Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Rozwój osobisty i kariera

Nasza osobista wolność – trzecie spojrzenie

Pamiętacie mój post o dwóch rodzajach wolności? Kiedy go pisałem, nie przyszło mi do głowy, że jest jeszcze jeden, bardzo oczywisty aspekt osobistej wolności i właśnie teraz się nim zajmiemy.
W czym rzecz?
Bardziej świadomych z Was nie muszę przekonywać, że naszym działaniem w bardzo dużym stopniu kierują różne programy, nakazy, zakazy i wszelkiego rodzaju tabu, które rodzina i społeczeństwo „wdrukowały” nam w dzieciństwie, a częściowo ciągle jest to robione przez media i presję znajomych.
W rezultacie większość ludzi:
  • traci czas i zasoby na robienie lub posiadanie rzeczy, które w gruncie rzeczy są im do szczęścia niepotrzebne, ale jakieś „normy społeczne” lub chęć pokazania się nakazują, aby je mieć lub robić
  • traci wiele sposobności do przeżycia czegoś naprawdę interesującego bo albo „nie wypada”, albo jakieś „normy społeczne” wymagają uprzedniego przejścia pewnej „procedury” i spełnienia warunków, które z samym przeżyciem mają niewiele wspólnego.
Gdybyśmy byli w stanie uwolnić się przynajmniej od sporej części tych ograniczeń, to odzyskalibyśmy wiele z naszej wolności, poprawili subiektywnie odczuwaną jakość życia, a to wszystko całkowicie niezależnie od np. poziomu naszych zarobków, czy stanu posiadania.
Ponieważ te programy i „konieczności” zakopane są dość głęboko w naszym umyśle, to uwolnienie się od nich może zdawać się dość trudne i jako młody człowiek można dość do wniosku, że tylko nielicznym się to udaje. Na szczęście wcale tak nie jest. Spora grupa ludzi w pewnym momencie zaczyna uświadamiać sobie bezsens wielu założeń i ograniczeń, po czym przełącza na duży luz, który przejawia się między innymi w:
  • ignorowaniu oczekiwań społeczeństwa jak ma wyglądać ich własne życie, mieszkanie, samochód itp.
  • gotowości do ignorowania w prywatnych kontaktach z innymi dorosłymi ludźmi większości zasad poza:
    a) przestrzeganiem obowiązującego prawa
    b) nienarzucaniem komuś czegokolwiek
    c) biblijnym nieczynieniem innym tego, co nie chcemy aby nam uczyniono
Wystarczy użyć odrobiny fantazji, aby wyobrazić sobie jakie rzeczy stają się nagle możliwe, jeśli odrzucimy zbędny balast!!
Przyjrzyjmy się teraz pewnej mojej osobistej obserwacji, która pomimo wad takich jak jej  „nienaukowość”, czy bardzo duża generalizacja, ciągle może być przydatna dla wielu własnych przemyśleń i działań w kierunku powiększenia tego rodzaju wolności własnej. Poniższy wykres pokazuje, jak w miarę upływu lat życia rozkłada się krzywa tej wolności:
Jak widać  zazwyczaj jako dzieci mamy ten luz, który w wieku szkolnym zostaje nam dość skutecznie odebrany i powoduje, że większość ludzi w wieku 20-35 lat jest niewolnikami (bez obrazy) norm i oczekiwań społecznych. Nie jest to zjawisko typowo polskie, bo podobne rzeczy widziałem w Austrii i Niemczech.
Około 40 roku życia zaczyna dziać się coś bardzo ciekawego, a mianowicie ta dość jednorodna grupa „niewolników” rozszczepia się na dwie podgrupy. Pierwsza z nich kontynuuje podróż po czerwonej, przerywanej linii dbając aby wszelkie wyznawane normy nie tylko dalej kontrolowały ich życie, lecz czyniąc spore wysiłki aby były przekazane na następne pokolenie.
Druga grupa zaczyna eksperymentować z odrzucaniem dotychczasowych ograniczeń i po pierwszych obiecujących rezultatach zaczyna coraz bardziej używać nowo odzyskanej wolności, często ku zgorszeniu lub co najmniej dezaprobacie pozostałego społeczeństwa. Ta dezaprobata często wyrażana jest przez pogardliwe określenia takie jak:
  • „kryzys wieku średniego”,
  • „ syndrom zamykających się drzwi” :-)
Te określenia są typowymi przykładami manipulacji słownych, bo w rzeczywistości należałoby mówić o:
  • szansie wieku średniego – bo człowiek wreszcie wie co mu jest do szczęścia potrzebne i jak bezsensowne z jego punktu widzenia było działanie według cudzych programów i oczekiwań
  • syndromie otwierających się drzwi – bo pozbycie się sporej części balastu umożliwia korzystanie z uroków życia i robienie rzeczy, które w dotychczasowym gorsecie ograniczeń i oczekiwań innych były niewyobrażalne.
Jest jeszcze trzecia grupa ludzi, to osoby, u których wykryto, lub przynajmniej poważnie podejrzewano poważną, zagrażającą życiu chorobę. Wiele takich osób „wskakuje” na tę zielona linię niezależnie od wieku i to często w stopniu, który zdumiewa nawet mnie.
Teraz proponuję Wam drodzy Czytelnicy, abyście uczciwie dla samych siebie zastanowili się, w którym miejscu na tym wykresie jesteście.
Jeżeli macie do 40 lat i jesteście w okolicach tej czerwonej linii (jak większość Waszych rówieśników) to rozważcie:
  • czy na pewno chcecie jeszcze czekać kilkadziesiąt lat z odzyskaniem tego rodzaju wolności, która mają ci na zielonej linii?
  • nawet jeżeli jesteście święcie przekonani, że świat jest taki jak Wam się w tej chwili wydaje, to czy ustawiacie Wasze sprawy życiowe w ten sposób, że gdybyście za kilkanaście lat zmienili zdanie, to przejście na zielona linie będzie możliwe bez dużych strat materialnych  i robienia krzywdy innym ludziom?
Jeżeli macie ponad 40 lat (i takich Czytelników/Czytelniczki mamy) to sprawdźcie na której linii jesteście. Jeśli na zielonej, to gratuluję i witam w klubie :-)
Jeżeli na czerwonej, to możecie pomyśleć, czy naprawdę życie daje Wam to, czego w głębi ducha naprawdę potrzebujecie i pragniecie.
  • Jeśli tak jest, to gratuluję i nie mam nic do dodania.
  • Jeżeli nie, to kiedy zamierzacie coś zmienić? Jak pokazuje dość ekstremalny przykład babci Elfriede nigdy nie jest za późno, ale po co czekać?
Życzę owocnych przemyśleń i zapraszam do dyskusji w komentarzach. Jak zwykle apeluje „use your judgement” :-)
PS: Nie mam ze sobą dyktafonu, wersja audio ukaże się w piątek.
Komentarze (88) →
Alex W. Barszczewski, 2011-02-09
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Spotkanie ze studentami – nowe doświadczenie

Wczoraj wieczorem miałem przyjemność spędzić 4,5 godziny na spotkaniu z członkami Koła Naukowego jednej z naszych uczelni. Nie pisze tutaj jakiego i z jakiej uczelni, bo nie wiem czy sobie tego życzą a poufność to podstawa :-) Moi mili rozmówcy – jeśli chcecie to możecie ujawnić się w komentarzach.

UPDATE: Uzyskałem zgodę na opublikowanie jaka grupa to była. Spotkałem się z członkami Koła Naukowego PROLEPSIS z Uniwersytetu Szczecińskiego

Dotychczas raczej spotykałem się z ludźmi nieco starszymi, mającymi już doświadczenie w pracy zawodowej i praktyczne rozeznanie w realiach biznesu, więc byłem ciekaw jak będzie przebiegała rozmowa z osobami znajdującymi się dopiero w przedsionku takiego życia, tym bardziej, że dotąd nie byłe to moja „grupa docelowa”.

Muszę przyznać, że byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Dziś zastanawiając się nad tym, co wczoraj mówiłem uświadomiłem sobie, że bardzo szybko zapomniałem iż rozmawiam z bardzo młodymi ludźmi i cały czas mogłem dyskutować jakbym miał do czynienia co najmniej z uczestnikami naszych Power Walk, albo nawet z klientami. A poruszaliśmy bardzo szeroki zakres tematów! Nawet jak pokazywałem im pewne dość trudne ćwiczenie, to dzielnie sobie radzili, wcale nie gorzej od ich starszych koleżanek i kolegów. Duże brawa!!!

To oznacza, że na studiach dojrzewa nam kolejna generacja, która może dać sporego pozytywnego „kopa” zarówno gospodarce jak i społeczeństwu.  Z tego „na szybko” wynika kilka wniosków:

  • Nawet jeżeli moi wczorajsi Gospodarze są tylko częścią bardzo zróżnicowanej grupy studentów, to oznacza to iż mamy stojący w dołkach startowych „kapitał ludzki”, aby zrealizować „Złotą Dekadę” o której dyskutowaliśmy wcześniej.  Musimy tylko jako społeczeństwo zacząć wreszcie patrzeć do przodu (a nie żyć przeżuwaniem przeszłości) i wykorzystywać nasz bezsporny atut jakim są młodzi, inteligentni i żądni sukcesu ludzie.
  • Ci z nas, którzy w ostatnich kilkunastu latach o własnych siłach osiągnęli jakiś znaczący sukces ekonomiczny powinni się zastanowić się, czy nie czas na wsparcie tego następnego pokolenia.  I nie mam tutaj na myśli tylko własnych genetycznie spokrewnionych dzieci (ograniczenie się tylko do nich jest, z całym szacunkiem,  typowe dla mentanlości chłopskiej), ale szersze rzesze dobrych, zdolnych i chętnych do rozwoju młodych Polaków, którym z różnych powodów Państwo nie daje istotnych elementów sukcesu takich jak odpowiednie wzorce postaw, czy krytyczne umiejętności. My posiadamy i to i to, inaczej nie bylibyśmy dzisiaj tam gdzie jesteśmy. Dzielmy się tym z chętnymi, młodszymi Rodakami, bo jak my im tego nie przekażemy, to z braku odpowiednich umiejętności nikt inny tego nie zrobi. Na uczelniach ciągle jeszcze zbyt wielu jest  teoretyków, którzy zamulają ludziom umysły wiedzą nieadekwatną do XXI wieku, a za mało praktyków, którzy z własnego doświadczenia wiedzą co jest istotne i potrafią to przekazać. Wypełnijmy te lukę. Zdaję sobie sprawę, że przy naszych stawkach dziennych chyba żadna szkoła wyższa w Polsce nie mogłaby sobie na nas pozwolić, a procedury dofinansowywania z Unii powodują u nas odruch wymiotny, dlatego trzeba do sprawy podejść „po naszemu”:  Jeżeli w miarę rozsądnie podchodzimy do finansów, to przecież  mamy i zarabiamy dość pieniędzy, aby całkiem wygodnie i przyjemnie żyć. Jeżeli część naszego czasu (tak, czasu!!) poświęcimy nie na dalsze ich pomnażanie, lecz sprezentujemy go wartej tego młodzieży ucząc za darmo, to spowoduje to co prawda pewną różnicę w zapisie komputerowym w jakimś banku, ale ta różnica nie będzie miała odczuwalnego wpływu na jakość naszego życia! Z drugiej strony możemy zainicjować kolosalna pozytywna zmianę w życiu innych.  Czyż to nie jest warte spróbowania??! Ja tak robię i zapewniam Was, że warto, a korzyści dla samego siebie nie dadzą się przeliczyć na żadne pieniądze (priceless – jak w pewnej reklamie :-)).
  • Rada dla młodych Koleżanek i Kolegów: wychylajcie się ! Zróbcie robocze założenie, że ukończone studia nie dają Wam żadnej przewagi w stosunku do tysięcy innych osób, które też skończyły takie lub podobne studia a nadal macie decydującą słabość w stosunku do ludzi, którzy pracując już zdążyli nabrać pewnego doświadczenia i umiejętności praktycznych. To trzeba koniecznie czymś skompensować, na przykład robiąc coś konkretnego jeszcze w trakcie nauki, albo zdobywając rzadkie umiejętności niedostępne dla szerokiej rzeszy studiujących. Tego nikt Wam na tacy nie poda, musicie sami przejąć inicjatywę i zrobić coś wykraczające poza szablon. I nie jest to takie trudne, zobaczcie ile inicjatyw powstało choćby na tym blogu tylko dlatego, że ktoś zaprosił mnie na herbatę, czy tez napisał miłego i rzeczowego maila. Jeśli chcecie to wkrótce napisze Wam jak się za to zabrać, aby zwiększyć szanse powodzenia.

Tyle na razie, zapraszam do dyskusji w komentarzach.

PS: Do grupy, z którą się spotkałem – na początku lata będę w Waszych okolicach, to zrobimy sobie ostre warsztaty negocjacyjne :-)

Komentarze (37) →
Alex W. Barszczewski, 2010-04-18
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Relacje z innymi ludźmi

Non Disclosure Agreement

Niektórzy z Was, zwłaszcza Ci, robiący coś dla firm Hi-Tech znają z własnej praktyki NDA, Non Disclosure Agreement czyli mówiąc po polsku porozumienie dotrzymania poufności. Podpisanie takiego NDA zobowiązuje nas (lub obie strony w zależności od charakteru współpracy) do bezwarunkowego zatrzymania dla siebie wszystkiego, co dowiemy się o tajemnicach biznesowych partnera. Jest rzeczą oczywistą (przynajmniej dla mnie :-)), że dotrzymanie takiego zobowiązania jest sprawą bezdyskusyjną.To, o czym chcę dziś z Wami podyskutować to jest fakt, iż NDA z mojej strony jest standardową opcją we wszelkich kontaktach z innymi ludźmi. Oznacza to, że wszelką komunikację, wszystko jedno czy zawodową czy prywatną traktuję z założenia jako poufną, chyba rozmówca zażyczy sobie inaczej, lub uzyskam od niego zgodę na określone użycie uzyskanej wiedzy.Pod tym względem zachowuję się wręcz paranoicznie :-) trzymając język za zębami nawet w sytuacjach, kiedy zdecydowanie nie jest to konieczne. No ale cóż, reputację mamy jedną a ja pod tym względem wolę mieć tę skutecznego sejfu, z którego nic niepożądanego nie wycieknie.Jak to się przejawia? Oto kilka przykładów:

  • w życiu prywatnym nie przekazuję informacji dalej bez jednoznacznej zgody jej nadawcy a i wtedy tylko w zakresie, na który ta osoba się zgodziła
  • znając różnych ludzi „z górnej półki” nie rzucam ich nazwiskami, a nawet bliższymi danymi pozwalającymi ich zidentyfikować, nie mówiąc już o chwaleniu się spotkaniami, czy znajomością z konkretnym Iksińskim (a byłoby czym :-)) Podobnie właściwie postępuję w stosunku do wszystkich ludzi :-)
  • na warsztatach to, co tam się dzieje jest sprawą moją i grupy (tego nastawienia nie lubiło kilka HR-ów :-)). Nawet jeżeli w trakcie treningu wyniknie sprawa, w której mogę im pomóc w firmie (np. poprzez rozmowę z top managerem), to najpierw muszę na to uzyskać zgodę zainteresowanych
  • generalnie nie udzielam informacji o poszczególnych uczestnikach szkoleń, uprzedzając o tym zleceniodawcę jeszcze przed podjęciem decyzji o ich przeprowadzeniu
  • oczywiście wszelkie informacje o tajemnicach klienta w jakiś cudowny sposób ulatniają mi się z głowy :-) kiedy wychodzę od niego
  • Uzupełnienie: Nie udostępniam żadnych numerów telefonów czy adresów mailowych bez zgody ich właścicieli!! To jest dla mnie tak oczywiste, że pisząc post nie wspomniałem tego

Takie proste podejście przynosi lub przynosiło mi bardzo konkretne korzyści jak np.

  • w życiu prywatnym wchodziłem w bardzo wzbogacające mnie (duchowo i emocjonalnie) różnorodne relacje, które bez pewności zachowania absolutnej dyskrecji z mojej strony nigdy nie doszłyby do skutku
  • w życiu zawodowym zazwyczaj wiem bardzo wiele o moich klientach, co w decydujący sposób przyczynia się do skuteczności tego, co u nich robię. Często bez tej wiedzy nie da się niczego sensownego zrobić, o czy dość boleśnie przekonują się nadęci „eksperci” pojawiający się u klienta ze stosem dyplomów i certyfikatów, lecz niezdolni do zbudowania takiego zaufania
  • ze względu na tę część mojej reputacji dotyczącą poufności otrzymuję zlecenia też w bardzo delikatnych sprawach, dzięki temu często jestem „jedynym na liście„

To prowadzi do życia pełnego interesujących przeżyć, oraz bardzo atrakcyjnych (intelektualnie i finansowo) sposobności biznesowych. Wystarczy aby Was zachęcić do ewaluacji własnego podejścia i ewentualnego podjęcia działań naprawczych?Teoretycznie ten post jest równie oczywisty, jak ten o załatwianiu spraw, niemniej ciągle widzę wokół siebie przykłady naruszania tych prostych zasad, a po co na wstępie eliminować się z różnych ciekawych rozgrywek życia?

Komentarze (42) →
Alex W. Barszczewski, 2009-12-20
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Złota dekada – czy jesteś przygotowany do skorzystania z niej?

Dziś zainicjujemy dyskusję na bardzo ważny i strategiczny temat, zajęcie się którym może mieć  w perspektywie ogromny wpływ na całe Wasze dalsze życie.
W czym rzecz?
Ci z Was, którzy znają mnie bliżej znają moje sceptyczne podejście do autorytetów wszelkiego rodzaju. Nie zmienia to faktu, że jest parę osób, które jeśli wypowiadają się na temat w którym są ekspertami, to ja słucham bardzo uważnie. Jednym z takich ekspertów jest prof. Krzysztof Rybiński, który oprócz bycia bardzo znaną postacią w polskiej gospodarce pisze interesujący i wartościowy blog na tematy związane z jego zakresem zainteresowań.

W poście „Złota polska dekada” pisze on między innymi:

„Prognozuję, że po dwuletnim okresie kryzysu, w latach 2011 -2020 nadejdzie najlepszy okres prosperity dla polskiej gospodarki w całej jej nowożytnej historii, przeciętny wzrost gospodarczy w tym okresie prawdopodobnie znacznie przekroczy 5 procent, oczywiście jeżeli globalna gospodarka wyjdzie z kryzysu”

To oczywiście może na pierwszy rzut oka wyglądać na pobożne życzenie, spójrzmy jednak na jego uzasadnienie:

„Złota polska dekada będzie miała co najmniej cztery źródła. Po pierwsze dobra demografia, udział kreatywnego pokolenia w wieku 25-35 lat będzie wysoki i będzie przekraczał 8 procent populacji przez znaczną część dekady, podczas gdy u naszych sąsiadów (Czechy, Węgry) wyniesie mniej niż 7 procent. Pamiętajmy, że po 2020 roku demografia w Polsce gwałtownie się pogorszy, a w 2050 roku będziemy dziewiątym najstarszym krajem świata. Ale kolejna dekada będzie miała jeszcze dobrą, a z punktu widzenia innowacyjności i kreatywności, bardzo dobrą demografię. Po drugie, w ciągu kilku lat zlikwidujemy bariery infrastrukturalne, które silnie hamowały polski wzrost (autostrady, infrastruktura telekomunikacyjna, może nawet koleje), oczywiście za pieniądze unijne. Poza tym środki unijne będą przez kilka lat wzmacniały popyt krajowy, nawet jeżeli część z nich wydamy bez sensu (co już ma miejsce w wielu przypadkach). Po trzecie, w ciągu kilku lat zostanie wdrożona e-administracja, co powinno radykalnie obniżyć bariery administracyjne wzrostu gospodarczego, o ile zostanie poprzedzone analizą i poprawą procesów w administracji publicznej. Po czwarte, w takim środowisku e-gospodarki ujawnią się nasze talenty w obszarze nauk informatycznych (wygrywamy na zmianę z Rosjanami i Chińczykami wszystkie światowe konkursy) i jestem przekonany że w latach 2011-2020 w Polsce powstanie co najmniej jedna firma na miarę Google czy MySpace, globalny lider w jakiejś dziedzinie związanej z informatyką lub internetem, dziedzinie która prawdopodobnie dzisiaj jeszcze nie istnieje, ale ją wymyślimy i sprzedamy nowe produkty i usługi setkom milionów ludzi na całym świecie.”

Ta argumentacja do mnie przemawia, tym bardziej, że jeśli chodzi o punkty pierwszy i czwarty to już teraz mogę to potwierdzić z własnej pracy z czołowymi firmami i to na wszystkich szczeblach ich struktury organizacyjnej. Tak więc, jeśli nie będzie jakiegoś totalnego globalnego kryzysu, a w następnych wyborach władzy w Polsce nie przejmą jacyś cyniczni politycy, którzy zamiast budować (do czego nie są zdolni) będą „rozliczać”, to mamy ogromną szansę, że ten scenariusz będzie miał miejsce.

Kluczowym pytaniem, które sobie przy tym warto sobie zadać jest:

  • Co mogę w międzyczasie zrobić, aby podczas tej złotej dekady stać się beneficjentem zmian ?

I przez bycie beneficjentem nie nie mam na myśli zasady „przypływ unosi wszystkie łodzie”, bo potem będzie odpływ i łatwo wylądować na mieliźnie, lecz to, aby wykorzystać taką koniunkturę do wielkiego skoku w Waszej jakości życia i możliwościach jego kształtowania. Młodzi ludzie często z zazdrością patrzą na tych, którzy potrafili wykorzystać szanse początku lat 90 i dziś są „ustawieni” na wysokich stanowiskach. Podobna szansa (choć jej mechanizmy będą inne) przydarzy się Wam drodzy Czytelnicy podczas przyszłej „złotej dekady”!!!
Dobrze już teraz o tym pomyśleć, bo kiedy zawieje korzystny wiatr warto mieć gotowe do postawienia żagle i odpowiednio sprawny statek.

Jak się do tego przygotować? Nie jestem guru, który zna wszystkie możliwe odpowiedzi, to co mogę tutaj zrobić to podzielić się z Wami kilkoma przemyśleniami i przykładami jak stosuję je w moim osobistym przypadku. Wasze odpowiedzi mogą oczywiście być inne i zapraszam do wyrażania ich w komentarzach.
Punkty, które uważam za istotne to:

  1. wykształcenie i umiejętności – nie mam przez to na myśli uczęszczania na kiepskie uczelnie i zdobywanie serwowanej tam pseudowiedzy oraz różnych naukowo brzmiących, a w praktyce dość bezwartościowych dyplomów.  To samo dotyczy różnych, często fantazyjnych certyfikatów o ile nie są one bezwzględnie wymagane w Twojej dziedzinie pracy. Chcesz naprawdę skorzystać ze „złotej dekady” , to musisz zrobić znacznie więcej. Mam na myśli intensywne studia własne tego, co aktualnie dzieje się na świecie w dziedzinie Twoich zainteresowań, połączone z nauczeniem się praktycznej implementacji takiej wiedzy i to najlepiej w warunkach polskich. Oprócz tego, o ile to możliwe, zalecam pracę w środowiskach składających się z ludzi, którzy są bardzo dobrzy w tym co robią, taka edukacja bedzie bezcenna i to nie tylko na płaszczyźnie merytorycznej
  2. własna marka na rynku – okres prosperity to też okres silnego rozwarstwienia szans, pozycji i dochodów. Chcesz w pełni z niego skorzystać, zadbaj abyś był „jedynym na liście” dla Twoich klientów, wszystko jedno czym się zajmujesz
  3. trzeba być na miejscu – jak pokazuje przykład mojej osoby w ubiegłych latach, można być beneficjentem „z doskoku” mieszkając za granicą, niemniej po prostu bycie obecnym znacznie rozszerza potencjalne możliwości, choćby poprzez networking czy lepsza orientację w lokalnych sposobnościach. Do tego polskie 19% podatku liniowego dla prowadzących własną działalność to przysłowiowy „miodzio” :-)
  4. swoboda manewru – statek tkwiący na rafach nie skorzysta z nawet najbardziej sprzyjającego wiatru. Jeśli w życiu jeszcze nie wpakowałeś się na poważną mieliznę, to zadbaj, abyś powodowany np. „owczym pędem” przypadkiem się tam nie znalazł. Jeżeli masz wrażenie, że utknąłeś w sytuacji, która Cię blokuje, to zastanów się jak możliwie szybko i w możliwie cywilizowany sposób ja zakończyć. Inaczej, jak przegapisz następną koniunkturę to będziesz się męczyć baaardzo długo. Zwróć uwagę, że w ostatnim zdaniu napisałem „jeżeli masz wrażenie”, czyli nie podaję jakichkolwiek „obiektywnych” kryteriów, lecz zdaję się na Twoje osobiste odczucie.
    Każdego, kto przy tym punkcie myśli „takiemu Alexowi łatwo jest mówić” uprzejmie informuję, że w życiu mieszkałem już w piwnicy  sprzedając gazety na ulicy aby się utrzymać. Doświadczyłem też kiedyś bycia zadłużonym ponad moje ówczesne możliwości, więc wiem jak to jest :-) Kluczowym jest mentalne uznanie takiej sytuacji za przejściową i podjęcie koniecznych działań, nawet jeśli miałyby by one być bardzo niewygodne czy bolesne. Warto też pamiętać o lejku :-)

Tyle moich przemyśleń, teraz czas na przykłady jak stosuję te zalecenia w moim własnym życiu?

  1. cały czas kształcę się na wszystkie trzy opisane powyżej sposoby. Do tego prowadzę własny research w dziedzinie moich zainteresowań, który może nie spełnia surowych wymogów „naukowości”, niemniej daje mi bardzo dobre rozeznanie co naprawdę w praktyce bardzo dobrze działa, a co nie. Konkretne rezultaty u klientów są nie tylko dobrym sprawdzianem słuszności moich wniosków, lecz dają mi potem sporą przewagę konkurencyjną, w czym zahaczamy już o punkt drugi :-)
  2. jestem trochę kiepskim przykładem marketingu własnej osoby, bo ze względu na priorytety w życiu (maksymalizacja wspaniałych przeżyć a nie zarobionych pieniędzy) robię w tym kierunku tylko ułamek tego, co byłoby możliwe. Nie mam przecież nawet profesjonalnej strony internetowej!!! Mimo tego, poprzez dostarczanie bardzo dobrych rezultatów ciągle pracuję nad wypracowaniem sobie pozycji „coacha pierwszego wyboru” dla grupy docelowej top managementu w wieku 35-45 lat. W tej grupie mamy już teraz bardzo dobrych prezesów, czy członków zarządów, w miarę upływu czasu będzie ich coraz więcej. Konkurencja tam będzie też narastać, to samo z presją na rezultaty. Wtedy ktoś, kto będzie w stanie znacząco zwiększyć skuteczność tych ludzi będzie mile widzianym coachem, prawie niezależnie od jego ceny, czy ilości certyfikatów, które przynosi  :-)
  3. od stycznia 09 mieszkam w Polsce i mimo nieco gorszej ogólnej jakości życia w Warszawie ani przez moment nie żałowałem tej decyzji. Tyle fascynujących rzeczy wisi tutaj w powietrzu!! Serio!
  4. w ostatnich 2 latach pokończyłem kilka „otwartych spraw”, które niepotrzebnie kosztowały mnie sporo czasu i energii. Obecnie pilnuje zachowania swobody manewru w dwóch dziedzinach: a) ekonomicznej trzymając znaczące zasoby w oczekiwaniu na sposobności, b) emocjonalnej poprzez staranny dobór relacji w które wchodzę z innymi ludźmi i blokując te, które maja negatywny wpływ na moja energie, postawę i samopoczucie.

Tyle moich przemyśleń. Zapraszam Was do zastanowienia się na poruszoną w tym poście kwestią i podzielenie się  z nami Waszym punktem widzenia i pomysłami. Jestem pewien, że dyskusja na ten temat będzie bardzo użyteczna niezależnie od ewentualnych różnic poglądów.

PS: Od kandydatów do naszego (nieco opóźnionego) projektu Top Gun 2009 oczekuję wypowiedzi w tej dyskusji.

Komentarze (101) →
Alex W. Barszczewski, 2009-10-27
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jak mocna jest Twoja pozycja w firmie?

Pamiętacie posty o wartości rynkowej i byciu jedynym na liście? Dzisiaj mam dla Was test przy pomocy którego możecie sprawdzić na ile w rzeczywistości macie silną pozycję w firmie.

Pomyślcie sobie (albo najlepiej zróbcie to faktycznie :-)), że idziecie do Waszego bezpośredniego przełożonego i pytacie:

” Wyobraź sobie, że przychodzę do Ciebie i komunikuję, że w najbliższym czasie zamierzam podjąć podobną do obecnej pracę i to w firmie o podobnym profilu. Czy i co zrobiłbyś aby mnie zatrzymać tutaj?”

Mamy następujące możliwości:

  1. boisz się w ogóle zadać przełożonemu takie pytanie – Twoja pozycja w firmie jest słabiutka, tak słaba, że na pewne tematy nawet nie możesz porozmawiać
  2. przełożony mówi „nic nie mogę zrobić” – pozycja całego działu (i przełożonego) jest słaba, co oczywiście przekłada się na Twoją słabość. Przy najbliższej restrukturyzacji możesz łatwo pójść pod topór
  3. przełożony mówi „a idź sobie”, „życzę szczęścia”  lub coś podobnego – Twoja osobista pozycja jest słaba, ryzyko patrz powyżej
  4. przełożony nie chce na ten temat rozmawiać obawiając się, że dałby Ci zbyt wiele argumentów na podwyżkę – być może jest on świadom że dostajesz wynagrodzenie poniżej tego, co powinieneś :-)
  5. przełożony pokazuje, że bardzo mu zależy na tym abyś pozostał w obecnej firmie – masz silną pozycje, do której długoterminowo powinien dążyć każdy pracownik/zleceniobiorca
  6. przełożony zaczyna wypytywać się o szczegóły – pewnie był na moim szkoleniu i wie, że zanim cokolwiek powie to powinien zdobyć jak największą ilość informacji :-) Powiedz mu wtedy dokładnie o co Ci chodzi (zbadanie Twojego znaczenia w firmie) po czym obstawaj przy uzyskaniu odpowiedzi. Tę odpowiedź ewaluuj jak w punktach 1-5

Możecie się śmiać, ale są firmy, które w procesie ciągłego udoskonalania jakości „czynnika ludzkiego” każą takie ćwiczenia robić managerom!
Jeżeli nasz osobisty rezultat leży gdzieś w zakresie przypadków 1-4 to należy traktować to jako poważny sygnał ostrzegawczy.  W takiej sytuacji dobrze jest podjąć jakiekolwiek działania naprawcze, a na pewno wstrzymać sie od podejmowania długoterminowych zobowiązań typu kredyty, dzieci itp. W dzisiejszej niepewnej sytuacji ekonomicznej ryzyko obudzenia się z ręką w przysłowiowym nocniku jest zbyt duże. Fakt, że większość pracującej populacji ma słabą pozycje w miejscu pracy nie powinien być żadną pociechą. Jak spadnie topór zwolnień nic Wam to nie pomoże, a jak wiem też z osobistych doświadczeń, walka o ekonomiczne przetrwanie to nic zabawnego.
Ciekaw jestem, do jakich wniosków dojdziecie :-)

PS: Post o bajkach cz.2 powstaje w powoli, bo wymaga on dużego wyczucia a na razie mam wenę do kreatywnego rozwiązywania zagadnień biznesowych

Komentarze (41) →
Alex W. Barszczewski, 2009-08-11
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Czego możemy nauczyć się z bajek cz. 1

W najbliższych postach przyjrzyjmy się dwóm bajkom i praktycznym wnioskom, jakie możemy z nich wyciągnąć.

Pamiętacie bajkę o śpiącej królewnie?

Zaczarowana przez złą wróżkę  królewna spała głębokim snem i tylko pocałunek księcia mógł ją z tego snu obudzić. Zwróćcie uwagę, że obudzić księżniczkę mógł nie pocałunek jakiegokolwiek chłopa z ludu, posiadacza męskich organów płciowych, lecz musiał to być prawdziwy książę.

Co to ma wspólnego z rzeczywistością?

Bardzo wiele, gdyż znakomita większość heteroseksualnych kobiet potrzebuje takiego „pocałunku” tego specjalnego faceta, aby w pełni obudzić swoja kobiecość. Mam przy tym na myśli nie tylko czysto seksualną jej stronę (co też jest niezmiernie ważne, zwłaszcza w obliczu potencjału tkwiącego w Paniach), ale też w szerszym sensie emocjonalnym.

Jak tak rozglądam się wokoło, to widzę wiele kobiecych twarzy pozbawionych tej iskry. Ich właścicielki, często z nieświadomości tego, co w ogóle jest możliwe, pozwoliły zredukować swoją kobiecość do roli mrówki-robotnicy, pomocy domowej, maszyny rozpłodowej, wieszaka na ładne ciuchy i biżuterię, czy też prowiantu seksualnego. A wszystko to poprzez wynikające z presji środowiska lub słabego poczucia własnej wartości, pogodzenie się na „chłopa z ludu”, zamiast wytrwałych poszukiwań tej właściwej osoby.
Nie szkoda Wam życia na coś takiego?

Abyśmy się dobrze zrozumieli, nie chodzi o to, aby bezczynnie czekać na tego jedynego, bo to uczyni Was mniej atrakcyjnymi i zgorzkniałymi, a poza tym gdzie macie zdobywać doświadczenia w obchodzeniu się z mężczyznami. Dlatego właśnie wiele kobiet wchodzi w bardzo różne, często dość pokręcone relacje, które w jakiś sposób zaspokajają ich różnorakie potrzeby, o czym napiszę w jednym z następnych postów zatytułowanym „Od fuck buddies do związku 24/7„.Jak kto to robi, to jest jego osobisty wybór. Ważne jest tylko, aby nie cementować tych prowizorycznych relacji w jakikolwiek sposób, no i oczywiście stosowanie zasady „wsio wzmożno, tolko ostorożno”
W tym wszystkim, robiąc przegląd własnej sytuacji należy uczciwie odpowiedzieć sobie samej, czy takiego specjalnego mężczyznę już spotkałyście na swojej drodze życia i miałyście z nim naprawdę bliską relację przy czym jest wszystko jedno, czy ona trwa nadal, czy też się skończyła. Jeżeli nie, to na Waszym miejscu wyruszyłbym na intensywne poszukiwania, bo duży skok Waszej jakości życia jest jeszcze przed Wami.
Ten książę niekoniecznie będzie chłopakiem jak z żurnala, czy też multimilionerem. Tutaj potrzebne są zupełnie inne cechy, kombinacja inteligencji emocjonalnej, samczej męskości (tak, tak!!), popartej doświadczeniem prawdziwej sympatii do kobiet, empatii i bardzo dużego wyczucia. Ze smutkiem stwierdzam, że większość biegających wokoło Panów nie ma takiego zestawu cech, dlatego sprawa znalezienia tego właściwego nie jest trywialna. Niemniej warto jest aktywnie szukać i próbować, jak traficie, to najlepiej poznacie po rezultatach :-)

Zdaje sobie sprawę, że będziecie z tym miały sporo zachodu, a sama rada dla wielu Czytelniczek i Czytelników będzie kontrowersyjna, ale stawką jest Wasze spełnione życie jako kobiety, a o to z pewnością warto się postarać.

W następnym poście dla równowagi napiszę coś do Panów opierając się na bajce o księciu zamienionym w żabę i obiecuję że nie będę specjalnie oszczędzał moich współtowarzyszy płci:-)

Na razie zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Komentarze (142) →
Alex W. Barszczewski, 2009-07-17
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Nie bądź jak mały Kazio

Dzisiejszy post może być dla Was inspiracją do daleko idących zmian w Waszym życiu, choć wymagać będzie dużej szczerości i otwartości w stosunku do samego siebie. Proces ten jest niebezpieczny i proszę kontynuujcie  na własną odpowiedzialność.
Zacznijmy od małej metafory :-)

Był sobie mały Kazio, który przyszedł na świat w społeczności, gdzie ludzie odżywiali się wyłącznie chlebem. Jak tylko został odstawiony od piersi matki zaczął być karmiony takim samym pieczywem, jak wszyscy wokół niego. Nie znając innego pożywiania nasz Kazio, mimo że ta monotonna dieta „wychodziła mu uszami”, cierpliwie przeżuwał kawałki chleba , przy każdym posiłku każdego dnia mówiąc sobie „Takie jest życie i to trzeba jeść. W końcu wszyscy tak żyją”. Pewnego dnia spotkał on kobietę, która zrobiła mu kromkę chleba z czymś całkowicie nowym: masłem. Nasz Kazio był przeszczęśliwy, odebrał to jako wielki skok w jakości życia i czuł się prawie jakby złapał Pana Boga za nogi. I tak w tej swojej dumie nasz Kazio do dziś pałaszuje kromki chleba z masłem (i nic poza tym) odczuwając przy tym satysfakcję z przewagi nad resztą społeczności, która zadowala się samym pieczywem.

W tym swoim zadowoleniu nie ma on zielonego pojęcia o tym, że na świecie istnieje mnóstwo najprzeróżniejszych potraw, o różnych smakach, konsystencji i wartościach odżywczych. Kazio nie ma pojęcia o istnieniu różnych narodowych kuchni, w których praktycznie każdy może znaleźć sobie smaczne, urozmaicone i zdrowe pożywienie.

Tyle metafory. Warto teraz zastanowić się czy i w jakich obszarach jesteśmy tak ograniczeni i nieświadomi jak ten mały Kazio?

Proponuję, aby każdy na spokojnie zrobił sobie uczciwą analizę następujących dziedzin swojego życia:

  • praca zawodowa i generalnie sposób zdobywania środków na utrzymanie
  • doznania kulturalne i estetyczne
  • szeroko rozumiane relacje z innymi ludźmi
  • seks (bardzo ważna dziedzina, dlatego osobno wyszczególniona !!!)
  • generalny sposób spędzania czasu swojego życia
  • szanse i możliwości własnego rozwoju

W których z powyższych zakresów gdzieś głęboko odczuwamy, że to co przeżywamy dalekie jest od tego, co pragnęlibyśmy, nawet jeśli otoczenie poklepuje nas po barkach za osiągnięcie „kromki z masłem”?

Jeżeli zrobicie taką analizę z otwartymi oczami i bez uprzedzeń, to prawie na pewno znajdziecie rzeczy, które nie będą Wam się podobały i najgorszym, co możecie potem zrobić, to „pójść przed samym sobą w zaparte” zamykając oczy i mówiąc tak jak ten Kazio :”Wszyscy tak żyją, tak przecież musi być”, albo stwierdzając „żyję o chlebie i wodzie i jestem z tego dumny!”. Dla pocieszenia śpieszę donieść, że przy takich eksperymentach sam też dochodziłem wielokrotnie do wniosku, że z moim dotychczasowym postępowaniem musiałem chyba upaść na głowę a różne doradzające mi „autorytety” same nie miały wiele pojęcia :-) I to dotyczyło każdego z powyższych punktów!!

Tak więc zauważenie u siebie „syndromu małego Kazia”  samo w sobie nie jest niczym hańbiącym, błądzić jest przecież rzeczą ludzką i nie ma się czego wstydzić.
Trafna diagnoza może być początkiem ewentualnych działań naprawczych i lepiej zacząć z nimi jak najwcześniej. Po co z czystej nieświadomości i bezwładności żyć życiem, które w głębi ducha nas nie satysfakcjonuje? Wasze prawdziwe „ja” i tak prędzej, czy później upomni się o swoje, czekanie z tym do pięćdziesiątki, jak np. pewna znana postać polskiej polityki nie jest najlepszym rozwiązaniem. Z braku doświadczenia łatwo wtedy wziąć odrobinę masła na chlebie za nie wiadomo jak wspaniała potrawę, a to przygotowuje grunt pod następne rozczarowania  :-) Po co?
Zapraszam do bliższego przyjrzenia się tematowi i dyskusji w komentarzach

Komentarze (130) →
Alex W. Barszczewski, 2009-05-05
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jakość Twoich rozmów cz.1

Ostatnio usłyszałem bardzo interesujące zdanie: „Jakość Twojego życia jest proporcjonalna do jakości rozmów, które w nim prowadzisz”.

Jeżeli się nad tym bliżej zastanowimy, to  ta współzależność, aczkolwiek niekoniecznie ściśle matematyczna, staje się wyraźnie widoczna. Z kim, w jaki sposób i o czym rozmawiamy ma miedzy innymi wpływ na takie rzeczy jak:

  • jak szybko i w jakim kierunku przebiega nasz rozwój osobisty (o ile w ogóle przebiega)
  • w jaki sposób i jakim nakładem czasu zdobywamy środki na utrzymanie i realizacje naszych potrzeb i pragnień
  • jakie mamy szanse poznania naprawdę pasującego do nas człowieka/ludzi z którymi będziemy mieli wielką frajdę w życiu
  • jak wielką przyjemność i głębie doznań będziemy mieli z tymi ludźmi, którzy są nam w jakiś sposób bliscy

Nawet pobieżne przyjrzenie się, jaka jest jakość rozmów większości ludzi prowadzi do smutnego wniosku, że generalnie jest z tym dość kiepsko. Typowe dwie słabości to:

  • rozmawiamy z ludźmi, którzy kompletnie nie wnoszą nic pozytywnego do naszego życia, wiedzy i doświadczenia
  • prowadzimy rozmowy, w których nie ma autentycznej głębszej wymiany myśli, uczuć i doznań

Ta smutna sytuacja ma oczywiście zalety, bo w takich okolicznościach dość łatwo pozytywnie się wyróżnić – jak mówią Niemcy „wśród ślepych jednooki jest królem”, niemniej przyjemnie jest przebywać wśród „widzących”.

Zagadnieniem, którym zajmiemy się w dzisiejszym poście to dwa elementu naszego sposobu komunikowania się, które wielu ludziom utrudniają podtrzymanie znajomości z interesującymi rozmówcami, którzy zniechęceni poszukają sobie na przyszłość innych partnerów (a ciekawi ludzie zawsze mają z czego wybierać :-))

Pierwszy element, to sposób w jaki wypowiedzi obydwu partnerów przeplatają się w czasie. Mamy tutaj następujące możliwe warianty rozmowy:

  • jeden rozmówca kończy swoja wypowiedź, potem jest chwila ciszy po której zaczyna mówić ten drugi
  • jeden rozmówca kończy swoją wypowiedź, drugi zaczyna mówić zaraz po tym
  • jeden rozmówca kontynuuje wypowiedź, drugi nie czekając na jej zakończenie

Ten ostatni przypadek jest niestety bardzo rozpowszechniony w Polsce (wystarczy włączyć telewizor i przysłuchać się rozmowom, nawet tym „prowadzonym” przez Dziennikarzy Roku, którzy przynajmniej teoretycznie powinni być profesjonalistami). Takie zachowanie w wielu interesujących kręgach uchodzi za skrajnie nieokrzesane i dyskwalifikuje takiego rozmówcę permanentnie. Problem polega na tym, że często poprzez otaczające nas niewłaściwe wzorce i przebywanie z niewłaściwymi ludźmi pozwoliliśmy wytresować sobie takie zachowanie i często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, że postępujemy jak nieucywilizowany  dzikus z Koziej Wólki. Pierwszym zadaniem będzie uświadomienie sobie tego bo to dopiero daje nam szansę na zmianę. Dlatego pierwsze zadanie, które polecam Wam to uważna obserwacja jak często przerywamy naszym rozmówcom, bo mamy wrażenie że musimy teraz coś powiedzieć. Jeżeli przyłapiecie się na tym, że robicie coś takiego to macie problem, którym koniecznie trzeba się zająć. Całe szczęście, że największym wyzwaniem jest zdanie sobie sprawy z takiego zachowania, jak już o tym wiemy to możemy się świadomie przypilnować. Polecam Wam to gorąco!!

Drugie zagadnienie, którym zajmiemy się dzisiaj to „długość frazy” kiedy mówimy do rozmówcy

Tutaj też możemy wyróżnić trzy przypadki, choć granice między nimi będą dość płynne:

  • kiedy jest nasza „kolej”, to wypowiadamy się pojedynczymi słowami lub  fragmentami zdań, czasem przy tym wyświechtanymi, rutynowymi zwrotami bez głębszego znaczenia
  • tak dobieramy długość naszych wypowiedzi, aby rozmówca otrzymał pewną w miarę kompletna myśl nie przeładowując go nadmiarem słów
  • kiedy, mówiąc językiem komputerowców, włączamy tzw. „burst mode” (w dużym uproszczeniu dla laików: jedno z urządzeń komputera przejmuje kontrolę nad linią komunikacyjną i nie pozwala innym na przerwanie mu wysyłania danych).

Ten pierwszy przypadek pozostawia rozmówce w stanie niedosytu, bo dostał za mało, nie było szansy na stworzenie prawdziwego, głębszego kontaktu człowiek-człowiek. Często taki sposób wyrażania się jest rezultatem braku umiejętności wyrażania pewnych wrażeń i odczuć, czasem niestety jest syndromem braku takowych w ogóle. Tutaj niestety my mężczyźni przodujemy w tym upośledzeniu, choć zdarzają się i kobiety, które nie miały w życiu okazji aby nabrać wprawy w takiej komunikacji. Jeżeli zdiagnozujecie u siebie taki problem (co jest bardzo trudne, bo niechętnie się do takich rzeczy przyznajemy, nawet sami przed sobą), to nie wszystko jest stracone, bo przecież życie toczy się dalej i wciąż będzie podsuwać nam okazje aby to nadrobić. Warto się tym zająć bo pozostawienie tego tak jak jest (w imię „to jest moje prawdziwe ja„) będzie zniechęcać do nas wielu sympatycznych i otwartych ludzi, a to będzie miało wielki negatywny wpływ na jakość Waszego życia.
Na drugim biegunie jest „burst mode”, kiedy monopolizujemy konwersację i „nadajemy” bez zważania czy to co mówimy nadal jeszcze odbiorce interesuje, lub czy on sam chętnie by coś na omawiany temat powiedział. To jest często spotykana słabość inteligentnych i elokwentnych lodzi, którzy (błędnie) zakładają, że skoro mają dużo do powiedzenia i potrafią to zrobić, to na pewno rozmówca będzie zachwycony słuchając ich wielominutowych wynurzeń. Może tak i być, ale tego nie wiemy na pewno i warto to w trakcie naszej wypowiedzi sprawdzać. Inaczej niestety też możemy sobie zaszkodzić. Znam przemiłe i sympatyczne osoby, do których np. bardzo rzadko dzwonię bo nie sposób (bez symulowania awarii telefonu, lub utraty zasięgu) przeprowadzić z nimi pięciominutowej rozmowy telefonicznej :-)

W takim przypadku warto pamiętać, że  rozmowa dwojga ludzi (pominąwszy jakieś szczególne, przeważnie zawodowe przypadki) to wzajemne dawanie i branie, oraz to, iż zawsze powinniśmy sami dbać o to, aby obie strony miały z tego przyjemność. Inaczej nasi rozmówcy poszukają sobie partnerów, z którymi będzie to możliwe. A jak już wspomniałem, interesujący i nietuzinkowi ludzie prawie zawsze mają możliwość wyboru.

Komentarze (98) →
Alex W. Barszczewski, 2009-03-22
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jeszcze o czasie wolnym i państwowej emeryturze

Dziś rano siedząc na tarasie i delektując się słońcem miałem interesującą wymianę maili z pracownikiem jednego z klientów. To młody, ale niezwykle profesjonalny i rzutki człowiekiem z którym współpraca to prawdziwa przyjemność. Razem przygotowywaliśmy pewne działania w sposób, który najbardziej lubię: zero biurokracji, 100% kreatywności i profesjonalizmu, tyleż procent wzajemnego zaufania.

W jednym mailu na końcu (bo myślałem że to już ostatni) napisałem :
„pozdrawiam z Kanarów”

na co mój rozmówca rozpoczął następny mail od:

„wybacz ze przeszkadzam w wakacjach”
na co moja następna wiadomość zaczęła się od słów:

„Nie ma za co przepraszać :-)
Albo coś robię chętnie, albo nie robię wcale
.”

I rzeczywiście to co robiłem było dla mnie przyjemnym zajęciem intelektualnym.

Powyższy przykład dobrze oddaje moje nastawienie, o którym pisałem już kiedyś.  Mój wylot na południe jest zdecydowanie ucieczką przed zimnem i ciemnościami panującymi w Europie w okresie listopad-styczeń, ale na pewno nie próbą zapomnienia o tzw. pracy zawodowej. W przeciwieństwie do wielu ludzi po prostu nie mam takiej potrzeby :-)

Takie incydentalne zajęcia, podobnie jak kilka telekonferencji z paroma ludźmi na poziomie, to miła część mojego dnia, wszystko jedno czy w domu, czy tutaj. Ważne jest, aby nie był to jedyny element składowy życia, bo przecież chcemy delektować się pełną gamą możliwości jakie daje nam egzystencja na tej planecie :-)
Połączenie pracy zarobkowej i przyjemności zdają się w naszej kulturze być ciągle czymś niezwykłym . Może w wielu osobach zbyt głęboko zakorzenione są słowa: „w pocie czoła rolę uprawiać będziesz, w pocie czoła chleb jeść będziesz„, często wzmacniane przez otoczenie, które nigdy nie próbowało czegoś innego. To często prowadzi do półniewolniczego sposobu myślenia, z nienajlepszymi skutkami dla odczuwalnej jakości życia. Wcale nie musi tak być!!
Z własnego (i nie tylko) doświadczenia mówię Wam, drodzy Czytelnicy, że są możliwe alternatywne podejścia i wcale nie muszą one oznaczać życia na pustelni w dzikiej głuszy, czy też działań niezgodnych z prawem. Od tego dostaliśmy na drogę życia taki wspaniały narząd, jakim jest nasz mózg, aby go używać i postawienie mu właściwych długoterminowych zadań jest sprawą kluczową, zwłaszcza dla młodych ludzi (bo mają najwięcej czasu aby zrealizowań to, co chcą).

Dlatego zalecam każdemu popróbowanie jakie to jest uczucie, kiedy zarabianie na życie jest przyjemnością, a przy okazji robimy coś pożytecznego dla innych. To jest „niebezpieczne”, raz spróbowawszy zapewne nie będziesz chciał niczego innego :-)

Powyższe rozważania wiążą się z kwestią państwowej emerytury, o czym huczy dziś w internecie w związku z zawetowaniem przez Prezydenta tzw. ustawy o emeryturach pomostowych.

Jak zwykle na tym blogu nie będę rozważał politycznych aspektów całej sprawy (choć to interesujący przykład w jak różnych epokach żyją mentalnie niektórzy decydenci), raczej zastanówmy się nad tym, czy ta kwestia w ogóle nas dotyczy, a jeśli tak, to czy musi tak pozostać „na zawsze”
Na pierwszy rzut oka można rozpoznać trzy postawy:

  • wybranie zawodu, który przy różnych, często poważnych wadach daje uprawnienia do tzw. wczesnej emerytury. Dla wielu ludzi, którzy mają obraz świata że „w pocie czoła…itd” wczesna emerytura może być istotnym argumentem. Ba, sam jako wtedy dwudziestoparoletni student politechniki, ucząc się przy okazji gry na klarnecie pomyślałem, że może pójdę w tym kierunku, co dałoby mi uprawnienia do wczesnej emerytury :-) Dziś, na taką myśl wziąłbym gumowy młotek i zaczął intensywnie stukać we własną głowę, wtedy na szczęście trafiłem na kiepskiego nauczyciela w szkole muzycznej, który mnie do intensywnej nauki zniechęcił (choć podobno miałem talent) :-)
  • wybranie zawodu, który często przy płacach takich, że akurat starcza na życie i spłacenie kredytów obiecuje, że jak będziesz miał ok. 60 lat to inni będą płacili na Twoje utrzymanie, w zamian za pieniądze, które wpłacasz teraz na obecnych emerytów. W takim podejściu czujemy się zwolnieni z obowiązku generowania przychodów pozwalających na tworzenie rezerw i inwestowanie, co dla wielu ludzi jest bardzo wygodne. Poleganie na takich zapewnieniach może być długoterminowo bardzo niebezpieczne, popatrzcie na swoich rodziców i dziadków.
  • zaakceptowanie faktu, że tzw. „składki” na ubezpieczenie emerytalne to po prostu kolejny podatek, który trzeba zapłacić, z czego niewiele wynika dla naszej przyszłości. Jeśli potraktujemy to jako podatek, to możemy pomyśleć przy jakich formach działalności (np. samozatrudnienie) i ewentualnie w jakich krajach w legalny sposób zapłacimy go jak najmniej, po czym  te przemyślenia uwzględnić w ogólnej kalkulacji biznesowej. Zdając sobie sprawę, że przy podatku nie należy spodziewać się bezpośredniego świadczenia wzajemnego (tak się to ładnie nazywa), należy podjąć takie działania, aby to, co zarabiamy w ogóle dawało możliwość zainwestowania części pieniędzy w celu stworzenia zabezpieczenia na stare lata lub jakieś inne nieszczęście. To wymaga z jednej strony dbałości o naszą wartość rynkową, z drugiej pewnego minimum dyscypliny aby wytworzone nadwyżki rozsądnie inwestować, a nie przejadać, bądź przespekulować.

Nie muszę chyba podkreślać, że od wielu lat jestem zwolennikiem tego trzeciego podejścia i jak na razie dobrze na tym wychodzę.
Ważnym elementem w moich przemyśleniach jest też fakt, że ponieważ bardzo lubię to co robię to w ogóle nie zamierzam iść na emeryturę :-) Zamiast tego staram się utrzymać w dobrej formie fizycznej i mentalnej, tak aby jak najdłużej być atrakcyjnym dostawcą dla moich klientów, co przy okazji dobrze robi mojemu „retirement fund”. Jak nie będę mógł prowadzić szkoleń (co w moim wykonaniu jest bardzo wyczerpujące dla trenera), to ograniczę się do coachingu na wysokich szczeblach, a na stare lata zostanę „consigliere” kilku prezesów :-) Jak to się skończy, to będę pisał książki, lub robił jeszcze coś innego. Naturalnie nie możemy wykluczyć jakiejś katastrofy zdrowotnej powodującej niezdolność do pracy, dlatego już od lat dbam o moje rezerwy i każdemu gorąco to zalecam.

Podałem dość otwarcie mój przypadek nie aby się chwalić, albo twierdzić że jest on najlepszy z najlepszych. Chcę po prostu pokazać, że pewne rzeczy są możliwe do przeprowadzenia i to zarówno w sposób uczciwy jak też zgodny z prawem i sumieniem. Naturalnie niech każdy podejmuje własne decyzje, ale może moja filozofia życiowa przyda się jako jeden z przykładów, że można i w ten sposób.

Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Komentarze (106) →
Alex W. Barszczewski, 2008-12-16
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

Dusza inżyniera

Dziś zapraszam do przeczytania kolejnego postu gościnnego. Jego autorem jest Tomasz Ciamulski, znany Czytelnikom tego blogu z wielu interesujących komentarzy. Tym razem na prośbę kilku z Was Tomek napisał poniższy tekst, do którego przeczytania serdecznie zapraszam

________________________________________________________________

Wpis ten zainicjowany został w poście Czy jesteś Purpurową Krową, czy zwykłą Krasulą? jako rozwinięcie odpowiedzi na jeden z komentarzy Piotra [PMD], zawierający stwierdzenie: „wykształcenie techniczne uważam za dobrą inwestycję, natomiast pracę “w zawodzie” za taki-sobie wybór.” i analizę niedogodności, jakie napotyka w swoim życiu inżynier. Ja, jeśli mam jakieś dylematy, to są one innej natury. Dzielę się więc swoimi doświadczeniami i spostrzeżeniami jako osoba, która wewnętrznie identyfikuje się dość mocno z techniką. Między wierszami podsumuję znane mi i dostępne publicznie informacje na temat rozwoju high-tech w Polsce (ze względu na specyfikę branży część istotnych osiągnięć objęta jest tajemnicą).

Narodziny inżyniera :)

W swoim życiu znajduję potwierdzenie, że to kim jestem wynika silnie z wpływu otoczenia. Mój ojciec to rzemieślnik, a w zasadzie „złota rączka”, i od dzieciństwa obracałem się w różnego rodzaju środowisku „technicznym” (majsterkowałem, budowałem modele itd). Kolejne zdarzenia sprawiły, że ukierunkowałem się na elektronikę. Za czasów szkoły średniej (technikum) naprawiałem wszelkie sprzęty elektroniczne znajomym, a nawet budowałem od podstaw np. wzmiacniacze akustyczne. Miałem przy tym ogromną frajdę i raczej nie myślałem wtedy o dokładnej wizji przyszłej pracy, wykształcenia i kariery. Dalej było podobnie, w miarę możliwości dobierałem zajęcia, ludzi i miejsca, które najbardziej sprzyjały rozwojowi i utrzymaniu jak największej satysfakcji z tego co robię (fun factor). Na ile to się udało?

Studia

Wspominam je miło (PW-EiTI), dużo wniosły do mojego rozwoju i obecnych kontaktów np. kilkunastu interesujących kolegów, którzy rozproszyli się po kraju i świecie robiąc ciekawe rzeczy. Jako elektronik mogłem uzyskać dostęp do sprzętu, który jest trudno dostępny amatorom (kosztowny). Owszem, można narzekać na poziom wyposażenia laboratorium czy sensowność programu nauczania, ale jak się chce to można znaleźć dużo. Nie czekałem na szansę, tylko sam jej sobie poszukałem. Główny kierunek wybierałem nie tylko w moim mniemaniu ciekawy ale także przyszłościowy. Może być to ważny moment decyzyjny dla studenta, porównywalny ze strategicznymi działaniami firmy. W tym punkcie nie rozumiem tych, którzy decydują losowo lub po najmniejszej linii oporu, a nie jest to zjawisko rzadkie. Ja postawiłem na analizę elektromagnetyczną (EM) i elektronikę wysokoczęstotliwościową (microwaves). Ponadto, ważne było od kogo będę się uczył. Przyjrzałem się aktywności naukowej i pozauczelnianej potencjalnych promotorów i wybrałem profesora o najszerszych osiągnięciach międzynarodowych oraz kontaktach z przemysłem. W międzyczasie założył on firmę (QWED) i sądząc po jego uprzedniej aktywności nie zdziwiło mnie to. Ja też na tym skorzystałem i podtrzymujemy wspaniałą współpracę, na różnych płaszczyznach, do dzisiaj. Nie wiem kiedy trzeba zacząć, żeby być inżynierem, ale warto zastanowić się, czy edukacja techniczna jest konsekwencją rozwijania naszych pasji, czy ma służyć za sposób na zarabianie pieniędzy lub etap przejściowy w karierze. Nie wiem jaka jest wartość 'treningu’ na studiach technicznych jako okresu przejściowego. Miałem wrażenie, że wielu kolegów bez pasji technicznych męczyło się na laboratoriach. Wykonywali logiczne czynności i wnioskowanie ale chyba nie czuli tego. Warto zastanowić się, czy nie jest to strata czasu. Może to działa nieco inaczej w przypadku zajęć czysto programistycznych, bez zaangażowania w typową inżynierię ze sprzętem i technologiami. Dla mnie samo programowanie jest interesujące ale służy tylko za środek pomocniczy (dygresja-tutaj zaczyna robić się miszmasz pojęciowy, co uważamy za inżynierię i technologie)

Praca w Polsce

Jako student wykonywałem prace zlecone dla QWED na luźnych zasadach, co doskonale wzbogacało moją naukę (rozwój symulatora FDTD jak też prace projektowe w mikrofalach). Rozmyślając o pozostaniu tylko w tej branży po studiach stwierdziłem, że jest ona przyszłościowa, ale jeszcze za mało rozwinięta, nie tylko w Polsce, ale także Europie. Można było znaleźć pojedyncze, ciekawe oferty tylko w niektórych krajach. Jednak nie oznacza to jej nieużyteczności, gdyż w USA jedna agencja może podać ponad 1000 ofert! W nowych technologiach jesteśmy niestety w tyle za USA, ale zmiany postępują szybko. Ciągnęło mnie do przemysłu i znalazłem ciekawą, małą firmę R&D: TechLab 2000. Z perspektywy czasu widzę (ponad 6 lat jako projektant), że mała firma (20-30 osób), która skupia ambitnych ludzi i zajmuje się zaawansowanymi technologiami, zapewnia merytoryczny 'fun factor’ na wysokim poziomie. Korporacje stać np. na szkolenia, ale są one mało przydatne w R&D. Można nauczyć się obsługi istniejących urządzeń i systemów, ale nie tworzenia nowych. W mniejszej firmie codzienne zajęcia obejmują wiele dziedzin, od planowania i projektowania, poprzez programowanie, po pomiary sprzętowe. Dla mnie super. Specyfika działalności TechLab 2000 to raczej skuteczne dążenie do realizacji wyznaczonych celów i nie widzę tu jakiś barier merytorycznych. Jako biuro projektowe firma otwarta jest na realizację dość dowolnych pomysłów klientów zewnętrznych oraz własnych. Pomimo dużej różnorodności i innowacyjności projektów wszystkie udaje się realizować. Specjalizacją firmy są urządzenia kryptograficzne (ochrona informacji), w tym zestaw interopercyjnych telefonów szyfrujących (analogowe, cyfrowe, komórka). Niektóre, specyficzne sprzętowe moduły kryptograficzne opracowane były jako jedne z pierwszych na świecie. Działa na rynku krajowym jak i za granicą. QWED jest przykładem biznesu zbudowanego na konkretnej, rzetelnej wiedzy. Grupa naukowców równolegle opracowuje nowe rozwiązania na światowym poziomie oraz steruje implementacją w produkcie komercyjnym (huge fun factor), zatrudniając pracowników w siedzibie pozauczelnianej. Żal było mi rozstawać się z nimi po studiach, więc po ok. rocznym przystosowaniu do pracy w przemyśle (dużo nowej nauki praktycznej) rozpocząłem 'hobbistyczną’ pracę nad doktoratem. Oznaczało to wypracowanie sobie redukcji dydaktycznych obowiązków doktoranta na uczelni (m.in. rezygnacja z głodowego stypendium). W 80% doktorat opracowałem w drodze do/z pracy – jakże miło mijał mi czas godzinnych dojazdów pociągiem z podwarszawskiej miejscowości :) Nie było to nic wielkiego, ale zawsze trochę nowej działalności w EM oraz przedłużenie/poszerzenie kontaktów z interesującymi ludzmi. Co ciekawe, w Polsce osiągnięcia QWEDu doceniono po nagrodzie europejskiej. Jeśli zrobimy coś o konkretnej wartości, ale innowacyjnego, to szybciej zostanie zauważone i docenione za granicą i nie jest to odosobniony przypadek. Prawie cała sprzedaż to eksport. Produkty QWEDu używane są także w USA, nawet w instytucjach rządowych.

Praca za granicą

Z czasem QWED zaczął dodatkowo uczestniczyć w europejskich projektach R&D i tuż po doktoracie pojawiło się ciekawe zajęcie związane z dziedziną mikrofalową. Projekty takie mają tą cenną dla mnie cechę, że stanowią mieszankę zajęć naukowych (uczelnie) i praktycznych, przy współpracy z partnerami przemysłowymi. Paradoksalnie, w dalszej pracy nad elektromagnetyzmem przydały mi się zaawansowane doświadczenia programistyczne z TechLabu. Prawdopodobnie bez tej pracy byłoby znacznie trudniej, a tak przez 1 rok mogłem osiągnąć niezły poziom w rozwijaniu symulatora EM do wersji równoległej, działającej na różnych komputerach wieloprocesorowych. Drugi etap to wykorzystanie rozwiniętego narzędzia do rozwiązywania złożonych problemów w mikrofalach. Spodobała mi się ta forma działalności, ale w kolejnym projekcie chciałem zajrzeć także do większej firmy. W mojej branży używa się bardzo drogiego oprogramowania i sprzętu. Duża firma może pozwolić sobie na więcej. Mając głębsze doświadczenie jako researcher w jednej z metod analizy EM mogę łatwiej poznawać słabe i mocne strony innych tego typu narzędzi. Większości takiej wiedzy nie da się znaleźć w manualu ani supporcie danego narzędzia. Obecnie nadal łączę 'applied research’ dla firmy z poszerzoną działalnością na lokalny uniwersytet, wydział fizyki – dwa miejsca pracy z luźnym podziałem czasowym, w zależności od bieżących potrzeb. Początkowo nie planowałem wyjazdu za granicę, ale nie żałuję tego ruchu. Kraje bardziej rozwinięte mają większą świadomość inwestycji w R&D i mogą stwarzać dogodniejsze warunki. Doświadczenia takie przydają się także do przekonania, że z naszymi kompetencjami nie jest tak źle jak nam się czasami może wydawać. Cenię też sobie pobyty na uniwersytetach, gdzie obrony rozpraw doktorskich odbywają się z wyszczególnionym oponentem, najczęściej z dobrej uczelni z innego kraju. Przysłuchując się bardzo merytorycznej dyskusji z oponentem można w 1h dowiedzieć się sporo o nowych aspektach nauki i techniki.

Co dalej?

Jak dotąd moimi działaniami kieruje głównie pasja i rozwój bez gubienia 'fun factor’. Nie wiem jak długo tak się da, oby jak najdłużej. Z drugiej strony, cała sytuacja wygląda na coraz bardziej skomplikowaną. Sprzyja to rozwojowi, ale działalność jest rozproszona, nie pozwala na skupienie się nad konkretnym produktem lub technologią. Stoję w rozkroku między R&D w przemyśle a uczelniami, do tego zaliczam próby działalności na własną rękę. Duża swoboda wyboru dalszej drogi, ale mam wrażenie, że nadszedł czas na jakieś rozwiązanie docelowe. Może uproszczę tę pajęczynę i skupię się na jednym. Może skomplikuję bardziej – wszak mam jeszcze drugą rękę :) Drugi dylemat – rozwodzenie się nad pracochłonnymi szczegółami ogranicza efektywność postępu. Żeby zrobić coś większego nie wykluczam, że będę przechodził do swego rodzaju „zarządzania” R&D. Dużo potrzebnej mi na ten temat wiedzy mogę znaleźć na blogu Alexa, stąd moja obecność tutaj. Jak to zrobić, żeby nie poświęcać przyjemności tworzenia? Ale nawet jeśli będę przechodził na wyższe poziomy abstrakcji, to czysta technika nie będzie dla mnie mniej istotnym ogniwem. Nadal od czasu do czasu chętnie 'powącham’ sprzęt od środka lub naprawię sobie urządzenie domowe i najlepiej jeśli da się to zrobić metodą „MacGyver’a” (śrubokręt+drucik) :) W kontekście tym podkreślę jeszcze znaczenie posiadania umiejętności fundamentalnych dla inżyniera. Okazuje się, że trójwymiarowe modelowanie dostępne w nowoczesnych symulatorach EM można wykorzystać nie tylko w elektronice, ale także w innych przemysłach, gdzie fale/energię elektromagnetyczną można użyć np. do grzania, suszenia, wspomagania procesów chemicznych czy obrazowania. Jeśli chodzi o programowanie, gdybym zatrzymał się powiedzmy na Java, to trudno byłoby mi zaimplementować efektywne przetwarzanie równoległe, wymagające znajomości architektury i zarządzania pamięcią maszyn, od których odcina nas wirtualna maszyna Java. Więcej o „duszy inżyniera” można poczytać tutaj: „My real concern here is not with the economics of skilled manual work, but rather with its intrinsic satisfactions.” Na marginesie, tekst ten rzuca także światło na kreowanie potrzeb i kredyty, które zabiły dawniej powszechniejszy styl życia, powracający obecnie pod hasłem semi-retirement. Chętnie odpowiem na dodatkowe pytania. Zapraszam serdecznie do dyskusji.

____________________________________________________________

Prywatnie Tomek ma dwójkę dzieci. Od prawie 3 lat przeżywa wraz z rodziną miłą przygodę skandynawską, najpierw Szwecja, obecnie Norwegia. Obecne, główne zajęcie to praktyczne wdrażanie efektów badań naukowych do rozwiązywania złożonych problemów w przemyśle elektronicznym, w szczególności miniaturyzacja i problemy kompatybilności elektromagnetycznej (EMC) w technologii MMIC.

Komentarze (26) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-03
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 1 of 3123»
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.2  (47)
    • Magda: @Magda Już nie będziemy się...
    • Magda: @Magda Będziemy się myliły...
    • Alex W. Barszczewski: Adam Dziękuję...
    • Adam: @Alex – najwyrażniej nie...
    • Alex W. Barszczewski: Agata S. Ładne...
  • Król jest nagi, czyli co robią firmy szkoleniowe aby ich nie wybrać cz. 1  (29)
    • Anet.: Alex, Napisałeś: „jedna...
    • KrysiaS: Sokole Oko, z powodu...
    • Sokole Oko: Katarzyna Latek-Olaszek,...
    • Katarzyna Latek-Olaszek: Monika...
    • Sokole Oko: Monika, Umówmy się, że...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego!!  (33)
    • Weronika: Dziękuję Wam za ciekawe...
    • Elżbieta: Alex Ja zazwyczaj staram...
    • Alex W. Barszczewski: Elżbieta...
    • Anet.: Pamiętam, że pod jakimś postem...
    • Elżbieta: Ewa W. Miło mi :-) Zgadzam...
  • Wyrzuć śmieci  (63)
    • Sokole Oko: Łukasz Gryguć, Ależ nie...
    • Witek Zbijewski: Bartek No to jeszcze...
    • Bartosz: Witek :-) Z calym szacunkiem...
  • Co zrobić, kiedy się nie wie co chce się robić w życiu?  (673)
    • Sokole Oko: Cheese, Przede wszystkim...
    • Emilia Ornat: @ Cheese – nie...
    • Cheese: A ja mam taki problem. Chcę...
  • Osoba bliska czy blisko spokrewniona?  (47)
    • mila: nigdy nie chcialam budowac...
    • Alex W. Barszczewski: Miła Napisałaś:...
    • Mila: musze patrzec na ludzi...
  • Zdobywanie umiejętności praktycznych  (40)
    • Bartosz Walczak: Gracjan, Ewa przy...
  • Jak nas oceniają  (30)
    • Witek Zbijewski: by dać się zauważyć...
    • Łukasz Gryguć: Alex, Ok, dziękuję za...
    • Alex W. Barszczewski: Łukasz Gryguć...
    • Łukasz Gryguć: Ok, nie chciałbym źle...
    • Alex W. Barszczewski: Witajcie Byłem...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025