Całe szczęście, że powyższe stwierdzenie praktycznie wyczerpuje katalog spraw życiowych, do których odnosi się czasownik „musieć”.
Wielokrotnie słyszymy z różnych stron (też w komentarzach na tym blogu) stwierdzenia „musimy to, musimy tamto”. Po bliższej analizie większości sytuacji, okazuje się wykonanie działań o których mowa wcale nie jest absolutną koniecznością, ale kwestią naszego wyboru.
Nawet w pozornie oczywistych sprawach takich jak „musisz przestrzegać prawa”, „musisz zarabiać na życie” czy „musisz być przyzwoitym człowiekiem” wcale nie jest tak, że naprawdę musimy. Jest to bardziej kwestia rozważenia wszystkich konsekwencji naszych działań lub zaniechań i naturalnie w wielu wypadkach są one tak rozłożone, że rozsądnie jest to „coś” zrobić. Nie oznacza to jednak, że tak naprawdę „musimy”, pod warunkiem, że jesteśmy gotowi ponieść wszelkie konsekwencje z tego wynikające.
Jaki z tego wniosek?
W życiu musimy prędzej czy później umrzeć, reszta jest opcjonalna
Warto o tym pamiętać, bo inaczej łatwo będzie innym wmanipulować nas w robienie różnych rzeczy, które niekoniecznie są dla nas najlepsze.
Osobiście, jeśli jestem skonfrontowany z czymś, co „muszę” zrobić, to zastanawiam się nad odpowiedzią na następujące pytania:
- co się stanie, jeśli tego nie zrobię?
- czy mogę żyć z ewentualnymi konsekwencjami?
- jeśli konsekwencje niezrobienia będą poważne, to jak ewentualnie mógłbym ich uniknąć, lub je załagodzić?
- jeśli wszystko inne zawiedzie, to na kogo mogę to „muszenie” zdelegować (np. na mojego biednego doradcy podatkowego)
Dopiero odpowiedziawszy sobie na powyższe pytania mam pełniejszy obraz sytuacji, który pozwala mi świadomie zadecydować co robić.
Jak wygląda to u Was? Są rzeczy, które naprawdę „musicie” robić?
90% ludzi robi co im się każe i to jest smutny fakt. Znaczna część naszego(nie polskiego, ale światowego) społeczeństwa zamyka się w ramach i potrafi podążać tylko jedną ścieżką. Najpierw rodzice kazali im chodzić do szkoły, potem zdać maturę, pójść na studia/do pracy do fabryki obok domu. Czasem wydaje mi się, że większość ludzi jest w stanie wykonać każde polecenie, tylko dlatego, że ktoś im „każe”. Jest to smutne, ale dla tych ludzi jest to chyba też kwestia wygody.
Ja na przykład zawsze byłem niepokorny z definicji. Często robię umyślnie na odwrót, ale nieraz po prostu kalkuluje „za i przeciw” nierzadko mając inny pomysł na dany problem. Może w przyszłości to zaprocentuje, jednak na razie – Bóg mi świadkiem – jak koniowi pod górkę.
Warto chyba sobie jednak uzmysłowić, że każde muszę trzeba przemyśleć.
Kiedyś ojciec, z wykształcenia filozof podał mi najgenialniejszą definicję słowa „musieć”. Musieć to jest chcieć i móc. Warto pamiętać o tym „chcieć”.
Czolem ;]
Mysle ze takie 'musze zrobic to…’, 'musze zrobic tamto…’ jest bardzo wygodnym sposobem samousprawiedliwienia i usprawiedliwiania sie w ogole.Np. przy odmowie, kiedy po prostu nie mamy na cos ochoty”
– „Idziesz z nami na piwo?”
-„Nie mogę, bo muszę ” ;]
Latwiej powiedziec 'musze’ niz 'nie’ ;]
'Musze’ kojarzy sie z tym ze jest ktos\cos\stan rzeczy ktory nam nakazuje cos zrobic, i nie mozliwosci wyboru, a skoro nie mamy wyboru nie bedziemy ponosic konsekwencji naszych wyborow(co jest bzdurą oczywiscie;).
Chyba najwazniejsza rzecz, ktora wynioslem z ksiazki Coveya to wlasnie wywalenie z czynnego slownika slowa 'musze’ i zastapienie go 'chce’, 'mam ochote’ 'zamierzam’ itd.;] Brzmi moze troche jak amerykanski korpobelkot ale w moim przypadku zmienilo troche moj sposob patrzenia na swiat i na to, co 'musze’ ;] Polecam kazdemu eksperyment polegajacy na takiej zamianie ;]
Jeszcze apropo konsekwencji wyborow innych niz to co ktos nam mowi ze 'musimy’ – w wiekszosci przypadkow nie sa nawet w polowie tak straszne jak nam sie wydaje ;]
Pozdrawiam
Michal Hubicki
Wywalilo mi slowo w moim 'przykladzie’ ;] Mialo byc tak:
– “Idziesz z nami na piwo?”
-”Nie mogę, bo muszę i-tutaj-powod” ;]
Ziemowit
Robiąc coś „z definicji” na odwrót też jesteś niewolnikiem czyjejś woli. Chodzi o to, aby podejmować decyzje kierując się własnym rozumem (wliczając w to decyzję zastosowania rady innego człowieka)
Możesz wytłumaczyć na czym polega genialność definicji Twojego ojca?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@Alex: Już chciałem się „przyczepić”, że przecież – oprócz śmierci – musimy także oddychać i jeść, ale to nie prawda. Możemy z tego zrezygnować i wtedy spotka nas to, co nieuniknione – dokładnie o tym jest Twój tekst. Dopadną nas po prostu konsekwencje naszego zaniechania.
@Ziemowit R.: Moim dzieciom dawno temu pokazałem, jak przegrywają, bezmyślnie robiąc coś „na odwrót” lub „na złość” i mam nadzieję, że się tego oduczyły. To po prostu jest bez sensu. To postępowanie, które świetnie opisuje powiedzenie: „Na złość babci, niech mi uszy zmarzną”.
W słowie „musieć” nie dostrzegam elementów „chcieć”. Dla mnie słowo „musieć” raczej sugeruje, że ktoś nie chce, lecz czuje zewnętrzną presję do określonego zachowania lub działania. Często też nie czuje się na siłach, żeby to zrobić, więc i pierwiastek „móc” wydaje mi się wątpliwy. No ale nie jestem filozofem i być może czegoś tu nie rozumiem.
TesTeq
Napisałeś „lecz czuje zewnętrzną presję do określonego zachowania lub działania.”
Właśnie o to chodzi, że wielu ludzi robi sobie też wewnętrzną presję mylnie biorąc ją za obiektywną konieczność
Pozdrawiam
Alex
Witam,
Szybkie przemyślenie sytuacji … „muszę” jest wypadkową tego ze czegoś „chce” lub ktoś przekona mnie do danego pomysłu/rzeczy … takie jest moje podejscie ;)
„Nic nie musisz/musze … chyba, ze chcesz” ;>
Pozdrawiam
[LocK]
Witam :)
ja na co dzień staram się zmienić swoje podejście i usunąć to wszędobylskie „muszę”/”nie muszę” na „chcę” lub „nie chcę”. Bo ta ja mam decydować czy coś zrobię lub nie a nie jakieś czynniki zewnętrzne [oczywiście oprócz wspomnianej w temacie śmierci], aczkolwiek nie jest to wcale takie łatwe.
Pozdrawiam :)
Paweł
Kilka lat temu zastanawiałem się nad „muszę” i wtedy również doszedłem, do wniosku, że muszę tylko umrzeć – i każdy tą jedną rzecz musi. Z biegiem czasu rozszerzyłem to jeszcze o 2 „musze” dla człowieka:
– człowiek musi się urodzić (przy warunku, że człowiekiem jest się wtedy, gdy się urodzi),
– człowiek musi coś przeżyć (te kilka sekund, własną śmierć – bynajmniej po niej się nie żyje :)
Reszta jest opcjonalna – czyli to co chcę lub to co powinienem. Powinność może wynikać z podpisanej umowy, z dania jakiegoś zobowiązania. Co prawda nie musimy tego robić, lecz ze względu na jakieś konsekwencje lepiej dla nas byłoby to coś zrobić, np. płacić podatki, przestrzegać prawa, szanować innych itp. :)
Też jestem zdania, że warto o tym „naszym muszeniu” pamiętać i zmienić swoje postępowanie na to co chcemy (i co czasem powinniśmy).
Pozdrawiam,
Przyjemnej majówki życzę,
Orest
Często spotykamy się z komentarzami typu „Musisz ..”. Warto zwrócić uwagę na to, że nadawca komunikatu używając w wypowiedzi słowa „musieć”, w większości wypadków nie zdaje sobie sprawy z tego, że to o czym stara się nam powiedzieć może być odbierane jako próba wskazania nam „jedynej słusznej drogi”, a nie jak to zazwyczaj bywa w pierwotnym zamiarze, „wskazania jednej z wielu opcji”.
W momencie kiedy zdarza mi się zetknąć z komentarzami dotyczącymi moich działań, staram się nie traktować ich jako „prawdy absolutnej”. Sposobów na rozwiązanie pewnych spraw jest tyle, ilu doradców. Sęk w tym, aby odfiltrować tych najbardziej kompetentnych w danej dziedzinie i przeanalizować ich wskazówki …….ostateczna decyzja należy do nas .
Pozdrawiam Kamil
> Jak wygląda to u Was? Są rzeczy, które naprawdę “musicie” robić?
Musze chodzic do ubikacji lub miejsca zastepujace ja :-)
Swietny post. Z reguly gdy ktos mowi mi, ze cos musze ja odpowiadam „musi to na Rusi”, nawet nie patrzac na autorytet (np. nauczyciel) w tym momencie wiekszosc osob przypatrujacych sie sytuacji uwaza ze jestem „swirem” co w wiekszosci przypadkow mnie nie rusza, a tylko mnie upewnie za staram sie nie lapac w „szablony” jakie przygotowuje nam zycie.
„Musi to na Rusi”
Pozdrawiam serdecznie,
Kamil
Drogi Aleksie,
„Robiąc coś “z definicji” na odwrót też jesteś niewolnikiem czyjejś woli. Chodzi o to, aby podejmować decyzje kierując się własnym rozumem (wliczając w to decyzję zastosowania rady innego człowieka)”
Zdaję sobie sprawę z tego, co więcej staram się zwalczać zapędy, podpowiadające mi robienie wszystkiego na przekór. Jest to pewna moja wada, której jestem świadom. Gdybym sobie tego na czas nie uświadomił, zapewne, nie byłbym już studentem.
„Możesz wytłumaczyć na czym polega genialność definicji Twojego ojca?”
Na tym, że słowo musieć jest zależne od tego czy chcę zrobić daną czynność. Na przykład, dzisiaj mam do odrobienia protokół na Pracownię Fizyczną. Z jednej strony kiedy o tym myślę dopada mnie straszny leń, z drugiej strony, zdawszy sobie sprawę z konsekwencji jego nie zrobienia, mimo wszystko – choć wbrew sobie – CHCĘ zrobić go odrobić żeby sprawa się nie ciągnęła za mną dłużej. Skoro, mogę go zrobić i – nawet na przekór swojemu lenistwu – chcę go zrobić, to de facto muszę to zrobić.
Może nie jestem mistrzem tłumaczenia, ale odnosi się to twojego postu – jeśli coś muszę zrobić, a bardzo nie chcę, to tego i tak nie zrobię, czyli nie muszę. Ewentualne negatywne konsekwencje mogą mnie jednak do tego zachęcić. Wszystko tak naprawdę kręci się wokół mojej woli i mojej decyzji.
TesTeq napisałeś:
“lecz czuje zewnętrzną presję do określonego zachowania lub działania.”
Ta zewnętrzna presja ZACHĘCA Cię do określonego działania – nawet wbrew sobie.
Kamil napisałeś:
„Musze chodzić do ubikacji lub miejsca zastepujace ja”
Nie musisz, choć konsekwencje nie będą przyjemne.
Witam:)
Moja zamiana „musieć” na „chcę” jakoś tak równoległe przebiegła z „nie umiem/nie potrafię” na „mam za mało informacji”. Już nawet nie pamiętam kiedy i jak to się podziało, tzn gdzie dojrzałam ten impuls do zmiany. Na pewno na studiach psychologicznych tego nie uczą! To drugie jest szczególnie pomocne, ponieważ mam takie chwile, gdzie zabieram się za coś zupełnie nowego, jeszcze nie mam zielonego pojęcia z czym to się je, nie widzę całości, a co dopiero mówić o tworzeniu na tej wiedzy coś swojego i wtedy właśnie przychodziło to sławetne „jednak nie umiem”:(. Na ten moment w podobnych chwilach demotywacji powtarzam sobie „Olcia, masz za mało inf., a przecież nie od razu Rzym zbudowali. Co jeszcze potrzebujesz wiedzieć?”
Pozdrawiam ciepło chcących chcieć:)
Aleksandra
Ziemowit:
Taka sytuacja w której jesteś, to zwykła „powinność”. Nie musisz tego robić, ale (jak sam zauważyłeś) ze wględu na konsekwencje wolisz to zrobić. Jesteś studentem, więc masz zobowiązania w stosunku do uczelni… możesz zrezygnować i wtedy nie będzie żadnych powinności.
Twoje podejście to takie przymuszanie siebie. Cieszę się, że obecnie czuję swobodę i prawie całkowity brak zobowiązań :)
Uczę się tego co chcę i w ilościach jakich chcę – nikt nie będzie sprawdzał, czy wiem to, co ten ktoś chciał, abym wiedział a czego ja nie akceptuję i z czym się nie zgadzam. To bardzo duża zaleta „nic nie muszenia” :)
Pozdrawiam,
Orest
Widze wokolo ze „chciec” bardzo czesto przechodzi w chciejstwo. Jak sobie z tym radzicie?
Kamil:
Po naszej korespondencji słowo „chciejstwo” interpretuję jako stan, gdy mówimy, że coś chcemy lecz gdy mamy się zabrać do pracy to mówimy: „zrobię to jutro” albo „kiedy indziej”. Czyli gdy coś chcemy, lecz nie na tyle aby się zabrać do pracy.
To ma związek z kiepską pamięcią człowieka :) Odważna teza, więc już tłumaczę.
Nasze „chcenie” wynika z chęci zaspokojenia jakiejś potrzeby. Mamy potrzebę posiadania pieniędzy, potrzebę uznania, szacunku, bliskości, seksu itp. i gdy coś planujemy, to zazwyczaj widzimy obraz siebie, gdy te potrzeby zostają spełnione. Idziemy do pracy, aby zarobić pieniądze i odrazu widzimy siebie z wypłatą w ręce. Gdy spodoba nam się jakaś osoba, to chcemy zaspokoić potrzebę bliskości, uznania, seksu i wtedy zabiegamy o tę osobę. Bardzo często bywa tak, że zapominamy o potrzebie jaką chcieliśmy zaspokoić i przestaje nam się „chcieć”. Rzadziej bywa tak, że okazuje się, że dana rzecz, sytuacja nie zaspokaja naszych potrzeb.
Sposób na „chciejstwo” jest więc dość proste i większość z nas podświadomie czuje jaki, lecz z wykonaniem jest trudniej. Można zapisać sobie te potrzeby na kartce, obraz siebie w przyszłości gdy te potrzeby spełnimy. To nam będzie przypominać o naszych potrzebach, które staramy się zaspokoić i będzie nas motywować do działania. ( u mnie działa :)
PS: Gdy zaspokoimy jedne potrzeby to nie musimy wymyślać sobie innych. Człowiek jest tak ciekawie skonstruowany, że po zaspokojeniu jednych odczuwa inne potrzeby. To sprawka Maslova (piramida potrzeb Maslova) i chwała mu za to ;)
Pozdrawiam,
Orest
Orest napisałeś,
„Twoje podejście to takie przymuszanie siebie. Cieszę się, że obecnie czuję swobodę i prawie całkowity brak zobowiązań :)”
Pogratulować tylko twojego obecnego stanu. W moim przypadku chce skończyć tą uczelnię, bo wiem, że bez tego nie zmusze się do opanowania, jakże ciekawej mechaniki kwantowej. To był w pełni świadomy wybór. Studia dobrałem pod kątem chęci zdobycia jakiejś wiedzy, ale nie zamierzam się tym zajmować przez całe życie. Po prostu chce się nauczyć czegoś o wszechświecie, po drodze musze pokonać pracownie fizyczne i dlatego CHCE je w końcu zrobić :]
Jeśli chodzi o inne zainteresowania, jak np. projektowanie i wdrażanie aplikacji webowych, to tego się uczę sam w domu w wolnych chwilach, podobnie jak ty.
Ziemowit:
Dziękuję za wyjaśnienie. Jest to jednak lepsza sytuacja niż wcześniej podejrzewałem. Na celowniku jest „opanowanie ciekawej mechaniki kwantowej”. Traktując wyboje po drodze jako element tej drogi łatwiej dojechać do celu.
Ja prawie dwa lata temu podjąłem drugi kierunek „aby walczyć z lenistwem”. Po ponad roku okazało się, że to kiepski sposób, choć niejednokrotnie wiedza, którą otrzymywałem, była ciekawa. Dziś motywacją są własne cele i potrzeby jakie mam i jakie chcę zaspokoić – w ich realizacji/zaspokojeniu pomoże mi zdobyta wiedza na własną rękę. W dłuższej perspektywie to lepszy sposób na szczęśliwe życie :)
PS: Zaczynasz dopiero studiowanie czy już kończysz?
Orest
Do listy słów, które warto zamienić na coś innego dodam „spróbuję”, ponieważ zakłada ono niepowodzenie i/lub brak wiary w robienie czegoś. Olu, kupuję Twoje “mam za mało informacji”. ;-)
Orest, spytałeś
„PS: Zaczynasz dopiero studiowanie czy już kończysz?”
Drugi rok astronomii. Mechanika kwantowa jest jednym z kilku przykładów wiedzy, którą chcę posiąść.
Ola, Moiz:
„Mam za mało informacji” – hmm… niektórzy mogą się przyczepić do tego terminu.
Piszesz Ola: „[…] Co jeszcze potrzebujesz wiedzieć?” – dobrze zauważyłaś, że potrzebujesz zdobyć odpowiednią wiedzę. Wiedza to przetworzone informacje. Wiedza jest gotowa do użytku – informacje nie.
W dobie internetu mamy niesamowity dostęp do informacji. Gorzej jest, ile z tych informacji staje się wiedzą – naszą wiedzą.
Ziemowit:
Ciekawy kierunek. Po porzuceniu studiów naszła mnie refleksja, że na studiach ciężko nauczyć się tego, co jest przedmiotem naszych studiów. Myslę, że najciekawsza i najprzydatniejsza wiedza, to ta, którą przyswajami sami z własnej woli :)
Mam nadzieję, że otrzymasz rzetelną wiedzę na tych studiach i tego Tobie życzę :)
Pozdrawiam,
Orest
Zauważyłem to już jakiś czas temu.
I każdemu, z kim rozmawiam na ten temat, i przedstawiam tę rację, pół-żartem, pół-serio, reaguje mniejszym lub większym uśmiechem.
Jest jednak inna rzecz warta zauważenia.
Defacto, jeśli się ktoś nad tym zastanowi i wyciągnie niepoprawne wnioski, to może to prowadzić do ruiny życiowej poprzez lenistwo które będzie usprawiedliwione „nie muszę”. Prawda jest taka, że wiele ludzi gdy sobie nie powie „muszę”, to nie zrobi, a w zamian chociażby siądzie przed PC i będzie czytać blogi bez większego celu.
„mam za mało informacji” – to stwierdzenie jest ciekawe :)
„Myslę, że najciekawsza i najprzydatniejsza wiedza, to ta, którą przyswajami sami z własnej woli”
Śmiałbym twierdzić, że w tym przypadku jest ciut inaczej. Do niektórych rzeczy trudno się przemóc, na niektóre nie wpadniesz, jeśli ktoś Ci czegoś nie podpowie. Nieraz dwie godziny przed egzaminem da Ci więcej wiedzy niż 3 dni zakuwania :)
Jeśli jednak idzie o np. informatykę czy inne kierunki bardziej praktyczne, to jestem podobnego zdania co ty. Nic nie zastąpi doświadczeń zdobytych z pasją.
Ziemowit R. pisze: „Do niektórych rzeczy trudno się przemóc, na niektóre nie wpadniesz, jeśli ktoś Ci czegoś nie podpowie. Nieraz dwie godziny przed egzaminem da Ci więcej wiedzy niż 3 dni zakuwania”
Czy to, czego się uczysz, jest w takim razie naprawdę Twoją pasją, skoro piszesz, że „do niektórych rzeczy trudno się przemóc” i „zakuwasz przed egzaminem”?
Wiem do czego zmierzasz, ale nie do końca tak jest. Jak świat światem, na kierunkach ścisłych pierwsze dwa lata to zanudzanie studenta analizą matematyczną, męczenie laborkami itp. Wszystko po to, żeby potem mógł swobodnie opanować resztę materiału. Nie wszystko to mi się podoba, jednak, bez tego nie ma co się zagłębiać dalej – w to co już jest ciekawe.
Ziemowit
Piszesz: „Jak świat światem, na kierunkach ścisłych pierwsze dwa lata to zanudzanie studenta”
Na podstawie jak szerokich, międzynarodowych doświadczeń wypowiadasz taką opinię?
Pozdrawiam
Alex
Doświadczenia znajomych z Polski, Włoch, Francji. Oczywiście może zapędziłem się trochę, z tym światem, ale niestety na uczelni, którą podjąłem tak jest. Na wielu innych z tego co się orientuję też. Ostatnio rozmawiałem ze znajomym doktorantem, który w zasadzie potwierdził tą teorię – o mało co nie zrezygnował po pierwszym roku, dziś, jest szczęśliwym naukowcem. Studia traktuję jako cel, to co jest po drodze jako pewne utrudnienia.
Innymi słowy, chcę studiować, ale żeby to kontynuować, muszę przemóc się, co do niektórych (nie wszystkich) przedmiotów.
Napisałem długą odpowiedź, ale nie zastosowałem się do rady kopiowania go do schowka przed wysyłką, więc będzie krócej tym razem ;-)
„Śmiałbym twierdzić, że w tym przypadku jest ciut inaczej. Do niektórych rzeczy trudno się przemóc, na niektóre nie wpadniesz, jeśli ktoś Ci czegoś nie podpowie. Nieraz dwie godziny przed egzaminem da Ci więcej wiedzy niż 3 dni zakuwania” – prawda, wiem z autopsji. ;)
„Jeśli jednak idzie o np. informatykę czy inne kierunki bardziej praktyczne, (…) nic nie zastąpi doświadczeń zdobytych z pasją.” – nieprawda, jeśli interesujesz się modelowaniem, a nie lubisz programować, to co z Ciebie za informatyk?
PS. informatyka to też w całkiem sporej części teoria ;-)
„Wiem do czego zmierzasz, ale nie do końca tak jest. Jak świat światem, na kierunkach ścisłych pierwsze dwa lata to zanudzanie studenta analizą matematyczną, męczenie laborkami itp. Wszystko po to, żeby potem mógł swobodnie opanować resztę materiału. Nie wszystko to mi się podoba, jednak, bez tego nie ma co się zagłębiać dalej – w to co już jest ciekawe. ” – doskonale, że to zauważyłeś. Bez tego nie ma co się zagłębiać dalej. Tak na prawdę nie będziesz w stanie zrozumieć niczego ciekawszego z informatyki bez posiadania ugruntowanego (przynajmniej w 'jakiś-tam’ sposób) aparatu matematycznego. Teoria sterowania i decyzji – wydaje się być przedmiotem ciekawym. Nie masz możliwości jednak jego poznania bez posiadania wspomnianej wiedzy z równań różniczkowych czy analizy matematycznej.
Ja miałem (mam) studia nieco bardziej rozszerzone niż standardowa informatyka – o matematykę na przykład. I ta wiedza się przydaje. Jakieś dwa tygodnie temu trafiłem gdzieś w sieci na zadanie informatyczne do zaimplementowania, i kilkanaście osób się gwoździło „jak to zrobić”. Przeczytałem, pomyślałem – wystarczyło wprowadzić elementy teorii miary, a także analizy funkcjonalnej, i uzyskowiało się znaczne uproszczenie całego zadania.
'męczenie laborkami’ – przecież to jest właśnie najbardziej praktyczna rzecz (poza projektami)?! :P
Paweł
Puexam:
Jeśli ktoś zaspokaja swoje potrzeby poprzez czytanie tylko blogów, to wszystko w porządku. Inaczej, gdy ktoś ma inne potrzeby a nie chce ich realizować, bo jest „to za trudne”. Takim życzę powodzenia :)
Masz, rację że w 3 dni przed egzaminem większość studentów nauczy się więcej niż przez cały semestr. Wynika to z nic nie robienia w ciągu semestrów. Ja studiując uczyłem się i robiłem więcej w czasie semestru a na sesji to miałem wakacje – nawet jak miałem egzaminy (całkiem inaczej niż większość kolegów i koleżanek studentów).
Ziemowit:
Zauwarz, że napisałem „najciekawsza i najprzydatniejsza wiedza”. Jak samemu coś się zgłębia, z własnej woli (nie wyklucza to pomocy, tłumaczeń innej osoby) to ta wiedza zostaje na dłużej i ona wtedy jest najprzydatniejsza. Najciekawsza, bo nikt nas nie przymusza do jej zdobywania.
Doskonale rozumię to, że są przedmioty czy też pewne dziedziny, które należy zgłębić przed przystąpieniem do dalszego przyswajania wiedzy. Nieszczęściem polskich uczelni (z opowiadań i z własnego doświadczenia) jest to, że często studentom przekazuje się wiedzę, która jest niepotrzebna aby zgłębiać ciekawsze dziedziny. Po dwóch latach, kilku takich przedmiotach wielu studentów po studiach dochodzi do przekonania, że to nie jest to czego chcieli. Zabija się w nich pasję zgłębiania „swojej dziedziny”. Więc jeśli się przymuszasz, to, przepraszam, ale źle to widzę na przyszłość.
Inną rzeczą jest to, że wielu studentów nie studiuje tego, co by chciało lub podjęło studia, bo w 2010 będzie brakowało iluś tysięcy informatyków. Ci to po otrzymaniu dyplomu jadą na zmywak, bo jak mogą być np. informatykami, jak nie mają pojęcia o komputerach – niestety, znam takich wielu.
Pozdrawiam,
Orest
Orest,
doskonale Cię rozumiem, ale nie mogę rzucić studiów ponieważ irytuje mnie 30% przedmiotów. Gdyby ta liczba sięgała powiedzmy 90%, to bym przemyslał :) Chciałem to jeszcze wyjaśnić, bo gdzieś tutaj leży problem braku zrozumienia obu stron.
Co więcej od 4 roku, życia a więc jakieś 17 lat, pasjonują mnie komputery – umiem naprawdę wiele i tą wiedzę rozwijam na własną rękę.
Witajcie!
Puexam
„Tak na prawdę nie będziesz w stanie zrozumieć niczego ciekawszego z informatyki bez posiadania ugruntowanego (przynajmniej w ‘jakiś-tam’ sposób) aparatu matematycznego. Teoria sterowania i decyzji – wydaje się być przedmiotem ciekawym. Nie masz możliwości jednak jego poznania bez posiadania wspomnianej wiedzy z równań różniczkowych czy analizy matematycznej.”
To się z grubsza zgadza. Jednak nie musi być przekazywane tak, jak jest zazwyczaj, czyli wyodrębnione przedmioty teoretyczne na początku studiów. Zamiast „zanudzać” przez 2 lata można zrobić to efektywniej, rozważając fragment teorii potrzebny w danym zastosowaniu. Tylko ten drugi sposób jest trudniejszy w realizacji i chyba dlatego rzadko stosowany.
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Wracając do tematu – poza przykładowym zdaniem przytoczonym przez Alexa pozostałe są nielogiczne. „Musisz iść na na studia”, musisz to, musisz tamto – bzdura. Nic nie musisz! Człowiek po to ma takie fajne narzędzie między uszami, żeby z niego korzystać a nie dać się wodzić za nos. Jednak jest to dobre retorycznie narzędzie do wywierania wpływu.
Ziemowit:
Ja nie oceniam Twojego wyboru – staram się zrozumieć tylko jakimi kryteriami kierujesz sie przy swoim wyborze. Mnie cieszy fakt, że jesteś przekonany o takim a nie innym wyborze :)
Minęły czasy, gdy „inny” wybór od mojego był „złym” wyborem :)
Tomasz:
Mam podobne odczucia :)
Pozdrawiam,
Orest
Tomek:
„Zamiast “zanudzać” przez 2 lata można zrobić to efektywniej, rozważając fragment teorii potrzebny w danym zastosowaniu.”
Myślę, że tu dochodzimy do pytania o istotę studiów jako takich. Czego od studiów oczekujesz: wiedzy konkretnej i ukierunkowanej tylko w pewien dział nauki, czy też oprócz tego wiedzy, na której zbudowane jest to, na czym pracujesz?
Wydaje mi się, że tutaj właśnie jest różnica między „szkołą policealną” – przyuczeniem do zawodu, a „studiami”.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu cała teoria liczb była czymś czego nikt poza matematykami nie używał, poprzez kompletny brak praktycznego zastosowania. Dziś bodaj każdy użytkownik internetu w mniejszym lub większym stopniu ze zdobyczy tych – wtedy stricte teoretycznych – zdobyczy matematyki korzysta chociażby przy szyfrowaniu informacji. W zasadzie nie wiadomo jak się rozwój komputerów potoczy – ale pewne jest jedno – na pewno będzie miał on coś wspólnego z matematyką.
Podobnie przy współpracy informatyka z kimkolwiek z jakiejkolwiek innej dziedziny. Tutaj jedynym wspólnym językiem jest matematyka.
„Tylko ten drugi sposób jest trudniejszy w realizacji i chyba dlatego rzadko stosowany.”
Wiesz co, czy trudniejszy w realizacji przez jednego prowadzącego – myślę, że mój wykładowca od wyżej wspomnianej teorii sterowania i decyzji nie miałby nic przeciwko przeprowadzeniu wykładu na temat równań różniczkowych. Podobnie jej znajomy przy okazji metod optymalizacji. Podobnie ich kolega przy teorii sygnałów. I tak dalej… Defacto nim doszliby do tego, o czym mają mówić, semestr dawno by się skończył, a studenci mieliby ten sam materiał wyłożony kilka razy w semestrze, przez ludzi, którzy w dodatku zajmują się czymś innym niż matematyka.
Przy rozmowie z kimś innym w danym języku panuje pewna obustronna umowa – że komunikacja między nami zachodząca jest mniej więcej zrozumiała dla obu stron. Jeśli tak nie jest, zaczynają się workaroundy. I taki właśnie workaround zaproponowałeś.
Jakkolwiek, faktycznie, brakuje czasem wskazania połączenia między dwoma kursami, mimo że po ich odbyciu widać jasno że takie wystąpiło. Myślę, że to mogłoby nieco zmotywować studentów.
Swoją drogą – bardzo ciekawy temat, możnaby napisać o tym osobną notkę.
Żeby może bardziej podkreślić ten fakt, przybliżę się do przykładu na czasie.
Jutro będę prowadził wykład z rozpoznawania.
Część, o której będę mówił wymaga pewnych informacji, które zostały słuchaczom przedstawione na wcześniejszych kursach (takich jak Teoretyczne Podstawy Informatyki).
Ale czy ktokolwiek ucząc się o gramatykach regularnych prawostronnie mógł pomyśleć, że będzie to bodaj najlepsze narzędzie do formalizacji procesów rozpoznawania, o których będę jutro mówił? Że obrazy można przedstawić w postaci odpowiednio za pomocą wyrażeń regularnych i w ten sposób je rozpoznawać, znacznie upraszczając cały proces?
Oczywiście, na początku wykładu przewidziałem pięć minut na przypomnienie zagadnień gramatyk, automatów czy transdjuserów, ale po tym mogę mieć przekonanie że mam pewien wspólny język ze słuchaczami, że rozumieją o czym mówię i łapią materiał bez większego problemu, a nie wgapiają się w sigmę zastanawiając się czy jest to alfabet wejściowy czy mapowanie.
Puexam:
Ale czy ktokolwiek ucząc się o gramatykach regularnych prawostronnie mógł pomyśleć, że będzie to bodaj najlepsze narzędzie do formalizacji procesów rozpoznawania, o których będę jutro mówił?
Tutaj poruszyłeś chyba największym problem polskiego szkolnictwa – prawie żaden ze studentów nie ma nigdy pojęcia do czego wiedza (teoretyczna), którą ma przyswoić przyda mu się w przyszłości. Później mamy kilometry ściąg, kopiowanie prac, bo cały proces edukacji wielu osobom wydaje się bezcelowy. Braki spowodowane nie nauczeniem się wcześniejszego materiału nie pozwalają nauczyć się późniejszego – i to zaczyna się już od podstawówki.
Pozdrawiam,
Orest
(test HTML)
Orest:
Tego też i mi brakuje, i to też wcześniej napisałem:
„Jakkolwiek, faktycznie, brakuje czasem wskazania połączenia między dwoma kursami, mimo że po ich odbyciu widać jasno że takie wystąpiło. Myślę, że to mogłoby nieco zmotywować studentów.”
Przypomniały mi się pytania, jakie widnieją na ankietach które czasem są przeprowadzane przez politechnikę, a które wypełniają studenci:
„Czy wcześniej zdobyta wiedza (szkoła, inne wykłady) dała Ci dostateczne
podstawy do tych zajęć?”
„Czy wiedza zdobyta na kursie ułatwiła Ci studiowanie innych przedmiotów?”
„Czy wiedza zdobyta na kursie poszerzyła Twoje umiejętności?”
„Jak oceniasz powiązanie przedmiotu z ogólnym tokiem nauczania?”
I ocena w skali czterostopniowej.
Puexam
„Przy rozmowie z kimś innym w danym języku panuje pewna obustronna umowa – że komunikacja między nami zachodząca jest mniej więcej zrozumiała dla obu stron. Jeśli tak nie jest, zaczynają się workaroundy. I taki właśnie workaround zaproponowałeś.” – Czy to nie jest wniosek idący zbyt daleko???
Według mnie obecny „system” działa słabo, choć może wygląda dobrze na papierze – tak być nie musi. Co z tego, że dana teoria np. matemetyczna jest istotna, jak przekazywana jest w momencie, w którym uczeń ma małe szanse poczuć to i nabrać motywacji. I nie chodzi tutaj o różnicę między „przyuczeniem do zawodu, a “studiami”” a o poziom motywacji przed danym działaniem. Myślenie abstrakcyjne jest ważne, ale trzeba wiedzieć, kiedy go wprowadzić.
Pojawiła się myśl idąca we właściwym kierunku:
„brakuje czasem wskazania połączenia między dwoma kursami, mimo że po ich odbyciu widać jasno że takie wystąpiło”, ale dla mnie to za mało.
Tyle w tym wątku :)
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Alex:
Krótka i bardzo celna uwaga. Jedna z moich ulubionych. :-)
Niestety burzy ona fundament na jakim wielu ludzi zbudował sobie wizje społeczeństwa, świata i swojej osoby. Wielokrotnie po rozpoczęciu tego tematu i pokazaniu tego punktu widzenia odżegnywany byłem od czci i wiary. Przecież po przyjęciu do świadomości takiego argumentu trzeba wszystko zacząć od nowa. Niektórych to przeraża. Dlatego nie spodziewam się zbyt wiele, kiedy na ten temat z ludźmi rozmawiam. W szczególności nie podziewam się przyznania mi racji. Mam nadzieję, że to forum to odpowiednie miejsce do umieszczenia tak poruszającego tematu.
Jest jeszcze jeden aspekt który nie widać na pierwszy rzut oka. Na podobnej zasadzie funkcjonuje w naszej świadomości „nie można tego zrobić”. I potem słyszymy zdania typu: ” nie możesz rzucić pracy” „nie możesz wyjechać” „nie możesz zrezygnować” „nie możesz zacząć” „nie możesz skończyć”.
Do „nic nie muszę” proponuję dodać „mogę wszystko”.
Jak mawiał Św. Augustyn: Ama et fac quod vis.
Q.B.F.F.F.Q.S.
Marcunio
Marciunio:
Mi ponad pół roku temu mówili: „nie możesz rzucić studiów!”, „musisz skończyć studia!”… rzuciłem i tylko 3 osoby zapytały najwpierw „dlaczego?”, „jaki był powód?” po czym zaakceptowały to. Reszta „Po co! Dlaczego! Jak tak mogłeś!” – dziś uważam, że to jedna z lepszych decyzji jaką podjąłem i w ciągu ostatnich 6 miesięcy nauczyłem się o sobie i o innych więcej, niż kiedykolwiek wcześniej :)
Pozdrawiam,
Orest
PS: Przepraszam za „i” po „c” – gafa :)
Nie mam pewnosci, czy to bedzie w 100% na temat, ale wlasnie z watkiem dot. „muszenia” skojarzyla mi sie genialna w swojej prostocie dewiza naszego Bohatera Narodowego, Adama Malysza, ktory po prostu i zwyczajnie „koncentruje sie na oddaniu dwoch dobrych skokow”, a wygrywanie przychodzi mu niejako „przy okazji”… :)
Jaki widze tutaj zwiazek z tematem tego posta? Oprocz innych psychologicznych aspektow przedefiniowania celow, ktorego jakze skutecznie (czyli „z dobrym skutkiem”) dokonal p. Malysz przy pomocy trenerow i innych specjalistow, chodzi mi o rozroznienie pomiedzy „wewnatrz- ” i „zewnatrzsterownoscia” w dzialaniach p. Adama, co moze byc wskazowka takze dla naszych wlasnych poczynan (http://pl.wikipedia.org/wiki/Zewnątrzsterowność).
Mysle, ze w uwolnieniu sie od „musiec” moze pomoc wlasnie przestawienie wlasnego postrzegania swiata w taki sposob, w jaki postrzegaja go osoby „wewnatrzsterowne”, ktore z reguly nie pozwola sobie narzucic zewnetrznego punktu widzienia i nie beda skakac po to, zeby wygrac, zdobywac kolejna krysztalowa kule, pokonywac przeciwnikow itd. dlatego, bo tego oczekuje od nich prasa, narod i PZN. Duzo przyjemniej, oraz jak sie okazuje dalej oraz w lepszym stylu, skacze sie dla wlasnej satysfakcji z unoszenia sie w powietrzu przez kilka sekund i oddawania kolejnych „dwoch dobrych skokow”… :)
Mam takze wrazenie, ze jest to podejscie dajace wieksza szanse na zachowanie dobrego samopoczucia i zdrowia psychicznego. Kazdy z nas ma w swoim otoczeniu sporo osob, ktore maja wobec nas „oczekiwania”, ktore przekladaja sie nierzadko w „musiec”. Proba zrealizowania ich wszystkich ma raczej niewielkie szanse powodzenia, bo z reguly NIE SA TO RZECZY ZE SOBA SPOJNE. Dzialajac w ten sposob zapewne nikogo nie uszczesliwimy w wystarczajacym stopniu, a jednoczesnie z prawdopodobienstwem graniczacym z pewnoscia nie uszczesliwimy takze siebie.
W tym wszystkim martwi mnie tylko jedna rzecz. Nie zyjemy kazdy na wlasnej bezludnej wyspie, tylko jako czesc roznych „jednostek spolecznych” (np. rodzina, znajomi, praca itd.). Tak dlugo, jak 100% tego otoczenia nie bedzie mialo swiadomosci, zrozumienia i akceptacji dla powodow, dla ktorych robimy tylko te rzeczy, ktorych chcemy, a nie te, ktore sie w powszechnym rozumieniu „musi robic”, to moze sie skonczyc drastycznym pogorszeniem samopoczucia osob, na ktorych dobrym samopoczuciu nam z roznych powodow zalezy.* W efekcie, zostaniemy w najlepszym wypadku „egoistami”…
Pozdrawiam serdecznie,
Kuba
* Wiem, ze jest to zdanie zbyt wielokrotnie zlozone, ale nie wiedzialem, gdzie wstawic kropke… Jakby co, sluze wyjasnieniami. :)
Kuba:
Co do zdania wielokrotnie złożonego: masz rację. Alex w wielu momentach przypomina, że gdy się zmieniamy to naturalnym jest, że traci się część dawnych znajomych. Wynika to z takiego podejścia u ludzi: „Jak Cię poznałeś to byłeś inny!”, „Nie za takiego człowieka wychodziłam!” itp. Ludzie sami zapominają, że się zmieniają i nie dopuszczają myśli, że inni mogą się zmieniać.
Egoistami nie zostaniemy – zobacz ilu Czytelników tego bloga akceptuje inne wybory swoich znajomych :) Dziś na ten temat rozpisałem się w poście „Mam 24 lata, chcę być trenerem, co dalej?” :)
Pozdrawiam,
Orest
Tomasz:
Czy to nie jest wniosek idący zbyt daleko???
Wiesz co, przemyślałem to. I stwierdzam, że chyba nie.
A to, że system ten (jak każdy inny!) ma wady… nie sposób zaprzeczyć, ale powtarzam: to właśnie to o czym mówisz jest bardziej niemożliwe do wprowadzenia, z powodu który napisałem wyżej.
@ Orest Tabaka,
„…gdy się zmieniamy to naturalnym jest, że traci się część dawnych znajomych…”
Masz calkowita racje – z tym sobie jakos radze. Rownie naturalne i przy tym na dodatek nieuniknione jest np. „umieranie”, choc w moim przekonaniu to raczej nie jest nic przyjemnego ani dla osoby bezposrednio zainteresowanej, ani dla jej najblizszego otoczenia… :)
Rozumiem Twoje intencje i dziekuje Ci serdecznie za zapalenie „swiatelka optymizmu” nad moim ponurym wnioskiem o „postrzeganym egoizmie”. Co jednak, kiedy temat zaczyna dotykac osoby zdecydowanie blizsze niz „znajomi”?
To, ze tylu Czytelnikow Bloga akceptuje wybory innych jest w istocie czyms budujacym i bardzo mnie cieszy, ale z mojego „egoistycznego” punktu widzenia praktyczne spojrzenie na temat pokazuje, ze:
1\ na samopoczuciu pewnego waskiego grona osob, o ktorych pisalem, zalezy mi bez porownania bardziej niz na samopoczuciu Czytelnikow Bloga, z calym szacunkiem dla Wszystkich;
2\ moje dzialania, czy wewnetrzne zmiany nie maja nawet posredniego wplywu na zadnego z Czytelnikow Bloga, wiec (prawie) cokolwiek nie zrobie ze swoim zyciem jest rzeczywiscie dla nich proste do zaakceptowania, a dla mnie nie powoduje jakichkolwiek rozterek, bo nie ma szans, zebym tym komukolwiek zaszkodzil;
Oczywiscie mozna wiele rzeczy „zracjonalizowac” lub zastosowac typowy „denial” i w konsekwencji jakos sie z tym naturalnym zjawiskiem pogodzic. Pytanie tylko, czy nie jest to przypadkiem przyklad na to, ze jednak nie wszystko da sie „chciec”, a niektore rzeczy sie „musi”. I nie jest to tylko „umieranie”, bo skoro „chce X” to „musze zaakceptowac konsekwencje Y”. A co, jesli nie chce konsekwencji Y, a nadal chce X?
Pozdr,
Kuba
Kuba:
Zapewne te „bliższe” osoby niż znajomi to rodzina. Z rodziną jest ten problem, że jej się nie wybiera. Ciężko też próbować zmieniać rodzinę, dlatego chyba jedyne co można czasem zrobić to zaakceptować ich odmienność, nawet jeśli ta odmienność objawia się tym, że nierozumieją Twoich decyzji, nieakceptują ich, negują. Na polu rodzinnym nie mam szczególnych sukcesów. Fakt, że utrzymuję kontakt z bardzo małą częścią rodziny.
Rozumię Twój punkt widzenia jeśli chodzi o Czytelników blogu – to jest tak, że ważniejsze są osoby w realu, bo z nimi mamy największy kontakt. Co innego, jakby któryś z „internetowych znajomych” (czytelnik) byłby „rzeczywistym znajomym”… lecz tu nie będę tego rozwijał :)
Z tym „musze” zaakceptować konsekwencje Y gdy „chcę” X… hmm… Jeśli chcąc X jesteś wstanie zaakceptować konsekwencje Y to znaczy, że robisz to z własnego wyboru. Jeśli nie jesteś wstanie zaakceptować Y to nie otrzymasz X… dalej jakby nic nie musisz. Tutaj pytanie brzmi „czy tak bardzo chcę X, że jestem wstanie zaakceptować Y”. Odpowiedź „TAK” albo „NIE” – zmusić nikt Ciebie nie może.
Zmusić można samemu siebie, lecz to nie najlepszy pomysł na uszczęśliwianie siebie. Warto zrobić rachunek zysków i strat – czy warto walczyć o X, czy nie.
(to takie teoretyzowanie troche)
PS: Cieszę się, że mogłem i udało mi się zapalić „światełko” :)
Pozdrawiam,
Orest
Marcunio
Może nie trzeba wszystkiego zaczynać od nowa, ale rzeczywiście wprowadza to duże zmiany w naszym życiu, sam tego doświadczałem.
Kuba
Drastyczne pogorszenie samopoczucia osób trzecich (nawet tzw. bliskich) niewiele ma wspólnego z Tobą, bardziej z ich obrazem świata oraz zawiedzioną potrzebą (często nieuświadomioną) kontrolowania Ciebie.
Napisałeś: „A co, jesli nie chce konsekwencji Y, a nadal chce X?”
Tutaj potrzeba włączyć kreatywność, ona pozwala nam znaleźć całkiem nieoczekiwane rozwiązania podobnych dylematów.
Najprostszym rozwiązaniem jest zmiana systemu, w którym szukamy, lub dodanie dodatkowego wymiaru (np. pokrycie ze sobą wyciętych sylwetek obydwu dłoni jest niemożliwe, dopóki nie dodamy trzeciego wymiaru i nie dokonamy tam rotacji)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Jeżeli mamy konkretny plan działania i wiemy, jakie zadania są dla nas priorytetowe, wtedy dużo łatwiej poradzić sobie z takimi, które nie są „śmiertelnie ważne”.
Po wykonaniu tych najważniejszych, zwykle i tak nie mamy czasu (lub energii) na te drobne szczegóły, oraz zadania wpychane nam przez innych – więc wtedy problem rozwiązuje się sam.
Podsumowując: Najpierw planujmy i wykonujmy zadania o najwyższym priorytecie.
Podobna filozofia znajduje się w ZenToDone (i wielu innych materiałach).
Alex piszesz:
„Drastyczne pogorszenie samopoczucia osób trzecich (nawet tzw. bliskich) niewiele ma wspólnego z Tobą, bardziej z ich obrazem świata oraz zawiedzioną potrzebą (często nieuświadomioną) kontrolowania Ciebie. ”
Mógłbyś rozwinąć ten wątek ?
Jak radzić sobię z tą potrzebą kontroli przez tzw. bliskich ?
pozdrawiam, Artur
Artur:
Pytasz „jak radzić sobie z tą potrzebą kontroli przez tzw. bliskich?” Myślę, że najprostszy sposób, to nie dać im możliwości zaspokojenia tej potrzeby. Niezaspokajana potrzeba w końcu zanika, co prawda może to dziać się w wielkich męczarniach dla „bliskich”, lecz warto pamiętać:
„Zaspokajaj swoje wszystkie swoje potrzeby, lecz nie kosztem innych osób.”
(jedna z moich zasad)
Więc jeśli „bliscy” zaspokajają swoją potrzebę (tu: kontroli innych) naszym kosztem (niemożność robienia tego, co się chce) to muszą liczyć się z tym, że takie działanie ma krótkie nóżki.
U mnie odbyło się to tak, że odbierałem moim „bliskim” powoli kolejne obszary mojego życia, które oni kontrolowali. Jest ich jeszcze kilka, lecz wszystko idzie w dobrym kierunku :)
PS: Zajrzyj do serii postów: „Jak trwale zmieniać ludzi?” – siedem części.
Pozdrawiam,
Orest
Orest Tabaka pisze: „Niezaspokajana potrzeba w końcu zanika, co prawda może to dziać się w wielkich męczarniach dla 'bliskich'”
A jeżeli zadawanie męczarni bliskim jest dla Ciebie samego niedopuszczalne. Jeśli z jednej strony chcesz się wyzwolić spod kontroi nadopiekuńczej matki, ale z drugiej strony wiesz, że to wspaniała osoba, której celem życia jest słanie płatków róż u Twoich stóp? W wielu przypadkach potrzeba bardzo dużo taktu, żeby nie zniszczyć poczucia sensu życia innym ludziom – szczególnie tym najbliższym.
TesTeq:
W serii postów Alexa do których proponowałem zajrzeć jest ciekawy sposób jak oduczyć „zazdrosnego zachowania” naszej partnerki – poprzez nagradzanie pożądanych zachowań, a ignorowaniu tych niepożądanych.
Przy takim sposobie nie powinno być „męczarni”.
W niektórych wypadkach nie ma czasem możliwości zmiany bez „męczarni” – wybór pozostawiam Tobie, czy wolisz „Ty się męczyć całe życie” czy aby „ta druga bliska osoba pomęczyła się przez chwilę (pewien czas)”.
(przy takim dylemacie wybieram egoizm) :)
Pozdrawiam,
Orest
TesTeq:
Dodam, że sytuacja, o której rozmawiamy to jak „przenoszona ciąża” (że posłużę się porównaniem Alexa). To nie jest ani zdrowe dla dziecka ani dla matki. Można ją przedłużać, lecz to skończy się albo śmiercią obojga albo bolesnym porodem. Co prawda można podawać środki przeciwbólowe, włącznie z narkozą. Zawsze jednak poza bólem fizycznym (który można uśmierzyć) zostanie ból psychiczny, bo „ja bym sobie jeszcze ponosiła tę ciążę”, „ja bym sobie jeszcze pobyła w ciąży”.
Co do płatków róż i słania nim mojej drogi – to jest egoizm matki, bo ona nie rozpatruje w kategoriach „abyś synku miał dobrze w życiu tak jak tego chcesz” tylko w kategoriach „mój synek musi mieć dobrze w życiu tak jak ja chcę”.
W starciu „egoizm bliskiej osoby” – „mój egoizm” zawsze wygra „mój egoizm” :)
O egoizmie Alex pisał w poście „Czy jesteśmy egoistami?” – warto do niego zajrzeć.
Pozdrawiam,
Orest
Orest Tabaka pisze: „W starciu 'egoizm bliskiej osoby’ – 'mój egoizm’ zawsze wygra 'mój egoizm’ :-) „
Na końcu tego zdania umieściłeś emotikon :-) , więc nie jestem pewien, na ile poważnie traktujesz to stwierdzenie. Jeśli poważnie, bezkompromisowo i konsekwentnie, to bardzo się różnimy. Są okoliczności, w których mój egoizm przegrywa i w dodatku odczuwam z tego powodu satysfakcję – bynajmniej nie masochistyczną.
TesTeq:
Odpowiem wykorzystując Twoje słowa:
Gdy istnieje możliwość kompromisu, to chętnie korzystam, jeśli nie to konsekwetnie staram sie, aby wygrał „mój egoizm”.
Co do poważności to traktuję to poważnie z uśmiechem. „Mój egoizm” nie wygrywa dlatego, aby wygrać. Wygrywa dlatego, że nagrodą jest szczęście moje i mojego otoczenia (z którym podzielę się moim szczęściem).
Nie dopuszczam takiej możliwości, aby jedna (egoistyczna w tym negatywnym znaczeniu) osoba blokowała szczęście moje i innych (większej grupy).
Co do naszej różnicy, to nic w tym złego. Każdy z nas ma prawo do własnych poglądów – ja znam Twój pogląd na tę sprawę, Ty znasz teraz mój.
Przypominam sobie ciekawe słowa, z jednego filmu:
„Tylko ten, który jest inny, daje nam pełne spojrzenie w siebie.”
Dziękuję za dialog – dzięki temu bardziej zastanowiłem się nad swoim stanowiskiem w tej kwestii :)
Pozdrawiam serdecznie,
Orest
Puexam:
“Przy rozmowie z kimś innym w danym języku panuje pewna obustronna umowa – że komunikacja między nami zachodząca jest mniej więcej zrozumiała dla obu stron. Jeśli tak nie jest, zaczynają się workaroundy. I taki właśnie workaround zaproponowałeś.”
Odczuwam lekki niedosyt, że osoba zajmująca się aktywnie edukacją tak szybko ucina rozważania o problemach systemu. Mam wrażenie, że na wszystkich poziomach (nie tylko na studiach) cały system edukacji w Polsce to „workaround” do wspomnianej komunikacji ze zrozumieniem. Nie rozwiążemy tego jednym pomysłem a ewentualną kontynuację rozważań możemy przeprowadzić w innym wątku.
Dalej do wszystkich,
jakie macie sposoby na przedstawianie dzieciom obowiązku edukacji początkowej i
wytrwałości w przechodzeniu przez demotywujący system?
Z dziećmi jest większy problem, bo same nie uświadomią sobie potrzeby nauczenia się tego, co dorośli uważają za potrzebne w przyszłości. Nawet jak zrozumieją i poprą argumentację, to szybko o tym zapominają. Może dlatego, że ma to mały wpływ na ich bieżące, beztroskie życie? W moim przypadku pobudzanie zainteresowań i motywacji działa krótkofalowo, przegrywając często z łatwą rozrywką typu gry komputerowe czy filmy. Do tego dochodzi destrukcyjny wpływ niektórych rówieśników. Jak przeprogramować nastawienie z „muszę” na „chcę”?
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Artur
Na temat tzw. osób bliskich chcę napisać cały post, z tym że będzie on szalenie kontrowersyjny, więc potrzebuję więcej czasu na przemyślenie każdego zdania :-)
Tomasz
Zapytałeś: „jakie macie sposoby na przedstawianie dzieciom obowiązku edukacji początkowej i wytrwałości w przechodzeniu przez demotywujący system?”
Jeśli chodzi o mnie, to muszę tutaj spasować, bo mam za mało osobistych doświadczeń.
Jedyną ogólną wskazówką jest rada, aby być przykładem i idolem dla własnych dzieci, wtedy będą wiele twoich postaw i zachowań kopiować niemal bezwiednie.
Kiedyś żyłem z kobietą mającą 10 letnią córkę, która po mniej więcej roku wspólnego mieszkania przyszła do mnie z taką wypowiedzią „Alex, ja się bardzo martwię, że jak dorosnę to będę musiała żyć tak jak większość ludzi wokół nas a nie tak jak wy.” Wtedy było prostym danie jej zalecenia „ucz się, czytaj i zachowuj tak jak my, a będziesz miała sporą szansę, że będziesz żyła jeszcze lepiej.” Zalecenie okazało się skuteczne :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witajcie
Wszystkie Wasze komentarze są interesujące, z których można wyciągnąć wiele ciekawych wniosków, nie mniej oto moich kilka zdań.
Gdy pierwszy raz przeczytałam tytuł wpisu przeraziłam się nieco :)
Miałam okazję brać czynny udział w dwóch sytuacjach, których do końca nie mogę zrozumieć, a z powodu których miałam zniszczony humor. Może zechcecie wskazać mi gdzie popełniłam błąd i czy dobrze zareagowałam. Mam swoje zdanie, ale chcę uslyszeć Wasze.
Pierwsza sytuacja. Kilka dni temu wybrałam się z dobrymi koleżankami do pewnej karczmy w Karpaczu. Zamówiłyśmy alkohole. Miła atmosfera. W pewnym momencie znajome zaproponowały mi, że postawią mi drinka. Kelnerka przyniosła, wypiłam. Minęło trochę czasu i miałyśmy płacić. Jedna z nich patrząc na rachunek stwierdziła: Wyszło tyle i tyle, Ty brałaś to, to i to (w tym ten drink)… W tym momencie szczęka mi opadła. Zwróciłam jej prosto z mostu uwagę, że ja tego nie zamawiałam. I nie będę płacić. Ona zignorowała tę uwagę powiedzianą nieco ze zdziwieniem i oburzeniem i zapłaciłyśmy tak jak one zadecydowały. Druga nic nie zareagowała.
Myślę, że nie musiałam zapłacić.
Druga sytuacja. Po tym „incydencie” tj. następnego dnia miałyśmy spokojnie wyspać się, wstać i zrealizować to, co wcześniej zaplanowałyśmy. Koleżanki z góry założyły, że będzie zła pogoda oraz ze względu na mój poziom alkohol we krwi będę długo spała :)
A tu niespodzianka. Tamtego wieczora postanowiłam świadomie, że wstanę o 6.00, będę wypoczęta, a pogoda dopisze. Wszystko poszło zgodnie z planem. Gdy znajome wstały o 7.00 zaczęły dziwić się, właściwie jedna czemu tak wcześnie. Odpowiedziałam w miarę szczerze (była wspaniała słoneczna pogoda w niedzielę, mimo opadów w sobotę) jakie sprawy mną kierują i postanowiłam wybrać się sama na szlak. Dalszy ciąg w skrócie. Jedna z nich zaczęła robić wymówki: jak mogę tak zmieniać plany(sens był: nie mogę), to nie w porządku, przyjechałyśmy razem itd, itd,.
Przyznaję, miałam satysfakcję, bo czułam się w tym momencie wolnym człowiekiem. Stwierdziłam, że nic nie muszę. Byłam świadoma konsekwencji działania nie-fair: poddenerwowania, nieporozumień. Poza tym ten stres u jednej koleżanki był wbrew ludzkim odczuciom dobrego człowieka pewnego rodzaju sukcesem, ponieważ sama nie odczuwałam tyle emocji.
Dziwne zachowanie?
Pozdrawiam
Tomasz,
nie do końca wiem czy Alex nie ma za złe kontynuacji wątku niezwiązanego wprost z notką, więc staram się pisać zwięźle.
I ja też mogę do końca nie mieć racji z powodu prostego, że nie jestem pewnie tak doświadczony w tym zakresie jak niektórzy z nas tutaj w tej materii.
Generalnie, największy dla mnie problem całego systemu edukacji (podstawowej i średniej, bo wyższej w chwili obecnej jest bardzo ujednolicony) w Polsce jest jego niewystarczające zróżnicowanie, i wystarczy się popatrzeć na system niemiecki aby zrozumieć o co chodzi.
W prawdzie niektórzy mogą powiedzieć, że w pewnym sensie szufladkuje on dzieci, to fakt jest taki, że to się musi dokonać w jakiś sposób prędzej czy później, a im wcześniej i bardziej specjalistycznie będzie to zrobione tym lepiej. I wcale tu nie ma dyskryminacji!
To raz. Dwa:
to, czego w tym wszystkim brakuje nazywa się interdyscyplinarność. To widać na z kolei na przykładzie matematyki, czy informatyki, które są uczone tak jak są uczone, z mniejszym lub większym efektem, a ze swojej natury w pewnym sensie łączą na pozór różne dziedziny nauki. W którejś szkole miałem przez jeden semestr przedmiot „Ścieżka międzyprzedmiotowa” który z definicji miał spełniać rolę tego o czym mówimy – pokazywania zależności i prowadzenia uczniów przez proces nauki – a w praktyce był… filozofią. Coś komuś nie wyszło :)
Witajcie,
W nawiazaniu do posta Tomasza
Wielu studentom nadmierna edukacja kojarzy się z takim obrazkiem http://www.fizyka.umk.pl/~kordos/images/ratrace.jpg i pasującym do niego opisem http://pl.wikipedia.org/wiki/Wy%C5%9Bcig_szczur%C3%B3w
więc nie ma się co dziwić, że im się nie chce (ten na dole drabiny wygląda jakby był w najlepszej sytuacji), jeżeli tylko taki sposób wykorzystania wiedzy przychodzi im na myśl.
Dzieciom jest jeszcze trudniej, niż studentom wytłumaczyć po co im się coś przyda i jak z tego zrobić użytek, ale dzieci do pewnego wieku są zinteresowane odkrywaniem swiata i to można wykorzystać. Pisałem o tym już kiedyś http://alexba.eu/2008-01-14/goscinne-posty/dziecko-czy-kariera/
Napiszę natomiast jak w odniesieniu do studentów starałem się przeprogramować nastawienie z “muszę” na “chcę”.
Jako dodatkowe zajęcie zajmowałem się przez pewien czas prowadzeniem różnych kursów z informatyki, w tym również zajęć z programowania ze studentami. Starałem się prowadzić te zajęcia bez stresowania studentów. Chciałem dać szansę temu, kto się chciał czegoś nauczyć, ale nie zmuszać tego, kto nie chciał – każdy ma prawo uważać, że to mu się nie przyda.
Pracowaliśmy cały semestr nad jakimś programem. Studenci sami z moją pomocą wybierali interesujące ich tematy. Na początku zajęć robiłem demonstrację na żywo jak coś wykonać (żadne slajdy, bo by ludzie spali), pytając często studentów, czy mają jakiś pomysł jakby to zrobić i dając im okazję zaprezentowania go, jeśli mieli (dobry wykład powinien być demonstracją połączoną z dialogiem ze słuchaczami). Zachęcałem różnież do zademonstrowania czegoś tych studentów, którzy mogli coś ciekawego pokazać. Następnie przez resztę zajęć oni coś robili, a ja rozmawiałem z każdym o tym, co robi, więcej z tymi, którzy więcej chcieli ze mną rozmawiać.
Starałem się również o dodatkowe atrakcje, np. aktualnie pokazałbym te dwa filmiki: http://www.youtube.com/watch?v=YxMux4uEkLI oraz http://www.youtube.com/watch?v=ha2P48Z7jA4 jako przykład najnowszych produktów z zastosowaniem AI w interakcji człowieka z komputeram oraz trochę byśmy potem porozmawiali o tym, jak to zrobili.
Nie robiłem żadnych sprawdzianów. Nie sprawdzałem obecności. Nie było przerwy, ale każdy wychodził kiedy chciał i na jak długo chciał. (i o godzinie planowanego zakończenia zajęć wcale wszyscy nie znikali nagle o dziwo). Dyscyplina i stres zabija zinteresowanie i inicjatywę. Na pierwszych zajęciach robiłem zdjęcie całej grupy i podpisywałem na nim kto jest kto, żeby się szybko nauczyć odróżniać swoich studentów. Parę razy w trakcie semestru prosiłem o uwagi na temat prowadzenia zajęć (ankieta na koniec może pomóc co najwyżej kolejnemu rocznikowi). Na ostatnich zajęciach pytałem każdego studenta, jaką jego zdaniem ocenę powinien dostać i dawałem mu to co chciał. Nie było takich przypadków, żeby ktoś wszystko olewał, a potem chciał bdb.
Absolutnie nie stwierdziłem tego, że jak się studentów nie terroryzuje, to nic nie robią. Wręcz przeciwnie.
pozdr
Mirek
Tomasz Ciamulski pisze: „jakie macie sposoby na przedstawianie dzieciom obowiązku edukacji początkowej i wytrwałości w przechodzeniu przez demotywujący system?”
Mam dla Ciebie złe wieści. Dzieci w Polsce mają bardzo małe szanse (acz niezerowe) trafić do szkoły, która nie będzie ich zanudzała i zabijała kreatywności, zamiast ją stymulować. Nawet w warszawskich liceach z pierwszej dwudziestki rankingu zdarzają się olbrzymie różnice w tym zakresie pomiędzy poszczególnymi klasami, więc w dużym stopniu jest to loteria.
To, co można zrobić, to potraktować system edukacji jako rzecz nieuniknioną, starać się wpłynąć na jak najlepsze jego wykorzystanie przez dziecko i jednocześnie samodzielnie stymulować dziecko do rozwoju za pomocą zajęć pozalekcyjnych i wspólnych działań w ramach rodziny.
Wbrew pozorom dzieciaki mają po szkole bardzo dużo wolnego czasu, który z przyjemnością spędzą rozwijając swoje pasje (lub oglądając telewizję, jeśli nie pomożemy im tych pasji znaleźć :-( ).
-> Alex
kolejny swietny temat do przemyslen, dziekuje. po przejsciu przez dyskusje w komentarzach zastanawia mnie dlaczego choc niby jasne jest co napisales, to nacisk kladzie sie na 'nie musze’, a krokom, ktore do owego 'nie musze’ prowadza nie poswieca sie nawet chwili uwagi (mam wrazenie, ze widac to w komentarzach)?.. ilu z nas tak naprawde-naprawde przyklada sie do przygotowan o ktorych napisales?.. mam na mysli to, ze choc wydaje sie to trudne, to ocena 'na wyczucie’ i powiedzenie 'nie musze’, i potem 'nie zrobienie’ sa latwe. a przeciez owo 'nie musze’ to jak otwarcie drzwi, to tak naprawde dopiero poczatek drogi!..
-> Kamil
'jak sobie radze z chciejstwem’ – swoj uklad odpornosciowy ustawilem tak, ze wysypka pojawia sie juz w pierwszym kwadransie konwersacji ;) aktualnie pracuje nad umiejetnosciami miekkiego 'wycofania sie na z gory upatrzone pozycje’, gdy takie chciejstwo pojawia sie w moim bezposrednim otoczeniu. tak zeby nie filozofowac za duzo: Alex nazwal to kiedys z wdziekiem :) 'ze bierze nogi za pas’ – no ja (jeszcze) tak nie potrafie, ale jak wspomnialem nad tym pracuje ;)
-> Ziemowit
oj na kierunku Communication na Dublin City University nie zanudzaja! bliska mi osoba juz dobry rok laduje sobie do glowy *z usmiechem* i *z przyjemnoscia* cale tony informacji… i to z predkoscia swiatla! ;)
co do mojego osobistego zdania to mozliwosc samodzielnego dotkniecia przyrzadow bardzo lubilem :) podobnie z abstrakcyjną algebrą, to tez bylo swietne. analiza faktycznie byla nieco nudna, ale to sadze byla raczej kwestia wykladowcy, niz materialu, szkoda, ze nie zatroszczylem sie o zmiane grupy.
-> Puexam
podoba mi sie to co napisales, ze od pewnego momentu znajomosc jezyka (w tym przypadku matematyki) jest oczywistoscia, w moim odczuciu studia to 'juz’ jest taki wlasnie poziom.
choc to niewatpliwie ksztalcace niedaleko bysmy zajechali gdyby kazda podroz zaczynac od wynajdywania kola…
-> Kuba
wiem o czym mowisz, o koniecznosci godzenia sprzecznych wymagan. ja staram sie dosc jasno i precyzyjnie definiowac 'progi wytrzymalosci’ (Alex nazywa to wspolczynnikiem PITA bodajze :)) po ktorego przekroczeniu latwo widac, ze skorka nie jest warta wyprawki. w kazdym razie cale takie zestawy takich wspolczynnikow PITA wyobrazam to sobie jako siatke zaleznosci wiele-do-wielu i jesli ktorys z elementow jest na przyklad zbyt dynamiczny, czy za bardzo wystaje (’progi’ okreslaja zakres w ktorym moze sie poruszac) nadchodzi czas dzialania – a wszystko po to, zeby caly uklad zachowal wzgledna stabilnosc, bo to jest wazniejsze od pojedynczych jego elementow.
moze to brzmi banalnie, teoretycznie jakos, ale mnie takie ponazywane zwizualizowane konstrukcje pomagaja w ogarnieciu rzeczywistosci. taka macierz zaleznosci po prostu widze. patrzac z boku latwiej mi jest operowac na poszczegolnych elementach i biorac pod uwage, ze priorytetem jest dobro ukladu jako calosci ta 'koniecznosc godzenia sprzecznosci’ czesto slabnie, okazuje sie nie byc koniecznoscia.
piszesz jeszcze, ze 'nie wszystko da sie chciec, a niektore rzeczy sie musi’ – wedlug mnie to kwestia dobrego skonstruowania tego ukladu. jesli chcesz X bez Y musisz znalezc inna droge albo przemyslec, czy uklad przezyje perturbacje zwiazane z Y…
-> Mirek
ciekawy tekst, podtrzymuje wiare w 'kadre naukowa’, dziekuje. ciekawe, czy Ci, ktorzy sie nie przykladali (jak rozumiem 'prosili’ o trojke, czy czworke) mieli swiadomosc, ze cos waznego ich ominelo?.. przy czym nie, nie mowie, ze tym rowniez powinienes sie zajac – jak juz wspomnialem wczesniej moim zdaniem studia to nie czas na nauczanie poczatkowe.
@Rafal Mierzwiak
Bardzo mi sie podoba Twoja metafora z siatka zaleznosci „wiele do wielu” oraz „utrzymywaniem wzglednej stabilnosci ukladu” – ja rowniez patrze na problemy w analityczny sposob, wiec to podejscie jest mi bliskie.
To, co opisujesz ma dla mnie jednak juz na pierwszy rzut oka dwa ukryte zalozenia lub mowiac inaczej „warunki konieczne, niewystarczajace”, od spelnienia ktorych zalezy mozliwosc praktycznej aplikacji tego modelu:
ZALOZENIE NR 1: Uklad jest zamkniety, a Ty masz kontrole nad wszystkimi zmiennymi i dysponujesz kompletna sila sprawcza, kiedy podejmujesz „dzialania” stabilizujace ten uklad (cos jakby wyjscie z pozycji Demiurga).
ZALOZENIE NR 2: Sama „kompozycja” ukladu oraz ocena jego stabilnosci jest wzgledna – definiowana tylko z Twojego punktu widzenia. Po uwzglednieniu innego punktu odniesienia oraz wspolzaleznosci miedzy Twoim ukladem a innymi moze sie okazac ze ani on sam nie jest stabilny, ani nie pozostaje bez wplywu na stabilinosc innych.
:)
To tyle w kwestii rozwiniecia tej metafory. W sumie szkoda, ze te zalozenia sa raczej z gatunku laboratoryjnych i niestety nie wystepuja w naturze – byloby rzeczywiscie znacznie prosciej przy pewnych decyzjach :)
Pozdrawiam serdecznie,
Kuba
Kuba
Napisałeś: „W sumie szkoda, ze te zalozenia sa raczej z gatunku laboratoryjnych i niestety nie wystepuja w naturze ”
I tu jest pogrzebany ten przysłowiowy pies :-) Taką samą sytuację mamy w wypadku wielu książek, ba nawet kierunków studiów.
W realnym życiu mamy do czynienia ze znacznie większą kompleksowością zagadnień i częstą praktyczną niemożnością znalezienia prawdziwego optimum. Tutaj ogromne znaczenia zaczyna mieć coś tak słabo kwantyfikowalnego jak intuicja, wyczucie i doświadczenie.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Wiedziałam o tym od dawna ale czasami to słowo „samo” przychodzi. Jestem tego świadoma a wtedy zastanawiam się co tak naprawdę chcę, by „musieć” zrobić to, co „muszę”. Skomplikowane, podam więc przykład: chcę zarobić Milion więc „muszę” pracować dużo. Jednak, jeśli nie chciałabym zarobić Miliona nie musiałabym pracować. Pracuję więc, bo chcę.
-> Kuba
najpierw 'analitycznie’ :)
1) co do pierwszego zalozenia to artykul, ktory komentujemy poddaje w watpliwosc nieodwolalna koniecznosc znakomitej wiekszosci wszelkich dzialan, wiec hmm… jakby to powiedziec… chyba wiec mam kontrole nad calym tym ukladem, prawda?.. :)
2) w moim rozumieniu nie ma czegos takiego jak 'inny punkt odniesienia’ – w moim swiecie wazne jest to co jest wazne w moim swiecie; jesli mowisz ze cos wplywa na jego w sposob niekontrolowany oznacza to tylko tyle, ze przegapilem ktores z wiazan i powinienem je dodac tak, zeby zaczac je ogarniac i przypisac mu wage (przykladowo: jesli mowisz o 'innym ukladzie odniesienia’ w kontekscie na przyklad partnera faktycznie jest duze prawdopodobienstwo, ze te wiazania beda mialy inne wspolczynniki, jednak to jak on/ona je postrzega w zaden sposob nie ma wplywu na moje ich postrzeganie)
i jeszcze dwie uwagi 'techniczne’ ;)
a) zgadzamy sie, ze to niemozliwe, zeby 'zamodelowac’ rzeczywistosc (na przyklad z tego prozaicznego powodu, ze nie ma czasu na ciagle 'przechodzenie’ po kolejnych wezlach ukladu…), a poza tym – zdaje sobie jak banalnie to zabrzmi – mysle, ze zycie duzo by stracilo bez pierwiastka niepewnosci :)
b) co do jego precyzyjnosci to jest dokladnie jak z precyzja w swiecie rzeczywistym, to znaczy do tego, zeby w czasie jazdy samochodem 'nie trzeslo’ wystarczy milimetrowa dokladnosc, ale zeby silnik pracowal mikrometry beda juz wazne, niektore parametry powinno sie monitorowac ciagle, w niektore wystarczy zajrzec raz na dlugi czas
c) ze gubie przy tym niektore powiazania?.. ze niektore sa niedokladnie odwzorowane?.. po pierwsze zadna miara nie bede w stanie ogarnac wszystkiego co sie dzieje dookola mnie, sila rzeczy wiec filtruje, po drugie, w ekstremalnym przypadku niczym sie to nie rozni od sytuacji zaskoczenia i wtedy improwizujemy korzystajac z zestawu narzedzi ktore przygotowalismy 'na wszelki wypadek’ – tych 'slabo kwantyfikowalnych’ ze posluze sie przed chwila przeczytanym okresleniem
mnie sie to wszystko ladnie uklada w glowie… no ale…
… poszybowalismy wysoko ;) tlenu zdaje sie jakby mniej i trudno sie skupic… ;) dosc juz wiec, bo prawdopodobnie wyglada to tak, jakbym w czasie jazdy rowerem zamiast cieszyc sie wiatrem liczyl moment pedu… ale tak nie jest, spacery wypelnia mi ogladanie widokow, zapewniam :)
ten model, metafora jak ja nazwales, nie ma byc rozwiazaniem wszystkich problemow, bynajmniej! mnie po prostu przykrojenie rzeczywistosci do takiego wielowymiarowego obrazu pomaga w ogarnieciu calosci i to wrazenie, ze ogarniam calosc jest dla mnie bardzo wazne.
podsumowujac: jednoznaczne rozwiazanie – nie, aspiracje do rozwiazania, pomoc w uzyskaniu mozliwie dobrej odpowiedzi, dobre samopoczucie – tak :)
Rafal pisze: „w moim rozumieniu nie ma czegos takiego jak 'inny punkt odniesienia’ – w moim swiecie wazne jest to co jest wazne w moim swiecie; jesli mowisz ze cos wplywa na jego w sposob niekontrolowany oznacza to tylko tyle, ze przegapilem ktores z wiazan i powinienem je dodac tak, zeby zaczac je ogarniac i przypisac mu wage”
Jeżeli coś przegapiłeś, to tego nie było w Twoim świecie. Jeśli to zauważyłeś, to w sposób niekontrolowany pojawiło się w Twoim świecie. Mogłoby się pojawić w sposób kontrolowany, gdybyś spędzał całe życie na metodycznym przeglądaniu świata poza Twoim zakresem dotychczasowego postrzegania w celu znalezienia tego, czego do tej pory nie znalazłeś.
@Rafal Mierzwiak
„co do pierwszego zalozenia to artykul, ktory komentujemy poddaje w watpliwosc nieodwolalna koniecznosc znakomitej wiekszosci wszelkich dzialan, wiec hmm… jakby to powiedziec… chyba wiec mam kontrole nad calym tym ukladem, prawda?”
Ta implikacja przyjmuje wg mnie wartosc logiczna „0” (1 => 0). Nie dostrzegam tutaj zwiazku. To, ze nieodwolanie nie musisz czegos robic, ale mozesz to zrobic, jesli chcesz oznacza tylko tyle, ze nie musisz tylko mozesz, jesli chcesz :) Nie oznacza to, ze masz pelna kontrole nad ksztaltowaniem zwiazku „akcja – reakcja” pomiedzy elementami ukladu. Mozesz nie dac Mamie kwiatka 26 maja, bo nie ma przymusu, ale to, czy ona uzna to za cos naturalnego i ucieszy sie z zaoszczedzonych 50 PLN za bukiet, czy bedzie jej jednak troche smutno, zalezy juz raczej bardziej od niej niz od Ciebie… :)
„w moim rozumieniu nie ma czegos takiego jak ‘inny punkt odniesienia’ – w moim swiecie wazne jest to co jest wazne w moim swiecie”
To jest faktycznie bardzo wygodne. Ja tak nie potrafie, zwlaszcza w pewnych szczegolnych sytuacjach. Nie wiem, czy pasuje tutaj az taki przyklad „teoria wzglednosci”, ale mnie wystarcza uswiadomienie sobie, ze „punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia”… :)
Osobiscie bardzo sobie cenie mozliwosc spojrzenia na swoje dzialania, zachowanie itp. oczami innych ludzi – czesto jest to bardzo pomocne, bo zakladam, ze jesli sa to wlasciwie dobrane osoby, to moga wniesc sporo dobrego, pokazujac rzeczy, ktorych nigdy sam nie dostrzege. Dlatego czesto o to pytam. W biznesie podobnie – np. teoria „luki jakosci uslug” (Parasuraman, Zeithaml, Berry) – skutki jednego jedynego punktu odniesienia moga byc nieciekawe. :)
„mnie po prostu przykrojenie rzeczywistosci do takiego wielowymiarowego obrazu pomaga w ogarnieciu calosci i to wrazenie, ze ogarniam calosc jest dla mnie bardzo wazne.”
To trzymam kciuki! Wazne jest, by miec swoj wlasny, sprawdzajacy sie model.
Pozdrawiam serdecznie,
Kuba
-> TesTeq
ja nie chce kontrolowac calego swojego otoczenia. to co napisalem dotyczylo sytuacji w ktorej pojawia sie cos nowego, co – jako ze wplywa na stabilnosc ukladu – powinno zostac 'wycenione’. jako przyklad niech posluzy zmiana w zespole – poswiecam dluzsza chwile na wyregulowanie wiazan zwiazanych z nowa osoba.
-> Kuba
co do logiki: nie ma mowy, nie przestane sie cieszyc z pomyslu niezaleznie od tego, czy kwiatek zostanie przyjety z radoscia, czy buzią w podkówkę. to mysle niezly przyklad na roznice miedzy nami. co nie oznacza, ze za rok 'akcja’ bedzie identyczna niezaleznie od 'reakcji’… i tutaj jak sadze jestesmy podobni :)
co do teorii wzglednosci: mowa o granicy poza ktora zdanie innych przestaje sie liczyc. to Ty pisales, zeby 'zrobic wywiad, ale postapic wedle wlasnego rozumu’, dobrze pamietam?.. wedlug mnie to swietny przyklad pokazujacy, ze punkt odniesienia jest jeden i ze tak naprawde od zainteresowanego zalezy gdzie ustawi barierki.
napisales, ze 'wazne jest, by miec swoj wlasny, sprawdzajacy sie model’ – wlasnie wrocilem 'z roweru w czasie ktorego cieszylem sie wiatrem’ i usiadlem do klawiatury zeby napisac to wlasnie zdanie, bo dokladnie w takiej postaci wyklarowalo mi sie w glowie. swietnie podsumowuje 'teoretyczne Rafa rozważania’. troche szkoda ze nie zawarlem go w poprzednim komentarzu, ale ciesze sie, ze to za mnie zrobiles! :)
pozwolicie, ze pozbede sie maski tlenowej?.. to znaczy na poprzednim akapicie zakoncze te teoretyczno-komentatorskie rozwazania?.. kiedys przy okazji przy okazji osobistego spotkania (jesli checi i pamiec dopisza ;)) bedziemy zapewne mieli mozliwosc kontynuowania dyskusji. a majac do dyspozycji bezposredni kontakt nie takie sprawy tlumaczy sie i dogaduje blyskawicznie! :)
@Rafal Mierzwiak
OK! :)
Witam!
Widzę, że Alex efektownie wprowadza coaching metodą NLP, przynajmniej pobudził lud do myślenia ;)
Pozdrawiam istoty zgłębiające NLP :D
Svajone
Gdzie w moim poście jest choć odrobina NLP? :-)
Nie powinno się wszystkiego, co działa podciągać pod jeden model.
pozdrawiam
Alex
PS. Właśnie zakończyłem z powodzeniem bardzo ważne zadanie. Jutro wracam do pisania na blogu
Witam :D
Alex : umierać też nie musimy :).
Agnieszka M. Ryczko: Iść w inną stronę niż stado – jest trochę trudno. Działania stadne są akceptowane – indywidualne niekoniecznie. A tłum często się myli :).
Svajone: ;)
Pozdrawiam serdecznie
Witajcie
Monika, wiele prawdy w tym co napisałaś…
Svajone, IMO każdy zaglądający tu i oddający opinię czyni to w pełni świadomości, bez sugerowania się niby ukrytymi technikami NLP :)
Osobiście zaglądam tu od dłuższego czasu i mam komfort, że czytam to co mnie interesuję i nigdy nie poczułam się w jakiś sposób „manipulowana” :D
Alex, niektórzy mówią, że za dużo komplementów wpływa na naszą próżność, myślę jednak inaczej i ponownie dzięki za ciekawe teksty.
Pozdrawiam ze słonecznej Częstochowy
Witam!
Szanowny Alexie, nie podciągam wszystkiego co jest skuteczne pod jeden model, bynajmniej!! znaleźlibyśmy wiele teorii, które miałyby tu zastosowanie, ale jest wiele technik, na które NLP się powołuje i ze skutkiem pozytywnym urzeczywistnia, czy nazwiemy to NLP czy inną nazwą chociażby Life Coaching, jak zwał tak zwał , sens pozostaje ten sam. Wydaje mi się, że często stosujesz myślenie tego rodzaju, nawet śmiem się domyślać, że Sam się w tym specjalizujesz….przynajmniej tak by sie to wydawało po przejrzeniu Twego blogu…ale to takie moje nieśmiałe przemyślenia….być może głębsze moje argumenty przedstawię, wówczas gdy się uporam z natłokiem egzaminów, które mnie ostatecznie dopadły;)
Pozdrawienia z oszałamiającego Talinna:D
Svajone
Egzaminy przede wszystkim :-) Nie chcemy aby przez blog ucierpiała edukacja któregokolwiek Czytelnika.
Jeśli chodzi o Twój wywód sugerujący (o ile dobrze zrozumiałem), że NLP jest równoważne Life Coaching, to jest to mniej więcej tak młotek jest równoważny mechanice samochodowej. Niby może mieć zastosowanie w tej ostatniej, niemniej jest tylko jednym i to do tego dość prymitywnym narzędziem.
No ale do tego wrócimy później. na razie życzę Ci udanych egzaminów
Alex
Szanowny Alexie :)
Wielce dziękuję za troskę, ale moja edukacja na pewno przez blog nie ucierpi:)
Nie wiem na jakiej podstawie wydajesz tak mocny, być może nawet zbyt pochopny werdykt, odnośnie „prymitywności” tego narzędzia, ale proszę o racjonalne argumenty, albowiem jeżeli jednostka jest skłonna tak się wyrażać, to zapewne ma wiele do powiedzenia w tej sferze, więc czekam z niecierpliwością na sensowne uzasadnienie :)
Serdecznie
Svajone
Gdzieś tam głęboko w szufladzie leżą jakieś amerykańskie dyplomy NLP jeszcze z lat 80-90 i jako były entuzjasta coś na ten temat wiem. Są to oczywiście bardzo skuteczne narzędzia, ale niestety tylko narzędzia. W stosunku do kompleksowości zadań stojących przed nami (mam na myśli współczesny biznes, a nawet współczesne relacje) są to bardzo ostre (skuteczne) pilniki i dłuta, nic więcej. Dobre dłuto nie czyni jeszcze Michała Anioła, do tego trzeba znacznie więcej.
Chętnie podejmę tę dyskusję w przyszłości, na razie dochodzę do siebie po wyjątkowym maratonie coachingowo-treningowym, co widać zresztą było po mojej znikomej aktywności na blogu
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Cieszę się niezmiernie, że coś na ten temat wiesz, ale ja też jakąś tam wiedzą w tym zakresie operuję, zważając na fakt, że obecnie szkolę się w Polskim Instytucie NLP, gdzie sama mam możliwość przekonania się, że narzędzia te skłaniają ludzi do działania i osiągania swoich celów i zamierzeń, co też niezmiernie pomocne okazuje się na gruncie biznesowym.
Nie zawsze wiedza wyniesiona z lat 80-90 ma zastosowanie w czasach obecnych, jak wiadomo posuwamy się do przodu i pewne techniki górują nad innymi, tak jak na przykład jedne mass media ustępują miejsca innym (Internet vs Telewizja). A poza tym dobre narzędzie w rękach wartościowego coacha może zdziałać wiele.
Pewne Twoje przekonania nie znajdują zasadności, ale każdy ma prawo trzymać się Swoich przekonań:)
Szanując Twoje zmęczenie chętnie nawiąże do tej tematyki w niedalekiej przyszłości.
Życzę spokojnego wypoczynku:)
Serdecznie
Svajone
Właśnie dlatego, że tak bardzo zmieniły nam się realia potrzebne są nieco inne rzeczy :-)
No ale to przy okazji :-)
pozdrawiam
Alex
PS: Analizując zastosowania NLP do tego co robię, to trochę tak, jak gdyby ktoś dogłębnie studiował anatomię i fizjologię aby być dobrym kochankiem :-) Parę podstawowych rzeczy trzeba wiedzieć, ale prawdziwa „magia” leży zupełnie gdzieś indziej :-) To jest oczywiście mój osobisty pogląd, trzymając się tej metafory po prostu wolę być dobrym „kochankiem” niż ekspertem od chemicznych reakcji przy orgaźmie, ale to naturalnie kwestia wyboru.
Alex piszesz: ”Parę podstawowych rzeczy trzeba wiedzieć, ale prawdziwa “magia” leży zupełnie gdzieś indziej” Poszukać „magii” :) w pracy? Wpadłam na „magię” w życiu osobistym, dziękuję Alex – poszukam :D.
Pozdrawiam serdecznie
Znalazłam taki artykuł w dziale 'dziennikarstwo obywatelskie’ interii
http://interia360.pl/artykul/ugrzecznieni-czyli-pulapki-bycia-grzecznym,23851
Tematycznie chyba najbardziej tu pasuje.
Cieszy mnie, że więcej osób widzi problem i próbuje przynajmniej go naświetlić.
Olga
Olga
Jesteś pewna, że to jest komentarz pod właściwym postem?
Alex
Alex,
Spróbuję się obronić:)
Idealnie tu nie pasuje. Wedlug mnie mówi wprost o byciu grzecznym, ale rónież o problemie 'wdrukowanych skryptów’ (np podany w artykule prośba-spełnienie) i nawyków i bezrefleksyjnego postępowania zgodnie z nimi. Ty w poście bardzo dobitnie i bez owijania w bawełnę zachęcasz do zastanowienia się nad prawdziwym znaczeniem słowa 'muszę’ i że tak na prawdę nic nie musimy.
Chociażby np ten kawałek:
„Po co nam grzeczność?
„Bo tak wypada”. I kropka. Nie chcesz tego robić, ale musisz, bo słyszysz właśnie takie słowa. W dodatku masz w sobie coś takiego, że nawet nie zastanawiasz się czym jest to „wypada”. Tak jak kiedyś wykonywałeś polecenia rodziców, nawet gdy się z nimi nie zgadzałeś. Teraz postępujesz zgodnie z poleceniami grzeczności.”
Tak jak pisałam wczesniej, nie mogę powiedzieć, że jest absolutnie w temacie postu, ma klarowny przekaz. Ale uważam, zę jest to krok w dobrym kierunku i się z tego cieszę, bo sama byłam i nadal jeszcze jestem ofiarą wielu 'muszę’.
Olga