W jednej z naszych dyskusji o konieczności (lub też i nie) przetestowania naszych marzeń pojawiła się wzbudzająca sporo emocji kwestia tzw. seryjnej monogamii, którą obiecałem poruszyć w odrębnym poście. Jak wiecie, ten blog nie boi się kontrowersyjnych tematów, więc proszę bardzo :-)
Zacznijmy może od definicji seryjnej monogamii, abyśmy mieli pewność, że mówimy o tym samym zjawisku.
Seryjna monogamia to: „rozciągnięta na przestrzeni życia seria kolejnych długoterminowych związków, cechujących się seksualną wyłącznością”.
Czyli, mówiąc całkiem prosto, zjawisko polegające na tym, że na przestrzeni życia jako człowiek dorosły (biorąc statystyczną długość życia trzeba wkalkulować co najmniej te 50 lat) masz X związków, w każdym z nich jesteś zaangażowany emocjonalnie i oczywiście nie mają one miejsca w tym samym czasie. Żadnego z nich nie zaczynasz z założeniem, że jest to coś tymczasowego i w rozsądnych granicach starasz się, aby funkcjonował on dobrze i stanowił wzbogacenie życia każdego z partnerów. Jeśli związek nie funkcjonuje i nie widać możliwości zrobienia z niego relacji wzbogacającej życie obojga (a nie tylko trwania jako celu samego w sobie), to z mniejszym, lub większym bólem (ból jest przynajmniej po jednej stronie, bo przecież byliśmy zaangażowani emocjonalnie) trzeba się rozstać i po „wylizaniu ran” szukać dalej.
Jakie mamy przyczyny seryjnej monogamii?
Tutaj nie będę się ubierał w szaty eksperta, pozwolę sobie jedynie na podzielenie się obserwacjami życiowego praktyka, z którego to punktu widzenia mamy następujące powody:
- nieświadomość własnych potrzeb i to zarówno po naszej stronie, jak i partnera
Współżycie międzyludzkie ma to do siebie, że nie we wszystkim możemy sobie ot tak wydedukowań poprzez intelektualne rozważania jakie rzeczy są dla nas osobiście ważne. Do ich określenia potrzebne są empiryczne doświadczenia i wypróbowanie, co tak naprawdę jest dla nas istotne. Przekazywane nam tradycje, przekonania i wartości społeczeństwa, w którym dorastaliśmy mogą być pewną podporą, jeśli jednak chcemy żyć naprawdę naszym własnym życiem, to tego „zadania domowego” nic nie może nam zastąpić.
Ta nieświadomość własnych potrzeb i preferencji po którejkolwiek ze stron prowadzi często do pochopnego wchodzenia w niepasujące związki, nad którymi prawie od początku „trzeba pracować„. Czasem tej pracy okazuje się być za dużo i wspólne życie kończy się rozstaniem. - rozwój każdego z partnerów
Jeśli jesteśmy ludźmi, którzy chcą trochę więcej od życia niż tylko kontynuację naszej dotychczasowej codziennej egzystencji, to będziemy się rozwijać, a co za tym idzie dość znacznie zmieniać (ja dzisiaj bardzo się różnię od Alexa w 1997 nie mówiąc już o roku 1987!!). Teraz wieloletnia synchronizacja zarówno kierunku, jak i tempa tego rozwoju u dwóch partnerów wcale nie jest sprawą trywialną, zwłaszcza jeśli założymy, że każda strona ma prawo do rozwoju według swoich wyobrażeń – przecież chcemy kogoś kochać a nie posiadać na własność. Łatwo może się okazać, że ktoś z kim byliśmy perfekcyjnie dopasowani na początku relacji tak bardzo oddalił się od nas, że lepiej będzie, jeśli po prostu zostaniemy przyjaciółmi, inaczej napięcia spowodowane różnicami staną się destrukcyjne. - rzadkim, choć możliwym powodem może też być przedwczesna śmierć jednego z partnerów
Jak widać z powyższego, seryjna monogamia zdaje się być (przynajmniej dla mnie) całkiem normalną koleją rzeczy w kwestii relacji międzyludzkich i osobiście nie widzę w niej nic złego.
Jakie mamy alternatywy:
- pustelnictwo – dla większości z nas nie do zastosowania, bo jesteśmy stworzeni jako istoty społeczne
- „znalezienie” niekoniecznie pasującego partnera i pozostanie z nim za wszelką cenę w imię „związku”, małżeństwa itp. To była kiedyś rozpowszechniona konwencja i jej bardzo niekorzystne rezultaty często obserwuję u wielu czterdziestoparo- i pięćdziesięciolatków obojga płci.
- wieloletnie wyczekiwanie na tego „jedynego, idealnego” partnera – ma tę wadę, że po pierwsze brakuje nam praktycznego pojęcia kogo naprawdę potrzebujemy, a po drugie jak już się taki trafi to kompletnie nie mamy doświadczenia w życiu z drugim człowiekiem
- znalezienie „od razu” partnera na całe życie, z którym można harmonijnie rozwijać się i delektować aż do śmierci – takie rzeczy się zdarzają, choć znacznie rzadziej, niż większość zwłaszcza młodych ludzi, uważa. Jeśli ktoś miał takie szczęście, to szczerze gratuluję i oczywiście cały ten tekst go nie dotyczy.
- poligamia – niekoniecznie w sensie wielożeństwa, bardziej jako posiadanie wielu partnerów (też seksualnych) w tym samym czasie. W całkiem młodym wieku może ona przyspieszyć zdobywanie doświadczeń i co w ogóle w temacie kontaktów między płciami jest możliwe, potem trochę utrudnia głębokie zaangażowanie się z jedną osobą. W późniejszym wieku jest często po kryjomu stosowana jako uzupełnienie przez osoby tkwiące w nie całkiem satysfakcjonującym związku (patrz punkt drugi tego wyliczenia)
Patrząc na te wszystkie możliwości i podobnie jak większość z Was nie mając szczęścia do tego, aby moja pierwsza partnerka była już tą na całe życie, postrzegam seryjną monogamię jako tę formę, która najbardziej mi odpowiada. Przyczyniła się ona znacznie do mojego rozwoju (przetestowawszy też większość z pozostałych alternatyw :-)). Jest to naturalnie osobisty pogląd i każdy powinien wyrobić sobie własny, który może być całkiem odmienny od mojego. Ważne jest, aby po prostu zastanowić się nad tym.
Pozostaje mi jeszcze, zgodnie z obietnicą ustosunkowanie się do kilku komentarzy na ten temat, które pojawiły się w wątku o testowaniu marzeń.
„ja po prostu bym tak nie mógł – nie sprawia mi to przyjemności ani nie daje satysfakcji ” – z treści nie wynika jednoznacznie, czy jest to wypowiedź z doświadczenia, czy też założenie a priori. W obydwu przypadkach pojawia się pytanie, co zrobisz, gdyby Twój istniejący związek się zakończył (niekoniecznie z powodu czynników, na które masz wpływ)? Będziesz do końca życia samotnikiem, czy też wejdziesz w kolejny monogamiczny związek?
„Co do seryjnej monogamii to opisałeś to Alexie jak na mój gust w trochę zbyt różowych kolorach
“kilka bardzo intensywnych, pełnych miłości związków w życiu zamiast jednego, często utrzymywanego na siłę”” – Co jest w tym „zbyt różowego”? Właśnie dlatego, że te związki nie były podtrzymywane za wszelką cenę mam w większości przypadków bardzo pozytywne wspomnienia.
„W każdym takim związku w serii może z wyjątkiem ostatniego jest powód jego zakończenia czyli brak miłości. Inne powody jak wiemy miłość potrafi pokonać” – Są bardzo różne powody, dla których ludzie się rozstają. Jeśli chodzi o ich pokonanie to pojawia się pytanie „za jaką cenę?”
” Niejednokrotnie może być nawet tak, że podczas kiedy jedna osoba przestała kochać to druga kocha dalej i przestawać nie zamierza. I przerywając taki związek rani się tą drugą osobę.” – Tak jest bardzo często. Masz wtedy niełatwy wybór, czy „zranić” tę drugą osobę dając jej jednocześnie szansę spotkania kogoś bardziej pasującego, czy też pozbawić ją tego oszukując ją i siebie samego. Wyboru musi każdy dokonać sam. Muszę tylko dodać, że jak byłem dużo młodszy to zdarzało mi się też być zostawianym przez kobiety. Wtedy bardzo cierpiałem, dziś jestem im za to wdzięczny, bo gdyby one wtedy zacisnęły zęby i tolerowały mnie takim, jakim byłem, to nigdy nie doszedłbym do tego kim jestem dzisiaj.
„Jeżeli znasz Alexie jakiś w miarę bezbolesny sposób win-win kończenia bliższych związków do napisz.” – Nie mam takowego. Ale jak mówią Niemcy „lepszy bolesny koniec, niż ból bez końca” (parafraza moja :-))
„Monogamia seryjna, o której piszesz, moim zdaniem nieco idealistycznie, jest rezultatem opisywanego przez współczesnych psychologów KRYZYSU BLISKOŚCI w zachodnim świecie.” – Ci psychologowie musieli chyba czerpać swoją „wiedzę” z czytania książek, a nie empirycznego doświadczenia. Seryjna monogamia daje możliwość odczuwania wielkiej i autentycznej bliskości, bo nic nie jest „na siłę”.
„Francuski socjolog i antropolog Serge Chaumier w „Razem lecz osobno” pisze o współczesnych relacjach w zachodnim świecie które charakterystyczne są dla tzw. osobowości borderline z silnym odchyleniem narcystycznym. Osoby takie nie potrafią troszczyć się o bezpośrednie relacje, są niestałe, ulegają zachciankom. Najprostszym rozwiązaniem dla takich osób w chwili kryzysu jest rozstanie, ponieważ wyobrażenie o związku okazuje się tylko wyobrażeniem. Podstawą tego zachowania jest właśnie iluzja, że istnieje związek idealny.” – Słowa tego antropologa (pierwsze cytowane zdanie) to typowa wypowiedź uczonego, który niedopuszczalnie generalizując koniecznie chciał napisać coś, co będzie przynajmniej mądrze brzmiało :-) Cała reszta jego wypowiedzi nie ma chyba wiele wspólnego z tym, co napisałem powyżej, nieprawdaż?
OK, tyle na razie. Szanując Was napisałem otwarcie jak osobiście widzą to zagadnienie zdając sobie jednocześnie sprawę, że nie wszystkim się to musi podobać. No cóż, w najgorszym przypadku będziemy się pięknie różnić :-)
Zapraszam do wypowiedzi w komentarzach.
Bardzo zgrabnie napisany tekst. Myślę, że zawiera wystarczającą ilość wskazówek dzięki którym możemy ulepszyć nasze życie. Ciekawe jaka będzie polaryzacja komentarzy :)
Wydaje mi się, że zjawisko seryjnej monogamii jest do zaakceptowania/zrozumienia/czucia przez nazwijmy to – specyficzne osoby. Specyficzne, znaczy rzadkie, a rzadkie – to takie, które osiągnęły wysoki stopień samoświadomości. Bez niej nie można iść tą ścieżką. Dlaczego ? Dlatego, że bardzo ważne jest zrozumienie „założeń” – m.in. – startując do nowego związku nie zakładamy, że jest to jeden z wielu i że jak nie ten partner to następny ale jednocześnie nie możemy pozwolić sobie na zamknięcie „szeroko otwartych oczu” (oczywiście nie takich, które patrzą na boki szukając lepszego modelu :) tylko takie, które obserwują związek, właściciela oczu :) oraz nie pozwalają zapuścić ciemnych zasłon racjonalizacji).
Alex pisze o rozwoju partnerów – to również bardzo istotny punkt. Nie tkwijmy w związkach w których jedna ze stron to człowiek, który potrzebuje się ciągle rozwijać, który szuka partnerstwa w tym rozwoju a druga strona to człowiek, który potrzebuje partnera do seksu, płodzenia dzieci (bo tak robią wszyscy), zakupu mieszkania, włóczenia się po hipermarketach, wspogania się na starość. Obydwoje będą nieszczęśliwi – choć chyba ten pierwszy bardziej. Jeżeli znajdziemy się w takiej sytuacji to nie bójmy się zatrzymać w biegu. Nie bójmy się włożyć głowy pod zimną wodę. Życie w trzeźwości jest piękne :)
Tu pojawia się problem – przerwania takiego związku. Na szalach leżą – odpowiedzialność ;) za partnera oraz świadomość zadawanego mu bólu i nasze prawo do pełnego życia. W tym punkcie naprawdę bardzo trudno podjąć decyzję (już nawet nie piszę – słuszną). Sądzę, że wiele osób żyje właśnie na takim skraju; targani przez sprzeczne uczucia żyją latami w zawieszeniu. Pięknie to opisał chorwacki pisarz Miroslav Krleza – człowiek zachowuje się jak parzystokopytne – czuje przymus przebywania w towarzystwie – to nic, że czasem śmierdzi ale przynajmniej nie jest zimno (porównanie odnosiło się do uczestnictwa w społeczności ale społeczność 2osobowa to też społeczność :) ) (przy okazji polecam książkę – „Na krawędzi rozumu”).
Dodał bym jeszcze jeden, istotny aspekt monogamii seryjnej – u osób o nazwijmy to słabym charakterze, które bedą próbowały pójść tą drogą, może ona łatwo przerodzić się w poligamię. To tak jak jasna i ciemna strona mocy z Gwiezdnych Wojen Lukasa :) Poligamia daje pewnie niezłego kopa (dużo związków seksualnych z różnymi partnerami to jak kupowanie nowych i nowych gadżetów) jednak sieje spustoszenie emocjonalne w organiźmie poligamisty. Człowiek jako jednostka może osiągnąć pewien poziom rozwoju i staje przed murem, którego nie przeskoczy. Dalej może wznieść się już tylko dzięki drugiej osobie, dzięki empatii i wspólnemu nakręcaniu się i inspirowaniu, dzięki odczuwaniu drugiej osoby.
Podążajmy więc jasną scieżką mocy ;) :) :)
Zastanawiam sie jak wielu sposrod zwolennikow 'calkowitej monogamii’ rzeczywiscie samemu postepowalo w ten sposob? :)
Osobiscie w gronie moich rowiesnikow (roczniki ok. 1978) nie znam NIKOGO, kto poczawszy od liceum nie zmienilby partnera / partnerki przynajmniej kilkakrotnie i trudno mi ktorakolwiek z tych osob okreslic jakims niepochelbnym epitetem :)
Oczywiscie czesc z tych osob, w tym ja, zyje obecnie w stalych zwiazkach i malzenstwach, z zalozeniem, ze po okresie testowania na tyle poznali swoje potrzeby i wszechstronnie dopracowali rozumienie relacji miedzyludzkich, ze wybrali wlasciwie i obecny partner jest najlepszym z mozliwych (ceteris paribus… :)
Dlatego nie do konca rozumiem kontrowersje wokol tego tematu, skoro jest to w rzeczywistosci naturalne i wg moich obserwacji powszechnie akceptowane zjawisko. Jedyne „ale” mogloby moim zdaniem budzic podejscie do seryjnej monogamii zakladajace posiadanie w ciagu zycia okreslonej liczby N partnerow i traktowanie tego z zalozenia jako cel do zrealizowania – np. max 2 lata i ktos nowy, chocby nie wiem co… Tego jednak raczej nikt do tej pory na forum nie propagowal, am I right? :)
Pozdrawiam serdecznie,
Kuba
Hm nie bardzo wiem, czy właściwie interpretuje sens tego posta, Mam bardzo podobne odczucia co Kuba.
Moim zdaniem monogamia seryjna jest dość powszechnym zjawiskiem. Na około 220 tysięcy małżeństw, mamy 100 tysięcy rozwodów.
Inna sprawa jaki jest odsetek trwania na siłe w tych pozostałych 50%.
To, że ktoś legalizuje związek nie oznacza, że nie dopuscza zamknięcie tematu rozstaniem, Nie jest to zbytnio skomplikowane, na pewno wiekszym wyzwaniem będzie ból rozstania bo mamy zaangażowanie emocjonalne.
Rozumiem, że ten post ma pobudzić do myślenia szczególnie o temacie, czy konkretne zamknięcie znajmości nie będzie długofalowo fajne dla obu stron, czy o strategiach poszukiwania partnera ?
Pozdrawiam, Artur
MarcinS
Myślę, że zjawisko seryjnej monogamii zrozumie prawie każdy, kto osobiście był w jakimś związku, który się rozpadł. No bo co potem robić? Prędzej czy później u większości z nas pojawi się nowa relacja i mamy już seryjną monogamię :-)
Punkt o rozwoju partnerów jest bardzo ważny, bo wielu z nas, zwłaszcza w młodym wieku albo nie zwraca na to uwagi, albo zbyt optymistycznie szacuje taką potrzebę u partnera (to ostatnie i mnie się zdarzało). Cała sztuka polega na tym, aby ta chęć rozwoju była mniej więcej taka sama po obydwu stronach.
Kwestia przerwania niefunkcjonującego związku jest rzeczywiście dość trudna. No ale jak już wspominałem, lepszy bolesny koniec, niż ból bez końca.
O poligamii piszesz:” jednak sieje spustoszenie emocjonalne w organiźmie poligamisty. „
Hmmmm… to nie całkiem pokrywa się z moimi doświadczeniami :-) Z tymi spustoszeniami to trochę jak w zasadzie Paracelsusa: „wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną – to tylko kwestia dawki” :-)
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że taki okres „zalicza” w życiu większość ludzi. Każdy co prawda mówi „u mnie wchodzi w rachubę”, ale jakoś nie odpowiada to temu, co można zaobserwować wokoło. U niektórych występuje to w młodym wieku, u innych znacznie później i wtedy jest często prawdziwy kłopot.
Kuba
Dla mnie źródło tych negatywnych wypowiedzi też nie było całkiem jasne, dlatego zgodnie z obietnicą napisałem ten post przedstawiając w nim dokładnie moje stanowisko. W ten sposób możemy podyskutować o zjawisku a nie o samym słowie.
Artur
Częściowo odpowiedziałem już Kubie
Nie pisz proszę o legalizacji związku, bo może to stworzyć wrażenie, że współżycie z kimś bez ślubu jest „nielegalne” :-) Tak daleko jeszcze (na szczęście) nie jesteśmy .
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex says: „może to stworzyć wrażenie, współżycie z kimś bez ślubu jest „nielegalne” Tak daleko jeszcze (na szczęście) nie jesteśmy”
Jak to nie? :) Oczywiscie, ze jest nielegalne :) 90% polskiego, przynajmniej z nazwy 'katolickiego’ spoleczenstwa poddaje sie dobrowolnie normom religijnym uznajacym zwiazek niesankcjonowany sakramentem malzenstwa za 'nielegalny’… Nielegalny jest takze kazdy kolejny zwiazek po malzenstwie zakonczonym inaczej niz smierc partnera, bo poza szczegolnymi sytuacjami (niektore warunki sa dosc groteskowe – np. 'nieskonsumowane malzenstwo’ :) ) kosciol rozwodow nie uznaje.
Znalazlem ciekawy tekst:
„W Księdze Powtórzonego Prawa, wśród różnych przepisów prawnych, przekazywanych Izraelitom przez Mojżesza, czytamy m. in.: „Jeśli mężczyzna poślubi kobietę i (…) znalazł u niej coś odrażającego, napisze jej list rozwodowy, wręczy go jej, potem odeśle ją od siebie” (Pwt 24, 1)”
Dopiero pozniej, kolejne nauki spowodowaly brak tej zdroworozsadkowej mozliwosci 'legalnego’ zakonczenia stanu niepozadanego…
Na szczescie poki co tzw. 'konkubinat’ nie ma negatywnych konsekwencji w prawie cywilnym – jak sadze o to Ci chodzilo, Alex? :) :)
Pozdr,
Kuba
PS> Zrodlo cytatu i kilka innych mysli:
http://www.isnr.uksw.edu.pl/slownik/rozwod.htm
Witam
Będąc małą dziewczynką marzyłam o księciu, który przyjedzie na koniu i zabierze mnie do swojego świata. Tam będziemy żyli długo i szczęsliwie. Co za bajka :)
Będąc dorosłą i w pełni świadomą kobietą wiem że nigdy tak nie będzie. Z doświadczenia wiem, że każdy człowiek jest inny i ma odmienne postrzeganie świata i otaczających ich ludzi. Każdy ma swoje marzenia i plany, które chce zrealizować. Znając kogoś (teoretycznie, bo kiedy tak naprawdę mam pewność że kogoś znam?) długi czas, mam pewne jego wyobrażenie i nawet może mnie się wydawać że to ten. Jednak wspólne życie pokazuje, że ta osoba chce czegoś innego niż ja, widzi mnie na innym miejscu niż ja chciałabym być.
Pięknie by było poznać kogoś, kto okazałby się tym który dopełnia moje życie jak najwcześniej, ale mnie nie spotkało jeszcze to szczęście. Czy w takim razie mam nadal czekać, a jak tak to jak długo? Czy z każdym napotkanym mężczyzną mam przeprowadzać wywiady czego on chce i gdy zgadza się to z moją wizją wybrać go? A co jeżeli na liście nie znalazła się istotna sprawa o której zapomniałam? A co jeżeli się zaangażowałam, a on podcina mi skrzydła i nie pozwala na rozwój?
Dlatego zgadzam się z tym co napisał Alex i w pełni go popieram. Nie ma złotego środka dla każdego człowieka i każdy postępuje według własnych zasad i przekonań. Najważniejszym jest świadomy wybór własnego szczęścia i tolerancja dla przekonań innych.
Hmmm. Chyba jestem pierwszą osobą, która zgłosi jakieś „ale” ;) Otóż pomimo całego mojego poparcia tego stylu życia (odpowiednio interpretując poszczególne punkty można odnieść ten tekst do innych dziedzin) pojawiają się w nim pewne „luki”. Otóż przede wszystkim – post zakłada możliwość zmieniania partnera w zasadzie do końca życia. A to wydaje mi się jest niemożliwe dla osób, które pragną mieć dzieci (a ja zdecydowanie do takich należę). To prawda, że tkwienie w związku, w którym rodzice nie potrafią ze sobą żyć, a są ze sobą tylko i wyłącznie ze względu na dobro dziecka jest bezsensowne, ale też nie potrafię sobie wyobrazić tego, że na przykład co pięć lat moje dzieci miałyby mieć „nowego tatusia”… Myślę, że w tym konkretnym przypadku warto sobie zadać trud powalczenia o związek, kiedy coś się sypie. Czasami po poważnym dołku może przyjść naprawdę piękny okres – widziałam to już nieraz wśród moich znajomych par i małżeństw.
Pozdrawiam, Agata
P.S. Alex – Tylko proszę, nie pytaj mnie po co mi dzieci ;)
Kuba
Każdy powinien sobie ułożyć życie według własnego systemu wartości. Najlepiej, aby był to system wypracowany przez daną osobę, a nie narzucony z zewnątrz, inaczej coś będzie zawsze zgrzytać.
Pisząc „nielegalny” miałem na myśli prawo cywilne, bo mimo wielu dziwnych rzeczy, ciągle jeszcze tylko takie obowiązuje w Rzeczpospolitej.
Martaz
Piszesz:”Czy w takim razie mam nadal czekać, a jak tak to jak długo? ”
To grozi tym, że jak on już się pojawi, to może mu u Ciebie brakować ważnych elementów doświadczenia życiowego, a mianowicie jak to jest żyć z innym człowiekiem.
„A co jeżeli się zaangażowałam, a on podcina mi skrzydła i nie pozwala na rozwój?”
Dlatego trzeba uważać gdzie się angażujemy, a w wypadku pomyłki szybko się „zdeangażować” :-) Nasze życie jest zbyt krótkie, aby spędzać je z ludźmi, którzy mają na nas destruktywny wpływ.
Co do reszty, to mam wrażenie że bardzo podobnie myślimy
Agato
Z pewnością nie zapytam Cię po co Ci dzieci, bo to nie ta dyskusja :-) Co innego gdyby to był post o celach życiowych :-)
Tak jak napisałem na samym początku, nikt w seryjnej monogamii nie zakłada a priori, że dany związek się rozpadnie. Doświadczenie wykazuje tylko, że możemy stanąć kiedyś przed taką alternatywą:
– utrzymujemy na siłę związek, w którym jako istota ludzka nie jesteśmy szczęśliwi
– rozstajemy się z aktualnym partnerem, aby każdemu dać szansę znalezienia tej lepiej pasującej połówki jabłka
Nie mam teraz na myśli wystąpienia tejże alternatywy z jakiś błahych powodów i konfliktów, raczej jako następstwo nierównomiernego i rozbieżnego co do kierunków rozwoju osobistego.
Jeśli teraz nie zamykamy oczu na taką smutną ewentualność to dobrze jest podejmując decyzję o posiadaniu dzieci zapytać samego siebie, czy w razie czego jesteśmy gotowi finansowo i emocjonalnie na wychowywanie ich w pojedynkę. Na to każdy powinien sobie sam odpowiedzieć i potem działać.
Piszesz:” Czasami po poważnym dołku może przyjść naprawdę piękny okres”
To też jest prawdą. Z drugiej strony, jeśli miałbym wybierań między związkiem o rozpiętości „poważny dołek – piękny okres” a związkiem „normalne życie – piękny okres” to zdecydowanie wolę ten drugi, „średnia” zadowolenia jest w nim znacznie wyższa.
Oczywiście jest to tylko moja osobista preferencja, ale od lat byłem zdecydowany aby tak długo szukać, aż znajdę. Wiesz, już Biblia o tym pisze: „szukajcie a znajdziecie” :-) Sam proces poszukiwania też można tak przeprowadzić, aby była to przyjemność a nie katorga.
No ale każdy ma prawo do indywidualnych rozstrzygnięć i życzę Wam powodzenia w ich realizacji
pozdrawiam serdecznie
Alex
Kuba
Podany przez ciebie cytat jest przerażający dla mnie jako kobiety
“W Księdze Powtórzonego Prawa, wśród różnych przepisów prawnych, przekazywanych Izraelitom przez Mojżesza, czytamy m. in.: „Jeśli mężczyzna poślubi kobietę i (…) znalazł u niej coś odrażającego, napisze jej list rozwodowy, wręczy go jej, potem odeśle ją od siebie” (Pwt 24, 1)”
Jak dobrze, że nie jest to egzekwowane w naszych czasach :)
Alex
Pytania były wyłącznie retoryczne i moja odpowiedź na nie brzmi: NIE :)
Agato
Decyzja o posiadaniu dziecka jest bardzo ważną decyzją życiową i także uważam, że potrzebny jest do tego mężczyzna, z którym chcemy spędzić życie. Ale wszystko może się zmienić, człowiek którego znałam może się całkowicie zmienić w ciągu kilku lat. A co jeżeli zmieni się na niekorzyśc i zamieni moje życie w piekło? Dla dobra mojego i dzieci (tak, dzieci także, bo czy dobre będzie dla nich życie z takim człowiekiem?) odejdę. Dzieci, które są wychowywane w rodzinie, w której widzą tylko nienawiść nabiorą złego przeświadczenia o związkach i będą cierpiały. Chyba lepiej wychowywac je samemu?
Oczywiście podany przeze mnie przykład dotyczy sytuacji w większym stopniu patologicznych, jednak jest poparty obserwacją środowska, które było na blisko mnie i uwierz mi przykładów jest ogromna ilość.
Pozdrawiam
Martaz
@ Martaz
Faktycznie zastanawiajace, ze pisza tam jedynie o 'liscie rozwodowym’ adresowanym do Kobiety :) Nie potrzeba nawet specjalnie wiele empatii, by zrozumiec Twoje przerazenie… :)
BTW: Ciekawe czy istniala jakas lista „czegos odrazajacego”, co uzasadnialo „odeslanie kobiety” :)
„Myślę, że zjawisko seryjnej monogamii zrozumie prawie każdy, kto osobiście był w jakimś związku, który się rozpadł. No bo co potem robić? Prędzej czy później u większości z nas pojawi się nowa relacja i mamy już seryjną monogamię”
Alex – celowo użyłem sformułowania, że zjawisko seryjnej mongamii jest do – „zaakceptowania/zrozumienia/czucia”. Tu w jednej chwili powinno się wypowiedzieć nawet kilkanaście słów.
Będę upierał się, że do pełni zrozumienia jest tu potrzebna ponadprzeciętna świadomość. Owszem jeżeli komuś coś nie odpowiada w związku, rezygnuje z niego i zaczyna następny (nie robiąc równoległych skoków w bok – poligamia) to możemy powiedzieć, że jest to seryjny monogamista. Jednak dla mnie liczy się życie motywacyjne jednostki ludzkiej. Nie zawsze dwa, takie same na pozór zachowania są dla mnie tym samym.
Jedna osoba lecąc na autopilocie rezygnuje z czegoś co ją uwiera i jednocześnie nie cierpiąc pustki zaczyna coś nowego.
Druga – widząc brak możliwości rozwoju i przyszłości związku, znajdując przyczyny, decyduje się rozpocząć nowy związek, jednak już na starcie eliminuje przyczyny rozpadu poprzedniego (mam na myśli świadomą rezygnację z wejscia w związek, mimo powierzchownej atrakcyjności partnera, który przy pierwszych kontaktach wykazuje cechy , które były przyczyną rozpadu poprzedniego związku – strata czasu dla chwili fizycznej przyjemności).
Nie sądzę by można było postawić znak równości między tymi postaciami (a Twoja odpowiedź zdaje się stawiać tu ten znak).
„”O poligamii piszesz:” jednak sieje spustoszenie emocjonalne w organiźmie poligamisty. „
Hmmmm… to nie całkiem pokrywa się z moimi doświadczeniami Z tymi spustoszeniami to trochę jak w zasadzie Paracelsusa: „wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną – to tylko kwestia dawki””
Być może nie pokrywa się to z Twoimi doświadczeniami. Problemem w tej naszej, pisanej dyskusji jest to, że nie doprecyzowaliśmy parametrów wyjściowych. Ty, wydajesz się odnosić z założenia do osób rozwijających swoją świadomść (choćby do siebie jak i osób czytających ten blog), ja – odniosłem swój wywód do ogółu społeczeństwa. Mówiąc o przecietnej jednostce (a więc w mojej opinii – jadącej większość życia na autopilocie), powtórzę swoje zdanie – „poligamia sieje spustoszenie emocjonalne w organiźmie poligamisty”. Kolejne, bezrefleksyjne związki, pozbawione emocjonalnej więzi, kończą się po coraz krótszych przedziałach czasu, prowadząc poligamistę w ślepy zaułek (oczywiście należało by w tym miejscu doprezyzować pojęcie poligamisty – piszę tu o ludziach, którzy chcieli by jednak nawiązać jakąś więź a nie o hedonistach dla których np. poligamia jest celem życia, który potrafię zrozumieć i zaakceptować :) )
Pozdrawiam – Marcin
Martaz
Też rzuciło mi się to w oczy (z dyskryminacją kobiet), ale nie chciałem rozpoczynać tego tematu :-)
Kuba
Widzę, że też Cię naszło, aby postudiować stare książki :-) U mnie na stosie do czytania leżą miedzy innymi Koran i Talmud (po niemiecku). Trochę ciężka lektura, bo kulturowo z innej planety.
MarcinS
To wszystko prawda co piszesz. Możesz sobie jednak wyobrazić, że jedna i ta sama osoba (przynajmniej patrząc z fizycznego punktu widzenia) może w ramach poszukiwania własnej drogi życiowej przejść przez wszystkie opisane przez Ciebie przypadki?
Ja tak, bo patrząc wstecz mogę odnaleźć siebie w każdym z nich (choć naturalnie w różnych okresach mojego życia). Z drugiej strony, oceniając moją umiejętność emocjonalnego odczuwania i zaangażowania, muszę stwierdzić że właśnie dzięki temu doświadczeniu znacznie ona wzrosła (bo jesteś zarówno bardziej świadomym, jak i przestajesz się bać). Ta umiejętność odczuwania (której zazwyczaj jako mężczyźni nie dostajemy razem z wychowaniem), plus bezcenne doświadczenie, którego nie da się zastąpić teoretycznymi dywagacjami tworzą dość rzadką kombinację, która że dla sporej grupy interesujących kobiet jest bardzo atrakcyjna :-)
No ale to już znowu temat na całą książkę :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
Oczywiście masz rację, że lepsze są związki, które oscylują między „zwyczajnym życiem” a „pięknymi okresami”. Chodziło mi tylko o to, że w momencie, kiedy pojawia się dziecko można odrobinkę przesunąć sobie „margines błędu” ;)
Martaz,
Zgadzam się, że nie warto tkwić w związku, który nie przynosi nic dobrego ani dla rodziców ani dla dziecka, co z resztą zaznaczyłam w moim poprzednim komentarzu :] Cała sztuka polega na tym, żeby umieć rozpoznać granicę, do której można jeszcze próbować, a po przekroczeniu której lepiej się rozstać. A z pewnością sytuacja, kiedy związek wyniszcza i jak to ujęłaś „zamienia życie w piekło” jest już daleko poza tą granicą.
Alex, drobna uwaga: o ile mi wiadomo, z dokładnością do epizodów zdrady, znakomita większość populacji cywilizacji zachodniej żyje przez prawie całe swoje życie w seryjnej monogamii. Niektórzy nie przerywają małżeństw lub analogicznych związków ze strachu, to jedyny „odchył” od Twojej definicji (jeśli nie przerywają, to może właśnie wtedy zdradzają).
Innymi słowy chcę powiedzieć tyle, że jest bardzo mało ludzi wyznających coś innego niż seryjna monogamia i nasza cywilizacja pod wieloma względem promuje właśnie takie życie.
Agato
Piszesz: „Chodziło mi tylko o to, że w momencie, kiedy pojawia się dziecko można odrobinkę przesunąć sobie “margines błędu””
Nie sądzisz, że przed podjęciem tak poważnej, naprawdę zmieniającej całe życie decyzji o posiadaniu dziecka należy dopuszczalny margines błędu sprowadzić do minimum?
Elsindel
To co napisałeś jest dla mnie oczywiste. Akceptuję jednak fakt, że mój sposób widzenia świata nie jest jedynym możliwym i dlatego jeśli w komentarzach pod jednym z poprzednich postów pojawiły się głosy krytyczne, to chętnie podjąłem dyskusję.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
Oczywiscie, masz racje – nie wyobrazam sobie podjecia takiej decyzji nie bedac calkowicie pewna, ze z ta wlasnie osoba jest mi po prostu dobrze i chce z nia spedzic reszte zycia. Niemniej sam zauwazyles, ze z biegiem czasu ludzie sie zmieniaja. Wlasnie ten konkretny moment mialam na mysli.
Alex,
Poruszę hurtem kilka kwestii jako ktoś kto traktuję seryjną monogamię jako zło koniecze a nie sposób na życie.
1. Napisałeś Alexie “lepszy bolesny koniec, niż ból bez końca” i to jest wydaje mi się podstawa naszej różnicy zdań. Dla każdego granica bólu jest inna a na dodatek lekko przesadzając można powiedzieć, że to co jednych boli innym sprawia przyjemność :)
Pewnie będziemy zgodni, że nie można dać jakiejkolwiek uniwersalnej recepty dla wszystkich czy pewnie nawet dla jakieś grupy ludzi. Każdy musi sobie sam rozważyć za i przeciw bo będzie ponosił konsekwencję tych decyzji i to nie sam. Tylko, że moim zdaniem warto człowiekowi pokazać stronę do której powinien dążyć, żeby nie stracił orientacji. To że wzór jest trudno osiągalny jak dla mnie wcale nie znaczy, że nie jest wzorem.
Oczywiście człowiek ma tez pełne prawo do wiedzy i stosowania sytuacji awaryjnych jaką dla mnie jest seryjna monogamia.
2. Wysunął bym tezę, że w przyrodzie nie występuje coś takiego jak znalezienie idealnego partnera. Człowiek nawet kiedy trafi na coś ekstra dobrego, to znajdzie w sobie siłę, żeby chcieć więcej, nawet odrobinę więcej albo inaczej :) Chodzi mi o to, że ludzie którzy „od razu” trafili partnera na całe życie nie znaleźli kogoś idealnego. Oni potrafili z tym kimś żyć całe życie.
Oczywiście czasem nad związkiem trzeba pracować. I tak to jest, że jednym praca sprawia przyjemność a innym nie :). Chociaż trudno, żeby praca sprawiała przyjemność jak nie widać rezultatów. Może wtedy trzeba stać się lepszym fachowcem? Ale fakt, że czasem materiał jest tak kiepski, że dana osoba może nie być w stanie go obrobić i trudno ją za to winić.
3. Nie idealizował bym zbytnio co do przyczyn seryjnej monogami. Jeżeli nie mówimy o Alexie czy o starannie wyselekcjonowanych czytelnikach tego bloga a o tzw. społeczeństwie, to ja dodał bym np. sexochlizm, alkoholizm i egoizm.
Niech każdy sam sobie na podstawie własnych przykładów z życia otaczającej go społeczności odpowie czy częściej przyczyną kolejnego związku jest zgrabniejsza figura nowej partnerki albo umiłowanie swojego hobby którym partner został namaszczony prze Stwórcę i jakakolwiek ingerencja w hobby jest obrazą Stwórcy.
Czy może to, że on jest zafascynowany antropologią indian a ona pomocą głodującym w Etiopii:).
4. Dzieci baaardzo komplikują temat seryjnej monogamii. Im młodsze tym bardziej.
5. Napisałeś Alexie: „Muszę tylko dodać, że jak byłem dużo młodszy to zdarzało mi się też być zostawianym przez kobiety. Wtedy bardzo cierpiałem, dziś jestem im za to wdzięczny, bo gdyby one wtedy zacisnęły zęby i tolerowały mnie takim, jakim byłem, to nigdy nie doszedłbym do tego kim jestem dzisiaj.”
Jest też tak, że jak się nie ma co się lubi to się lubi coś się ma. Piszę to bardzo serio bez cienia szyderstwa! Działa w człowieku taki mechanizm, który pozwala nam dożyć później starości nie popełniwszy wcześniej samobójstwa – czasem potrafi nie zadziałać. Warto o tym mechaniżmie pamiętać np. określając na czym nam w danej chwili zależy. Podkreślę, że nie uważam, że jest to jedyny czy główny mechanizm, który zadziałał w przypadku Alexa.
Alexie, wydaje mi się że generalnie zgadzamy się, tylko w innych miejscach kładziemy akcenty i inaczej wartościujemy niektóre rzeczy.
Ale z drugiej strony popularna reklama uczy, że „prawie czyni wielką różnicę” :)
Szczerze pozdrawiam
Tom
Dziękuję za bardzo interesujący komentarz.
Pozwolę sobie zwrócić uwagę na parę sformułowań, gdzie najwyraźniej widzimy świat nieco odmiennie (nie przesądzając kto z nas ma tzw. „rację”)
W kontekście „bolesnego końca zamiast bólu bez końca” piszesz: „Tylko, że moim zdaniem warto człowiekowi pokazać stronę do której powinien dążyć, żeby nie stracił orientacji. „
Tutaj pojawiają się dwa zasadnicze pytania:
1) Jakim prawem ktokolwiek poza samym zainteresowanym ma prawo decydować w którą stronę ktoś powinien dążyć?? Szczególnie mam tu na myśli formę i rodzaj relacji z drugim człowiekiem
2 Co nazywasz utratą orientacji i czy to zawsze jest złe? Jeśli ktoś dąży w niewłaściwym dla niego kierunku i nagle to spostrzeże, to może jest w danym momencie zdezorientowany, ale przynajmniej przestał robić coś, co posuwało go w złą dla niego stronę
Z tym wzorem to ma też pewien kłopot. Nie po to dostaliśmy na drogę życia wolną wolę, aby trudną, ale bardzo ciekawą pracę wyszukiwania kim naprawdę jesteśmy cedować na kogoś innego. To że wielu ludzi tak robi i w rezultacie nie żyje własnym życiem to inny temat.
Piszesz: „Wysunął bym tezę, że w przyrodzie nie występuje coś takiego jak znalezienie idealnego partnera „
Zgoda, dlatego nigdy nie pisałem o „idealnym” partnerze, lecz o wystarczająco dobrze dobranym.
Proszę wyjaśnij mi dokładnie na czym według Twojego zdania polega wspominana przez Ciebie „praca nad związkiem”. Nie chcę się na ten temat wypowiadać nie wiedząc tego.
Co do punktu trzeciego, to ten blog piszę dla ludzi, którzy czytają go uważając (przynajmniej od czasu do czasu :-)), że znajdują tutaj coś ciekawego. Bezrefleksyjny ogół społeczeństwa nie jest grupą docelową i dlatego nie biorę go pod uwagę w takich rozważaniach.
Dzieci rzeczywiście komplikują problemy związane ze związkiem, dlatego dla wielu ludzi (i ich dzieci) byłoby lepiej, gdyby najpierw sami zdefiniowali kim są i czego naprawdę chcą od życia.
Odnośnie punktu piątego, to nie jestem pewien, co dokładnie chciałeś powiedzieć. Może wynika to z braku klarowności z mojej strony przy wcześniejszej wypowiedzi. Pozwól więc że doprecyzuję poniżej.
Pisząc
“Muszę tylko dodać, że jak byłem dużo młodszy to zdarzało mi się też być zostawianym przez kobiety. Wtedy bardzo cierpiałem, dziś jestem im za to wdzięczny, bo gdyby one wtedy zacisnęły zęby i tolerowały mnie takim, jakim byłem, to nigdy nie doszedłbym do tego kim jestem dzisiaj.”
miałem na myśli następującą sytuację w której się znajdowałem, a którą według moich dzisiejszych kryteriów oceniam następująco:
-dwudziestoparoletnia istota ludzka wyposażona w męskie organy płciowe (piszę tak, bo o mężczyźnie w pełnym tego słowa znaczeniu trudno było powiedzieć)
– dość poważny deficyt w zakresie poczucia własnej wartości i związana z tym nieśmiałość (bardzo!!)
– nie potrafiący przeżywać wielu emocji, zwłaszcza tych pozytywnych
– nie potrafiący rozmawiać o uczuciach i emocjach
– nie potrafiący rozmawiać o seksie (i w rezultacie dość kiepski w tej materii :-))
– cechujący się kompletną dezorientacją i brakiem celów w życiu
– plus parę innych deficytów, o których teraz nie będziemy pisać :-)
Jeśli teraz, któraś z tych młodych kobiet, z którymi wtedy byłem, a które w pewnym momencie rozstawały się ze mną „potrafiła być z kimś takim przez całe życie” (wykazując przy tym sporą dozę masochizmu), to najprawdopodobniej nie zmieniłbym się specjalnie, jako że człowiek jest istotą wygodną i jak coś funkcjonuje, to po co pracować nad sobą. A tak, niejako z konieczności wystartowałem bardzo daleko idący program pracy nad sobą i bardzo wiele moich dawnych słabości zamieniłem w ich odwrotność :-)
Dzięki temu dziś mogę patrzeć na kilkadziesiąt lat bardzo urozmaiconego i ciekawego życia, za to właśnie jestem tamtym kobietom dozgonnie wdzięczny.
Dlatego właśnie twierdzę: jeśli jesteś w związku, gdzie wyraźnie widać, że prowadzi on donikąd, to daj sobie i drugiej stronie szansę i rozstańcie się (najlepiej w zgodzie).
Tom, jak widzisz najprawdopodobniej jesteśmy obaj przyzwoitymi ludźmi, którzy w życiu opierają się na nieco różnych założeniach. To potwierdzałoby tezę, że nie ma jednej uniwersalnej recepty i każdy powinien szukać swojej na własną rękę.
Pozdrawiam Cię serdecznie
Alex
Alex
Dziękuje za Twoje wypowiedzi. Pozwala mi to głębiej przemyśleć niektóre rzeczy.
Ad 1. Jeżeli chodzi o narzucanie komuś innemu kierunku w którym powinien dążyć, to oczywiście nie jest to niczyim prawem. Każdy ma wolną wolę. Ale jeżeli w kontekście tej dyskusji definiujesz cechę seryjnej monogamii słowami „Żadnego z nich nie zaczynasz z założeniem, że jest to coś tymczasowego”, to właśnie narzuciłeś kierunek, który jest jak najbardziej zgodny z moim :)
Tak naprawdę tylko pokazujesz kierunek ale nie zmuszasz i ja też piszę tylko o pokazywaniu.
Ad. 2
Praca nad związkiem dla mnie polega m.in na:
– dbaniu o bycie pomocnym partnerowi
– dbaniu o bycie miłym dla partnera
– zainteresowaniu stanem emocjonalnym partnera i jego oczekiwaniami
– dzieleniu się swoimi obawami, oczekiwaniami otwarcie i zawczasu
Jednym słowem lepiej jest regularnie zmieniać olej w samochodzie na świeży i pachnący niż czekać a potem dziwić się że po większym przebiegu silnik się zatarł.
Wiem, że to o czym piszę kojarzy się z wysiłkiem ale można też czerpać z tego bardzo dużą przyjemność.
Niestety nie jest to łatwe bo wymaga dozy refleksji i dystansu do samego siebie i wolego czasu dlatego zupełnie nie spodziewam się że znajdzie masowe naśladownictwo.
Bardzo mi się podoba jak niektórzy, można by myśleć mało refleksyjni ludzie mieszkający gdzieś na uboczu (nie tylko geograficznym), robią to instynktownie.
Ad. 3
Każdemu zdarza się popełniać podstawowe błędy nawet kiedy na trzeźwo bez wahania rozpoznał by w tym pomyłkę. To że czytam tego bloga nie uwalnia mnie niestety od pokus, którym ulega bezrefleksyjna część społeczeństwa. Przynajmniej mnie :)
Ad 5.
Pozwoliłem sobie użyć tego cytatu korzystając z faktu, że nie był on silnie osadzony kontekstowo. Może trochę nie elegancko, jeszcze raz przepraszam, ale pozwoliło mi to zwrócić uwagę na coś co moim zdaniem jest bardzo ważne i naprawdę warto się nad tym głębiej zastanowić.
Twoje rozwinięcie tego tematu jasno pokazuje, że cytat nie pasuje do tego o czym pisałem.
Tak się składa, że umiejętność pracy nad związkiem jest bardzo przydatna w życiu. Przecież związek z partnerem to nie jest jedyny silny związek w jakim bierzemy udział.
Jest związek z rodzicami i czy się to komuś podoba czy nie, twa on całe życie i nie można sobie rodziców ot tak zmienić kiedy uznamy że nie pasujemy do siebie.
Jest też związek z własnymi dziećmi i tu jest ta sama sytuacja dlatego warto odnaleźć radość w pracy nad związkiem.
Co co przyzwoitości, szczególnie naszej, to jestem o tym święcie przekonany :).
Pozdrawiam serdecznie
Tom,
Ad.2
Ostatnio znajomemu, pękł blok silnika. Jest wściekły, ponieważ 8 m-cy temu zrobił remont generalny, wymieniając wszystkie podzespoły na nowe. Jest chyba mocno rozczarowany.
:):):)
Praca nad związkiem nie zawsze jest możliwa. Ludzie niosą ze sobą bagaż doświadczeń. Jedni potrafią wyciągać wnioski i dzięki nim stawać się lepsi, inni budują mur i na kolejne związki przenoszą sprawy z przeszłości. W tym drugim przypadku kolejne zmiany oleju nic nie wnoszą. Jest on tyko materiałem eksploatacyjnym i jeżeli coś ze strukturą którejś ze stron jest nie tak to w efekcie związek kończy się totalną porażką.
Kolegę wybuch silnika kosztował ładnych parę tysięcy PLN.
Ile energii kosztuje ludzi „praca nad związkiem” ?
(mam tu na myśli przypadki bicia głową w mur, kiedy to:
„- dbamy o bycie pomocnym partnerowi
– dbamy o bycie miłym dla partnera
– jesteśmy zainteresowaniu stanem emocjonalnym partnera i jego oczekiwaniami
– dzielimy się swoimi obawami, oczekiwaniami otwarcie i zawczasu”
a partner traktuje to wszystko jako coś co mu się należy i nie widzi powodów do „równorzednego” wysiłku).
Czy w tym wypadku nie należ powiedzieć sobie samemu STOP. Z pozycji zatrzymanej (a nie płynącej w zdarzeniach) realnie przyjrzeć się sytuacji i powiedzieć – dziękuję, beze mnie?
Pozdrawiam – Marcin
MarcinS
Robiąc remont generalny silnika raczej nie wymienia się samego bloku żeliwnego czy aluminiowego super nowoczesnych jednostkach. Tylko panewki i takie tam. Może stary blok nie wytrzymał pracy z nowymi częściami. Ale zostawmy to.
Myśle, że to o czym piszesz powinno być wykryte na początku w trakcie określania czy partnerzy są dopasowani. Powinniśmy sobie zadać pytanie czy druga osoba jest plastyczna, refleksyjna, otwarta na drugiego człowieka w stopniu w jakim tego wymagamy. Oczywistym jest, że nie każdy z każdym może tworzyć udany związek i że są osoby które zupełnie nie umieją żyć w związkach i potrzeba by sztabu psychologów i szamanów żeby to zmienić.
Jeżeli związek już trwa jakiś czas to pytanie czy był do tej pory szczęśliwy. Jeżeli ni e, to jest to jakieś nieporozumienie. Taki związek nie powinien wyjść poza fazę określania dopasowania.
Ale jeżeli był do tej pory dłuższy czas szczęśliwy a to jest przypadek seryjnej monogamii to znaczy że coś się poważnie zepsuło. I tak na prawdę, to jest to często ostatni moment, żeby podjąć zdecydowane działania naprawcze. To już nie jest praca nad związkiem tylko jego ratowanie. Zawsze w takim przypadku warto, żeby oboje partnerzy mieli pełną świadomość prawdziwych przyczyn problemów w związku.
Jeżeli osoba z którą się związałem była perspektywiczna i znalazło to potwierdzenie w dotychczasowym pożyciu to odkrycie, że jestem bardziej rozwinięty od niej może oznaczać, że ja miałem lepsze warunki rozwoju. Może zbyt dużo obowiązków spadło na partnera i w efekcie nie miał czasu. Może nie odkrył tego co ja. Warto wtedy pomóc partnerowi nadgonić albo zweryfikować czy własny rozwój jest rzeczywiście rozwojem.
Inny temat to destrukcyjny wpływ osób trzecich na związek, z tym też trzeba sobie umieć radzić.
Pozdrawiam
Witam wszystkich. Cieszę się, że napotkałem ten ciekawy blog. Z tej radości zdecydowałem się popełnić ten wpis ;)
Zastanawiam się nad tym narzucaniem kierunku, o którym mówił Tom. Czy przypadkiem takie tendencje do narzucania kierunku nie wynikają z tego, że jakieś rzeczy nam w partnerze nie pasują. Tylko problem w tym, że nie jesteśmy osobą, która może tę osobę zmienić. W zasadzie jedynym możliwym rozwiązaniem jest dawanie przykładu partnerowi. No, ale takie dobrowolne zmiany długo trwają i pytanie czy nie za długo. Próby zmiany osoby powodują tak naprawdę frustrację obu stron. Bo osoba zmieniana czuje, że to tylko jej sprawa i „nic ci do tego, taki-taka już jestem”. Poza tym może budować mur, aby obronic status quo (http://pl.wikipedia.org/wiki/Status_quo_%28psychologia%29). Mur powoduje frustrację osoby, która chciała coś zmienić, bo tak naprawdę zostaje z niczym, pomimo niemałych wysiłków.
No i właśnie… wysiłki. Oczywistą rzeczą jest to, że związek wymaga pewnego wysiłku i część z rzeczy, które powinniśmy robić zostały wymienione przez Toma. Wyobraźmy sobie jednak sytuację osoby, która będąc młodą (lub niedoświadczoną) osobą poznaje drugą połowę i siła uczuć jest tak duża, że problemy dopasowania się, są przez te uczucia zagłuszane. W miarę rozwoju rośnie świadomość obu stron, lub tylko jednej i zaczynają się schody. I teraz o tych wysiłkach. Co jest normą, a co już robieniem na siłę? Gdzie są granice akceptacji? Gdzie są granice naszych ustępstw względem drugiej osoby?
Miotanie się pomiędzy takimi racjonalnymi argumentami, a potrzebami serca jest raczej trudne. Bo miłość wszystko wybaczy itd. jak w „Hymnie o miłości”, a z drugiej…. może istnieje osoba na tej ziemi, z którą będzie po prostu… łatwiej? Ale też słyszę w głowie słowa piosenki: ” […] Nie pozwól z drogi mej zawrócić, chociaż inne idą prościej. Nie daj mi ścieżką pójść na skróty, do nikąd […]”. Jest też i strach przed „spłyceniem” siebie w poszukiwaniu tej najbardziej pasującej osoby. A słyszałem też powiedzenie w stylu: „kto miał sto partnerów, nigdy nie zaznał prawdziwej miłości…”. Wiem, że zaraz Alex powiesz, że można mieć sto, i z każdym mieć to o co chodzi ;).
Ehh… ciężkie te rozważania ;)
Interesujące jest też to o czym pisałeś, o pozytywnym wpływie rozstania, na tę mniej świadomą swego istnienia osobę. Nie wiem czy u wszystkich wystąpi ten efekt naprawczy. Czy przypadkiem tym bardziej osoba nie obuduje się murami, które będą bronić przed uświadomieniem sobie swych wad. Wmawianie sobie, że „to jego wina” i ja jestem OK.
Tom
Piszesz:
„Praca nad związkiem dla mnie polega m.in na:
– dbaniu o bycie pomocnym partnerowi
– dbaniu o bycie miłym dla partnera
– zainteresowaniu stanem emocjonalnym partnera i jego oczekiwaniami
– dzieleniu się swoimi obawami, oczekiwaniami otwarcie i zawczasu „
dla mnie są to elementy normalnego dnia z partnerem a nie „pracy nad związkiem”.
Oczywiście, jeśli widzisz, że sprawa staje się jednostronna to trzeba coś z tym zrobić
Ad 5 nie masz za co przepraszać :-)
Wspominasz o związkach z tzw. Rodziną i konieczności pracy nad nimi. Rzeczywiście w takich przypadkach nie możemy dobrać sobie ludzi. To co możemy zrobić to tak dobrać sobie charakter i częstotliwość kontaktów, aby te ostatnie miały sens dla Ciebie. To dość szeroki temat, o którym można by wiele pisać
MarcinS
Wspomniane prze Ciebie bicie głową o mur ma miejsce kiedy :
-bycie pomocnym partnerowi nie jest najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem
-bycie miłym dla partnera (przynajmniej znakomitą większość czasu) nie jest najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem
-zainteresowanie stanem emocjonalnym partnera nie jest najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem
-dzielenie się obawami, oczekiwaniami i przemyśleniami nie jest najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem
Wtedy trzeba „pracować nad związkiem” zamiast się nim delektować. Ten problem można w dużej mierze ominąć pracując najpierw intensywnie nad własną osobą (bo tylko tutaj masz realny wpływ), a potem szukając partnera, który też odrobił swoje „zadanie domowe”.
Tom
Piszesz:
„Jeżeli osoba z którą się związałem była perspektywiczna i znalazło to potwierdzenie w dotychczasowym pożyciu to odkrycie, że jestem bardziej rozwinięty od niej może oznaczać, że ja miałem lepsze warunki rozwoju. „
Niekoniecznie, większość ludzi ma stosunkowo małe zapotrzebowanie jeśli chodzi o własny rozwój. Ich stagnacja wynika często z bezwładności umysłowej i wygodnictwa, nie przepracowania. Na to mam sporo przykładów, które może poruszą w osobnym wątku.
Maciej
Witaj na naszym blogu :-)
Dawanie przykładu innym to rzeczywiście dobry pomysł, bo nikogo do niczego nie zmuszasz. Warto tylko popatrzeć, co ta druga osoba z tym przykładem robi.
Cytujesz;
” Nie pozwól z drogi mej zawrócić, chociaż inne idą prościej „
Hmmmm.. jeśli te inne też prowadzą do celu, to jest to zalecenie dla masochisty, w myśl zasady „po co łatwo jak można skomplikowanie”
Na Twój cytat „“kto miał sto partnerów, nigdy nie zaznał prawdziwej miłości…” „ wcale nie odpowiem tak jak przypuszczałeś :-)
Przede wszystkim zapytam, czy autor powiedział to na podstawie własnego bogatego doświadczenia , czy też spekulacji i fantazji? Bo mogę sobie wyobrazić scenariusze, kiedy tamto stwierdzenie nie odpowiada prawdzie.
Na zakończenie polecam tekst piosenki, którą śpiewa Nena.
Dla Czytelników nie znających języka Goethego pozwolę sobie łopatologicznie przetłumaczyć przynajmniej refren tego pięknego songu:
„Miłość nie chce
miłość nie walczy
miłość nie powstaje
miłość jest
miłość nie szuka
miłość nie pyta
miłość jest, tak jak ty jesteś”
jeśli ktoś nie wierzy, że miłość jest możliwa bez tego całego cyrku z walką, pracą nad związkiem czy partnerem itp. to trochę za mało szukał.
Uwaga!! napisałem powyżej „jest możliwa”, czyli nie musi to być jedyny, lub najlepszy wariant. Mnie osobiście bardzo się on podoba :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Nie no z tymi 100 partnerami to nie wynika z mojego bogatego doświadczenia. Bliżej temu do spekulacji niż fantazji. Raczej chodziło o możliwe spojrzenie na problem. Tzn. takie, że jest ryzyko spłycenia swoich uczuć. Wiem, że założyłeś że do tego nie dochodzi bo angażujemy się w związek tak jakby miał być tym jedynym.
Dążę raczej do ustalenia co jest takim złotym środkiem. Co jest normą, a co jest działaniem masochisty? Są to raczej trudne pytania i nie ma chyba jednoznacznej odpowiedzi. Jednak może napiszecie co uważacie. W ten sposób dojdziemy do jakiegoś sensownego przybliżenia. Teza jest taka, że warto szukać partnera zbliżonego do ideału. Tylko jakie są przesłanki do uznania tego danego partnera za niewłaściwego? Oczywiście odrzucamy tutaj skrajne przypadki, bo te są raczej oczywiste.
Maciej
Piszesz:
„Raczej chodziło o możliwe spojrzenie na problem. Tzn. takie, że jest ryzyko spłycenia swoich uczuć”
Spójrzmy na to z innej strony (teoretycznie): Ktoś, kto nie ma doświadczenia w związkach i innymi ludźmi może pomylić trochę zadowolenia seksualnego i bliskości z miłością i na takim „uczuciu” budować całą przyszłość. Uważasz to za dobre?
Co do reszty Twojej wypowiedzi, to widzę to nieco inaczej. Moim zdaniem najpierw warto dość dobrze „poznać rynek”, a potem w oparciu o to doświadczenie znaleźć partnera, który z jednej strony robi ogromną pozytywną różnicę w naszym życiu, a z drugiej nie posiada cech, które w znaczący sposób by nam przeszkadzały. Drobiazgami nie warto się zajmować, najwyżej trzeba wziąć na nie poprawkę w odpowiednich sytuacjach życiowych. W oparciu o te wspomniane wcześniej doświadczenia dobrze jest wyrobić sobie wyczucie dla „wczesnych sygnałów ostrzegawczych”, aby nie pakować się w relacje, z którymi jest potem niepotrzebnie wiele problemów.
To oczywiście jest mój osobisty punkt widzenia, każdy powinien robić jak uważa za słuszne
pozdrawiam serdecznie
Alex
Witajcie kochani,
Mając nadzieję na dalszy, ciekawy rozwój dyskusji chciałbym ustosunkuję się tylko ;) do cytatu podanego przez Kubę.
Kontrcytat (c) by Jezus Chrystus AD 30:
„(..)Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych pozwolił wam Mojżesz oddalać wasze żony(..)”
Myślę, że to bardzo ciekawe podejście do „sprawy”.
Pozdrawiam
Wojciech Szywalski
Witam wszystkich,
Nie ma jednej skutecznej recepty na życie dla wszystkich….
Seryjna monogamia o której pisze Alex nie jest dla mnie czymś kontrowersyjnym.Naturalne jest to, że „badamy rynek” . W czasie takich związków uczymy się też dużo o sobie o swoich potrzebach.Wiemy co nam się podoba, a czego w żadnym przypadku nie jesteśmy w stanie zaakceptować. Model ten się sprawdza – „do czasu”. Przychodzi taki moment w życiu człowieka (pewnie bardziej dotyczy to kobiet) kiedy chcemy mieć kogoś „na stałe”: założyć rodzinę , wychowywać wspólnie dzieci…
I tutaj zaczynają się schody….Seryjna mogogamia jest wygodniejsza dla mężczyzn.Kobiety (oczywiście nie wszystkie) chcą poczucia bezpieczeństwa.
Alex
Z jednej strony piszesz o tym,że wchodząc w związek nie zakładamy,ze on się skończy.
Z drugiej strony „gdy nie jesteśmy szczęsliwi” zmieniamy partnera.Gdzie jest dla Ciebie ta granica kiedy podejmujemy taką decyzję?Czy to może być sposób na całe życie?
Nie ma ludzi idealnych.Sama nie jestem idealna więc dlaczego miałabym oczekiwać tego od mojego partnera? Akceptuję Go z wszystkimi małymi wadami i tego samego oczekuję od Niego.Nie zmienimy nikogo na siłę, ale możemy sami się starać pracować nad sobą.Bycie z kimś to sztuka kompromisów – mniejszych i większych. Tego też sie uczę:-)
Zmieniamy się my i związek też się zmienia. Po pierwszej fazie totalnego zauroczenia przychodzi rzeczywistość,która nie zawsze jest „różowa”co nie znaczy, że nie może być superfajnie – jest inaczej:-)
I tego „inaczej” wielu ludzi nie chce przyjąć do wiadomości.Poszukują adrenaliny.Jeśli nasz związek jest „bylejaki” , nudny, a na horyzoncie pojawia się ciekawy osobnik to decydujemy się na zerwanie. Mówią potem:”Ona mnie ograniczała,nie moglem się rozwijać”,a prawdziwe powody są inne…
„Nie jestem szczęśliwa” => odchodzę.Zgadzam się, że nie ma sensu marnować sobie życia.Są sytuacje kiedy nic innego nie można zrobić….ale czy nie decydujemy się na to zbyt łatwo?W czasach nastawionych na konsumpcję chcemy przede wszystkim brać a nie dawać.Nie chce nam się starać… Coś nam nie pasuje -odchodzimy.
Czy wyciągamy z tego wnioski?
Ola
Witaj na naszym blogu. Twój komentarz pozwolę sobie rozwinąć w najbliższych dniach. Jutro i pojutrze mam bardzo intensywne szkolenie na wysokim szczeblu, na razie muszę się na nim skoncentrować
pozdrawiam serdecznie
Alex
Olu
Zgodnie z obietnicą wracam do tematu.
Doskonale rozumiem, że chce się „mieć” kogoś na stałe, cokolwiek to „mieć” miałoby znaczyć (bo chyba nie masz na myśli faktycznego posiadania). Wyzwaniem staje się tylko kwestia pogodzenia dwóch rzeczy
-wzajemnej bliskości (po to jesteśmy razem)
-faktu, że różni ludzie rozwijają się w różnym tempie i w różnych kierunkach
Pamiętaj, że mówię tutaj o dość długich okresach czasu, wierz mi 10-15 lat potrafi bardzo zmienić perspektywę, szczególnie w przedziale wiekowym 25-35.
W rezultacie (naturalnie z chwalebnymi wyjątkami!!!) można długoterminowo obserwować następujące zjawiska:
-ludzie przestają być ze sobą blisko i to w różnych aspektach. Pojęcie bliskości jest oczywiście względne, wiele par twierdzi że żyją razem spędzając ze sobą (nie licząc snu) zaledwie 2-3 godziny dziennie !!!
-ludzie rezygnują z różnych możliwości rozwoju, szczególnie tych, które mogłyby doprowadzić do obrania przez nich całkowicie odmiennych dróg życiowych
-ludzie pozostają ze sobą z różnych powodów „razem” szukając tego, czego potrzebują na zewnątrz związku
-ludzie rozstają się i dołączają do grona „seryjnych monogamistów”
Powyższe podaję tylko jako zwykłe, chłodne obserwację, bez oceniania tego w jakikolwiek sposób. Jak już wspomniałem wcześniej, zdarzają się w tym wszystkim wyjątki i każda kochająca się para wierzy, że oni właśnie do tychże należą, czego zresztą każdemu życzę.
Wielu seryjnych monogamistów rozstaje się z partnerem wtedy, kiedy staje się dla nich całkiem jasne, że w istniejącym związku brakuje im jakiś istotnych elementów i nie ma realnej szansy, że je w rozsądnej przyszłości dostaną. W ten sposób dają zarówno sobie jak i partnerowi szansę znalezienia kogoś, kto na aktualnym etapie życia będzie lepiej do nich pasował. Taka decyzja nie jest łatwa dla nikogo, kto z aktualnym partnerem miał intensywny związek emocjonalny i żaden normalny człowiek nie podejmuje jej ot tak sobie.
Nie ma chyba określonej granicy, kiedy podejmuje się taką decyzję, moje obserwacje wykazują, że wbrew ogólnemu mniemaniu robi się to raczej zbyt późno niż zbyt pochopnie.
Czy są ludzie idealni? Tego nie wiem, jeszcze takiego nie spotkałem :-) To, że nasz partner ma różne indywidualne cechy, nie powinno stanowić problemu chyba że w istotny sposób nam one przeszkadzają.
Ta granica tolerancji będzie zapewne różna dla każdego człowieka, mnie trudno jest ją określić. Z pewnością patrząc na historię mojego życia raczej zaliczam się do tych ludzi, którzy próbują coś zrobić z danym związkiem odrobinę za długo.
Piszesz: „Jeśli nasz związek jest “bylejaki” , nudny, a na horyzoncie pojawia się ciekawy osobnik to decydujemy się na zerwanie „
Hmmmmm…… jeśli związek jest byle jaki, a my chcemy mieć u boku człowieka, który nas inspiruje to nie powinniśmy czekać aż pojawi się ktoś ciekawy. Tak jest fair w stosunku do obydwu stron (przynajmniej takie jest moje zdanie)
Zgadzam się z tobą, kiedy piszesz: „Mówią potem:”Ona mnie ograniczała,nie moglem się rozwijać”,a prawdziwe powody są inne „. Nikt nie może nas ograniczać, jeśli sami do tego nie dopuszczamy. Mówienie że „on/ona kogoś ogranicza” to popularna wymówka i usprawiedliwienie braku działania.
Pytanie, czy ludzie nie zbyt łatwo decydują się na zmianę partnera trudno będzie nam jednoznacznie odpowiedzieć. Tutaj obserwuję znowu dwie generalne tendencje:
– ktoś decyduje się stosunkowo wcześnie na jednego partnera i dopiero około czterdziestki dochodzi do wniosku, że to chyba nie wszystko w życiu i zaczyna (często w skomplikowanej sytuacji rodzinnej i majątkowej) „kombinować” na różne sposoby. Znam z obserwacji bardzo wiele takich przypadków.
– ktoś intensywnie eksperymentuje w młodym wieku zdobywając przeróżne doświadczenia w stosunkowo wielu związkach aby w którymś momencie powiedzieć „teraz dokładnie wiem co chcę” i wyruszyć na poszukiwanie rzeczywiście pasującego partnera. Dwie osoby z odpowiednim doświadczeniem życiowym mają znacznie większe szanse „znaleźć się” i pozostać ze sobą.
Moim skromnym zdaniem ten drugi wariant jest znacznie lepszy, pod warunkiem że ten ktoś nie obiecuje drugiej stronie więcej, niż jest w danym momencie gotów rzeczywiście dać i oczywiście odpowiednio się zabezpiecza siebie i partnera przed niepożądaną ciążą i różnymi nieprzyjemnymi chorobami :-)
Wszystkie te rozważania nie dotyczą oczywiście wspomnianych wcześniej wyjątków, a poza tym pamiętamy, że to co piszę jest tylko moim punktem widzenia i nie pretenduje do miana prawdy absolutnej :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex
Piszesz
To jest pewne rozwiązanie, bo przy tak (relatywnie) rzadkich kontaktach raczej nie można się sobą „znudzić”.
Jako kontrprzykład (mimo, że intymny) wskazałbym moich rodziców, którzy spędzają ze sobą 24 godziny na dobę od prawie 25 lat. Pracują razem (jako artyści mają nienormowany czas i miejsce pracy) a jeśli zdarza się, że jedno z nich zostaje w domu (bo o niezależnych wyjazdach nie ma mowy) – pozostają w nieprzerwanym kontakcie (smsy, telefony czy komunikatory) – ot, jak zakochani w liceum. :)
Para idealna? Na to wygląda, chociaż pewna pani psycholog podczas rozmowy ze mną stwierdziła, że to absolutnie niemożliwe i taki związek jak moich rodziców (uwaga!) „nie istnieje”. A może tylko chciała „złapać” nowego „klienta”? ;-)
Pozdrawiam serdecznie
Ludwik
Ludwiku
Ja też znam takie pary. Dlatego napisałem o tych „chwalebnych wyjątkach”. Nie zmienia to faktu, że taki udany dobór na całe życie zdarza się raczej rzadko.
Nam zwykłym śmiertelnikom często wystarczy, że jesteśmy w intensywnym, wzbogacającym nasze życie związku (też 24/7), nawet jeśli potem okaże się, że to nie jest to ten „do grobowej deski”
Gratulacje dla rodziców
Alex
Witam. Z tego co widzę, my, ludzie, jesteśmy przerażający;) Seryjna monogamia nie jest drogą do poznania siebie, a przynajmniej nie powinna być. Seryjna monogamia może doprowadzić do załamania człowieka (i partner-a/ów), bo po kilku związkach taki ktoś w końcu sobie uświadamia, jakim jest człowiekiem, i że nigdy może nie dojść do poszukiwanego szczęścia. Bo jak można podchodzić do kolejnego związku z przeświadczeniem, że „na początku będzie świetnie, a potem przyjdzie nudna codzienność”? I znowu trzeba będzie szukać… Nie wspomnę już o tym, jak bardzo ranimy drugą osobę (i siebie) gdy po raz kolejny uświadamiamy sobie, że ta osoba nie jest tą jedyną, i o tym, że coś się budowało, a teraz trzeba to zburzyć. Aż w końcu dochodzimy do punktu najgorszego; zaczynamy myśleć, że to się nigdy nie skończy i że nie warto rezygnować ze związku. I trwamy w nim, często pchając się ku zdradzie… Boże, jakie to trudne… A co jeśli poznamy kogoś, i ten ktoś jest wspaniały (pod każdym względem), ale wiemy, że jest typowym przykładem 'seryjn-ego/ej monogamist-y/ki (czyli wspaniały z jedną 'prawie’ nieznaczącą wadą;))? Czy warto pchać się w taki związek? Bo może czeka nas cudowna przyszłość, a może koszmarne rozstanie i załamanie, po drodze zdrady i zabijający, ciągły brak zaufania? Co tu jest takiego budującego, czy wzmacniającego? Jak dla mnie poznać samego siebie to pobyć w samotności, poznawać, ale uważnie, wchodzić w związki, ale krótkie. Bo tak naprawdę ten, kto pozna samego siebie będzie wiedzieć znacznie szybciej że z drugą osobą długo nie pociągnie, znacznie szybciej niż po kilku latach. Tak naprawdę myślę że ludzie będący seryjnymi monogamistami dobrze wiedzą o tym jacy są, ale nie chcą tego dopuścić do świadomości, albo nie zdążyli siebie poznać. Zdają sobie również sprawę z tego, że są w stanie zdradzić. Dlatego ważne jest, aby poznać to we wczesnym wieku. Powiem więcej – to jest nieuleczalne. Jedynym dobrym uczynkiem jest staranie się nie ranić innych osób. A jedynym sposobem – związanie się z drugą taką samą osobą – bo one będą się rozumieć i wspierać. pozdrawiam!
Piotrze
Co tak bardzo przeraża Cię w ludziach? Ludzie są bardzo różni i generalnie w porządku.
Piszesz: „Bo jak można podchodzić do kolejnego związku z przeświadczeniem, że “na początku będzie świetnie, a potem przyjdzie nudna codzienność”?”
Tu nie chodzi o podchodzenie do związku z takim przeświadczeniem. Myślę, że większość z nas pragnie związku, w którym nie mamy do czynienia z „nudną codziennością”. Znalezienie takiego jest możliwe, choć zapewne niewielu z nas udaje się to za pierwszym „podejściem”. Stąd powstaje zjawisko seryjnej monogamii.
Nie do końca rozumiem Twój tok rozumowania, kiedy piszesz:”Aż w końcu dochodzimy do punktu najgorszego; zaczynamy myśleć, że to się nigdy nie skończy i że nie warto rezygnować ze związku. I trwamy w nim, często pchając się ku zdradzie”. W ogóle mam wrażenie, że nasze obrazy świata różnią się w tej sprawie diametralnie, co bardzo utrudnia mi ustosunkowanie się do tego, co napisałeś, przynajmniej bez uprzedniej obszernej dyskusji, co dokładnie oznaczają Twoje dość kategoryczne stwierdzenia i na podstawie czego je wyciągnąłeś.
Pozdrawiam i życzę Wesołych Swiąt
Alex
Alex
„Co tak bardzo przeraża Cię w ludziach? Ludzie są bardzo różni i generalnie w porządku.”
Oczywiście, że ludzie są różni. I również uważam, że generalnie są w porządku. Ludzie mnie ciekawią, ich potrzeby, stany, troski, uczucia, emocje, itd itp. To wszystko jest wręcz fascynujące. Natomiast wydaje mi się, że zupełnie inaczej podchodzi się do człowieka, do którego się coś czuje. Przynajmniej w moim przypadku jest tak, że w czasie związku lubię poznać człowieka do samego końca, nie cierpię niepewności w stosunku do partnera, dlatego chcę wiedzieć o nim jak najwięcej. Zresztą, chyba każdy tak ma. Ale niestety nie spotkałem jeszcze drugiej połówki, bo zawsze 'coś było nie tak’, albo z mojej strony, albo ze strony partnerki. Nie chodzi o to, że tylko obawiam się o swoją partnerkę, ale przede wszystkim nie ufam sobie.. To mnie najbardziej przeraża:) Ja po prostu jestem w stanie zdradzić, nawet wtedy, gdy jest przy mnie ta wymarzona osoba. Ale czy jeżeli wydaje mi się, że jest to wymarzona osoba, i gdy ją zdradzam, to czy w rzeczywistości jest tą wymarzoną? Przecież mały 'skok w bok’ może zdarzyć się każdemu. Przy sprzyjających okolicznościach dochodzi do zdrady, a gdy wraca się do swojego partnera, zaczyna się myśleć, że przecież tak nie powinno być, ale nic nie byłem w stanie na to poradzić. 'Skok w bok’ był piękny, chwila uniesienia i nic więcej. Ale to chyba czyni ze mnie łajdaka. I mam problem:)
I potem kolejny związek, i następny. Stąd właśnie to, co wcześniej napisałem.
„Myślę, że większość z nas pragnie związku, w którym nie mamy do czynienia z “nudną codziennością”. Znalezienie takiego jest możliwe, choć zapewne niewielu z nas udaje się to za pierwszym “podejściem””
Właśnie.. mam wrażenie, że te podejścia u mnie nigdy się nie skończą. No cóż, chyba zaczynam się z tym wszystkim pogadzać. Sex i miłość po prostu nie idą u mnie w jednej linii. Jedna partnerka na całe życie? Niemożliwe. A tak bardzo chciałbym się zmienić!
Przy definicji seryjnej monogamii napisałeś, że jest to “rozciągnięta na przestrzeni życia seria kolejnych długoterminowych związków, cechujących się seksualną wyłącznością”. – Nawet, kiedy pierwsze emocje już miną, i wydaje się, że wszystko jest w porządku, zawsze czycha ta pokusa pod postacią innej osoby, której nie jestem w stanie się oprzeć.
Na koniec tej wypowiedzi chciałem podziękować Ci za to forum; jest tutaj tak wiele ciekawych wątków, a w szczególności ciekawych ludzi, że nie wiem za co się zabierać:)
Wesołych Świąt!
Piotrze
Dziękuję za obszerne wyjaśnienia.
Piszesz:”nie cierpię niepewności w stosunku do partnera,”
Obawiam się, że my wszyscy musimy nauczyć się z tym żyć. Mamy przecież do czynienia z ludźmi, a nie automatami, a ci nie są ani do końca przewidywalni, ani niezmienni w swoich poczynaniach i poglądach.
Piszesz też.”Ja po prostu jestem w stanie zdradzić, nawet wtedy, gdy jest przy mnie ta wymarzona osoba.”
To będzie tak długo, aż znajdziesz taką osobę, przy której inne opisywane przez Ciebie „skoki w bok” byłyby karygodnym marnotrawstwem czasu i energii. To wymaga oczywiście dość intensywnego eksperymentowania, ale generalnie warto. Nie tylko poznajesz lepiej siebie i swoje potrzeby (które zresztą mogą w miarę zdobywania różnorakich doświadczeń znacznie ewaluować), ale też i możliwości i potrzeby drugiej strony. Jeśli w międzyczasie unikniesz tworzenia nieodwracalnych faktów i będziesz zachowywał się w miarę przyzwoicie (w sensie nieoszukiwania innych), to cóż w tym złego?
Piszesz też:”Jedna partnerka na całe życie? Niemożliwe.” Patrząc na mój rozwój od czasu kiedy miałem powiedzmy 20 lat do dzisiaj, to też tak uważam (mimo że „po drodze” myślałem też inaczej). Niemniej są podobno ludzie, którym się to udaje. Inni żyją w seryjnej monogamii :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam,
to moja pierwsza wizyta na tym blogu, który (jak i ten post) został mi polecony przez kogoś „śledzącego” go już od jakiegoś czasu
Przyznam, że nie zgadzam się kompletnie z następującym fragmentem:
„Ta nieświadomość własnych potrzeb i preferencji po którejkolwiek ze stron prowadzi często do pochopnego wchodzenia w niepasujące związki, nad którymi prawie od początku “trzeba pracować“. Czasem tej pracy okazuje się być za dużo i wspólne życie kończy się rozstaniem.”
Moim zdaniem, nad każdym związkiem i w ogóle każdą relacją trzeba pracować – zwłaszcza na początku. Przecież każdy z nas jest inny, wzrastał w innym otoczeniu i stosuje inne style konwersacyjne (często zupełnie inne nawet w ramach tej samej płci). Poza tym, czy związek nie jest wart pewnego wkładu pracy z obu stron…zwłaszcza, że nikt nie szanuje i nie ceni tego, co przychodzi mu łatwo, co ma na wyciągnięcie ręki. Każdy – a przynajmniej – znaczna większość ludzi lubi wyzwania. Może cała ta „seryjna monogamia” to nic innego, jak filozofia mająca na celu usprawiedliwienie braku chęci/zdolności do prawdziwego zaangażowania się z powodu lęku przed odrzuceniem/porzuceniem?
Pozdrawiam,
Strideress
Strideress piszesz „Może cała ta “seryjna monogamia” to nic innego, jak filozofia mająca na celu usprawiedliwienie braku chęci/zdolności do prawdziwego zaangażowania się z powodu lęku przed odrzuceniem/porzuceniem „
Ja inaczej rozumiem termin seryjna monogamia. Dla mnie to związek uczuciowy/sexualny/pełen zaangażowania itp… z jednym partnerem . Taki związek trwa do momentu gdy ludzie dochodzą do wniosku ze ich drogi się rozeszły i dalsze wspólne egzystowanie będzie powodować frustrację, cierpienie, generalnie będzie działać destrukcyjnie na obie osoby. Po zakończeniu takiego związku , po jakimś czasie spotyka się inna osobę i znowu wchodzi się w pełen uczuć i zaangażowania związek. Seryjna monogamia nie wyklucza zaangażowania,co więcej uważam nie nie da się stworzyć jakiegokolwiek związku bez zaangażowania, ale niekoniecznie trzeba to zaangażowanie potwierdzić aktem ślubu.
Zastanawiam się też nad sensem pracy nad związkiem. Gdzie jest ta granica ? Jeśli dwoje ludzi do siebie nie pasuje żadna praca nie pomoże. Owszem w wielu sytuacjach można pójść na kompromis, ale nie jest to sytuacja win-win i takie życie w wiecznym kompromisie jest frustrujące. Stąd lepiej poszukać sobie nowego partnera, jeśli obecny związek wymaga od nas zbyt wielu kompromisów w których czujemy się niewygodnie. Na tym właśnie polega ta seryjna monogamia- to jest to sytuacja win-win. Nawet jeśli z początku tak się nie wydaje bo w rozstaniach jest często tak, że jedna strona chce tego bardziej niż druga .Ale właśnie rozstanie daje możliwość i szansę obu stronom na ponowne rozpoczęcie nowej,lepszej niż poprzednia i szczęśliwej relacji.
Kompletnie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, „że nikt nie szanuje i nie ceni tego, co przychodzi mu łatwo” To uważasz, że jeśli kobieta, która stara się o dziecko i zachodzi w ciąże za pierwszym razem będzie je mniej kochać niż gdyby zaszła w ciążę po miesiącach prób i leczenia??????
Strideress, chciałabym też wiedzieć czym jest dla Ciebie wyzwanie w związku? Pytam bo tak jak większość lubię wyzwania, tylko dla mnie wyzwaniem nie jest kłótnia czy problem pojawiający się w związku. W ogóle nie traktuje związku jako rodzaj wyzwania, ale z chęcią poznam Twój punkt widzenia.
Pozdrawiam
Magda
Strideress
Witaj na naszym blogu :-)
Piszesz:”nad każdym związkiem i w ogóle każdą relacją trzeba pracować – zwłaszcza na początku. ”
To zależy od tego, co nazywasz „pracą nad związkiem”
Jeżeli ta „praca” polega na poznawaniu się i wynajdywaniu na ile pasujemy do siebie to zgoda, jeżeli ma to polegać na wzajemnym „urabianiu się” to mam odmienne zdanie.
Całkowicie nie zgadzam się z Twoim stwierdzeniem „że nikt nie szanuje i nie ceni tego, co przychodzi mu łatwo, co ma na wyciągnięcie ręki. ”
Polecam lekturę mojego postu http://alexba.eu/2007-04-27/rozwoj-kariera-praca/dobre-rzeczy-bez-trudu/
Twoja spekulacja:”Może cała ta “seryjna monogamia” to nic innego, jak filozofia mająca na celu usprawiedliwienie braku chęci/zdolności do prawdziwego zaangażowania się z powodu lęku przed odrzuceniem/porzuceniem? ” to, z całym szacunkiem, obraz świata człowieka, który nie był w wielu intensywnych związkach.
Magmal
Widzę te sprawy podobnie do Ciebie
Pozdrawiam serdecznie juz z Berlina
Alex
Witam,
Panie Alexie, oczywiście, wzajemne urabianie się jest czymś bezsensownym i to zostawmy dla osób skłonnych do manipulowania innymi. Chodzi mi raczej o pracę nad związkiem, by – tak jak Pan pisze – poznać się dobrze na wzajem, ale również by określić już na początku i później „dostosowywać” przez cały okres trwania związku wspólne cele. Ważne jest też porozmawianie z partnerem o celach indywidualnych i częste wspólne ich omawianie, ponieważ cele i sposoby ich realizacji zmieniają się pod wpływem różnych okoliczności. To jest właśnie praca nad związkiem i bez niej nie ma mowy o związku z przyszłością. Brak takich rozmów uniemożliwia na dłuższą metę wspólny rozwój. I to jest – IMHO – przyczyna seryjnej monogamii. A dlaczego nie rozmawia się o celach z partnerem? Z powodu lęku przed odrzuceniem…ze strachu, że nasze cele okażą się dla tej drugiej osoby głupie/dziecinne/mało ambitne/tu wstaw swój przykład/sprzeczne – wzajemnie wykluczające – i w końcu „spirala się zamyka” (co jest w sumie dość głupim określeniem, ale dobrze oddaje sens tego, co mam na myśli) i cele się wykluczają, rozwijamy się inaczej, jak zwał, tak zwał i się rozstajemy. I szukamy usprawiedliwiamy, wymyślając różne teorie, dlaczego jest tak a nie inaczej. Zamiast zatrzymać się na chwilę, wyciągnąć wnioski i pójść do przodu, nie popełniając już tych samych błędów i otwierając się na partnera.
Moim zdaniem, 2 dojrzałe emocjonalnie osoby potrafią się porozumieć i wspólnie rozwijać, nie zaniedbując przy tym własnego rozwoju i nawet, jeśli czasami muszą trochę zmodyfikować swoje plany (z doświadczenia wiem, że głównie w aspekcie czasowym, bo – ktoś, komu naprawdę na nas zależy – jest w stanie dostrzec nasze potrzeby i będzie ), to związek z ukochaną osobą jest tego wart.
A co do moich związków, skoro już wchodzimy na grunt osobisty (jednorazowo w drodze wyjątku się do tego odniosę, choć takie „osobiste wycieczki” są mało profesjonalne…no, ale to jest blog), to akurat mam za sobą kilka intensywnych związków i teraz też jestem w takim. I wiem czemu się tamte skończyły i czemu ten aktualny trwa nadal, mimo że było dużo przeszkód i wymaga to ode mnie i mojego partnera dużo cierpliwości, wyrozumiałości i zaufania. I cieszę się, że moich związków było kilka, a nie – wiele, bo rozstawanie się z ludźmi, których się kiedyś kochało nie jest niczym miłym, choć bywa konieczne.
Pani Magdo, związek z inteligentną osobą, mającą własne ambitne plany, zawsze jest dużym wyzwaniem i nie w kwestii kłótni, czy problemów, ale tego jak sobie z tymi problemami radzimy, jak je rozwiązujemy w taki sposób, by osiągnąć sytuację „win-win”, a nie kompromis. Związek jest wyzwaniem, bo wymaga dużej otwartości, empatii i asertywności. A czy osoby do siebie pasują, czy nie, to można to stwierdzić na początku właśnie rozmawiając, zanim zaangażujemy się w ten cały związek i przywiążemy emocjonalnie. Bycie z niepasującą do nas osobą (pod różnymi względami) jest wynikiem braku dojrzałości.
A co do starań kobiet o dziecko w obu sytuacjach wspomnianych przez Panią, obie musiały coś poświęcić, coś z siebie dać, z czegoś zrezygnować, coś stracić, żeby coś – a głównie – kogoś zyskać. I nie mierzmy tego czysto ekonomicznie. Bo pierwsza z tych kobiet nie jest tą drugą i nigdy nie była w jej sytuacji i na odwrót, więc nie można tego porównywać…jak i nie można mierzyć miłości i mówić , że kochamy kogoś mniej lub bardziej niż ktoś inny. Czy jeśli – czysto teoretycznie – mam siostrę, z którą kochająca mnie matka, rozumie się lepiej niż ze mną lub pozwala jej dokuczliwe uwagi i nie jest na nią zła, a na mnie się złości lub mówi nie rób tak, to znaczy, że kocha ją bardziej, niż mnie? Nie, kocha ją inaczej, bo ona jest inną osoba niż ja. Czy ja przestanę kochać moją matkę, choć nie traktuje mnie tak samo? Nie. Czy będę bardziej cenić to, co uda mi się dzięki pewnemu wysiłkowi wypracować w naszych relacjach, niż gdyby mnie to nic „nie kosztowało”. Tak, bo czegoś to ode mnie wymaga. A wracając do 2 matek z Pani przykładu, obie będą kochać swoje dzieci – wierzę, że mocno i głęboko – ale inaczej.
Dalej podtrzymuję, że – jako gatunek – nie cenimy tego, co dostajemy podane na tacy. Jesteśmy głodni wyzwań i sukcesów. I nie ma w tym nic złego – wręcz przeciwnie, bo jest to motorem naszego rozwoju, naszej cywilizacji.
A to czy bierzemy z kimś ślub czy nie, nie jest istotne – bo związek polega na czym innym, niż podpisanie się na papierze i noszenie obrączki.
Zaś granicę pracy nad związkiem powinien wyznaczać każdy człowiek dla samego siebie. Na tym polega dojrzałość emocjonalna. A seryjna monogamia to swoista ucieczka przed dojrzałością i odpowiedzialnością. Nikomu nie życzę takiego życia.
Pozdrawiam ciepło,
Strideress
Strideress,
Na tym blogu nie ma zwyczaju „panowania” i „paniowania”, więc będe się zwracała bezposrednio, per ty.
Powiem tak: nie pracuję nad związkiem tylko w nim jestem – otwarta, prawdziwa, szczera, z zaufaniem i szacunkiem – podobnie jak mój partner. Pracę zostawiam w pracy:-)
Nie wyznaczam w związku celów ani sobie, ani wzajemnej relacji. Nie określam też sposobów realizacji celów. Cele w związku są dla mnie oczywiste. Celem bycia/bywania razem jest bycie/bywanie razem. Wspólne delektowanie się życiem. I czerpanie z tego bycia dobrej energii, inspiracji, satysfakcji, radości, dobra. I bycie źródłem radości, inspiracji, satysfakcji, dobra, dobrej energii.
Napisałeś: „Ważne jest też porozmawianie z partnerem o celach indywidualnych i częste wspólne ich omawianie, ponieważ cele i sposoby ich realizacji zmieniają się pod wpływem różnych okoliczności. To jest właśnie praca nad związkiem i bez niej nie ma mowy o związku z przyszłością. Brak takich rozmów uniemożliwia na dłuższą metę wspólny rozwój. ” oraz „określić już na początku i później “dostosowywać” przez cały okres trwania związku wspólne cele”
To brzmi dziwnie, sztucznie, obco, „biznesowo”, apodyktycznie. Przegadany i przekombinowany związek to nie dla mnie.
Nie wszystko muszę realizować razem z partnerem, nie wszystkie moje cele muszą być rozumiane czy akceptowane (poddawane akceptacji) a nawet znane mojemu partnerowi. Ważne jest bycie uczciwym, etycznym, prawdziwym. Oprócz bycia w związku mam swój autonomiczny kawałek życia – swoich przyjaciół, swoje sprawy, swoje cele etc. I nie muszę w paczce wnosić tego do wzajemnych relacji, żeby one były bogate, pełne, zdrowe i rozwijające. Mogę, ale nie muszę. I to dotyczy także partnera – nie muszę znać całego jego świata, żeby relacja była dobra i pełna i rozwijająca.
Czas – tak, kalendarz warto ustalać wspólnie, tzn. informować się o tym, kiedy z pewnością nie będziemy razem z racji na obowiązki i plany indywidualne. Te indywidualne aktywności wyznaczają obszar potencjalnie wspólnego czasu.
Napisałeś: „Brak takich rozmów uniemożliwia na dłuższą metę wspólny rozwój. ”
Nie podzielam Twojego przekonania.
Od wielu wspólnych rozmów omawiających cele i sposoby ich realizacji zdecydowanie wolę wspólny spacer, wspólny posiłek, wspólny seks, wspólny sen, a nawet wspólne nicnierobienie.
Jeśli praca nad związkiem, nawet tak pojmowana jak przedstawiasz – ma być gwarancją trwałego związku, to ja zdecydowanie wolę brak gwarancji i seryjną monogamię. Pracę mam w pracy. W związku mam radość, przyjemność, odpoczynek, przystań, inspirację, energię, zrozumienie w wielu obszarach, dobry seks, bliskość, etc.
Napisałeś także: „A seryjna monogamia to swoista ucieczka przed dojrzałością i odpowiedzialnością.”
W moim odczuciu seryjna monogamia jest bliżej odpowiedzialności niż trwanie w nieudanym i przekombinowanym związku.
Pozdrawiam, Ewa
Strideress,
dopowiem jeszcze:
Napisałeś – jak znawca gatunku – że „jako gatunek – nie cenimy tego, co dostajemy podane na tacy”
Nie wiem jak ma gatunek, nie jestem ekspertem. Ale ja cenię takze to, co dostaję na przysłowiowej tacy. Zwłaszcza, jeśli to, co na tej tacy jest, mi smakuje:-)
Ewa
Dzień dobry
Rozumiem Ewę, Alexa i całą resztę.
Mam wrażenie, że wielu z czytelników próbuje przekonać do własnych racji. Po co?
Zakładam, że osoby udzielające się tutaj to dorosłe jednostki, które mają swoje mocne dążenia, cele i wyrobione zdanie. Każdy ma prawo do wybierania własnej ścieżki życiowej prowadzącej do szczęścia.
Różnica między nami wszystkimi polega właśnie na tym, że każdemu co innego sprawia radość.
Ewo, ciekawi mnie czy na Twojej liście cech udanego związku krąży gdzieś „spokój”?
A przy okazji: pewna dobra znajoma przez wiele lat nie była w żadnym intensywnym związku, aż do chwili obecnej, kiedy po dwóch miesiącach znajomości, jej partner wyznaje miłość i wszystko zmierza do… ślubu. Mimo, że sama zamierzam kiedyś związać się z kimś odpowiednim tradycyjnie, to myślę nad stanowczym odradzeniem jej tak szybkiego rozwoju sytuacji. Powinna poczekać i poznać najpierw tę osobę odpowiednio. Czy to ludzkie komuś odmawiać pogoni za szczęściem?
Pozdrawiam, Agnieszka :)
Agnieszko,
ja przede wszystkim nie mam listy cech udanego związku:) i takiej listy nie prezentowałam, nigdy takiej listy nawet nie próbowałam robić.
Pytasz o „spokój” …
Nie wiem, co rozumiesz pod tym pojęciem, co dla Ciebie oznacza spokój.
Dla mnie jest bliski określeniom takim jak harmonia, bliskość, bezpieczeństwo, zaufanie… Dla mnie to stanowi wielką wartość. Ale dla innych może być zupełnie marginalne. Spokój to jest coś, co wypływa z wnętrza i co ma się w sobie. A jak się nie ma w sobie, to warto w sobie poszukać:)
Ewa
Wow, nie spodziewałam się, że moja wypowiedź będzie aę tak kontrowersyjna.
Ewo,
co do pozostawiania pracy w pracy – bardzo zdrowe podejście i w pełni je popieram, ale słowo „pracować” nie dotyczy tylko pracy wykonywanej w biurze ,, fabryce itp. w celu zarobkowym. Pracować można również – i trzeba – nad sobą i swoimi relacjami z innymi ludźmi. Jeśli chcemy wspólnie nic nie robić, spać, uprawiać seks itp. to super, ale jeśli nie będziemy rozmawiać o związku i o tym czego chcemy, to skąd będziemy wiedzieć, co o tym myśli nasz partner? A to co myśli jest ważne, bo „myśli” przekładają się na czyny. Brak rozmów z partnerem wyklucza więź. A co to w ogóle jest przegadany i przekombinowany związek? Kto ma mierzyć, czy rozmów jest za dużo? Zewnętrzny obserwator? Czy Ty sama dla siebie? Moim zdaniem, Ty sama dla siebie. Jeśli uważasz, że w Twoim związku jest „O.K.” i już nic nie trzeba zmieniać, ani o niczym rozmawiać. To fajnie, tylko jest to niebezpieczne, bo jest cieszeniem się ze status quo i nie decydowniem, co robić dalej.
A w związku celem nie jest samo bycie ze sobą. Można być przecież z kimś, z kim nie jest ci dobrze. A dobry związek nie na tym polega. W takim związku chodzi o satysfakcję obu partnerów i ich rozwój…a żeby rozwijać się trzeba wyznaczać kierunek tego procesu, czyli wyznaczać cele. Jeśli brzmi to za sucho, zbyt sztywno zbyt biznesowo, to trudno, ale tak właśnie jest.
Co do radości z rzeczy podanych na tacy, zapytaj samą siebie, co sprawia Ci większą radość i satysfakcję, pochwała za coś, co od zawsze robisz dobrze, czy za coś co właśnie zrobiłaś dobrze po raz pierwszy…po wielu próbach i trudach?
Pozdrawiam,
Strideress
Strideress,
1. Co do celów w związku:
Nie wyrywaj moich pojedynczych zdań z ciągu, bo zmieniasz znaczenie wypowiedzi:
napisałam: „Cele w związku są dla mnie oczywiste. Celem bycia/bywania razem jest bycie/bywanie razem. Wspólne delektowanie się życiem. I czerpanie z tego bycia dobrej energii, inspiracji, satysfakcji, radości, dobra. I bycie źródłem radości, inspiracji, satysfakcji, dobra, dobrej energii.”
Ty wyciągnąłeś pierwsze i na tej podstawie kontrujesz pisząc: „A w związku celem nie jest samo bycie ze sobą.” i dalej piszesz o rozwoju, satysfakcji, etc.
To nie jest fair.
2. Widzisz różnicę pomiędzy tym co napisałeś w pierwszym swoim komentarzu: “Ważne jest też porozmawianie z partnerem o celach indywidualnych i częste wspólne ich omawianie,(…) Brak takich rozmów uniemożliwia na dłuższą metę wspólny rozwój. ” (boldowanie moje)
Nie zgadzam się, ze brak takich rozmów uniemożliwia wspólny rozwój. Napisałam więc, że „Od wielu wspólnych rozmów omawiających cele i sposoby ich realizacji zdecydowanie wolę wspólny spacer, wspólny posiłek …..” Wskaż mi proszę, gdzie napisałam, że nie widzę potrzeby, wartości, sensu rozmów w związku????
Na jakiej podstawie zatem piszesz do mnie: „Jeśli uważasz, że w Twoim związku (…) nic nie trzeba zmieniać, ani o niczym rozmawiać. ”
To kolejne zagranie nie fair.
Rozmowa i otwarta komunikacja jest naturalna i oczywista. I tak jak nie rozmawiamy z przyjaciółką o celach i sposobach realizacji przyjaźni, tylko o tym, co nam aktualnie w duszy gra, co nam przynosi życie, dzień, dany czas, tak samo w związku. I w każdym z tych przypadków jest tak, ze są też tematy, których możemy wspólnie w ogóle nie ruszać, bo np. „nie należą do danej relacji”. Rozmawiam z ludźmi, bo to jest naturalne. Więc także w związku. Nie tylko wymieniam informacje.
3. Piszesz też: „Można być przecież z kimś, z kim nie jest ci dobrze. ” Masz rację, można, tylko po co!? Jeśli ludziom nie jest ze sobą dobrze to nie ma sensu tego kontynuować. I tutaj seryjna monogamia właśnie ma zastosowanie. Kończę związek i być może rozpoczynam kolejny, ale taki, w którym na tym etapie mojego rozwoju, dojrzałości etc jest mi dobrze.
4. Odnośnie rzeczy podanych na tacy – jesteś niekonsekwentny i manipulujący: Najpierw piszesz: „jako gatunek – nie cenimy tego, co dostajemy podane na tacy”, a gdy ja odcinam się od tego i piszę, ze :”ja cenię także to, co dostaję na przysłowiowej tacy.”, to Ty odpowiadasz: „Co do radości z rzeczy podanych na tacy, zapytaj samą siebie, co sprawia Ci większą radość i satysfakcję, pochwała za coś…”.
W pierwszej Twojej wypowiedzi jest teza: . Nie cenimy tego co dostajemy na tacy. Czyli w ogóle nie cenimy. Ja odniosłam się do tej tezy. A ty potem w odpowiedzi odnosisz się do innej tezy, która brzmi: Bardziej cenimy to, co wypracujemy od tego co przychodzi nam bez trudu lub co dostaniemy na tacy.
„W ogóle” a „bardziej lub mniej” – to różnica. To dwie różne tezy..
Nie wiem, dlaczego tak bardzo chcesz, żebym zaprzeczyła temu co odczuwam. Uwielbiam rzeczy podawane na tacy, na które nie muszę specjalnie ani zasłużyć, ani zapracować. Pochwały nie mają z tym nic wspólnego.
Ewa
Witam,
Hm a gdyby tak znaleść partnera z którym mozna porozmawiać o wszystkim? ;-)
Pozdrawiam serdecznie
Monika
Agnieszko piszesz
„pewna dobra znajoma przez wiele lat nie była w żadnym intensywnym związku, aż do chwili obecnej, kiedy po dwóch miesiącach znajomości, jej partner wyznaje miłość i wszystko zmierza do… ślubu. Mimo, że sama zamierzam kiedyś związać się z kimś odpowiednim tradycyjnie, to myślę nad stanowczym odradzeniem jej tak szybkiego rozwoju sytuacji. Powinna poczekać i poznać najpierw tę osobę odpowiednio. Czy to ludzkie komuś odmawiać pogoni za szczęściem?”
Skoro to Twoja dobra znajoma to myślę, że nie odbierze takiej rozmowy negatywnie, poza tym Ty jej niczego nie odmawiasz , nie proponujesz przerwania znajomości tylko chcesz skłonić by się zastanowiła i trochę zwolniła bieg rzeczy- prawda?
Ja twoje działania postrzegam jako troskę o ta osobę. 2 miesiące to moim zdaniem zdecydowanie za wcześnie by podejmować decyzje wiążące na cale życie. Jeśli to jest ten właściwy partner to rozciągnięcie tego w czasie niczego nie zmieni, a jeśli to nie ten to lepiej by to się okazało przed ślubem niż po ślubie.
Magmal,
napisałeś:
„2 miesiące to moim zdaniem zdecydowanie za wcześnie by podejmować decyzje wiążące na cale życie”.
Powiedz proszę, jaki czas jest odpowiedni dla tej konkretnej opisywanej pary? Posiadasz taką wiedzę? Skąd?
Czy naprawdę chodzi o czas potrzebny danej parze, czy zgodnosc z kolejnymi stereotypami lub własnymi wyobrażeniami?
I kolejna rzecz – dlaczego zaraz zakładać, ze jest to decyzja wiąząca na całe zycie?
Ślub nie musi oznaczać wyboru na całe zycie. To jest sprawa tej koleżanki i jej partnera oraz ich wyborów.
Rozumiem troskę o przyjaciół i że życzymy im jak najlepiej, ale oni w większosci przypadków są doroslymi ludżmi i mają prawo także do własnych, nizgodnych z naszymi wyobrażeniami decyzji – nawet do decyzji złych czy mających negatywne konsekwencje .
Ewa
Ewo, zacznę od końca Twojej wypowiedzi.
Napisałaś„Rozumiem troskę o przyjaciół i że życzymy im jak najlepiej, ale oni w większosci przypadków są doroslymi ludżmi i mają prawo także do własnych, nizgodnych z naszymi wyobrażeniami decyzji – nawet do decyzji złych czy mających negatywne konsekwencje . „
Możliwe , że wiele osób będzie krytykować to co zaraz napiszę. Przyznaję, że kilka razy zdarzyło mi się wparować w czyjeś życie bez pytania i/lub stanowczo zareagować w jakiejś sytuacji. Ja nie potrafię stać obojętnie jeśli widzę, że ktoś zmierza w kierunku poważnej katastrofy , tym bardziej jeśli jest to bliska osoba, na której mi zależy np. przyjaciel. Wole zareagować niż potem „pluć sobie w brodę” myśląc, że mogłam coś zrobić, coś powiedzieć itp……. I nie chodzi mi o to, by ktoś postępował tak ja ja chcę bo nie uważam się za wyrocznię wszystkowiedzącą, ale jeśli posiadam realne przesłanki(wynikające zarówno ze znajomości sprawy oraz bliskiej relacji ) by sadzić, że dana decyzja dla tej osoby przyniesie przykre konsekwencje i wiem , że ze względu na bliska relację jestem jedyną osobą która może w jakiś sposób wpłynąć na zmianę tej decyzji to dlaczego nie spróbować?
Dalej pytasz:
„Powiedz proszę, jaki czas jest odpowiedni dla tej konkretnej opisywanej pary? Posiadasz taką wiedzę? Skąd? „
Przyznaję, że pisząc“2 miesiące to moim zdaniem zdecydowanie za wcześnie by podejmować decyzje wiążące na cale życie” nie spodziewałam się, że możesz w ten sposób zareagować, ale jest to dla mnie cenna lekcja by na przyszłość pamiętać, że nie każdy widzi świat w ten sam sposób co ja i żeby precyzyjnie wyrażać swoje myśli.
Dlaczego tak stwierdziłam. Przypomniałam sobie moje własne doświadczenia i przeżycia jakie towarzyszyły mi w początkach moich związków- euforia pomieszana z nie do końca logicznym myśleniem. Przypomniałam sobie tez doświadczenia moich przyjaciół, znajomych, których małżeństwa zakończyły się rozwodem, gdyż dopiero po zamieszkaniu ze sobą i zetknięciu z problemami dnia codziennego okazywało się, że dwoje wcześniej kochających się ludzi nie jest w stanie ze sobą funkcjonować. Dlatego tez wydaje mi się, że generalnie lepiej jest poczekać, pomieszkać trochę ze sobą, ale nie wiem jaki jest ten optymalny czas- dla każdej pary jest on pewnie inny.
Magda.
Uważam, że każdy z nas ma prawo mieć swoje zdanie choćby na życie i postępowanie naszych znajomych i przyjaciół. Możliwe, że tylko od naszych wzajemnych stosunków zależy ich reakcja na to co my myślimy o ich postępowaniu. Z doświadczenia jednak wiem, że ja niestety nie wzięłam wielu słów pod uwagę. Ja myślałam wtedy inaczej no i musiałam przekonać się na własnej skórze o rzeczach, przed którymi mnie ostrzegano i „przepowiadano” mi konkretne wydarzenia. Teraz, z perspektywy czasu, „przepowiednie” się sprawdziły a ja bogatsza o pewne doświadczenia i tak nie jestem pewna czy teraz postepując i też nie słuchając znajomych nie „zrobię sobie krzywdy”… Trudno mi powiedzieć dlaczego tak jest. Z jednej strony biorę pod uwagę zdanie przyjaciół, ale mimo to liczę na inny koniec. Naiwność?
pozdrawiam
Justyna
Ewo,
4 sprawy:
1. Jestem kobietą, na co wskazuje końcówka mojego nicku ;)
2. Agresywne atakowanie wypowiedzi innych ludzi nie służy, ani komunikacji, ani „lansowaniu” siebie samej jako osoby inteligentnej. Wręcz przeciwnie. Każdy ma prawo do własnej opinii i przedstawiania swoich argumentów. Jeśli nie jesteś w stanie tego uszanować, tym gorzej dla Ciebie, bo – jak każdy – nie jesteś ani wszechwiedząca, ani nieomylna.
3. Założenie, że mogłabym chcieć na Ciebie wpłynąć, tak byś zaprzeczyła temu, co odczuwasz jest co najmniej śmieszne, ponieważ:
a. nie znam Cię (więc po co mi to),
b. nie czuję potrzeby wtrącania się w Twoje życie (bo nie mam w zwyczaju manipulować innymi ludźmi),
c. szanuję każdego mojego rozmówcę, nawet jeśli on nie szanuje mnie.
4. Tak w ogóle, zauważyłam, że podchodzisz bardzo emocjonalnie do wypowiedzi innych osób. Ciekawe skąd to wypływa…
Przypuszczam, że ten komentarz też zechcesz skomentować ;)
Pozdrawiam ciepło,
Strideress
Strideress
Bardzo nie odpowiada mi Twój sposób wyrażania się w ostatnim komentarzu.
W punkcie 2 piszesz do Ewy W „Agresywne atakowanie wypowiedzi innych ludzi nie służy, ani komunikacji, ani “lansowaniu” siebie samej jako osoby inteligentnej. Wręcz przeciwnie.”
Masz całkowitą rację, z tym że po dokładnym przeczytaniu komentarza, do którego się odnosisz nie znalazłem tam niczego, co rozsądny człowiek mógłby wyinterpretować jako agresję. Jak słusznie stwierdziłaś „Każdy ma prawo do własnej opinii i przedstawiania swoich argumentów. ” i tak też odbieram tekst Ewy.
Niesympatyczne tony znajduję w Twoich wypowiedziach „nie jesteś ani wszechwiedząca, ani nieomylna. ” i „Tak w ogóle, zauważyłam, że podchodzisz bardzo emocjonalnie do wypowiedzi innych osób. Ciekawe skąd to wypływa…”
To nie jest sposób, w jaki odnosimy się do siebie na tym blogu!
Z drugiej strony nie odniosłaś się merytorycznie do żadnego z punktów tamtego komentarza. Taki sposób wypowiadania się nie wróży nikomu długiej kariery na tym blogu, weź to proszę pod uwagę
Alex
Alexie,
nie pisałam o 1 wypowiedzi Ewy, ani o wypowiedziach tylko do mnie, ale o jej wszystkich wypowiedziach, które miałam okazję przeczytać (mój błąd, mogłam to bardziej zaakcentować). Dalej podtrzymuję, że Ewa agresywnie atakuje wypowiedzi innych, np.:
„Magmal,
napisałeś:
>.
Powiedz proszę, jaki czas jest odpowiedni dla tej konkretnej opisywanej pary? Posiadasz taką wiedzę? Skąd?”
Magmal dzieli się tutaj swoją opinią, nie mówi: „tak jest dla wszystkich i kropka”. Tylko pisze „moim zdaniem”. A Ewa reaguje agresywnie. Ok, nie używa epitetów itp., ale sposób, w jaki pisze jest agresywny. Przykładów można by podać więcej.
Razi mnie taka utajona agresja w postaci pouczania itp. („Napisałeś – jak znawca gatunku” – no może nie jest to przylepianie etykietek w czystej postaci, ale też jest działanie zmierzające do podkopania czyjegoś autorytetu, czyli agresywne). Nie wiem, na ile znasz się na chwytach stosowanych w erystyce, ale moim zdaniem to właśnie robi Ewa.
Piszesz: „Z drugiej strony nie odniosłaś się merytorycznie do żadnego z punktów tamtego komentarza.” Jeśli nie chcę, nie muszę prowadzić dalej dyskusji z kimś, kto raczej woli „mówić” niż czasem „posłuchać”, nie mówię, że przyznać rację, ale – jeśli ktoś ma komentarz do następującego tekstu (mojego):
A w związku celem nie jest samo bycie ze sobą. Można być przecież z kimś, z kim nie jest ci dobrze. A dobry związek nie na tym polega. W takim związku chodzi o satysfakcję obu partnerów i ich rozwój…a żeby rozwijać się trzeba wyznaczać kierunek tego procesu, czyli wyznaczać cele. Jeśli brzmi to za sucho, zbyt sztywno zbyt biznesowo, to trudno, ale tak właśnie jest.
I to taki (Ewa): „Masz rację, można, tylko po co!? Jeśli ludziom nie jest ze sobą dobrze to nie ma sensu tego kontynuować. I tutaj seryjna monogamia właśnie ma zastosowanie. Kończę związek i być może rozpoczynam kolejny, ale taki, w którym na tym etapie mojego rozwoju, dojrzałości etc jest mi dobrze.”
to najwyraźniej chce po prostu „komentować”, a nie prowadzić dyskusję, bo zdanie: „A dobry związek nie na tym polega. ” jest właśnie zaprzeczeniem sensowności bycia z kimś nieodpowiednim.
Dlatego też podarowałam sobie dalsze „przelewanie z pustego w próżne” i btw. odniosłam się – merytorycznie – do słów „To nie jest fair.” oraz „Nie wiem, dlaczego tak bardzo chcesz, żebym zaprzeczyła temu co odczuwam.” , stąd mój komentarz: „podchodzisz bardzo emocjonalnie do wypowiedzi innych osób”.
I dalej piszesz, Alexie: „Taki sposób wypowiadania się nie wróży nikomu długiej kariery na tym blogu, weź to proszę pod uwagę.” Jeśli nie życzysz sobie, żebym pisała to, co myślę na Twoim blogu powiedz wprost, ale – proszę – nie stosuj gróźb (bo sam wiesz najlepiej, że była to słabo zawoalowana groźba). Jestem osobą dorosłą i nie będę się nikomu naprzykrzać. Pomijam fakt, że ja tu nie chcę robić żadnej kariery i jedyne co robię na tym blogu, to sprawdzam, czy mogłabym się od Ciebie czegoś nauczyć (ja – konkretnie, a nie ktoś inny, bo masz ogromną wiedzę i doświadczenie, więc na pewno wiele osób skorzysta choćby czytając niektóre Twoje posty), a że przy okazji wywiązała się „mała dyskusja”, tym lepiej, bo będę wiedzieć to jeszcze szybciej.
Btw. słowa: „nie znalazłem tam niczego, co rozsądny człowiek mógłby wyinterpretować jako agresję” można rozumieć jako „nie uważam Cię za osobę rozsądną, skoro ja nic nie znalazłem, a jestem osobą rozsądną” – chyba, że po prostu masz taki styl konwersacyjny, co ciężko jest odczytać dokładnie na podstawie samego tekstu, więc tylko zwracam uwagę.
Tak wracając do dyskusji o seryjnej monogamii, przemyślałam sprawę i zastanawiam się – abstrahując od tego, że wciąż uważam ją jako zjawisko na dłuższą metę negatywne – czy nie jest ona pewną reakcją obronną na ból po trudnym rozstaniu i formą zabezpieczenia się przed tym na przyszłość. Bo jeśli zakładamy, że jest to coś wynikającego z „rozejścia się dróg rozwoju” obojga partnerów, to skoro wiem, że kiedyś mogę się rozstać z daną osobą (choćby nie wiem, jak było cudownie w tej chwili), zaczynam się na to rozstanie podświadomie przygotowywać. I zwykle moja podświadomość (nie konkretnie „moja”, ale pisze w pierwszej osobie, bo tak łatwiej mi się wczuć) zaczyna rzutować na to, co robię i myślę i w jakiś sposób zaczynam dążyć do tego rozstania (choć z drugiej strony go nie chcę), i ono następuje.
Zamotane to trochę, ale psychologowie twierdzą, że jeśli w coś uwierzę, to jest to możliwe, więc – innymi słowy – jeśli zaczynam wierzyć w to, że się rozstanę z danym partnerem, to tak właśnie się dzieje i potem, gdy zaczynam następny związek mam już to doświadczenie i sprawa jest jeszcze prostsza. Tamten związek się rozpadł, ten też się rozpadnie (więc nie ma się co za bardzo przywiązywać, bo i tak się skończy, więc żyjmy chwilą, a gdy się skończy rozstańmy się z godnością i „bez bólu”) i tak w kółko.
Co myślicie?
Pozdrawiam ciepło,
Strideress
Strideress, piszesz „Bo jeśli zakładamy, że jest to coś wynikającego z “rozejścia się dróg rozwoju” obojga partnerów, to skoro wiem, że kiedyś mogę się rozstać z daną osobą (choćby nie wiem, jak było cudownie w tej chwili), zaczynam się na to rozstanie podświadomie przygotowywać. I zwykle moja podświadomość (nie konkretnie “moja”, ale pisze w pierwszej osobie, bo tak łatwiej mi się wczuć) zaczyna rzutować na to, co robię i myślę i w jakiś sposób zaczynam dążyć do tego rozstania (choć z drugiej strony go nie chcę), i ono następuje”.
Mam bardzo podobne odczucia, że jeśli czegoś nie chcę to myślę o tym więcej i wtedy jakby moje działania, to co robię wręcz dążą do tej niechcialnej sytuacji. Strasznie to dziwne i wskazywałoby aby myśleć pozytywnie i nie nastawiać się ani nie przewidywać tych złych sytuacji.
A psychologowie nazywają to chyba samospełniającą się przepowiednią???
pozdrawiam
Justyna
Justyno,
wydaje mi się, że tak właśnie to nazywają.
Zgadzam się z tym, co piszesz – trzeba nastawiać się na pozytywne myślenie. J. Murphy twierdzi, że dzięki pozytywnemu myśleniu można przezwyciężyć każdy problem i każdą słabość oraz urzeczywistnić swoje pragnienia. Myślę, że można to odnieść również do związków. Oczywiście, nie chodzi tutaj o wyrażanie życzeń typu: znajdę sobie kogoś na całe życie ;)
Pozdrawiam,
Strideress
Rewelacyjny artykuł, pełen logicznych stwierdzeń, w pełni zgodny z moim podejściem do życia. Nic na siłę i poprzez doświadczenie.
Wcześniej nawet nie wiedziałem o takiej przypadłości, która jest zupełnie normalna i naturalna, to wszystko ma sens.