Dzisiejszy post może być dla Was inspiracją do daleko idących zmian w Waszym życiu, choć wymagać będzie dużej szczerości i otwartości w stosunku do samego siebie. Proces ten jest niebezpieczny i proszę kontynuujcie na własną odpowiedzialność.
Zacznijmy od małej metafory :-)
Był sobie mały Kazio, który przyszedł na świat w społeczności, gdzie ludzie odżywiali się wyłącznie chlebem. Jak tylko został odstawiony od piersi matki zaczął być karmiony takim samym pieczywem, jak wszyscy wokół niego. Nie znając innego pożywiania nasz Kazio, mimo że ta monotonna dieta „wychodziła mu uszami”, cierpliwie przeżuwał kawałki chleba , przy każdym posiłku każdego dnia mówiąc sobie „Takie jest życie i to trzeba jeść. W końcu wszyscy tak żyją”. Pewnego dnia spotkał on kobietę, która zrobiła mu kromkę chleba z czymś całkowicie nowym: masłem. Nasz Kazio był przeszczęśliwy, odebrał to jako wielki skok w jakości życia i czuł się prawie jakby złapał Pana Boga za nogi. I tak w tej swojej dumie nasz Kazio do dziś pałaszuje kromki chleba z masłem (i nic poza tym) odczuwając przy tym satysfakcję z przewagi nad resztą społeczności, która zadowala się samym pieczywem.
W tym swoim zadowoleniu nie ma on zielonego pojęcia o tym, że na świecie istnieje mnóstwo najprzeróżniejszych potraw, o różnych smakach, konsystencji i wartościach odżywczych. Kazio nie ma pojęcia o istnieniu różnych narodowych kuchni, w których praktycznie każdy może znaleźć sobie smaczne, urozmaicone i zdrowe pożywienie.
Tyle metafory. Warto teraz zastanowić się czy i w jakich obszarach jesteśmy tak ograniczeni i nieświadomi jak ten mały Kazio?
Proponuję, aby każdy na spokojnie zrobił sobie uczciwą analizę następujących dziedzin swojego życia:
- praca zawodowa i generalnie sposób zdobywania środków na utrzymanie
- doznania kulturalne i estetyczne
- szeroko rozumiane relacje z innymi ludźmi
- seks (bardzo ważna dziedzina, dlatego osobno wyszczególniona !!!)
- generalny sposób spędzania czasu swojego życia
- szanse i możliwości własnego rozwoju
W których z powyższych zakresów gdzieś głęboko odczuwamy, że to co przeżywamy dalekie jest od tego, co pragnęlibyśmy, nawet jeśli otoczenie poklepuje nas po barkach za osiągnięcie „kromki z masłem”?
Jeżeli zrobicie taką analizę z otwartymi oczami i bez uprzedzeń, to prawie na pewno znajdziecie rzeczy, które nie będą Wam się podobały i najgorszym, co możecie potem zrobić, to „pójść przed samym sobą w zaparte” zamykając oczy i mówiąc tak jak ten Kazio :”Wszyscy tak żyją, tak przecież musi być”, albo stwierdzając „żyję o chlebie i wodzie i jestem z tego dumny!”. Dla pocieszenia śpieszę donieść, że przy takich eksperymentach sam też dochodziłem wielokrotnie do wniosku, że z moim dotychczasowym postępowaniem musiałem chyba upaść na głowę a różne doradzające mi „autorytety” same nie miały wiele pojęcia :-) I to dotyczyło każdego z powyższych punktów!!
Tak więc zauważenie u siebie „syndromu małego Kazia” samo w sobie nie jest niczym hańbiącym, błądzić jest przecież rzeczą ludzką i nie ma się czego wstydzić.
Trafna diagnoza może być początkiem ewentualnych działań naprawczych i lepiej zacząć z nimi jak najwcześniej. Po co z czystej nieświadomości i bezwładności żyć życiem, które w głębi ducha nas nie satysfakcjonuje? Wasze prawdziwe „ja” i tak prędzej, czy później upomni się o swoje, czekanie z tym do pięćdziesiątki, jak np. pewna znana postać polskiej polityki nie jest najlepszym rozwiązaniem. Z braku doświadczenia łatwo wtedy wziąć odrobinę masła na chlebie za nie wiadomo jak wspaniała potrawę, a to przygotowuje grunt pod następne rozczarowania :-) Po co?
Zapraszam do bliższego przyjrzenia się tematowi i dyskusji w komentarzach
Kazio, Kazio …
Alex, piszesz w tym poście o przekraczaniu samego siebie, o odkrywaniu rzeczy, o których nie mamy nawet pojęcia, że są. Tylko jak to zrobić? Jak jednocześnie odkryć, że się je sam chleb (ewentualnie z masłem) skoro nawet nie ma się pojęcia, że istnieją jeszcze jakieś inne pokarmy?
Ja czasami stosuję prostą i skuteczną metodę, zwaną przez niektórych eskejpizmem (przepraszam za pisownię). Działa, czasami.
Pozdrawiam
W tej chwili nie jest to dla mnie problem, ale gdy byłam nastolatką – owszem. Zauważałam u wszystkich dookoła klapki na oczach i zastanawiałam się czy to ze mną jest coś nie tak czy z nimi. Statystycznie rzecz biorąc jeśli normalność to to co charakteryzuje większość ludzi, to ja niestety byłam nienormalna. Dopiero na studiach spotkałam osoby (bardzo, bardzo nieliczne) które tych klapek nie posiadały. To mnie trochę uspokoiło, ale zmusiło jednocześnie do znalezienia wytłumaczenia tego zjawiska (powszechnego posiadania klapek). Teraz mogę powiedzieć „wiem”, co poza satysfakcją z wiedzy niestety nic nie daje. Próby ściągnięcia klapek z oczu innych ludzi skazane są na porażkę. Lepiej zajmować się ściąganiem własnych kolejnych klapek niż uszczęśliwiać na siłę innych.
Witajcie
Bardzo znajomy temat. Podpisuję się pod słowami stopaprocentowa. Trzeba być jednak „twardym” by nie dać pociągnąć się przez osoby „zadowalające się chlebem z masłem” w ich kierunku.
stopaprocentowa
Co sprawiło, że stwierdziłaś klapki na oczach u obserwowanych osób? Co generuje podział według Ciebie? Jakie czynniki brałaś pod uwagę?
Pozdrawiam, Agnieszka
Witam;)
Od jakiegoś czasu jestem biernym użytkownikiem Twojego bloga Alexie jednakże po przeczytaniu tego posta postanowiłam się przełamać i „otworzyć” ponieważ uzmysłowiłam sobie, że został napisany „dla mnie”.
Otóż na tym etapie na którym obecnie jestem (patrz stagnacja zawodowo-emocjonalna) mogę z pełną świadomością powiedzieć/napisać że taki mały Kazio/Kazia jak kto woli to właśnie ja!
Wszystkie dziedziny życia o których wspomniałeś nie dostarczają mi pełnej satysfakcji (no może oprócz seksu;) co może wydawać się przygnębiające. Jednak do tej pory zadowalała mnie ta kromka chleba z masłem i pewnie z wygody i czystego lenistwa nie miałam ochoty szukać sera, ogórka, szynki… CZEGOŚ WIĘCEJ!
Właśnie teraz uświadomiłam sobie że czas to zmienić bo na zmiany nigdy nie jest za późno szczególnie, że mam przed sobą całe życie! Nie mogę dopuścić do sytuacji w której kiedyś zarzucę sobie, że nie zrobiłam wszystkiego co mogłam zrobić aby być szczęśliwą i spełnioną w życiu!
Tak wiec czas zmian naszedł. DO DZIEŁA
U mnie wygląda to tak, że w zeszłym roku uświadomiłem sobie, że w zasięgu mojej ręki jest „masło”. Od kilku miesięcy rozpromieniony zajadam się taką kromką z masłem… lecz wiedza, że można jeszcze coś położyć na tę kromkę sprawia, że mam ochotę na więcej… i pewnie w najbliższych miesiącach coś na nią położę. Na szczęście nie mam wielkiego ciśnienia na to, aby zbudować z tego wielopoziomową, kolorową kanapkę w tydzień ;) Wszystko w swoim czasiem. Wiem co jest dostępne i kiedyś dojdę do takiego punktu, że posmakuję choć część z tych pyszności :D
Pozdrawiam radośnie,
Orest
Jakie czynniki brałam pod uwagę?
Światopogląd ogólnie i w szczegółach – podstawy na których ludzie opierają wszystkie swoje działania. Myślenie magiczne, nieracjonalne, wnioski wyciągane w nieuprawniony sposób (np. z fałszywych przesłanek) itp.
Faktycznie niebezpieczny temat :). Co nam da pokazanie komus, ze moze miec wiecej/inaczej? Po co to robic, jeżeli człowiek jest zadowolony z tego co ma?
Czytałem gdzieś o badaniach poziomu szczęścia i wychodziło z nich, że najszczęśliwsi są ludzie w najbiedniejszych krajach (to byłą bodajże Ameryka Południowa). Ludzie z cywilizacji zachodniej mają niby więcej, ale poziom szczęścia im to raczej obniża.
Jeżeli metaforyczny Kazio jest szczęśliwiy ze swoim chlebem z masłem po co mu to szczęśie odbierac?
Skąd wiadomo to, że to potrzeba z głebi mojego ducha, a nie chwilowa fascynacja podrzuconym przez kogoś pomysłem?
Co innego jeżeli ktoś czuje potrzebę zmiany, wtedy faktycznie uświadomienie sobie, tak nei musi byc jest jedyną sensowną opcją, ale w przypadku, gdy wszystko gra?
Stopaprocentowa:
Zamiast próbować komuś zdejmować klapki z oczu lepiej świadczyć za przykład, że można inaczej. To najłatwiejszy i najskuteczniejszy sposób :)
Mariusz:
Ostatnio słyszałem ciekawy cytat (z pamięci):
„Bogaty ten co zadowala się mniejszym”.
Dobrze jest się cieszyć tym co człowiek ma, stopniowo poprawiając swoją pozycję. Zasadniczo zawsze da się coś lepiej zrobić, jeść lepsze potrawy, mieć lepszą pracę, partnera, lepiej spędzać czas wolny. Gorzej jak ta wiedza, że „jest jeszcze coś lepszego” odbiera nam radość z tego co już mamy.
Pozdrawiam radośnie,
Orest
Witajcie :)
Po pierwsze kiedy czytałem historię o Kaziu naprawdę się uśmiałem :), bardzo zabawnie z humorem to Alex opisałeś :).
Alex napisał coś takiego cyt: „”Wszyscy tak żyją, tak przecież musi być”. Ja zwykłem mawiać coś takiego:
„Jedzmy gówno, miliony much nie mogą się mylić – Nie bądź muchą!”. To troszkę niestety typowy schemat działania w społeczeństwie, które bardziej przypomina stado owiec, które robi to co dyktują media, autorytety (już Alex pisał wcześniej aby nie brać bezrefleksyjnie wszystkiego o czym mówią autorytety) tę uwagę kierował nawet w stosunku do swoich wypowiedzi, o ile dobrze pamiętam „Use your judgement”.
Stopaprocentowa napisała:
„Próby ściągnięcia klapek z oczu innych ludzi skazane są na porażkę. Lepiej zajmować się ściąganiem własnych kolejnych klapek niż uszczęśliwiać na siłę innych.”
Kiedy byłem jeszcze młody i głupi moja dobra przyjaciółka uważała mnie za ortodoksa w różnych dziedzinach. Miałem misję zbawienia świata i nawracania ludzi na dobrą drogę. Teraz z perspektywy czasu dopiero widzę jak durny byłem. Później był okres, że zacząłem czuć się lepszy od innych, którzy nie widzieli tego co ja wiedziałem czy dostrzegałem – kolejna wielka głupota, chyba nawet większa od „misji ratowania świata”. A tak właściwie co to znaczy „lepiej”. Czy to znaczy, że jesteśmy lepsi od tych którzy nie wiedzą tego co my, albo nie żyją w ten sposób w jaki my żyjemy?. Otóż uważam, że nie ma czegoś takiego jak „lepiej”. Nigdy nie będziemy lepsi, tym samym nigdy nie będziemy gorsi od kogokolwiek :). Powinniśmy się cieszyć, że świat jest taki różnorodny, dzięki temu bardzo ciekawy :)
No to sobie pofilozofowałem :)
Pozdrawiam wszystkich ciepło :)
Marcin
duzo ostatnio przewija sie slowa seks w postach :) widac powrot do polski zaowocowal nowymi romansami :) pogratulowac
„w głębi ducha nas nie satysfakcjonuje” nie wiem jak inni ale ja uwazam ze ludzie sa ROZNI i niech maja prawo tacy pozostac, mi juz zbrzydlo wybieranie komorek, laptopow, aut, lansowanie sie, naszo klasowe porownania, odkrywanie pseudo nowych dodatkow do kromki z maslem …. niedobrze mi sie robi od tego i z powodzeniem „żyję o chlebie i wodzie i jestem z tego dumny” przyczym nie obnosze sie duma a i ona sama jest chyba jakas wybrakowana bo nie zajmuje mi czasu
pozdrawiam wszystkich galernikow co to marza by „uczciwie zarabiac” mielac jezorem podczas gdy co rano musza sie posilic zwykla kromka chleba od zwyklego spracowanego piekarza tfu galernika
Witam serdecznie :)
Mariusz:
Zgadzam się z Tobą. Po co na siłę uszczęśliwiać Kazia skoro jego kromka smakuje mu i jest zadowolony.
Nie ma nic złego jeśli chcesz jeść tylko chleb z masłem i cieszyć się z tego. Jeśli taki jest Twój świadomy wybór. Pozwoliłem sobie dodać link do ciekawej wypowiedzi – poruszany jest temat, o którym pisał Alex a propos obierania celu.
1) http://www.youtube.com/watch?v=PaFqqy9Awiw
2) http://www.youtube.com/watch?v=tBwnskFS1yQ&feature=related
W drugim znajdziecie tam również to o czym mówił Alex – aby zostawić po sobie w kontakcie z drugim człowiekiem wyjątkowe wrażenie.
A to taki krótki fragment na temat zmieniania ludzi na siłę:
„THE FIRST RULE of management is this: don’t send your ducks to eagle school. Why? Because it won’t work.
Good people are found not changed. They can change themselves, but you can’t change them. You want good people, you have to find them. If you want motivated people, you have to find them, not motivate them.” – Jim Rohn
„If you wish to” – bardzo mi sie to podoba :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Marcin
Konraduktowski
Trzeba w miarę możliwości znać wielu bardzo różnorodnych ludzi i samemu też eksperymentować.
O tym można by napisać cały post :-)
Stopaprocentowa
Ja, jeśli nie mam wyraźneo zlecenia pozostawiam każdemu takie klapki, jakie ma. Post był napisany dla tych Czytelników, którzy chcieliby sprawdzić istnienie takich ograniczeń u siebie samych.
Agnieszko
Najlepszym sposobem aby nie dać się pociągnąć jest wyeliminowanie takich osób z Twojego otoczenia :-)
Karola
Witaj na naszym blogu :-)
Z byciem małym Kaziem jesteś w bardzo licznym towarzystwie :-) Twoja przewaga polega na tym, że już z tego zdajesz sobie sprawę i nie czekasz z działaniem aż będziesz miała 80 lat.
Życzę Ci wiele powodzenia na tej drodze
Orest
A kto powiedział, że to w ogóle musi być kanapka?
Mariusz
Pytasz: „Co nam da pokazanie komus, ze moze miec wiecej/inaczej? „
Zwróć uwagę, że ja w poście wcale o tym nie piszę. Pozostawmy innych takimi jacy są. Tekst jest dla Czytelników, którzy sami chcą spojrzeć w lustro.
Pytasz też: „Skąd wiadomo to, że to potrzeba z głebi mojego ducha, a nie chwilowa fascynacja podrzuconym przez kogoś pomysłem? „
Odpowiem pytaniem : A jaka jest różnica? :-)
Marcin Grąbkowski
Oczywiście zasada „use your judgement” dotyczy też tego postu :-)
vsax
Po pierwsze proszę Cię o stosowanie podstawowych zasad ortografii, jeśli wypowiadasz się tutaj (użyczie dużych liter itp.)
Piszesz: „duzo ostatnio przewija sie slowa seks w postach widac powrot do polski zaowocowal nowymi romansami pogratulowac „
Interesująca logika, pozostawiam bez komentarzy.
Co do reszty Twojej wypowiedzi to co ma ona wspólnego z przesłaniem mojego postu?
Marcin Grabkowski
Interesujące linki, tylko co to ma wspólnego z tym konkretnym postem??
Pozdrawiam wszystkich
Alex
Witam serdecznie :)
Alex:
Jasne, że w tym poście obowiązuje zasada „use your judgement”, ale nic nie poradzę, że się z Tobą zgadzam :)
Jeśli chodzi o te dwa linki – pomyślałem, że w tym pierwszym jest jest fragment o tym, że zmienianie ludzi na siłę nie ma żadnego sensu. Jest ten element pod tytułem „If you wish to” – który wszystko zmienia. Pomyślałem, że ten krótki fragment będzie pasował.
Jeśli chodzi o ten drugi filmik…wybacz…musiałem coś pomylić. Teraz sam obejrzałem go do końca i okazało się, że to nie ten co trzeba. Przepraszam za pomyłkę. Obiecuję poprawę i obiecuję nie robić więcej takich wpadek :).
A skoro już piszę to mam do Ciebie Alex pytanie:
Co jest przyczyną, że jednym się chce, drugim nie, że jedni chcą się uczyć drudzy nie, że jedni szukają a inni tylko stoją w miejscu – oczywiście można by tak wymieniać w nieskończoność.
Zadawałeś sobie kiedyś tego typu pytania ?.
Pozdrawiam serdecznie
Marcin
Alex świetny post :)
Mały rachunek sumienia i rekonesans tego jak wygląda życie jest przydatny. Rozwój tylko się zaczyna i nigdy nie kończy. W zasadzie na wszystkich polach, które zostały wypunktowane wciąż i wciąż można się rozwijać, (s)eksperymentować i urozmaicać.
Sam do pewnego momentu miałem przekonanie, że aby fajnie spędzać czas wolny trzeba mieć większą gotówkę. Po małych poszukiwaniach znalazłem klub wspinaczkowy przy akademikach prowadzony przez studentów gdzie można miło i aktywnie spędzić czas za śmieszne pieniądze. Z dziewczyną kupiliśmy rolki i kiedy tylko jest okazja to razem śmigamy po chorzowskim parku. Jest dużo różnych rzeczy, które kosztują bardzo niewiele lub są za darmo. Wystarczy trochę ruszyć głową.
To samo zaczyna działać na innych polach. Od kilku miesięcy prowadzę działalność i okazuje się, że eksperymentalne i mało kosztowne elementy marketingowe doskonale się sprawdzają.
Wraz z przyrostem wiedzy rośnie ilość niewiedzy- I to jest piękne :)
@Orest: dokładnie o to mi chodzi. Pokazując komuś, że inni żyją inaczej (chiałem napisa lepiej odruchowo, na szczęście siępoprawiłem) i przekonywanie, żę to inaczej dla niebo będzie lepsze może by niedźwiedzią przysługą.
Zasiejesz niepokój w spokojnym do tej pory sercu i nic dobrego z tego nie wyniknie. A „Kazio” tylko rozstroju żoładka dostanie od chińszyczny.
Najciekawsze, że piszę to wierza, że ten kto chce osiągnąc swoje marzenia/cele może to zrobi i bardzo chętnie mu w tym pomogę. Wiem też, że nie zamierzam nikomu sprzedawa gotowego modelu życia bo to, że komuś będzie taki akurat pasował jest mało prawdopodobne.
Czytam wpisy Alexa, dzisiaj dotarlem do „Czy posmakowales już swoich marzeń” i zainspirował mnie do podobnego eksperymentu w moim życiu, natomiast odnoszę wrażenie, że Alex mocno promuje swój styl życia jako ten właściwy. (Mógłbym to ując też, Alexie promujesz, więc twojej odpowiedzi też jestem ciekaw oczywiście :) )Jak to z percpecją bywa, byc moze jestem tak nastrojony, zeby tak to odbierac, natomiast „perception is reality” jak to mowią.
Zakladam pozytywna intencje :), wiec tlumacze sobie, ze przede wszystkim ten blog ma sklonic do myslenia. Do swiadomego dokonania wyboru. Swiadomego wartosciowania co dla mnie dobre, co zle, co lubie a co nie. Dzieje sie to przez pokazanie, ze mozna prowadzic zycie takie jakie prowadzi Alex. Dzięki temu wiesz, że można – możesz wybrac.
Co chce powiedziec? Warto kwestionowac status quo. Warto zasatnowic sie jak wygladaloby moje zycie w roznych konfiguracjach i zastanowic sie co jest dobre dla mnie. Warto też pamiętac, ze „trawa u sąsiada jest zawsze bardziej zielona” i niekoniecznie tak naprawdę warto odwracac swoje życie do góry nogami, bo nie wszystko wroci już na swoje miejsce.
Piszę to z perspektywy osoby, która zdecydowała się pójśc za glosem marzenia, zrezygnowała z pracy w korporacji na bardzo fajnym stanowisku z równie fajnymi warunkami nie tylko finansowymi i zabrała się za szukanie szczęścia tam gdzie leży pasja. Decyzja o tyle trudna, że jestem jednak jak to Alex określa „obciążony i kredytem i rodziną”. Czy podjąłbym inną decyzję po kilku miesiącach doświadczeń? Nie :). Ale wiem, że tylko dlatego, że to nie był impuls, ale mocna analiza tego, czego chcę od życia. [@Alex: tutaj wiedzę odpowiedź na twoje pytanie o różnicę pomiędzy impulsem a potrzebą płynącą z głębi. Gdyby to był impuls kląłbym na czym świat stoi]
Wiem też, że patrząc z tej perspektywy wiele osób, które zdecydują się na taki krok będzie nieszczęsliwe. Znajdą się w równie niekomfortowej sytuacji, jak te, które nieświadomie i bez przekonania zdecydują się na dzieci. Jeżeli nie wiesz, czy na pewno chcesz miec dzieci to poczekaj, aż się przekonasz. Jeżeli nie wiesz, czy na pewno chcesz byc „żeglarzem” zasada jest taka sama. Jeżeli ten wybór nie będzie spójny z Tobą będziesz nieszczęśliwy jako galernik i jako freelancer.
Dobre życie to życie dopasowane do MOICH potrzeb. Moje oznacza zawsze mix modeli, które widzę dookoła. Mogąc obserwowac model życia Alexa mogę sobie wzbogacic mój, który jest jednak dużo bliżej konserwatywnego ;) – dwójka dzieci, żona, w perspektywie na pewno domek w spokojnym miejscu gdy już dzieciaki podrosną, a czas pomiedzy wypelniony ciekawymi doswiadczeniami z calym blogoslawienstwem i bagażem dokonaych do dnia dzisiejszego wyborów :)
@mariusz
1. wiekszosc ludzi normalnych predzej czy pozniej opuszcza korporacje bo nie idzie tam wytrzymac
2. podejmowanie nowych wyzwan nie odbywa sie na hura wiec nie ma czego podziwiac, ot ludzie rezygnuja jak juz maja troche na koncie, a na horyzoncie sa nowe mozliwosci ktore sa poduszka dla naszej pupy
znam ludzi ktorzy przepracowali te 5-10at dorobili sie i najnormalniej odeszli ba do indii pojechali na kurs masazu … ale no wybaczcie to dzieki pracy za duza kase wczesniej mogli sobie pozwolic na odlozenie na kredyt i podroze czy kolejne przedsiewziecia …. wiec co innego jest gdy kazio z 1500pln rzuca prace i nie wiadomo co sie z nim stanie moze mu sie uda a moze most zasiedli a co innego mlody wilk z kontaktami i wczesniejsza pensja 15tys
Marcin
Wstawianie tutaj materiałów, które pasują tematycznie to dobry pomysł :-)
Jeżeli chodzi o Twoje pytanie: „Co jest przyczyną, że jednym się chce, drugim nie, że jedni chcą się uczyć drudzy nie, że jedni szukają a inni tylko stoją w miejscu „ to zastanawiałem się nad tym kiedyś i nie mam ogólnie ważnej odpowiedzi. Stwierdziłem, że zamiast jej szukać lepiej skoncentruję się nad tym, jak mogę w życiu zawodowym takich ludzi poderwać do działania. W życiu prywatnym „odpuszczam sobie takowych kompletnie”
Bartek
Ja kiedyś wyrzucałem pieniądze przez okno :-) Dopiero potem przekonałem się, jak niewiele naprawdę potrzeba, aby bardzo dobrze żyć. Mój marketing tez jest bardzo tani, bo znakomita jego część załatwiają sami klienci (propaganda mówiona)
Jedyne na co trzeba zwracać uwagę to istnienie rozsądnej poduszki finansowej na nieprzewidziane wypadki, kryzysy gospodarcze itp.
Mariusz
Piszesz :”natomiast odnoszę wrażenie, że Alex mocno promuje swój styl życia jako ten właściwy. „
To jest niezupełnie tak. Mój styl życia bardzo dobrze znam i mogę się na jego temat kompetentnie wypowiadać. Ponieważ zawiera on wiele elementów, które w ocenie innych osób są atrakcyjne, to chętnie dzielę się informacjami, jak do pewnych rzeczy dojść. Każdy może sobie wybrać co chce, ja nie mam w tym żadnego finansowego interesu (ten niefinansowy polega na tym, że jak wokół będzie więcej zadowolonych z życia ludzi na luzie, to i mnie będzie lepiej się żyło)
Jestem odmiennego zdania jeśli chodzi o Twoją wypowiedź:
„Wiem też, że patrząc z tej perspektywy wiele osób, które zdecydują się na taki krok będzie nieszczęsliwe. Znajdą się w równie niekomfortowej sytuacji, jak te, które nieświadomie i bez przekonania zdecydują się na dzieci. „
Jest kolosalna różnica pomiędzy decyzja natury biznesowej, a decyzją o posiadaniu dzieci. Te pierwszą zawsze jakoś odkręcisz, z tą drugą to całkiem inna historia.
Zgadzam się za to w 100% z Twoim stwierdzeniem :” Dobre życie to życie dopasowane do MOICH potrzeb. Moje oznacza zawsze mix modeli, które widzę dookoła. „
Życzę Ci powodzenia w jego realizacji, mimo że jest całkowicie odmienne od mojego :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@vsax: musielibyśmy doprecyzowac normę. Mam wrażenie, że większośc ludzi, czyli „norma” pracuje w korporacjach albo tego typu instytucjach. Jestem w stanie wyobrazic sobie kogos, dla kogo taka droga będzie jednak dobrym wyborem.
Już kiedyś Alex zwrócił uwagę, że Kazio zapewne nie jest czytelnikiem tego bloga ;).
Nie do końca rozumiem jaki wniosek ma wynikac z tego komentarza odnosnie kasy, moglbys troche doprecyzowac? Skoro byl „wilkiem” w korporacji to nie da sie zagryzc gdzie indziej???
vsax
Twój poprzedni komentarz był ostatnim, który ukazał się tutaj, jeżeli nie zaczniesz stosować dużych liter. Mamy w języku polskim parę elementarnych zasad i na tym blogu trzeba je przestrzegać. Jest to wystarczająco jasne?
Wracając do zawartości Twojej wypowiedzi, to ja nie zalecam w poście rzucenia pracy, tylko zastanowienia się nad pewnymi sprawami. Przeczytaj go proszę jeszcze raz.
Pozdrawiam
Alex
Mariusz ma dużo racji (w ogóle Mariusz mądre rzeczy pisze na swoim blogu), twierdząc, że skoro Kazio jest szczęśliwy z chleba z masłem, to po co mu zawracać głowę. Rację ma też pisząc o bardziej zielonej trawie u sąsiada.
Konradutkowski pyta, jak odkryć, że się je sam chleb (ewentualnie z masłem) skoro nawet nie ma się pojęcia, że istnieją jeszcze jakieś inne pokarmy?
Ja w odpowiedzi na to wszystko ułożyłem sobie plan:
http://www.kordos.com/plans.html który jest raczej ewolucyjny, niż rewolucyjny (bez porzucenia pracy i wyjazdu do Indii), uwzględniając w nim zarówno to, co daje radość bezpośrednią (activities we do together: bike, badminton, swimming and programming), jak i bardziej ambitne próby zdobycia lepszego pokarmu. Starałem się go ułożyć tak, by poszczególne punkty się uzupełniały, zazębiały i wspomagały, a nie powodowały konfliktów. Nie twierdzę, że to najlepszy możliwy plan, ale i tak wiele miesięcy nad nim pracowałem.
pozdr.
Mirek
@Mariusz
Hmm mnie wydaje zasadniczo, ze to wlasnie ludzie ktorym czegos brakuje odwiedzaja takie coachingowe blogi, ktos kto jest na innym poziomie albo swiadom inaczej, nie potrzebuje juz czytac i nakrecac sie
Jesli nawet bylbym wilkiem w korporacji to predzej czy pozniej spalilbym sie albo czul oddech mlodych wilkow, czy nie lepiej zabrac co sie uzbieralo i zalozyc 2-3 firmy wlasne gdzie to samemu ustala sie zasady ? Moge sobie jednak wyobrazic, takiego starego wilka ktory jest pprzyzwyczajony i nie chce zmieniac nic, lubi pozycje i wladze i natworzyl sie w zyciu, nazmienial i chce odpoczac.
@Alex
Fakt przesadzam z jezykiem, nie szanuje go zabardzo i uwazam ze On zyje i tak codziennoscia a walka Bralczykowska jest tylko medialna zapchaj dziura, nie da sie zachowac jezyka w martwym punkcie inaczej … musialbys wykreslic tego coacha spod zdjecia. O poscie juz zapomnialem /nie nie wprowadza – to raczej taka umoralniajaca opowiastka dla tych co szukaja bodzca by cos zmienic, ruszyc/ i skupilem sie na slowach Mariusza.
Witam serdecznie :)
vsax napisał:
„Hmm mnie wydaje zasadniczo, ze to wlasnie ludzie ktorym czegos brakuje odwiedzaja takie coachingowe blogi, ktos kto jest na innym poziomie albo swiadom inaczej, nie potrzebuje juz czytac i nakrecac sie”
Wiesz co sobie cenię w tego typu i innych blogach?. To że ludzie tutaj przebywający na nic się nie nakręcają. Ponad to z moich obserwacji wynika, że charakteryzuje ich ciągłe poszukiwanie wiedzy, doświadczenia innych, które mogą być dla innych inspiracją. A przede wszystkim pokora i świadomość, że im więcej wiem, to tak naprawdę mniej wiem, gdyż uświadamiam sobie swoje własne ograniczenia i ogrom wiedzy, który stoi przede mną. Mnie tylko szkoda tych którzy uznają, że „już wszystko wiedzą” i już nie muszą czytać, nakręcać się itd. uczyć itd.
Pozdrawiam serdecznie :)
Marcin
vsax,
To nie chodzi o to by „nakręcać się”, tylko o to, że jest tu jednak sporo konkretnych informacji i różnych punktów widzenia, które w wielu sytuacjach mogą być bardzo pomocne.
pozdr.
Mirek
Mirek
Przecież w poście nie ma ani słowa o zawracaniu Kaziowi głowy :-)
Jest zaproszenie, do zrobienia sobie samemu takiej analizy i każdy może je też zignorować
Można by oczywiście napisać post pod tytułem „Szczęśliwy z chleba z masłem – dwadzieścia lat później” ale nie chcę szokować szerokiego audytorium. Niech już każdy robi według uznania, przyjdzie czas, przyjdzie refleksja.
Dziękuję za link do Twojego planu. Ja zrobiłbym to inaczej, ale dzieki temu Czytelnicy będą mieli szersze spektrum możliwości
vsax
Własna firma to nie tylko własne zasady, to całe mnóstwo innych rzeczy, z którymi trzeba sobie poradzić :-)
Co ma życie języka z niestosowaniem podstawowych zasad ortografii?
Zgadzam się za to z Tobą, że mój post zdecydowanie nie jest dla Ciebie :-) Lepiej nie czytaj takich rzeczy.
Pozdrawiam
Alex
Alex uwierz, nie wszystkich można „wyeleminować” z otoczenia :)
Pozdrawiam
Alex:
„A kto powiedział, że to w ogóle musi być kanapka?”
Chciałem utrzymać wypowiedź w ryzach Twojej metafory :)
Mariusz:
„Zasiejesz niepokój w spokojnym do tej pory sercu i nic dobrego z tego nie wyniknie. „
Nie chodzi o zasiewanie niepokoju. Mój punkt widzenia jest taki, że warto wiedzieć co jest wogóle dostępne, co jest w zasięgu mojej ręki i jaki poziom mnie zadowala. Jeśli wiem, że są samochody soportowe Ferrari, mnie stać na Mustanga ale w zupełności wystarcza Tigra to ta wiedza wcale nie zasiewa we mnie niepokoju. Po prostu realnie wiem co daje mi ten fun w życiu :) Jeśli nie wiem, że są inne opcje od tej z której ja korzystam to warto otworzyć oczy i rozejrzeć się.
W dodatku każdy z nas prowadzących blogi w tym nurcie niejako promuje swój styl życia… jesteśmy jego świadectwem. Mi to bardzo odpowiada, bo dzięki temu mogę zobaczyć co jest do wzięcia i właśnie stworzyć taki MIX o jakim piszesz.
Mi takie spontaniczne decyzje bardziej służą od tych mocno przeanalizowanych :)
Pozdrawiam radośnie,
Orest
„Trzeba w miarę możliwości znać wielu bardzo różnorodnych ludzi i samemu też eksperymentować.
O tym można by napisać cały post ”
Napisz.
Mariusz napisał już to co sam chciałem napisać po przeczytaniu tego artykułu. Niniejszym oddaję więc głos na „tamtą” stronę.
Od siebie dodam, że ilekroć rozmawiam o podróżach znajomych słyszę, że ludzi tak szczęśliwych jak w biednych krajach (np. Afryka) nigdzie indziej nie spotkali.
Mam wrażenie, że w naszej cywilizacji często zatracamy radość z rzeczy prostych – jak choćby kromka chleba, nawet bez masła. Zbyt wielu znam w swoim otoczeniu ludzi nieszczęśliwych z powodu tego czego nie mają.
Nie mam namyśli, że marzenia, ich realizacja, wychodzenie poza ramy jest złe. Wręcz przeciwnie – to motor rozwoju naszej cywilizacji. Lecz dostrzegajmy proszę poza marzeniami i tym czego nie mamy – to co mamy. Uczmy się cieszyć naszym życiem takim jakim ono jest i tym, że mamy marzenia włącznie. Znacznie łatwiej wtedy zrealizować swoje marzenia ;-)
Inna rzecz, że mamy predyspozycje by nasze „szczęście”było jest pochodną porównania z innymi. Przypomina mi się pewien eksperyment w którym uczestnikom zaoferowano dwie opcje:
– zarobek 100 tys. dolarów rocznie z obostrzeniem, że ich sąsiedzi zarobią 2 razy tyle albo
– zarobek 40 tys. dolarów rocznie z obostrzeniem, że ich sąsiedzi zarobią 2 razy mniej.
Zdecydowana większość wybrała opcję nr 2….
Pozdrawiam,
Kuba
Agnieszko
A co jeśli mam inne doświadczenia? :-)
Orest
Pisałem przecież: „Kazio nie ma pojęcia o istnieniu różnych narodowych kuchni, w których praktycznie każdy może znaleźć sobie smaczne, urozmaicone i zdrowe pożywienie.” :-)
Konradutkowski
OK, choć wiele z tego jest już w różnych postach
Kuba Mendys
Napisałeś:
„Mam wrażenie, że w naszej cywilizacji często zatracamy radość z rzeczy prostych – jak choćby kromka chleba, nawet bez masła. Zbyt wielu znam w swoim otoczeniu ludzi nieszczęśliwych z powodu tego czego nie mają.”
Co to ma wspólnego z tekstem, który napisałem???? Przeczytaj go proszę uważnie jeszcze raz :-)
Zajmujesz się przecież doradztwem biznesowym i na Twojej stronie w „Zakresie Usług” jest między innymi (wytłuszczenie moje):
„Identyfikacja miejsc rozwoju lub optymalizacji biznesu za pomocą rozwiązań informatycznych”
To jest przecież też, abstrahując od informatyki, temat mojego postu, tylko że w odniesieniu do życia każdego z nas!! Nie widzisz tego??
Co byś powiedział Twojemu klientowi, który na Twoje zalecenie, aby uważnie przyjrzał się swoim istniejącym systemom (bo do tego sprowadza sie mój post) zacząłby Ci opowiadać, że w Afryce są szczęśliwi bo nie maja komputerów i że nie powinniśmy zatracać radości z rzeczy prostych, choćby liczydła? Bo dokładnie tak odbieram wypowiedź Twoją i jeszcze kilku Czytelników :-)
Pozdrawiam
Alex
Alex:
„…zacząłby Ci opowiadać, że w Afryce są szczęśliwi bo nie maja komputerów i że nie powinniśmy zatracać radości z rzeczy prostych, choćby liczydła?”
Myśle, że tu jest trochę inaczej – w biznesie liczy się pewna efektywność i kto jej nie ma ten wypada z gry. A w życiu ja sobie mogę wcinać nawet suchą kromkę i wciąż spokojnie sobie funkcjonować :) Wiele z pewnością stracę jeśli nie bedę wiedział co lepszego mogę mieć… lecz jeśli wiem co jest a i tak zadowala mnie ta kromka to po mojemu jak najbadziej OK :)
Pozdrawiam radośnie,
Orest
Kuba Mendys pisze: „Przypomina mi się pewien eksperyment w którym uczestnikom zaoferowano dwie opcje:
– zarobek 100 tys. dolarów rocznie z obostrzeniem, że ich sąsiedzi zarobią 2 razy tyle albo
– zarobek 40 tys. dolarów rocznie z obostrzeniem, że ich sąsiedzi zarobią 2 razy mniej.
Zdecydowana większość wybrała opcję nr 2…”
Głęboko sceptycznie podchodzę do „eksperymentów” polegających na zbieraniu teoretycznych odpowiedzi na teoretyczne pytania zawarte w ankietach. Bo chyba nie zrealizowano w rzeczywistości opcji „zaoferowanych” uczestnikom eksperymentu.
Poza tym z mojego doświadczenia wynika, że wiele osób ma poważne trudności z wyobrażeniem sobie, czy i jaka jest różnica pomiędzy 100 a 40 tysięcy dolarów rocznie.
A Kazio… Jeśli jest szczęśliwy, to niech takim pozostanie, tylko potem niech nie marudzi.
Orest
Piszesz: „lecz jeśli wiem co jest a i tak zadowala mnie ta kromka to po mojemu jak najbadziej OK”
Oczywiście że tak!
Sęk w tym, że większość ludzi nie ma zielonego pojęcia o tym, co w tych punktach, o których wspomniałem w poście jest w ogóle możliwe. To jest zrozumiałe, bo społeczeństwo jako takie woli mieć potulne, dopasowane jednostki i w tym kierunku programuje swoich członków. Widać to nas każdym kroku, zobacz choćby naszą dyskusję o maturach w Notatkach.
Teraz wiedząc z osobistego doświadczenia, że można inaczej mam dwa wyjścia:
1) zachować to dla siebie i korzystać, dzieląc się z tym ludźmi, z którymi mam osobisty kontakt
2) korzystać samemu, ale też wrzucić na blog, gdzie przeczyta to wielu nieznanych mi Czytelników i być może parę osób zostanie zainspirowanych do dalszych poszukiwań, nawet jeżeli większość to odrzuci.
Jak widzisz podejmuję ryzyko tego drugiego rozwiązania i co najmniej jednej Czytelniczce się to przydało :-)
TesTeq
Dziękuję Ci za ten komentarz, oddaje bardzo dobrze też moje nastawienie
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
W mojej pracy zanim cokolwiek doradzę klientowi ustalam jaki chce osiągnąć cel. Wykonuję optymalizację pod kątem osiągania celów. Zanim szczęśliwemu Kaziowi zadowolonemu ze swojej kromki z masłem, zaproponuję wyjazd do Paryża celem degustacji tamtejszej kuchni upewnię się, że tego właśnie mu potrzeba.
Co ma wspólnego moja dygresja o zadowoleniu z Twoim postem? Mam wrażenie, że w swoim poście stawiasz pytanie: „Czy słusznie jesteśmy zadowoleni ze swojego życia?”. Pytanie, które jeśli dobrze rozumiem, w Twoim zamierzeniu ma pomóc „otworzyć się nowe” może prowadzić do sytuacji, że przez uświadomienie sobie że można mieć znacznie więcej, przestaniemy być zadowoleni. Niemniej jednak pozostaje to dygresją.
Pozdrawiam,
Kuba
Kuba Mendys pisze: „Pytanie, które jeśli dobrze rozumiem, w Twoim zamierzeniu ma pomóc 'otworzyć się nowe’ może prowadzić do sytuacji, że przez uświadomienie sobie że można mieć znacznie więcej, przestaniemy być zadowoleni.”
Z drugiej jednak strony zadając sobie to pytanie teraz możemy uniknąć olbrzymiego kaca w przyszłości (bo być może na szafce stoi słoik z dżemem, a nam nie chce się spojrzeć w górę).
TesTeq:
Tak to już jest, że co innego ludzie deklarują w badaniach a co innego robią. Jednak porównywanie siebie do innych jest dość częste tak więc nie zdziwiłbym się, gdyby w tym przypadku praktyczne badanie zakończyło się podobnymi wynikami :)
Alex:
Ryzyko jest takie, że znów włożyłeś „kij w mrowisko” setki Czytelników… lecz to dość częste na tym blogu. Warto się przyzwyczaić i, co najważniejsze, wyciągać wnioski dla siebie :)
Pozdrawiam radośnie,
Orest
Mam nieodparte wrażenie, że parę osób tutaj pisząc o otwieraniu klapek ma na myśli tylko efekt jaki pojawia się po ich otwarciu w postaci wyższej pozycji zawodowej bądź też posiadaniu większej liczby przedmiotów.
A sam Alex pracę zawodową w kontekście zdejmowania klapek ujął zaledwie w jednym punkcie, który właściwie mógłby się równie dobrze ograniczyć do „sposobu zdobycia środków utrzymania”, pomijając słowo „praca”, której wydźwięk jest często negatywny, bo kojarzy się z ograniczeniami i tym co musimy, a nie chcemy robić.
Dla mnie zdejmowanie klapek to poznawanie siebie (tego co nieuświadomione, tego czego obraz świadomość zniekształciła, własnych potrzeb i zachcianek – ech, te popędy ;-)) i świata (jak to wszystko funkcjonuje, dlaczego właśnie tak i kim jestem JA w kontekście tego co się dookoła dzieje). W mojej opinii (choć chyba bardziej pasuje tu: według mojego rozumku) poznanie tych elementów to jak zdjęcie tych najbliższych klapek, dzięki czemu bez problemu zauważamy kolejne – te usytuowane dalej.
…nie wszystko, co mówi większość, jest mądre…
I tak jest z Kaziem, który żyje w stadzie baranów, tudzież osłów, którzy przekazują stereotypy, i każdego dnia powtarzają je jak mantre.. Kromka chleba z masłem jest na najniższym szczeblu naszych potrzeb, patrząc na to choćby z fizjologicznego punktu widzenia. Zgadzam się z dzisiejszym postem. Nie odbieram tego jako narzucanie mi czyjegoś stylu życia tylko jako wskazówkę, bardzo przydatną w życiu każdego człowieka. Uważam też, że porównywanie naszej kultury do kultury plemion afrykańskich jest nie na miejscu. Nie jest winą tych ludzi, że żyją w takim miejscu i w takich warunkach, i nie pozostaje nic innego, jak cieszyć się z małych rzeczy. Zgadzam się ze zdaniem, które padło na tym blogu, że post ten porusza bardziej temat poznawania swojego JA-przede wszystkim. To jest chyba najważniejsze, niż przeżuwanie chleba patrząc jak przemija dzień za dniem.
Pozdrawiam
Igor J.
Witam Was serdecznie.
Pytanie skierowane do tych, którzy zdjęli już klapki ze swoich oczów, zrozumieli, że poza chlebem a później kromką z masłem jest jeszcze masa innych potraw do spróbowania. Ile czasu zajęło Wam dojście do zamierzonego celu? Czy podczas tego okresu przejściowego, w którym trzeba dać z siebie wszystko i często wiele przecierpieć mieliście chwile zwątpienia i uczucie, że to się nigdy nie skończy? Co odpowiedzieliście sobie na pytanie „co ja tu robię”?
Pozdrawiam serdecznie, Rafał.
Alex, jak zwykle bardzo ciekawy post. Jako osoba, która podobne ćwiczenia już przeszła i to w praktyce, dodam dwie uwagi z mojego osobistego doświadczenia.
Po pierwsze należy zawsze pamiętać, że każde działanie ma konsekwencje. Posługując się metaforą kulinarną, małemu Kaziowi na pewno spodobałoby się w McDonalds gdyby tylko mu je pokazać. Problem polega na tym, że przejście z diety chleb z masłem na dietę BigMac długoterminowo niekoniecznie jest pozytywne, mimo że ta druga i smaczniejsza i bardziej „trendy” i koledzy mniej się śmieją.
Po drugie natomiast to oczywiście warto wszystkiego próbować, ale z drugiej strony być może tym co dla Ciebie akurat jest najodpowiedniejsze to właśnie chleb z masłem. Być może jedząc bardziej wyszukane potrawy po prostu nie będzie Ci smakować. I wtedy należy uważać na tych wszystkich, co to Ci mówią, że jak już jadłeś Carpaccio to „nie wypada” wracać do chleba. Nie ma, że „nie wypada” – to jest Twoje życie i Ty decydujesz jak je przeżyć. Pamiętając o konsekwencjach.
Pozdrawiam serdecznie,
Szymon
Alex, jeśli masz inne doświadczenia, to jestem bardzo ciekawa jakiego charakteru są w tym kontekście te doświadczenia :)
stopaprocentowa piszesz:
„W mojej opinii (choć chyba bardziej pasuje tu: według mojego rozumku) poznanie tych elementów to jak zdjęcie tych najbliższych klapek, dzięki czemu bez problemu zauważamy kolejne – te usytuowane dalej. ”
Nie muszę nic dodawać, bo zgadzam się z Tobą w „stu procentach”. Dzisiaj podczas spaceru w mżawce miałam (na szczęście) przyjemność uchylić moje małe, aczkolwiek istniejące w niektórych sytuacjach klapki.
Pomyślałam: O, Mann! Nadal za mało korzystam z życia. Czas podkręcić bardziej temperaturę, przyspieszyć jeszcze tempo etc. :)
Pozdrawiam z deszczowego i zapracowanego miasta, Agnieszka.
Taka mnie jeszcze refleksja naszła, więc się podzielę. Każda klapka na oczach wiąże się z pewną iluzją. Zniekształceniem rzeczywistości. Fałszywym lub niepełnym (na jedno wychodzi) postrzeganiem tej rzeczywistości. Pytanie jak pozbyć się klapki, jeśli sami, a konkretnie nasz umysł, ją tworzy? Jak ją zdjąć skoro pozostaje poza naszą świadomością? Te klapki to mechanizm obronny ego. Warto się z nimi zapoznać ;-) http://pl.wikipedia.org/wiki/Mechanizmy_obronne_(psychologia).
W skrócie normy moralne jakie nabyliśmy w drodze wychowania stoją w opozycji do naszej „woli” (nie wolnej), czy inaczej nazwanej popędami bądź id. Ego broni się przed sprzecznymi sygnałami zniekształcając tę rzeczywistość – racjonalne myślenie ucieka wtedy w kąt. Dlatego jedna osoba może być bardzo inteligentna, wręcz wybitna w jednej kwestii (np. w swojej pracy naukowej), ale jednocześnie będzie kompletnym Kaziem w innych dziedzinach swojego życia. I nie chodzi tu o samą seksualność – tak eksponowaną z teorii Freuda, ale o każdą dziedzinę życia, w której te nabyte normy moralne przeszkadzają zrealizować się tym egoistycznym, żądnym przyjemności popędom (na jednym biegunie popęd życia, tworzenia, miłości (Eros) a na drugim biegunie popęd śmierci, snu, dążenia do destrukcji siebie i innych (Tanatos)).
Dlatego na nic się nie zdaje pokazywanie innym „o – tu masz klapkę”, bo ta osoba uruchomi kolejny mechanizm obronny, który spowoduje że te słowa do niej nie dotrą lub dotrą w zupełnie niewłaściwy sposób (nie przez przypadek teorie Freuda są tak atakowane). Sam zainteresowany musi zburzyć (i zbudować na nowo) swój system moralny i poznać i zaakceptować swoją chochlikowatą, często mroczną naturę. O ile oczywiście chce zdjąć klapki z oczu. To jednak polecam tylko odważnym. Czasem bowiem lepiej żyć w nieświadomości niż poznać prawdę o sobie ;-).
Tym których te teorie (przetestowane w praktyce) zainteresowały odsyłam do źródeł: Freud i „Kultura jako źródło cierpień” , btw przyjemna lektura (oraz inne tego autora), a pozostałych przekonywać dalej do niczego nie zamierzam. :-)
Pozdrawiam i uciekam jak skrzat, który napsocił ;-).
Generalnie od dzieciństwa jesteśmy uczeni życia „wyłącznie na chlebie”. Uczą nas tego żłobki, przedszkola, szkoły itd… a w korporacjach nie ma miejsca na indywidualizm. Najlepiej jak wszyscy są tacy sami :). Kto ma świadomość tego i chęć (początkowo za pomocą rodziców), że można na tę kromkę chleba coś położyć. Inna trudność polega na tym, aby odkryć, że coś można na te kromke chleba położyć i co… A inaczej jeśli ktoś, żyje na samym chlebie, to sobie myśli no jakoś żyje nie będe nic kombinować, bo się boje… :), w sumie nie jest mi tak zle, a jak coś zmienie to może być gorzej… Myślimy boje sie zmian… Uczeni jesteśmy, aby nie wychylać się przed szereg…bo co powiedzą inni…
PS. Zauważyłem, że imię Szymon jest dość popularne na tym blogu :)
pozdrawiam
Szymon
Witam serdecznie :)
stopaprocentowa napisała:
„Dlatego na nic się nie zdaje pokazywanie innym “o – tu masz klapkę”, bo ta osoba uruchomi kolejny mechanizm obronny, który spowoduje że te słowa do niej nie dotrą lub dotrą w zupełnie niewłaściwy sposób (nie przez przypadek teorie Freuda są tak atakowane).”
Czy ja wiem, czy to jest powód ataków na teorie Freuda. Zwróć uwagę, że Freud nie jest atakowany ze względu na teorię związaną z ego, id i superego, ale ze względu na teorię dotyczące np „Kompleksu Edypa” i różnego rodzaju przekłamań dotyczących prowadzonej przez niego terapii. Zapraszam do Wikipedii – Zygmunt Freud – podrozdział „Krytyka”.
„Sam zainteresowany musi zburzyć (i zbudować na nowo) swój system moralny i poznać i zaakceptować swoją chochlikowatą, często mroczną naturę. O ile oczywiście chce zdjąć klapki z oczu. To jednak polecam tylko odważnym. Czasem bowiem lepiej żyć w nieświadomości niż poznać prawdę o sobie ;-) .”
No tutaj to faktycznie wsadziłaś kij w mrowisko :). Stopaprocentowa….a jeśli wystąpi dysonans poznawczy :) ?.
Hmm….ciekawe to co piszesz o mechanizmach obronnych osobowości. Z tego co pamiętam z psychologii to, że mechanizmy te faktycznie uruchamiają się podświadomie jakby z automatu. Ale nie można zapominać, że masz coś takiego jak superego, samoświadomość itd.
Reasumując….z tego co widzę: postęp w badaniach nad ludzkim umysłem itd, itp. Przypomina mi to trochę powiedzenie „Wiem, że nic nie wiem”. Im bardziej neurobiolodzy, psycholodzy, etycy, itd zgłębiają meandry ludzkiego umysłu, ciała, psychiki, duszy itp coraz bardziej się gubią. Niektóre rzeczy podejrzewam pozostaną zagadką.
Zapytałem Alexa parę komentarzy wcześniej skąd ta różnica, że jednym się chce a innym nie i dał bardzo dobrą odpowiedź:
„Jeżeli chodzi o Twoje pytanie: „Co jest przyczyną, że jednym się chce, drugim nie, że jedni chcą się uczyć drudzy nie, że jedni szukają a inni tylko stoją w miejscu „ to zastanawiałem się nad tym kiedyś i nie mam ogólnie ważnej odpowiedzi.”
Pozdrawiam serdecznie :)
Marcin
Coś jest w tym, że tak jesteśmy wychowywani od dziecka. Ciszej jedziesz, dalej zajedziesz. Nie wychylaj się, bo wypadniesz. Wszem i wobec wpajana z mlekiem matki bojaźń do nowości, nowinek i kreatywności. Podobnie w szkole. Wszyscy równi, jednakowi, a w publicznej szkole dzieci lepiej uczące się są zwykle równane w dół do tych najgorszych, bo nie można dzielić. Wszyscy są równi… cała klasa, życie w społeczeństwie, musicie być tacy cami… „w kupie raźniej”… powiedziałyby muchy;)
Sęk w tym, że ten sposób podejścia do życia jest bliższy dla naszych pradziadów i dziadków, gdzie potrzebna była siła robocza do manufaktury lub na pole, każdy jakimś kawałeczkiem się zajmował, każdy uprawiał swoje poletko i oddawał innym pańszczyznę, a jako tradycję przekazywał swój styl życia swoim potomnym aż do dziś.
Na nasze szczęście świat się zmienia, stajemy się bardziej świadomi. Dzięki swobodnej wymianie myśli uczymy się, że są inni, którzy już nie chcą być jak Kazio, że zawsze może być lepiej!
Pozdrawiam!
@Alex: po pierwsze dzięki za życzenia powodzenia. Zawsze z wdzięcznością przyjmuję :).
Teraz, żeby był jakiś porządek ;):
1. Co do stylu życia. Po tym co napisałem sam się zacząłem zastanawiac i sam sobie odpowiedziałem: jaki niby inny styl miałbyś opisywa, skoro ten reprezentujesz. I taką właśnie odpowiedź uzyskałem, więc bez zaskoczenia :).
Przyznaję, zresztą pisałem już kilka razy, że dzięki Twojej mocno odmiennej perspektywie zadałem sobie kilka pytań, o to co by było gdybym dokonał innych wyborów w życiu, jak by było życ inaczej. Interesujące cwiczenie, wzbogacające i polecam każdemu. Nadal zamierzam czyta i dorzucac moje 3 grosze z „innej planety” ;)
2. Zgadzam się, że decyzje dotyczące dzieci i kariery nie są do końca porównywalne. Chodziło mi bardziej o to, że nie dla każdego bycie przesiębiorcą albo freelancerem będzie dobrym wyborem. Etat ma swoje zalety jednak. Ale na dobrą sprawę wróci na etat jest dosy proste, w każdej chwili do wykonania, więc faktycznie ogromne szkody tutaj się nie wydarzą, gdy ktoś zdecyduje się na eksperymenta :)
3. Mam nadzieję, że będziemy mogli podyskutowac nt. różnych modeli na którymś power-walku.
Jest jeszcze jedna rzecz, która chyba tak naprawdę stała za postem i „promowaniem” stylu życia. Mam wrażenie, że wywierasz duży wpływ swoimi postami na ludzi. Bardzo często pojawia się w nich połączenie „dzieci, etat – obciążenie” – a przynajmniej ja to tak odczytuje. Tutaj zapalała mi się czerwona lampka. Osoby zafascynowane Twoją osobą mogą na podstawie tego podejmowac decyzje, które dla nich nie będa optymalne.
I tutaj sam sobie odpowiadam: no to trudno. Każdy ma wolną wolę i rozum, niech z nich rozsądnie korzysta. (Chyby wprowadziłem interesującen narzędzie w dyskusji – samozbijający się argument ;) ).
@Mirek Kordos: dzięki. Miło czytac, że się podoba :).
@vsax: własna firma to odpowiedzialnoś za ludzi, których się zatrudnia, to przywiązanie się na początku do pracy dużo cięższej niż w korporacji. Jestem na etapie myśnia jak pogodzi uzyskaną wolnośc z budowaniem organizacji. Jeszcze nie wpadłem na dobry pomysł. Korporacja ja jednak wiele zalet, które docenia się odchodząc z niej. Ja tam mojego byłego pracodawcę bardzo sobie chwalę. Można pracowac w fajnej firmie przez lata i nie wypalic sie, pod warunkiem, że tego właśnie się chce.
@Orest: z tymi blogami to prawda. Im więcej modeli tym większa szansa, że można sobie poskładac własny.
@Grąbkowski Marcin: zgadzam się w 100%, że gdy już się wejdzie na ścieżkę zadawania sobie ważnych pytań to już się nie kończy :). I to jest fajne i w coachingu i coachingowych blogach. Tereny do ekploracji przeogromne, a za każdym zakrętem niespodzianka. Czasem warto wracac do starych postów i przemyśleń po to, żeby spojrze na nie z perspektywy nowego doświadczenia. Wrażenia bezcenne.
Pozdrawiam
Kuba Mendys
Piszesz: „Mam wrażenie, że w swoim poście stawiasz pytanie: “Czy słusznie jesteśmy zadowoleni ze swojego życia?” „
To jest nadinterpretacja :-)
Moje pytanie brzmiało:
„czy i w jakich obszarach jesteśmy tak ograniczeni i nieświadomi jak ten mały Kazio?”
czyli nie chciałem nikomu psuć przyjemności z dotychczasowych osiągnięć, lecz zwrócić uwagę na luki w postrzeganiu i uświadamianiu sobie możliwości. Zastanawiam się jakie procesy myslowe i przekonania doprowadziły do takiej interpretacji jak Twoja.
TesTeq
Piszesz: „bo być może na szafce stoi słoik z dżemem, a nam nie chce się spojrzeć w górę „
Pal licho ten słoik z dżemem na szafie !! :-) Za rogiem może być restauracja „All you can eat” :-)
Orest
Gdybym pisał banalne, nie wnoszące kompletnie nic nowego posty to po co taki blog?? :-)
Mogę Cię zapewnić, że w realu wyrażam się jeszcze dobitniej :-)
Stopaprocentowa
Podpisuję się pod Twoim komentarzem o klapkach
Igor.j
Dziękuję za Twój komentarz.
Niestety bardzo słuszne jest Twoje stwierdzenie o ludziach, którzy każdego dnia przekazują stereotypy i powtarzają je jak mantrę.
Rafał
Po zrozumieniu tego wyruszasz w interesującą podróż, która niekoniecznie musi kończyć się jakimś celem :-) Stąd Twoje pytanie łatwo może pozostać bez jednoznacznej odpowiedzi.
Dlaczego uważasz, że podczas okresu przejściowego trzeba wiele przecierpieć? Skąd takie przekonanie???
Szymon Włochowicz
Masz rację, że każde działanie ma konsekwencje. Tak samo każde zaniechanie działania, o czym zdają się nie wiedzieć zwolennicy „kromki chleba do do końca życia”
Naturalnie należy wybrać to, co nam odpowiada, dobrze jest tylko wcześniej popróbować różnych „smaków” :-) Wtedy wybieramy bardziej świadomie
Agnieszko
Ja generalnie wyeliminowałem takich ludzi z mojego otoczenia
Szymon
Piszesz:” Generalnie od dzieciństwa jesteśmy uczeni życia “wyłącznie na chlebie”. Uczą nas tego żłobki, przedszkola, szkoły itd… „
To prawda, tylko, że będąc dorosłym możemy coś z tym zrobić. Problem polega na tym, że wielu ludzi po prostu boi się dorosnąć
Mietb
Masz rację, że dzisiejsze czasy wymagają od nas innego podejścia, niż to tradycyjne, i to w wielu aspektach. Szczęśliwi Ci, którzy to już widzą
Mariusz
Piszesz: „Bardzo często pojawia się w nich połączenie “dzieci, etat – obciążenie” – a przynajmniej ja to tak odczytuje. Tutaj zapalała mi się czerwona lampka. Osoby zafascynowane Twoją osobą mogą na podstawie tego podejmowac decyzje, które dla nich nie będa optymalne. „
Ty masz inne poglądy, które też otwarcie głosisz. Jak zapatrujesz się na to, że osoby zafascynowane Twoją osobą mogą na podstawie tego podejmować decyzje, które dla nich nie będą optymalne?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
użyłem słowa „cel”, może bardziej pasowałoby słowo „stopień” bo nie wiemy, czy każdy kolejny stopień(cel), który zdobywamy będzie ostatnim. Decyzje, które maja zmienić nasz świat, często są trudne i wymagają pewnych wyrzeczeń(co nie znaczy, że zawsze tak jest!). Zadałem takie pytanie, ponieważ sam jestem w takim okresie przejściowym i mam chwile zwątpienia kiedy pytam samego siebie „co ja tu robię?” i „czy warto?” Chciałbym skupić się na tym co mam robić i przebrnąć przez ten przejściowy okres czasu by móc się zrelaksować ale cały czas coś mi przeszkadza. Najlepszym rozwiązaniem byłoby po prostu ominięcie tych przeszkód ale w moim przypadku, na chwilę obecną jest to bardzo trudne. Wiem, że dam radę i że tego chcę ale jak długo to może jeszcze potrwać?
Rafał.
Alex
„To prawda, tylko, że będąc dorosłym możemy coś z tym zrobić. Problem polega na tym, że wielu ludzi po prostu boi się dorosnąć.”
Właśnie dlaczego wielu boi się dorosnąć? Mamy jakieś złe doświadczenia związane z tym dorastaniem? Co w życiu ludzi wpływa na to, że się boimy dorosnąć, edukacja, jakieś wydarzenie, wychowanie, kto i gdzie nas uczy tego strachu przed dorosnięciem?
pozdrawiam
Szymon
Witam!
Jeśli nasz swiatopogląd jest zbudowany na dobrym fundamencie, to uświadomienie sobie ograniczeń i szerszych możliwości może miło wzbogacić nasze życie. W swoim przypadku twierdzę, że nie miałem dobrej bazy do dalszego rozwoju. Otwarcie klapek spowodowało istotną przebudowę systemu wartości. Rafale, może właśnie taki moment masz na myśli?
Zmiana systemu wartości to poważna sprawa. Nie musi oznaczać cierpienia, ale początkowo skutkuje co najmniej dużym dyskomfortem i niepewnośią w podejmowaniu nowych decyzji, do czasu oswojenia się z nową sytuacją i upewnienia, że podstawowy szkielet jest solidny. Niestety, trudno jest zrobić to z dnia na dzień i taki proces może trochę potrwać. U mnie trwało to co najmniej rok. W tym czasie mogłem zachowywac się bardzo dziwnie, zwłaszcza dla ludzi, którzy znali mnie wcześniej. Pewne elementy solidnego gruntu weryfikuję nadal, ale teraz jest to coraz przyjemniejszy proces. Zaczynam odczuwać 'spokój wieczności’ :)
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Witam serdecznie :)
Rafał napisałeś:
„Najlepszym rozwiązaniem byłoby po prostu ominięcie tych przeszkód ale w moim przypadku, na chwilę obecną jest to bardzo trudne. Wiem, że dam radę i że tego chcę ale jak długo to może jeszcze potrwać?”
Zastanów się głębiej, czy na pewno chciałbyś ominąć te przeszkody ?. Jest takie powiedzenie: Chcesz osiągnąć sukces: zwiększ ilość porażek.
Oglądałem ostatnio mecz futbolu amerykańskiego. Tam aby zdobyć punkt trzeba przebiec całe pole boiska i zrobić tzw. „przyłożenie” (touchdown). Czy gdybym dał Ci piłkę, poszedłbyś sobie na to boisko i nie powstrzymywany przez nikogo po prostu zrobił to czy nazwałbyś to „przyłożeniem” ?. Oczywiście, że nie :). To właściwe przyłożenie jest wtedy kiedy na przeciwko Ciebie stoją 130 kilowi stoperzy, którzy za wszelką cenę próbują Cię zatrzymać, a Ty zgrabnie i szybko ich mijając, uciekasz im i zdobywasz punkt. Wtedy….to się nazywa prawdziwy „touchdown” :). I on tak naprawdę Cię uczy tego jak grać w tą gre. Tak samo jest z życiem i porażkami i wyzwaniami, które spotykamy na swej drodze :).
A propos pytania o to jak długo to może potrwać…to jest jedna z zagadek, na którą nikt nie da Ci odpowiedzi. Po prostu musisz być wytrwały i próbować. Oczywiście sam decydujesz czy gra nadal jest warta świeczki, nasze cele i priorytety się zmieniają. Niektóre modyfikujemy, niektóre porzucamy zupełnie. Jeśli jednak coś jest dla Ciebie bardzo ważne! to kontynuuj to, do kiedy?……till it’s done :).
W jednym z filmów pada taki tekst:
„The perfect blossom is a rare thing. You could spend your life looking for one, and it would not be a wasted life.”
Don’t wish it was easier – Wish you were tougher :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Marcin
Mówi się (ja także zaliczam się do tych osób), że zdobywanie celu niesie więcej satysfakcji i przyjemności niż jego zdobycie.
He, he, he. Odbiegamy od głównego nurtu dyskusji….
Rafał
Czytałeś mój post sprzed 2 lat http://alexba.eu/2007-04-27/rozwoj-kariera-praca/dobre-rzeczy-bez-trudu/ ?
Ja ciągle z powodzeniem używam opisanych tam mechanizmów selekcji
Szymon
Poruszyłeś temat, na który można by napisać całą książkę, nie tylko post.
Dorosłość wymaga pewnego stopnia autonomii i niezależności nie tylko finansowej (to jest ta łatwiejsza część), ale przede wszystkim mentalnej. Tutaj jest większy problem, bo większość z nas dostaje od społeczeństwa takie pranie umysłu, z którego trudno się potem wyzwolić
Tomek
Piszesz: „W swoim przypadku twierdzę, że nie miałem dobrej bazy do dalszego rozwoju. ”
Witaj w klubie :-)
Całe szczęście, że mimo tego da się, nieprawdaż?
Marcin
Przytaczasz stwierdzenie: „Jest takie powiedzenie: Chcesz osiągnąć sukces: zwiększ ilość porażek.”
Pozwolę sobie nie zgodzić się z nim, uważając je wręcz za szkodliwe. Zastanów się nad tym głębiej, zamiast bezkrytycznie przyjmować czyjeś maksymy.
Samo zwiększenie ilości porażek zwiększy marnotrawstwo zasobów niekoniecznie posuwając Cię do przodu. Jeżeli powiesz „chcąc osiągnąć sukces zwiększ Twoją tolerancję na porażki” to wtedy mogę się z tym zgodzić
Bardzo dobry jest ten przytaczany przez Ciebie cytat:
“The perfect blossom is a rare thing. You could spend your life looking for one, and it would not be a wasted life.”
Z jakiego filmu pochodzi?
Kuba
Jeżeli zdobywanie celu (ja wolę czasownik „osiąganie”) celu ma nieść więcej satysfakcji i przyjemności niż jego osiągnięcie to dla mnie coś z tym celem jest nie tak :-)
Wole takie cele, gdzie zarówno proces dochodzenia, jak i stanięcie na „szczycie” (cokolwiek by to nie było :-)) wiążą się z przyjemnymi doznaniami.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Cześć! Przez długi czas żyłam jak Kazio w związku, który nie dawał mi satysakcji. Postanowiłam coś zmienić i wkrótce poznałam interesującego mężczyznę – podobnie patrzyliśmy świat, łączyły nas wspólne zainteresowania, razem cudownie spędzaliśmy czas. I jeszcze nigdy nie miałam tak udanego seksu! Ale… on nie chciał się angażować, bał się bliskości, ciągle kontrolował, by nie przekroczyć pewnej granicy. Nazywał mnie kumpelą-kochanką. Dlaczego? Bo nie potrafił się zatracić w tym, co było między nami, nieustannie wypatrywał lepszego „obkładu” na swoją kanapkę…
@Alex:
Ty masz inne poglądy, które też otwarcie głosisz. Jak zapatrujesz się na to, że osoby zafascynowane Twoją osobą mogą na podstawie tego podejmować decyzje, które dla nich nie będą optymalne?
Sam sobie odpowiedziałem w moim poście zadając to pytanie.
„I tutaj sam sobie odpowiadam: no to trudno. Każdy ma wolną wolę i rozum, niech z nich rozsądnie korzysta. (Chyby wprowadziłem interesującen narzędzie w dyskusji – samozbijający się argument ).”
Wniosek. Wspieram w 100% to co robisz, bo daje ogromną wartośc. I dziękuję za to. Mam nadzieję, że na moją pracę ludzie będą patrzec podobnie.
Czytając tego posta i komentarze najbardziej zaciekawiło mnie jak wiele osób odpłynęło w swój świat w komentarzach, odpowiadając nie na temat lub słabo rozumiejąc co jest ideą tego tekstu.
Ciekaw skąd to się bierze, kłopoty z czytaniem ze zrozumieniem, a może strach przed wyjściem z pozornie bezpiecznej strefy aktualnego świata ?
No nic pomyśle nad tym jeszcze :)
Pozdrawiam, Artur
Blog jest tylko wstępem do dalszych zmian w naszym zachowaniu, w naszym życiu – jeśli tego chcemy! Do niczego nie jesteśmy zmuszani i ja nie czuję się zmuszana do czegokolwiek czytając tego bloga i spotykając się z Alexem i innymi czytelnikami na power walk. Dla mnie jest to mój świadomy wybór, moja decyzja jak chcę spędzić swój wolny czas. Jeśli po postach na blogu stwierdziłam, że podobają mi się treści przedstawione tutaj to idę dalej. Czytam po kilka razy, próbuję zrozumieć, odnieśc do swojego życia, komentuję i czekam na kolejne posty. Jeśli stwierdziłabym, że nie są to treści przedstawiające wartość dla mnie to bym to tej strony nie wracała ale na pewno nie próbowałabym zniechęcać innych. Niech każdy próbuje i na własnej skórze przetestuje.
U mnie podobnie jak u Tomasza usunięcie klapek wiązało się z koniecznością przebudowy systemu wartości (w poprzednim wpisie użyłam co prawda pojęcia „normy moralne” i nie przebudowa a zburzenie i zbudowanie ich na nowo (choć chyba przebudowa jest lepszym stwierdzeniem). Konieczne było w tym celu dokonanie kilku mentalnych morderstw. Polegli m.in. rodzice, którzy już nie są dla mnie osobami, które wiedzą co jest słuszne (dobre) a co nie, poległ kościół ze swoim nauczaniem. To na pewno nie było przyjemne. Ale tylko w ten sposób mogłam zbudować własny stabilny system wartości, który nie powoduje konfliktów z moją „naturą”. Cała przemiana trwała kilka lat. Co mi to dało? Przede wszystkim wyzdrowiałam – zniknęły dolegliwości fizyczne (których nie potrafili wyleczyć lekarze, ponieważ były na tle nerwowym) i pojawił się SPOKÓJ psychiczny. Id nie szaleje (i nie dokucza), jak się tego początkowo obawiałam, nie stałam się złą osobą mimo braku wiary w boga i odrzucenia systemu wartości chrześcijańskich. Uzyskałam za to wolność i czyste spojrzenie (z szerokim horyzontem).
U mnie operacja się udała. Czy tak samo byłoby z innymi? Nie wiem. Czy każdy powinien zrewolucjonizować cały swój system wartości, czy wystarczy tylko zmiana przekonań w istotnych dziedzinach życia? Na to też nie znam odpowiedzi. Sama raczej nie zdjęłam wszystkich klapek – tylko te, które najbardziej przysłaniały mi widok. Dlatego zamierzam nadal demaskować i usuwać kolejne. Może zdjęcie tej ostatniej prowadzi do nirwany? ;-)
Odpowiadając Mariuszowi dodam, że Freud, Jung i paru innych filozofów pomogło mi w tym, ponieważ udało mi się zrozumieć mechanizm, który te klapki na oczy ludziom nakłada. Zależności między superego (jako tym co narzucone kulturowo – wartości, normy społeczne, normy moralne), id i ego. To było dla mnie jak instrukcja, dzięki której udało mi się znaleźć to co w moim umyśle funkcjonowało źle. Kompleksem Edypa nie interesowałam się. Zapewne rodzice są dla dziecka pierwszym obiektem seksualnym, ale czy to może być powodem konfliktu, w dodatku u tak małych dzieci? Może tylko w patologicznych sytuacjach? Nie wiem i nie zamierzam się tym zajmować ;-). Samej teorii powstawania konfliktu i reakcji na niego (wszystkich tych mechanizmów obronnych) zakwestionować nie sposób.
Pozdrawiam
Witajcie :)
Alex napisałeś:
„Jeżeli powiesz “chcąc osiągnąć sukces zwiększ Twoją tolerancję na porażki” to wtedy mogę się z tym zgodzić.”
Dzięki za doprecyzowanie, tak właśnie to pojmowałem. Nie chodzi o powtarzanie tych samych błędów, albo pakowanie się w nie, ale jeśli one już wystąpią to aby wyciągać z nich wnioski, a nie dawać się im przytłaczać, czyli tak jak mówisz, zwiększyć tolerancję na ich występowanie :). Chyba ta maksyma wymaga dopracowania ;).
Ten cytat pochodzi z filmu „The Last Samurai”
Kuba Mendys i Alex:
„Wole takie cele, gdzie zarówno proces dochodzenia, jak i stanięcie na “szczycie” (cokolwiek by to nie było :-) ) wiążą się z przyjemnymi doznaniami.”
Tutaj też doprecyzuje. Troszkę przemyślałem temat. Wcześniej pisałem o tym, że liczy się „Journey” not the destination. W gruncie rzeczy, obie rzeczy są ważne. To, że osiągnęliśmy cel daje nam poczucie sprawstwa, daje dobry feedback. Jak to mówią „Po czynach ich poznacie”, daje nam dobry bagaż na teraźniejszość i przyszłość. W trudniejszych momentach możemy się wspomóc mówiąc sobie: „Patrz, zrobiłem to, osiągnąłem to…itd.”. Z drugiej strony fakt, że osiągnęliśmy swe cele nie wziął się znikąd, ale jest on wynikiem tego co się działo od momentu podjęcia decyzji do momentu osiągnięcia celu – to całe doświadczenie które zbieraliśmy po drodze.
Tak właśnie mi się to widzi na dziś :).
Pozdrawiam serdecznie :)
Marcin
Witaj Alex, witam wszystkich,
Przeczytałam sobie o małym Kaziu, który poznaje lub boi się poznawać świat. Pomyslałam sobie, że każdy taki dodatek do jego chleba ma jakąś cenę. Kobieta która pokazała mu istnienie masła, pokazała mu jednocześnie, że to masło można mieć z kobietą, ktoś kto pokaże mu istnienie szyneczki, pokaże jednoczesnie, że na tę szyneczkę trzeba pracować a gość od ogórka pokaże że na zdobycie ogórka trzeba mieć np. wolny czas itp, itd.
Kazio poznając dodatki do pieczywa poznaje jednocześnie cenę zdobywania tych dodatków.
Wydaje mi się, ze najlepiej jest poznać jak najwiecej „kuchni świata” – mimo, że niektóre będą dla nas absolutnie niejadalne i odstawimy lekko napoczete danie – a od innych nie będziemy mogli sie oderwać biorąc z dokładkami – głównie po to aby umiec wybrac dla siebie to co nam odpowiada i jest dla nas najwłaściwsze.
Pozna życie ludzi zarabiających krocie. Czy chciałaby żyć w takim szybkim tępie, w takim stresie i chronicznym braku czasu? Czy chciałby jeździć drogim samochodem i mieszkać w dużym domu w super dzielniicy?
Pozna zycie ludzi pracujących na etacie. Czy chciałaby życ od pierwszego do pierwszego? Czy chciałabym mieszkać w domu komunalnym? Czy chciałby wracać do domu o 16 i miec czas dla siebie i rodziny?
Pozna zycie artystów. Czy chciałby żyć bez gwarancji powodzenia? Z ciągłym zastanawianiem się czy uda się coś sprzedać? Czy chciałby byc wolnym niezależnym człowiekiem mającym za nic komercję?
Każdy z takich modeli ma swoje plusy i minusy. Trudno chyba znaleść złoty srodek bez wad. Poznanie innych mozliwości daje horyzonty do dokonywania wyborów w zgodzie ze sobą.
W końcu pieczywo Kazia może raz być z szyneczką, raz z ogórkiem a raz z serem i rzodkiewkami. Najważniejsze żeby wiedział, ze takie dodatki istnieją i jak je można zdobyć. Pieczywo komponuje sobie sam każdego dnia na śniadanie. I dobrze wie co lubi a czego nie lubi.
pozdrawiam serdecznie
Monika
Wybaczcie, że odpłynęłam w swój świat…
Chciałam tylko napisać, że czasami świadomość istnienia ogromu możliwości może utrudniać nam życie (boimy się dokonać wyboru i nie potrafimy cieszyć się tym, co mamy). Oczywiście, jeśli coś nam nie odpowiada, powinniśmy podjąć kroki, by to zmienić. Ale jeśli wszystko układa się idealnie (zgodnie z naszymi oczekiwaniami), a my nadal nie możemy zaznać spokoju i nieustannie zadajemy sobie pytanie, co jeszcze można poprawić? Jak znaleźć złoty środek?
Julka
Twój komentarz jest bardzo optymistyczny :-)
Przeżyłaś fantastyczny okres? TAK
Doświadczyłaś jakie nowe rzeczy są możliwe pomiędzy dwojgiem ludzi? TAK
Podniosłaś innym poprzeczkę na przyszłość (aby nie mieć byle jakich relacji) TAK
To prawie na pewno pozytywnie wpłynie na jakość Twojego życia w przyszłości, czego Ci serdecznie życzę
Artur
Ciekawe spostrzeżenie. Z drugiej strony dobrze, jeżeli wszyscy włączamy się w konwersację, niezależnie od stopnia zrozumienia lub akceptacji tego, co jest napisane, bo to jest przecież blog edukacyjny. Ktoś to potem przeczyta, i może dojdzie do własnych, całkowicie niezależnych wniosków
Pink
Przetestowanie we własnym życiu to podstawa :-)
Nic, z tego co piszę nie będzie działać jeśli ograniczymy się tylko do czytania
Stopaprocentowa
Dziękuję za bardzo otwarty komentarz. W Polsce rzeczywiście rodzina i kościół często są źródłami ograniczających przekonań i takiegoż obrazu świata. Publiczne przyznanie się, że powiedziało się im „adios” często spotyka się z ostracyzmem ludzi, którzy nie zadali sobie trudu, aby intensywniej pomyśleć. No ale to jest temat rzeka.
Marcin
Jeśli chodzi o ten cytat, to przyznaję się do błędu wynikającego ze zbyt szybkiego przeczytania go i przeskoczenia małego słowa „not” :-)
Jeszcze raz dla porządku:
“The perfect blossom is a rare thing. You could spend your life looking for one, and it would not be a wasted life.”
Ja uważam, że spędzenie życia na szukaniu perfekcyjnego kwiatu zdecydowanie jest jego zmarnowaniem, W tym czasie można przecież przeżyć tyle interesujących i wspaniałych chwil z realnymi kwiatami (jeżeli już zostaniemy przy tej metaforze)!!
Monika
W życiu wszystko ma swoją cenę, zarówno robienie czegoś, jak i zaniechanie.
Zgadzam się z Tobą, że dobrze jest mieć przegląd tego co jest „na rynku” i to w każdej dziedzinie życia :-) Możemy wtedy podejmować bardziej wyedukowane decyzje, zamiast grania w ruletkę
Julka
Świadomość ogromu możliwości utrudnia życie tylko wtedy, kiedy podejmujemy decyzje trudne do odwrócenia. W przeciwnym wypadku ułatwia to wybór, bo wiesz, że jak popełnisz błąd, to zawsze będzie druga szansa
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam serdecznie :)
Alex napisałeś:
„Ja uważam, że spędzenie życia na szukaniu perfekcyjnego kwiatu zdecydowanie jest jego zmarnowaniem, W tym czasie można przecież przeżyć tyle interesujących i wspaniałych chwil z realnymi kwiatami (jeżeli już zostaniemy przy tej metaforze)!!”
Zgadzam się w drugą częścią zdania w 100% :). Doprecyzuje moje rozumienie pierwszej części. Ja to rozumiem poprzez ciągłe doświadczanie nowych rzeczy, dążenie do perfekcji. (ale nie mówię tutaj o perfekcjonizmie! – to skrajna forma dążenia do perfekcji). Nawiązując do naszego Kazia – trzymam się tematyki postu ;) – chodzi o ciągłe poszukiwania nowych smaków, dań itd i nie ustawanie w tych poszukiwaniach. Ten cytat jest mocno osadzony w kulturze Japonii. Dla mnie osobiście ten cytat, moje rozumowanie, a także nasz mały Kazio i jego poszukiwania nowych „smaków” kojarzy mi się mocno z filozofią Kaizen.
I w tym kontekście poszukiwanie tego doskonałego kwiatu nawet jeśli zakończone fiaskiem nie będzie zmarnowanym czasem :).
Paradoksalnie doskonałość leży w niedoskonałości ;).
Czy teraz troszkę jaśniej to wygląda, czy taka koncepcja jest Alex ciekawsza ? :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Marcin
Artur:
A propos tego co pisałeś powyżej. Mnie bardzo się podoba nie tylko treść, ale i forma tego bloga. Całe jego piękno polega na różnorodności myśli, wyznawanych filozofii, komentarzy. Dzięki temu tak jak pisał Alex może powstać zupełnie nowa myśl, nowa jakość itd. :). Czego sobie i wam życzę :)
Jeszcze raz pozdrawiam serdecznie :)
Marcin
Alex:
„Mogę Cię zapewnić, że w realu wyrażam się jeszcze dobitniej :) ” – nie śmiem wątpić :)
Uzupełniając naszą dyskusję chcę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Te obszary, które Alex wymieniłeś, a w których powinniśmy sobie zrobić analizę to taka esencja. Są jednak takie, w których nie warto szukać „lepszych smaków”… mamy tylko 24 godziny na dobę i XX lat, więc brakłoby nam czasu. Przykładowo ja nie poszukuję smaków w jedzeniu – jem proste posiłki, w miare zdrowe i pożywne i to w zupełności wystarcza. Poszukiwanie wymyślnych smaków czy potraw nie doda żadnej wartości, bo po zjedzeniu już nie pamiętam jak potrawa smakowała (trzeba mnie przed lub w trakcie zapytać czy dobre, abym zwrócił uwagę :D ). Wyjątkiem są ciasta.
Warto więc określić sobie obszary w których taka „przesiadka” na lepsze smaki/potrawy zrobi odczuwalną różnicę w jakości naszego życia :)
Pozdrawiam radośnie,
Orest
witam:)
ja żyję jeszcze wcześniejszym wpisem o partnerach biznesowych, a tutaj odbyła się już ciekawa analiza ograniczeń, na które się godzimy…
Moja pierwsza zasada – poznawaj, by określić swoją własną drogę. Może na małym przykładzie, który sobie przypomniałam: za młodu bardzo przeżywałam fakt, że zrobiłam coś wbrew temu, co o sobie myślałam, coś co godziło w mój system wartości. Te momenty były również pożywką dla wielu mechanizmów obronnych, czy dysonansu poznawczego, o którym wcześniej wspominaliście. Jako, że nie lubię jednak zostawiać myśli/ doświadczeń bez ich zrozumienia, to postanowiłam się z tym zmierzyć. Po wielu przemyśleniach, omijając te wszystkie chore wytłumaczenia, odczucia i schematy, które mi się potworzyły, doszłam do wniosku, że nawet jeśli w jakiś sposób „zbłądzę”, to owe doświadczenie utwierdza mnie w przekonaniu, że to jest droga dla mnie, albo że to nie jest droga dla mnie. Szczególnie wartościowe było to odkrycie dla młodego człowieka, który kształtuje siebie, ma mnóstwo pytań i pomysłów na siebie.
Rafał,
Odpowiadając na Twoje pytanie o zdjęciu klapek….
Moje zdejmowanie klapek było wieloetapowe, począwszy od traumatycznego doświadczenia w dość młodym wieku (szpital), przez długoletni związek z zaręczynami, po pracę dla organizacji. Zaczynając od tego pierwszego doświadczenia, na tamtym etapie obiecałam sobie, że będę robić wszystko to, czego chcę doświadczyć w życiu, ponieważ życie jest za krótkie i nigdy nie wiesz kiedy już go nie będzie. Niestety po kilkumiesięcznym braniu garściami złamał mnie świat, który mnie otaczał z każdej strony i ograniczał – bliscy, jak również Kościół. Jak analizuję tamte czasy, to sobie myślę, że wtedy byłam za młoda (początek liceum), by się całkowicie od tego odciąć.
Kolejne doświadczenia to długotrwały związek, który zakończyłby się ślubem, gdybym któregoś pięknego dnia nie usiadała sama ze sobą i zapytała siebie – czy za 5 lat wyobrażasz sobie życie, które „funduje” ci ten osobnik? Będziesz szczęśliwa? Tego chciałaś dla siebie? Odpowiedź była prosta.
Ostatnie doświadczenia, to miejsca, w których pracowałam. Wiele razy zdarzało mi się, że w pewnym momencie przychodził taki moment, gdzie czuję, że ktoś/coś działa na mnie destruktywnie. Jednym z takich przykładów może być radość z osiągania i osiągnięcia celu, o którym wspominał Kuba. Pomimo mojej dużej motywacji wew. i pasji do tego, co wtedy robiłam, w pewnym momencie zobaczyłam, jak organizacja, w której pracuję wpłynęła na moje postrzeganie swoich osiągnięć. Ogólna postawa była taka – zrobiłeś coś, to fajnie, ale nie ma co analizować i się nakręcać, tylko działać dalej, działać dalej!!! W tym znaczeniu osiąganie samego celu było dla mnie bardzo motywujące i zadowalające (cel-głównie moje pomysły), samo jego zdobycie mniej. Ponieważ były to często duże sprawy, które wymagały zdobycia nowych kompetencji, w pewnym momencie się wypaliłam, ponieważ na tamtym etapie ciężko mi było się samej cieszyć ze swoich sukcesów.
Reasumując: czasami się pogubię, tu spokojnie mogę się przyznać do wspomnianej kromki chleba jeśli chodzi o moje życie zawodowe. Mam jeden wniosek – warto dość często zadawać sobie pytania, o których pisze Alex oraz analizować to, co nas blokuje przed zmianą (np.: zachowania/lęki/osoby/zobowiązania/…).
stopaprocentowa,
Podoba mi się to, co napisałaś o rodzinie i Kościele. Jak tak sobie czytałam, to mam wrażenie, że mamy kilka rzeczy wspólnych:)
Orest,
A ja inaczej – lubię co rusz próbować nowych rzeczy Czy to będzie potrawa, czy miejsce, do którego pojadę. Możliwe, że wzięło mi się to z dzieciństwa, kiedy to rodzice zabierali mnie na wakacje w te same miejsca. Teraz moi znajomi czasami się dziwią, jak im mówię, że już nie chcę jechać tam, gdzie mi było dobrze, bo przecież gdzie indziej może być jeszcze lepiej:))) Jednym wyjątkiem tutaj mogą być spacery z psem, jednak trasa jest bardziej uzależniona od trawników i psich pomarańczowych kubełków.
Pozdrawiam wieczornie z głową zaprogramowaną na podsumowania i pytania.
AM
Witam wszystkich,
Od pewnego czasu przeglądam posty Alexa i Wasze spostrzeżenia na blogu. Wpis o Małym Kaziu i dyskusja o przełamywaniu schematów bardzo zbiega się z moją aktualną syatuacją w sferze zawodowej. Jestem teraz w sytuacji, gdzie zaprzestałam obiecującej i nieźle płatnej pracy w branży finansowej i uwagę moją kieruję na rozpoczęcie doktoratu, który zawsze chciałam zrobić, a na realizację którego do tej pory nie miałam odwagi. A może było mi bardziej wygodnie pracować i skutecznie zagłuszać to, co mnie interesuje i co naprawde sprawia mi przyjemność? Na osobiste wywody tu nie pora – ważne, że dostrzegłam sferę poprawy jakości mojego życia zawodowego i spróbuję iść nową drogą. Życzcie mi powodzenia!
Dziękuję za ten post i mam nadzieję, że spotkamy się przy okazji następnych komentarzy.
Pozdrawiam serdecznie
Marta
@Marta: Nie zrozum mnie źle. Nie mam nic przeciwko robieniu doktoratów, lecz nigdy nie rozumiałem, jak w dziedzinie badań teoretycznych można doświadczyć prawdziwego życia. Gdy koledzy planowali kariery asystenckie, ja składałem i dostarczałem im pierwsze komputery osobiste IBM PC/XT. Gdy oni otwierali przewód doktorski, ja dostarczałem do urzędów państwowych opracowane przeze siebie urządzenie umożliwiające wymianę danych pomiędzy komputerami.
Powiedz mi proszę, dlaczego chcesz poświęcić czas na doktorat? Co w tym jest takiego pociągającego.
Jeszcze raz podkreślam – moje pytanie nie jest żadnym atakiem, czy lekcewaażeniem, lecz szczerą próbą zrozumienia tej sfery pragnień ludzkich, która zawsze była mi obca.
Nie zawsze jest tak jak się wydaje
Dlaczego tak zaczęłam swój wpis…poniżej kilka przykładów
Przykład 1
Jadąc pociągiem do pracy, stojąc w zatłoczonym korytarzu stały obok mnie dwie
młode kobiety. Ich sposób rozmowy i sama rozmowa sprawiły, że pomyślałam sobie
– oj nie chciałabym mieć takich koleżanek. Wydawały się niemiłe, zgorzkniałe i zamknięte na inny sposób patrzenia na świat.
Ale to właśnie one zauważyły jak traciłam przytomność, to właśnie one złapały mnie gdy zrobiłam się blada jak ściana, to właśnie one sprawiły, że ktoś ustąpił mi miejsca w tym zatłoczonym pociągu …
Przykład 2
Mój pierwszy szef był osobą mocno kontrowersyjną. Pracownicy w firmie bali się go, uważali że jest nieznośnym szefem, odradzali mi pracę z nim na każdym kroku. Faktycznie był cholerykiem, bałaganiarzem i miał jeszcze inne wady. Ale był także szefem z pasją i wizją, szanującym ludzi i zupełnie nie wchodzącym w gry korporacyjne. Dla niego liczyła się skuteczność i wiarygodność.
To dzięki niemu stałam się bardziej odważna i to on zaszczepił we mnie wiarę, że niezależnie od tego ile porażek doświadczę warto iść dalej.
Bardzo często zapominamy, że to co widzimy i jak później to oceniamy to tylko nasza interpretacja związana z doświadczeniami jakie mamy na tym polu. Nasza interpretacja nie jest ani rzeczywistością ani prawdą, to tylko NASZE ROZUMIENIE tej sytuacji. Dla innych osób to rozumienie może być zupełnie inne i warto zdawać sobie z tego sprawę.
Stąd też taki Kazio za każdym razem będzie oceniał swoją sytuację przez pryzmat swoich doświadczeń, wychowania i tego co przeżył i to będzie JEGO widzenie.
Jak otwierać klapki?
Po pierwsze- uzmysłowić sobie, że są inne WIDZENIA danej sytuacji, życia itp.
Po drugie -zadawać sobie wiele pytań w różnych sytuacjach typu:
-Co ważnego w tym jest dla mnie?
-Co osiągam dzięki temu? Jaki cel osiągam dla siebie?
-Co konkretnie otrzymuję w zamian za swoją pracę/ zaangażowanie/ osiągane cele itp.
Po kolejne-, weryfikować swoje plany i to co dla każdego z nas jest w tym momencie ważne.
To co było kluczowe rok temu, już po roku kluczowe może nie być, pytanie tylko, czy my nadal podążamy za tym celem, czy zatrzymujemy się i sprawdzamy czy teraz jest on dla nas kluczowy.
TesTeq:
„Powiedz mi proszę, dlaczego chcesz poświęcić czas na doktorat? Co w tym jest takiego pociągającego.”
Dla mnie jest to przede wszystkim inwestycja w siebie i poszerzanie własnej wiedzy. Wiadomo, że tak naprawdę nie jest to nic odkrywczego – każdy może czytać i rozwijać swe horyzonty w wolnym czasie. Część osób jest jednak gotowa z tego uczynić sferę realizacji własnego życia zawodowego. I nie ma w tym nic złego, myślę, że w szerszej perspektywie niektórzy muszą spędzić część swojego życia na badaniach właśnie po to, by później praktycy mogli wdrażać w życie projekty oparte na opracowanej teorii. I vice versa, ich nieudane pomysły posłużą teoretykom do kolejnych badań i modyfikowania teorii… Trochę na zasadzie elementów wzajemnie się uzupełniających. Gdy przygotowywałeś swoje modele IT zapewne korzystałeś z jakiejś bazy teoretycznej?
Osobiście mam już dość pracy, gdzie w ramach organizacji X administruję aktywami organizacji Y nie uzyskując absolutnie nic wyłącznie dla siebie i swojego rozwoju. Doktorat będzie moją inwestycją w uzyskanie wiedzy w określonej dziedzinie, w której chciałabym zostać specjalistą a także, mam nadzieję, pomoże mi podać wiarygodną odpowiedź ludziom zainteresowanym tematem.
Pozdrawiam gorąco:)
Marta
Marto. Ja podejmując decyzję o doktoracie wzięłabym pod uwagę jedną kwestię, którą być może pomijasz. Większość znajomych którzy chcą się dokształcać w jakimś kierunku (dokształcać w wymiarze akademickim, a nie „na własną rękę”) ma przekonanie, że kolejny uzyskany papierek (bądź tytuł) pomoże im w zdobyciu lepszej pracy ( i w tym celu to robią). Niestety w takim przypadku rozczarowanie jest bardzo prawdopodobne. Dla pracodawców w zdecydowanie większym stopniu liczy się doświadczenie i umiejętności, dość często zbyt duża liczba dyplomów wpływa wręcz negatywnie w procesie rekrutacji (znam pracodawców, którzy wystrzegają się zatrudniania takich osób, bo mają oni często zawyżone wymagania w stosunku do umiejętności). Wystarczy przejrzeć choćby grupy dotyczące pracy (np. na Goldenline czy Profeo) i od razu rzucają się w oczy narzekania osób, które zbyt długo studiowały kończąc studia podyplomowe, czy też robiąc doktorat ( uważając że zwiększyły w ten sposób swoją wartość rynkową), a pracodawcy kompletnie się nimi nie interesują, bądź oferują pracę za najniższą krajową.
Jeżeli praca naukowa (na uczelni) nie jest tym, co chcesz robić całe życie (i chcesz pracować w prywatnej firmie) to zdecydowanie polecałabym jednak studiowanie na własną rękę łącząc to z regularną pracą (najlepiej powiązaną z tym co się zgłębia). Badania samodzielnie również można wykonywać a wyniki opublikować (choćby w formie e-booka).
http://alexba.eu/2007-05-16/rozwoj-kariera-praca/formalne-studia-kiedy-i-dlaczego-warto/ – co prawda wpis Alexa dotyczy studiów magisterskich, ale i tak warto przeczytać.
@Marta: Serdecznie dziękuję Ci za odpowiedź. Jakże cieszę się, że nie odebrałaś mojego pytania negatywnie (trochę się jednak bałem).
Życzę Ci, żebyś napisała wspaniały, odkrywczy doktorat w gronie pasjonatów tematu, którym się zajmujesz i żeby otworzył on przed Tobą nowe możliwości rozwoju osobistego i sprawił prawdziwą satysfakcję.
Witam po przerwie :)
Jakiś czas temu zrobiłam sobie taki właśnie rachunek sumienia, jaki zaproponował Alex i muszę przyznać, że wypadłam słabo. Zakasałam rękawy i do roboty. Ale moim chlebem powszednim nie była praca w korporacji, ślub, dziecko i combi (czy cokolwiek rozumiecie przez schematyczny styl życia), zaś nową potrawą nie było wcale rzucenie pracy na rzecz własnej firmy ani wyjazd z misją do Afryki. Chlebem powszednim mogą być też kompleksy, poczucie małej wartości. Tego też się można trzymać z uporem maniaka, bo przecież „takie jest życie, tak już jest, taki jestem i basta”. I tu już mi nikt nie wmówi, że je się taki chleb powszedni, bo komuś tak jest dobrze!
Dużo już zrobiłam, kilka kromek posmarowanych, ale ponowyny rachunek sumienia też nie wypadł za dobrze. Za to punkt startowy jest teraz inny :)
Okazuje się, że to nie jest taka prosta sprawa z tym poszukiwaniem innych potraw :) Największą przeszkodą w moim przypadku jest duży problem z wychodzeniem ze swojej „comfort zone” (nawiasem mówiąc chętnie bym przeczytała post o tym, jak sobie z tym radzić). Na mojej drodze podobnie, jak u przedmówców, updały najbardziej sztandarowe autorytety: religia i rodzina. No i co teraz? Teraz idziemy dalej :) Co prawda nie mam bladego pojęcia, co dalej, ale nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutrzejszy dzień :)
A jeszcze odnosząc się do poprzednich wypowiedzi o niecieszeniu się z tego, co się ma: wg mnie jeżeli ktoś jest ciągle niezadowolony z tego, co ma, to klapki na oczach nie są jego największym problemem.
Pozdrawiam serdecznie
Witam po moim powrocie do świata internetu :)
Dzięki Alex za tego posta, bo znam kogoś komu się takie zastanowienie nad sobą bardzo przydało… Zaraz idę wymóc przeczytanie i przemyślenie :)
Sam na szczęście tego syndromu nie miewam (choć jest parę moich cech, które pasują jak do tego Kazia – i nie zmienię tego, bo albo nie mogę, albo mi z tym dobrze), zwykle lubię zmiany. Nie jeden raz ktoś się stuknął w głowę, bo robię coś innego niż reszta. Ostatnio – gdy praktycznie przez cały tydzień podróżowałem przez Polskę, to na stopa, to pociągiem, to pieszo… Taka majówka :) Praktycznie zero kontaktu z otoczeniem, bo przy pakowaniu… Zapomniałem ładowarek do telefonów :) Ooops :)
Natomiast Alex, pomijasz też pewien aspekt, w przypadku tegoż małego Kazia. Czasami nie ma możliwości ot tak spróbować czegoś innego – po prostu sytuacja materialna, albo społeczna – np. kobieta w Afganistanie nie poparaduje w bikini, jak również trudno jej byłoby wyemigrować „ot tak”…
pozdrawiam serdecznie
WW
Co zrobić, gdy naszym problemem jest brak zadowolenia z czegokolwiek ? Gdy oczekujemy za dużo – od życia, siebie, innych. Gdy szukamy ideału we wszystkim, co robimy, w sobie, w ludziach, z którymi się spotykamy. Wciąż chcemy więcej, lepiej, inaczej. Zawsze niezadowoleni, nie do końca spełnieni. To moja przypadłość. Gdy coś zobię, zawsze szukam niedociągnięć. Gdy inni mówią „świetna robota”, osobiście zastanawiam się co zrobić, by daną rzecz poprawić. Ciężko przyjąć gratulacje gdy nie jest się zadowolonym. Od życia oczekuje bardzo wiele, wciąż myślę, by mieć więcej. Największym krytykiem jestem wobec siebie – staram się dążyć do ideału. Gdy nie podoba mi się sposób w jaki zareagowałam, potrafię myśleć przez kilka dni, jak zachować się w podobnej sytuacji następnym razem, analizuje wszystko po kolei, układam w głowie scenariusze tego, co mogłoby się stać i jak wtedy powinnam postąpić. Ciężko mi się żyje z własnymi słabościami. „Pobłażam” wszystkim innym, sobie nie potrafię.
Czasami obserwuję większość moich koleżanek, które zadowalają się marnym (w mojej ocenie) życiem – mąż, facet, małe dziecko, marna praca lub jej brak ze względu na opiekę nad dzieckiem, mieszkanie często w małych przestrzeniach, nie za dużo pieniędzy. Obserwuję i współczuję. Choć po rozmowach widzę, że są zadowolone z tego co mają. Może nie szczęśliwe, ale zadowolone. A to sporo. Bardzo często ograniczone do znajomych miejsc, osób, nie wychodzące poza utarte schematy, świetnie spełniające oczekiwania społeczeństwa. Jakiś czas temu prowadząc dyskusję z jedną z nich, przez dwie godziny próbowałam przekonać do zmian, pokazać, że może być szczęśliwsza, dokonać czegoś. Nie udało się. Mając mężczyznę pracującego po 10-12 godzin dziennie, który po pracy je, pije piwo i idzie spać, mając 4-letniego syna, pracę fizyczną za marne pieniądzą, nadal twierdziła, że jest jej dobrze. Uwierzyłam, nie miałam wyboru. Spojrzałam na siebie, na moje oczekiwania, pracę, rozwój. Co z tego, że wciąż się czegoś uczę, rozwijam, czytam, mam wiedzę, cele, marzenia, pragnienia, do których dążę, skoro zawsze czegoś mi brakuje, nie jestem szczęśliwa. Może właśnie to są plusy klapek – cieszenie się z tego, co się dostało i trzymanie się tego, bo jeśli nie wiemy, że można więcej, nie chcemy lepiej, to czujemy się zadowoleni z tego, co posiadamy.
Pozdrawiam serdecznie
kasia
p.s. Przepraszam za wszelkie „literówki” i nie do końca być może zrozumiałe zdania. Jestem po ciężkim dniu i trudno mi przekazać dokładnie myśli. Mam nadzieję, że sens jednak pozostanie dość jasny.
Kasiu,
ja ten stan kruchości, marności, często nawet ulotności życia wielokrotnie odczuwam. Pomocne są na pewno listy Edyty Stein do Romana Ingardena, w których również pisze o podobnych odczuciach. Że zawsze wszystkiego za mało, że nic nie daje pełnego szczęścia, że wszystko to co najwyżej taka średniawka. Zapoznając się z nimi przynajmniej ja mam tak, że widzę, że to się tyczy nie tylko mnie.
Osobiście mam taką wizję: jest źle, jak wszystko nam się wydaje dołujące, głupie, beznadziejne, bez szans, nudne itd. Świat jest naprawdę przepiękny i oferuje mnóstwo, setki tysięcy milionów :) (przybliżenie własne :) ) świetnych rzeczy, które warto poznać i przeżyć. Natomiast bardzo dobrze, że pojawia się to uczucie marności. Ono, podobnie jak zazdrość czy gniew, jest typowym uczuciem niekochanym, czyli takim, którego raczej nie chcemy. Jednak samo w sobie nie jest złe, właściwie przeżyte pozwala autentycznie wzbogacić życie. Z perspektywy czysto materialnej dodaje na pewno sił do „wybicia się” ponad tłum jeżdzący tanimi Fiatami, jadającymi te same posiłki, nie wyjeżdząjącymi na ciekawe wczasy etc. Jednak moim zdaniem istota kryje się głębiej – to jest taki znak, żeby człowiek nie zasnął, tutaj, na Ziemi, gdzie – moim zdaniem – jesteśmy tylko chwilowo, w podróży do świata prawdziwego, niekończącego się szczęścia. Ten fakt bycia takimi wydziedziczonymi królami, którzy gdzieś tam w środku czują, że vanitas vanitatium et omnia vanitas powoduje, że szukamy, dążymy, nie śpimy uśpieni jak w „Weselu” jakimś chocholim tańcem, które mogą być różne.
Podsumowując, moim zdaniem to dobrze, że nie jest Ci tutaj i teraz dobrze tak na 100%. Wydaje mi się, że może być to karygodna teza i bardzo kontrowersyjna, ale takie mam przekonania. Walcz o to, żebyś się miała jak najlepiej w zgodzie z samą sobą, ale, moim zdaniem, w pełni szczęśliwymi na tym świecie nie będziemy nigdy. Ci, którym rodzice kupili narty po trzech miesiącach proszenia o nie, a następnie one im „spowszedniały” doskonale wiedzą, o czym mówię.
Pozdrawiam,
Łukasz Kasza
Witam serdecznie,
Kasiu, ciesze sie, ze napisalas tak osobistego posta, ja niestety czuje podobnie. Pisze „niestety”, bo nie do konca zgadzam sie z Toba Lukaszu, ze jest to pozytywna rzecz, takie odczucie. Fakt, daje to motywacje do wybicia sie, ale jaki sens ma „wybijanie sie” jesli nie niesie ze soba zadowolenia i spelnienia? Nie zgadzam sie rowniez z tym, ze to zycie jest tylko chwilowe w podrozy do lepszego, prawdziwego zycia. Dla mnie wlasnie to jest jedyne i prawdziwe zycie, dlatego chcialabym zeby bylo fantastyczne a tym czasem sama sie nie potrafie go docenic. Ale wiem, ze mozna zmienic sposob postrzegania i przy sporej pracy nad soba, odniesc osobisty sukces:) Ostatnie kilka miesiecy bylo dla mnie przelomowe, przeczytanie wielu wartosciowych ksiazek i przeanalizowanie wlasnego zycia, tego co mysle, co czuje i jakie mam klapki na oczach;), dalo mi bardzo wiele. Moze sprobuj zaczac od Bloblioteczki Alexa i ksiazek polecanych rowniez na innych blogach o samorozwoju. Zacznij zadawac pytania sobie pytania, co robie dobrze, co mi sie udalo, co mnie cieszy, co jest dobrego w moim zyciu, i nigdy nie poprzestawaj na negatywnej odpowiedzi; pytaj tak dlugo az znajdziesz cos pozytywnego:) A co do „przezuwania” tygodniami wlasnego zachowania, moge zaproponowac wyczytany sposob: noszenie gumki recepturki na nadgarstku i strzelanie z niej, zawsze gdy zaczynamy „przezuwac”, zeby przerwac ten proces;) Drastyczne ale dziala:P Ale przede wszystkim polecam ksiazki Martina E. P. Seligmana!! Pozwalaja zrozumiec wlasny pesymizm i nauczyc sie, jak powoli zmieniac sposob myslenia. Pozdrawiam bardzo serdecznie i zycze duzo szczescia Kasiu!
Ania
@kasia & Łukasz Kasza & Anna Smirkin: Umiejętności uważnego delektowania się tym, co mamy tu i teraz, teraźniejszością taką, jaka jest, błękitem nieba, śpiewem ptaków, pozmywanymi i równo ustawionymi talerzami oraz tysiącem innych rzeczy trzeba się nauczyć. Jednym przychodzi to łatwiej, innym zajmuje więcej czasu. W wielu przypadkach „więcej” nie daje większej satysfakcji niż „wystarczająco dużo”. Warto zastanowić się, co to dla każdego z nas znaczy „wystarczająco dużo”.
Łukasz,
te wszystkie emocje/uczucia na pewno dają „kopa”, by się wybijać, dokonywać czegoś. To ich pozytywna moc. Niestety, każde wybicie się, sukces, cieszy naprawdę krótki moment, bo po chwili nie jestem już zadowolona z tego, czego dokonałam. Nie miałabym nic a nic przeciwko, gdyby stan zadowolenia mijał, ale stopniowo i powoli. Tutaj następuje to dość szybko, gwałtownie.
Aniu,
w ciągu kilku miesięcy (ok.3) przeczytałam chyba wszystkie możliwe polecane książki o rozwoju osobistym. Otarłam się nawet o dość religijne podchodzenie do tematu, czego nie znoszę. Przebrnęłam przez mnóstwo materiału, również książki akademickie z psychologi, psychiatrii czy biochemii. Swoje życie analizuje kilka razy w tygodniu. Czasami zastanawiam się, czy dowiem się czegoś nowego bo chyba o swoich ograniczeniach wiem już wszystko. Ale próbuję znaleźć coś innego, dokonać przełomu. I owszem, czasami znajduję nowy cel, ale co z tego, jeśli jego dokonanie nie przynosi mi satysfakcji ? Przez 9 lat paliłam nałogowo, próbowałam rzucać wielokrotnie, bez skutku. Pewnego dnia (dokładniej 7 grudnia 2007 roku), postanowiłam (po raz nie wiem który), że od teraz nie palę. Udało się. Rzuciłam. Tylko .. nie mam pojęcia jak. Dokonałam czegoś, na czym zależało mi kilka lat, ale zadowolona nie byłam. Nie odczuwałam rozdrażnienia, nie odczuwałam nie dającej się opanować ochoty zapalenia. Przyszło mi to raczej z łatwością. Nie mogłam pogodzić się z faktem, że nie jestem w stanie powiedzieć, jak tego dokonałam, co robiłam, by odnieść sukces. Nie potrafiłam się tym cieszyć.
Jeśli miałabyś kiedyś czas i ochotę, może napiszesz jak dokładnie pracowałaś nad zmianą siebie, swojego życia ? Rozmawiałam z wieloma osobami nad sensem istnienia, rozwojem osobistym, wszelkimi „klapkami”, zmianami. Moje wnioski nie są zadowalające. Osoby, które cieszą się każdą chwilą, czują się spełnione, akceptują życie takim, jakie jest najczęściej po prostu takie są. Nie włożyły w to żadnego wysiłku, pracy, by zmienić siebie. Osoby, które nie do końca potrafią cieszyć się tym wszystkim, rozmyślają, analizują, również po prostu takie są. Czy kiedyś się zmienią ? Większość próbuje. Z mniejszymi czy większymi sukcesami, lecz nigdy w 100% tak, jakby chciały. Zastanawiam się, czy to nie jest trochę tak, że tylko osoby, które mają jakieś problemy ze sobą, szukają wszędzie sensu, głębszego znaczenia, chcą się rozwijać, rozumieć. Trochę w myśl „zasady”, że psychologiem zostaje osoba, która nie potrafi poradzić sobie z własnymi problemami. Ludzie nie przejmujący się porażkami, zadowoleni z siebie, znający i akceptujący realia, po prostu żyją.
Pomysł z gumką recepturką świetny :) Wypróbuję. Choć ja mogę cierpieć, płakać, bawić się, śmiać a i tak myśli krążą nieustannie. Ale sprawdzę. Po książki również sięgnę, choć jedną z nich wydaje mi się, że miałam okazję poznać. Dziękuję za sugestie.
TesTeq,
czytając Twoje wypowiedzi, odwiedzając Twojego bloga, odnoszę wrażenie, że jesteś szczęśliwym człowiekiem. Dlatego wszelkie Twoje wskazówki biorę sobie często do serca.
Cieszenie się każdą chwilą, niebem, ptakami byłoby cudowne. To wszystko jest jednak tak dobrze znane, tak spowszedniało, że ciężko to wszystko zauważać, co dopiero cieszyć się. Mam jednak nadzieję, że kiedyś dojdę do takiego punktu. Z tym „więcej” to trochę jak uczenie się jazdy na rowerze. Początkowo cztery kółka, po jakimś czasie już dwa, lecz z przymocowanym kijem i trzymającym go tatą dla bezpieczeństwa, po jakimś czasie samotna jazda, na końcu jazda „bez trzymanki” czy wyczynowe skakanie, pokonywanie tras z wyskoczniami itd. Udaje nam się czegoś nauczyć i dochodzimy do miejsca, gdzie chcemy umieć więcej. Możemy się cieszyć kolejnymi etapami postępu, ale po jakimś czasie (u mnie to praktycznie od razu) próbujemy zrobić coś lepiej. Pytanie, gdzie jest koniec. Można mieć więcej pieniędzy, umiejętności, pewności, wiedzy, seksu, znajomych, biznesów, zainteresowań. Możliwości „więcej” są nieskończone. Podobnie jak lepiej. A „wystarczająco dużo”, to za mało ;)
Pozdrawiam cieplutko
kasia
Kasiu, skoro „więcej” Cię nie cieszy, to może próba minimalizacji będzie lepsza?
Ja byłam bardzo szczęśliwa gdy ograniczyłam swój dobytek do jednego niewielkiego plecaka. Mieściły się tam dokumenty (głównie dotyczące firmy), para spodni na zmianę, jakaś druga koszula, parę koszulek i bielizna. Teraz dodatkowo wylądowałby tam laptop. No i niektórych książek żal by mi było nie zabrać. Nie miałam mieszkania (i nadal nie mam, mieszkam w wynajętym i nie zamierzam tego zmieniać), nie miałam pieniędzy na koncie (to akurat pewne ograniczenie), jeździłam stopem i niczym się nie martwiłam. Teraz niestety zbyt długie mieszkanie w jednym mieście spowodowało, że obrosłam w przedmioty – na szczęście nie meble. Nie cieszy mnie to, wręcz przeciwnie. Chcę ponownie wrócić do małego plecaka, tym razem jednak posiadając pełne konto, by przemieszczać się i spać bardziej komfortowo. Mnie przedmioty ograniczają.
Pomyślałam więc sobie, że skoro dla Ciebie „więcej” nie znaczy lepiej, to może warto spróbować tego „mniej”? I zacząć coś w rodzaju gypsy time jaki poleca Alex?
Kasia, Ania Smirkin:
Osobiście stosuję taki mały system „punkty zadowolenia”. Jeśli zrobiłem coś, coś dawało mi zadowolenie przez godzinę to jest to +1pkt zadowolenia, a jeśli coś, co trzymało to zadowolenie przez tydzień to już jest to +150pkt zadowolenia. Warto sobie zdać sprawę, że są rzeczy które dają tych punktów w tysiącach… np. stan w jakim się znajdujemy (radość), posiadanie cech (np. wysoka kultura osobista) czy też posiadane umiejętności (komunikowania się, malowania). Pisałem trochę o tych punktach tutaj.
Napisałaś Kasia: „Nie miałabym nic a nic przeciwko, gdyby stan zadowolenia mijał, ale stopniowo i powoli. Tutaj następuje to dość szybko, gwałtownie.”
To jest bardzo wyraźny znak, że tego zadowolenia szukacz nie w tym miejscu, skąd ono wypływa. Zmiana mieszkania na większe, ładniejsze może dawać tylko +100… ale np. minimalizacja swoich rzeczy może dać +kilka tysięcy (o czym pisze Stopaprocentowa) :)
Ja jestem po takiej minimalizacji i już dwa miesiące trzyma mnie zadowolenie.
Pozdrawiam radośnie,
Orest
Witajcie po małej przerwie :-)
Cieszę się, że temat „kromki chleba” spotykał się z takim odzewem i że najwyraźniej coraz więcej osób jest „w drodze” w poszukiwaniu swojego własnego wspaniałego życia. Jeszcze dziesięć lat temu, kiedy mówiłem znajomym Polakom takie rzeczy to większość stukała się w czoło :-)
Aleksandra
Danie sobie prawa do błądzenia (byle na własny rachunek i unikając tworzenia faktów nieodwracalnych) to bardzo ważny krok w samorozwoju. Jak ktoś sobie z tym poradzi to ma otwartą drogę do dalszego działania.
Dziękuję za otwarty opis Twojego zdejmowania klapek
Marta
Witaj na naszym blogu :-)
Moje nastawienie do studiów wszelkiego rodzaju w Polsce znasz, niemniej życzę Ci powodzenia w tym eksperymencie. Co do reszty, to podzielam zdanie Stopyprocentowej
Katarzyna Latek
Jasne, że w wypadku innych ludzi pełne zastosowanie ma biblijne „nie sądź abyś nie został osądzonym”. Chyba kiedyś o tym pisałem na tym blogu.
Ważne jest to, co napisałaś o „weryfikacji” naszych planów i systemów wartości. Wiele osób traktuje takie rzeczy jak wykute w kamieniu i potem widzimy ludzi, żyjących nie swoim życiem aż do wielkiego „bum!” (patrz pewien znany Kazio)
Ewelina
Pomyślę o tym poście o wychodzeniu z „comfort zone”, choć chwilowo inne formy delektowania się życiem stanowią bardzo poważną konkurencję dla siedzenia przy komputerze i pisania :-)
Witold
Piszesz: „Czasami nie ma możliwości ot tak spróbować czegoś innego „
Przeważnie „nie ma możliwości”, zazwyczaj trzeba je stworzyć!!! Inaczej byłoby za łatwo i każdy żyłby jak w niebie :-)
Kasiu
Twój komentarz pojawił się akurat kiedy zastanawiałem się nad postem „Jak mieć szczęście w życiu”. Tam właśnie takie podejście, które opisujesz jest jednym z najpoważniejszych przyczyn „odwrócenia się od nas szczęśliwego losu”.
Piszesz o tych koleżankach, które „ adowalają się marnym (w mojej ocenie) życiem – mąż, facet, małe dziecko, marna praca lub jej brak ze względu na opiekę nad dzieckiem, mieszkanie często w małych przestrzeniach, nie za dużo pieniędzy. „, że są zadowolone z tego co mają. Pytanie tylko, na ile narażone są one na poważne perturbacje w wypadku gwałtownej zmiany warunków w otoczeniu (rozwód, utrata pracy, kryzys gospodarczy itp.)
„Jakiś czas temu prowadząc dyskusję z jedną z nich, przez dwie godziny próbowałam przekonać do zmian, pokazać, że może być szczęśliwsza, dokonać czegoś.”
Nie rób tego :-) Pamiętasz moją zasadę „Za wyjątkiem spraw zagrażających czyjemuś życiu lub zdrowiu nie udzielam konsultacji bez zlecenia”? :-)
Poza tym, jeżeli Ty nie jesteś zadowolona z Twojego obecnego życia (co wynika z komentarza), to jaką wiarygodność w tym temacie masz u innych ludzi?? To trochę tak, jak gdybym ja zaczął nagle namawiać do posiadania trójki dzieci :-)
Łukasz
Nie czytałem .istów Edyty Stein do Romana Ingardena, ale jeżeli pisze ona że „zawsze wszystkiego za mało, że nic nie daje pełnego szczęścia, że wszystko to co najwyżej taka średniawka. „ to osobiście uważam to za chore i nie zaśmiecałbym sobie umysłu taką zawartością. Potem robi się z tego samonakręcająca się spirala. To tak jakby ktoś był przygnębiony i słuchał samej ponurej muzyki i tragicznych wierszy.
Pozwolę sobie tez na nieco kontrowersyjne podejście do następnych akapitów, które napisałeś:
„tutaj, na Ziemi, gdzie – moim zdaniem – jesteśmy tylko chwilowo, w podróży do świata prawdziwego, niekończącego się szczęścia. „
Parafrazując to, co napisałeś osobiście uważam, że oczekiwanie na tzw. szczęście wieczne zamiast przeżywania go tutaj każdego dnia to tak jak udział w tym wspomnianym przez Ciebie tańcu chocholim.
Proszę potraktujmy to jako starcie idei a nie osób, zgoda? :-)
TesTeq
Napisałeś :”Umiejętności uważnego delektowania się tym, co mamy tu i teraz, teraźniejszością taką, jaka jest, błękitem nieba, śpiewem ptaków, pozmywanymi i równo ustawionymi talerzami oraz tysiącem innych rzeczy trzeba się nauczyć.”
A może to taj jest, że przychodzimy z nią na świat i dopiero społeczeństwo nam ją amputuje?
Popatrz na niemowlęta i na całkiem małe dzieci
Pozdrawiam serdecznie
Alex
kasia pisze: „czytając Twoje wypowiedzi, odwiedzając Twojego bloga, odnoszę wrażenie, że jesteś szczęśliwym człowiekiem. Dlatego wszelkie Twoje wskazówki biorę sobie często do serca.”
Miło mi, że odwiedzasz mojego bloga, uważasz mnie za szczęśliwego człowieka i że kierujesz się niektórymi moim wskazówkami (cieszy mnie, że nie aplikujesz ich sobie bezkrytycznie). Mój wewnętrzny spokój pojawił się stosunkowo niedawno i wynika przede wszystkim z poczucia, że nie muszę się z nikim ścigać i nikomu nic udawadniać. Nie zawsze tak było.
Jestem na przykład wolny od potrzeby „rakietowego” ruszania, gdy zapali się zielone światło – żeby żaden inny samochód mnie nie wyprzedził (oczywiście staram się też nie tamować ruchu ulicznego :-) ).
Otwartym pytaniem pozostaje kwestia, czy, aby osiągnąć taką wolność, trzeba się wcześniej trochę pościgać w celu udowodnienia sobie samemu swojej wartości…
@Alex: Myślę, że dzieci cieszą się światem, bo jest to coś nowego. Gdy ta nowość się opatrzy, są znudzone. Problem polega na wyjściu poza to znudzenie i znalezieniu głębszych pokładów piękna.
Kasia,
Kilka dni temu skończyłam czytac książkę Beaty Pawlikowskiej ” W dzungli miłości” polecam Ci. Jest tam sporo na temat tego jak być wojownikiem :-), jak cieszyć się w chwilach zwątpienia i jak pokonać swojego nakręcającego spiralę autodestrukcyjnego potwora. Sa też zdjęcia z różnych stron świata i historie pokonywania przez Panią Beatę różnych odciętych od cywilizacji miejsc z plecakiem na plecach li tylko :-) Zdanym na samego siebie, swoją siłę wewnętrzną, cieszyć się z tego i czerpać w przyszłości z pięknych chwil gdy nam ciężko.
pozdrawiam serdecznie
Monika
Alex,
„Pytanie tylko, na ile narażone są one na poważne perturbacje w wypadku gwałtownej zmiany warunków w otoczeniu (rozwód, utrata pracy, kryzys gospodarczy itp.)”
Zadałam podobne pytanie: „co masz TY, co należy tylko do Ciebie, co stałoby się, gdyby Twój partner odszedł ?”. W zamian otrzymałam „nie wiem, jakoś bym sobie poradziła”. Większość tych młodych dziewczyn żyje za pieniądze partnera, uzależniając swoje plany, sposób spędzania wolnego czasu, sam czas od drugiej osoby.
„Poza tym, jeżeli Ty nie jesteś zadowolona z Twojego obecnego życia (co wynika z komentarza), to jaką wiarygodność w tym temacie masz u innych ludzi?? To trochę tak, jak gdybym ja zaczął nagle namawiać do posiadania trójki dzieci :-)”
Wierz mi Alexie. że podobnie sobie pomyślałam. Tutaj nie do końca były to konsultacje bez zalecenia, zostałam jakby poproszona/sprowokowana do wyrażenia własnej opini, co zrobiłam. W oczach ludzi powinnam być szczęśliwa, zadowolona. Gdy mówię, że tak nie jest – nie wierzą. Stąd często jestem pytana o zdanie. Zauważyłam tylko, że i tak każdy robi po swojemu. Łącząc te dwie rzeczy – ich naiwność (?), że nic się nie zmieni i proszenie mnie o rady powoduje, że czuję się odpowiedzialna za pokazanie może innej drogi. Nie jestem szczęśliwa i czasem czuję się źle, gdy próbuję innym pokazać, jak szczęście mają osiągnąć lub po prostu, że jest to możliwe. Cieszę się, że i Ty zwróciłeś na to uwagę. Dziękuję.
stopaprocentowa
pod koniec roku/na początku przyszłego planuję wycieczkę po Europie. Wcześniej muszę pozałatwiać różne sprawy, obecnie odkładam kasę i przygotowuję się. Szlifuję język angielski, planuję poduczyć się hiszpańskiego, francuskiego. I jadę. Mam sporo obaw, bo będzie to pierwsze moje takie podróżowanie, a że nikt ze znajomych nie ma ochoty się przyłączyć, ruszam sama. Może to mi pomoże docenić bardziej życie :)
To nie rzeczy materialne mnie ograniczają, a raczej obawa przed byciem osobą z wadami, nie taką, jaką chcę być.
Orest,
szukam szczęścia wszędzie tam, gdzie się da. Na szczęście jeszcze sporo do odkrywania. Także nadziei nie tracę. Gdzieś tam na pewno istnieje coś dla mnie. Brak klapek sprawia, że chcę próbować, zmieniać, doświadczać, bo, być może, będzie gdzieś tam coś minimalnie przyjemniejszego ;)
TesTeq,
jestem chyba na etapie udowadniania. To wynika z wcześniejszych złych wyborów. W przeszłości narobiłam masę głupot, myślałam, że sprzeciwianie się wszystkiemu doprowadzi mnie do spełnienia. Rzeczywistość jednak pokazała, że trzeba grać według reguł innych ludzi aby osiągnąć sukces. Płacę wysoką cenę, wewnętrznie. Czuję, jakbym musiała być zawsze o krok przed innymi, nadgonić stracony czas. Mam głęboką nadzieję, że z tego wyrosnę.
Moniko,
po książkę na pewno sięgnę. Dziękuję.
Alex,
ależ z przyjemnością. Nie przyszłoby mi na myśl, żeby to było starcie osób. Ja nadal pozostaję przy zdaniu, że zapoznanie się z takim podejściem jest bardzo cenne. Oczywiście, należy rozróżnić stan jakieś chorej depresji, w której wszystko jest złe, szare od, naturalnego moim zdaniem, dążenia do szczęscia, którego w pełni i na zawsze nie przeżywamy nigdy. Dla mnie osobiście jest to pewien znak, żeby „nie dać się uśpić”.
Odnoszę wrażenie, że mój ostatni post można przekabacić w post w stylu: „Dobrze, że Ci jest źle! Jak źle to dobrze! Nie może Ci być w życiu dobrze!”, jednak nie taka jest jego wymowa. Zgadzam się z Twoimi przemyśleniami na temat „źródła z którego się pije” i z pewnością celowo nie katowałbym się jakimiś dobijającymi tekstami.
Oczekiwanie na szczęscie wieczne to, moim zdaniem, nie jest jakieś cierpiętnictwo tu, na Ziemii, jakieś wieczne umartwianie się, odbieranie sobie radości, bo, jak wspomniałem, tej jest pod dostakiem.
I teraz dochodzimy do gwoździa programu, na mój gust zasadniczej różnicy między Tobą, a mną.
Ja uważam, że tutaj na Ziemii toczy się walka przynajmniej tak intensywna jak miks „Helikoptera w Ogniu” z „Predatorem” i jesteśmy tutaj po to, żeby walczyć. Nie być wiecznie zmęczonymi, o nie, ale walka i stała czujność muszą być! To też nie jest tak, że w ramach tej walki nie możemy sobie np. pojechać na Kanary albo zjeść ciastka w cukiernii, ale w mojej opinii całe nasze życie to jest jak staranie się przebić przez ostrzeliwany non-stop most na drugą stronę.
Z tego co rozumiem, to ty nie uważasz życia za walkę, a wręcz odnoszę wrażenie, że uznajesz taki pogląd za szalenie niepraktyczny i nieproduktywny.
Z powyższej różnicy wynika wiele różnic między nami, choć np. w wielu kwestiach o których piszesz na tym blogu się w zupełności zgadzam.
Pozdrawiam,
Łukasz Kasza
Łukasz
Dziękuję za przykład jak ładnie można się różnić :-)
Z tą walką to rzeczywiście bardzo się różnimy. Z Twoim nastawieniem musisz być bardzo zestresowany, walka bez przerwy!!!
Ja rzeczywiście postrzegam życia bardziej jako żeglowanie (patrz http://alexba.eu/2007-12-10/rozwoj-kariera-praca/droga-zyciowa/ )
choć rozumiem, że inni ludzie mogą woleć inaczej.
Jasne, żę żeglowanie to też nie jest ciągłe nieróbstwo, jak niesiesz za dużo żagla, albo przeoczysz znaki na zmianę pogody, to musisz walczyć, ale „dobra praktyka morska” pozwala takich konieczności uniknąć.
Pozdrawiam radośnie i na luzie z pokładu mojego „żaglowca życia”
Alex
Alex,
nie muszę być bardzo zestresowany. Najdobitniejszy na to dowód to fakt, że nie jestem. Dobry żołnierz wie, kiedy trzeba bardziej nadstawić ucho i postrzelać, a kiedy można się rozsiąść w okopach i zacząć bajać z innymi kompanami :).
Chciałbym jeszcze uściślić moją wypowiedź. Trzymam się z daleka od walki w rodzaju „wyścigu szczurów” po kasę, „najlepsze” (jakkolwiek to rozumieć) partnerki, pracę etc. Trzymam się też z daleka od postrzegania każdego człowieka jako wroga wojennego, który zapewne chce mi zrobić krzywdę. Jeśli by tak było, to wówczas Twoja opinia, że muszę być zestresowany byłaby prawdziwa. Zresztą, ciekawie to ująłeś, że „muszę”. Na podstawie dwóch postów stwierdzić o człowieku cokolwiek z taką pewnością jest moim zdaniem albo niebywałym talentem, albo jakąś próbą manipulacji. Mówiąc o walce mam na myśli aspekt duchowy, który rzutuje na całe moje życie. W tym segmencie to po prostu w mojej opinii trzeba być nieustannie czujnym.
Pozdrawiam,
Łukasz Kasza
Witajcie ;]
To ja podam jeszcze jeden przykład Kazia z życia wzięty, dość przykry dla mnie ale z którego wyciągnąłem wnioski pokrywające się z tym, o czym napisał Alex.
Kiedy w zeszle wakacje pracowałem w fabryce Hotpointu(taki angielski oddział Indesitu – produkują AGD) w miasteczku Peterborough, miałem okazję poznać Petera. Peter był gościem pod pięćdziesiątkę, niesamowicie życzliwym,bardzo lubianym i szanowanym w fabryce. Zajmował się składaniem drzwi od lodówek, a ja zostalem mu przydzielony do pomocy w zastępstwie za chorego współpracownika.
Jak to w tego typu pracy – tryb zmianowy(ja i Peter pracowaliśmy na 10-godzinnych „nockach”), obowiązywały określne normy jakie należało wyrobić,sama praca polegała na wielokrotnym powtarzaniu tych samych ruchów – w przypadku moim i Petera jeden cykl trwał koło 45 sekund, mielismy wykonac kolo 600-700 par drzwi w ciagu jednej nocy.
Sytuacja Petera była na tyle nieciekawa że sztuka składania lodówkowych drzwi była mi zupełnie obca, a robota była w ten sposób skonstruowana, że do wykonania każdego cyklu wymagana była synchronizacja obydwu osób pracujących przy stanowisku. Najprościej mówiąc – ja skladałem dolne drzwi, on górne i potem musieliśmy je „zgrzać” w jednej maszynie ;] Efekt? Pierwszego dnia wyrobiliśmy połowę tylko normy, z czego okazało się że koło 60% drzwi nie przeszło testu jakości i nasz bezpośredni zwierzchnik zwołał zebranie na którym delikatnie przekazał informacje. Nie muszę mówić że te 60 % dotyczyło tylko dolnych drzwi ;] A dane znam bo było w tej sprawie powołane zebranie pracowników na którym „supervisor” zdał raport z tego jak się sprawy mają.
Następnej nocy już szło nam lepiej i wtedy dowiedziałem się nieco więcej o Peterze: od 19 lat przez 10 godzin, noc w noc, składał drzwi w 60 sekundowych cyklach! Jego typowy dzień polegał na tym że odsypiał noce, jadł, czytał co nieco i wyruszał do pracy. Tej samej nocy zdarzyły się jeszcze dwie rzeczy:
Po pierwsze w pewnym momencie na horyzoncie pojawił się supervisor z faksem w rękach i w miare jak sie zblizal, rósł tłum wokół niego – kiedy zatrzymał się był już otoczony grupą ludzi niecierpliwie czekających na to, co powie. Okazało się że zarząd fabryki uspokajał pracowników i związki że decyzja o zamknięciu i przeniesieniu fabryki do wschodniej europy w październiku nie została podjęta i że robią wszystko, co mogą żeby tak się nie stało.Zalecano pracownikom żeby byli dobrej myśli i nie dali się zwariować plotkom. Kiedy spytałem Petera co zrobi jesli zamkną mu fabrykę odpowiedział raczej krótko „I don’t know, man”.
Po drugie zepsuła się nasza maszyna i wyrobienie normy, drugą już noc z rzędu, stało się niemożliwe. Dla mnie to była tylko praca tymczasowa i wyrabianie norm było ostatnią rzeczą która mnie interesowała, więc ucieszyłem się że trafiła mi się przerwa w pracy. Peter dostał krwotoku z nosa ze stresu.
Co się działo dalej z Peterem nie wiem bo trzeciego dnia dostałem propozycję pracy o którą się starałem od kilku tygodni.
Na stronie Hotpointu w Wikipedii dzisiaj przeczytałem że:
„Indesit’s Creda plant in Blythe Bridge closed in December 2007 and the closure of the manufacturing facilities at Peterborough followed in late 2008”
pozdrawiam
Witajcie wszyscy :)
Kasia nasiałaś:
„Co zrobić, gdy naszym problemem jest brak zadowolenia z czegokolwiek ? Gdy oczekujemy za dużo – od życia, siebie, innych….[…].
Kasia zastanów się gdzie leży Twoja granica bycia doskonałym. Chodzi mi o to, że ja staram się dążyć do doskonałości, ale nie popadam w perfekcjonizm. Uwierz mi, to Cie do niczego dobrego nie prowadzi. Przez to tak jak piszesz, nic nie jest w stanie dać Ci szczęścia i zadowolenia zawsze można lepiej, szybciej, wydajniej itp. Można !, ale to wcale nie oznacza, że masz sobie odbierać prawo do bycia szczęśliwą dlatego, że masz to co masz i że jesteś taka jak jesteś!. Bardzo często aby doszło w nas do zmiany musimy sobie sami powiedzieć, że coś po drodze spapraliśmy i przyznać się przed sobą, że wcale nie jesteśmy tacy doskonali jak myśleliśmy. To często jest pierwszy krok na drodze do trwałej zmiany. Oczywiście jak już powiemy sobie „I have messed up” nie przeżuwajmy tej myśli, tylko skupmy się na przyczynach tego stanu rzeczy i róbmy to co w naszej mocy aby te przyczyny zmienić i aby skutki były pozytywne :)
„Czasami obserwuję większość moich koleżanek, które zadowalają się marnym (w mojej ocenie) życiem – mąż, facet, małe dziecko, marna praca lub jej brak ze względu na opiekę nad dzieckiem, mieszkanie często w małych przestrzeniach, nie za dużo pieniędzy. Obserwuję i współczuję.”
A patrzyłaś na siebie oczami tych ludzi ?. A może oni Tobie współczują obserwując Ciebie?. Nie ma sensu się porównywać z innymi i na tych porównaniach budować swojego poczucia wartości itd. Czy to, że czytamy, szukamy, słuchamy itd i robimy to wszystko czego inni nie robią daje nam prawo do uważania się za lepszych od innych. Moim zdaniem, wcale. Co najwyżej możemy się uważać za innych :).
„te wszystkie emocje/uczucia na pewno dają “kopa”, by się wybijać, dokonywać czegoś. To ich pozytywna moc. Niestety, każde wybicie się, sukces, cieszy naprawdę krótki moment, bo po chwili nie jestem już zadowolona z tego, czego dokonałam. Nie miałabym nic a nic przeciwko, gdyby stan zadowolenia mijał, ale stopniowo i powoli. Tutaj następuje to dość szybko, gwałtownie.”
Z własnego doświadczenia mogę Ci tylko powiedzieć, że angażując się w takie działania, które wzbogacają moje JA i dzięki którym robię dla innych coś cennego, wtedy ten stan utrzymuje się na dłużej i mogę się do niego odnosić kiedy moja energia spada. Wtedy przypominam sobie „Marcin, a pamiętasz jak pomagałeś dzieciakom z syndromem Downa i autystycznymi uczyć się angielskiego jako wolontariusz?” Powiem Ci, że wtedy tak jakoś mój uśmiech sam się niejako pojawia na twarzy, kiedy przypominam sobie te uśmiechy dzieciaków.
Earl Nightingale mówi o tym w ten sposób: „Success is the progressive realization of a worthy ideal.”
Zgadzam się z nim w 100% procentach. Jeszcze jeden tekst w tym stylu pochodzi z naszego polskiego podwórka:
Rotmistrz Witold Pilecki: „Człowiek w ostatnich chwilach swego życia, jeśli się zechce zwierzyć szczerze, przyzna zawsze że… tylko to po nim zostanie na ziemi wartością trwałą i pozytywną, co dać potrafi z siebie innym ludziom” – dziękujemy za blog ;).
Może te dwa teksty dadzą Ci okazję do głębszej refleksji, czego Ci życzę :), mnie bardzo niedawno dały bardzo dużo do myślenia i do pozytywnych kroków :).
„To nie rzeczy materialne mnie ograniczają, a raczej obawa przed byciem osobą z wadami, nie taką, jaką chcę być.”
Jeśli nie zaakceptujesz siebie taką jaką jesteś od początku do końca to nikt i nic nie da Ci szczęścia. Jest taka ogólnie znana prawda, że żyć w zgodzie z innymi można wtedy kiedy się jest się w zgodzie z samym sobą :).
Poza tym piszesz o etapie udowadniania innym swoich racji. Też taki kiedyś byłem…ale można z tego się „wyleczyć” :).
Alex piszesz:
„A może to taj jest, że przychodzimy z nią na świat i dopiero społeczeństwo nam ją amputuje? Popatrz na niemowlęta i na całkiem małe dzieci” Tutaj się zgadzam. Tak się jakoś dzieje, że zaczynamy podążać za najbliższym otoczeniem, a jeśli to otoczenie jest zgorzkniałe, wiecznie nie zadowolone itd zaczynamy naśladować te zachowania.
oraz
„Parafrazując to, co napisałeś osobiście uważam, że oczekiwanie na tzw. szczęście wieczne zamiast przeżywania go tutaj każdego dnia to tak jak udział w tym wspomnianym przez Ciebie tańcu chocholim.”
Też się zgodzę. Myślę, że czekanie aż do śmierci na szczęśliwe „życie” jest nonsensem. Myślę, że wielu osób kościoła,tych bardziej otwartych, by tego typu myślenie odrzuciła i nie zgodziło się. Jeśli podchodzimy do tego tematu od strony religii to osobiście uważam, że życie było nam dane przez Stwórcę abyśmy je wykorzystali jak najlepiej dla siebie i bliźnich tu i teraz, kiedy żyjemy. I nie należy z tym czekać aż nasz czas dobiegnie końca :). To dopiero by była strata czasu godna potępienia :D ;).
Łukasz napisałeś:
„Ja uważam, że tutaj na Ziemi toczy się walka przynajmniej tak intensywna jak miks “Helikoptera w Ogniu” z “Predatorem” […..]Z tego co rozumiem, to ty nie uważasz życia za walkę, a wręcz odnoszę wrażenie, że uznajesz taki pogląd za szalenie niepraktyczny i nieproduktywny…[…].
Sam kiedyś walczyłem z całym światem hihihi :). Zawsze uważałem się za tym człowieka pod tytułem „wojownik” ale ten walczący czasami dosłownie – używający agresji słownej, rękoczyny nie wchodzą w grę :). Ponad to pamiętaj, że nawet nie ostrzeliwuje się mostu całą dobę :) czasami robi się przerwy aby pozbierać rannych. Tym nie mniej zawsze szkoda tych rannych.
Jest w jednym z filmów dobry tekst a propos prowadzenia walki ze światem, tej wewnętrznej również, a chyba przede wszystkim:
A warrior is not about perfection or victory or invulnerability. He’s about absolute vulnerability. That is the only true courage.”
Pozdrawiam serdecznie :)
Marcin
P.s. Tak się rozpisałem, to chyba z braku osób chętnych do „Walk&Talk” w Łodzi, z którymi mógłbym się powymieniać się przemyśleniami ;). – to tak pół żartem, pół serio. Może zacznę uczęszczać na walk&talk do W-wy ?;).
Witajcie :)
Cheshire to co piszesz…hmmm…o tego typu myśleniu mówi Earl Nightingale. You Tube – 3 filmiki pod tytułem „The strangest secret”. Jak przeczytałem Twoją historię od razu mi się przypomniał ten film.
Pozdrawiam
Witam serdecznie,
Kasiu, szczerze powiedziawszy, nie wiem co napisac. Wyglada na to, ze probowalas wszystkiego, co moglabym ze swojej strony polecic. Moze rzeczywisci sprobuj minimalizacji, jak proponuje stopaprocentowa, albo po prostu odpuscic troche. Moze ta podroz, rzeczywiscie swietny pomysl!:) Mysle, ze co do tego 100% procentowego optymizu, masz racje, czesc ludzi taka po prostu jest, ale to nie znaczy, ze nie warto starac sie. Coz, czytam sporo, czasem cos do mnie przemawia, czesc przeczytanych rad zupelnie do mnie nie dociera, ale sie nie poddaje;) Ostatnio, to, ze sama nadaje swojemu zyciu sens, dotarlo do mnie nieoczekiwanie, mimo, ze wczesniej slyczalam lub czytalam to wiele razy. Po prostu nagle naprawde dotarlo, przestalam sie wiec szarpac z szukaniem jakiegos zewnetrznego sensu, opuscilam i jest lepiej:) Przykro mi, ale niestety tylko tyle moge dodac od siebie. Zycze powodzenia!
Ania
Łukasz Kasza pisze: „w mojej opinii całe nasze życie to jest jak staranie się przebić przez ostrzeliwany non-stop most na drugą stronę.”
Ja w takim przypadku poszukałbym innej, bezpieczniejszej przeprawy na drugi brzeg. Zwykle taka istnieje – kilka kilometrów w górę rzeki. No chyba, że chodzi o przygodę i adrenalinę związaną z ryzykiem.
Łukasz Kasza pisze: „Dobry żołnierz wie, kiedy trzeba bardziej nadstawić ucho i postrzelać, a kiedy można się rozsiąść w okopach i zacząć bajać z innymi kompanami.”
Tak to wygląda tylko w książkach i filmach niestety. Nigdy nie wiesz, kiedy przeciwnikowi przyjdzie do głowy Cię zabić. Nawet w okopie. A strzelasz wtedy, kiedy Twój kapral Ci każe strzelać.
Anna Smirkin pisze do Kasi: „Moze rzeczywisci sprobuj minimalizacji, jak proponuje stopaprocentowa, albo po prostu odpuscic troche. Moze ta podroz, rzeczywiscie swietny pomysl!”
Podróż to świetny pomysł pod dwoma warunkami:
– nie będziesz miała olbrzymich oczekiwań co do jej rezultatów;
– nie narzucisz sobie zbyt wysokich wymagań co do perfekcji planu podróży i realizacji jego założeń.
Po prostu pojedź, żeby poznać ludzi, a nie zaliczyć zabytki, czy miejsca ogólnie znane. A gdy ucieknie Ci pociąg, uznaj to za okazję do zanurzenia się w lokalne realia.
TesTeq i Marcin,
odnoszę wrażenie, że kiedy przeczytaliście u mnie słowo „walka” wówczas już dopasowaliście resztę tego, o czym pisałem do swoich własnych wyobrażeń. Jeszcze raz podkręślę, że mam na myśli walkę w aspekcie duchowym, która jednak rzutuje na cały mój świat. Nie chodzi o walkę między ludźmi, ściganie się, poczucie zagrożenia ze strony innych.
Pozdrawiam,
Łukasz Kasza
Łukasz Kasza,
Na jednym z Uniwersytetów prowadzącym badania na tema alkoholizmu, stworzone jest laboratorium w postacie bardzo przyjemnego klasycznego baru. Badania polegają na tym, ze wybranej grupce studentów mówi się, że w tym miejscu mogą korzystać z piwa w nieograniczonej ilości. Dla młodych ludzi to bardzo atrakcyjna propozycja. Już po kilku kolejkach obserwuje się typowe dla alkoholu działanie: dobry humor, łatwość w nawiązywaniu kontaktów, brak zahamowań i otwartość. W finale eksperymentu uczestnicy dowiadują się, że tylko 1/3 z nich (zazwyczaj grupa liczy 20 osób) dostawała piwo alkoholowe, znaczna większość grupy piła piwo bezalkoholowe. Jednakże u wszystkich uczestników występują takie same objawy. Sprawcą jest nas umysł, który dostarcza nam tego czego od niego oczekujemy o co go poprosimy.
Można osiągnąć podobny stan jak po paru paru głębszych bez ich wypijania. Właśnie z tego powodu tak krytyczne jest to czym karmimy nasz umysł. Posiadanie przekonania że życie jest walką zamiast przepięknym ogrodem jest kluczowe dla osiągnięcia spełnienia i szczęści.
Piszesz: „Trzymam się z daleka od walki w rodzaju “wyścigu szczurów” po kasę, “najlepsze” (jakkolwiek to rozumieć) partnerki, pracę etc. Trzymam się też z daleka od postrzegania każdego człowieka jako wroga wojennego, który zapewne chce mi zrobić krzywdę.”.
Nawet jeżeli akcentujesz, że trzymasz się od tego z daleko, to ponieważ wymiasz akurat te przykłady znaczy, że są one dla Ciebie ważne. Być może jest to spowodowane tym, że dokładasz do czegokolwiek metkę „Walka”
Jeżeli aspekt duchowy rzutuje na całe Twoje życie to mam nadzieję że nie skończysz jak Matka Teresa, która podczas odbierania nagrody Nobla stwierdziła, że największym nieszczęściem pokoju jest aborcja. Z całym szacunkiem, ale dla osoby która poświęca swoje życie potrzebującym, problem aborcji powinien być na końcu listy, szczególnie gdy mówi się do posiadających władzę aby coś zmienić.
Piszesz też o wiecznym szczęściu w niebie. Jesteś polakiem więc zakładam, że Twoją wiarą jest Katolicyzm. Mniej na uwadze, że w Koranie jest jasno napisane, że ten który uznaje Jezusa za syna Bożego będzie musiał spędzić całą wieczność w piekle.
W taki oto sposób to w co wierzysz, może być piekłem za życia i jak i po Twojej śmierci.
Pozdrawiam, Artur
Artur,
ja natomiast bardzo liczę, że skończę jak Matka Teresa. Właściwie nie mam jeszcze aż tak wyrobionych poglądów, ale aborcja to chyba faktycznie największe nieszczęscie pokoju.
Znacznie odbiegliśmy od zasadniczego tematu. Ogólnie cała powyższa dyskusja wynika z odmiennej ideologii, wg. której żyjemy, że wierzymy, w co innego.
Pozdrawiam,
Łukasz Kasza
Lukasz,
Fakt mamy odmienne ideologie, ja po prostu podchodzę bardzo ostrożnie jeżeli ktoś proponuje mi przyjąć coś na wiarę. Utożsamianie się z czymś takim ogranicza obiektywne podejście do temu. Właśnie z tego powodu tyle emocji wywołują dyskusję o polityce. po prostu dyskutanci utożsamiają się z jedną z opcji i trudno im obiektywnie patrzeć na racje drugich.
Nie bardzo rozumiem w jaki sposób odbiegliśmy od tematu.
Tematem tego postu jest wyjście po za ograniczenia aktualnego postrzegania świata, zadanie paru ważnych i uzmysłowienie że istnieją inne opcje, które warto wypróbować.
pozdrawiam, Artur
Pytanie czy Łukasz faktycznie przykleja łatki pt. „walka” do tego co widzi, czy może jednak stwierdza istnienie tej „walki”? Udawanie, że ludzie są z natury dobrzy, że nikt nikogo nie morduje, że nie ma konkurencji i dążenia do zagarnięcia pewnej przestrzeni, dóbr materialnych czy też zdobycia lepszej pozycji dla siebie, swojej rodziny czy w szerszym wymiarze społeczeństwa (narodu) może być również takim dobrowolnym nałożeniem sobie klapek na oczy. Motywy ludzkie (podobnie jak zwierząt i roślin) nie zmieniły się. Różne są tylko metody realizacji/zaspokojenia w zależności od charakteru jednostki i jej zakresu poznania (wiedzy i możliwości).
Dosyć ciekawie rozwinęliście rozmowę. Łukasz wspomniał o walce… i Artur zaczął z nim walczyć (z punktu widzenia socjologii i psychologii dość ciekawe… słowo „walka” wzięta dosłownie z czyjejś wypowiedzi i obrócona w faktyczną walkę z nim) ;) Tak dobrze, że aż wyciągnął grubą armatę o nazwie „aborcja”… Wszystko fajnie, tylko dlaczego kilka ostatnich postów ŁK i AJ powoduje u mnie wyświetlenie się przed oczami literek „WTF?”. Czy to ten temat?? Do pełnego flamewar’a brakuje już jedynie aby ktoś zwyzywał przodków rozmówcy od faszystów i sowietów…
Artur, szczerze nie rozumiem trochę końcówki Twojej wypowiedzi (o Marii Teresie). Ta końcówka z MT i aborcją jest delikatnie mówiąc agresywna. Może mógłbyś wyklarować jej cel? Ciekawi mnie on :)
Łukasz, traktowanie walki jako głównego aspektu życia trochę mija się z celem. Walka jest wtedy, gdy naprawdę walczymy o swój byt. W innych sytuacjach można to określić jako budowanie, doskonalenie, kochanie, cieszenie się życiem, rozwój. Każda ta czynność „może” być walką nazwana, ale…
Budować zaufanie, czy walczyć o zaufanie?
Doskonalić się, czy walczyć ze swoimi wadami?
Kochać kobietę, czy o nią walczyć?
itp…
Lub jak Artur napisał – przepiękny ogród, czy ciągła walka? Wybór należy do Ciebie i jest on tylko w Twojej głowie.
pozdrawiam
WW
http://alexba.eu/2006-12-05/tematy-rozne/czy-jestesmy-egoistami/ podrzucę ponownie jeden wpis Alexa, który mi się spodobał.
Nie ma czegoś takiego jak czysty altruizm. Jest za to czysty egoizm. Altruizm jest tylko jego pochodną – pomagając czujemy się dobrze, czujemy się „lepsi”, również pomagając innym możemy osiągnąć to co „chcemy” – zdobyć pozycję, poklask społeczeństwa, czy choćby „szczęście”. Kto jednak jest w stanie przyznać się do tego, że wszystko co robi wynika z egoistycznych pobudek?
Motywy są jakie są – można w sposób prymitywny je zrealizować nie licząc się z innymi (najczęściej usprawiedliwiając swoje działania twierdząc że się to czyni w imię czyjegoś dobra, lub w imię boga), można je zrealizować w taki sposób by nie nie krzywdzić innych, można je też zrealizować pomagając innym. Pobudka jedna, a sposobów realizacji wiele.
Stopaprocentowa,
U mnie różnica między „dobrym” a „złym” niem polega wyłącznie na moim nastawieniu. Dzień z fizycznego punktu widzenia wygląda zawsze tak samo.
Druga sprawa to nie ja określiłem reguły funkcjonowania tego świata i aktualnie nie mam na nie wpływu. Poza tym tego typu tematu zostawiam do załatwiania Wielkiemu Duchowi (jeden z Bogów Komanczów).
Ja niczego nie udaje, ja po prostu mam inne podejście do spraw na które mam nie mam wpływu. Do takich mogę zaliczyć: aktualną pogodę, sytuację makroekonomiczną czy czyjeś tam wybory życiowe. To zupełnie nie ma wpływu na moje postrzeganie świata.
Wiem też, że każdy dostaje od życia to o co poprosi. Jeżeli życie kojarzysz z walką to otrzymasz ją w nadmiarze.
Witold piszesz: „i Artur zaczął z nim walczyć” to jest Twój prywatny odbiór tej sytuacji. Ja z nikim nie walczę, a już na pewno nie z osobą, co najwyżej poglądami.
Matka Teresa wzięła się stąd, że Łukasz wielokrotnie nawiązuje to poglądów religijnych łącznie z linkami.
Matka Teresa jest ciekawym przykładem jak ideologia teologiczna może drastycznie odwrócić priorytety. Zgodzę się, że ten wątek nie jest ściśle związany z postem, ale dobrze uzupełnia to co chcę przekazać.
Jeżeli dla osoby pomagającej najbiedniejszym, najważniejsze jest aby rozmnażali się do woli zwiększając liczbę żyjących poniżej przyzwoitości to gdzie troska o likwidację głodu i poprawę ich bytu ?
Czytając jej wypowiedzi nie to było celem jej działania.
pozdrawiam, Artur
Łukasz
Określenie „Z Twoim nastawieniem musisz być bardzo zestresowany, walka bez przerwy!!! „ jest chyba dość rozpowszechnionym w języku polskim wyrażeniem przypuszczenia opartego na logice w połączeniu z dotychczasowymi doświadczeniami. To tak jakbyś Ty po moim stwierdzeniu, że nie spałem od 2 dni powiedział „to musisz być zmęczony”.
Nie jest to stwierdzenie tak kategoryczne, jak np. 'jesteś bardzo zestresowany”. W tym drugim przypadku nie ma rzeczywiście żadnych podstaw, aby coś takiego kategorycznie stwierdzać i dlatego go nie użyłem. Skąd w tym wszystkim wziąłeś próbę manipulacji? Mogę to tylko spróbować wytłumaczyć Twoją „walczącą” postawą, wtedy wróg i niebezpieczeństwo czają się wszędzie :-) Sam o tym zreszta wspomniałeś w zdaniu „….trzeba być nieustannie czujnym. „
Cheshire
Bardzo dobry przykład Kazia, dziękuję bardzo.
Ten człowiek jest godny pożałowania i zapewne, jak wynika z przytoczonej wiadomości prasowej ostatecznie dostał się, przynajmniej ekonomicznie pod koła.
Teraz, abyśmy nie czuli się tak bardzo lepsi, przyjrzyjmy się, jak wielu ludzi, w tym tez młodych i wykształconych robi w gruncie rzeczy taki sam błąd, podstawiając tylko inne zmienne!!
Witold
Napisałeś: „Do pełnego flamewar’a brakuje już jedynie aby ktoś zwyzywał przodków rozmówcy od faszystów i sowietów… „
Czy to nie jest lekka przesada??? Jak na razie dyskusja przebiega w pełni w ramach kulturalnej dysputy i dyskusji na argumenty. Daj Kolegom porozmawiać, to kulturalni ludzi, któzy wiedzą jak się zachować.
Stopaprocentowa
Pytasz: „Kto jednak jest w stanie przyznać się do tego, że wszystko co robi wynika z egoistycznych pobudek? :
Ja, Alex Barszczewski przyznaję się do tego otwarcie :-) Mam na myśli oczywiście ten egoizm oświecony o którym wspominałem w poście do którego linkujesz w Twoim komentarzu
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
manipulację widziałem w tym dlatego, że zdawało mi się to raczej zdaniem twierdzącym, a nie formą przypuszczenia. Jak już wspomniałem, moja walcząca postawa dotyczy kwestii duchowym, które oczywiście mają wpływ na całe moje życie (mojej duchowości staram się nie zamykać w pewne ramy), jednak nie dotyczą one spraw, że np. każdy współdyskutant próbuje mnie manipulować :). Zdanie „trzeba być nieustannie czujnym” również odnosi się do kwestii duchowych.
Pozdrawiam,
Łukasz Kasza
Artur, być może źle odebrałem Twoją wypowiedź, ale np. „mam nadzieję że nie skończysz jak Matka Teresa” nie jest zbytnio odnoszące się do poglądów, a do ludzi… Generalnie wydźwięk słów „skończysz jak…” brzmi agresywnie i wrogo. Ja tylko zwróciłem uwagę na wydźwięk tego akapitu, bo całej wypowiedzi nadał taki charakter, przynajmniej ja tak to widzę, być może jestem jedyny :) Też wiem, że Łukasz mocno przeplata wiarę ze swoimi wypowiedziami, ale dyskusja chyba była o „walce”, a nie o wierze :) Co o samej MT to jak sam wiesz – jest postacią kontrowersyjną, nie tylko pod względem aborcji. A jej priorytety były jakie były, ale dla niej samej były poprawne. Moje priorytety zapewne są inne niż innych osób. Nie ma w tym nic złego :)
Alex, fakt, powinienem był wstawić po sowietach jakiegoś smiley’a :D Czy przesada? Zapewne :) Ja po prostu opisałem moje odczucie odnośnie tego porównania… Nikomu nie zabraniam pisać, nie moje „podwórko” :)
Łukasz Kasza pisze: „Jak już wspomniałem, moja walcząca postawa dotyczy kwestii duchowym”
Czy należy przez to rozumieć, że kwestie duchowe są u Ciebie całkowicie oderwane od innych spraw? Że jest to środowisko przemyśleń i odczuć odizolowane od pozostałych sfer życia? Mam kłopot zae zrozumieniem tej konstrukcji – czy mógłbyś pomóc mi w tej materii?
TesTeq,
z przyjemnością.
Za walkę uważam nieustanną walkę z Szatanem. Wierzę, że on krąży wśród nas jak lew i czeka, żeby kogoś pożreć. Dokładnie tak to widzę. Dlatego nie przekładam walki z Szatanem na walkę z ludźmi lub o stanowiska. Jest to walka z moim grzechem, którą wiodłem zawsze i mam nadzieję, że będę wiódł do końca. Ta walka przekłada się na WSZYSTKIE dziedziny mojego życia, ale to nie jest tak, że przez to walczę na sposób najbardziej właściwy dla tego słowa. Często dobrą bronią w tej walce jest ustępstwo, pokora, odejście, spokojna rozmowa z drugim człowiekiem co raczej charakteryzuje „stan pokoju”.
Jeśli za „stan pokoju” przyjąłbym za to stan, w którym rezygnuję z walki z Szatanem, to wówczas byłaby to moja klęska. I wydaje mi się, że nawet wówczas bym nie musiał za bardzo grzeszyć – byle nie trwać w relacji z Bogiem, byle upaść a zamiast wstać, leżałbym i jeszcze bym mówił, że tak jest fajnie. To by było tak, jakbym się mógł zajadać najlepszymi rzeczami na ucztach, ale ktoś by mi wmówił, żę dla mnie dobrze jest jeść jakieś ochydne pokarmy. To jest przerwanie walki.
Mam nadzieję, że teraz widzicie, że zarówno ma to wpływ na całe moje życie, jak i niekoniecznie musi ze mnie czynić Rambo pogrążonego w smutku i burczącego do wszystkich.
P.S. Nieuchwytne są dla mnie granice dyskusji posta, pod którym piszemy. Jeśli niniejszą odpowiedzią TesTeqowi je przekroczyłem, przepraszam.
Pozdrawiam,
Łukasz Kasza
Witold piszesz, „A jej priorytety były jakie były, ale dla niej samej były poprawne. Moje priorytety zapewne są inne niż innych osób. Nie ma w tym nic złego :)”
Niestety wśród instytucji i osób z władzą i autorytetem ich poglądy mają znaczenie. Bierze się to stąd iż np mówiąc coś lub stanowiąc prawo wywierają wpływ na miliony istnień (np. zakaz stosowania prezerwatyw, ma istotny wpływ na rozprzestrzenianie AIDS w Ameryce)
Łukasz, ja również będę wdzięczny za wyjaśnienie na czym polega dla Ciebie czujność w kwestiach duchowych ?
pozdrawiam, Artur
Łukasz,
Bardzo Ci dziękuje za przedstawienie Twojego podejścia. W zamian napisze Ci moje.
Ja też walczyłem z Szatanem. Do czasu, aż zacząłem zastanawiać się skąd on się wziął, kto go widział. Zacząłem o tym myśleć, ponieważ nie podobał mi się następujący schemat: Szatan jako kara i męka oraz lek w postaci Kościoła i Boga
Dziś to co czuje, oraz najlepiej podsumuje naszą wymianę myśli jest cytat
Kazimierza Łyszczyńskiego — autora dzieła De non existentia Dei:
„III — Religia została ustanowiona przez ludzi bez religii, aby ich czczono, chociaż Boga nie ma. Pobożność została wprowadzona przez bezbożnych. Lęk przed Bogiem jest rozpowszechniany przez nie lękających się, w tym celu, żeby się ich lękano. Wiara zwana boską jest wymysłem ludzkim. Doktryna, bądź to logiczna bądź filozoficzna, która się pyszni tym, że uczy prawdy o Bogu, jest fałszywa, a przeciwnie, ta, którą potępiono jako fałszywą, jest najprawdziwsza.”
Łyszczyński za napisanie tych słów został najpierw torturowany a następnie zamordowany. Był rok 1698, kto wygrał te starcie Szatan czy Bóg ?
pozdrawiam, Artur
Łukasz:
A co jeśli ten „szatan” to Twoje id? Twoja natura, Twoje popędy, do istnienia których nie chcesz się przyznać i z którymi (personifikując je do postaci szatana) walczysz? Może warto zapoznać się z mechanizmami obronnymi? Dopuszczenie do siebie możliwości że to „JA ” sam (tylko nieuświadomiony) jestem tym złym, z którym walczę, w chwili refleksji przynosi ulgę. Wtedy nie trzeba walczyć, id się nie napina i przestaje pokazywać kły, pojawia się harmonia i spokój. Wystarczy zlikwidować źródło konfliktu.
Zdaję sobie sprawę, że skoro wcześniej Twoją bronią (a konkretnie mechanizmem obronnym) była fikcyjna postać (szatana) to i teraz na taki pomysł zareagujesz dość emocjonalnie i zapewne stwierdzisz, że to co napisałam to bzdura (z bardziej, mniej lub wcale nieracjonalnego powodu). Pomyślałam jednak, że skoro to blog Alexa to i czytelnicy są tu inni niż większość społeczeństwa i może w jakiś czuły punkt (skłaniający do zastanowienia się nad sensem tej „wiary”) trafię.
Pozdrawiam z czeluści piekła ;-).
Łukasz:
Na tyle na ile się orientuję, to religia chrześcijańska zakłada, że im bliżej Boga jesteś tym dalej Szatan ma do Ciebie. To prosta analogia z pracą zawodową, z rodziną itd. Zamiast uciekać przed bezrobociem, uciekać przed rozwodem łatwiej jest się skupić na tym drugim kierunku, czyli na rozwijaniu się zawodowo, na umocnieniu swojego związku. Mniej siły, zero walki, więcej przyjemności :)
Pozdrawiam radośnie,
Orest
stopaprocentowa,
ja tez się przyznaję:)
Dawno, dawno temu, kiedy to zaczynałam interesować się psychologią, myślałam, że istnieje prawdziwy altruizm. wszystko do momentu, kiedy nie zaczęłam czytać różnorakich pozycji psychologicznych (już nie pamiętam który z psychologów jako pierwszy podważył pogląd czystego altruizmu), które natchnęły mnie do sięgnięcia głębiej przyczyn owego altruizmu.
Wiem, że chcę pomagać innym, koncentruję się na win-win, nie zapominając jednak o sobie. jestem świadoma, że kiedy komuś pomagam, to również wiele z tego czerpię dla siebie, np. codzienny przejaw takiego zachowania, kiedy to jadąc tramwajem ustępuję miejsca – niejednokrotnie zaowocowało to ciekawymi rozmowami (tutaj nawet jeden poeta ofiarował mi swój nowo napisany wiersz) i podtrzymaniem dobrego nastroju:)
Pozdrawiam:)
AM
Aleksandra Mroczkowska,
nie wiem niestety, ktory psycholog byl pierwszy, ale ciekawe pojecie altruizmu przedstawia socjobiologia. Otoz przyjmuje, ze altruizm zawsze motywowany jest egocentrycznie, zdecydowanie czesciej wystepuje w przypadku krewnych oraz gdy nie pociaga za soba ryzyka a przynosi natomiast pozytek „dajacemu”;) Psychologowie zwiazani z innymi teoriami psychologicznymi nie zgadzaja sie z tym, wiec mam nadzieje, ze nie jest to koncepcja w 100% prawdziwa;) Choc wielokrotnie rowniez czerpalam radosc (dla siebie) z pomagania itp. Pozdrawiam serdecznie
Ania
PS Wiersz?! Fanatstycznie:) ja zwykle otrzymuje „jedynie” usmiech:D
Artur, masz poniekąd rację, ale pamiętaj też o subiektywności przekonań. Dlatego też polityka, religia – to bardzo grząski grunt, bo zależy właśnie od tego co kto myśli i za jakimi poglądami stoi. Z punktu widzenia MT zrobiła ona dobrą rzecz, ratując ileś tam istnień przed aborcją. To, że ja czy Ty mamy inne zdanie i sądzimy, że dokonała de facto szkody w ten sposób – to nasze zdanie. I jest ono równie subiektywne. Ktoś inny posumuje jej dokonania i wyjdzie, że jej postępowanie zabiło X ludzi, ale uratowało Y. Następnie skalkuluje, że Y>X i stwierdzi, że zrobiła dobrze, bo jest to dodatnie. Inny powie, że jeśli X>0 to znaczy, że jej postępowanie było złe. Kto ma rację?
Hej Witold,
W moim przykładzie nie chodzi o to, kto ma racje, a jak to, czym karmimy nasz umysł przekłada się na nasze działania. W przypadku Matki Teresy doktryny Kościoła były priorytetem jej poczynań. Jeżeli byłoby inaczej to po otrzymaniu Nobla jej wypowiedzi powinny rozpoczynać się od praktycznych informacji z pierwszej ręki jak zmniejszyć głód i nieszczęście a nie rozpoczynać od wykładu na tematu aborcji. Nie jest moim celem dyskutować nad moralnością ochrony każdego poczęcia, lecz dziwi mnie odwrócenie kolejności. Ja bym zaczął od wymienienia tego, co może zmienić sytuację najbiedniejszych.
Polityka i religia są grząskim gruntem, tylko, jeżeli utożsamiasz się z jaką konkretną opcją (w dodatku bazujesz na wierze). To jest przylepiasz sobie metkę: jestem katolikiem albo osobą o poglądach lewicowych. W takim przypadku jest bardzo trudno bez emocji oraz dostrzegając obiektywnie wszystkie aspekty dyskutować z oponentem. Ja nie mam z tym problemu, bo nie identyfikuje się z żadną religią oraz nie uczestniczę w wyborach i życiu politycznym. Mało tego dziwi mnie, że wymyślono określenie Ateista. To tak jakby wymyślać słowa, które określają, że nie jesteś np. fizykiem jądrowym. Moim zdaniem już w niedalekiej przyszłości z zażenowanie będziemy wspominali czasy wpływu Religi na społeczeństwo. Dokładnie tak jak myślimy teraz o setkach lat legalnego niewolnictwa.
Dla mnie nie ma grząskich gruntów do dyskusji. Zastanawiałeś się może, czemu pojawił się termin: „tolerancja religijna” ? Otóż dlatego, że było to skuteczna metoda aby skończyć mordowanie się w imię słuszności przekonań religijnych. Okaż tolerancję, zamiast siłą tłumaczyć, że Twoja religia jest jedyną słuszną. Całe halo wokół przekonań religijnych jest dla mnie po prostu rozkosznie zabawne, ja nie mam żadnych zahamowań, aby wskazywać słabe punkty w ich dogmatach.
Off topic, dziś moje odczucia estetyczne zostały pogwałcone, ponieważ przede mną szła pani w krótkiej spódniczce z bardzo krzywymi nogami. Jednakże nie widzę powodu aby na przykład tworzyć prawo zakazujące takiego postępowania. Niestety jest wiele osób, które mają takie ciągoty.
pozdrawiam, Artur
PS. Od paru miesięcy mój post gościnny o religii czeka na właściwy czas publikacji, może wkrótce to nastąpi ;)
Witam wszystkich – dopiero zaczynam poznawać ten blog i już po kilku przeczytanych postach mogę stwierdzić, że mi się on podoba :) ale nie o tym…
Co do klapek… mam koleżankę, która wyszła za mąż jak twierdzi z miłości, bo dzieci nie mają i niecały rok po ślubie ona już łapie „dołki”. Nie dziwię się, bo jej życie opiera się na pracy i utrzymaniu domu. Gdy z nią rozmawiałam próbowałam otworzyć jej oczy i wytłumaczyć, że wcale nie musi tak być. Że wcale nie musi wyzbywać się swoich marzeń czy pragnień. Że mając stałą pracę na etacie, męża , dom a nas przyjaciółki daleko nie oznacza, że musi pozbawiać się rozrywek, których tak jej brakuje. Po mimo, że ma te dołki mówi, że nic by nie zmieniła – ale ja jej nie wierzę. Gaśnie mi w oczach :( a znamy się niemal (dosłownie) przez całe życie. I teraz pojawia się pytanie: jak pozbawić ją jej klapek? Jak sprawić, by znów chciała poznawać, próbować, smakować? Jak sprawić by znów biła z niej radość życia? Albo inaczej… czy mam prawo wtrącać się w jej życie, które jest tak odmienne od mojego? Może powinnam pocieszać, wysłuchiwać jej narzekań a jednocześnie zachowywać dystans?
Artur: „W przypadku Matki Teresy doktryny Kościoła były priorytetem jej poczynań. Jeżeli byłoby inaczej to po otrzymaniu Nobla jej wypowiedzi powinny rozpoczynać się od praktycznych informacji z pierwszej ręki jak zmniejszyć głód i nieszczęście a nie rozpoczynać od wykładu na tematu aborcji. Nie jest moim celem dyskutować nad moralnością ochrony każdego poczęcia, lecz dziwi mnie odwrócenie kolejności. Ja bym zaczął od wymienienia tego, co może zmienić sytuację najbiedniejszych.”
Nie zgadzam się tym. Odwrócenie kolejności? Widzisz MT była tak wspaniałą i wielką osobą, że miała widać szersze pole widzenia niż to co miała tyle lat przed oczami – biedę, nędzę, ludzkie nieszczęścia. Jak już ktoś wcześniej napisał: mimo wszystko to ludzie z Trzeciego Świata są szczęśliwsi od nas. Co prawda nie mogę wypowiadać się za MT, co tak naprawdę miała na myśli czy co nią kierowało mówiąc to co powiedziała, ale mogę się z nią zgodzić. Zwracając uwagę na nienarodzone dzieci porusza z pierwszej ręki (jak to ująłeś) to co widać ją najbardziej martwiło. Widać od razu, że ludzkie istnienia były dla niej najważniejsze. Swoim życiem dała najpiękniejsze świadectwo pomocy innym – po co o tym jeszcze mówić?? Jest żywym przykładem jak pomagać najbiedniejszym. Jednak kwestia aborcji to temat z wyższej pułki, bo chodzi o życie. Czyli to co jest najważniejsze tak naprawdę. Bez życia nie moglibyśmy czuć, poznawać, szukać, smakować, płakać czy śmiać się, nie moglibyśmy nawet czytać i wypowiadać się na tym blogu, które dodatkowo wzbogaca naszą świadomość (przedzierając się przez wszystkie komentarze do postu o Kaziu mogę od razu stwierdzić, że wielu ludzi skłonił on do refleksji czy stał się impulsem do zmiany). I tak nawet najbiedniejsi mają okazję zmienić swoją sytuację – gdy się czegoś naprawdę chce to można to osiągnąć. Mogą oni wpływać na swoje życie. Mogą poprosić o pomoc. W każdej chwili może zdarzyć się jakieś zdarzenie na miarę cudu, które odmieni ich los. Nie trafi się to każdemu, ale jedno jest pewne – żyją. Aborcja tymczasem pozbawia dzieci wyboru. Być może wśród nich jest jakiś piękny człowiek, który mógłby wynaleźć lek na wszelkie choroby albo wynaleźć coś co poprawiłoby jakoś życia właśnie najbiedniejszym. A tak aborcja pozbawia nas okazji by takiego człowieka poznać. Być może już nikt inny na to nie wpadnie albo trzeba będzie czekać jeszcze setki lat aż podobna osoba się urodzi. Dla mnie życie to najpiękniejszy dar jaki kiedykolwiek otrzymałam i kiedy jest mi źle staram się tym właśnie cieszyć – że ŻYJĘ :] Czy kiedykolwiek wpadło Ci do głowy, że Ciebie mogłoby tak naprawdę nie być? I teraz nie byłoby Ci szkoda tego, że nigdy się nie narodziłeś? Że nigdy nie dane Ci było spróbować żyć? Widzisz śmiało wypowiadasz się na różne tematy, a aborcja kogoś pozbawia tej przyjemności(?). Wydaje mi się, że nie tyle doktryna Kościoła kierowała MT a miłość do drugiego człowieka i życia. Być może tej miłości nauczył ją Kościół, ale po tym ile dobra zrobiła dla innych to chyba nie możesz jej tego zarzucić jako coś złego? Wydaje mi się, że MT uczyniła jeden z piękniejszych gestów otworzenia ludziom klapek niż mogłoby to się z początku wydawać. :)
Pozdrawiam :)
Prezerwatywy i tabletki antykoncepcyjne też pozbawiają okazji do poznania milionów istnień… Czy je też należy zakazać?
Gdzie zaczyna się życie? A raczej gdzie zaczyna się „człowiek”, skoro „życie” jest zarówno w plemniku jak i jaju.
Schopenhauer napisał (nie zacytuję dokładnie) że człowiek różni się od zwierzęcia tym, że posiada rozum (abstrakcyjne myślenie) i mowę (system pojęciowy). Zwierzę natomiast różni się od rośliny tym, że posiada intelekt (uruchamiający odpowiednie reakcje na pewne bodźce).
Czym więc jest zygota? Jeśli człowiekiem, to tylko w potencjale. W afryce antykoncepcji nie stosuje się prawie wcale, ale do „człowieka” nie dorasta zbyt wiele zygot (umierają, w trakcie, tuż po porodzie lub w pierwszych latach życia). W Europie antykoncepcja jest powszechna, ale zygota, która się pojawi ma większe szanse na stanie się „człowiekiem”.
Czy na pewno ratowanie każdego życia jest tym co jest „słuszne”? Większe ewolucyjnie szanse mają dzieci z rodzin nie wielodzietnych (uwaga i finanse na ich rozwój są dzielone na większą liczbę dzieci), ale małodzietnych.
Czy aby na pewno słuszne jest ratowanie każdego życia na tej przeludnionej planecie? W końcu im większe zagęszczenie (nie tylko ludzi), tym częstsze są zachowania agresywne (wynikające ze stresu) i częstsze morderstwa w rodzinie oraz całej populacji.
A jeśli ratować – to dlaczego ratować tylko życie ludzkie? Nie jesteśmy w końcu sami na tym świecie. ;-).
Domyślam się, że tymi słowami wywołuję burzę… Sama mam ambiwalentny stosunek do aborcji. Nie jestem przekonana że aborcja jest „zawsze zła” lub „zawsze dobra”. Ale nie roszczę sobie prawa (tak jak to robią politycy) do tego by decydować o czyjejś zygocie. Takie decyzje powinni podejmować rodzice. Jeśli nawet podejmą „niewłaściwą” decyzję – ich strata – po prostu ich geny nie przetrwają. Tyle i aż tyle.
stopaprocentowa,
Hehe… jakby nie było zwierzęta i rośliny też się ratuje, przecież wprowadza się ochronę roślin i zwierząt dla zagrożonych gatunków czy też istnieje wiele organizacji ratujących te życia.
Co do ludzi i zygot… Jak najbardziej jestem za stosowaniem prezerwatyw itd, bo nie wyobrażam sobie by kobiety miały rodzić dzieci z każdej komórki jajowej czy raczej stosunku i to jest naturalna istota rzeczy. ;) Są też ciąże zagrożone, dla których aborcja przecież jest wręcz wskazana.
Raczej nie chodziło mi by roztrząsać czy aborcja powinna być zakazana czy też nie, ale o to, że MT mając swoje 5 minut postanowiła je przeznaczyć na ten temat (jakże ważny) a nie na inny. Artur się zdziwił, co z kolei spowodowało, że ja się zdziwiłam, że on się dziwi… :D
Gabi,
Bardzo dziękuję Ci za przedstawienia Twojego punktu widzenia. Wiele osób woli boi wypowiadać się na takie tematy. Zgadzam się, że mamy różne poglądy na to zagadnienie i niech tak po zostanie.
Pytasz: „Czy kiedykolwiek wpadło Ci do głowy, że Ciebie mogłoby tak naprawdę nie być? I teraz nie byłoby Ci szkoda tego, że nigdy się nie narodziłeś? Że nigdy nie dane Ci było spróbować żyć?
Tak, wiele razy. Na tyle zainteresował mnie ten temat, że wyczytałem iż liczba kombinacji ludzkiego DNA to 10 do potęgi 2000, dla przykładu liczba wszystkich atomów we Wszechświecie to 10^80. Jednakże nie byłoby mi niczego szkoda. Nie było mnie na tym świecie, za czasów Napoleona czy Bolesława Chrobrego. Nie odczuwałem również żadnego dyskomfortu z tego powodu. Jednkaże zdaje sobie sprawę że wygrałem coś niezwykłego przy bardzo małych szansach oraz że istnieje olbrzymia większość która nigdy nie zostanie wybudzona.
Generalnie intencją mojej wypowiedzi jest wpływ naszych przekonań na nasze działania a nie ocena moralna Aborcji czy podsumowanie całego dorobku Matki Teresy.
Pozdrawiam, Artur
Gabi pisze: „Czy kiedykolwiek wpadło Ci do głowy, że Ciebie mogłoby tak naprawdę nie być? I teraz nie byłoby Ci szkoda tego, że nigdy się nie narodziłeś? Że nigdy nie dane Ci było spróbować żyć?”
Moim zdaniem – gdyby mnie nie było, to by mnie nie było i nie żałowałbym niczego. A skoro jestem, to powinienem jak najlepiej wykorzystać fakt mojego istnienia.
Gabi: piszesz:
„jakby nie było zwierzęta i rośliny też się ratuje, przecież wprowadza się ochronę roślin i zwierząt dla zagrożonych gatunków czy też istnieje wiele organizacji ratujących te życia.”
Jedne się ratuje, inne się zabija, jeszcze inne hoduje się po to by je zabić i zjeść. Czasem sobie myślę: w czym taki komar jest gorszy od człowieka. Albo takie wirusy. Może je też warto ratować ;-).
A tak serio – ratuje się zwierzęta i rośliny zagrożone wyginięciem (i te które nie szkodzą człowiekowi – kto by tam ratował zagrożoną populację komarów roznoszących malarię). Człowiek jednak na razie nie jest zagrożonym gatunkiem, więc nie za bardzo to zasada się powinna do niego odnosić ;-).
No tak.. ludziom jak na razie nie grozi jakieś realne zagrożenie natychmiastowego wyginięcia :) więc może faktycznie użyłam złego przykładu. Jednakże sądzę, że debatowanie na tym czy ratować każde żyjątko na tym świecie mija się z celem, bo coś jeść musimy (tzn. na pewno ja nie wiem jak Ty) i po chodnikach też chodzić musimy, a przecież w tym czasie zabijamy tyle niewinnych mrówek i innych robaczków. Co do komara – to nie jest to kwestia czy jest gorszy czy też nie. On sobie żyje, inne komary sobie żyją i my sobie żyjemy. On podejmuje jakieś tam decyzje: polecę sobie tędy albo tamtędy. Łańcuch pokarmowy jest jaki jest. Natury nie zmienisz… choć jak chcesz to zawsze możesz spróbować :>
Gabi,
Piszesz: „Jednakże sądzę, że debatowanie na tym czy ratować każde żyjątko na tym świecie mija się z celem, bo coś jeść musimy (tzn. na pewno ja nie wiem jak Ty) i po chodnikach też chodzić musimy, a przecież w tym czasie zabijamy tyle niewinnych mrówek i innych robaczków”
Na pewno to musisz umrzeć. Po chodnikach wcale nie musisz chodzić, a odżywiać się możesz warzywami i owocami. Nawet ich obróbkę cieplna możesz wyeliminować.
Wymieranie całych gatunków w historii Ziemi to najnormalniejsza rzecz w naszej Galaktyce. Nie jest to łatwe do ogarnięcia przez nasz umysł, ponieważ dzieje się w dłuższym horyzoncie czasowym.
pozdrawiam, Artur
Artur, właśnie o to mi chodzi, że warzywa i owoce to też żyjątka na świecie. Pozwolę sobie przytoczyć wypowiedź stopy procentowej: „Schopenhauer napisał (nie zacytuję dokładnie) że człowiek różni się od zwierzęcia tym, że posiada rozum (abstrakcyjne myślenie) i mowę (system pojęciowy). Zwierzę natomiast różni się od rośliny tym, że posiada intelekt (uruchamiający odpowiednie reakcje na pewne bodźce).” Dlatego skoro nie jadłabym zwierząt nie mogłabym jeść też roślin. Jeżeli nie chodziłabym po chodnikach to mogę chodzić po trawie, ale przecież w ten sposób deptałabym rośliny i zabiła jeszcze więcej zwierzątek (latać niestety nie potrafię ). Mogłabym chodzić po ulicach, ale wtedy by mnie albo zabili albo zamknęli w zakładzie… zresztą jakbym nic nie jadła to pewnie i tak nie miałabym siły nigdzie chodzić. ;P
Gabi:
moim celem nie była próba przekonania kogokolwiek do „ratowania każdego żyjątka”. Sama byłam i jestem (czy będę nadal – nie wiem ;-)) podobnie jak mój kot mięsożercą. Chciałam tylko pokazać, że ratowanie każdej zygoty jest mniej więcej tym samym co ratowanie każdego żyjątka, w tym i komara. To, że mamy rozum nie oznacza, że powinniśmy każdego człowieka, a tym bardziej każdą zygotę traktować jak świętość. Człowiek to tylko kolejny (i nie ostatni) produkt ewolucji.
Przepraszam jednocześnie za off-top.
Czytałam ten post Alexa juz kilka razy, w różnych okolicznościach zewnętrznych, w różnej kondycji psychofizycznej, w kontekście doświadczanej codzienności i „niecodzienności”. Dziś po raz kolejny. Za każdym razem w swojej refleksji czy autodiagnozie posuwam się coraz głębiej. Nie dotarłam pewnie jeszcze do finału, ale mam wrażenie, że to „ćwiczenie” będę wykonywała jeszcze wielokrotnie, że jeszcze wielu Kaziów w sobie odkryję… Z radością jednak odkrywam też, że są obszary, w których Kaziem już nie jestem i te, w których Kaziem nigdy nie byłam.
Odpowiedź na pytanie postawione przez Alexa „W których z powyższych zakresów gdzieś głęboko odczuwamy, że to co przeżywamy dalekie jest od tego, co pragnęlibyśmy” wymaga ode mnie odpowiedzi na inne pytanie: Czego tak naprawdę pragnę. Które pragnienia są naprawdę moje, a które są „wszczepione”, „zapożyczone” z braku własnych. Zaczęłam się też przyglądać, czy nie wyrosłam z niektórych dawnych (młodzieńczych) pragnień, ale nadal bezrefleksyjnie tracę energię na ich realizację.
Alex, ten post to dla mnie inspiracja do szczególnego rodzaju spotkań ze sobą. Moje myślenie o sobie i dokonywane odkrycia napędzają mnie do zmian.
Nad oddzielaniem tego co „moje” a co „zewnętrzne i pozornie moje” pracuję już od jakiegoś czasu, z dość dobrym skutkiem, ale praca wciąż w toku:) Dziś cieszy mnie, że widzę siebie pełniej, że coraz dokładniej potrafię precyzować swoje pragnienia, potrzeby, że nawet jeśli odbiegają one od „średniej krajowej”, to mam w sobie odwagę i determinację, by je realizować lub by je zacząć realizować.
Post czytałam dziś też uważnie wraz z komentarzami. Trochę dziwi mnie, jak daleko komentarze odbiegły (moje subiektywne odczucie?) od wątku głównego. Mam wrażenie, że to „parasol ochronny” przed tym, do czego zachęca Alex – by przyjrzeć się różnym sferom własnego życia i odpowiedzieć sobie naprawdę szczerze, „w których z powyższych zakresów gdzieś głęboko odczuwamy, że to co przeżywamy dalekie jest od tego, co pragnęlibyśmy”. Łatwiej filozofować, omawiać kwestie dotyczące znajomych, otoczenia. Stanąć przed sobą w prawdzie jest zadaniem niełatwym, bo po odpowiedzi nic już nie jest takie samo… ale „trafna diagnoza może być początkiem ewentualnych działań naprawczych i lepiej zacząć z nimi jak najwcześniej.”
Pozdrawiam, Ewa
Gabi:
„Jak ktoś już wcześniej napisał: mimo wszystko to ludzie z Trzeciego Świata są szczęśliwsi od nas”.
Nie mogę się doszukać kto tak napisał. Czy chodziło o kogoś kto tak napisał w dyskusji pod tym postem?
Ważniejsze pytanie – skąd pochodzi ta obserwacja? I kogo rozumiemy przez ludzi z Trzeciego Świata?
Ogladalam wlasnie, gdy przypomnial mi sie Kazio i kanapki…
Paradoks wyboru, o tym dlaczego wolny wybor oprocz zalet ma tez wady, zwlaszcza przy tysiacach mozliwosci:
http://www.ted.com/talks/barry_schwartz_on_the_paradox_of_choice.html
Pozdrawiam Agnieszka
A co jesli ten Kazio juz zdal sobie sprawe, ze kromka z maslem go nie zadowala. Jaka strategie obrac, zeby zdobyc inne „smaczne kaski”, ktore beda go satysfakcjonowac (poki co nie moze sie zdecydowac konkretnie ktory chce wybrac)?
Agusiaczek,
Według mnie kosztować tego, co jest do skosztowania, szukać nowych smaków i wyrabiać sobie własną opinię o tym, co się lubi, co smakuje, a co szkodzi na żołądek.
Alex kiedyś napisał post o testowaniu własnych marzeń… To też się przydaje w procesie dokonywania wyborów.
Ewa
Od jakiegoś czasu przeglądam bloga. Zastanawiam się jak puste jest moje życie, dokąd ono zmierza i czy w ogóle ma sens. Wyprowadziłam się do większego miasta, żeby studiować. Aktualnie jestem sama,nic mnie nie interesuje. Całe dnie mijają mi jeżeli nie na sprawach związanych z uczelnią, to na pracy, której szczerze nienawidzę, a podjęłam ją na pełen etat, żeby jakoś się utrzymać, resztę czasu spędzam w maleńkim pokoiku, który wynajęłam. Należę do tej grupy osób, która pesymistycznie podchodzi do życia, rozpamiętuje i nie potrafi cieszyć się dosłownie z niczego. Chociaż muszę przyznać, że nie zawsze tak było. Mam 22 lata, a towarzyszy mi dziwne uczucie, że ostatnie z nich przegapiłam. Nie mam pojęcia co ze sobą zrobić. Czytając wszystkie posty podnosiły mnie z dołka psychicznego, w którym się znalazłam. Ale to już chyba „nie działa”. Po dzisiejszym poście od godziny lecą mi łzy po policzkach.
M
Nie wiem, czy to Cię pocieszy, ale tkie okresy zdarzają sie wielu ludziom.
Na Twój plus przemawia fakt, że:
– zaczęłas się nad tym zastanawiać
– potrafisz się sama utrzymać (duży plus!!!)
– zastanawiasz sie nad swoim problemem
Wielu ludzi w podobnej sytuacji nie robi nawet tego.
Piszesz: „pesymistycznie podchodzi do życia, rozpamiętuje i nie potrafi cieszyć się dosłownie z niczego:
No to wiesz też, od jakich zmian nalezy zacząć. Zacznij najpierw od jednej, potem juz pójdzie.
Powodzenia
Alex