Witajcie po długiej przerwie spowodowanej głównie, hm… intensywnym zbieraniem nowych doświadczeń życiowych :-)
Wróćmy na chwilę do naszego cyklu „Nie masz prawa….” aby zwrócić uwagę na jeszcze kilka czynników, których znajomość pomoże nam w prywatnych relacjach z ciekawymi ludźmi.
Dzisiaj porozmawiajmy o stwierdzeniu:
„Nie masz prawa obarczać innych ludzi swoimi problemami”
Przy tym przez obarczanie rozumiem nie tylko próby „delegowania” rozwiązania moich problemów na innego człowieka, lecz nawet opowiadanie mu o nich. Oczywiście jest w tym kilka wyjątków, o których napisze za chwilę, niemniej zdaję sobie sprawę, że takie podejście jest odmienne od tego, co widzę i słyszę dookoła. Ludzie zdają się z lubością opowiadać o swoich kłopotach i nieszczęściach, generalnie im bliższa dana relacja, tym bardziej czują się „uprawnieni” do tego i naturalnie oczekują podobnej postawy od Ciebie :-) W rezultacie rozmowy Polaków często przeistaczają się w długie sesje wspólnego narzekania, co z jednej strony może mieć chwilowe działanie terapeutyczne („nie tylko moje życie jest do d…”), z drugiej często dołuje uczestników i pozbawia resztek dobrej energii. Już to powinno nas powstrzymać od takich praktyk, ale cena bywa jeszcze wyższa. Jeśli trafisz na kogoś o podobnym nastawieniu do mnie (a w grupie ludzi nieźle żyjących jest to dość prawdopodobne) i rozmowy zamienisz w sesje omawiania Twoich problemów, to zobaczysz jak szybko dana osoba przestanie się z Tobą umawiać. Nie jest to z jej strony żadna forma „kary” dla Ciebie, po prostu próba racjonalnego wykorzystania cennego czasu, jaki każdy z nas ma na tej planecie. Pomijając wspomniane już wyjątki oraz wszelkiego rodzaju działania z pobudek humanitarnych ja wolę po prostu prowadzić rozmowy, które inspirują, ładują energią i wzbogacają obie strony. Mam do tego prawo, nieprawdaż? I jak już wspomniałem w postach o selekcji http://alexba.eu/2011-01-04/jak-to-robi-alex/szybka-selekcja-ludzi/ i http://alexba.eu/2011-01-14/jak-to-robi-alex/szybka-selekcja-alex-cz-1/ często robię z takiego prawa użytek.
Ktoś teraz może powiedzieć, że ten Alex to ma dobrze, bo najwyraźniej nie ma w swoim życiu problemów. Nic bardziej błędnego!! Im dłużej żyję na tym świecie wchodząc w intensywne i bliskie relacje z innymi ludźmi, tym bardziej nabieram przekonania, iż suma wyzwań i kłopotów jest dla większości ludzi dość podobna, chyba że ktoś totalnie wyłącza swój umysł i hoduje sobie ich „ekstra porcję” :-) Oczywiście mają one często różna postać i charakter, ale poradzić sobie z nimi trzeba tak, czy inaczej.
Moje stanowisko w tym wszystkim jest następujące:
Z własnym „śmietnikiem” powinienem poradzić sobie sam, a nie „zanieczyszczać” nim czyjegoś życia. To oznacza, że generalnie nie „raportuję” o moich trudnościach osobom z mojego otoczenia (niezależnie od stopnia bliskości) z następującymi wyjątkami:
- Jeżeli mój problem może mieć negatywne oddziaływanie na danego człowieka, lub wspólne przedsięwzięcia, to należy koniecznie mu o tym powiedzieć i to jak najszybciej. Inaczej jesteśmy w stosunku do tej osoby bardzo nie w porządku, a tego przecież nie chcemy.
- Jeżeli dana osoba wyraziła kiedyś chęć uczenia się ode mnie, i mój problem może być dla niej wartościową lekcją, to oczywiście opowiem jej o tym, najwyżej prosząc o zachowanie dyskrecji jeśli chodzi o wyjątkową głupotę z mojej strony (zdarza się :-))
- Tam gdzie się da, próbuję dokupywać rozwiązania u specjalistów, ale nie zawsze mamy takiego pod ręką, a czasem nie jest nawet jasne, kto to mógłby być. Jeżeli dana znajoma osoba ma wiedzę, kontakty lub doświadczenie w rozwiązywaniu problemu, z którym nie mogę sobie w rozsądnym czasie dać rady sam, to delikatnie pytam ją, czy zechciałaby mi pomóc, bez szemrania akceptując ewentualna odmowę. Jeżeli dana osoba zgadza się, to staram się minimalizować jej zaangażowanie, bo przecież ma ona też jeszcze swoje własne życie do zajęcia się nim.
W ten sposób raczej rzadko dostarczam komuś dodatkowego ciężaru do dźwigania, co zdecydowanie pozytywnie wpływa na wiele relacji, bo jestem w nich postrzegany jako „dostawca” pozytywnej energii, a nie jej konsument. W wielu wypadkach ta różnica to być albo nie być cennego kontaktu.
Warto też ciągle pamiętać słowa Dorothy Boyd z filmu Jerry Maguire „Let us not share our sad stories tonight”
Jak to widzicie? Zapraszam do dyskusji w komentarzach.
PS: Wersja audio będzie wkrótce
Bardzo ciekawy temat poruszyles, Alexie. Narzekanie i marudzenie jest rzeczywiscie typowa cecha nie tylko Polakow, ale generalnie bloku wschodniego. W tzw. krajach zachodnich ludzie, szczegolnie w pracy, nie pozwola sobie na brak profesjonalizmu. Wplywa to pozytywnie na wszelkie relacje. Najgorsze jest narzekanie dla samego narzekania bez proby wyjscia z sytuacji.
Rzeczywiście, takie narzekanie i smutne historie potrafią wejść w podświadomość – wiele programów TV to takie jedno wielkie pudło narzekań ..
A jak traktujesz w tym temacie rozróżnienie pomiędzy problemami/narzekaniem, a dzieleniem się trudnościami do pokonania z przyjacielem, który podziela Twój światopogląd jednocześnie mogąc coś dodać do siebie jak zrobić coś skuteczniej?
W pewnych kwestiach, które są wyzwaniem jednocześnie problemem nie jestem w stanie wyobrazić sobie na dzień dzisiejszy, że nie podzielę się z tym z kilkoma osobami. Hmmm?
Kamil.
Zgodzę się, że nie mamy prawa narzekać bez przerwy, a jeśli to prawo naruszymy, to stracimy w czyichś oczach. To taka moja ogólna zgoda. Nie mogę sobie jednak wyobrazić braku swobody w relacji przyjacielskiej. Muszę się bać, że kogoś stracę, gdy powiem komuś lub nawet będę mówić przez dłuższy czas o czymś, co mnie gryzie? Zakładam, że ten przyjaciel zdążył mnie już na tyle poznać, że wie o tym, że na co dzień jestem pogodna, pomocna, mam poczucie humoru. Czy naprawdę nie mogę sobie pozwolić na pomarudzenie, gdy czuję, że jakaś sprawa mnie zwyczajnie przerasta?
Alex, piszesz o typowo męskiej postawie. A co sądzisz o takim babskim dąsaniu się, w którym oczekujemy głównie empatii? To niemęskie, wiem. I może dlatego Twoje podejście jest dla mnie zbyt pryncypialne. Czasami lubię, gdy mnie ktoś zwyczajnie „pożałuje”. Zwłaszcza, gdy wiem, że krzywda wielka mi się dzieje… Czy przyjaciele są tylko po to, żeby było z nimi miło? Wcześniej było świetnie, gdy można się było z kimś powygłupiać. A teraz „wylot”, bo mam jakiś swój problem i powinnam sobie sama z nim radzić? Już nie ma przyjaciół? Mogą nas „katapultować”, jak to nazywasz, tak? (Mam przed nimi udawać, że jestem szczęśliwa, gdy nie jestem?) Na szczęście napisałeś, że robisz to (naciskasz swój przycisk „eject” – nie lubię tego określenia) na początku znajomości…
Czytam Twoje posty od kilku miesięcy. Bardzo mi się w życiu przydają i czuję, że też wzbogacają mnie. Ale niektóre z nich są tak surowe, że mam wrażenie, że je Kalwin pisał, a nie ten sympatyczny człowiek ze zdjęcia na Twoim blogu :(.
Napisałabym może trochę inaczej, gdybym zdążyła przeczytać poprzednią wypowiedź Kamila Przeorskiego. Nie miałam szansy (por. godz. wysłania). Kamil jednak, jak to facet, mimo, że spostrzeżenie miał podobne do mojego, napisał o tym mniej emocjonalnie:). Eh, te emocje…
Pozdrawiam,
Magdalena
Kamil Przeorski
Pytasz: „A jak traktujesz w tym temacie rozróżnienie pomiędzy problemami/narzekaniem, a dzieleniem się trudnościami do pokonania z przyjacielem, który podziela Twój światopogląd jednocześnie mogąc coś dodać do siebie jak zrobić coś skuteczniej? „
Podchodzi to pod punkt 2 albo 3?
Jeśli tak to w rozsądnych proporcjach jest OK
Magdalena
Piszesz: „Nie mogę sobie jednak wyobrazić braku swobody w relacji przyjacielskiej. „
Najpierw taka relacje musisz stworzyć i utrzymać. Niestosowanie się do zaleceń z postu może Ci to w wypadku pewnych ludzi bardzo utrudnić.
Dalej : 'Czy naprawdę nie mogę sobie pozwolić na pomarudzenie, gdy czuję, że jakaś sprawa mnie zwyczajnie przerasta? „
Oczywiście że możesz, tylko w kontaktach z niektórymi osobami może to zaszkodzić relacji.
Pytasz: „A co sądzisz o takim babskim dąsaniu się, w którym oczekujemy głównie empatii? „
To jest jeden z powodów, dlaczego wiele Pań nie odnosi sukcesu w pracy zawodowej i biznesie, a relacje z pewnym typem facetów nie trwają długo :-)
Dalej: „Czy przyjaciele są tylko po to, żeby było z nimi miło? „
To musisz już ustalić z konkretnym przyjacielem. Jeżeli jednak będziesz dbać, aby być wzbogaceniem życia innych ludzi i wnosić im głównie pozytywną energię, to będziesz miała więcej różnorodnych przyjaźni.
Zwróć też uwagę, że oprócz tych trzech wyjątków wspomniałem też o względach humanitarnych. No ale chyba nie chciałabyś być takim przypadkiem w życiu kogokolwiek innego?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Na moim blogu opisuje wiele rzeczy, które są jakie są, niezależnie czy nam się to podoba.Wole opisywać je wprost, niż przymilać się do Czytelników
Ja osobiście nie mam z tym kłopotu, ponieważ bardzo nie lubię „chwalić” się swoimi problemami. Mam poważne opory przed otworzeniem się przed kimś, aby tylko pomarudzić tej osobie. Okazuje się, że to dobrze, nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy :)
Natomiast czasami angażuje innych w szukanie rozwiązań – to chyba podpada pod twój punkt 3. Okazuje się, że zadając odpowiednim osobom odpowiednie pytania można szybko uzyskać odpowiedź, która będzie pomocna przy rozwiązywaniu „wyzwań”.
Alex,
Z niektórymi Twoimi uwagami się zgadzam, z innymi nie. Będę więc pytać dalej, jeśli można.
Pisałam, że nie mogę sobie wyobrazić braku swobody w relacji przyjacielskiej, a otrzymałam odpowiedź: „Najpierw taka relacje musisz stworzyć i utrzymać. Niestosowanie się do zaleceń z postu może Ci to w wypadku pewnych ludzi bardzo utrudnić”. Drugie zdanie ma dla mnie sens. Przyjmuję. W pierwszym nie widzę logiki. Skoro pisałam, że nie mogę sobie czegoś wyobrazić w relacji przyjacielskiej, to ona już istnieje. Nie napisałam przecież, że nie mogę sobie wyobrazić braku swobody w relacji, co do której mam plany, żeby ją zamienić w przyjaźń. Dzielę teraz włos na czworo, ale… uczę się od Ciebie:).
Przekonuje mnie stwierdzenie, że marudzenie może zaszkodzić relacji. To oczywiste.
Zapytałam: „A co sądzisz o takim babskim dąsaniu się, w którym oczekujemy głównie empatii?” Twoja odpowiedź brzmi: „To jest jeden z powodów, dlaczego wiele Pań nie odnosi sukcesu w pracy zawodowej i biznesie, a relacje z pewnym typem facetów nie trwają długo”. To dla mnie przekonujące. Muszę jednak doprecyzować pytanie. Czy, w bliskich relacjach (np. kilkuletnia relacja przyjacielska), możemy oczekiwać wyrozumiałości naszego zbyt emocjonalnego zachowania, które ma swoją przyczynę (od nas niezależną)? Dodam, że wcześniej nie okazywaliśmy emocji tak wyraźnych w żadnej innej sprawie i jesteśmy postrzegani jako osoby tzw. „wyważone”. Czy ten przyjaciel nie powinien właśnie wtedy przy nas zostać, gdy jest nam źle? Nawet, jeśli się, zbyt często, żalimy. Wszak przyjaciół poznaje się w biedzie. Czy to naprawdę nieaktualny już slogan? Jeśli tak, to się poddaję, bo już chyba nic o życiu nie wiem.
Oczywiście nie chciałabym kontynuacji przyjaźni z litości, jeśli o to właśnie chodzi w tym przypadku humanitarnym (którego zresztą wcale w poście nie znalazłam).
A na koniec Twoje PS: „Na moim blogu opisuje wiele rzeczy, które są jakie są, niezależnie czy nam się to podoba.Wole opisywać je wprost, niż przymilać się do Czytelników”. Właśnie dlatego tu jestem. To wszystko dla mnie bardzo cenne:). Nie potrafię się jednak nie żalić, bo to też trudne :(. Taki balans.
Serdeczności,
Magdalena
Magdalena, wydaje mi się, że Alex jest skłonny określać mianem przyjaciela znacznie szersze grono osób niż ty. Spekuluję, że w twoim wypadku chodzi raczej o takie osoby, co widziały Cię, gdy upadasz i gdy się podnosiłaś, takie przed którymi odsłaniamy całkowicie to co miękkie, które czasem wiedzą o nas więcej niż mąż/żona. Myślę, że w takiej głębokiej relacji, nie mają znaczenia żadne best practices, bo w takiej przyjaźni już dawno obie strony zaakceptowały swoje wady (np. skłonność do marudzenia).
@Ronin
ciekawe jest to, co piszesz:
takie osoby[…] , które czasem wiedzą o nas więcej niż mąż/żona
Nie chce czepiac sie slowek, a raczej zainspirowac dyskusje na ten temat, czy uwazasz, ze przyjaciele powinni wiedziec o nas wiecej niz nasi partnerzy? Osobiscie, zeby byc z druga osoba musze zaufac jej w 100% i byc pewna, ze mozemy rozmawiac o wszystkim (oczywiscie w zdrowy sposob). Z tego powodu niektore z moich zwiazkow zakonczylo sie bardzo szybko, bo wiedzialam, ze nie uda sie zbudowac prawdziwie szczerej relacji.
Jedna z osób, z którymi mieszkam, stosuje zasadę „sensem komunikacji między ludźmi jest obciążaniem innych problemami moimi, problemami sąsiadów i całej najbliższej okolicy”.
Przy niesamowitej gadatliwości i po dwóch latach takiego wspólnego życia mam zupełną niechęć do jakichkolwiek rozmów z tą osobą. To już nawet nie do końca działa na poziomie świadomym – raczej jak odruch warunkowy.
Próbowałem już bardzo różnych podejść żeby to jakoś zmienić ale nic nie działa. Wydrukuję jej Twojego posta – może coś pomoże :)
Hej!
Osobiście nie toleruję i nie znoszę marudzenia dla samego marudzenia, bez próby znalezienia jakiegokolwiek rozwiązania. Przede wszystkim takie zachowanie nie wnosi do naszego życia absolutnie nic dobrego! Lubię być natomiast wykorzystywany jako specjalista w sytuacji podpadającej pod punkt 3 ;) Miło jest komuś pomóc i nie mam nigdy pretensji jeśli ktoś pyta mnie o radę. Byleby nie było to przerzucanie problemu na mnie, a wspólna, konstruktywna próba znalezienia rozwiązania.
@Kasia
wydaje mi się, że nie jest problemem gdy nasi przyjaciele wiedzą o nas więcej od naszych partnerów. Nie jest tak, że powinni wiedzieć więcej (tak jak napisałaś), ale mogą wiedzieć więcej i nie ma w tym nic złego. Zauważ, że większa ilość rzeczy, którą możemy przekazać przyjacielowi nie oznacza mniejszej szczerości w stosunku do naszego partnera.
Pozdr,
Artur
@Kasia
Coś czuję, że Alex da nam po łapskach za offtopa :)) Większa wiedza nie musi od razu oznaczać jakichś ciemnych sprawek, ona może wynikać z przyjacielskiego stażu. Jeżeli przyjaciel przeżył już trzy partnerki przyjaciela, to większa wiedza jest nieunikniona. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie spowiada się precyzyjnie z byłych związków swojej żonie/mężowi.
:-)
Staram się nie obarczać innych swoimi problemami nie tylko dlatego, że nie chcę zaśmiecać ich życia, ale też dlatego, że nie chcę w rozmowach z innymi koncentrować się akurat na moich problemach – zwłaszcza, że zazwyczaj nie przybliża mnie to wcale do ich rozwiązania, a tylko psuje humor. Niestety, zdarza się, że jestem zmuszana do takich rozmów poprzez zadawane mi pytania :-) i coraz częściej odbieram to jako zachowanie co najmniej nieeleganckie i źle świadczące o rozmówcy. Jest to w dużej mierze zasługa Alexa :-)
Zetknęłam się też z odwrotnym problemem, że brak dzielenia się z osobą tym co nas gnębi może być odbierany jako brak zaufania i brak chęci pogłębienia relacji. I usłyszałam, żebym nigdy nie miała wahań i obaw przed podzieleniem się tym co mnie martwi i skorzystaniem ze wsparcia emocjonalnego, jeśli tylko mam ochotę. Jak widać ilu ludzi tyle podejść do sytuacji.
Pozdrawiam
Agnieszka M.
Ronin,
Rzeczywiście, w moim odczuciu słowo „przyjaciel” jest wyjątkowe. Mogłabym nazwać w ten sposób 3-4 bliskie mi osoby. Ponad nimi lubię mieć the best friend, ale różnie z tym bywa… Może nie jest to dobre, a może całkiem w porządku. Sama nie wiem. Alex pisze, że nie mamy prawa „częstować” innych swoimi problemami. Wszystkich innych. Alex, naprawdę wszystkich? Nawet męża? Mój mąż czuje się doceniony, gdy to właśnie jemu się żalę. Lubi doradzać, pocieszać. Może nie każdy czuje się dobrze w takiej roli, ale naprawdę jest wiele osób, które cieszą się, gdy mogą pomóc, doradzić, rozśmieszyć czasami. Nie chodzi o to, żeby się super spełniać jako pocieszyciel, ale zawsze co dwie głowy to nie jedna.
Kasia,
Ciekawy temat do dyskusji zaproponowałaś. Idealna szczerość między partnerami, moim zdaniem, kłóciłaby się jednak z prawem do zachowania wolności osobistej:). Nie mam jednak zdania co do tego czy mamy prawo opowiadać osobom trzecim o problemach w związku, jeśli, oczywiście, nie rani to partnera. Czy może tylko za jego zgodą możemy to robić? To też pogwałcenie wolności…
Pozdrawiam,
Magda
Wojciech G.
Piszesz: „Natomiast czasami angażuje innych w szukanie rozwiązań „
To jest w porządku o ile nie przesadzamy z tym, zwłaszcza w stosunku do jednej osoby :-)
Magdalena
Piszesz: „Będę więc pytać dalej, jeśli można. „
Oczywiście, że można :-) To jest edukacyjny blog dyskusyjny :-)
Odnosząc się do mojej wypowiedzi „Najpierw taka relacje musisz stworzyć i utrzymać. Niestosowanie się do zaleceń z postu może Ci to w wypadku pewnych ludzi bardzo utrudnić”
piszesz:
„Drugie zdanie ma dla mnie sens. Przyjmuję. W pierwszym nie widzę logiki. Skoro pisałam, że nie mogę sobie czegoś wyobrazić w relacji przyjacielskiej, to ona już istnieje. „
Do tej relacji, która już istnieje odnosi się fragment „… i utrzymać”. Ciągle nie widzisz logiki?
Piszesz: „Czy, w bliskich relacjach (np. kilkuletnia relacja przyjacielska), możemy oczekiwać wyrozumiałości naszego zbyt emocjonalnego zachowania, które ma swoją przyczynę (od nas niezależną)? „
O oczekiwaniu czegoś od innych napisałem między innymi post
http://alexba.eu/2012-01-24/rozwoj-kariera-praca/nie-masz-prawa-prawie-do-niczego-cz-5/
Polecam jego uważne przeczytanie.
Piszesz: „..Czy ten przyjaciel nie powinien właśnie wtedy przy nas zostać, gdy jest nam źle? Nawet, jeśli się, zbyt często, żalimy. Wszak przyjaciół poznaje się w biedzie. „wróć uwagę, że ja w głównym poście ani razu nie używam słowa „przyjaciel”, tylko mówię o wartościowych relacjach z ciekawymi ludźmi. Zrobiłem to świadomie, bo „przyjaciel” wrzuca daną relacje do określonej szuflady, pełnej oczekiwań i stereotypów. Po co? Możesz sobie wyobrazić relację, która w decydujący sposób zmienia Twoje życie na plus a według Twoich kryteriów wcale przyjaźnią nie jest? Ja miałem takich sporo i to w obie strony. I o nich właśnie piszę w moim poście.
Piszesz: „jeśli o to właśnie chodzi w tym przypadku humanitarnym (którego zresztą wcale w poście nie znalazłam). „
A ten fragment: „Pomijając wspomniane już wyjątki oraz wszelkiego rodzaju działania z pobudek humanitarnych „ ? :-)
Ronin
Piszesz: „wydaje mi się, że Alex jest skłonny określać mianem przyjaciela znacznie szersze grono osób niż ty „
Częściowo masz rację, w tym sensie, że ja, jak już wspomniałem Magdalenie, nie używam w poście określenia „przyjaciel” pisząc o bardzo szerokiej gamie możliwych pozytywnych relacji. Ograniczenie się w nim do przyjaźni prowadziłoby do specjalnego przypadku błędu opisanego w poście http://alexba.eu/2009-09-13/rozwoj-kariera-praca/przekaz-odbior/
Kasia
Piszesz: „Osobiscie, zeby byc z druga osoba musze zaufac jej w 100% i byc pewna, ze mozemy rozmawiac o wszystkim (oczywiscie w zdrowy sposob). „
Zdajesz sobie sprawę, że w ten sposób ograniczasz ilość ciekawych relacji w Twoim życiu? Zajrzyj do postu:
http://alexba.eu/2012-01-27/rozwoj-kariera-praca/nie-masz-prawa-prawie-do-niczego-cz-6/
Michał
Dlaczego chcesz zmieniać tę osobę? Zmień sobie otoczenie i to szybko :-)
Artur Rogowski
Piszesz: „Lubię być natomiast wykorzystywany jako specjalista w sytuacji podpadającej pod punkt 3 Miło jest komuś pomóc i nie mam nigdy pretensji jeśli ktoś pyta mnie o radę. Byleby nie było to przerzucanie problemu na mnie, a wspólna, konstruktywna próba znalezienia rozwiązania. „
Pod tym mogę się w 100% podpisać :-)
Ronin
Piszesz: „Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie spowiada się precyzyjnie z byłych związków swojej żonie/mężowi. „
Ha, ha :-) zdarzyło mi się spotkać kobietę, która koniecznie chciała wiedzieć dlaczego rozwiodłem się dwadzieścia kilka lat temu :-)
Elżbieta
Te nieeleganckie osoby najwyraźniej nie czytały przytaczanego już dzisiaj postu
http://alexba.eu/2012-01-27/rozwoj-kariera-praca/nie-masz-prawa-prawie-do-niczego-cz-6/ :-)
Agnieszka M.
Piszesz: „Zetknęłam się też z odwrotnym problemem, że brak dzielenia się z osobą tym co nas gnębi może być odbierany jako brak zaufania i brak chęci pogłębienia relacji. „
Bywa i tak, bo dla wielu osób wałkowanie problemów jest probierzem „głębokości” relacji. Niestety z innymi, często ciekawymi ludźmi takie podejście da dokładnie odwrotny skutek.
Nawiasem mówiąc ja tez chętnie pomagam innym ludziom, najchetniej w konkretny i dający rezultaty sposób :-) – skrzywienie zawodowe. Czyli u mnie działa (generalnie) prosty schemat:
1) masz problem i chcesz cos konkretnego z nim zrobić – przyjdź do mnie
2) masz problem i chcesz głównie pobiadolić – poszukaj sobie kogoś innego
Magdalena
przytaczając przykład męża, który do tego czuje się doceniony kiedy mu się wyżalasz wchodzimy na śliski grunt, bo jest to specjalna, trudna do zakończenia relacja między co najmniej trzema stronami : Tobą, mężem i państwem (ew. jeszcze kościołem, czasem i bankiem)
Tak na szybko, możesz sobie wyobrazić takie scenariusze:
1) po kilku latach stwierdzasz, że przez to okazywane zrozumienie i pocieszanie nie podjęłaś np. w miejscu pracy zdecydowanych kroków, straciłaś sporo czasu i masz pretensje do męża, że przez te lata głaskał Cię po głowie zamiast dać kopa w… abyś coś zrobiła?
2) Twój mąż za kilka lat poznaje kobietę, która zamiast biadolić i szukać pocieszenia zabiera się za rozwiązywanie swoich problemów. I nagle staje się ona dla niego bardzo atrakcyjna!! Wreszcie dojrzała, pełna seks appealu kobieta, której nie trzeba być ojcem!!
i tak można by ciągnąć, ale to nie jest tematem mojego postu. Życzę Ci, aby żaden z powyższych scenariuszy nie spełnił się w twoim przypadku
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
w sytuacji opisanej przeze mnie nie chodziło o budowanie bliskości przez wałkowanie problemów. Chodziło o sygnał, że mogę dzielić się różnymi emocjami, które przeżywam tu i teraz, również tymi związanymi ze zmartwieniami. Czyli że mogę napisać, że jestem wściekła, zdołowana albo smutna i opisać sytuację z tym związaną. I że nie będzie to odbierane jako obarczanie problemami. Obawiałam się, że tak to może być odbierane, tymczasem druga strona odbierała moją powściągliwość jako zachowywanie dystansu (oczywiście nie była to pretensja do mnie, każdy powiedział jak widzi zachowanie drugiej osoby). Jest to też osoba ciekawa, niemarudna, sprawnie rozwiązująca ewentualne problemy, więc o biadoleniu nie ma mowy. :) Ta sytuacja nie pasuje do żadnego z opisanych przez Ciebie scenariuszy: „masz problem i chcesz coś konkretnego z nim zrobić”, „masz problem i chcesz pobiadolić”. Nazwałabym to „masz problem i możesz powiedzieć jak się czujesz, a ja Cię wysłucham”.
Są osoby, które nie czują się obarczone cudzym problemem, jeśli po prostu wysłuchają relacji na ten temat. Można przy nich powiedzieć o swoich uczuciach i nie trzeba nic z tym robić. To nie musi też zepsuć tym osobom dnia, ani wywoływać w nich poczucia bezsilności. Są sytuacje na które nie ma rozwiązania, albo rozwiązanie polega na obecności i wsparciu emocjonalnym, np. wysłuchaniu co człowiek przeżywa, obecności, rozmowie, spędzeniu wspólnie czasu. Skrajny przykład: Jak potraktowałbyś sytuację w której człowiek jest śmiertelnie chory i boi się śmierci? Albo ktoś bliski mu zmarł i tęskni? Albo czeka na diagnozę w sprawie zdrowia swojego dziecka lub własnego albo wynik ważnego egzaminu albo istotną dla siebie rozmowę i niepokoi się? Czy w takich sytuacjach można Twoim zdaniem po prostu rozmawiać o swoich emocjach, albo nawet płakać czy u Ciebie podpada to pod biadolenie?
Pozdrawiam
Agnieszka
Alex,
Dochodzę do wniosku, że oboje pisaliśmy o relacji przyjacielskiej, bo to rzeczywiście logiczne: „Najpierw taka relacje musisz stworzyć i utrzymać”. Utrzymałam, więc o tej relacji pisałam.
Czytałam Twój post o oczekiwaniach. Nie mamy prawa oczekiwać… Pamiętam go doskonale. Nawet żałuję, że trochę wcześniej nie trafiłam na ten tekst, bo może uniknęłabym pewnego błędu. Zgadzam się więc z jego przesłaniem. I tak jednak… oczekuję. Cieszę się na coś, więc oczekuję. Nie jestem na tym świecie samotną wyspą i trudno mi przyjąć do wiadomości, że jak osoba X była miła, a już nie jest, to trudno. Gdy kogoś ogromnie lubię, przeżywam jego odwrócenie bardzo emocjonalnie. Pewnie, że byłoby mi łatwiej, gdybym niczego nie oczekiwała, ale jakże nam miło, gdy czasami jakieś oczekiwanie się spełni. Moim zdaniem, bardziej logicznie brzmiałaby zasada: „nie mam prawa wyrażać głośno swoich oczekiwań”, bo któż nie oczekuje? Staram się nie wyczekiwać, ale gdyby mi rzeczywiście ktoś zabronił oczekiwać, to życie dla mnie traci sens, bo relacje międzyludzkie są, jak dla mnie, jego najfajniejszą składnią.
Napisałeś: „…w głównym poście ani razu nie używam słowa „przyjaciel”, tylko mówię o wartościowych relacjach z ciekawymi ludźmi. Zrobiłem to świadomie, bo „przyjaciel” wrzuca daną relacje do określonej szuflady, pełnej oczekiwań i stereotypów. Po co?” Możesz sobie wyobrazić relację, która w decydujący sposób zmienia Twoje życie na plus a według Twoich kryteriów wcale przyjaźnią nie jest? Ja miałem takich sporo i to w obie strony. I o nich właśnie piszę w moim poście.” Ok. Wrzucam go (tego „przyjaciela”) do mojej szuflady z oczekiwaniami, ale nie ze stereotypami. Przyjaciół naprawdę poznaje się w biedzie! To nie jest stereotyp. Może, po prostu, jedni ludzie tęsknią za bliskimi relacjami, inni mniej, a niektórzy nawet bronią się przed nimi. Pamiętam skądś, gdzieś to wyczytałam, że Ewa W. zapowiadała jakiś post o tym, że nie należy szukać bliskości (wiem, że teraz zbaczam już strasznie z tematu). Nie bardzo to rozumiem i ciekawa jestem, co to w ogóle znaczy. Może mnie naprowadzicie na ten post, jeśli już powstał?
Rzeczywiście wspomniałeś o przypadku humanitarnym. Przepraszam, nie zauważyłam.
I, na koniec, co myślę o tych trzech czarnych scenariuszach mających być dla mnie przestrogą. Sama sobie daję kopa w d…, mąż nie musi tego robić, choć nie tylko głaszcze po głowie.
Drugi muszę zacytować: „Twój mąż za kilka lat poznaje kobietę, która zamiast biadolić i szukać pocieszenia zabiera się za rozwiązywanie swoich problemów. I nagle staje się ona dla niego bardzo atrakcyjna!! Wreszcie dojrzała, pełna seks appealu kobieta, której nie trzeba być ojcem!!”. Uśmiałam się. Mój mąż już taką kobietę poznał. To ja. Przecież nie napisałam, że nic innego nie robię, tylko marudzę. Czasami zdarza mi się wypłakać. Mogę latami tego nie robić, aż tu nagle trzeba mnie, o dziwo, pocieszać. Przecież wiem, że nie mogę tego robić (narzekać) w nieskończoność. To jasne jak słońce. Choć bałam się tego słońca jeszcze niedawno…
Dzięki za życzenia, na końcu. Spełnią się.
Pozdrawiam,
Magda
Magdalena,
Przeczytałam Twoje posty i kilka przemyśleń. Pozwolę sobie się nimi podzielić.
1. Dotyczy swobody w relacji przyjacielskiej.
Są czasami sytuacje, kiedy np. nie podoba mi się coś w zachowaniu mojego przyjaciela. Nie zawsze mu o tym mówię. A jeśli uważam, że w jakiś sposób moje obserwacje mogłyby mu pomóc to staram się to powiedzieć jak najdelikatniej. Wyważanie słów nie oznacza braku swobody, tylko szacunek do cudzych uczuć. Podobna „delikatność” jest potrzebna w narzekaniu. Jeśli ktoś nie może mi pomóc, to po co mam go obarczać problemem? A jeśli może mi pomóc to powinnam postarać się delikatnie (i konstruktywnie) przedstawić sprawę. Z podkreśleniem, że to dla mnie ważne, ale bez zbytniego epatowania moim nieszczęściem.
2. Wydaje mi się, że nigdy nie spotkałaś prawdziwego narzekacza ;) Ja znam taką osobę. Godzinne spotkanie potrafi wyssać radość z życia na kolejne 3 dni. Wyobraź sobie, że w czasie rozmowy nie słyszysz ani jednego zdania o zabarwieniu pozytywnym. Wszystko jest złe od pogody, przez rząd, brak pracy, perspektyw, brak perspektyw sąsiadki z góry, aż po głośnych sąsiadów z dołu i problemy zdrowotne dziewczyny brata koleżanki itp itd. To jest oczywiście przykład skrajny. Wydaje mi się jednak, że każde narzekanie (szczególnie takie roztrząsane i analizowane przez wiele minut) wysysa energię słuchającego. Warto o tym pamiętać przedstawiając swoje problemy innym. Żeby błahe niepowodzenia nie brzmiały jak „to już koniec świata, czeka na mnie tylko ból, głód i śmierć”.
Młodzi się Tobą zachwycają. Ja po przeczytaniu selekcji ludzi, niestety ale nie.
Witaj Alex od jakiegoś czasu pogłębiam swoją wiedzę na twoim blogu.To jest mój pierwszy komentarz na pewno nie ostatni.Zgadzam się z twoim postem.Też staram się nie obarczać swoim problemami znajomych i bliskich mi osób.Jest od tego wyjątek mam wieloletniego przyjaciela z którym dziele się wszystkim(tzn.nie ma żadnej kalkulacji). To również działa w drugą stronę.
„Z własnym „śmietnikiem” powinienem poradzić sobie sam, a nie „zanieczyszczać” nim czyjegoś życia.”Ja nie uważam żeby mój przyjaciel zanieczyszczał mi życie swoimi problemami jakiekolwiek był były.Czy nie miałeś/nie masz takiego przyjaciela?Przepraszam za osobiste pytanie ale też tak jak Ty potrafię kalkulować jeżeli chodzi o bliskie mi osoby.To traktuje jako wyjątek potwierdzający regułę.Co o tym sądzisz?
Kasia A.,
Dzięki za przemyślenia. Pisząc o narzekaniu miałam jednak na myśli narzekanie na siebie samą, czyli opowiadanie o tym, jaki ja mam problem. Jeśli chodzi o delikatność w zwracaniu uwagi na błędy w czyimś zachowaniu, to zgadzam się z Tobą, że jest konieczna.
Spotkałam prawdziwych „narzekaczy”. Sama nim byłam niedawno. Z natury jednak nim nie jestem i nie lubię siebie marudnej. Nie rozumiem ludzi krytykujących rzeczywistość. Zwykle można ich poznać, zanim coś powiedzą, po nadąsanej minie. Rozumiem jednak, i to bardzo rozumiem, ludzi starych, chorych, cierpiących. Mają prawo narzekać. Jak Cię coś naprawdę zaboli (nie ma znaczenia czy na ciele czy na duszy) nie ma siły, żeby ten ból całego świata nie przesłonił. Niektórzy ludzie boją się rozmowy z osobami cierpiącymi, wycofanymi, mającymi problemy. Może myślą, że to cierpienie na nich przejdzie. Na zawsze. A tak wcale nie jest. Osoby depresyjne (to, co napiszę, to zdanie psychologa) są często świetnymi przyjaciółmi.
Uwaga, bo teraz naprawdę ponarzekam(!) Jak można z dumną miną w TV oświadczyć: „nie zgadzam się na budowę hospicjum obok mojego miejsca zamieszkania, ponieważ nie chcę oglądać czyjegoś cierpienia”. Równie dobrze można się nie godzić na oglądanie czyjejś radości…
Kasiu, napisałaś: „Wydaje mi się jednak, że każde narzekanie (szczególnie takie roztrząsane i analizowane przez wiele minut) wysysa energię słuchającego”. Rzeczywiście – wysysa. Zdarza się. Za chwilę jednak tę energię możesz uzyskać z powrotem. Na tym polega przyjaźń. Na wspólnym śmiechu i płaczu. Choć to takie stereotypowe…
Czasami dobrze wiedzieć, że, nawet jeśli pomóc się nie da, to można się wygadać. To też, w pewien sposób, pomaga. Mnie pomaga.
Gaja,
Coś w obronie Alexa. Choć słowo „selekcja” raczej pasuje mi do skarpetek i bibelotów, to jednak rozumiem ideę postu o wybieraniu towarzystwa dla siebie. Każdy to robi. Cenne jest dla mnie to, że Alex podkreśla, że taka selekcja ma największy sens „na początku znajomości”. To jego słowa. Z postu o selekcji ludzi. Każdy ma do tego prawo. Nigdy nikomu niczego nie odmówiłaś? Nie uwierzę. A to też selekcja. Może słowo zbyt prowokujące, ale obrazowe. Gorzej z selekcją po latach… Boli okrutnie.
Pozdrawiam radośnie, mimo nadąsanych zdań :)
Magda
Świetny post Alex cieszę się,że wziąłeś na tapete szeroko pojęte obarczanie problemami.
Wyrastając w naszym społeczeństwie często mamy wdrukowane te „sesje terapeutyczne w postaci siadania ze znajomymi (w różnym stopniu bliskości) i wałkowania problemów godzinami raczej na zasadzie narzekania niż próby produktywnego podejścia i znalezienia rozwiązania problemu-swoją drogą czy na szkoleniach spotykasz się z taka postawą, że ludzie wolą marudzić jak jest trudno ciężko i w ogóle praca do niczego zamiast skupić sie na polepszaniu tego co i jak robią?
Myślę, że wielu ludzi czuje się niewolnikami tego podejścia i po prostu tak się przyzwyczaja (autopilot) że nie widzi sposobu, żeby inaczej robić. Szkoda bo przecież można i dobrze że tutaj na blogu otwierasz oczy ludziom (a przynajmniej starasz się :) ) Ja sam m.in. inspirowany Twoimi postami już od nieco ponad roku wdrażam selekcje do życia i przyznam się szczerze, że jego jakość jeśli chodzi o pozytywne nastawienie i swoistą wolność od nieustannego dręczenia się zgryzotami swoimi i innych wzrosła w tym czasie NIEBOTYCZNIE i za to Ci bardzo w tym miejscu dziękuje.
Warto też zauważyć, że to ładowanie sie pozytywna energią poprzez kontakty z ludźmi których życiowym celem ni ejest narzekanie innym autentycznie pozwala na nie tylko radśniejsze życie ale dosłownie zwiększa naszą kreatywność i zdolność radzenia sobie z problemami kiedy na nie natrafiamy( kiedys czytałem zresztą, że mózg rozluzniony i podchodzący „radośnie” tudzież z odrobiną ciekawości do wszystkiego znacznie szybciej i skuteczniej działa od mózgu wiecznie obciążonego negatywem i stresem i były badania na ten temat)
Ja od siebie dodałbym, że to naładowanie pozytywną energią ma jeszcze ten dodatkowy plus, że kiedy naprawde nasza pomoc jest potrzebna w czyims problemie to łatwiej jest nam do niego podejść bo nie ma wewnętrznej reakcji typu ” i znowu się naslucham marudzenia”. Myślę, że wyraziłeś to też mówiąc, że wolisz być dostawcą pozytywnej energii:)
Ważną rzecz napisałeś -„Jeśli trafisz na kogoś o podobnym nastawieniu do mnie (a w grupie ludzi nieźle żyjących jest to dość prawdopodobne) i rozmowy zamienisz w sesje omawiania Twoich problemów, to zobaczysz jak szybko dana osoba przestanie się z Tobą umawiać. Nie jest to z jej strony żadna forma „kary” dla Ciebie, po prostu próba racjonalnego wykorzystania cennego czasu, jaki każdy z nas ma na tej planecie.”
Wiele osób ten brak czasu/kontaktu rozumie jako karę zupełnie niesłusznie, warto przemyśleć Twoje słowa, bo mozna nagle odkryć, że samemu tak odebrało się brak kontaktu ze strony wielu ludzi (sam tą refleksję czytając Twoj post przeżyłem!)
Myślę, że w takim podejściu kryję sie też częściowo tajemnica Twojego sukcesu- nie obarczanie ludzi swoimi problemami, staranie się rozwiązać je samemu łączy się w moim odczuciu z tym, co często podkreślasz a mianowicie, że wolisz zbeirać doświadczenia, próbować i samemu szukać rozwiązan problemów -sądzę, że m.in dlatego tak często znajdujesz rozwiązania naprawdę skuteczne i nieszablonowe :)
Kasia
Skąd zdanie na temat krajów bloku wschodniego? Szczerze powiedziawszy mam skrajnie inne doświadczenia jeśli chodzi o wszystkich naszych wschodnich sąsiadów.
Michał
Nie sądze żeby na taką osobe wpłynął ten post myślę że zmiana otoczenia faktycznie byłaby lepszym pomysłem:P
Magdalena
Z jednej strony piszesz o tym,że jesteś nastawiona pozytywnie i na radzenie sobei z problemami, z drugiej o dąsaniu się.
Mi w głowie rodzą sie dwie kwestie-
1 skoro to dąsanie się jest bardzo rzadkie(jeśli tak jest) to chyba nei jest to żaden problem i pytając sie o to to wyglada jak szukanie akceptacji dla takeigo zachowania, a to prowadzi do zastanowienia sie czy może jednak sama nie czujesz, że dąsanie sie generalnie nie jest przyjemne dla osoby, kótra musi je oglądać/odczuwać.
2 może „przywyczaiłaś” się do tego że się dąsasz i tak już jest-a jeśli by sie okazało ze eksperymentalna próba wykluczenia tego rodzaju zachowań ze swojego wachlarza doprowadziłaby do tego że sama bys się lepiej czuła na co dzień? spróbować zawsze można:)
Gaja
A ja mam smutne wrażenie po przeczytaniu Twojej wypowiedzi- dwa zdania,zero argumentów, wypowiedź czysto ocenna; że post Alexa o selekcji przeczytałaś przez pryzmat jego tytułu i pejoratywnych skojrzeń jakie wsród neiktórych może taki tytuł wywoływać i przez to masz bardzo błędne wrażenie tej selekcji dotyczące.
Poza tym jeśli już w jakiś sposób negatywnie się wypowiadasz to jednak dobrze by było gdybyś dała ewentualnym ripostom jakikolwiek punkt zaczepienia w psotaci argumentów.
Pozdrawiam serdecznie
Jakub Koperski
Naturalnie notoryczne i ciągłe narzekanie, skrajny pesymizm, jest nie do zniesienia, świadczy o braku dojrzałości i ciężko z takimi ludźmi wytrzymać.
Ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie bliskiej i szczerej relacji, w której nawzajem ukrywamy przed sobą przeżywane trudności, problemy. Co to za bliskość skoro nie ma w niej miejsca na szczerość??? Nie musi to zaraz zamieniać się w żadne maratony narzekania i roztrząsania krzywd (jak pokazuje moje doświadczenie) a często rozmowa bardzo pomaga. Poczucie, że się może komuś zaufać i świadomość, że nam ktoś ufa na tyle, żeby się zwierzyć zarówno z radości jak i z trudności, jest moim zdaniem bardzo wzbogacające i ładujące energią, nawet jeśli w danej sytuacji nic oprócz rozmowy nie możemy sobie zaoferować.
Poza tym ludzie mają różne powody do radości i czasem te powody do radości mogą być bardziej dołujące niż powody do zmartwienia, które świadczyłyby, że zauważają problem i może coś z nim zrobią (przykłady: bliska nam osoba opisuje, jaki pyszny, wielki stek i deser zjadła poprzedniego dnia, chociaż ma nadwagę i wynikające z niej, poważne problemy zdrowotne; znajoma zachwyca się nowym kochankiem, chociaż wszyscy dookoła widzą, że on nic nie wart i ją wykorzystuje).
Magda Lena,
Zgadzam się z Tobą literalnie we wszystkim, co napisałaś.
Podzielę się z Wami moim świeżutkim przeżyciem. Ostatnio, z sympatyczną nowopoznaną osobą prowadziłam niezobowiązującą pogawędkę. Jak tylko rozmowa została skierowana na temat problemów dotyczących zdrowia, ożywiłyśmy się obie. Wymieniłyśy doświadczenia i rozmawiałyśmy o tym nie tracąc poczucia humoru. A jednak… rozmawiałyśmy o problemach. I żadna z nas, ani ja, ani moja nowa koleżanka, nie zapytałyśmy wcześniej o zgodę na podzielenie się problemem. Dzielenie się troskami jednoczy ludzi. Czy to zdanie to już przeżytek? Nie dajmy się zwariować. Za chwilę ktoś napisze post o tym, że nie mam prawa nawet westchnąć. Mało, według mnie, w tym amerykańskim „keep smiling” człowieczeństwa.
Pozdrawiam,
Magdalena
Jakub Koperski,
Jeśli męczę swoim marudzeniem, nawracaniem do tematu problematycznego, analizowaniem przeszłości itp. osobę, która słucha tego niechętnie, to musi to być relacja szczególna dla mnie. Inaczej by mi nie zależało, żeby ten ktoś mnie zrozumiał.
Oczywiście, że czuję, że dąsanie się może być nieprzyjemne. Nie pisałam jednak o dąsaniu się = obrażaniu się na cały świat, raczej delikatnym żaleniu się, otwartości w relacjonowaniu swoich stanów psychicznych.
Dzięki za punkt nr 2. Jasne, że masz w nim rację. Właśnie podjęłam taką próbę. Staram się sobie pomóc:). Bo warto. Bo życie ciekawe być przecież może i może zaskoczyć nas dając więcej niż to, o czym myśleliśmy, że jest najwspanialsze. Tracisz przyjaciela. Zyskujesz innego. Dużo bardziej oddanego niż ten poprzedni. Proste.
Pozdrawiam,
Magdalena
@Magdalena
Nie wiem czy istnieje pojecie 'szczerosci’ idealnej. To, ze mam poczucie, ze moge porozmawiac z moim partnerem o wszystkim, nie oznacza, ze obarczam go wszystkimi problemami, aczkolwiek wiem, ze w razie potrzeby moge liczyc na jego zrozumienie.
@Alex
Dziekuje za przypomnienie kolejnego ciekawego postu. Jako szczerosc mam na mysli swobode rozmowy z druga osoba, absolutnie nie wypytywanie o przeszlosc. Przyznam, ze na poczatku naszej relacji bylo we mnie wiele strachu i negatywnych emocji pozostalych po poprzednich nieudanych relacjach, ale dzieki zaufaniu jakim obdarzyl mnie moj partner i braku pytan o przeszlosc udalo nam sie zbudowac cos niesamowitego.
Przepraszam za post pod postem, ale dopiero zobazylam komentarz Jakuba Koperskiego.
@Jakub Koperski
„Kraje bloku wschodniego”, to duze uproszczenie z mojej strony, ale mialam okazje spedzic nieco wiecej czasu w kilku krajach poza Polska i choc poznalam wiele wspanialych osob, (czesto ze wzgledow ekonomicznych) slychac bylo narzekanie.
Dzięki za ten tekst, Alex.
Ten post bardzo przypomina mi Twój starszy wpis „Właściwy adresat” (http://alexba.eu/2008-09-17/rozwoj-kariera-praca/wlasciwy-adresat/ ), w którym zwracałeś uwagę, że ludzie mają problem z osobą A, a narzekają na to bezproduktywnie osobom B, C, D itd. W dzisiejszym wpisie poszerzyłeś nieco zakres tego zjawiska.
Jako ciekawostkę pokażę podejście prezentowane przez Thomasa Gordona (autor bestsellerowych książek nt. komunikacji rodzic-dziecko, m.in. „Parent Effectiveness Training” czy starsze, wydane w Polsce „Wychowanie bez porażek”). Gordon jest trenerem komunikacji rodzic-dziecko. Twierdzi, że gdy to dziecko ma problem i zaczyna o nim mówić rodzicowi, to rodzic powinien wysłuchać dziecko (pokazując że rozpoznaje jego trudne emocje) ale nie udzielać rad, sugestii itp. – czyli nie pomagać w rozwiązaniu problemu. Takie słuchanie bez podpowiadania jets wg Gordona znakomitym katalizatorem dla dzieci: dzieci po wyrażeniu swoich emocji i zobaczeniu, że rodzice je zrozumieli i przyjęli bez komentarza, po pierwsze się uspokajają, a po drugie same zaczynają bardzo kreatywnie rozwiązywać swoje problemy; na dłuższą metę wg Gordona to jest świetny sposób aby uczyć dzieci samodzielności.
Teraz tak – z jednej strony to sugeruje, że właśnie Gordon wierzy w zdolność i potrzebę samodzielnego rozwiązywania problemów przez dojrzałych ludzi (a także dzieci, przy czym u dzieci rodzice mogą taką tendencję wzmacniać właśnie odpowiednią komunikacją). Z drugiej strony Gordon twierdzi, że ważne jest (dla dzieci) aby mieć kogoś, kto WYSŁUCHA, ale nie PODPOWIE rozwiązania.
Co o tym myślisz Alex? Czy dorośli nie mają już tej potrzeby wysłuchania? Czy może Ty jako osoba o wysokiej samodzielności i pewności siebie, wierze we własne siły itp. nie potrzebujesz „obarczać” innych swoimi problemami, a co najwyżej potrzebujesz czasem wskazówki od eksperta; ale osoby mniej samodzielne i 'ugruntowane’ emocjonalnie po prostu potrzebują dzielić się swoimi problemami w taki sposób bardziej jak u Gordona, bo są mniej „rozwinięte” i takie „obciążanie” innych daje im to samo, co Gordon mówi, że dzieci zyskują od rodziców słuchających ale nie podpowiadających?
Moje własne przeżycia podpowiadają mi, że wysłuchanie przez osobę która mnie nie skrytykuje i wykaże zrozumienie (i nic więcej) w sytuacji dla mnie emocjonalnie trudnej jest nie tylko pokrzepiające, ale daje mi poczucie, że mogę coś z tym zrobić i były konkretne sytuacje, gdy zaraz potem sam z nową energią „atakowałem” skutecznie problem.
@Jakub Petrykowski
Co do relacji rodzic-dziecko, to ja tez bardzo dlugo uwazalam maja mame za moja powierniczke i zalilam sie jej z wszystkich moich nieszczesc. Ona zawsze z pokora mnie wysluchala. Nigdy nie mialam potrzeby, by mi podawala na tacy rozwiazanie, wystarczylo, ze moglam wyrzucic z siebie wszystkie negatywne emocje. Co sie dzialo dalej – ja pozbywalam sie negatywnych mysli, a moja biedna mama zostawala z tym balastem. Gdy ja juz przestawalam o tym myslec, ona caly czas sie jeszcze zamartwiala, co powodowalo, ze ja zaczynaalm myslec o tym na nowo i czasami robil sie z tego efekt kuli snieznej. Jakis czas temu miala miejsce taka sytuacja i zrozumialam, ze zupelnie niepotrzebnie dzielilam sie z nia tymi emocjami. Obecnie moja najblizsza osoba jest moj partner – jest osoba ktora spedza ze mna najwiecej czasu i nie ma potrzeby ukrywac przed nim moich problemow, czytaj – wol strescic mustresujacy dzien w pracy (i vice versa), bysmy oboje mogli spojrzec na to z dystansem, niz zachowac to dla siebie, a nieswiadomie odreagowac to na nim emocjonalnie. Natomiast w rozmowie telefonicznej z mama, z ktora spotykam sie raz na kilka miesiecy, niekoniecznie musze o tym wspominac, bo to, o czym ja dawno zapomne, on bedzie jeszcze rozpamietywac. Reasumujac – mysle, ze dobrze jest podzielic sie problemem z kims z naszego najblizszego otoczenia, niekoniecznie z reszta swiata.
Kasia
Rolę powierniczki przejął od Twojej mamy Twój partner i masz poczucie, że on sobie w tej roli lepiej radzi niż Twoja mama. Jeśli tak jest, to dlaczego on sobie radzi z tym lepiej niż Twoja mama w przeszłości? :) To jest ciekawe. Po drugie, Gordon zrobił cały program szkoleniowy instruujący rodziców, czyli „powierników”, jakie jest właściwe podejście do emocji własnych i emocji dzieci. Na ile rozumiem jego podejście z książki, to naprawdę dużo uwagi jest poświęcone temu, aby rodzice dobrze radzili sobie z bagażem emocjonalnym swoich dzieci – czyli przede wszystkim aby tych emocji nie przejmowali do siebie!
@Jakub Petrykowski
Ha, chyba skłoniłeś mnie do głębszej analizy relacji ja-mama, ja-partner (które z natury się bardzo różnią) i w mojej subiektywnej ocenie po pierwsze mama właśnie przejmowała te emocje na siebie, a po drugie ja zamiast wylewać na innych swoje żale nauczyłam się (a właściwie stale się uczę) rozpoznawać swoje emocje i ich źródło, podchodzić do nich z dystansem.
Witajcie!
Alex – bardzo ciekawy post – takie 3 punkty mocno ułatwiają życie. A i dyskusja fascynująca.
Na własnej skórze już wielokrotnie przekonałam się o skuteczności takiego podejścia do tematu. A otwarte komunikowanie ludziom (w dość delikatny początkowo sposób), że „chcesz znaleźć rozwiązanie to zobaczmy czy jestem w stanie ci pomóc, chcesz narzekać dla narzekania to zmień adresata” to są ogromne ilości zaoszczędzonego czasu. Ludzie nie narzekają, bo nie mają po co; część przestawia się na szukanie rozwiązań; a zatwardziali maruderzy selekcjonują się sami. Najtrudniej było zaaplikować to do najbliższego, już zakorzenionego otoczenia, bo początkowo był mocny opór tych, którzy dzielić się problemami dla samego gadania o nich lubią. Jednak z czasem okazuje się, że nawet najbardziej zatwardziali równie chętnie opowiadają o tym „co dobrego” niż „co złego”.
Moje podejście wzięło się ze swego rodzaju … optymalizacji. Narzekanie samo w sobie nic nie daje. Mamy sytuację w której czujemy się źle – narzekamy – czujemy się lepiej, choć sytuacja się nie zmieniła. Złe samopoczucie w jakiejś sytuacji to taki sygnał, że coś trzeba zmienić. I mamy dwa wyjścia – znaleźć rozwiązanie, zmienić sytuację, poczuć się lepiej na stałe; albo ponarzekać, pozostać w kiepskiej sytuacji i poczuć się lepiej na chwilę. To jak z bólem zęba – boli to zamiast łykać tabletki lepiej iść do dentysty, zamiast unikać dentysty dając sobie chwilową ulgę.
Z drugiej strony ja staram się nie marudzić, i tylko w bardzo trudnych emocjonalnie sytuacjach zdarza mi się „wygadywać”. Na szczęście nawet takie dzielenie się swoimi problemami jest raczej poszukiwaniem rozwiązań, niż sesją narzekania, a i to raczej coś w rodzaju pogotowia w sytuacjach kryzysowych. Na co dzień staram się żeby to co mówię lub słyszę wnosiło jakąś pozytywną wartość dodaną.
W dyskusji pojawiła się natomiast ciekawa kwestia – szczerość w relacji. Mogę się mylić, ale wydaje mi się że jedyną osobą w całym moim życiu z którą mam możliwość (może nawet obowiązek) być całkowicie szczera, jedyną osobą która ma prawo wiedzieć o mnie wszystko, jestem ja sama. Reszta świata będzie dzielić ze mną tylko tę część mnie i mojego życia, jaką ja sama postanowię z ową resztą świata dzielić. I od mojej decyzji będzie zależeć to, czy chcę dzielić się negatywami. A ponieważ poza sytuacją szukania rozwiązania problemu, kiedy proszę o pomoc i ktoś chce mi pomóc, nie widzę sensu „dokładania” negatywnych emocji ludziom – to dlaczego w dodatku miałabym to robić komuś kogo lubię. Co nie przeszkadza mi dzielić się moimi „życiowymi lekcjami” z których wynika coś dobrego. Szczerość to, przynajmniej dla mnie, nie jest „mówienie wszystkiego”. To raczej „mówienie prawdy”. I dla mnie czasem ta prawda oznacza to, że z własnymi negatywnymi emocjami najpierw próbuję poradzić sobie sama. Wydaje mi się, że każdy człowiek potrafi choćby spróbować samodzielnie rozwiązać problem zanim kogokolwiek „wtajemniczy”.
Może te moje przemyślenia się komuś przydadzą.
Pozdrawiam ciepło
Emilia
@Emilia Ornat
Bardzo dobre przemyślenia. Z jednym się tylko nie zgodzę. Piszesz: „Mamy sytuację w której czujemy się źle – narzekamy – czujemy się lepiej, choć sytuacja się nie zmieniła.” Moim zdaniem narzekanie wcale nie sprawi, że nawet choć na chwilę poczujemy się lepiej. Wydaje mi się, że poczujemy się wręcz gorzej, a na dodatek sytuacja się nie zmieni. Narzekanie rozpoczyna pewną reakcję łańcuchową, gdzie „nakręcamy się” jeszcze bardziej jak to jest źle i niedobrze.
Pozdr,
Artur :)
Dla wszystkich czujących potrzebę „podzielenia” się swoimi problemami: Warto się zastanowić, czy nie podpada się pod wampiryzm psychiczny.
Z wikipedii:
Wampiryzm psychiczny (lub wampiryzm emocjonalny) – potoczna nazwa zjawiska w psychologii, polegającego na notorycznym eksponowaniu otoczeniu lub bliskim swoich kompleksów, wad, niepowodzeń i złego samopoczucia i wykorzystywaniu wywołanego w ten sposób uczucia litości i poczucia winy. Wampirami psychologicznymi są najczęściej osoby o niskiej samoocenie lub cierpiące na depresję.
Nazywamy to wampiryzmem, bo osoba „obdarowana” problemami, po takiej sesji czuje się zwyczajnie źle. To trochę tak, jakbyśmy mieli bardzo brudne ręce, podeszli do kogoś i obtarli je w tą osobę. Ręce faktycznie będą trochę czystsze, ale dlaczego kosztem drugiej osoby?
Uważam, ze post jest dobry, ale jak widać jego odbiór nieco kontrowersyjny i nie dla wszystkich jasny. Prowokacyjnie nieco można spytać, czy linia „podziału zrozumienia” nie przebiega trochę według płci? @Emilia,o ile nie będzie to zbyt dalego posuniętymi wnioskami, to tzw. „twarda babka”, z wieloma cechami tzw. męskiego charakteru (bez obrazy, to miał być komplement :) )- tak mi się wydaje po przeczytaniu co robi „po wygadaniu się”.
Myślę że dyskusja bierze się stąd, że dla większości mężczyzn oczywiste jest, że trzeba działać, nie gadać. To truizm, być moze wyśmiewany często ale osobiście uważam że „w tym szaleństwie jest metoda”. Po prostu działa empatia rozwiązania, nie uczuć. To „dąsanie” i „wygadanie” jest w tym świecie testosteronu uważane za jedno z największych faux pa, jakie można popełnić. Do tego dochodzi szereg określeń, których nie będę tutaj przytaczał. Dla kobiety trochę odwrotnie. Tak z mojego skromnego doświadczenia :)
I również od siebie dodam, ze skarbem prawdziwym i bezcennym są przyjaciele (partnerzy), ktorzy potrafią i wysłuchać, i dać kopa. I jeszcze wiedzą, co kiedy zrobić – to już na dodatek mądrzy przyjaciele. Ale żeby takich zdobyć, zamiast bezproduktywnie narzekać, trzeba umieć najpierw samemu sobie pomóc. Inaczej się nie udaje. Chcesz znaleźć wartościowych ludzi – sam taki bądź najpierw.
@Ronin – z tym wampiryzmem to w 10. Sam tak często okreslam niektórych ludzi, i mogę potwierdzić takie uczucia u „obdarowanego”. Dla nich zawsze jestem „zarobiony”, a na grilla umawiam się od lat i zawsze wiem ze coś mi wyskoczy na miesiąc do przodu :)No po prostu unikam ich jak się da.
Na koniec mały test dla wszystkich, odnośnie ostatniego mojego zdania. Macie takich znajomych, z którymi nie udaje się Wam umówić i Was unikają? Może to coś oznacza….choć oczywiście nie musi.
Kasia
Piszesz: „Obecnie moja najblizsza osoba jest moj partner – jest osoba ktora spedza ze mna najwiecej czasu i nie ma potrzeby ukrywac przed nim moich problemow, czytaj – wol strescic mustresujacy dzien w pracy (i vice versa), bysmy oboje mogli spojrzec na to z dystansem, niz zachowac to dla siebie, a nieswiadomie odreagowac to na nim emocjonalnie.” Zastanawiam się czy na pewno konieczne jest „streszczanie” stresującego dnia w pracy? Czy nie wystarczy powiedzieć „Miałam dziś niefajny dzień” (jeśli z tego powodu moje samopoczucie/zachowanie jest inne niż zwykle) i zająć się przyjemniejszymi tematami zamiast fundować sobie w domu powtórkę z nieprzyjemności? Dlaczego miałabyś odreagowywać nieświadomie cokolwiek na partnerze – przecież jesteś świadoma swoich uczuć? Wygląda to trochę tak: spotkało mnie dziś coś nieprzyjemnego więc albo wysłuchasz szczegółowej relacji z tych nieprzyjemności albo ja sama będę dla ciebie nieprzyjemna – tak czy tak – także musisz odczuć swoją porcję nieprzyjemności… Po co?
I – jeśli chodzi o szczerość – Alex pisze: „Jeżeli mój problem może mieć negatywne oddziaływanie na danego człowieka, lub wspólne przedsięwzięcia, to należy koniecznie mu o tym powiedzieć i to jak najszybciej.” Przypuszczam, że można powiedzieć o problemie nie obarczając szczegółami i narzekaniem drugiej strony.
I jeszcze jedno – zaczęłam się zastanawiać nad tym jakimi problemami dzielę się z ludźmi, kiedy zauważyłam, że moje drobne problemy (np: nie mogę się dogadać z partnerem gdzie wyjechać w wakacje), o których szczegółowo opowiadam przyjaciółce rosną w jej oczach do niebotycznych wymiarów pomiędzy jednym a drugim spotkaniem (co u ciebie, ciągle się kłócicie z partnerem?), podczas kiedy ja już o nich nie pamiętam :-).
Pozdrawiam serdecznie :-)
Właśnie przyszło mi do głowy wykorzystanie koncepcji potrójnego filtra, którą przypisuje się Sokratesowi (jak ktoś nie zna, niech sobie wygoogluje :) ) Taki filtr można zastosować również do naszych problemów, którymi chcemy podzielić się z innymi. Można postawić sobie trzy pytania: Czy to co chcę powiedzieć drugiej osobie jest czymś dobrym i pozytywnym? Jeśli nie, czy chcę podzielić się z tą osobą moim problemem tylko po to żeby ponarzekać, czy może faktycznie chcę dzięki niej znaleźć rozwiązanie? Oraz ostatnie pytanie – czy obarczenie tej osoby moim problemem nie wpłynie negatywnie na naszą relację? Jeśli to co chcemy powiedzieć innej osobie nie przejdzie przez sito tych trzech pytań – moim zdaniem nie warto wówczas o tym mówić.
Pozdr,
Artur :)
@ Artur Rogowski
Masz rację ze swoim spostrzeżeniem. Biję się w pierś, bo padłam ofiarą własnego skrótu myślowego i nie wyraziłam się explicite :)
Miałam na myśli sytuację w której „zrzucamy balast” narzekaniem i ktoś niekonstruktywnie pociesza pociesza albo dzieli się swoim nieszczęściem. Z doświadczenia zauważyłam, że finalnie po takiej „sesji” ludzie chwilowo czują się lepiej. Bo nie jest tak źle, bo inni mają gorzej, bo samo się rozwiąże. Poza tym zauważam, że samo mówienie o problemie przynosi pewną ulgę, tak jakby opowiedzenie o sytuacji było namiastką działania w kierunku jej zmiany, nawet kiedy występuje bez dalszych działań. Ale to tylko mój punkt widzenia.
Natomiast co do tego, że w dłuższej perspektywie takie cykliczne postępowanie ma efekt „czucia się coraz gorzej” to masz całkowitą rację :).
Dziękuję ci za te uwagi :)
Co do potrójnego filtra który opisałeś – znakomite ujęcie tematu! Popieram w całej rozciągłości.
Pozdrawiam :)
Emilia
@ Alex
znów świetny post. Dzięki :)
Zmobilizował mnie do zmiany jednej relacji, a drugą zakończam :)
@Artur Rogowski – bardzo fajne narzędzie,
podzieliłem się nim ( i postem) na facebooku
pozdrowienia
Piotr
W nawiązaniu do dyskusji i różnego podejścia niektórych kobiet i mężczyzn do dzielenia się trudnościami przypomniało mi się to:
http://imgur.com/6icZ3
Nie żebym ja tak histeryzowała w reakcji na zły nastrój kogokolwiek, co oczywiste opis jest przerysowany, ale po ludziach zazwyczaj widać, że mają problem i czasem bliskim jest łatwiej, kiedy wiedzą, co jest powodem zmiany zachowania, niż kiedy są pozostawieni domysłom.
Dzielenie się problemami czy też wysłuchanie czyjegoś zwierzenia, jeśli mi poprawia nastrój to nie dlatego, że cieszę się, że „inni mają gorzej”, ale krzepi mnie świadomość, że mam bliskie osoby, które mi ufają i która lubią i chcą ze mną rozmawiać, nie tylko na wesołe radosne tematy – świadomość, że moje wsparcie im pomaga daje mi poczucie siły; w drugą stronę, że cieszy mnie, że ja obchodzę kogoś na tyle, żeby chciał wysłuchać, co się w mojej duszy dzieje, nawet jeśli nie zawsze jest to radosne.
Jedna z bliskich mi osób przeżyła niedawno bolesną stratę. Rzecz z gatunku takich, które zostawiają w nas ślad na zawsze. Zastanawiam się jak w obliczu jej żałoby wyglądałyby nasze spotkania. Musiałybyśmy chyba przestać się widywać przynajmniej na pół roku, bo ciężko wymagać od osoby w świeżej żałobie, żeby była „dostawcą dobrej energii”, przypuszczam, że wolałaby siedzieć sama w domu i patrzeć się w ścianę niż udawać w towarzystwie innych ludzi, że jest OK. A wiem, że spotkania były jej potrzebne i chociaż problemu rozwiązać się nie dało, to człowiek jest zwierzęciem stadnym i obecność innych podnosi nas na duchu. Obie mamy wrażenie, że nasz związek po tych przeżyciach się wzmocnił, jesteśmy sobie bliższe, rozmawiamy bardziej otwarcie i cieszymy się swoim towarzystwem jeszcze bardziej niż kiedyś.
Moim zdaniem takie podejście wcale nie przeczy temu co napisał Alex, jeśli się weźmie pod uwagę jego zastrzeżenia:
>>>1.Jeżeli mój problem może mieć negatywne oddziaływanie na danego człowieka, lub wspólne przedsięwzięcia, to należy koniecznie mu o tym powiedzieć
Bywają sytuacje, które psują mi nastrój i odbierają ochotę do zabawy, co niewątpliwie może mieć wpływ na bliskich mi ludzi i nasze wspólne przedsięwzięcia, a zatem nieuczciwie byłoby o tym nie wspominać.
>>>>Jeżeli dana znajoma osoba ma wiedzę, kontakty lub doświadczenie w rozwiązywaniu problemu, z którym nie mogę sobie w rozsądnym czasie dać rady sam, to delikatnie pytam ją, czy zechciałaby mi pomóc, bez szemrania akceptując ewentualna odmowę.
Jeśli głównym problemem są emocje i sama rozmowa z daną osobą może mi pomóc to delikatnie pytam ją, czy zechciałaby ze mną o tym porozmawiać. Czym to się różni, od szukania rozwiązania?
Adamie,
Co masz na myśli, kierując swoje słowa do Emilii (w pierwszym akapicie Twojej wypowiedzi)? Śledzę dyskusję, ale nie mogę złapać sensu w Twoim zdaniu, a żałuję, bo może miałeś coś ciekawego do zakomunikowania.
Pozdrawiam,
Magda
Bardzo mnie cieszy zróżnicowana dyskusja, którą prowadzicie :-)
Ze względu na przygotowania do kolejnej „akcji” pozwolę sobie teraz krótko odnieść się do kilku poruszanych przez Was spraw.
Agnieszka M.
Piszesz: „Czyli że mogę napisać, że jestem wściekła, zdołowana albo smutna i opisać sytuację z tym związaną. I że nie będzie to odbierane jako obarczanie problemami. „
Mój post dotyczył głównie komunikacji mówionej twarzą w twarz. Komunikacja asynchroniczna, jak np. mail pozwala adresatowi zdecydować, czy i kiedy chce się nia zająć.
Dalej: „Są osoby, które nie czują się obarczone cudzym problemem, jeśli po prostu wysłuchają relacji na ten temat. „
Oczywiście że tak! Są jednak osoby, które taką relację, zwłaszcza jeśli się powtarza lub stanowi znaczący procent rozmowy w ogóle potraktują jako opróżnianie czyjegoś śmietnika na ich głowę i wtedy bye bye.
Twoje skrajne przypadki („ człowiek jest śmiertelnie chory i boi się śmierci? Albo ktoś bliski mu zmarł i tęskni? Albo czeka na diagnozę w sprawie zdrowia swojego dziecka lub własnego „) są nieadekwatne, bo podpadają tak czy inaczej pod kategorię działań humanitarnych. Nie o takich relacjach pisałem w poście.
Magdalena
Troszke odbiegamy od tematu, niemniej kiedy piszesz: „Moim zdaniem, bardziej logicznie brzmiałaby zasada: „nie mam prawa wyrażać głośno swoich oczekiwań”, bo któż nie oczekuje? „
Jeśli masz oczekiwania wobec drugiego człowieka, ale zachowujesz je dla siebie to druga strona czuje, że w relacji jest gdzieś jakieś „drugie dno” i nie poprawia to zaufania między wami.
Pomijając parę elementarnych rzeczy wspomnianych w tamtym poście ja nie mam specjalnych oczekiwań w życiu prywatnym: biorę człowieka takim jaki jest i patrze co z nim mogę robić, nie na odwrót :-)
Dalej nie odpowiedziałaś mi na ważne zadane Ci pytanie, a szkoda. Być może przeoczyłaś ważny efekt „aha”
Kasia A.
Do punktu pierwszego Twojego komentarza:
Postepuję podobnie, ale tylko „na zlecenie”. Pierwsza Zasada Alexa brzmi:
„ Nie udzielaj konsultacji bez zlecenia” bo ludzie nie będą Ci wdzięczni, tylko rozdrażnieni :-)
Co do reszty tego punktu, to pełna zgoda.
Gaja
Ja tutaj widzę rzeczową dyskusję na przyzwoitym poziomie, a nie zachwyty. Jeżeli po przeczytaniu postów o selekcji miałaś negatywne odczucia lub wnioski, to zawsze możesz się nimi podzielić, najlepiej w komentarzach pod odpowiednim postem. Zapraszam.
Kamil S.
Skąd wiesz czy i jak ja kalkuluje jeśli chodzi o bliskie mi osoby?
Magdalena
Piszesz: „Gorzej z selekcją po latach… Boli okrutnie. „
Zgoda, niemniej racje mają Niemcy w ich powiedzeniu „lepszy bolesny koniec niż ból bez końca” :-)
Jakub Koperski
Piszesz: „Myślę, że wielu ludzi czuje się niewolnikami tego podejścia i po prostu tak się przyzwyczaja (autopilot) że nie widzi sposobu, żeby inaczej robić. „
Niestety masz rację, dlatego zalecam wyłączanie takich „autopilotów”
Dalej: „… przyznam się szczerze, że jego jakość jeśli chodzi o pozytywne nastawienie i swoistą wolność od nieustannego dręczenia się zgryzotami swoimi i innych wzrosła w tym czasie NIEBOTYCZNIE „
Bardzo mnie cieszą takie informacje, dziękuję.
Magda Lena
Piszesz: „Ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie bliskiej i szczerej relacji, w której nawzajem ukrywamy przed sobą przeżywane trudności, problemy. „
Ja tez nie. W poście nie pisałem o „ukrywaniu” (aktywnie coś chowam), lecz o nieobarczaniu innych.
Jeżeli będąc w jakiejś bliższej relacji mam problem, który nie podpada pod żaden w tych trzech wspomnianych w poście punktów, to mówię często „mam problem, który nie ma nic wspólnego z Tobą i nie chcę o nim mówić”. Czas spędzony razem wolę spędzić na dobrej rozmowie, spacerze, a jeśli mówimy o relacji z kobietą, to na dobrym seksie. Jest z tego większy pożytek, niż „zwierzanie się” z problemu, który nie ma wpływu na partnerkę, nie może być dla niej istotna lekcją a który mogę rozwiązać bez jej pomocy.
Magdalena
Napisałaś: „ Dzielenie się troskami jednoczy ludzi. „
To się zgadza dla pewnej grupy osób.
Dla innej innej bardziej zgodne z prawdą jest: „dzielenie się wizjami i energią jednoczy ludzi”
O „dotarciu” do tej grupy pisałem w poście, bo to są często bardzo cenne, posuwające nas do przodu znajomości.
Jakub Petrykowski
Nie znam w tej chwili dobrej odpowiedzi na Twoje pytanie opisując pewne zjawisko z bardzo praktycznej strony.
Kasia
Znajduję parę ciekawych obserwacji w Twoim komentarzu dla Jakuba. Ważne zdanie :”Gdy ja juz przestawalam o tym myslec, ona caly czas sie jeszcze zamartwiala, co powodowalo, ze ja zaczynaalm myslec o tym na nowo i czasami robil sie z tego efekt kuli snieznej. „ dziekuję za podzielenie się z nami tą obserwacją.
Dalej piszesz że w relacji z Twoim partnerem: „wol strescic mustresujacy dzien w pracy (i vice versa), bysmy oboje mogli spojrzec na to z dystansem, niz zachowac to dla siebie, a nieswiadomie odreagowac to na nim emocjonalnie. „
Może wypróbuj następującą (sprawdzoną!!) radę:
Zamiast „streszczać” wzajemnie stresujący dzień w pracy, a co za tym idzie w skróconej wersji przeżywać go na nowo z wszystkimi tymi negatywnymi odczuciami, pouprawiajcie w tym czasie naprawdę dobry seks. Jeżeli jest on naprawdę dobry (a nad tym warto w związku pracować) to zobaczysz jak zmieni Ci się perspektywa i spojrzenie na wszelkie uciążliwości dnia roboczego :-)
Emilia
Dziękuję za bardzo ciekawy komentarz :-)
Ronin
Bardzo ciekawe porównanie z brudnymi rękami, dziękuję :-)
Adam
Pozwolę sobie trochę popolemizować :-)
Piszesz: „Emilia,o ile nie będzie to zbyt dalego posuniętymi wnioskami, to tzw. “twarda babka”, z wieloma cechami tzw. męskiego charakteru „
Zalecam Ci jak najszybsze pożegnanie się z takimi stereotypami, bo wiele bardzo ciekawych (i sexy) kobiet po prostu „odstrzeli Cie na samym początku :-)
Dalej: „dla większości mężczyzn oczywiste jest, że trzeba działać, nie gadać. „
Mówisz o mężczyznach w Polsce? Tutaj mam nieco odmienne doświadczenia :-)
Bardzo cenną uwagą z Twojej strony jest zdanie: „Chcesz znaleźć wartościowych ludzi – sam taki bądź najpierw. „
Dodam tylko, że na początek wystarczy nie robić podstawowych błędów, o których pisze w cyklu „Nie masz prawa prawie do niczego”
Artur Rogowski
Dziękuję za przytoczenie koncepcji potrójnego filtra. Słyszałem o niej kiedyś, nie przyszło mi do głowy zajrzeć do niej przed napisaniem postu.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Nie doczekałem się publikacji mojego komentarza z „moderacji”, a dyskusja idzie dalej. Dlatego przeklejam raz jeszcze.
@ Magdalena
Wydaje mi się, że rozumiem, co masz na myśli. Zgadzam się z Tobą w zupełności, choć jestem mężczyzną ;) Ja także nie wyobrażam sobie życia bez tych kilku najbliższych osób, którym mogę zwierzyć się nie tylko z każdej radości, ale i troski, z którymi mogę dzielić chwile szczęścia i problemy. Generalnie Alex ma rację, pisząc o negatywnym wpływie narzekactwa na relacje, tak samo jak obarczania innych własnymi problemami. Taki emocjonalny ekshibicjonizm nie jest niczym miłym i może wręcz wprowadzać innych w zakłopotanie. Kiedy kogoś poznajemy i decydujemy się na ponowne spotkanie, to znak, że coś w tej osobie nas pociąga, lub chociaż frapuje. Na pewno nie są to marudzenie i smętna mina.
Osobiście jednak stawiam wyraźną granicę między budowaniem relacji, sporadycznymi kontaktami, relacjami biznesowymi, koleżeńskimi, czy nawet między dalszymi członkami rodziny a wyjątkową więzią, jaką można nazywać przyjaźnią. Przecież okazywanie uczuć, odkrywanie się z lękami, problemami, to oznaka zaufania, coś niezwykłej wartości. Dlatego, że zawsze stanowi (przynajmniej w zdrowej relacji przyjacielskiej) zobowiązanie dwustronne – ja mogę zwierzyć się Tobie, Ty możesz mnie. Zauważmy, że gdy tylko jedna strona dzieli się własnymi kłopotami, a druga służy wiecznie za słuchacza, to ten element relacji zamiera. Na pewno zaś powinien, bo to wyraźny znak, że drugiej osobie ta płaszczyzna znajomości nie odpowiada. Zbagatelizowanie go może prowadzić do zerwania więzi. Jednakże, gdy obie strony korzystają ze wsparcia i je otrzymują – wszystko jest w najlepszym porządku. Ludzie, którzy mają taką drugą osobę żyją lepiej, spokojniej, pełniej. Przynajmniej sam tak to odczuwam.
Warto też powiedzieć wprost, że rzadko kiedy przyjaciele „marudzą” dla marudzenia. Zwierzenie się z trosk ma na celu nie tylko emocjonalne wsparcie, ale też poszukanie rozwiązania. CO dwie głowy, to nie jedna, czyż nie? Przyjaciel wysłucha, wesprze, ale też pomoże znaleźć rozwiązanie.
@ Ronin, Kasia
Czy mąż/żona, bądź po prostu partner – nie jest przyjacielem? Dla mnie ukochana osoba jest najlepszy przyjacielem na świecie, któremu mogę powiedzieć wszystko i niczego nie muszę ukrywać. Wręcz nie chcę, bo otwarta i szera relacja ma ogromną wartość. Nie wyobrażam sobie osobiście, by przyjaciele wiedzieli o mnie coś, czego celowo nie zdradziłem mojej dziewczynie. Partner dla mnie to przyjaciel numer jeden, dalej długo nic i dopiero przyjaciele, którzy są bardzo ważni, posiadają wyjątkowy status i wiedzą o mnie bardzo dużo, wspierają mnie, ale nie są tą jedyną osobą.
@ Artur Rogowski
Zwróciłeś uwagę na ciekawą rzecz – czym innym jest informacja, a czym innym szczerość. Jeżeli z przyjacielem chodzę na mecze, bądź łączy nas jakieś hobby, lub rozmowy choćby o literaturze, to siłą rzeczy będzie wiedział o mnie więcej w tym zakresie, bo partnerki może to nie interesować. Wydaje mi się jednak, że zbierając wszystko razem, to o mnie, jako o cżłowieku najwięcej powinna wiedzieć partnerka/partner. Bo to przekłada się bezpośrednio na bliskość relacji, zaufanie, nie wspominając o tym, że jak się kogoś kocha, to chce się wiedzieć o nim wszystko, znać go na wylot :)
@ Alex
Napisałeś –
„1) masz problem i chcesz cos konkretnego z nim zrobić – przyjdź do mnie
2) masz problem i chcesz głównie pobiadolić – poszukaj sobie kogoś innego”
Stosuję dokładnie tę samą zasadę, w obie strony. Z wyjątkiem przyjaciół, bo w tej relacji dopuszczam niewielką, rozsądną ilość biadolenia. Sam nie mam do niego skłonności, jestem osobą pogodną i w zakresie problemów – „konstruktywną” ;)
Pozdrawiam,
Krzysztof
Takie odniosłem wrażenie po przeczytaniu tego:”To oznacza, że generalnie nie „raportuję” o moich trudnościach osobom z mojego otoczenia (niezależnie od stopnia bliskości)”. Słowo generalnie daje ci furtkę do swojego życia intymnego.Myślę że już mi odpowiedziałeś tym pytaniem.Chyba że masz jeszcze coś do dodania.
Krzysztof
Na początku przepraszam za tę zwłokę w moderacji – to było moje niedopatrzenie.
Piszesz: „Dla mnie ukochana osoba jest najlepszy przyjacielem na świecie, któremu mogę powiedzieć wszystko „
Z tak romantycznym podejściem nie mógłbyś wykonywać np. mojego zawodu, gdzie dyskrecja i poufność grają ogromną rolę.
Dalej: „Wydaje mi się jednak, że zbierając wszystko razem, to o mnie, jako o cżłowieku najwięcej powinna wiedzieć partnerka/partner. „
To zależy od tego, jaki rodzaj relacji masz z tą partnerką. Jeżeli, podobnie do mnie masz ten trzeci z opisanych w poście
http://alexba.eu/2010-09-27/tematy-rozne/relacje-damsko-meskie-2/
to niekoniecznie tak musi być.
Kamil S.
Użyłem słowa „generalnie” bo nie mogę wykluczyć „popełnienia” pewnej ograniczonej ilości wyjątków nie objętych tymi trzema punktami, jestem człowiekiem, który mógł coś zapomnieć.
Do podjęcia decyzji, czy mówić o (potencjalnych) problemach życia intymnego, które wspominasz wystarczą te trzy punkty. Np. mając za sobą wyjątkowo ciężki dzień, jeśli idąc z partnerka do łózka powiem jej o tym, to jest to OK i to na podstawie 2 punktów:
Punkt 1 – bo może to teoretycznie mieć negatywny wpływ na wspólne przedsięwzięcie, za które akurat się zabieramy :-)
Punkt 3 – bo może ona w decydujący sposób przyłożyć ręki ;-) do tego, aby problem zniknął :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex, napisałam „napisać”, bo rozmowa toczyła się przez komunikator, ale powinnam była użyć słowa „powiedzieć” :) bo chodziło o możliwość powiedzenia o swoich emocjach bez względu na „medium” komunikacji.
Poza skrajnymi przypadkami podałam też przykłady rzeczy ważnych choć nie tak drastycznych np. ważna dla nas rozmowa albo egzamin. Czy w takich przypadkach dzielenie się emocjami z przyjacielem też podpada u Ciebie pod biadolenie? Nie mówię oczywiście o notorycznym powracaniu do tego samego tematu, ale powiedzmy jednorazowej wypowiedzi.
Z ciekawości zapytam – jak radzisz sobie z sytuacjami, w których przeżywasz trudne emocje, a jednocześnie te sytuacje nie podpadają pod opisane przez Ciebie w poście trzy punkty? Jak sobie pomagasz w takich sytuacjach – i czy w jakiejkolwiek formie korzystasz z pomocy innych ludzi? Pisząc to zakładam oczywiście (czy poprawnie?), że takie sytuacje występują w Twoim życiu.
Pozdrawiam
Agnieszka
@ Alex
Romantyczne podejście nie musi zakładać dosłownego mówienia o wszystkim. Wystarczy wyjaśnić drugiej osobie, że pewne kwestie będę zachowywał w tajemnicy, ze względu na zobowiązania wobec osób trzecich. Niezależnie od tego, czy będą to tajemnice klientów, przyjaciół, czy znajomych. Mówienie o wszystkim w podobnych sytuacjach rozumiem, jako otwarte zadeklarowanie, o jakich sprawach i z jakiego powodu nie będę mówił. Partnerka powinna to zrozumieć. W relacji budowanej przeze mnie działa to w obie strony. Aczkolwiek nie wynikało to z mojego komentarza, więc uzupełniam.
Koncepcja tej trzeciej relacji jest interesująca, nie wiem jeszcze, czy jestem w takową zaangażowany, ale pewne cechy wspólne dostrzegam. Zgodnie z nią rzeczywiście nie musi tak być. Co nie zmienia faktu, że chcę, by to ona właśnie znała mnie najlepiej. Poczucie, że nic nie trzeba ukrywać i można podzielić się z kimś każdą myślą, jest rewelacyjne. I umiejętnie stosowane bardzo zbliża.
Alex,
Mimo, że zacytowałam Twoje pytanie, to nie doczekałeś się jednoznacznej odpowiedzi. Dziękuję, że zmuszasz mnie do myślenia, bo łatwiej mi było Twoje pytanie „obejść”. Efekt: „aha” pojawił się u mnie, ale podzielić się refleksją to trudne zadanie. Ujęcie czegoś w słowa to jednak droga do samouświadomienia sobie czegoś. Biorę więc to pytanie „na klatę” i odpowiadam (o ile nie miałeś na myśli innego pytania, ale chyba jednak odnalazłam właściwe). Oto ono, jak sądzę: „Możesz sobie wyobrazić relację, która w decydujący sposób zmienia Twoje życie na plus a według Twoich kryteriów wcale przyjaźnią nie jest?” Tak, oczywiście. Wiele osób mnie pozytywnie inspiruje. Obserwuję, słucham, dowcipkuję, czerpię radość z bycia razem, nawet ze wspólnej pracy i jej realizacji. Cieszy mnie, gdy ktoś podziela moje zdanie. Gdy różnimy się w ocenie czegoś, jest tym ciekawiej, bo często dochodzimy i na tej drodze różnienia się do wspólnych wniosków. Często też podpatruję, podziwiam czyjeś zachowanie, próbuję coś sama dla siebie „z kogoś” zaczerpnąć, nie plagiatując tego czegoś całkowicie. Cieszy mnie również, gdy kogoś wspieram i ten ktoś okazuje wdzięczność swoją postawą, dobrym słowem, uśmiechem. To wszystko jest dla mnie wartością. Robię, jak sam napisałeś: „biorę człowieka takim jaki jest i patrze co z nim mogę robić, nie na odwrót”. W każdej relacji tak robię. W przyjacielskiej także, choć tutaj stosuję kryterium lojalności, w odróżnieniu do relacji poza przyjaźnią. Czy to źle? Lojalność jest, moim zdaniem warunkiem sine qua non przyjaźni. Uważam wręcz, że powinniśmy jej oczekiwać. Jeśli jednak jest tak, że nawet tego oczekiwać nie mamy prawa, to przyjaźń jest mrzonką.
Bardzo mi mentalnie odpowiadają Twoje słowa: „Jeśli masz oczekiwania wobec drugiego człowieka, ale zachowujesz je dla siebie to druga strona czuje, że w relacji jest gdzieś jakieś „drugie dno” i nie poprawia to zaufania między wami.” To bardzo, według mnie, prawdziwe. Powinnam więc mówić głośno o tym, że ktoś moich oczekiwań nie spełnia. Nie osoboie trzeciej, tylko temu komuś, prosto w oczy. Czyli jednak mam prawo mówić o oczekiwaniach? Ale nie mam prawa ich mieć, bo ten ktoś ucieknie. Dobrze wnioskuję? Jeśli dobrze, to już rozumiem dlaczego napisałeś: „…ja nie mam specjalnych oczekiwań w życiu prywatnym”. Nie oczekujesz lojalności bo nie zależy Ci na przyjaźni? Skomplikowane to wszystko…
„Lepszy bolesny koniec niż ból bez końca” – to mądre porzekadło.
Dokonałeś podziału ludzi na dwie grupy, pisząc: „„Dzielenie się troskami jednoczy ludzi.„ To się zgadza dla pewnej grupy osób. Dla innej innej bardziej zgodne z prawdą jest: „dzielenie się wizjami i energią jednoczy ludzi”” A ja jestem w obu grupach.
Krzysztof,
Również się z Tobą zgadzam. Podobają mi się Twoje zdania o przyjaźni i jej wartości. I celne jest Twoje spostrzeżenie: „rzadko kiedy przyjaciele “marudzą” dla marudzenia”. Nie podzielam jednak zdania, że ukochanej osobie należy mówić wszystko. Rzeczywiście, nie wybrałabym się do Ciebie po poradę, bo bałabym się, że to rozniesiesz. Poszłabym za to do Alexa. Lojalność i szczelność to dojrzałość.
Alex,
Czy zgadzasz się ze mną, że lojalność to cecha dojrzałości?
Pozdrawiam,
Magda
@ Magdalena
Wydaje mi się, że w komentarzu powyżej wyjaśniłem, jak traktuję sprawy innych osób i z nimi związane. Pisząc, o mówieniu o wszystkim nie miałem na myśli spraw – z takich czy innych względów – poufnych, bądź osobistych. Tak w życiu zawodowym, jak i społecznym.
Pisząc, że chciałbym mówić o wszystkim miałem na myśli głównie moje własne uczucia, spostrzeżenia, zdanie na sporne w związku kwestie. Chodziło mi o to, by przed osobą najbliższą nie nosić takiej czy innej maski. Choć i od tego znalazłyby się wyjątki – nie chcę jednak zbaczać z tematu.
Mam nadzieję, że teraz moje stanowisko jest bardziej czytelne.
Krzysztof, nie zdążyłam przeczytać Twojej ostatniej wypowiedzi skierowanej do Alexa. Teraz wszystko dla mnie jasne i również do Ciebie udałabym się po poradę, gdybyś był fachowcem.
Pozdrawiam,
Magda
@Emilia Ornat
Teraz już rozumiem co miałaś na myśli mówiąc, że narzekanie może przynieść chwilową ulgę :)
@Piotr Stanek
Dziękuję :)
@Alex
Cieszę się, że mogłem coś wnieść do tej dyskusji :)
Pozdr,
Artur :)
@Elzbiera i Alex
Gwoli scislosci, „streszczenie”, to skrot myslowy. Nie chodzi tu o opowiadanie ze szczegolami i analizowanie wszystkich problemow. To ze rozmawiamy na temat dzielenia sie badz nie swoimi problemami nie oznacza tez przeciez, ze kazdy dzien wyglada tak, ze po powrocie do domu rozkladamy dzien na drobne czesci i dyskutujemy. Jak to wspomnial Alex, sa i przyjemniejsze rzeczy, ktore mozna robic wspolnie. Oczywiscie seks i bliskosc odgrywaja bardzo wazna role w zwiazku. Dobrze jednak ,gdy mezczyzna zdaje sobie sprawe z tego, ze nie samym seksem kobieta zyje.
@Krzysztof
Zgadzam sie w zupelnosci. Do tej pory jedynie relacje w ktorych partner byl moim przyjacielem mialy jakakolwiek racje bytu, pozostale rozpadaly sie jeszcze zanim sie zaczely. Wlasnie to mialam na mysli mowiac o zaufaniu miedzy partnerami.
Witam wszystkich,
po przeczytaniu posta i komentarzy nasuwa mi się na pozór banalna refleksja, że ważne jest to, aby powodów do narzekania było jak najmniej – wtedy rzeczą wtórną będzie obarczanie swoimi problemami innych, gdyż po prostu nie będzie ich czym obarczać. A tenże blog jak najbardziej budowaniu takiej postawy sprzyja.
Oczywiście problemy pojawić się mogą (bo chyba nie muszą?…), ale wtedy arcyważne jest, aby zastanowić się, czy nasze narzekanie / dzielenie się nimi rzeczywiście per saldo wyjdzie nam na dobre. Bo nawet jeżeli nam ulży, to możemy zniechęcić do nas ciekawego człowieka. Złości i smutku może i nam ubędzie ale czy zyskamy radość i energię, którą moglibyśmy zdobyć od innych, powstrzymując się od narzekania? I w tym duchu bardzo podobło mi się przykład Emili Ornat o tabletkach przeciwbólowych i dentyście.
Co do związku – sprawy mają się pewnie nieco inaczej, margines wspólnego przeżywania problemów jest może nieco większy; i np. podoba mi się powiedzenie, że „smutek dzielony z kimś bliskim zmniejsza się o połowę, a radość dzielona staje się dwa razy większa”, ale mimo to głęboko wierzę, że im mniej obarczania kogokolwiek czymkolwiek, tym lepiej. I w relacjach z innymi staram się skupiać na drugiej połowie tegoż cytatu, czyli pomnażaniu radości – bo wolę być bardziej radosny niż mniej smutny ;) – choć dość długo dochodziłem do tej oczywistej prawdy i do niedawna zupełnie niepotrzebnie zadręczałem siebie i innych.
Pozdrawiam,
Marcin
PS To mój pierwszy komentarz – ale czytam od dawna. Jak dla mnie, ten post jest jednym z ważniejszych, dlatego też właśnie teraz skomentowałem.
Witam wszystkich.
@Alex
Praktycznie od początku serii „Nie masz prawa…” nasuwa mi się jedno pytanie. Ma ono związek z postem o byciu zuchwałym, który pojawił się tutaj bardzo dawno temu. Stosowanie się do zasady opisanej we wspomnianym wyżej poście, daje w moim przypadku bardzo dobre rezultaty w wielu różnorakich sytuacjach. Jeśli chodzi o serię „Nie masz prawa…” oraz reguły tam zawarte, to mam wrażenie, że gdzieś intuicyjnie już je wcześniej wyczuwałem. Teraz, gdy robię sobie retrospekcję swojego zachowania, dostrzegam, że chyba zdarzało się całkiem niemało sytuacji, w których intuicyjnie, poprzez jeżdżenie po bandzie, naginałem lub łamałem te zasady, a co więcej mam wrażenie, że odbijało się to z pozytywnym skutkiem na jakości relacji. :D
Powiedz mi proszę, jak ma się bycie zuchwałym w odniesieniu do zasad zawartych w tej serii?
Pozdrawiam i gratuluje blogu,
Marcin.
„Nie masz prawa obarczać innych ludzi swoimi problemami”. Tak napisał Alex i jak czytam, wywołuje to bardzo zróznicowane reakcje. Przede wszystkim marudzenie, narzekanie i obarczanie kogoś to zupełnie inne rzeczy. Warto to brać pod uwagę.
A gdyby zapytać siebie samych: „Co daje mi prawo do obciążania tej czy tej osoby swoimi problemami?” lub: „Co by było, gdybym od dziś nie obarczała innych swoimi problemami? Czy moje życie i relacje z ludźmi mogłyby na tym skorzystać? A co bym ewentualnie straciła na tej rezygnacji?”.
A gdybym zaproponowała: „przetestuj to przez miesiąc/dwa/trzy a potem powiedz, jak Ci z tym”???
Czytam komentarze i … podzielę się z Wami pytaniami, które ja sobie zadałam:
– Co to znaczy „obarczać kogoś czymś” – [obarczać, to kłaść na czyjeś barki…. Jak ja to rozumiem?]
– Czy czuję się odpowiedzialna za swoje życie i swoje decyzje? Kto jeszcze jest za to odpowiedzialny?
– Czy obarczam ludzi swoimi problemami?
– Jeśli tak – co mi to daje? Jakie mam z tego korzyści?
– Czy widzę różnicę między obarczaniem problemami a rozmawianiem o problemach i wspólnym szukaniem rozwiązań? Na czym ta różnica polega?
– Z czego wynika ewentualne prawo (jeśli sobie je daję) do obarczania innych (konkretnych osób) swoimi problemami i z jakiego powodu (uzasadnienie) Ci ludzie mają brać na swoje barki moje problemy?
– Kiedy obarczanie innych moimi problemami uznaję za „usprawiedliwione” , a kiedy z „uprawnione” (jeśli tak jest oczywiście)i w stosunku do kogo
– Czy powszechna postawa zawsze jest właściwa i czy mi służy? Czy służy mojemu dobru? A jeśli jest jedynie efektem przyzwyczajenia? A jeśli jest efektem braku doświadczania innej postawy?
– Czy fakt, ze trudno mi sobie coć wyobrazić oznacza, ze jest to złe? Może warto przetestować?
Pozdrawiam, Ewa
ps. Przypomniał mi się Alexowy post o małym Kaziu….
Ewa W., jestem wdzięczna za „nowe światło” od Ciebie w postaci pytań. Trudne to pytania… Nazywając je trudnymi, wcale nie narzekam:). Stwierdzam tylko, że są trudne. Twoje zdanie: „Przede wszystkim marudzenie, narzekanie i obarczanie kogoś to zupełnie inne rzeczy” w mojej głowie zrobiło porządek. Czytając kolejne wypowiedzi, myślałam o tym samym, że przecież zupełnie co innego czyni w relacji obarczanie kogoś swoimi problemami, a co innego narzekanie. Nie napisałam o tym, żeby zbytnio nie filozofować. Gdy zastanawiałam się nad niektórymi pytaniami, uznałam jednak, że to ma sens – takie „drążenie”. W dialogu z sobą samym używamy przecież tych samych słów, którymi komunikujemy się z innymi. Brak chęci nazwania czegoś po imieniu wynika z lenistwa i z błędnego przekonania o tym, że samych siebie możemy zrozumieć bez słów. Chyba nie do końca. Słowa bardzo pomagają. Większość moich odpowiedzi na Twoje, Ewo, pytania, zostawię dla siebie, bo przecież w różnych sytuacjach i różnym czasie mogą być inne. I nie chodzi chyba o to, żeby każdy, tutaj na forum, na nie odpowiadał. Podzielę się jedynie tym, że pozytywnie odpowiedziałam sobie na pytanie: „Czy widzę różnicę między obarczaniem problemami a rozmawianiem o problemach i wspólnym szukaniem rozwiązań?” „Na czym ta różnica polega?” – pytasz. „Obarczać kogoś czymś” znaczy dla mnie: oczekiwać, że ktoś za mnie coś zrobi (takie komunikowanie o oczekiwaniu powinno być, moim zdaniem, prośbą). Rozmawianie natomiast o problemach to zupełnie co innego. Gdy tylko chcę się z kimś czymś podzielić (niezależnie od tego, czy oczekuję rady czy tylko chcę coś zakomunikować, żeby coś było dla kogoś bardziej zrozumiałe), powinnam pamiętać, żeby, przy okazji, nie obarczyć kogoś emocjonalnie, np. nie wywołać wyrzutów sumienia (jeśli nie chcę tego robić), nie opowiadać o czymś w sposób sugerujący, manipulujący, sprawiający wrażenie, że należy się domyślić. Wiedzieć, że nie trzeba się domyślać to luksus, to duży komfort w relacji, swoboda i przyjemność. Tak to rozumiem i, w większości moich relacji, otwartość procentuje. Na szczęście.
Ewo, na koniec moje pytanie do Ciebie dotyczące ciągu Twoich pytań: „Czy powszechna postawa zawsze jest właściwa i czy mi służy? Czy służy mojemu dobru? A jeśli jest jedynie efektem przyzwyczajenia? A jeśli jest efektem braku doświadczania innej postawy?” Czym jest, według Ciebie, ta „powszechna postawa”? Narzekaniem? Nie jestem pewna czy to miałaś na myśli, a chciałabym jeszcze coś na ten temat napisać. Wolę się upewnić :)
Pozdrawiam,
Magda
Nie sposób nie zgodzić się z tezą Alexa. Ani co do prawa wymagania od innych, by nam pomagali w rozwiązywaniu problemu, ani obarczania ich koniecznością samego słuchania o nim. Jak również do prawa narzekania na wszystko w dowolnym towarzystwie ot tak, dla paddzierżania razgawora.
Jednocześnie trzeba być człowiekiem i żyć z ludźmi, nawet takimi, co narzekają – mam taką koleżankę, Ewunię, którą można by śmiało witać ”Co tam u Ciebie Ewuniu nowego złego? ”, bo zawsze coś jest, ale daruję sobie to, bo ona przejmuje się tylko i wyłącznie bliskimi ze swojego kręgu, ba jest nawet chyba ich ofiarą. Tak dalece obarczyli ją swoimi problemami, że zazwyczaj staram się tylko ją przekonać, by pamiętała o sobie samej i nie zatracała w problemach jej najbliższych.
Poza własna postawą, dobieraniem osób do własnego towarzystwa z wyeliminowaniem różnych defetystów, trzeba też czasem zwykłej ludzkiej empatii, jak w takiej przypowieści:
Dziewczynka spóźniła się, wracając ze szkoły do domu, wiec matka zaczęła ją ganić i zapytała: Dlaczego się spozniłaś? Musiałam pomóc jednej dziewczynce, która miała kłopoty. No i co zrobiłaś, zeby jej pomóc? Po prostu usiadłam i pomogłam jej płakać.
Stella,
napisałaś: „Jednocześnie trzeba być człowiekiem i żyć z ludźmi, nawet takimi, co narzekają”. Ja nie rozumiem takiego kryterium człowieczeństwa i nie uważam, ze trzeba być z takimi co narzekają. Mozna – jeśli ktoś chce, ale nie trzeba. A tym bardziej jako wyraz bycia czlowiekiem.
Magdalena,
dziękuje za obszerny komentarz i że mogłam służyć inspiracją.
Co do „Czym jest, według Ciebie, ta „powszechna postawa”? Narzekaniem?” – nie tak. Powszechne jest przekonanie, ze dobrych przyjaciół poznaje się w biedzie, że przyjaciel ma przy Tobie trwać bez względu na wszystko, ze bliscy sobie ludzie muszą sie wysłuchać, ze przyjaciel to ktoś, komu mozna sie wypłakać etc. Wielu ludzi na podstawie tego uzurpuje sobie prawo do obarczania przyjaciół swoimi troskami i problemami, do wyrzucania z siebie różnych negatywnych emocji etc. Nie zważają nawet na to, czy ten przyjaciel, bliski, jest w stanie, jest gotów, chce w danym momencie to przyjać.
Myślałam o „powszechnej postawie” szerzej – jako o sposobie funkcjonowania większosci ludzi w różnych aspektach – nie tylko w odniesieniu do narzekania. Często bowiem niestety to co czyni większosc uznakjemy za właściwe, uprawnione, słuszne. Alex pokazuje tu na blogu podejście do wielu spraw odmmienne od masowego. Ale też i rezultaty tego podejścia ma nie co dzień spotykane. W tym kontekscie pisałam, ze czasem warto przekraczać granice i testować nowe.
Pozdrawiam, Ewa
Ewa
to moje zdanie, które zacytowałaś, trzeba odczytywać absolutnie w całości, nie wyjmując do rozważań tylko fragmentu ”bycia człowiekiem”. Może jesteś troszkę innym człowiekiem niż ja i nie zdarza Ci się przysiadać, aby pomóc płakać. Oczywiście, to co napisałam wyżej, w pierwszym poście, to moje zdanie, ja tak czuję i ja taka jestem, a widząc swoją koleżankę Ewunię jednak nie witam jej tak, jak zasugerowałam wyżej ani nie czmycham na drugą stronę ulicy unikając słuchania o kłopotach. To w przypadku Ewuni, bo są też osoby, których unikam, a najchętniej w ogóle nie chciałabym ich spotykać. Jeśli chcesz powiedzieć Ewo, że sama nie spotykasz nigdy narzekających, a w gronie Twoich bliższych znajomych lub przyjaciół nie ma nikogo, komu pozwoliłaś na więcej, to w to nie uwierzę. Jeśli zarzucasz mi, że wartościuję ludzi na lepszych i gorszych oceniając to jak odnoszą się do innych, również narzekających, to owszem, wartościuję. I w związku z tym np. Alex do pięt nie dorośnie Matce Teresie, albo takiej polskiej Siostrze Małgorzacie Chmielewskiej. Ja też nie.
No ale te panie są zupełnie z innej beczki i nie z tego bloga.
Ewa W.,
Oj jesteś, jesteś Inspiracją…:) A teraz mniej poetycznie: zadajesz coraz trudniejsze prace domowe! :) Połamiesz mi rozum!! Dlaczego mnie tego wszystkiego nie uczono w dzieciństwie? Okazuje się, że to, co wiem o życiu to stereotypy, bezmyślnie powtarzane slogany i truizmy. Dlaczego??? Przecież ja naprawdę dużo czytam:)… Skąd te teorie? Czy to znów sprawka Zachodu lub Wschodu? Nie powinnam może tak żartować… ale naprawdę to wszystko jest dla mnie nowością.
„Powszechne jest przekonanie, ze dobrych przyjaciół poznaje się w biedzie, że przyjaciel ma przy Tobie trwać bez względu na wszystko, ze bliscy sobie ludzie muszą sie wysłuchać, ze przyjaciel to ktoś, komu mozna sie wypłakać etc” – piszesz. Zgadzam się. Jest powszechne i „moje”. Czytam dalej, że: „Wielu ludzi na podstawie tego uzurpuje sobie prawo do obarczania przyjaciół swoimi troskami i problemami, do wyrzucania z siebie różnych negatywnych emocji etc. Nie zważają nawet na to, czy ten przyjaciel, bliski, jest w stanie, jest gotów, chce w danym momencie to przyjać”. Trudno się z tym nie zgodzić. Czy jednak ten przyjaciel sam nie może nam powiedzieć: „słuchaj, nie miej żalu, ale nie jestem gotowa wysłuchać tego do końca, ponieważ…” Jeśli powód będzie, w moim odczuciu, jasny, sprawa załatwiona, a więc przełożona na przyszłość¸bo przecież sama napisałaś, że ten przyjaciel może nie chcieć, nie być gotów „w danym momencie” nas wysłuchać.
Ewa W., Stella
Gdy miałam 17 lat przeprowadziłam w swoim rodzinnym domu rebelię religijną. Już wówczas, dwadzieścia kilka lat temu, wiedziałam, że większość może się mylić. Często większość, moim zdaniem, właśnie nie ma racji. Konformistyczne zachowania nie idą w parze z głęboką ich analizą. Mój bunt związany był, w dużej mierze, z tradycją. W miarę upływu czasu moja gorliwość i idealizm ustępowały miejsca tolerancji dla ludzkich ograniczeń. I dlatego dzisiaj uważam, że droga mojego „postępu” wiodła od podejścia ortodoksyjnego do wyrozumiałości dla ludzkich słabości (mieszczących się w granicach przestrzegania polskiego kodeksu cywilno-prawnego). Jak, w świetle powyższego, mogę się zgodzić z Twoimi, Ewo, słowami: „Ja nie rozumiem takiego kryterium człowieczeństwa i nie uważam, ze trzeba być z takimi co narzekają”? A tym kryterium były słowa Stelli: „Jednocześnie trzeba być człowiekiem i żyć z ludźmi, nawet takimi, co narzekają”. Jeżeli w tym zdaniu słowo: „trzeba” = „musieć” i to, na dodatek, jest to „alexowe” mocne „musieć” (a przecież tylko umrzeć musimy, poza tym nic innego nie musimy, jak pisze Alex), to nie mogę się zgodzić ze zdaniem Stelli, bo przecież kto nam rozkaże z kimś zostać? To jednak, jak dla mnie, cały czas wyraz człowieczeństwa. Miarą ludzi wielkich jest ich stosunek do ludzi małych. Też do ich słabości. Jak ja mogę mojej narzekającej mamie powiedzieć: „Mamo, sorry, od dziś nie będę się z Tobą kontaktować, bo zbyt często narzekasz. Mam prawo tak postanowić i uszanuj to”. Rzeczywiście mam prawo, ale wolę zostać nazwaną „małym Kaziem”, bo wyrzuty sumienia by mnie zjadły, gdybym „wybrała wolność”. Ewo… żałuję, że w tej kwestii Ciebie nie rozumiem. Jeżeli chodzi o osiągnięcia Alexa, to tutaj nie ma dla mnie zastosowania biblijne: „po owocach ich poznacie”. Czyż Alex nie ma prawa się mylić? Może jego „7-me przykazanie” z serii „nie masz prawa…” jest jednak pomyłką?;) Mam nadzieję, że Alex ma poczucie humoru…
Stella,
I Ewa W., i Alex, poświęcają się właśnie jak Matka Teresa. Widzę w nich obu bardzo dużo empatii. Generalnie rozumiem zalecenie, zeby sie nie uzalac. Co do szczegolow, trzeba to jeszcze przemyslec.
Bardzo serdecznie pozdrawiam,
Magda
Magdalena,
Pytasz „Czy jednak ten przyjaciel sam nie może nam powiedzieć” – jedni mówią, inni nie. Tak sobie myślę, że Ci, którzy nie mówią być może sami są w tej grupie, która uważa, ze „przyjaciel musi… nawet gdy się dusi”? :-)
A co do przykładu powiedzenia mamie: „Mamo, sorry, od dziś nie będę się z Tobą kontaktować, bo zbyt często narzekasz. Mam prawo tak postanowić i uszanuj to” – przy założeniu, ze marudzenie nie jest wynikiem choroby, to widzę to tak : „Mamo męczy mnie to Twoje narzekanie na wszystko. Zrób proszę wysiłek i nie marudź tak non stop przynajmniej gdy ja jestem u Ciebie”. Pytałaś wyżej, dlaczego ludzie sobie nie mówią… A tu masz przykład – właśnie warto mówić. Nawet mamie :-)
Możemy długo teoretyzować. Ja podzielę się swoim ciekawym doświadczeniu sprzed dwóch czy trzech lat. Spacerując z bliskim mi człowiekiem, którego bardzo szanuję, bezrefleksyjnie zaczęłam opowiadać ze szczegółami o trudnych przeżyciach minionych dni, bo chciałam się „wygadać”, „wyrzucić z siebie”… Brzmi znajomo? Wtedy usłyszałam życzliwe a zarazem stanowcze: „Czy możemy o tym w tej chwili nie rozmawiać?” W pierwszej chwili mnie zatkało. Zadławiło. Zachciało mi się płakać, czułam się odrzucona, wszystko się we mnie buntowało. I usłyszałam, że skoro on nie może pomóc, to po co przywoływać tę sytuację i przeżywać ją na nowo… Że jest piękna pogoda i możemy wspólnie mieć wspaniały spacer. Nie mówiłam więc dalej, ale kilka dni w środku siebie trawiłam, w wewnętrznym buncie, niemniej starając się zrozumieć, co się stało. To było dla mnie coś zupełnie nowego. W końcu zrozumiałam. Spróbowałam to doświadczenie rozszerzyć na różne obszary swojego życia. Czasem jeszcze wraca stary nawyk, ale bardzo pracuję nad tym. I okazuje się, ze moje życie jest lepsze, gdy nie mielę w głowie „wszystkich nieszczęść”, nie mielę ich ze znajomymi, rozsiewając „energię padliny”, a skupiam się na rozwiązywaniu spraw i na pozytywnych doświadczeniach i konstruktywnych rozwiązaniach. I ludziom ze mną tez żyje się przyjemniej.
I uwaga: nie piszę o sytuacjach pomocy, którą Alex nazywa humanitarną. Kiedy zmarł mój ojciec a ja byłam pogrążona w smutku i żałobie – nie brakowało przy mnie bliskich osób gotowych mnie wesprzeć. Bliscy mi ludzie przyjmowali mój smutek z szacunkiem i mnie czasem rozpłakaną także. Jestem im za to wdzięczna, ale też wiem, ze nie było to ich obowiązkiem i ja tego nie oczekiwałam. Ja to z wdzięcznością przyjmowałam. A to różnica. Ale też wciągali mnie w aktywności pozwalające nie zajmować się swoim smutkiem. I to było pomocne.
Piszesz: „Miarą ludzi wielkich jest ich stosunek do ludzi małych. Też do ich słabości.”.
Szacunek dla ludzkich ułomności, dla słabszych, dla innych nie oznacza, według mnie, ze musimy się godzić na wszystko, co nam serwują. Stawianie granic nie jest brakiem szacunku czy brakiem miłości, a jest wyrazem szacunku dla samych siebie. I jeśli nawet iść za słowami: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego” to logika jest taka, ze najpierw muszę miłować siebie, a dopiero według tej miary – drugą osobę.
Pozdrawiam, Ewa
W poście Alexa jest „Nie masz prawa obarczać innych ludzi swoimi problemami”.
Ja po przeczytaniu tego w swoim notesie napisałam sobie następujący tekst (wyraża on moje rozumienie tego Alexowego „nie masz prawa…”):
Wnoś radość i dobro w życie innych ludzi jeśli to tylko możliwe. Nie obarczaj ich swoimi problemami, nie karm negatywnymi emocjami. Jeśli z czymś nie potrafisz sobie poradzić, szukaj pomocy u specjalisty, u eksperta, zamiast oczekiwać, ze problem zniknie bo się wygadasz, albo inni załatwią problem za Ciebie.
Nie przerzucaj odpowiedzialności za swoje życie na innych. Kiedy opowiadasz o problemach – przywołujesz je ponownie do życia, uruchamiasz na nowo te same negatywne emocje. Po co ożywiać minione trudne zdarzenia? Zostaw je i z otwartością patrz w przyszłość, jednocześnie skupiając się na tym, co w danym momencie możesz zrobić dobrego w swoim życiu i dobrego wnieść w życie innych.
Bliska osoba to nie synonim kabiny prysznicowej, gdzie wchodzisz brudny a wychodzisz czysty, lekki, świeży. Korzystaj z własnej kabiny prysznicowej a do bliskich osób przychodź czysty, jasny, lekki.
Negatywne uczucia, emocje są jak katar – nie będziesz zdrowszy, gdy zarazisz innych w otoczeniu…
Unikaj zakatarzonych, bo możesz się zarazić. Daj im adres do dobrego lekarza lub podaj krople do nosa. Oni nie wyzdrowieją od tego, ze Ty się zarazisz.
Stella,
Czy gdziekolwiek napisałam, że „w gronie [moich] bliższych znajomych lub przyjaciół nie ma nikogo, komu pozwoliłam na więcej”??? Przecież ja nie o tym. :-) Podobnie – na podstawie jakiej mojej wypowiedzi piszesz: „Jeśli zarzucasz mi, że wartościuję ludzi na lepszych i gorszych oceniając to jak odnoszą się do innych, również narzekających, to owszem, wartościuję.”. Ja Ci niczego nie zarzucam! Gdzie? Przeczytaj uważnie: ja tylko odniosłam się do “Jednocześnie trzeba być człowiekiem i żyć z ludźmi, nawet takimi, co narzekają”. Podtrzymuję swoje zdanie: nie trzeba. Bycie z tymi, którzy narzekają nie jest w żaden sposób miarą bycia człowiekiem. Można z nimi nie być i można z nimi być. Ma to jedynie wpływ na jakość naszego życia. I każdy z nas ma prawo wybrać, a nawet wybierać za każdym razem inaczej. :-)
Jak to się ma do Matki Teresy?
Pozdrawiam, Ewa
Ewa
Jak to się ma do Matki Teresy?
O tak się ma, jak w Twojej wypowiedzi:
„Unikaj zakatarzonych, bo możesz się zarazić. Daj im adres do dobrego lekarza lub podaj krople do nosa. Oni nie wyzdrowieją od tego, ze Ty się zarazisz.”
Zeby zakończyć swój udział w tym wątku, podtrzymuję swoją wypowiedź z wcvzoraj o 17.21 – sobie samej ograniczam prawo do obarczania innych swoimi problemami, od innych tego wymagać nie zamierzam. Jak mnie wkurzą albo znudzą mam prawo im to zakomunikować, ale ja z tego prawa nie korzystam i nie sądzę, żebym skorzystała.
Życzę wszystkim miłego dnia
Stella, to przenosnia!
A Matka Teresa prowadzi działania humanitarne. My tu nie mówimy o działaniach humanitarnych. Matka Teresa nie jest osobą, która wysłuchuje marudzenia i narzekania, ale działa na rzecz chorych, cierpiących, potrzebujacych. I jeśli się przyjrzysz dokładnie Jej działaniom, to zobaczysz, ze one należą do tych humanitarnych, od których zależy życie i zdrowie.
Od wysłuchiwania marudzącej koleżanki będącej w toksycznej relacji z ludźmi nie będzie Jej lżej, bo jedynie spusci powietrze i bedzie dalej w tym tkwić. Lepiej zaproponować jej pomoc specjalisty.
To będzie prawdziwa a nie pozorna pomoc.
Dawanie chleba głodnym to też działanie humanitarne, dawanie ubrania marznącym to też działanie huimanitarne. My mówimy o obarczaniu innych swoimi problemami, pojawiło sie o marudzeniu, a nie o udzielaniu lub nie pomocy humanitarnej.
Dlatego Matka Teresa nie ma z tym wiele wspólnego.
To oczywiscie moje zdanie.
Pozdrawiam.
Ewa
ps. Matka Teresa zawsze dbała o to, by sie nie zarazic, by nie narazić swoich sióstr – bo wtedy nie mogłyby nieść pomocy humanitarnej.
Przed kilkoma miesiącami trafiłam na ten blog szukając odpowiedzi na dręczące mnie pytania, ponieważ coś, co miało w moim życiu wielką wartość, zaczęło się walić. Oprócz Alexa, zainteresowała się tym, co piszę pewna osoba. Wszystko, o czym pisałam było jednym wielkim użalaniem się. Moje emocje były podporządkowane jednej sprawie – mojej traumie. Daruję Czytelnikom opisy swoich zachowań, żeby… nie dzielić się złymi emocjami:) (nauka nie idzie w las). Znów szukałam ratunku na blogu Alexa. I znów ta sama osoba. Krok po kroku, cierpliwie, poświęcając swój cenny czas, udzielała odpowiedzi. Tą osobą jest Ewa W. Nowa wiedza, którą od Niej otrzymałam, „szukała sobie miejsca” w mojej głowie, ale, żebym mogła rozpocząć tę nową „budowę”, musiałam zacząć wyburzać starą, a to nie jest przyjemne. Wszystkimi siłami chętnie broniłabym starego, zmurszałego gmaszyska. Poza tym, żeby zrobić porządek, trzeba czasami zrobić bałagan.
Powyższą uwagę zamieszczam po to, by podzielić się refleksją: można być mega dobrym człowiekiem, a przy tym przyjąć stanowisko Ewy, czyli odcinać się od słuchania o problemach na każdym kroku.
Ewo,
Jak napisałam powyżej, miałam dużo szczęścia, że zainteresowałaś się moim chaosem w głowie. Może to dlatego, że wypuściłam to „w przestrzeń”, bezosobowo. Z problemem już sobie poradziłam. Nie wiedziałam wcześniej, że zyskam więcej niż tylko pozbycie się złych emocji. Różnice zdań są, jak dla mnie, interesującym zjawiskiem, które sprzyja rozwojowi, polemice, dotykaniu spraw najistotniejszych. I cóż z tego, że kolejny raz się nie zgodzę? Jeśli ktoś chce ze mną prowadzić rozmowę, znajdzie na nią czas i wcale nie zbulwersuje go moje, inne, myślenie. Może go jedynie rozdrażnić moja tendencja do rozwlekłości:). Przechodzę więc, czym prędzej, do rzeczy…
No właśnie. Znów się nie zgadzam. I nie przeproszę za to (a chciałabym, bo te przeprosiny oznaczałyby właśnie to: myślę inaczej, choć bardzo Cię szanuję…). Obawiam się, że to tak nie działa, jak piszesz: „Tak sobie myślę, że Ci, którzy nie mówią być może sami są w tej grupie, która uważa, ze “przyjaciel musi… nawet gdy się dusi”?” Myślę, że o wszystkim w większości sytuacji dobrze jest mówić otwarcie. Ja mówię o swoich oczekiwaniach i dlatego też oczekuję, że ktoś inny również wobec mnie przyjmie otwartą postawę. A jednak… przyłapałaś mnie. Rzeczywiście wobec swojej mamy nie jestem aż tak otwarta. To skomplikowane…:).
Kolejny mój sprzeciw: Twoja historia ze spaceru z bliską osobą. Masz, moim zdaniem, rację pisząc pod koniec tej historii: „I okazuje się, ze moje życie jest lepsze, gdy nie mielę w głowie „wszystkich nieszczęść”, nie mielę ich ze znajomymi, rozsiewając „energię padliny”, a skupiam się na rozwiązywaniu spraw i na pozytywnych doświadczeniach i konstruktywnych rozwiązaniach. I ludziom ze mną tez żyje się przyjemniej.” Czy to jest jednak rzeczywiście nauka, która popłynęła z opisanej przez Ciebie historii? A może wiedziałaś o tym już wcześniej? Przecież można się z tym zgodzić (tak jak ja teraz), a być pełnym sprzeciwu wobec takiego egoistycznego bardzo, jak dla mnie, zachowania (i to bliskiej) osoby. Niezależnie od tego, czy tak zbagatelizowałby moje samopoczucie mój partner, przyjaciel czy przyjaciółka, byłabym tak samo rozżalona. On wolał mówić o pogodzie… Niewybaczalne. Nie docenił faktu, że chcesz się z nim podzielić tym, co Cię aktualnie zajmuje. To nie miało dla niego znaczenia. Równie dobrze mógł sobie pójść na ten spacer sam. Gdy nie pozwolimy na to, żeby bliscy ludzie czuli, że mogą zawsze zdobyć się wobec nas na otwartość, nawet, jeśli w grę wchodzi opowiadanie o czymś smutnym, to nigdy ich nie poznamy. A mnie, na przykład, zależałoby, żeby wiedzieć o ukochanej osobie jak najwięcej. Może nie jest to prawidłowością. Może nic się złego nie dzieje, gdy ludzie się nie znają. Mnie poznawanie drugiego człowieka sprawia dużą przyjemność. Innym nie musi :).
Zgadzam się natomiast z tym, że: „Bliska osoba to nie synonim kabiny prysznicowej, gdzie wchodzisz brudny a wychodzisz czysty, lekki, świeży. Korzystaj z własnej kabiny prysznicowej a do bliskich osób przychodź czysty, jasny, lekki.” To przekonujące. Starać się na ogół stwarzać przyjemną atmosferę – najważniejsze. Dbam o to, by innym było ze mną miło. Ale liczę na więcej niż li tylko hedonistyczne traktowanie mnie samej. Nie, nie zrezygnuję z tego prawa do otwierania furtki na rozmowę o tym, co jest dla mnie troską. Nie potrafię. I chyba nie chcę… Czuję, że mnie to zuboży. I zuboży też innych, którzy zawsze liczyli na jakąś pomoc merytoryczną z mojej strony. I często ją otrzymywali.
Stella,
Bardzo bliskie jest mi Twoje zapatrywanie się na dyskutowany przez nas temat. Wydaje mi się jednak, że, mimo sprzeciwu, jest w tym naszym myśleniu (Twoim, Ewy W. i moim) jakiś wspólny rdzeń. Bo też jest dla mnie zupełnie jasna to, o czym pisze Tobie w odpowiedzi Ewa.
Pozdrawiam,
Magda
Magdalena,
Dziękuje za miłe słowa. A teraz odniosę się do kilku zdań z Twojej wypowiedzi:
Napisałaś: „Może nic się złego nie dzieje, gdy ludzie się nie znają. Mnie poznawanie drugiego człowieka sprawia dużą przyjemność.” – istnieje tysiąc i jeden sposobów na poznawanie siebie – narzekanie i opowiadanie o traumach, obarczanie swoimi problemami (a tego dotyczy post) to oczywiście jakiś sposób, według mnie są lepsze :-)
„Ale liczę na więcej niż li tylko hedonistyczne traktowanie mnie samej. Nie, nie zrezygnuję z tego prawa do otwierania furtki na rozmowę o tym, co jest dla mnie troską. […] zuboży też innych, którzy zawsze liczyli na jakąś pomoc merytoryczną z mojej strony. I często ją otrzymywali. ”
Zwróc uwagę, ze ja nie mówię o czystym hedonizmie. Inaczej nie napisałabym: „Wnoś radość i dobro w życie innych ludzi jeśli to tylko możliwe. Nie obarczaj ich swoimi problemami, nie karm negatywnymi emocjami. Jeśli z czymś nie potrafisz sobie poradzić, szukaj pomocy u specjalisty, u eksperta, zamiast oczekiwać, ze problem zniknie bo się wygadasz, albo inni załatwią problem za Ciebie.”
To hedonizm? Nie. To szacunek dla innych.
Alex napisał: nie obarczaj innych….
A nie napisał: nie wysłuchuj, nie pomagaj w życiowych kryzysach, nie bądź empatyczny…
Jeśli ktos mi mówi: nie mówmy teraz o tym proszę, to właśnie sygnalizuje, ze nie jest gotów na przyjęcie tego. Sama pytałaś, dlaczego ludzie sobie nie mówią… Są tacy, którzy mówią. Tylko my nie zawsze jesteśmy gotowi to uszanować. A dużo przyjemniejsze było owo popołudnie bez „ozywiania padliny”.
Rozmawiam z wszystkimi o problemach, ale wtedy, gdy szukamy rozwiązań, a nie dla samego opowiadania i „spuszczania powietrza”.
Oczywiscie możemy miec na ten temat rózne zdania, nie ma w tym nic złego, ze ludzie mają odmienne zdania i poglądy, mamy rózne doswiadczenia, etc.
Serdecznosci, Ewa
Ewa W.,
To prawda, że są lepsze sposoby na poznawanie innych ludzi niż uprawianie szeroko pojętego malkontenctwa.
Traktowanie siebie i innych w sposób zapisany w Twoich notatkach to, oczywiście, nie hedonizm, tylko, jak piszesz, szacunek dla innych. I siebie – dodałabym (bo dbam wtedy też o swój stan emocjonalny).Pisałam, że nie lubię być traktowana tylko hedonistycznie. Jeśli coś już jest dla innych mało przyjemne, a dla mnie ma znaczenie – tu mamy problem: co z tym zrobić… To kwestia wyboru.
„Alex napisał: nie obarczaj innych….
A nie napisał: nie wysłuchuj, nie pomagaj w życiowych kryzysach, nie bądź empatyczny…” To prawda. Napisał za to: „przez obarczanie rozumiem nie tylko próby „delegowania” rozwiązania moich problemów na innego człowieka, lecz nawet opowiadanie mu o nich”. Alex musi być więc bardzo wyrozumiały (skoro wysłuchuje, gdy ten ktoś nie ma prawa mówić – w przypadku niepodpadającym pod trzy wymienione działania humanitarne).
To bardzo logiczne, co napisałaś: „Jeśli ktos mi mówi: nie mówmy teraz o tym proszę, to właśnie sygnalizuje, ze nie jest gotów na przyjęcie tego. Sama pytałaś, dlaczego ludzie sobie nie mówią…” Nie pozostaje mi teraz już nic innego jak się z Tobą zgodzić:). I robię to z przyjemnością i z czystym sumieniem.Lubię porządek i logikę, a tak się sama zaplątałam! Dziękuję za czujność. I cierpliwość.
Różnię się od Ciebie tym, że ja „Rozmawiam z wszystkimi o problemach, ale…” nie tylko „…wtedy, gdy szukamy rozwiązań”, ale także „…dla samego opowiadania i “spuszczania powietrza”.” Robię tak dlatego, że „spuszczenie powietrza” to pierwszy etap. On się nie ciągnie w nieskończoność. Poświęcam się na początku. Wysłuchuję, a przy tym dowiaduję się bez zbędnego doradzania. A wygadanie się też jest pożyteczne. Nie bez znaczenia. To jest, tak naprawdę, niuans.
Pomogła mi ta dyskusja. „Spuściłam powietrze”, ale przyjęłam też logiczną argumentację. I czuję, że już częściej się zgadzam niż buntuję. Myślę, że osiągnęłyśmy win-win solution.
Alex,
Czekam jeszcze na Twoją odpowiedź. Zmusiłeś mnie do myślenia. Efekt ‘aha’ zadziałał, choć z opóźnieniem:). Wiem, wiem, dyskusja tutaj nigdy się nie kończy…
Pozdrawiam Wszystkich,
Magda
Witam.
Ciekaw jestem, jak należy się zachować w sytuacji, gdy ciąży na nas jakiś problem egzystencjalny, który dla nas dużo waży. Np. kwestie związane z szeroko rozumianym sensem życia. Często w tej materii zdarzają się wąpliwości i chciałoby się pogadać.
Czy można dzielić takie rzeczy z przyjaciółmi, czy raczej też nie jest to dobry pomysł?
Będę wdzięczny za podpowiedź.
Pozdrawiam Wszystkich, Michał.
W moim odczuciu to już zbyt szeroka definicja problemu. W takiej sytuacji dzielimy się poglądami, a nie własnymi troskami. Chyba, że ktoś myśli o samobójstwie i o tym komuś powie. Wówczas to bardzo tego kogoś może „obciążyć”, ale to wtedy podpada pod pomoc humanitarną. Czy jednak samemu można zawsze o nią prosić, czy tylko jest ok, gdy się jej udziela… Same problemy z tym tematem :)
Michał Poręba,
To do Ciebie, Michał, skierowałam swoją poprzednią wypowiedź:). Nie napisałam o tym, przeoczyłam…
Pozdrawiam,
Magda
Witam wszystkich,
natknąłem się dzisiaj na ciekawy artykuł dot. złego wpływu „narzekaczy” na inne osoby przebywające w ich otoczeniu. Mając w pamięci powyższy post Alexa, poruszający ten sam temat, postanowiłem podzielić się z czytelnikami tym linkiem.
W skrócie: jeśli dla kogoś argumenty Alexa nie są przekonywujące (w co szczerze wątpię :)), to w artykule mowa jest o odkryciu neurologów, które potwierdza zły wpływ narzekania innych osób na nasz mózg.
Artykuł (w jęz. ang.) do przeczytania tutaj: http://www.inc.com/minda-zetlin/listening-to-complainers-is-bad-for-your-brain.html
Pozdrawiam,
Tomek W.