Zarówno na tym blogu, jak i w wielu innych miejscach pojawią się często kwestia sensu spędzania kilku lat na wyższej uczelni. Ostatnio byłem też o to pytany w różnych rozmowach, więc w tym poście pozwolę sobie opisać mój osobisty pogląd na tę sprawę.
Szczególnie młodszym Czytelnikom zwracam przy tym uwagę, że poniżej znajdą odzwierciedlenie wyłącznie moich własnych przemyśleń, które w żadnym razie nie pretendują do miana jedynej słusznej prawdy i zawsze powinniście spojrzeć na to przez pryzmat własnych marzeń, predyspozycji oraz skali wartości.
Czy warto studiować?
Na początek musimy sobie odpowiedzieć na pytanie po co chcemy studiować?
Tutaj widzę 3 możliwości:
- chcemy studiować dla przyjemności
- chcemy studiować dla rozwoju osobistego
- chcemy studiować w celu uzyskania kwalifikacji potrzebnych do zapewnienia sobie i osobom bliskim odpowiednich środków na dobre życie w bliższej i dalszej przyszłości
W tym pierwszym przypadku, jak wiadomo różni ludzie mają różne potrzeby, więc każdy musi sam zadecydować, czy formalne studia wyższe dają mu tę przyjemność czy też nie. Za moich (bardzo) dawnych czasów studia były praktycznie jedynym dobrym miejscem na luźne i ciekawe życie, stąd może tak wielu ludzi studiowało bardzo długo :-) . Dziś mamy w tym aspekcie dużo innych atrakcyjnych alternatyw, zarówno jeśli chodzi o sposób zarabiania (wtedy praca w spółdzielni studenckiej to oznaczała sporą „kasę”) jak i samego spędzania czasu.
Jeśli chodzi o rozwój osobisty, to też jest to kwestią indywidualnych wyobrażeń i dążeń. Każdy rozumie pod tym określeniem coś trochę innego i należałoby najpierw koniecznie podyskutować o jego kryteriach. Dopiero potem możemy powiedzieć czy dla samorozwoju w znaczeniu danego człowieka warto iść na studia, czy nie.
Niezależnie od tego warto zauważyć, że na wielu polskich uczelniach studenci są lekceważeni i traktowani z góry przez tzw. kadrę nauczającą. Taki kilkuletni „trening” powoduje niestety przyzwyczajanie się do tego rodzaju traktowania, co oczywiście źle wpływa na poczucie własnej wartości i asertywność młodego człowieka. Drugą niedobrą rzeczą, którą wynoszą studenci z takich studiów to podświadome wzorce postępowania wobec innych – często tak, jak byli traktowani w szkole i na uczelni, tak traktują potem bliskich i podwładnych w pracy. No ale to znowu szeroki temat, który możemy podjąć w osobnym wątku.
Trzeci motyw pójścia na studia jest bardzo istotny (pamiętacie kartkę na biurku Clintona „economy first stupid”?)
Tutaj mamy znowu następujące główne przypadki:
- Twoje powołanie i zamiłowania skłaniają Cię do wykonywania zawodu reglamentowanego przez państwo lub powołane prze nie instytucje (lekarz, adwokat, farmaceuta, notariusz, psychoterapeuta itp.). Tutaj nie ma dyskusji, musisz przejść przez studia, najlepiej na naprawdę dobrej uczelni. Przygotuj sie na trudną i długą drogę, której uwieńczenie może znacznie odbiegać od Twoich młodzieńczych wyobrażeń.
- Twoje powołanie i zamiłowania skłaniają Cię do zostania naukowcem bądź księdzem. Tutaj, o ile jestem dobrze zorientowany, też nie masz innej alternatywy jak formalne studia (znów możliwie jak najlepsze).
- Twoje powołanie i zamiłowania skłaniają Cię do wybrania kariery w branży Hi-Tech (hardware, software, zaawansowane technologie, konstrukcja itp:). Tutaj naprawdę dobre studia na wysokim poziomie mogą być bardzo pomocne a w wielu wypadkach wręcz konieczne. Problem jest ze znalezieniem takich w Polsce, choć słyszałem o 2 uczelniach, gdzie podobno jest odpowiednio wysoki poziom. Cały temat w wypadku programistów był dość intensywnie dyskutowany w wątku „Na ile programiście przydają się studia” i „Rekrutacja w dużej firmie IT w Polsce„
- Jeśli marzysz o karierze, w którejś z wielkich międzynarodowych firm konsultingowych, to według mojego stanu wiedzy nie masz innego wyjścia jak skończyć odpowiednie studia na wysokim poziomie
- Jeśli marzysz o karierze w administracji unijnej, albo wyższych szczeblach krajowej, to posiadanie dyplomu będzie zapewne warunkiem, aby się zakwalifikować (abstrahujemy od chwilowej sytuacji w kraju)
- Jeśli Twoje powołanie i zamiłowania skłaniają Cię do wykonywania zawodu poza tymi powyższymi grupami to znowu musimy rozważyć dwa przypadki:
Przypadek 1: Jeśli Twoim zamiarem jest zostanie trybikiem w maszynerii mniejszej, czy większej korporacji i pracowanie tam przez 52 tygodnie w roku (minus miesiąc urlopu, weekendy i święta) za mniejsze lub większe pieniądze (częściej raczej mniejsze), to zrób jak najszybciej jakiekolwiek studia, bo inaczej Cię do takiej firmy nie przyjmą. Zaakceptuj to, że dużo czasu na studiach spędzisz ucząc się faktów o wątpliwej przydatności praktycznej i niekoniecznie najbardziej aktualnych metod postępowania w rożnych przypadkach (a czasem wręcz szkodliwych – to moja obserwacja z niektórych szkoleń). Większość studiów jest ukierunkowana na zapamiętywanie faktów i linearne myślenie, więc jeśli masz kreatywny umysł, który lubi pracować równolegle i asocjacyjnie, to będziesz chwilami bardzo cierpiał (to piszę też z własnego doświadczenia).
Zaakceptuj to, że studia dadzą Ci niewiele przydatnych w praktyce zawodowej umiejętności interpersonalnych (przywództwo, skuteczna komunikacja), chyba że przy okazji będziesz się udzielał w różnych organizacjach studenckich. To ostatnie daje czasem zadziwiająco dobre rezultaty, co mogłem kilkakrotnie obserwować u uczestników moich szkoleń). Generalnie (ale są oczywiście wyjątki – kilka takich osób znam osobiście) środowisko akademickie w Polsce jest bardzo oderwane od realiów „prawdziwej” gospodarki, więc nawet jeśli skończysz uczelnię z przekonaniem że coś umiesz, to w dobrej firmie bardzo boleśnie doświadczysz, ile jeszcze musisz się nauczyć.
Gwoli ścisłości, należy powiedzieć, że znam sporo wybitnych jednostek, które obrały „drogę pracy w dużej korporacji” i mimo słabości systemu szkolnictwa odniosły tam pełen sukces, więc niekoniecznie jest to ślepa uliczka.
Tak czy inaczej postaraj się dostać do bardzo dobrej firmy. Taki pracodawca zainwestuje w Ciebie zatrudniając ludzi, którzy przy odrobinie szczęścia nauczą Cię jak skutecznie komunikować, być prawdziwym przywódcą (co jest ważne nawet w rodzinie), przekonywać, radzić sobie z konfliktami i wiele innych pożytecznych rzeczy, o których duża część kadry akademickiej nie ma zielonego pojęcia (przynajmniej od strony praktycznej)
Przypadek 2:
Mamy z nim do czynienia, jeśli możesz uczciwie i z pełnym przekonaniem powiedzieć o sobie że:
- gdzieś głęboko w Twoim sercu tli się pragnienie życia w zupełnie inny sposób niż większość społeczeństwa
- ciągle jeszcze masz duże marzenia o tym co mógłbyś robić i przeżywać (nie tylko posiadać) w życiu
- jesteś niepokorną dusza, która ceni sobie wolność i niezależność
- zdajesz sobie przy tym sprawę, że powyższe ma swoją cenę i jesteś gotów ją zapłacić
- chcesz mieć więcej wolnego czasu niż 1 miesiąc urlopu, 52 weekendy i parę świąt (aby robić rożne rzeczy, które uważasz za ciekawe i pożyteczne)
- jeśli słysząc Twojego znajomego chwalącego się wysokością swoich zarobków, w naturalny sposób chcesz zastanawiać się, czy rozmówca ma na myśli stawkę miesięczną, tygodniową, czy też dzienną :-)
- to wszystko powyżej chcesz osiągać w uczciwy sposób, wnosząc konkretną wartość dodaną w życie innych ludzi (pojedynczych, albo korporacji)
- jesteś przygotowany na to, że droga może być bardzo wyboista (ale na pewno będzie ciekawa)
- jesteś gotów uczyć się całe życie i znajdywać w tym przyjemność
- w życiu ważne są dla Ciebie rezultaty, a nie usprawiedliwienia
Jeśli WSZYSTKIE te punkty pasują do Ciebie, to możesz rozważyć inną opcję, do której niekoniecznie musisz ukończyć jakiekolwiek formalne studia.
Aby z tej opcji skorzystać zastanów się naprawdę intensywnie co z całego serca chciałbyś robić w życiu, a potem zostań ekspertem w tej dziedzinie. Masz do tego 3 sposoby działania, które w miarę możliwości powinieneś zastosować jednocześnie:
- znajdź sobie mentora – kogoś, kto w tym co chcesz robić jest bardzo dobry i zostań jego uczniem (tak uczono się kiedyś, zanim kształcenie stało się masowe). Nie jest to aż takie trudne jak się wydaje, jeśli spełniasz warunki o których wspomniałem powyżej. Temat mentora już poruszaliśmy, jeśli będzie to Was interesować, to możemy go pociągnąć w następnych postach.
- równolegle studiuj z całych sił samemu. Naucz się choćby angielskiego i korzystaj z dostępnej w tym języku przebogatej literatury na wszelkie możliwe tematy. Język obcy może się też przydać, jeśli okaże się że Polska jest za małym, bądź nieodpowiednim rynkiem na to, w czym jesteś ekspertem. Staraj się jak najszybciej wykorzystywać i weryfikować zdobywaną wiedzę na praktycznych zastosowaniach
- cokolwiek byś nie studiował zainwestuj wiele czasu w rozwój Twoich umiejętności interpersonalnych – w dzisiejszych czasach i przy obraniu tej drogi życia są one wręcz konieczne.
Tyle moich rozważań na temat studiów wyższych.
Podkreślam że podział na powyższe grupy nie jest w żadnym wypadku forma wartościowania którejkolwiek z nich!!! W każdej z tych grup znam wspaniałych i bardzo ciekawych ludzi, z którymi znajomość wzbogaca moje życie i jestem im za to bardzo wdzięczny.
Oczywiście nawet bardzo pokręcona droga edukacji nie wyklucza osiągnięcia sukcesów w życiu. Przykład mojej historii opiszę troszkę później w komentarzu (bo post i tak jest już rekordowo długi)
Witaj Alex
J doszedłem do wniosku, że przy zachowaniu zdrowego rozsądku, który się przejawia troską o ekonomiczną stronę mojego życia chcę spróbować być sobie własnym szefem. Moja edukacja była dość ciekawa i nie zawsze byłem tym studentem z górnej półki wynikowej – chociaż ogólnie mówiąc średnią mam dość wysoką > 4.0. Od kilku lat cieszę się wolnością z racji Indywidualnego Toku Studjów. Jest to bardzo dobre rozwiązanie, dla tych niespokojnych dusz, które są na uczelni ale chcą mieć ją jakby dla siebie. W ten właśnie sposób eliminowałem nudne lub nie pasujące kompletnie do moich zainteresowań przedmioty. Wybierałem te, które przekładały się na praktyke – sporo finansów czy okolice logistyki. Informatyki nauczyłem się z zamiłowania i w połączeniu z uczelnią wyszedł fajny „stworek”. Bardzo się cieszę, że starałem się robić praktyki zawodowe. Można się na nich wiele nauczyć lub poprostu w inny sposób spojżeć na wiedze z uczelni.
Jak ostatnie zdanie dodam, że Nie Bójcie Się Czytać. CZytajcie ile się tylko da – oczywiście selektywnie. Nie bójcie się też interesować się dziedzinami pokrewnymi. Czasem może się z takiego zainteresowania pobocznego zrobić plan B.
Chiałem wam zadać pytanie: co sądzicie o doktoracie z informatyki. Obszar to inteligentne systemy zarządzania np. w energetyce czy procesach biznesowych.
Pozdrawiam,
Paweł
Witam
Wg mnie polska edukacja przeżywa kryzys. Większość wykładowców nie potrafi przekazywać wiedzy w sposób zrozumiały i klarowny. W swoim życiu spotkałam się z małą liczba osób, które robiły to z zamiłowaniem i pasją, pragnąc rzeczywiście coś nam przekazać wartościowego. Taką chęć rozwijania nas po prostu się czuło, ja to czułam. Zdarzali się oczywiście „pasjonaci” sami dla siebie, którzy nie potrafili zarazić nas swoją pasją, ale i tacy zakompleksieni, którzy przychodzili na wykłady wygłosić orędzie, absolutnie nie wdając się w żadną dyskusję ze studentami, aby przypadkiem przemądrzalec nie odkrył ich niedociągnięć .Rzeczywiście studia dzienne maja to do siebie, że student jest nikim, najbardziej da się to odczuć w dziekanacie (Kawały są tak rozpowszechnione niemal jak kawały o blondynkach). Zgodzę się że duzo zalezy od uczelni jak i od tego czy studia sa zaoczne czy dzienne. Na zaocznych bardzo często wykladowca ma do czynienia z kims kto już „siedzi” w branży. Tutaj rozmowa jest całkiem inna , bardziej rozwija słuchaczy-studentów, inne jest do nich podejscie .Student może się więcej nauczyć choćby słuchając dyskusji pomiędzy wykładowcą a osobą która ma namacalny kontakt z branżą. Ja miałam to szczęście ze w większości przypadków kadra była w taki sposób dobrana ze wykładowcy byli bardzo przychylnie nastawieni do aktywnych studentów( mimo iż dzienne).
Aleksie ja bym powiedziala tak:
1)chcemy studiować dla przyjemności
2) chcemy studiować dla rozwoju osobistego
Owszem, ale jak juz wiemy co chcemy robic w zyciu a lepiej….jak juz to robimy. I np. idzimy na podyplomowe lub zaoczne na takie kierunki które poszerzą nasze horyzonty, gdzie teorie wpasujemy w praktykę. Jeśli chodzi o moje zdanie to w wieku 19 lat motywem studiowania jest pkt 3.
Czemu KRYZYS? Są w Polsce takie uczelnie, gdzie przejdzie każdy „przekręt”. Z mojego punktu widzenia błędem jest ze rektorzy nie reagują kompletnie, a reputacja o uczelni idzie w świat…. Tu się ściągnie, tam się dołączy do zespołu który zrealizuje projekt, prace napisze się systemem „kopiuj wklej”, tutaj lewy dokument, tutaj gotowiec I JEST SIĘ MAGISTREM !!!!!! Znam osoby które całe studia w ten sposób przeszły. Oczywiście aniołem nie jestem i też trzeba było czasami sobie radzić co tylko otworzyło mi oczy na fakt iż studia nie wpajają wiedze tylko bardzo często CWANIACTWO, KOMBINATROSTWO, jak obejść zasady. NIE jest to w ZADNYM przypadku wina studenta a jedynie systemu edukacyjnego. Nie ma restrykcyjnych reguł gry. Student zawsze wybierze skróty, bo poco „JA” mam się męczyć i kuc cały materiał jak ALA z grupy II ma 3 pytania które się co roku powtarzają. I bzdurne jest przekonanie że skoro jestem ambitna to i tak się nauczę całego materiału. BZDURA
Oczywiscie dalszą część rozwinę, ale już nie dzisiaj bo jestem bardzo zmęczona z resztą pewnie nie da sie ukryć…;)
Idę spać… jutro ciężki egzamin….
Pozdrawiam
Pozrawiam
Witajcie,
Z biernego użytkownika staję się właśnie aktywnym ;)
Studia zaczęłem z powodu 3.
Okazało się to niesamowitą pomyłką.
IMHO po szkole średniej powinna być przerwa w nauce.
Wtedy młody człowiek miałby czas na odpoczynek i naładowanie akumulatorów.
A w międzyczasie trochę popracować, zobaczyć co mu odpowiada, czego chciałby się nauczyć, w czym specjalizować. Niestety presja społeczna w tym względzie jest zbyt duża dla przeciętnego człowieka :(
Obecnie wiem co mnie pasjonuje, wiem czego z chęcią bym się nauczył.
Tylko minimalna część wiedzy, którą wyniosłem z pierwszych studiów, przydaje mi się obecnie. Teraz zacznę wszystko od nowa. Z tą różnicą, że będę studiować dla przyjemności i dla rozwoju osobistego. Właśnie w tej kolejności.
Jestem 100% przypadek nr 2 :)
Pod każdym z tych punktów mogę się z czystym sumieniem podpisać.
A jak przeczytałem ten o zarobkach to parsknąłem śmiechem.
Ja się tak kilka razy zapytałem, nie tylko pomyślałem :)
Na koniec zaryzykuje stwierdzenie, że na studia powinno się iść dopiero około 26-28 roku życia. Człowiek wtedy już by się trochę wyszalał, złapałby doświadczenia w jakiejś pracy, dowiedziałby się co go naprawdę interesuje.
Zobaczyłby jak wygląda prawdziwe życie i wybrałby właściwe dla siebie studia.
Ja to sobie tak upraszam: studiowanie ma sens wtedy, gdy służy jakimś konkretnym celom w życiu. Ja mam cele mocno określone i studia nie są mi do nich potrzebne. Po co więc studiować? :-)
Obserwuję sporo osób, które studiują osiągając bardzo dobre wyniki, ale… nic z tego potem nie wynika. Nie służy im to w życiu w żaden sposób. Studiują dla samego studiowania. To dla mnie nie ma jakiegokolwiek sensu.
Paweł
Interesującym byłoby przyjrzenie się po pewnym czasie działalności gospodarczej jaki procent tego, co rzeczywiście wykorzystujesz nauczyłeś się na oficjalnych studiach. U mnie wynosi on ZERO!!
Myślę, że nasz osąd doktoratu z informatyki nie jest tak istotny, jak Twoja osobista odpowiedź na to pytanie „po co jest mi ten doktorat potrzebny?”. Znajdziesz naprawdę dobrą odpowiedź, to rób, jeśli nie to nie rób :-)
Aniu
Piszesz:”polska edukacja przeżywa kryzys „. To w wielu wypadkach jest eufemizm, bo to co się dzieje należałoby czasem nazwać po imieniu kolosalnym oszustwem, zwłaszcza wobec tych studentów, którzy muszą płacić za „studia” własnymi, ciężko zarobionymi pieniędzmi. W społeczeństwie, które w dużej mierze zachowało mentalność chłopów pańszczyźnianych (to nie jest mój wymysł, takie badania czytałem) istnieje silna tendencja „czapkowania” różnym autorytetom bez uprzedniego zbadania ich prawdziwej wartości oraz przyjmowania ewidentnych objawów lekceważenia jako „dopust boży”. Dlaczego studenci nie opuszczają demonstracyjnie „wykładów”, gdzie „wykładowca” czyta całe bloki tekstu ze slajdu rzucanego na ekran, albo zajmuje się tematami „podstawowymi”, które były już bez znaczenia w czasach jego młodości, nie mówiąc o współczesnych? Dlaczego ludzie pozwalają się bezkarnie lekceważyć?? Nie macie poczucia dumy??? Poczucia własnej wartości???
Znów, aby nie wylać dziecka z kąpielą, należy dodać, że są na uczelniach bardzo dobrzy pracownicy dydaktyczni i właśnie takich należałoby koniecznie wzmacniać. Problem polega na tym, że większość studentów zachowuje się nie jak krytyczni konsumenci towarów, za które płacą (nawet w przypadku studiów dziennych), lecz bezwolna masa naiwniaków, którym można wcisnąć każdy „kit” bez jakichkolwiek negatywnych reperkusji.
Bardzo ciekawe jest to, co piszesz o reputacji kiepskich uczelni, która idzie w świat. Dobrze byłoby, gdyby ta kiepska reputacja szła w świat trochę szybciej, bo być może choć trochę oczyściłoby to rynek, przynajmniej jeśli chodzi o studia opłacane przez samych studentów.
Nie zgadzam się tylko z Twoim stwierdzeniem że „NIE jest to w ZADNYM przypadku wina studenta a jedynie systemu edukacyjnego „. Student zawsze może powiedzieć „ja się w takie gry nie bawię, pocałujcie mnie w ………” i poszukać sobie alternatyw. Nie jest przecież bezwolnym bydłem prowadzonym na rzeź!!!
W wypadku niektórych przedmiotów, które są przeładowanych zbędną i często nieaktualną wiedzą teoretyczną, chodzenia przez studentów „na skróty” jest działaniem racjonalnym!!! Szkoda tylko, że do czegoś takiego musi dochodzić w instytucji, która zwie się „szkołą wyższą”. Nie lepiej byłoby wykorzystywać tę inwencję studiujących do wymyślania nowych, fascynujących rozwiązań praktycznych??
Artur Zaorski
Witaj na naszym blogu!! :-)
Przerwa na rozeznanie się jest rzeczywiście niezłym pomysłem, choć tak jak mówisz dość trudnym do zrealizowania w naszym kraju. I to nie tylko ze względu na ogromną presję społeczną (może się to w następnym pokoleniu zmieni), ale też np. dla mężczyzn z powodu obowiązku służby wojskowej (Polska należy do państw, które na pewien okres czasu mają prawo zniewolić w ten sposób męską część swoich młodych obywateli)
W przeciwieństwie do Ciebie ja słysząc przechwałki o których wspomniałem nie pytam, tylko sobie myślę. Po co niepotrzebnie frustrować innego człowieka? :-)
Ciekawe jest to, co piszesz o zalecanym wieku rozpoczęcia studiów. Ja moje prawdziwe też zacząłem w wieku ok 28 lat, z tym że poszedłem wtedy w kierunku mentorskim, a nie zunifikowanej papki normalnych studiów. O tym napiszę wieczorem, teraz muszę iść na szkolenie z negocjacji, które prowadzę dla grupy młodych Project Managerów (same „pistolety”, więc będzie ciekawie:-))
Do wszystkich
zdaję sobie sprawę, że temat jest bardzo ciekawy i dotyczy wielu osób (może ktoś zechce wrzucić go na Wykop ;-)) i wielu Czytelników będzie chciało po raz pierwszy się u nas wypowiedzieć, do czego zresztą gorąco zachęcam.. Jeśli ktoś pisze tutaj pierwszy komentarz, to system standardowo trzyma go do moderacji (to aby uniknąć spamu). proszę o zrozumienie, jeśli dziś i jutro to oczekiwanie może potrwać chwilkę, właśnie ze względu na wymagające szkolenie, które aktualnie prowadzę
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam,
Temat rzeczywiscie b. ciekawy i nadal aktualny dla mnie, mimo ze podstawowe studia skonczylem juz jakies 5 lat temu. Ciagle pojawia sie pokusa, zeby zrobic cos wiecej – jakies podyplomowe, kursy, MBA etc. i sam sie co jakis czas zastanawiam, czy warto?
Klopot w tym, ze doba ma tylko 24h i poslugujac sie analiza „krancowych korzysci” plynacych z tych pojawiajacych sie opcji, za kazdym razem wychodzilo mi, ze lepsze ROI daje zaangazowanie czasu w zupelnie inny sposob niz sformalizowana forma edukacji. Na dodatek do tej pory okazywalo sie, ze zazwyczaj mialem racje :)
Nawiazujac do poprzedniego watku o „przebudzeniu” oraz tekstu Ani o kryzysie w polskiej edukacji, mysle ze jesli juz studiowac, to taki kierunek, ktory da maksymalny % umiejetnosci, a w mniejszym stopniu bedzie skupial sie na wiedzy, ktora bedzie nieaktualna zanim te studia skonczymy.
Co do tych umiejetnosci, to chodzi mi tutaj o zdolnosc logicznego myslenia, laczenia ze soba roznych faktow, eksperymentowania, samodzielnego przyswajania wiedzy, obserwacji itd., czego wiekszosc szkol niestety nie uczy.
W jednej z firm, gdzie pracowalem stanowiska dyr. najwyzszego szczebla i nawet czlonkow zarzadu zajmuja osoby po takich studiach jak biotechnologia, czy mikrobiologia. Dodam, ze odpowiadaja za takie dziedziny jak marketing oraz sprzedaz, wiec teoretycznie dosc odlegle od kierunku studiow… :)
I jeszcze jedna, dosc kontrowersyjna mysl:
Mam wrazenie, ze problemem edukacji wyzszej w Polsce jest jej ogolna dostepnosci i powszechnosc, co eliminuje w duzym stopniu 'selekcje naturalna’ osobnikow, w ktorych 'system’ NIE POWINIEN inwestowac czasu nauczycieli i pieniedzy podatnikow (czyli moich m.in.). Jak wspominam swoj rocznik na UŁ, to z 200 osob, ktore studiowaly w trybie dziennym (za free!) moze 50 zalezalo na tym, zeby sie uczyc i mieli do tego jakas koncepcje. Zgodnie z zasada Pareto, 20% najslabszych, badz leniwych jednostek absorbowala 80% czasu kadry (poprawki, zaliczenia, etc.) – czy to dobra inwestycja? :)
Pozdrawiam serdecznie,
Kuba
Wiedzę, że temat ciekawy i dosyć mocno mnie dotyczący. Nie mogę się oprzeć przed dodaniem swoich 0.03PLN, więc oto jestem ;)
(Z góry uprzedzam, że będą to nader przydługawe 0.03PLN.)
W tym roku zdaję maturę (tzn. to już prawie „zdawałem”, bo została mi tylko jutrzejsza fizyka), dlatego wiem jak postrzegają kwestę studiów i szkolnictwa moi rówieśnicy.
Zacznijmy może od liceów. Głównie chodzi mi o te na troszkę wyższym „poziomie”. I tu bardzo ciekawa sprzeczność. Wszyscy pilnie przykładają się do ocen. Każdy się uczy i uczy i uczy, by mieć tą wymarzoną wysoką średnią. Każdy, choćby miał zawalić kilka nocy, choć jest w klasie o profilu matematyczno-fizycznym, nauczy się na przyszły sprawdzian z historii/biologii. Nie ważne, że za 2 dni nic z tego nie będzie pamiętał. Nie ważne, że uczył się kilka nocy łacińskiej nazwy pantofelka, czy daty powstania Towarzystwa Rolniczego, a przy tym stracił kawał czasu który mógłby inaczej wykorzystać. Ważne są oceny! Nie tyle wiedza, a oceny. Paradoks jest w tym, że praktycznie żadna (no może jakiś tam wyjątek się znajdzie) uczelnia, nie przeprowadza konkursu świadectw. Istotne są tylko wyniki z matury z wybranych przedmiotów. Zatem po co te całe stada uczniów marnują sobie życie na wkuwanie setek dat z historii? Każdy odpowie oczywiście, że tak trzeba, że wstyd się nie uczyć, że i tak nie mają co robić, czy że rodzice zmuszają by to świadectwo „znośnie” wyglądało. Przychodzi matura – rozpacz i lamenty jak to nikt nic nie potrafi, choć miał średnią 4.0. I tu się nie liczy wiedza i matura dla niej samej. Tu się liczą punkty! I znów kolejna walka o punkty, a nie to co nam rzeczywiście potrzebne. hmm… czyżbym nieświadomie zaczął tworzyć definicję wyścigu szczurów?
Poza tym dodam, że maturę można poprawiać kilka razy, więc to nie jest egzamin jedyny i najważniejszy w życiu, jak to w ogólnej opinii się utarło. Matura już dawno straciła tą otoczkę ważności i czegoś wyjątkowego – jest teraz po prostu kolejną furtką, w której ważne są punkty, by dostać się na studia.
Więc dlaczego większość osób sobie marnuje życie przez te 3 lata na niepotrzebne rzeczy? Szczerze, sam nie wiem.
Ciekawa jest jeszcze jedna kwestia. Jeśli matury nie zdamy za dobrze i będziemy ją poprawiać za rok, czy choćby odpuścimy sobie rekrutację na studia czekając na właściwsze czasy – całe otoczenie będzie nam wmawiać, że tracimy rok z życia, przegraliśmy czy Bóg wie co jeszcze. Nie ważne, że przez ten rok ktoś zrobi więcej niż inni przez całe życie. Ważne, że się wyłamał z przyjętego, właściwego schematu – dlatego trzeba go spalić na stosie.
Studia. Gdyby to rzeczywiście było tylko wchłanianie niepotrzebnych informacji. Ale jest troszkę inaczej. Studia to nie tyle synonim wiedzy. Bardziej zabawy, oderwania od rodziny, beztroskiego, „dorosłego życia”. Jest jednak ta presja społeczeństwa, że należy mieć dobre oceny w liceum, iść na dobre studia. Nie istotne jest to, że wynosimy stamtąd pustkę w głowie i złe nawyki. Nie ważne, że kierunek sobie wybieramy na zasadzie, że coś trzeba wybrać, bo nie mam planów i celów. Istotne, że tak trzeba i już… Ale czy jest dla nich jakaś alternatywa? Społeczeństwo im jej nie pokaże. Muszą sami szukać. Społecznie przyjęta jest tylko jedna, jedyna droga. Dlatego podoba mi się te kilka Twoich słów Aleksie. Mianowicie, „Nie jesteśmy przecież bezwolnym bydłem prowadzonym na rzeź!!!”. Ja dodam tylko, by robić to co nam się rzeczywiście opłaca, a nie marnować kolejne, jakże cenne dni… naszego wspaniałego życia ;)
PS: Może trochę chaotycznie moje myśli przekazałem, ale nie mam dzisiaj zbyt wiele czasu by to ładniej ująć ;)
Pozdrawiam,
Mariusz.
Witaj,
Czy mógłbyś wymienić o jakie konkretnie dwie uczelnie chodzi w pkt. 3?
Jestem właśnie po szkole średniej a jeszcze przed studiami, więc taka informacja mogłaby okazać się cenna. :)
Dzięki!
A ja mam pytanie o studia zaoczne. W poprzedniej dyskusji pisałem, że myślę nad przenosinami. Jak pracodawcy patrzą na studia zaoczne? Czy w ogóle zwracają uwagę na to, czy studia były dzienne, czy nie?
Pomijam fakt, że najchętniej sam byłbym swoim pracodawcą i na razie wszystko idzie w dobrym kierunku ;-) W każdym razie wszyscy dookoła kręcą głowami, krytykują, generalnie widzą przejście na studia zaoczne jako zaprzepaszczenie swojej szansy na sukces ;-) Argumenty są dla mnie śmieszne (dla mnie): nikt Cię nie zatrudni, stracisz te lata, stracisz dużo pieniędzy. Dziwne jest to, że ludzie bardziej skupiają się na tym co mogę stracić, niż co mogę zyskać :)
Mariusz R:
Zgadzam się z Tobą całkowicie – w liceum miałem na świadectwie maturalnym 7 dwójek, co wynikało z podejścia, o którym piszesz. Skupiłem się na maturze (i na uczelnię się dostałem bez problemu) i tym co lubię robić najbardziej: programowaniu ;-)
Myślałem też czy nie zrobić sobie roku, czy dwóch, przerwy. Presja otoczenia rzeczywiście jest ogromna. Strach przed wojskiem tak samo. Nie myślałem długo, bo wtedy jeszcze na studia chciałem iść. Z wiedzą, którą mam teraz na 100% zrobiłbym inaczej :)
Pozdrawiam wszystkich :)
Piotrek
Witam wszystkich serdecznie to mój pierwszy wpis :). Chciałbym się wypowiedzieć odnośnie poruszonej wcześniej kwestii studiów zaocznych. Sam studiuje zaocznie na niezbyt renomowanej uczelni. Nie wiem jak pracodawca patrzy na osobę która ukończyła takie studia ale wiem jedno że nie chciałbym pracować w takiej firmie mieć do czynienia z ludźmi którzy oceniają innych przez pryzmat studiów które ukończyli. Bardzo często czytam że aby w życiu odnieść sukces należy skończyć renomowaną szkołę średnią, renomowane studia ale przecież młodych ludzi w Polsce jest kilka milionów a miejsc na tych tzw renomowanych uczelniach jest tylko kilkaset rocznie więc co ma zrobić reszta powiesić się bo przegrała życie?
Ja kończąc dwa kierunki z obu w praktyce wykorzystuję po 5 % przekazywanej tam wiedzy. Co najmniej 40% było dla mnie wręcz traumatycznym przeżyciem (bzdurne kryteria zaliczania, materiał dobry dla historyków)
Natomiast czytając komentarze (szczególnie tych młodszych czytelników) otworzyłem szeroko buzie i wypowiedziałem głośno ŁaaŁ.
Szczególnie ujął mnie Mariusz R. (aka. vuerte). Mariusz szczerze gratuluję Ci Twojej pozycji wyjściowej, ja w Twoim wieku nie zdawałem sobie nawet sprawy że istnieje coś takiego jak wyrwanie się z utartego przez społeczeństwa schematu, że np. można zrobić sobie rok przerwy po maturze lub w ogóle nie iść na studia !!!
Trzymam kciuk za Twoje decyzje i wybory.
Takie posty napawają mnie niesamowitą dozą radości, są zwiastunem nowej ery, że polski świat biznesu już wypełnia się wartościowymi i fajnymi ludzmi.
Pozdrawiam
Artur
PS. Pamiętajcie o Galerii Czytelników
Witam
Nawiązując do słów Kuby dotyczących biotechnologa w dziale marketingu …. uważam że tak na dobrą sprawę chodzi o predyspozycje człowieka. Osoba bardzo inteligentna, bystra analitycznie myśląca, kojarząca fakty zawsze się odnajdzie …w każdym zawodzie, pytanie tylko w którym najlepiej. Te cechy są rzadkie i pożądane przez pracodawców i tyle, i takie mamy realia, tak było, jest i będzie. A studia dają nam możliwość sprawdzenia czy mamy dane cechy. Pytanie tylko poco tracić 5 lat na politechnice obliczając zarzęsienie jeziora jak jedynie10 % wiedzy wykorzystamy w miejscu pracy (i tak dobrze ze az 10 %). Nie wspominając o farmacji gdzie trzeba wykuć na blachę setki nazw łacińskich a za tydzień nic z tego nie pamiętać. Rzeczywiście żyjemy stereotypami i prawda jest taka że silne, niezależne charaktery będą się z tego wybijać, będą szukać innych dróg. Przede wszystkim potrzeba ODWAGII aby prawdziwie przeżyć życie, przeżyć je do rdzenia, aby odnaleźć jakiś sens. Wydaje mi się czasami, że żyjemy w zamknięciu nie wiedząc że przecież są gdzieś drzwi wychodzące na ogród gdzie czeka ulewa ale i barwy, które oko nigdy nie widziało siedząc za kluczem. Była sobie pewna osoba, która nie chciała żyć jak tłum. Nie chciała studiować , później pracować, zakładać rodzinę czekać do emerytura i tak dalej …. Znamy tą kolej rzeczy. Spakowała się i mając 500 zł w kieszeni wyruszyła w świat. Zaczęła fotografować otaczający go świat z całkiem odmiennej perspektywy. Przez przypadek jego zdjęcia zauważył National Geografic i tak owa osoba wyłamując się z wszystkich stereotypów miała nie tylko wiedze na temat życia i świata ale także pieniądze… niemałe. Taka bajka jest dla większości niewyobrażalna !! Powiedzą WARIAT. Ale myślę ze ten „wariat” jest najbardziej spełnionym człowiekiem, czerpie z życia więcej niż ludzie zamknięci w swoim świecie bez okien, żyjący życiem Francheska z brazylijskiego serialu. Niestety ludzie maja blokady i bariery przeważnie jest to strach przed czymś co nie potrafią sobie ułożyć w głowie.
Pozdrawiam
Alex, napisales:
„Twoje powolanie i zamilowania sklaniaja Cie do wybrania kariery w branzy Hi-Tech (hardware, software, zaawansowane technologie, konstrukcja itp:). Tutaj naprawde dobre studia na wysokim poziomie moga byc bardzo pomocne a w wielu wypadkach wrecz konieczne. Problem jest ze znalezieniem takich w Polsce, choc slyszalem o 2 uczelniach, gdzie podobno jest odpowiednio wysoki poziom. Caly temat w wypadku programistów byl dosc intensywnie dyskutowany w watku “Na ile programiscie przydaja sie studia” i “Rekrutacja w duzej firmie IT w Polsce“”
W miejscu gdzie pracuje (Dublin, Irlandia) studia wyzsze nie sa najwazniejsze. Czesto w ogloszeniach o prace spotyka sie taki fragment: „Third level degree or equivalent”. Pracuje jako (jak to nazywasz) „komputerowiec” w jednej z bardziej liczacych sie firm w swoim sektorze. Mam okazje pracowac z ludzmi, ktorzy nie legitymuja sie zadnym dyplomem i czesto to oni wlasnie sa motorem calej maszyny. Sa to ludzie z powolania a nie tacy ktorzy poszli na informatyke bo taka byla moda lub koledzy tez tam szli. Biorac ostatnio udzial w procesie rekrutacyjnym do mojego zespolu mialem okazje porozmawiac z kilkoma rekruterami. Twierdza oni, ze z reguly nie ma znaczenia kto jakie studia skonczyl – najwazniejsza jest chemia i dobra prezencja na rozmowie kwalifikacynej (wydaje sie, ze post Guy’a Kawasaki o aplikowaniu do Yahoo jest wzorowym przykladem). Najwazniejsze to podkreslic dlaczego ja jestem najlepszym kandydatem jakiego mozecie znalezc i pokazac entuzjazm zwiazany z przyszlym pracodawca. Czesto kosztuje to wiele energi aby dowiedziec sie jak najwiecej o przyszlym pracodawcy i opracowac odpowiednia strategie prezentacji/rozmowy.
„Jesli marzysz o karierze, w którejs z wielkich miedzynarodowych firm konsultingowych, to wedlug mojego stanu wiedzy nie masz innego wyjscia jak skonyc odpowiednie studia na wysokim poziomie”
Sam skonczylem studia zaoczne na jednej z bardziej renomowanych uczelni w Polsce. Zanim jednak to sie stalo pracowalem w roznych firmach na takim samym poziomie jak moi starsi koledzy. Ostatnie trzy lata przepracowalem dla jednego z wiekszych owczesnie miedzynarodowych koncernow konsultingowo-informatycznych (glownie praca za granica – przyjezdzajac tylko na weekendowe zjazdy uczelniane). Uwazam wiec, ze studia wyzsze nie sa warunkiem koniecznym do bycia dobrym w tym co sie robi.
Odnosnie komentarza Ani:
Studia ktore ukonczylem nie maja nic wspolnego z miejscem w ktorym obecnie sie znajduje, przeciwnie do tej pory walcze z kilkoma nawykami, ktore tak mocno zakorzeniono mi na uczelni. To co wiekszosc wykladowcow staralo sie przekazac nie mialo nic wspolnego z rzeczywistoscia, ktora spotykala mnie w pracy kazdego dnia.
Co do mozliwosci wyboru jako „consument” na uczelni to wiele najprawdopodobniej sie nie zmieni. Powszechnie wiadomo, ze uczelniani wykladowcy czesto sa gleboko zakorzenieni i powiazani z korporacjami w ktorych moze przyjsc nam pracowac po ukonczeniu studiow (MS*, IB*, itd.). Koneksje te sa bardzo silne, gdyz ksztaltowanie rynku IT w niektorych obszarach zaczyna sie juz na uczelniach (dziwnym zbiegiem okolicznosci program dostosowuje sie niezadko do produktow, ktore maja premiere w mniej wiecej tym samym czasie, wywierajac nastepnie duzy nacisk na uzywanie tych produktow). Problem nie jest tak prosty i oczywsity jak by sie wydawalo. Wydaje mi sie Alex, ze nie musisz szukac daleko aby znalezc tego przyklad (nie twierdze, ze zawsze jest to cos zlego ale jest to podstawowa przyczyna dla ktorej ja nie mialem odwagi nic z tym zrobic i pewnie nadal tej odwagi nie bede mial – stad nie podaje na jakiej uczelni studiowalem).
Przepraszam za brak polskich ogonkow i za napisanie tego komentarza „na kolanie”.
Pozdrawiam.
Jakub Matias Says:
(dziwnym zbiegiem okolicznosci program dostosowuje sie niezadko do produktow, ktore maja premiere w mniej wiecej tym samym czasie, wywierajac nastepnie duzy nacisk na uzywanie tych produktow).
Program dostosowuje się do produktów ? Mógłbyś podać jakiś konkretny (z nazwą własną) przykład tego procederu ?
Artur
Mariusz,
Na zachodzie 'gap year’ jest chyba zjawiskiem całkiem popularnym i normalnym, u nas jest z tym problem, przynajmniej u mężczyzn, z jednego powodu – armia. Jeśli jesteś w państwie z zawodowym wojskiem problemu nie ma, bierzesz rok wolnego i wykorzystujesz go na coś(lub nie ;) ). Jeśli u nas chcesz tak zrobić, prawdopodobnie weźmie Cię wojsko(pomijając inne kategorie zdrowotne itp.).
Inną możliwością na takie wolne jest tzw. 'urlop dziekański’, tyle że to chyba też nie jest taka bajka i wydaje mi się, że w większości przypadków, musi być ku temu jakiś powód.
Poza tym, ponad rok wolnego od nauki również może odbić się w jakiś sposób na późniejszym powrocie do edukacji.
Maturzysta pozdrawia maturzystę. :)
Ania napisala:
„Pytanie tylko poco tracić 5 lat na politechnice obliczając zarzęsienie jeziora jak jedynie10 % wiedzy wykorzystamy w miejscu pracy (i tak dobrze ze az 10 %). ”
Wlasnie wg mnie po to, zeby wyrobic sobie umiejetnosc okreslenia krytycznych zmiennych, zebrania niezbednych danych, oceny wspozaleznosci miedzy roznymi czynnikami, ktore determinuja wynik itd. – raz bedziesz to robic do obliczenia ile rzesy jest na stawie, a innym razem jak skutecznie wprowadzic nowy produkt na rynek. :)
Czesto jest nadal tak, ze trzeba ukonczyc studia, by ktos doczytal Twoje CV do konca (zakladajac, ze chcesz pracowac w jakiejs firmie, najlepiej dobrej, a nie jestes informatykiem, bo tu troche inaczej to wyglada).
Dlatego wlasnie, skoro juz trzeba 'cos’ studiowac, to przynajmniej niech ten czas bedzie wykorzystany na rozwijanie przydatnych UMIEJETNOSCI, a nie wkuwanie nieuzytecznej i nieaktualnej WIEDZY.
Tak sie madrze, a jakos samemu mi nie do konca na razie wychodzi 'przezywanie zycia do rdzenia’, o czym piszesz. Koncze zatem :)
Pozdrawiam,
Kuba
PS> mam nadzieje, ze nie trafie na tego farmaceute, co pozapominal lacinskich nazw a bedzie realizowal moja recepte… :)
Kuba Jedrzejek napisał „Mam wrazenie, ze problemem edukacji wyzszej w Polsce jest jej ogolna dostepnosci i powszechnosc, co eliminuje w duzym stopniu ’selekcje naturalna’ osobnikow (…)”
To jest sendo sprawy. Wszystko co masowe traci na wartości – to taki rodzaj „uczelnianej” inflacji.
Myślę, że rozwiązanie nie jest takie trudne – wystarczyłoby wprowadzić częściową odpłatność za studia. W pewnym stopniu zostaliby wyeliminowani ci, którzy traktują studia jako przedłużenie okresu dorastania/laby/zabawy (jakkolwiek to nazwiecie). Że nie wszyscy byliby w stanie opłacić takie studia? Może sprawdziłby się u nas model chyba (?) szkocki, gdzie za studia płacisz po ich skończeniu, o ile zarabiasz powyżej określonego progu, zarabiasz mniej – nie płacisz.
Do tego są kredyty studenckie, spłacane po studiach bez odsetek.
Z drugiej jednak strony – tak jak już kilka osób zauważyło – występuje silna presja na to, by te studia podjąć (rodzina, znajomi). I tu pojawia się strach, że bezrobocie, że stracę czas, że będę zwykłym robolem z pensją 940 brutto. A to trudno przeskoczyć – wreszcie sam studiuję. Choć początkowo bez przekonania, teraz jestem pewny, że dobrze wybrałem.
Jak to powiedział jeden z moich wykładowców – studia magisterskie nie mają wyuczyć zawodu, od tego są studia zawodowe. Coś w tym chyba jest, bo zdobycie konkretnej wiedzy to jedno, a posiadanie umiejętności jej zdobywania to inna, nawet ważniejsza sprawa.
Witam,
Post Alexa niewątpliwie daje do myślenia i zawiera masę cennych uwag dla osób myślących o studiach wyższych. Mimo wszystko jednak zabrakło mi w tym poście wyraźnego sformułowania jednej myśli, która bardzo często przewijała się w tle. Chodzi o to, że każda osoba myśląca o studiach powinna pamiętać, że studia same w sobie nie są celem a środkiem do osiągnięcia celu. Bardzo często rozmawiając z różnymi osobami tuż przed maturą czy nawet podczas studiów gdy pytałem o ich cele życiowe odpowiadali mi, że celem jest skończenie studiów. Takie podejście uważam za wysoce nieoptymalne. Skończenie studiów samo w sobie nic nie daje, jeżeli nie jest to krok we właściwą stronę w realizacji naszego prywatnego projektu „moje życie”. Wiele razy widziałem jak osoby zapytane o ich prawdziwe cele życiowe później miały wyraźny problem z wytłumaczeniem w jaki sposób akurat te studia którym się poświęcają zbliżają je do osiągnięcia własnego pojęcia szczęścia w życiu. Alex opisał jakimi to różnymi postaciami „środków” mogą być studia. Zanim jednak coś się wybierze trzeba najpierw zastanowić się co się chce robić w życiu.
Co do samych studiów to niestety często pomylenie środka (narzędzia) z celem kończy się tym, że pewne osobniki na studiach starają się za wszelką cenę jak najlepiej zrealizować ten zły cel. Skutek jest taki, że poza nauką (czy też wynikami) nie widzą świata do tego stopnia, że słyszałem (choć nie doświadczyłem na własnej skórze) o przypadkach typowego „wyścigu szczurów” zaczynającego się na naszych uczelniach. Ludzie zastanówcie się co Wy robicie!!! Studia są za pięknym czasem, żeby spędzić go przykutym do książek i na dodatek psując sobie kontakty z rówieśnikami poprzez uprawianie wyścigu szczurów. Zamiast zakuwać w nadmiarze wiedzę, uczcie się umiejętności. Związanych z Waszym kierunkiem studiów ale także tych, które nie są wykładane na studiach, ale za to można się ich nauczyć w grupie studentów: wszelkiego typu umiejętności interpersonalne, pierwsze doświadczenia w prowadzeniu projektów, doświadczenia w kontakcie ze światem biznesu, itp. Pamiętajcie, że w znakomitej większości wypadków już na pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej będą się Was pytać „co potraficie” a nie „co wiecie”. A poza tym żyjcie pełnią życia. Jak ktoś przy dzisiejszych możliwościach nie wyjedzie na semestr za granicę po to, aby zobaczyć jaka tam jest rzeczywistość, podpatrzyć najlepsze rozwiązania i, nie ukrywajmy, dobrze się zabawić to traci szansę, którą ma tylko raz w życiu. Takie błędy później bardzo trudno naprawić. Wiem, co mówię.
Wracając do umiejętności to ja również serdecznie polecam wszelkiego typu aktywność studencką poza samymi studiami. W tym stowrzyszenia studenckie. W nich można nauczyć się naprawdę dużo przydatnych później umiejętności. Przede wszystkim pracy w grupie i całej gamy umiejętności personalnych. Począwszy od przekonywania innych do swoich pomysłów a skończywszy na negocjacjach z poważnymi firmami. Tak, naprawdę stowarzyszenia studenckie to jedna z absolutnie unikalnych szans na porozmawianie jako przedstawiciel studentów z osobami z którymi później porozmawiać Wam będzie znacząco trudniej. Ciekawie też prowadzi się negocjacje na temat udziału różnego typu firm w projektach. Ja na jednym godzinnym spotkaniu z T-Systems nauczyłem się więcej na temat negocjacji handlowych niż na całych „teoretycznych” studiach. Serdeczne podziękowania dla Pani, która mnie wtedy „przemaglowała”. Część stowarzyszeń ma też bardzo ciekawe programy szkoleń wewnętrznych, na których raz można się wiele nauczyć a dwa można też później ćwiczyć swoje umiejętności trenerskie. Świetny start w ewentualną późniejszą karierę szkoleniowca.
Na koniec zaś łyżka dziegciu :-) Jeżeli chodzi o stowarzyszenia to podobnie jak ze studiami zanim poświęcicie swój czas i energię na jakąś działalność najpierw dobrze się zastanówcie dlaczego właśnie to i jakie są oczekiwania z Waszej strony, bo niektóre sytuacje są kuriozalne. Z jednej strony sam słyszałem tego typu dialog: „- Dlaczego angażujesz się w X? – Bo tam jak się jest w zarządzie to się dostaje służbowy pager!” (to było w czasach pre-GSMowych). Zastanówcie się ile będzie dla Was warte angażowanie się w stowarzyszenie, gdzie członkowie są w ten sposób motywowani. Z drugiej strony istnieje margines stowarzyszeń (z mojej obserwacji: tych studenckich ale nie zarejestrowanych na uczelniach), które działają po to, aby generować profity dla zarządu poprzez wolontariacką pracę reszty członków. Ewentualnie działają po to, aby się dobrze bawić i nic poza tym. Dlatego trzeba bardzo uważać w co się angażujecie.
Pozdrawiam,
Szymon
Artur Jaworski,
nawet nie masz pojęcia jak miło jest słyszeć słowa które zamiast ograniczają, zagrzewają do działania ;) Dzięki i od razu mówię że ze swojej strony będę robił wszysko by pokładanych nadziei nie zawieść ;)
Marcin Wojciech,
niestety wojsko jest jednym z głównych ograniczeń. Co prawda robiąc rok przerwy w karierze, od wojska wymigać się można (już nie takie rzeczy ludzie załatwiali ;)), to na dłuższy okres jest to gra w kotka i myszkę. A żyć ciągle w strachu, że pewnego pięknego dnia mogą zgarnąć nas panowie w mundurach, nie wiem czy jest warto. Na szczęście z tego co mi się kiedyś o uszy obiło to za 5 lat w Polsce ma wejść całkowicie armia zawodowa. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Ale nadal to dopiero za 5 lat… a to kawał czasu.
A co ja zrobię? hmm… wszystko zależy jaki zwrot przyjmie tocząca się akcja (m.in. wyniki z matury, plany, bardziej gruntowne przemyślenia itp). Studia – może w tym roku, może w następnym. Może na dzienne, może zaoczne. Studia pomimo wszystko mają też swoje ogromne plusy – nowy klimat, wielu nowych i wartościowych ludzi do poznania, umiejętności których nie nauczymy się nigdzie indziej. Nawet kosztem lekkiego ograniczenia swobody naszych ruchów, warto jest choćby spróbować. Przecież nikt nam nie każde studiować do samego końca. Nie patrzmy na studia pod kątem papierka, lecz pod kątem korzyści jakie one nam dają.
Więc gdybym miał wybierać, z dwóch możliwych wybiorę jak najbardziej studia, a nie wojsko.
W wojsku to dopiero się dostaje przepłukania mózgu! ;)
Zresztą pewnie tak będzie wyglądać moja decyzja, bo jakby nie patrzeć jestem szczęśliwym posiadaczem kat. A ;D
Tak naprawdę są setki możliwych dróg do wyboru. Inne lepsze, inne gorsze. Można iść za głosem swoim, za głosem innych, można w tą lepszą lub tą gorszą stronę. Wszystko zalezy od nas. Tak samo to, czy studia będą dla nas pomocą czy balastem.
Działajmy tak, by okoliczności były naszymi sprzymierzeńcami.
Ja mam zamiar zawsze dążyć do realizacji swoich celów i marzeń… pomimo wszystko – i o to chyba w tym wszystkim chodzi, no nie? ;)
@BeSmart: „Choć początkowo bez przekonania, teraz jestem pewny, że dobrze wybrałem.”
I ta pewność jest najważniejsza. Przekonanie, że wybraliśmy dobrze.
A za to, z Szymonem zgadzam się w całej rozciągłości. Trafiłeś w samo sedno! :)
Pozdrawiam wszystkich :)
Mariusz.
Czytam tego bloga juz od dlugiego czasu ale widze temat, w ktorym moge sie wypowiedziec. Od razu uprzedzam, ze bedzie dlugie ;)
Poszedlem na studia zaraz po technikum. Oczywiscie znalazlem prace i studiowalem zaocznie. Inaczej nie byloby mnie stac. Byla to prywatna uczelnia (studiowalem informatyke) ale bardzo milo ja wspominam bo kadra byla naprawde dobra i sporo ciekawych rzeczy sie nauczylem. No, moze nie do konca bo idac na studia znalem juz bardzo dobrze dwa jezyki programowania i prawde mowiac cholernie sie nudzilem na zajeciach z c++ czy javy. Powiedzmy, ze poznalem kilka ciekawych zagadnien z finansow i ekonomii. Zrobilem licencjat a potem byl rok przerwy – znowu brak kasy. Teraz kontynuuje nauke we Wroclawiu na panstwowej uczelni i musze powiedziec, ze takiej zenady to sie nie spodziewalem :( Poszedlem na te studia tylko po to zeby udowodnic sobie, ze jestem w stanie zostac magistrem. Zeby moc sie pochwalic kiedys dzieciom, ze ich tata ma dyplom magistra ;) Absolutnie nie spodziewalem sie poszerzenia wiedzy, absolutnie nie spodziewalem sie ciekawych zajec. Moze to i dobrze, bo bym sie srogo zawiodl i przeklinal wyrzucone pieniadze. Poszedlem na te studia w duzejmierze dla przyjemnosci i samego faktu studiowania. Wg mnie ktos, kto posiada duza wiedze techniczna,
jest programista czy kims w tym kierunku, idac na studia popelnia duzy blad. Jedyny plus, ktory widze w tym wszystkim to papier, ktory moze mi sie kiedys przydac przy zmianie pracy.
Moze opisze troszke szerzej swoje poczynania na Wroclawskiej uczelni. Kierunek studiow to informatyka i ekonometria – niestety nie jestem inzynierem wiec nie moglem studiowac na uczelni czysto technicznej. Ludzie, ktorzy tam wykladaja sa po prostu koszmarni. Przez 4 semestry nauki spodobal mi sie jeden przedmiot gdzie byla mowa o zarzadzaniu przedsiebiorstwem. Facet, ktory to prowadzil po prostu swietnie opowiadal, mial kontakt ze studentami, potrafil znalezc z nami wspolny jezyk. I to bylo wszystko, slownie JEDEN przedmiot przez cale 2 lata studiowania.
Idac na te studia mialem troche nadzieje, ze naucze sie wiecej o ekonomii i biznesie. W koncu programowaniem zajmuje sie samemu, wychodzi mi to swietnie ale rozkrecic wlasna firme, nauczyc sie inwestowac czy poznac mechanizmy rynkowe bardzo by sie przydalo. To przez co przeszedlem, a wlasciwie przechodze, zwalilo mnie z nog. Mam do zaliczenia roznice programowa z mikroekonomii. Niestety walcze z tym juz 3 semestr bo metody nauczania i wymogi wykladowcow sa po prostu absurdalne. Zeby bylo smieszniej nie mialem mozliwosci uczeszczania na zajecia – nie bylo ich po prostu. Trzeba zaliczyc i juz. OK, rozumiem. Przy pierwszym podejsciu do zaliczenia, zakupilem kilka ksiazek (glownie zagranicznych autorow, ktorzy znaja sie na rzeczy i byli mi polecani na poprzedniej uczelni). Dowiedzialem
sie mnostwo ciekawych rzeczy, poznalem historie rynkow swiatowych, mechanizmy rzadzace pieniadzem itp. Mozna powiedziec, ze nauczylem sie duzo na konkretnych przykladach. Jakiez bylo moje zaskoczenie gdy nakazano mi na egzaminie zacytowac „regulki” z podrecznika akademickiego. Mialem wrazenie, ze nawet przecinki mialy sie zgadzac :/ No trudno, podszedlem do egzaminu jeszcze raz (tym razem nawet u innej osoby) ale sytuacja sie powtorzyla. Wymagano ode mnie wiedzy teoretycznej, ktora znajduje sie w jednym konkretnym podreczniku. Nie wazne, ze potrafilem opowiedziec na przykladzie o co chodzi – mialem przytoczyc fragment z ksiazki tak jak zyczyl sobie tego egzaminator. Kupilem wałkowany na tej uczelni podrecznik ale gdy widze przyklady w stylu „Ala woli wstazki od pierogow” to mi sie niedobrze robi :( W tym momencie napisalem prace magisterska (nie waham sie stwierdzic, ze jedna z ciekawszych na calym roku) jednak nie wiem czy skoncze te studia bo obawiam sie, ze znow ktos bedzie ode mnie wymagal pamieciowej nauki wraz z debilnymi przykladami. Wpadlem na pomysl zeby chodzic na zajecia z innymi grupami studentow zeby zobaczyc jak sie tu podchodzi do wykladow i cwiczen. Bylem na kilku. Studenci, dorosli ludzie sa tam traktowani jak dzieci z podstawowki, Wykladowca za wszelka cene probuje udowodnic im, ze sa debilami. Kazda zla odpowiedz kwitowana jest szyderczym smiechem i ironicznymi komentarzami. Kazde zdanie jest powtarzane po kilka razy i gdy ktos przy tablicy cos minimalnie przekreci (niekoniecznie zmieniajac sens wypowiedzi) to i tak jest skrytykowany. Wszyscy przychodza tak zestresowani, ze wszystko czego mogliby sie nauczyc zapominaja po zamknieciu drzwi od sali.
Moze ten caly post brzmi jak jeden wielki zal ale musialem gdzies napisac co mnie boli i dlaczego nie warto marnowac czasu na taka „nauke”.
Witam
Chciałem zacząć od sprawy która wydaje mi się została w dyskusji pominięta. Studia były dla mnie okazją do wielu inspirujących i rozwijających znajomości. Co prawda inspiracji dostarczali mi częściej studenci niż wykładowcy, ale to może wynika z proporcji w moich kontaktach z tymi dwoma grupami :-) . Istotne jest to zwłaszcza dla osoby pochodzącej z mniejszej miejscowości gdzie takich możliwości raczej by nie było.
Co zaś się tyczy bardziej pragmatycznego podejścia do studiowania, rozumianego jako drogę do zdobycia zawodu, to tutaj niestety muszę się zgodzić ze stwierdzenie jednego z moich wykładowców: „W Polsce dobra uczelnia to taka która studentowi nie przeszkadza za bardzo we własnym rozwoju, bo o pomocy to nie ma co marzyć”. Coś w tym sarkastycznym stwierdzeniu jest, choć ja z zadowoleniem patrzę na wymianę kadry i widzę, że jest spora szansa na poprawę. Nie od razu bo nadal na czele katedr\zakładów czy innych struktur organizacyjnych często stoją ludzie hamujący ich rozwój, ale myślę że to się zmieni.
Kilka osób poruszało w komentarzach kwestię, że tylko nieznaczna część umiejętności i wiedzy nabytej w trakcie studiów jest im potrzebna później w wybranej profesji. Ja chciałbym tutaj wyróżnić dwa przypadki, pierwszy to taki że faktycznie aby wykonywać sporą część zawodów potrzebny jest drobny wycinek wiedzy i wtedy warto rozważyć czy droga do zostania dajmy na to księgowym musi prowadzić przez 5-cio letnie studia, na których poza planem kont karzą nam przyswoić jeszcze sporo innej wiedzy. Druga przypadek to spojrzenie na tą sytuacje jako dostarczająca nam szerokie spektrum możliwości wybrania zawodu, a w przyszłości przekwalifikowania się. Jest to szczególnie istotne dla osób, które nie są do końca pewne jakby chciały swoim życiem zawodowym pokierować, a ja pozwalam sobie stwierdzić, że jest to znacząca część 19-latków podejmujących decyzję o studiach.
Zdaje sobie sprawę, że są metody efektywniejsze, ale nie każdy znajdzie sobie mentora, który by go indywidualnie prowadził, za to dostępność studiów jest znacznie większa.
Poza tym dużo ciężej (a w niektórych przypadkach jest to niemożliwe) jest przekonać potencjalnego pracodawcę do zatrudnienia nas a nie jakiegoś absolwenta, zwłaszcza uchodzącej za prestiżową uczelni. Oczywiście nie każdemu jest potrzebny pracodawca bo może sam się zatrudnić, ale jakiś kapitał na początek trzeba mieć. Ponadto podglądając jako pracownik w jaki sposób inni prowadzą firmę nie musimy wywarzać później otwartych drzwi, eksperymentując ze swoim przedsięwzięciem.
Pozdrawiam
Witajcie
To był trochą długi dzień, więc pozwólcie że na razie napiszę krótko.
Przede wszystkim dziękuję Wam za niezwykle interesujące i rozbudowane komentarze. Razem zrobiła się z tego ciekawa i pouczająca dyskusja a z każdą wypowiedzią dochodzą dodatkowe cenne punkty widzenia. Dostałem też kilka maili od Czytelników, którzy woleli się wypowiedzieć prywatnie (a szkoda). Do tego trzeba się porządnie ustosunkować i zamierzam zrobić to jutro (a właściwie już dziś wieczorem), bo teraz moja zdolność precyzyjnego wyrażania się jest już nieco ograniczona.
na razie życzę Wam miłej nocy
Alex
PS: Parę osób wrzuciło tę dyskusję na Wykop
http://www.wykop.pl/link/16671/formalne-studia-kiedy-i-dlaczego-warto.html
Jeśli uważacie nasze rozważania za wartościowe, to możecie dodać tam Wasz głos, w ten sposób zwiększamy szansę, że inni młodzi ludzie, którym może się to przydać natkną się na to, co tutaj piszemy.
Tomasz:
„Poza tym dużo ciężej (a w niektórych przypadkach jest to niemożliwe) jest przekonać potencjalnego pracodawcę do zatrudnienia nas a nie jakiegoś absolwenta, zwłaszcza uchodzącej za prestiżową uczelni”
Ja bym poprostu do takiego pracodawcy sie nie pchal. Moje przerwane w pewnym momencie studiowanie nigdy nie odbilo sie negatywnie na moich stosunkach z pracodawca. Wchodzac na rozmowe zawsze wiedzialem, ze mam swoja wartosc i raczej to ja ocenialem ludzi dla ktorych mam pracowac.
Co wiecej nie ukrywalem, ze przerwalem studia i w miare takiej potrzeby potrafie zawsze powiedziec dlaczego.
Moze to juz skrajnosc ale wydaje mi sie w wielu przypadkach studia sa poprostu ogranicznikiem dalszego rozwoju. Zawezaja wasze pole do dzialania. Kiedys Alex o tym pisal. Po ekonomi wydaje ci sie ze zawsze bedziesz robil w cyferkach i wykresach – i gotowe. Nie zostaniesz aktorem, bo nawet nie przejdzie ci przez mysl ze moglbys.
Jak dla mnie studia to 30 do 5% skladowej sukcesu, 30% gdy mowimy o zawodach z przypadku 1 Alexa, a 5% to cala reszta.
Czesto trudnosc w wyobrazeniu sobie tego maja ludzie, ktorzy meczac sie skonczyli te studia i nie moga sie poprostu przyznac, ze zmarnowali kupe czasu i energii.
Moja zona wlasnie podejmuje decyzje o zaprzestaniu dalszego studiowania i zajeciu sie tym co byc moze pokocha. Zycze jej dobrej decyzji. Trzymajcie za nia kciuki.
Witam wszystkich:)
To teraz ja dorzucę coś od siebie.
Maturę zdawałem w czasach, kiedy to oceny i średnia liczyły się, żeby dostać się na studia. W liceum lubiłem historię i przedmiot, który dopiero wchodził do szkół, a mianowicie „edukacja konstytucyjna i obywatelska”. Nie bardzo wiedziałem na jakie studia iść, ale moja nauczycielka historii (bardzo dobrze ją wspominam) podpowiedziała mi, że z tymi zainteresowaniami mogę spróbować pójść na studia prawnicze. Na dzienne się nie dostałem… Poszedłem na zaoczne z nadzieją, że może po roku uda mi się przenieść na dzienne. Bardzo się tymi studiami rozczarowałem. Wkuwanie na pamięć kilkusetstronicowych podręczników z historia państwa i prawa polskiego, itp. Nie tego się spodziewałem:) Zmarnowałem tam trzy lata, w tym czasie pracując u mojego taty w firmie. Praca na codzień niezbyt wymagająca, ale z racji dobrej znajomości języka angielskiego jeździłem z nim na spotkania z zagranicznymi klientami w roli tłumacza. Na tych spotkaniach nauczyłem się dość dużo na temat biznesu:)
Po trzech latach studiów prawniczych postanowiłem pójść w zupełnie innym kierunku i poszedłem na informatykę i ekonometrię na prywatnej uczelni:) Wykładowcy milsi, otwarci, chętnie pomagają. Panie w dziekanacie też miłe;) Te studia wspominam bardzo dobrze. Mimo dość pobłażliwego podejścia do studentów i pozwalania na zaliczanie ćwiczeń w prawie nieskończonej ilości podejść, to ci, którzy chcieli się czegoś nauczyć – nauczyli się (a wykładowcy chętnie im w tym pomagali). Najmilej wspominam jednego wykładowcę, który był starszy ode mnie tylko o 2 lata. Miałem z nim wykłady z administrowania systemami komputerowymi. On sam pracował jako administrator w NBP, więc wiedział co i jak:) Uczył nas jak osiągać najlepsze wyniki jak najmniejszym nakładem pracy zarabiając przy tym jak najwięcej pieniędzy:) Niestety, wykładów z nim było niewiele, nie wszyscy chcieli słuchać.
Po studiach znalazłem pracę jako informatyk w dużej międzynarodowej firmie. Tutaj wiedza zdobyta na studiach do raczej niczego mi się nie przydaje. System ERP, mapowanie procesów z jednej strony, a z drugiej niewielki wpływ na większość rzeczy, ponieważ wszystkim zajmuje się centrala firmy. Moja rola polega na uczeniu się procesów i wspieraniu pozostałych pracowników w razie kłopotów z systemem oraz kontakty z centralą w celu tychże problemów rozwiązania.
Jak zaczynałem tam pracę, to jednym z kryteriów ustalania wysokości zarobków było wykształcenie. Mam licencjat, więc dostałem mniej niż moi koledzy magistrzy. To była dla motywacja, żeby niejako z rozbiegu iść na studia uzupełniające magisterskie. Wybrałem studia, na których od strony teoretycznej mógłbym nauczyć się tego, co na codzień miałem w pracy od strony praktycznej. „Informatyka w procesach biznesowych” na Politechnice Poznańskiej. I znowu nie to, czego się spodziewałem. Na każdym semestrze jeden przedmiot „do odsiewu”, znowu wkuwanie + rozwiązywanie mniej lub bardziej skomplikowanych zadań. Przedmioty, które mnie interesowały potraktowano po macoszemu, jak „wypełniacze” planu zajęć. Jestem na ostatnim semestrze, ja i pół mojego roku mamy jeden niezaliczony egzamin z przedmiotu, który żadnemu z nas nigdy się nie przyda. Z rozmów z innymi wykładowcami i studentami wiemy, że z tym wykładowcą co roku jest ta sama sytuacja co z nami. Mam ochotę rzucić te studia, bo to dla mnie tylko źródło niepotrzebnego stresu. Z drugiej strony „studia są dla wytrwałych”, jak to mawiają moi koledzy z roku, i szkoda mi tego czasu i pieniędzy, które już w te studia włożyłem. „Papier” będzie, jeśli nie w tej pracy, to może w następnej będzie się liczył przy ustalaniu wysokości mojej wypłaty.
Uff… Trochę się rozpisałem, przepraszam:) Na zakończenie dodam tylko, że jestem jeszcze w sytuacji, którą Alex określa jak komfortową;) – nie ma kredytu na dom/mieszkanie, nie mam dziecka. Mogę szukać swojej życiowej drogi prawie bez przeszkód. Prawie, bo odwagi i pomysłów brak:(
Pozdrawiam!
Patryk – to chyba o mnie piszesz;) Jak właśnie przed chwilą napisałem, chcę skończyć te studia bo szkoda mi tego zmarnowanego czasu i pieniędzy. Jestem już na finiszu, więc jeszcze tylko trochę… :)
Trzymam kciuki za żonę i życzę powodzenia:)
Witam,
Apel z umieszczeniem wpisu na wykopie podziałał, czego jestem żywym przykładem, choć o blogu już słyszałem, a raczej miałem okazję czytać to i owo. Przejdźmy do meritum jednak.
Zacznijmy od tego, że zanim zacznę produkować wyrazy bardziej lub mniej na temat warto by było napisać na jakiej podstawie to robie. Jestem na pierwszym roku (po raz wtóry: w pierwszym podejściu Politechnika Warszawska Zarządzanie na Inżynierii Produkcji, a aktualnie ten sam kierunek ino na WSPiZ im. Leona Koźmińskiego). Tak więc jak łatwo można się domyślić rzuciłem pierwsze studia i wystartowałem gdzie indziej, a każdy kolejny dzień utrwala mnie w przekonaniu, że dokonałem słusznego wyboru.
Dużo tutaj padło słusznych stwierdzeń, w samym wpisie jak i komentarzach, które od deski do deski przeczytałem. Po moich doświadczeniach nasuwają mi się pewne myśli. Oczywiście wybór uczelni jest ważny, pierwsze to musimy się ukierunkować jakoś, wyobrazić sobie swój profil i siebie za parę lat – trudne, fakt, ale nie niemożliwe i jeżeli czujemy, że gdzieś kopnęliśmy się w kalkulowaniu to nie należy robić nic na siłę tylko przemyśleć sprawę jeszcze raz, już z pewnym mniejszym czy większym bagażem doświadczeń. Cieszę się, że sam zdobyłem się na ten może nie bardzo odważny krok, ale na pewno w pewnym choć stopniu. Ważne aby nie obudzić się na 4-5 roku z ręką w nocniku i przemyśleniami: „Co ja tu kur* robię!”. Dlatego też przyszłym studentom szczerzę radzę przyłożyć się do wyboru uczelni, nie przesadzać z leceniem na siłę za trendem i tym o czym w brukowcach piszą (że brakuje takich i takich pracowników do takich i takich zawodów), ale jednocześnie nie podchodzić do wyboru studiów jako do jednorazowej decyzji od której nie ma odwołania.
Z jednej strony podziwiam ludzi, którzy są na tyle silni psychicznie żeby kuć na blachę i katować rzeczy które ich zupełnie nie interesują i na 99,9% do niczego im się nie przydadzą, po to tylko aby dostać piękny papierek, w międzyczasie mydląc sobie oczy, że pierwsze semestry to przesiew, a ciekawsze przedmioty przyjdą, oby ale czy na pewno?…
Z drugiej strony, ja tak nie potrafiłem i dałem sobie spokój: mierzenie walców mikrometrem i fizyka na kierunku zarządzanie i marketing jest dla mnie czymś czego nie jestem w stanie racjonalnie wytłumaczyć – szkoła zapełnia plany zajęć przedmiotami bo żal zwolnić jakiegoś doktora?. Tym bardziej śmieszą mnie archaiczne argumenty o tym, że państwowe uczelnie to high class, a wszystkie inne to ścierwo gdzie masz papier za pieniądze.
Jeżeli idzie o to co w studiowaniu najważniejsze. Dla mnie absolutnie KONTAKTY! KONTAKTY! i jeszcze raz KONTAKTY! Bo nigdzie indziej tak łatwo nie nawiążesz znajomości, z ludźmi którzy za parę lat mogą zasiadać tak wysoko, że dla szaraczków, którzy przesiedzieli całe życie nad tomiszczami będą zwyczajnie niedostępni. A Ty co? Poszedłeś się napić wódki i nawiązać nowe znajomości? Czy znowu siedziałeś nad książkami nie czując po co nawet to robisz i co ci to da?
Ktoś wspomniał o organizacjach studenckich, również się pod tym podpisuję, super sprawa. Nawiązujesz znajomości z ludzmi o podobnych do ciebie zainteresowaniach, uczysz sie jak zalatwić sprawy tak aby wyszly po twojej mysli, działasz w grupie, masz okazje liznąć branżę, w której siebie samego pozycjonujesz.
Troche sie rozpisalem. Reasumujac. Studia to nie tylko to co wiele osob nich widzi, bo poza zaliczeniami, poza ksiazkami i teoria, daja nam o wiele wiele wiecej, tylko trzeba chciec i umiec to wykorzystac.
Witam,
maturę zdawałem rok temu i m.in. ze względu na brak zdecydowania co dalej począć chciałem zrobić rok przerwy w nauce. Niestety wojsko wybiło mi ten pomysł z głowy. Rozpocząłem studia dzienne na państwowej uczelni, na kierunku zarządzanie i marketing. Kończę z tym kierunkiem, ponieważ prawie żaden wykładowca nie powiedział mi nic więcej ponad to, co przeczytałem w poleconych książkach. Jako, że lubię czytać, a w przyszłości zamierzam zatrudniać się sam — nie potrzebuję papierka.
Wciąż pozostaje problem z armią, dlatego będę dalej studiować. Prawdopodobnie nawet na tej samej uczelni. Szukając kierunku, który nie będzie mnie hamował, nie będzie pochłaniał nadmiernej ilości czasu, a przy tym może nawet pomoże mi rozwijać się — trafiłem na filozofię. Chcę ją studiować; mam nadzieję, że to dobry wybór.
Generalnie jestem zdania, że papierek nie ma znaczenia, niestety wielu pracodawców uważa inaczej.
Michał,
Mam troszkę inne spojrzenie na Zarządzanie na Politechnice niż ty. Otóż dużym plusem tego kierunku jest wykształcenie ekonomisty z postawami klasycznej inżynierii (nawet w 21 wieku dalej używa się mikrometrów i suwmiarek).
Moje doświadczenie zawodowe dalej wskazuje, że w działach marketingu i działach finansowych brakuje wspólnego języka między ludźmi z produkcji czy utrzymania ruchu.
Znam też dużo absolwentów tego kierunku i fajnie sprawdzają się w takiej roli
Jednakże tak jak piszesz jest jeden fakt, o którym wspomniałeś, trzeba to lubić .
Chociaż z tego co się orientuje Zarządzanie i Marketing na wydziale Inżynierii daje już tylko magistra, co moim zdaniem jest nieporozumieniem i woła o pomstę do nieba (politechnika powinna skupić się na technologii a nie humanistyce)
Artur
Witajcie!
W przeciwieństwie do wiekszości powyższych postów, ja chce przedstawić głos „w obronie” studiów. Z mojego doświadczenia studia to był najlepszy możliwy wybór, ale należy podkreślić to co juz przewinęło się w kilku postach, studia to nie tylko wiedza jaka z nich wynosimy. Zreszta sprawa z wyniesieniem wiedzy może być szczególnie trudna w przypadku takich kierunków jak Zarządzanie czy Marketing, które przecież są próbą steoretyzowania tego w jakis sposób ludzie odnoszą praktyczny sukces w biznesie.
Tomasz i Michal Mrzyglocki zwrocili uwagę na rzecz, którą uważa za kluczową czyli „czynnik ludzki”. I myślę tu zarówno o tym, że kontakty to bardzo ważna rzecz w biznesie, ale także o tym, że kontakty z odpowiednimi ludźmi motywują. W moim przypadku, to właśnie ludzie, z którymi studiowałem nakręcali mnie do działania. Ktoś nazwie to wyścigiem szczurów, a ja powiem, że widziałem jak niesamowite rzeczy robili ci ludzie i myślalem, że to ja w takim razie też tak mogę.
Druga rzecz to również wspominiane organizacje studenckie – dla mnie było to tak naprawdę pole egzekucji całej wykładanej na uczelni teorii. No i oczywiście również dodatkowe pole do kontaktów interpersonalnych i cwiczenia tego jak funkcjonują pewne relacje.
Kolejna sprawa to kontakty międzynarodowe, praktycznie każda uczelnia daje możliwośc uczestniczenia w wymianach z innymi uczelniami za granicą. Gdzie by człowiek nie pojechał jest to czysta szkola życia :)
Co do samej wiedzy zdobytej na uczelnii, powiedziłałbym, że nie zdobyłem wiedzy bezpośrednio generującej pieniądze, ale raczej pewien ogląd i generalne spojrzenie.
Reasmując uważam, że studia tak (ale najlepsze jakie sie da) i to co tak naprawdę warto z nich wyciągnąć (przynajmniej w przypadku takich kierunków o niczym jak np. Zarządzanie) to wartościowe znajomości, doświadczenie z inicjatyw studenckich i kontatky międzynarodowe.
Pozdrawiam,
Greg
Krytykujących nigdy nie zabraknie.
Witam
Patryk, być może moje doświadczenia z rynku pracy są znikome (odbyłem zaledwie jedną rozmowę kwalifikacyjną, która poszła na tyle dobrze, że od tamtej pory więcej ich przechodzić nie musiałem) , ale śledząc ogłoszenia o pracę pojawiające się w różnych serwisach zauważam, że podstawowym kryterium jest wykształcenie wyższe(to czy słusznie to osobny wątek). Piszesz „Wchodząc na rozmowę zawsze wiedziałem, że mam swoją wartość i raczej to ja oceniałem ludzi dla których mam pracować”. Ja również nie mam jakiś szczególnych problemów z poczuciem własnej wartości, ale jestem przekonany, że gdyby nie studia nie miałbym nawet okazji owej wartości udowadniać przed potencjalnym pracodawcą podczas rozmowy kwalifikacyjnej, ponieważ moja aplikacja zostałaby odrzucona na etapie wstępnej selekcji.
Pozdrawiam
Artur Jaworski: Oczywiscie masz rację, jeżeli się to lubi to proszę bardzo. Ale niestety jest w tym rowniez sporo fikcji. A po czym to stwierdzam? Uwierz mi ze wielu moich znajomych spodziewalo sie czegos zupelnie innego. Nie widzialem tam wielu ludzi ktorzy mieliby sie strikte produkcja zajac a jednoczesnie miec zylke do zarzadzania. I w czym rzecz? Byc może ja popełniłem błąd i nie zapoznałem się z programem uczelni nie sięgnąłem odpowiednio głęboko tylko dałem się zrobić na renomę PW i że fajnie być na państwowej uczelni.
Słyszałem, że tam już nie ma inż. co jest faktycznie śmieszne, bo już w tym wypadku nie rozumiem tego, bo z zarządzaniem to ma na pewno mało wspólnego.
Wspomniałeś też o wymianach, powiem Ci, że ja od pierwszego dnia jestem na nie nakręcony – to musi byc super przygoda i doświadczenie, i kolejna okazja na zdobycie znajomych rowniez poza granicami polski :) – żyć nie umierać :)
A wracajac troche do sedna tematu. Mnie studiowanie kręci i sprawia mi przyjemność – po prostu to lubię. W ciągu ostatnich miesięcy nawiązałem więcej znajomości niż przez resztę swojego życia – chyba swobodnie mogę tak powiedzieć. Jest to fajny okres bo z jednej strony nie jesteś najczesciej zobligowany do prowadzenia juz czysto powaznego i odpowiedzialnego zycia (nawet jak sam placisz za szkołę itd.) to ta swoboda gdzieś jest. Dzięki niej z kolei masz szansę próbować różnych rzeczy i spraw. Idealny czas na poznanie siebie samego i swoich możliwości. Te wszystkie wywody tutaj na temat studiowania są trochę nadmuchane, bo wiadomo każdy student lubi się po opieprzać, dobrze zabawić, zerwać z tego i tamtego. Ważne, żeby to z głową robić i dobrze wybierać co można robić kosztem innego.
Witam
Mimo że śledzę bloga od pewnego czasu, to tym razem trafiłam z wykopu..
A teraz do rzeczy:
Zgadzam się z wieloma wypowiedziami wcześniejszymi, jak i z samym postem.
Tak jak Alex, nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że wszystkiemu winny jest system edukacji, a student musi się na niego godzić.
W lutym/marcu na UAM w Poznaniu odbywała się debata na temat ustalania programów studiów oraz problemu ściągania. I to studenci wszczęli tę dyskusję, bo nie wszystkim odpowiada „zżynanie” od pilniejszych kolegów. A czy ktoś zastanowił się, kto jest odpowiedzialny za układanie programu przedmiotów obowiązkowych na danym kierunku? Okazało się, że jako studenci, nie musimy się godzić na wszystko i możemy dochodzić swoich praw lub choćby wyjaśnień. Większość z Was, byłych studentów lub obecnie studiujących, zapewne zgodzi się, że wiele przedmiotów jest zbędnych, że zaśmiecają nam głowę archaizmami ale są one w programie studiów więc trzeba je zaliczyć. A może jednak warto zapytać się „kogoś z góry”, dlaczego wykaz przedmiotów nie zmienia się wraz ze zmieniającymi się trendami na rynku pracy (nie chodzi o zmianę nazwy lecz materiału). Może komuś się oczęta wreszcie otworzą. Warto zauważyć, że jeśli „władza” nie widzi sprzeciwu, sądzi, że „poddani” są zadowoleni i niczego więcej im do szczęścia nie potrzeba. Nie wiem jeszcze, jak się zakończyła ta debata. Jednak można podać tę sytuację za przykład pożądanego przejawu inicjatywy wśród studentów. Mam nadzieję, że będzie ich więcej i polskie szkolnictwo wyższe się odrodzi.
Właściwie, polskie szkolnictwo to temat rzeka, a polskie uczelnie państwowe to takie państwo w państwie. Ale wracając do tematu – czy warto studiować – myślę, że pominięto jeszcze jedną bardzo istotną kwestię. Chodzi mianowicie o atrakcyjność nazewnictwa powstających kierunków, jak grzyby po deszczu. Uczelnie kuszą, przechwalają się w reklamach, a rzeczywistość weryfikuje smutną prawdę. Studenci czują się oszukani, mimo że byli przekonani o słuszności swojego wyboru.
Sama stanęłam w obliczu tej przykrej prawdy. Nie dostałam się na wymarzone studia (teraz wcale nie żałuję, że tak się stało) i żeby nie stracić świadczeń przysługujących osobie uczącej się, postanowiłam gdzieś się zakotwiczyć na rok. Powstał właśnie nowy kierunek w PWSZ w mojej miejscowości o szlachetnej nazwie „Ekonomika i organizacja MSP”. Pomyślałam, że może nie będzie tak źle i zostałam na całe 3 lata. Myślałam, że nauczę się jak funkcjonują owe MSP i jak zarządzać własnym biznesem. Nie mogłam się bardziej mylić. Wszystko było dostosowywane do programu AE w Poznaniu, kadra bardzo zróżnicowana (od ekscentrycznych profesorów starej daty po niedouczonych doktorantów). Na trzecim roku oświecono mnie, ze studiuję ekonomię, o czym wcześniej nikt nie wiedział, a ekonomika to tylko moja specjalność. W czasie tych 3 lat pomocny w prowadzeniu biznesu okazał się 1 przedmiot.
Kusiło mnie, żeby sobie odpocząć, pobyć dłużej za granicą, ale uległam tej chorej presji, żeby zdobyć szybko magiczny tytuł mgr (w żargonie studenckim mówi się magazynier – to też o czymś świadczy). Wybrałam prestiżową Akademię Ekonomiczną, tryb zaoczny. To już mój ostatni semestr i całe szczęście. Bardzo się rozczarowałam. Sposób prowadzenia wykładów pozostawia wiele do życzenia, nie mówiąc już o tym, że zamiast uczyć studentów jak obsługiwać programy komp. używane w przedsiębiorstwach do ułatwiania sobie życia, my liczymy na kartkach, w tabelkach, słupkach i z kalkulatorem. Owszem, warto znać pewne podstawy, ale jak tak nas będą kształcić to niech się nie dziwią, że wciąż daleko nam do Europy! Niedawno zmieniono regulamin i nie ma już mowy o przekładaniu czy odrabianiu zajęć. A czy kogoś interesuje to, że ja za studia płacę?
Dziękuję sobie samej, że uczestniczyłam w rozmaitych warsztatach, szkoleniach, kursach i to głównie bezpłatnych(!), działam w organizacjach młodzieżowych, że nie słuchałam rodziców, którzy mówili: siedź w domu i się ucz zamiast włóczyć się po świecie.” To właśnie dzięki temu zdobyłam doświadczenie, umiejętności miękkie, kontakty także międzynarodowe i nie zamierzam na tym poprzestać…
Obecnie prowadzę własną firmę i z przykrością muszę powiedzieć, że nawet 5% studenckiej wiedzy nie wykorzystuję. Czuję niedosyt studiowania. Mam ogromną ochotę postudiować coś, co da mi satysfakcję i wiedzę użyteczną. Razem z tym pojawia się lęk przed kolejnym nabiciem mnie w butelkę świetną kampanią reklamową…
Przepraszam, że tak się rozwodzę…
Chcę tylko dodać, że polecam wymiany międzynarodowe między uczelniami. Jesteś studentem – korzystaj ze swoich przywilejów i nie przepuszczaj żadnej okazji. Studia zaoczne na pewno nie dają tylu możliwości, co studia dzienne. Popieram Michała Mrzyglockiego, żeby dokonywać świadomych wyborów lub w miarę wcześnie je zmienić, by nie żałować zmarnowanych lat. Ja mimo wszystko nie żałuję.
Nie samą nauką student żyje!!!
pozdrawiam
Ja bym postudiował to – jak to się dzieje, że alex pisze na alexba.eu kolejne posty i za każdym razem komentujący w napisanych przez siebie komentarzach piszą tylko o sobie w przeciwieństwie do samego autora.
Wczoraj zrobił się kolejny bardzo długi dzień, a teraz muszę się pakować i będę ładnych parę godzin w drodze. Stąd jeszcze jeden „poślizg” z mojej strony :-)
Najlepiej jak wydrukuję Wasze wypowiedzi aby je jeszcze raz dokładnie przeczytać i o ile stan nawierzchni na trasie Wrocław-Warszawa pozwoli na użycie komputera :-) to odpowiem w trakcie jazdy i wyślę ją po dotarciu na miejsce.
Generalnie mówiąc jestem mile zaskoczony jak wielu Czytelników zabiera tym razem głos (a przecież mamy weekend, co oznacza zmniejszoną aktywność w internecie) oraz jak ciekawe i rozbudowane są Wasze wypowiedzi. Jak tak patrzę na całość to mój oryginalny post zdaje się być tylko małym kawałkiem powstałej w międzyczasie całości :-)
Paterson
Możesz wytłumaczyć co masz na myśli w Twojej wypowiedzi powyżej?
Wszystkie inne Twoje wypowiedzi w tym wątku to:
„Krytykujących nigdy nie zabraknie.”
W takim wypadku to już wolę, jak ktoś pisze tylko o sobie :-)
Ja zresztą też przedstawiam osobisty punkt widzenia, co zresztą wielokrotnie podkreślam
Pozdrawiam wszystkich i do usłyszenia z Warszawy
Alex
Witam
Gdyby nie inne uroki studiowania student podejrzewam nie uczestniczyłby w naszym fantastycznym procesie edukacji. Rzeczywiście nie samym studiowaniem student żyje jak wspomniała Milena. Mnie zastanawia taki fakt że skoro piszesz: ”Warto zauważyć, że jeśli „władza” nie widzi sprzeciwu, sądzi, że „poddani” są zadowoleni i niczego więcej im do szczęścia nie potrzeba.” W skrócie Twój drugi akapit opowiada o zgłaszaniu sprzeciwów że coś się studentowi nie podoba. Pytanie w takim razie dlaczego Ty nic nie zrobiłaś ze swoim niezadowoleniem dotyczącym Twoich przedmiotów, kierunku? Myśle ze o ile chodzimy do prywatnych uczelni to tutaj możemy „działać”, bo jesteśmy 100% klientem. To my tworzymy reputację o uczelni prywatnej. Jeśli chodzi o państwowe? To rzeczywiście jest to swoiste państwo w państwie i tu jednak za wiele nie możemy zdziałać. Jeśli byśmy mogli to by się coś zmieniło!!! Przecież nie wierze w to ze ogromne gmachy uczelni nie posiadają osób wyszczekanych, wygadanych którym się system nie podoba. Odpowiedz która do nich trafia jest prosta „nie podoba się ? to do widzenia, nikt pana tu nie trzyma, a jak pan za długo będzie szczekał to my znajdziemy sposób na szybkie pozbycie się …” Dlaczego stoimy w tym miejscu gdzie stoimy? Brakuje takich osób? Ja osobiście znam kilku takich którzy mieli wiele do życzenia. Jedni dużo szczekali, i pyskowali drudzy używali bardziej podstępnych środków… Wszyscy się zniechęcili po czasie… bez efektów. Nie chcę nikogo blokować przed takim działaniem i zniechęcać, bo uważam że debaty i zmiana jest niezbędna ALE zachęcam jednak do solidarności w działaniu, bo bez tego jednostki nic nie zdziałają….
Pozdrawiam serdecznie
Generalnie się zgadzam z Twoją tezą Aleksie. Należy tylko pamiętać o tym, że bardzo niewiele młodych osób potrafi mając te 18-19 lat określić co tak naprawdę chcą robić w życiu, gdzie się widzą za (powiedzmy) 10-15 lat (nawet jeśli już o tym pomyślą). Poza tym rzadko są „na swoim” aby podjąć tę ryzykowną (wg środowiska) decyzją, pod prąd.
Ja mając te 18 lat wiedziałem tylko tyle że studia muszę mieć (presja środowiska, zarówno rodzinnego jak i koleżeńskiego/przyjaciół ale też czułem głód wiedzy i chciałem studiować). Niestety w tamtym czasie doradztwo zawodowe dla młodych bądź dostępność do info. takich jak ten blog były niewspółmiernie trudniejsze. Osobiście nie żałuję. Moje studia (zarządzanie) IMHO akurat nie na narzucały klapek na oczy (jak to powyżej padło), lecz przeciwnie. To one pozwoliły mi się zorientować w życiu. Nie były ani typowo humanistyczne bądź ścisłe, ani czysto teoretyczne. To co potwierdzam, mimo iż studia te z założenia mają być skierowane dla osób które mają pracować przede wszystkim z innymi ludźmi, to brak w nich jakiegokolwiek pomysłu na praktyczne rozwijanie umiejętności interpersonalnych i komunikacji.
Rada dla przyszłych/młodych studentów: jeśli Wasza przyszłość zawodowa wiąże się w jakikolwiek sposób ze współpracą z ludźmi (w szczególności w biznesie, ale nie tylko) nie przyjmujcie czasem strategii studiowania, której efektem jest mutacja człowieka w postaci krzesełka przyrośniętego do „4 literek” ;-) Tak jak napisała Milena Nadolna, udzielajcie się i działajcie w różnych organizacjach, włóczcie się po świecie, choćby wbrew rodzinie!
Jeśli przyjdzie Wam już studiować nie trzeba przecież wszystkiego wkuwać jak leci. Ja akurat w miarę wcześnie zorientowałem się w czym na pewno nie będę „robić” i przedmioty takie zdawałem na wymagane minimum (bez większych trudności). A że nie miałem średniej grubo ponad 4,0 i stypendium ME… wolny czas i „moce” przeznaczałem na to w czym się widziałem, co mnie interesowało, co powalało mi znowu umiejscowić na drugim końcu skali (czyli blisko max.) oraz zdobywanie wiedzy/umiejętności niezwiązanej całkowicie ze studiami. Jakoś nie żałowałem z tego powodu, bo nikt nie zapytał mnie na rozmowie kwalifikacyjnej (kilka ich przeszedłem) np. o wyniki z prawa administracyjnego J. Choć żeby oddać prawdę, muszę przyznać, że po skończeniu studiów starowałem do jednej z tzw. wielkiej piątki firm konsultingowych i mimo pozytywnego wyniku testu językowego, testu predyspozycji, itp. odrzucono moją aplikację (oficjalnie) ze wzgl. na średnią! Z perspektywy czasu i wiedzy jestem wdzięczny rekrutującym za tę decyzję :-)
Co do szkolnictwa średniego, wg mnie jest ono kompletnym nieporozumieniem. Wraz z podstawówką, oprócz wspomnianych we wcześniejszych postach, negatywnych postaw, wyucza jedynie jak być ew. przyszłym pracownikiem akademickim. Ludzie często nie mają pojęcia „z czym się je” ich przyszłe studia a tym bardziej przyszłość zawodową. „Maglują” przez kilka-kilkanaście lat w kółko te same przedmioty nie mając pojęcia o bogactwie wiedzy i umiejętności w tzw. świecie realnym, poza ścianami szkolnymi. Efektem tego właśnie padają takie wybory, jak wspomniane w jednym z postów, prawo (wynikające niejako z dobrych wyników w nauce historii). Wg mnie powinien być 1 dodatkowy rok w szkole, bądź zerowy na uczelniach, realizowany systemem dowolnie wybieranych modułów, max. semestralnych (albo i krótszych) by można było zasmakować przyszłej edukacji.
Jeszcze 3 grosze odnośnie regulacji zawodowych: to zmora naszych czasów! Coraz ich więcej w postaci pozwoleń, certyfikatów, akredytacji, itp. Coraz mniej miejsca dla swobodnych pasjonatów/poszukiwaczy. Co z 1 str. jestem w stanie zrozumieć – raczej nie powierzyłbym opieki nad moim zdrowiem niedoszłemu mgr-owi medycyny (co jest zgodne z Twoim 1. punktem), wg którego cały dotychczasowy dorobek tej nauki jest „do bani”. Jednak nie rozumiem po co certyfikować np. hydraulika, czy „kucharza” z przydworcowej budki z hot-dogami – ostatnio obiło mi się o uszy o jakimś projekcie ustawy w tym zakresie. Obawiam się że chcąc czy nie, coraz więcej osób będzie skazanych na edukację której jakość nieraz będzie wątpliwa jednak będzie „uprawniać do x”. Wynikiem tego jest też porażająca standaryzacja, dzięki której podobno jesteśmy coraz inteligentniejsi jako ogół/społeczeństwo oraz podobno zabezpiecza ludzi przed wykluczeniem na margines, z drugiej strony, czasy takich geniuszy jak Mozart, którzy mogli rozwijać swoje pasje, żyjąc bez przeszkód bez znajomości trygonometrii, minęły chyba bezpowrotnie (?). BTW Dziwię się, że w naszej rzeczywistości nie padł jeszcze pomysł „prawa jazdy na dzieci”. Choć jakby się nad tym zastanowić na chłodno, nie jest to takie non-sensowne jak wygląda na 1-szy rzut oka…
PS A tak z ciekawości i niejako nawiązując do biotechnologów w marketingu, warto sprawdzić ilu wielkich tego świata ma/miało formalne wykształcenie w tym za co zostali właśnie uznani za wielkich… Polecam, niezmiernie ciekawe poszukiwania :-)
Pozdr.
Wreszcie mam trochę czasu, aby samemu coś napisać.
Więc po kolei:
Kuba
U mnie też pojawiają się różne pokusy edukacyjne (ostatnio po pobycie na Gran Canaria zainteresowałem się geologią :-)), ale zdecydowanie zamierzam ulegać im po mojemu, czyli metodą studiów własnych. Tylko tak mogę optymalnie dopasować tempo, zakres i metody studiowania mojej osobistej sytuacji i potrzebom.
Adam
Ci którzy piszą o konieczności skończenia renomowanej uczelni zazwyczaj mają dość ograniczony zakres doświadczeń życiowych, bo inaczej wiedzieliby iż jest wiele dróg, tak samo, jak jest wiele osobistych definicji sukcesu. Przy obraniu pewnych ścieżek konieczne będzie ukończenie dobrej uczelni, do innych nie. Pisałem o tym w głównym poście.
Artur
Ja też bardzo cieszę się czytając takie posty, nasi młodsi Koledzy są w porównaniu do nas bardzo „do przodu” :-)
Jakub
Pisząc o branży IT zalecałem jedynie bardzo dobre studia, naturalnie, iż w wielu firmach przyjmą Was bez studiów jeśli będziecie dobrzy. Wynikało to też z opublikowanego u nas wywiadu z Sewerynem.
Dziękuję za informacje o pracy w firmie doradczej bez studiów. Mój stan wiedzy o firmach kalibru Deloitte, Accenture, Kinsley itp. jest taki, że tam trzeba mieć studia, ale może jest teraz inaczej.
Szymon
To, że studia powinny być najwyżej środkiem prowadzącym do celu było dla mnie tak oczywiste, że nie wspomniałem o tym :-) Nawet jeśli tym celem jest zwykła przyjemność studiowania. Problemem jest to, że młody człowiek często nie ma zielonego pojęcia dokąd właściwie ma prowadzić jego droga życiowa. Jak pomyślę o sobie samym, kiedy byłem w Waszym wieku, to ze wstydem muszę przyznać, że piszący komentarze tutaj są w porównaniu o lata świetlne przede mną :-)
Na szczęście nie przeszkodziło mi to „wyrosnąć na ludzi”, do czego przyczyniła się też moja niechęć utrwalania niezadowalających mnie sytuacji życiowych.
Za moich czasów też byli ludzie skoncentrowani na jak najlepszych ocenach na studiach,którzy zapomnieli o życiu i nabieraniu w nim konkretnych umiejętności. Wiele lat później (a mam taką perspektywę) ich ówczesne decyzje wcale nie zdają się być tak dobrymi.
Pod postulatem wyjechania choćby na semestr za granicę, oraz udzielania się w dobrej organizacji studenckiej podpisuję się obydwoma rękami, różnica, jaką to może zrobić jest kolosalna!!
Michał
Twoje perypetie z państwową uczelnią to jeszcze jeden przykład nędzy panoszącej się na wielu uczelniach. Ty tam chcesz nauczyć się umiejętności, które spora część kadry zna wyłącznie ze słyszenia. Czego od takich ludzi oczekujesz?? Niektórzy ciągle jeszcze wymagają wyuczenia się „jedynej słusznej” książki, albo skryptu na pamięć. No cóż, średniowiecze dochowało się do naszych czasów w wielu formach, tylko dlaczego mamy w takich zabawach brać udział? :-)
Oburzające jest to, co piszesz o traktowaniu studentów jak dzieci i łamaniu ich poczucia własnej wartości. Z drugiej strony bardzo źle świadczy to o studentach, którzy pozwalają na to, aby tak z nimi się obchodzono!! Gdybym prowadził rekrutację na stanowiska managerskie to dyplom pewnych uczelni byłby czynnikiem dla kandydata negatywnym, bo oznaczałby, iż miał on zbyt mało „jaj” lub poczucia dumy, aby przeciwstawić się takiemu poniewieraniu. A to w nowoczesnej firmie dyskwalifikuje managera.
Patryk
Piszesz:”Jak dla mnie studia to 30 do 5% skladowej sukcesu, 30% gdy mowimy o zawodach z przypadku 1 Alexa, a 5% to cala reszta.”
Ha, ha!! Tej unikalnej kombinacji umiejętności, która jest odpowiedzialną za mój sukces nie nauczysz się na normalnych studiach :-) Już wspomniałem, że w mojej praktyce wykorzystuję 0 (zero) procent tego, czego próbowano mnie kiedyś nauczyć na różnych uczelniach, na które uczęszczałem.
Marcin
Firma, która uzależnia Twoje wynagrodzenie nie od tego, co jej dostarczasz, lecz od papierka, który przynosisz nie może na dłuższą metę być dobra :-) Warto rozważyć, czy w ogóle do takich przedsięwzięć należy się dołączać.
To, co piszesz o kontaktach to niezwykle ważne, wyzwanie polega na tym, że na studiach głównie nawiązujesz takowe z osobami podobnymi do Ciebie. A to nie wystarczy.
Tomasz
Piszesz: ” ale śledząc ogłoszenia o pracę pojawiające się w różnych serwisach zauważam, że podstawowym kryterium jest wykształcenie wyższe ”
Naprawdę sądzisz, że naprawdę dobre zajęcia ogłaszane są w gazetach?? :-)
Oczywiście, że w pewnych dziedzinach wykształcenie wyższe jest warunkiem i pisałem też o tym w głównym poście, ale w w wielu innych nie i tam warto szukać pracodawców/zleceniodawców zwracających uwagę na rezultaty a nie papiery.
Jeśli chodzi o uniknięcie odrzucenia aplikacji, to metoda polega na rozmawianiu z ludźmi, którzy mogą powiedzieć „tak”, a nie takimi, którzy jedynie mogą Cię odrzucić. Wymaga to trochę więcej zachodu, aby dotrzeć do decydenta dla którego będziesz bezpośrednio pracował, ale warto.
Milena
Dołączam się do Twojego apelu, aby studenci starali się wpłynąć na unowocześnienie programu zajęć, a jeśli to nie odniesie skutku, to powinni głosować nogami. Zobaczcie jaki wpływ na sytuację pracowników i ich płace miało takie zagłosowanie przez tysiące młodych ludzi po naszym wstąpieniu do Unii. Inaczej jesteście współwinni nie tylko marnotrawstwu publicznych pieniędzy (w wypadku uczelni państwowych), ale co gorsza czegoś znacznie cenniejszego – czasu waszego życia.
Czytelnicy powinni też zwrócić uwagę na poruszany przez Ciebie problem chwytliwych marketingowo nazw kierunków studiów, za którymi często nic stoi nic konkretnego. Tutaj warto uważać i ewentualnie nawzajem się ostrzegać.
Jeśli masz ochotę na studiowanie, to pominąwszy parę dziedzin wymagających kosztownej aparatury, można to w dzisiejszych czasach bardzo dobrze robić bez uczęszczania na uczelnię. Przemyślałaś to?
Tyle napisałem jadąc do Warszawy. Tutaj okazało się, że mamy problem z domeną, więc i ten komentarz ukazuje się z opóźnieniem.
Łukasz, do Twojej ciekawej wypowiedzi odniosę się trochę później
Pozdrawiam wszystkich
Alex
Witam wszystkich…
Wątek jest bardzo ciekawy, opinii masa, więc postanowiłem się wkońcu „uaktywnić”:)
Przeczytałem zarówno tekst Alexa, który jak zwykle skutecznie wetknął kij w mrowisko [:)] jak i Wasz komentarze, wszystkie bez wyjątku ciekawe.
Zacznę może od presji, o której piszecie. W moim przypadku była to presja ojca, który aboslutnie nie widział innej możliwości jak moje studia na wydziale mechaniczno-energetycznym i przejęcie po nim firmy tej branży. Na szczęście miałem zupełnie inną wizję, a do tego był to dla mnie okres usilnego robienia wszystkiego odwrotnie. Tak czy inaczej wylądowowałem na architekturze.
Kwestia poziomu studiów, kompetencji wykładowców – nie za bardzo jest o czym dyskutować – chyba wszędzie są złe i dobre przykłady. Na moim wydziale większością byli nieudacznicy, którzy nie umieli zdobyć pozycji w prawdziwym życiu. Wykorzystywali uczelniany sprzęt do własnych komercyjnych potrzeb, i broń Boże nie zamierzali hodować sobie konkurencji. Oczywiście były wyjątki, ale one tylko potwierdzały regułę. Jeden z tych kilku, którzy mieli charyzmę i umieli porwać za sobą studentów wciągnął mnie do pracy w swojej firmie. Było to biuro projektowe o profilu konserwatorskim i przepracowałem tam całe studia. Była to naprawdę świetna przygoda. Nie muszę chyba dodawać, że praca nauczyła mnie znacznie więcej niż studia.
Wracając do wykładowców, był taki jeden, miałem wątpliwą przyjemność stykać się z nim na przetargach. Mam na myśli moją pracę w biurze projektowym i jego działalność pozauczelnianą. I zdarzyło się, że kilka razy moje projekty robione dla firmy wygrały przetarg z projektami pana wykładowcy. Niestety pan ten nie umiał tego znieść. Konflikt jaki z nim miałem od mniej więcej 3 roku studiów spowodował w efekcie, że miesiąc przed dyplomem miałem już serdecznie dość. Zabrałem papiery z uczelni i zakończyłem edukcaję akademicką. Przyznam, że żal mi było porzucać zarówno naukę na uczelni jak i zajęcia, które prowadziłem społecznie dla studentów (z zastosowania programów CAD’owskich). Ale nie miałem zamiaru marnować czasu na przepychanki.
Później pracowałem jeszce mniej więcej rok we wspomnianym biurze projektowym, ale niestety chyba rozwijałem się za szybko i oczekiwałem zbyt dużo, a mój szef nie umiał wykorzystać tego głodu nowych wyzwań dając odpowiednią gratyfikację. Zresztą nie tylko ja miałem z tym problem – rozpadł się całkiem dobry zespół projektowy i każdy z nas poszedł w swoją stronę. Ja zająłem się internetem, grafiką – design’em, sprawami, które były już wtedy moim hobby i pasją od kilku lat.
Powiem szczerze – mimo zatargów na uczelni, mimo mojego zniechęcenia a w rezultacie porzucenia uczelni – to właśnie połączenie studiów (teoria) i pracy (praktyka) dały mi mieszkankę wiedzy, którą doceniłem tak naprawdę po kilku latach. Teoria barw, kompozycja, rysunek, typografia – w połączeniu z wieloma inżynierskimi nawykami, zarówno z pracy jak i z uczelni – wszystko to bardzo mi się przydało w późniejszej pracy. Dążę do tego, że nie zawsze studia są tym co jest złe. Z każdej sytuacji można wyciągnąć naukę a z każdej uczelni można wynieść wiedzę, choćby o tym, że uczelnia jest zła i ją zmienić (to zależy tylko od nas samych), lub że uczelnia nas już nic więcej nie nauczy i ją porzucić jak w moim przypadku. Dla mnie cennym doświadczeniem była też zwykła ciekawość – moja późniejsza (a aktualnie już ex) żona studiowała psychologię. Chłonąłem jej wszystkie podręczniki i muszę przyznać, że wiele razy ta wiedza mi przydała.
Kolejnym etapem był powrót do rodzinnego miasta i zaangażowanie się w tworzenie własnej firmy. Doświadczenia jakie wyniosłem z pracy w biurze projektowym i fakt, że pracowałem w rewelacyjnie zgranej grupie, dało mi spojrzenie na to co chcę osiągnąć. Widziałem co było dla mnie cenne i chciałem by moi pracownicy dostali podobne pozytywne doświadczenia pracując w równie zgranym zespole. Oczywiście – początki wszelkich start-up’ów to jedna wielka katorga i seria pomyłek [:)], ale po kilku latach mogę z satysfakcją stwierdzić, że czas zawirowań minął. Do tego zespół mam zaj… przepraszm – bardzo fajny:) Codzienna praca sprawia mi naprawdę przyjemność i daje dużo pozytywnych emocji.
Pewną klamrą zamykającą moje życie zawodowe jest fakt, że branża energetyczna, przed którą kiedyś tak się broniłem wróciła do mnie jak bumerang po śmierci ojca. Poza własną firmą udzielam się od 3 lat w firmie, którą stworzył. Przydało mi się technikum mechaniczne, które wybrałem co tu dużo kryć z lenistwa. I przydały mi się wszystkie te obrony projektów na uczelni, gdy starano się uwalić każdą najdorbniejszą rzecz.
W tym miejscu mam mały cytat, jest to wypowiedź, którą Jaśniepan Wykładowca był łaskaw wyrazić gasząc papierosa na moim projekcie: „Nie ma dobrych lub złych projektów – są tylko te obronione lub nie”. I powiem Wam, że w późniejszym okresie pracy zawodowej przyszło mi nieraz przyznać temu stwierdzeniu rację. Trzeba walczyć o swoje zdanie. A parafrazując powyższy cytat pozwolę sobie na śmiałe stwierdzenie, że: Nie ma złych i dobrych studiów, są tylko takie studia których nie zmieniliśmy w porę, odkrwając, że niewiele wnoszą do naszego życia. Bo zabrakło odwagi, koncepcji, czegokolwiek. Tylko wtedy nie narzekajmy, to nasze zycie, my o nim decydujemy i nikt nie powinien nam tego odebrać.
A presja? Presja towarzyszy nam całe życie, im szybciej nauczymy się minimalizować jej wpływ na nasze decyzje tym szybciej do czegoś dojdziemy. To dość prosta zależność.
Wszystkim tym, którzy mieli jedynie dobre doświadczenia w okresie studiów i trafili tak jak chcieli – z całego serca gratuluję.
Pozdrawiam
Piotr
Hej Alex
Na swoim etapie ścieżki zawodowej nie mam jeszcze dostępu do bazy danych head hunterów :-) więc czerpię informację z serwisów rekrutacyjnych (nie napisałem, że z gazet) niekoniecznie tylko polskich. Zdarzają się ogłoszenia dotyczące naboru na wysokie stanowisko, w których nie jest wprost podany warunek wyższego wykształcenia, ale pozostałe wymagania na to wskazują. Dam się jednak przekonać, że się mylę jeśli potwierdzisz, że spośród uczestników Twoich szkoleń dla „top gun” tylko połowa ma wyższe wykształcenie :-)
Pozdrawiam serdecznie
Łukasz
Piszesz : „odrzucono moją aplikację (oficjalnie) ze wzgl. na średnią! Z perspektywy czasu i wiedzy jestem wdzięczny rekrutującym za tę decyzję ” To jeszcze jeden przykład na słuszność stwierdzenia, że wszystko co nam się przydarza działa długofalowo na naszą korzyść jeśli tylko odpowiednio do tego podejdziemy.
Nieporozumienie, jakim jest edukacja na poziomie podstawowym i średnim jest chyba oczywiste dla każdego, kto cokolwiek w życiu osiągnął i zastanawiał się nad sensownością tego co go uczono w młodych latach. Tutaj niestety nie mam żadnej koncepcji co można by dla tych młodych ludzi zrobić. Tutaj chyba zaczyna się rola odpowiedzialnych i świadomych rodziców.
Nadmierna regulacja zawodów to rzeczywiście zmora i to nie tylko w Polsce. Całe szczęście, że ciągle jeszcze jest wiele opcji do wyboru, choć wymagają one odrobiny pomyślenia :-)
Piotr
Witaj na naszym blogu!!
Twój komentarz należy po prostu bardzo uważnie przeczytać i wyciągnąć własne wnioski. To, co Cię spotkało na uczelni to skandal pokazujący jak wielu ludzi małego formatu „załapało się” na nauczycieli akademickich. Ciekawe kiedy w Polsce skończy się ta epoka udzielnych księstw a stery na uczelniach przejmą ludzie z klasą i osiągnięciami „na zewnątrz”? Mimo iż osobiście znam parę chwalebnych wyjątków, to jako całość dość czarno to widzę.
Tomasz
Dobrze argumentujesz :-)
Nie pytałem moich uczestników jakie (i czy w ogóle) skończyli studia, więc nie mogę Ci udzielić takiej informacji. Tak, czy inaczej zdziwiłbyś się ile osób ma studia w na różnym etapie „niedokończenia”. co specjalnie nie przeszkadza im w robieniu kariery. Faktem jest, że wiele firm stawia dyplom jako warunek (pisałem o tym), niemniej sporo ciekawych zajęć znajduje się poprzez własny network i tam często liczy się to, co potrafisz.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex:
Bez krztyny przesady, jestem przekonany, że jesteś oprócz Jezusa, Jana Pawła II, Piłsudskiego, Napoleona i Franklina, osobą którą chciałbym poznać najbardziej na świecie. A dodatkowo jeszcze żyjesz!!!
Alex, jak zwykle ująłeś w jednym zdaniu to co zawile próbowałem napisać, „że wszystko co nam się przydarza działa długofalowo na naszą korzyść jeśli tylko odpowiednio do tego podejdziemy” :)
Patryk
Lokujesz mnie w bardzo szacownym towarzystwie (choć z paroma z tych panów nie chciałbym się zamienić) :-)
Prawda jest taka, że jestem całkiem normalnym człowiekiem, który od ładnych paru lat dość dobrze żyje w zgodzie z samym sobą i w związku z tym ma pozytywne nastawienie do świata i ludzi. Jak tak czytam wypowiedzi powyżej i porównuję ze sobą kiedy miałem tyle samo lat, to praktycznie każdy z Was ma możliwość, aby będąc w moim wieku być pod każdym względem lepszy ode mnie. Czego Wam serdecznie życzę!!
Piotr
Ja bardzo dziękuję Ci za ten „zawiły” opis. Myślę, że jego szczegółowość poprowadzi wielu Czytelnikom do interesujących przemyśleń.
O tej zasadzie pisałem obszerniej tutaj
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Tomasz
Właśnie zacząłem szkolenie kolejnej dobrej grupy (Key Account Managers dużej i znanej firmy) i specjalnie dla Ciebie zapytałem ile osób ma dyplom ukończenia wyższej uczelni. Na 6 osób tylko dwie odpowiedziały twierdząco :-)
Tyle na razie, bo kończy mi się przerwa
Alex
Słowo się rzekło : ” Dam się jednak przekonać, że się mylę jeśli potwierdzisz, że spośród uczestników Twoich szkoleń dla “top gun” tylko połowa ma wyższe wykształcenie ” , a gentlemani słowa dotrzymują :-)
Pozdrawiam
Alex – teraz wiem, że ta firma na dłuższą metę nie jest dobra:) Ale pracę tutaj zaczynałem zaraz po studiach, a wtedy to wydawało mi się dobrym wyjściem. Teraz już tak nie myślę i poważnie myślę o zmianie pracy. Na razie jednak biorę udział w większym projekcie i chcę zostać do końca, żeby jeszcze czegoś się nauczyć:)
Witam
Wystartowałęm dość szybko z postem na początku a teraz was doganiam. Moja edukacja jest ścieszką wielu przypadków ale też bardzo świdomych decyzji, które w finalnej wersji okazały się posaidać dobrą proporcję.
Po utracie wzroku uczyłem się w szkole dla niewidomych w Laskach. Początki miałem dość trudne bo na starcie ledwo wyciagałem średnią ponad 2.0. Teraz byłoby to modne bo teraz wszystko jest 2.0 – szczególnie w informatyce. Wziąłem się za siebie i na koniec pierwszej klasy dostałem pasek a nie paskiem za wyniki. Szkoła w Laskach miała szczęście współpracować z jednym z wówczas 9 United World Colleges http://www.uwc.org/ Po 2 projektach w Laskach Red Cross Nordic UWC zaproponował żebym wystartował w eliminacjach do College’u. Czemu, zapytacie? Chcieli wprowadzić możliwość realizacji programu matury międzynarodowej dla osób niewidomych. Właśnie w UWC w Walji w 1964 roku powstała Matura Międzynarodowa. Wystartowałem i udało się dostać. Nie wiem na ile zapracowałem a na ile szkoła chiała mieć tego królika doświadczalnego. Na pewno w Laska miałem dość dużo zajęc poza normalnym planem ale było warto. Długo będę wdzięczny Panu Adamowi Zarychcie za lekcje Angielskiego. Przez dwa lata nauczył mnie go na poziomie, który pozwolił mi zdawać Angielski na IB na poziomie A2 Higher czyli stopień przed native speakers. Sam College był niesamowity. Ludie z 81 krajów świata. Na pierwszym roku mieszkałem z Tuffy z Bocwany do tej pory trudno mi sobie wyobrazić gdzie jest Bocwana ale z Tuffy mam kontakt do dziś. Tam nauczyłem się uczyć do 3 w nocy jak trzeba ale też jeździć na nartach i wspinać na skałkach. Tam też poraz pierwszy rozmawiałem z headhunterem. Ale nei z korporacji ale z uczelni – uniwersytetu w Kanadzie. Myślę, że wiele uczelni mogłoby ten sposób rekrutacji skopiować. Jest wielu uczniów w liceach z niesamowitymi zainteresowaniami, których wartoby wyłuskać – nie każdy startuje w olimpiadach. Matury nie zdałem za pierwszym razem. Wróciłem na rok do szkoły w Laskach wielu ciagle mi dogryzało ale i wiele osób gratulowało. Maturę (dokładnie matematykę) poprawiłem a Ci co dogryzali ciagle dopracowują się magistra a mogliby być moim ojcem. :) Ta roczna przerwa była dobra – na prawde rok nie wyrok. Miałem dość spor czasu i skakałem po dziedzinach – pokrewnych bo pokrewnych ale skakałem. Utwierdziło mnie to, że chcę studiować ekonomię iże uwielbiam informatykę. Nie dostałem się na SGH czy UW troszke z poczucia własnej dumy. Nie specjalnie chiałem słuchać zgryźliwych docinek od niektórych osób apropo poprawki matury. SGH opracowało na moim przypadku regulamin egzaminacji osób niepełnosprawnych – czasem jest potrzeba innej formy. Pozdrawiam barzo serdecznie Pana profesora Piotra Błędowskiego właśnie z SGH. Studia kończe na uniwersytecie gdańskim. Mieszkam w centrum Sopotu. Na wydział ekonomiczny dostałęm się 15 minut przed końcem rekrutacji. Kurier dostarczył wyniki z IB – przychodzą 5 lipca. :) Miałem przeboje z niektórymi wykładowcami ale żyć żyję i przynajmniej będę mieć co dzieciom opowiadać. Wielu wykłądowców bardzo mnie zainspirowało. Nawet po zakończonych dawno zajęciach mam z nimi kontakt z jednym Panem bijemy się na judo… :) Uważam, że z uczelni można wynieść kwiatek z sali ale można też i wiedzę. Po drugim roku chiałem iść na drugi kierunek. Odradził mi znajomy. Informatyki można się uczyć samemu z pomocą i radą np. praktyka. Po drugim roku miałem praktyki w wakacje. Tam nauczyłem się systemów workflow i okolic. Potem sam dłubałem się w tej tematyce. Zgłosiłem się do kilku firm z prośbą o oprogramowanie – mam z nimi kontakt do dziś. Mogłem eksperymentować. Czasem było to super bo moja widza nawet bez książek, których nie miałem cierpliwości skanować była do obronienia bo temat rozumiałem. Czasem uczyłem się barzdo solidnie od deski do deski. Nawet jeśli casem robiłem coś jednorazowo to nie przesadzajmy nie kosztowało mnie to lata ani fortuny a było doświadczeniem. Faktycznie moja sytuacja była dość dobra bo po trzecim roku poszedłem po rozum do głowy i poprosiłem o indywidualny tok studiów. Jest to świetne połączenie uczelni i trybu wolnego strzelca. Na trzecim i czwartym roku zaliczyłem dwie duże konferencje. Były jednorazowe ale teraz często otwieram szuflade z prezentacjami – czynią cuda… :)
Od mieśiąca mam działalność gospodarczą. Jak narazie nie ejst dochodowa, ale nie od razu Kraków zbudowano. Uczelnia nauczyła mnie pewnego formalizowania myśli i dzięki możliwości doboru przedmiotów interdyscyplinarności. Myślę, że wyzwaniem dla wielu ludzi jest właśnie ta zdrowa interdyscyplinarność. Bycie specjalistą w swojej dziedzinie i posiadanie dość dobrej widzy brzegowej czy powiązanej. Odpowiadając na Twoje pytanie Alex nie wiem dokładnie ile mojej widzy jest z uczelni a ile z tych wieczorów z wykopanymi materialami.
Moje studia mogę podsumować jako czas dobrej zabawy ale i czas możliwości eksperymentowania co bardzo rozwija. Myślę, że kiedy chiałem się na prawde czegoś nauczyć to nie było problemu. Wydział mogłby moim zdaniem ze względu na swoją specyfikę – ekonomia – bardzdiej wyjść w stronę biznesu. Zaczyna się to już dziać z racji inicjatyw pojedyńczych osób. Mam wiele fajnych kontaktów i co jest ważne a chyba nie było powiedziane dobrych nauczek co do ludzi mało wartościowych i wądpliwej jakości zasad. Piszący to niepokorny student, który czasem pojawiał się jedynie na zaliczeniu ucząc się na niego z materiałów z MIT Open Courseware http://ocw.mit.edu/ chiałby kiedyś wpadać na uczelnię. Uczelnię jak i wiele innych tworów społecznych tworzą ludie. Chiałbym żeby w Polsce więcej działo się w ramach organizacji alumni na uczelniach. Absolwenci mogliby być dobrym motorem a czasem sponsorem zmian, czy poprostu gościnnym dodatkiem do wykładu z praktyczną wiedzą. Ja dziś wyrobiłem swoją normę pisania o Real-Time Enterprise i zaraz ide na molo. Mola by nie było gdyby nie uczelnia w Sopocie… :)
Pozdrawiam,
Paweł
piszesz, że to rekordowo długi tekst :) a jednak jest to pierwszy tekst, który przeczytałem od początku do końca od bardzo długiego czasu… pozdrawiam, taki1.
ps. hehehe, tak na marginesie, w lutym zostałem skreślony z listy, na trzecim roku studiów – teraz siedzę przed dwoma monitorami, jako grafik w jednej z poznańskich agencji reklamowych :P i zastanawiam się – asp wieczorowo czy zaocznie? 8h pracy dziennie, dziewczyna, dużo znajomych, dużo pasji i co teraz? poświęcać wieczory czy weekendy?
Tomasz
To była oczywiście tylko pojedyncza próbka, bez znaczenia statystycznego. Niemniej jak pytasz, to robię co mogę :-)
Paweł
Poruszyłeś kilka interesujących tematów (np. rekrutacja najlepszych uczniów), napiszę o tym wieczorem bo zaraz zaczynam szkolenie.
Taki1
Jak wiesz nie ma zapewne uniwersalnej odpowiedzi :-) jaki wariant byś nie wybrał pamiętaj o tym relikcie niewolnictwa, jakim jest obowiązkowa służba wojskowa. To trzeba mieć na uwadze.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Chciałbym poddać w wątpliwość reprezentatywność próby przeprowadzonej przez Alexa. Napisałeś „Key Account Managers dużej i znanej firmy” Jezeli jest to znana i duża firma, to wnioskuje że KAMem nie zostaje się ot tak, tylko wymaga to trochę czasu i wspinania po szczeblach kariery. Stąd wnioskuje, ze nie są to ludzie świeżo po studiach – strzelam, że będą mieli ok 35 lat. Wiec sądzę, że mogli zacząć zbierać doświadczenia zawodowe na początku lat 90 i w momencie gdy zglosili się do firmy pare lat później byli bardziej atrakcyjni od absolwentow z niewielkim stażem. Wydaje mi się, że obecnie sytuacja się trochę zmieniła. Podaż absolwentów jest dużo wyższa, a i wśród nich można wyszukać osoby o całkiem przyzwoitych doświadczeniach zawodowych.
Dodatkowo Key Account Manager to w moim rozumieniu stanowisko blisko zwiazane ze sprzedażą, a tu nie da się ukryć, że umiejętności interpersonalne są kluczowe – a to nie jest coś co zdobywa się w procesie kształcenia akademickiego.
Dlatego uważam, że groupa KAMow Alexa nie daje statystycznego obrazu tego jak wygląda przeszłość edukacyjna osób na interesujących, dobrze płatnych stanowiskach w dużych firmach. Wciąż będę się trzymał zdania, że w wielu przypadkach, jeżeli jesteś młodym człowiekiem dyplom jest bardzo pomocny ( w niektórych branżach wręcz niezbędny – konsulting), i że generalnie wykształcenie robi różnice (patrząc chociażby po średnich wzrostach dochodów publikowanych w rankingach programów MBA).
To co napisałem powyżej to oczywiście moje luźne dywagacje, oparte na założeniach, które niekoniecznie są prawdziwie (szczególnie co do KAMów), no i oczywiście oparte na moim światopoglądzie (który, co by nie ukrywać jest obecnie trochę bardziej buńczuczny, niż gdy przychodzi co do czego i zaczyna się sesja.. ;))
Pozdrawiam,
Greg
Greg
Sam napisałem powyżej: „To była oczywiście tylko pojedyncza próbka, bez znaczenia statystycznego”. To jest chyba jednoznaczne :-)
Po prostu zapytałem ludzi, których akurat miałem pod ręką. Właśnie ustaliłem też, że średnia wieku w tej grupie wynosi 29,5 lat – najmłodsza osoba ma 24 lata, najstarsza 36.
KAM jest stanowiskiem wymagającym wyjątkowo wysokiego poziomu umiejętności interpersonalnych, to też fakt :-)
Co do reszty, to w moim początkowym poście tego wątku napisałem, że do większości ścieżek życiowych studia są przydatne, choć jest parę bardzo atrakcyjnych, gdzie obejdziesz się bez nich.
Pozdrawiam i idę dalej trenować
Alex
Witam,
Greg napisal:
„generalnie wykształcenie robi różnice (patrząc chociażby po średnich wzrostach dochodów publikowanych w rankingach programów MBA)”
Generalnie mozna by sie zgodzic z tym zdaniem, ale mam watpliwosci co do uzasadnienia odnoszacego sie do dochodow po MBA.
Co sadzisz o hipotezie, ze dochody absolwentow tych programow rosna znaczaco nie dlatego, ze wiedza nagle znacznie wiecej niz wczesniej, tylko ze:
1\ podczas MBA poszerzaja siec kontaktow o nowych ludzi z roznych branz, co podnosi ich wartosc rynkowa (stad czesto kryterium konkurencyjnosci pomiedzy programami MBA jest to, jak skutecznie organizuja siatke alumni);
2\ dla niektorych, studia MBA moga byc narzedziem polepszenia samooceny i w ten sposob istotnie poprawiaja skutecznosc „sprzedawania” wlasnej osoby;
???
Cala wiedza przekazywana w ramach MBA kosztuje na Amazonie kilkaset USD – miesci sie w ok. 30 ksiazkach, ktorych liste mozna znalezc w kilku miejscach w internecie :)
Po co placic za to 100 czy 200 razy wiecej? :)
Kuba
Witam
Zgadzam się z opinią apropo MBA. Wiedza tam zdobyta nie koniecznie jest niesamowita czy eksteramalnie olśniewająca. Studia te mają często bardzo praktyczny charakter. Dzieje się tak ze względu na tak, że uczęszczający na nie poprostu pracują i to w dość ciekawych firmach czy branżach. Jeśli ktoś chiałby stać się bardzo wyraźnym specjalistą to warto pomyśleć o doktoracie – nawet zaocznie bez pozostania na uczelni – nie każdy chce nauczać. Udział w jakimś programie badawczym czy nawet mniejszym R&D jest też możliwe.
Cieszę się, że ktoś wspomina o sieci alumni. Ja jestem zapisany do listy e-mailowej mojego College’u w Norwegii. Była to szkoła średnia ale średnio 35% do 45% uczniów lądowało na dobrych iświetnych uczelniach w USA czy UK – stypendia.
Dopisując się do dyskusji o wynagrodzeniach. Sluchajcie może ustalimy ile to jest „dużo” czy „dobrze”. Moim zdaniem jest to bardzo relatywne. Wiecie, pieniądze trzeba też mieć czas wydawać.
Mnie osobiście fascynują ludize, którzy osiągneli sukces ze względu na umiejętności czy jakiś świetny pomysł na business, ale przy tym są uważani za normalnych i otwartych.
Pozdrawiam was serdecznie,
Paweł
Alex,
srednia 29? no to cała moja teoria wzięła w łeb – no ale tak to bywa z teoriami :)
Kuba,
Zgodze, ze punkty 1) i 2) mają istotny wpływ na poprawienie wartości, ale sądzę też, że w przypadku dobrych MBA wynoszona wiedza też jest istotna. Co specjalnego widze w tej wiedzy:
a) Kaliber wykładowców, którzy przekazują swoje własne doświadczenia i przemyślenia. Jedna rzecz przeczytać „Marketing” Kotlera a druga mieć z nim osobiście zajęcia (chyba na Kellogu wykłada).
b) Możliwość wymiany doświadczeń z innymi uczestnikami podczas pracy nad case’ami czy dyskusji na zajęciach. Myśle, że poznanie podejścia innych osób, które działały już, często bardzo skutecznie w biznesie, może być niebanalną lekcją.
Na pytanie, czy warto za to zapłacić, aż tyle, nie pokuszę się o udzielenie odpowiedzi. Zaznaczę jeszcze, że w kwestii MBA teoretyzuje. Ciut więcej będę mógł powiedzieć od września :)
Pozdrawiam,
Greg
To ja mam do Alexa (ale nie tylko) takie pytanie, kwestię.
Studiuję obecnie politologię, jest to moja pasja. Nie żałuję wyboru, ale
gdybym mógł drugi raz pisać maturę, od początku LO przyłożyłbym się do
matematyki, fizyki i informatyki i zdawał na informatykę. Politologię chciałem
studiować zawsze, chciałbym uczyć w przyszłości w szkole (taką wybrałem
specjalizację). To jest to co chciałbym robić, ale z drugiej strony interesuję
się również od dawna komputerami, sieciami, ogólnie – informatyką. Problem był
i jest taki, że już w podstawówce stwierdzono, iż „nie mam uzdolnień, w
naukach ścisłych” i skupiłem się na historii, geografii (też to zawsze lubiłem
i lubię). Drugi raz pisać matury nie można. Korci mnie jednak, żeby kształcić,
być może dokształcić się w kwestii informatyki.
Co byście polecili takiemu przypadkowi? Studia podyplomowe? Jakieś kursy?
Jeśli tak, to jakie? Chciałbym na drodze zawodowej w przyszłości być może
połączyć te nauki polityczno-społeczne, z nowymi technologiami, językiem. Jak to widzicie?
Pozdrawiam.
Kuba
Zgadzam się z Twoją hipotezą dotyczącą MBA. Jak chcecie to przy okazji mogę popytać paru znajomych młodych dyrektorów, którzy ostatnio kończyli MBA (ale dyrektorami zostali wcześniej), jak to jest.
Piszesz:”Cala wiedza przekazywana w ramach MBA kosztuje na Amazonie kilkaset USD – miesci sie w ok. 30 ksiazkach, ktorych liste mozna znalezc w kilku miejscach w internecie ”
Dokładnie tak jest, sam ma większość z tych książek w bibliotece i nawet zastanawiałem się czy nie dokupić pozostałych i nie zrobić biblioteczki dla Czytelników, których znam. Na razie projekt czeka na wolniejsze czasy (właśnie dostałem kolejne zapytanie o 4 dodatkowe szkolenia do września, ciekawe kiedy ja je „wbiję” w kalendarz?)
Paweł
Podobało mi się to co pisałeś w poprzednim komentarzu o rekrutacji zdolnych absolwentów liceów. To jest dobra strategia bo jak przyjmujesz najlepszych, to oni mają też rezultaty i fama o uczelni idzie w świat, to z kolei znowu przyciąga najlepszych kandydatów i tak mamy samonapędzającą się machinę marketingową.
Tworzenie sieci alumni, lub też po prostu dobrych ludzi jest wartościowym pomysłem. Jednym z założeń tego blogu było stworzenie miejsca, gdzie ciekawi ludzie mogą poznać sią wzajemnie. Na razie tylko niewiele osób robi z tego użytek, może w przyszłości będzie ich więcej.
O względności pojęć w wypadku zarobków pisałem w pierwszym poście:
„jeśli słysząc Twojego znajomego chwalącego się wysokością swoich zarobków, w naturalny sposób chcesz zastanawiać się, czy rozmówca ma na myśli stawkę miesięczną, tygodniową, czy też dzienną ” :-)
Greg
Jak już wspomniałem, aktualna grupa to przypadkowa próbka, więc będę ostrożny w wyciąganiu zbyt daleko idących wniosków.
Jeśli chodzi o to, co odpowiedziałeś Kubie to dodam tylko że to samo możesz mieć w dobrze dobranym układzie mentorskim
Pozdrawiam
Alex
Hmm… wracając do MBA wydaję mi się że tu nie chodzi o książki z jakich się tam uczymy ale właśnie o przekazywanie wiedzy PRAKTYCZNEJ, takiej która POSZERZY materiał, ukarze problem z innej perspektywy. Wykładowcy prawdopodobnie reprezentują najwyższą półkę. Płacimy w tym momencie za ICH wiedze a przede wszystkim doświadczenie. Taki jest mój punkt widzenia. Po drugie niedawno usłyszałam że trzeba mieć duże rozeznanie w uczelniach bo „MBA MBAowi” nierówny.
POZDRAWIAM
Aniu
W Stanach było sporo dyskusji, czy lepiej jest iść na MBA, czy też lepiej opanować wiedzą teoretyczną samemu z książek (co jest znacznie taniej i może być zrobione znacznie szybciej) a jednocześnie zdobywać prawdziwe praktyczne doświadczenia w dobrych firmach lub własnym biznesie. Pominąwszy kilka specyficznych kierunków kariery, gdzie ten MBA jest konieczny to generalny ton był taki. „oszczędź sobie czasu i pieniędzy” :-)
Masz całkowitą rację, że MBA MBAowi nierówny, to jest druga kwestia.
Pozdrawiam
Alex
Witajcie
Troszke wędrowałem po GoldenLine i zauważyłem, że moja uczelnia ma tam forum czy grupę. Sama uczelnia nie zadbała o formalną sieć alumni, wiec sieć powstała sama. Problem jest niestety taki, że teraz wiele osób może mniej identyfikować się z uczelnią. Wiem, że czasem jesteśmy rozczarowani naszymi studiami i nie mamy ochoty na sentyment, możemy być też zbytnio zapracowani, ale szkoda. Pani Krystyna Troszczyńska, która jest przewodniczącą Polskiego komitetu UWC była na graduacji swojego syna na Harvard. Tam absolwenci (czyli alumni) odczytali ile udało im się zdobyć pieniędzy dla uczelni. Ciekawe kiedy to samo będzie się działo w Polsce. Ale z drugiej strony alumni nie mogą zastępować Państwa. Skoro studia w Polsce są bezpłatne to niby czemu mają je fundować i wyręczać państwo.
Jest wiele negatywnych opinii o szkołach prywatnych. Między tymi państwowymi są też czasem przepaście w poziomie. Chiałbym się zapytać czym się różnią waszym zdaniem studia wieczorowe za które czeęsto też się płaci czy wolni słuchacze o zaocznych nie mówię.
ozdrowienia!
Paweł
Hej
Kontynuując wątek dotyczący konieczności ukończenia studiów do podjęcia interesującej pracy to ja widzę dwie opcje. Pierwsza to zatrudnienie się w bardzo dobrej firmie, która zainwestuje w twój rozwój, a potem to już twój wybór co dalej. Po kilku latach pracy jesteś bogatszy o cenne doświadczenia, co pozwala ci wybrać; albo wspinasz się dalej w hierarchii albo wybierasz samodzielność (Z tego co wyczytałem na tym blogu to Kuba przeszedł przez tą drugą ścieżkę. Miło by było Kubo jakbyś napisał czy faktycznie wyposażono Cię u poprzednich pracodawców w wiedzę przydatną do tego co robisz aktualnie. Może przy okazji podzielisz się informacją czy większość byłych współpracowników to absolwenci wyższych uczelni). Jednak ta opcja moim zdaniem wymaga ukończenia studiów.
Jest opcja druga, czyli praca na własny rachunek od początku. Ma dużo zalet ale też kilka wad. Po pierwsze sam uczysz się rozwiązywania problemów występujących na poziomie operacyjnym. Wydaje mi się, że oszczędziłbyś sobie trochę czasu ucząc się od bardziej doświadczonych (patrz opcja pierwsza) i mógł poświęcić więcej energii na kwestie strategiczne. Po drugie opcja ta często wymaga kapitału, o który zdecydowanie łatwiej jeśli zdecydujemy się na opcje pierwszą i dopiero później na samodzielność. Ta opcja nie wymaga formalnej edukacji.
Jest też opcja trzecie (a może i więcej), mnie nie znana, którą mam nadzieję podzieli się z nami Alex :-) („w moim początkowym poście tego wątku napisałem, że do większości ścieżek życiowych studia są przydatne, choć jest parę bardzo atrakcyjnych, gdzie obejdziesz się bez nich.”)
To wszystko powyżej to zapis obserwacji i własnych przemyśleń, chętnie poznam punkt widzenia innych.
Komentarz przydługawy, mam nadzieję nie przynudnawy :-), ale jeszcze tylko dwie rzeczy.
Alex, to byłoby ciekawe jakbyś zapytał absolwentów MBA, jak oceniają przydatność tych studiów w swojej pracy i czy zdecydowaliby się na nie płacąc z własnej kieszeni. Nie znam osobiście nikogo kto mógłby mi odpowiedzieć na to pytanie.
A pro po teorii jaka pojawiła się w komentarzach, że substytutem MBA byłoby przeczytanie 30 książek mam pytanie do Alexa. Czy potrafiłbyś swoją wiedzę przekazać w formie drukowanej bez interakcji z czytelnikiem :-) ? Może to jest ta wartość dodana za którą się tyle płaci.
Pozdrawiam
Tomasz
Zacznę od Twojego ostatniego pytania. Gdybym chciał to bez problemu przekazałbym moją wiedzę w postaci drukowanej (zakładając optymistycznie, że chciałoby mi się spędzić odpowiednio dużo czasu na pisaniu książek, co chwilowo dość czarno widzę :-)) Sęk w tym, że akurat w mojej dziedzinie sama wiedza nie jest tak krytyczna jak konkretne UMIEJĘTNOŚCI, które muszą posiadać moi kursanci. I tutaj jest pies pogrzebany!!! Wiele szkoleń jest marnotrawstwem czasu i pieniędzy uczestników, bo trenerzy mają teoretyczną wiedzę lecz niedostatek tychże umiejętności, o zdolności nauczenia innych nie wspominając. W typowym MBA jest znacznie więcej wiedzy i tę można łatwo przekazać słowem drukowanym. Pamiętam jak jeden ze znajomych dyrektorów zaczął uczęszczać na MBA i w rozmowie ze mną stwierdził, że na zajęciach z umiejętności interpersonalnych MÓWILI o technikach, które on PRAKTYCZNIE nauczył się u mnie.
Jak będę miał trochę czasu to podzwonię i popytam o szczegóły jeśli chodzi o przydatność całych studiów MBA, ale na razie musisz uzbroić się w cierpliwość.
O tej trzeciej opcji to chyba wypada napisać osobny post, a nawet (jak przypomniała mi ostatnio Czytelniczka) cały cykl (zapowiadałem kiedyś „drogę samuraja”), z tym że chwilowo muszę sobie jakoś poradzić z wyjątkowo dużym zapotrzebowaniem na moje profesjonalne usługi (najchętniej bym się sklonował :-))
Może w międzyczasie Kuba znajdzie trochę czasu i opisze swoją drogę, zapewne będzie to ciekawa historia
Ja na razie idę offline
Miłego wieczoru
Alex
Hubert
Wróćmy do Twojego zapytania (wybacz małe opóźnienie spowodowane dwoma gorącymi dniami – dosłownie i w przenośni :-))
Pierwsza rzecz, to nie należy się specjalnie przejmować „werdyktami” różnych ludzi, którzy sami niewiele praktycznego potrafiąc i stosując „naukowe” metody uzurpują sobie prawo do wydawania sądów o naszej przyszłości zawodowej. Wiesz, że mnie kiedyś na podstawie testów psychologicznych (!!!) odrzucono jako kandydata na programistę?? „Ma mierne predyspozycje” :-) :-) Trochę ponad trzy lata później miałem już własną firmą produkującą software (gdzie znakomitą większość kluczowych rozwiązań sam wymyśliłem i zaprogramowałem) i zarabiałem znacznie więcej, niż ci odrzucający mnie wcześniej „eksperci” :-)
W wypadku takich „specjalistów psychologów” często trzeba zastosować miłosierną zasadę „wybacz im, bo nie wiedzą co czynią”
Jeśli chodzi o wybór tego co możesz zrobić, to najwyraźniej masz przed sobą całą gamę możliwości, od drugiego kierunku studiów (może trybem indywidualnym), poprzez kursy (ale tylko bardzo dobre, prowadzone przez najlepszych ludzi) po ulubiony przeze mnie system mentorski połączony z praktycznym rozwiązywaniem konkretnych zagadnień.
Zbyt mało wiem o tobie i o tym co rozumiesz przez „połączyć te nauki polityczno-społeczne, z nowymi technologiami, językiem” aby dać Ci bardziej specyficzną rekomendację
Pozdrawiam
Alex
Dziękuję za odpowiedź. Tak naprawdę, to sam jeszcze do końca nie wiem, co miało by oznaczać takie połączenie. Może jakieś wdrażanie obywatelskich systemów informatycznych, jakieś e-urzędy, kto wie? :) Jeżeli chodzi o drogę, to na kolejne studia raczej bym się chyba nie zdecydował. Co Pan ma na myśli pisząc natomiast o tylko naprawdę dobrych kursach? Jakieś sugestie? Co do mentora to – ba, jak go znaleźć? czytałem wpis na ten temat, jest to jednak ciężkie zadanie. Czy mentorem może być np. autor uznanych książek w danej dziedzinie których jesteśmy tylko czytelnikiem, czy musi to byc osoba fizyczna z która obcujemy? No i jednak formalność nauki daje formalne uprawnienia, a to w Polsce nadal główny argument ZA. Pozdrawiam.
Hubert
Z tego co widzę, to na rynku oferowane jest całe mnóstwo kursów na najprzeróżniejsze tematy. Wiele z nich niestety jest na dość kiepskim poziomie, co potwierdzają moje rozmowy z ludźmi nieznacznie tylko starszymi od Ciebie. Stąd konieczność dokładnego przyjrzenia się każdemu potencjalnemu źródłu wiedzy i najlepiej zasięgnięcia opinii ludzi, którzy taką wiedzę wykorzystują w praktyce. W zakresie omawianym przez Ciebie nie jestem kompetentny aby dawać Ci konkretne rekomendacje.
Bycie mentorem w moim zrozumieniu tego słowa wymaga mniej czy bardziej bezpośredniego kontaktu człowiek-człowiek. Dobry mentor nie tylko da Ci cenną informację zwrotną, lecz udostępni też swój network, co może być bezcenne.
Książki (dobre) trzeba czytać, ja też to ciągle robię, ale mentoring to znacznie więcej.
Piszesz: „No i jednak formalność nauki daje formalne uprawnienia, a to w Polsce nadal główny argument ZA”
To zależy od tego, w jakiej części gospodarki chcesz działać. Pisałem o tym w głównym poście tego wątku. Są dziedziny, gdzie liczy się wyłącznie konkretny rezultat Twojej pracy.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Na tym blogu mówimy sobie po imieniu, „panowanie” nie jest ani potrzebne, ani pożądane :-)
Dzien Dobry ;-)
od jakiegos czasu obserwuje ten blog, dzis nadszedl czas by wrzucic swoje przyslowiowe 3 grosze :)
Studia to przedewszystkim inny sposob myslenia, inny od tego ktory byl przekazywany przez liceum. Na studiach nikt nie prowadzi nikogo za raczke, wiedza jest „wykladana” ( czesto w niezbyt przejzysty sposob, ale to nie jest wazne) i problemy nie sa rozwiazywane, ale syganlizowane. Oznacza to ze po powrocie z wykladu powiennismy udac sie do biblioteki, poszukac informacji i poczytac wiecej na dany problem. Gdzies kiedys czytalem ze wykladowca jest szczesliwy, jesli 20% wykladanego materialu (podstawy podstaw!) zostanie opanowane przez studentow – to jest sukces. Pozostale 80% to sygalizowanie istniejących problemów i zachęta do zgłębienia tematu.
Do tego miejsca wszystko jest w porzadku. Jak wiadomo teoria sobie praktyka sobie. ;-)
Otoz wiekszosc ludzi idących na studia chce tylko papieru – byc inz lic mgr. (z moich rozmow wynika ze 2/24 osoby przyszly na kirunek ktory studiuje dla wiedzy, reszta dla papieru). Nie interesuje ich nic wiecej oprocz zaliczen ktore sa warunkiem koniecznym do upragnionego tytulu. Nie wiec sie co dziwic ze po uzyskaniu tytulu jest problem – wiem nie wiele wiecej tego co wiedzialem jak przyszedlem na studia, a 3-5 lat z zycia minelo. Pozniej slyszy sie ze uczelnia niczego nie uczy – uczelnia NIE MA UCZYC, ma SYGANLIZOWAC problemy, a uczyc masz sie sam, uczelnia to jedynie pomoc. Mysle ze jesli ktos naprawde chce sie uczyc – na uczelni znajdzie pomoc. Jestem studentem niezbyt prestizowego uniwersytetu ( Uniwersytet Zielonogorski) jednak nigdy nie odmowiono mi pomocy (a moje pytania czesto nie nalezaly do najlzejszych :)). Nawet jesli wykladowca nie znal doglebnie tematu czy sprawy, zazwyczja wiedzial gdzie moge uzyskac pomoc (nazwisko innego wykladowcy – specjalisty w danej dziedzinie lub ksiazki gdzie zagadnienie jest wyjasnione, szezej opisane) – wiec nie ma problemu. Co za różnica czy uczy mnie noblista z danej dziedziny czy nie, skoro na studiach nawet jakbym mial jego przedmiot przez wszystkie semestry to i tak uda mi sie poznac jedynie podstawy tego czym on sie zajmuje? wazniejsze zeby mial to „cos” i umial dokladnie wyjasnic o co chodzi w danym zagadnieniu (btw. na wyklady Newtona nikt nigdy nie chodzil bo podobno byly nudne jak flaki z olejem:) )
Wada wiekszosci uczelni sa stare programy nauczania, w ogole nie dostosowane do obowiazujacych norm i trendow na rynku pracy – innymi slowy musimy zglebiac tematy ktore od dawna sa nieaktualne :(
Jesli chodzi o przydatnosc wiedzy nabytej na uczelni w naszej pracy to niestety sa to znikome wskazniki procentowe. Jednakze nie sposob ocenic konaktow ktore tam nabędziemy, stylu myslenia i rozwiazywania problemow oraz szybkosci nauki nowych rzeczy.
osobiscie uwazam ze bardzo dobrym rozwiazaniem sa studia zaoczne. Cala wiedza jest maksymalnie skompresowana i gotowa do uzycia i przyswojenia. Niewatpliwa zaleta jest to ze nie tracimy ogormnych ilosci czasu na przebywanie w murach uczelni, a mamy czas na prace zawodowa lub wlasny rozwoj.
Ja osobiscie zrezygnowalem ze studiow dziennych dla studiow zaocznych i pracy zawodowej (wydaje mi sie ze tak powinno byc lepiej), kosztem jednego semestru niestety – ale mysle ze bylo warto ( chociaz to sie zobaczy w perspektywie dluzszego czasu, bo dopiero jeden semestr studiuje zaocznie)
pozdrawiam
Krzysiek
Krzysztof
Witaj na naszym blogu :-)
System w którym „wiedza” jest wykładana tak, abyś sam potem zainteresował się tematem i zgłębiał go na własną rękę budzi pytania o jego realną wartość dodaną dla studiującego.
Jeśli prawdą jest, że aż tak wielki odsetek studiuje na uczelni jedynie dla papierka, to znalezienie się w takim towarzystwie to chyba nie powód do dumy.
Stare programy nauczania, o których wspominasz dyskwalifikują uczelnię jako źródło przydatnej wiedzy. Ktoś pisał, że na niektórych uczelniach studenci mają możliwość wpłynięcia na unowocześnienie programu, może warto rozpoznać tę alternatywę?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Moja zmniejszona aktywność tutaj (do jutra) wynika z wymagającego szkolenia, które prowadzę
alex:
osobiscie uwazam ze wiedza wykladana tak aby student samemu zglebil temat jest jak najbardziej ok – przeciez ani wykladowca, ani nikt inny nie wlozy nikomu zadnej wiedzy lopata do glowy – trzeba przeczytac informacje, zrobic kilka zadan, doczytac to co zostalo zapomniane, spojrzec do alternatywnego zrodla wiedzy, zrobic kolejne zadania – tylko tak mozna sie czegos nauczyc – niezaleznie od dziedziny. Nawet jesli na wykladzie jakies zagadnienie wydaje sie jak najbardziej zrozumiale – po 2-3 dniach juz takie proste nie jest – nieutrwalona wiedza jest zapominana bardzo szybko.
jesli chodzi o studiowanie dla papierka: mi osobiscie to bez roznicy kto po co przyszedl na uczelnie – ja wiem czego chce, po co tam jestem i co chce osiagnac. Osobiscie dawno stracilem nadzieje na poznanie „wartosciowych” (wartosciowych pod katem moich zainteresowan, niejako zwiazanych z kierunkiem ktory studiuje, ludzi z ktorymi mozna porozmawiac na „głębsze” tematy, rozpocząć jakiś projekt) ludzi na uczelni.
jesli chodzi o stare programy nauczania: wiekszosc osob z kierunku ma materialy od starszych rocznikow – watpie czy byli by zainteresowani petycja dot zmiana programow nauczania, dodatkowo przeraza mnie wizja biurokracji i walk z dziekanatem – jakby na to nie patrzec to dla wszytskich dodatkowa praca
pozdrawiam
Witam,
Tomasz „wywolal mnie do tablicy” i jest mi bardzo milo :)
„Miło by było Kubo jakbyś napisał czy faktycznie wyposażono Cię u poprzednich pracodawców w wiedzę przydatną do tego co robisz aktualnie.”
Odpowiedz jest JEDNOZNACZNIE TAK. Sklada sie na to kilka obszarow:
– cykl szkolen prowadzonych przez Alexa sfinansowany przez Firme – BEZCENNE! :)
– kontakty, na bazie ktorych staram sie obecnie rozwijac swoj biznes
– wszechstronne zrozumienie jak dziala biznes po stronie moich obecnych Klientow
Moja firma to cos jak „agencja reklamowa”. Jej pozycjonowanie na rynku opiera sie wrecz na tym, ze WIEM i ROZUMIEM w jakich warunkach dzialaja firmy, ktore obecnie obsluguje i jakie maja problemy w prowadzeniu swojej dzialalnosci.
Dzieki tej wiedzy moge im proponowac rozwiazania, ktore na 100% zadzialaja i na dodatek wiem, jakie maja trudne przejscia z innymi agencjami (moja konkurencja), bo sam bylem ich Klientem pracujac w roznych firmach. W swojej firmie te slabosci eliminuje, zeby woleli pracowac wlasnie ze mna i jest to skuteczne podejscie :)
Oprocz tego zdaje sobie sprawe w jaki sposob i na podstawie jakich kryteriow moi obecni Klienci podejmuja decyzje o inwestowaniu swoich pieniedzy – to jest duzy handicap przy sprzedawaniu czegokolwiek :)
Ponadto uwazam, ze w takiej dziedzinie jak marketing, sprzedaz, zarzadzanie etc. ciezko posiasc cenna wiedze jedynie z ksiazek, czy innych zrodel, bo:
– wszystko co nowe w tych dziedzinach powstaje najpierw w firmach i dopiero potem, czesto po kilku latach, jest opisywane w ksiazkach;
– marketing robiony przez firmy, ktore sa liderami rynku od 100 lat (vide Unilever) to zupelnie inna liga niz cokolwiek, co mozna uslyszec nawet na najciekawszym wykladzie;
– praca na narzedziach, ktorymi dysponuje duza firma uczy rzeczy, ktorych nigdy nie poznasz niemajac np. 1 mln PLN na badania marketingowe (chyba, ze bedziesz pracowac wlasnie w agencji badawczej obslugujacej duzych klientow…)
– mozesz eksperymentowac na zywym organizmie i to za cudze pieniadze, wiec mniej boli uczenie sie „jak podejmowac decyzje” :)
Podsumowujac – polecam taka sciezke. Jest moze troche zachowawcza i nie wszystkie dziedziny zycia zawodowego wymagaja takiego startu (np. informatyka, sztuki wszelakie itd.), ale ma sporo zalet i procentuje w przyszlosci.
„Może przy okazji podzielisz się informacją czy większość byłych współpracowników to absolwenci wyższych uczelni”
Wiekszosc tak, choc spora czesc to studenci 3-4 roku (czasem nawet 2-go), ktorych firma zatrudnia na stale, bo maja otwarte umysly i lapia o co chodzi w tym, co robia. Nie zauwazylem, zeby ktos pytal takiej osoby, czy juz studia skonczyla, czy nie i uzaleznial od tego awanse w strukturze firmy.
Uczelnia przy procesie rekrutacji jest tylko surogatem tego, ze umiesz myslec – reszty i tak firma musi Cie nauczyc sama, bo szkola tego nie daje (np. 4 P w Unileverze nie istnieja jako pojecie uzywane w pracy, Procter ma wrecz wlasne podreczniki marketingu… :)
Faktem jest natomiast, ze podanie o prace z duzym prawdopodobienstwem zostanie odrzucona na wstepie, jesli w CV nie bedzie sie aktualnie studentem lub juz magistrem.
Tak jak pisalem, spora czesc top managementu byla po studiach, ktore wskazuja na to, ze umieja myslec, raczej niz, ze nauczyli sie tam teorii ZARZADZANIA (wspominalem o mikrobiologi itp.).
Oczywiscie moje doswiadczenia ograniczaja sie jedynie do pewnego wycinka rynku pracy, wiec nie sa reprezentatywne dla wszystkich przypadkow.
Pozdrawiam,
Kuba
Witam :)
Na studia poszłam, bo mnie kierunek interesował i studia miały być przyjemnością. Moje otoczenie uważało, że studia są dla papierka. Studiów nie skończyłam. Otoczenie naciskało i krytykowało moją ścieżkę zawodową, że to takie od Sasa do lasa skakanie. Dla mnie i studia, i wydawałoby się, że przypadkowa dość praca stanowiły DOŚWIADCZENIE, dzięki któremu NAUCZYŁAM SIĘ SAMODZIELNIE MYŚLEĆ. Teraz jestem gotowa do pójścia swoją własną ścieżką. Może to też nie będzie kariera, ale będzie zgodne ze mną. BYĆ i DOŚWIADCZAĆ – TAK!
„Twoje powołanie i zamiłowania skłaniają Cię do wybrania kariery w branży Hi-Tech (hardware, software, zaawansowane technologie, konstrukcja itp:). Tutaj naprawdę dobre studia na wysokim poziomie mogą być bardzo pomocne a w wielu wypadkach wręcz konieczne. Problem jest ze znalezieniem takich w Polsce, choć słyszałem o 2 uczelniach, gdzie podobno jest odpowiednio wysoki poziom”
Z prawdziwą przykrością pozostaje mi krótko podsumować powyższe : „nieprawdą jest, jakoby”. Gdy tylko rozwiążę problemy siecowo / lokalowe, napiszę więcej i dokładnie.
W wielkim skrócie:
– przynajmniej do niedawna w Polsce można było wykształcić dobrego inżyniera
człowieka od myślenia, a nie od „technologii” (bo to była domena absolwentów zlikwidowanych techników)
– wykształcenie techniczne to fajna sprawa, ale kariera inżyniera w ogólności, a w szczególności w Polsce, to życiowy błąd.
– wszystko zależy od kierunku, specjalności – sugerowanie się uczelniami jest zupelnie nie na miejscu. Tutaj rozsądnym miernikiem są rankingi wydziałów, niestety trudniej dostępne niż wypociny „Polityki” czy innych piśmideł.
Ech… i znowu te nieszczęsne znaczniki :(
Krzysztof
Wobec coraz większego dostępu do „czystej” wiedzy (np. internet – zarówno bezpośrednio, jak i przez Amazon) rola klasycznego wykładu już zmalała w znaczący sposób, przynajmniej jeśli chodzi o dyscypliny w jakiś sposób związane z biznesem. W takich wypadkach znacznie cenniejsze dla studentów byłoby zapewne (tu świadomie używam trybu przypuszczającego :-)) uczestnictwo w praktycznych projektach, takiż ćwiczeniach i konwersatoriach. To naturalnie wymagałoby od pracowników dydaktycznych zupełnie innych umiejętności niż stanięcie przed audytorium i wygłoszenie wykładu. Ciekawe jaki ich procent poradziłby sobie z takim zadaniem :-) Do tego ostatniego pytania poczytajcie choćby komentarz Piotra, który napisał on w innym wątku
Podkreślam jeszcze raz, iż pisząc powyższe mam na myśli bardzo szeroko rozumiane studia „biznesowe”, nie czuję się kompetentnym do wypowiadania się na temat np. studiów medycznych, filologii wszelkiego rodzaju, bądź fizyki teoretycznej.
Wracając do kwestii studiowania dla papierka, to duży odsetek takich „studentów” na uczelni siłą rzeczy musi zmniejszać jej prestiż na rynku pracy, bo ten ostatni widzi jakość jej „produktów końcowych”. Pośrednio potwierdza to też ostatni akapit Twojego komentarza, gdzie wyraźnie widać, że w mentalności takich ludzi wygoda przeważa nad skutecznością, co bardzo zmniejsza spodziewany ROI (Return On Investment)
Do pozostałych komentarzy napiszę coś więcej trochę później
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Piotr, zaraz to poprawię. Wstawiaj cytaty po prostu w cudzysłów :-) Jak będziesz miał trochę czasu to rozwiń proszę Twoje tezy, bo bez szczegółów trudno z nimi dyskutować
Kuba
Napisałeś: „cykl szkolen prowadzonych przez Alexa sfinansowany przez Firme – BEZCENNE! ”
To miłe, warto jednak przy tym zauważyć, że ten cykl był możliwy dzięki temu że:
– waszemu ówczesnemu przełożonemu autentycznie zależało na maksymalnie dobrych rezultatach i zrobił bardzo wiele aby znaleźć właściwego człowieka
– wy jako uczestnicy podjęliście po pierwszym (i jedynym zaplanowanym) szkoleniu bezprecedensową akcję w HR :-) To jest pochwała postawy „wychył się – tutaj chodzi o Twoje życie!!”
Sirenqua
Co to jest kariera???? Jeśli żyjesz według własnych wyobrażeń i jesteś z tym szczęśliwa, to o ile nie ograniczasz przy tym praw innych ludzi to wszystko jest w najlepszym porządku. Powodzenia w wędrowaniu tą drogą!!
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam
Dzisiaj miałam świetne zajecia z młodym mgr który pracuje jednocześnie w dosyc znanej firmie jako analityk finansowy. Był to blok kilku zajęć które miały byc podsumowaniem naszej wiedzy z finansów. Owa osoba w fenomenalny sposób potrafiła skupic nasza uwagę przez 8 godzin każdego dnia. DLACZEGO?
BO mając doświadczenie „firmowe” potrafił przekazać wiedze w sposób PRAKTYCZNY i łatwy do „ugryzienia”. Jest taka chińska maksyma ” powiedz mi, a zapomnę, pokaż – a może zapamiętam, zainteresuj- to zrozumiem! ” on z pewnością zalicza sie do tej trzeciej grupy. Zastanawia mnie fakt dlaczego przez tyle lat nie mogło być tak pięknie. Dlaczego wykładowcy zamiast straszyć poprostu nie wszczepią zainteresowania, nie powiedzą że tak naprawdę finanse nie są złe i wszystko opiera sie na trzech wzorach w zasadzie.
Pozdraiwam wszystkich
Aniu
oczywiście, że zdarzają się bardzo wartościowe zajęcia, takie jak opisane przez Ciebie. Nawiasem mówiąc ciekawą wskazówką jest fakt, że ta pani jednocześnie pracuje w warunkach normalnego biznesu i to może odróżnia ją od reszty „kadry”.
Takie przypadki zdarzają się, kiedyś miałem na szkoleniu uczestnika, który od razu zademonstrował bardzo dobre użycie pewnej techniki, o której większość ludzi po studiach nie ma pojęcia. na moje pytanie gdzie się tego nauczył odpowiedział że na Akademii Ekonomiczej na zajęciach pewnej młodej asystentki. Brawo!!! Są więc ludzie, którym się chce szukać najnowszych metod i przekazywać je studentom. Szkoda tylko, że wnioskując z moich obserwacji i Waszych wypowiedzi osoby takie są w mniejszości
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Jestem bardzo zajęty pewnym ważnym projektem i stąd moja chwilowo mniejsza aktywność tutaj.
Pamiętajmy, że nie tylko Ministerstwo ma wpływ na programy edukacyjne. Biznesowi też na tym zależy.
Właśnie powstało:
http://www.idg.pl/news/114682.html
Program będzie pisany przez wdrożeniowców. Wstępnie zostałem zaproszony do pracy przy materiałach, zobaczymy co z tego wyjdzie.
Sukces Oracla w USA w dużej mierze jest wynikiem takich akcji na uczelniach.
pozdrawiam, Artur
Artur
Przede wszystkim gratuluję znalezienia się w takim gronie, bo to będzie z pewnością nowe i interesujące doświadczenie.
Sama akcja jest przykładem biznesu, starającego się rozbudowywać bazę przyszłych użytkowników (co nie jest samo w sobie czymś nagannym :-))
Ja po rozmowie z osobą będącą szefem pewnej organizacji gospodarczej usłyszałem następującą opinie o świeżo wypuszczonych absolwentach polskich uniwersytetów (kierunki humanistyczne i ekonomiczne), których ta osoba próbowała zatrudnić (podaję dalej tak jak usłyszałem, bez komentarza):
– brak zaradności życiowej u wielu z nich (jako rezultat mieszkania na studiach z rodzicami i traktowania tego okresu jako przedłużonego dzieciństwa)
– brak klasy i umiejętności rozmawiania z innymi ludźmi, co przejawia się albo „mimozowatością” albo nadętym „robieniem łaski”
– brak umiejętności praktycznego używania komputera (!!!), typowe przeszkody „nie do przejścia” to nieumiejętność sformatowania tekstu w Wordzie, czy też zamiany tabeli Excela w odpowiednie etykietki adresowe
I to są ludzie, którzy w XXI wieku otrzymali dyplom wyższej uczelni!!!!
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam.
Jestem tegoroczną maturzystką i już wiosną poważnie zastanawiałam sie nad zrobieniem sobie słynnego 'gap year’. Maturę zdałam. Oczywiście;) Wynik zadowolający, acz wydaje mi się, ze stać mnie na więcej. Stad myśl o możliwej powtórce w przyszłym roku. Rodziców przekonałam jakos do mojego pomysłu. Znajomych poprosiłam o pomoc w znalezieniu jakiegos fajnego miejsca (z końmi najlepiej) za polską granicą. Postanowiłam popracować, poznać trochę świata, podszlifować eng, może poznać inny język. I wszystko byłoby super, gdyby nie presja jaką odczuwam… Odezwało sie do mnie sporo znajomych oburzonych tym co chcę zrobić. Mimo, ze jestem osobą dość upartą i trzymającą sie swojego zdania, ruszyły mnie w końcu zdania typu 'zmarnujesz rok”, ”zapomnisz wszystko”, ”już nie bedziesz studiować”, ”co z Twoimi marzeniami”. No własnie, co z marzeniami… Mam ich… Dużo:) Z części juz powoli rezygnowałam, a bo to ktoś powiedzial, ze archeologiem to ja moge być na starosć, ale nie teraz, a bo to wszyscy wokół mówili mi o tym, ze w życiu kierować sie trzeba nie tylko tym co sie nam podoba, ale przede wszystkim tym, czy zdołam sie dzieki takiej a takiej wiedzy, szkole, dyplomowi utzrymać samodzielnie.
Termin składania papierów na uczelnie minął. Mogłabym jeszcze starać się o przyjęcie na kierunki, gdzie bedzie więcej miejsc niż chętnbych.
Problem w tym, ze nie wiem co robić.
Powyższy post dał mi do myślenia. Pasuję do tej drugiej grupy, ale do tej pory bałam się chyba ”wychylić”. Ten (i inne) teksty to naprawdę dobra robota. Gratuluję:)
Pozdrawiam, szukająca mentora Aga
Ciekawe wątki.
Pisaliśmy sporo o problemach z jakością studiów w Polsce.
Czy tak trudno się dziwić, jeśli w finansowaniu uczelni występują takie mechanizmy?:
Pozdrawiam
Alex
Witam!
Jest to mój pierwszy post na tym blogu, chociaż czytam go od dawna. Teraz nadrabiam zaległości i czytam sobie „Najważniejsze posty”. Odkopuję ten post (mam nadzieję, że to czytasz Alex, ale zdaje się, że moderujesz komentarze, więc pewnie tak ;), bo mam prośbę: często na tym blogu, a już szczególnie w tej dyskusji piszesz (i czytelnicy też), że wiedzę można/trzeba wynosić z książek, że listy wartościowych pozycji są dostępne w sieci. Ja mam prośbę, o podanie kilka takich startowych tytułów dla przyszłego pracownika branży IT, może nie stricte „komputerowca” wdrażającego najnowsze technologie, ale coś obok, może też HR, generalnie ta część sektora gospodarki. Chodzi mi o takie tytuły „must have” dla każdego, na początek polskojęzyczne, dostępne w Albertusie, Merlinie czy PętliCzasu lub innych księgarniach. Mam nadzieję, że wyrażam się w miarę jasno – chodzi o rozwijanie wiedzy w kierunku sprawnej działalności w nowoczesnej gospodarce, czyli wszystko to, o czym piszesz na tym blogu. Może coś z Twojej biblioteki? Chciałbym mieć jakiś punkt zaczepienia na start, stąd pytanie o najbardziej wartościowe pozycje książkowe. Pozdrawiam!
Mateusz
Witaj na naszym blogu :-)
Nie pytaj mnie o polskojęzyczne tytuły, większość z nich ma charakter wtórny, będź są to tłumaczenia, dlatego czytam literaturę amerykańską i niemiecką.
Co do tematyki to musiałbyś być bardziej precyzyjny w Twoim zapytaniu
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alexie, mogą być tłumaczenia na początek :) Wiesz, dopiero doszkalam się na tyle w angielskim, żeby móc w tym języku czytać książki :)
Tematyka precyzyjniej hmm – może napiszę, z czym wiązałbym swoją przyszłość: webdesign, e-biznes, języki programowania stron, rozwijanie nowoczesnych zastosowań biznesowych (np. firmowy blog, strategie internetowe dla przedsiębiorstwa) – raczej ten deseń, chociaż cały czas poszukuję swojej drogi.
PS. Mogą być tytuły anglojęzyczne też, w końcu od czegoś trzeba zacząć, ale reflektowałbym na tłumaczenia najbardziej, za język Goethego, wybacz, podziękuję na razie :)
PS 2. Dzięki za szybką odpowiedz!
Pozdrawiam
Witam, witam ponownie :) Wiem Alexie, że jesteś obecnie zajęty, ale może sobie o mnie przypomnisz :) tak naprawdę, to nie mam jeszcze na tyle jasno sprecyzowanych planów na życie, drogę zawodową, aby wskazać Ci jasno dziedzinę która mnie interesuje. Po prostu szukam książek, traktujących o rozwoju, zarządzaniu swoim życiem, odkrywaniu siebie, swoich predyspozycji. Jeśli o mnie chodzi, to studiuję obecnie politologię i chciałbym się związać z którąś z branży – PR, HR, marketing… Sam jeszcze nie wiem, obecnie pracuję dorywczo. Interesuje mnie wiedza związana z tymi dziedzinami i jak wspomniałem, własnym rozwojem. Dopiero zaczynam dbanie o swój rozwój, również dzięki Twojemu blogowi :) Także zdam się na Ciebie i Twoje lekturowe doświadczenia, jak pisałem wcześniej. Gdybyś mógł wskazać tytuły, autorów. Temat mnie interesuje, ale właśnie nie wiem od czego zacząć, dlatego pisałem, że fajnie, gdyby to były tytuły z serii „musisz przeczytać” :) Dzięki z góry!
O rany.. Twoje posty Alex otwieraja mi za kazdym razem oczy. Przeczytalem tenze post o studiach i z niedowiezaniem stwierdzam, jak bardzo liniowe jest podejscie do ksztalcenia w naszym kraju.. Jak tlamszony i gaszony jest potencjal mlodych ludzi, do ktorych jeszcze sam sie zaliczam, choc niektorzy mogliby tu dyskutowac.
PS. To moj pierwszy komentarz wiec grzecznie witam obecnych bardziej i mniej, oraz samego Gospodarza.
Mateusz
Wybacz opóźnienie, dopiero dziś zakończyłem bardzo intensywny sezon szkoleniowy.
Jakie książki dotychczas przeczytałeś?
Krzysiek
Witaj na naszym blogu :-)
O ludziach odpowiedzialnych za system kształcenia powiedziałbym „wybacz im, bo nie wiedzą co czynią”
Tym bardziej na nas samych spoczywa obowiązek zapewnienia sobie nowoczesnego i użytecznego wykształcenia
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Nie ma sprawy Alex, to super, że można wrócić na tym blogu do starszych postów, a prowadzącemu jeszcze zależy na ich czytaniu i odpowiadaniu :)
Dotychczas przejrzałem polski internet w poszukiwaniu takich pozycji, no i nabyłem oraz przeczytałem trzy ogólne tytuły, mianowicie: „Jak przestać się martwić i zacząć żyć” Carnegie’a, „Inteligencję emocjonalną” Golemana, oraz „Teraz odkryj swoje silne strony” Buckingham’a. Czyli takie motywujące książki, czekam i z góry dzięki za Twoje rekomendacje.
Poczytaj teraz dla odmiany np. „My Startup Life” Ben Casnocha, ciekawie napisana jest też „Brazeen Careerist” Penelope Trunk. Klasycy są OK, ale mamy teraz trochę inne czasy :-)
Pozdrawiam
Alex
jeszcze wracając do kwestii studiów i jakości kadry nauczającej polecam przeczytanie „Autodiagnozy Polskiego Srodowiska Naukowego”
To są 43 strony, które zdecydowanie warto przeczytać i przemyśleć zanim „pójdziemy po nauki”
Jako mała ciekawostka cytat:
„Kwestie związane z językiem pojawiały się bardzo często w wypowiedziach respondentów. Co ciekawe, na problemy w posługiwaniu się językiem obcym oraz w obsłudze komputera przez kadrę w średnim i starszym wieku zwracali uwagę najczęściej młodsi pracownicy naukowi.
Wielokrotnie wspominano o nieznajomości języka angielskiego (i żadnego innego języka obcego) lub też braku możliwości „odświeżenia”, podszkolenia znajomości języka, np. w postaci bezpłatnych kursów. Nauka języka obcego możliwa jest jedynie „na własną rękę, za własne pieniądze”. Nieznajomość czynna języków obcych utrudnia wielu naukowcom publikowanie i promowanie własnych osiągnięć. Związana jest z tym również nikła aktywność w dyskusjach plenarnych na konferencjach zagranicznych. Poza tym zauważona została również ograniczona
umiejętność znacznej części kadry profesorskiej posługiwania się Internetem i poczta elektroniczną”
Teraz pomyślmy jakie umiejętności musi posiadać recepcjonistka w porządnej firmie w Polsce, porównajmy to z kwalifikacjami wspomnianej wyżej „kadry” i zastanówmy się jak mają oni przygotować Was do wyzwań XXI wieku. Rzymianie mówili „pomyśl o źródle z którego pijesz” co i Wam zalecam.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Szczególnie płakać mi się chce jak słyszę skargi naukowców typu: ” Nauka języka obcego możliwa jest jedynie „na własną rękę, za własne pieniądze”.”
A co my wszyscy do licha robimy???
Jak już napisałem kiedyś na tym blogu, naukowiec to przedsiębiorca, który sam sobie organizuje tematy badań, fundusze na badania i ich wdrożenia. Jak więc naukowcy mogą narzekac, że im mało płacą, albo, że problemem są pieniądze, albo organizacja pracy? Naukowiec ma tyle pieniędzy, ile sam sobie zorganizuje i taką organizację pracy jaką sam sobie zapewni. Cały świat stoi otworem i możliwości są ogromne, we współpracy, w finansowaniu a także w zmianie miejsca pracy.
Czytając takie autodiagnostyczne teksty warto sprawdzic w Google, co osiągnęli ich autorzy. Pracowici i zaradni chyba nie mają na co narzekac ani nie mają potrzeby niczego krytykowac i opisywac swojej biedy finansowej i intelektualnej w długich autodiagnozach (choc takie teksty się dobrze sprzedają).
I tylko z takimi miałem do czynienia w ostatnich latach, bo i po co zadawac się z nieudacznikami i po co o nich czytac? Trzeba czytac o pozytywnych przypadkach, by się uczyc na ich przykładzie.
A teraz o studiach: żeby były dobre to powinni byc sami entuzjaści po obu stronach. A takich jest w społeczeństwie najwyżej 1%, a na studia idą prawie wszyscy i potem niektórzy z nich zostają wykładowcami. Jak zrobimy ostrą selekcję po obu stronach to będziemy mieli dobre studia, inaczej się nie da. I w ten sposób działają najlepsze uczelnie typu Harvard, MIT, Stanford i temu właśnie są najlepsze.
Witam
Twoja wypowiedź Mirek zaniepokoiła mnie. Piszesz „po co zadawac się z nieudacznikami i po co o nich czytac”. Czemu nie podejmować działań tak, żeby tych nieudaczników przemienić w pełnowartościowych przedsiębiorców?
Chodzi mi o to, że żeby od kogoś czegokolwiek wymagać trzeba mu dać, może nie bezpośrednio, umiejętności do wykonywania zadań. Weźmy studentów (a sam nim jestem). Nie rzadko podejmujemy się pracy, z którą wcześniej nie mieliśmy doczynienia. Pracodawca wiedząc o tym musi zapewnić edukację nowych pracowników, żeby mogli jak najlepiej wykonywać swoją pracę.
Podobnie moim zdaniem jest z naukowcami. Ktoś musi im pokazać jak mogą wykształcić umiejętności, o których piszesz. Potrzebny jest lider, który ich poprowadzi. Inaczej będziemy tkwić w błędnym kole. Najlepsi będą się trzymać z sobą, a reszta będzie pozostawiona sobie, a chodzi o to, żeby dać ludziom możliwość rozwoju.
Mirek
Piszesz: „po co zadawac się z nieudacznikami i po co o nich czytac”. Coś w tym jest, bo to dbałość o swojego rodzaju higienę mentalną :-)
Artur
Mówisz: „Czemu nie podejmować działań tak, żeby tych nieudaczników przemienić w pełnowartościowych przedsiębiorców?”
Jeśli ktoś nie ma sam z siebie tej energii, aby przynajmniej zacząć samodzielnie się zmieniać, to wszelkie działania z naszej strony niosą ze sobą ogromne ryzyko ich marnotrawienia przez beneficjenta. To stwierdzam z przykrością po wielu latach wspierania różnych ludzi.
Piszesz dalej:” Pracodawca wiedząc o tym musi zapewnić edukację nowych pracowników,”
Masz chyba na myśli pracowników do pośledniejszych prac za kilka tysięcy zł miesięcznie?
Powyżej tego poziomu (przynajmniej jeśli mówimy o gospodarce rynkowej, a nie gospodarce kolesiów) pracodawca/zleceniodawca w ogóle nie będzie chciał z Tobą rozmawiać jeśli nie będzie przekonany że to Ty będziesz wnosił znaczącą wartość dodaną.
W wypadku naukowców (czyli „badaczy”) poprzeczka powinna być postawiona jeszcze wyżej. To oni sami powinni być w stanie dokonać poszukiwań mających na celu zlokalizowanie potrzebnych umiejętności i źródła ich pozyskania. Czytanie w tym kontekście biadolenia, że nikt im nie zorganizuje kursu angielskiego jest żałosne.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
O studiach warto przeczytać też ten artykuł:
http://www.gazetawyborcza.pl/1,88225,4923566.html
Nie oznacza to oczywiście, że wszystkie zagraniczne studia są dobre (słyszałem też o kiepskich przypadkach), ale warto sobie postawić diagnozę, jakiego rodzaju edukację akurat pobieram
Pozdrawiam
Alex
brylantowy post i komentarze, Alex, naprawdę jestem pod wielkim wielkim wrażeniem… co za dobre bogi skierowały mnie na Twój blog? :)
@monika_w: Po prostu grawitacja opisana za pomocą prawa powszechnego przyciągania. :-)
TesTeq, zgodnie z Twoją radę „poklepałam się po plecach” jaka to jestem spostrzegawcza i czujna, że trafiając tu – od razu zrozumiałam, jak wartościowe miejsce znalazłam. Więcej nawet – z bloga Alexa trafiłam na Twój – i po raz kolejny klep klep po pleckach :D
I krzywa zadowolenia rośnie :)
Monika
Ten blog z założenia nie miał służyć jako „lans” autora, lecz jako jądro krystalizacji dla wymiany poglądów o życiu wychodzących z jednej strony poza ogólnie serwowaną medialną i edukacyjną papkę, a z drugiej doceniających wartość delektowania się nim.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam,
Jestem osoba ktora studiowala w sumie 12 lat. Skonczylem w 2004 broniac doktorat na zagranicznej uczelni. 12 lat to kawal czasu. Uczylem sie na polskich uczelniach, ucze troche na uczelniach zagranicznych. Patrze na poziom naukowy, na traktowanie studentow i bardzo martwi mnie stan rzeczy w Polsce. Tak bardzo ze kazdemu polecam jak najszybsza nauke jezyka angielskiego i jesli juz studiowanie to robienie tego zagranica.
Dobra uczelnia zagranica daje studentowi umiejetnosc pozyskiwania wiedzy, kontakty z firmami, ciagle uaktualnia swoj program nauczania, skupia sie na projektach grupowych, czesto wymagajac czytania literatury naukowej i rozwiazywania problemow na pograniczu badan naukowych. W Polsce czesto jest jeden skrypt do zajec, pytania o regulki, proste nudne zadania nie wymagajace wiekszego wysilku intelektualnego.
Pracuje w dziedzinie informatyki ktora nie jest uczona w Polsce. Bedac na wakacjach w Polsce postanowilem poprowadzic przedmiot dotyczacej mojej dzialki. Musialem go prowadzic po angielsku bo nie bylo polskiego slownictwa. Latwiej bylo prowadzic przedmiot po angielsku. Niestety malo bylo studentow ktorzy byli na uczelni zeby sie nauczyc, wiekszosc byla zeby zdac i zdobyc papierek. Bardzo utrudnia to prowadzenie ciekawych zajec. Nastawienie wiekszosci studentow na zdobycie papierka, drenaz kadry naukowej (co lepsi ludzie uciekaja do przemyslu czy zagranice) naprawde sprawia ze studia w Polsce (o ile nie na najlepszej, byc moze nawet prywatnej uczelni) to kuriozum jesli porownac do studiow zagranica na normalnej uczelni. Jeden z studentow gdy prowadzilem zajecia na polskiej uczelni przyszedl do mnie i powiedzial ze na moim przedmiocie nauczyl sie najwiecej ze wszystkich bo musial sie nauczyc angielskiego, programowania w Javie, jak i tematyki dotyczacej mojego przedmiotu. Do tej pory przeslizgnal sie i nie musial ani programowac, ani uzywac angielskiego, ani tak naprawde wysilac sie zeby zaliczyc „cwiczenia”. A ja moj przedmiot musialem strasznie poobcinac bo studenci nie dawali rady ;(. Moglem ich nauczyc duzo, duzo wiecej ale brakowalo podstaw informatyczno-matematycznych mimo ze byli studentami 3-go roku.
Uczac na zagranicznych uczelniach i dyskutujac ze studentami zaobserwowalem jak duzo wiecej przydatnych rzeczy sie naucza na studiach. Ich studia daja przygotowanie do pracy. duzo lepsze.
Dyplom zagranicznej uczelni, znajomosc jezyka, mentalnosc europejczyka, a nie tylko Polaka otworzy Cie na zupelny inny styl zycia. Warto. Polecam. Ja sam podrozuje sobie po Europie, pracujac na roznych uczelniach czy centrach badawczych. Bylem juz w Szwecji, Belgii, Irlandii, czy teraz w Szwajcarii. Dlatego moge porownywac jakosc i sensownosc studiow w Polsce i zagranica.
pozdrowienia,
Radek
Radek
Witaj na naszym blogu :-)
Dziękuję za bardzo interesujący komentarz, myślę, że wielu czytającym da on dodatkowy materiał do przemyśleń. Mimo iż od opublikowania tego postu minął ponad rok to ciągle jeszcze ma on miesięcznie 600-1000 odwiedzin, co znaczy że temat jest aktualny. Jeśli chciałbyś podzielić się szerzej Twoimi doświadczeniami i napisać np. post gościnny to zapraszam.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Może Twoje wykłady były za mało rozpropagowane?
@Radek: Cały czas zastanawiam się nad źródłem olbrzymich pokładów marazmu i braku zaangażowania w Polsce. Zjawiska takie występują także za granicą, ale są raczej nieakceptowanym marginesem – choć, w wyniku eskalacji konsumpcjonizmu, marginesem coraz większym. Tymczasem w Polsce wstydem jest przyznać się, że komuś na czymś zależy. Student, który aktywnie podchodzi do nauki jest kujonem, odmieńcem i ofiarą, która nie potrafi korzystać z uroków życia. Bo przecież studiuje się po to, żeby poimprezować, a wykłady służą do wyrównywania bilansu snu.
Skąd więc ten marazm i brak zaangażowania?
1) Czy powodem jest zbyt szybki skok od gospodarki niedoborów do gospodarki obfitości dóbr, który spowodował uruchomienie swoistego wyścigu w korzystaniu z dobrodziejstw kapitalizmu bez troszczenia się o ich wypracowywanie?
2) Czy powodem jest piętno, jakie odcisnął PRL na pokoleniu rodziców dzisiejszych studentów, którzy zostali wychowani w duchu „mi nie zależy, mi się należy, praca się nie liczy, cwaniactwo wygrywa”?
3) Czy to dziedzictwo dziwacznej tradycji szlacheckiej, która premiowała spryt i warcholstwo zamiast wiedzy i pracy? Szlachta ze swoimi tradycjami znacznie dłużej odgrywała w Polsce znaczącą rolę niż ziemiaństwo na zachodzie, gdzie mieszczaństwo zdobyło wcześniej odpowiednie miejsce w strukturze społecznej.
4) Czy to kwestia ideologicznej różnicy w podejściu do społecznej roli jednostki, jej praw i obowiązków, pomiędzy kościołem katolickim a protestanckim?
Myślę, że każdy z tych czynników stanowi istotną cegiełkę budującą rozmemłaną postawę znacznej części polskiego społeczeństwa.
TesTeq
Napisałeś: „Bo przecież studiuje się po to, żeby poimprezować, a wykłady służą do wyrównywania bilansu snu.”
Czy tak rzeczywiście jest naprawdę, czy też powtarzamy tutaj tylko utarte schematy myślenia, podparte własnymi wspomnieniami? To jest otwarte pytanie, które należałoby zadać aktualnie studiującym.
Jeśli prawdą jest że „Student, który aktywnie podchodzi do nauki jest kujonem, odmieńcem i ofiarą, która nie potrafi korzystać z uroków życia.” to tym bardziej należałoby posłuchać rady Radka. Pozostawanie na takiej uczelni jest długoterminowo szkodliwe, patrz
http://alexba.eu/2008-04-25/rozwoj-kariera-praca/rezonans-limbiczny/
Pozdrawiam serdecznie
Alex
TesTeq, Alex:
Jako ten, który niedawno zrezygnował ze studiowania może mogę powiedzieć coś o studiujących. Najczęściej spotykam się ze zdaniem, że „studiuję, bo muszę mieć papier” albo „studiuję, bo gdzieś w życiu muszę pracować”. Znam przypadki, gdzie faktycznie studia były po to, aby rodzice sponsorowali imprezowanie. Choć są one pojedyncze.
Wiele osób studiuje też przez to, że „trzeba studiować” – nie wiem co jest powodem tej potrzeby, czy armia (w moim przypadku tak będzie od października), czy rodzice i otoczenie, które nakazuje, czy też „bo nie wiem co w życiu robić” (tak było w moim przypadku gdy zaczynałem). Gdy już niektórzy wiedzą co chcą robić, to są powstrzymywani przed porzuceniem studiów (przez rodzinę, otoczenie)… więc studiują i się męczą, zamiast tak jak mówił Marek Hołyński na Bootstrapie (5:38 – 6:00: „Masz pomysł to idź go zrób”.
Pozdrawiam,
Orest
@Alex,
Dziekuje za przywitanie. Moze wybor uczelni na ktorej prowadzilem ten przedniot nie byl za szczesliwy ale niestety bylem w Polsce tylko przez 4 miesiace i tylko lokalna prywatna uczelnia wyrazila zainteresowanie na krotka przygode z moja osoba ;). Takze juz na starcie moze moje wyklady musialy spotkac sie z problemami typu niewystarczajacym przygotowanie studentow. Wspominalem o tym jednak bardziej w celu pokazania ze studenci sa slabo uczeni, z czego oni sobie dobrze zdaja sprawe i dlatego (mam nadzieje) z czasem nastawiaja sie tylko na robienie papierka.
Dziekuje za zaproszenie do napisania postu goscinnego. Biorac ogrom moich doswiadczen i obserwacji (3 polskie uczelnie – z czego dwie prywatne i jedna panstwowa), 3 zagraniczne uniwersytety, 2 centra badawcze, 4 rozne kraje naprawde nie wiedzialbym od czego zaczac a i tak moje obserwacje sa bazowane na informatyce i byc moze nie da sie ich odniesc do wszystkich kierunkow nauki. Spodobal mi sie ten blog, w wolnym czasie (przerwa w pracy) bede zagladal tutaj i w watkach mi bliskich udzielal sie.
Najwazniejsza wiadomosc dla ludzi myslacych nad studiami ktora chcialem przekazac to taka: Studiujcie zagranica bo mozna ciezka praca, przy odrobinie szczescia (dobry promotor prac dyplomowych (inzynierska, magisterska, doktorska)) robic rzeczy podczas studiow na czasie ktore pomagaja w zdobywaniu kolejnych ciekawych doswiadczen. Znajomosc jezyka, mobilnosc, komunikatywnosc, chec robienia czegos z glowa, majac jakis dlugoterminowy plan co chce sie osiagnac naprawde pozwoli Ci osiagnac satysfakcje.
@TesTeq
Dlaczego marazm i brak zaangazowania w Polsce? Pewnie mozna by snuc wiele teorii, moja „krotka” odpowiedz na to bardzo negatywnie zabarwione pytanie jest dosyc proste. W Polsce (PRL) przez kilkadziesiat lat byla selekcja negatywna (kapus, kombinator, klamca, donosiciel) byl osoba ktora miala znacznie latwiej niz osoba uczciwa nie idaca na skroty. Ta mentalnosc zostala, wszystkie elementy decyzyjne w Polsce (od edukacji, sadownictwo, policja, politycy tworzacy prawo, …) poprzez ludzi na najwyzszych stanowiskach ciagle promuja ludzi o kiepskich wartosciach. Bardzo duzo widze przykladow takiej selekcji negatywnej. Ludzie z energia, mlodzi, madrzy, uczciwi naprawde maja pod gorke. Nie ma tak naprawde sprawnego mechanizmu oczyszczania wszelkich sfer zycia z nalecialosci komunizmu. Panstwo, administracja po prostu przeszkadza, traktujac kazdego obywatela jak kombinatora, a sama zmusza go do kombinowania poprzez nienormalne przepisy i nienormalnych ludzi w administracji ktorzy nawet z normalnych przepisow potrafia zrobic pieklo zwyklemu petentowi.
Nawet moje osobiste zycie o tym dokumentnie swiadczy. Moj zagraniczny doktorat z uczelni w world ranking na okolo 60 pozycji nie jest automatycznie uznawany w Polsce poniewaz jestem Polakiem. Gdybym mial inne obywatelstwo to nie byloby problemu. Przymierzylem sie do nostryfikacji. Przerazilem sie. Po pierwsze zasugerowano mi napisanie pracy po polsku, po drugie sama rada wydzialu nie znala najnowszych przepisow dotyczacej tej sprawy, lamala prawo i sama sugerowala lamanie prawa. Gdybym tylko mial czas i sily podalbym ich do sadu administracyjnego i udowodnil swoje. Ale po co. Zagranica rozpoznaja moj dorobek naukowy, mam lepsza place, ciekawsza prace i jedynie zal mi polskich studentow ktorych nawet jakbym chcial pouczyc gdy jestem na wakacjach w Polsce to administracyjnie utrudnia mi sie to. Kolejna osoba wykopana przez polska rzeczywistosc, po co sie meczyc i walczyc z wiatrakami? Lepiej zaglosowac nogami ;). To naprawde pomaga Polsce (chociazby przez obnizanie bezrobocia ;)). Warto juz glosowac nogami po maturze jesli tylko sa mozliwosci finansowe, albo naprawde sie samemu pouczyc we wlasnym zakresie i zaglosowac nogami po magisterium.
Ludzie ktorzy podejmuja decyzje w Polsce ciagle w wiekszosci sa ze starego systemu, i stosuja zasade Polak Polakowi wilkiem. Otaczaja sie ludzmi ich wlasnego pokroju sprawiajac ze naprawde jest trudno zmienic rozwiazania systemowe. A praca organiczna od podstaw (ulepszanie edukacji podstawowej, gimnazjalnej, licealnej), uzdrawianie relacji dziecko-nauczyciel-rodzic, promowanie dobrych nauczycieli, dobrych szkol idzie bardzo topornie.
Nie przejmuj sie. Rob swoje, ksztalc sie tak zeby miec mozliwosc pracy zagranica i jak tylko nie podoba Ci sie w Polsce to wyjezdzaj i pomagaj innym wyjezdzac.
pozdrowienia,
Radek
TesTeq pisze „Tymczasem w Polsce wstydem jest przyznać się, że komuś na czymś zależy. Student, który aktywnie podchodzi do nauki jest kujonem, odmieńcem i ofiarą, która nie potrafi korzystać z uroków życia. Bo przecież studiuje się po to, żeby poimprezować, a wykłady służą do wyrównywania bilansu snu.”
Podczas moich studiów, miałem okazję mieszkać w akademiku z kolegą który uzyskał najlepszą średnią w całej historii mojego wydziału. Było to okupione bardzo dużą pracą, którą dało się łatwo zauważyć. Nie stwierdziłem przypadków dyskryminacji takiej postawy, a wręcz wspieranie w najróżniejsze sposoby.
A teraz trochę z innej beczki. Ostatnio usłyszałem dyskusję na temat poziomu cen i wynagrodzeń w Polsce i w Niemczech. Mniejsze wynagrodzenia w naszym kraju tłumaczono trzy krotnie mniejszą wydajnością pracy niż u naszych zachodnich sąsiadów. Czy taka sytuacja rzeczywiście ma miejsce i jest przyczyną różnicy w wynagrodzeniach ?
Radek, bardzo chętnie przeczytałbym Twojego posta gościnnego.
Pozdrawiam, Artur
Alex pisze: „TesTeq
Napisałeś: 'Bo przecież studiuje się po to, żeby poimprezować, a wykłady służą do wyrównywania bilansu snu.’
Czy tak rzeczywiście jest naprawdę, czy też powtarzamy tutaj tylko utarte schematy myślenia, podparte własnymi wspomnieniami? To jest otwarte pytanie, które należałoby zadać aktualnie studiującym.”
Moim zdaniem tak jest naprawdę i dotyczy to zbyt dużej liczby młodych ludzi. Oczywiście nie wszystkich i w tym cała nadzieja. Nie wątpię, że wśród czytelników tego bloga nie ma żadnej rozmemłanej osoby.
Moje wspomnienia studenckie są zbyt odległe i pochodzą ze zbyt nieporównywalnych czasów, żeby mogły stanowić jakąkolwiek podstawę do takich twierdzeń. Swoją opinię bazuję na doświadczeniach mojej córki – studentki czołowej uczelni państwowej oraz na treści rozmów ze studentami-kandydatami do pracy.
W większości przypadków uczelnie potrzebne są im tylko do otrzymania formalnego papieru. Dla imprezowiczów jest to alibi, a ambitni zdobywają wiedzę poza uczelnią, innymi kanałami i w wielu przypadkach ukrywają fakt, że wiedzą więcej od wykładowców.
Jeśli macie okazję studiowania na dobrej uczelni zagranicznej – nia wahajcie się.
Orest Tabaka pisze: „Wiele osób studiuje też przez to, że 'trzeba studiować’ – nie wiem co jest powodem tej potrzeby, czy armia (w moim przypadku tak będzie od października)”
W październiku 2008 ma być ostatni pobór – głowa do góry!
TesTeq:
Słyszałem to już od wielu osób, nawet z półoficjalnych kanałów. Jednak żaden oficjalny tego nie potwierdził, a w przypadku gdy w październiku zakładam działalność gospodarczą… wolę dmuchać na zimne :)
Będę wirtualnym studentem, czyli na takim kierunku na jakim już byłem.
Pozdrawiam,
Orest
TesTeq:
Oprócz kolejnej pięknej zapowiedzi Pana Premiera na dzisiejszej przysiędze w Krakowie, że ostatni pobór będzie na jesień, znów nic nowego. Żadnych ustaw, uchwał, nawet projektów poddanych pod głosowanie w najbliższe dni… nic. Za dużo się mówi, a za mało robi :)
Pozdrawiam,
Orest
Zbliżony temat porusza w ostatnim poście Penelope Trunk.
http://blog.penelopetrunk.com/2009/02/03/dont-try-to-dodge-the-recession-with-grad-school/
Trochę bardziej jest to zakotwiczone w warunkach amerykańskich, ale warto przeczytać
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@Alex: Dzięki za ten link. Ten artykuł powinien przeczytać każdy, a młodzi ludzie w szczególności. Nie powinni wyciągać pochopnych wniosków, ale przede wszystkim zastanowić się, po co studiują.
Ja mam wrażenie, że to co Penelope napisała wręcz odnosi się do presji na młodzież u nas, i to nie w perspektywie kryzysu, a kilku ostatnich lat… Każdy pyta się – „co studiujesz”? Większe zdziwienie jest, gdy mówię, że pracuję. A jak już mówię co robię to słyszę „tak bez studiów”? :D A po co studia? Normalne zdolności interpersonalne (czyli umiejętność po prostu „lekkiej rozmowy”), do tego rosyjski (w liceum), angielski (od dawien dawna) i trochę dobrych chęci. Fizyki kwantowej nie potrzeba – tylko otwartego umysłu.
Niestety, skądś się w Polsce wręcz przyjęło, że do 25 roku życia trzeba być na utrzymaniu rodziców, studiować, przedłużać sobie młodość. Ja mam w sumie na odwrót – to ja pieniądze przynoszę do domu. Więc może też „normalny” nie jestem ;)
Witam, Alex!
Chciałbym Ci bardzo podziękować za to, że prowadzisz swojego bloga, na którym dzielisz się z nami swoim zdaniem.
Zostałem wychowany w trochę nietypowy sposób. Raczej nie miałem w sobie mechanizmów typu „powinienem…”. Do czasu liceum. Tam poznałem fajnych ludzi, ale mimowolnie zacząłem myśleć w ich sposób. To wprowadziło mnie w niekończący się młyn „ostatecznych wyborów” i życiowych planów.
Podczas 3 lat przerobiłem tych wizji siebie kilka, nierzadko angażując czas, energie i fundusze w „przygotowania”. A nie miałem nawet pojęcia, jak mają się moje marzenia o tych zawodach do rzeczywistości! Nie żałuję tego wszystkiego, nauczyłem się sporo. Żałuję swojego podejścia, bo gdybym robił to z pasji, a nie poczucia, że „muszę się na coś zdecydować” wyciągnąłbym z tego dużo więcej.
W tym młynie podjąłem decyję o studiach (Zarządzanie na UŚ, które niewiele ma w sobie z nazwy). A potem, niezadowolony z wyboru, zaraz po rekrutacji, zaczałem snuć kolejny zupełnie odmienny plan – reżyseria.
W końcu miarka się przebrała i coś we mnie pękło. 2 tygodnie temu, zrozumiałem, że problem tkwi nie w zawodzie, ale w sposobie myślenia, który był zupełnie obcy i nabyty. Na szczęście coś we mnie cały czas siedziało i nie pozwoliło mi zapomnieć o sobie.
Pod wpływem parudniowej analizy siebie doszedłem do tego co mnie hamuje a co pobudza do działania. Podjąłem też decyzje co do swojej przyszłości – rzucenie studiów (od już lutego nie ma wosjka!), wypróbowanie paru marzeń, podróże. Zrozumiałem, że to teraz jest na to czas. Za dwa lata wciąż będę mógł jeszcze wrócić i zrobić jakieś dzienne studia, jeśli moje wyobrażenia o życiu rozminą się z rzeczywistością. Albo jeśli okażą się prawdziwe to nie robić studiów i żyć. Już nie mówię o sprawach utrzymania się i innych przydatnych umiejętnościach, do których normalnie nie miałbym motywacji.
No i z takim postanowieniem, zupełnie, jakby za sprawą Siły Wyższej, trafiłem na Twojego bloga i artykuły. O wysokości zarobków, o studiach i ich braku, o próbowaniu marzeń. Trafiłem dzięki temu na inne blogi i odkryłem, że w internecie są ludzie, którzy myślą tak jak ja, mówią to głośno i do tego odnoszą sukces. To było niesamowite. Niewyobrażalnie podniosło mnie na duchu.
Ostatnie dwa dni spędiłem na czytaniu najciekawszych (na pierwszy rzut oka) artykułów, a i tak zdołałem wchłonąć tylko kilka – głównie przez ogromne ilości komentarzy.
Wreszcie czuję się, zintegrowany ze swoimi myślami. Czuję, że mój plan ma sens. Mam nadzieję, że z takim żywym przykładem już niegdy nie wpadnę w pułapkę powszechengo sposobu myślenia.
Przepraszam za przydługawy komentarz.
Mikołaj
Witaj na naszym blogu :-)
Ja też miałem kłopoty z obraniem właściwego dla mnie kierunku nauki :-)
Najważniejsze, aby w końcu odnaleźć prawdziwego siebie i być z tym szczęśliwym z tym, co się robi.
Życzę Ci powodzenia w realizacji Twojego planu (i wszystkich następnych) :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Dziękuję za ten wpis. Jestem na pierwszym roku studiów i zastanawiam się ostatnio nad sensem dalszego studiowania. Ten wpis bardzo mi pomógł i przekonał, że mimo wszystko warto studiować, ale żeby dało to efekty trzeba studiować jeszcze samemu i najlepiej rozwijać dodatkowo swój biznes.
„Interesującym byłoby przyjrzenie się po pewnym czasie działalności gospodarczej jaki procent tego, co rzeczywiście wykorzystujesz nauczyłeś się na oficjalnych studiach. U mnie wynosi on ZERO!!” – studiuję zarządzanie i odnoszę wrażenie, że będę mógł to samo powiedzieć po ukończeniu studiów, dlatego też rozwijam swoją wiedzę głównie poza wydziałem. Myślę jednak, że jakaś teoria ze studiów przyda mi się w zgłębianiu wiedzy praktycznej.
Chciałem także napisać, że prowadzisz świetny blog i dodaję go do moich ulubionych – na pewno będę tu zaglądał. Dostałem olbrzymią dawkę motywacji. Dziękuję.
Marcin
Witaj na naszym blogu :-)
Dziekuje tez za słowa uznania.
Co do Twojej wypowiedzi „Myślę jednak, że jakaś teoria ze studiów przyda mi się w zgłębianiu wiedzy praktycznej.” to gdybyś jako manager tak podchodził do cennych i ograniczonych zasobów (Twój czas), to byłbyś dobrym szefem?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Nie. Masz rację. Dlatego najlepszym rozwiązaniem wydaje się studiowanie teorii na wydziale połączone z wykorzystaniem tego w praktyce poza murami uczelni.
Marcin
Pójdźmy krok dalej…..
Może zamiast uczenia się teorii uczylibyśmy się od razu praktyki u najlepszych (poza murami uczelni)?
Ile teorii wyniesionej ze studiów przyda się w praktyce, zależy od studiów, studenta i przyszłej praktyki. W moim przypadku było to znacznie więcej niż ZERO. Nie 100%, ale tyle, żeby od razu wystartować jako ceniony fachowiec. To był dobrze zainwestowany czas – nie straciłem go.
Alex – tylko wtedy gdzie znaleźć takiego najlepszego? Który będzie chciał uczyć kogoś bez papierka? Wydaje mi się, że szczególnie grupa ludzi związana z finansami, zarządzaniem i marketingiem patrzy na formalne wykształcenie i osoby bez trzech literek przed imieniem są gorzej postrzegane.
TesTeq
Mówisz: „ale tyle, żeby od razu wystartować jako ceniony fachowiec”
Zechcesz podzielić się z nami jakie to były studia i w jakiej branży zacząłeś od razu jako ceniony fachowiec? To mogłoby być interesujące dla Czytelników
Marcin
Czytaj uwaznie ten blog, przestudiuj znajdującą sie w Biblioteczce książkę „Never eat alone”. Może wpadniesz na własne pomysły jak możesz to zrobić
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Dziękuję. Sprawdzę tę książkę.
Alex W. Barszczewski pisze: „Zechcesz podzielić się z nami jakie to były studia i w jakiej branży zacząłeś od razu jako ceniony fachowiec? To mogłoby być interesujące dla Czytelników”
Nie ma problemu. :-)
Ze względu na swoje uzdolnienia i zainteresowania wybrałem kierunek, który do dnia dzisiejszego jest kurą znoszącą złote jaja – elektronikę / informatykę. Moim problemem na studiach nie było wymyślanie sposobów na zaliczenie bez chodzenia na zajęcia, ale znalezienie obejść, jak uczestniczyć w wykładach, które – zgodnie z ówczesny systemem na uczelni – były poza moim zasięgiem (podział wydziału na instytuty ograniczał takie wybory).
Będąc po studiach rok w wojsku spenetrowałem – o dziwo bardzo dobrze zaopatrzoną – bibliotekę szkoły podchorążych rezerwy i zostałem laureatem konkursu gazety „RAZEM” (czy ktoś pamięta taki tygodnik?) na oprogramowanie na ZX Spectrum (czy ktoś pamięta taki komputer?).
Potem pracowałem w firmie polonijnej, a gdy firma ta nie zainteresowała się urządzeniem, które opracowałem poza godzinami pracy, otworzyłem swój biznes i sprzedałem dziesiątki egzemplarzy tego rozwiązania bankom i urzędom państwowym. Nie musiałem się reklamować, ani wchodzić w jakiekolwiek „układy”, ponieważ urządzenie to rozwiązywało istotny problem, z jakim spotykali się pracownicy działów IT tych organizacji. Wieść gminna niosła informację o moim produkcie.
To tyle o moim starcie „jako ceniony fachowiec”. :-)
TesTeq
Dziękuje za ciekawe rozwinięcie, zgodzisz się, że teraz Twoja wypowiedź ma dla Czytelnika znacznie wiekszą wartość poznawczą
Pozdrawiam serdecznie
Alex
TesTeq
Piszesz Moim problemem na studiach nie było wymyślanie sposobów na zaliczenie bez chodzenia na zajęcia, ale znalezienie obejść, jak uczestniczyć w wykładach, które – zgodnie z ówczesny systemem na uczelni – były poza moim zasięgiem (podział wydziału na instytuty ograniczał takie wybory).
Mam wrażenie, że skoro najciekawsze wykłady były pierwotnie poza Twoim zasięgiem to dość istotnym pytaniem jest to jak wiele faktycznej wartości wnosiła podstawa programowa Twojego kierunku? Rozmawialiśmy dotąd o studiach „formalnych” a zatem w dużej mierze o ich „standardowym” wydaniu.
Gratulacje wyboru ścieżki, która dała Ci możliwość tak sprawnego wypozycjonowania się na rynku! :-)
Pozdrawiam serdecznie
Ludwik
@Ludwik C. Siadlak: Zdawałem na „Elektronikę”, lecz nie miałem zielonego pojęcia o panujących wówczas sztywnych regułach wyboru przedmiotów obieralnych (będąc w jednym instytucie miało się ograniczony dostęp do przedmiotów prowadzonych przez pozostałe, a transfer międzyinstytutowy był bardzo utrudniony). Poza tym podczas studiów moja podstawa programowa uległa pewnym modyfikacjom. :-)
Muszę jeszcze podkreślić jedną, istotną sprawę:
Największy dotychczas sukces zawdzięczam współpracy z moim kolegą ze studiów.
Ja mogę z czystym sumienim powiedzieć, że wykorzystuję sporo wiedzy ze studiów. Nie jest to 100%, ale 50? Może. Cięzko ocenić.
Osiągnęłam to dzięki wielu bardzo dobrze (tak uważam!) wyborom.
Zdawałam najpierw na studia ekonomiczne. W ciągu pierwszego roku stwierdziłam, że to nudne jak flaki z olejem i nie wykorzystuję swoich zdolności matematycznych. A na dodatek w szkole dobrze radziłam sobie z programowaniem. Stwierdziłam, że zmienię kierunek na informatykę (tak właśnie, głównym impulsem do zmian było to , że nie miałam praktycznie matematyki na ekonomii). Muszę powiedzieć, że w moim przypadku była to dość ryzykowna decyzja (mogłam stracić stypendium MEN, a to było moje jedyne źródło utrzymania w Polsce!) Udało się. Studiowałam na EiTI PW (nie pamiętam na podstawie jakich kryteriów to wybrałam, ale pamiętam, to tez zajęło mi trochę czsu). Musze przyznać, że dosyć trudny kierunek. ALe miał wiele plusów:
– (moze nie związany z tematem) starsi studenci tępili przejawy 'wyśigu szczurów’. bez urazy dla studentów SGH, ale atmosfera tej uczelni była stawiana jako przykład czegoś czego nie chcemy! (sporo osób studiowało na SGH jako drugim kierunku, także informacje są z doświadczenia, a nie gdybania)
– zaczynając od 3 roku studiów (jak przetrwasz odsiew pierwszych 2ch) masz prawie indywidualny tok studiów. Narzucone tylko grupy przedmiotów i ilość jednostek dydaktycznych, które masz wyrobić w tych grupach będąc na konkretnej specjalizacji.
I tu właśnie pies pogrzebany! Wykładowcy byli różni. Jedni pasjonaci, pracujący w zawodzie z dużą wiedzą i świetnym podejściem pedagogicznym. Inni jeszcze z poprzedniej epoki. Niektóych przedmiotów nie dało się wyminąć. Ale studia można było skończyć na 2 sposoby:
– wybierasz ciekawe przedmioty (bazując na opiniach innych z poprzednich roczników). RObiłam tak, wybierałam czasami strasznie trudne przedmioty, które np większość omijała dużym łukiem, ale wiedziałam, ze czegoś się na nich nauczę. Czasami nawet czekałam pół roku na relizację tego przedmiotu z innym wykładowcą. Wybierałam coś co mnie interesowało.
– można było i wybierać przedmioty, po których można było prześlizgnąć się do końca studiów. tzw przedmioty smaozaliczalne. Znam parę takich osób, mieli na koniec studiów średnią prawie 5.0 z ostatnich semestrów a nic nie wynieśli ze studiów. I być może na jakimś forum napiszą, ze uczelnia była do kitu i wiedza z niej przydatna była w 0%
I powiem, że moje wybory przedmiotów były często osądzane przez inne osoby: „pogrzało cię”, „po co się katować” etc. Ale właśnie na tych przedmiotach nauczyłam się inżynierii oprogramowania (raczej podstaw, bo to jest bardzo skomplokowane zagadnienie), baz danych i innych rzeczy, które teraz wykorzystuję lub wcześniej wykorzystywałam w pracy. Te przedmioty dały mi solidną podstawę do własnego zgłębiania tematu dalej w pracy.
Uważam, że wykorzystałam swój czas na uczelni najlepiej jak tylko można było.
Ktoś pisał tu o możliwościach wywierania wpływu na uczelnię przez jej studentów.
U nas można było 'zagłosować nogami’, wykłady nie były obowiązkowe: na ciekawych był tłum ludzi, na nudnych parę 'obowiązkowych’ osób. Studenci konsekwentnie nie wybierając przez X semestrów pewnych fatalnych przedmiotów doprowadzili do tego, że je zlikwidowano (niestety zmiany w tych 'obowiązkowych’, przypisanych z urzędu były trudne). ALe udało się nawet odsunąć jednego wykładowcę od prowadzenia zajęć.
Naprawdę wiele się da zrobić, trzeba tylko chcieć i się zorganizować.
CO prawda nie zdążyłam jeszcze się obronić (mimo że program jest już napisany, mam problem ze spisaniem tekstu od 2ch lat!) ale wiedzę wyniosłam i ją wykorzystuję w najlepsze. (Tylko mama truje cały czas – kiedy się obronisz?! dyplom trzeba mieć) Obronię się (tak niewiele zostało), tylko że to wymaga ode mnie czasu, a w tej chwili mam bardzo ciekawe perspektywy przed sobą, że nie chcę ich upuścić. Obronić się będę mogła i za 10 lat (oby temat się nie zdeaktualizował:))
Co do wspominanych tu studiów zaocznychi uczelni prywatnych. Ja z moich doświadczeń mam donich negatywny stosunek. Przez ostatnie 2 lata panowała hossa i moda na outsourcing (wielkie wymysły zarządów, na czym cierpiały poszczególne działy). Zdarzało się, że firma, któa miała dostarczyć pracownika IT na rok, co 3 miesiące go zmieniała. Przy cyzm nie dostarczała wysokiej klasy specjalistów, a studentów lub absolwentów. Ja za każdym razem albo musiałam przekazać wiedzę tej osobie, albo w jakimś sensie ją nadzorować. I powiem, że poziom wiedzy tychosób był fatalny! Na dodatek tez nie umiały się uczyć i radzić sobie ze stresem (chcoiaż jaki stres może mieć programista, który na dodatek nie bierze udziału w żadnym projekcie, który ma sztywne daty ukończenia). Osoby te często nie posiadały elemntarnej wiedzy i jakiej-kolwiek umiejętności myślenia logicznego. Chciała bym, żeby się okazało, że grubo się mylę i po-prostu miałam pecha co do napotkanych osób i 'próbka była niereprezentacyjna’.
Pozdrawiam:)
Olga
W temacie polecam przeczytanie następującego artykułu:
http://www.pb.pl/2/a/2009/09/14/Szkola_-_fabryka_bezrobotnych2
Szczególnie wymowne są zdania: „Według danych Głównego Urzędu Statystycznego (GUS), bezrobocie wśród absolwentów rośnie w dramatycznym tempie — przez ostatni rok o 44 proc. To dużo większy wzrost niż w całej populacji Polaków, gdzie grono bezrobotnych powiększyło się o 17 proc.”
Tym, których to dotyczy zalecam intensywne zastanowienie się nad tym tematem.
Wbrew temu, co wzmiankowane jest w końcu artykułu: „..wzrostem bezrobocia wśród absolwentów powinien jak najpilniej zająć się rząd.” to inicjatywa powinna leżeć po Waszej stronie.
Pozdrawiam
Alex
Witam Alex, napisałeś: „Dlaczego studenci nie opuszczają demonstracyjnie “wykładów”, gdzie “wykładowca” czyta całe bloki tekstu ze slajdu rzucanego na ekran, albo zajmuje się tematami “podstawowymi”, które były już bez znaczenia w czasach jego młodości, nie mówiąc o współczesnych? Dlaczego ludzie pozwalają się bezkarnie lekceważyć?? Nie macie poczucia dumy??? Poczucia własnej wartości??”
To mnie przestaje dziwić, kiedy widzę że nauczyciele uważają się chyba za te święte krowy. Uczę się w szkole policealnej. Bardzo często spotykam się z lekceważeniem przez nauczycieli. Ostatnio zaginęła moja praca, którą oddawałem nauczycielowi do oceny. Chciałem się dowiedzieć co się z nią stało, tym bardziej że nauczyciel zagroził mi niezaliczenie semetru, skoro nie ma mojej pracy. Zapytałem łagodnym tonem głosu, grzecznie i kulturalnie dlaczego nie ma mojej pracy, skoro ją (Panu) oddawałem i co mogę w tej sytuacji zrobić? Na co nauczyciel odparował mi niezbyt przyjaznym tonem głosu: – „Oskarżasz mnie o zgubienie pracy! Idź z tym do dyrektora!”. A przecież ja tylko zapytałem gdzie dlaczego nie ma mojej pracy? :-/ Odczułem, że nauczyciel nie miał najmniejszej ochoty wyjaśnić mi tej sprawy. Odszedłem ze spokojem. Za chwilę, nauczyciel krzycząc do mnie po nazwisku przez pół (pustego!) korytarza przywołuje mnie do pokoju nauczycielskiego. Mówi, że nie znalazł mojej pracy, a kiedy próbowałem w obecności innych nauczycieli (wyraźnie zaciekawionych sprawą) spokojnie i kulturalnie wyjaśnić, że oddawałem tę pracę, nauczyciel wychodząc z pokoju przerwał mi i próbując ośmieszyć mnie, odparował: – „Nie wtrącaj się. Tu dorośli rozmawiają!” (dodam, że mam trochę więcej niż 18 lat ;-))
Na koniec wyjaśniło się jednak, że praca moja była w posiadaniu nauczyciela. Sam nauczyciel, co ciekawe pracuje w jednej z bardziej prestiżowych szkół w moim regionie. Nie podoba mi się jego lekceważące podejście w stosunku do mnie i moich koleżanek i kolegów. Został mi (nam) jeszcze rok nauki. Co mogę (możemy) zrobić, aby skutecznie się sprzeciwić się jego praktykom? Pozdrawiam, Wmar.
Wmar
przykro mi,że trafiłeś na takiego typa. Jego zachowanie wskazuje jednoznacznie na poważne problemy z poczuciem własnej wartości. Mogą one wynikać z różnych powodów, na przykład ten człowiek być może regularnie doświadczał poniżeń w dzieciństwie. Albo ma w domu nie żonę lecz domowego smoka u którego jest pod pantoflem, albo ma żonę, która co prawda chce, ale on nie może :-) Możliwości jest wiele i tego nie zmienimy. W chorej szkole (tzw. prestiż niewiele w praktyce znaczy jeśli angażują takich „pedagogów”) nie da się tez prawdopodobnie go usunąć. Ze względu na obowiązek szkolny pozostają Ci chyba tylko dwie rzeczy:
1) pomyśleć, że ty masz go z głowy za rok, a on skazany jest na siebie przez całe życie
2) robić odpowiednią propagandę negatywną szkole i samemu nauczycielowi, będziemy mieli niż demograficzny, to wtedy to odczują. Niech się inni nie dadzą nabrać!
Przykro mi, że nie mogę dać Ci lepszej legalnej rady jak uciec państwowej maszynce do mięsa.
Pozdrawiam
Alex
Ciekawy post Bena Casnochy – http://ben.casnocha.com/2006/09/college_admissi_1.html
„Then I met marketing author Seth Godin in New York and discussed where I was in the college process. He posed an idea I call „Real Life University.” Seth questioned whether four years in a place that teaches how to be normal filled with students who are looking for a degree helps me. He wondered aloud whether two years on the road traveling in different cultures, and two years reading books and meeting mentors, would be a better experience.”
„Rather than spending 4 years of your life taking a bunch of courses that may or may not really matter in your life once you graduate, you can choose your education on an 'as needed basis,’ based on your unique interests and talents.”
Pozdrawiam,
Alek
Witam,
Zgadzam się z poprzednikami. Studia powinno zaczynać się co najmniej w wieku 22 lat. Moim zdaniem Gap Year jest bardzo dobrym rozwiązaniem, które powinno być w społeczeństwie ba.. powszechne. Gdy wybieram studia, moi znajomi nie wiedzieli jaki kierunek obrać. Ja wiedziałam. Wiem, że to czego się uczę i robię mam sens. W tym roku postanowiłam przejść na studia zaoczne. a)z powodów zdrowotnych b) odciążenie rodziców (!) c) dla własnej satysfakcji. W czasie studiów dziennych, miałam możliwość wiele podróżować, poznawać fantastycznych ludzi, odnaleźć własne powołanie (praktyki studenckie i podróże). Nie chodzi mi o naukę na studiach (ta najmniej mi się rozwinęła) Ten czas był wspaniały ( i będzie) ponieważ chcę żyć a nie wegetować. Wiedzę chcę wykorzystać a nie trzymać „na później” (po studiach).
Uwielbiam eksperymentować, zmieniać, bo życie bez zmian byłoby potwornie nudne. Wiem, że studia magisterskie (o ile będą mi potrzebne) na pewno nie zrobię w Polsce. Czego studia dzienne mnie nauczyły: Wytrwałości! Jeszcze 1-1,5 roku studiów zaocznych I stopnia:)
Pozdrawiam
Aleksander
Podpisuję się pod tym, co powiedział Seth, pokrywa sie to z moimi doświadczeniami po tej stronie Atlantyku. Krytycznym elementem jest robienie czegoś konkretnego „naprawdę”
Katarzyna
Brawo!!! To wystarczy za cały mój komentarz do Twojej wypowiedzi
Pozdrawiam
Alex
Witam. Może nie akurat o studiach, ale spójrzie, jak zachowują się niektórzy nazbyt pewni siebie nauczyciele „uczący” w niektórych polskich szkołach. Cały artykuł jest dostępny na portalu Gazeta.pl:
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34889,7809115,Wyskoczyla_z_okna_przez_pania_od_fizyki.html
Warto przeczytać, aby wiedzieć co pseudo-nauczyciele wyprawiają w polskich szkołach. W artykule mowa o uczennicy warszawskego liceum, która skacząc z okna próbuje popełnić samobójstwo z powodu karygodnych metod postępowania z uczniami przez pseudo-nauczycielkę, która klasę, do której uczęszcza Ania nazywa „tylko idiotami i tępakami”.
Myślę, że w tej sytuacji należy się tym uczniom pomoc (w szeczególności najbardziej dotkniętą tą sprawą Anią – matka dziewczyny prosi o pomoc prawników), a pseudo-nauczycielka od fizyki, niejaka pani Beata T. powinna zostać natychmiast pociągnięta
do odpowiedzialności. W jakim kraju my żyjemy??? Jak walczyć z tą patologią wśród chorych nauczycieli???
Właśnie znalazłem perełkę w temacie rzeczywistości studiów:)
Jak średniowieczne sa dzisiejsze studia? Jeden z profesorów Uniwerystetu Wrocławskiego wyłamał się. Świetnie opisał jak wygląda to od środka, pod tym linkiem:
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9022221,Jestem_baronem__Niech_chce_dluzej_zyc_w_sredniowieczu.html
Autor tekstu, podpisał się imieniem i nazwiskiem.
Kamil Przeorski
Dziękuje za linka. Takie informacje potwierdzają teorie że uczelnia 'od drugiej’ strony również wygląda nie ciekawie. Smutna sprawa z publiczną edukacją jest taka że jak zły system by nie był; praktycznie nikt nie ma interesu w walce z tym stanem.
Kamil Przeorski
Bardzo dobry tekst, dziękuję za link!!
Podesłałem go już dalej.
Ciekawe co z tego wyniknie?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Kamil, dzięki za artykuł!!! Ja już oglądam „Barwy Ochronne” Zanussiego o którym wspomina autor – świetny film. Trafia w sedno sprawy! To cenny materiał, który utwierdza mnie w przekonaniu, że studia w naszym systemie nie są tym na co się kreują w kampaniach reklamowych. Oby więcej ludzi potrafiło mówić otwarcie prawdę o istniejącym stanie rzeczy.
Pozdrawiam
Tu macie jeszcze jeden ciekawy tekst:
http://alfaomega.webnode.com/products/krzysztof-konsztowicz-polskie-noble-2050-kicha-czyli-niedoczekanie-3-/
Też napisany przez profesora
Pozdrawiam
Alex
Kilka dni temu zaliczyłem pierwszy semestr na jednej z polskich politechnik na kierunku informatyka. Po przeczytaniu artykułów podanych przez Alexa i Kamila przypomniał mi się mój profesor, który prowadził zajęcia z filozofii nauki. Na jednym z wykładów, na których pojawiłem się dość przypadkowo( zrezygnowałem z cotygodniowego chodzenia na zajęcia, które oprócz straty 1.5h czasu i frustracji nic mi nie dawały) jeden z kolegów wstał i wyszedł z sali. Profesor był oburzony wyjściem kolegi. Powiedział coś w stylu, że dla niego jak i dla jego kolegów profesorów, którzy są elitą(!) tego kraju takie zachowanie jest nie do pomyślenia. Zaśmiałem się w myślach, że osoba która nie potrafi nawiązać kontaktu ze studentami nazywa się elitą kraju. Mam tu na myśli kontakt wzrokowy. Mówienie w sposób wyraźny, nie pod nosem. Wypowiadanie się w sposób zrozumiały tzn. bez przesadnego wprowadzania nadmiernej ilości terminów, które tylko zaciemniają przekaz. Patrząc na taki obraz mam wrażenie, że król( elita) jest goły. Niektóre osoby nadmiernie się nadymają( jestem profesorem, należy mi się szacunek), sprawiają wrażenie wywyższających się. Chciałbym jeszcze dodać, żę na egzamin z filozofii uczyłem się głównie z wikipedii, encyklopedii pwn, jakiś książek. Niestety te godziny, które przesiedziałem na tych zajęciach (byłem na ok. połowie zajęć) kompletnie nie wniosły nic dodatniego w moje życie. Podobna sytuacja u pani profesor z fizyki. Na szczęście znalazły się osoby wśród wykładowców, które były przeciwieństwem powyższych przykładów.
To takie moje małe doświadczenia z pierwszej ręki, którymi chciałem się tutaj podzielić.
Pozdrawiam Marcin.
Przeczytałam, ten artykuł podlinkowany przez Alexa i ten wcześniejszy – podany przez Kamila, Nie mogę ochłonąć, choć nie jestem szczególnie naiwna :-) i zdawałam sobie sprawę z kiepskiej kondycji szkolnictwa wyższego, jednak….
Ja studiowałam na Uniwersytecie Wrocławskim przed ponad 20 laty. To była wspaniała uczelnia! Pamiętam długie dyskusje i spotkania z moim ówczesnym promotorem, nieżyjącym już prof. Czesławem Hernasem, który był nie tylko otwarty na dyskusje ze studentami nawet pierwszego roku, miał dla nas czas, dodatkowo uczył nas swoją postawą – to było połączenie pięknej pokory, otwartości, szacunku do ludzi, pasji i wiedzy – tym nas zarażał. Pamiętam jeszcze wówczas doktora (obecnie profesora) Jana Miodka, u którego na zajęciach siedzieliśmy jak zauroczeni, czasem cała grupą wyciągaliśmy go do sąsiadującej z uczelnią kawiarenki i tam słuchaliśmy, ćwiczyliśmy, a nawet raz zdawaliśmy egzaminy. Pasja, wiedza… Pamiętam prof. Jerzego Woronczaka, u którego egzamin zdawałam 3,5 godziny. Ależ ja się wtedy dowiedziałam niesamowitych rzeczy, profesor opowiadał a nie pytał. Każde pytanie, gdy coś odpowiedziałam było okazją do snucia przez niego dalszej opowieści i to na jakim poziomie!.
Takich profesorów miałam wielu. Do dziś myślę o nich z wielkim szacunkiem. Nauczyłam się od nich nie tylko literatury czy języka, ale wnieśli w moje życie wiele wartości. Podziwiałam ich i zachowuję dla nich do dziś ogromny szacunek. Na ich wykłady się spieszyliśmy!
Dla mnie moi profesorowie to byli Mistrzowie, za którymi szliśmy – ja i inni studenci, z którymi rozmawialiśmy, którzy przynosili nam książki z własnej biblioteki, potrafili przygotowywać nam indywidualne listy lektur, gdy o cos zapytalismy – żeby nam nie dawać gotowej odpowiedzi, ale żebysmy poczytali i wrócili porozmawiać. I rozmawialiśmy. Na uczelni spedzalismy praktycznie cały dzień – częsć na zajeciach, częsc na konsultacjach indywidualnych, a takze na zwykłych rozmowach z profesorami lub doktorami w barku studenckim lub na korytarzu. W szczególnym czasie strajków studenckich (tuż przed stanem wojennym) przynosili nam na uczelnie jedzenie, a niektórzy siedzieli z nami cała dobę i robili niezwykłe wykłady w tym czasie, jak tajne komplety.
Ja mam z tej uczelni (wtedy jeszcze jak na ironię był to UWr. im. Bolesława Bieruta!) wspomnienia, prawdziwego studiowania, kiedy wolno było o wszystko pytać, kiedy profesor miał czas i przede wszystkim miał pasję.
Miałam Mistrzów, a teraz czytam te artykuły z wielkim niesmakiem, ale i z żalem. Bo nie tylko nie ma Mistrzów, ale nawet dobrych rzemieślników.
Pozdrawiam, Ewa
@Ewa
Studiuje na Wydziale Matematyki i Informatyki UWr i tutaj jest tak jak opisujesz(tzn. dobrze), chociaż najprawdopodobniej ten wydział jest wyspą na morzu mentalnej komuny. Chciałbym zauważyć, że dr Dybczyński zna tylko WNS, a jego indeks Hirscha wydaję się być zerowy. Nie jest on zatem wiarygodnym źródłem informacji na temat całej uczelni.
” Bo nie tylko nie ma Mistrzów, ale nawet dobrych rzemieślników.”
Bardzo daleko idące stwierdzenie, zauważ że dotyczy ono także profesora Miodka, który przecież dalej tu pracuje. Czy wyciągasz tak daleko idące wnioski na podstawie jednego artykułu?
Generalnie to co piszę Dybczyński jest prawdą ale nie dotyczy całej uczelni.
Pozdrawiam,
Wojtek
Wojciech Dąbrowski,
Cieszę sie, ze Twoje wrażenia ze studiowania są podobne do moich. Żal, że nie każdy może to powiedzieć – i to nie jest odniesienie do artykułów li tylko, ale do rozmów z obecnymi studentami i tymi, którzy kończyli studia kilka lat temu.
Jakoś trudno mi przyjąć, ze to co pisze p. Dybczyński, z racji jego zerowego indeksu jest niewiarygodne, zwłaszcza ze pełni on określona funkcje we władzach uczelni, co za tym idzie jego wiedza o uczelni wykracza poza ten jeden wydział. Poza wszystkim, ja nie odniosłam sie wyłacznie do jednego artykułu – na samym początku napisałam, ze odnoszę się do obu wskazanych. Nie dodałam, że także do moich rozmów z obecnymi studentami i stosunkowo młodymi absolwentami.
Poza wszystkim o stanie polskiego szkolnictwa wyższego można przeczytać więcej(a ja nie odniosłam się wyłącznie do tego tekstu).
Być może tak jak na Twoim wydziale, który jest jak sam napisałeś „wyspą”, takich wysp jest więcej, jest nią także prof.Miodek, zauważ, ze to dawna, stara kadra.
Moje ostatnie zdanie rzeczywiście powinno było brzmieć: ” Bo nie tylko coraz mniej Mistrzów, ale i nawet coraz mniej dobrych rzemieślników.” :-)
Pozdrawiam, Ewa
Pozdrawiam, i życzę Ci, żebyś nadal mógł cieszyć sie takim prawdziwym studiowaniem.
Na facebook’u została powołana grupa. Prowadzona jest tam ciekawa dyskusja na temat artykułu. Tutaj link dla zainteresowanych:
http://www.facebook.com/home.php?sk=group_181998891838172&ref=notif¬if_t=group_activity
@Ewa
Dzięki za życzenia. :) Rzeczywiście część moich sformułowań była niefortunna. Tutaj wypowiedź profesora z mojego wydziału: http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,9032741,Dr_Marcinkowski__Sa_dwa_uniwersytety___Wasz_i_Nasz.html
Pozdrawiam,
Wojtek
Właśnie znalazłem na TED dot COM świeżą prezentację z marca 2011 na temat rewolucji w edukacji, która dzieje się w USA. Nawet Bill Gates był pod wrażeniem (patrz na końcu prezentacji). Według mnie bardzo ciekawe: http://www.ted.com/talks/salman_khan_let_s_use_video_to_reinvent_education.html
Treść prezentacji video dopełnia dyskusję na ten temat.
Serdecznie pozdrawiam,
Kamil
Witam!
Znalazłem świetny artykuł w sieci, w którym został porównany Imperial College London z Uniwersytetem Warszawskim.
http://naukazagranica.pl/polskaanglia.html
Będąc tegorocznym maturzystą trochę przykro się czyta takie porównania, mając wizję studiów w Polsce.
Witam,
na bloga trafiłam przypadkowo i stosunkowo niedawno, bo dzisiaj w nocy, ale wiem, że zostanę wierną czytelniczką.
Poszłam na studia, ponieważ mój młodzieńczy umysł był chłonny wiedzy. Wyobrażałam sobie, jak będę poszerzać własne horyzonty. Oczami wyobraźni widziałam te wszystkie środowiska studenckie, które wiekami doprowadzały do zmian w społeczeństwie, niejednokrotnie kształtując światopoglądy i realia. Niestety spotkało mnie tak wielkie rozczarowanie.
Miałam okazję, częściowo wciąż mam, studiować na różnych kierunkach i na trzech różnych uczelniach.
Studia tłumaczeniowe rozpoczęłam od razu po ukończeniu liceum. Wybrałam angielski i chiński. Nie wiedziałam jeszcze wtedy co chcę w życiu robić, nawet wydawało mi się straszne, że od 19-letniej dziewczyny wymaga się dokonania tak ważnego wyboru. Pomyślałam, że język obcy zawsze się przyda.
Szkoda tylko, że niewiele się na studiach nauczyłam. Program kształcenia studentów wydaje mi się porażką. Wciskało się nam masę zajęć z literatury, kultury, gramatyk wszelkiego typu, robiło się wszystko tylko niewiele tłumaczyło. Lektorat z chińskiego był na bardzo niskim poziomie. Ze zrobieniem praktyk też był problem, bo biura tłumaczeniowe boją się zatrudniać studentów, bo odpowiedzialność jaką ponoszą za źle przetłumaczony tekst jest olbrzymia i szkoda im czasu tracić na żmudne korekty. A jeśli już studenta na praktyki przyjmą to niestety może on co najwyżej przyglądać się z boku pracy tłumaczy i przynosić kawę. Obserwacja też jest cennym doświadczeniem, ale wolałabym dostać kilka wskazówek i rad na temat tego co robić aby ulepszać swój warsztat.
Potem zdecydowałam się na podjęcie studiów medycznych. I w życiu nie czułam większego rozczarowania. Wykładowcy robią slajdy na bazie książek, które każdy student może wypożyczyć w bibliotece, co więcej studenci zazwyczaj te książki mają. Wykładowca robi po prostu kopiuj-wklej, a student siedzi 1,5 godziny i słucha tego co może zrobić w domu. Zamiast dzielić się doświadczeniem związanym z pracą w szpitalu i mówieniem czego unikać, żeby pacjenta nie zabić, usypiają studentów. Tak naprawdę nikt ich nie słucha, wystarczy mieć 100% obecności na ćwiczeniach i ma się spokój. Najbardziej mnie denerwowały zajęcia, które odbywały się w szpitalu o 8 rano. Nie było sensu przychodzić wcześniej niż na 9:30, bo obchód jest. A wykładowcy się płaci za pracę, której nie wykonuje. Razi mnie to. Tak zabito we mnie pasję do medycyny.
Obecnie studiuję w Chinach i nie narzekam. Uczę się języka, mam spokój, otrzymuję comiesięczne stypendium i nie muszę się o pieniądze martwić. Studia same w sobie rewelacyjne nie są, ale za to pobyt tutaj dał mi wiele. Dużo więcej niż lata spędzone na wykładach czy ćwiczeniach. Wreszcie mogłam na spokojnie usiąść i pomyśleć! Wreszcie nie traktowano mnie z góry! Wreszcie nie byłam robotem, który nie ma prawa zachorować! W Polsce spędzałam 12 godzin na uczelniach. Wychodziłam o 8 rano wracałam późno w nocy, nie miałam czasu nawet na przeczytanie gazety. Nie miałam czasu na zdobywanie doświadczenia w zawodzie, nie miałam nawet chęci, bo czułam się wypruta. Żeby dorobić udzielałam korepetycji w weekendy i już w ogóle nie miałam czasu na samorozwój.
Ale cieszę się z tego, że miałam okazję to wszystko przeżyć. W październiku wracam do Polski, zrobić magisterkę z tłumaczeń i kontynuować medycynę, bo chęć niesienia pomocy jest silna. Tylko wiem, że nie będzie to moje główne zajęcie. Chciałabym pisać. Zawsze lubiłam sięgać po pióro i dziś żałuję, że od dwóch lat nie wyszedł spod mojej ręki żaden felieton. Chciałabym w końcu móc zdobyć prawdziwe doświadczenie tłumaczeniowe, zobaczyć, jak to działa od podszewki, przekonać się czy ta praca jest pasjonująca i czy naprawdę chcę ją wykonywać, bo na dzień dzisiejszy nie miałam ku temu okazji. Chciałabym znaleźć kogoś kto będzie na tyle cierpliwy i wyrozumiały, że poświęci mi swój czas, wychwyci błędy, udzieli wskazówek, pomoże w nauce. Mam dość wkuwania wiedzy, której potem nie mogę wykorzystać w praktyce albo takiej, która w ogóle jest nieprzydatna.
Spokojnie skończę studia, które rozpoczęłam. Taka już jestem, kiedy coś zacznę muszę to doprowadzić do końca. Jeśli spodoba mi się praca w zawodach, które obrałam będę ją wykonywać.
Na pewno też wrócę do pisania. Wiem, że w końcu uda mi się opublikować moje felietony, nie są wcale złe. Wytrwale do celu.
Alex, dziękuję za bloga. Jest tu tyle niesamowicie pomocnych notek. Nie wiem, jak uda mi się przez to wszystko przebrnąć. :)
Ten artykuł jakoś pasuje mi jako uzupełnienie kilka lat po napisaniu mojego postu
http://biznes.onet.pl/magistra-inzyniera-do-rozwozenia-obornika-szukam,18563,4897292,1,news-detal
Pozdrawiam
Alex
witam blogowiczów! mam pewien dylemat. mianowicie, studiuję obecnie filologię polską i czuję, że ten kierunek nie do końca mi odpowiada. mam dość rozległe zainteresowania i szukam kierunku, który oscylował by wokół elementów psychologii, marketingu, komunikacji interpersonalnej, języka polskiego oraz kładłby mocny nacisk na naukę języków obcych (najlepiej na dobrym poziomie i od podstaw- z wyjątkiem j.angielskiego). będę wdzięczna za wszelką pomoc. pozdrawiam czytelników bloga!
Anna,
Masz bardzo ciekawe zainteresowania – jak chcesz je wykorzystać w swoim życiu?
Podobno polskie studia międzywydziałowe dają szansę uczenia się teorii z pogranicza wielu dziedzin. Jednak warto wziąć pod uwagę, że teoria to jedno, a praktyka to drugie. Wybrane dziedziny – na pewno niereglamentowane – można studiować także samodzielnie, bez papierków. Naukę języków proponuję praktykować u tubylców – szybciej, taniej, skuteczniej.
Alternatywą są uczelnie zagraniczne (zachodnie), które umożliwiają w miarę swobodny wybór przedmiotów – na różnych kierunkach – co jest pewnym wyróżnikiem, w stosunku do polskiego systemu kształcenia. Z drugiej strony – polscy absolwenci, mimo światowych „rankingów edukacyjnych”, uważani są za bardzo dobrze wykształconych!
Wracając do polskich realiów – było i jest wielu dobrych specjalistów, którzy kończyli „tylko” jeden kierunek (niektórzy ani jednego), i znani są z innych, często pozornie odległych dziedzin:
Jeden z moich najlepszych nauczycieli języka angielskiego nie podszedł do matury, popularny pisarz jest kucharzem, a teoretyk psychologii to elektrotechnik! :)
Dlaczego ten kierunek nie do końca Ci odpowiada?
Pozdrawiam serdecznie,
Sokole Oko
hej Alex i Ludziska.
ja mam pytanie czy lepsze są studia w Polsce czy lepiej za granicą (mam tu na myśli Niemcy)? Bedę wdzięczna za opinie
@Patrycja
W mojej ocenie oczywiście w Niemczech. I to bez większego względu na profil uczelnie etc. Przynajmniej języka się dobrze nauczysz a to duża przewaga rynkowa.
Pozdrawiam
Sebastian Bigos
hej. a ktoś z was ma może informacje na temat studiów w niemczech? Jakie są reguły? jak się dostać? Jestem teraz w niemczech żeby troche język podszkolić. nie ukrywam jest on na poziomie podstawowym ale będę tu minimum do kwietnia. Jeżeli ktoś chciałby mi udzielić jakichś informacji proszę o e-mail będę bardzo wdzięczna. patryska15@googlemail.com
Patrycja,
Jeżeli masz pod ręką internet, to szukaj samodzielnie. Podejrzewam, że nikt Ci nie wyłoży tego, gdzie, a tym bardziej co, najlepiej studiować. A jeżeli miałby to zrobić, zastanów się nad tego rodzaju poradami życiowymi. To jest indywidualna sprawa każdego człowieka, coś, co siedzi w nim.
Alex napisał bardzo dobry artykuł, pod którym widać niemało istotnych komentarzy. Warto prześledzić cały wątek – przeczytać „od dechy do dechy” – bo to może pomóc w wybieraniu swoich dróg życiowych.
Skoro już tam jesteś – w Niemczech – to poznawaj nowych ludzi, odwiedź lokalne uczelnie – nawet w promieniu 100-200 km – pracuj, najlepiej z tubylcami, jednocześnie ucząc się języka – Sebastian znakomicie ujął ten element przewagi rynkowej. Im szybciej i więcej będziesz poznawać, tym szybciej znajdziesz odpowiedzi, na nurtujące Cię pytania.
Pozdrawiam serdecznie,
Sokole Oko
Krótki, interesujący artykuł pasujący do dyskusji:
http://gazetapraca.pl/gazetapraca/1,91734,10761338,Oburzeni_do_odzysku___pisza_czytelnicy_Gazety.html
Cytat: „Moje rady dla Oburzonych:
1) Nie zaczyna się z wysokiego C – jeśli nigdy nie pracowałeś, to nawet żebyś był doktorem z Oksfordu, będziesz dla pracodawcy mniej wart niż pracownik, którego nie trzeba uczyć pracować.
2) Pracodawca chętniej zatrudni na stanowisku programisty filozofa, którego wieloletnią pasją jest programowanie niż nabzdyczonego absolwenta informatyki, który po pół roku praktyk uważa, że powinien zarabiać w pierwszej pracy 5 tys.
3) Żadna praca nie hańbi!
4) Nie rób z fakultetów, kursów i papierologii fetyszu – liczyć się będzie to, co naprawdę będziesz w stanie zrobić dla zysku twojego pracodawcy. Nawet jeśli dzięki papierkom dostaniesz się na okres próbny, zawsze musisz go jeszcze ukończyć.”
Pozdrawiam
Znalazłem ciekawy raport dotyczący edukacji w Polsce.
http://www.uczelniaprzyjaznapracodawcom.pl/wp-content/uploads/2011/05/Raport-UPP.pdf
Kilka cytatów:
„Podsumowując, podczas naboru nowych pracowników pracodawcy zwracają głównie uwagę na
rzeczywiście posiadane przez absolwentów kompetencje. Niestety, ocena umiejętności absolwentów
Uczelni Wyższych nie wypada zbyt dobrze.”
„Najczęściej wskazywaną przez pracodawców umiejętnością deficytową była umiejętność łączenia teorii
z praktyką. Znaczna skala deficytu występuje również w przypadku umiejętności organizacji pracy,
obsługi klienta i kontaktu z klientem, rozwiązywania problemów, czy znajomości języków obcych.”
„Coraz częściej słyszy się dyskusje nad problemem utrzymania wysokiej jakości kształcenia przy
rosnącej liczbie studentów. Padają także pytania, czy Uczelnie Wyższe nadążają za dynamicznie
zmieniającym się rynkiem pracy i dostosowują programy nauczania do aktualnych potrzeb tego rynku.
I tu pojawia się kwestia, na ile Uczelnie Wyższe odpowiednio przygotowują swoich wychowanków do
wyzwań nowoczesnego rynku pracy? Czy kształcą kompetencje poszukiwane na tym rynku? Otóż z
wielu badań prowadzonych w Polsce wynika, że sytuacja w tym zakresie nie jest najlepsza.”
„Kompetencje poszukiwane na rynku pracy lub ich niedostatek są wyrazistym wskaźnikiem trafności lub
nietrafności, prawidłowości lub nieprawidłowości, skuteczności lub nieskuteczności oddziaływań
Uczelni Wyższej. Jak się wydaje, stosunkowo niska pozycja wartości edukacyjnych w hierarchii
wartości młodzieży akademickiej jest konsekwencją trwającego od lat zjawiska pogłębiającego się
bezrobocia absolwentów szkół wyższych.”
„Zastanawiające jest, że mimo powszechności nauczania języków obcych na Uczelniach Wyższych w
ramach lektoratów pracodawcy nadal dostrzegają istotne braki w poziomie znajomości tych języków
wśród absolwentów.”
Pozdrawiam,
Alek
Kolejny dobry artykuł z wywiadem prof. Wojciechem Cellary o studiach, tym razem na Wyborczej :D o dziwo mądrze piszą :-). http://wyborcza.pl/1,76842,11708336,Zegnaj_nam__etacie__Na_zawsze.html
Ciekawy list na temat studiów:
http://wyborcza.pl/1,126764,12391237,Studia_to_rodzaj_szwedzkiego_stolu__Niektorzy_nie.html
Pozdrawiam,
Grzegorz.
Witam serdecznie,
czytam bloga praktycznie od początku, jednak dopiero teraz postanowiłam zabrać głos.
Na wstępie dziękuję Ci Alex za pouczającego bloga, nie była bym bez niego tym kim jestem teraz, jest też moją oazą w chwilach zwątpienia, czymś w rodzaju akumulatora ładującego energię.
Mieszkam w Warszawie na stałe, rozkręcam swój biznes od jakiegoś czasu i po maturze jak dotąd nie poszłam na studia, chociaż nadal mogę to zrobić. Chciałam najpierw dowiedzieć się kim jestem, poznać świat. Nie dla każdego jest taka droga, ale jeśli macie trochę odwagi i lubicie wychodzić przed szereg, to polecam.
Mieszkałam też przez kilka lat za granicą, poznałam kawałek świata i wielu ciekawych ludzi, wpłynęło to również na mój światopogląd, wiem więc że jeżeli miałabym kiedykolwiek zacząć jakieś studia, to na pewno za granicą, nie w Pl, z wielu powodów, między innymi tych które wymienił Radek.
Jestem na chwile obecna zadowolona ze swojego życia, nigdy też nie miałam problemów ze znalezieniem pracy w ciekawych i dobrze płatnych firmach, nie wiem od czego to zależy, na pewno nie od dyplomu.
Rozpisałabym się bardziej, ale czas goni.
Pozdrawiam czytelników i Alexa
A.