Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Rozwój osobisty i kariera

Skuteczne narzędzia do rozwiązywania (niektórych) problemów cz.2

Zgodnie z obietnicą zajmiemy się teraz tym drugim narzędziem, które często uwalnia nas od konieczności wkładania wysiłku w przedsięwzięcia niekoniecznie posuwające nas do przodu.
Uprzedzam, że dla niektórych z Was, jak się głębiej zastanowicie nad tym, co przeczytacie poniżej, to wnioski mogą być kontrowersyjne, więc potraktujcie moją wypowiedź bardziej jako głos w dyskusji, niż jako prawdę absolutną :-)
Narzędzie sprowadza się do prostej wypowiedzi:

„Róbcie co chcecie, ale beze mnie”

O co w tym wszystkim chodzi?

W życiu otoczenie wielokrotnie zakłada a priori (najczęściej nie pytając nas o zdanie) naszą niejako automatyczną przynależność do różnych grup społecznych. Mam na myśli grupy od paczki nastolatków począwszy, na narodzie czy wspólnocie religijnej skończywszy. W oparciu o tę przynależność oczekuje się od nas określonego zachowania. Co ciekawe, wiele osób dość bezrefleksyjnie dopasowuje się do takich oczekiwań i w rezultacie podejmuje czasem działania, które niekoniecznie są dla nich najkorzystniejsze.
Kto z nas nie zna takiej sytuacji, kiedy np. uczestniczymy w imprezie rodzinnej, choć w głębi serca chętnie bylibyśmy gdzieś indziej? Albo kiedy robimy coś tylko dlatego, bo w danej grupie/warstwie społecznej „tak wypada”? I to nie tylko w sprawach codziennych, ale też podejmując ważne decyzje życiowe. Jeśli się nad tym zastanowimy, to może się okazać, że znajdziemy sporo takich przykładów.
Jak jeszcze rozpoznać, że nieświadomie gramy w gry, podczas których nie mamy nic cennego do wygrania? Dobrą wskazówką może też być nasze wewnętrzne poczucie dyskomfortu, czy wręcz irytacja przy robieniu różnych rzeczy. Społeczeństwo często uczy nas, że trzeba takie emocje stłumić, a przecież jest to bardzo ważna „lampka ostrzegawcza”, oznajmiająca nam że „właściwie robisz coś innego, niż chciałbyś”, względnie „prowadzisz życie odmienne od Twoich wyobrażeń”. OK, do końca szkoły średniej mieliśmy stosunkowo niewiele możliwości, aby skutecznie się od takich rzeczy „wywinąć”, ale potem, jeśli przejmiemy odpowiedzialność za nasze życie, to możemy prawie zawsze powiedzieć „Róbcie co chcecie, ale beze mnie”!! I dotyczy to niemal wszystkich zakresów tego co robimy.
Uwalniając się od takich konieczności uzyskujemy zazwyczaj mnóstwo czasu, energii i zapału, aby zająć się rzeczami, które naprawdę posuwają nas do przodu. Ja robię coś takiego rutynowo i bardzo pomaga mi to nie tylko żyć interesującym i urozmaiconym życiem, ale do tego jeszcze mieć możliwości, energię i środki, aby robić coś dobrego dla innych.

PS: Aby nie sprawiać fałszywego wrażenia, że piszący te słowa zawsze „wiedział lepiej” śpieszę z zapewnieniem, że ten opisywany powyżej błąd wystarczająco często sam popełniałem :-)

Komentarze (17) →
Alex W. Barszczewski, 2007-01-09
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Skuteczne narzędzia do rozwiązywania (niektórych) problemów

W jednym z komentarzy do postu „Czy jesteś w pętli czasu” Yves napisała:

„Kłopot w tym, że znać problem nie znaczy wcale rozwiązać problem. Do tego trzeba jeszcze sporo pracy, cierpliwości i przede wszystkim – umiejętności wstawania po każdej porażce. Ja w każdym razie staram się to robić, wstawać, nawet po nastym upadku (co zresztą jest ogromnie trudne, może najtrudniejsze, w pewnej chwili walka z chęcią pozostania na ziemi wymaga niemal heroizmu).”

Zgadzam się całkowicie z pierwszym zdaniem, bo o ile rozpoznanie problemu jest na ogół (pomijając jakieś wyjątkowo szczęśliwe przypadki) warunkiem koniecznym do jego rozwiązania, o tyle nie jest ono zazwyczaj warunkiem wystarczającym.
To drugie zdanie też opisuje prawdę, niemniej nie całą prawdę i na to chcę Wam teraz zwrócić uwagę. Istnieją jeszcze dwa narzędzia, które nie wymagają ciężkiej pracy, cierpliwości i czego tam jeszcze, a mimo tego są zbyt rzadko stosowane w praktyce.

Pierwsze sprowadza się do wypowiedzi: „Dziękuję, rezygnuję z tego. Nie jest mi to potrzebne”
Wymaga ono oczywiście dobrego rozeznania swoich prawdziwych potrzeb i oderwania się od tego, co wmówili nam inni ludzie.
Dziś rano przeczytałem na Onecie taką wypowiedź:

„Ważny jest dystans, ale także szczerość wobec samego siebie – dodaje aktor Marek Kondrat. – Ważne, by nie żyć w świecie iluzji, szczerze rozpoznać własne potrzeby, odkryć przyjemności, które nie tylko wprawiają nas w szampański humor, ale przede wszystkim dają poczucie spełnienia.”
i potem:

„– Przez długi czas powielałem rodzinny wzorzec, kolekcjonowałem kolejne role, kolejne dowody uznania. Nakręciłem sto filmów w ciągu 30 lat – przyznaje aktor. – Zdobyłem wiele, z pieniędzmi włącznie. Wpadłem jednak w pułapkę, miałem poczucie, że ciągle muszę coś udawać, powielać. Nagle zrozumiałem, że mam wszystko, ale nie czuję prawdziwego smaku życia. Żyłem w festiwalu sławy, ale jednocześnie w sztucznym świecie, w którym trzeba nieustająco komuś się podobać i z kimś rywalizować.”

Z dalszej części wypowiedzi wynika, że znalazł on w końcu to, co go naprawdę fascynuje (choć nie musi fascynować innych ludzi, np. mnie, ale to ostatnie jest całkowicie bez znaczenia). I o to właśnie chodzi, pytanie tylko, czy to dochodzenie do prawdziwego zadowolenia z życia musi odbywać się tak okrężną drogą (30 lat)? Pozwalam sobie na stwierdzenie, że nie, problem polega na tym, że pokolenia zarówno pana Marka, jak i mojego nikt nie uświadomił, że jest to niezmiernie ważne i zamiast tego indoktrynowano nas sprawami i potrzebami, które często były kontraproduktywne jeśli chodzi o osiągnięcie osobistego spełnienia.
Jeśli teraz młodsi Czytelnicy myślą, że czasy się zmieniły i mogą odetchnąć z ulgą, to zapraszam do świadomej analizy, czym np. dziś 6 stycznia 2007 zajmują się w Polsce prasa, telewizja, portale internetowe itp. oraz na ile te zagadnienia i potrzeby naprawdę mają cokolwiek wspólnego z Waszym osobistym szczęściem :-) To dość trudne ćwiczenie, niemniej niezmiernie pouczające i może skłonić Was do cennych przemyśleń.
Wracając do samej metody, stojąc przed problemem do rozwiązania warto zastanowić się, czy ja tego rozwiązania w ogóle potrzebuję do szczęścia. Jeśli nie, to odpowiedź jest prosta :-)
„Dziękuję, rezygnuję z tego. Nie jest mi to potrzebne”
Jeśli tak, to często chodzi tylko o środek do większego celu, warto wtedy zamiast walić głową o ścianę, poszukać jakiegoś skrótu lub alternatywy aby ten główny cel osiągnąć. Pamiętajcie: „szukajcie, a znajdziecie” :-)
To powiedziawszy podkreślam, że nie jest to metoda którą należy stosować zawsze, czasem w życiu trzeba się naprawdę do czegoś przyłożyć.
Pozwólcie, że o tym drugim narzędziu napiszę jutro, mamy tu dziś zbyt ładną pogodę na siedzenie przy komputerze.

PS: Kilka dni temu, na jednym z kanaryjskich targów uzyskałem spadek ceny pewnego towaru z 40 na 25 euro (i pewnie poszlibyśmy dalej) tylko mówiąc „Dziękuję, rezygnuję z tego. Nie jest mi to potrzebne”. Działa to zresztą nie tylko w takich miejscach (tzw. metoda niechętnego kupca)

PPS: Na kontynuację tematu zapraszam tutaj

Komentarze (12) →
Alex W. Barszczewski, 2007-01-06
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Czy tkwisz w pętli czasu?

W ostatnich dniach prowadziliśmy bardzo rozbudowane dyskusje w komentarzach (42 wypowiedzi tylko do postu „Kto nie ma problemów”) i chyba już czas na napisanie nowego tematu.
Tydzień temu po raz kolejny oglądałem stary film „Groundhog Day” („Dzień Świstaka”). Gorąco polecam obejrzenie go (najlepiej w oryginalnej wersji językowej, aby nie być ograniczonym niedoskonałością tłumaczenia), bo wbrew temu, jak jest on opisywany, wcale nie jest to komedia (choć jest tam parę zabawnych scen), lecz film o znacznie głębszym znaczeniu życiowym. W bardzo dużym skrócie, główny bohater jest inteligentnym, ale aroganckim człowiekiem o dość nieprzyjemnym i nieco cynicznym podejściu do otoczenia. W pewnym momencie zaczyna on na nowo przeżywać jeden i ten sam dzień, pamiętając wszystko, co wydarzyło się w poprzednich wcieleniach tych 24 godzin, podczas, gdy dla całego otoczenia jest to zawsze po raz pierwszy. Po stwierdzeniu tego faktu, bohater najpierw jest zirytowany, a potem dostrzega plusy takiej sytuacji. Swoją coraz lepszą wiedzę o tymże dniu i pewność, że inni następnego dnia „zapomną” o jego wyczynach wykorzystuje on najpierw do jeszcze bardziej chamskiego zachowywania się, potem do zdobycia pieniędzy a w końcu do różnych seksualnych podbojów. Finalnie postanawia tymi samymi metodami zdobyć producentkę programu, który prowadzi, stosując w kolejnych „iteracjach” coraz lepszy „matching”, jeśli wolno mi użyć tego NLP-owskiego terminu. Mimo czynienia pewnych postępów skutki są dość mizerne, a na kontynuację brakuje czasu, bo każdego ranka ten sam dzień zaczyna się od nowa. Zdesperowany bohater próbuje przerwać te zaklęty krąg popełniając na różne sposoby samobójstwo, co oczywiście nie przynosi pożądanego rezultatu bo …. budzi się on ponownie tego samego ranka.

W końcu robi coś, co w jego dotychczasowym życiu było mu dość obce: zaczyna uczyć sią najprzeróżniejszych rzeczy, a jednocześnie stara się poprawić jakość tego dnia nie dla siebie, lecz po prostu dla innych ludzi. I to z czasem doprowadza do szczęśliwego zakończenia – nie tylko spędza noc ze swoją ukochaną (i to mniej czy bardziej z jej inicjatywy!!), ale też niespodziewanie budzi się u jej boku następnego dnia i jest to wreszcie nowy dzień!! Zaklęty krąg został przerwany!!
Powyższe jest oczywiście tylko bardzo dużym skrótem i naprawdę zalecam zainwestowanie tych paru złotych w wypożyczalni i 2 godzin Waszego życia na obejrzenie tego filmu w świadomy sposób i parę refleksji nad sobą. Ja po raz pierwszy zobaczyłem ten film już dawno temu, ale byłem zszokowany, bo wyłączając próby fizycznego samobójstwa i napad na samochód z pieniędzmi, była to w pewnym sensie historia sporej części mojego życia. I tak samo jak w filmie dramatyczne zmiany na lepsze zaszły dopiero wtedy, kiedy zacząłem po prostu pracować nad sobą i robić dobre rzeczy dla świata i ludzi.
Jak się popatrzy uważnie, to widać, że wielu ludzi na tej planecie przeżywa swój „dzień świstaka”. Zobaczcie sami, w jak wielu wypadkach ich „życie” polega na powtarzaniu tego samego dnia z niewieloma tylko „urozmaiceniami” oraz świadomością, że jutro rano obudzą się stojąc przed praktycznie takimi samymi wyzwaniami, jak te z którymi obudzili się dziś. Tak wcale nie musi być, o czym wiem co najmniej z jednego, za to własnego przykładu :-)
Oczywiście, że mogą być osoby, dla których taki permanentny „replay” jest szczytem marzeń i dlatego każdy powinien wyciągnąć własne wnioski. Tak czy inaczej film warto obejrzeć i pomyśleć.

PS: Ten Dzień Świstaka można też rozważać w aspekcie makro (całe cykle naszego życia), ale do tego wrócimy, jeśli to będzie Was interesować

Komentarze (25) →
Alex W. Barszczewski, 2007-01-04
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Kto nie ma problemów?

W naszej dyskusji na temat Time Management Bellois postawił kilka tez, które , ze względu na ważność warto uczynić tematem odrębnej dyskusji.
Zacznijmy od zacytowania fragmentu wypowiedzi (w oryginalnym zapisie), bo z podobnymi spotykam się dość często w rozmowach o strategiach życiowych:

„Posługując się terminologią zaczerpięto z GTD przeciętny człowiek ma dużo więcej “otwartych pętli”, niż Ty. Pętli, czyli projektów – przy czym projektem może być wszystko co składa się więcej niż z kilku zadań. Jeżeli ktoś uczy się, pracuje, ma rodzinę(Ty chyba kawalerem jesteś?) i dodatkowo myśli o starcie własnego biznesu, to musi jakoś to wszystko wziąść w karby, aby kontrolować co robi, o niczym nie zapomnieć, etc. Jestem też pewien, że na przykład praca managerów, których szkolisz jest bardziej skomplikowana, niż Twoja własna :-) „
Dlatego też przyznaję Ci rację, że dużo do rzeczy ma tu sytuacja. Ale takich sytuacji, jak Twoje jest raczej niewiele… Życie na ogół jest bardziej skomplikowane.”

To jest stary mit, który mówi, że są jacyś ludzie z fartem, którzy prowadząc ciekawe i urozmaicone życie mają zdecydowanie mniej wyzwań niż inni. Ośmielam się stwierdzić, że my wszyscy mamy ich odpowiednią porcję i jedyne co nas naprawdę rozróżnia to po pierwsze ich charakter i moment ich wystąpienia, a po drugie nasza reakcja na nie. To, na co też mamy pewien wpływ, to rodzaj tychże wyzwań i tu rzeczywiście występują spore różnice.
Przejdźmy teraz do szczegółów Twojej wypowiedz jeśli chodzi o konkretne „projekty”:

  • Nauka – uczę się znacznie więcej od większości ludzi, których znam ( a znam dość sporo ludzi :-)). Myślę, że robie to trochę inaczej, ale to tylko strategia, więc rzecz do opanowania przez każdego
  • Praca – wybrałem taki rodzaj zajęcia, który wymaga ode mnie wielkiej koncentracji i wydatku energii, o byciu na bieżąco w wielu dziedzinach gospodarki i wiedzy nie wspominając. Co prawda jestem wolny od konieczności robienia tego codziennie, ale to jest kwestia wyboru priorytetów
  • Bliskie osoby, którymi trzeba się zaopiekować – myślisz, że jeśli ktoś nie ma własnych dzieci (z wyboru) to nie ma innych bliskich i ten problem go nie dotyczy?? Optymista. :-)
  • Własny biznes – a co ja robię?? :-) Kiedyś też musiałem to wszystko zacząć i to od zera.

Dodaj do tego jeszcze różne działania pro bono (jak np. ten blog) i nadal jeszcze twierdzisz, że mam mniej „otwartych pętli”?
Ciekawe też, skąd bierzesz pewność, że moja praca jest mniej skomplikowana niż ludzi, których szkolę? Nie ma w niej elementów biurokratycznych, ale zadanie do wykonania jest naprawdę trudne. Nie tylko muszę być w stanie pokazać uczestnikom jak mogą coś skuteczniej zrobić, ale jeszcze ich tego nauczyć. To wymaga prawie takiej koncentracji jak lądowanie samolotem i to przez cały dzień.
Konkluzja: Wyzwania, trudności i „otwarte projekty” należą najwyraźniej do każdej ludzkiej egzystencji na tej planecie. Jak np. patrzycie na różnych celebrities, to nie ulegajcie złudzeniu, że jest u nich inaczej. W zbyt wielu kręgach obracałem się już w życiu, aby ulec takiej iluzji.
Różnica polega na tym, jak do tego wszystkiego podchodzimy i czy tego stopnia złożoności niepotrzebnie jeszcze nie podwyższamy. Tutaj rzeczywiście rozchodzą się ludzkie drogi. I niestety spora część ludzi, często z nieświadomości, albo powodowana wpływem innych, komplikuje sobie to życie ponad rozsądny poziom. Potem jest często tak, jak napisał już w XIX w. Henry David Thoreau: „The mass of men lead lives of quiet desperation „, ale już znowu odrębna historia.
Niezależnie od tego, jakie ktoś ma poglądy, temat jest wart przemyślenia.

PS: Nie należy też przesadzać z wyolbrzymianiem znaczenia tego co nas spotyka. Dopóki jesteśmy w miarę zdrowi i zdolni do komunikowania z otoczeniem, to możemy sobie prawie z wszystkim poradzić. Jeśli ktoś nie spełniający kryterum z powyższego zdania ciągle myśli, że ma jakiś istotny problem, to zapraszam po moim powrocie na wspólne odwiedziny w miejscach, gdzie przekonacie się naocznie, że w porównaniu z niektórymi ludźmi macie tylko drobne niedogodności w życiu.

Komentarze (44) →
Alex W. Barszczewski, 2006-12-27
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Wesołych Świąt !!

Wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom życzę Wesołych Świąt.

Życzę Wam, abyście spędzili ten czas z takimi ludźmi i w taki sposób w jaki naprawdę pragniecie.

Alex

Komentarze (8) →
Alex W. Barszczewski, 2006-12-24
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera, Tematy różne

Time management czy Zasada Pareto?

Bellois wyraził w jednym z komentarzy powątpiewanie, czy Zasada Pareto rzeczywiście może być moim głównym systemem służącym do zarządzania czasem. Zgodnie z obietnicą opowiem jak ja to mniej więcej robię, może będzie to dla Was impulsem do przemyśleń. Oczywiście najpierw polecam uważną lekturę postu, w którym ta Zasada Pareto jest wspomniana, bo nie chcemy przecież się tutaj powtarzać.

Tak więc drogi Bellois, z pewnością nie uprawiam tego, co powszechnie nazywane jest Time Management, a w rzeczywistości jest próbą upchnięcia jak największej liczby zajęć w ograniczoną z natury ilość czasu. Naturalnie, że można w ten sposób zrobić więcej rzeczy, pytanie tylko, czy jest to najlepsza metoda do osiągnięcia sukcesu i zadowolenia w życiu. Osobiste doświadczenie życiowe pokazuje mi, że jest inna, dla mnie znacznie lepsza droga.
Droga ta polega na w miarę konsekwentnej eliminacji tego co nie przyczynia się do osiągania przez mnie moich celów (bądź też pożądanych stanów wewnętrznych :-)) Piszę „w miarę”, bo nie musi to być dokonywane z chirurgiczną dokładnością, wystarczy jeśli tego pozostawionego „tłuszczu” elementów zbędnych nie jest za dużo. Tutaj bardzo przydaje się właśnie stosowana podwójnie (4-64) Zasada Pareto.
Przy tej eliminacji w wypadku spraw osobistych na początku staram się:

  • ustalić, o co mi tak naprawdę chodzi. Ten temat wart jest osobnego postu i chyba do niego w najbliższych dniach wrócimy w dziale „Rozwój Osobisty”, bo wbrew pozorom nie jest to sprawa prosta, a ma ogromny wpływ na osiąganą jakość życia
  • rozważyć, jakie mam alternatywne metody osiągnięcia tego, co rzeczywiście chcę. Często okazuje się, że ta alternatywna metoda jest mniej kompleksowa, szybsza, tańsza, albo ma po prostu znacznie mniejszy współczynnik PITA.
  • zastanowić, czy naprawdę mi na tym zależy. Czasem są to chwilowe zachcianki niewarte większych inwestycji z mojej strony :-)

W wypadku kontaktu z klientami robię podobnie, z tym że muszę się o te rzeczy dopytać, tutaj przydaje się podejście opisane w poście „Wiedza idomysły”

Już ten opisany powyżej prościutki proces pozwala, poprzez redukcję koniecznych aktywności i zaangażowanych zasobów na tak dużą oszczędność czasu, że używanie czegokolwiek innego niż kalendarz w Outlooku, czy nawet kawałek kartki :-) staje się zbędne, ale to jeszcze nie koniec.

Następnym decydującym krokiem jest wykonanie tego, co postanowiłeś. Tutaj cały trick polega na determinacji i całkowitej koncentracji na odpowiednim działaniu. Jestem dość leniwym człowiekiem, ale jeśli już coś poważniejszego robię, to angażuję w to całą moją energię i uwagę, bez żadnego przysłowiowego „ale”. Tutaj też mam wrażenie, że wielu ludzi robi to inaczej, czasem może dlatego, że są zbyt wyczerpani robieniem rzeczy, które tak naprawdę mogliby sobie darować.
Metaforycznie, można by to przedstawić w ten sposób: typowy Time Management to okładanie się po całych dniach szablami na polu bitwy w nadziei na doprowadzenie do rozstrzygnięcia, (trochę jak w czasach Pana Wołodyjowskiego). Moje podejście bardziej jest zbliżone do metod ninja: to bardzo staranne przygotowanie (zarówno jeśli chodzi o dobór celów, jak i rozwijanie własnych umiejętności „technik walki”), potem przyjęcie dobrej pozycji i końcu błyskawiczne działanie z pełnym zaangażowaniem siły używając bardzo skutecznych „narzędzi”. Rezultaty są tak przekonywujące, że nie trzeba walczyć codziennie :-)
Powyższe brzmi bardzo idealistycznie, niemniej jest do zrealizowania w rzeczywistości, czego dowodzi choćby moja praktyka zawodowa. Klienci mają swoje rezultaty szybciej i pewniej, a ja mam więcej czasu na, rozumiane w szerokim tego słowa znaczeniu, „doskonalenie rzemiosła” którym np. zajmuję się teraz na wyspach.
Tam gdzie jest słońce, tam jest i cień, więc dla pełnego obrazu spójrzmy na ograniczenia opisanego powyżej sposobu:

  • pierwsze i oczywiste, to jest to, że nie należy go stosować w różnych sprawach dotyczących życia i śmierci. Nikt by nie chciał, aby leczący nas lekarz stosował 4% możliwej terapii w nadziei na 64% szans na wyleczenie. Tak samo nie chcielibyśmy, aby pilot, z którym lecimy na wakacje stosował tylko część procedur niezbędnych dla bezpieczeństwa lotu!! Całe szczęście, że większość spraw życiowych ma, jakby na to nie patrzeć, mniejszy ciężar gatunkowy, a wybierając sobie zawód, też możemy zwracać uwagę na ten czynnik.
  • ze względu na bardzo przeładowane programy w szkole i na wielu uczelniach, duża część populacji jest skutecznie wytresowana w poczuciu konieczności robienia różnych bezużytecznych rzeczy („bo tak trzeba”, albo „bo tak się robi”). W kontaktach z tego rodzaju ludźmi łatwo stać się celem różnych ataków, co warto uwzględnić dobierając sobie towarzystwo.
  • jeśli rzeczywiście znajdziesz te 4% działań i skoncentrujesz się na nich, to stają się one „mission critical” i nie bardzo możesz sobie pozwolić na poważniejsze potknięcia. To wymaga czasem wbudowania pewnych redundancji, a co najmniej przewidzenia Planu B, dla każdego z nich. Jest to pewien dodatkowy nakład, ale przeważnie i tak opłaca się to bardziej, niż „Time Management”.

Tyle, w dużym uproszczeniu, na temat poruszony w tytule. Jak zwykle przypominam, że powyższe jest odbiciem moich subiektywnych doświadczeń i niekoniecznie pretenduje do miana „prawdy absolutnej”. Z drugiej strony, muszę przyznać, że zarówno mnie, jak i paru „podopiecznym” bardzo podobają się osiągane w ten sposób rezultaty.
Więc „Use your judgement!!”
Zapraszam do dyskusji w komentarzach

Komentarze (33) →
Alex W. Barszczewski, 2006-12-23
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozważania o szkoleniach, Rozwój osobisty i kariera

Mam 24 lata, chcę być trenerem, co dalej? Część IV

Dziś zajmiemy się rozważeniem jednego z pytań, które postawił w komentarzu do poprzedniej części Kuba, a mianowicie „Jak ktoś (ja), kto ma za sobą kilka lat korporacyjnej indoktrynacji, może sam siebie przekonać, ze da jednak rade zmienić sie ze sprawnego “trybika” w “artystę” (który z głodu nie umrze…:)? „

Przede wszystkim, rozumiem, że chodzi nam o dobre prosperowanie, a nie ograniczanie się do „nieumarcia z głodu” :-). W tym drugim wypadku nawet nie warto byłoby zaczynać.
Jeśli chodzi o mnie, to rzeczywiście tak się złożyło, że nigdy nie pracowałem jako „trybik”, zawsze na własny rachunek, nawet jak robiłem takie różne prace jak mycie okien czy sprzedawanie gazet na ulicy. Stąd moja opinia będzie w pewnych aspektach opierać się na obserwacjach i tylko w części na osobistych doświadczeniach, myślę, że mimo tego będzie użyteczna. Tyle typowy dla mnie disclaimer :-)

Omówmy najpierw co daje praca (z „indoktrynacją”, czy bez) w takiej firmie:
Osobiście uważam, że parę lat działania w jakiejś organizacji (najlepiej w jak najlepszej) jest raczej atutem, niż przeszkodą do późniejszego startu w samodzielność. W dobrej firmie zawsze znajdziesz lepszych od siebie ludzi, od których możesz się w najprzeróżniejszy sposób uczyć, a ewentualne koszty Twoich błędów pokrywa pracodawca. Jako ten, który takowe koszty płacił z własnej kieszeni zapewniam Cię, że jest to duża różnica :-)
Masz też możliwość zaistnienia w Twojej branży, nawiązania wartościowych kontaktów, o ewentualnych szkoleniach na na najwyższym poziomie skromnie nie wspominając :-)
Problem może pojawić się w wypadku, jeśli prostytuujesz się dla pieniędzy w kiepskiej firmie, gdzie łamie się Twoje poczucie własnej wartości i zabija zdolność kreatywnego myślenia. Nie mówiąc już o firmach, gdzie robi się z Ciebie zombie. No ale w tych nieszczęśliwych przypadkach ludzie są na ogół sami sobie winni, bo zazwyczaj są to konsekwencje ich wcześniejszych decyzji lub zaniechań.. Tę odpowiedzialność trzeba zaakceptować, jeśli w ogóle chcemy w życiu robić coś na własną rękę, ale jak się jest tego świadomym, to nie powinien to stanowić większego problemu.Jak widzimy, teoretycznie korporacje powinny być doskonałą wylęgarnią przyszłych freelancerów, a mimo tego stosunkowo mało ludzi decyduje się na taki krok. Jakie są tego przyczyny?
Tak na szybko, to widzę trzy, które niekoniecznie muszą się wzajemnie wyłączać:

  • Ktoś stwierdza, że doskonale czuje się w roli „zwierzęcia korporacyjnego” (rozumiem ten termin bez negatywnych konotacji). Jako taki spełnia się on tam zawodowo jednocześnie dostarczając dużej wartości dodanej macierzystej firmie. To jest całkowicie w porządku i znam wielu takich ludzi, którzy nie zamieniliby tego na żadną inną formę działalności.
  • Wielu dwudziestoparolatków zaczyna dorosłe życie od zapakowania się w kredyty i posiadania dzieci. To jest oczywiście suwerenna decyzja każdego człowieka, niemniej potęguje (świadomie używam określenia „potęguje”a nie np. „dodaje”) ona kompleksowość życia i jednocześnie drastycznie zmniejsza tolerancję na wahania, a nawet czasowy brak jakichkolwiek dochodów. A z tym na początku działalności na własny rachunek zawsze musisz się liczyć. Jeśli taki człowiek nagle odkrywa swoje zamiłowanie do samodzielnej pracy, to ma on nagle znacznie wyższy próg do przeskoczenia i wierzcie mi, słowo „znacznie” jest tutaj eufemizmem. To jest częstym powodem, dla którego wiele osób nie może, bądź obawia się dokonać takiej zmiany kariery.
  • Ostatnia grupa to są osoby, które chcąc zostać wolnym strzelcem po prostu trochę za długo pracowały w korporacjach i straciły to, co po angielsku nazywa się edge. Przyzwyczaiły się też do regularnej pensji, samochodu służbowego, komórki, płatnego urlopu, firmowego ubezpieczenia zdrowotnego itp. Świat poza przewidywalną ( jaka by ona poza tym nie była) strukturą firmy jawi im się jako pełna ryzyka dżungla, dla której trzeba by opuścić bezpieczną klatkę. To powoduje bardzo częste zwlekanie w nieskończoność, co wcale nie poprawia sytuacji. Nie tak dawno sam powiedziałem takiej bardzo dobrej osobie, że jej biznesowa samodzielność jest jak przenoszona ciąża – już dawno powinno się z tego coś urodzić. I podobnie jak w prawdziwej ciąży przenoszenie nie jest dobre ani dla płodu, ani dla matki.

Teraz wracając do postawionego na samym początku pytania, ja zastanowiłbym się, czy któryś z opisanych powyżej punktów odpowiada mojej sytuacji. Jeśli tak, to pomijając oczywiście pierwszy przypadek, należałoby najpierw zająć się znalezieniem jakiegoś środka zaradczego. Jeśli nie, to tak jak mówi slogan Nike „Just do it!”

Komentarze (17) →
Alex W. Barszczewski, 2006-12-20
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozważania o szkoleniach, Rozwój osobisty i kariera

Mam 24 lata, chcę być trenerem, co dalej? Część III

Dzisiaj, kontynuując nasz poprzedni post zastanówmy się nad kwestią doświadczenia zawodowego.
Ten problem może okazać znacznie trudniejszy do przeskoczenia, chyba że ktoś chce się ograniczyć do przynależności do tej pierwszej grupy wspomnianej w moim poście „Jak można zostać trenerem” :-)
Bez jakiejkolwiek praktyki zawodowej stoimy przed następującymi wyzwaniami:

  • klienci nie bardzo będą chcieli was zatrudniać, bo coraz większa ich grupa jest świadoma, że wyizolowana wiedza ogólna na temat umiejętności miękkich (a o takich cały czas mówimy) jest w dużej mierze bezużyteczna. Świadomi klienci coraz częściej szukają takich trenerów, którzy będą w stanie najpierw wypracować z ich ludźmi konkretne rozwiązania praktyczne, a potem jeszcze tychże ludzi nauczyć ich praktycznego stosowania, co nie jest tak całkiem proste.
  • stojąc przed grupą ludzi, którzy coś konkretnego w swoim zawodzie robią musisz na samym początku przejąć (przynajmniej na czas szkolenia) przywództwo tego stada (używam słowa „stado” bez jakichkolwiek negatywnych konotacji). Aby to zrobić, musisz uświadomić jego członkom, że wniesiesz do ich życia jakąś konkretną wartość dodaną, a to jest trudne, jeśli sam/sama niczego poważniejszego wcześniej nie dokonałaś/nie skopałaś :-) Tutaj też zaznacza się już trend w dobrych firmach (bo było tam już sporo szkoleń), gdzie ludzie nie pozwolą już sobie wciskać pseudonaukowej ciemnoty, lecz oczekują, że jako trener pokażesz im (a nie tylko będziesz o tym opowiadał), jak pewne praktyczne sytuacje można rozwiązać lepiej. Nawiasem mówiąc, jest to jedna z tajemnic jak od lat radzę sobie na bardzo konkurencyjnym rynku przy praktycznie zerowym budżecie marketingowym :-)

Tak więc jako młoda osoba po studiach masz poważny dylemat co zrobić, przynajmniej jeśli chciałbyś w dalszej perspektywie wejść do grupy „top-gun” a nie wylądować na trwale wśród tych kiepsko opłacanych wyrobników tłukących przysłowiową sieczkę i psujących opinię całej branży
Co w takiej sytuacji można zrobić?
Tak na szybko to widzę następujące dobre opcje:

  • popracować gdzieś trochę, zanim zostaniesz trenerem. To „gdzieś” oznacza dobrą firmę, sprawnie zarządzaną i skutecznie działającą na takim rynku, gdzie jest znacząca konkurencja. W wyborze tej pracy znacznie ważniejsze od chwilowych zarobków jest zakres i rodzaj doświadczeń, które można przy okazji zdobyć. Należy to po prostu potraktować jako praktyczne studia podyplomowe, gdzie chodzi przede wszystkim o naukę, reszta ( W trakcie tej pracy należy cały czas pracować nad warsztatem, co już opisałem w poprzednim poście.
  • znaleźć jakiegoś naprawdę dobrego trenera, u którego można by poterminować ucząc się na prowadzonych przez niego szkoleniach (jako praktykant albo co-trener) jakiego rodzaju problemy. występują u klientów i w jaki sposób można do nich podejść. To jest, nawiasem mówiąc, bardzo dobry pomysł niezależnie od tego, z jak bogatym doświadczeniem zaczynasz pracę trenera. Krytyczny w tym wypadku jest dobór właściwego trenera (który będzie też pełnił funkcję Twojego mentora), bo czasem trudno na pierwszy rzut oka rozdzielić tu ziarno od plew.

Są oczywiście jeszcze inne, moim zdaniem znacznie słabsze, takie jak:

  • zatrudnić się po studiach jako trener w firmie zajmującej się szkoleniami. Jest rzeczą znaną na rynku, że niestety istnieje wiele firm tego typu, które kładą większy nacisk na skuteczność własnego działu sprzedaży, niż na konkretne rezultaty szkoleń. Tam przyjmą Cię bez doświadczenia w biznesie jeśli tylko sprawisz wrażenie, że po krótkim przygotowaniu będziesz w stanie przeprowadzić jakiś standardowy program szkoleniowy, mówiąc kolokwialnie, „bez dania totalnej plamy”. Firma skasuje rynkowe honorarium, Ty dostaniesz jakiś ochłap. Przy okazji możesz wykorzystać ten czas do rozpoznania, jakiego rodzaju problemy praktyczne występują u klientów i jak do tego można podejść. To rozwiązanie ma kilka wad. Pierwsza to fakt, że możesz dostać bardzo sztywny program zajęć i mieć później kłopoty, jeśli w trakcie szkolenia od niego odbiegniesz. Drugi, to niebezpieczeństwo przejęcia w takiej firmie nieodpowiednich wzorców prowadzenia samego szkolenia. Trzeci to wspomniane już wcześniej ryzyko dla Twojej reputacji na rynku, co jeśli chodzi o dołączenie do czołówki, do czego przecież dążysz, jest naprawdę bardzo ważne. Jeszcze zakończenie omawiania tej opcji małe wyjaśnienie: informacje o firmach, o których mówimy w tym punkcie uzyskałem w rozmowach z moimi klientami, mam zaufanie do tego, że mówili mi prawdę.
  • można wykształcić się na wąskiego specjalistę np. od NLP, mowy ciała, autoprezentacji itp. po czym robić właśnie takie wyspecjalizowane szkolenia. Problem polega na tym, że rynek (przynajmniej w tym najwyższym segmencie) coraz bardziej oczekuje od nas konkretnych rezultatów całościowych, a nie tylko podniesienia jednej, wyizolowanej (i często oderwanej od praktyki) umiejętności. Oznacza to z jednej strony niższy poziom możliwych honorariów, z drugiej brak zleceń od pewnej, istotnej grupy klientów. Ci ostatni gotowi są wydać stosunkowo duże pieniądze, ale tylko wtedy, jeśli będą przekonani, że np. rzeczywiście podniesie im to sprzedaż. Abstrahując od tych wad, jeśli już udałoby się wejść w biznes w ten sposób, to byłaby to też okazja zapoznania się z konkretnymi problemami trenowanych i przygotowania potem równie konkretnych rozwiązań.

Na zakończenie tego postu jeszcze kilka ważnych uwag. Potraktujcie to wszystko co napisałem wyłącznie jako materiał do własnych przemyśleń i wniosków. Jak już wspomniałem wcześniej, moja droga do zawodu była całkiem inna, najpierw byłem freelancerem, potem przedsiębiorcą a dopiero na koniec trenerem. Jest całkiem możliwe, że są inne sposoby rozwiązania (bądź obejścia) problemu praktyki biznesowej, które nie przyszły mi teraz do głowy. Życie jest przecież pełne różnorakich możliwości!!
Jeśli macie własne przemyślenia, bądź pytania, to zapraszam do Komentarzy.

PS: W międzyczasie zrobił się tutaj piękny wieczór, który silnie konkuruje z potrzebą uważnej redakcji tego tekstu. Z drugiej strony obiecałem wczoraj, że ta kontynuacja ukaże się dziś. Zgodzimy się więc na wersję beta? :-)

PPS: Kontynuacja znajduje się tutaj 

Komentarze (8) →
Alex W. Barszczewski, 2006-12-19
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozważania o szkoleniach, Rozwój osobisty i kariera

Mam 24 lata, chcę być trenerem, co dalej? Część II

Ten post jest kontynuacją tematu zapoczątkowanego 10.12

Zajmiemy się w nim bardzo ważną kwestią, a mianowicie koniecznym doświadczeniem.
Z mojego punktu widzenia możemy tutaj wyodrębnić jego trzy rodzaje , które będą nam potrzebne, jeśli chcemy zostać bardzo dobrym trenerem:

  • doświadczenie w komunikowaniu i uczeniu innych ludzi
  • doświadczenie w konkretnej dziedzinie biznesu, w której mamy zamiar szkolić
  • last but not least doświadczenie życiowe

Jest rzeczą oczywistą, że dla człowieka w młodym wieku każdy z tych powyższych punktów będzie stanowił spore wyzwanie, zastanówmy się więc co z tym możemy zrobić.

Najprościej jest zdobyć to pierwsze doświadczenie w komunikowaniu i uczeniu innych ludzi, zwłaszcza jeśli jesteście na studiach (dowolnych). W najlepszym przypadku istnieje na Waszej uczelni jakieś stowarzyszenie, które daje członkom możliwość zdobycia tego rodzaju doówiadczeń. O tym, że i w Polsce takie organizacje istnieją w chwili obecnej dowiedziałem się z komentarza Jarka. Poszukajcie czegoś takiego w Waszym mieście, ten wysiłek może się opłacić. Przy wyborze takiej organizacji ważne jest, aby prowadzący ją ludzie w miarę możliwości naprawdę coś umieli. Istotne jest też, abyście nie byli poddawani przy tym żadnej nachalnej indoktrynacji, albo żeby z metod, które ktoś Was uczy nie robiono uniwersalnego panaceum na wszystko, badź wręcz religii (częsty grzech np.NLP-owców, ale nie tylko). Jest OK, jeśli ktoś ma wyraziste poglądy na wiele spraw, powinien jednak akceptować fakt, że mogą być inne drogi. To trochę tak, jak na tym blogu :-)
Piszę o tym, bo zdarzało mi się dawniej miewać na szkoleniach ludzi tak zawężonych w sposobie myślenia, że trudno było z nich coś zrobić.
Jeśli na uczelni nie ma takiej organizacji to co stoi na przeszkodzie, aby takową stworzyć? Nie musi to być nic dużego i skomplikowanego, wystarczy kilka osób, które umówią się, że będą się spotykać i nad takimi umiejętnościami pracować. Do tego najlepiej zapraszać od czasu do czasu kogoś z większym doświadczeniem, co nie powinno być większym problemem. Na przykład ludzie mojego pokroju chętnie wspierają takie oddolne inicjatywy (oczywiście za darmo), musi to tylko być coś, gdzie uczestnicy na serio chcą coś ze sobą zrobić.
Działanie we wszelkiego rodzaju innych organizacjach studenckich może być też doskonałą szkołą. W ramach pewnego dużego projektu szkolenia managementu miałem niedawno na treningu młodego człowieka, który, mimo że cała grupa była naprawdę dobra, wyróżniał się łatwością, z jaką radził sobie z różnymi trudnymi sytuacjami. Zapytany o to, gdzie się tego nauczył odpowiedział: ” Wiesz, prowadziłem na studiach pewną organizację studencką. Tam nie miałem w ręku żadnych metod nacisku i aby zmobilizować innych musiałem po prostu ich przekonać”. Muszę przyznać, że rezultaty tego były imponujące!!
Podobne doświadczenia możecie też zbierać uczestnicząc w dowolnym sensownym przedsięwzięciu grupy ludzi, niekoniecznie studentów.
Jak widać z powyższego, zdobycie podstaw praktycznego doświadczenia w komunikacji nie jest rzeczą aż tak trudną, o ile ktoś tego rzeczywiście chce i nie mieszka na jakimś totalnym pustkowiu.

Na zakończenie tego odcinka jeszcze pamiętajcie, aby niezależnie od tego, jak to robicie, ćwiczyć kontakty z różnymi ludzmi dbając o odpowiednią ich dywersyfikację.

O zdobywaniu doświadczenia biznesowego powiemy sobie jutro….

PS: Kontynuacja tematu jest tutaj

Komentarze (15) →
Alex W. Barszczewski, 2006-12-18
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Inne zastosowanie zasady Pareto

Dziś opowiem Wam krótko o innym zastosowaniu zasady Pareto (20->80 a właściwie 10->50)

W ostatnich kilku dniach miałem „kreatywną blokadę” więc postanowiłem wykorzystać ten czas na coś mniej twórczego, niemniej przydatnego dla mojego rozwoju. Padło na mój „hiszpański”.Piszę w cudzysłowie, bo mimo, że staram się tutaj wyłącznie go używać, to jego znajomość jest u mnie tak naprawdę katastrofalna, przynajmniej jak na potrzeby człowieka, który lubi komunikować się w lokalnym języku. Postanowiłem więc coś z tym zrobić i zabrałem się do pracy w typowy dla mnie leniwy sposób. Po prostu wziąłem do ręki książkę (hiszpańskie tłumaczenie „The Partner” Grishama ) i zacząłem ją czytać (nie znając oryginału) i to w miarę możliwości bez sięgania po słownik. Tak naprawdę wystarczy, przynajmniej znając angielski, przełączyć umysł w tryb fuzzy logic i nie przejmując się, że rozumiemy na początku maksymalnie 10% słów po prostu czytać :-) Niezwykle interesująca gimnastyka dla szarych komórek!!
Tak czy inaczej, przeczytanie 478 stron zajęło mi trochę ponad dwa dni. Na początku bardzo „mniej czy więcej” (raczej mniej:-)) rozumiałem o co w ogóle chodzi, ale z biegiem czasu zarówno akcja, jak i znaczenie tego co czytałem stawały się coraz bardziej jasne. Zapewne nie „załapałem” sporej ilości różnych niuansów, niemniej starczyło na to, aby sprawiało mi to przyjemność. Jak będę miał znowu jakąś blokadę, to wezmę następny kryminał i z pewnością pójdzie mi już lepiej :-)
Polecam każdemu taką zabawę z językiem, którego dobrze nie znacie i to z kilku powodów:

  • jest to szybki i bezbolesny sposób na znaczne rozszerzenie naszego repertuaru w nowym języku.
  • jest to, jak już wspomniałem, bardzo dobre ćwiczenie naszej umiejętności kombinowania – przydatnej przecież w każdej dziedzinie życia
  • szczególnie dla osób wytresowanych w konieczności mozolnego budowania wiedzy kamień po kamieniu, jest to dobry trening w zuchwałym podejściu do rzeczy nowych i szybkim wyłapywaniu kluczowych informacji.

Jeśli ktoś chciałby stosować to do nauki języka to mam jeszcze kilka zaleceń:

  • Przede wszystkim nie zastąpi to konieczności mówienia i słuchania w tymże języku. Chcesz rozumieć tubylców (najtrudniejsza umiejętność) to słuchaj ich, a przynajmniej oglądaj filmy w odpowiedniej wersji językowej. Chcesz umieć mówić to… mów (ale odkrywcze! :-)).
  • Najlepiej da się zastosować do języków, które nie mają dużej rozbieżności między pisownią a wymową (np. polski, hiszpański, włoski, niemiecki itp.)

Przy doborze książek do takiej zabawy warto kierować się następującymi wskazówkami

  • – im mniej ambitna literatura, tym lepiej, bo
    a) używa prostszego języka który jest zbliżonego do mówionego
    b) łatwiej wyłapać o co chodzi :-)
    c) w kryminałach jest zazwyczaj sporo dialogów z próbkami mowy potocznej
  • lepiej czytać tłumaczenia z innego języka, niż pozycje w oryginale (bo zazwyczaj są napisane trochę prostszym językiem)
  • w miarę możliwości unikajcie pozycji archaicznych (jak np. Agatha Christie), bo chcemy przecież poznawać współczesny sposób wyrażania się.

Miał to być post o zastosowaniu zasady Pareto, a zrobił się o nauce języków. To chyba słońce i bezchmurne niebo nad głową przyczyniają sie do takiego dryfowania :-)
Abstrahując od wpływów atmosferycznych na moją osobę, to zachęcam Was do takiej zabawy. W dzisiejszych czasach elastyczny umysł, który potrafi zrobić coś z (prawie) niczego, umie znaleźć ogólny sens przy ogromnym niedoborze informacji to bezcenny atut, a to, co opisałem powyżej jest jednym z lepszych ćwiczeń, które znam.

Komentarze (15) →
Alex W. Barszczewski, 2006-12-16
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 52 of 67« First...102030«5051525354»60...Last »
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • Roma: Wyobraźcie sobie odwrotną...
    • Kamil Szympruch: Witam wszystkich....
    • Maciek: Witam serdecznie, Osobiście...
    • Ewa W: Małgorzata, dzięki za dobre...
    • Paweł Kuriata: @Alex Dopuszczam jak...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
    • Agnieszka L: Alex, miałam na myśli...
    • Małgorzata: Małgosia S. Oczywiście,...
    • sniezka: Witek, właśnie chodzi mi o...
    • Witek Zbijewski: snieżka nie mam...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Mags: ad napisał: „Zapomnia...
    • Tomasz: Mxx: a ja taką jeszcze mała...
    • gonia: Tak to dobra rada, żeby nie...
    • Ewa W: Mxx, piszesz: „Chciała...
    • KrzysiekP: Witam. Może nie będę się...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Emilia Ornat: Ten blog dodaje mi...
    • KatarzynaAnna: Dzień dobry wszystkim,...
    • Elżbieta: Witam, Czytam bloga (i...
    • Monika Góralska: Witam, Kilka postów...
    • Grzesiek: Tego bloga czytam ponieważ...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • Alex W. Barszczewski: Katarzyna...
    • Katarzyna Skawran: Podoba mi się twój...
    • Arek S.: Alex, Odpowiedziałeś Maćkowi...
    • Aleksandra Mroczkowska: Rzeczywiście...
  • Listy Czytelników – nowa kategoria na blogu  (1)
    • Tomek: Świetny pomysł Alex! Już...
  • Co zrobić, kiedy się nie wie co chce się robić w życiu?  (673)
    • Paulina: Witam. Mamy rok 2012,dopiero...
  • Optymalna strategia postępowania z innymi ludźmi  (60)
    • Piotr Cieślak: Alex :))) Jest rok...
  • Rzucaj promień słońca w życie innych ludzi  (73)
    • Stella: Prosta sprawa, a taka piękna...
  • Stabilizacja w Twoim życiu – szczęście, czy pułapka  (14)
    • Witek Zbijewski: noveeck:...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Aleksandra Mroczkowska: Alex, u mnie...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025