Jakie wnioski można wyciągnąć z tak banalnej czynności jak zakup paru koszul?
Posłuchajcie:
Kilka dni temu uznałem, że będę potrzebował kilku wyżej wymienionych elementów garderoby i przy mojej wielkiej niechęci do robienia zakupów zastanawiałem się jak to najbardziej bezboleśnie zrobić. Jest w Berlinie taki sklep, gdzie od lat kupowałem koszule, niemniej ostatnio był tam trochę mały wybór w tym rodzaju, który mi najlepiej pasuje (Eterna, standardowy krój, nieco krótsze rękawy). Zacząłem więc szukać w internecie i po chwili znalazłem sklep, gdzie nie tylko mogłem takie koszule kupić, ale jak się okazało, zestawić sobie jak z klocków Lego dokładnie takie, jakie chciałem i to za niewiele więcej pieniędzy. To mi się spodobało i postanowiłem tylko przy okazji zobaczyć te materiały w sklepie w realu, a potem zamówić w sieci. Będąc w centrum wpadłem do „mojego” sklepu i tam wdałem się w rozmowę ze sprzedawcą na temat ich ograniczonego asortymentu modeli z krótszymi rękawami. Na to on powiedział mi, że mogę sobie wybrać dowolne koszule, a oni za darmo przerobią je tak, jak chcę. Wprowadzili to od roku, bo okazało się to dla nich tańsze od trzymania zbyt wielu modeli, a klientom dało większy wybór. Dodał też, że można też u nich zamówić sobie takie „custom made” o których pisałem powyżej a cena okazała się niższa od tej ze sklepu internetowego!! Na moje pytanie, dlaczego nigdzie nie wisi jakakolwiek informacja na ten temat, nie potrafił odpowiedzieć. Mało brakowało, a przez taki drobiazg straciliby w ten sposób klienta, który robi u nich zakupy od prawie 10 lat zostawiając tam dość przyzwoite sumy pieniędzy!! I z pewnością nie jestem jedynym takim przypadkiem.
Jaki z tego morał dla nas?
Każdy z nas ma swoich klientów (ci zatrudnieni na etacie też :-)) i myślę, że prawie każdy w wyniku pracy nad sobą i zbierania doświadczeń ciągle rozszerza swoją „ofertę”. Moje pytanie brzmi: Co robicie, aby istniejący klienci dowiedzieli się o tych Waszych nowościach? Czy macie jakiś sposób nienachalnego informowania ich o tym, co aktualnie robicie, czy też, podobnie jak ten sklep macie nadzieję, że zainteresowani jakoś się dowiedzą? W tym drugim przypadku niestety potwierdza się powiedzenie, że nadzieja jest matką głupich!
W tym momencie pojawia się oczywiście zadanie, aby przyzwyczaić naszych klientów do tego, że jesteśmy cennym źródłem informacji i pomysłów. To generalnie wymaga, abyśmy kontaktowali się z nimi nie tylko wtedy, kiedy chcemy im coś sprzedać, lecz także, a nawet przede wszystkim wtedy, kiedy możemy po prostu zrobić dla nich coś dobrego. Reputację i zaufanie buduje się przez pewien czas, niemniej jest to bardzo opłacalna inwestycja i to zarówno dla nas, jak i dla drugiej strony (bo skraca im i uprasza cały proces decyzyjny oraz redukuje ryzyko popełnienia błędu). Typowa sytuacja Win-Win :-)
Aby nie być gołosłownym przytoczę jak wygląda to w moim osobistym przypadku. Od wielu lat mam koszty marketingowe, które w porównaniu do przychodów asymptotycznie dążą do zera. To powoduje skomplikowanie pracy dla mojego doradcy podatkowego :-) ale mnie bardzo cieszy, bo oznacza to, że pewną ilość mojego czasu, którą musiałbym poświęcić na zarobienie tych pieniedzy mogę spożytkować w inny, pasujący mi sposób.
W praktyce często wystarczy, że w jakiejkolwiek sprawie pojawię się w biurowcu jednego z klientów. Prawie zawsze spotykam kogoś na korytarzu lub w cafeterii i często na dzień dobry jestem pytany „nad czym nowym pracujesz?”. I tak np. wzmianka o tym nowym podejściu do szkolenia managerów, o którym wspominałem niedawno spowodowała u jednego z takich przypadkowych (ale znających mnie z wcześniejszych działań) rozmówców natychmiastowe zaproszenie na bardziej szczegółową rozmowę. W rezultacie rozważamy, jak na wiosne 2007 wprowadzić ten program też dla jego ludzi (bo dopiero wtedy mam na to czas). Podobnie niedawno, jeden z klientów, z którego firmą od 2 lat nie pracowałem, ale mimo tego na luzie informowałem go co robię, zadzwonił do mnie z informacją, że inna firma prawdopodobnie potrzebuje moich usług i chętnie skontaktuje mnie z jej decydentem (tak, tak, klienci to moja jedyna i najlepsza sales force :-)). To są tylko dwa ostatnie przykłady długiego ciągu wydarzeń, ktćre są następstwem praktycznego stosowania zasady, o której wspomniałem wyżej. Jasne, że jeśli sprzedajemy prymitywne surowce i tym podobne towary, to trudniej to zastosować, ale jeśli naszym „towarem” jest coś bardziej inteligentnego i złożonego (jak np. nasza siła robocza), to zastanówcie się, czy informujecie Wasz „rynek” na bieżąco o nowościach i ulepszeniach. Jeżli nie, to macie zadanie domowe, bo inni nie zasypują gruszek w popiele :-)
PS: Dla managerów, których podwładni mają kontakt z klientem – upewnijcie się, czy Wasi pracownicy też właściwie informują go o nowych możliwościach. Moje obserwacje wykazują, że ta sprawa często „leży na łopatkach”
PPS: Jeśli interesuje Was szersze rozwinięcie tego tematu, to proszę dajcie mi znać w komentarzach
Chcę więcej :) A co do informowania klientów o nowościach, to ja mam od tego swój serwis :) (link w nazwisku z tego komentarza) – sądzisz, że taka forma kontaktu jest wystarczająca? Pomijam oczywiście jakieś okolicznościowe kartki „firmowe” na święta i wysyłane klientom z życzeniami.
Jak zawsze ciekawe podejście :D Czekam na więcej :)
Bardzi ciekawy wpis zawierający trafne spostrzeżenia. Mam spore zaległości w informowaniu mojego pracodawcę, będę musiał je nadrobić :-)
Szkoda, że w dzieciństwie otoczenie skutecznie zniechęca do takiego zachowania. Któż z nas nie zna przezwiska „chwalipięta” ?
Zgadzam Się z Tobą Alex.
Takie działanie jest jak najbardziej wskazane.
Bierząca informacja to podstawa biznesu.
Dla określonej grupy dawców i biorców :) informacji, taką rolę może spełniać autoresponder.
Jednak przy bardziej wyrafinowanych biznesach ( np: Twój ), ciągły kontakt z klientem – i informacje płynące do niego, powinny być stałe ale nie nachalne:)
– Tu nie miałem nic złego na myśli.
Zasada ta wiąże się to bezpośrednio z faktem : O wiele łatwiej jest utzrzymać klienta, niż go zdobyć.
Zdobywanie klienta to proces kilku- kilkunasto- kilkaset razy droższy od podtrzymania stałego klienta.
Paweł, Artur
W tym, co pisałem, nie chodzi o „chwalenie się” sensu stricto, ani też o rutynowe okazywanie „zażyłości” poprzez wysyłanie kartek z jakichś kalendarzowych okazji. Bardziej mam na myśli postawę, kiedy w naturalny sposób wnosimy konkretną wartość w życie innych ludzi, czy organizacji, nie oczekując właściwie niczego specjalnego w zamian (ja oczekuję zazwyczaj „podaj dalej” o czym już pisałem). Jeśli takie dawanie nie kostuje nas wiele, to nie ma z tym problemu. W rezultacie budujemy w sposób naturalny pozycję osoby, która jest mile widzianym źródłem informacjim i rozwiązań (bo jesteśmy takim źródłem naprawdę!). Wtedy jeśli mamy sami coś nowego to informacja na ten temat jest mile widziana a wielu klientów „abonuje” twoje newsy mówiąc „daj mi znać, jak będziesz robił coś nowego”, albo „co nowego możesz dla nas zrobić?”
Ten temat rzeczywiście wart jest rozwinięcia, dajcie mi tylko na to chwilę czasu, bo siedzę teraz 2 tygodnie we Wrocławiu i intensywnie szkolę po całych dniach.
Adam
Czy wiesz, że wcale nie uważam mojego biznesu za wyrafinowany? :-) W sumie sprawa jest dość prosta: robie to co lubię, czyli śledzę na bieżąco wszelkie nowości w tym czym się zajmuję, czytam najnowsze publikacje, wymyślam nowe podejścia do różnych zagadnień, wykorzystuję to wszystko do wspierania moich klientów w osiąganiu przez nich celów. To ostatnie w praktyczny sposób sprawdza słuszność tych trzech pierwszych czynności i oczywiście powoduje, że jestem coraz lepszy nie tylko w tzw. „teorii”, ale też przy osiąganiu praktycznych i wymiernych rezultatów w realnym świecie biznesowym :-) oto cały model biznesowy!! :-) :-)
W moim poprzednim życiu, jako właściciel małej firmy software’owej to rzeczywiście zajmowałem się czymś wyrafinowanym. W którymś momencie uświadomiłem sobie zalety amerykańskiego powiedzanie: „simplify your life” i stąd wziął się mój obecny pomysł na życie.
jeśli chodzi o porównanie kosztów zdobycia klienta z jego utrzymaniem to masz racje, powiedz to wielu polskim firmom, które często zachowują się jakby odwrotność była prawdziwa (co jest objawem niedokształconego managementu)
Pozdrawiam wszystkich
Alex
W temacie sprzedawania towaru jakim jest nasza wlasna sila robocza przez budowanie dlugotrwalego zaufania i reputacji, mam ciekawe spostrzezenie z korporacyjnego podworka. W duzych firmach, z ktorymi mialem do czynienia bardzo dobrze sprawdza sie obdarowywanie ludzi roznymi informacjami, ktorych zdobywa sie mnostwo podczas codziennej pracy, rozmow z kontrahentami, czy czytania gazet, do ktorych my jestesmy przyzwyczajeni, a na ktore inni nie maja czasu itp. Wiekszosc ludzi z jakiegos powodu trzyma je dla siebie i nic z nimi nie robi, a sa bardzo cenne dla innych.
Z takich zrodel zbieram rozne newsy, do ktorych dodaje merytoryczny komentarz i sugestie, co wg mnie mozna z tym zrobic dalej, oraz „sprzedaje” osobom, ktorym moze sie to przydac – NIE OCZEKUJE NICZEGO W ZAMIAN! :) Opatrzam to jedynie zgodnym z pradwa komentarzem, np. „pracujac na projektem X…”, „analizujac Y w kontekscie Z” itd. itp.
Dzieki temu:
– ludzie sa szczesliwi, bo wiedza wiecej na interesujacy ich temat i to bez wysilku
– znacznie wiecej osob wie, co robie i wydaje im sie to bardzo wazne, skoro 'przy okazji’ wygenerowalo tak potrzebne informacje
– dzieki moim news’om ONI MOGA POZNIEJ ZABLYSNAC, wiec sa wdzieczni :)
Takie dzialanie powoduje, ze z czasem rosnie moja reputacja jako eksperta w danej dziedzinie oraz utrwala sie u wielu osob swiadomosc, ze „warto mnie miec przy sobie”. Dzieje sie tak wraz z rozprzestrzenianiem sie tych informacji metoda „word of mouth”. Okazuje sie, ze predzej, czy pozniej dowiaduja sie o tym wszyscy, bo korporacje to plotkarski swiat :) Jak sadzicie wplynie to na ewentualna decyzje komu powierzyc ze spokojem wazny projekt, albo bardziej odpowiedzialne zadania za wieksze pieniadze?
To samo robie adresujac informacje do bylych Klientow (kiedys pracowalem jako Key Account), sprzedaje newsy kolegom z roznych firm itp. Nigdy nie wiadomo, kiedy to sie moze przydac…
Oczywiscie, to podejscie moze wydawac sie nieco cyniczne, ale nie robie tego z zamiarem uzyskania efektu, o ktorym pisze – efekt przychodzi sam, a informacje sprzedaje, bo lubie :) No i nikt obdarowany informacja nie nazwal mnie jeszcze „chwalipieta”… Moze komus ta historia sie przyda?
Co sadzicie o „etyce” takiego postepowania? Skoro juz wiem jak to dziala, to znaczy, ze traktuje swoja dzialalnosc instrumentalnie, wiec nie jest juz bezinteresowna…?
Kuba
Najwyraźniej obaj przeczytaliśmy bardzo dobrą książkę Tima Sandersa „Love is the Killer App” :-) Tak, czy inaczej ja też staram się być źródłem informacji, inspiracji i kontaktów dla innych ludzi, nie tylko tych, z którymi mam do czynnienia biznesowo. Abstrahując oczywiście od tajemnic osób czy firm, to dzieląc się pozostałą wiedzą nie zauważyłem jakoś negatywnych skutków dla mnie. W ten sposób wiele osób wie, iż bez problemu może zwrócić się do mnie w wielu sprawach i albo znajdziemy jakieś rozwiązanie, albo przynajmniej znajdziemy kogoś, kto będzie wiedział co i jak. To jest taki mały prywatny program zmieniania świata na lepsze, który jak dotąd bardzo dobrze działa. Dokładnie taki sam mechanizm funkcjonuje potem w wypadku spraw biznesowych, tym bardziej że i tam zawsze jestem skłonny przejść tę „dodatkową milę„.
Wynikający z tego „samonakręcający się” biznes to przyjemny efekt uboczny i moim zdaniem nie ma w nim nic złego.
Pozdrawiam
Alex
Informuj klientów o tym co robisz… tak, ale tylko wtedy, gdy masz sie czym pochwalic, inaczej mozesz zaczac pluc sobie w brode:
http://www.joelonsoftware.com/items/2006/09/19b.html ;)