroniczne. Po całkiem niedługim okresie (ok. 3 tygodnie) stwierdziłem, że mnie to w ogóle nie interesuje. Natomiast zmiana kierunku wydawała sie być jakimś odstępem od normalności (zmiana klasy, nauczycieli + cały bajer z dojazdem do szkoły). Na szczęście, po dokładnym zastanowieniu sie co mi sie podoba, zmieniłem przyszły zawód na technika informatyka. Myśląc teraz o tym mam na twarzy takiego dużego banana, bo ucze sie tego co na prawdę lubię i wzdycham z ulgą że nie bałem sie wychylić i zmienić coś. I tutaj przychodzi mi na myśl taki cytat znaleziony na tym blogu, który ma pomóc tym którzy wstrzymują swoje decyzje z powodu głosów otoczenia: “robisz to co wszyscy – masz rezultaty podobne do nich”.
Pozdrawiam,
Danielu P.:
A co powiesz o moim poście ? ;-)
Do wszystkich nieszczęśliwie studiujących:
Jestem przykładem człowieka który rzucił jedne studia aby zacząć nowe od zera. Żadnych okresów przejściowych, czy różnic programowych. Jak by to ująć kolokwialnie spuściłem kawałek swojego życia w klozet.
Dziś uważam, że to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Dziś wiem, że było to decyzja kluczowa. Nie ważne co studiowałem, ani na co to zamieniłem. Przestałem się męczyć, otworzyłem sobie nowe drogi, zobaczyłem nowe horyzonty. Studiowanie zaczęło przynosić mi radość. STUDIOWANIE, nie życie studenckie.;-) Chociaż nie przeczę – też bardzo miły suplement studiowania.
Po otrzymaniu 3 literek przed nazwiskiem ( które same w sobie uważam za obciachowe ;-) dlatego nie mam ich na wizytówce ) edukacja człowieka się nie kończy. Teraz nawet nikt się nie pyta co, kiedy gdzie i z jakim wynikiem ukończyłem. Chyba że dla celów statystycznych lub formalnych ;-). Pytają zazwyczaj: Co umiesz teraz? Jak szybko nauczysz się nowego? Czy umiesz to wykorzystać ? Czy potrafisz tego nauczyć innych ? Ile na tym wszyscy zyskamy? Przed nami niekończąca się opowieść: Uczymy się bez przerwy.
A co do kosztów utrzymania… od 22 roku życia jestem na własnym utrzymaniu, będąc jednocześnie studentem studiów dziennych. Trochę ambicji i samokontroli wystarczy ;-). Szczególnie polecam letnie wypady po smalec i kapustę na saksy. Doszlifujecie wtedy język obcy.
Disclaimer: Autor posta nie zapewnia powodzenia podjętej misji.
Opiszę jak sprawa wygląda z punktu widzenia osoby, która zrezygnowała ze studiów.
Dwa lata temu dostałem się na politechnikę krakowską na kierunek elektrotechnika na wydziale informatycznym. W liceum interesowałem się elektroniką w szerokim znaczeniu. Składałem, serwisowałem komputery dla siebie i znajomych. Wydawało mi się, że informatyka i sprawy z tym związane będą moją pasją do końca życia.
Kiedy poszedłem na wyżej wymienione studia szybko zmieniłem zdanie. Informatyka przestała mnie interesować, chciałem zacząć zarabiać własne pieniądze, trochę uniezależnić się od rodziny. Ostatecznie zrezygnowałem z tych studiów na rzecz pracy która sprawiała mi wiele satysfakcji. Niestety projekt który współprowadziłem po paru miesiącach się skończył. Kiedy wymarzona praca się skończyła, wzięło mnie na emigracje.
Stwierdziłem, że za granicą jestem w stanie osiągnąć dużo więcej niż tutaj…
Wyjechałem do UK i tam w ciągu 2 miesięcy przeszedłem małą szkołę życia. Długo by opisywać całą tę historię. Wiedziałem jedno: to nie było miejsce dla mnie. Wyspy były przereklamowane. Po 1,5 miesiąca kupiłem bilet powrotny i wróciłem szczęśliwy jak nigdy.
Teraz studiuję kierunek, który mnie interesuje i który łączy się z moim życiem zawodowym, hobby czy ambicjami.
Czasami warto jest uprzeć się, postawić na swoim i spróbować zakazanego owocu… :)
Witam Alex :)
„I to poczucie jest jednym z czynników, które jak w pewnej reklamie, „separate the men from the boys”. To ostatnie zdanie nie jest przesadą, możemy ten temat w razie potrzeby rozwinąć.”
Zgłaszam potrzebę rozwinięcia tematu, proszę – chętnie przeczytam coś więcej Ostatnio słyszałem (seminarium David’a DeAngelo), że mężczyzna powinien spełniać 3 role – protector, hunter and lover (jeśli dobrze pamietam).
„Dlaczego nie poszukać możliwości robienia pożytecznej różnicy dla innych w mniej sformalizowany sposób? Ja wokół siebie widzę sporo takich możliwości, trzeba tylko chcieć i przykładać się do tego, co robisz.”
Mógłbyś podać kilka szybkich przykładów? Jakie przykładowe możliwości widzisz/widziałeś wokół siebie?
Witam!
Zdaję sobie sprawę, że odgrzewam stary temat i być może post nie zostanie przez nikogo przeczytany, jednak zagadnienia tu poruszane stały się dla mnie bardzo istotne.
Jeszcze czytając tekst i komentarze miałem cały arsenał pytań, które chciałem zadać, lecz teraz mam mętlik w głowie co może uczynić tę wypowiedź nieskładną, za co wszystkich serdecznie przepraszam. Nie mogę również odpuścić i nie skomentować, bo potem już do tego nie wrócę.
Zacznę od początku.Mam obecnie w perspektywie co najmniej rok „wolnego”, ponieważ nie dostałem się na studia. Piszę rok, lecz nie wiem czy chcę zdawać maturę ponownie w przyszłym roku. Mój problem polega na tym, że nie wiem co tak na prawdę chcę robić w życiu. Nie wiem co jest ważne, nie wiem jak się tego dowiedzieć. Nie wiem też jak zacząć szukać. Nie mogę sobie pozwolić na swobodne „testowanie” życia, bo nie pozwalają mi na to finanse- muszę zarabiać, a rodzice nie będą mnie utrzymywać jeśli nie będę robił czegoś konkretnego.Szukał( cokolwiek ten termin oznacza), lub pracował . Tu pojawia się kolejny problem, który z resztą był poruszany wyżej: mając średnie wykształcenie nie wiem na jaką pracę mogę liczyć. Praca w fabryce, na budowach, pochłania tak bardzo, że nie ma czasu na rozwój.Jakikolwiek.
Kolejne zagadnienie: nie mam pasji. Takiej prawdziwej, która sprawiałaby, że tylko jej chciałbym się poświęcać. Nie ma w moim życiu nic co napędzało by mnie do działania. Lubię czytać, ciekawią mnie zachowania ludzi, ciekawi mnie co sprawia, że postępują w pewien określony sposób, słucham muzyki.Tyle. Nie chcę się obudzić kiedyś w wieku lat powiedzmy 40, jako pracownik jakiejś korporacji, mając poczucie zmarnowanych lat. I nie chodzi mi tu o brak samochodu, dużego domu, czy pieniędzy. Myślę, że każdy kto wykaże się taką odpornością na bełkot i dotrze do tej części wypowiedzi zrozumie co mam na myśli :)
Może ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji i chce podzielić się swoimi przeżyciami. Dodam jeszcze, że kiedyś myślałem o studiowaniu PR, filozofii, psychologii, jednak nie miałem okazji przekonać się o słuszności tej decyzji. Wydaje mi się, że były to kierunki które rozważałem po to aby zrobić cokolwiek. Nie chcę popełnić takiego błędu po raz kolejny, kiedyś w przyszłości.
Na koniec pozdrawiam i jeszcze raz przepraszam za skakanie z tematu na temat, czy niekończenie wątku. Na swoją obronę powiem tylko, za komentarzem tym stoją emocje, których jak wiadomo kontrolować się nie da :)
Witam,
co do tego „co jest ważne”, to nikt Ci tego nie powie. Dla każdego co innego jest ważne. Ja się tego dowiedziałem poprzez kolejne doświadczenia.
Piszesz, że praca na budowie itp. pochłania czas i przez to nie ma czasu na rozwój. Wg mnie oznacza to, że ważny dla Ciebie jest rozwój. W takim razie dbaj o to, żeby się rozwijać. Masz dostęp do internetu (możesz czytać tego bloga, korzystać z biblioteczki i oczywiście innych stron w internecie), więc możliwości masz duże.
Co do określenia tego co robić w życiu, to proponuję porozmawiać z osobami, które wg Ciebie odniosły sukces. Zapytaj co im zapewniło sukces, na czym polega ich praca itp. Chodzi mi o osoby z Twojego otoczenia: znajomych rodziców, rodziców znajomych, lokalnych przedsiębiorców itp. I może pomyśl w jaki sposób możesz pokonać przeszkody. Wg mnie dla chcącego nic trudnego!!
Pozdrawiam,
Artur Stępniak
@ABJ marzyciel
Będąc w twoim wieku, zaraz po maturze pojechałem do Anglii pracować na parkingu. Spędziłem tam półtorej miesiąc, i mimo że czasu na czytanie blogów/książek nie miałem wcale, wyjazd ten rozwojowo oceniam bardzo dobrze. Daj on mi przekonanie że umiem sam zarobić na swoje utrzymanie i poradzić sobie w obcym kraju, jak i doświadczenie które pozwala mi się odnaleźć w innych trudnych sytuacjach. Wg mnie budowanie poczucia własnej wartości wymaga utrzymywania się samemu.
Musisz się również liczyć z tym że rodzice łożąc na twój rozwój/poszukiwanie pasji będą mieli wpływ w jaki sposób to robisz. Może to mocno utrudnić poszukiwania jeśli będziesz chciał rozwijać się w sposób który oni uważają za bezcelowy.
Zachęcam Cię do próbowania różnych rzeczy, przede wszystkim pracy. O ile samo stanowisko murarza/magazyniera/pracownika fabryki raczej Cię nie zainteresuje to zobaczysz z bliska jak pracuje inżynier budownictwa/kierownik sklepu/automatyk w fabryce. Może być to bardzo dobra inspiracja przy wyborze dalszej kariery.
Zapraszam Cię do kontaktu, jak również do napisania skąd jesteś – na blogu już zebrała się jedna regularnie spotykająca się grupa czytelników (w Krakowie) a i w innych miastach słyszałem że takie grupy powstają.
Pozdrawiam
ps. na jaką prace można LICZYĆ z średnim wykształceniem? Nie wiem. Ale wiem że z średnim wykształceniem formalnym można zdobyć pracę jako programista w jednym z domów maklerskich w Polsce przy nowatorskim jak na polskie warunki projekcie.
ABJ Marzycielu,
wiele osób w Twoim wieku ma podobny dylemat.Z mojego doświadczenia i wielu rozmów z młodymi ludzmi proponuję Ci
zastanowić się co do tej pory sprawiało Ci prawdziwą przyjemność np. które przedmioty w szkole lubiłeś i które „wchodziły” Ci łatwo do głowy dlaczego?
wytycz Sobie cel nieduży , a potem co musisz zrobić aby do niego dojść, może ta praca na budowie być całkiem ok tylko dokąd ona zaprowadzi , może np. będziesz specem od regipsów :-), a potem otworzysz własna firmę budowlaną. I tu kolejne pytanie czy chcesz być pracownikiem , czy pracodawcą ?
Piszesz , że nie masz pasji, a potem dodajesz co Cie interesuje więc coś jest i wiesz dlaczego . Idź np. do Empiku jest tam wiele wydawnictw psychologicznych , a w nich informacje o przeróznych szkoleniach w Twojej tematyce, niektóre bezpłatne.
I jeszcze moja uwaga nie bój sie działać i ciut mniej krytycyzmu do Siebie. Jestes na dobrej drodze. Aha co ważne – plan na najbliższy czas zapisz na kartce lub w notesie, abyś go nie zapomniał i mógł sprawdzać jak Ci idzie. Jako rodzic dodam, ze niekoniecznie słuchaj opinii mamy i taty zastanów sie co może powodować ich ocenę, ale to Toje życie i Twoja praca . Powodzenia
Pozdrawiam
KrysiaS
> mając średnie wykształcenie nie wiem na jaką
> pracę mogę liczyć
Zawodów się nie daje, zawody się zdobywa samemu!
Prawdopodobnie jesteś przedstawicielem gatunku, który bawił się do 19 roku życia a potem nagle nastała pobudka. Jak nie wiesz co robić, musisz o tym porozmawiać z rodzicami. W sumie to było ich zadanie zadbać o to, żebyś poznał kawałek świata zanim spadniesz z gałęzi, więc warto im to uświadomić (o ile nie próbowali tego) i prosić o ratunek.
Wiesz że masz problem, więc 1szy krok do jego rozwiązania jest poczyniony.
Jesteś w całkiem niezłej sytuacji, bo są tacy, którzy budzą się dopiero po 5-6 latach studiów na jakiejś europeistyce, w wieku 24-25 lat. *TO* jest dopiero problem. Ludzie krzywo zaczną się na ciebie patrzeć dopiero po przekroczeniu tej granicy wieku, więc do 24-25 lat zagubienie w życiu jakoś ci ujdzie płazem. :P
1) olej wszystkie ambicjonalne rojenia społeczeństwa: jaki zawód jest prestiżowy a jaki nie itd. Prestiż przynosi w naszej kulturze pasożytnictwo a na tym nie da się daleko zajechać
2) sukces osiąga się tylko w 1 sposób podany tu kilka razy: wnosząc wartość w życie innych
3) interesujesz się psychologią? weź do ręki „Ludzie Działanie – Traktat o Ekonomii” Ludwika von Misesa; dowiesz się jakie siły poruszają światem; mnie pozwoliła zupełnie inaczej spojrzeć na klienta (jestem freelancerem) i zupełnie zmieniła sposób w jaki negocjuję cokolwiek z kimkolwiek i gdziekolwiek
4) język obcy: angielski (chyba nie muszę mówić dlaczego?), jak jeszcze nie opanowałeś, to masz na to kilka lat; zawalisz to, o ile nie odkryjesz w sobie jakiś szczególnych zdolności to idziesz do łopaty i nie ma zmiłuj
5) masz wolny czas? zajmij się jakimś fachem fizycznym na pół etatu, np. malowaniem ścian, tynkowaniem, remontami, whatever. Tutaj nie trzeba dużych kwalfikacji a fortunę można zrobić samym podejściem do klienta (np. wycierając buty przy wychodzeniu z zakurzonego pokoju), bo o pracownika który nie jest zwykłym idiotą albo chamem i złodziejem jest dosyć trudno. Od praktykujących wiem że robi się to tak: pojawia się sezon na remonty albo koszenie trawy, drukuje się masę ulotek z tel i opisem co można robić, wrzuca się do skrzynek. Po jakimś czasie zaczynają się telefony. Jak się sprawdzisz, zaczynają się polecenia. Masz prawo jazdy? Nie? Zrób je i zacznij pracować jako rozwoziciel pizzy. Jakiś grosz w kieszeni i zazwyczaj jest to praca na kawałek etatu ***nowe znajomości***.
Od teraz masz do dyspozycji nieco pieniędzy (do utrzymania się w wynajmowanym pokoju wystarczy strumień 1000zł miesięcznie) i czas. Stoisz już na desce i zaczynasz sufrować.
Aha, i dam Ci jedną radę, jaką dał mi kiedyś chilijski biznesmen: jak coś cię zdenerwuje, zanotuj to. Bądź w tym systematyczny (zawsze miej coś do notowania). Po jakimś czasie będziesz miał listę pomysłów na biznes.
Nie wiedzieć czemu mój komentarz nie chce się wysłać. Postaram się rozbić go na dwa mniejsze i może wtedy pójdzie. Z góry przepraszam, że tak bardzo się rozpisałam, ale nie potrafiłam bardziej tego streścić, oraz za bałagan w wypowiedzi, ale odzwierciedla on mniej więcej to, co dzieje się teraz w mojej głowie.
Piszę tutaj, ponieważ mam kompletny mętlik w głowie i zupełnie nie wiem, co mam zrobić. Nie oczekuję cudownych, gotowych rozwiązań ani bezpośrednich rad. Po prostu myślę, że pomogłoby mi, gdyby ktoś to przeczytał i napisał cokolwiek, co nasuwa mu się na myśl, albo przychodzi do głowy. A wydaję mi się, że blog ten czytają ludzie o takich cechach, jakie ja w przyszłości chciałabym w sobie wykształcić.
Aktualnie jestem na pierwszym roku stomatologii. Moja mama jest stomatologiem i prawdę mówiąc gdyby nie jej stały, dobrze płatny zawód, już dawno mieszkalibyśmy w jakimś małym, jednopokojowym mieszkanku. Teraz mieszkamy w domku jednorodzinnym, na którego odnowienie został wzięty ogromny kredyt, który zostanie spłacony po 20-30 latach jak dobrze pójdzie, ale nie o tym chciałam mówić.
Jestem więc na tej stomatologii, ale prawdę mówiąc studiowanie tutaj nigdy nie było moim marzeniem. Jakoś tak „wyszło”, że w podstawówce wiedziałam, że „mam” lubić przyrodę, później biologię, następnie poszłam do klasy biologiczno-chemicznej w najlepszym liceum w mieście, a spośród studiów przyrodniczych już chyba te najbardziej mi pasowały. Zawsze słyszałam, że to będzie dla mnie cudny zawód, zwłaszcza że mam zdolności manualne. Że będę mieć świetny start, bo mama jest stomatologiem. Więc przyjmowałam to, zagłuszałam ten cichy głosik w mojej głowie, który mówił mi, że to może nie jest „to”, ciężko pracowałam przez liceum, żeby się tu dostać, a kiedy już zobaczyłam moje świadectwo maturalne… pomyślałam tylko „no fajnie, przynajmniej nie będę musiała ponownie pisać matury, nie będę mieć problemów”.
Od początku studiowania nie chciało mi się uczyć, bo nie dostrzegałam celu, który byłby wart tych pięciu lat wyjętych z życiorysu. Miałam tylko mamę, która stała nade mną i niczym wyrzut sumienia mówiła: „Ucz się, bo nie zaliczysz. Robisz wszystko, żeby tylko zawalić ten rok. I znowu gadasz po parę godzin z chłopakiem, jak niby chcesz zdać kolokwium, skoro swój czas poświęcasz na bezcelowe rozmowy, zamiast na naukę? W dzisiejszych czasach kobieta musi być niezależna, mieć pewny zawód, żeby w razie czego móc utrzymać siebie i dziecko”. I tak w kółko. Co jakiś miesiąc przechodziłam załamania pod tytułem „ja nie chcę tutaj być, rezygnuję”. Ale zawsze mama przywoływała mnie do porządku swoimi logicznymi argumentami, a ja później miałam dzikie wyrzuty sumienia, że znowu straciłam czas na rozmyślania, zamiast się uczyć.
Bo tak naprawdę moja wizja przyszłości nie jest tak pewna, jak stomatologia. Argumenty na jej korzyść są tak mało przekonujące, że aż boli. Moim największym marzeniem sprzed jakichś pięciu lat jest otworzyć własną kawiarnię. Już kiedyś na tym blogu był poruszany temat, że niedługo będzie cały wysyp kawiarni. Ale na nią mam konkretny, myślę że dobry pomysł. Mogłabym otworzyć firmę, sprzedającą ręcznie robioną biżuterię (robienie biżuterii to moja pasja, którą niestety zaniedbałam, bo trzeba się było uczyć). Mogłabym pracować w redakcji, bo uwielbiam pisać, co też w liceum zaniedbałam i teraz żałuję (wiem, że tutaj jest bardzo mała szansa na zatrudnienie). Mogłabym pracować w firmie reklamowej (choć nie wiem, czy nie jestem za mało dynamiczna i pewna siebie). Mogłabym być stylistką, projektantką, grafikiem, słowem robić cokolwiek bardziej twórczego, niż dłubanie ludziom w zębach. Tyle że te zawody są strasznie niepewne, co mojej mamy zupełnie nie przekonuje. Myślałam o tym, żeby pójść na psychologię, ale to tak dla siebie, aby rozwinąć swoje zainteresowania, poznać ciekawych ludzi. Ale mama mówi, żebym „dała sobie szansę”, czyli skończyła stomatologię, a później „będę mogła robić, co chcę, iść na jakie studia chcę i otwierać, co tylko mi się będzie podobać”. A skoro chcę już teraz pójść taki nic nie dający i łatwy kierunek, to żebym szła na studia zaocznie, poszła do pracy, opłacała studia i miała swój wkład w utrzymywanie 1/3 domu. Boję się, że nie dam rady tego pogodzić, zwłaszcza że podczas tego rodzaju studiów trzeba robić coś w kierunku rozwijania swoich kwalifikacji: podszlifować język, zrobić jakieś kursy, iść na bezpłatne praktyki do jakichś firm, etc. Atmosfera w domu jest gęsta, mama jest na mnie obrażona i próbuje na wszelkie sposoby wywołać we mnie poczucie winy. Ja jestem w kompletnym dołku i nie wiem, co zrobić.
Ktoś może spytać czemu nie posłucham mamy: czemu nie skończę tej stomatologii, aby mieć to zabezpieczenie, a później najwyżej otworzę sobie kawiarnię. Ja po prostu widzę, jak te studia mnie strasznie zmieniają. Nie potrafię cieszyć się życiem, nie mogąc bez wyrzutów sumienia zrobić czegoś, co lubię, bo w tym czasie mogłabym się pouczyć. Mój chłopak twierdzi, że staję się coraz bardziej smutna, nieufna w stosunku do ludzi, narzekająca. Mam wrażenie, że coraz bardziej upodabniam się do swojej mamy, którą naprawdę bardzo szanuję, ale nie chcę mieć życia, takiego jak ona. Nie chcę być drugą nią, a mam wrażenie, że postępując według jej rad i zasad, tak się właśnie dzieje. Z drugiej strony jest jeszcze tata, który z wykształcenia jest inżynierem, ale nigdy nie pracował w zawodzie. Od momenty skończenia studiów miał własną firmę, która dobrze prosperowała przez parę lat, a później świetlane czasy minęły. Otwierał kolejne firmy, które wpędzały nas w coraz to nowe długi. Przez wiele lat nasz cały dom utrzymywała mama ze swoją „pewną pracą”. Wszyscy mówią, że jestem podobna do taty. Mam świadomość, w którym miejscu to podobieństwo jest wadą i staram się nad tym pracować, ale boję się, że skończę tak, jak on mówiąc, że „ma 50 lat i zmarnowane życie”. Ciężko mi uwierzyć w siebie, skoro moi rodzice we mnie nie wierzą. Ciężko mi podjąć kroki w kierunku zmiany, bo boję się, że nie dam rady. Ciężko mi iść pod prąd, sprzeciwiać się mamie, która robi wszystko, abym w końcu dostrzegła swój „życiowy błąd”. Gdy tak mnie poczytać, to ręce opadają, prawda;)?
Jeśli ktoś z Was dotrwał do końca, pewnie załamał się moją osobą. Tak, jestem teraz w dołku i możliwe że ton mojej wypowiedzi przypomina użalanie się nad sobą (i może tym właśnie jest), ale chciałabym z tego dołka wyjść. Potrzebuję jakiejś obiektywnej rady kogoś rozsądnego, kto potrafiłby spojrzeć na sytuację z dystansem. Wytknąć błędy w myśleniu albo postępowaniu. Z góry naprawdę bardzo temu komuś dziękuję. Każdy odzew będzie dla mnie bardzo cenny.
M,
szkoda, że Twój komentarz nie jest to osobnym postem :-), bo jest o czym rozmawiać. I jestem przekonana, że tego typu dylematy, wątpliwości nie są tylko Twoim udziałem.
Teraz tylko tak na szybko:
Według mnie to super, że w ogóle zauważasz to wszystko o czym piszesz, jest bowiem masa ludzi, którzy w okolicach przysłowiowej 50-tki budzą się i stwierdzają, że „całe życie żyli pod dyktando innych i że nie tak miało wszystko wyglądać, a teraz za późno na zmiany.”
Jesteś w stosunku do nich do przodu o wiele lat. :-)
Kolejna rzecz – Twoje życie nie musi wcale być powieleniem wersji życia mamy, a dalej – jeśli nie pójdziesz drogą mamy, to wcale nie oznacza, że pozostaje Ci powielić drogę ojca. Po prostu możesz mieć WŁASNĄ i tylko Twoja drogę. Inną od wszystkich. :-)
Nie będę teraz radzić, bo nie ten dla mnie moment, ale pewnie wrócę do tego Twojego komentarza niebawem.
Póki co analizuj, patrz i nie przekreślaj żadnej opcji, dopóki poważnie nie podejmiesz świadomej, własnej, przemyślanej decyzji, dopóki nie przeanalizujesz też konsekwencji. Kartka papieru i długopis do ręki i pisać – jak chcesz żyć, co jest dla Ciebie ważne, a potem dalej – jak to możesz osiągnąć, co Ci jest do tego potrzebne, a co Cię obciąża niepotrzebnie. Ja bym właśnie od tego zaczęła. :-)Ja od tego zaczęłam w tym nowym roku :-) i poszłam trochę dalej nawet. :-)
Pozdrawiam
Ewa
Ewa,
Naprawdę bardzo dziękuję Ci za komentarz. Bardzo mi pomógł w chwili załamania, którą przed chwilą przechodziłam. Dużo dał mi choćby fakt, że komuś chciało się przeczytać moje przydługie wypociny i napisać parę budujących zdań.
Gdy poruszałam ten temat z moim 38-letnim kuzynem, powiedział mi to, co Ty: że dobrze, że takie myśli przychodzą mi do głowy w wieku 20 lat, a nie 35, tak jak jemu, gdy miał już swoją rodzinę, córkę i doświadczenie tylko w jednego rodzaju pracy.
Ale ja sama nie wiem. Może gdybym skończyła tę stomatologię, miała dobrą pracę i obudziłabym się w wieku tych 35 lat ze świetną, stabilną sytuacją materialną, to nie byłoby tak źle? Może lepiej, niż obudziwszy się teraz? Bo kto wie, jaka będzie moja sytuacja, jeśli zrezygnuję? Ja wiem i sama wierzę w to podejście, że jesteśmy odpowiedzialni za to, jak żyjemy i w jakiej sytuacji jesteśmy. Ale równocześnie boję się, czy zdobędę tyle siły, aby teraz iść tak bardzo pod prąd, wbrew mamie, która ma na mnie dość spory wpływ i od której bądź co bądź jestem zależna finansowo. Chyba nie wierzę w siebie na tyle i nie mam pojęcia, jak to zmienić. Już teraz jestem zupełnie podłamana, a później będę tej siły potrzebowała jeszcze więcej.
Przed chwilą rozmawiałam z jeszcze jedną osobą. Zawsze sprzeciwiała się woli rodziców, także w kwestii wyboru studiów. Poszła na biologię, chociaż jej mama chciała, aby studiowała medycynę. Teraz jest całkiem zadowoloną z życia nauczycielką biologii. Jej sytuacja materialna też jest niezła. I właśnie ta osoba, na moje stwierdzenie, że nie chcę wejść w swym życiu w ten schemat praca-dom-praca pogoń za pieniędzmi odpowiedziała mi, że tak naprawdę kwestia pogoni za pieniędzmi jest niestety bardziej prawdopodobna w przypadku rezygnacji ze stomatologii. To niestety jest prawda…
Podziwiam takich ludzi jak na przykład Alex, chciałabym posiadać dużą część jego cech i podejścia do życia, ale w mojej głowie jest taki mętlik, niezdecydowanie, lęk przed niepewną przyszłością, przed samą sobą, że wydaje mi się to być nieosiągalne.
Pójdę za Twoją radą i spiszę to wszystko na kartce. Już to robiłam, ale nie tak pełnie, jak Ty to proponujesz.
Niecierpliwie czekam na jakiś dalszy komentarz, czy to od Ciebie, Ewa, czy też od kogoś innego.
PS. Ewa, jeszcze przed przeczytaniem Twojego komentarza trafiłam na Twój blog. Bardzo podobał mi się Twój ostatni wpis, może też po części dlatego, że sama jestem właścicielką trzymiesięcznej jamniczki i mam do tej rasy spory sentyment;). No i oczywiście było w nim zawarte sporo ciekawych uwag. Jak widać pies nie jest najlepszym przyjacielem człowieka tylko dlatego, że wiernie przy nim trwa, ale też dlatego, że człowiek może się od niego wiele nauczyć;).
Pozdrawiam
Malwina
Malwina
Przede wszystkim podobnie jak Ewa W uważam, że ten tekst powinien znaleźć się jako post gościnny, bo bardzo obszernie i szczerze opisujesz skomplikowany przypadek, który zasługuje na obszerną dyskusję. Zaraz napiszę Ci maila na Twój adres, który podałaś i jeśli się zgodzisz, to skopiujemy Twój tekst do postu i tam będziemy dyskutować. Przestudiuje to znacznie więcej ludzi i może się to przydac nie tylko Tobie.
Odpowiedz na maila, który zaraz Ci wyslę
Pozdrawiam
Alex
Witam,
Czytając dylematy Marcina uśmiechnełam się do siebie :) Może dlatego, że sposobów na zarobienie na siebie jest na prawde wiele. Studia rozpoczełam 5 lat temu (obecnie piszę pracę mgr) i od pierwszego roku mimo tego, że przez 3 lata licencjatu studiowałam dziennie utrzymuje się samodzielnie. Początkowo prace, które wykonywałam nie były rewelacyjne i nie raz wymagały dużego samozaparcia. Każdego roku nabierałam kolejnych doświadczeń, które owocowały ciekawszymi propozycjami pracy (fakt przez pierwsze dwa lata nie było mnie stać na dodatkowe przyjemności – dziennie mogłam wydać na jedzenie ok 3,50 na prawde można za to wyżyc jeśli dobrze gospodaruje się pieniędzmi, jednak wartości odżywcze posiłków pozostawiają wiele do życzenia ;-) Do swojej pracy można dodać jeszcze stypendium naukowe jeśli oczywiście stawia się na nauke. Może uczelniane stypendium nie jest wysokie ale stypendium naukowe ministra to już całkiem pokażna sumka ( szkoda, że odważyłam się na nie aplikować dopiero na ostatnim roku)
Dzieki tej niezależności finansowej i pomimo trudnych dwóch pierwszych lat moich studiów mogę uśmiechnąć się do siebie bo nikt z rodziny nie mówił mi jak mam żyć, nie nakłaniał do zmiany kierunku studiów a nawet kiedy próbował to robić wiedział, ze trudno będzie mnie do tego przekonać – argumenty w postaci pomocy finansowej całkowicie odpadały (przeprowadziłam się do innego miasta, żyłam na własny rachunek) Oczywiście w okresie wakacyjnym wyjeżdzałam za granice do pracy, żeby zwiększyc mój dochód (czasem nawet w ciemno – determinacja pozwalała mi znależć prace) dlatego jak czytam list Marcina zastanawiam się czy on na prawde nie widzi tych możliwości, które ja wykorzystuje czy nie chce ich widzieć? Przepraszam za mało uporządkowaną wypowiedź, ale bardzo się spieszę ;-) Miłego dnia wszystkim :)