Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Tematy różne

We własnej sprawie

Jak widzicie, w ostatnim czasie ponownie jestem nieco aktywniejszy na tym blogu i będę starał się znów postować częściej niż w poprzednich miesiącach, jak też częściej zabierać głos w komentarzach. Nie oznacza to jednak, że mam duży luz czasowy, bo zajmują mnie następujące sprawy:

  • klienci dostarczyli mi mnóstwo ciekawych projektów (i ciągle pojawiają się nowe), z którymi trzeba coś zrobić
  • chcę nadrobić rezultaty mojego „tunelowego” życia, które prowadziłem co najmniej w ostatnim półroczu
  • podejmuję działania prowadzące do znacznie większej dywersyfikacji tego, co robię w moim życiu, zarówno jeśli chodzi o działania, jak też osoby i geografię :-)

Wyzwaniem, z którym muszę sobie poradzić, to jest prywatna korespondencja Czytelników. Niedobór czasu spowodował konieczność ustalania priorytetów i dlatego tutaj dochodziło i dochodzi do znacznych opóźnień w reakcji z mojej strony, za które zainteresowanych bardzo przepraszam. Rozumiecie jednak, że jeśli mam pisać pół godziny odpowiedź dla pojedynczej osoby, a w tym samym czasie mogę zrobić coś dla klienta lub np. napisać na blog to mam poważny dylemat.
Aby sobie z tym poradzić, proponuję wprowadzenie następujących zasad ogólnych:

  • jeśli ktoś pisze prywatnie o problemie, a moje zdanie interesować może większą ilość Czytelników, to proszę o zgodę w liście do mnie, abym po usunięciu wszelkich informacji mogących taką osobę zidentyfikować mógł opublikować odpowiedź na blogu
  • jeśli ktoś ma sprawę wyłącznie do porozmawiania ze mną, to proszę o zamieszczenie na końcu listu numeru telefonu na który mogę oddzwonić oraz godzin, w których byłoby to dla piszącego najdogodniejsze. Spędzenie kilku, kilkunastu minut na rozmowie telefonicznej jest znacznie efektywniejsze niż długie układanie odpowiedzi na piśmie. Proszę nie piszcie mi, kiedy mam zadzwonić, bo nie ma żadnej gwarancji, że wtedy będę miał czas.
  • jeśli ktoś ma sprawę, która nie mieści się w powyższych przypadkach, to proszę o zrozumienie, że zwłaszcza w sprawach wymagających dyskusji moja odpowiedź może nastąpić znacznie później. Podkreślam, że nie ma to nic wspólnego z brakiem szacunku dla Czytelnika, wynika po prostu z konieczności stosowanie przeze mnie hierarchii działań, które podejmuję
  • jeśli ktoś pisze do mnie nie podpisując się, to niech nie zadaje sobie trudu. Na taką korespondencję w ogóle nie będę odpowiadał.

Będę Wam zobowiązany za akceptację powyższego, zwłaszcza, że w tych zasadach pojawia się możliwość bezpośredniej rozmowy telefonicznej ze mną. W tym ostatnim przypadku proszę o bycie przygotowanym merytorycznie (fakty, pomysły, idee), oraz pamiętaniu o zasadzie „podaj dalej” :-)

Komentarze (8) →
Alex W. Barszczewski, 2008-09-19
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Właściwy adresat

Ostatnio zastanawiałem się, jak często ludzie w swojej komunikacji kierują ją do niewłaściwego adresata.
Typowe przypadki to:

  1. pracownik, który ma problemy z przełożonym rozmawia na ten temat (narzekając) z kolegami i rodziną
  2. przełożony, który ma problemy z pracownikiem rozmawia na ten temat (narzekając) z innymi przełożonymi lub rodziną
  3. Kowalska mająca problem z partnerem dyskutuje ten temat (narzekając) z przyjaciółkami, psychoterapeutą lub kochankiem (ciężki błąd, nigdy nie obarczaj kochanka Twoimi problemami z innymi facetami)
  4. Kowalski mający problem z partnerką rozmawia na ten temat z kolegami przy piwie, psychoterapeutą lub kochanką (ciężki błąd, nigdy nie obarczaj kochanki Twoimi problemami z innymi kobietami)

Takie rzeczy ciągle możemy obserwować wokół nas (o ile oczywiście nie żyjemy w kręgu praca-telewizor). Z praktycznego punktu widzenia nie mają one sensu, bo poza chwilową ulgą psychiczną i ewentualnie teoretycznym „zrozumieniem problemu” nie posuwa nas to ani odrobinę dalej.
W powyższych przypadkach znacznie lepsze byłyby następujące rozwiązania:

ad 1) Porozmawiaj otwarcie z przełożonym. Jeśli to nie przyniesie skutku, to zaproponuj wspólną rozmowę z przełożonym tego przełożonego. Jeśli to nie da skutku to zmień pracę albo wewnątrz firmy, albo poza nią
ad 2) Porozmawiaj otwarcie z podwładnym i postaraj się „ubić” z nim jakiś obopólnie korzystny interes (nie używaj „corporate bullshit”!!). Jeśli to nie da trwałego skutku, to pomyśl o wymianie tego podwładnego
ad 3) Porozmawiaj otwarcie z partnerem, jeśli to nie da trwałego rezultatu, a sprawa jest poważniejsza to rozstań się z nim. Twoje ewentualne „męczeństwo” długofalowo nie przysłuży się ani Tobie, ani innym. Jak mówią Niemcy „Lepszy bolesny koniec niż ból bez końca”
ad 4) Porozmawiaj otwarcie z partnerką, jeśli to nie da trwałego rezultatu, a sprawa jest poważniejsza, to rozstań się z nią. „Trwanie” w związku na siłę, lub „dla idei” jest bezsensowne, bo ilość Twoich dni na tej planecie jest policzona. Jak powyżej „Lepiej bolesny koniec, niż ból bez końca”

Gdyby większość ludzi przynajmniej rozważyła powyższe punkty, to zapewne mielibyśmy wokół nas mniej nieszczęśliwych, sfrustrowanych bliźnich. Zanalizujcie, jak to wygląda w Waszym przypadku i w razie czego przemyślcie co można zrobić. Oczywiście działacie na własną odpowiedzialność, więc unikajcie zbyt pochopnych decyzji
Innym wartym uwagi przypadkiem fałszywego adresata jest załatwianie spraw na nieodpowiednim szczeblu. Mamy tutaj dwa przypadki:

  1. Próba załatwienia czegoś na szczeblu, który nie ma kompetencji do podjęcia korzystnej dla nas decyzji
  2. Próba załatwienia czegoś na szczeblu znacznie wyższym niż byłby konieczny

Działanie w tym pierwszym przypadku jest bezsensowne i oznacza marnotrawstwo czasu naszego i tej drugiej osoby
Działanie w przypadku drugim niekoniecznie doprowadzi nas do celu, a prawie na pewno popsuje nam relacje z tymi, których „przeskoczyliśmy” zwracając się wysoko.
Generalna zasada brzmi więc: „Załatwiajmy sprawy na tak niskim szczeblu, jak tylko to jest możliwe, ale nie niżej”

Niezależnie od przekonań religijnych warto też zwrócić uwagę na przykazanie „Nie wzywaj Imienia Bożego nadaremnie”. Czyż to nie jest rozsądny nakaz załatwiania większości spraw na niższych instancjach?

Zapraszam do dyskusji w komentarzach

Komentarze (43) →
Alex W. Barszczewski, 2008-09-17
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Dobrym klientom i partnerom życiowym wstęp wzbroniony!!!

We wtorek jadąc po skończonym szkoleniu zatrzymałem się na chwilę w hipermarkecie „Carrefour” na Bemowie, bo musiałem coś kupić a był to jedyny taki obiekt w drodze do hotelu. „Fachowiec”, który zaprojektował ten sklep (oraz wszyscy, którzy ten projekt zaaprobowali) nie za bardzo przejmował się osobami, które z trudem się poruszają, bo aby wejść na salę należało przejść obok niekończącego się rzędu kas gdyż wejście „inteligentnie” zaprojektowano z jednego boku. Ponieważ trochę się śpieszyłem, sprawdziłem, czy może da się wejść obok bardzo wielu nieobsadzonych kas, ale przejścia były pozamykane. To rozumiem, bo niestety mamy wielu złodziei. Obok kas, przy których czekali klienci też nie chciałem wchodzić, aby nie przeszkadzać, ale wypatrzyłem jedną kasę, przy której nikt nie stał. Uśmiechając się do kasjerki minąłem ją wchodząc do sklepu. Ku mojemu zdziwieniu usłyszałem nieprzyjazne „a pan dokąd??!” Odwróciłem się o zgodnie z prawdą odpowiedziałem „na zakupy :-)”. Pani warknęła na to „tędy nie wolno wchodzić!!!” Tę informację pozwoliłem sobie zignorować, myśląc, że w najgorszym wypadku naśle ona na mnie ochroniarzy :-)

Na co chcę zwrócić uwagę pisząc o tym błahym w gruncie rzeczy zdarzeniu?
Jest kilka aspektów i to z różnych dziedzin życia:

  • Podczas tego incydentu byłem klientem (i to z bardzo dobrej grupy docelowej jeśli chodzi o zarobki), który z gotówką w kieszeni chciał jej część zostawić w sklepie. Normalnie hipermarketowi powinno zależeć na tym, aby maksymalnie mi to wydanie ułatwić – to jest ich biznes. Jeśli zamiast tego klient jest strofowany to jest to wyraźny sygnał, że nie jest tam chętnie widziany i należy z tego wyciągnąć wnioski bojkotując taką firmę. Tutaj widzę, że generalnie „potulność” ludzi w Polsce jest znacznie większa od mojej, bo narzekają, ale dalej korzystają z usług takich przedsiębiorstw. Ja mam osobistą „czarną listę” firm, które nie zobaczą ode mnie nawet złotówki, dla zasady. Pomyślcie, jak szybko poprawiłaby się jakość obsługi klientów, gdyby większość Rodaków była równie niepokorna! :-)
    Wielu ludzi mojej generacji (a więc Waszych rodziców) była wychowywana w duchu biernego przyzwalania na takie lekceważące traktowanie i dla nich jest to prawie normalne. Niebezpieczeństwo polega na tym, że mogliście od nich przejąć sporą część takiej postawy nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Slady tego niestety obserwuję ciągle i ciągle w postępowaniu młodych ludzi z którymi mam do czynienia i gorąco polecam Wam uczciwe przeanalizowanie jak to wygląda u Was. Jeśli znajdziecie w sobie choć ślady tego „pokornego cielęcia, co dwie krowy ssie” to natychmiast wypalcie je ogniem!!! W przeciwieństwie do rodziców żyjecie już w całkiem innych czasach i to co było wtedy elementem strategii przeżycia dziś jest totalnie nieadekwatne i na dłuższą metę szkodliwe.!!
  • Firma „Carrefour” z jednej strony zapewne wydaje mnóstwo pieniędzy na reklamę aby skłonić potencjalnych klientów do wybrania akurat ich hipermarketu, z drugiej utrudnia im zostawienie ich w sklepie. Zostawmy na boku tę sieć, zastanówmy się lepiej, czy w naszych firmach lub działach nie uprawiamy niechcący podobnej „dywersji”. Czy z jednej strony nie mówimy „zależy nam na pieniądzach klienta”, a z drugiej przez różne, często pozornie drobne działania nie zniechęcamy go do wydania ich u nas? Pisałem kiedyś o tym, że klientowi należy ułatwić robienie interesów z nami, ale widzę, że w Polsce należy może zacząć od tego, aby mu tego interesu przynajmniej nie utrudniać. Jeżeli jesteście już managerami (wszystko jedno jakiego szczebla), to proaktywnie sprawdźcie jak to wygląda w obszarach, za które jesteście odpowiedzialni pamiętając, że klient to także klient wewnętrzny. Usunięcie takich ukrytych blokad może znacznie poprawić Wasze wyniki i pomóc dalszej karierze zawodowej.
  • Last but not least przyjrzyjmy się sobie samym. Sprawdźmy, czy przypadkiem nie jest tak, że z jednej strony z dużym wysiłkiem poszukujemy w życiu pewnego rodzaju ludzi, a jednocześnie, poprzez idiotyczne (tak, tak!!) założenia lub zachowania odstraszamy lub zniechęcamy dokładnie osoby tego typu, na którym nam szczególnie zależy. Typowym przykładem, są rzesze młodych mężczyzn, którzy w poszukiwaniu partnerki do różnych ciekawych aktywności (nie tylko seksu, choć ten też jest bardzo ważny) dokonują najpierw dość surowego „odsiewu” według „parametrów” fizycznych kandydatki wypuszczając z ręki mnóstwo sposobności przeżycia czegoś ciekawego i pięknego. Kobiety, zwłaszcza młodsze często też są ofiarą tego zjawiska dobierając partnerów według archaicznych kryteriów przydatności które decydowały o „jakości” mężczyzny w epoce kamienia łupanego :-) Abyście nie pomyśleli, że te słowa pisze jakiś nieomylny „guru”, to śpieszę z informacją, że w młodych latach wcale nie byłem pod tym względem lepszy :-) Jakie karygodne marnotrawstwo okazji!!!!
    Oczywiście u ludzi dojrzałych też zdarza się odstraszanie dokładnie tego, czego szukamy. Typowym przykładem są kobiety, które wywalczyły sobie pozycję zawodową i szukają partnera, który jednocześnie ma być inteligentnym człowiekiem, który coś osiągnął w życiu jak też osobą uczuciową i czułą (tak, tak i takie kombinacje się zdarzają :-)) Problem polega na tym, nie mogą odłożyć swojej „wojowniczości” w życiu prywatnym, co przyciąga najwyżej typy, które też nic innego nie potrafią tylko walczyć i pokazywać kto jest lepszy!! Ci, którzy łączą sukces zawodowy z uczuciowością uciekają gdzie pieprz rośnie słusznie konstatując „mam dość walki w biznesie, w życiu prywatnym potrzebuję harmonii”. Tak miłe Panie sukcesu, przemyślcie to :-)

Zobaczcie ile refleksji może wywołać takie niewinne zdarzenie :-) Prawdą jest, że życie ciągle podsuwa nam jakieś lekcje i warto od czasu do czasu zastanowić się nad nimi.

Komentarze (65) →
Alex W. Barszczewski, 2008-09-11
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

„Tunelowe życie”

Słyszeliście może taki angielski termin „tunnel vision„, który w pierwotnym znaczeniu oznacza poważne upośledzenie peryferyjnego widzenia. Widzisz wtedy tylko kilka obiektów w centrum pola widzenia, a pozostałe znikają.

Na podstawie tego ukułem sobie termin „tunelowe życie”, które oznacza egzystencję skoncentrowaną na kilku „kluczowych” zagadnieniach, z całkowitym pominięciem wszelkich innych aspektów. Przyszło mi to do głowy, kiedy ostatnio zastanawiając się nad sobą stwierdziłem, że w ostatnich 6-8 miesiącach coraz lepiej i intensywniej zajmuję się coraz mniejszą ilością aktywności zarówno biznesowych i życiowych.

Oczywiście takie postępowanie na polu biznesowym ma całą serię zalet, a życiu prywatnym mogę znaleźć całe mnóstwo racjonalnych argumentów, dlaczego takie nastawienie było u mnie w ostatnich miesiącach konieczne. Nie zmienia to jednak faktu, że oznacza to istotne zubożenie moich doznań (mimo, że bardzo intensywnie delektuję się tymi, które pozostały :-)), bo cierpi na tym ich różnorodność i wielorakość.

Problem rozpoznany, to problem w połowie rozwiązany i już, mówiąc językiem biznesowym, zaczynam alokować czas i zasoby, aby ponownie wprowadzić więcej urozmaicenia tego co i z kim robię. To na pewno bardzo pozytywnie wpłynie na odczuwalną jakość mojego życia, na czym przecież bardzo mi zależy.
Dlaczego piszę o tym na blogu? No cóż, jak już rozpoznałem „tunelitis” u siebie, to rozejrzałem się wokoło i zauważyłem, że bardzo wiele innych ludzi prowadzi podobnie „tunelowe życia”, jak ja w ostatnich miesiącach. Z wielką determinacją (aczkolwiek przy różnorakiej motywacji) wgryzają coraz głębiej w coraz mniejszą ilość „tematów” tracąc z oczu szeroki horyzont. To na pewien czas i w pewnych okolicznościach jest zapewne korzystne, bo pozwala skoncentrować wysiłki i środki, niemniej stosowane zbyt długo prowadzi do tego, że powoli stajemy się maszynami do bardzo dobrego wykonywania określonego zestawu czynności. Nie wiem jak dla Was, ale mnie szkoda jest życia na tak ograniczoną egzystencję.

Ciekawe jakie jest Wasze zdanie na ten temat, bo zagadnienie z pewnością nie należy do czarno-białych, a dokładniejsza analiza może prowadzić do dość radykalnych wniosków :-) Wyzwaniem jest też pogodzenie tej różnorodności z zamiarem bycia „jedynym na liście” w jakiejś opłacalnej i interesującej konkurencji.
Podyskutujmy na ten temat!

PS: „Tunelitis” użyłem zupełnie z przymrużeniem oka. Końcówka -itis oznacza normalnie stan zapalny, a przecież nie mam „zapalenia tunelu” :-)

Komentarze (40) →
Alex W. Barszczewski, 2008-09-03
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty, Rozwój osobisty i kariera

Coaching na kozetce, czyli dlaczego ciężko gra się w tenisa w sidłach Jowisza

Dzisiaj zapraszam do przeczytania postu gościnnego autorstwa Jana Zboruckiego. Jan brał ostatnio aktywny udział w naszych dyskusjach i z przyjemnością publikuję jego tekst. Intencją autora jest danie dodatkowego materiału do przemyśleń przyszłym coachom. Miłej lektury.
____________________________________________________________________

Co łączy grę w tenisa z rozwojem kompetencji menedżerskich? Niewiele. To „niewiele” znajdziemy w schyłkowych latach 70., a osobą odpowiedzialną za tę dziwaczną zbieżność jest niejaki Timothy Gallway. Ten miły pan zajmował się bowiem treningiem tenisistów i to właśnie na jego praktyce trenerskiej zbudowane zostały podwaliny tego co dzisiaj nazywamy „coachingiem”. Zanim o genezie, początkach i tenisie, parę słów o samym fenomenie tego zjawiska, o modzie na coaching i rozwój. Jakiś czas temu, miałem wysokiej klasy przyjemność obcowania z „coachingiem” w najbardziej medialnym i błyszczącym wydaniu. W którymś z kolorowych periodyków znalazłem zdjęcie Madonny z jej osobistym „spiritual coach’em”. Madonna jak wielu innych amerykańskich celebrytów przeżywa dogłębną odnowę duchową – w jej przypadku wynika ona z obcowania z pop-kabałą. A ponieważ prawdziwy rozwój duchowy wymaga wysiłku i nakładów gwiazda podnajęła sobie kabalistycznego coach’a, który w gustownym dresiku i sportowej jarmułce prowadzi z uduchowioną piosenkarką radosne sesje coachingowe w trakcie porannego joggingu. Jogging spiritual coaching – piękny temat na szkolenie. Jeśli zaczniemy myśleć o dziecku Gallweya i innych przez pryzmat tego typu doniesień dojdziemy do smutnych wniosków. Czy coaching to modny trend wspierania pseudorozwoju efekciarskimi sztuczkami? Czasami tak. But let’s get back to 70’s. Tim Gallway uczy młodych tenisistów jak odbijać żółta piłeczkę. Widzi, że jego kumple po fachu stosują tradycyjny instruktaż spod znaku „Pan źle rakietę trzyma – trzeba ją trzymać tak i tak”. On z kolei ma nieco inny pomysł. „Jak najwygodniej jest Ci trzymać rakietę? Co przeszkadza Ci trzymać, ją tak jak chcesz?”. Pytanie, uważne słuchanie, informacja zwrotna, tam gdzie jest to potrzebne – oto podstawowy rynsztunek coacha. Dresowa jarmułka jest zbędna. Gallway z trenera sportowego przeistacza się w pisarza. Popełnia parę pozycji obrazujących jego podejście do treningu sportowego, by spłodzić „Inner game of work”, pierwszą próbę zaszczepiania podejścia coachingowego na grunt biznesowy. Kolejna ważna pozycja to „Coaching for performance” Johna Whitwortha, rajdowca i trenera, który współpracował z Gallway’em. Tyle księgarskiej historii, a co z esencją? Esencją jest ukierunkowanie na cel, otwarta, pytająca, wręcz ciekawska postawa względem klienta, wiara w to, że klient bardziej świadomy swojego działania, jest w stanie działać skuteczniej i bardziej odpowiedzialnie. Mogę powiedzieć Ci jak trzymać rakietę, ale wolę, żebyś doszedł do tego sam. Przy czym Twoja „wygodna rakieta” nie musi być „moją wygodną rakietą”.
Coś dziwacznego podziało się jednak z naszą „wygodną rakietą”. Żyjemy w czasach, w których bycie coach’em staje się w pełni profesjonalnym i modnym zawodem. Roi się od ekspertów, którzy z uśmiechem na ustach powiedzą nam, co jest, a co nie jest coachingiem. Dostarczą nam niezbędnej wiedzy – czym coaching różni się od terapii, mentoringu, treningu i czemu musimy im zapłacić tyle a tyle za godzinę. Gdzieś w polu widzenia pojawia się magiczna, dresowa jarmułka. Jednocześnie terapeuci z obawą w oczach (o pieniądze i klientów, niekoniecznie w tej kolejności) surowo zaznaczą, że granica między coachingiem a terapią jest płynna. Cóż więcej mogą zrobić, w oczekiwaniu na ustawę określającą to, czym jest, a czym nie jest psychoterapia. A więc czym do diabła, jest ten coaching? Gdzie się zaczyna, a gdzie kończy? W poszukiwaniu odpowiedzi możemy wreszcie udać się do któregoś z międzynarodowych stowarzyszeń profesjonalnych – np. do ICF. Tam z całą pewnością dowiemy się czym jest coaching ICF. Dowiemy się jak zostać coach’em ICF, jak doskonalić się w zawodzie coach’a ICF, kto jest dobry, a kto zły. Całkiem pożyteczna wiedza. Oczywiście dowiemy się ile kosztuje zasmakowanie tej pewności, choć może nie jest to znowu tak wiele. Kupujemy sobie przecież własną, wygodną strefę komfortu, a w dzisiejszych czasach, za nic nie płaci się tyle ile za bezpieczeństwo. Jest oczywiście druga strona medalu – ta z podobizna Lorda Vader’a. Każde z „profesjonalnych” podejść do coachingu ma charakter kompetencyjnego pudełka. Wchodzisz, dostajesz narzędzia i wskazówki – a potem jedziesz z wyrobnictwem. W jednym pudełku znajdziecie NLP-powskie techniki nazwane inaczej, żeby nabrały nieco świeżości, w innym listę genialnych, „zawsze-skutecznych” pytań. Co pudełko, to nowe odkrycia i niespodzianki. Nie chciałbym, żebyście źle zrozumieli moje intencje – uważam, że szkolenie profesjonalne w obrębie, któregoś z „zakonów” jest pożyteczne i rozwojowe. Tak długo, jak nie damy zamknąć się w pudełku i zdefiniować otoczenia zawodowego za nas. Nie twierdzę, że pracując narzędziami wypracowanymi w obrębie któregoś z podejść do coachingu (np. NLP-owskiego coachingu John’a O’connora) nie jesteśmy w stanie wykształcić swojego własnego stylu oraz interesującego spojrzenia na to czym jest dobry coaching. Uważam jednak, że wiernopoddańczy stosunek do jakiejkolwiek „business-ideology” jest na dłuższą metę antyrozwojowy. Każdy z nas uległ zapewne fascynacji podglądami bliskiego nam profesjonalisty, bądź wyznawanej przez niego filozofii pracy trenerskiej/doradczej/menedżerskiej. I niezależnie od tego czy było to lekko groteskowe NLP, modne appreciative inquiry, czy też co-active coaching, taka fascynacja, może być niesamowicie inspirująca i motywująca. Sam doświadczyłem takiego wchłonięcia wielokrotnie i czy było to GTD Allen’a, czy Integral Psychology Wilber’a (ah, te grzeszki młodości) wychodziłem z kontaktu z modelem, koncepcją, guru bogatszy. W buddyzmie tybetańskim, kontakt z nauczycielem jest podstawą rozwoju – to w relacji z nim, dzięki totalnemu zaufaniu opartemu na głębokiej identyfikacji wzrastamy i przejmujemy jego właściwości. To dość odległe i niedoskonałe porównanie wskazuje na to, jak potężna może być moc związku z mistrzem. Bodajże w „Odysei Kosmicznej 2001” Clarke’a promy kosmiczne wykorzystywały siłę grawitacji planet w dość pokrętny sposób. Zbliżając się do tych potężnych ciał niebieskich pojazdy te ustalały trajektorię swojego lotu tak, by prześlizgnąć się po powierzchni atmosfery danej planety. Pozwalało to na wykorzystanie jej pola grawitacyjnego niczym procy. Nie wspominając o ciekawych widokach. Jeśli pomyślimy o tym sposobie na podróże gwiezdne jako o metaforze, to wskazówki praktyczne nasuwają się same. Ślizgajmy się po powierzchni „zakonów” – mentorów, stowarzyszeń profesjonalnych, wyznawców takiej czy innej ideologii – uczmy się od nich jak najwięcej, jeśli uznamy to za stosowne przeistoczmy się w tymczasowego satelitę, a następnie dzięki grawitacyjnej procy zmykajmy ku nowym wyzwaniom. Zdaję sobie sprawę, z tego, że prezentowane przeze mnie podejście jest jednym z wielu możliwych. Żeby było śmieszniej łatwo przychodzi mi wskazanie licznych kosztów z nim związanych – pozycja pariasa, brak osadzenia w profesjonalnej kaście, konieczność budowania swojego wizerunku i pozycji własną pracą bez pomocy kolorowego logo i darmowych korporacyjnych fajerwerków. Plus stado wron kraczących o tym, że „to co robimy nie jest tym bądź owym”. Na szczęście za decyzję, o tym czy wolisz być wiedźminem, czy członkiem zakonu, odpowiedzialność weźmiesz sam. Bez towarzystwa kabalisty w dresie.

I co z tego?
1. Jesteś w jakimś zakonie? Może w kilku? Może pijesz herbatkę u guru? A może u kilku?
2. Co sądzisz o tym, żeby pożegnać zakon, i poszukać innego, w którym możesz terminować?
3. Budowa własnego opactwa – co Ty na to? Może to już czas?
4. W co wierzysz tak bardzo, że nie wiesz, gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna reguła zakonna?

Pozdrowienia dla wszystkich zakonników, wyznawców, wiedźminów i samego Jowisza.
JZ

_______________________________________________________________________________

Jan Zborucki
Trener, czasem coach. Z mniejszymi, bądź większymi sukcesami prowadzący własną firmę szkoleniową. Aktualnie w Krakowie, jutro pewnie też.
Zainteresowania zawodowe: od różnorakich form wspierania rozwoju kompetencyjnego, przez przywództwo, po psychologię osobowości.
Zainteresowania pozazawodowe: wysoce zmienne (aktualnie mieszane sztuki walki i wymysły Zygmunta Baumana, w przyszłości diabli wiedzą co).

Komentarze (22) →
Alex W. Barszczewski, 2008-08-16
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR

Wiążący Cię kontrakt, czy pay-as-you-go?

Znajomi z różnych firm opowiadają mi czasem, że są firmy szkoleniowe, które starają się z klientem podpisać długoterminowe kontrakty na szkolenia, z których czasem trudno jest klientowi wyjść. Dla niektórych zdaje się to nawet być standardowym sposobem postępowania.
Ten fakt zastanawia mnie. O ile jest to zrozumiałe w wypadku produkcji przemysłowej, gdzie inwestycje są naprawdę duże i jeśli kupiliśmy specjalną maszynę za miliony, to chcemy mieć pewność, że klient nam tę produkcję odbierze, o tyle w wypadku szkoleń, czy coachingu jest to dla mnie co najmniej dziwne, zwłaszcza w obliczu obecnej sytuacji rynkowej.
Jasne, że z powodów proceduralnych trzeba od czasu do czasu podpisać jakąś umowę, ale po co formułować ją tak, że klient będzie zmuszony do odbioru pewnej ilości szkoleń przez określony okres czasu? Po co dostawcy takie zabezpieczenie? Czy nie jest na tyle pewny wnoszonej dla klienta wartości dodanej, która jest tak cenna dla tego ostatniego, że do głowy by mu nie przyszło z tego zrezygnować?

Tak nie musi być, czego przykładem jest moja skromna osoba. Jeśli jakiś klient ma ciekawe zadanie, to wystarczy, że spotkamy się o omówimy co, jak i za ile chcemy robić . Często zdarza się, że taka rozmowa to jest wszystko, aby wystartować i przeprowadzić proces szkoleniowy (nie mówiąc już o stałych klientach, gdzie wystarczy krótki telefon:-)) Czasem przepisy lub procedury wewnętrzne wymagają formy pisemnej, wtedy spisujemy jakieś ramowe ustalenia typu (mniej więcej) co, za ile, o wzajemnej poufności i tym podobne bla bla bez „wiązania” klienta w jakikolwiek sposób.
Ponieważ wiele takich ustaleń odbywa się ustnie to wielu wypadkach klient teoretycznie mógłby mi odesłać fakturę nie płacąc za nią, ale jak dotąd od 1992 nigdy się coś takiego nie zdarzyło.

Tak samo, czysto teoretycznie ja mógłbym, przy sprzyjającej pogodzie, albo lepszej ofercie powiedzieć klientowi, że się nie zjawię bo mam coś lepszego do roboty. To też nigdy się nie zdarzyło i nie zdarzy.

Po prostu robimy obopólnie tak dobry interes, że byłoby nierozsądne narażać go na szwank, nie mówiąc już o bezcennej reputacji.

Takie podejście daje bardzo duże poczucie bezpieczeństwa zamawiającemu, bo ma on to uspokajające przekonanie, że nawet w wypadku większej planowanej akcji może on zadzwonić do mnie i powiedzieć „Alex, sorry, sytuacja się zmieniła”. Pomijając przełożenie jednego, czy dwóch szkoleń takie coś nie wydarzyło się jeszcze, ale każdy klient ma ten komfort. Ja też nie mam z tym problemu, bo mając więcej potencjalnych zleceń niż wolnych terminów prawie zawsze mogę „uszczęśliwić” takim okienkiem kogoś innego. Tak (w sensie nadmiaru zleceń) w dzisiejszych czasach powinno być właściwie u każdego lepszego trenera czy coacha. Jeśli tak nie jest, to warto zastanowić się dlaczego.
Można w tym pójść jeszcze dalej i czasem to ja nalegam na niewiązanie się klienta. Ostatnio miałem taką sytuację, kiedy rozmawiając o potencjalnym zleceniu na kilkadziesiąt dni (łakomy kąsek dla każdej firmy szkoleniowej) powiedziałem rozmówcy „poczekaj z umawianiem się, zróbmy najpierw pilota (szkolenie pilotażowe), a potem zobaczymy jak nam się dobrze pracuje i czy to ma sens dla obydwu stron”

Podsumowując, dbałość o rezultaty, plus „samobójcze” nastawienie opisane tutaj, plus to, o czym napisałem tutaj powoduje, że ja ciągle mam co robić, a klienci są bardzo zadowoleni. Może komuś przydadzą się te rozważania, zarówno po stronie oferentów, jak i ich klientów.

Komentarze (27) →
Alex W. Barszczewski, 2008-08-12
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR

Czas trwania sesji coachingowej

W dzisiejszym Dzienniku znalazłem w dziale „Praca” dwa artykuły na temat coachingu napisane przez prezesa i wiceprezesa pewnej polskiej firmy zajmującej się między innymi coachingiem.

Pomijam fakt, że prawie całą rozkładówkę zajmują teksty napisane przez ludzi z jednej formy (brawo dla ich PR-owca :-)) z odrobiną kryptoreklamy ich innego produktu, chcę się odnieść do jednego szczegółu, a mianowicie wypowiedzi o czasie trwania jednej sesji coachingowej :-)

Pada tam zdanie: „Proces coachingu zakłada zwykle krótkie, trwające 1-1,5 godziny spotkania z coachem, odbywające się raz, lub dwa razy w miesiącu”

Otóż drodzy Czytelnicy śpieszę z informacją, że w moim wypadku tyle czasu trwa ewentualna awaryjna rozmowa przez telefon, kiedy jestem daleko i potrzebna jest moja rada. Typowa czas sesji coachingowej face-to-face z moim klientem to:

  • poziom prezesa lub wiceprezesa zarządu: 3-6 godzin
  • poziom członka zarządu lub dyrektora: 5-8 godzin

I zamiast „dłubać” coś po kropelce miesiącami robi się intensywne, rzeczywiście zmieniające coś sesje, bo osoby te zazwyczaj potrzebują rezultatów teraz, a nie jakiegoś enigmatycznego „improvement” za pół roku. Nie jest też prawdą, że wprowadzanie pewnych zmian musi trwać miesiącami.
W tamtym tekście pada też stwierdzenie, że te krótkie sesje są możliwe do zmieszczenia w zapakowanym po brzegi kalendarz managera i niektórzy z Was też pewnie pomyślą, że Wasi managerowie są przecież też bardzo zajęci. Cóż, moim skromnym zdaniem to, jak taka długa sesja zmieści się w kalendarzu coachowanego zależy w dużej mierze od tego, za jak wartościową uzna ją sam zainteresowany. Jeśli korzyść z niej dla niego jest oczywista, to znajdzie na nią czas, nawet w nocy czy w niedzielę jak nie da się inaczej. Jeśli nie jest, to po co taki coaching?

A prawdziwy coach-przyjaciel gotów jest w miarę możliwości coachować wtedy, kiedy potrzeba, więc to nie jest problemem :-)

To powiedziawszy podkreślam, że czasem i w mojej praktyce zdarzają się krótkie sesje, lecz są one raczej rzadkim wyjątkiem, niż regułą.

Myślę, że te informacje mogą przydać się komuś, kto planuje sesje coachingowe dla top managerów (i wszystkich innych też)

PS: Nie podlinkowałem tego artykułu z Dziennika, bo niestety nie znalazłem go w wersji internetowej

Komentarze (45) →
Alex W. Barszczewski, 2008-08-04
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR, Gościnne posty

Król jest nagi, czyli co robią firmy szkoleniowe aby ich nie wybrać cz. 1

Dziś zapraszam Was do przeczytania postu gościnnego napisanego przez Katarzynę Latek, która pracując w jednej z największych polskich firm jest między innymi praktykiem o dużym doświadczeniu w dobieraniu firm szkoleniowych i opracowywaniu systemowych rozwiązań rozwoju pracowników na prawie wszystkich szczeblach. Poprosiłem Katarzynę o dzielenie się z nami interesującymi spostrzeżeniami i wnioskami, poniższy tekst jest tego pierwszą częścią.
_____________________________________________________________________

Może wydawać się, że tytuł tego postu zakrawa na żart, ale zapewniam Was, że niestety często jest to smutna rzeczywistość, a o obserwowanych przeze mnie przykładach takich działań można pisać i mówić wiele. Z wielkim smutkiem i zarazem niepokojem obserwuję częsty brak troski o jakość w tym temacie wraz z działaniami o charakterze tzw. „samobójczym”. I to, co wręcz zdumiewa to fakt, że działania takie podejmują często znane firmy szkoleniowe, które zbudowały i kontynuują budowanie na rynku swojej pozycji, mając na swoim koncie wieloletnie doświadczenie i listy rekomendacyjne klientów (!!).

Klientów, którym albo było wszystko jedno (i tacy się zdarzają), albo, którzy zwyczajnie dali się nabrać na coś, co nie odpowiada wysokim standardom usługi szkoleniowo- rozwojowej świadczonej przez firmę. W tym drugim wypadku jest to wynikiem tego, że często osoby dokonujące wyboru firmy szkoleniowej być może nie mają pełnej wiedzy, co faktycznie mogą otrzymać i jak przełoży się to na skuteczność pracy podległego personelu, a także na co w ogóle zwracać uwagę.
Ten post ma pokazać takim Koleżankom i Kolegom pewne „znaki ostrzegawcze”, które ułatwią unikanie bolesnych „wpadek” psujących w firmie renomę działu HR w ogóle, a ich osoby w szczególności. To mały skrawek z mojej wieloletniej praktyki na tym polu i jeśli uznacie ten tekst za interesujący, to chętnie będę dzielić się z Wami innymi doświadczeniami.

Te działania „samobójcze”, które u każdego z Was powinny spowodować natychmiastowe zapalenie się „czerwonej lampki” opisuję poniżej wraz z moimi refleksjami.. Robię to, bo uważam, że każdy Klient, który wydaje określone, często naprawdę duże środki zasługuje nie tylko na wysoką, ale co najmniej bardzo dobrą jakość oraz na skuteczność podejmowanych działań i im więcej klientów będzie świadomych pewnych rzeczy, tym lepszy nacisk możemy wywrzeć na dostawców szkoleń . Chce przy tym wyraźnie podkreślić, że już teraz istnieją na polskim rynku firmy oraz wysokiej klasy eksperci, którzy świadczą usługi na wysokim poziomie i których konkretna praca przekłada się na wymierny wynik.

Przypadek pierwszy
Znana firma szkoleniowa, mająca aspirację współpracy z liderami na rynku polskim w danej branży, zaprosiła na szkolenie otwarte- bezpłatne pracowników z kilku dużych firm.
Poprawna stylistycznie informacja o programie została przesłana uczestnikom z odpowiednim wyprzedzeniem. Uczestnicy po szkoleniu ocenili warsztat jako interesujący i przydatny. Podobały się scenki, nagrywanie autoprezentacji na kamerę, omawianie poszczególnych wystąpień oraz podsumowujący feedback od grupy.
Jedynym mankamentem jak podkreślono było to, że:

  • adres miejsca na szkolenie nie zawierał istotnych informacji pomocnych w znalezieniu miejsca, co skutkowało spóźnieniami uczestników,
  • w sali nie działała sprawnie klimatyzacja, co powodowało konieczność częstych przerw, bo nie dało się wytrzymać,
  • sprzęt zacinał się i przerywał, co wydłużało przerwy lub generowało kolejne …

Moja refleksja
Główne pytanie, jakie warto sobie zadać brzmi: jak firma ta poradzi sobie ze szkoleniami zamkniętymi, skoro na otwartym, pokazowym szkoleniu, które miało z pewnością zachęcić do współpracy nie zadbano o podstawowe elementy niezbędne do pracy i komfortu uczestników?

Przypadek drugi
Firmy szkoleniowe uczestniczą nie tylko w przetargach, ale także w zapytaniach, których celem jest wybór do danego projektu szkoleniowego lub też przeprowadzenie systemowo zbudowanej inicjatywy rozwojowej. Przy jednej z takich inicjatyw zaobserwowałam następującą rzecz, mianowicie około 90 % firm szkoleniowych podczas spotkania stosuje zasadę: 80% czasu mówimy my a reszta, (choć nie łudźmy się ze 20%) należy do Klienta (firma zapraszająca do potencjalnej współpracy).

Co to oznacza w praktyce? Oznacza to, że na spotkaniu, które trwa np. 1,5 godziny, zaproszona firma mówi 1 godzinę lub więcej a Klient może jedynie zadać pytania (o ile zostanie mu na to czasu) i nie oznacza to wcale, że otrzyma na nie konkretną odpowiedź.

Czego zatem można dowiedzieć się na takim spotkaniu?

  • informacje o firmie szkoleniowej (to nic, że można je przeczytać w Internecie),
  • korzyści, jakie oferuje firma (to nic, że prawie każda firma mówi o takich samych korzyściach np. najczęstsza korzyść to – program budowany indywidualnie po potrzeby Klienta),
  • trenerzy praktycy ( to nic, że znaczna większość firm dysponuje kadrą trenerów- praktyków).

Gdy wreszcie zostaje przedstawiony program, który w sposób rozbudowany opisuje poszczególne etapy działania….odkrywam,…że na podstawie właściwie nie wiadomo, czego, firma roztacza mi wizję programu dla ludzi, z którymi nikt z jej strony nie miał kontaktu ….o których nie zapytano nic poza zdawkowymi ile osób i co to za ludzie ….

Moja refleksja:

  • przy każdym wyborze firmy sprawdźcie jak firma szkoleniowa kooperuje z Klientem,
  • w jaki sposób komunikuje się, czy z pozycji 80%/ 20% (firma szkoleniowa/ Klient, czy może 80% /20%; Klient/ firma szkoleniowa)
  • w jaki sposób przedstawia swoją propozycję i kiedy ją przedstawia (!)
  • ile czasu poświęciła ludziom, dla których przedstawia program i co zrobiła, aby dowiedzieć się czego potrzebują …
  • co nowego wiecie o firmie po spotkaniu, a czego nie znaleźliście na stronie tej firmy
  • jaką Wy osiągnęliście korzyść po spotkaniu z tą firmą

Przypadek trzeci
Bardzo duży przetarg w korporacyjnej firmie na wybór firmy szkoleniowej w celu podpisania wieloletniej umowy. Na jednym z etapów Klient wymaga wykonania badania potrzeb zgodnie z określonymi zasadami. Tylko część z firm, pomimo postawienia tego konkretnego wymogu spełnia te zasady. W taki sposób w firmie takiej jak moja ich ocena w tym punkcie jest zerowa. Biorąc pod uwagę, że badanie potrzeb to absolutna konieczność, bez której nie ma, co mówić o dalszych działaniach sami proszę skomentujcie takie podejście.

Przy kolejnym etapie przetargu następuje zaprezentowanie 1,5 godzinnej „próbki szkoleniowej” przez potencjalnych dostawców i tutaj otrzymujemy całe spectrum takich „próbek” w postaci następujących propozycji:

  • Firma przez 50 minut przedstawia się i przekazuje informacje na temat firmy a przez 40 minut następuję zaprezentowanie dwóch scenek (scenki prezentują trenerzy firmy bez udziału nikogo z sali), przy czym trener wyjaśnia, co robi podczas scenki i jaką metodę stosuje. Trenerzy nie uśmiechają się, nie nawiązują kontaktu z grupą, nie reagują na znudzenie uczestników. Firma spóźnia się na spotkanie (brak wcześniejszego poinformowania o tym) i przedłuża swoją prezentację o 20 minut, pomimo informacji o czasie, jaki ma do dyspozycji.
  • Uczestnicy spotkania otrzymują do rozwiązania studium przypadku, które nie dotyczy ani programu, jaki jest oczekiwany i jaki przedstawiła firma klienta ani grupy docelowej (przypadek obejmuje zarządzanie a główni uczestnicy szkoleń do specjaliści). Trener świetnie nawiązuje kontakt z grupą angażując ją, na końcu szkolenia opowiadając historię z „pikantnymi puentami” nie w temacie szkolenia. Firma spóźnia się na spotkanie za powód podając „ brak znalezienia miejsca do parkowania”.
  • Trener wchodząc na sale krótko się przedstawia a następnie prowadzi 1,5 szkolenie angażując uczestników poprzez indywidualną pracę, testy, zadania w grupach. Po zakończeniu dziękuje za warsztat. Trener przybywa punktualnie i kończy warsztat o czasie. Nie towarzyszą mu przedstawiciele firmy– PRZYPADEK RZADKI
  • Trener przedstawia się jako mega- trener, po czym rozpoczyna działania mające charakter lansu i tzw. show, czyli opowiada jakieś historie, podnosi głos, biega po sali i prezentuje na flipie wykresy z książek lub teorie, które można przeczytać. Absolutny hit jaki zdarzyło mi się przeżyć, niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu, to trener, który ze slajdem w tle (z błędami niestety) stał godzinę (!!) przed uczestnikami opowiadając ile, procent czego wpływa na nasz odbiór !!!!!!

Moja refleksja:

  • jeśli prosicie o próbkę szkolenia to zwróćcie uwagę czy faktycznie zaprezentowano Wam próbkę tego, o co prosiliście,
  • jeśli macie konkretne oczekiwania sprawdźcie czy właśnie one zostały spełnione,
  • jeśli firma spóźnia się na spotkanie i nie uprzedza o tym pomyślcie jak podchodzą do tego zagadnienia trenerzy tej firmy przybywając na szkolenie we wskazane miejsce,
  • jeśli trener nie potrafi nawiązać kontaktu z grupą podczas przetargu (zakładam, że firmy biorą na takie spotkania najlepszych lub naprawdę dobrych) to pytanie, jacy są ci, którzy zostali w firmie …i którzy być może będą realizowali program dla Waszej firmy,
  • a jeśli dodatkowo (!) na tym etapie firma oferuje Wam program, który ani nie spełnia oczekiwań ani nie jest adresowany do dedykowanej grupy (zgodnie z wiedzą, jaką wcześniej dostarczyliście firmie), to macie mocną informację zwrotną, z kim współpracować nie powinniście. I to wszystko niezależnie od tego, jak wielką, często międzynarodową markę ma potencjalny dostawca.

Na podsumowanie tej części pragnę mocno zaznaczyć, że moim celem jest poszerzanie wiedzy o tym, na jakie elementy warto zwracać uwagę przy wyborze firm szkoleniowych, jakimi „wizjom i pułapkom” nie należy dać się zwieść, jakie elementy mogą nam powiedzieć, czy warto współpracować z daną firmą, czy nie. Opisując te wpadki nasuwa się też refleksja, że skoro firmy szkoleniowe tak robią robią, to są pewnie Klienci, które na takie lekceważenie pozwalają. Lepiej, aby takim Klientem nie była Wasza firma

Zachęcam do dyskusji i wymiany własnych doświadczeń. Chętnie też odpowiem na Wasze pytania.

Katarzyna Latek

________________________________________________________________________

Katarzyna Latek
Menedżer, trener zarządzania, rozwoju i uczenia się. Odpowiedzialna za szkolenia i rozwój kadr w dużej polskiej firmie zatrudniającej kilkanaście tysięcy pracowników. Fascynująca się silnymi i charyzmatycznymi osobami; zwolenniczka choreoterapii. Pisze i maluje.
Prywatnie na etapie urządzania swojego mieszkania.

Komentarze (29) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-31
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

„Niezdobyta twierdza” cz. 2

Post gościnny Pauliny Biedugnis o „Niezdobytej Twierdzy” cieszył się dużym zainteresowaniem. Tym chętniej zapraszam dziś wszystkich do przeczytania jego drugiej części. Myślę, że będzie to dla Was co najmniej równie interesująca lektura, jak poprzednia.

_________________________________________________________________

Dość teoretycznych analiz, teraz zastanówmy się, co możemy konkretnie zrobić, by poprawić jakość naszego życia w dziedzinie relacji osobistych? Jaką strategię zaaplikować? Wypowiedź tę adresuję do Czytelników, którzy są na etapie szukania swojego miejsca i jeszcze na żadnym zamku na stałe nie osiedli ;)

Proszę o przesianie poniższych wskazówek przez własny krytyczny osąd. Sami wiecie, co jest dla Was najlepsze.

  • Nie czekaj na królewicza/księżniczkę z bajki, który/a zdejmie z Ciebie urok i odmieni Twoje życie. Pracuj nad sobą, rozwijaj się, działaj, próbuj, szukaj, buduj swój świat, poznawaj siebie. Gdy będziesz czuć się w miarę komfortowo sam(a) ze sobą, ktoś interesujący pojawi się w sposób naturalny.
  • Otwórz się, wyjdź ze swojej warownej twierdzy. Rozejrzyj się wokół siebie, nawiązuj różne kontakty , rozmawiaj, słuchaj, szukaj. Bądź miła/y. Na pewno dostrzeżesz wiele ciekawych osób, może znajdą się i potencjalni kandydaci na mężów czy żony ;)
  • Zrzuć maskę księżniczki (czy dzielnego rycerza). Pokaż trochę siebie. Szczerość na dłuższą metę procentuje. Owszem, otwierając się, narażamy się na zranienia. Ale ile tracimy, nie podejmując ryzyka? A tak, może i trochę poboli, ale do wesela się zagoi ;)
  • Uciekaj od wyniosłych, zdystansowanych księżniczek i rycerzy ostentacyjnie obnoszących się ze swoimi trofeami (to pozłacane wydmuszki w średniowiecznym przebraniu). Jest sporo ludzi, którzy nie potrzebują nikomu niczego udowadniać, mają zdrowy ogląd własnej osoby i potrafią się otworzyć na innych, bez robienia komukolwiek łaski.
  • Daj drugą szansę. Nie skreślaj kogoś tylko dlatego, że pierwsze wrażenie było niekorzystne (ono może być bardzo mylne, o czym sama niedawno się przekonałam). Spotkaj się, posłuchaj, korona Ci z głowy nie spadnie, za to możesz być bardzo pozytywnie zaskoczony/a!
  • Odważ się testować. Jeśli uznasz kogoś za interesującego, nie analizuj wszystkich za i przeciw, po prostu daj sobie i tej osobie szansę. Wrzuć na luz, niekoniecznie musi od razu zostać Twoim mężem czy żoną. Jak nie ten/ta, może następny/a (nie zachęcam tu bynajmniej do zmieniania partnerów jak rękawiczek).
  • Ucz się przez praktykę, eksperymentuj. Próbując związków z różnymi ludźmi, dowiesz się, co Ci najbardziej pasuje oraz nauczysz się, jak być z drugim człowiekiem.
  • Przejmij odpowiedzialność za swoje życie. Nie obwiniaj swojego partnera za to, że jest Ci źle. Jak coś Ci nie pasuje, powiedz mu o tym, może uda Wam się znaleźć rozwiązanie. Będzie Wam obojgu nieco łatwiej, jeśli każdy przejmie pełną odpowiedzialność za swoje życie i 50% odpowiedzialności za związek.
  • (szczególnie do dziewczyn) Zachowaj niezależność. Nie zawieszaj się na swoim partnerze jak na wieszaku („niech on zdecyduje”) ani nie oplataj go niczym bluszcz („bo on jest taki cudowny”, „wie najlepiej”, itp.). Miej czas dla siebie i pozwól na to swojemu partnerowi.
  • Jeśli jesteś w związku, dawaj z siebie jak najwięcej, inwestuj w swoją relację. Co jakiś czas pytaj siebie, jak się czujesz przy swoim partnerze i czy Twój związek zamiast stymulować Twój rozwój, przypadkiem go nie hamuje. Miej oczy szeroko otwarte, bo na świecie jest wielu atrakcyjnych potencjalnych partnerów.
  • Naucz się mówić STOP. Jeśli uznasz, że związek nie spełnia Twoich oczekiwań i nie uda Wam się dojść do porozumienia (uważam, że warto walczyć o związek, choć nie za wszelką cenę i nie w nieskończoność), w miarę możliwości, rozstańcie się w sposób kulturalny. Szkoda całkowicie przekreślać tego, co razem zbudowaliście. Życie czasem zaskakuje. Po co palić mosty? Rozstania bywają trudne i bolesne, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło ;)
  • Zachowaj otwarte opcje. Nie podejmuj decyzji, które wiążą się z poważnymi, długotrwałymi konsekwencjami i z których, w razie, gdybyś zmienił/a zdanie, bardzo trudno będzie Ci się wycofać (dzieci, ślub). Na „dojrzałe decyzje” przyjdzie czas, życie to nie wyścig ;)
  • Zachowaj szeroko pojętą ostrożność i płyń swobodnie z nurtem życia:
    „Za 20 lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj.” (Mark Twain)
  • Słuchaj jednocześnie swojego serca i intelektu. One całkiem nieźle ze sobą współgrają. ;)

Na koniec trzy hasła w luźno-erasmusowym klimacie, które mają zaskakująco uniwersalny charakter. Świat muzyki pop i reklam bywa inspirujący ;)

  • Just do it!
  • Relax, take it easy!
  • Everybody’s free.

Powodzenia, pierś do przodu i do dzieła! ;)

Pozdrawiam serdecznie,
Paulina Biedugnis

P.S. Nie uważam się za eksperta od związków (w tym swoich). Powyższe wskazówki są owocem moich poszukiwań i lektury blogu. Może kogoś zainspirują ;) Proszę je potraktować z przymrużeniem oka i dużą dozą krytycyzmu. Ciekawa jestem, jakimi zasadami Wy kierujecie się w swoim życiu uczuciowym? Zapraszam do dyskusji.

__________________________________________________________________

Paulina Biedugnis ma 24 lata i jest studentką V roku socjologii na UW. Skończyła studia licencjackie w Nauczycielskim Kolegium Języka Francuskiego przy UW (z II specjalnością – nauczanie jęz. angielskiego). Pisze pracę magisterską o coachingu we Francji. Interesuje się ludźmi, coachingiem, psychologią. Uwielbia bieganie, taniec i podróże ;)

Komentarze (45) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-29
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR

„Dla przyjaciół z HR” – nowy dział

Od dzisiaj na blogu pojawia się nowy dział: „Dla przyjaciół z HR” i winny jestem Wam parę słów wyjaśnienia, po co taka inicjatywa.

Patrząc na moje stosunki z działami personalnymi na przestrzeni lat można stwierdzić, że były one co najmniej dość zróżnicowane :-)

Parafrazując słowa głównego bohatera filmu „Negocjator” można było powiedzieć „Alex – the right HR´s best friend, the wrong HR´s worst enemy” :-) No cóż, czasem moje rezultatowe podejście zderzało się z niekompetencją, czy bylejakością ze strony organizatorów, a każdy kto mnie bliżej zna wie, że w takich sytuacjach nie boję się iść na konfrontację jeśli służy to dobrej sprawie :-)

To co napawało mnie optymizmem, to fakt, iż w tym zalewie braku wiedzy, czy dobrej woli HR-owców ciągle znajdowałem prawdziwe „perełki” – ludzi bardzo zaangażowanych i oddanych temu, co robią, rozumiejących, że pełnią w firmie bardzo ważną rolę usługową. W latach dziewięćdziesiątych to były raczej wyjątki i dlatego długofalowo pozycja Działów Personalnych uległa znacznemu osłabieniu. Ich reputacja w oczach managementu spadała, co prowadziło do redukcji budżetów, headcountów (przepraszam za ten żargon :-)), a w ostatecznej konsekwencji do rozparcelowania całych działów i zlecenia ich funkcji (płace, rekrutacja, szkolenia i rozwój) firmom zewnętrznym. To dlatego pisałem kiedyś o śmierci HR-ów.

Całe szczęście, jak mówią Niemcy (serio !!) „jeszcze Polska nie zginęła” i to z kilku powodów:

  • jeśli chodzi o zatrudnianie wartościowych pracowników, to większość firm rekrutacyjnych wcale nie jest taka dobra, jak należałoby przypuszczać. W niektórych wypadkach brak rozeznania w potrzebach klienta przywołuje na myśl słynne słowa „przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”
  • zlecenia zarządzania szkoleniami firmom zewnętrznym też niekoniecznie prowadzi do dostarczania najlepszych możliwych trenerów i programów. W bardziej skomplikowanych przypadkach nic nie zastąpi doświadczonego HR-owca, który oprócz wiedzy o swojej firmie ma doskonałe kontakty na rynku
  • i wreszcie najważniejsze – w ostatnich kilku latach w działach HR pojawia się coraz więcej naprawdę bardzo dobrych, ambitnych ludzi. Ludzi, którzy rozumieją potrzeby biznesu, który obsługują, cieszą się poważaniem Zarządów i zawsze znajdą jakiś termin w najbardziej nawet zapakowanym kalendarzu trenera :-)

W interesie naszej gospodarki jest to, aby takich osób było jak najwięcej i dlatego chcę do tego dołożyć moją maleńką cegiełkę. Polegać to będzie na tym, że będę od czasu do czasu publikował posty (własne, bądź gościnne praktyków HR) dotyczące szkoleń, rozwoju czy rekrutacji. Do tego od czasu do czasu wrzucę interesujące linki (bo sam z tej dziedziny też wiele czytam). To będzie niejako działalność „poboczna” na tym blogu, ale znając efekt motyla być może komuś z Was któraś informacja bardzo się przyda, a to wystarczy.
Zapraszam do czytania i publikowania :-)

Komentarze (18) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-29
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 38 of 67« First...102030«3637383940»5060...Last »
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • Roma: Wyobraźcie sobie odwrotną...
    • Kamil Szympruch: Witam wszystkich....
    • Maciek: Witam serdecznie, Osobiście...
    • Ewa W: Małgorzata, dzięki za dobre...
    • Paweł Kuriata: @Alex Dopuszczam jak...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
    • Agnieszka L: Alex, miałam na myśli...
    • Małgorzata: Małgosia S. Oczywiście,...
    • sniezka: Witek, właśnie chodzi mi o...
    • Witek Zbijewski: snieżka nie mam...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Mags: ad napisał: „Zapomnia...
    • Tomasz: Mxx: a ja taką jeszcze mała...
    • gonia: Tak to dobra rada, żeby nie...
    • Ewa W: Mxx, piszesz: „Chciała...
    • KrzysiekP: Witam. Może nie będę się...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Emilia Ornat: Ten blog dodaje mi...
    • KatarzynaAnna: Dzień dobry wszystkim,...
    • Elżbieta: Witam, Czytam bloga (i...
    • Monika Góralska: Witam, Kilka postów...
    • Grzesiek: Tego bloga czytam ponieważ...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • Alex W. Barszczewski: Katarzyna...
    • Katarzyna Skawran: Podoba mi się twój...
    • Arek S.: Alex, Odpowiedziałeś Maćkowi...
    • Aleksandra Mroczkowska: Rzeczywiście...
  • Listy Czytelników – nowa kategoria na blogu  (1)
    • Tomek: Świetny pomysł Alex! Już...
  • Co zrobić, kiedy się nie wie co chce się robić w życiu?  (673)
    • Paulina: Witam. Mamy rok 2012,dopiero...
  • Optymalna strategia postępowania z innymi ludźmi  (60)
    • Piotr Cieślak: Alex :))) Jest rok...
  • Rzucaj promień słońca w życie innych ludzi  (73)
    • Stella: Prosta sprawa, a taka piękna...
  • Stabilizacja w Twoim życiu – szczęście, czy pułapka  (14)
    • Witek Zbijewski: noveeck:...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Aleksandra Mroczkowska: Alex, u mnie...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025