Ostatnio dyskutowaliśmy o dwóch rodzajach “zapłaty” za nasza pracę, jakie powinniśmy oczekiwać od naszego pracodawcy. Jak się okazało, dość częstym przypadkiem (nie tylko w Polsce!!) jest sytuacja, kiedy ktoś otrzymując kiepską zapłatę finansową “dostaje” do tego zerowa a nawet ujemna zapłatę emocjonalną, co porównałem do pracy na galerze niewolników.
Drugim szczególnym, choć niemniej częstym przypadkiem jest sytuacja, kiedy ktoś “prostutuuje się” za spore pieniądze, jednocześnie cierpiąc z powodu braku lub “ujemności” zapłaty emocjonalnej. To porównałem do pracy w domu publicznym :-)
Dziś zajmiemy się odpowiedzią na pytanie, co robić, jeśli w jakimś okresie naszego życia znaleźliśmy się w jednej z tych pożałowania godnych sytuacji.
Zacznijmy od tego, że przejściowe znalezienie się na “galerze” lub w “burdelu” nie jest żadnym powodem do hańby, zwłaszcza jeśli zarabiamy na utrzymanie w miarę uczciwie, najlepiej wnosząc w życie innych coś pozytywnego. Sam jako były sprzedawca gazet i mieszkaniec piwnicy zdaję sobie sprawę, że bywają okoliczności, kiedy ekonomicznie musimy chwytać się nawet przysłowiowej brzytwy, dlatego daleki jestem od wytykania palcami zarówno “galerników” jak i “prostytutki”.
Z drugiej strony znakomita większość z nas potrzebuje tej emocjonalnej zapłaty, więc nie powinniśmy tego tak zostawić z komentarzem “takie jest życie”.
Co więc można zrobić?
Naturalnie znajdą się ludzie, którzy będą Wam zalecali różne półśrodki, jak np. poszukanie sobie “zapłaty emocjonalnej” w rodzinie, życiu towarzyskim lub jakimś hobby.
To jest jakieś rozwiązanie, ze szczególnym naciskiem na słowo “jakieś”, bo o ile zapewnia nam (ewentualnie) pewne elementy tejże zapłaty, to po pierwsze są to tylko elementy, a po drugie nie załatwia nam to faktu, że osiem godzin dziennie (a więc mniej więcej połowę naszego czasu, kiedy nie śpimy) robimy coś, co drenuje nas emocjonalnie. A to jest szkoda trudna do nadrobienia, tym bardziej że wcale tak nie musi być!!!
Moje zalecenie, jeśli potraktuje się je serio, jest dość ekstremalne i mimo iż zadziałało dla mnie i wielu innych ludzi, to oczywiście stosujcie się do niego na własną odpowiedzialność. Brzmi ono:
Pracując “na galerze” lub “w burdelu”, jeżeli jesteś w miarę pewien, że brak “zapłaty emocjonalnej” wynika z charakteru pracy/firmy a nie z Twojego nastawienia, to potraktuj to jako coś całkowicie tymczasowego, z wszelkimi tego konsekwencjami!!
Oznacza to miedzy innymi, że:
- “stemplujesz” aktualne zajęcie w swojej głowie jako tymczasowe. W praktyce oczywiście wykorzystujesz ewentualnie pojawiające się możliwości względnie łatwego osiągnięcia nieco wyższej zapłaty finansowej, niemniej nie starasz się zrobić kariery w obecnym miejscu pracy. Zamiast tego bardzo aktywnie szukasz sobie bardziej obiecującego zajęcia/firmy pracując jednocześnie intensywnie nad swoją wartością rynkową, bo w dobrym miejscu musisz się zakwalifikować, do tego prawdopodobnie przy sporej konkurencji. Rezygnacja z robienia kariery w aktualnym miejscu pracy może być trudna do przełknięcia dla nas samych, a szczególnie naszego otoczenia, szczególnie jeśli otrzymujemy różne propozycje “awansu”, ale jesli pragniemy całkiem innego (patrz punkt 2 poprzedniego postu) życia zawodowego, to musimy być konsekwentni.
- dopóki pracujemy na “galerze” lub w “burdelu” to nie staramy się uprzyjemnić sobie życia innymi sposobami, takimi jak wspomniane wyżej życie towarzyskie, rodzinne, lub hobby. Dlaczego? Bo jak się nam zrobi zbyt wygodnie, to łatwo stracimy zapał do radykalnej zmiany, nawet jeśli z punktu widzenia naszych długoterminowych potrzeb jest ona konieczna. Wtedy możemy stać się jak ta żaba w garnku z powoli podgrzewana wodą. Obejrzyjcie koniecznie podlinkowany filmik i zastanówcie się, czy tego naprawdę chcecie.
Jeżeli już jesteśmy przy uprzyjemnianiu sobie życia w celu skompensowania frustracji wynikających z pracy w omawianych dziś miejscach, to warto zwrócić uwagę na szczególnie niebezpieczne i niestety bardzo rozpowszechnione jej formy:
- alkohol i narkotyki – bardzo wiele osób ucieka do tego sposobu zmiany (choć na chwilę) postrzeganej rzeczywistości, co nie tylko szkodzi zdrowiu, ale też znacznie pogarsza nasze faktyczne możliwości zmiany sytuacji. Jak czytam o takich przypadkach, jak np. ten z działaczami PZPN to pod żadnym pozorem nie zamieniłbym się z tymi panami na życie.
- wymuskane mieszkanie (zwłaszcza na kredyt), jest równie częstym i podobnie nieadekwatnym antidotum na frustracje wynikające z braku “wynagrodzenia emocjonalnego”. Co prawda zazwyczaj nie szkodzi ono na zdrowie tak jak wspomniane wcześniej używki, ale z jednej strony bardzo ogranicza nasza mobilność, co może uniemożliwić nam skorzystanie z wyjątkowej sposobności, a z drugiej, będąc wygodnym azylem stępi nasz głód i konsekwencję w poszukiwaniu czegoś lepszego, jeśli chodzi o sposób zarabiania pieniędzy. A to na dłuższą metę będzie miało bardzo negatywne skutki dla Waszego życia. Jestem teraz nad polskim morzem i codziennie widzę mnóstwo ludzi, którzy mimo wakacji i niezłej pogody nie sprawiają wrażenia wesołych i szczęśliwych. Na pewno chcecie do nich dołączyć?
Tyle na razie, bo nie chcę aby ten post rozrósł się za bardzo. Jak zwykle zalecam Wam “use your judgement” jesli chodzi o praktyczne stosowanie tego, co napisałem i zapraszam do dyskusji w komentarzach
Podobno życie to sztuka rezygnacji. ;) Czasem lepiej zrezygnować z lepiej płatnej, ale koszmarnej posady i zarazaem zapomnieć o apartmą na kredyt… a w zamian zyskać święty spokój. A niskopłatną beznadziejną pracę chyba dużo łatwiej rzucić/wymienić na jakąkolwiek inną. Myślę, że nie można bać się zmian. Choćby nie wiem jak praca była fajna, rozglądać się za inną, a nuż trafi się jeszcze fajniejsza? :)
Ja bym jeszcze radził nie czekać z decyzją zbyt długo ze zmianą. Im dłużej znosimy to, do czego nie mamy serca, tym więcej tracimy naszej energii życiowej i tym trudniej będzie wystartować od nowa.
Ja za duże pieniądze „prostytuowałem się ” zdecydowanie za długo pracując w jednym z banków dla bogaczy i kiedy wreszcie odszedłem stamtąd, przez prawie rok zachowywałem się jak totalne warzywo. Teraz, kiedy odzyskałem siły i energię, postrzegam swoją historię jako bardzo cenną naukę…
„dopóki pracujemy na “galerze” lub w “burdelu” to nie staramy się uprzyjemnić sobie życia innymi sposobami, takimi jak wspomniane wyżej życie towarzyskie, rodzinne, lub hobby”
Nie jestem przekonany do tej rady – dlaczego odradzasz oddawanie się pasjom, hobby i życiu rodzinnemu? Rozumiem, że w przypadku pracy w „burdelu” można mocno osadzić się w mule wynagradzając sobie cierpienia drogimi rozrywkami na które pozwala wysokie wynagrodzenie. Jednak, czy osoby będące „na galerze” też powinny się do tej rady bezwzględnie stosować?
Czy zwiększanie frustracji takiej osoby (ograniczającej życie towarzyskie, swoje pasje, przyjemnosci w czasie wolnym) wywołujące coraz bardziej intensywne poszukiwania nowego miejsca pracy w większości przypadków będzie pozytywne? A jeśli osoba nie ma tak silnego charakteru jak podejrzewła i zmieniając miejsce pracy (na z pozoru obiecujące) właduje się z deszczu pod rynnę? Co w przypadku, gdy ograniczanie relacji życia towarzyskiego zostanie rozwalone w tym procesie, I gdy już pojawi się dobra praca to cała reszta będzie kuleć (możliwe, że ciężko będzie odrestaurować zardzewiałe mosty)?
Wydaje mi się (ale jestem jeszcze młody i niedoświadczony), że pracę trzeba lubić (tak jak pisałeś, na zwykłym etacie zajmuje ona nam połowę dnia). Niemniej chyba powinna być jedynie narzędziem pozwalającym godnie żyć i nie powinno się uzależniać od niej innych sfer życia. Gdy atmosfera środowiska pracy staje się męczarnią, to trzeba spróbować ją szybko zmienić aby nie zatruwała całej reszty.
Czy uważasz, że praca jak i czas wolny powinny być zawsze od siebie uzależnione (tutaj: nie jesteśmy zadowoleni z atmosfery w pracy → zaniedbujemy życie 'prywatne’)? Wydaje mi się, że takie połączenie (także w drugą stronę: problemy w życiu prywatnym → nie angażujemy się w pracy) na dłuższą metę może przynieść więcej krzywd niż korzyści.
A może poprostu nie zrozumiałem przekazu niesionego w tym punkcie?
>> jeżeli jesteś w miarę pewien, że brak “zapłaty emocjonalnej” wynika z
>> charakteru pracy/firmy a nie z Twojego nastawienia
… teraz dopiero zaczalem sie martwic ….
A co zrobic jesli problem jest w „nastawieniu” ? :)
Pozdrawiam,
Mirek
Lavinka
Piszesz: „Podobno życie to sztuka rezygnacji „
Może zamiast tego powiemy, że to sztuka wybierania tego, co jest naprawdę dla nas ważne?
Moim celem nie jest też święty spokój, bo będę go miał pod dostatkiem leżąc na cmentarzu, lecz życie pełne interesujących doznań i przeżyć. Właściwie dobrana działalność nazwij,y to zawodowa tez może takowych dostarczać.
Aleh
Piszesz: „Im dłużej znosimy to, do czego nie mamy serca, tym więcej tracimy naszej energii życiowej i tym trudniej będzie wystartować od nowa. „
Pełna zgoda, wielu ludzi przegapia ten krytyczny moment.
PS: proszę nie wstawiaj strony komercyjnej jako Twojej domowej
Robert
Pytasz: „ dlaczego odradzasz oddawanie się pasjom, hobby i życiu rodzinnemu? „
Ja tego nie odradzam generalnie, tylko jako formę kompensowania frustracji w pracy wynikającej z niewystarczającego „wynagrodzenia emocjonalnego”
Pytasz: „A jeśli osoba nie ma tak silnego charakteru jak podejrzewła i zmieniając miejsce pracy (na z pozoru obiecujące) właduje się z deszczu pod rynnę? „
To się może zdarzyć i taki proces nazywamy zbieraniem doświadczenia. Nikt tego za Ciebie nie zrobi :-) Błędy i pomyłki są w takim przypadku naturalnym elementem takiego uczenia się. Zawsze możesz powtórzyć ten proces, tutaj chodzi o Twoje zadowolenie z życia w dłuższym terminie.
Dalej: „Co w przypadku, gdy ograniczanie relacji życia towarzyskiego zostanie rozwalone w tym procesie, I gdy już pojawi się dobra praca to cała reszta będzie kuleć „
Może tak się zdarzyć jeśli chodzi o dotychczasowe towarzystwo. Z drugiej strony wzbogacony o nowe doświadczenia będziesz miał dostęp do całkiem nowych ludzi i to może okazać się bardzo cenne. Doświadczenie wskazuje, że jeśli rozwijamy się i stajemy się ludźmi bardziej zadowolonymi z życia, to mamy coraz mniej wspólnego z ludźmi, którzy zostali na poprzednim etapie rozwoju.
Dalej : „Wydaje mi się …, że pracę trzeba lubić”
To bardzo pomaga być zadowolonym z życia człowiekiem
Piszesz: „Gdy atmosfera środowiska pracy staje się męczarnią, to trzeba spróbować ją szybko zmienić aby nie zatruwała całej reszty.” To jest ostatnio dzwonek, aby to zrobić
Chyba nie zrozumiałeś do końca moich intencji kiedy piszesz: „nie jesteśmy zadowoleni z atmosfery w pracy → zaniedbujemy życie ‘prywatne’ „
Ja mówiłem o tym, aby tych frustracji nie kompensować życiem prywatnym, od zaniedbywania jest jeszcze daleka droga :-)
Mirek Filipowicz
Pytasz: „A co zrobic jesli problem jest w “nastawieniu” ? „
no to chyba jasne, co trzeba zrobić – popracować nad nastawieniem. Nawiasem mówiąc wielu ludzi niechcący generuje sobie problemy w kontaktach z innymi nie zdając sobie z tego sprawy.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
w ostatnich postach poruszyłes bardzo ważny dla mnie temat – mimo małego stażu pracy cały czas mam wrażenie jakbym pracował w „burdelu”. Oczywiscie podejmuję pewne czynnosci, które (jak sądzę) powinny pomóc mi znaleźć pracę, która będzie przynosiła dodatnią wartosć emocjonalną (teraz jest to zdecydowanie ujemna). Mimo, iż w ciągu roku zmieniłem pracę, nie jest lepiej.
Sporo do myslenia dało mi Twoje stwierdzenie „… jeżeli jesteś w miarę pewien, że brak “zapłaty emocjonalnej” wynika z charakteru pracy/firmy a nie z Twojego nastawienia …”
Czy mając małe doswiadczenie (brak porównania pracy z innymi zajeciami) warto dosyć często zmieniać pracę, w przypadku niezadowolenia z jej wykonywania? Czy informacja o zmianach pracodawców w CV nie jest czynnikiem zmniejszającym naszą wartosć w oczach przyszłego pracodawcy?
W ramach poszerzania horyzontów i szukania zajęcia, które sprawiałoby mi radosć, wykonuję konkretną pracę nad rozwojem własnego biznesu. Jednak droga jest dosyć długa, a najbliższych kilku lat nie chciałbym spędzić w roli „prostytutki”.
Kamil, piszesz:
„Czy informacja o zmianach pracodawców w CV nie jest czynnikiem zmniejszającym naszą wartosć w oczach przyszłego pracodawcy?”
Nie jestem pewien, czy pytałeś o zdanie tylko Alexa, czy też wszystkich, ale pozwolę sobie odpowiedzieć. Mówię z perspektywy osoby przeprowadzającej już kilka rekrutacji.
Moim zdaniem to zależy od dwóch czynników.
Pierwszy z nich to kwestia tego, czy firma w której starasz się o pracę dba i inwestuje w swoich pracowników. Rekrutowałem dla firmy, która nie zważała na rotację wśród pracowników, czy też nie inwestowała w ich rozwój i tam nikt nie patrzył na to czy ktoś pracę zmieniał często, czy też w ogóle. Jednakże prowadziłem także rekrutację w firmie, gdzie wytyczną było, że szukamy kogoś na dłużej. Chociażby ze względu na to, że inwestujemy w szkolenia, przekazujemy know-how, dajemy dostęp do bazy klientów itd. Tutaj mogą pojawić się schody. Jest jednak jeszcze drugi czynnik, czyli powody dla których ktoś często zmienia pracę. W takiej sytuacji warto już w CV bądź w liście motywacyjnym wykazać skąd takie częste zmiany się biorą oraz co dzięki nim chciało się osiągnąć. Dzięki temu nie odstraszymy potencjalnego pracodawcy, który szuka kogoś na dłużej. W przeciwnym razie może to wyglądać tak, jakbyś w żadnej z dotychczasowych firm się nie sprawdził.
Osobną kwestią jest także termin „często”. Chodzi o zmienianie pracy co miesiąc, czy co dwa lata? To również ma duże znaczenie dla rekrutującego.
Pozdrawiam,
Artur Rogowski
Artur,
moje pytania skierowane są do wszystkich. Dziękuję zatem za odpowiedź, tym bardziej cenną z racji Twojego doświadczenia.
Wnioskuję zatem, że skoro w pierwszym przypadku, który wymieniłeś – nie jest ważna częstotliwość zmian pracy, natomiast w drugim jest ważna, to ogólnie, lepiej nie dokonywać zbyt częstych zmian. Lub przynajmniej mieć dobre argumenty wyjaśniające powód.
Zdaję sobie sprawę z tego, że termin „często” nie jest precyzyjny. W moim przypadku oznaczał zmianę po 6 miesiącach. Po takim okresie zdałem sobie sprawę, że warto spróbować czegoś innego. Niestety, mam wrażenie, że pomyliłem się drugi raz.
Jednak być może jest to problem wspomnianego „nastawienia” a nie firmy/wykonywanej pracy. Nie jestem pewien i nie bardzo wiem jak się o tym przekonać. Wiem na pewno, że odczuwalna zapłata emocjonalna ma wartość ujemną.
Kamil,
dwukrotna zmiana pracy to jeszcze nic. Po CV, które do mnie spływają, wiem, że są osoby, które zmieniają pracę co 3-4 miesiące, ale robią tak przez kolejne 3 lata :) I wówczas bez podanego powodu wygląda to dziwnie/podejrzanie/niepewnie. Wówczas, gdy rekrutujący ma i tak kilkadziesiąt CV do przejrzenia, nie będzie raczej zastanawiał się nad powodami dla których ta osoba tak często zmieniała pracę. Dlatego też, jeszcze raz położę nacisk na zawarcie ich (powodów) w aplikacji. Niestety nie każdy ma możliwość zaprezentowania się na rozmowie kwalifikacyjnej i wówczas, choćby Twoje powody były najlepsze na świecie, nikt o nich nie usłyszy.
Pozdrawiam,
Artur Rogowski
Alex
Streszczając krótko uważam się za „prostytutkę” w swojej pracy.Moim celem jest założenie firmy dlatego to robię jednak szukałem(nie świadomie)ucieczki z obecnego stanu nie satysfakcji przez fajne wycieczki, alkohol, imprezy i hobby.”dopóki pracujemy na “galerze” lub w “burdelu” to nie staramy się uprzyjemnić sobie życia innymi sposobami, takimi jak wspomniane wyżej życie towarzyskie, rodzinne, lub hobby. Dlaczego?”Już rozumiem dlaczego tylko jak mam się od tego odciąć i co zrobić
Kamil S,
jest takie magiczne słowo NIE.
Jak sie od tego odciąć – pytasz? Szybko. I definitywnie. Wykorzystujac to słowo – w stosunku do siebie hjak i do innych.
A czas wypełnic na ćwiczenia relaksacyjne i na pracę koncepcyjną nad własnym pomysłem biznesowym. Żeby ruszyć.
Nikt tego NIE nie powie za Ciebie i nikt za ciebie się nie odetnie od tego.
Pozdrawiam i zyczę odwagi, Ewa W
Witaj Alex,
bardzo cenny post. Do rad dla osób pracujących na „galerze” bądź w „burdelu” warto dołożyć jeszcze jedną: niezależnie od tego jak mało satysfakcji sprawia ta praca, wykonywać ją powinno się zawsze z największą starannością i wypełniając wszystkie powierzone obowiązki. Dlaczego to takie ważne? Bo często nie wykonując swoich obowiązków można szybko spowodować, że praca stanie się jeszcze bardziej uciążliwą. Na przykład dlatego, że szef weźmie taką sytuację „pod lupę”. Wtedy istnieje szansa wpadnięcia w spiralę, z której nie ma już dobrego wyjścia. Poza tym jeżeli osoba dorosła zaakceptowała jakąś ofertę pracy, pracuje i pobiera wynagrodzenie to będą dorosłą i odpowiedzialną powinna wykonywać to, na co się umówiła podpisując stosowną umowę. I tłumaczenie typu „nie będę się starał, bo mi się tu nie podoba” jest dość naiwne.
Szymon
Poruszyłeś bardzo istotny temat, który jako oczywistość (dla mnie) całkowicie umknął mojej uwadze. Dziekuję :-)
Zgadzam sie z Twoim punktem widzenia w 100% i warto jeszcze dodać, że postępowanie odmienne od opisanego przez Ciebie mogłoby prowadzić do wykształcenia się z czasem szkodliwych nawyków, które uniemożliwiłyby sukces w porządnej firmie.
Pozdrawiam
Alex
Witaj Alex
Ja borykam sie z innym problemem : przeoczyłem moment, kiedy moja wartość rynkowa była wysoka, ostemplowałem moje zajęcie jako „tymczasowe”, ale ten stan trwa zbyt długo -2 lata- i pojawia sie zmęczenie materiału i dodatkowa frustracja.
Trudno jest wyjść z tej „ramki”, a po jakimś czasie to bywa przygnębiające Jakie widziałbyś tutaj szanse i zargżenia ? Czuję że gdzieś zacięły się tryby i maszyna stoi w bezruchu.
Kamil: „Czy mając małe doswiadczenie (brak porównania pracy z innymi zajeciami) warto dosyć często zmieniać pracę, w przypadku niezadowolenia z jej wykonywania? Czy informacja o zmianach pracodawców w CV nie jest czynnikiem zmniejszającym naszą wartosć w oczach przyszłego pracodawcy?”.
Z rozmów jakie przeprowadzałem z niektórymi bardzo dobrze radzącymi sobie przedsiębiorcami wynika, że częsta zmiana pracy bardzo, bardzo zmniejsza nasze szanse na choćby zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną.
Oczywiście tutaj o sytuacji w której pracodawca zdecydowanie szuka na daną posadę na dłuższy okres.
Kiedyś powiedział mi zaufany znajomy przedsiębiorca, że jeśli znajdzie 3-4 prace w CV, które trwały 6 lub mniej miesięcy to nie zaprasza takiej osoby na rozmowę kwalifikacyjną.
To tak… ku przestrodze. ;)
Paweł Kuriata,
Napisałeś: „Kiedyś powiedział mi zaufany znajomy przedsiębiorca, że jeśli znajdzie 3-4 prace w CV, które trwały 6 lub mniej miesięcy to nie zaprasza takiej osoby na rozmowę kwalifikacyjną.”
Opinia znajomego jakoś nie podchodzi mi pod realia życia. Wyobraźmy sobie grafika, murarza, spawacza, sprzedawcę czy ochroniarza. Przecież ich umiejętności w ogóle nie zależą od tego, ile czasu pracowali w jednej firmie, lecz co potrafią zrobić. Fotograf przez kilka lat zmienił kilkanaście agencji, ale portfolio pozostało!
Długość okresu zatrudnienia nie jest żadnym miernikiem dla tych pracodawców, którzy wiedzą, jak ciężko jest znaleźć dobrego następcę. Tym samym – albo (1) oferują naprawdę kiepską pracę (finanse, atmosfera) albo (2) mamy dużą szansę na to, że odpowiednio się sprzedając, dostaniemy tę robotę, niezależnie od naszego życiorysu.
Znam dobrych specjalistów, którzy z łatwością zmieniają pracę etatową co 6 czy 12 miesięcy. Łączy ich kilka cech – znają dużo potencjalnych pracodawców, potrafią omijać działy kadr, asystentki i portierów oraz sprzedawać swoje umiejętności – tu i teraz, nawet wyrwani ze snu.
Pozdrawiam,
Sokole Oko
@Paweł Kuriata,
wolałbyś zatrudnić kogoś kto przez 2 lata robił w jednej firmie 4 niewiele różniące się od siebie projekty, czy kogoś kto przez 2 lata realizował 4 projekty w różnych firmach i każdy projekt uczył go czegoś nowego?
Czasami praca na etacie tak wygląda, że robi się w kółko to samo, przez co zamiast 2 lat doświadczenia, ma się pół roku doświadczenia powtórzone czterokrotnie…
Witam.
Wtrącę szczególik do wątku „jak często (…) w CV”. Ogólnie mówiąc podziele się z wami tajemnicą poliszynela: Pierwszą osobą czytającą wasze CV są łowcy głów lub ludzie z działu rekrutacji HR klienta. Potem oni właśnie każą wam dostosować CV pod klienta, lub (jeśli się na tym znają) za waszą zgodą lub bez (ci bardziej zdesperowani) zrobią to sami. Wszelkie dywagacje po tytułem „kogo wolałbyś zatrudnić” tudzież „znam jednego który takich a takich zatrudni lub nie” uważam za nieopłacalne do prowadzenia. Zasada Pareto się kłania ;-). Piszcie CV dla rekruterów: My skills & knowledge, mes projets et mes clients, die Sprachen und das Steckenpferd.
Tematem powinno być „co zrobić, aby zmienić galerę lub burdel na pracę”. Tutaj mam specyficzne poglądy: „niewolnik i dziwka to charaktery, a nie zawody”. Życie zmusza nas czasem do różnych rzeczy i prokuruje różne sytacje. Ale to, czy z nich chcemy wyjść zależy od nas. Zmieńmy najpierw siebie. Przy okazji zgadzam się z Alexem, że rekompensowanie sobie złej pracy słodkim hobby przypomina chodzenie w zbyt ciasnych butach: tyko po to, aby poczuć ulgę jak się je ściąga ;-)
Zdravim Moc,
Marcunio
@ Sokole Oko i Mariusz P.
Nie chcę wchodzić w zażarte dyskusje czy też bardzo upierać się przy swoim zdaniu, gdyż opiera się ono na opinii innych, jednakże…
W swojej wypowiedzi nie brałem pod uwagę prac, które opierają się na zleceniach. Powiedzmy chcemy aby programista napisał nam stronę internetową to rzeczywiście będzie prawdopodobnie lepszy taki, który pracował w kilku firmach (ma lepsze doświadczenie, różne projekty itp) aniżeli w jednej.
Jednakże istnieje mnóstwo etatów, które wiążą się z tym, że:
– aby pracownik był efektywny musi dostosować się do kultury działania firmy, do jej zwyczajów itp itd – to trwa (i kosztuje)
– pracownik musi przejść szkolenia, musi lepiej poznać branże, nabrać doświadczenia w kontaktach z klientami firmy lub ogólnie branży.
– dużo innych osób musi poświęcić sporo czasu nad tym, aby taki „świeżak” oswoił się – tak zwany okres aklimatyzacji w firmie.
To wszystko kosztuje i w bardzo wielu wypadkach zatrudnienie kogoś na krócej niż rok, a nawet dwa jest po prostu stratą pieniędzy. Ponadto po odejściu takiego pracownika trzeba ponieść znów te same koszty związane z kolejnym nowym (których by się nie poniosło gdyby ten pracownik pozostał na swoim miejscu).
Najlepszym przykładem mógłby być transfer nowego piłkarza do drużyny. Czy jest sens sprowadzać kogoś na jeden sezon gry? Najczęściej nie, gdyż zanim oswoi się ze stylem gry drużyny, zaprzyjaźni z zawodnikami, dogada z trenerem, oswoi językowo, przyzwyczai do stylu gry w danej lidze piłkarskiej to odejdzie. I nie będzie nawet w połowie tak efektywny jakby mógł być.
Tak to rozumiem. I zdaję sobie sprawę, że nie we wszystkich pracach tak jest. Ale w bardzo wielu myślę, że tak. Choćby piłkarza zawodowego (to też praca, prawda? :) ).
Pozdrawiam,
Paweł Kuriata.
Zrobił się z tego mały off-topic…
Otóż niejednokrotnie pracowałem „na galerze” i w „burdelu”. Powiedziałbym nawet, że dość często, bo zmiana branż to moje ulubione zajęcia zawodowe. I rzeczywiście traktowałem to zawsze jako coś przejściowego, a bywało niejednokrotnie, że trwało to ponad rok.
Jednak, aby nie dołować się tymi „przejściowymi” trudnościami, zawsze robiłem coś dodatkowego, co by mnie bardziej rozwijało. Wiązało się to zwykle z co najmniej 12-godzinnym dniem pracy, ale być może dzięki temu nie szukałem „innych” przyjemności i paru rzeczy się nauczyłem.
Marcunio,
Ok. To bardzo dobrze, że stawiasz przed faktem dokonanym ludzi, którzy wysyłają w ciemno oferty pracy i nie wiedzą nawet na czyje ręce ona trafi po drodze. Teraz wiadomo, że coś można zmienić na lepsze, chociażby omijając pośredników, którzy filtrują nasze oferty.
Moje zdanie jest takie – sprawdź dokładnie kto jest ostatecznym adresatem oferty, czego tak naprawdę potrzebuje – spośród wielu punktów wstępnego zapytania – i daj mu to bezpośrednio do ręki. Nikt nie powiedział, że omijanie pośredników jest proste, ale nie lubię, gdy ktoś za mnie załatwia moje sprawy. Ciągle szukam dobrych rozwiązań, na bezpośrednie docieranie do odpowiednich osób, także na blogu Aleksa.
Paweł Kuriata,
Ależ polemika jest jak najbardziej wskazana, bo lepiej jest pokazać kilka dróg, niż generalizować. :)
W kilku akapitach bardzo ładnie napisałeś o tym, że pracownik musi się dostosować do firmy, organizacji czy drużyny. Akurat z moich doświadczeń, nie tylko etatowych, wynika coś wprost przeciwnego.
Mój pogląd jest taki, że człowiek generalnie zmienia się w niewielu kwestiach. Lepiej jest zatrudnić jego jedną czy dwie kompetencje i dla swojego dobra nie łudzić się nadzieją, że jutro stanie się alfą i omegą w innych, bo takie podejście potem rodzi frustrację.
Dokładnie tak jest na boisku. Selekcjoner dobrej drużyny dobiera sobie takich zawodników, którzy już pasują do zespołu, bo dokładnie zdaje sobie sprawę z tego, że człowiek nie jest tak elastyczny, jak to się wydaje. Z kolei dobrzy trenerzy wyciągają z ludzi dobre cechy – często dobrze ukryte – i szlifują do połysku.
Pozdrawiam serdecznie,
Sokole Oko
Odnośnie zatrudniania ludzi na minimum rok, dogrywania ich współpracy z zespołem, wciągania w życie firmy i … może dopiero po roku korzystanie z ich umiejętności w pełni?!?! Kto dzisiaj ma na to czas? Może lepiej od razu szukać kogoś kto wymagane umiejętności posiada, kto od razu przystąpi do realizacji zadań, które są wymagane na tym stanowisku? To na tym (moim zdaniem) powinny się skupić działy HR, szukaniu ludzi o ściśle określonych predyspozycjach/umiejętnościach do danych zadań, powinny mieć pełną świadomość kogo potrzebuje firma.
Oczywiście można po odpowiedniej ilości prób ogolić się nożem, tylko czy nie prościej od razu użyć maszynki do golenia?
Pozdrawiam,
Marcin
Witam niskociśnieniowo i deszczowo o poranku.
@Sokole Oko
Nie rozumiem pierwszego akapitu. W szczególności: W jaki sposób stawiam przed faktem dokonanym ludzi którzy wysyłają CV w ciemno? Dlaczego uważasz, że to dobrze, że stawiam przed faktem[…]w ciemno. Dlaczego „omijanie pośredników” czyli łowców głów uważasz za lepsze? Dlaczego lepiej jest samemu sprawdzić kto jest końcowym adresatem „oferty” niż po prostu spytać łowcę? Dlaczego używasz słowa „oferta” skoro mówimy to bardzo konkretnie o „zatrudnieniu”.
Drugi akapit mogę skomentować krótko: TAK, ZGADZAM SIĘ, takie jest Twoje zdanie. ;-)
Pozdrawia sarkastycznie dziś nastawiony,
Marcunio
@Marcin Szczerbaczuk
Marcin umiejętności to jedno. Natomiast nie ma pracownika, który po przejściu z innej firmy będzie od razu znał: produkt nowej firmy, procedury, procesy, różnego rodzaju niuanse, politykę firmy itp itd., gdzie dopiero znając to wszystko, można w pełni wykorzystać swoje umiejętności. A zaznajomienie nowego pracownika ze wszystkimi rzeczami, które wymieniłem to jest inwestycja, która wymaga i czasu i pieniędzy. No chyba, że mówimy o stanowisku czysto fizycznym, gdzie faktycznie nie trzeba rozumieć całej otoczki. Tak więc Twój punkt widzenia, moim zdaniem, jest zupełnie oderwany od rzeczywistości.
Pozdrawiam,
Artur Rogowski
Artur Rogowski,
Zgoda, „nie ma pracownika, który po przejściu z innej firmy będzie od razu znał: produkt nowej firmy, procedury, procesy, różnego rodzaju niuanse, politykę firmy itp itd.”. Zakładam dla potrzeb tej dyskusji, że nie mówimy o zatrudnianiu kogoś, kto dopiero skończył studia czy ma 1 rok doświadczenia zawodowego i mgliste pojęcie o funkcjonowaniu biznesu. czyli mówimy o kimś, kto ma duzą zdolnosć adaptacji w nowych realiach i komu się chce :-).
Przy tym założeniu mam poważne wątpliwości co do tak zdecydowanego Twojego poglądu, że „dopiero znając to wszystko, można w pełni wykorzystać swoje umiejętności.”. Śmiem twierdzić, że czasem jest dokładnie odwrotnie – podkreślam: czasem. Nie znając polityki firmy i wielu niuansów np. w zakresie kultury organizacji wielokrotnie mogę w tym pierwszym okresie zrobić więcej, niż gdy się w tym osadzę. Zaletą jest właśnie nieskażone spojrzenie, które pozwala widzieć więcej i lepiej, robić rzeczy, które inni już osadzeni w firmie uważają za niemożliwe, bo polityka firmy, bo układy, bo zależności, bo złe doświadczenia….
I nie mówimy tu o stanowisku fizycznym. Kiedy obejmowałam jeden czy drugi dział w kolejnych firmach, nie miałam więcej jak dwa – trzy tygodnie, żeby się ogarnąć, ogarnąć zaspół i działać. A skoro podniosłam wynik finansowy w ciągu pierwszego roku swojej o – uwaga – ok 80%, to to mówi samo za siebie. Czy gdyby mnie w tym czasie szkolono i szkolono, to byłoby lepiej? Mój zespół na pewnym etapie znał produkty nieporównywalnie lepiej ode mnie, ale jakie to miało znaczenie… Czy gdybym wdrażała się pół roku byłoby lepiej? Zdecydowanie nie, bo uwierzyłabym wszystkim (w tym swojemu zespołowi), że się nie da i ze już kilku próbowało przede mną. Albo zobaczyłabym, że niektórzy w firmie tego po prostu nie rozumieją i nie chcą (mówię o zarządzających – niektórych rzecz jasna).
Zamiast poznawać kulturę tej organizacji ja po prostu zaczęłam ją zmieniać, zaczynając od swojego działu.
Marcin Szczerbaczuk ma w moim przekonaniu wiele racji pisząc, że większość firm nie ma czasu na to, żeby nowy pracownik wdrażał się miesiącami. Owszem, on z miesiąca na miesiąc wie więcej o firmie i produktach, ale działać ma niemal od razu. Oczywiście gdy mówimy o ośrodkach badawczych, bardzo wyspecjalizowanych technologiach czy procesach etc, to pewnie jest trochę inaczej, jednak nie można generalizować, ze fizyczna praca to od już, a ta nie fizyczna to miesiące i fura szkoleń.
Trudno mi się jednak zgodzić z Marcinem co do działów HR – one nie mają szans na precyzyjne dobranie pracownika, bo ludzie tam pracujący nie mają odpowiednich kompetencji w zakresie tego, czym ma się zajmować dany pracownik. HR może oceniać predyspozycje różnego typu, a i to często jest pomyłką i niestety fikcją.
Pozdrawiam, Ewa W
Arturze, rozumiem, że mój punkt widzenia może być, wg Ciebie, oderwany od rzeczywistości, to Twoja opinia. Ja jednak nadal będę stał na stanowisku, że firmy powinny poszukiwać ludzi o danym zakresie kompetencji jaki jest im potrzebny, a nie próbować wychowywać sobie pracowników poprzez wielomiesięczne/wielotetnie wcielanie ich w struktury firmy.
Zgadzam się, że tak może się dziać z ludźmi którzy dopiero wkraczają na rynek, nie mają doświadczenia.
Ewo, dlatego też rekrutacje na bardziej wymagające stanowiska powinni przeprowadzać menagerowie działów/projektów, w których poszukiwani pracownicy mają realizować zadania. Oni (menagerowie) powinni już mieć dosyć precyzyjny profil wymagań potrzebnych im ludzi. Jeśli już okaże się, że również na tym etapie/poziomie nadal lepiej zatrudnić kogoś zielonego/do przyuczenia niż kogoś z profilowym doświadczeniem to albo firmy nie stać albo menager nie wie kogo chce zatrudnić. Ani jedna, ani druga opcja nie jest dobra dla przyszłego pracownika.
Pozdrawiam,
Marcin
Alex,
Jak rozpoznać, że brak „zapłaty emocjonalnej” wynika ze złego nastawienia? Jak można to zmienić?
Marcin Szczerbaczuk,
co do rekrutacji przez managerów – piszesz „powinni”. Jednak praktyka nie koniecznie jest z tym zgodna…
Co do: „Jeśli już okaże się, że również na tym etapie/poziomie nadal lepiej zatrudnić kogoś zielonego/do przyuczenia niż kogoś z profilowym doświadczeniem to albo firmy nie stać albo menager nie wie kogo chce zatrudnić.” – to są dwie opcje, które Ty widzisz.
Ja widzę wiecej mozliwosci: czasem warto zatrudnic kogos „zielonego”, zeby „dijrzewał” asystujac przy projektach i się uczył. Chocby po to, by powoli tworzyc zasoby rezerwowe…. Wtedy odejscie jakiegos pracownika nie generuje wielkich kosztów kupienia na rynku nowego gotowego na cito, jest płynność w przejmowaniu zadań etc. Wtedy zatrudnienie zielonego pracownika oznacza, ze firma myśli perspektywicznie i stać ją na rezerwy w zakresie zasobów ludzkich także :-) TRaki „zielony” pracownik świetnie odciaża w niektórych obszarach a i dociąża w innych (bo sie go jednocześnie uczy). Taki człowiek ma szanse awansować wewnątrz firmy, co jest dla niego dodatkową motywacją, a jednocześnie wiadomo, ze awansowanie w tej samej firmie w wiekszosci przypadków oznacza mniejszy koszt dla pracodawcy niż kupowanie z zewnątrz.
Pozdrawiam, Ewa
Ewa W, piszesz:
„Śmiem twierdzić, że czasem jest dokładnie odwrotnie – podkreślam: czasem. Nie znając polityki firmy i wielu niuansów np. w zakresie kultury organizacji wielokrotnie mogę w tym pierwszym okresie zrobić więcej, niż gdy się w tym osadzę. ”
Jak najbardziej się z Tobą zgadzam. Sam z resztą obecnie wchodzę w nową organizację i faktycznie czuję, że mam świeże spojrzenie i szybko dostrzegam elementy, które chciałbym zmienić. Tak więc wycofuję się z tego co napisałem, że „dopiero znając to wszystko, można w pełni wykorzystać swoje umiejętności.” Nie wiem skąd taki zdecydowany pogląd w moim poprzednim komentarzu.
Natomiast wydaje mi się że zarówno Ty Ewo, jak i Marcin trochę źle mnie zrozumieliście.
Nie miałem na myśli tego, aby przez pierwsze pół roku pracownik tylko się szkolił. Podzielam Wasz pogląd, że do pracy trzeba przystąpić od razu i z odpowiednimi umiejętnościami. Natomiast nadal uważam, że mimo, iż posiadamy odpowiednie umiejętności, dopasowane do stanowiska, które objęliśmy, to i tak cała wiedza o firmie, produktach, procesach to jest inwestycja, którą pracodawca ponosi. Dlatego też, moim zdaniem, pracodawcy i tak szukają kogoś na dłużej, aby tego kosztu nie ponosić jeszcze raz.
Pozdrawiam,
Artur
Właściwie widzę tutaj dwa podejścia, które faktycznie mogą być współbieżne, zależnie od profilu działania jaki preferuje firma.
Pierwszy: dosyć duża firma, z niewielką dynamiką ilości zamówień/projektów, poszukuje ludzi, którzy mogą być w trakcie „doszlifowywani”. Niekoniecznie od razu są „wrzucani” na bardzo ważne „odcinki”, mogą chwilę „dojrzewać”. Tutaj widać zastosowanie podejścia Artura do zatrudniania pracowników.
Drugi: firma mniejsza, kilkuosobowa, z dużą dynamiką liczby zamówień/projektów realizowanych w bardzo krótkim czasie. Tutaj w momencie tworzenia zespołu projektowego poszukiwani są ludzie o bardzo konkretnych, wręcz kluczowych umiejętnościach dla danego zamówienia/projektu. W tym przypadku nie wyobrażam sobie możliwości „doszlifowywania” lub „dojrzewania” pracownika, nie ma na to czasu. Z reguły ludzie tacy są inaczej wyceniani na rynku, ale również ich czas działania może mieć inny wymiar niż standardowy. W tym przypadku „klasyczny” dział HR może mieć spore problemu w „odławianiu” z rynku takich pracowników.
Pozdrawiam,
Marcin
Czytam właśnie książkę, która poruszyła ten temat, Psychologia eventów autorstwa Jakuba B. Bączka. Pozwolę sobie zacytować:
„Celem jest takie stworzenie atmosfery i wywołanie takich emocji i uczuć, by grupa stanowiła jedność, by jej działania były zintegrowane. Jest to szczególnie ważne dla szefów firm (dyrektorów, prezesów, managerów), którzy zdają sobie sprawę, że zadowolony i lojalny zespół to największa wartość przedsiębiorstwa. Według ciekawych analiz Krzysztofa Sarneckiego fluktuacja (czyli wymiana) pracowników to jeden z najwyższych „kosztów ukrytych” prowadzenia przedsiębiorstwa. Na koszt taki składa się nie tylko proces rekrutacji nowego pracownika i odprawa dla tego, który odszedł, ale także równoważnik godzin pracy poświęconych przez managerów na szkolenie nowego pracownika, naprawianie jego błędów i przestojów w trakcie jego wchodzenia w nową rolę oraz równoważnik ryzyka kiepskiej adaptacji nowej osoby w przedsiębiorstwie. Mądry manager XXI wieku wie, że znacznie taniej jest zmienić podejście do pracownika, zintegrować go i znaleźć mu ewentualnie inne stanowisko, na którym będzie sobie lepiej radził niż go wymienić (tak jak w wielu związkach: łatwiej walczyć o poprawę relacji w małżeństwie niż rozwodzić się i planować następne).”
@Ewa W.
Tylko, ze zatrudnienie pracownika „zielonego” najbardziej się opłaca, kiedy wiadomo, że ów pracownik przepracuje w firmie na tyle długo by zdążył wykorzystać (mniej lub bardziej) to co się nauczył.
Dyskusja wzięła się z prostego pytania czy krótkie doświadczenie w wielu firmach może zaszkodzić naszej wartości rynkowej w oczach zatrudniających. I moim zdaniem tak, właśnie z tego względu, że taki pracownik nie jest, jak napisałaś taki pracownik ma szanse awansować w firmie i być tańszą opcją dla zewnętrznych dyrektorów, prezesów i managerów.
Tymczasem po kimś kto ma dużo krótkich prac w CV możemy się spodziewać, że nie zagrzeje u nas długo miejsca i poniesiemy jedynie dużo kosztów związanych z jego zatrudnieniem.
Zatem jakbyś odpowiedziała na postawione pytanie o krótkie przygody z wieloma firmami w kontekście wartości rynkowej?
Pozdrawiam,
Paweł Kuriata.
Witam,
Z racji, że obecnie zagranicą „płynę” na galerze, chciałbym wnieść kilka refleksji :)
Galary, jak i okręty mogą być krajowe i zagraniczne. Na tych drugich można więcej zarobić, przez co wiele osób przestaje myśleć o pracy na nich w kategoriach tymczasowości a staje się dla nich coś stałego.
Zagranicą dzięki pracy na galarze można fajnie żyć, dotyczy to miejscowych jak i imigrantów. Jest to niebezpieczne dla obydwu grup. Często powoduje stanie w miejscu…
Sam odbieram pracę na galarze jako coś mocno tymczasowego, lecz w najmniejszym stopniu nie okazuje tego właścicielowi galara. Tacy ludzie szukają na swoje galary ludzi którzy właśnie się tu urządzą, będą w pełni żyć po pracy, nawiążą relacje, może zwiążą się z inną osobą pracującą w galerze.
Morał z tego taki: młody człowieku nie pokazuj szefowi galara (i nie tylko), że praca dla niego to coś tymczasowego…
W pełni się zgadzam z Szymonem, że obojętnie gdzie się pracuje pracę trzeba wykonywać bardzo dobrze. I de facto robi się to dla siebie, dla własnej satysfakcji, nawyku. Potem jeśli znajdziemy lepszą pracę – niekoniecznie zaczniemy lepiej pracować, organizować się etc, jeśli wcześniej tak nie pracowaliśmy.
Galar poza miejscem do zarobienia pieniędzy można potraktować jako miejsce gdzie nauczymy się dokładnie, na czas, z własną inicjatywą, w trudniejszych warunkach etc pracować.
Alex pisał m.in. o dobrze urządzonym mieszkaniu – tak właśnie mieszka 56 letni Anglik z którym pracuje. Nie mówię że powinien mieszkać gorzej… ale fakt jest taki że z jednej strony narzeka na pracę, na zarobki z drugiej strony urządził się tutaj i będzie mu ciężej podjąć decyzje o zmianie. Dobre piwa, wina, telewizja i ładnie urządzony wynajęty od szefa domek to jego rekompensata braku satysfakcji z pracy (życia?)…
Niektóre miejsca dla każdego będą galarem np. praca w ruchliwym McDonaldzie, za to inne mogą być odbierane różnie. Pracowałem kiedyś w salonie sieci komórkowej. Nie wiem czy nazwałbym dziś te miejsce jako galar, sprawiało mi to satysfakcje, lubiłem sprzedawać, rozmawiać z ludźmi, zarobki były okej. Ale mam taką refleksje że dobry HRowiec m.in. galara musi wyłapywać takich ludzi dla których praca w danej firmie nie będzie odbierana jako galernicza.
I tak np. do salonu sieci komórkowej operator z rekrutował sprzedawcę ze sklepu z obuwiem, z McDonalds, mnie ze sklepu z ceramiką – dla nas wszystkich to był rozwój, forma awansu. Nagle ze sprzedawców, staliśmy się konsultantami pod krawatem…
Wszyscy wtedy bez studiów, jedynie z maturą.
Za pewne do sklepów tej sieci aplikowało wtedy sporo ludzi po studiach, po kursach etc. Myśleli, mam studia np. jestem inżynierem telekomunikacji a do „głupiego sklepu z telefonami” mnie nie chcą…
Lecz dla takiej osoby mogłoby być to coś tymczasowego, z czasem mogłoby pojawić się znudzenie, chęć zmian… A nie takich osób szuka się na galar. Wiele osób zapomina o tym w trudnych czasach kiedy „szukają jakiej kolwiek pracy”.
Z drugiej strony różnie to bywa. Jeśli struktura danej firmy jest szeroka, można w młodym wieku aplikować na magazyniera a skończyć na posadzie dyrektora logistyki :)
Kolega aplikował na magazyniera, wzięli go ale na referenta, cały dzień w papierach i exelu – biurowy galernik, ale potrafił się wybić w tej organizacji i z czasem (6 lat) stał się dyrektorem (w między czasie skończył studia).
Więc morał z tego taki, że jedna firma może być w jednych miejscach galarem w innych czymś ciekawszym. Podstawa, żeby będąc w tym pierwszym miejscu traktować to tymczasowo i być gotowym na nowe stwarzać do tego okazje.
Na koniec cytat z ostatniego Pulsu Biznesu (wywiad z prezesem Kulczyk Holding):
„Ameryka nauczyła mnie, że bez demonstracyjnej wiary we własne możliwości nie możesz oczekiwać od innych, że będą na ciebie stawiali.”
ps miło Alex, że zacząłeś pisać książkę :)
pps co do okresów w CV – wszystko okej, ale dłużej niż 3 miesiące. Tyle trwa przeważnie okres próbny ;] Co nie zmienia faktu że długoterminowo trzeba dążyć do funkcjonowania na rynku bez CV, etatowych świadectw pracy… (tak jak pisał Alex)
Witam wszystkich,
Ponieważ dyskusja nieźle się zawiązywała, ale zboczyła w międzyczasie na zupełnie inne tory, pozwolę sobie zadać pytanie wprost :) jak poznać, że problem tkwi w nas a nie w firmie? Dla niektórych moje pytanie pewnie będzie zbyt oczywiste, ale dyskusja być może pozwoli na spojrzenie z perspektywy innych ludzi na problem i tym samym uświadomi np. oczywiste błędy – często tak oczywiste, że niezauważalne na pierwszy rzut oka.
Moje pytanie wynika z doświadczenia – jakiś czas temu po zawirowaniach w życiu osobistym rozpoczęłam pracę w pewnej firmie. Przez miesiąc wdrażania się przebywałam z pracownikiem, który odchodził. Odchodził z dużym bagażem żalu do pracodawcy, więc rozmowy z nim delikatnie mówiąc uskrzydlające nie były. Nawiasem mówiąc inni pracownicy też w takiej atmosferze funkcjonują. Zdaję sobie sprawę z wad tej firmy, ale też zdaję sobie sprawę z mojego nastawienia zbudowanego na rozmowach z innymi. I zastanawiam się jak bardzo atmosfera wpłynęła na moje podejście do pracy. Z drugiej strony ta atmosfera też z czegoś wynika, czy tylko z wzajemnego nakręcania się niektórych osób? Inne zagadnienie to jak przerwać to wzajemne nakręcanie się?
Pozdrawiam serdecznie,
Małgosia
Paweł Kuriata,
pytasz o zatrudnianie kogos, kto ma dużo krótkich prac w CV – w moim przekonaniu zależy od tego gdzie i na jakim stanowisku chce sie zatrudnic. U jednych bedzie miał metkę skoczka, u innych – ciekawe doswiadczenia.
Twoja opinia, że „możemy się spodziewać, że nie zagrzeje u nas długo miejsca i poniesiemy jedynie dużo kosztów związanych z jego zatrudnieniem” jest potoczna i powierzchowna, acz bardzo popularna. Ja widzę to też tak: to człowiek, który chce robic ciekawe rzeczy, a nie tylko byc zatrudnionym. Ważniejsze jest dla niego działanie, zmiana, dynamika, etc. Wiec zatrudniłabym go tam, gdzie jest duza zmiennosc działań, wtyzwań, etc. Żeby sie nie znudził, nie popadł w rutyne itd. Przy biurku długo taki nie posiedzi jesli mu kazać wklepywać dane. Taki człowiek potrzebuje większych zmian niz zmiana wielkosci fontu:-)
I takiej osobie sugerowałabym nie szukać przez HRy i innych posredników, ale dotarcie do osoby bezpośrednio zatrudniajacej.
Pozdrawiam, Ewa
Alex,
Mój niedzielny (przedpołudniowy) komentarz nie dotarł do moderatora czy czeka na postoju? :)
Vila,
Co masz na myśli, pisząc: „…jak poznać, że problem tkwi w nas a nie w firmie.”? (Czego dotyczy wspomniany problem?)
Nowi „etatowcy” nierzadko trafiają na sfrustrowanych, nie tylko odchodzących pracowników. Jeżeli ma się cel zatrudnienia nie tylko finansowy, np. nabycie konkretnych umiejętności, to można to jakoś przełknąć – uodpornić się na uwagi, mimo wszystko dobrze ich słuchając, bo każdy kij ma dwa końca.
Aktualnie także „zamieniam” się ze frustrowanym pracownikiem, który wylewa z siebie sporo jadu. Nie mam złudzeń, że jego sytuacja wynika z nastawienia obydwu stron. Mam nadzieję, że dzięki niemu, będę mógł inaczej pokierować swoim rozwojem w tej firmie, aby nie skończyć tak, jak on. :)
Pozdrawiam,
Sokole Oko
Sokole Oko „na szybko”
Twoje komentarze nie lądują w moderacji, chyba że są w nich linki (wtedy każdy czeka na mnie)
Z niedzieli przedpołudnia nie ma niestety żadnego komentarza od Ciebie w systemie.
Do pozostałych głosów odniosę się za chwilę
Pozdrawiam
Alex
Sokole Oko
Co masz na myśli, pisząc: “…jak poznać, że problem tkwi w nas a nie w firmie.”? (Czego dotyczy wspomniany problem?)
Chodzi mi o to, że z jednej strony wiem, że firma w której pracuję jest niejako „domem publicznym”, ale z drugiej strony zastanawiam się czy nie wyolbrzymiam problemu, ponieważ jest możliwe, że moja ocena wynika z nastawienia. Moje nastawienie było od początku budowane bardzo negatywnie do firmy. Od początku wysłuchiwałam, że nie jest tu dobrze, że szybko pewnie odejdę, że nie da się nic zdziałać. I za każdym razem, gdy coś faktycznie się dzieje nie tak, mam problem, który wymaga współpracy kilku osób a niestety nie ma tej chęci współpracy to pogłębia to moją frustrację. „Bo najwyraźniej mieli rację”. Z drugiej jednak strony zdaję sobie sprawę, że znaczna część mojego nastawienia nie jest zbudowana na jakichś konkretnych przesłankach, ale na „głupim gadaniu”.
Pozdrawiam,
Małgosia
Alex, bez owijania w bawełne, żeby zmienić moje aktualne burdelowskie stanowisko pracy muszę popracować nad moim CV – jedyną stronę mojego – takowego jest skończenie wyższej uczelni(politechnicznej) z tytułem magistra. Po prostu, jakimi certyfikatami (może językowymi?), szkoleniami, kursami mogę je polepszyć? CAE/CPE, kursy niemieckiego, techniczne?? jakie kursy są śmieciowe i tylko doją z nas pieniądze? Pozdrawiam, Maciej
Maciej,
moim zdaniem żaden kurs, wpisany w CV, nie jest śmieciowy dopóki związany jest on ze stanowiskiem na które aplikujesz. Wpisany kurs operatora wózka widłowego w dziale handlowym raczej zostanie potraktowany jako „śmieciowy”, aczkolwiek w pracy na magazynie będzie on istotny. Moim zdaniem nie warto robić wszystkich możliwych kursów, a dokładnie je wybierać, pod kątem naszej przyszłej drogi zawodowej.
Pozdrawiam,
Artur Rogowski
Fredek
Pytasz: „Jakie widziałbyś tutaj szanse i zargżenia ? „
Napisałeś stanowczo za mało, abym mógł na to odpowiedzialnie odpowiedzieć
Marcunio
Napisałeś: „Tematem powinno być “co zrobić, aby zmienić galerę lub burdel na pracę”. „
Tutaj tematyka jest moim zdaniem zbyt obszerna i zależna od konkretnej osoby i jej sytuacji, aby zmieścić to w jednym poście. Dlatego zająłem się jednym z najpopularniejszych błędów, któe popełniają osoby znajdujące się sytuacji opisanej w tytule.
Paweł Kuriata
Nie upraszczaj za bardzo :-) Piszesz:”Najlepszym przykładem mógłby być transfer nowego piłkarza do drużyny. Czy jest sens sprowadzać kogoś na jeden sezon gry? „
Wielu firmom opłaca się sprowadzenie takiego „piłkarza” (czyli mnie) na kilkanaście godzin :-)
Sokole Oko
Piszesz: „aby nie dołować się tymi “przejściowymi” trudnościami, zawsze robiłem coś dodatkowego, co by mnie bardziej rozwijało. „
To jest niezła strategia, zwłaszcza jeśli jest ona ukierunkowana na nowe, ciekawsze zajęcia zarobkowe (bo inaczej musielibyśmy to zakwalifikować jako hobby)
Dalej: „Ciągle szukam dobrych rozwiązań, na bezpośrednie docieranie do odpowiednich osób, także na blogu Aleksa. „
Czytaj w takim razie dokładnie cykl „Nie masz prawa prawie do niczego…”
Marcunio
Pytasz Sokole oko : „Dlaczego “omijanie pośredników” czyli łowców głów uważasz za lepsze? „
Nie wiem co on Ci odpowie, moja zasada numer 5a mówi „jeśli tylko to możliwe to rozmawiaj z ludźmi, których tyłek zależy od powodzenia dyskutowanej misji, a nie z gońcami”
Andy
Pytasz: „Jak rozpoznać, że brak “zapłaty emocjonalnej” wynika ze złego nastawienia? „
To bardzo trudne pytanie, jeśli nie chcemy odpowiadać banałami. Pozwól, że napisze post na ten temat.
Paweł Kuriata
Piszesz: „tak jak w wielu związkach: łatwiej walczyć o poprawę relacji w małżeństwie niż rozwodzić się i planować następne „
Wypowiadasz się na podstawie własnych doświadczeń, czy też powtarzasz coś zasłyszanego?
Jak w relacji musisz walczyć o jej poprawę, to lepiej znajdź sobie nową relacje, o czym pisałem wielokrotnie http://alexba.eu/2006-10-01/rozwoj-kariera-praca/czy-twoj-zwiazek-to-samochod-czy-motocykl/
MaciejD
Dziękuję za ciekawy komentarz
Vila
Twoje podstawowe pytanie jest podobne do pytania, które zadał Andy, więc odniosę się do niego w obiecanym poście
Sytuacja opisana w tej firmie to jest wielokrotne fiasko managementu (jeśli takowy w ogóle tam istnieje). Szkoda mi się tutaj szerzej na ten temat rozpisywać. Tobie zalecam odcinanie się od takich rozmów i wpływów.
Maciej
Po przyjacielsku, jeśli chcesz coś zmienić to popracuj nie nad certyfikatami, lecz klarownością i precyzją wypowiedzi. Zdanie „muszę popracować nad moim CV – jedyną stronę mojego – takowego jest skończenie wyższej uczelni(politechnicznej) z tytułem magistra. „ nie jest jej wzorem :-)
Skąd u Ciebie taka ślepa wiara w certyfikaty, kursy itp. Poczytaj mój blog i zobacz jaki procen moich zaleceń dotyczy spraw tego typu.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex, jeśli chciałbym wysłać swoje CV, do niemieckiej firmy jako „Elektroingenieur”(elektronika, telekomunikacja)… osoba siedząca tam nie ma ze mną bezpośredniego kontaktu, za to mogłaby zobaczyć:
Certificate in Advanced English
Zertifikat Zentrale Oberstufenprüfung
i czy ten sposób jestem już troszkę wyżej niż reszta moja konkurentów?… Jak mógłbym podrasować „cv-image” siedząc w takiej branży? Mam mnóstwo wolnego czasu.
Alex, chciałbym poznać Twój stosunek do studiów wojskowych – np. Wojskowa Akademia Techniczna w Warszawie.
Maciek,
ja nie bardzo rozumiem, gdy piszesz :”jak mógłbym podrasować “cv-image” siedząc w takiej branży?” – czy chodzi Ci o „ładne” cv,w które bedziesz mógł coś wpisać i które „sie spodoba”, czy o podnoszenie swoich kompetencji, umiejetności,zbieranie doswiadczenia, żeby byc dobrym w tej branzy, wyrózniającym sie specem? Widzisz róznicę?
Odpowiedz sobie na pytanie: co potrafie i w czym jestem naprawdę dobry i lepszy od innych i jak to się ma do ewentualnych potrzeb potencjalnego pracodawcy, bo docelowo przecież to jest najważniejsze. To nie konkurs na ładne cv :-)
Pozdrawiam, Ewa
@Alex.
Zacytowany przez Ciebie fragment nie jest mojej wypowiedzi, lecz książki którą zacytowałem (fakt ten prawdopodobnie przeoczyłeś).
Fragment książki zaś moim zdaniem miał dużą wartość dodaną do pytania z jednego Czytelników nt. tego jaki wpływ na naszą wartość rynkową mają częste zmiany pracodawcy.
Jeśli chodzi o związki małżeńskie to było to jedynie porównanie (z którym również się nie do końca zgadzam) – do meritum wypowiedzi mało wnosiło.
Pozdrawiam,
Paweł Kuriata.
Obecnie jestem na etapie kończenia dobrego kierunku studiów związanego z it na jednej z wyższych uczelni w Polsce. Studia przeszedłem w stylu brute force – sporo pracy i nauki, zaniedbując inne sfery życia. Druga połowa tego czasu była jakby odpowiedzią na ten pierwszy okres. „Ogarnięcie się” – organizacja czasu, zmiany skierowane do wewnątrz. Polepszenie metod nauki, sylwetki dzięki czemu moja samoocena też wzrosła.
W branży it mam roczne doświadczenie które zdobyłem pracując jako programista dla niewielkiej firmy softwareowej. Pracę staram się wykonywać najlepiej jak potrafię. Czasem pojawiają się ciekawe problemy do rozwiązania, które mogą stanowić fajne wyzwania i sprawiają, że praca jest twórcza. Często jednak pojawiają się mniej stymulacyjne zadania, przez co praca się nieco dłuży. Tu pojawia się problem, gdyż uwiera mnie statyka pracy. Nie wiem czy mi się od dobrobytu w głowie przewraca ale wydaje mi się, że 8 godzin przed monitorem nie jest wpisane w naturę ludzką. Jeśli wygaduję głupoty proszę o sprowadzenie na ziemię.
Jedyne inne zajęcie niż obecne jakie wykonywałem była to praca przy obsłudze eventów. Nie twierdzę, że jest to to czym chciałbym się zająć aczkolwiek dostarczyło mi to sporo emocji, kontaktów, frajdy. Pokazało, że praca może być bardziej 3d – zmiana miejsca, spotkania z ludźmi. Tu pojawia się moja dychotomia. Chciałbym spróbować pracy z ludźmi aczkolwiek nie wiem jak miałaby wyglądać implementacja. Sprawę utrudnia fakt, że dość nadopiekuńcze wychowanie oraz przemielenie przez system edukacji ulepiły niepewnego siebie i mało towarzyskiego gościa.
Moje obawy związane z inną branżą związane są z „powszechną” opinią, że ciężko z pracą. Problemu ze znalezieniem zatrudnienia w it nie ma, co wiem już z własnego doświadczenia. Jest w tym pewna wygoda pewnej ale mnie nie satysfakcjonującej pracy utrudniającej zmiany. Dodatkowo dochodzi problem z udźwignięciem odpowiedzialności za zmiany, które mogły by prowadzić do finansowych reperkusji. Moim priorytetem jest niezależność finansowa.
Jakiś pomysł?
Pozdrawiam,
Merynos
Marcunio,
„Nie rozumiem pierwszego akapitu. W szczególności: W jaki sposób stawiam przed faktem dokonanym ludzi którzy wysyłają CV w ciemno? Dlaczego uważasz, że to dobrze, że stawiam przed faktem[…]w ciemno.”
Przeciętny kandydat do pracy nie wie, kto pierwszy – i często ostatni – zobaczy jego ofertę. Natomiast uwierz mi, że w Polsce head hunterzy to garstka ludzi i większość firm nie korzysta z takich usługodawców, z wyjątkiem średnich i dużych firm.
„Dlaczego omijanie pośredników czyli łowców głów uważasz za lepsze? Dlaczego lepiej jest samemu sprawdzić kto jest końcowym adresatem „oferty” niż po prostu spytać łowcę?”
Alex już przypomniał swoją zasadę, którą także stosuję na co dzień. Wydaje mi się, że wysługiwanie się pośrednikiem rzadko pomaga – najczęściej zmniejsza nasze szanse, na cokolwiek. Pośrednicy mają najczęściej inne priorytety, niż Twoi ostateczni odbiorcy.
„Dlaczego używasz słowa „oferta” skoro mówimy to bardzo konkretnie o „zatrudnieniu”.”
Moim zdaniem, klasyczny życiorys oddala nas od celu jego wysłania. Preferuję metodę sprzedaży umiejętności, tak jak usług czy produktów. Taka oferta pracy nie ma nic wspólnego w życiorysem, lecz potrzebami firmy.
Alex,
Dziękuję za informację o moderacji oraz zaznaczam, że „Nie masz prawa prawie do niczego” jest moim ulubionym cyklem sprzedaży B2B. :)
Vila,
Ryba psuje się od głowy, niezależnie od Twojego nastawienia. Na śmierdzącą atmosferę nie masz wpływu – w tej firmie. Ale wierzę, że coś ciekawego z niej wyniesiesz.
Pozdrawiam,
Sokole Oko
Witam.
@Alex
W odpowiedzi do Macieja napisałeś:
„Skąd u Ciebie taka ślepa wiara w certyfikaty, kursy itp. Poczytaj mój blog i zobacz jaki procen moich zaleceń dotyczy spraw tego typu.”
Ja mam pytanie odnośnie certyfikacji w informatyce. Jak oceniasz takie właśnie dokumentowanie swoich umiejętności w tej dziedzinie?
Pozdrawiam,
Marcin.
Witam,
Pracuję w „finansach” w korporacji i pracę zmieniam dość często -mój max to 2 lata :) Doświadczenie mam spore i ciekawe, CV konkurencyjne w oczach head hunter’ów. Miałam okazję pracować w paru „dobrych” korporacjach i praca we wszystkich wyglądała właściwie tak samo. Główną różnicą była atmosfera i organizacja pracy.
Od pewnego czasu, po kolejnej zmianie, czułam że to ze mną jest problem, a nie z pracodawcami. Na kolejnej rozmowie rekrutacyjnej, do kolejnej dużej firmy, na kolejne świetne stanowisko odkryłam (z niemałym zdziwieniem), że wcale nie chcę tej pracy dostać.
Przeżyłam z tego powodu spore załamanie nerwowe, bo skoro nie finanse i nie w korporacji to co?!? Jestem „galernikiem”. Nie chcę być „galernikiem” i co dalej? Trafiłam na ten blog. Później na inne blogi. I do psychiatry z depresją. Do psychologów. Czytałam mnóstwo książek o rozwoju osobistym, o coachingu. Znalazłam swojego coacha. W sumie szukałam ponad 2 lata (pracując ciągle na galerze) odpowiedzi na pytania – co ja mam teraz zrobić? Zmienić zawód, czy przejść pranie mózgu?
Czy częsta zmiana pracy zmniejsza wartość w oczach pracodawcy? Czy warto zmieniać pracę?
Jaką się ma wartość, powinno się wiedzieć samemu i przekonać o niej pracodawcę, na którym NAM zależy. Pracę warto zmieniać, ale nie bezmyślnie. Zmiana co 3 m-ce to zbyt często, ale nie ma co tkwić latami w jednym miejscu, bo potem ciężko coś zmienić. No i zależy to bardzo od tego co się CHCE samemu osiągnąć. Czasem warto zostać na „galerze” do momentu odkrycia „tego czegoś” o czym się marzy.
Czy korzystanie z pośredników do wysłania CV jest potrzebne? Czy wysyłać CV?
Moje CV wysyłane na oferty w stylu:” dla naszego klienta, dużej firmy międzynarodowej” trafia w ręce head hunterów -> czyli, z doświadczenia, przeważnie ludzi tuż po studiach psychologicznych. To oni decydują czy ja się nadaję do tej pracy czy nie – nie mając pojęcia o pracy w kontrolingu finansowym grup kapitałowych. Przygotowanie CV? Ale jaka to firma? Jaka branża? List motywacyjny? -> ale ja nie wiem gdzie aplikuję… Jeżeli wysyłam CV gdzie popadnie to trafia ono na kogo padnie i biorę udział w loterii zwanej rekrutacją – czyli cała procedura jest bez większego sensu. Działając w ten sposób staję się marionetką na rynku korporacji i HRowców. Wolę wziąć odpowiedzialność za swój los i sama decyduję co dalej.
Jak wyjść z „ramki”? Jak zobaczyć, czy to może ja mam problem?
Najpierw zadałam sobie pytanie, czemu NIE CHCĘ dostać tej pracy? No i stwierdziłam, że nie lubię siedzieć całymi godzinami w excelu. Nie interesują mnie finanse. Czyli wykonuję zawód, który mnie totalnie nie kręci! I okazało się, że studia skończyłam nie te. I pracę mam nie taką. I szukałam, i szukałam robiąc różne ćwiczenia z blogów i z książek. Obserwowałam siebie i znalazłam :) to co naprawdę lubię.
Teraz „galerę” traktuję jako sposób na zarobienie pieniędzy i źródło doświadczeń życiowych. Przeorganizowuję własne życie tak by robić to, co chcę robić, i nigdy więcej już nie pracować, i nie wysyłać bez sensu CV.
Pozdrawiam,
Ewa
Pani ewo, co ma zrobić młody człowiek po studiach, jak nie wysyłać CV?
@MMM
Odsyłam Cię do wykopu gdzie przeprowadzone zostało ostatnio AMA (odpowiedzi na pytania) z polskim informatykiem zarabiającym 50k PLN pracującym na zachodzie – znajdziesz tam wszystkie nurtujące Cię pytania wraz z tym, które zadałeś Alexowi (a jak nie znajdziesz to będziesz mógł zapytać).
http://www.wykop.pl/link/1209873/ama-programista-z-doswiadczeniem/?utm_source=ostatio_popularne&utm_medium=link_5&utm_campaign=ostatio_popularne
Pozdrawiam,
Paweł Kuriata.
MMM,
Myślę, że będzie łatwiej o odpowiedź, jeżeli podzielisz certyfikaty IT na takie: (1) które są wymagane przez producentów IT – aby móc w ogóle dotykać się sprzedawanych przez nich rozwiązań, bo są po prostu niedostępne dla ludzi z zewnątrz (nie możesz zdobyć software’u albo zasymulować w nim pewnych procesów) oraz (2) które są tylko estetycznym dodatkiem do ewentualnych umiejętności – „ładna” oferta dla laika.
Owszem, w praktyce nabywa się umiejętności o wiele szybciej, a przede wszystkim skuteczniej, niż na kursach, a pewna część drukowanych certyfikatów daje zarobić firmom szkoleniowym – to jest biznes, jak każdy inny. Jednak czasami naprawdę trzeba sprzedać się laikowi – autoprezentacja – aby móc dotknąć się pewnych rozwiązań IT w praktyce.
Zalecenia Aleksa w dużej części dotyczą rozwoju osobistego i relacji interpersonalnych, i gwarantuję na piśmie, także jako człowiek z IT, że na pewnym etapie rozwoju zawodowego, odpowiednie relacje są istotniejsze o wiele bardziej, niż „najwyższej” klasy certyfikat IT.
Pozdrawiam,
Sokole Oko
Konradzie, mlody czlowiek po studiach moze robic wiele roznych rzeczy. Wysylanie CV tez ma sens, jesli sie marzy o pracy w korporacji, ale jest duzo wolontariatow, akcji spolecznych, organizacji studenckich, kol naukowych, mozliwosci praktyk gdzie mozna znalezc inne sposoby znalezienia pracy i nawiazania kontaktow.
P.s. przepraszam ze bez polskich znakow, pisze z komorki. Pozdrawiam. EwaT
Sokole Oko,
napisałeś: „na pewnym etapie rozwoju zawodowego, odpowiednie relacje są istotniejsze o wiele bardziej,[…]” To takie gladkie zdanie tak naprawdę nie wiele wnosi dla Czytelników, dlatego proszę, rozwiń to:
– co to znaczy „na pewnym etapie” – konkretnie – na jakim etapie? A na jakim nie?
– co to znaczy „odpowiednie kontakty”? Jakie to są te opsowiednie, czemu te a nie inne są takie ważne?
Pozdrawiam, Ewa
Ze względu na wiele innych zajęć nieco „osierociłem” ten watek, ale nadróbmy to szybko :-)
Maciek
„Jak mógłbym podrasować “cv-image” siedząc w takiej branży? „
Wojna na CV-ki nie jest moja specjalnością, jestem zwolennikiem rozszerzania kontaktów i powiększania „ekspozycji” na rynku (chyba tak to się i po polsku nazywa :-)).
O tym pisze na blogu od jego powstania
Konrad
Pytasz: „Alex, chciałbym poznać Twój stosunek do studiów wojskowych – np. Wojskowa Akademia Techniczna w Warszawie. „
Nie mam żadnych doświadczeń, w związku z tym nie wypowiadam się
Paweł Kuriata
Dziekuję za wyjaśnienie
Merynos
Piszesz: „..wydaje mi się, że 8 godzin przed monitorem nie jest wpisane w naturę ludzką”
tez tak myślę, choć w moim poprzednim życiu były czasy, kiedy spędzałem przed monitorem 12-14 godzin. I to były też wartościowe doświadczenia.
Dalej: „Sprawę utrudnia fakt, że dość nadopiekuńcze wychowanie oraz przemielenie przez system edukacji ulepiły niepewnego siebie i mało towarzyskiego gościa. „
Jak już to widzisz sam, to jesteś na dobrej drodze. Spróbuj metody opisanej w http://alexba.eu/2011-05-06/tematy-rozne/nie-da-sie-sprobuj-zrobic-na-odwrot/
Czy jesteś pewien, że Twoim priorytetem jest niezależność finansowa?
MMM
Pytasz: „Ja mam pytanie odnośnie certyfikacji w informatyce. Jak oceniasz takie właśnie dokumentowanie swoich umiejętności w tej dziedzinie? „
Zapytaj Czytelników, którzy aktualnie są w branży :-) Z moich obserwacji, jak jestes naprawdę dobry, to znajdziesz zatrudnienień i bez papierków, chyba że chodzi o specjalne stanowiska wymagające uprawnień. Ktos ostatnio o tym pisał na blogu
EwaT
Uśmiechnąłem się czytając „Moje CV wysyłane na oferty w stylu:” dla naszego klienta, dużej firmy międzynarodowej” trafia w ręce head hunterów -> czyli, z doświadczenia, przeważnie ludzi tuż po studiach psychologicznych. To oni decydują czy ja się nadaję do tej pracy czy nie – nie mając pojęcia o pracy w kontrolingu finansowym grup kapitałowych. „
Powszechny brak kompetencji, to utrapienie naszej gospodarki (i polityki też :-))
To stwarza sposobności, jak na[prawdę coś umiesz i potrafisz to sprzedać, patrz http://alexba.eu/2006-03-20/rozwoj-kariera-praca/twoja-wartosc-rynkowa/
Dalej piszesz: „I szukałam, i szukałam robiąc różne ćwiczenia z blogów i z książek. Obserwowałam siebie i znalazłam to co naprawdę lubię. „
Gratuluje i dziekuje za pozostały, ciekawy komentarz:-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
powszechny brak kompetencji owszem stwarza możliwości, jednak dla nielicznych. I choć twój blog jest właśnie o tym, jak stać się jednym z tych nielicznych, to do tego trzeba dobrze sprzedać swoje umiejętności. Nasuwa mi się pytanie: komu i jak je sprzedać?
Podejrzewam, że świetni pracodawcy są równie nieliczni, jak świetni pracownicy. Jako że zostałeś zacytowany w artykule w portalu natemat.pl (http://natemat.pl/24351,praca-za-darmo-czyli-zrob-dla-nas-projekt-a-moze-ci-zaplacimy-zmora-fotografow-grafikow-programistow), zapytam: co doradziłbyś młodym zdolnym, którzy nie mają jeszcze imponującego dorobku, ale mają jakiś dorobek i potencjał, gdy spotykają się z opisanymi w artykule praktykami? Czy warto odrzucać propozycje pracy za darmo? czy warto wykonać jeden-dwa darmowe projekty? I czy dla każdego klienta, czy tylko dla takiego, który faktycznie daje nadzieję na współpracę w przyszłości? Podejrzewam zresztą, że z tego typu propozycjami spotykają się nie tylko ludzie wchodzący w życie zawodowe, ale i bardzo doświadczone osoby, gdy zmieniają branżę czy rozpoczynają pracę w nowym zawodzie.
Pytanie do PT czytelników: czy Wy też spotykacie się z takimi propozycjami? Jak na nie reagujecie?
Pozdrawiam,
Iwona
PS Mam nadzieję, że wpis mieści się w temacie postu – chociażby w kontekście ucieczki z „galery” i tego, jak się do niej przygotować/ jak ją przeprowadzić.
Wróciłam z refleksją niedawno do innego artykułu na blogu – opisującego „nie da się, spróbuj zrobić to na odwrót” i tak sobie myślę… To chyba także dobry przykład terapii, jak sobie pomóc pracując 'na galerze’.
Jakiś czas temu pomysły z rodzaju „zrobić to inaczej niż inni” zrodziły się z mojej własnej frustracji własnym życiem zawodowym. Obserwowałam innych i firmę, z którą nawiązałam kontakt jako pracownik (katastrofalne wykonanie, ale idea świetna), nowo nabytym zwyczajem włączył mi się filtr „a gdyby tak inaczej to i tamto, to przecież nic nie kosztuje…”. I teraz buduję im konkurencję, na własny rachunek. Mam konkretne plany i zapoczątkowało to szereg bardzo pozytywnych zmian w moim życiu.
Na pewno zmieni to moją ścieżkę zawodową, abstrahując od kwestii finansowych, ten biznes wymusza rozszerzenie umiejętności praktycznych potrzebnych do biznesu. Jeszcze pracuję 'na galerze’ (już niedługo :) ), ale odczuwam zmianę sama w sobie i nawet jak biznes by się nie powiódł – już jest takim dobrym katalizatorem, oddalającym od tej nieciekawej pracy i budującym pewność że życie zawodowe wcale nie musi składać się z kolekcji galer ;)
Ewa W.,
„Co to znaczy »na pewnym etapie« – konkretnie – na jakim etapie? A na jakim nie?”
Część ludzi posiada wysokie kompetencje „techniczne”, wypracowane przez wiele lat pracy. Jednak, żeby przeskoczyć na innym poziom, np. menedżerski czy sprzedażowy lub zmienić branżę, człowiek się wykazać lepszą komunikacją międzyludzką, co pozwala na bardziej elastyczne „przenosiny”.
Także i ja wierzyłem, że będąc dobrym technicznym, wystarczy „szybkie klikanie na klawiaturze”. Niestety, „zmienił się” odbiorca projektów – ludzie spoza IT nie posługują się tym samym kodem i teraz trzeba nadrabiać zaległości komunikacyjne.
A na jakim nie? Jak się okazało u mnie po latach, komunikacja jest ważna na każdym etapie, jeżeli żyjemy i pracujemy z ludźmi, o ile ktoś nie wybrał drogi pustelnika i jest mu z tym dobrze.
„Co to znaczy »odpowiednie kontakty«? Jakie to są te opsowiednie, czemu te a nie inne są takie ważne?”
Odpowiednie, czyli dobre – dotyczyło to relacji, które pomagają w nawiązywaniu i utrzymywaniu różnorodnych kontaktów. Mając na względzie tę „oczywistość”, jednocześnie porzuciwszy ulubioną branżę IT, mogę coraz skuteczniej kontynuować podróż w nieznane.
Pozdrawiam,
Sokole Oko
Sokole Oko,
dzięki za wyjasnienia.
A nie masz takiego poczucia, że kontakty z wartosciowymi i ciekawymi ludźmi czy umiejetnosci komunikacyjne, interpersonalne są ważne niezależnie od tego, na jakim etapie życi zawodowego jesteśmy?
O co mi dokładnie chodzi: żeby nie było czegoś takiego: teraz wyszkolę sie warsztatowo, technicznie, zrobię certyfikaty w tym zakresie i zazne pracę, a dopiero po czasie zacznę pracować nad relacjamiz ludźmi i nad komunikacją.
Gdy dbamy o rozwój w tych sferach równolegle z umiejetnosciami „technicznymi”, zawodowymi, to nasz rozwój przebiega szybciej i z lepszymi efektami.
Przykładowo umiejetnosci interpersonalne, komunikacyjne oraz relacje z ciekawymi ludźmi są dla programisty na każdym etapie jego zycia zawodowego tak samo ważne jak umiejetnosc programowania.
Ja zamieniłabym Twoje „na pewnym etapie życia” , a „na każdym etapie życia równie ważne”…
Co Ty na to?
Ewa
Ewa W.,
Jak najbardziej – zgadzam się z Tobą. :) Przytoczyłem swój przykład, jako spojrzenie byłego technicznego, spragnionego dobrych relacji, których potwierdzeniem raczej nie będą certyfikaty branżowe.
Przytoczona branża, IT, jest dość specyficzna, bo znajdą w niej miejsce osoby, które mają różne potrzeby i kompetencje interpersonalne – od „odpychającej asertywności”, aż po „upierdliwą empatię”. Problemem może być to, czy „swój trafi na swego”. A ja – nie ukrywam – długo szukałem odpowiedniego rozwiązania. :)
Praktycznie od początku pracy w IT, brakowało mi możliwości wykorzystania „ludzkiego” spojrzenia na pracę – współpracownika, użytkownika, klienta. Mimo że pracowałem głównie jako helpdesk (techniczna obsługa klienta), wymagano ode mnie kompetencji, które sporo wychodzą poza ramy mojego charakteru.
Rozwiązaniem była zmiana specjalności – o wiele łatwiej jest zmienić zawód, niż siebie – na stricte komunikacyjną, gdzie empatyczne słuchanie jest dominującą formą pracy. Jako projektant i trener – główna działalność – mogę skupić się na tym, co lubię najbardziej.
Pozdrawiam serdecznie,
Sokole Oko
Sokole Oko: Bardzo dziękuję Ci za merytoryczne, zupełne i niesprzeczne odpowiedzi na moje pytania. Ująłeś mnie pod serce prośbą o wiarę. Potwierdzenia na piśmie też pewnie urzekły innych dysputantów. Powodzenia w banalnej wszak sztuce pisania polemiki życzę. EOT.
Merynos: Byłem też na takim etapie życia. Jednak jako świeży absolwent, posiadacz rodowodowego ogiera, dumny ojciec swego pierworodnego oseska i jedyne źródło utrzymania rodziny, decyzje musiałem podjąć szybkie i radykalne. Mniemam, iż w Twoim przypadku tak dramatycznie nie jest. Zanim jednak zacznę sypać z rękawa „złotymi radami” odpowiedz, proszę na pytanie Alexa wyjaśniając przy okazji co rozumiesz przez „niezależność finansową”?
A z innej beczki nie zgadza się z Tobą, że obsługa wydarzeń i IT to dychotomia. Po pierwsze zbiory te mają część wspólną (moim pierwszym kontraktem IT w życiu była obsługa zawodów Pucharu Świata w Pięcioboju Nowoczesnym), po drugie nie sumują się do zbioru zupełnego ;-). Może lepszym słowem jest ambiwalencja? (Żartowałem – wybacz)
yves: Spotkałem się w swojej karierze ze zleceniodawcami typu „zrób mi, a ja może ci zapłacę”. Mam trzy triki w zanadrzu na takie sytuacje (użycie ich tylko po przemyśleniu i na własne ryzyko)
Zerowy, dla nowych klientów polega na skonstruowaniu umowy o dostarczanie i płacenie w transzach. Zapłacona transza, to pracujemy dalej. Dla klientów z czarnej listy wręcz za transze płaci się z góry.
Pierwszy, dla klientów z podejrzanych lub z czarnej listy, polega na dostarczeniu usługi bez istotnego dla całości szczegółu który nie był przedmiotem umowy. Np: dostarczenie kodów bez skonfigurowanej bazy danych, zaszyfrowany lub/i zabezpieczony hasłem CD, krótka licencja istotnych części.
Sposób drugi jest dwuetapowy. Zgłoszenie US brak zapłaty za fakturę i wytoczenie w SC sprawy o zapłatę, poprzedzona pisemnym powiadomieniem o takim zamiarze. Daj klientowi czas na rekcję. Raz musiałem się do tego posunąć i poskutkowało po zgłoszeniu zamiaru.
Nie znam Twojego biznesu, aczkolwiek tuszę, że coś dla siebie wyciągniesz.
Joasia: Gratuluję. Zaczęłaś od zmiany siebie. Jak charakter inny to i życie przestaje „toczyć się”, a zaczyna się kucie własnego losu.
(W obronie łowców głów) Niezbyt trafnymi są argumenty o niekompetencji ŁG wnioskowane na podstawie ich wykształcenia lub znajomości żargonu zawodowego kandydatów. Ich kompetencja to finalizowanie rekrutacji. Wyławianie, dopasowywanie, mediacje, doradzanie – to są, moim zdaniem, ich pola działania. Ich kompetencje oceniałbym po skuteczności. Ze strony pracodawcy: ilu kandydatów było wartościowych, z iloma podpisana została umowa? Ze strony kandydatów: ile ofert było ciekawych, jak i czy (lub dlaczego nie) udało się podpisać kontrakt? Nie zaś po tym, czy wiedzieli po której stronie zmiennej są deklaracje wskaźników typów danych, cy cuś ;-).
Doświadczenia typu „wysłałem CV i mi nic nie znaleźli” nie uważam za miarodajne. Czyż nie mogą wszak wynikać z tego, że oferujecie umiejętności na które nie ma popytu? Może wasze CV jest napisane w duchu „obyś czasem mnie nie znalazł”? Może jest cały gugol kandydatów a wasze CV nie jest purpurową krową?
Ja musiałem zmienić swoje CV zanim zaczęło działać. Obecnie mam 100% skuteczność odpowiedzi na CV. Potem następuje rozmowa z „końcowym klientem” nie widzę więc powodu dla którego mam „omijać” ŁG. W zasadzie to częściej ŁG dzwonią do mnie niż jestem w stanie obsłużyć. Kilu z nich to moi „stali sprzedawcy”. Dlatego zaskoczony jestem powszechną w tym wątku opinią.
Zastrzeżenie: CV jak malowane nie pomoże o ile nie jesteście w stanie zaoferować niczego sensownego swojemu pracodawcy. [ hmmm, a może … ;-) ]
Pozdrawiam,
Marcunio.
Marcunio,
Po prostu mamy inne spojrzenie na pewne sprawy, a jeżeli moja odpowiedź Ciebie nie satysfakcjonuje, wystarczy dopytać o szczegóły lub to zaakceptować, bez sarkastycznej nuty.
Omijanie pośrednika nie oznacza negatywnego nastawienia do jego pracy. W ogóle nie oceniam roli łowców głów, mimo że dobrze znam realia rekrutacyjne w Polsce (kilka lat helpdesku IT w branży HR), jednocześnie obecnie zajmując się usługami komplementarnymi do ich działalności.
Cieszę się, że masz w łowcach głów „stałych sprzedawców” i jako skuteczny specjalista, który na co dzień szuka chleba, skuteczny sposób na pozyskiwanie ciekawych projektów. Nawet i ja, dzięki Twojemu opisowi, zacząłem intensywnie myśleć, jako można skorzystać z ich pomocy, nie pracując etatowo.
Pozdrawiam serdecznie,
Sokole Oko
Przeczytałam poprzedni wpis i ten powyżej, i muszę przyznać, że jestem takim pracownikiem galery. Temat szczególnie mnie zainteresował, bo znajduje się w takim momencie mojego życia, że każdy niewłaściwy ruch może skończyć się dla mnie i dla mojej rodziny katastrofą. I właściwie zastanawiam się czy istnieje jakakolwiek szansa, że to się zmieni. Kończyłam studia wyższe na jednej z najlepszych uczelni w Polsce, potem wyjechałam zagranicę. Wróciłam do Polski z doświadczeniem, dość szybko znalazłam pracę. Wynagrodzenie nie było najgorsze, ale układy i układziki, toksyczna przełożona i moja ewidentna niechęć do tej pracy zmusiły mnie do szybkiego szukania sobie innego zajęcia. Znalazłam je w branży, z którą wcześniej nie miałam nic wspólnego, ale która wydała mi się ciekawa i rozwijająca. Wydaje mi się taka nadal, dodatkowo ludzie, którzy ze mną pracują są naprawdę fantastyczni, ale…no właśnie – ja nie zarabiam. Bo – jak twierdzą moi zwierzchnicy – nie mam doświadczenia. Wpadłam z deszczu pod rynnę. Nie chciałabym wylewać tutaj swoich żali, ale zastanawiam się co robić, jeśli w perspektywie mam do spłacenia duży kredyt, muszę sama utrzymać rodzinę i jakoś żyć. Staram się nie rezygnować z małych przyjemności, o których wspominasz: spotykam się ze znajomymi, czasem pójdę do kina, kupię nowe zioła na balkonowy ogródek, ale moja frustracja narasta z dnia na dzień. Do tego dochodzą moi najbliżsi, którzy uważają, że jestem „ciamajdą”, która nie potrafi o swoje zawalczyć, że to moja wina, że sama tak chciałam, że mogłam zostać we wcześniejszej pracy. Tylko, że nikt nie rozumie z jakim stresem musiałam walczyć każdego ranka. A teraz, teraz też uciekłabym z galery, ale jak w takich ciężkich kajdanach?
Tutaj macie przykład supergalery http://wyborcza.pl/duzyformat/1,128007,12307956,Moi_smierdziele__lachociagi__debile_i_kretyni.html
a tutaj na dole informacji kilka ważnych informacji na wszelki wypadek http://wyborcza.pl/1,75478,12314501,Pracownik_na_smyczy.html
Pozdrawiam
Alex
PS: Wyborcza boi sie podawać prawdziwe informacje personalne??
Pisze o firmie RAFA i panu Wojciechu M. podaje też fałszywy adres strony na której skarżyli się pracownicy „Założyli stronę internetową Niepracujwrafa.pl” odrobina researchu podaje prawdziwy adres tej strony http://www.niepracujwafra.strefa.pl a tam jeden z pokrzywdzonych (podpisany imieniem i nazwiskiem)pisze o firmie, która nazywa się AFRA i panu, który nazywa się Marek Wojtczak. Ask Google i mamy stronkę z adresem firmy i numerem komórkowym
http://www.euroadres.pl/wizytowka/948114/przedsiebiorstwo_gospodarcze_afra_marek_wojtczak
Internet jest wielki!!
Hej Alex,
Nie wspominając o tym, że tylko 4% tego artykułu jest za darmo, reszta jest płatna (na tę chwilę w postaci rejestracji).
pozdrawiam, Artur
Przeczytałam o Afra – skorzystałam z linku podanego przez Alexa.
Przeczytałam uważnie to, co piszą ludzie w zakładce”rozmowa kwalifikacyjna”.
I – niezależnie od tego, czy mówimy o stanowisku fizycznym nie wymagajacym wykształcenia czy kierowniczym – powiem coś, co byc moze Was zbulwersuje:
Ludzie dostali coś, czego mogli/ powinni byli się spodziewać. Nieszczęsciem dla wielu jest „myślenie życzeniowe”. Nie mówiąc juz o braku znajomości prawa na poziomie elementarnym, ale to nie jest tu kluczowe. A niby dlaczego ma byc dobrze, gdy na wstepie ktos mi każe podpisać wekssel in blanco? Czy ktoś spotkał sie wcześniej z taka prazej nie. Bo nie jest to standard. A podpisanie umowy in blanco? A przeczytanie o firmie w internecie? A jeśli juz – po pierwszych dwóch dniach wizyta u prawnika w Państwowej Inspekcji Pracy. A tak naprawdę to tego pierwszego dnia nie powinno byc w żadnym wypadku, gdyby ludzie nie godzili się na podpisanie kwotka i weksla.
Gdyby w Finroyal czytali regulamin, to wiedzieliby, ze to nie jest żadna lokata i nie udzielali tej firmie kredytu bez zabezpieczeń bo to bliższe temu a nie lokacie).
Myślenie życzeniowe prowadzi na manowce w kazdej sferze życia.
Oczywiscie współczuję tego, co przeżyli Ci ludzie, ale nie byłoby tych sytuacji, gdyby nie decyzje 9głupie0 samych zatrudnionych.
Zawsze w sytuacjach przemocy (a mobbying tym jest) warto zamiast zadawać sobie pytanie: „dlaczego on mi to zrobił” zadać sobie pytanie: „dlaczego pozwoliłam.em sobie to zrobic” i „jakie sygnały ostrzegawcze zlekceważyłem”.
Pozdrawiam, Ewa
Ewo,
Pamiętaj też, że z wielu powodów różni ludzie mają różny start życiowy, doświadczenie czy możliwości intelektualne.
Nie masz wpływu na to w jakim otoczeniu się rodzisz i rozwijasz.
Oczywiście można to skwitować, ze to wina ich decyzji lub zaniechań, jednakże w wielu przypadkach to może być krzywdzące uproszczenie.
Może skupmy się na typach, którzy z premedytacją manipulują czy uprawiają mobbing ?
Pozdr.Artur
Artur,
proponujesz: „Może skupmy się na typach, którzy z premedytacją manipulują czy uprawiają mobbing ?” – w jakim celu mam się nad nimi skupiać? jaki mam na nich wpływ?
Zdecydowanie większy wpływ mamy na nasze decyzje niz na owe „typy”. I na edukowanie ludzi wokół.
Nie zwalajmy wszystkiego na kiepski start i słabosc intelektualną, bo gdy widzę, ze człowiek załozył post factum stronę ostrzegajacą i sensownie wszystko opisuje, to widać, ze nie braki intelektualne sprawiły, ze na to zdecydował – on tam pracował i sam podpisywał takie kwitkki i weksle.
Po prostu wielu ludziom się wydaje, że ich to co słyszą nie bedzie ich dotyczyło a ponieważ potrzebują pracować i zarabiać, to ich desperacja powoduje, ze zakłamują rzeczywistoość, nie chcą widzieć widocznego, i pchaja sie niestety w jeszcze gorsze sytuacje.
Żeby było jasne – Jestem za tym, by głośno mówić o zachowaniach przestępcczych, nieetycznych, krzywdzących etc, ostrzegać, ale też mówic i podkreślać, ze nic takiego sie nie stanie, jesli sie na to nie zgodzimy wiedzeni różnymi motywami. Jeśli pracodawca chce sie zabezpieczyc przed ponoszeniem kosztów szkolenia gdy pracownik sie zwalnia, to podpisuje się umowę i określa zasady – jesli pracownik odchodzi z winy pracodawcy, to nie jest zobligowany do ponoszenia zadnych kosztów, etc.
Zanim coś podpiszemy – znajmy znaczenie i mozliwe konsekwencje tego działania. A naprawdę jest gdzie pytać. W zwykłym biurze posrednictwa pracy – najblizej, najprosciej.
Ewa
Ewo,
Ja nie czuję się godzien oceniać innych.
Puść sobie taką piosenkę Elvisa Presleya „In the getto”, która może pomoże zrozumieć Ci o co mi chodzi.
Jeżeli nie, to nie ma ma sensu abyśmy my o tym dyskutowali.
pozdrawiam, Artur
Artur
od 1.09 dostęp do całości jest bezpłatny przez Piano, potem oczywiście sobie odpuszczę z powodów opisanych na końcu komentarza. Wszelkie informacje można wyczytać z podanego linku do oryginalnej strony.
Jesli chodzi o Twoją dyskusję z Ewą W to skłaniam się raczej do jej punktu widzenia. To jest blog edukacyjny, a nie pręgierz (choć oczywiście brakuje mi pełnej informacji o ludziach robiących różne nieładne rzeczy – ochrona osobowa jest Polsce posunięta do granic absurdu), więc głównym celem jest właśnie pobudzanie Czytelników do myślenia. Czasem idzie to opornie, patrz dyskusje w latach 2006-2007 na temat brania mieszkań na duży kredyt, ale zawsze ktoś się zastanowi.
PS: Gazeta bardzo straciła u mnie na wiarygodności, nie tylko u mnie poczytajcie np.
http://studioopinii.pl/artykul/11112-stanislaw-stupkiewicz-dobry-fachowiec-ale-partyjny
Pozdrawiam z lotniska
Alex
Artur,
ja nie oceniam innych ludzi (wskaż mi, jeśli są w mojej wypowiedzi fragmenty oceniające ludzi a nie ich decyzje). Ja wskazuję/uwrażliwiam/uczulam na nieodpowiedzialne decyzje, ryzykowne zachowania niektórych ludzi, decyzje, które skutkują w opłakany sposób. A to różnica, prawda? Ja „oceniam” decyzje – jeśli już musimy trzymać się kategorii oceny. A tym skutkom mozna zapobiegać nie tylko piętnując tych „złych i manipulujacych”, ale też zwracajac ludziom uwagę, zeby mysleli zanim podpiszą coś dla siebie niekorzystnego. :-) Moim zdaniem skupianie się na uswiadamianiu ludziom, ze są odpowiedzialni/współodpowiedzialni za to, że sie znaleźli w takim bagienku i w nim tkwią oraz wskazywanie, co mogą robic, by tego na przyszłosc nie powielac, jest zdecydowanie skuteczniejsze.
Ja oczywiscie nie usprawiedliwiam w łatwy sposób i to może budzić sprzeciw. Bo o ile masz rację, że nie mamy wpływu na to, w jakim srodowisku się rodzimy, o tyle jeśli chodzi o rozwój – to jest to prawdą tylko do pewnego momentu. Już nawet na tym blogu znaleźć mozna wiele przykładów, że ludzie niezależnie od warunków w jakich dorastali, potrafią wiele, wiele osiągnąć w dorosłym życiu – jeśli wezmą odpowiedzialnosc za swoje życie, a nie bedą tylko upatrywali winnych poza sobą.
Pozdr.
Ewa
Ewo,
Ja nie czuję się godzin oceniania decyzji ludzi.
pozdrawiam, Artur
Ewo,
Uważam, że w kwestii wyboru pracy na galerze masz rację. Niezależnie od powodów, wybór galery zawsze jest ich – mniej lub bardziej świadomą – decyzją i jedyne, co możemy z tym zrobić to edukować, uczulać i doradzać. Ludzie wybierający pracę w Afra poznali ryzyko na początku – podsunięty pod nos weksel in blanco powinien był uruchomić w nich alarm. Zignorowali wskazówki i postanowili zaryzykować – najgorsze, że większość z nich prawdopodobnie nie wyciągnie żadnych wniosków z tego zdarzenia i znów trafi na galerę.
Wbrew pozorom, prościej moim zdaniem zrezygnować z bycia galernikiem niż prostytutką – w pierwszym przypadku wiemy, że sytuacja jest zła i zawsze jest motywacja, by ją zmienić. W drugim – łatwo okłamywać samego siebie i ukrywać niezadowolenie z pracy pod hobby, wydawaniem pieniędzy czy wszystkim tym, co ma zastąpić zadowolenie z pracy.
Do tej pory miałem do czynienia z obydwoma rodzajami pracy – na samym początku trafiłem (świadomie) na galerę, kolejnym razem praca zaczęła mi przypominać pracę prostytutki. Jest (przynajmniej w moim przypadku) pewna cecha wspólna pracy z ujemną zapłatą emocjonalną – zegarek. Jeśli praca rozwija i daje satysfakcję, patrzenie na zegarek i odliczanie minut/godzin do wyjścia zdarza się rzadko. Jeśli jednak codziennie zastanawiam się, ile jeszcze czasu muszę „siedzieć w pracy” – mam sygnał do opuszczenia statku. Z tego, co zaobserwowałem u osób, z którymi pracowałem – zasada była podobna: odliczanie czasu do wyjścia = galernik lub prostytutka.
Zastanawia mnie, co w przypadku gdy poczucie bycia galernikiem lub prostytutką jest tymczasowe? Jeśli aktualny zestaw obowiązków (w przypadku programisty na etacie te zmieniają się często) i współpracowników sprawia, że nie odczuwamy satysfakcji z pracy; natomiast wiemy, że jest to mniej lub bardziej tymczasowe (wcześniej było dobrze, gdy bieżący projekt się skończy, wróci poprzednia sytuacja). Rozumiem, że świadomość pracy w złym miejscu może pojawić się nawet po kilkunastu latach, jednak na zapłatę emocjonalną składa się nie tylko miejsce pracy, ale też obowiązki i zakres odpowiedzialności. Obecnie zakładam, że w takiej sytuacji warto dać pracy czas na poprawę, proporcjonalny do dotychczasowej jakości i czasu pracy (inaczej potraktujemy sytuację po 10 latach udanej współpracy, a inaczej po okresie próbnym), ustalić deadline do kiedy oczekujemy pozytywnej zmiany lub ewakuujemy się z danego miejsca, a następnie postępować tak, jak poleca Alex – traktując to jak tymczasowe i nie uprzyjemniając sobie życia poza pracą.
Odnosząc się do kwestii częstych zmian pracy i „sprowadzania piłkarza na jeden sezon”, istnieje duża różnica w obserwowanym podejściu stron (tych samych osób!) przy współpracy z założenia tymczasowej i stałej. Przy tymczasowej współpracy obie strony mocno naciskają na konkrety, chcą mieć jasną sytuację, jasne rezultaty i zero polityki wewnętrznej. W przypadku współpracy, która ma z założenia być dłuższa/stała, podejście zmienia się radykalnie: pracownik wprowadzany jest często w politykę miejsca, jest dużo mniejszy nacisk położony na konkretne efekty, a znacznie większy na kwestie poboczne, jak czas spędzany w pracy czy wszelkie formalności. Może dlatego praca na galerze i jako prostytutka właściwie nie występuje w przypadku systemu zleceniowego, dotycząc jedynie współpracy stałej (etatu lub podobnej umowy)?
Pozdrawiam,
Bogumił Wiatrowski
Artur,
nie bardzo rozumiem, co masz na mysli pisząc iż „nie jesteś godzien oceniać”. Nie jesteś godny, by oceniać? Ok, mogę nie rozumieć.;-)
Natomiast jeśli już piszesz, że nie jesteś godzien oceniac decyzji, ludzi, którzy je podejmują etc, to ja widzę zaprzeczenie w tym co napisałeś wcześniej, a mianowicie Twoje „skupmy się na typach, którzy z premedytacją manipulują czy uprawiają mobbing” – samo określenie „typ” brzmi tu oceniajaco/ pejoratywnie (chyba ze chodzi Ci o typologię) – i skoro piszesz, ze się ktos ma nimi „zajać”, to prawdopodobnie dlatego, ze oceniłeś ich postawę/ działanie/ postępowanie etc jako negatywne, szkodliwe, krzywdzące etc, czyż nie tak? Uznawanie czegoś za dobre, etyczne, złe, nieetyczne, sprawiedliwe, niesprawiedliwe, itd też jest ocenianiem. Nawet jak powiesz drugiej osobie „świetnie Ci poszło”, to też dokonujesz oceny…
Pozdrawiam, Ewa
A ja rozstałam się z moją „galerą” kilka tygodni temu. ;) Na razie trochę odpoczywam i nadrabiam różne zaległe sprawy prywatne. Zdecydowałam się na to po wielu, naprawdę bardzo wielu latach pracy w jednej organizacji. Odeszłam, ale bez zapewnienia sobie miękkiego lądowania gdzie indziej. Mój „fundusz bezpieczeństwa” pozwala mi na dość długi okres pozostawania bez pracy. Wiem jednak, że czas tego miłego urlopu nie może być nieskończony. Niestety :(
I teraz, gdy już wyszłam z galery, której miałam dosyć, zastanawiam się jak wrócić na powrót do płatnej pracy. Wiem co chcę i lubię robić, wiem dokładnie kto to robi (jakie organizacje, jakie działy), współpracowałam z kontrahentami z tej dziedziny przez długi czas. Nie miałam jednak śmiałości wprost powiedzieć, że jestem aktualnie wolna (od pracy) i wybadać jak postrzegaliby mnie od strony potencjalnego pracownika, a nie klienta. Zresztą mam wątpliwości, czy w ogóle wypada robić taki sondaż u byłego dostawcy (może byłoby to źle odebrane?). Nie widzę na razie siebie w roli przedsiębiorcy, więc pozostaje mi praca dla kogoś na etacie tudzież w formie dłuższych lub krótszych projektów.
Z pewnością na forum jest wiele osób, które w swoim życiu zaliczyły dłuższy lub krótszy okres bezrobocia po rozstaniu z „galerą”. Jestem ciekawa doświadczeń osób, które sobie z tym poradziły, jaką drogą z tego wyszły. Nie chodzi mi o sprawy finansowe, bo te mam ogarnięte na pewien czas, ale samo poszukiwanie innej pracy. Czy była to droga tradycyjnego rozsyłania CV i znajdowania fajniejszej „galery”, czy inna metoda?
Bardzo jestem ciekawa Twoich doświadczeń Aleksie. Jeśli to nie tajemnica, to jak wszedłeś na ścieżkę trenerską?
Wiem, że mój post trochę wybiega poza ramy głównego wątku. Mam nadzieję, że nie nadmiernie i że będziemy mogli o tym podyskutować. Jeśli za bardzo to przepraszam za offtop i mam nadzieję, że będzie możliwa taka dyskusja w ramach innego wątku.
Pozdrawiam serdecznie
Agnieszka