Wybaczcie drodzy Czytelnicy moją nieobecność na blogu, spowodowaną tygodniowym zaangażowaniem się w bardzo interesujące, a jednocześnie absorbujące działania na rzecz moich klientów. Dobrą wiadomością niech będzie fakt, że do co najmniej 20 stycznia był to ostatni taki blok pracy, czas przecież na „gypsy time„. To oznacza między innymi, że znów będę więcej pisał na blogu. Dziś zacznijmy od małego, niemniej ważnego postu o kolejności posunięć przy istotnych zmianach warunków prowadzenia działalności, szczególnie jeśli te zmiany dotyczą istniejącego prawa.
Czasem, w różnych krajach i branżach pojawia się ni stąd ni zowąd prawo, które drastycznie zmienia sposób, w jaki wolno Ci prowadzić działania biznesowe. Nieraz jest to taki typowy „Czarny Łabędź„, który inicjuje intensywne poszukiwania rozwiązań przez firmy, których dana zmiana dotyczy i budzi wiele obaw w ich pracownikach.
Całe szczęście taka zmiana, to nie tylko zagrożenie dla wszystkich uczestników gry, ale też doskonała okazja, aby wykorzystać ją do uzyskania przewagi konkurencyjnej. Ten, kto pierwszy skutecznie się zaadoptuje, ten znacznie zwiększa swoje szanse na sukces!
Dość często w takich przypadkach przyjmuje się nieoptymalną kolejność i zakres poszczególnych kroków, a mianowicie:
- Zatrudnia się wyspecjalizowaną w branży kancelarię prawną, która przygotowuje ekspertyzę odpowiadającą na pytanie co w nowej sytuacji firmie i jej pracownikom wolno robić
- Na podstawie tej ekspertyzy firma (najczęściej management) wypracowuje nowe metody i reguły postępowania, które następnie wprowadza w życie
Takie podejście jest dość powszechne i ma tę poważną wadę, że czyni prawników pomysłodawcami nowych rozwiązań, bo pracownicy firmy są potem ukierunkowani tylko na to, co według tych doradców wolno im robić. Ci pierwsi zaś, nawet jeśli chodzi o bardzo dobrą kancelarię, nigdy nie będą mieli takiego rozeznania w tym, co można by zrobić, jak ludzie faktycznie wykonujący daną pracę. To w rezultacie znacznie ogranicza różnorodność i innowacyjność wypracowanych sposobów, a co za tym idzie zmniejsza szanse na uzyskanie przewagi nad walczącą z tym samym wyzwaniem konkurencją.
Znacznie lepszą metodą jest następująca:
- Pytasz najlepszych prawników na jakich Cię stać czego w świetle nowego prawa absolutnie nie wolno Ci robić
- Informacje uzyskane od prawników wykorzystujesz jako „mapy” w których miejscach znajdują się niebezpieczne miny, na których możesz wylecieć w powietrze. Z tą wiedzą idziesz do pracowników i managerów faktycznie wykonujących daną pracę z zadaniem „wymyślcie co w nowej sytuacji teoretycznie można by zrobić unikając tych niebezpiecznych pułapek na które wskazali prawnicy”. Z tymi ludźmi robisz porządny brainstorming nie blokując żadnych, nawet pozornie najbardziej zwariowanych idei
- Z rezultatami tego brainstormingu idziesz do prawników i pytasz „przy których z metod postępowania zaproponowanych przez moich pracowników możesz mnie wybronić, jeśli dojdzie do jakiegoś procesu?”
Jak chcesz, aby prawnicy rzeczywiście zasłużyli na swoje honoraria :-) możesz dodać „w przypadku tych metod, przy których nie będziesz w stanie nas wybronić co możemy w nich zmienić, aby stało się to możliwe?”
W ten sposób na ogół dochodzisz do większej ilości znacznie bardziej innowacyjnych rozwiązań, a to może oznaczać Twoje być albo nie być na rynku.
Sama metoda niekoniecznie ma zastosowanie tylko w wypadku dużych firm, dla przykładu sam przy jej zastosowaniu dopracowałem się już kilka razy kluczowych rozwiązań, zaczynając od mojej austriackiej firmy informatycznej, której teoretycznie według ówczesnych regulacji w ogóle nie wolno mi było prowadzić (a prowadziłem całkiem legalnie), poprzez kilka innych (legalnych!!) przypadków o których nie chcę się tu teraz rozpisywać :-) :-)
Zachęcam do własnych przemyśleń, ważne jest abyście przy pracy nad takimi problemami pamiętali:
- Angażujcie możliwie najbardziej kompetentnych doradców – to niekoniecznie muszą być najbardziej znani celebryci (przepraszam za to słowo, chwilowo nie przychodzi mi lepsze do głowy) danej profesji
- Unikajcie nadmiernego ryzyka, przy którym możecie stracić życie bądź majątek
- I jak zwykle „use your judgement” :-)
Wszystkim Wam życzę powodzenia w takich sytuacjach!
Skuteczna adaptacja do nowych warunków to najważniejsza cecha „zwinnych firm”. Firmy skostniałe, a szczególnie ich zarządy mają tendencję do sięgania po alibi dla swoich działań w postaci opinii zewnętrznych ekspertów. Bardzo często doskonale wiadomo, co naprawdę należałoby zrobić, ale sięga się po opinię uznanego eksperta, który nie ma pojęcia o specyfice działania danej firmy i mimo nawet najlepszych chęci jest jedynie w stanie sporządzić rekomendację składającą się z ogólnikowych i zachowawczych banałów.
A każdy kryzys i zamieszanie to okazja do zdobycia przewagi konkurencyjnej. Zobaczcie, ile fortun wyrosło na zamieszaniu związanym ze zmianami ustrojowymi w Europie Wschodniej w 1989 roku. Jakaś część tych fortun zapewne powstała w sposób nielegalny (co z wielką radością podkreślają nieudacznicy), ale wiele osób po prostu wykorzystało szansę i zaryzykowało – robiąc to, co nie było zabronione.
Taką sytuację można porównać do Firewalla (zapora sieciowa), mamy dwie możliwości:
1. możemy pozwolić na cały ruch, na wszystkie dozwolone chwyty i blokować pojedyncze działania (czego nie wolno),
2. możemy zabronić wszystkich działań i pojedynczo zezwalać na konkretne działania (co wolno).
W przypadku ochrony komputerów ten drugi sposób jest skuteczniejszy. Lecz nasze prawo podpada pod pierwszy punkt.
Czyli wolno robić wszystko co nie jest zabronione.
Swoją drogą to jest to zaleta zawiłego prawa, bo można bardzo kreatywnie się w nim poruszać :)
Pozdrawiam,
Orest
TesTeq
Skostniałe firmy to jedno, czasem w najlepszej wierze podejmowane są nieoptymalne działania i dlatego napisałem ten post.
Te zmiany warunków nie muszą być tak dramatyczne jak 1989. Znam przypadek, kiedy trzy zdania pewnego rozporządzenia wpłynęły w kolosalny sposób na pracę prawie 100 tysięcy ludzi!
Orest
Piszesz „Czyli wolno robić wszystko co nie jest zabronione.”
Zdajesz sobie sprawę, że większość naszych Rodaków zamiast tego ciągle ma w głowie program „Wolno mi robić tylko to, na co mi pozwolono”?
A to wielka różnica o której kiedyś napiszę odrębny post
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Tak się zastanawiam Alex, czy ten post dziś się ukazął przez przypadek czy nie :)
Od dziś weszło w życie rozporzedznie ministra zdrowia (chyba, nie jestem pewien formalej strony – kto i przez jaki zakaz), zabraniające przedstawicielom medycznym prowadzić działalności marketingowej w gabinetach lekarskich w godzinach pracy.
Wywraca to zupełnie środowisko pracy dla wszystkich firm farmaceutycznych i nie chce się tutaj rozpisywać, ale zdaje się, że skutek będzie odwrotny od zamierzonego.
Od teraz przedstawiciel medyczny nie ma dostępu do lekarza (nie czarujmy się, nikt nie będzie po godzinach pracy dyskutował) z informacją o swoim produkcie. Ale… prawo nie może zupełnie zabronić kontaktu z lekarzem. Więc co jest dozowolne w godzinach pracy – na przykład kontakty w sprawach naukowych – zbieranie wyników badań, ankiet oraz zgłoszenia działań niepożadanych.
Teoretycznie kierownik ZOZu może zezwolić na kontakty lekarzy w innych kategoriach, ale nie zanosi się na to na razie. – kierownicy będą czekać żeby rozeznać się skąd wiatr wieje, bo sytuacja jest co najmniej na razie niejasna. Więc wybiorą zachownaie bezpieczne dla nich.
Jaki będzie skutek? Well… Niektóre z firm próbowały działać merytorycznie – dostarczając konkretnych informacji. Teraz zostaje tylko jedna metoda działania – organizowanie bzdurnych (z naukowego punktu widzenia) ankiet, które tak naprawdę będą służyły do płacenia lekarzom (bo jest płacone od wypełnionej ankiety). Czyli skutek będzie odwrotny od intencji.
Ja co prawda to zupełnie inna branża, ale przez rodzinę i znajomych akurat mam dość dobry wgląd w to środowisko. Dobra, ale co do treści postu:
No i co można powiedzieć o rekacjach firm? Ja bym to podzielił z grubsza na dwie kategorie. Jedna to pierwszy schemat działania podany przez Alexa (znaczy się prawnicy wymyślają co zrobić) a druga jest trochę inna od tego co proponuje Alex :) To jest typowe – „pożyjemy – zobaczymy” – czyli poczekamy tydzień dwa, aż kierownicy ZOZów poczują się 'na siłach’ dawać zezwolenia i będziemy kombinować.
Nie wiem czemu ale znając polskie realia mam wrażenie, że druga grupa będzie znacznie skuteczniej działać :)
Witaj Alex, witam wszystkich
Twój post jest bardzo pomocny dla tych, którzy jeszcze potrzebują czasu na wprowadzenie zmian w swoich firmach. Jak nieocenione są uwagi pracowników, którzy na co dzień wykonują dane zajęcie i czasem bardzo dobrze ( lub najlepiej ;-) )wiedzą jak należy je usprawnić, można się przekonać tylko w sposób empiryczny :-) To znaczy dać im szansę na wprowadzenie tych zmian przy wszystkich wspomnianych przez Ciebie asekuracjach ze strony pracodawcy.
Życzę wszystkim powodzenia zmiany :-)
pozdrawiam serdecznie
Monika
Witold
Wspomniane przez Ciebie rozporządzenie jest tylko jednym z przykładów takiego „Czarnego Łabędzia”, który pewnej grupie ludzi przewraca cały dotychczasowy tryb działania. Nie o nim też chciałem pisać, tylko zwrócić uwagę na generalny sposób działania w takich nieprzyjemnych sytuacjach.
Ten sposób można też sobie poradzić kiedy spotka nas jakieś osobiste nieszczęście, które znacznie ogranicza nasze możliwości działania.
Nasz Kolega Paweł Urbański stracił kiedyś wzrok i gdyby pytał różnych „ekspertów od niewidomych” co może zrobić w takiej sytuacji, to nigdy nie wchodziłby np. na szczyty Korony Ziemi.
Jeśli chodzi o opisywaną przez Ciebie strategię ignorowania zmian w myśl zasady „pożyjemy, zobaczymy” to dla firm staje się ona coraz bardziej niebezpieczna w miarę jak Polska powoli, ale jednak staję się państwem prawa. Zdecydowanie odradzam!!
Monika
Wprowadzanie zmian z wykorzystaniem pomysłów pracowników, to temat znacznie szerszy od tego poruszonego powyżej. Mam prawie gotowy post na ten temat, nie jestem tylko pewien czy interesuje to ogół Czytelników
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Orest
Akurat w PL mamy 1 i 2 w zależności czy mamy 'prywatne’ czy 'publiczne’ (chociaż ten podział jest nie jest w pełni trafny).
Zawiłe prawo nie ma zalet i uwierz mi, że jasno skonstruowane przepisy też zostawiają pole do kreatywności ;)
Alex
Ja bardzo chętnie przeczytam ten post.
Alex:
„Zdajesz sobie sprawę, że większość naszych Rodaków zamiast tego ciągle ma w głowie program “Wolno mi robić tylko to, na co mi pozwolono”?”
Zdaję sobie z tego sprawę. Myślowo podlegam pod „wolno mi wszystko, co nie zabronione”, lecz gdy przechodzę do działania to zbyt często zamykam się w schemacie „co mi pozwolono”. Lecz to się zmienia.
Wyrażam zainteresowanie postem „Wprowadzanie zmian z wykorzystaniem pomysłów pracowników” :)
Pozdrawiam,
Orest
JC:
Tam gdzie miałem okazję podpatrzeć w sektorze prywatnym to mogę powiedzieć, że nie wiele różniło się to od państwowego. Zasadniczo obserwuję skłonność do niepodejmowania ryzyka, do działania daleko od krawędzi.
Kreatywność to cecha otwartych umysłów… może być więc tak jak piszesz :)
Pozdrawiam,
Orest
Witam!
Cenna wskazówka. W jakich jeszcze przypadkach warto zastanowić się nad sensem korzystania z usług zewnętrznych ekspertów?
„Wprowadzanie zmian z wykorzystaniem pomysłów pracowników, to temat znacznie szerszy od tego poruszonego powyżej.” – i może jeszcze częściej przydatny :)
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Tomasz
Myślę, że zawsze warto zapytać ekspertów, ważne jest tylko jak to robić i jak podchodzić do odpowiedzi.
Moją zasadą jest „nie pytaj co ci wolno, pytaj co może cię zabić”
Dlaczego tak jest wyjaśniłem w poście głównym
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex pisze: „Wprowadzanie zmian z wykorzystaniem pomysłów pracowników, to temat znacznie szerszy od tego poruszonego powyżej. Mam prawie gotowy post na ten temat, nie jestem tylko pewien czy interesuje to ogół Czytelników”
Interesuje mnie wpis na ten temat, ale ze szczególnym uwzględnieniem sposobu radzenia sobie ze złymi pomysłami zgłaszanymi przez wartościowych pracowników. Ludzie przywiązują się do swoich pomysłów i im dłużej z tymi pomysłami „przebywają”, tym bardziej im się one podobają. Dochodzi wręcz u nich do subiektywnego zniekształcenia odbioru rzeczywistości tak, żeby ta rzeczywistość pasowałą do ich znakomitego pomysłu. Obserwuję to zjawisko u kreatywnych osób, które w innych przypadkach rozumują logicznie i potrafią przeprowadzić chłodną analizę faktów.
Witaj Alex, witam wszystkich
Alex
„Wprowadzanie zmian z wykorzystaniem pomysłów pracowników” – jestem za :-)
TesTeq
„radzenia sobie ze złymi pomysłami zgłaszanymi przez wartościowych pracowników” – Uważam, że wartościowy pracownik ma raczej jako cel wyznaczone rozwiązanie sprawy w sposób konstruktywny, a nie forsowanie własnych pomysłów. Zrezygnowałam jakis czas temu, ze szkolenia, które kładło nacisk na wyścig forsowania własnych pomysłów zapominając o tym, żeby rozwiązywać je z naciskiem na rozwiązanie w danej chwili najlepsze. Zbyt ważne było KTO!, mniej ważne JAK i W JAKIM CELU?
Trafiłam na inne szkolenia – tym razem wartościowe – gdzie praca zespołowa przebiegała konstruktywnie a i rozwiązania wypracowane przez te zespoły, były kreatywne i bardzo skuteczne.
pozdrawiam serdecznie
Monika
@Monika Góralska: Gdybyż świat był taki prosty!
Piszesz: „Uważam, że wartościowy pracownik ma raczej jako cel wyznaczone rozwiązanie sprawy w sposób konstruktywny, a nie forsowanie własnych pomysłów.”
A jeżeli jest więcej niż jedna droga do realizacji celu i dwaj pracownicy są święcie i w dobrej wierze przekonani o słuszności własnego wyboru. Pracownik A potrafi przytoczyć 5 istotnych argumentów potwierdzających wyższość własnego pomysłu, a pracownik B potrafi przytoczyć 5 innych, równie istotnych argumentów potwierdzających wyższość jego pomysłu.
W informatyce i elektronice jest wiele skutecznych metod rozwiązania problemów – począwszy od wyboru narzędzi (języków programowania i bibliotek oraz podzespołów), a skończywszy na koncepcjach ogólnych. W pewnym momencie menedżer musi podjąć decyzję, która uraduje jednych, a zmartwi innych. I w momencie podejmowania tej decyzji nie jest w stanie wykazać tym drugim, że nie mają racji. To być może okaże się po roku. A być może nie.
Istotne dla mnie jest, jak – w takim przypadku – wzbudzić entuzjazm „przegranych” podczas realizacji koncepcji, do której nie zostali przekonani. Zakładam, że są to prawdziwi fachowcy, którzy walczą o „JAK”, a nie o „KTO”.
TesTeq: najlepiej dokonać analizy tego pomysłu na podstawie chłodnych liczb. Choć czasami się nie da. Moim zdaniem nie wolno dawać nadziei na kontynuacje takiego projektu, bo to będzie dalej chodziło komuś po głowie. Fakt, jest to droga dość „brutalna”, ale można to odpowiednio ułożyć w słowa, jednak unikając „Pomysł jest dobry, ale nie pasuje do tego co chcemy zrobić, zauważ, że nie ma X,Y,Z”, tylko np. „Dziękuję, że poświęciłeś czas, doceniam to, ale jednak pomysł nie pasuje do strategii firmy, zwróć uwagę na X,Y,Z. Jeśli byś się uparł to można by to zaimportować do Twojego pomysłu, ale to będzie rzeźbienie. Może lepiej jakby to rozwiązanie zaprojektować od początku w taki sposób, aby X,Y,Z były głównymi cechami tego pomysłu? Co Ty na to?”. No i wiadomo, uważać, aby się ktoś nie zraził, że jego pomysł nie został doceniony.
Orest: piszesz, o skłonności do niepodejmowania ryzyka. To prawda, ale tak naprawdę chodzi o to, że nie umieją zarządzać ryzykiem. Balansowanie na krawędzi jest zyskowne (i to zwykle bardzo!), ale jak się spadnie – tylko raz. Ktoś czytający to co napisałeś może kiedyś potraktować to dosłownie i postawić wszystko na jedną szalę w jakimś swoim przypadku. Niekoniecznie tą dobrą. A to jest bardzo nierozważne (choć podchodzące pod „romantyczny ostatni zryw” :) ).
Kluczem jest odpowiednie zarządzanie ryzykiem.
a) ryzykować coś co można stracić bezboleśnie i to wiele razy – i nie powoduje to zdecydowanego pogorszenia naszej sytuacji finansowej.
b) skupiać się na rozwiązaniach dających najlepszy stosunek zysk/strata przy możliwie wysokiej trafności. Przy czym trafność ma znaczenie drugorzędne.
Dla zabawy jak ktoś chce to niech policzy:
Trafność = 80%, strata 1%, zysk 1%
Trafność = 40%, strata 1%, zysk 4%
Jak się komuś chce to może nawet procent składany zastosować dla większej próby. Na jedno wychodzi.
Zauważcie, że przy trafności 40% to od początku podstawówki jest ocena negatywna, a przy trafności 80% to jest zwykle „ledwo” dobry. Potem te wzorce przenikają i ludzie starają się maksymalizować trafność, kosztem zysk/strata(często schodzącego PONIŻEJ 1! :-O).
A robią to dlatego, że porażka jest rzeczą tępioną za wszelką cenę, nie ważne czy przynosi ona nową wiedzę, ma jej koniecznie nie być. Stąd ludzie jak kilka razy się sparzą stwierdzają, że zajmą się rzeczami przynoszącymi „mały, ale pewny zysk”. A to jest świetna droga do mentalnej akceptacji dużych strat ale małych zysków.
Wracając do balansowania na krawędzi – to byłoby przykładowo:
Poniższe zdanie skorygowane na prośbę Witolda
Trafność 90%, strata 10%, zysk 50%. Technicznie proporcja zysk/strata = 5 jest dobra, ale co jeśli będzie to próba 100 podejść i pierwsze 10 podejść będzie złych? Technika „małych częstych kroczków” może jest żmudna, ale bezpieczna
To co Alex pisze o tym byciu szybszym od innych i bardziej kreatywnym w zmienionym środowisku – to ciągnięcie potencjalnego zysku za uszy do góry. Potencjalna strata nie rośnie tak szybko, ba, szybsza akcja powoduje ZMNIEJSZENIE jej bo w tej sytuacji nagłej zmiany – tracimy na samym fakcie że nic nie robimy!. Jedyne co to jest to koszt trafności decyzji, która musi spadać wraz ze szybszymi i mniej przemyślanymi (np. prawnie) decyzjami.
Witold
Abstrahując od kwestii, że wychodzimy znacznie poza temat postu to mam kilka pytań dotyczących tego fragmentu Twojego komentarza:
„skupiać się na rozwiązaniach dających najlepszy stosunek zysk/strata przy możliwie wysokiej trafności. Przy czym trafność ma znaczenie drugorzędne.
Dla zabawy jak ktoś chce to niech policzy:
Trafność = 80%, strata 1%, zysk 1%
Trafność = 40%, strata 1%, zysk 4%
Jak się komuś chce to może nawet procent składany zastosować dla większej próby. Na jedno wychodzi.”
1) co dokładnie rozumiesz przez „skupiać się na rozwiązaniach dających najlepszy stosunek zysk/strata przy możliwie wysokiej trafności.”
2) co do tego wszystkiego ma procent składany??
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witold
Wstawiłem tę poprawkę, niemniej obstaję przy moich pytaniach :-)
Alex
TesTeq
Zgadza się taki prosty nie jest ;-)
Niemniej rzeczywiście „W pewnym momencie menedżer musi podjąć decyzję” i to najlepiej w taki sposób aby nie zrazić zespołu, którego pomysł nie przeszedł – zakładajac nawet, że ma do czynienia z samymi obrażalskimi primadonnami ;-)
To nie jest proste, jednak pewnie dlatego to własnie on jest menedżerem umiejącym wziąść na siebie ryzyko wyboru i odpowiedzialność za wybór. Dobrze gdy robi to z klasą zachęcając cały zesół do dalszej współpracy :-)
pozdrawiam
Monika
Alex,
1) dokładnie to co napisałem :D Podejmując jakieś ryzyko trzeba też znać potencjalny zysk jak również potencjalną stratę. Często jest to wartość stricte niepoliczalna, możemy ją jakoś aproksymować. Bo jeśli przejdziemy do sedna sprawy to zawsze liczy się zysk jaki wypracujemy :)
Większość osób to wie, napisałem oczywistość (chyba, że dla niektórych to nie jest oczywiste ;) ), to nie jest jakieś trudne zagadnienie z kategorii fizyki kwantowej lub jądrowej. Jednak zauważ, że tak jak Orest pisał – większość osób boi się ryzyka i faktycznie ich proporcja zysk/strata jest poniżej 1! Czyli powiedzmy ryzykują te 10% aby zyskać… 5%. Przykładem mogą być sprzedawcy idący po kosztach aby tylko towar sprzedać. Jeśli zostanie taki z niechodem to pozostanie mu go upłynnić ze stratą. Lub choćby słynne „pozostawanie w swoim kwadracie w biurze i nie wtykanie nosa nigdzie” – ktoś kto zaryzykuje być może zostanie zwolniony za to, że nie jest „zombie”. Ale też może dzięki temu zostać dostrzeżony i awansowany.
Lepiej więc ryzykować np zwolnienie w wypadku recesji ze stanowiska „zombie” za bycie średniakiem, czy ryzykować awans za bycie lepszym? Wiem, wchodzę w tematykę wyścigu szczurów…. ;) Ale to też jest swoiste PODEJMOWANIE RYZYKA.
Nawiązując do przykładu o tym rozporządzeniu ministra zdrowia – te firmy, które jako pierwsze się przystosują – zaryzykują więcej (potencjalne kary), mają mniejszą trafność (bo chodzą na razie po śliskim terenie), ale za to zysk z tego, że jako pierwsze będą docierać do lekarzy – jest nieporównywalnie większy od tego co mogą utracić jeśli nie będą działały. Powiedzmy, że lekarze przyzwyczaili się do upominków, a teraz je zabrano. Ucieszy ich najbardziej ten PH który pierwszy wymyśli jak przeskoczyć obwarowania.
Poważnie, nie wiem jak to inaczej i prościej opisać o co mi chodzi, niż w zdaniu które napisałem :) Dla mnie jest logiczne, że poszukuję możliwości minimalizacji straty, maksymalizacji zysku przy dowolnej trafności – byleby sama strata nie była zbyt ryzykowna. Mam pomnożyć przykładów o co mi chodziło? :)
2) chociażby w handlu, powiększenie zasobów finansowych w wyniku sprzedaży -> zakup większej ilości towaru -> więcej różnych produktów -> większy rynek -> większa sprzedaż -> większy zysk -> powiększenie zasobów finansowych -> ….. :)
można go nie stosować! można to wtedy liczyć od pierwotnej bazy.
Witold,
„Lepiej więc ryzykować np zwolnienie w wypadku recesji ze stanowiska “zombie” za bycie średniakiem, czy ryzykować awans za bycie lepszym? ”
Mądry szef zauważy lepszego a z innym szefem czy warto pracować?
pozdrawiam
Monika
Moniko,
Nie zgodzę się z tą opinią. W ten sposób można by szukać idealnej pracy zbyt długo. Życie jest za krótkie :) Poza tym może akurat szef ma inne zalety które przysłaniają to, że nie zauważa „lepszych ale cichych”? Może lepiej płaci niż inni, ale nie ma żadnych dodatków motywujących, których pracownik oczekuje?
PS. to był tylko przykład na ryzyko które może podjąć szeregowy pracownik… :)
pozdrawiam
WW
Oczywiście Witold, dla jednych to jest już wybór inni szukaja dalej :-)
pozdrawiam
Monika
Witold:
Po 4 godzinnym spacerze po parku z aparatem w dłoni chyba już wiem co chciałeś mi przekazać :) Jeśli dobrze odczytuję Twoją wypowiedź, to można ją streścić tak:
„Lepiej raz zyskać 500 zł i 4 razy stracić po 100 zł (100 zł do przodu) niż 4 razy zyskać po 100 zł a raz stracić 500 zł (100 złotych do tyłu).”
Czyli zgodzę się z Tobą, że wiele osób (włącznie ze mną) nie potrafi zarządzać ryzykiem. Dałeś mi do myślenia :)
Pozdrawiam słonecznie,
Orest
Witold
Nie jestem do końca zadowolony z Twojej odpowiedzi, w paru miejscach brzmi jak „gdzieś coś dzwoni, ale nie wiadomo dokładnie co” :-)
Ponieważ o ile pamiętam chciałeś mieć podobny „trening” jak Orest, to bezpardonowo dobieram Ci się do skóry (wiadomość dla innych Czytelników – Witold tak chciał :-))
Piszesz: „Podejmując jakieś ryzyko trzeba też znać potencjalny zysk jak również potencjalną stratę. ….. …… Bo jeśli przejdziemy do sedna sprawy to zawsze liczy się zysk jaki wypracujemy”
W tym ostatnim przypadku masz na myśli na pewno zysk? Jeśli oceniamy jakąś potencjalną transakcję/inwestycję to nie używamy przypadkiem terminu „wartość oczekiwana”? (chyba zaraz napiszę o tym post, choć to bardzo podstawowe pojęcie)
Zaraz dalej mamy: „Jednak zauważ, że tak jak Orest pisał – większość osób boi się ryzyka i faktycznie ich proporcja zysk/strata jest poniżej 1! Czyli powiedzmy ryzykują te 10% aby zyskać… 5%.”
Co to jest proporcja zysk/strata? A gdzie powiązane z nimi prawdopodobieństwa? Chyba naprawdę napiszę ten post :-)
„Przykładem mogą być sprzedawcy idący po kosztach aby tylko towar sprzedać. Jeśli zostanie taki z niechodem to pozostanie mu go upłynnić ze stratą.”
Sprzedawanie po kosztach lub poniżej może mieć wiele powodów i zazwyczaj w danych okolicznościach uznane jest za mniejsze zło, a nawet działanie ukierunkowane na powiększenie zysków (np. przez wyeliminowanie z rynku konkurencji)
„Dla mnie jest logiczne, że poszukuję możliwości minimalizacji straty, maksymalizacji zysku przy dowolnej trafności – byleby sama strata nie była zbyt ryzykowna.”
Gdzieś dzwoni, but you can do better than that!!! :-)
Podtrzymuję też moje pytanie: Piszesz o ocenianiu i podejmowaniu ryzyka oraz prawdopodobieństwach. Co ma do tego procent składany??
Orest
Piszesz:”Czyli zgodzę się z Tobą, że wiele osób (włącznie ze mną) nie potrafi zarządzać ryzykiem. Dałeś mi do myślenia”
Na czym dokładnie polega problem?
idę pisać ten post o wartości oczekiwanej :-)
Alex
Alex:
Problem w tym, że słabo zarządzam swoimi finansami, zbyt nieroztropnie przez co znacznie częściej tracę, rzadziej zyskuję a jeśli zyskuję to nie pokrywa to strat. Witold dał mi do myślenia, aby upatrywać więcej „złotych strzałów” przy jednoczesnym minimalizowaniu strat.
Przykład praktyczny:
Rok temu (były spadki) byłem bardzo cierpliwy, trzymałem akcje tydzień czasu, aby zyskać 100 złotych z których niesamowicie się cieszyłem. Dwa dni później straciłem 400 złotych, co nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Z takim podejściem przyznasz, że „dobrobyt materialny” nie jest mi pisany :)
Pozdrawiam,
Orest
Alex
„idę pisać ten post o wartości oczekiwanej” – dokąd chodzisz pisać posty? ;)
TesTeq
„A jeżeli jest więcej niż jedna droga do realizacji celu i dwaj pracownicy są święcie i w dobrej wierze przekonani o słuszności własnego wyboru.”.
Przyjrzyjmy się następującym sugestiom:
1. Jeśli doświadczony decydent ma przekonanie, że jedno z rozwiązań rokuje większe szanse, to powinien umieć to uzasadnić
2. Jeśli naprawdę trudno wskazać przewagę, to można spróbować połączyć oba projekty, tworząc częściowe zaangażowanie obydwu stron
3. Jeśli nie da się/jest nieracjonalne połączyć, to niech za odrzucenie jednego winne będzie losowanie
4. Propozycja odrzucona nie musi być zaprzepaszczona, można wskazać jej wiele zalet i trzymać w gotowości jako plan B, albo do wykorzystania w kolejnych, częściowo podobnych zadaniach. Ponadto, autor odrzuconej propozycji może mieć większy priorytet przy kolejnej, kontrowersyjnej sytuacji, w ramach balansu.
Dobry punkt 4 jest ważny, żeby nie zabić zaangażowania. Może Alex podzieli się niedługo swoimi doświadczeniami.
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Tomasz
Słuszna uwaga :-) Mam dziś dzień myślenia po angielsku i ta konstrukcja „przebiła się ” na mój polski
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@Tomasz Ciamulski: Ostatnio wysłuchałem podcastu manager-tools i zostałem przekonany do następującego stwierdzenia:
Po wyborze planu A, zniszcz plan B.
Dlaczego?
1) Bo był gorszy od planu A (sam wybrałeś).
2) Bo rezerwowanie zasobów na utrzymywanie planu B w gotowości osłabia zaangażowanie w realizację planu A.
3) Bo za parę tygodni plan B straci swoją aktualność ze względu na szybkość zmian zachodzących w otaczającym nas świecie.
TesTeq
Pozwolę sobie się z Tobą nie zgodzić, szczególnie z punktem 2
W każdym poważniejszym przedsięwzięciu trzeba mieć tzw. contingency plan inaczej igramy z losem
Lepszy jest kiepski lub nieco zdezaktualizowany plan B niż żaden.
To ostatnie stwierdzenie odzwierciedla moje osobiste przekonania i doświadczenia, ale myślę, że nie jestem w tym odosobniony
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@Alex: Przykład:
Dostajesz propozycję przeprowadzenia w tym samym terminie szkolenia u klienta A i u klienta B. Wybierasz A i przygotowujesz się do tego szkolenia najlepiej jak potrafisz. Nie przygotowujesz się w tym czasie do szkolenia dla klienta B, ponieważ jest to właśnie marnowanie zasobów na plan B. Oczywiście mówimy o sytuacji, kiedy zasoby (na przykład czas) są ograniczone.
W takich przypadkach należy przeprowadzać analizę ryzyka i mieć pojęcie, co można byłoby zrobić w przypadku fiaska planu A (klient A nagle rezygnuje), ale podejmowanie istotnych działań w tym kierunku jest moim zdaniem niecelowe.
Uwaga! Te rozważania nie dotyczą obszarów krytycznych – w szczególności wszelkich działań zapewniających bezpieczeństwo i zwiększających osobistą odporność na kataklizmy.
TesTeq
Poprzedni kontekst wskazywał na inną problematykę. Ja zrozumiałem to jako szukanie rozwiązania do konkretnego problemu technicznego:
„W informatyce i elektronice jest wiele skutecznych metod rozwiązania problemów – począwszy od wyboru narzędzi (języków programowania i bibliotek oraz podzespołów), a skończywszy na koncepcjach ogólnych.”
Wybór u kogo zarobić na szkoleniu, to już chyba inna sprawa. Tu ewentualnie moglibyśmy podciągnąć dwie różne propozycje szkoleń dla tego samego klienta. Jeśli jest to szkolenie poważne i długotrwałe, to warto mieć więcej materiału (plan B).
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
@Tomasz Ciamulski: Przykład:
Dostajesz propozycję opracowania sieciowego programu zarządzania informacjami osobistymi. Potrafisz biegle pisać oprogramowanie w PHP, Perlu, Pythonie i Ruby. Wybierasz PHP (plan A) zakładając, że w ten sposób szybciej uda ci się wystarczająco dobrze wykonać to zlecenie. Wiesz jednak, że w Ruby (plan B) oprogramowanie działałoby sprawniej, gdy z tego serwisu będzie korzystało milion użytkowników.
Nierozsądne jest poświęcanie choćby 10% czasu na równoległe rozwijanie programu w Ruby kosztem prac nad wersją w PHP. Nawet jeśli kiedyś ten serwis będzie miał milion użytkowników, to i tak do tego czasu może pojawić się całkowicie nowy język programowania, znacznie wydajniejszy od Ruby.
Nie ma więc powodu zaprzątać sobie głowy planem B – należy skupić się na planie A, a w razie problemów na nowo rozważyć dostępne opcje.
TesTeq
Więc sam podałeś argumenty, które powinny wyjaśnić sprawę autorowi pomysłu z Ruby jego odrzucenia tak, żeby nie czuł się pokrzywdzony. Obawiasz się, że nie przełknie tego bez żalu?
Druga kwestia, to czy posiadanie planu B oznacza od razu równoległe rozpoczynanie jego wykonywania? Dobrze, że ktoś szerzej zastanowił się nad alternatywami. Sumaryczne wnioski wzmacniają tylko słuszność ostatecznego wyboru. Ponadto, jeśli w trakcie realizacji A niespodziewanie okaże się, że jednak sytuacja wymaga wersji lepiej skalowalnej, to szybko wiecie jak ugasić ten pożar i kto to może zrobić. Gaszenie każdego pożaru wymaga wiekszych nakładów, tu: implementacji od nowa zgodnie z planem B (lub po jego modyfikacjach odnośnie zmienionych warunków).
Ciekawy jestem, czy mówimy o tym samym :) Jeśli nie, to może spróbuj precyzyjniej wyrazić obawy, które Cię trapią?
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
@Tomasz Ciamulski: Niestety nie mam obaw, tylko wieloletnie doświadczenie.
Pozostawmy na razie „plan B” i wróćmy w naszej rozmowie do „radzenia sobie ze złymi pomysłami zgłaszanymi przez wartościowych pracowników”.
Każdy członek zespołu jest odrębym bytem, subiektywnie oceniającym rzeczywistość i mającym własne cele. Poważny problem pojawia się wtedy, gdy członek zespołu zaczyna mieć odmienny i w miarę uzasadniony pogląd dotyczący celu działania grupy i sposobu dochodzenia do tego celu. Wówczas istnieje niebezpieczeństwo alienacji, odejścia takiej osoby lub wręcz rozpoczęcia działalności dywersyjnej. Cóż z tego, że poteoretyzujemy sobie na blogu Aleksa o nieracjonalności takiej postawy, kiedy ja nieraz widziałem takie zachowania u skądinąd bardzo inteligentnych ludzi. I w dodatku kluczowych dla przedsięwzięcia!
Ze świata wielkiego biznesu mamy ostatnio przykład odejścia z firmy Apple Tony Fadella dowodzącego działem iPodów, co tłumaczy się podjętą przez Steve’a Jobsa decyzją o skierowniu uderzenia w kierunku iPhone/iPod Touch – urządzeń o odmiennej filozofii działania od projektowanych pod wodzą Fadella.
Interesują mnie zatem strategie i taktyki pozwalające uniknąć tego typu strat we własnych oddziałach.
TesTeq
Dziękuję za pouczającą rozmowę. Ja na razie liczę na jak najszerszą naukę na błędach i problemach innych. Realia zazwyczaj okazują się trudniejsze. Może uda nam się kontynuować podobne rozmowy przy innych okazjach.
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Dokladnie takie podejscie zastosowala firma w ktorej pracuje i dzieki temu w czasach kryzysu finansowego (doradztwo inwestycyjne) przy utrudniajach zycie ruchach rzadu norweskiego zdobywamy nowych klientow, mamy zysk i nie musimy sie martwic o przyszlosc. Jednym z waznych elementow bylo to ze kazdy w firmie wiedzial co sie dzieje i kazdy mogl sie wypowiedziec co o tym sadzi. Niestety wiele zarzadow, nawet malych firm stara sie blokowac informacje o problemach i stawiaja pracownikow przed faktem dokonanym „Zrobilismy wam dobrze, nie wazcie sie narzekac bo to duzo nas kosztowalo”, bez pytania czy to ma sens czy nie… i nie dotyczy to tylko sytuacji kryzysowych, ale rowniez tak trywialnych rzeczy jak organizacja biura, itp.
TesTeq: ja osobiście bym starał się dotrzeć głosem racjonalnym – skoro mówisz o osobach inteligentnych – dyskusję jak najdokładniejszą. Projekt tej osoby należy w każdym momencie uznawać za zakończony, jeśli do tych pomysłów wraca w rozmowach – przypominać, że to jest zakończona historia. Dyskutować o tym przyjętym projekcie i dawać do zrozumienia, że jej zdanie się liczy. Może spróbować jakoś poprosić o rady co można zmienić w projekcie A, aby go udoskonalić? Kij i marchewka. Odciągnąć od starego projektu. Albo przenieść do całkowicie innego zadania, aby ta osoba mogła zaczerpnąć czegoś świeżego?
Skoro rozwiązanie zostało wybrane lepsze – są aspekty, które są lepsze. Przedstawiać je zawsze gdy dochodzi do dyskusji. Można próbować przekonać osobę podchodząc pod jej ambicje – „słuchaj, wiem, że jesteś świetny i znasz się na rzeczy. Proszę Cię, ustaliliśmy już razem, że projekt A jest lepszy i to tenże projekt będziemy robić. Twoja rola jest w tym kluczowa. Wierzę, że możesz go wykonać jeszcze lepiej niż planowałeś zrobić B, gdyż masz tutaj większe możliwości do tego działania. Nie schrzań tego”.
Alienacja, dywersja – wynika stricte z odrzucenia tego projektu B, które było jego dzieckiem. Trzeba przekonać go, że A też może być jego dzieckiem i przekonać, że nie tylko jest w stanie to zrobić, ale zrobić tak jak nikt inny. Też pamiętaj, że reszta zespołu może go nie będzie „wytykać palcem”, ale jakoś będą patrzeć się z wyższością, zapewne pomysłodawcy projektu „A”. Pomyśl, czy aby nie warto by było zwracać uwagę, aby nie była ta osoba w tym momencie odrzucana przez grupę, to jedna z ostatnich rzeczy, które są jej potrzebne. Samo słowo kierownika nic nie da, jeśli zespół przestanie tą osobę szanować…
Odejście z firmy – jeśli do tego dochodzi w wyniku odrzucenia projektu – to znaczy, że dana osoba totalnie nie zgadza się z A, więc jak może być kluczowa do wykonania tego projektu, jeśli kompletnie go nie widzi, nie rozumie? Jeśli coś takiego ma miejsce to na mój gust coś było nie tak z briefingiem i interakcją w zespole. Chyba, że w tym wypadku był A i B, A robił projekt A, B robił projekt B, wybrano projekt A – za to B się oburzył, bo poświęcił czas na coś kompletnie złego. Jakoś sobie nie wyobrażam, że np. po pół roku A i B siedzieli na swoich fotelach i przygotowywali swoje projekty bez żadnej interakcji z otoczeniem!
Czyli trzeba zły pomysł odrzucić jak najszybciej.
Wiesz, zawsze można zablefować jeśli to „odejście z pracy” jest spontaniczne… „Jak naprawdę tego chcesz to pisz wypowiedzenie, pakuj manatki, z przykrością je przyjmę, ale jeśli taka jest naprawdę twoja wola to tak zrób, tylko wiedz, że już tu nie wrócisz. Więc się zastanów może nad tym. Rozdzierasz szaty nad jednym projektem, a zrobisz jeszcze niejeden lepszy. Masz tutaj tyle ciekawych rzeczy, które mógłbyś zrobić. Twoja decyzja.” Czyli przyjąć, ale tak, że musi coś jeszcze zrobić, aby złożyć wypowiedzenie, a na koniec znów motywator – że jest potrzebny. I należy unikać „bez Ciebie firma sobie nie poradzi” i prób utrzymania „na siłę”.
Obawiam się, że więcej zbytnio nie pomogę, ja jestem tu teoretyk niestety, z czymś takim się nie spotkałem… Mam inne problemy z motywacją współpracowników, bo osoby które u mnie powinny się motywacją zajmować robią piękną „antyrobotę”… za błędy innych i ja potrafię oberwać – dlatego co nieco próbuję (mimo braku środków motywacji prócz słów)… Z drugiej strony te obecne doświadczenia kiedyś mi zaprofitują, gdy w końcu jakimś zespołem bym zarządzał :) Moje odpowiedzi są książkowe, nie wiem jak odnoszą się do Twojego przypadku.
@Witold: Dziękuję Ci za tę analizę. Masz rację. Jednak żeby to wszystko zadziałało trzeba być liderem, a nie tylko kierownikiem zespołu.