Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Rozwój osobisty i kariera

Póki żyjesz nie jest za późno

Od czasu do czasu słyszę od osób w różnym wieku, że jest już dla nich za późno aby zacząć życie według ich wyobrażeń i pragnień. To bardzo smutne stwierdzenie, zwłaszcza jak słyszy się je od ludzi w wieku poniżej trzydziestki i już dawno chciałam napisać post na ten temat. Problemem było znalezienie odpowiednich przykładów. Mam co prawda kilka takich z własnego życia, ale jakoś nie bardzo chciałem je przytaczać. Całe szczęście kilka tygodni temu, oglądając w Berlinie audycję w publicznej telewizji (która w przeciwieństwie do jej polskiej karykatury miewa sporo wartościowych programów i dyskusji) natknąłem się na tak ekstremalny przykład słuszności zasady przytoczonej w tytule, że wszystkie moje „wymiękają” :-) W międzyczasie, przeczytałem też książkę w której ta pani bardzo otwarcie opisała całą historię i zacznę od kilku faktów, które uzmysłowią Wam jak wielkie były przeszkody, zarówno te „obiektywne”, jak i te czysto psychologicznej natury, które przed nią stały.

  • Elfriede Vavrik jest ponad 80 letnia Austriaczką mieszkająca pod Wiedniem. Jeżeli potrzebujecie wsparcia dla wyobraźni co to oznacza, to przyjrzyjcie się komuś znajomemu w tym wieku
  • Odebrała bardzo konserwatywne katolickie wychowanie, gdzie seks był absolutnym tabu
  • W młodości była chudą kobietą, która uważała się za nieatrakcyjną
  • Miała dwóch mężów, pierwszy uprawiał seks w myśl zasady wejść-dojść-wyjść, drugi był niedomytym alkoholikiem, który ja praktycznie po pijanemu gwałcił
  • Po drugim rozwodzie w wieku 40 lat, mając w międzyczasie 3 synów na utrzymaniu postanowiła zakończyć historie z mężczyznami i skoncentrować się wyłącznie na prowadzeniu jej małego sklepu papierniczo-księgarskiego i wychowaniu dzieci. To absorbowało ja tak bardzo, że do przejścia na emeryturę w wieku ponad 78 lat nie miała ani czasu ani ochoty na jakiekolwiek bliższe kontakty z mężczyznami
  • Po przejściu na emeryturę zaczęła mieć poważne kłopoty z bezsennością. Jak miała ponad 79 lat poszła z tym do lekarza, aby przepisał jej silne środki uspokajające i nasenne. Lekarz, zamiast spławić ja receptą, po zanalizowaniu sprawy bardzo taktownie powiedział, że leki nasenne mają silne skutki uboczne i może lepiej poczekać z ich stosowaniem, a zamiast tego poszukać sobie mężczyzny :-) Na to Elfriede stwierdziła, że ma 79 lat, a do tego od 40 lat nie współżyła, więc jak on sobie to wyobraża. Lekarz na to, że są mężczyźni preferujący starsze panie i jeśli takiego znajdzie, to rozwiązałoby to jej problem.

Teraz zatrzymajmy się chwilę i przeczytajmy powyższe punkty i spróbujmy wczuć się w to, co działo się w jej głowie. Możecie sobie wyobrazić ogrom niepewności i „logicznych” argumentów przemawiających przeciwko idei jej doktora? Wielkie tabu istniejące zarówno w jej głowie jak i w społeczeństwie (seks jest dla młodych i pięknych) z którym też trzeba było dać sobie radę?

Co z tego wynikło?
Znającym język Goethe’go polecam lekturę jej książki „Nacktbadestrand” (Plaża nudystów), gdzie ta kobieta opisuje swoje perypetie tak otwarcie i bezpośrednio, a jednocześnie bardzo ładnym, pozbawionym wulgarności niemieckim, że gdybym nie widział jej w telewizji, to nie uwierzyłbym że pisała to prawie 81 letnia kobieta.
Dla innych duży skrót poniżej (bez pikantnych szczegółów :-))

  • W Austrii jest taki magazyn bezpłatnych ogłoszeń i tam na początku Elfriede zamieściła ogłoszenie „Dama w wieku 69 lat szuka młodszego mężczyzny do seksu bez zobowiązań”. Pani, przyjmująca ogłoszenie przez telefon poradziła jej aby „odmłodzić się” o 10 lat i to był ostatni raz, kiedy nasza bohaterka to zrobiła.
  • Bardzo wiele odpowiedzi było wulgarnych, prostackich lub pełnych oburzenia, ale… kilka było akceptowalnych. Jeden z nich okazał się sympatycznym przedsiębiorcą, mającym firmę, dom, żonę i dzieci, z nim w końcu poszła do łóżka. Podczas tego seksu miała swój pierwszy w życiu orgazm (79 lat!!!)
  • Nie chciała się uzależniać od jednego mężczyzny, więc kontynuowała poszukiwania i „testowanie”. Jej celem było znalezienie kilku facetów którzy: byli dla niej dobrzy w łóżku, można było z nimi ciekawie porozmawiać i…. musieli mieć stałe partnerki, bo Elfriede nie chciała mieć nikogo permanentnie na głowie :-)
  • W wieku lat 80 miała swój pierwszy seks analny
  • Jedna z poznanych osób, ze względu na jej skłonności SM została zdyskwalifikowana jako partner do seksu, ale została partnerem do rozmów i to właśnie ten mężczyzna powiedział jej o internecie i możliwości ogłaszania się tam :-)  W rezultacie to on umieszczał dla niej anonse i dokonywał pierwszej selekcji kandydatów. W sumie zgłosiło się ponad 100 osób, kilkadziesiąt z nich zasługiwało na bliższe „przyjrzenie sie” :-)
  • Rezultat końcowy to wyłonienie, jak pisze Elfriede jej „czterech Muszkieterów”, którzy zostali jej stałymi partnerami i zakończenie okresu poszukiwań. Jako ciekawostka byli oni w wieku 22 (!!) do 44 lat, każdy miał żonę lub przyjaciółkę, każdy wiedział, że nie jest jedynym (ale nie znali się wzajemnie). Ci Muszkieterowie w pełni zaspokajali jej potrzeby zarówno seksualne i towarzyskie, co najwyraźniej dobrze jej zrobiło i robi :-)
  • W wieku ponad 80 lat Elfriede napisała książkę, z której czerpałem większość podanych informacji, egzemplarz który mam to jest już 8 wydanie :-) wystapiła tez w kilku dyskusjach telewizyjnych, na przykład możecie ją zobaczyć i usłyszeć tutaj: http://www.youtube.com/watch?v=cAogJuD54XI
    Jeśli znacie niemiecki warto posłuchać wszystkiego :-)

Po co przytaczam te historię?
Nie chodzi mi o pochwałę gerontofilli czy też określonych gustów ludzkich. Nie chodzi mi o ocenę moralną (wszyscy zainteresowani to dobrowolnie działający dorośli i nikomu z nich nie dzieje sie krzywda) Chodzi o to, aby zobaczyć jak człowiek z poważnym, leżącym w bardzo delikatnej materii  problemem, nie mający według „zdrowego społecznego rozsądku” żadnych szans na jego rozwiązanie poradził sobie ku zadowoleniu swoim, jak i wszystkich bezpośrednio zainteresowanych. O zastanowienie się, jak w porównaniu do Elfriedy wygląda stopień trudności naszych problemów i o przemyślenie, że może zbyt szybko, zbyt łatwo godzimy się z przysłowiowym losem, zamiast używając tego, co mamy do dyspozycji łapać przysłowiowego byka za rogi.

Dziś mam do Was dość wyjątkową prośbę. Zanim opisałem te historię opowiedziałem ją wielu osobom w różnym wieku i różnej sytuacji życiowej. Sporo z nich podziękowało mi za inspirację, parę poprosiło nawet o przetłumaczenie tej książki obiecując zajęcie się jej wydaniem. Na to, zajęty moim życiem i własną książką nie mam czasu, dlatego napisałem ten post. Proszę rozpropagujcie jego istnienie, może dla kogoś, kto widzi przed sobą tylko ścianę będzie to impuls do działania, problem w tym, że musi na ten impuls się natknąć. Pomóżcie mu w tym!

Oczywiście jak zwykle bardzo chętnie podyskutuję też z Wami w komentarzach, choć dziś dopiero wieczorem będę miał na to czas

Komentarze (113) →
Alex W. Barszczewski, 2010-11-08
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jakie programy Tobą sterują

Kiedy byłem w krakowskiej „Bagateli” na granej od 1994 roku sztuce „Mayday” (nawiasem mówiąc polecam, doskonała zabawa przez 2 godziny) uświadomiłem sobie następującą sprawę: Po 6 latach grana tej farsy i około 1000 przedstawieniach każdy z aktorów nie tylko perfekcyjnie zna wszystkie swoje kwestie, ale też doskonale pamięta co mówią i robią koleżanki i koledzy grający pozostałe role. Oznacza to, że teoretycznie każdy z nich mógłby zagrać dowolną postać z tej sztuki. Oczywiście ewentualnie nie pasowałaby płeć czy wiek, ale przynajmniej wypowiedzi i zachowania każdej z nich są po 6 latach na scenie dobrze opanowane przez wszystkich  uczestników spektaklu.
Co z tego wynika dla nas?
Uświadommy sobie, że przez kilkanaście pierwszych lat naszego życia  staliśmy aktywnie na deskach sztuki pod tytułem „Moja Rodzina”. Tam zazwyczaj większość wzajemnych interakcji przebiegała według powtarzających się wzorców i tam nauczyliśmy się własnej „roli”, którą często nieświadomie próbujemy dalej „grać” w dorosłym życiu. Ta rola nierzadko staje się swoistym „więzieniem”, które skutecznie ogranicza nasze możliwości życiowe. Już choćby dlatego warto na spokojnie przyjrzeć się tej sprawie z zewnątrz i zastanowić, na ile takie zachowania przejęte z dzieciństwa są kulą u nogi w dniu dzisiejszym.
To jeszcze nie wszystko, bo w tej sztuce opanowaliśmy też istotne elementy wszystkich pozostałych „postaci” odgrywanych przez rodziców, rodzeństwo itp. Czasem zdarza się, że w życiu nie możemy „grać” naszej zwykłej roli i wtedy wskakujemy w inną rolę, którą dobrze znamy ze sztuki „Moja Rodzina”. Typowy przypadek to dziecko pary, z której jedna strona była agresywna i dominująca, a druga funkcjonowała z pozycji płaczliwej ofiary. Taka kombinacja zdaje się być dość często spotykana w Polsce, bo bycie ofiarą było wbudowane w mentalność wielu ludzi z mojego, a szczególnie jeszcze wcześniejszego pokolenia, to jest rodziców i dziadków większości z Was.
Często takie dziecko „wychowuje się” na rezolutnego, proaktywnego człowieka i wszystko jest w porządku, dopóki nie pojawiają się trudności uniemożliwiające funkcjonowanie według własnej „roli”. Wtedy nagle pojawiają się zdumiewające zmiany zachowań, tak jakbyśmy nagle mieli do czynienia z zupełnie innym człowiekiem! Najczęściej jest to wskoczenie w „rolę” któregoś z rodziców, choć zdarzyło mi się kiedyś mieć do czynienia z osobą, która w krótkich odstępach czasu naprzemiennie przeskakiwała pomiędzy rolami ofiara-agresor i to w stosunku do Bogu ducha winnych osób. Jak negatywny był wpływ takiego zachowania na długoterminowe  relacje z innymi, życzliwymi ludźmi nie muszę chyba pisać.
Takich przykładów odgrywania nie swoich ról można by mnożyć, ale nie chcemy tutaj pisać książki na ten temat, dlatego na razie ograniczę się do kilku zaleceń dla każdego z Was (sam je stosuję):

  • zastanów się, jakiej roli nauczyłeś się jako dziecko we własnej rodzinie i które jej elementy mogą być przydatne do osiągania Twoich aktualnych celów życiowych, a które szkodliwe i kontraproduktywne. Co możesz zrobić aby optymalnie wykorzystać te pierwsze i usunąć względnie skompensować te drugie
  • przyjrzyj się jakich innych „ról” mogłeś nieświadomie nauczyć się od innych osób, z którymi dużo przebywałeś w dzieciństwie.  Nie zakładaj optymistycznie, że roli jakiejś niesympatycznej dla Ciebie osoby na pewno się nie nauczyłeś. Przebywałeś z nią i wchodziłeś w interakcje – prawie na pewno masz ten program w sobie!
    Zastanówmy się w jakich okolicznościach możesz w te role nieświadomie „wskakiwać” i jakie to ma konsekwencje dla osiągania tego, co dla Ciebie jest ważne w życiu. Wskakiwanie nie musi być krótkoterminowe, może to być przyjęcie „roli zastępczej” w długoterminowej relacji
  • jeżeli planujesz długoterminowy związek według modelu drugiego opisanego w poście „O rodzajach relacji damsko-męskich” to w miarę możliwości przyjrzyj się jak te powyższe dwa punkty wyglądają u potencjalnego partnera/partnerki. To jest bardzo poważne zalecenie, które może uchronić Cię od wielu problemów i bolesnych sytuacji w przyszłości

Zdaje sobie sprawę, że dziś poruszyłem dość trudny temat, wymagający od Czytelnika sporej świadomości samego siebie i pewnego minimum umiejętności spojrzenia na siebie z zewnątrz. Mnie to bardzo pomogło, kiedyś też opowiedziałem to Czytelnikom na Power Walk. Dla niektórych z nich okazało się to tak przydatne, że postanowiłem napisać o tym tutaj.

Jeżeli macie jakiekolwiek pytania lub po prostu chcecie podyskutować, to zapraszam do komentarzy

Komentarze (37) →
Alex W. Barszczewski, 2010-11-01
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Komentarz do artykułu w „Charakterach”

W dyskusji pod moim ostatnim postem o rodzajach relacji damsko-męskich Marcin Grąbkowski zwrócił uwagę, na opublikowany w Charakterach podwójny wywiad z prof.dr hab. Bogdanem de Barbaro i dr.  Marią de Barbaro pod tytułem „Święty rytuał czy świstek papieru”. Tekst wart jest przeczytania, aczkolwiek z niektórymi rzeczami warto popolemizować, co zgodnie z obietnicą zrobię poniżej.
Zanim do tego przejdziemy warto tylko uświadomić sobie i to bez wartościowania co jest lepsze a co gorsze, jak różny jest punkt widzenia tamtych fachowców od mojego. Z jednej strony mamy utytułowanych naukowców, z imponującym dorobkiem, reputacją i praktyką terapeutyczną, po drugiej moją skromną osobę, której jedynym atutem jest  prawie 30 lat intensywnych relacji ze sporą ilością bardzo różnych kobiet.  Przez te lata, mimo wielu popełnianych błędów, problemów i zgrzytów generalnie prowadziłem bardzo dobre życie, rzadko się w moich relacjach nudziłem i zazwyczaj był to też niezły czas dla moich partnerek :-) Tak więc też coś mogę na ten temat powiedzieć.

Po tych wyjaśnieniach przejdźmy do  poszczególnych kwestii:

„Zobowiązania nie są dziś w modzie, co więcej – zabierają wolność, a ona jest właśnie, wraz z przyjemnością, na topie. „

Tutaj jestem tego samego zdania. Dla mnie wolność jest jedną z naczelnych wartości i w wielu miejscach na tym blogu można znaleźć wypowiedzi przestrzegające przed niepotrzebnym jej wyzbywaniem się.
Przyjemność jest też bardzo ważna, bo jeśli Bóg/ewolucja/kosmos (niepotrzebne skreślić) dał nam możliwość jej przezywania, to dlaczego nie mielibyśmy z tego w jakiś w miarę odpowiedzialny sposób korzystać? Przez „odpowiedzialny” rozumiem głównie „nie czyń drugiemu co tobie niemiłe” i „nie zabijaj sam siebie”
„Pokusa wolności może dyskretnie przejść w swawolę. A swa wola, czyli własna wola, nie zakłada odpowiedzialności za drugiego. „
Hmmm, według Słownika PWN http://sjp.pwn.pl/szukaj/swawola „swawola” to:
1) beztroska zabawa
2) brak posłuszeństwa i samowolne działanie

Które z tych znaczeń miał na myśli pan profesor?
A propos odpowiedzialności za innych, to w kontekście relacji damsko-męskich, egoistycznie ale racjonalnie nie chcę mieć do czynienia z osobami, które nie są w stanie przejąć odpowiedzialności za własne życie. To ostatnie zdanie nie dotyczy oczywiście  sytuacji specjalnych takich jak bycie liną asekuracyjną, czy też np. kiedy jako kapitan jachtu jestem odpowiedzialny za zdrowie i życie wszystkich na pokładzie.
Nie chcę też, aby ktoś w związku ze mną próbował przejąć odpowiedzialność za moje życie :-)

„Ludzie chcą być otwarci na ten świat. „
Brawo!!

„A to oznacza pewien rodzaj dyspozycyjności, czyli brak wkorzenienia się w cokolwiek. Brak zobowiązań i konieczności liczenia się z czymś, co mogłoby hamować tę dyspozycyjność. „

Ja bym powiedział „brak wkorzenienia się kiedy nie jest to konieczne” i „unikanie niepotrzebnych zobowiązań i konieczności”

Dalej jest bardzo słuszna obserwacja o pewnej wizji małżeństwa: „Będę miał dzieci, te dzieci będą musiały chodzić do jakiejś szkoły i nie będę mógł wyjechać na pół roku do Chin czy Tajlandii. Czyli odbiorę sobie różne możliwości, które są w ofercie świata”.

Dokładnie o to chodzi. Dlaczego pozbawiać się możliwości, jakie daje nam świat, szczególnie zanim zdążyliśmy je naprawdę poznać?? Jeżeli wielu młodych ludzi tak myśli, to niezależnie od ich ostatecznych wniosków do jakich dochodzą cieszy mnie to, bo oznacza użycie własnego umysłu a nie bezrefleksyjne dopasowanie się to tradycji i rytuałów.

Dalej niestety mamy do czynienia z kilkoma uproszczeniami, typowymi dla kogoś, kto długo jest w jednym związku a próbuje interpretować postępowanie, którego prawdopodobnie nie zna z własnego, w miarę aktualnego doświadczenia:

„A kiedy przyjemność mija, wymieniamy partnera. Jak w szowinistycznym stwierdzeniu: zmieniłem model na lepszą wersję. Pierwsze potknięcie i schodzimy z parkietu. To jest jedno rozumienie związku „
Po pierwsze nie zawsze chodzi o przyjemność a już prawie na pewno nie o tylko jedną, której brak oznacza koniec relacji. Oczywiście są związki których jedyną podstawą jest wzajemna przyjemność w uprawianiu seksu (nic przeciwko temu) i jeśli ta przyjemność się kończy, to logicznie dalszy związek traci rację bytu. Z drugiej strony wielu ludzi mnie wliczając wchodzi w relacje z osobą płci przeciwnej z całej kombinacji różnych powodów i wtedy sprawa jest nieco bardziej złożona, nawet jeśli rozpatrywalibyśmy ją tylko z punktu widzenia przyjemności. Weźmy taki nieco uproszczony przykład:
Załóżmy że ktoś jest z drugą osobą, bo ważne są dla niego są następujące aspekty relacji

1) udany seks – sprawia przyjemność
2) ciekawe i wzbogacające rozmowy – sprawiają przyjemność
3) wspólne wyprawy -sprawiają przyjemność
4) radość wspólnych śniadań i kolacji -sprawia przyjemność z definicji :-)
5) uczestnictwo w kulturze – sprawia przyjemność

Przy takiej kombinacji pierwsze potknięcie zazwyczaj spowoduje zmniejszenie lub zanik przyjemności  w konkretnym  elemencie związku, ale dopóki jest to tylko jeden punkt i nie zamienia się to w grubą nieprzyjemność, to mało kto będzie natychmiast „wymieniał partnera” nieprawdaż? Zwłaszcza, jeśli w większości potknięć, bo tych mowa, będzie to przejściowe.
I gdzie w tym wszystkim jest szowinizm, przynajmniej w ogólnie przyjętym znaczeniu tego słowa w języku polskim?

Jeśli chodzi o „przywileje”, jakie daje ślub to całkowicie zgadzam się z tym, co w tamtym artykule napisano :-)

Czytelniczkom szczególnie polecam wypowiedź pani de Barbaro zaczynającą się od słów „Kobiety nie czują małżeństwa jako ograniczenia wolności. A myślę, że właśnie dla nich często wiąże się ono z ogromną utratą wolności ….”
Ciesze się, że ktoś tak otwarcie o tym mówi.

Jeśli chodzi o podejście mężczyzn do faktu, że kobiety mogą już planować życie bez małżeństwa, to dziwi mnie nieco wypowiedź :”….lojalność pokoleniowa wymaga, by było tak samo jak u mojego ojca, dziadka i pradziadka. Jeśli jest inaczej, to czuję, jakbym ich zdradzał. „
Nawet ja, będąc w wieku rodziców większości z Was nigdy nie miałem takich myśli, jak to jest u Was młodzi Czytelnicy? Mi to pachnie interpretacją wydumaną z powietrza, ale może się mylę.

Warto poczytać o przyczynach kryzysów w małżeństwach spowodowanych „walką o władzę” i ewentualne przesunięcia tej ostatniej.  Opisany w poprzednim poście trzeci rodzaj relacji unika takiej sytuacji w zarodku, bo każdy zatrzymuje „władzę” na swoim terytorium i nie ma problemu  :-)
Ciekawa jest uwaga o wieloletnich małżeństwach w „starych dobrych czasach” kiedy: „Wiele z tych małżeństw później kamieniało w tej formie różnych wzajemnych gier, w jakimś nieszczęściu i poczuciu, że nie mogą się z tej formy wyrwać.”

Ja takie rzeczy ciągle jeszcze obserwuję w grupie wiekowej moich rówieśników :-(

Co do wypowiedzi: „Mówi się, że małżeństwo jest dobre wtedy, kiedy partnerzy stale chcą się zdobywać nawzajem…” to znowu pytam po co się zdobywać?? W trzecim modelu relacji nie ma takiej konieczności, bo relacją jest to, co w naturalny sposób pasuje obydwu stronom. Tego trzeba spróbować!! :-)

Opieranie się w dalszym wywodzie na tej kwestii zdobywania i mieszanie do tego zjawiska „reluctant young adults”  to wrzucanie do jednego pejoratywnego koszyka zarówno unikania małżeństwa (pochwalam :-)) jak też uchylania się od samodzielności w życiu (a fe, wstyd!!), a to jest tani chwyt retoryczny.

W pewnym momencie pada tam zdanie : „Czasami jeden z partnerów narzuca drugiemu taką ideologię: po co nam papierek? „
Tu też mamy do czynienia  z delikatna manipulacją Autorki wypowiedzi :-) To przecież  nie jest narzucanie ideologii, lecz normalne logiczne pytanie świadczące o tym, że pytający używa własnego mózgu do myślenia!

Dalej o małżeństwie „…..gdy mężczyzna prosi ją o rękę, to mówi jej tym samym, że ją bardzo kocha i jego uczucie do niej jest stabilne, w jakimś sensie dożywotnie. . A jak nie jest gotów tego powiedzieć, to wygląda, jakby się wahał, jakby jego uczucia były nie dość silne „
I tak ludziom wkłada się do głowy „probierz” jakości czyichś uczuć, którego zastosowanie to proszenie się o problemy w przyszłości.

„Czasem trudno jej mówić o tym, że nie czuje się dość ważna dla partnera. „
Jeżeli w relacji komunikacja jest na tyle zaburzona, że nie mówi się o takich rzeczach, to żadne małżeństwo tego nie uratuje.

Na zakończenie pan Profesor stwierdza: „Kiedy się oświadczam, to przekazuję: „kocham cię i wierzę, że będę z tobą do końca życia”. A jeżeli tego nie robię, to jakbym mówił: „kocham cię, ale nie wiem, co będzie za rok lub dwa”. ”
Hej, ta druga wersja jest odpowiedzialnym i realistycznym podejściem do życia!! Ja od partnerki nie chcę innego.

I jeszcze komentarz: „To jest bolesna informacja dla partnera, bo to znaczy, że nie oszalałem z miłości do niego. „
Hmmm… dla mnie bolesną byłaby informacja, że moja partnerka oszalała z jakiegokolwiek powodu, bo szaleństwo kwalifikuje się do terapii :-)

Sam miałem kiedyś wątpliwą przyjemność bycia prześladowanym przez taką „oszalałą z miłości do mnie” kobietę, a na koniec musiałem włamać się do jej mieszkania, aby ratować ją po próbie samobójczej. Wierzcie mi, to nie jest doświadczenie które polecam komukolwiek.

Pisze ten komentarz z przerwami już ponad 2 tygodnie, więc czas go wreszcie zakończyć i zabrać się za jakiś  porządny post :-)

Ważne jest, abyście zdawali sobie sprawę, że życie, a szczególnie relacje damsko-męskie są  czymś bardzo wielopłaszczyznowym. Dlatego jeżeli ktoś udziela nam rad na ten temat, to warto włączyć szare komórki i zastanowić się, na ile to co słyszę/czytam jest spójne wewnętrznie i spójne z moimi doświadczeniami i obserwacjami, a co jest tylko odbiciem różnych konwencji, stereotypów i uprzedzeń rozmówcy. Jak widać z powyższej dyskusji, przed tym ostatnim nie  chronią nawet tytuły naukowe :-)
PS: Naturalnie moje wypowiedzi trzeba również  brać pod lupę, bo i ja jestem omylnym i błądzącym człowiekiem :-)

Komentarze (38) →
Alex W. Barszczewski, 2010-10-15
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

O rodzajach relacji damsko-męskich

Po wielu wojażach i doświadczeniach czas znów na pisanie na blogu i interesujące dyskusje z Wami. Zastanawiałem się, czy zacząć od tematów biznesowych, czy też bardziej dotyczących naszego życia prywatnego i postanowiłem dokończyć istotny temat, o którym już wielokrotnie myślałem, a mianowicie jak właściwie różni ludzie budują swoje relacje z płcią przeciwną. Napisałem „różni ludzie” a właściwie powinienem napisać „my”, bo obserwacje wykazują, że bardzo wiele osób mnie w to wliczając, na jakimś etapie życia stosowało, bądź stosuje każde z wymienionych poniżej podejść.

Co to za podejścia?

Oby wyjaśnić co mam na myśli będę posługiwał się bardzo uproszczonym modelem, w którym czerwony lub niebieski okrąg symbolizują zakres cech charakteru i zainteresowań życiowych każdego z partnerów.  Dla uproszczenia założyłem też, że te zakresy są równe, choć w życiu mamy zazwyczaj do czynienia z bardziej skomplikowanymi konstelacjami.

Zacznijmy od najbardziej chyba romantycznej wizji dwóch połówek, które w oceanie życia szukają się długo, aby wreszcie wzajemnie się „dopełnić” i stworzyć jakąś „całość”, do tego może jeszcze niepodzielną.

dwie połówki

W tej koncepcji nie podobają mi się dwie rzeczy:

  • Określenie „połówka” symbolizuje coś, co z natury rzeczy nie jest kompletne. Jeżeli uważam się za niekompletnego człowieka co jest absurdalną koncepcją – przeważnie jesteśmy dalecy od doskonałości, ale jeżeli żyjemy i funkcjonujemy w społeczeństwie, to każdy z nas jest „całością”.  Odmienne postrzeganie prowadzi łatwo do wniosków „bez ciebie jestem nikim” i tym podobnych konkluzji niekorzystnych dla poczucia własnej wartości.
  • W wypadku ludzi efekt złączenia połówek bardziej kojarzy mi się z Frankensteinem niż z harmonijną jednostką :-)

Taka relacja znacznie lepiej wygląda w ckliwych romantycznych filmach niż później w życiu. Oczywiście zdarzają się też ludzie, którzy tę frazę o „dwóch połówkach” gdzieś zasłyszeli i potem bezrefleksyjnie „klepią” dalej, ale i to nie jest dobrym sygnałem.

Drugi rodzaj relacji jest bardzo rozpowszechniony.

Polega on na tym, że dwoje ludzie stwierdza, że pod wieloma względami pasują do siebie (obszar  zakreślony na żółto) i decydują się wejść w relację która mniej czy bardziej zakłada „uwspólnienie” wszystkich zakresów, też tych, w których nie ma naturalnego dopasowania „na dzień dobry”.  Następuje próba połączenia światów obydwu partnerów i zrobienia z tego jednej, wspólnej całości (zakreślonej kolorem zielonym).  To nie jest rzeczą prosta i często jest źródłem konfliktów lub prowadzi do wielu, czasem daleko idących kompromisów. A ten tak wychwalany w Polsce kompromis ma tę cechę, że żadna ze stron nie jest z nim naprawdę szczęśliwa. Jak nie wierzycie to rozejrzyjcie się dokładniej na ulicy lub wśród znajomych :-) Ile widzicie par, które uśmiechnięte i z tym charakterystycznym błyskiem w oku, trzymając się za rękę idą przez życie?

Dodatkowa trudność, to naturalna konieczność postawienia bardzo wysokiej poprzeczki w sprawie zbieżności charakterów, zainteresowań itp. u obydwu stron. To powoduje, że wiele osób stosujących to podejście w swoim życiu więcej czasu spędza na poszukiwanie tego teoretycznie „idealnego” partnera, niż na praktykowaniu ciekawych relacji damsko-męskich :-) A to czasem prowadzi do problemu małego Kazia, co w konsekwencji odcina nas od wielu przyjemności (w szerokim tego słowa znaczeniu, nie tylko chodzi tutaj o seks!), lub prowadzi do podejmowania decyzji, które wyglądałyby inaczej, gdybyśmy mieli lepsze rozeznanie „rynku” :-)

Trzeci rodzaj relacji, który po latach nie zawsze dobrowolnych eksperymentów :-) uważam za najlepszy dla mnie (co niekoniecznie oznacza najlepszy dla Ciebie Czytelniku!) ma postać następującą:

Dwoje „kompletnych” i świadomych siebie oraz swoich potrzeb (zarówno tych dotyczących brania jak i dawania) partnerów stwierdza, że istnieje pewien wspólny obszar charakterów, zainteresowań i potrzeb zaznaczony na rysunku kolorem żółtym. Ten obszar, w którym sprawy toczą się względnie bezproblemowo i wzbogacająco dla obydwu stron staje się całą relacją. Pozostałe obszary pozostają w gestii odpowiednio A i B, choć oczywiście drugi partner, jeśli chciałby i jest w stanie je poeksplorować, to jest mile widzianym gościem. Taka, pozornie „ograniczona” relacja ma istotne zalety takie jak np.:

  • Ponieważ zawartością relacji są elementy, które stosunkowo bezproblemowo działają, to odpada konieczność intensywniejszej „pracy nad związkiem”, a uwolniony czas i energię można zużytkować przyjemniej i produktywniej.  Kiedyś wspominałem już o tym w metaforze o motocyklu i samochodzie :-)
  • Z powodu opisanego powyżej, tym co jest naszą relacją możemy delektować się „na maxa”
  • Sam proces dobierania się jest znacznie uproszczony, bo jeżeli będziemy unikali przypadków patologicznych o których pisałem w postach „Stabilność emocjonalna” i „No hassle in my castle” to właściwie jakiekolwiek pokrywanie się obszarów A i B wystarczy do wystartowania z danym człowiekiem relacji opartej na tych wspólnych elementach. *) Uwaga, patrz uzupełnienie pod postem
    Dzięki temu możemy wchodzić w związki z osobami np. bardzo różnymi od nas, a to niesie ze sobą potencjał znacznego rozszerzenia naszych horyzontów.  To ostatnie zdanie piszę z własnego doświadczenia, które uważam za niezwykle cenne dla mnie, nawet jeśli po drodze zdarzały się różne komplikacje wynikające zresztą głownie z pomieszania opisywanego aktualnie podejścia z poprzednim.
  • Ta forma relacji jest często jedyną, jaką możemy mieć z całkiem sporą grupa ciekawych ludzi. Pisałem o tym w poście „Wolisz 100% przecietności, czy 10% czegoś super?„
  • W razie, gdyby relacja z jakichkolwiek powodów się skończyła, to znacznie prościej jest uporządkować wszystkie sprawy w takim układzie, niż w tym poprzednim, nie mówiąc już o „dwóch połówkach”. A obserwacje wskazują, że z czasem większość związków ulega co najmniej daleko idącej „metamorfozie” i ich zakończenie jest jedynym rozsądnym rozwiązaniem.  Nawet jeśli miało by się to odbyć według niemieckiego powiedzenie „lepszy bolesny koniec, niż ból bez końca”

Zdaje sobie sprawę, że takie postawienie sprawy może wywołać sprzeciw u wielu z Was, niemniej możemy sobie przecież podyskutować tez i na taki temat.

Zapraszam do wypowiedzi w komentarzach.

*) Uzupełnienie 28.09 – trochę za bardzo uprościłem te kryteria.  W praktyce sprawdzam jeszcze, czy dana osoba nie robi czegoś, co  mogłaby być dla mnie niebezpieczne np. działalność przestępcza, narkotyki itp.

Komentarze (80) →
Alex W. Barszczewski, 2010-09-27
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

No hassle in my castle – tuning cz.1

W postach o stabilności emocjonalnej, oraz „hassle makers” opisałem według jakich kryteriów eliminuję z mojego życia ludzi, którzy w negatywny sposób wpływają na jego jakość.

Dla wielu z was było to dość dyskusyjne podejście, niemniej mnie osobiście podobają sie jego długoterminowe rezultaty, nawet jeśli jego aplikacja czasem nie jest prosta.

Dziś opowiem Wam o jeszcze jednej metodzie, której stosowanie znacząco poprawia moją jakość życia.  Tym razem nie chodzi o wykluczenie kogoś z mojej rzeczywistości, lecz jedynie o decyzję ile czasu spędzam  z daną osobą. Aby uniknąć tutaj długiego wywodu opiszę to w pewnym uproszczeniu, bo życie to nie matematyka :-) Chodzi o przekazanie samej idei a nie dokładnych progów postępowania, to każdy musi zdecydować sam dla siebie.

Zacznijmy od kilku istotnych uwag wstępnych:

  • podejście takie stosuję do relacji prywatnych, moja praca zawodowa częściowo polega na rozwiązywaniu problemów
  • „tuning” ma charakter dynamiczny, to oznacza, że dana osoba bardzo łatwo może poruszać się w obydwu kierunkach skali
  • tuning nie obejmuje sytuacji, kiedy trzeba pomóc komuś w potrzebie jako lina asekuracyjna
  • Tuning nie obejmuje pomocy z powodów humanitarnych

O co w tym wszystkich chodzi?

  1. Zaobserwowałem, że kiedy rozmawiam z ludźmi w pozytywny i konstruktywny sposób, to moja energia życiowa i zadowolenie rosną.
  2. Dokładnie odwrotnie jest, kiedy rozmawiam z ludźmi, którzy narzekają, opowiadają o wszelkich nieszczęściach tego świata lub ich wypowiedzi przepełnione są poczuciem bezsilności lub/i agresji.

Stąd prosty wniosek, że jeśli, przy uwzględnieniu opisanych powyżej uwag wstępnych, będę więcej czasu spędzał na pozytywnej konwersacji, to będzie lepiej dla mnie. Praktyczne obserwacje samego siebie, jak zapewne sobie wyobrażacie,  potwierdzają słuszność tego założenia.

Jak to wygląda u mnie stosowanie tego w praktyce (uwaga! opis jest bardzo uproszczony!):

Każdy z nas lubi czasem pomarudzić, więc jeśli komunikacja z drugim człowiekiem zawiera powiedzmy do 5% takich negatywnych elementów z grupy 2 to nie ma w ogóle problemu.

Jeżeli ktoś, z wykluczeniem sytuacji opisanych w uwagach wstępnych przekracza ten limit, to zaczynam stopniowo ograniczać kontakt z taką osobą. Takie ograniczenie zależy od procentowej zawartości negatywnej komunikacji, przy czy w moim wypadku trudno mówić o zależności proporcjonalnej, raczej wygląda to jak wykres malejącej funkcji wykładniczej, czyli mamy dość szybki „zjazd” ale zawsze zostaje coś, na czym ewentualnie można wszystko odbudować. Osoba, która ze mną tak komunikuje najpierw może zaobserwować spadek ilości kontaktów inicjowanych z mojej strony, potem też moja dostępność dla jej inicjatyw, jak jest bardzo źle to na końcu zostawiam tylko gotowość udzielania pomocy humanitarnej.

Gwoli dokładności warto zauważyć, że aby rozmowa była „zaliczona” jako pozytywna nie musi ona dotyczyć miłych rzeczy. Ostatnio miałem konwersację z kimś, kto wkurzył się na pewną swoją negatywną sytuację życiową i po jej dokładnym opisaniu zaczął mówić co zamierza z tym zrobić. To jest wypowiedź z grupy 1 więc zawsze mile widziana!

Stosując taką prostą metodę sprawiłem, że mam wokół siebie znajomych, z którymi rozmowa jest dla mnie budująca i wzbogacająca, za co im w tym miejscu serdecznie dziękuję. Moje życie jest znacznie ciekawsze i przyjemniejsze dzięki Wam!

Na tego rodzaju kontakty zawsze jestem otwarty, bo przecież dobrej energii nigdy za wiele, można to potraktować jako zaproszenie :-)

A  jak Wy podchodzicie do tego zagadnienia i z jaką konsekwencją :-)

Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Komentarze (56) →
Alex W. Barszczewski, 2010-08-26
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

No hassle in my castle :-)

Pamiętacie mój post o niestabilności emocjonalnej? Mam nadzieję, że w międzyczasie wbudowaliście sobie odpowiednie „czujniki” rozpoznające taką niestabilność u potencjalnych kandydatów/kandydatki na bliższe znajomości. Wczesna eliminacja takich osób z naszego życia jest bardzo istotnym warunkiem jeśli chcemy żyć naprawdę dobrze, zwłaszcza w sensie emocjonalnym.

Dziś przyjrzyjmy się innej zasadzie, którą podłapałem podczas moich bytności w USA i której stosowanie przyczyniło się bardzo do podniesienia jakości mojego życia. Musze przy tym przyznać, że dopiero ostatnio zacząłem korzystać z niej z pełną konsekwencją, co skokowo poprawiło mi nastrój i codzienne przeżycia :-)
„Hassle” jest takim ciekawym słowem, które w zwięzły sposób opisuje:

  • (najczęściej niepotrzebne) kłopoty, problemy, nieprzyjemności, zakłócenia, niewygody
  • starcia i sprzeczki
  • nieprzyjemne, (najczęściej dodatkowe i niekonieczne) czynności lub działania, które należy wykonać w celu osiągnięcia czegoś
  • coś, co nam dokucza lub nas zamęcza

Zasada „no hassle in my castle” oznacza eliminację z naszego życia osób, które są permanentnym źródłem jednego z powyższych zjawisk. Kropka. Jaka ulga ! Ile miejsca dla nowych, fajniejszych relacji!! :-)
Zwróćcie uwagę na słowo „permanentny”, bo powyższe zdania nie oznaczają „wywalania” z naszej rzeczywistości ludzi, którym zdarzyło się jedno drobne potknięcie :-)

Z drugiej strony wielu z nas (w tym i ja do stosunkowo niedawna) grzeszy nadmierną tolerancją takich zachowań, w imię tak naprawdę nie wiadomo czego. Pozwalamy innym na nieproszoną krytykę, zrzędzenie, czepianie się, stawianie różnych dziwnych warunków, domaganie się zbędnych w gruncie rzeczy aktywności, bezsensowne utrudnianie wspólnych przedsięwzięć, rozwalanie wspólnych planów itp.
Z tym należy skończyć bo:

  • czas naszego życia na tej planecie jest ograniczony, a na dodatek niezależnie od wieku nie wiemy ile dni ma jeszcze każdy z nas. Nie pozwólmy innym na ich marnowanie!
  • ponad 6 miliardów ludzi na ziemi daje wystarczająco duży wybór, nie jesteśmy skazani za zadawanie się z tymi, co wnoszą nam „hassle into our castle” :-)

Jakość mojego życia, po eliminacji osób niestabilnych emocjonalnie oraz konsekwentnym zastosowaniu zasady opisanej w dzisiejszym poście podniosła się skokowo na dość rekordowe poziomy. Co ciekawsze nie były do tego potrzebne ani dodatkowe pieniądze, ani inne zasoby!!
Pięknie, nieprawdaż?

Możecie z tego wyciągnąć coś dla siebie?

Komentarze (41) →
Alex W. Barszczewski, 2010-07-30
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera, Tematy różne

Stabilność emocjonalna

Dziś porozmawiajmy o bardzo istotnej kwestii charakteru człowieka, a mianowicie o stabilności emocjonalnej. Bardzo często mam wrażenie, że dobierając sobie partnerów do mniej lub bardziej trwałych relacji zwracamy zbyt mała uwagę na ten czynnik, co potem bardzo negatywnie odbija się na naszej jakości życia.
Dla zilustrowania o co mi chodzi posłużę się bardzo prostym przykładem kulki spoczywającej na różnych powierzchniach.

stabilny układ
W tym układzie kulkę można stosunkowo łatwo wychylić z położenia równowagi, ale puszczona wolno sama do niego wróci.
W przełożeniu na człowieka opisuje to osobę, która jest dość wrażliwa (łatwe wychylenie z położenia neutralnego) a jednocześnie posiada wewnętrzną stabilność własnych emocji i w miarę szybko wraca do stanu normalnego bez udziału siły (osoby) z zewnątrz. Z mojego punktu widzenia jest to normalny, zdrowy pod tym względem człowiek z którym można przedsięwziąć wiele różnych rzeczy.
Oczywiście im bardziej wklęsłą jest ta powierzchnia tym trudniej wychylić tę kulkę, w skrajnym przypadku będzie ona zablokowana pomiędzy ściankami jak na następnym rysunku.

zablokowany system

Takie podejście jest bardzo dobre dla pilota samolotu, którym będę w sobotę leciał do Polski, ale w życiu prywatnym kompletny brak emocji u partnera może być bardzo zubażający.

Przeciwieństwem ostatniego podejścia jest następujący i niestety dość często występujący układ:

układ niestabilny

Tutaj wystarczy już najdrobniejszy impuls, aby kulka coraz szybciej zaczęła się staczać w dół i potrzeba jest zewnętrznej siły (czasem nawet znacznej) aby ten proces powstrzymać i ewentualnie wrócić z nią do pierwotnego położenia. Takie zachowanie często widzę u ludzi w Polsce, drobna przyczyna powoduje samorzutne „nakręcanie się” danej osoby i sytuacja szybko eskaluje i eskaluje.   Jeżeli jesteście na etapie poznawania drugiej osoby, to zalecam pilne wypatrywanie znaków ostrzegawczych, świadczących o takim problemie potencjalnego partnera/partnerki. Ludzie o takim wzorcu reakcji mogą być na co dzień przemiłymi osobami, o wielkim sercu i pełnymi innych zalet. Nie zmienia to niestety faktu, że dla człowieka, który zamierza mieć wysoka jakość życia i współżycia z innymi taki potencjalny partner to proszenie się o problemy i frustracje.
Dodatkowo, takie zachowanie może być symptomem leżących głębiej, znacznie poważniejszych problemów, z którymi na pewno nie chcielibyście być skonfrontowani (chyba że ktoś jest psychoterapeutą). Po co Wam to? Stanowczo odradzam (a rzadko tak zdecydowanie wypowiadam się na tych łamach)

Łagodniejszym przypadkiem powyższej przypadłości jest osoba, którą można porównać do kulki spoczywającej na płaskiej powierzchni. W tym przypadku jakikolwiek impuls zakłócający też spowoduje ruch kulki ograniczony tylko tarciem i oporem powietrza, ale przynajmniej nie mamy tutaj efektu samowzmacniania :-)
neutralny

O ile możemy ewentualnie akceptować takie osoby jako luźnych znajomych, to też odradzam wiązanie się z nimi na dłużej. Chyba że ktoś lubi „pracę nad związkiem” zamiast delektowania się nim, masochistów przecież nie brakuje.

Każdemu z Czytelników zalecam też zrobienie „rachunku sumienia” jak to wygląda u każdego z nas. Bycie niestabilnym emocjonalnie skazuje nas na utratę wielu atrakcyjnych możliwości w życiu i mam teraz na myśli nie tylko relacje z innymi ludźmi. Tutaj bardzo przydatną może okazać się szczera informacja zwrotna od kogoś bliskiego, choć oczywiście wymaga ona zawsze zweryfikowania.

Na ile sprawdzacie ten czynnik u potencjalnych partnerów/partnerek i jakie są Wasze doświadczenia w tym względzie?

Komentarze (105) →
Alex W. Barszczewski, 2010-06-10
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Lina asekuracyjna czy holownicza

Wzajemne wsparcie w relacjach wszelkiego rodzaju (nie tylko damsko-męskich, a nawet nie tylko prywatnych) jest sprawa bardzo istotną. Będąc życzliwym człowiekiem trudno mi sobie wyobrazić w miarę trwałe interakcje z innymi ludźmi pozbawione tego elementu i zapewne u większości z Was jest podobnie.

Ostatnio zastanawiałem się nad tym i jeśli takie wsparcie możemy porównać do liny łączącej dwie osoby, to wyraźnie można tutaj wyróżnić dwie kategorie:

  • lina asekuracyjna – każdy partner relacji pokonuje przeszkody życia samodzielnie. Lina służy wyłącznie jako zabezpieczenie na wypadek nieprzewidzianego obsunięcia się lub podobnego niezawinionego wypadku. Po w miarę szybkim i aktywnym znalezieniu gruntu pod nogami lina znowu jest luźna.
  • lina holownicza – jeden z partnerów „wisi” na tym drugim wykorzystując jego energie do pozostania w miejscu, lub poruszania się dalej. Taki stan jest mniej czy bardziej permanentny.

Jestem wielkim zwolennikiem łączenia się bardzo różnych ludzi „linami asekuracyjnymi” i sam „podpięty” jestem do takiej ogromnej sieci. Niestety wokół nas jest wiele osób, które te pożyteczną koncepcje nadużywają wykorzystując ją właśnie jako linę holowniczą.

Szczególnie często zdarza się to w związkach damsko-męskich, gdzie jeden partner ma wrażenie iż posiada „prawo” do zawiśnięcia na drugim.  Często nie dzieję się tak od razu, ale z biegiem czasu jedna strona dochodzi do wniosku, że ma takie „uprawnienia” i jeżeli druga nie uważa, to szybko może się to skończyć sytuacją, kiedy metaforycznie mówiąc, z dwóch silników samolotu jeden pracuje na pełnym gazie, a drugi w najlepszym wypadku obraca się „na luzie”. Piszę w najlepszym, bo czasem zdarza się, że taka „wisząca” osoba działa jak silnik pracujący wstecz!!

Dlatego zalecam Wam wszystkim przeanalizowanie tego zagadnienia pod kątem własnej sytuacji życiowej i podjęcie zdecydowanych i konsekwentnych działań, jeśli stwierdzicie że z kimś macie relację „holowniczą”.

To jest istotne z następujących powodów:

  • dla osoby będącej „holownikiem”  – takie holowanie kosztuje Cię oczywiście energię, którą mógłbyś spożytkować na własny rozwój i pójście do przodu. W naszym bardzo konkurencyjnym i dość twardym świecie nie jest to sprawa bez znaczenia, bo długoterminowo może w dużym stopniu zaważyć na dostępnych dla Ciebie opcjach życiowych. Przy tym długoterminowo nie wyświadczasz osobie holowanej przysługi, co będzie jasne po przeczytaniu następnego punktu
  • dla osoby „holowanej” – jest co najmniej kilka powodów, aby tę pozornie wygodną sytuację zmienić. Po pierwsze długoterminowo będzie na tym cierpieć Twoje poczucie własnej wartości, a to jest bardzo poważna strata. Po drugie przyzwyczajając się do bycia holowanym stracisz umiejętność samodzielnego radzenia sobie w życiu, a to poważna słabość, bo nic nie jest nam dane na zawsze. Dalej, pozostając w tej roli w końcu stracisz poważanie partnera, a może nawet jego samego, tego zapewne nie chcesz.  Wielu interesujących ludzi ma w międzyczasie dość dobrze rozwinięty „detektor szukających holu” i u takich osób nie będziesz miał/miała żadnej szansy na bliższą relację.  Ostatni powód jest taki, że jest to  postępowanie  nieetyczne

Oczywiście od powyższego jest kilka wyjątków takich jak np. sytuacja w której bliski partner w wyniku ciężkiej choroby lub wypadku jest trwale niezdolnym do stanięcia na nogi, albo kiedy trzeba zaopiekować się starzejącymi się rodzicami, zwłaszcza jeśli nie zadbali oni sami o odpowiednie zabezpieczenie na jesień życia, nie o nich teraz rozmawiamy. Wszystkie pozostałe sytuacje warte jest bliższego przyjrzenia się i… działania.

Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Komentarze (156) →
Alex W. Barszczewski, 2010-05-06
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Miejsce na szczęśliwy przypadek

Wielu z nas było wychowywanych w kulcie planowania i porządkowania wszystkiego co możliwe.
W rezultacie bardzo często spotykam ludzi, których życie na wiele lat do przodu jest zaplanowane i poukładane „na maxa”. Niektórzy z nich zdają się być nawet bardzo dumni z faktu, że to co robią jest jak pozazębiane ze sobą tryby skomplikowanej i precyzyjnej maszyny.Kupno mieszkania, spłacanie kredytu, płodzenie dzieci, kariera zawodowa są obiektem tak precyzyjnego i dalekosiężnego przewidywania i synchronizacji działań, jak wystrzelenie stacji badawczej na Marsa.
Dziś pominę kwestię częstej zawodności takiego podejścia, spójrzmy za to na inny, łatwy do przeoczenia aspekt, który może mieć ogromne wpływ na naszą jakość życia.
Jest nim wspomniane w tytule pozostawienie (lub zrobienie) w życiu miejsca na szczęśliwy zbieg okoliczności.

Dobrze poukładane życie ma wiele zalet i nic dziwnego, że społeczeństwo oraz rodzina starają się wpłynąć na nas w tym kierunku. Jestem daleki od wyperswadowania tego komukolwiek, warto jednak zwrócić uwagę na cenę takiego porządku.

Weźmy kilka przykładów:

  • praca na dobrym etacie nie pozostawia nam zbyt wiele czasu i mentalnych „mocy przerobowych” na próbowanie innych zajęć i sposobności. Te sposobności często wiążą się z robieniem czegoś naprawdę interesującego lub/i zarabianiem znacząco większej sumy pieniędzy
  • bardzo intensywny związek z drugim człowiekiem (typu papużki nierozłączki) nie daje nam wolnych przestrzeni emocjonalnych i czasowych na bliższe poznawanie innych ludzi. To poznawanie innych ludzi i intensywne relacje z nimi (różnego charakteru) są kluczowe dla szeroko pojętego poznania samego siebie i rozwoju, zwłaszcza jeżeli potrafimy zaakceptować fakt, że inni ludzie są zwierciadłem trzymanym nam przed nosem
  • pięknie uwite gniazdko w bloku zwanym w Polsce apartamentowcem może na wiele sposobów ograniczać naszą mobilność, nie tylko ze względu na kredyt do spłacenia, ale i „przywiązanie się” do miejsca.

Czy podane powyżej przykłady mają oznaczać, że nie powinniśmy mieć porządnej pracy, bliskiego związku, czy też mieszkania?

Oczywiście że nie!! :-) Trzeba sobie tylko zdać sprawę z ceny jaką przychodzi nam za to zapłacić, a często widzimy to dopiero z dłuższej perspektywy czasu.

Chcecie parę moich przykładów, proszę bardzo:

  • co prawda nie pracowałem nigdy na etacie (ani jednego dnia w życiu!!), ale w już latach 90 byłem wziętym trenerem, który zazwyczaj był „booked solid” to znaczy do maksimum moich możliwości czasowych i fizycznych. Przynosiło to między innymi sporo pieniędzy i teoretycznie mógłbym z tego być dumny. Bliższa analiza pokazuje jednak, że z powodu przemęczenia tą (bardzo intratną) pracą nie byłem wtedy w stanie dokonać, sfinalizować względnie dopilnować kilku inwestycji, które dziś oznaczałyby przyrost wartości rzędu milionów złotych (wstyd Alex, jak mogłeś??).
  • kilka długich lat prawdziwych relacji 24/7 (ktoś z Was tego naprawdę próbował?) nie pozostawiło miejsca na poznanie innych ludzi, też takich, których miałem na myśli pisząc post „Wolisz 100% przeciętności, czy 10% czegoś super”. Potem trzeba pisać post pod tytułem „Tunelowe życie” , kiedy w życiu prywatnym coraz mniej rzeczy robisz coraz lepiej z coraz mniejszą ilością osób :-)
  • nie bardzo mogę dać osobisty przykład z mieszkaniem, ale weźmy to, że posiadając sympatyczną łódkę na Florydzie chyba 10 lat z rzędu spędzałem tam część zimy. To było piękne i w żadnym wypadku nie żałuję tego, niemniej gdybym połowę tego czasu wykorzystał w inny sposób, to w wielu aspektach życia byłbym znacznie dalej niż jestem przy równie wysokim poziomie odczuwanych wtedy przyjemności.

Widzicie że jak zwykle pokazując pewne błędy pokazuję też na siebie :-)
Dziś coraz bardziej skłaniam się do tego, aby w wielu kwestiach pozostawiać sobie otwarte możliwości, co jest dość nietypowe gdyż z wiekiem większość ludzi stara się mieć jak najwięcej „pewności” i „stabilności” we wszystkim.
Poniżej macie parę przypadków jak to wygląda w praktyce:

  • świadomie, nawet jeśli mam takie możliwości, nie podejmuję się wszelkich możliwych zleceń, zwłaszcza tych mniej czy więcej „standardowych”. W ten sposób mam czas i ochotę rozglądać się za interesującymi zagadnieniami, lub też szybko reagować na sposobności
  • nawet mając z jakąś kobietą  oszałamiające przeżycia wszelkiego rodzaju, nie zamknę się więcej w relacji 24/7 a nawet trudno mi sobie wyobrazić permanentne mieszkanie razem. To pozostawia miejsce na bardzo wiele kontaktów z innymi ludźmi bez konieczności zastanawiania się np. nad kompatybilnością tych ostatnich i własnej partnerki. Abyśmy uniknęli nieporozumień, tu nie chodzi o to aby sypiać z wieloma kobietami :-)
  • ci z Was, którzy znają mnie osobiście wiedzą, że każda z moich lokalizacji gdzie mieszkam jest dość prosto wyposażona i szybka do zwinięcia. Żadna nie jest dla mnie balastem, do żadnej też nie jestem specjalnie przywiązany. Dom jest dla mnie bardziej kwestią odczuć i przeżyć niż geografii.

Naturalnie fakt, że taka postawa pięknie sprawdza się w moim życiu (co bardzo denerwuje pewnych znajomych wyznających inne zasady :-)) nie oznacza, że jest ona dobra dla Was, dlatego przestrzegam przed jej bezrefleksyjnym kopiowaniem. Znacznie ważniejsze jest to, abyście w miarę bez uprzedzeń sami przemyśleli jak wyważyć proporcje pomiędzy poukładaniem sobie życia, a pozostawieniem miejsca na sposobności. Wasze wnioski mogą też być całkiem różne od moich, to jest w porządku. Każde rozwiązanie ma swoje wady i zalety, ważne jest aby wyłączyć autopilota i samemu się temu przyjrzeć.Życzę owocnych przemyśleń

Komentarze (51) →
Alex W. Barszczewski, 2009-09-29
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Kiedy nie pasuje nam temat rozmowy….

Ostatnio dyskutowaliśmy o dość banalnej sytuacji, kiedy zadajemy komuś pytanie, a ta osoba niepotrzebnie nadinterpretuje to co chcieliśmy wyrazić. Sam post, jak i cała dyskusja pokazały, jak bardzo ta powszechna ułomność komplikuje życie zarówno nam, jak i naszym rozmówcom. Teraz, to aż strach pójść dalej i napisać coś o bezpośrednich komunikatach, które jeszcze bardziej nie będą się podobać większości ludzi wokół nas :-). No cóż, ten blog nigdy nie uciekał od tematów trudnych jeśli tylko były one przydatne Czytelnikom, więc pozwólcie, że podejmę tę kwestię.

Chodzi mi konkretnie o dwa rodzaje zachowań, z którym osobiście bardzo niechętnie się konfrontuję i w miarę możliwości staram się ich unikać

  • Męczące dla mnie jest przebywanie w towarzystwie, które przez dłuższy czas zajmuje się wzajemnym odgrzewaniem minionych historii i zdarzeń, co zdaje się być ulubionym zajęciem ludzi, nie mających interesujących przeżyć i przemyśleń mających miejsce w teraźniejszym życiu. Nie chcę się powtarzać i dlatego polecam przed dalszym czytaniem tego postu zapoznanie się z tekstem „Nie róbmy tego jak krowy” abyście dokładnie wiedzieli o co mi chodzi.
  • Bardzo niekorzystnie wpływa na mnie dłuższe słuchanie opowiadań o czyichś nieszczęściach i problemach w sytuacji, kiedy absolutnie nie mogę zrobić nic, aby danej osobie realnie pomóc. Tutaj chcę podkreślić, że jestem człowiekiem ponadprzeciętnie skłonnym do udzielania pomocy i wsparcia innym ludziom, naturalnie też takim, których tak blisko nie znam i to wszystko bez jakiejś własnej agendy. Zdaję sobie też sprawę, że czasem zwykłe wysłuchanie czyichś narzekań może przynieść danej osobie ulgę, jednak ze względu na to, iż takie słuchanie w poczuciu własnej bezsilności ewidentnie pozbawia mnie energii, bardzo ograniczam czas, kiedy jestem gotów odgrywać rolę takiego emocjonalnego „śmietnika”. Najgorzej działa na mnie to wtedy, kiedy osoba A opowiada o nieszczęściach osoby B, której w ogóle nie znam, a takie przypadki też się zdarzają.

I teraz przejdźmy do sedna problemu.
Jeżeli mamy do czynienia z którąś z powyższych sytuacji i delikatne działania, aby zmienić temat rozmowy nie dały pożądanego skutku, to mamy dwie możliwości:

  • Robić dobrą minę do złej gry i w imię  dbania o dobra relację z daną osobą, lub tzw. wymogów  dobrego wychowania cierpliwie brać udział w czymś, co kompletnie nam nie odpowiada.
  • Niezwykle kulturalnie, a jednocześnie całkiem jasno i klarownie dać drugiej osobie (lub osobom) do zrozumienia, że dalsza konwersacja na dany temat całkowicie nam nie odpowiada i nie chcemy jej kontynuować.

Z moich obserwacji wynika, że większość ludzi cierpi w milczeniu wybierając ten wariant pierwszy, co może być efektem słabego poczucia własnej wartości, wychowania i wzorców z otoczenia.
Osobiście jestem praktykującym zwolennikiem tego drugiego podejścia i chętnie wytłumaczę dlaczego.

  • Pierwszy powód jest czysto egoistyczny – zdaję sobie sprawę, że mój pobyt na tej planecie jest ograniczony i dlatego staram się minimalizować zajmowanie się sprawami, które z mojego punktu widzenia nie są ani przyjemne, ani produktywne. Abyśmy się dobrze zrozumieli, skuteczne pomaganie komuś uznaję za czynność produktywną i do tego sprawiająca mi sporą przyjemność.
    Czy ktoś ma wątpliwości co do takiej postawy?
  • Drugi powód, to szacunek dla drugiego człowieka – zamiast udawać coś przed nim i mamić go pozorami serwuję mu (kulturalnie i z całym poszanowaniem) po prostu prawdę. Ta prawda pozwala mu albo przemyśleć własne postępowanie i coś zmienić, albo znaleźć lepiej pasującego partnera do takiej rozmowy, jaką akurat chce prowadzić. Dla mnie obydwa te rozwiązania są całkowicie w porządku i każde z nich akceptuję.

Problemem jest fakt, że znakomita większość osób nie odbiera takiego postępowania z mojej strony, jako przejawu bardzo poważnego potraktowania ich, lecz „z automatu” reaguje na to jak na lekceważenie lub osobista obrazę. Kiedyś, aby takich ludzi nie „stracić” szedłem w takich sytuacjach na różne kompromisy, dziś uważam, że znacznie lepiej jest pozostać wiernym sobie i dość otwarcie komunikować swoje stanowisko światu. Naturalnie powodowało to i powoduje, iż spora część otoczenia nie pochwala takiego podejścia i wręcz odrzuca moją osobę, ale przecież i tak nie dogodzimy wszystkim. Zamiast próbować robić to ostatnie, wole znaleźć ludzi, dla których otwarty styl porozumiewania się jest czymś, czego poszukują i doceniają. W rezultacie buduję sobie otoczenie w którym z jednej strony mogę być po prostu sobą, a z drugiej nawzajem dajemy sobie to, co każdy potrzebuje (tutaj akurat w aspekcie wzajemnej komunikacji).

Wielu ludzi, których spotykam w realu pyta mnie skąd biorę w życiu tyle energii i pogody, a to jest właśnie jeden z powodów :-)

Jak to wygląda u Was?

Komentarze (59) →
Alex W. Barszczewski, 2009-09-19
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 4 of 8« First...«23456»...Last »
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • List od Czytelnika  (19)
    • Elżbieta: Witam, Osobiście polecam...
    • Ewa W: Krysia S, tak, widziałam...
    • KrysiaS: Ewa W, napisałaś...
    • Stella: Witajcie Uważam Autorze...
    • Ewa W: Krysia S, być może tak jest...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • kleks: Hej Alex, Po przemyśleniach...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Ja...
    • kleks: Hej Alex. To mam na myśli:...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Wczoraj...
    • kleks: Ewo, piszesz: „Żeby mieć...
  • Upierdliwy klient wewnętrzny działu IT cz.2  (26)
    • Agnieszka M.: Odpowiadam z...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • ms: Chodzi mi o to, ze moze dobrze...
    • Ewa W: Robert, Czy wszystko, czym...
    • Alex W. Barszczewski: Robert Tak jak...
    • Kleks: Alex napisałeś: „Metka...
    • Robert: @Alex „albo niewiele z...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Tomek P: To może być trochę strzał na...
    • Witek Zbijewski: Dużo zostało...
    • adamo: Witaj Mxx, chociaż już jestem...
    • moi: @Tomku, Rozwojem, mniej lub...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Witek Zbijewski: lektura bloga i...
    • Agap: Mój drugi kontakt z blogiem...
    • KrysiaS: Alex, dziękuję za to,ze...
    • Alex W. Barszczewski: Dziekuję Wam...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Ev: Witek Zbijewski Tak, tak,...
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Agnieszka L: „Czy mi się...
  • Reakcja na pretensje klienta  (12)
    • Kamil Szympruch: Wiem, że mój...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025