Wiele się mówi o stawianiu sobie celów i dążeniu do nich. Oczywiście jest to bardzo dobra praktyka i większości ludzi raczej brak klarownych celów (zwłaszcza długoterminowych). My oczywiście je mamy, nieprawdaż? :-)
Dziś chcę Wam zwrócić uwagę na drugą stronę medalu, a mianowicie zastanówcie się, czy czasem ustalone cele nie pozbawiają nas elastyczności podejścia i nie zasłaniają widoku na inne, być może bardziej atrakcyjne alternatywy i sposobności. Wiele się mówi o konsekwencji, wytrwałości, a elementy poświęcenia leżą nawet w naszej naturze narodowej. W rezultacie wciąż widać wokół nas ludzi, którzy ogromnym nakładem pracy i z wieloma wyrzeczeniami prą w ustalonym wcześniej kierunku, mając na oczach przysłowiowe klapki, co powoduje skutki opisane powyżej. Nie mnie to oceniać, czy też mówić komukolwiek co ma robić, proponuję tylko, abyśmy spojrzeli od czasu do czasu w lustro i sprawdzili, czy przypadkiem sami ich nie mamy :-)
Osobiście sam biję się w piersi i przyznaję do wielokrotnej w przeszłości recydywy pod tym względem :-)
Per saldo były to kosztowne lekcje, po co płacić je niepotrzebnie.
Czyzbys mial na mysli cos co po polsku nie brzmi zbyt dobrze, ale tlumaczy sie to jako ekologie zmiany ?
Patrzac po sobie, musze przyznac, ze refleksyjnosc w tym temacie przyszla do mnie gdy:
a. osiagnelam cel i rozgladajac sie wokol zobaczylam ile on kosztowal (a kosztowal duuuzo) :-(
b. zebralam pewna ilosc doswiadczen zyciowych, ktore pozwolily mi na wyciaganie wnioskow i ponowne ustawienie priorytetow.
Jedno na pewno rowniez wiem, ze gdybym nie osiagnela celu, zadne tlumaczenie w stylu, ze „nie warto..”, „to kosztuje” itp. nie dotarloby do mnie.
Ale to moze akurat kwestia charakteru ;-P co jest juz zupelnie inna kwestia ….
Moniko
Jeśli masz na myśli tzw. NLP-owski ecology check to należy go koniecznie zrobić przy definiowaniu naszych celów.
To, co ja mam na myśli to fakt, że często mając nawet perfekcyjnie ustalony cel (a zwłaszcza wtedy :-) ) realizując go mamy tendencję do dążenia do niego za wszelką cenę, nawet jeśli w międzyczasie zmieniły się okoliczności, albo pojawiły inne, lepsze, bądź łatwiejsze możliwości zaspokojenia potrzeb, dla których to w ogóle ten cel ustaliliśmy.
Dotyczy to zarówno spraw zawodowych, materialnych jak i związków z innymi ludźmi.
Ja osobiście zgrzeszyłem wspomnianym zaślepieniem w każdym z tych zakresów :-)
Ta cena, którą poruszasz, to bardzo ważny element, który też często jest pomijany, bądź niedoceniany. To jest właśnie ecology check, kiedy pytamy „z czego bede musiał zrezygnować?”, czy „jaką cenę musze zapłacić za osiągniącie mojego celu?”
„…realizując go mamy tendencję do dążenia do niego za wszelką cenę…”
Może wyjściem jest mniejsza precyzja w ustalaniu celów, czy raczej stawianie celów ideowych, jak ja to nazywam „norwidowskich” (miłośnicy Norwida zapewne wiedzą co mam na myśli)? Pochodzę z tzw. rodziny patologicznej. Gdy byłem młodzieńcem i moja samoświadomość przybrała wyraźniejszy – typowy dla nastolatka – kształt zapragnąłem NORMALNOśCI. Czym był ten cel? Jakimś zbiorem nieostrych wyobrażeń, czy wręcz marzeń na temat tego, czym owa normalność jest. Nie przyjmował kształtu mieszkania o określonym metrażu, samochodu określonej marki, czy zwyczajnie regularnych posiłków i spokojnych nocy, a raczej był marzeniem o poczuciu bezpieczeństwa, ciepła i wyrwania się z alkoholowej matni. Życie moje pod wpływem takiego celu zmieniło się diametralnie i zamiast wylądować pod budką z piwem jestem tu gdzie jestem. Co ciekawe dobra materialne pojawiały się jak bonusy w drodze do tego wyidealizowanego, niekonkretnego celu. A koszty i klapki na oczach? Trudno o nich mówić, gdyż tak postawiony cel życiowy pozwala na dużą elastyczność, co przydaje się w zmiennych warunkach życia. Jest jednak pewne ALE. :( Cel ów nierozerwalnie powiązany jest z dość traumatyczną przeszłością, a gdy niemożliwym jest postawienie grubej kreski, to demony przeszłości czasami pojawiają się w głowie, choć nie jest to ani dobre, ani miłe. Zaletą zaś postawienia sobie takiego celu „norwidowskiego” jest jego naturalne wypływanie z nieświadomych dążeń (Jest taki cel na samym początku wręcz nieuświadomiony, a potem nieświadoma sfera naszego „ja” działa na naszą korzyść jako dodatkowy motor zmian) oraz to, że jeden wyidealizowany cel zmienia się w inny. Dla przykładu – moją piętą achillesową jest brak znajomości języka obcego. Postanowiłem to zmienić nie dla określonego celu materialnego czy zawodowego, a dla jakiejś chęci doskonalenia, czy raczej nadrabiania strat. Cel nieprecyzyjny, jednak wypływający z natury.
Ależ jestem dziś wylewny. :)
Piotrze:
Bardzo mi się spodobało określenie „norwidowski cel”
Gratuluję Ci odwagi, że się podzieliłeś swoimi przemyśleniami.
Lepszy jakikolwiek cel, niż życie bez celu.
Konrad Kokurewicz – twórca dobrych pomysłów.