Tak mówili do siebie spotykający się ze sobą po raz pierwszy średniowieczni rycerze. Podobny rytuał można było zobaczyć w którejś części „Zabójczej broni”, kiedy bohaterowie grani przez Mela Gibsona i Rene Russo zaczęli na wyścigi pokazywać sobie blizny po różnych akcjach.
Jaki to miało sens? Zarówno ci rycerze, jak i bohaterowie filmu doskonale wiedzieli, że jeśli ktoś brał udział w wielu walkach, w których mężnie stawiał czoła przeciwnikom, to nieuniknionym było iż z niektórych bitew nie wychodził bez szwanku. Te blizny nobilitowały rycerza jako kogoś, kto nie bał się stawać w pierwszym szeregu ( a nawet wyjść przed niego), a nie tchórzliwie popychającego do przodu innych.
Bardzo podobną sytuację mamy w kwestii przywództwa i to nie tylko w biznesie. Zarówno w internecie, jak w realu widać wielu napinających się i nadymających „liderów”. Niektórzy robią to tak dobrze, że niedoświadczona osoba łatwo może ulec złudzeniu, iż ta wydmuszka to jest prawdziwy przywódca (mnie się też w młodszych latach takie pomyłki zdarzały). Takie wzięcie błednego ognika za latarnię morską może się źle skończyć i dlatego lepiej tego unikać.
Stąd też dzisiaj, jeśli ktoś u mnie chce stanąć na czele, a nawet po prostu zostać partnerem w jakimś biznesie, to bardzo szybko staram się mniej, czy bardziej bezpośrednio dowiedzieć jakie „blizny” wyniósł z poprzednich swoich przedsięwzięć. Poprzez blizny rozumiem porażki, problemy, tarapaty, kryzysy, niepowodzenia i klęski. Jeśli takowych brak, to może to oznaczać że:
- dana osoba nigdy nie próbowała czegoś, co leżało poza bezpieczną strefą komfortu albo
- jak pojawiły się poważne problemy to umiejętnie zrzuciła konsekwencje na innych albo
- dotąd miała po prostu szczęście albo
- jest kłamcą :-)
W każdym z tych przypadku dość sceptycznie podchodzę do kwestii przywództwa takiego kogoś i jak na razie dość dobrze na tym wychodzę. Zdaję sobie sprawę, że może moje podejście jest dla niektórych z Was dyskusyjne, niemniej w moich realiach sprawdza się doskonale. Podobnie postępuje też kilku znanych mi ludzi, którzy osiągnęli znacznie więcej ode mnie, więc coś w tym musi być.
Co Wy o tym sądzicie?
PS: To miała być część dłuższego postu pod tytułem „Twój bullshit detector” :-), ale Bellois zmotywował mnie w swoim komentarzu, abym opublikował to, co zdążyłem napisać dzisiaj :-)
Według mnie to pewna przesada. A może po prostu jest dobry? A może stosuje taką samą strategię i nigdy się nie zawiódł? :P
Bellois
Możesz tak uważać, ja cały czas podkreślam subiektywność głoszonych tutaj poglądów i opinii :-)
Tak czy inaczej dla mnie jesli:
i tak dalej…. :-)
Oczywiście że istnieją ludzie w ten czy inny sposób chowani pod kloszem, albo „teoretyczni bohaterowie” i nic przeciwko temu. Ja po prostu osobiście wolę mieć, zwłaszcza jako przywódców, ludzi o szerszym doświadczeniu w tym względzie.
Popieram :-) (Pomimo wlasnego relatywnie niewielkiego doswiadczenia jesli chodzi o przedsiebiorczosc). Spotkalem sie z tym i mnie osobiscie wydaje sie takie podejscie uzasadnione. Jesli ktos nigdy nie upadl, to skad mamy wiedziec, czy potrafilby wstac? A zreszta… chodzi chociazby o 'szersze spojrzenie’, o znajomosc ogolnych i wlasnych ograniczen.
Czyż więc pytanie leadera/ inwestora/ dyrektora/ itd o porażki miałoby mieć taką samą wartość ( a może nawet większą) jak pytanie o sukcesy…? Czy pytania te powinny być zadawane w tym samym czasie?
Występuje tu pewna przewrotność – wydaje mi się, że jest to dobry sposób odfiltrowania leaderow dojrzałych i doświadczonych, bo oni dostrzegają wartość porażki! Ale z drugiej strony w obecnym świecie zażartej konkurencji – przyznawanie się do porażek (szczególnie zawodowych) wymaga sporo odwagi…
Lech
To co piszesz jest właśnie ważne, szczególnie to szersze spojrzenie. Jeśli chodzi o znajomość własnych ograniczeń, to jest to taki miecz obosieczny. Kilkakrotnie w życiu bardzo posunąłem się do przodu tylko dlatego, że nie miałem pojęcia iż byłem bez szans :-)
Wracając do meritum, ktoś z „bliznami” łatwiej też może zrozumieć niedoskonałości innych i wkalkulować je w planowaniu działania.
Rita
Z tym wypytywaniem to musimy oczywiście bardzo uważać, bo wielu ludzi ma niezwykle kruche poczucie własnej wartości i może różnie zareagować (ale wtedy bez wątpienia nie zasługują na miano przywódcy).
Ten pomysł z odfiltrowaniem dojrzałych leaderów jest niezły, choć nasuwają mi się dwa przemyślenia:
1) niedojrzały leader to nie leader lecz aplikant na leadera :-)
2) wartość porażki jest głównie edukacyjna.
Z tą odwagą przy przyznawaniu się do porażek to chyba lekka przesada :-) Ja na przykład gdzieś na poczatku każdego szkolenia z nieznającą mnie grupą dość klarownie mówię dwie rzeczy:
1) nie wierzcie mi na słowo – używajcie własnego umysłu („use your judgement”)
2) wszelkie błędy i idiotyzmy, które sobie uświadomicie sam też kiedyś popełniałem.
Jakoś nigdy jeszcze nie wpłynęło to na moją wiarygodność, wręcz przeciwnie.
Gdzie tu potrzeba odwagi?? :-)
’1) niedojrzały leader to nie leader lecz aplikant na leadera :-)’
dlatego wlaśnie pomysł odfiltrowywania
'Gdzie tu potrzeba odwagi?’ (mowie o zyciu zawodowym)
chociażby w rozmowach z potencjalnymi klientami, gdy konkurencja czai sie za rogiem
pozdrawiam :)
Rita
piszesz „gdy konkurencja czai sie za rogiem”
Cała sztuka polega na tym, aby nie mieć realnej konkurencji, najwyżej ludzi, którzy usiłują robić podobne rzeczy :-)
To bardzo komfortowa sytuacja.
Ktoś kiedyś słusznie napisał „do not compete – create”
Rita, Alex: Widzę, że używacie w tej dyskusji nieodpowiednich słów. Nie istnieje, coś takiego, jak „porażka”. Jest tylko „sytuacja z której można wyciągnąć wnioski” :-)
Bellois
Masz rację, byłem nieprecyzyjny w wyrażaniu się. Powinienem był napisać „to, co większość ludzi nazywa porażką”, a dla takich ludzi jak Ty mówić o „rezultatach dramatycznie odmiennych od oczekiwanych” :-)
Alex
Piszesz, że „istnieją ludzie w ten czy inny sposób chowani pod kloszem”
Jeśli przyjrzymy się temu, to tacy ludzie są na ogól pozbawieni umiejętności, jaką posiada wańka-wstańka, która po upadku szybko powstaje. Im wcześniej, nawet już w dziecinstwie, jesteśmy trenowani w tej przydatnej umiejętności, tym łatwiej przechodzimy większe lub mniejsze potknięcia, jakich w życiu jest sporo i tym lepiej rozumiemy tych, którzy znajdą się w podobnej sytuacji.
Jest jeszcze jeden istotny aspekt, jaki nasuwa mi się w związku z „chowaniem pod kloszem”. Na ogól ludzie „spod klosza” mają wdrukowany „cudzy” program postrzegania świata, ponieważ często pozbawieni są oni umiejętności patrzenia na świat swoimi oczyma. Ale to jest temat na inny, obiecywany przez Ciebie Alex post, nieprawdaż? :-)
Wracając do „blizn”, to jest oczywiste, że zyskujemy doświadczenie, które czyni nas ekspertami w wychodzeniu z „sytuacji, z których można wyciągnąć wnioski” :-)
Inną kwestią jest także umiejętność przyznawania się do „porażek”. Zbyt wielu ludzi chętnie zrzuca odpowiedzialność za nie na czynniki zewnętrzne, bo umiejętności przyznawania się do nich nie nabyło. Dlatego też tak często słyszymy: to nie ja, to oni, to …” – nawet już od małych dzieci.
Racja Alex – ktoś kto nigdy nie upada, nie uczy się niczego nowego :)
To o czym piszesz Alexie jest bardzo wazne, jednak wymaga dojrzalosci partnerow przy „pokazywaniu” :-P
Dlaczego ?
Ano dlatego, ze jesli ja juz osiagnelam taki poziom rozwoju, i wiem, ze blizny sa „orderami” a nie porazkami i, ze sa bardzo cenna informacja nt. mojego potencjalnego partnera,
to niestety spotykajac osobowosc niedojrzala moge liczyc sie z tym, ze blizny zostana spostrzezone jako porazki ….
aczkolwiek jest to bardzo cenna informacja , swiadczaca o tym, ze nie jest nam na razie po drodze … moze kiedys gdy ta osoba dojrzeje :-D
Moniko
Tak jak słusznie zauważyłaś, to o czym piszesz jest też dobrym filtrem, który może nas uchronić przed późniejszymi problemami. Często widzę jak ludzie niepotrzebnie próbują wykreować się na osoby, którym nigdy nie przytrafiło się potknięcie. Potknięcia są rzeczą ludzką i ci, którzy tego nie rozumieją rzeczywiście lepiej, żeby pozostali poza naszym osobistym światem.
Może nie tak do końca okazywanie blizn, ale na pewno przejaw profesjonalnego podejścia do biznesu i przezwyciężania emocji, co przyniosło efekty;
http://fornalski.blox.pl/html
Taki mały offtopic: w „Zabójczej broni 3” grała Rene Russo, nie Janet Ruso :) (tak mi sie jakoś rzuciło w oczy)
Delinek
masz rację, dziękuję za zwrócenie uwagi :-)
no cóż… Mój „bullshit detector” włącza się, gdy widzę takie rzeczy. Jak dotąd nie przeprowadzono ŻADNYCH wiarygodnych badań, które pozwoliłyby na stworzenie modelu lidera. Teoryjki typu „pokaż mi swoje blizny” to nic nie warte gdybanie + garść niczym nie podpartych przeświadczeń i ukrytych teorii osobowości
Satorian
Np cóż… :-) każdy może mieć własne zdanie, dobrze przy tym dokładnie czytać tekst, który się komentuje :-)
Uważna lektura zapewne sprawi, iż zobaczysz że ani nie pisze o jakimkolwiek modelu lidera, ani nie snuję żadnej teorii, lecz po prostu dzielę sią tym co sam praktycznie robie za każdym razem, kiedy ktoś chce przejąć przywództwo nade mną. Chyba, że Twoje zrozumienie słów „teoria” i „model” odbiega od tych, które można znaleźć w Slowniku Języka Polskiego, ale wtedy mamy problem natury leksykalnej.
Generalnie mówiąc, to co napisałem przynosi dobre rezultaty dla mnie i kilku innych ludzi i tym po prostu się dzielę
Pozdrawiam
Alex
Witam
Bardzo fajny post. :) Jak najbardziej zgadzam sie ze stwierdzeniem:
„ktoś, kto jako inwestor nie przeżył recesji niewystarczająco wie o inwestowaniu
ktoś, kto jako przedsiębiorca nie był skonfrontowany z poważnymi problemami, i stratami niewystarczająco wie o prowadzeniu firmy
ktoś, kto nigdy nie miał złamanego serca niewystarczająco wie o miłości”
Pozdrawiam
bardzo czesto albo zawsze czy to w szkole, w pracy, na rozmowie o pracy jestesmy uczeni tego aby nie przyznawac sie do blizn, taka blizne mozna interpretowac jako porazke, ze jest ktos lepszy od nas ktory byl w stanie zadac nam cios, z postem Alexa w zupelnosci sie zgodze, tak powinno byc, byloby idealnie, ale swiat jest inny,
Szymon
Na czym według Ciebie polega ta „inność” o której piszesz?
Pozdrawiam
Alex
Pisząc „inność” miałem na myśli to, iż przekaz blogu jest inny od rzeczywistości. Jak napisałem, większość pracodawców nie lubi przyjmować pracownika który ma jakieś blizny, bo blizny można moim zdaniem interpretować jako porażkę. Właśnie w tym jest ta „inność”.
Szymon
Muszę trochę popytać :-)
Co dokładnie masz na myśli pisząc „przekaz blogu jest inny od rzeczywistości”?
Na podstawie czego twierdzisz, że większość pracodawców nie lubi przyjmować pracowników „z bliznami”?
Pozdrawiam
Alex
Jak to się mówi zapędziłem się chyba trochę w kozi róg, na takiej podstawie, ze przeważnie nie mowie o swoich bliznach – jestem osoba której wstyd się przyznać do porażki – albo najlepiej ich w ogóle nie ma (bliznę interpretuje jako porażkę) jeśli taka nastąpi, myśląc ze nie mówiąc o porażkach, lepiej mnie odbiera pracodawca, że jestem tak dobry ze nie miałem żadnych porażek, chyba muszę popracować nad sobą w tej kwestii :)
„Pokaż mi swoje blizny” zawiera jedno ukryte założenie.
Blizny to wyleczone rany. Moim zdaniem to jest „no big deal” mówić o swoich porażkach, gdy już je przezwyciężyliśmy. Zupełnie nie mogę zrozumiec ludzi, ktorzy ukrywają swoje potknięcia i wolą o nich milczeć. Nie myli się tylko ten, kto nic nie robi!
Ja ostatnio spróbowałem czegoś bardziej hardkorowego – bezspośrednio po tym jak zostałem znokautowany przez życie (utrata firmy budowanej przez kilka lat), postanowiłem pokazać swoje siniaki i zapowiedzieć, że walczę dalej :) Obwieszczenie zamieściłem na moim blogu:
http://blog.plowiec.pl/index.php/2009/03/15/recepta-na-kryzys-i-czarne-mysli/
Pomimo, iż pokazywanie się światu z podbitym okiem nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy, to dla mnie było zdarzeniem dość symbolicznym i oczyszczającym. Oznaczało ono wzięcie 100% odpowiedzialności za własny los i zaakceptowanie bieżącej pozycji.
Dzięki takiemu „coming out” znalazło się wiele życzliwych osob, które podniosły mnie na duchu i zainspirowały do dalszych działań.
Mirek
Jak jesteś porządnie „poraniony” to zazwyczaj koncentrujesz się na opatrzeniu „ran” a nie na ich pokazywaniu, bo inaczej łatwo może z nich wyniknąć gangrena :-)
Oczywiście „dydaktyczne” pokazywanie siniaków jest OK, ale i Ty robisz to „przy okazji”, co wynika z Twojego blogu i podróży, którą odbywasz. I tak jest moim zdaniem bardzo dobrze :-)
Pozdrawiam
Alex
Podobnież Henry Ford, nim został najbogatszym materialnie człowiekiem swiata miał przyjemność kilka razy bankrutować – ja staram się tę maksymę sobie powtarzać a trudnych chwilach, choć jak na razie udało mi się polec na pełnej linii jeden zaledwie raz, ale za to z dużym hukiem, o mniejszych katastrofach nawet nie wspomnę, no ale mam jeszcze parę szans w zapasie. Poobijałem się strasznie i chyba jeszcze mi się wszystko nie zabliźniło, myślę że najtrudniej po dużej porażce psychicznie się podnieść, ale też i odnosze wrażenie że dążąc do perfekcyjnego wizerunku, do wiecznego banana na twarzy, że wszystko zawsze jest w porządku – nie mamy ochoty się chwalić zanadto swoimi biznesowymi bliznami, czasem nawet przeprowadzając operacje plastyczne…