Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Rozwój osobisty i kariera

Obiecuj wiele, dostarczaj jeszcze więcej

W latach 90 bardzo popularna była formuła sukcesu w biznesie, którą sformułował Tom Peters a mianowicie „underpromise and overdeliever”.

Sam stosowałem ją wtedy z powodzeniem i właściwie przestałem się nad tym zagadnieniem świadomie zastanawiać. Dopiero ostatnio spojrzałem jak robię to teraz, w naszych obecnych czasach i doszedłem do zaskakującego wniosku.
Okazało się, że rozmawiając o potencjalnych rezultatach wcale nie jestem taki skromny (underpromise), lecz mówię prosto z mostu co chcę osiągnąć (a chcę wiele – dostarczanie byle jakich wyników specjalnie mnie nie interesuje). Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że jest to negatywnie odbierane przez potencjalnych klientów, ale moje dotychczasowe doświadczenia są bardzo pozytywne. Trzeba oczywiście umieć rozróżnić pomiędzy zdrową pewnością siebie i zaufaniem do własnych umiejętności, a tanim lansem czy arogancją, niemniej warto być tak dobrym w tym co robimy, że śmiało możemy składać odważne obietnice, a przy tym jak już jesteśmy dobrzy to nie wstydzić się tego. Potem musimy oczywiście dostarczać takich rezultatów, aby klientom opadała przysłowiowa szczęka, inaczej łatwo możemy zostać uznanymi za wydmuszki jakich jest wiele na tym świecie.
Aby być do tego w stanie powinniśmy permanentnie pracować nad naszym „rzemiosłem”, cokolwiek by to było, co odróżni nas od rzeszy ludzi, którzy uważają się za „wyedukowanych” i żyją w złudnej nadziei że będą do końca życia odcinali kupony ze zdobytej w przeszłości wiedzy. Tę permanentną naukę i trening (bo chodzi o umiejętności, a nie tylko o wiedzę) znacznie ułatwia uprzednie znalezienie dziedziny i zajęcia, które nas naprawdę „kręci”, stąd moje nieustające zachęcanie Was do próbowania różnych rzeczy w poszukiwaniu tego, co Wam osobiście będzie odpowiadało.

Nie chcę być gołosłownym w twierdzeniu, że możemy śmiało obiecywać wiele, więc (za zgodą autora) pozwolę sobie zacytować fragment maila, jaki otrzymałem od członka Zarządu jednego z moich ważnych klientów po kolejnych wspólnych warsztatach (nawiasem mówiąc tych, na których przez pomyłkę pojawiłem się w spranych i poplamionych dżinsach :-))

„Fascynuje mnie to, że wiele obiecując przed szkoleniem , jako jedyny ze spotkanych przeze mnie trenerów wywiązujesz się w 100% jakością swej pracy ze złożonych obietnic, a co więcej – w miarę wspólnej pracy zamiast ,jak się na ogół dzieje, powoli zmniejszać atrakcyjność tego co oferujesz (bo kończy się element nowości), Ty utwierdzasz uczestników w przekonaniu, że to co aktualnie pokazujesz to dopiero początek Twoich możliwości. Jak Ty to robisz???”

Możecie sobie wyobrazić, że odbierając regularnie podobny feedback zawsze dziwię się jak ktoś mnie pyta o moją konkurencję zastanawiając się „co to jest konkurencja?” :-) I nie ma to nic wspólnego z zarozumialstwem, po prostu w mojej niszy staram się być „jedynym na liście„. Największym problemem staje się wtedy wybór z atrakcyjnych propozycji, z którymi zwracają się do Ciebie klienci. Możecie sobie wyobrazić, że doprowadzacie do podobnej sytuacji w Waszym życiu i jakie korzyści z tego możecie osiągnąć?

Jeśli uważacie, że i dla Was gra jest warta świeczki to zreasumujmy krótko jak to zrobić:

  • znajdź jedną, a najlepiej kilka dziedzin, które Cię interesują i których zgłębianie sprawia Ci przyjemność
  • popracuj nad tym, aby stać się w nich naprawdę dobrym, korzystając z wszelkich możliwych źródeł (literatura, praktyka, mentorzy itp.). Moja rada: nie komplikuj niepotrzebnie procesu zdobywania tych umiejętności, zazwyczaj lepiej jest osiągać je bezpośrednio niż zbyt okrężnymi drogami
  • zastanów się jaka kombinacja powyższych umiejętności może zrobić znaczącą różnicę w życiu innych ludzi lub organizacji. Mała rada: jeśli chcesz przy całej tej przyjemności sporo zarabiać, to zazwyczaj łatwiej jest to osiągnąć wspierając duże firmy niż pojedyncze osoby
  • nie bój się składać odważnych obietnic
  • dostarczaj jeszcze więcej niż obiecałeś. To zazwyczaj wymaga rzeczywistego zaangażowania – ale przecież jeśli lubimy to co robimy, to nie powinno to stanowić problemu

Proste? :-)

Oczywiście nie jest to jedyna możliwość, opisałem ją bo jest ona dla mnie (i myślę że dla wielu z Was) bardzo atrakcyjna, zwłaszcza jeśli ktoś chciałby „żeglować” w życiu mając czas i środki na delektowanie się nim.

Komentarze (13) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-17
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Pozwól sobie na normalność cz.1

Niedawno pisałem o byciu „Purpurową Krową”, więc ten tytuł spowoduje zapewne, że niektórzy Czytelnicy pomyślą „coś się Alexowi pomieszało” :-)
Z tego też powodu śpieszę z wyjaśnieniem że „normalność” o którą mi chodzi absolutnie nie wyklucza bycia „purpurowym”, zresztą zaraz zobaczycie.
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie notka prasowa o wizycie, którą w Krakowie złożył współzałożyciel Google Sergey Brin, a w szczególności jej początek, który brzmiał (wytłuszczenia moje):

„Jak wygląda człowiek wart 18 mld dolarów? Jak wyluzowany turysta. Czarne crocksy, luźne spodnie, sportowa bluza. Na spotkanie przychodzi z białą foliówką, która okazuje się… torbą z hotelowej pralni. W środku najpotrzebniejsze rzeczy, m.in. MacBook Air. W trakcie rozmowy jest miły, uśmiechnięty, mówi spokojnie, a kiedy temat schodzi na jego pasje – z młodzieńczym entuzjazmem. Ani śladu ekscentryzmu czy poczucia wyższości.”

To bardzo dobry przykład takiej „normalności” – bycia bezpretensjonalnym człowiekiem niezależnie od tego, jak bardzo jesteśmy znani i ile pieniędzy mamy na koncie. Porównajmy to z licznymi rodzimymi „gwiazdami” zachowującymi się w stosunku do „pospólstwa” jak primadonny i przechwalającymi się publicznie swoimi „porszakami” lub podobnymi „dobrami” :-) Czyż nie jest to żałosne?

Ostatnie dwa zdania napisałem nie po to, aby kogokolwiek wytykać palcami (bo to nie w stylu tego blogu), lecz abyśmy sami przyjrzeli się sobie i zastanowili, w kierunku jakiej postawy się skłaniamy. Jak tak rozglądam się wokoło, to niestety jeszcze zbyt często widzę tę chęć pokazania „jestem lepszy od ciebie”. To może mieć częściowo korzenie w polskiej tradycji („zastaw się, a postaw się”), częściowo w niekorzystnych wzorcach, którymi karmią nas mass media i opery mydlane. Niezależnie od przyczyn warto sprawdzić jakim kursem sami płyniemy, aby go ewentualnie jak najszybciej skorygować. To może otworzyć Wam całkiem nowe, nieosiągalne wcześniej możliwości w życiu.

Aby ubiec potencjalne zarzuty, że Sergey to przecież Rosjanin wychowany w USA przytaczam kilka przykładów z rodzimego podwórka:

  • jeden z moich znajomych (obecny na znanej liście tygodnika „Wprost”) odkąd go znam porusza się samochodami zdecydowanie nie odpowiadającymi jego statusowi (ostatnio był to pięcioletni samochód pewnego szwedzkiego producenta – ok, wersja „sportowa” :-))
  • tenże sam człowiek, niezwykle błyskotliwy i w dyskusji ze znajomymi posiadający cięty język jest w stosunku do innych ludzi niezwykle uprzejmy i miły. Wyraża się do nich z szacunkiem, pierwszy mówi „dzień dobry” i „dziękuję”. Stara dobra szkoła.
  • inna znana mi osoba z pierwszej setki to człowiek, którego można przyłożyć do przysłowiowej rany, niezwykle miły i uprzejmy. Kiedyś usłyszałem od tej osoby takie stwierdzenie. „wszyscy znajomi wokoło kupują prywatne samoloty, ale na ch…. mi samolot? co mam przez to udowodnić?”
  • kiedyś odwiedziłem jednego z największych w Polsce dealerów Mercedesa (nawiasem mówiąc też niezwykle kulturalny i skromnie wyrażający się pan). W przejściu minęliśmy człowieka ubranego w rozciapciane adidasy, takież dżinsy i podobną bluzę. Po pozdrowieniu właściciel szepnął mi do ucha „to jeden z moich najlepszych klientów. On nie musi już nikomu nic udowadniać”
  • znam paru CEO kilku naprawdę i znaczących dużych firm, którzy mimo niewątpliwych sukcesów oraz „zabójczej” wręcz skuteczności w biznesie są osobami bardzo bezpośrednimi i ciepłymi w normalnym kontakcie, nie próbującymi udawania kogoś, kim nie są. Nigdy w rozmowie z nimi nie masz wrażenia, że stawiają się powyżej Ciebie

Aby jeszcze raz podkreślić, powyżej opisane osoby mają bardzo duże sukcesy i są tak dobre, że nie chciałbym, znaleźć się kiedykolwiek w pozycji ich przeciwnika. Ich lekceważenie spraw materialnych i postawa wobec innych są wynikiem wyboru, a nie konieczności. To oznacza że można i tak, nawet w Polsce
A teraz kolej na Ciebie drogi Czytelniku. Zadaj sobie dla własnego dobra dwa pytania:

  • na ile staram się wywrzeć wrażenie na innych ludziach poprzez „specjalne” rzeczy materialne, które nabywam (typowe zachowanie ludzi o słabym poczuciu własnej wartości)?
  • na ile staram się pokazać innym, że są ode mnie gorsi, mniej ważni (typowe zachowanie parobków z awansu społecznego)?

Pamiętaj, że odpowiedź zachowasz dla siebie, więc możesz sobie pozwolić na szczerość.

Zapraszam wszystkich do dyskusji w komentarzach :-)

Komentarze (137) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-07
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR, Firmy i minifirmy, Rozważania o szkoleniach, Rozwój osobisty i kariera

Jak być dobrym klientem i dlaczego warto

Ostatnio dyskutowaliśmy kwestię łatwości i „przyjemności” robienia interesów z nami, kiedy jesteśmy „dostawcami”. Dziś spójrzmy na tę sprawę w sytuacji, kiedy jesteśmy klientami. Teoretycznie mówi się „klient nasz pan”, „klient może wszystko” i niestety wielu z nas stosuje się do tej zasady aż do przesady, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym.

W życiu zawodowym ekstremalnym przykładem takiego zachowania są niektórzy kupcy francuskich hipermarketów, którzy są znani z traktowaniu dostawców jak śmieci i poniżaniu ich na wszelkie możliwe sposoby (na marginesie odradzam rozpoczynanie tego rodzaju „kariery”, po kilku latach nabierasz takich nawyków, które mogą bardzo utrudnić Ci sukces w czymkolwiek innym)

W życiu prywatnym takim przykładem są osoby, które będąc np. w restauracji są wiecznie niezadowolone i znajdują swoistą przyjemność w czepianiu się i krytykowaniu, traktując przy tym personel jak swojego rodzaju podludzi. To bardzo rozpowszechnione zachowanie wśród osób z „szybkiego awansu gospodarczego” i stanowi dość pewny wskaźnik środowiska z jakiego wywodzi się taki człowiek.
Teoretycznie obie postawy prowadzą do „sukcesu”, choć spojrzawszy na jego cenę (ktoś staje się d…. kiem i to zarówno w życiu zawodowym jak i osobistym :-)) nie jest to sukces godny pozazdroszczenia. Do tego dochodzi jeszcze jeden aspekt, o którym napiszę kilka akapitów później.

Czy tak musi być? Czy mając „przewagę” bycia klientem powinniśmy ją do końca wykorzystywać?

Niekoniecznie.

Zacznijmy od kilku przykładów moich klientów i co z tego wynika.

Typowa sytuacja szkoleniowa wygląda tak, że klient zleca dostawcy przeprowadzenie szkolenia, wyznacza miejsce, załatwia jakiś catering. Przed szkoleniem klient oczekuje, że jakoś dotrzesz do niego aby przeprowadzić wszelkie konieczne rozmowy i to twoja sprawa jak to zrobisz. Wielu klientów wymaga od trenerów mnóstwa pracy papierkowej, sprawozdań, relacji itp. Taki jest standard i nikogo to nie dziwi.
Teraz spójrzmy na kilka zachowań moich klientów:

  • Zamiast w standardowym pokoju hotelowym klient nie proszony o to lokuje mnie w superiorze i to nie na kilka nocy lecz podczas działań, które w sumie trwały kilka miesięcy
  • Klient, oprócz standardowych ustaleń dotyczących szkoleń pyta mnie jakie mam osobiste preferencje kulinarne, względnie jakie jedzenie chciałbym mieć podczas treningów
  • Klient nie tylko przysyła mi bilety lotnicze, abym mógł dolecieć na kilkugodzinne spotkanie, ale odbiera mnie samochodem z lotniska a potem zawozi na nie z powrotem
  • Klient nie tylko zapewnia mi przyzwoity nocleg w trakcie szkoleń, lecz też zarówno dzień przed jak i po (abym nie musiał się śpieszyć), jak też w czasie przypadających w trakcie „akcji” weekendów
  • Cała robota papierkowa z niektórymi klientami ogranicza się do wystawienia faktury (która jest niezwłocznie i bezproblemowo płacona). Zawarcie „kontraktu” polega na uścisku dłoni (czasem wirtualnym, bo przez telefon), a cała „sprawozdawczość” z mojej strony na długiej rozmowie osobistej, bądź telefonicznej z zainteresowanymi managerami
  • Klient jest moim „sprzedawcą” i nie żądając niczego w zamian powoduje, iż zjawia się u mnie inny klient wart bardzo dużych pieniędzy

Jak już wspomniałem wcześniej, są to rzeczy wykraczające poza normalną praktykę i większość szkoleń mogłaby obejść się i bez nich. Z drugiej strony generują one u mnie ogromny kapitał dobrej woli i to powoduje dla przykładu że:

  • robiąc cokolwiek dla takich klientów „staję na głowie”, aby zmaksymalizowań rezultat dla nich
  • jak mają jakąś pilną potrzebę, a ja pełny kalendarz, to aby im pomóc jestem gotów pracować po nocach, albo negocjować z innymi ewentualne przesunięcie terminów (nikt tego nie lubi)
  • jak potrzebują coś, na co chwilowo nie mają budżetu to moja odpowiedź brzmi „don’t worry” :-)
  • jak potrzebują np. jakiegoś krótkiego wystąpienia i pytają o cenę, to moja odpowiedź brzmi „nie żartuj”
  • jak potrzebują szkolenia ludzi, którymi się normalnie nie zajmuję, to mimo tego mogą liczyć na moje współdziałanie

Robi to różnicę? Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy stawka dla nich jest bardzo duża, a zasoby ograniczone?

Odpowiedzcie sobie sami. To jest też ten dodatkowy aspekt, o którym wspominałem na początku.
Część z Was może teraz pomyśleć „dobrze, ale ja nie jestem firmą i nie mam firmy”, co to ma wspólnego ze mną?

Ma bardzo wiele, bo nawet jako osoba w 100% prywatna jesteś klientem w różnych sytuacjach. Można uznać cię za miłego i dobrego klienta?

Dla przykładu podam Ci parę faktów:

  • W hotelach i restauracjach jestem bardzo uprzejmy dla personelu, pierwszy mówię „dzień dobry” , „dziękuję” i „do widzenia”
  • Będąc np. w restauracji nawiązuję kontakt wzrokowy i uśmiecham się do obsługującego mnie człowieka (sygnalizuję, że dostrzegam tego drugiego jako istotę ludzką). Większość ludzi w Polsce tego nie robi wystawiając sobie jednoznaczne świadectwo do jakiego środowiska przynależą!!!!
  • Staram się w różnych miastach, w których częściej przebywam jeździć tymi samymi taksówkami. zazwyczaj płacę takiemu taksówkarzowi pewną sumę z góry i potem „wyjeżdżamy” ją kilkoma lub kilkunastoma kursami. Dla mnie to nie robi różnicy, dla tego człowieka często tak.
  • Jeśli któryś z moich mniejszych stałych dostawców ma kłopoty z płynnością finansową, to często mówię mu „wystaw mi pokwitowanie na zaliczkę na poczet przyszłych zleceń” i daję pieniądze których akurat potrzebuje. Oczywiście bez odsetek :-)
  • Jeśli mogę być „kichaczem” dla moich dostawców (i naturalnie życzą oni sobie tego) to „kicham” na potęgę :-)

Czyż nie są to rzeczy, które (zwłaszcza punkty 1, 2 i 5) każdy z Was mógłby robić?

Jeśli tak, to kto z Was robi to regularnie i bez konieczności przypominania sobie o tym? Zróbcie dla samych siebie uczciwą analizę i podejmijcie odpowiednie kroki. Stawka jest i dla Was bardzo wysoka, bo generalnie możemy ludzi podzielić na cztery grupy:

  • większość, która mniej czy bardziej walczy o przetrwanie będąc o kilka pensji oddalona od katastrofy finansowej
  • ludzi, którzy jak czołg idę przez życie gromadząc dobra materialne – to działa dopóki idą jak czołg, nie ma czasu na relaks, a jak w tym czołgu coś się zepsuje to jest katastrofa
  • ludzi, którzy używają różnych nieczystych metod od działalności przestępczej począwszy na oszukiwaniu innych skończywszy – nawet mając duże pieniądze też trudno naprawdę się odprężyć bo ciągle masz ryzyko „wpadki”
  • ludzie, którzy spokojnie i uczciwie żyją sobie w dobrobycie i mając wysoką jakość życia bez szarpania się i bezsennych nocy („żeglarze” w jednym z moich wcześniejszych postów)

Jeżeli chcesz w przyszłości zaliczać się do tej ostatniej grupy, to zdecydowanie musisz robić parę rzeczy inaczej niż ta większość. Jedną z nich jest to, o czym napisałem w tym poście i życzę Wam skutecznego stosowania tego w życiu.

PS: Jeśli ktoś pomyśli, że zalecane podejście może prowadzić do wykorzystywania nas przez innych to zalecam zapoznanie się z opisaną kiedyś na tym blogu strategią Tit-for-Tat

Komentarze (34) →
Alex W. Barszczewski, 2008-06-11
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Firmy i minifirmy

Czy robienie z Tobą interesów jest łatwe i przyjemne?

Ostatnio dostałem od jednego z moich ważniejszych klientów mail zaczynający się od słów:
„Bardzo, bardzo dziękuję, tak to ja lubię robić interesy ;)”

To jedno zdanie dotyka kolejnej istotnej kwestii, która może mieć wpływ na osiąganie przez Was sukcesu w życiu (obok bycia „the whole list” dla klienta) i często bywa zaniedbywana, szczególnie w dużych korporacjach.

Chodzi mianowicie o to, aby oprócz bezwzględnie koniecznych kompetencji fachowych dbać też o to, aby interakcje z nami były dla klienta bezproblemowe i w miarę przyjemne.

Realizacja tego jest w gruncie rzeczy bardzo prosta i obejmuje takie rzeczy jak:

  • bądź miłym człowiekiem w ogóle – wtedy automatycznie będziesz też miły dla Twoich klientów
  • daj klientom różne możliwości nawiązania z Tobą kontaktu, też poza „oficjalnymi” czasami pracy
  • wykazuj się elastycznością zarówno w zakresie terminów jak i zakresu prac, oczywiście na ile to jest możliwe (przeważnie jest :-))
  • miej zrozumienie dla różnych komplikacji i przesunięć u klienta
  • przejmij na siebie ryzyko związane z robieniem interesów z Tobą
  • dostarczaj klientowi dodatkowej wiedzy umożliwiającej mu „sprzedanie” Ciebie wewnątrz organizacji
  • pomagaj klientowi uzyskać wartościową wiedzę z różnych zakresów (rekomendacje książek, artykuły, kontakty itp.)
  • nawet jeśli jesteś primadonną, czy też „całą listą” nie zachowuj się w ten sposób
  • unikaj nadmiaru wymagań formalnych – np. moi klienci zamawiają całe akcje szkoleniowe po prostu dzwoniąc do mnie
  • plus wszystko to, co opisałem w poście o „nierozsądnych działaniach„

Czytając tę listę niektórzy z Was z pewnością zauważą, że takie zachowania przez niektórych mogą być wykorzystane na naszą niekorzyść. Niestety, czasem tak się zdarza i najlepszym podejściem jest odrobina ostrożności na początku i rozstawanie się z takimi klientami, którzy nie potrafią praktycznie stosować zasady win-win. W ten sposób po pewnym okresie czasu pracujemy tylko z takimi osobami i firmami, z którymi możemy stosować w pełni zasady dżentelmeńskiego porozumienia, a to robi ogromną różnicę w jakości naszego życia.

Nawiasem mówiąc, jest to też niezła recepta na znalezienie sympatycznych ludzi w życiu prywatnym. Stosowana czasem (zwłaszcza przez kobiety) metoda „niezdobytej twierdzy” jest tutaj totalnie kontraproduktywna :-)

Zapraszam każdego Czytelnika do dokonania uczciwej samoanalizy pod tym kątem zarówno w kwestii kontaktów z klientami jak i tych prywatnych. To może bardzo wiele zmienić w Waszym życiu!

Komentarze (70) →
Alex W. Barszczewski, 2008-05-29
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

Jak ułatwić sobie stworzenie sukcesu własnej firmy i po czym poznać, ze TO JUŻ CZAS?

Dzisiaj zamieszamy gościnny post, którego autorem jest Kuba Jędrzejek.

Kuba przeszedł bardziej „konwencjonalną” drogę niż ja, pracując najpierw w kilku firmach, a dopiero potem zakładając własną. To z pewnością lepiej pasuje do drogi życiowej większości z Was i dlatego jestem przekonany, że jego punkt widzenia będzie dla Was wartościowy. Miałem okazją poznać Kubę podczas niezwykle intensywnej serii szkoleń, które zamówił dla swojego zespołu jego ówczesny szef i potem z podziwem obserwowałem jego dalszy rozwój. Firma, którą prowadzi stosunkowo szybko wyznaczyła sobie właściwy kierunek i zaraz potem przebojem zdobyła klientów, o których normalnie trzeba walczyć bardzo długo. Sama ta ostatnia historia warta byłaby osobnego postu, może namówimy go kiedyś na napisanie go. Na razie pozwolę sobie zacytować dotyczące tego zdarzenia zdanie z jego profilu na Golden Line : „In its first major pitch, the Agency won the project in a head-to-head contest against G7, JWT & Ogilvy, and we have been getting better ever since… :)”. To była walka Dawida z kilkoma Goliatami naraz :-)
Zapraszam do lektury:

——————————————————-

Rozglądając się wokoło mogę potwierdzić obserwację Alexa z jednego z postów: 80% moich znajomych pracujących „na etacie” ma marzenie, aby „KIEDYŚ” założyć własną firmę. Spora część z nich to managerowie w dużych międzynarodowych firmach, więc nie brakuje im zapewne ani umiejętności, ani wiedzy, czy doświadczenia, by prowadzić własny biznes. Nie sprawdza się tutaj jednak zasada Pareto, bo zdecydowanie mniej niż 20% spośród nich decyduje się na wprowadzenie takiego pomysłu w życie, większość poprzestaje jedynie na marzeniach o własnym gabinecie SPA lub hodowli psów pasterskich na Podhalu, dojeżdżając codziennie do pracy u kogoś innego…

Na drugim końcu skali są ludzie, którzy nigdy nie pracowali inaczej, niż na własny rachunek. Pewnie spora liczba zasila także grono czytelników tego Bloga. Znam i podziwiam ludzi, którzy już od liceum, czy studiów, napędzani duchem przedsiębiorczości prowadzą własne firmy, realizują samodzielnie swoje pomysły i ani myślą zatrudniać się gdziekolwiek. Dzieje się tak z różnych powodów. Jedni wolą robić rzeczy po swojemu. Inni mają po prostu tysiąc pomysłów na minutę i żaden pracodawca nie byłby w stanie tego ścierpieć, a tym bardziej wspierać, czy nagradzać… :)

Ja wybrałem coś, co można by nazwać „trzecią drogą”. Zacząłem od pracy w dużych korporacjach, aby w końcu dojrzeć do otwarcia własnej firmy, którą dziś z powodzeniem prowadzę. Teraz, z wielu powodów nie wyobrażam sobie już innego sposobu na życie. Mógłbym robić to, co robię całkiem za darmo, a i tak sprawiałoby mi to olbrzymią frajdę. A propos „za darmo”, to przez ponad pół roku po założeniu firmy, zanim pojawiły się jakiekolwiek pieniądze, po raz pierwszy od III roku studiów nie widziałem na koncie regularnej (czytaj-żadnej) pensji. W tym roku skończę 30 lat, więc miałem czas, by przyzwyczaić się do finansowego bezpieczeństwa i było to zarówno dla mnie jak i dla mojej rodziny spore przestawienie… :) Całe szczęście obecnie moja firma (prowadzę agencję reklamową) znacznie przerasta wszelkie oczekiwania co do efektów, których można by się spodziewać po pierwszych miesiącach jej działalności. Cenna jest też świadomość, że mój obecny wybór ma przed sobą przyszłość, w czym utwierdzają mnie codzienne doświadczenia z kolejnymi Klientami.

Patrząc z perspektywy czasu uważam, że moje decyzje na różnych etapach ścieżki zawodowej przyczyniły się bardzo do tego, że w tym, co robię obecnie jestem dobry. Można to jednak zrobić znacznie lepiej i to nie w sposób przypadkowy, tak jak ja, tylko jako pewien przemyślany plan, który prowadzi do jasno określonego celu. Wielu spośród Czytelników tego Bloga to młodzi ludzie, przed którymi dopiero pierwsze decyzje co do wyboru „kariery”. Pomyślałem więc, że kilka obserwacji na temat „CO MI POMOGŁO” może być pomocnych dla kogoś, kto zastanawia się, jak kiedyś założyć własny biznes i robić to z sukcesem. Jeśli którąkolwiek ze wskazówek uznacie za wartościową, to będzie dla mnie największa satysfakcja.

Studiujesz? Bądź jak małe dziecko!

Rozumiem przez to próbowanie wszystkiego, co wydaje się interesujące, branie tego do ręki i oglądanie z każdej strony. Warto też sprawdzić jak różne rzeczy smakują. Niekoniecznie musi to być angażowanie się przedsięwzięcia, które mają szansę przynieść od razu dużą kasę.

  • Dzięki temu masz większą szansę na poznanie ludzi, którzy wyznają podobne wartości, a niekoniecznie myślą dokładnie tak samo. Oni mogą później „przydać się” w najmniej oczekiwanych momentach, kiedy zaczniesz pracować na własny rachunek.
  • Dowiesz się także więcej o sobie i być może w porę przekonasz się, że niektóre z opcji, które wydawały się fantastyczne na etapie omawiania ich przy piwie, w praktyce są zdecydowanie mniej ciekawe – np. praca audytora-konsultanta sprawdzona na praktykach studenckich wygląda nieco inaczej, niż mówią plakaty rekrutacyjne… :)
  • Bardzo pożyteczne są otwarte konkursy z Twojej dziedziny. Studiowałem zarządzanie i marketing, więc w moim przypadku były to takie zabawy biznesowe, jak Euromanager, L’Oreal E-Strat Challenge, czy Marketplace. Pewnie jest ich mnóstwo także w innych obszarach i będzie z czego wybierać. Co one dają? Dwie najważniejsze rzeczy to:
    – dowiesz się przed podpisaniem pierwszej umowy o pracę, czy kręci Cię to, czym chcesz się zająć w przyszłości i czy jesteś w tym dobry/a;
    – będziesz mieć szansę zorientować się, czego Ci ewentualnie brakuje i te braki w sposób świadomy uzupełnić;

Dla przykładu, przez podziw dla geniuszu jednego z kolegów, który odpowiadał za finanse naszej wirtualnej firmy w symulacji Euromanager, zacząłem studiować drugi kierunek na Rachunkowości Zarządczej… Wtedy – bolesne. Obecnie – bezcenne! :)

Pracuj na etacie, ale dla najlepszych

Zacznij od pracy na etacie w firmie, która jest jedną z lepszych w swojej branży. Najlepiej niech to będzie firma międzynarodowa, gdzie prezes nie jest jednocześnie właścicielem, albo jego bliskim krewnym… Dopiero perspektywa rozliczenia przed akcjonariuszami gwarantuje dobry poziom zarządzania i „merytokrację” w odróżnieniu od „autokracji” czy „pociotkokracji” :-).

Dlaczego tak?

  • Jeśli firma działa dobrze, np. od 100 lat, jak jeden z moich poprzednich pracodawców (Unilever), to pewnie ktoś wie jak to robić i sporo można się w takiej firmie nauczyć;
  • Jeśli firma robi coś spektakularnego lub nowego na rynku, to zapewne zarządza tym ktoś, od kogo warto się uczyć (np. mBank i Prezes Sławomir Lachowski, czy Coty i Prezes Piotr Kuc);
  • To, czego się nauczysz będzie wartościowe dla Twoich przyszłych Klientów (i pracodawców), bo między „najlepszymi” a „dobrymi” firmami w branży jest z reguły przepaść pod względem jakości zarządzania, procesów i narzędzi, do których mają dostęp pracownicy;
  • Taka firma może kiedyś zostać Twoim Klientem, więc dobrze ją znać od środka. Poza tym, jak już założysz własne przedsiębiorstwo, to zawsze lepiej pracować później z liderem w swojej branży niż z najbardziej nawet sympatyczną „firmą-krzak” ;)
  • Twoi znajomi z takiej firmy zostaną prędzej, czy później pracownikami wyższych szczebli w innych DOBRYCH firmach, co automatycznie ułatwi Ci w przyszłości dostęp do bardzo atrakcyjnego segmentu rynku na Twoje produkty lub usługi;

Jak wyciągnąć dla siebie najwięcej z pracy w korporacji?

  • Po pierwsze – zawsze rób wszystko najlepiej, jak potrafisz, a jeśli to nie wystarcza, to znaczy, że powinieneś szybko się tego nauczyć! Jeśli traktujesz korporację jak poczekalnię, gdzie wystarczy „być”, żeby później wpisać sobie znaną markę w CV, to szkoda czasu.
  • Wybieraj sobie dobrych szefów. Kim według mnie jest „dobry szef”? To osoba, która potrafi delegować zadania nie tylko wraz z odpowiedzialnością, ale także razem z KOMPETENCJAMI do ich realizacji. Samodzielność i merytoryczne wsparcie – rozwijają. Nadmierna kontrola – frustruje. Dobry szef dba także o Twój rozwój – dzięki temu miałem zaszczyt uczestniczyć w cyklu szkoleń Alexa, co potem okazało się bezcenne!
    I jeszcze jedna ważna wskazówka odnośnie szefów – jeśli intuicja podpowiada Ci, że coś nie gra, to z reguły warto jej posłuchać… :)
  • Pracuj w wielu miejscach w firmie. W ciągu niespełna 5 lat w Unileverze pracowałem w Trade Marketingu, Marketingu, Sprzedaży i Category Management i bardzo polecam takie wewnątrz korporacyjne wędrówki. Jeśli firma jest duża, to inny dział okazuje się często zupełnie innym światem. Dzięki temu poznasz CAŁY PROCES, który odpowiada za to, że firma odnosi sukces. Możesz też znaleźć słabe punkty w całej tej układance, patrząc na te same problemy z całkiem innej perspektywy i później sprzedawać skuteczne rozwiązania :)
  • Daj się lubić! :) Nie jest przy tym rzeczą konieczną, aby być przyjacielem każdego. Tego o sobie na pewno nie mogę powiedzieć, niemniej zazwyczaj dbałem o dobre stosunki ze współpracownikami. Pamiętajmy przecież, że mając jako klient wybór, a wybór jest immanentną cechą dzisiejszego rynku na jakiekolwiek usługi i produkty, sami wolelibyśmy pracować z kimś przynajmniej „sympatycznym”, prawda? :)
  • Nie pal mostów. Alex pisał niedawno o tym, jak rozstawać się w biznesie. Jednym z moich Kluczowych Klientów jest obecnie firma, w której pracowałem. Nie byłoby to możliwe, gdyby rozstanie z nią zakończyło się karczemną awanturą.

KIEDY i CO oznacza, że to JUŻ CZAS

Nie ma zapewne uniwersalnej wskazówki, która pozwoli stwierdzić, że nadszedł już TEN JEDYNY I WŁAŚCIWY moment, żeby założyć własną firmę. Patrząc na swoje własne doświadczenia mogę zidentyfikować jedynie pewne symptomy, po których mogłem poznać, że to JUŻ CZAS. Świadomie pomijam tutaj inne czynniki jak sytuacja makroekonomiczna, czy otoczenie konkurencyjne – to każdy musi ocenić sam dla swojego pomysłu biznesowego. Jeśli jednak obserwujesz u siebie cokolwiek z poniższej listy, to jest to dobry powód, żeby przynajmniej zastanowić się co dalej:

  • Syndrom niedostosowania do posiadania szefa
    Czym się objawia? Uzasadnionym przekonaniem, że z korzyścią dla firmy mógłbyś zastąpić swojego przełożonego. Często towarzyszy temu obsesyjne dążenie do autonomii i samodzielności oraz frustracja, że nie możesz robić rzeczy po swojemu, mimo że to dobry sposób, ponieważ „tak robi się od zawsze i zawsze działało” :)
  • Uwrażliwienie na niedoskonałości funkcjonowania obecnego pracodawcy
    Czym się objawia? Zwykle jest to natrętna chęć rozwiązania różnych istniejących w firmie problemów, poparta na dodatek wiedzą i doświadczeniem w danej dziedzinie. W pewnym momencie dochodzisz do wniosku, że „nie możesz już na to patrzeć” i najlepiej „zrobiłbyś to inaczej”. Spróbuj. Jeśli będziesz mieć taką możliwość, to zyskasz kolejne wartościowe doświadczenie i szacunek Współpracowników i Szefów. Pewnie warto w takiej firmie pracować jeszcze jakiś czas. Jeśli nie – we własnym bizniesie na pewno będziesz mógł robić wszystko po swojemu :)
  • Poczucie bycia niezastąpionym
    Czym się objawia? Jest to z reguły niedobór czasu wynikający z chęci różnych osób w Firmie i poza nią do angażowania Ciebie w rozmaite projekty. Dzieje się tak dlatego, że ludzie liczą się z Twoim zdaniem i doceniają wkład, jaki możesz wnieść w ich sukces. Sukces innych jest bardzo cennym towarem. Może nie zawsze warto sprzedawać go poniżej rynkowej wartości?

I na koniec pewna zasada, sprawdzona już przeze mnie w praktyce, kiedy przychodzi do trudnej decyzji o zaprzestaniu pracy na etacie, rezygnacji z dobrej i stałej pensji, ubezpieczenia w prywatnej przychodni, samochodu służbowego i firmowych kolacji:

Nie słuchaj doradców, którzy mówią Ci, co by zrobili na Twoim miejscu…
…chyba, że chcesz być dokładnie taki (taka) jak oni. :)

I co z tego wynika?

To, co opisałem nie jest oczywiście jedynym sposobem na zbudowanie firmy, która z sukcesem konkuruje z największymi graczami na rynku. To tylko obserwacja pewnych konsekwencji moich własnych wyborów. Nie był to żaden plan wdrażany z premedytacją od samego początku, ale dziś okazuje się, że taka ścieżka bardzo wiele rzeczy ułatwiła, jak choćby poznanie moich obecnych genialnych Wspólników.

Teraz budujemy od postaw nową agencję reklamową, która mimo, że działa zaledwie od kilku miesięcy, już dziś pracuje z najlepszymi firmami w branży, biorąc udział w dużych i ważnych projektach dla globalnych marek. I to wbrew opiniom ekspertów, którzy nie widzą zbyt wiele miejsca na nowe agencje wśród kilku tysięcy firm tego typu działających w Polsce. A to dopiero początek! :)

Jeśli ten tekst pomoże komukolwiek działać w sposób bardziej świadomy niż robiłem to ja, i to już na samym początku ścieżki zawodowej, to rezultat może być tylko lepszy!

Chętnie odpowiem na Wasze pytania. Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Kuba Jędrzejek

_____________________________________________________________

Kuba Jędrzejek przez 6 lat zajmował się Marketingiem, Trade Marketingiem, Sprzedażą i Category Managementem w topowych korporacjach w Polsce. Teraz, wykorzystując te doświadczenia, z dużym powodzeniem prowadzi własną firmę i cieszy się z nieskrępowanych możliwości realizowania własnych pomysłów.

Komentarze (87) →
Alex W. Barszczewski, 2008-04-12
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Z powrotem w Europie

Witajcie po rekordowej chyba przerwie w moim postowaniu.

No cóż, intensywne życie w dwóch strefach czasowych jednocześnie, teraz po powrocie dodatkowy szok klimatyczny (z +32C do zera!!) oraz kilka niespodziewanych, a przy tym niezwykle ciekawych zleceń spowodowały moją absencję tutaj.

Kilkoro z Was prosiło o jakąś relację z USA, a ponieważ nie jest to blog turystyczny, to nie będę pisał o błękitnym oceanie w South Beach, czy też szmaragdowych wodach Zatoki Meksykańskiej, napiszę o paru mentorach, których spotkanie jakieś 15-20 lat temu wywarło duży wpływ na moje życie, a którzy nie całkiem pasują do utartego stereotypu Amerykanina, czy też człowieka sukcesu w ogóle.

Zacznijmy of J. który będąc emerytowanym komandorem Navy zapoznawał mnie kiedyś praktycznie z zasadami dobrej praktyki morskiej na jachcie. Przez dwa tygodnie intensywnie żeglowałem z nim przy każdej pogodzie i porze dnia zdając w międzyczasie najprzeróżniejsze (w USA dobrowolne) egzaminy. To, czego się przy tym nauczyłem nie tylko dało mi podstawę do wielu przyjemnych miesięcy spędzonych później między wyspami, ale też pozbawiło istniejących resztek „polskiej ofermowatości”, którą miałem a nawet dziś często rozpoznaję w rodakach, którzy nigdy nie żyli na własny rachunek poza granicami kraju. Okazało się też, że jest bardzo wiele analogii pomiędzy zręcznym i pewnym poruszaniem się jachtem żaglowym, a zręcznym i skutecznym prowadzeniem małego biznesu. Mógłbym prawie napisać książkę na ten temat :-)

Wracając do J. to mimo iż ma on dziś 79 lat, to jest bardzo sprawnym umysłowo i fizycznie człowiekiem, razem ze swoją niewiele młodszą żoną uprawiają co najmniej 3 razy w tygodniu sport (tenis, kajakarstwo). Ciągle ma też doskonały humor i dość „jaj” aby np. zaraz po huraganie „Charley”, który zastał go w Ohio kupić piłę łańcuchową i następnego dnia wsiąść z nią na pokład samolotu (!!) lecącego na Florydę!! Każdy kto wie jak wyglądają w tej chwili środki bezpieczeństwa w USA wie, że było to wielkie osiągnięcie. No cóż, „nie ma rzeczy niemożliwych” – tak mówi stara szkoła US Navy, bez paru jej elementów, które przejąłem, nie byłoby dziś też tego blogu.

Następnym mentorem, którego odwiedziłem po latach to R. multimilioner, który po kilku latach ciężkiej pracy i oszczędzania zainwestował pieniądze w ziemię w Las Vegas, samemu mieszkając przez wiele lat w przyczepie campingowej. Dziś mieszka w wielkim domu i narzeka, że kryzys cenowy na rynku nieruchomościowym zmniejszył wartość tylko jego florydzkich inwestycji o 2 miliony, „ale to nic, przecież nie muszę teraz sprzedawać”. To od niego i jego żony nauczyłem się kiedyś, że można mieć pasywne dochody, dużo wolnego czasu i być przy tym całkiem normalnym, sympatycznym człowiekiem. I na te dochody niekoniecznie trzeba harować, wystarczy intensywnie używać własnej inteligencji i rozsądnie wydawać to, co mamy. Nie wspomnę o tym, że człowiek jest ode mnie 15 lat starszy, a jak porównałem nas na wspólnym zdjęciu, to lepiej powstrzymam się od komentarzy :-)

Bez B. też nie byłoby tego blogu.

Ostatnim mentorem jest N. od którego nauczyłem się koncepcji semi-retirement, co ostatecznie najbardziej mi się spodobało i bez czego zdecydowanie nie byłoby tego blogu :-)

N. będąc o rok starszym niż ja ma najwięcej energii i dobrego humoru z wszystkich opisanych tutaj osób, ma też z nas wszystkich najniższe koszty stałe (niecałe 600 USD miesięcznie) i to posiadając całkiem sympatyczny mobile home (podobny do tego), normalny samochód a do niedawna nawet 9 metrowy jacht żaglowy :-) Mając sporo umiejętności technicznych i duży talent w tym kierunku potrafi taką sumę bez problemu zarobić w krótkim okresie, co pozostawia mu wiele czasu na podróże i różne hobby. I tak już co najmniej od dwudziestu kilku lat! Przy tym jest bardzo uczynnym i sympatycznym człowiekiem, o szerokich i bardzo różnorodnych znajomościach (ostatnio dowiedziałem się np. że Donald Sutherland od czasu do czasu zaprasza go na wspólny dinner). W połowie lat dziewięćdziesiątych podpatrzyłem u niego parę sposobów podejścia do życia i dzięki temu dziś jestem bardzo zadowolony z mojego :-)

Tyle krótkiej relacji o ludziach, od których kiedyś dużo się nauczyłem i których (między innymi) teraz odwiedziłem, aby zobaczyć jak po latach funkcjonują w praktyce ich koncepcje życiowe.

Jeśli interesuje Was coś szczególnego to proszę pytajcie.

Komentarze (138) →
Alex W. Barszczewski, 2008-03-26
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Relacje z innymi ludźmi

Nasz system wartości

Właśnie otrzymałem interesujący mail od 21 letniego Czytelnika mieszkającego w niezbyt dużym mieście położonym w centralnej Polsce.

Za zgodą autora pozwolą sobie najpierw zacytować ten list dokładnie tak, jak był napisany ograniczając się tylko do wyiksowania pewnych mogących zidentyfikować go informacji (wytłuszczenia pochodzą od niego):

„Podczas naszej ostatniej rozmowy telefonicznej , wspomniałem , że rozstałem się z firmą dla której pracowałem przez ostatnie trzy miesiące . Pracowałem w sklepie RTV-AGD na stanowisku sprzedawcy. Po pewnym czasie doszedłem do wniosku, że strategia sprzedażowa obowiązująca w tej firmie nie pokrywa się z moim systemem wartości , nie dając mi tym samym możliwości rozwinięcia skrzydeł.

W sporym uproszczeniu strategia sprzedaży polega na …. staraniu się o sprzedaż artykułów na których sklep zarabia najwięcej. Wysoka marża jest główną wytyczną , którą powinien sugerować się sprzedawca proponując klientowi dany towar. W praktyce wygląda to tak , że sklep zarabia najwięcej na tanim sprzęcie …którego jakość często pozostawia wiele do życzenia.Występują również sytuacje , w których na tej samej półce cenowej znajdziemy produkty różniące się jakością , te o niższej jakości przynoszą większy zysk ,ich cena jest nieadekwatna do jakości… ale sklep zarobi więcej .

W sytuacjach kiedy klient nie wie czego chce, a tych jest zdecydowanie najwięcej , …wymaga to korzystania z jego niewiedzy i ufności w naszą : rzetelność, doświadczenie ,oraz wiedzę z zakresu znajomości danego produktu . Takie zestawienie powoduje zapalenie się w mojej głowie lampki …. Zestawmy podejścia dwóch stron przyszłej transakcji ….

Sprzedawca : korzystania z niewiedzy klienta / Klient : ufności w rzetelność, doświadczenie ,oraz wiedzę z zakresu znajomości danego produktu

Jak dla mnie to coś tu jest nie tak :) . Ja takiemu podejściu do robienia biznesu mówię nie :) . Nasze drogi rozeszły się , a ja jestem bogatszy o nowe cenne doświadczenia :D:D:D .Zgodnie z punktami sprzedażowymi naliczanymi przez system miałem najmniejszy wynik :) .Ktoś miał polecieć ,więc siłą rzeczy była to osoba o najmniejszej ilości punktów ..Ja :D:D:D . Decyzje została podjęta przez osobę z centrali w XXXXXXX , na podstawie ilości uzyskanych punktów :) .

Podczas mojej ostatniej rozmowy z kolegą , który jest w tym sklepie kierownikiem , usłyszałem o planach firmy wobec mojej osoby. Kolega powiedział mi , że Local Manager uznał , że szybko się uczę i mam predyspozycje na bycie jednym z najlepszych sprzedawców XXXX w Polsce . Chciał wysłać mnie na kilkudniowe szkolenie do centrali w XXXXXXX , w celu nauczenia mnie kilku „sztuczek” … ale zrezygnował , zdał sobie sprawę z tego, że mogę być odporny na tego rodzaju wiadomości :) . Tak czy inaczej miło było to usłyszeć :D:D:D”

Jak widać, ten młody, znajdujący się w niezbyt łatwej sytuacji człowiek już teraz rozumie, że długotrwały dobry biznes buduje się dbając o wnoszenie wartości dodanej dla klientów i budowaniu ich zaufania zarówno do naszej kompetencji jak i przyzwoitości. I ponieważ zarówno te wartości jak i szacunek dla samego siebie są dla niego ważne gotów był zrezygnować z rozpoczynającej się „kariery”. Do tego w sytuacji, kiedy właściwie nie za bardzo mógł sobie na to pozwolić.
Jeśli ktokolwiek z Was pomyślał teraz, że to ze strony tego chłopaka było naiwne, to śpieszę z zapewnieniem, że dokładnie takie same zasady przyczyniają się walnie do tego, że ja dziś zarabiam stosunkowo duże pieniądze robiąc to co lubię i to kompletnie bez marketingu lub „szarpania się” z klientami.

Teraz kilka propozycji do przemyśleń:

  • Czy też wyznajesz zasadę uczciwości w interesach opartych na wnoszeniu wartości dodanej dla drugiej strony?
  • Jeśli tak, to czy zawsze stosujesz się do tego biorąc udział wyłącznie w przedsięwzięciach, które taką wartość dostarczają?
  • Czy jesteś na tyle wolnym człowiekiem, aby w razie stwierdzenia, że tak nie jest móc powiedzieć „beze mnie”?
  • Jeśli nie jesteś na tyle wolny, to za co „przehandlowałeś” tę wolność? Czy na pewno było to tego warte?

Jeśli ktoś ma teraz nie najweselsze przemyślenia, to oczywiście może zachować je dla siebie. Nie chodzi mi o publiczną spowiedź, lecz o refleksję.

Chętnie zapoznam się z Waszym zdaniem.

Komentarze (37) →
Alex W. Barszczewski, 2008-01-16
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jeszcze o „szczególnych” talentach i wrodzonych zdolnościach

Nawiązując do poprzedniej dyskusji chcę zwrócić Wam uwagę na dwa bardzo ciekawe artykuły. Obydwa stanowią interesujące uzupełnienie naszej rozmowy. Jeśli chcecie o nich podyskutować, to proszę o przeczytanie ich w całości i ze zrozumieniem, naprawdę warto.
Pierwszy z nich to interesujący tekst w BusinessWeek. Jest dość krótki i polecam przeczytanie go.

Dla niecierpliwych parę tez i informacji z niego wyjętych:

Według ostatnich badań ok 35% przedsiębiorców w USA i ok 20% w Wielkiej Brytanii cierpi na….. dysleksję.

Wśród dyslektyków są szefowie firm jak Cisco, Schwab czy Kinko’s.

Co powoduje, że dysleksja może być czynnikiem sprzyjającym sukcesowi jako przedsiębiorca?

Dziecko z dysleksją uczy się następujących rzeczy:

  • ciągłe niepowodzenia przy standardowych sprawdzianach wyrabiają oswojenie się z niepowodzeniami i mniejszy strach przed nimi
  • problemy z szybkim czytaniem wyrabiają nawyk koncentrowania się na najważniejszych zagadnieniach
  • konieczność wsparcia się na innych wyrabia zaufanie do delegowania

To są istotne cechy, jeśli chcesz prowadzić własny biznes :-)

One oczywiście nie pomogą, jeśli ktoś dysleksję wykorzystuje tylko jako usprawiedliwienie, aby nic nie robić w życiu.

Cały artykuł wart jest przeczytania i zachęcam Was do zapoznania się z nim. To jeszcze jeden przyczynek do ogólnego stwierdzenia:

Przestań sam się usprawiedliwiać i weź się za kształtowanie Twojego życia według Twoich marzeń!!

Drugi artykuł pochodzi z szacownego Scientific American, też gorąco polecam przeanalizowanie go i wyciągnięcie własnych wniosków. Kwestia bycia ekspertem w jakiejś dziedzinie jest bardzo ważna, jeśli długofalowo chcemy odbić się od szerokiej rzeszy innych ludzi.
Ten tekst jest niestety dość długi, więc też pozwolę sobie na wyciągnięcie z niego paru cytatów:

Najpierw o ekspertach jako takich (wytłuszczenia we wszystkich cytatach pochodzą ode mnie):

Without a demonstrably immense superiority in skill over the novice, there can be no true experts, only laypeople with imposing credentials. Such, alas, are all too common.”

Niestety, u nas jest to też dość rozpowszechnione zjawisko.

To jest interesujące spostrzeżenie:

„the expert relies not so much on an intrinsically stronger power of analysis as on a store of structured knowledge.”

Ten cytat o ważności odpowiedniej metody zdobywania umiejętności:

„Ericsson argues that what matters is not experience per se but „effortful study,” which entails continually tackling challenges that lie just beyond one’s competence. That is why it is possible for enthusiasts to spend tens of thousands of hours playing chess or golf or a musical instrument without ever advancing beyond the amateur level and why a properly trained student can overtake them in a relatively short time.„

Potem ludzie mówią, że ten student był wyjątkowo uzdolniony, a ci amatorzy nie :-)

Trochę o zjawisku, że nowicjusze często na początku robią szybkie postępy a potem stagnują (co często jest interpretowane brakiem talentu)

„Even the novice engages in effortful study at first, which is why beginners so often improve rapidly in playing golf, say, or in driving a car. But having reached an acceptable performance–for instance, keeping up with one’s golf buddies or passing a driver’s exam–most people relax. Their performance then becomes automatic and therefore impervious to further improvement.”

Teraz o konieczności posiadania talentu:

„Yet this belief in the importance of innate talent, strongest perhaps among the experts themselves and their trainers, is strangely lacking in hard evidence to substantiate it. In 2002 Gobet conducted a study of British chess players ranging from amateurs to grandmasters and found no connection at all between their playing strengths and their visual-spatial abilities, as measured by shape-memory tests. Other researchers have found that the abilities of professional handicappers to predict the results of horse races did not correlate at all with their mathematical abilities.„

Trochę o krytycznym czynniku przy stawaniu się ekspertem:

„Thus, motivation appears to be a more important factor than innate ability in the development of expertise. It is no accident that in music, chess and sports–all domains in which expertise is defined by competitive performance rather than academic credentialing–professionalism has been emerging at ever younger ages, under the ministrations of increasingly dedicated parents and even extended families.”

Czy z młodymi zdolnymi programistami nie jest podobnie?

I interesujaąca konkluzja na zakończenie:

„The preponderance of psychological evidence indicates that experts are made, not born. What is more, the demonstrated ability to turn a child quickly into an expert–in chess, music and a host of other subjects–sets a clear challenge before the schools.”

Cierpliwym Czytelnikom polecam uważne przeczytanie oryghinalnego artykułu i życze interesujących przemyśleń.

W następnym poście wracam do własnych tekstów i oczywiście języka polskiego :-)

Komentarze (35) →
Alex W. Barszczewski, 2007-12-17
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Talent – przeceniany element

Często słyszę od innych ludzi wypowiedzi typu : „nie mogę nawet marzyć o osiągnięciu tego, bo brak mi odpowiedniego talentu”, albo „takie coś mogą zrobić tylko ludzie odpowiednio utalentowani, a nie zwykli śmiertelnicy tacy jak ja”
Ostatnio na ten temat wypowiadał się też w komentarzu do innego postu Krzysztof
To zainspirowało mnie (dziękuję Krzysztof) do napisania poniższych przemyśleń, bo mam wrażenie, że całe mnóstwo ludzi niepotrzebnie kastruje swoje marzenia domniemanym brakiem talentu.
Na początek kilka ważnych założeń wstępnych:

  • przez „talent” rozumiemy posiadanie specjalnych uzdolnień i predyspozycji do robienia czegoś. W generalnym rozumieniu te predyspozycje to jest coś, co „po prostu mamy”, czyli innymi słowy coś, z czym przychodzimy na świat. Według tej popularnej definicji z talentem się rodzimy i nie można otrzymać go poprzez naukę, bądź ćwiczenie. Inaczej zarówno cytowane na początku postu stwierdzenia, jak i cała dzisiejsza dyskusja byłyby bezprzedmiotowe.
  • o roli talentów w sztuce i zawodach pokrewnych (np. design) nie będę się wypowiadał. Jako jej głównie pasywny „konsument” nie czuję się w tym temacie wystarczająco kompetentnym.
  • nie chcę się też wypowiadać o roli specyficznych predyspozycji fizycznych potrzebnych do uprawiania sportów lub niektórych zawodów. Nie jest to też problematyka, z którą boryka się w życiu większość Czytelników tego blogu.

Przy tych powyższych założeniach pozwolę sobie na stwierdzenie, że analiza czy mamy do czegoś talent, czy też nie jest dla nas bezwartościowa.
Najlepiej uzasadnię to na doskonale znanym mi przykładzie.

Moja obecna praca wymaga między innymi bardzo dobrej umiejętności nawiązywania kontaktu z osobami, z którymi pracuję. Wielu uczestników moich szkoleń mówi mi „Alex, ty masz do tego wyjątkowy talent”.
Czyli według dzisiejszej oceny sytuacji i wspomnianej na początku definicji Alex B. przyszedł na świat z wyjątkowymi uzdolnieniami jeśli chodzi o komunikowanie z innymi ludźmi :-)

Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że moja obecna „osoba” jest rezultatem działań, które dość nieśmiało rozpocząłem jak miałem 25 lat a naprawdę intensywnie podjąłem około 28 roku życia.
Wcześniej byłem w zakresie komunikacji międzyludzkiej raczej upośledzonym (nieśmiały i zakompleksiały introwertyk) człowiekiem. Wszelkie ówczesne analizy moich talentów wykazałyby „brak zdolności komunikacyjnych, powinien wybrać jakiś zawód techniczny wykonywany z dala od ludzi”

No to jak to jest z tym moim talentem????

Możliwe są dwa wytłumaczenia, oba podważające sens zastanawiania się nad tym, czy mamy jakieś konkretne uzdolnienie:

  • pierwsze to takie, że od urodzenia miałem talent do komunikacji z innymi ludźmi, nie miał się on tylko okazji ujawnić i zaktywizować. W takim przypadku badanie własnych talentów i stwierdzanie, że się jakiegoś nie posiada jest bezsensowne, bo zawsze możemy mieć taki, który ukryje się tak dobrze, jak w moim przypadku. Wtedy całkiem niepotrzebnie ograniczylibyśmy swoje możliwości wyboru ścieżki życiowej. Możecie sobie wyobrazić, co byłoby, gdybym wtedy z powodu braku talentu do komunikacji wybrał zawód np. mechanika maszyn przemysłowych, albo magazyniera?? Ile ominęłoby mnie przyjemności!! Nie popełniajcie takiego błędu!!!
  • drugie wytłumaczenie to, że będąc beztalenciem komunikacyjnym po prostu bardzo dobrze nauczyłem się komunikować z ludźmi, tak dobrze, iż dziś wszyscy myślą, że mam do tego talent :-) W takim przypadku stwierdzanie, czy ktoś go masz, czy też nie jest bezsensowne, bo nawet gdybyś go nie miał, to bezproblemowo nadrobisz to odpowiednim treningiem (z naciskiem na słowo „odpowiedni”)!!

Z tego wynikają co najmniej dwa pożyteczne wnioski:

  • koniec z wymówkami typu „ nie mogę się tym zająć, bo brak mi odpowiedniego talentu”. Może brakować Ci umiejętności, możesz mieć niewłaściwą postawę, za małe poczucie własnej wartości. Może brakować Ci kontaktów lub środków finansowych. Wszystkie te rzeczy możesz albo zmienić, albo przynajmniej skompensować czymś innym. Zamiast zamartwiać się brakiem talentu skup się lepiej na znalezieniu tych aktywności, które sprawiają Ci przyjemność, wtedy najszybciej możesz nie tylko osiągnąć w nich mistrzostwo, ale też delektować się całym procesem dochodzenia do niego.
  • nie słuchaj innych, którzy chcą odwieść Cię od obrania wymarzonej ścieżki życiowej mówiąc, że brak Ci niezbędnego talentu. Nie ma znaczenia, jakie tytuły naukowe ma dana osoba, jej opinia jest odbiciem jej modelu świata i tego, czego nauczyli ją na studiach. To może nie mieć i często nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, w której Ty będziesz żył. Przy tym wniosku podkreślam, że nie mówimy teraz o roli talentu w sztuce – na tym się nie znam, choć i tutaj mam pewne hipotezy :-)

Na zakończenie nawiążmy do wypowiedzi, która spowodowała, że napisałem ten post.
Krzysztof, który jest też trenerem napisał między innymi:

„Jeżeli ktoś nie ma talentu stratega, czy bliskości to nikt go tego nie nauczy. „
a potem jeszcze

„Handlowcy, którzy nie posiadają wystarczającego zestawu talentów “sprzedażowych”, stanowią te 80% zespołu, którym dobry menedżer sprzedaży nie powinien się zajmować. Życie nie malina. „

Otóż Krzysztofie, z całym szacunkiem dla Ciebie widzę to całkiem inaczej.
Jak wynika z całego mojego postu zarówno działań strategicznych, bliskości i innych podobnych rzeczy można się nauczyć, choć nie zawsze jest to proste i zależy od stanu wyjściowego.
Mam też całkowicie inne podejście do handlowców (sprzedaż B2B), których trenuję. Nigdy nie zastanawiam się jakich to talentów tym ludziom brakuje, lecz co mogę zrobić, aby w ciągu tych paru dni każdego z nich (bo zajmuję się nimi indywidualnie) posunąć jak najbardziej do przodu. I Twoje 80% też mnie zadziwia. Puściłem sobie przed oczami szkolenia ostatnich paru lat i tylko w jednym przypadku zaleciłem uczestnikowi wybranie innego zawodu i to nie z powodu „braku talentu”. Ten niezwykle inteligentny i „wygadany” człowiek miał po prostu postawę bardzo kontraproduktywną w sprzedaży B2B i nie chciał jej zmienić. Jeden człowiek na trzy lata treningów (dalej nie chciałem już sięgać)!!!

Ciekaw jestem Waszych przemyśleń na ten temat, sądzę, że przynajmniej dla niektórych z Was przemyślenie tego, co napisałem może być jak dynamit :-)

Tak czy inaczej pamiętajcie o wyciąganiu własnych wniosków.

Komentarze (98) →
Alex W. Barszczewski, 2007-12-15
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Dokąd prowadzi Twoja droga życiowa?

Siedzę właśnie na tarasie z widokiem na błękitny Atlantyk i przyszła mi do głowy metafora, którą dała mi dużo do myślenia.  Jestem przekonany, że będzie przydatna dla większości z Was, więc podzielmy się nią.
Na początek zabawmy się w małą podróż w czasie. Jako, że większość z Was jest jeszcze w młodym wieku wyobraźcie sobie Wasze życie za 10-15 lat. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, iż będziecie wtedy też w jakiś sposób dbać o swoje utrzymanie (nawet będąc „rentierem”, co dla inteligentnych i aktywnych ludzi wcale nie jest takie proste jak by się mogło wydawać).
Generalnie patrząc na ten obraz można wyróżnić następujące kategorie:

  • żeglarze
  • motorowodniacy
  • właściciele galer
  • galernicy
  • rozbitkowie dryfujący na falach

Przyjrzyjmy się po kolei co charakteryzuje każdą z nich:

Żeglarze – poruszają się jachtami napędzanymi siłą wiatru. Wiatr występuje prawie zawsze i wszędzie, do tego nie kosztuje nic. Wystarczy rozpiąć na łodzi parę płócien ze sprytnie przemyślaną możliwością ich ustawiania i już mamy wygodne, nie wymagające specjalnego wysiłku, bezpłatne i do tego bardzo ekologiczne źródło napędu. Umiejętne użycie żagli pozwala nam na wykorzystanie siły wiatru do poruszania się w dowolnym kierunku, włącznie z tym, z którego wiatr wieje! Solidnie zbudowane jachty żaglowe dobrze zachowują się nawet na bardzo rozfalowanym oceanie, a niewyczerpalność źródła napędu pozwala na zapłynięcie bardzo daleko, nawet jeśli przeciętna prędkość nie jest oszałamiająca. W wielu bardzo atrakcyjnych miejscach na świecie wiatr regularnie zmienia swój kierunek zgodnie ze wskazaniami zegara (na naszej półkuli), wiedząc o tym, jak ktoś jest wygodny to można poczekać parę dni, aż zmieni się na korzystny. Żeglowanie nie wymaga ciągłej uwagi, pominąwszy parę manewrów przez większą część czasu można włączyć autopilota i oddać się innym przyjemnym zajęciom :-)
Napęd żaglowy jest też mniej wrażliwy na ewentualne awarie, cokolwiek by mu się nie przydarzyło, to prawie zawsze można coś zaimprowizować i płynąć dalej.

Motorowodniacy – poruszają się jachtami napędzanymi silnikami spalinowymi. Daje im to możliwość znacznie szybszego poruszania się, niż np. pod żaglami. Z drugiej strony napęd taki jest hałaśliwy, wymaga regularnej konserwacji i serwisu, a przede wszystkim częstych wizyt na stacji benzynowej (brakuje mi polskiego odpowiednika amerykańskiego „fuel-dock”). Ta ostatnia właściwość ma dwie poważne wady:

  • trzeba mieć więcej środków na paliwo niż w przypadku żaglówki
  • nie można zbyt daleko zapłynąć po otwartym oceanie, chyba że będzie za tobą podążał mały tankowiec :-)

Do tego jachty motorowe zazwyczaj nie tak dobrze zachowują się na fali, więc szczególnie jak płyniesz szybko, to musisz cały czas uważać.
Awaria silnika powoduje, że jesteś na łasce fal i możesz najwyżej wzywać pomocy.

Właściciele galer – zbudowali wielki okręt i najęli niewolników do napędzania go. Dzięki pracy tychże niewolników galera może się poruszać i zarabiać na utrzymanie zarówno swoje, jak i jej właściciela. Ten albo nie musi nic robić, albo (znacznie częściej) pełni rolę poganiacza, który waląc w bęben krzyczy „tempo dwadzieścia, kołki w zęby!!!”. Czy to jest przyjemna rola, w której warto spędzić sporą część każdego dnia, to musi każdy zadecydować sam. Nie wspominam już tutaj o nierzadkich przypadkach, kiedy posiadacz galery zbudował ją tak nieszczelną, że musiał przykuć się do pompy i cały czas wypompowuje wodę, bo inaczej jego statek zatonie. Nawet jeśli potem to pomieszczenie pompy zostało wyłożone brokatami, a właścicielowi donoszą najwspanialsze posiłki trudno to nazwać jakością życia. Galera jest też duża i niezgrabna, w związku z tym nie da się nią wpłynąć w wiele uroczych zakątków i trzeba wozić (i kupować) mnóstwo prowiantu dla galerników. Aha, w dzisiejszych czasach na dużych galerach często zatrudnia się najemnych poganiaczy, którzy czasem niesłusznie mienią się managerami (bo prawdziwy manager to zupełnie coś innego)

Galernicy – Tacy wioślarze pracują ciężko w zamian za to, że są oni po prostu utrzymywani przy życiu, często minimalnym możliwym nakładem. Plusem takiej pracy jest rozwinięcie sporej sprawności w wiosłowaniu i oczywisty brak nadwagi i chorób z nią związanych :-) Do tego dochodzi brak konieczności znania się na nawigacji i meteorologii. Minusów chyba nie muszę wyliczać !
Kiedyś galernikami zostawali pojmani niewolnicy lub przestępcy. Dzisiaj rekrutacja zazwyczaj odbywa się na życzenie zainteresowanego. Wystarczy kombinacja niskiej wartości rynkowej z dużym kredytem na mieszkanie, meble, samochód plus powiedzmy dwójka dzieci i już mamy gotowego kandydata na galernika.

Rozbitkowie dryfujący na falach – w tej nieprzyjemnej sytuacji można znaleźć się na wiele sposobów i z pewnością moglibyście sami podać wiele przykładów. Rozbitkowie nie mają źródła napędu i bezwolnie poddani są oddziaływaniu wiatru i prądów morskich. Niektórzy z nich nie mają nawet kamizelki ratunkowej i cały czas z ogromnym wysiłkiem muszą walczyć, aby po prostu nie pójść na dno, albo zostać zjedzonymi przez rekiny!! Bardzo nieprzyjemna sytuacja i niestety dość rozpowszechniona w Polsce, zwłaszcza wśród starszych roczników

Teraz niech każdy spojrzy na swój aktualny kurs życiowy i przedłuży go o 10 lat do przodu. Potem zadajcie sobie pytanie: „jeśli będę płynął tak jak dotychczas, to w której grupie najprawdopodobniej znajdę się w przyszłości?”
Jeśli namierzony punkt docelowy nie jest dla Ciebie atrakcyjny, to zadaj sobie pytanie „Co mogę zrobić, aby mój kurs zmienić?”
Pamiętaj, że im wcześniej wprowadzisz konieczne korekty, tym mniejsze i bezbolesne będą one musiały być.

Na zakończenie dwie ważne uwagi:

  • Po pierwsze powyższa klasyfikacja nie stanowi jakiejkolwiek próby wartościowania ludzi aktualnie znajdujących się w różnych okolicznościach życiowych. Sam, za wyjątkiem galernika, byłem w każdej z powyższych sytuacji, więc wiem jak to jest. Jest to tylko pewna metafora, której celem jest pobudzenie do przemyślenia pewnych aspektów życiowych
  • Po drugie, nikomu nie sugeruję, w jakiej grupie ma się znaleźć. Każdy z nas jest inny, ma inne preferencje i nastawienia. Tutaj chodzi o to, aby się po prostu zastanowić

Z żeglarskim pozdrowieniem :-)
Alex

Komentarze (97) →
Alex W. Barszczewski, 2007-12-10
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 4 of 8« First...«23456»...Last »
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • List od Czytelnika  (19)
    • Elżbieta: Witam, Osobiście polecam...
    • Ewa W: Krysia S, tak, widziałam...
    • KrysiaS: Ewa W, napisałaś...
    • Stella: Witajcie Uważam Autorze...
    • Ewa W: Krysia S, być może tak jest...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • kleks: Hej Alex, Po przemyśleniach...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Ja...
    • kleks: Hej Alex. To mam na myśli:...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Wczoraj...
    • kleks: Ewo, piszesz: „Żeby mieć...
  • Upierdliwy klient wewnętrzny działu IT cz.2  (26)
    • Agnieszka M.: Odpowiadam z...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • ms: Chodzi mi o to, ze moze dobrze...
    • Ewa W: Robert, Czy wszystko, czym...
    • Alex W. Barszczewski: Robert Tak jak...
    • Kleks: Alex napisałeś: „Metka...
    • Robert: @Alex „albo niewiele z...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Tomek P: To może być trochę strzał na...
    • Witek Zbijewski: Dużo zostało...
    • adamo: Witaj Mxx, chociaż już jestem...
    • moi: @Tomku, Rozwojem, mniej lub...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Witek Zbijewski: lektura bloga i...
    • Agap: Mój drugi kontakt z blogiem...
    • KrysiaS: Alex, dziękuję za to,ze...
    • Alex W. Barszczewski: Dziekuję Wam...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Ev: Witek Zbijewski Tak, tak,...
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Agnieszka L: „Czy mi się...
  • Reakcja na pretensje klienta  (12)
    • Kamil Szympruch: Wiem, że mój...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025