Mieszkając w różnych krajach i zanurzając się w lokalną kulturę, nauczyłem się wielu ciekawych podejść i spojrzeń na życie. Są wśród z nich takie miłe i sympatyczne, jak np. “Pura vida”, którą podłapałem w Kostaryce, są też brutalne w swojej bezpośredniości, jak to cytowane w tytule powiedzenie dawnych chłopów z południowej Styrii (Steiermark/Austria). Ci ludzie, którzy dawniej zajmowali się rolnictwem w górach, w naprawdę trudnych warunkach terenowych i klimatycznych, musieli wyrobić sobie ekstremalnie pragmatyczne i odporne na ściemę nastawienie życiowe, bo inaczej by po prostu nie przeżyli. Z tamtych czasów pochodzi lokalne powiedzenie „Was wiegt’s das hat’s” (WWDH), które wymawia się mniej więcej “woas wieagts, des hoats” :) Dosłownie oznacza ono “tyle ile waży, tyle ma”, czyli np. jeśli kupujesz na targu świnię na mięso (wybaczcie to porównanie, ale stamtąd pochodzi to powiedzenie), to patrzysz na naprawdę istotny czynnik, jak w tym przypadku jej waga, ignorując wszelkie marketingowe “story”, które dotychczasowy właściciel chciałby ci opowiedzieć na jej temat :) Nie ma też znaczenia, jakie tytuły ma ten właściciel, czy jest ładnie ubrany, czy nie, czy będziemy mogli się pochwalić, że akurat od niego coś kupiliśmy itp. Sprawdziwszy, że świnia jest zdrowa wrzucasz ją na wagę i… tyle ile waży, tyle ma, niezależnie od ewentualnego przypudrowania czy opakowania :-)

Ostro, prawda?

Niekoniecznie zalecam stosowanie tego na co dzień w życiu prywatnym, choć od czasu do czasu, taka bezpardonowa i pozbawiona upiększeń analiza pozwoliłaby rozpoznać różnych wampirów energetycznych schowanych w strojach “przyjaciół”, czy tez tzw. “bliskich”.

Osobiście stosuję WWDH w następujących kontekstach:

  • Biznesowym kiedy coś dostarczam – koncentruję się na bardzo konkretnym rezultacie dla klienta, tak, aby wnoszona wartość dodana była oczywista i bezdyskusyjna. Dzięki temu od ponad 20 lat to klienci znajdują mnie :-)
  • Kiedy ktoś chce mi coś sprzedać, zarówno jeśli chodzi o rzeczy materialne jak i np. szkolenia. Tutaj “trup ściele się gęsto”, ilość “wypełniaczy” i “upiększaczy” w ofertach na rynku jest niewiarygodnie wielka :) Gdybym zaczął się tym dzielić publicznie, to bardzo wielu ludziom zepsułbym biznes, a jeszcze większej liczbie osób humor, bo kto lubi dochodzić do wniosku, że zamienił i nadal zamienia sporą część życia (bo pieniądze trzeba kiedyś zarobić) na błyskotki niewiele wpływające na faktyczną jakość naszego życia. Nie mam prawa tak robić, dlatego ograniczam rozważania WWDH dla siebie i kilku bliskich mi osób. Większość i tak nie chciałaby przyjąć tego do wiadomości, choć nasza efektywność, po usunięciu wypełniaczy niezwykle wzrasta :-) To pozwala na łatwe wyprzedzenie tejże większości, która ciągle się tymi błyskotkami bawi :-)
  • W stosunku do własnych pomysłów i działań, co jest zresztą najtrudniejsze i najbardziej bolesne, bo kto lubi przyznawać się przed samym sobą do próżności, iluzji i innych form ściemniania samego siebie :-) Mimo tych wad, takie stosowanie WWDH w dużej mierze przyczyniło się do osiągnięcia ulubionej przeze mnie kombinacji wysoka jakość życia przy rozsądnym czasie zużywanym do jej sfinansowania.
  • Czasem, w niewielkich dawkach, kiedy kogoś mentoruję pro bono, ale tylko wtedy, kiedy widzę chęć i odporność psychiczną i dużą potencjalną korzyść mentorowanego :-)

Jeśli ktokolwiek z Was chciałby tego spróbować, to ostrzegam przed zarówno negatywnymi jak i pozytywnymi skutkami ubocznymi do których mogą należeć:

  • Potężna frustracja
  • Postawienie wielu “oczywistości” pod potężnym znakiem zapytania
  • Wyobcowanie w dotychczasowym środowisku znajomych
  • Zaskoczenie, jak łatwo można wylądować w życiu w całkiem innej, bardziej dla nas wartościowej lidze.

Jako ciekawostka, koncepcja WWDH w swojej istocie nie występuje tylko u bauerów w Styrii :-) Nasz genialny Stanisław Lem opisał coś podobnego w książce “Kongres Futurologiczny”. Jedyna jego pomyłka, to założenie, że powszechna ściema będzie wywoływana substancjami chemicznymi, a nie informacją :-) Dlatego zamiast o WWDH pisał on o “antychu z grupy ocykanów” (od “ocknąć się”), który pozwalał spojrzeć na rzeczywistość jaka jest. Pozwolę sobie zacytować odpowiedni fragment opisujący rezultat takiego ocknięcia się:

„Trzęsącymi się rękami odkorkowałem flaszeczkę. Profesor odebrał mi ją, ledwie się zaciągnąłem ostrym migdałowym oparem; do oczu napłynęły mi obfite łzy. Gdy je strąciłem końcem palca i otarłem powieki, straciłem dech. Wspaniała sala, wyłożona kobiercami, pełna palm, o majolikowych ścianach, z wykwintnie roziskrzonymi stołami, z dworską kapelą w głębi, co przygrywała nam do pieczystego, znikła. Siedzieliśmy w betonowym bunkrze, przy nagim stole drewnianym, ze stopami zanurzonymi w porządnie już starganej, słomianej macie. Muzykę słyszałem nadal, ale widziałem teraz, że płynie z głośnika zawieszonego na pordzewiałym drucie. Kryształowo tęczujące kandelabry ustąpiły miejsca zakurzonym nagim żarówkom; najokropniejsza przemiana zaszła jednak na stole. Śnieżysty obrus znikł; srebrny półmisek z dymiącą kuropatwą na grzance obrócił się w fajansowy talerz, na którym leżała nieapetyczna, szarobrunatna bryja, klejąca się do cynowego widelca, bo i jego stare szlachetne srebro zgasło”

Jak myślicie, jaki byłby rezultat tak trzeźwego spojrzenia na naszą „rzeczywistość”? Ktoś chętny na porcję antychu/WWDH? :-)

PS: jeśli uważacie ten tekst za pożyteczny, to proszę pomóżcie rozpowszechnić go dalej. Może pomoże jeszcze komuś :-)

PPS: Dyskusja na ten temat odbyła się na facebooku
https://www.facebook.com/groups/430626737516740/permalink/577584462820966/