Przeczytałem dziś interesujący tekst anonimowego trzydziestoparolatka na temat rodziny i kwestii posiadania dzieci.
Nie bardzo zgadzam się z jego postulatami zamieszczonymi w końcowej części wypowiedzi (np. „Ja chcę mieć czas, żeby być z moim dzieckiem – państwo i moja korporacja muszą mi to gwarantować.” itp.) niemniej zafrapował mnie opis sytuacji w jego rodzinie i presja rodziców na kontynuację przez syna „tradycyjnego” modelu życia, w którym nikt z zainteresowanych nie był naprawdę szczęśliwy.
Ten opisywany przez niego model „wychowania” był niestety typowy zarówno w moim pokoleniu jak i ewentualnie wśród ludzi nieco młodszych. Zdziwił mnie fakt, że najwyraźniej pokutuje to nadal, przynajmniej w pokoleniu autora tamtego tekstu.
Co prawda widzę wśród wielu młodych ludzi pewien schematyzm w podejmowaniu ważnych decyzji życiowych, niemniej brak mi bezpośrednich doświadczeń z realiami ewentualnej presji rodzinnej w dniu dzisiejszym. Stąd pytania do Was:
Jak jest teraz naprawdę? Na czym polegają ewentualne różnice?
Zdaję sobie sprawę, że Czytelnicy tego blogu nie stanowią próbki reprezentatywnej polskiego społeczeństwa, niemniej będę Wam wdzięczny za wypowiedzi.
Witam
Obecnie mam 23 lata. Zostałem wychowany w raczej tradycyjnej rodzinie, choć nie mogę powiedzieć moja mama przez większość życia była aktywna zawodowo. Jestem obecnie w dość ciekawej sytuacji. Mianowicie moja siostra jest znacznie ode mnie starsza co siłą rzeczy sprawiło, że kiedy ja byłem bardzo młody ona już wyszła za mąż. Kiedy ja byłem w szkole średniej jej związek się rozpadł. Gdyby nie to, uważam, że presja mojej najbliższej rodziny była by dość duża na to, abym założył rodzinę. Obecnie jednak nie czuję presji z tym związanej. Z drugiej strony nie mogę powiedzieć, że nie wiem co myślą moi rodzice o tym jak powinno wyglądać moje życie. Wszystko co robię moi rodzice starają się zaakceptować, choć zaczynam zauważać inną tendencję. Gdy wspomniałem o tym, że wkrótce zamierzam się usamodzielnić nie natrafiłem na przychylność, najwyżej na obojętność choć bardziej na sceptyczne podejście. I tu, moim zdaniem, też się objawia tradycyjne podejście do życia. Jeżeli masz mieszkać poza domem rodzinnym to musisz założyć rodzinę. Ja jednak nie mam zamiaru podporządkować się temu. Zamierzam sam zadbać o siebie wkrótce i sam planować co chcę w życiu robić. Choć obecnie tak jak wspomniałem planuję wszystko samodzielnie i nie napotykam na większy opór rodziny.
Pozdrawiam
Radek
Tak jest nadal. Typowa polska rodzina jest taka jak opisuje ją ten „anonimowy autor”. Osobiście tak jak autor chciałbym to zmienić, ale w inny sposób, tj. ślub i 1 dziecko przed 25 rokiem życia. A czemu nie? Brednie w stylu „zmarnuje sobie życie itp” są nie na miejscu. Jeśli się chce to można wszystko zrobić, i tym bardziej dobrze wychować dzieci i mieć czas dla siebie, żony i dzieci. Jeśli przesuniemy wiek pierwszego rozwoju zawodowego o 5 lat wcześniej (z reguły 24 rok życia – ukończenie studiów), do wieku 19/20 lat, możemy mieć wszystko „na raz” w wieku 25lat, tj. pieniądze (byt kształtuje światopogląd), żonę (hmmm…dla koneserów ;) ) i naturalny skutek małżeństwa -> dzieci. Mając 30 lat mamy 5cio latka w domu (lub dwóch i więcej) i możemy pomyśleć o spokojnym rozwoju i pewnej przyszłości.
Fakt, troche wyidealizowane, ale każdy ma marzenia :)
Rodzice mają coraz mniej czasu, szynka czy kiełbasa zamieniły się w pieniądze, żadnej po za tym różnicy nie ma. Inne czasy, to samo myślenie. Jedynie ci, którzy wyciągną odpowiednie wnioski, cele i je zrealizują, będą wstanie wyrwać się z tej „formy”. Zawsze łatwiej jest nic nie zmieniać i żyć tak jak się żyło.
Przechodząc przez ten wstęp dochodzimy do kształtu „presji otoczenia”. Presja jest, ale raczej po to, żeby dzieci nie było za wcześnie, co wydaje mi absurdem.. Dopiero po przekroczeniu 30-stki jest presja w odwrotną stronę… Moje ulubione pytania „po co?” i „dlaczego?”. Jest ktoś mi w stanie odpowiedzieć na nie? Chce mieć dzieci przed 25 rokiem życia to je będę miał, nie chce to jak nie wpadne to nie będę miał, żadna presja nic nie zmieni, chociaż ja też chciałbym być kiedyś dziadkiem i myśle, że wielu z was również :). I pewnie też będę wtykał nos w sprawy moich dzieci, zieńciów czy synowych (chociaż tego jestem teraz strasznym przeciwnikiem) Może to z tego wynika…zarówno w kwesti tradycji czy też presji.
Pozdrawiam
I podobnie jak Radosław napisał jestem z tego samego pokolenia. tj jeden rocznik później. Moja rodzina to już całkiem odbiega od tradycyjnej polskiej rodziny. To kwestia tego kto pełni decydującą rolę/ jest głową rodziny. Jak tak się zastanawiam to moi rodzice byli i są dość nowocześni. Mama pracuje całe życie (z niewielkimi wyjątkami) w domu-„wolny zawód” a tata to tata, nie człowiek którego trzeba się bać, do którego czujemy szacunek bo tak jest i już. Obydwoje są tą opoką, do której można się zwrócić gdy mamy jakiś problem. I jest normalnie. Zgadzam się jednak z tym, że sceptyczne podejście też czasem się pojawia z powodu zbyt małej wiary w moje czy siostry siły, ale ogólnie nie napotykam oporu gdy mam konkretne plany. Rodzice popierają nas.
Nie ma presji od strony rodziców, a raczej od strony dziadków :)
Pozdrawiam
Moja mama chciała i chce, żebym była szczęśliwa. Tak. Ale to szczęście ma być wedle wzoru, który mi przekazała. Wytrwałość i cierpliwość. I godzenie się z tradycyjnym naciskiem społecznym. Nie akceptuje tego, że mam ponad 30 lat i jestem panną z dzieckiem (9 lat), mieszkam daleko od niej i nie mam etatu. (Ten „etat” to swoisty skrót myślowy.) Moje rówieśniczki teraz zajmują się ślubami lub pieluchami a ja układam sobie plan na karierę. Nie mam za sobą pracy w korporacjach, co moim koleżankom wypełnia cv. Nie nauczyłam się cierpliwości, trudno. Nauczyłam się, że sama decyduję, co robię, ile zarabiam i jak żyję. Jestem odpowiedzialna za siebie (i dziecko) a nie za realizowanie polityki prorodzinnej. Ani za udowadnianie rodzinie, że słusznie czyniła, rezygnując z życia pełnego radości, żeby mnie wychować na porządnego obywatela. Nie jestem porządna – jestem szczęśliwa. :)
Jesli przyklad rodziny z przytoczonego artykulu przyjac za norme, to z przyjemnoscia przyznam sie do swoistej dewiacji – moje osobiste doswiadczenia w tym temacie mocno od tego modelu odbiegaja… Na szczescie :)
Mam dosc swieze doswiadczenia z radzeniem sobie ze sceptycyzmem rodzicow wobec nowoobranej przeze mnie 'sciezki kariery’ (wlasny biznes), ale innych przejawow 'presji rodzinnej’ raczej nie odczuwalem. Byc moze dlatego, ze do tej pory wiekszosc rzeczy, ktore robilem miescila sie „w normie” akceptowanej przez moich dosc wspolczesnie myslacych rodzicow? :) A moze jest to raczej kwestia wlasnego podejscia do roznych sygnalow plynacych z otoczenia, w tym od rodziny?
Jesli jestesmy „zewnatrzsterowni”, to z reguly bedziemy postepowac tak, jak dyktuje nam otoczenie, w tym szczegolna uwage bedziemy zwracac na 'sugestie’ najblizszej rodziny – wlasnie dlatego, ze jest 'najblizsza’ i ze to 'rodzina’.
Osoby o wiekszej swiadomosci swojej odrebnosci i o poczuciu wlasnej wartosci na odpowiednio wysokim poziomie, beda raczej traktowac rozne sygnaly jako dodatkowe zmienne, ktore warto (lub nie) uwzgledniac w podejmowaniu autonomicznych decyzji. Beda wyciagac wlasne wnioski, ale po prostu w oparciu o nieco wiecej „danych”. Nie potrzeba do tego jakiegos nadmuchanego buntu i frustracji, ktora widac w tekscie z GW.
Pewnie kazdy rodzic, ktoremu zalezy na dobru swoich dzieci, bedzie staral sie przekazywac im przez cale zycie tyle madrosci i wlasnych doswiadczen ile sie da – czesto nie ma juz innej mozliwosci ofiarowania 'pomocy’, bo taki przykladowy YUPPIE raczej sobie jakos w zyciu radzi… :)
Trudno przy tym obwiniac rodzicow za to, ze ich 'metody’ nie przystaja do rzeczywistosci, albo nie pasuja do NASZEJ wizji zycia. Pewnie za 20 lat, gdy moje nienarodzone jeszcze dzieci beda dorosle, bedzie dokladnie tak samo :) Mam nawet wrazenie, ze taki problem „niedopasowania” moze jeszcze bardziej przyspieszyc, bo swiat zmienia sie obecnie znacznie szybciej, nawet niz mialo to miejsce w 'naszym pokoleniu’ (1978).
Wazne, by za swoje decyzje brac odpowiedzialnosc i podejmowac je autonomicznie w oparciu o wlasne wartosci i przekonania. A jesli ktos moze dorzucic do mojej 'analizy’ jakis alternatywny punkt widzenia – why not? :) Na koniec pozostanie jeszcze do rozwiazania problem „jak sprawic, by niepostapienie zgodnie z 'sugestia’ nie pogorszylo samopoczucia rodzica, ktory chce dobrze”… Tutaj nie mam recepty.
A co do samego autora tekstu, to roszczeniowa postawa i pretensje typu „nigdy nie dostaje się tego, czego naprawdę potrzebujesz” jakos mnie nie przekonuja…
Kuba
U mnie deczko ponad 30 lat (żona deczko poniżej) i właśnie dziecko w drodze. Jedyny udział rodziców to w zasadzie delikatne przypominanie że czas leci i im prędzej się zdecydujemy na potomka tym lepiej. Jednak bez jakiejś nachalnej presji. Tak więc w tym względzie nie mam złych doświadczeń.
Nie czujemy się więźniami modelu wychowania o którym piszesz i podobnie dziwi mnie oczekiwanie, że państwo/korporacja ma wszystko zapewnić. Sam zrezygnowałem z całkiem przyjemnej kariery zawodowej aby spełnić marzenie o rodzinie i nie uważam tego za jakiś błąd życiowy. W końcu nie tylko dla pieniędzy się żyje.
W moim odczuciu autor poruszyl conajmniej kilka aspektow:
1. presja rodziny – nie wiem jak to wyglada u rocznikow mlodszych, ale wsrod grupy moich znajomych z kregu 30. latkow, nacisk na powielanie toksycznego wzorca rodzinnego jest/byl bardzo silny.
a. Przejawialo sie to zarowno w pierwszych latach istnienia zwiazku – zgodnie ze standardem – oczekiwanie na rychle pojawienie sie pierwszego dzieca, wieczne dopytywania o potomka, mniej lub bardziej delikatne insynuacje dot. zdrowia kobiety (bo wszak nigdy nie mezczyzny) itd. itd.
b. drugi moment – to przymuszanie do splodzenia kolejnego 2. potomka. I z moich obserwacji wynika, ze o tyle o ile w miare latwo jest przesunac/opoznic moment pojawienia sie pierwszego dziecka na swiecie (czytaj: nie ulec presji), to w przypadku 2. potomka wielu moich znajomych, dojrzalych emocjonalnie poleglo.
Abstrahujac od tej czesci, ktora najzwyczajniej w swiecie chce zyc w modelu 2+2, pozostali sa/byli pod wplywem duzego cisnienia zewnetrznego, nieporownywalnego do jakichkolwiek innych.
By sprowadzic rzecz do konkretow:
scenka rodzajowa nr 1: u lekarza/y – z reguly dotyczy to kobiet: standardowe pytanie u lekarzy roznego rodzaju specjalizacji (nie jest to wylacznosc ginekologow), to procz tego czy ma Pani dzieci ? kolejne – czy bedzie kolejne dziecko ? jesli pada odpowiedz „nie” to natychmiast dopytywanie „dlaczego ?”,
oraz sugestie, ze dlaczego ten jedynak (slowo wymawiane z duzym negatywnym ladunkie w glosie) bedzie sam ? co sie stanie gdy cos sie stanie rodzicom ? czy wyobrazam sobie jak to smutno isc samotnie przez zycie ? itd. itd.
drugi wariant lekarski – czesto spotykany u ginekologa – to po krotkim wywiadzie – zamiast pytan o dalsza rozrodczosc, pada wrecz sugestia – „to co ? bierzemy sie do drugiego dzidziusia ?” ewent. „na kiedy planuje Pani nastepne dziecko” etc. etc. w czesci dalszej mozna uslyszec znowu wywody o samotnosci jedynaka ….
scenka nr 2
rodzina – dotyczy zarowno tej blizszej jak i dalszej – standardowe sceny ze spedow rodzinnych odgrywajace sie przez pierwsze 5 lat od pojawienia sie pierwszego dziecka to dopytywanie o kolejne …
i znowu – podobnie jak w scenkach rodzajowych u lekarza formy stosowanego nacisku moga byc mniej lub bardziej bezpardonowe – poczawszy od delikatnych sugestii poprzez pokazywanie przykladow sasiadow/kuzynow/innych, ktorzy maja 2. dzieci i przeciez sobie swietnie radza, a skonczywszy na roztaczaniu czarnych wizji osamotnionego, skrzydzonego, wrecz psychicznego kaleki jakim uczynimy nasze ukochane dziecko ….
scenka rodzajowa nr 3 – odmiennego kalibru, bo presja jest po stronie ….. Panstwa (czytaj rzadu) – czy pamietacie kampanie spoleczna dot. odkurzacza na porodowce ?
Dla niewtajemniczonych – jakis czas temu pojawila sie kampania spoleczna, ktorej celem bylo pokazanie, ze ludzie w wieku rozrodczym koncentruja sie na kupowaniu dobr materialnych a nie prokreacji – poparte to zostalo drastycznym obrazem gdzie kobieta w szpitalu w pozycji rodzacej klasycznej wydaje na swiat zamiast dziecka bodajze odkurzacz … – nie pamietam szczegolow ale caloksztalt by koszmarny …
koszmarny bo obliczony na …. w mojej opinii na wzbudzenie poczucia winy …
oznacza to ni mniej ni wiecej, ze rezygnujac z prokreacji w sposob swiadomy lub tez ograniczajac ja do modelu 2+ 1 z jednej strony, a z drugiej strony maja dobra pozycje finansowa mam czuc sie zla i winna … ?
wylgada na to, ze jesli wybieram wariant (przykladowo) w ktorym podroze po calym swiecie sa dla mnie celowa decyzja zamiast drugiego dziecka to moj wybor jest postawiony na piedestale i „nadmuchany” do poziomu frommowskiego „miec czy byc” ?
Tak wiec podsumowujac – presja w pokoleniu mi znanych 30. latkow jest i do duza.
Osobna kwestia, jest zdanie autora dot. o gwarancjach czasu przez korporacje i panstwo …
Uwzgledniajac ambicje Panstwa do bycia:
– krajem katolickim (wartosci typu rodzina, ognisko domowe, prokreacja)
– krajem z rozwinieta opieka socjalna
– krajem obywateli
– krajem nie pozwalajacym rodzinie (malzonkom) decydowac o prokreacji w sposob swiadomy i odpowiedzialny
(zarowno w kwestii antykoncepcji jak i aborcji – zapewniam, ze refundowanie starych srodkow antykoncpecyjnych i zmuszanie do pelnej odplatnosci tych nowoczesnych nie jest postawa prospoleczna)
– krajem wywierajacym olbrzymi nacisk na rozmnazanie
– krajem itd. itd. itd.
sprawa poniekad oczywista wydaje sie byc zapewnienie czlonkom tego spoleczenstwa optymalnych warunkow do realizacji celow Panstwa – wide oslawione socjale w panstwach skandynawskich (tu niestety brak mi wiedzy, wiec posluguje sie li tylko pewnym symbolem).
Dlatego rozumiem doskonale ww postulat autora.
Co do korporacji – tu rzeczywiscie oczekiwanie, ze stricte komercyjne, sfokusowane na generowanie maksymalnych zyskow przedsiebiorstwo bedzie godzilo sie na to by jego pracownicy w glownej mierze zajmowali sie zyciem prywatnym a nie zawodowym wydaje sie byc plonne …
Chyba, ze autor mial na mysli model idealny gdzie spedza aktywnie i efektywnie czas w pracy w miare normalnym przedziale czasowym ok. 8 h dziennie, a nie jest „zarzynany” przez wypaczona korporacyjna rzeczywistosc, ktora w wiekszosci przypadkow sprowadza sie do wykonywania tzw. „dupogodzin” czyli spedzania czas min. 10 h dziennie bo to uznawane jest za efektywnosc ….
Podsumowujac calosc:
IMO duzym chartem ducha i sila charakteru trzeba bylo sie wykazac (a mysle tu o moim kregu 30. latkow) by nie „ubrac” sie w skrypt swoich rodzicow w postaci standardowego:
– matka Polka z 2 dzieci (w odstepach max. 2 lata – kto ma dziecko to wie jaki to hard core) – zabiegana miedzy praca w domu, praca w pracy, dla ktorej ona sama jako kobieta juz nie istnieje
– ojcem domu – standardowe kapcie, gazeta i telewizor, bo „tatus jest zmeczony” wiec wszyscy chodza na paluszkach
– skrobanie od 1. do 1. – przychody domowe jesli sa podwojne to i tak rozlozone sa w ukladzie 70% on + 30% ona.
Jednoczesnie wiem rowniez, ze mozna tym (czy innym) presjom zewnetrznym przeciwstawiac sie i realizowac zycie wg wlasnego modelu … oczywiscie latwiej jest gdy jest z wiatrem a nie pod wiatr ale to juz inna bajka :)
Witam.
Przeczytałem powyższe komentarze i… No cóż, u mnie to wygląda inaczej;)
Ślub wziąłem tuż po studiach, bo koniecznie chcieliśmy dalej mieszkać razem, a presja ze strony rodziców z jednej i drugiej strony była na to, żebyśmy nie mieszkali bez ślubu. Byliśmy tak bardzo w sobie zakochani, że ten pomysł nie wydawał się zły. Teraz po dwóch latach po ślubie emocje mocno opadły i doszliśmy do wniosku, że to nie była dobra decyzja. Mimo to wciąż się kochamy i nie chcemy się rozwodzić. Nie mamy już dla siebie tyle czasu co kiedyś, bo oboje pracujemy do późnych godzin popołudniowych. Te braki w byciu tylko ze sobą rekompensujemy sobie różnymi weekendowymi wypadami poza miasto. Do dzieci nam się nie śpieszy. Jest jeszcze tyle rzeczy, które chcemy przeżyć, miejsc, które chcemy odwiedzić. Czasami, kiedy odwiedzamy znajomych w naszym wieku, którzy mają już dzieci, to coś mnie tam tknie w środku… Do czasu, aż dzieciak jest zmęczony wieczorem i zaczyna marudzić i płakać ;) Wtedy dochodzimy do wniosku, że dzieci są fajne, ale tylko cudze i przez kilka godzin ;) Ze strony rodziców nie ma presji, a przynajmniej nic nam nie mówią.
Pozdrawiam!
Jesli przyklad rodziny z przytoczonego artykulu przyjac za norme, to z przyjemnoscia przyznam sie do swoistej dewiacji – moje osobiste doswiadczenia w tym temacie mocno od tego modelu odbiegaja… Na szczescie :)
Mam dosc swieze doswiadczenia z radzeniem sobie ze sceptycyzmem rodzicow wobec nowoobranej przeze mnie 'sciezki kariery’ (wlasny biznes), ale innych przejawow 'presji rodzinnej’ raczej nie odczuwalem. Byc moze dlatego, ze do tej pory wiekszosc rzeczy, ktore robilem miescila sie „w normie” akceptowanej przez moich dosc wspolczesnie myslacych rodzicow? :) A moze jest to raczej kwestia wlasnego podejscia do roznych sygnalow plynacych z otoczenia, w tym od rodziny?
Jesli jestesmy „zewnatrzsterowni”, to z reguly bedziemy postepowac tak, jak dyktuje nam otoczenie, w tym szczegolna uwage bedziemy zwracac na 'sugestie’ najblizszej rodziny – wlasnie dlatego, ze jest 'najblizsza’ i ze to 'rodzina’. To normalne.
Osoby o wiekszej swiadomosci swojej odrebnosci i o samoocenie na odpowiednio wysokim poziomie, beda raczej traktowac rozne sygnaly jako dodatkowe zmienne, ktore warto (lub nie) uwzgledniac w podejmowaniu autonomicznych decyzji. Beda wyciagac wlasne wnioski, ale po prostu w oparciu o nieco wiecej „danych”. Przeciez jak stoimy na swiatlach na skrzyzowaniu i ktos z tylu trabi na nas jak najety, to (zazwyczaj):
a\ nie ruszymy z piskiem, zeby przejechac 'na czerwonym’, z narazeniem zycia zaspokajajac nieznane nam do konca ambicje innego kierowcy;
b\ nagle nie zmienimy kierunku jazdy i planujac jechac w lewo, nie pojedziemy w prawo mimo, ze nam nie po drodze
Dosc rozsadna reakcja byloby raczej sprawdzenie, czy przypadkiem dzialaja nam tylne swiatla, albo czy cos sie nie dymi spod maski. Nie potrzeba do tego jakiegos nadmuchanego buntu i frustracji, ktora widac w tekscie z GW.
Pewnie kazdy rodzic, ktoremu zalezy na dobru swoich dzieci, bedzie staral sie przekazywac im przez cale zycie tyle madrosci i wlasnych doswiadczen ile sie da. Na etapie 'pustego gniazda’ czesto nie ma juz innej mozliwosci ofiarowania 'pomocy’, bo taki przykladowy YUPPIE raczej sobie jakos w zyciu radzi… :)
Trudno przy tym obwiniac rodzicow za to, ze ich 'metody’ nie przystaja do rzeczywistosci, albo nie pasuja do NASZEJ wizji zycia. Pewnie za 20 lat, gdy moje nienarodzone jeszcze dzieci beda dorosle, bedzie dokladnie tak samo :) Mam nawet wrazenie, ze taki problem „niedopasowania” moze jeszcze bardziej przyspieszyc, bo swiat zmienia sie obecnie znacznie szybciej, nawet niz mialo to miejsce w 'naszym pokoleniu’ (1978).
Wazne, by za swoje decyzje brac odpowiedzialnosc i podejmowac je autonomicznie w oparciu o wlasne wartosci i przekonania. A jesli ktos moze dorzucic do mojej 'analizy’ jakis alternatywny punkt widzenia – why not? :) Na koniec pozostanie jeszcze do rozwiazania problem „jak sprawic, by niepostapienie zgodnie z 'sugestia’ nie pogorszylo samopoczucia rodzica, ktory chce dobrze”… Tutaj nie mam recepty.
A co do samego autora z GW, to roszczeniowa postawa i pretensje typu „nigdy nie dostaje się tego, czego naprawdę potrzebujesz” jakos mnie nie przekonuja i troche razi mnie przedstawienie tego tekstu przez Gazete na podobienstwo „manifestu pokolenia”.
Kuba
Ja także nie czuję sie więźniem tego schematu. Presja ze strony mojej rodziny na ślub była i będzie, ale wynika to z paroletniego związku z jedną kobietą i w końcu „wypadałoby”. Różnica polega tylko na tym, że nie tyle jest to presja co mocniejsza sugestia.
Z drugiej strony w dużym stopniu brak potrzeby podporządkowania mnie pod „schemat” przez rodziców wynika prawodopodbnie z ich osobistych przeżyć, które mieli w moim wieku (a mieli – szczególnie mój tata – bardzo ciężko).
Co do zapewnienia przez korporację czasu dla dziecka itd. to jakaś bzdura…. To nie korporacja ma organizować ci życie, tylko ty sam. Jeśli w firmie X pracujesz tyle, że nie masz czasu dla dziecka – to z tobą jest coś nie tak, a nie z firma.
Każdy odpowiada za organizacje swojego czasu, czasem trzeba wybrać lepsze pieniądze albo rodzina. Tylko jak wiemy to nie pieniądze dają szczęście…
Witam, postanowiłam sie podzielic kilkoma przemyśleniami co do stereotypów pokolenia nazwijmy to „83”
Najgorszym faktem jest słuchanie rodziców którzy sparzyli się w dalekiej przeszłości i teraz w dość konkretny sposób dają nam do zrozumienia, aby nie powielać ich „błędów”.
Te sparzenia dotyczyły np. biznesu w latach 90, który przecież był bardzo narażony na „plajte” . Gdzieś głęboko są zakotwiczone ich doznania emocjonalne dotyczące odniesionej porażki, utraty pieniędzy itp. Chcąc, nie chcąc latami słuchamy tych samych historii przy różnych okazach. Obserwujemy ich niesmak i zdegustowanie. Jeśli chcemy później sami coś stworzyć (otworzyć firmę) głośne jest w rodzinie ODRADZANIE – DORADZANIE.
Jeśli tę kwestie przeniesiemy na inne obszary; rodzina, dzieci, potrafię sobie wyobrazić jak jest ciężko przebić te ścianę i ile psychicznej męczarni kosztuje, aby iść własną ścieżką i nie patrzeć na nikogo- robić swoje.
Wiele ostatnio rozmawiam z ludźmi w moim wieku i muszę przyznać, że wchodzimy właśnie w okres kiedy wszyscy zaczynają mówić o tradycji, wartościach, o zasadach i normach. W głowie mają wyobrażenie rodziny najlepiej 2+2, psa, domek, gdzie wszyscy darzą się szacunkiem, miłością, rodzinę w której panuję jedność. Wszyscy nagle mówią że poszukują w życiu dobroci i tradycji.
Wydaje się iż pokolenie „83” przeżywa swego rodzaju dysonans, jedno wielkie rozczarowanie. Ich życie nie przypomina modelu wpajanego przez ich rodziców. Nagle okazuję się że w świecie „83” panuje jeden wielki bałagan, wszyscy w pewnym momencie maja mętlik. Rozmawiałam niedawno ze znajomą z Warszawy i powiedziała dosyć mądra rzecz a mianowicie:
„Nasi rodzice mieli jednego partnera pomoże dwóch, ale ich związki w większości były nierozerwalne choćby nie wiem co się działo pokonywali kryzysy jeden za drugim i ciągle tworzyli jedność”
Przełożyłam to na naszą płaszczyznę „83” i co można zaobserwować? Małżeństwo sporadycznie wchodzi w grę. Są to bardzo często długie związki, które do niczego nie zobowiązują. Jak się znudzi – wymienimy, wmawiając sobie, że to nie jest miłość „Mam z kimś być kogo nie kocham?”. Dużo osób boi się podjąć decyzje, mężczyznom (przykro mi to stwierdzić Panowie) brakuje odwagi, boją się wziąć odpowiedzialność za druga osobę (można by tu polemizować, „a poco mam brać odpowiedzialność za drugą stronę? – bo takie są stereotypy?)
Wpajano nam do głowy jak trudno jest zarobić własny pieniądz, stanąć na własnych nogach, być niezależnym, co też może nam się później kojarzyć nie z dziedziną, która nas cieszy i dodaje skrzydeł ale z noszeniem własnego krzyża. Znajomi wyjeżdżają do dużych miast, zaczynając prace w korporacjach. Żyją jak maszynki, samotni zombi, tam tym bardziej się gubią posiadając w głowie tradycyjny model rodziny, a przecież w ich życiu nie ma czasu ani kogoś poznać, ani tym bardziej cieszyć się drugim człowiekiem. Jesteśmy zgłodniali wartości zasad, tradycji, które coraz bardziej oddalają się od nas.
P.S. Jest to oczywiście moje subiektywne zdanie na ten temat wynikające z przemyśleń i obserwacji.
Witam wszystkich serdecznie,
Agnieska
„sceptyczne podejście też czasem się pojawia z powodu zbyt małej wiary w moje czy siostry siły, ale ogólnie nie napotykam oporu gdy mam konkretne plany” – ciekawe skad ta mala wiara w swoje dzieci sie bierze?
Moim zdaniem, czestym bledem rodzicow ktorzy wychowuja swoje dzieci jest nadwrazliwosc i probwanie robienia swoim dzieciom dobrze na sile. Dalej to prowadzi do syndromu nabytej bezradności.
Nie wiem z czego wynika ta nadwrazliwosc rodzicow, ale wiem ze to robi wiecej szkody niz pozytku – niestety ogromna czesc tych osob/wychowawcow nie jest tego swiadoma.
I co w takiej sytuacji moze zrobic dziecko? Gdy dochodzi do jakies powazniejszej decyzji tej syn/corka musi oklamowac rodzicow, zeby oni „sie nie martwili” etc.
Dla mnie to jakas bledna spirala.
Serdecznie pozdrawiam,
Kamil
Witajcie!
Po przeczytaniu kilku ciekawych postów dopisuje swoje własne trzy grosze.
Zacznijmy od faktu, że nasi rodzice i my żyli często w zupełnie innych realiach. Ich możliwości osiągania kariery czy dostępu do wielu dóbr były ograniczone i nie popadajmy w przesadyzm, że nic nie mogli robić. Patrząc na nasze pokolenie możemy zobaczyć ogrom alternatyw dla rodziny o rodzinie w modelach 2+1 czy 2+2 już nie mówiąc. Autor artykułu wygląda na człowieka, który osiągnął sukces i najwidoczniej była to jego potrzeba w danym czasie. Alex ma bardzo fajną definicję szczęścia i mówi mniej więcej, że: „Jest to możliwość bycia sobą w każdej sytuacji i robienia tego co się lubi”. Mam nadzieje, że cytat jest dość dokładny.
Nasi rodzice w pewnym momencie życia czuli się szczęśliwi zakładając rodzinę i byli szczęśliwi kiedy my pojawiliśmy się na tym świecie. Potem bywało lepiej lub gorzej ale jakoś szli do przodu. Może dlatego właśnie nakłąniają nas do założenia rodziny a o wnuczku czy wnuczce już nie wspomne. Rodzina była kiedyś też jakimś gwarantem stabilności. Teraz się to bardzo zmienia bo kobieta nie koniecznie musi być zależna od partnera – może spokojnie utrzymać siebie i dziecko. Druga strona medalu to fakt, że zaradny facet może osiągnąć w dość krutkim okresie czasu na tyle dużo, że dostarcza mu ten fakt wielu wrażeń. Może to w jakiś sposób odsuwać myśl od związku z kimś na stałe.
Ania poruszyła bardzo ważny punkt, który dotyczy przebywania z kimś kogo raczej kojażymy od strony kłutni i okolic. Trzeba sobie zadać pytanie a kto wybrał sobie kogoś takiego, a tak na prawde to czas dużo weryfikuje. A może po prostu my sami nie myślimy o naszych potrzebach? Pomyśl jaki styl życia Ci odpowiada i czy będzie tak za te 10 czy 20 lat? Pomyśl co lubisz robić w wolnym czasie lub o czym lubisz rozmawiać? Wtedy nie będzie aż tak potrzebna presja otoczenia, nawet jeśli ślubu nie bedzie to chociaż się nie pozabijacie.
Otoczenie może mieć też taki problem, że jest po ślubie z racji presji ich otoczenia i nie może znieść faktu, że Ty i Twoja druga połowa macie wspólne tematy czy razem chodzicie grać w kosza.
Następny punkt o którym wartoby powiedzieć to fakt, że Grono.net MySpace.com czy GoldenLine.pl zastępują nam spacery czy spotkania na żywo. Dzieje się tak czasem z powodu pracy czy innego natłoku zajęć. Nie idealizujmy, czasem ma się ten bardziej zabiegany okres w życiu. Jednak nikt i nic nas nie wytlumaczy od faktu zaniedbania chęci normalnych kontaktów. Portal wszystko przyjmie i wszystko wytrzyma jednak my w konfrontacji ze zbużonym wizerunkiem kogoś tam spotkanego nie koniecznie. Duże miasta to też dobre pole do krutkich związków, bo jest szansa, że się już nie spotkamy lub raczej nie wiele się na mój temat dowiesz. Dlatego Google może być naszym przyjacielem. :)
Pozdrawiam,
Paweł
To ja może też z własnego podwórka (1975). W moim przypadku presja rodziny do „poukładania sobie życia” była mocno odczuwalna. A ja będąc głupim presji takowej się poddałem. Ślub, dziecko, kredyt, mieszkanie. Minął bardzko krótki okres, gdy doszedłem do wniosku, że popełniłem szereg błędów życiowych. Że nie działałem pod wpływem własnych przemyśleń, planów i marzeń. Efekt był opłakany. Rozwód, załamanie, niechęć praktycznie do wszystkiego. W tym wszystkim miałem sporo szczęścia. Spotkałem w życiu kilka osób, które dały mi solidnego kopniaka w 4 litery i nieco przywróciły do pionu. W chwili obecnej, zgodnie z definicją zacytowaną przez Pawła, jestem człowiekiem szczęśliwym. Mam ciekawą pracę, zarabiam w sposób pozwalający mi spełniać swoje marzenia. Udaje mi się kształtować doskonałe relacje z synem i zostaje mi jeszcze sporo czasu, żeby cieszyć się bliskością partnerki. Nie mogę powiedzieć, że żałuję czegokolwiek. Przecież każde, nawet te bardzo przygnębiające doświadczenia sprawiły, że urwałem dla siebie kawałek mądrości życiowej. Niemniej czasami nie mogę się oprzeć pokusie zastanawiania się, gdzie byłbym teraz, gdybym kopniaka dostał 7 lat wcześniej. Alex niejednokrotnie tu powtarzał, że jednym z największych draństw, jakie się robiło i w zasadzie robi do tej pory, to ciągłe próby amputacji przekonania, że człowiek jest w stanie racjonalnie decydować sam o sobie. A nawiązując do zdania z artykułu- od Państwa to się już tylko spodziewam, że jednak Gombrowicz powróci do szkół. A korporacje- takich, które przedkładają jakość swoich pracowników (nic) nad aktualną wielkość brzucha jest coraz więcej. Przynajmniej tu można mieć nadzieję, że choć pomału, sprawy idą w lepszym kierunku
Witam,
Artykul z Gazety w moim odczuciu bardzo wydatnie obnarzyl schematy tradycyjnej polskiej rodziny i to jak bardzo te modele ( w ktore z taka gorliwoscia wierza obecne wladze) nie przystaja do obecnej rzeczywistosci. W moim przypadku model rodzinny byl w interesujacy sposob odwrocony do przedstawionego w artykule, bowiem to mama byla osoba zarabiajaca na utrzymanie domu (na szczescie nie bila ojca ;) ) Jak sadze to bylo zrodlem frustracji ojca i tworzylo czasami dziwna atmosfere. Oczywiscie tu tez pojawia sie nawiazanie do tradycyjnych wartosci w mysl, ktorych jakze to przystoi by zona zarabiala wiecej od meza..
Co do przenoszenia schematow to na szczescie dluga praca wpoilem moim rodzicom, ze model mojej rodziny daleki bedzie od tradycyjnego, no i jak na razie sie zanosi rowniez daleki od polskiego ;)
Ana napisala ciekawa rzecz o ilosci partenrow i zwiazaniu z nimi, gdy patrze po doswiadczeniach swoich i znajomych (rowniez okolice 83) to duza wiekszosc dziala w mysl zasady, ze jezeli cos nie pasuje to po co sie meczyc i zmieniamy konfiguracje, bo przeciez rynek jest wolny i w dodatku konkurencyjny. Natomiast gdy odwiedzam moja siostrzenice w malym nieperspektywicznym miasteczku to widze jak trzyma sie kurczowo upolowanego faceta, bo przeciez jak zyc bez chlopaka, a na nikogo innego nie ma jak wymienic…
Pozdrawiam,
Greg, zwróciłeś uwagę na ważną sprawę: polskie społeczeństwo jest bardzo podzielone. Moim zdaniem trudno mówić o czymś takim, jak „polski model rodziny”, choćby z tego powodu, że wzorce społeczne różnią się niesłychanie na wsi i w mieście. W większych algomeracjach, takich jak Warszawa, Wrocław, Trójmiasto, Kraków ludzie nie przywiązują aż tak dużej uwagi do „tradycyjnych wzorców”. W małych miasteczkach i na wsiach ludzie wciąż są jeszcze przywiązani do tradycji, na co najlepszym dowodem jest choćby przykład Twojej siostrzenicy.
Oczywiście, naiwnym byłoby twierdzić, że gdzie indziej nie ma podziału na osi wieś-miasto, ale w Polsce jest on moim zdaniem naprawdę widoczny. Jakiś czas temu w prasie ukuły się pojęcia Polski A i Polski B. Choć osobiście nie lubię takich podziałów i uważam taką kategoryzację ludzi za niesprawiedliwą, muszę przyznać, że coś w tym jest. Najlepszym dowodem na to może być fakt, że terminologia Polski A / B zadomowiła się w zbiorowej świadomości. Jestem w stanie założyć się, że każdy z czytelników tego bloga o niej słyszał.
Nie trzeba szukać daleko. Od czasu do czasu pokonuję samochodem trasę Warszawa – Kielce i nawet całkiem niedaleko Warszawy widzę gigantyczne wręcz różnice. Gdzieś w okolicy 50km. mojej trasy znajduje się Mogielnica, nieduże prowincjonalne miasteczko. To jest naprawdę inny świat. Bardziej szary, ale i chyba spokojniejszy… Wracając do tematu: nie ma się co dziwić, że ludzie mają różne podejścia do życia.
Sam wychowałem się w Piasecznie (przedmieścia Warszawy). Pochodzę z rodziny odbiegającej od „wzorca”: oboje rodziców pracuje razem, są prawdziwymi partnerami. Dodatkowo jest to rodzina wielopokoleniowa, wychowałem się razem z dziadkami. Kiedy mówię w domu, że wcale nie spieszy mi się ze znalezieniem żony, nie tylko nie czuję żadnych nacisków, ale moja decyzja jest w pełni aprobowana i wspierana. Można oczywiście wyczuć pewne naciski – kiedy spotykałem się z Azjatką, słyszałem czasami cięte komentarze na ten temat, jednak po kilku miesiącach najbliżsi przyzwyczaili się do tej sytuacji i stwierdzili, że to moje życie i wiem lepiej :)
Z drugiej strony, moi znajomi biorą niedługo ślub. Mają po 23 lata. Z tego co wiem, na formalizację związku naciskała bardzo dziewczyna. On mieszka na Ursynowie, ona – w malutkiej wiosce oddalonej o 10 km od Piaseczna.
Moim zdaniem, jeśli chodzi o model rodziny, jest w Polsce kolosalna różnica pomiędzy terenami miejskimi i wiejskimi.
Dziękuję Wam za bardzo interesujące wypowiedzi!!
Właśnie skończyłem moje działania w Warszawie i muszę się szybko pakować. Napiszę więcej wieczorem z Berlina
pozdrawiam serdecznie
Alex
Marcinie:”Moim zdaniem, jeśli chodzi o model rodziny, jest w Polsce kolosalna różnica pomiędzy terenami miejskimi i wiejskimi. ”
Nie zgodzę się z Tobą. Mieszkam w mieście od urodzenia i poznałam różne podejścia do życia. Są osoby które zawsze będą uważały „tradycjonalny model rodzinny” za najbardziej odpowiedni, i są też takie które myślą inaczej. Obydwa przykłady mam na swoim podwórku :)
Dziadkowie uważają i przyznają otwarcie, że związek tylko funkcjonuje gdy jest ślub. Ciocia ma wypośrodkowane podejście- ślub może być, ale niekoniecznie. Mimo to kiedyś trzeba się ustatkować. A rodzice dają wolną wolę. Wykształcenie i potem jeśli będziemy na to gotowi/ chcieli (oczywiście powinniśmy chcieć :p – lekka presja? ;) ) Wszystko zależy właśnie jakie kto ma podejście do danych spraw i jak definiuje „normalne życie” lub szczęście.
Pozdrawiam
Tak, ale chyba takie ujęcie problemu oddaje w jakiś sposób tendencję.
W dużym mieście singiel to nic nadzwyczajnego – ktoś może nie chcieć angażować się w związek dlatego, że jest wygodny, ma inne priorytety (kariera), albo po prostu chce się najpierw wyszumieć. Na wsi takim osobom szybko przyszywa się etykietę starego kawalera czy starej panny, które są nacechowane zdecydowanie pejoratywnie.
Ale z Twojej wypowiedzi nasuwa się jeszcze jeden podział – im ktoś starszy, tym bardziej konserwatywne ma poglądy na temat rodziny. Przyczyny mogą być różne – doświadczenie życiowe, wykształcenie, religijność… Ale może to też jest jakiś powód, jakiś kierunek…
Moniko
Dziękuję Ci za podane przykłady. Muszę przyznać, że podane przez Ciebie „scenki rodzajowe” są dla dla mnie, czyli osoby mieszkającej od 81 roku w innych społeczeństwach dość szokujące. Jakim prawem inni ludzie mogą w tak bezceremonialny sposób mieszać się w bardzo osobiste sprawy drugiego człowieka!!! Jak mało poczucia własnej wartości trzeba mieć, aby czemuś takiemu ulec zamiast rozpędzić towarzystwo na cztery wiatry!!
Kuba
Piszesz: „Trudno przy tym obwiniac rodzicow za to, ze ich ‘metody’ nie przystaja do rzeczywistosci, albo nie pasuja do NASZEJ wizji zycia ”
Swiatli rodzice powinni wiedzieć, że już dawno temu ktoś powiedział „nie wychowujcie dzieci na swoje podobieństwo, bo będą żyły w zupełnie innych czasach”
Anrdzej
Powiedz jakie prawo mają inni ludzie do tego, aby niepytani śpieszyli z „sugestiami”? Uważają Cię na niewystarczająco dorosłego?
Aniu
Biznes jest zawsze narażony na plajtę, niezależnie od okresu :-) Przy wyborze doradców warto jest trzymać się zasady, aby radzić się tych, którzy mają na danym polu konkretne i sprawdzalne osiągnięcia.
Co do reszty Twoich wypowiedzi, to chyba napiszę odrębny post.
Kamil
A jak często to, co opisujesz jest po prostu próbą kompensowania własnych niepowodzeń życiowych rękami dzieci? I przy tym projekcja na naich własnych słabości?
Paweł
Trochę niedokładnie mnie zacytowałeś :-)
Ja powiedziałem „sukces jest dla mnie wtedy, jeśli w każdej sytuacji mogę sobie pozwolić na bycie sobą” co oczywiście też zawiera robienie tego, co się lubi :-)
Łukasz
Jeśli mogę Ci coś zasugerować, to nie myśl gdzie byłbyś dziś, gdybyś dostał kopniaka 7 lat wcześniej. Tego nikt z nas tak naprawdę nie wie. To co możemy, a nawet powinniśmy zrobić, to rozpoznać gdzie dziś naprawdę jesteśmy (nawet jeśli przyznanie się do tego może być nieprzyjemne) i wyruszenie w kierunku tego, gdzie chcemy się znaleźć.
Greg
Bardzo trafna uwaga z tą zależnością „wytrwałości” w jednym związku i postrzeganych możliwości na „rynku” :-) Coś w tym jest :-)
Marcin
Rzeczywiście jest pewna różnica między podejściem ludzi „z miasta” i z małych miasteczek i wsi. Weź jednak pod uwagę, że bardzo wielu ludzi przenosząc się np. do Warszawy zabiera ze sobą wyobrażenia i tradycje miejsca, gdzie spędzili dzieciństwo. I to dotyczy nie tylko kwestii rodziny i partnerstwa. Jak bywam w Warszawie to czasem nocuję w pewnym mieszkaniu w dobrej dzielnicy i eleganckim, 2 piętrowym domu. Ze względu na lokalizację i standard wykończenia budynku nie są to z pewnością tanie mieszkania.. Bardzo dziwi mnie tam zwyczaj niektórych lokatorów wystawiających na wspólny korytarz worki ze śmieciami, mokre buty, a ostatnio nawet stare meble !! W jakim regionie Polski jest taki zwyczaj??
W następnej wypowiedzi napisałeś:”im ktoś starszy, tym bardziej konserwatywne ma poglądy na temat rodziny „. To niekoniecznie, czego sam jestem dobrym przykładem :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex
„A jak często to, co opisujesz jest po prostu próbą kompensowania własnych niepowodzeń życiowych rękami dzieci?” – tak, gorzej jak w gre wchodza jeszcze inne czynniki – np. chore przyrownywanie do innych.
„I przy tym projekcja na naich własnych słabości?” – Ta projekcje bardzo ciekawa rzecz i czesty blad, proponowal bym brac Ci Alex pod uwage przy wymyslaniu nastepnych tematow – no tak, zawsze jakis sie znajdzie ;).
„Wyrusz sladem Wlasnej Legendy” – ostatnio czytalem ksiazke „Alchemik” – tylko teraz pomysl jak najlepiej zaczac :) ?
Serdecznie pozdrawiam,
Kamil
Pozwolę sobie napisać i coś od siebie z racji, że sam żyję w niewielkiej wsi i doskonale zdaję sobie sprawę jak wygląda tutaj sprawa tradycji, małzeństw itd.
Sam jestem jak na razie stanu wolnego (rocznik 80 :)) i póki co mi z tym dobrze – podobnie jak ktoś wcześniej napisał w końcu chcę się doczekać potomka lub dwóch. Czasami też czuję wewnętrznie, że przydałby się jakiś partner w życiu ponieważ nieraz 2+2 = 5.
Jeżeli jednak miałbym się związać z osobą, która byłaby kulą u nogi to zdecydowanie odpada. Stąd też jestem kawalerem, chociaż pewne wujostwo, które przyjeżdza do mnie daje mi do zrozumienia że już najwyższy czas.
Rodzice na szczęście nie naciskają tylko na razie obserwują co robię – jestem jednak pewien, że nie mieliby nic przeciwko jeżeli znalazłbym sobie osobę, którą by zaakceptowali (niestety w tym przypadku będą prawdopodobnie próbowali wywrzeć jakiś wpływ).
Podejrzewam też, że mój stan wolny jest spowodowany tym, że w najbliższej rodzinie (siostra) mam sytuację, która daje dobrze do myślenia – mianowicie w jej rodzinie dzieje się źle i na poprawę się nie zapowiada). Stąd moje negatywne wrażenia i obawa, żeby nie związać się z niewłaściwą osobą.
Kiedy jednak znajde właściwą osobę będę po jakimś czasie chciał taki związek zformalizować, jeżeli uznam, że ma on sens.
Jeszcze rok temu mógłbym też powiedzieć, że małzeństwo odpada bo nie jestem samowystarczalny, teraz sytuacja uległa niewielkiej zmianie ale z pewnością jeżeli uznam to za stosowne to małżeństwo będzie wchodzić w grę niezależnie od mojego statusu finansowego. Z jednej strony może to nierozsądne ale w końcu szukam partnera a nie kogoś do utrzymywania i stąd nadzieja na to, że razem się uda.
Na razie jednak nigdzie mi się nie spieszy i działam sobie własnym tempem (i wreszcie z aprobatą rodziców, którzy jak zobaczyli ile faktycznie mój biznes przynosi zysków to dali sobie już spokój z próbą naciskania mnie na posadę w firmie za 700 zł miesięcznie). Chociaż nawet jak naciskali to nie dawałem się – chociaż raz uległem i na szczęscie mnie nie przyjęli. Wiem jednak, że gdyby ktoś nagle przyszedł i zaproponował mi pracę za 2000 zł miesięcznie to pewnie by robili wszystko, żeby mnie tam wcisnąć niezaleśnie od tego co by to było.
W kwestii potomka to jednak mam na względzie to, że kiedy już w końcu się ustatkuję, to muszę najpierw zapewnić sobie i partnerce warunki oraz zabezpieczyć się finansowo na tyle, żeby bez zbytniego obciążenia wychować dziecko. Nie chciałbym doprowadzić do sytucacji, w której znajduje się teraz moja siostra czyli dzwonić co dwa tygodnie do rodziny bo brakło kasy i zeby dać ze 200 zł. Oczywiście do wprowadzenia sie do takiej sytuacji trzeba mieć nie lada samozaparcie do brnięcia dalej chociaż widać, że jest coraz gorzej tylko i wyłącznie z powodu, że nie chce nam się zmienić.
Zasadniczo jednak widać presję społeczeństwa na wsi, chociaż powoli się to zmienia wraz ze zmianą pokoleń. Te starsze jednak są bardzo konserwatywne czasami i cieszę się, że nie rozmawiam z tymi ludźmi za dużo, bo pewnie bym musiał bronić swoich racji kosztem zostania wyśmianym.
Hej,
Moja sytuacja wygląda następująco: rocznik 77, żonaty od 2 lata, bez dzieci. Po przedstawieniu rodzicom, jaką mam wizję swojej rodziny, brak nacisków.
Z obserwacji tego, co dzieje się wokół mnie jak i samego siebie, skłaniam się ku wersji, że młodzi ludzie popadają w pewien schematyzm przy podejmowaniu ważnych decyzji życiowych.
Nie wiele brakowało, abym się wpakował w 30 letni kredyt, bazując na nie analizowanych własnym rozumiem opiniach głoszonych przez pseudo exportów ds. ekonomi. Podobny schemat, polegający na powtarzaniu wyborów, które są najbardziej popularne w społeczeństwie obserwuję również przy decyzjach odnośnie kariery zawodowej, czy czasu zamążpójścia.
Czym to jest spowodowane?
Moim zdaniem przede wszystkich brakiem spokojnej racjonalnej analizy tego, co do nas dociera, co nas otacza. Po prostu ślepo wierzymy w to, co robi większość w myśl zasady: „jedźmy kupę miliony much nie mogą się mylić”
Na szczęście to się zmienia, właśnie dzięki takim blogom jak ten. Młodzi ludzie zaczynają dostrzegać destrukcyjne elementy systemu edukacyjnego, zaczynają planować swoje życie (jego wszystkie aspekty, nie tylko karierę), stawiać sobie cele, snuć plany. Po takiej robocie, to co robią inni staję się tylko przykładem, a nie ślepym schematem który trzeba naśladować. Jestem święcie przekonany, że już następne pokolenie nie będzie miało z tym problemu.
Ja również nie zgadzam się z postulatami w końcowej części cytowanej w poście wypowiedzi (“Ja chcę mieć czas, żeby być z moim dzieckiem – państwo i moja korporacja muszą mi to gwarantować.” Itp.). To mnie utrwala w przekonaniu, że większość polskich rodzin (szczególnie tych młodych) jest kompletnie nie przygotowana do wychowywania dzieci. Można to ładnie zaobserwować podczas zakupów, gdzie dzieci krzykiem wymuszają swoje zachcianki. Rodzice dla uciszenia grzecznie wkładają zabawkę do koszyka. A wystarczy przeczytać post o Tresowaniu, aby wiedzieć, że w ten sposób utrwalamy malucha, że właśnie krzyk to właściwa metoda, aby osiągnąć swój rezultat.
To nie winą młodych ludzi jest to, że nazywamy ich trudną młodzieżą. Wiadomo ,że prościej jest szukać wymówek i narzekać a gdyby to co jest treścią tego bloga, było materiałem obowiązkowym obok matematyki i fizyki?. Na pewno prościej jest zrobić klasówkę z pytaniem: „Wielojądrowa zygota sprzężniaków, powstała w wyniku kopulacji organów płciowych należących do różnych pod względem płciowym strzępek”
Pozdrawiam
Artur Jaworski
Alex napisal:
Jak mało poczucia własnej wartości trzeba mieć, aby czemuś takiemu ulec zamiast rozpędzić towarzystwo na cztery wiatry!!
Tak Alexie, malo wlasnej wartosci to jeden z powodow dla ktorych mozna ulec presji ale czy jest to takie jednoznaczne, ze ulegamy presji zewnetrznej wtedy i tylko wtedy gdy mamy niska samoocene ?
Kamil
Nie znam książki, o której piszesz (przynajmniej polski tytuł mi nic nie mówi), więc trudno mi odpowiedzieć na Twoje pytanie :-)
Moniko
Przez poczucie własnej wartości rozumiem w tym kontekście następujące stwierdzenia:
– jestem niezależną jednostką zdolną podejmować decyzje dotyczące własnego życia i ponosić konsekwencje tych wyborów
– dopóki nie naruszam zdrowia, życia i wolności osobistej innych ludzi mam prawo robić z moim życiem to, co uważam za słuszne (przejmując oczywiście za siebie odpowiedzialność)
– zdaję sobie sprawę, że sam jestem odpowiedzialny za swój rozwój i szczęście osobiste
Jeśli na te trzy pytania odpowiem „tak” to jakie jeszcze mamy powody aby ulegać presji innych?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Artur Jaworski wisi gdzieś na końcu świata na bardzo wolnym łączu i nie udaje mu się wstawić komentarzy bezpośrednio. Poprosił mnie o umieszczenie w jego imieniu poniższego tekstu:
———————————————————————————————————————————————–
Hej,
Moja sytuacja wygląda następująco: rocznik 77, żonaty od 2 lata, bez dzieci. Po przedstawieniu rodzicom, jaką mam wizję swojej rodziny, brak nacisków.
Z obserwacji tego, co dzieje się wokół mnie jak i samego siebie, skłaniam się ku wersji, że młodzi ludzie popadają w pewien schematyzm przy podejmowaniu ważnych decyzji życiowych.
Nie wiele brakowało, abym się wpakował w 30 letni kredyt, bazując na nie analizowanych własnym rozumiem opiniach głoszonych przez pseudo exportów ds. ekonomi. Podobny schemat, polegający na powtarzaniu wyborów, które są najbardziej popularne w społeczeństwie obserwuję również przy decyzjach odnośnie kariery zawodowej, czy czasu zamążpójścia.
Czym to jest spowodowane?
Moim zdaniem przede wszystkich brakiem spokojnej racjonalnej analizy tego, co do nas dociera, co nas otacza. Po prostu ślepo wierzymy w to, co robi większość w myśl zasady: „jedźmy kupę miliony much nie mogą się mylić”
Na szczęście to się zmienia, właśnie dzięki takim blogom jak ten. Młodzi ludzie zaczynają dostrzegać destrukcyjne elementy systemu edukacyjnego, zaczynają planować swoje życie (jego wszystkie aspekty, nie tylko karierę), stawiać sobie cele, snuć plany. Po takiej robocie, to co robią inni staję się tylko przykładem, a nie ślepym schematem który trzeba naśladować. Jestem święcie przekonany, że już następne pokolenie nie będzie miało z tym problemu.
Ja również nie zgadzam się z postulatami w końcowej części cytowanej w poście wypowiedzi („Ja chcę mieć czas, żeby być z moim dzieckiem – państwo i moja korporacja muszą mi to gwarantować.” Itp.). To mnie utrwala w przekonaniu, że większość polskich rodzin (szczególnie tych młodych) jest kompletnie nie przygotowana do wychowywania dzieci. Można to ładnie zaobserwować podczas zakupów, gdzie dzieci krzykiem wymuszają swoje zachcianki. Rodzice dla uciszenia grzecznie wkładają zabawkę do koszyka. A wystarczy przeczytać post o Tresowaniu, aby wiedzieć, że w ten sposób utrwalamy malucha, że właśnie krzyk to właściwa metoda, aby osiągnąć swój rezultat.
To nie winą młodych ludzi jest to, że nazywamy ich trudną młodzieżą. Wiadomo ,że prościej jest szukać wymówek i narzekać a gdyby to co jest treścią tego bloga, było materiałem obowiązkowym obok matematyki i fizyki?. Na pewno prościej jest zrobić klasówkę z pytaniem: „Wielojądrowa zygota sprzężniaków, powstała w wyniku kopulacji organów płciowych należących do różnych pod względem płciowym strzępek”
Pozdrawiam
Artur Jaworski
Jeszcze PS do Moniki:
Po przeczytaniu postu Artura mam jeszcze jeden punkt:
– mam zaufanie do własnej umiejętności prawidłowej oceny sytuacji (bo przekonałem się o tym wcześniej)
Artur
Piszesz:”Na szczęście to się zmienia, właśnie dzięki takim blogom jak ten.”
To bardzo miłe, nie powinno nam jednak przesłaniać faktu, że przy całym pozytywnym rozwoju czytelnictwa tego serwisu jesteśmy zjawiskiem bardzo niszowym i te bodźce do przemyśleń docierają do znikomego tylko odsetka osób, którym mogłyby się one bardzo przydać. Poza tym wielu młodych ludzi jest tak silnie utwierdzonych we wpojonym im obrazie świata, że wszystko, co mogłoby go zaburzyć z góry odrzucają (aby nie było tak, że to pisze jeden „mądrzejszy”, to przyznaję otwarcie, że też taki w młodych latach byłem, co zresztą kosztowało mnie sporo niewykorzystanych okazji)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam
Ciekawie rozwija się ta dyskusja i jak to przeważnie bywa, to każdy z jej uczestników zwraca uwagę na inne kwestie.
Monika opisała zadziwiające mnie przypadki, jakich doświadczają kobiety podczas wizyt u lekarzy.
W moim nieco dłuższym życiu (czterdziestoparolatka) nie zdarzała się taka sytuacja, by w trakcie wizyty u lekarzy niezależnie od ich specjalności, kiedykolwiek padało pytanie o moje osobiste plany „rozrodcze”. Pytania o ilość porodów, poronień są pytaniami standardowych podczas przeprowadzania wywiadu lekarskiego u kobiety i to jest całkiem zrozumiałe.
Jeśli chodzi o kolejne pytania to warto byłoby zapytać się lekarza jakie ma podstawy prawne do ich zadawania (numer ustawy, artykułu, paragrafu). Jest jeszcze inne kwestia na jaką należy zwrócić uwagę, a mianowicie sprawa wyboru lekarza, któremu prędzej czy później chcemy zaufać i oddać opiece swoje zdrowie.
Spotykając się z takim zachowaniem lekarza, jak opisuje to Monika, należałoby opuścić w trybie natychmiastowym jego gabinet. Ingerencja osób trzecich w czyjeś osobiste sprawy, szczególnie bez „zezwolenia”, jest objawem braku kultury, a tej nie uczą na studiach, ani w innych szkołach.
Marcin Moczyróg zwrócił uwagę na podział polskiego społeczeństwa. Moim zdaniem ten podział nie jest tak jednoznaczny. Weźmy pod uwagę fakt, że sporo młodych ludzi wyjeżdża z mniejszych miejscowości do większych, by „zmienić swoje życie”. W wielu przypadkach ogranicza się to do zmiany stanu posiadania. Zmiana stanu świadomości trwa nieco dłużej i wymaga stałej pracy nad sobą. Z drugiej strony jest całkiem sporo ludzi, którzy zmęczeni wielkomiejskim pośpiechem lub brakiem „świeżego powietrza” szukają go na obrzeżach miast a nawet w odleglejszych, często mniejszych miejscowościach. Moim zdaniem, tym co różni społeczeństwo, to stan świadomości, a nie miejsce zamieszkania.
Pozdrawiam serdecznie
Ewa
Witajcie
Napiszę kilka słów związanych ze statystyką. Nie będę cytował GUS czy ZUS :-)
Dzisiaj sobie uświadomiłem, że od weekendu majowego 6 z moich znajomych czyli 3 pary powiedziało „Tak!”. Dzisiaj też moja koleżanka odebrała telefon na imprezie przed takim właśnie „Tak!” jej znajomych. Wygląda na to, że coś się dzieje i jednak ludzie chcą brać śluby. O ich planach związanych z „rozmnażaniem” nic nie wiem. :-)
Jestem dokładnie w tym samym wieku co 2 wymienione pary – no teraz już nie pary. Wcale nie sądze, że mi się śpieszy. Moi rodzice też podchodzą do tematu spokojnie. Moja mama na przykład jest zdania, że tutaj chodzi o jakość a nie wyniki sportowe kto szybciej. Mój tata mówi, że jemu też się nie spieszyło i że jak widać na załączonym obrazku było to coś pozytywnego. :-)
Pozdrawiam z bardzo deszczowego Sopotu,
Paweł
Pawle,
Wszyscy Ci, którzy mówią TAK na pewno sprawiają, że samemu też coś zaczyna w głowie mówić „a może i ja też powinienem tak zrobić ?”. W moim przypadku jest to samo – mnóstwo znajomych zmienia swój stan cywilny – samo to w sobie można by nazwać jakiegoś rodzaju presją społeczną.
Na tym etapie nie pozostaje nic innego jak właśnie iść na jakość i czekać do skutku :) Ja mam nadzieję, że moje umiejętności podejmowania decyzji mnie nie zawiodą a niestety nie są jeszcze tak dopracowane jak Twoje i póki co nieraz nie są zbyt trafne.
Wojciech
Piszesz:”Na tym etapie nie pozostaje nic innego jak właśnie iść na jakość i czekać do skutku”
Nie czekać!!!! Intensywnie (ale i bezpiecznie) testować co jest na „rynku”. Wielu z tych „szybko zdecydowanych” spotkasz później jako sfrustrowanych czterdziestolatków przeżywających „kryzys wieku średniego”. Często wynika on z uświadomienia sobie, że przeżyli sporą część życia z niewłaściwą osobą mając znacznie lepsze opcje, z których istnienia nie zdawali sobie sprawy.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
„Więzień Tradycji” – Brzmi co najmniej jak tytuł kasowego thrillera ;) Uważam, że w tym stwierdzeniu jest odrobina prawdy, jednak tyczy się to w większym stopniu pewnego podejścia do „kultu polskości” niż strikte do relacji rodzinnych.
Nie zapominajmy jednak, że właśnie dzięki Temu nasz Naród przetrwał (jakoś) ciężkie czasy przed i po II Wojnie Światowej.
Co do modelu rodziny i presji „na ożenek” to na pewno jakieś „ciśnienie” jest i wychodzi od seniorów rodu (w postaci Babć i Dziadków), którzy chcieli by mieć wnuki, a jak wiadomo bez ślubu wnuka być nie może ;) heh.
Zresztą, nie generalizował bym tu, że zjawisko to dotyczy tylko Naszego Kraju. Kiedyś byłem świadkiem rozmowy telefonicznej pewnej młodej Amerykanki, która rozmawiała z kimś bliskim o swoim życiu i rodzinie. Cała sytuacja miała miejsce w Krakowie na Rynku pod pomnikiem „Adasia”, gdzie wiele osób umawia się na spotkania. Otóż Niewiasta ta, opisywała swoje podróże – gdzie była i gdzie chciała by jeszcze pojechać, co zwiedzić zobaczyć i jak szuka własnej drogi i celu. Całość co jakiś czas przeplatała informacjami o swojej rodzinie, która ją nie rozumie i uważa za wariatkę. Przecież powinna mieć męża i dzieci, wszak lata już ma itd.
Jeśli chodzi o młodych Polaków to myślę, że odkryli magię podróżowania i przyjemność poznawania nowych ludzi i miejsc. Jedna podróż, może tak wiele zmienić na lepsze, jeden przypadkowo poznany człowiek może wnieść w nasze życie tak wiele!
Na pewno do takiej zmiany w zachowaniu przyczynia się informatyzacja Świata oraz co tu dużo mówić lepsze warunki życia i rozwoju.
Pozdrawiam Gorąco
p.s myślę, że dobrym przykładem takiego podróżnika jest Paweł Urbański, którego pozdrawiam! ;)
Witajcie,
Z moich wszelakich doświadczeń życiowych wynurzył się pogląd, że należy poszukiwać „tego jedynego” – czy to będzie jedyne zadawalajace i wywołujące wielką radość na twarzy zajęcie, praca, związek, przyjaciel, model życia (kariera vs rodzina), czy nawet lekarz. I tu wcale nie wyłania się obraz małej dziewczynki, której sprzedawano od dzieciństwa bajki o księciach, o ideałach, lecz racjonalna, świadoma decyzja, że tylko w taki sposób jestem w stanie żyć jak chcę, żyć szczęśliwie.
Możliwe, że szczęsciem jest to, że widziałam wielu, którzy niczym owce szły w kierunku, który wyznaczył im pasterz – czy nim będą rodzice, rodzina, czy jakaś społeczno-kulturowa norma to nie ma znaczenia, ważne jest jaki jest końcowy efekt, ten który czeka nas na końcu drogi. Moją pierwszą STOPEM był wybór studiów – nikt nie akceptował mojej psychologii, jednak mimo wszystko usiadłam chwilę ze sobą i pomysłałam co ja chcę w życiu robić, jak ja chcę, by moje życie wygladało za kilka lat? I wybrałam się w drogę, naprzeciw wszystkiemu, zaczynając zaraz po liceum pracować i idąc na takie studia, jakie chciałam:) Wtedy jeszcze nie patrzyłam na ten krok, jako na najbardziej optymalny i wartościowy, a dopiero po jakimś czasie okazało się, ze studia są tylko dodatkiem do tego, co zdobywam poprzez swoje doświadczenie, które kreowałam i kreuję:)
Życzę wszystkim znalezienia tej drogi, na której będzie Wam się przyjemnie hasać;)
Aleksandra Mroczkowska
Witam,
Jak już jeden z przedmówcą zauważył wczesnej, dużo zależy od zmiennych środowiskowych (miejsce zamieszkania/wychowania, rodzina, nadal chyba płeć ale w coraz mniejszym stopniu, itp.). Osobiście nie spotkałem się z takim problemem jako, że rodzice są rozwiedzeni (ojciec nawet podwójnie). Jest to jedna z niewielu spraw w których nie jestem w stanie pójść na kompromis (czyt. albo na 100% będę przekonany że to jest TO, TU i TERAZ, albo nie ma o czym mówić) i tu mam pełne zrozumienie, brak jakiejkolwiek presji, itp.
Jednakże jakie było moje zdziwnie, gdy ostatni czasy podczas wizyty u znajomego (jeszcze z czasów LO) i jego imienin, zaczęły padać niemal publicznie (!) uwagi niby pół-żartem pół-serio pod jego adresem od osób mu najbliższych (m.in. rodziców).: „No ja to w Twoim wieku to miałem już dwójkę…” albo „Ja to już bym chciała wnuka!”!. Nieważne czego chce syn, ważne czego chce jego matka! Mógłbym podobnych scenek jeszcze kilka(nascie) wymienić, jako że ich uczestnikiem byłem już nieraz przy okazji różnych imprez (wesela, chrzty, itp.). Co ciekawe najsilniejszą presje i żarliwość w uszczęśliwianiu bliskich zauważyłem ze strony matek w stosunku do córek. Zamiast wspierać je w tym, iż obecnie mają one inne warunki i możliwości realizacji niż ich pokolenie, zachowują się jakby żyły w czasach swoich babek, których jedyną możliwością osiągnięć jest dobra partia na męża i udana rodzina (jako że w tamtych, mrocznych czasach o realizacji zawodowej czy generalnie społecznej mogły jedynie pomarzyć)! Ja rozumiem, że często wynika to z troski, ale przerażające jest jak wielu ludzi mierzy cudze szczęście swoją miarką. BTW zauważcie jak często podczas składania życzeń, po „szczęścia” pada od razu „żony/męża/rodziny/dzieci” – wszyscy zakładają a priori iż szczęcie jest tożsame z rodziną, dla wszystkich.
Jednak żeby nie było tak pesymistycznie, pomimo opisanych powyżej zabiegów zauważam, że młodzi bronią się przed tradycją dość skutecznie jeśli im „z nią nie po drodze”. A małżeństwa, które znam (niewiele) naprawdę zdają się być z tego faktu szczęśliwe – pamiętajmy, nie każdy rodzi się nomadą, są wśród nas (na szczęście) także osadnicy.
Podsumowując: tradycja nadal dość mocno wpływa na wybory, nierzadko życiowe, jednak z tego co obserwuję, wynika iż coraz bardziej zmuszana jest do wycofywania i okopania się (że się posłużę taką militarną metaforą :-))
Pozdr.
Dorzucę kilka uwag od szczęśliwego 30 latka w modelu 2+2 :)
1. W całej rozciągłości popieram EwęSz w temacie różnic światopoglądowych i kulturowych miasto-wieś w Polsce. Różnic praktycznie nie ma. Kilkanaście lat mieszkałem na wsi i kilkanaście w dużym mieście. Poznałem i tu i tu wiele osób. W mieście generalnie ludzie są sobie obcy, nie znasz swoich sąsiadów i nie wiesz co o tobie mówią. Dlatego nie czuć presji z ich strony. Przy bliższych kontaktach jest to samo. Ale fakt, taki stereotyp istnieje i często ludzie w mieście kłamią żeby go podtrzymać. Znajome rozmawiają „nasze dzieci powinny żyć jak chcą” ale mają na myśli obce dzieci. Co do swoich mają zupełnie inne plany :)
2. Jeżeli ktoś pisze, że czuje presję ze strony rodziców, sąsiadów czy innych kosmitów to JEST TO WYŁĄCZNIE JEGO PROBLEM. Jak pisał gdzieś Alex, to co robią osoby wywierające presję to tylko wprawianie powietrza w wibracje i to od nas zależy co z tym zrobimy.
3. Obserwuję presję młodego pokolenia: masz dzieci? ooo współczuję, dwoje? szok czy aby na pewno świadomie? :)
4. Niech każdy żyje wedle własnego uznania. Jedni dzieci nie chcą, nie mają i mieć nie powinni. Inni bez nich nie wyobrażają sobie życia. Denerwują mnie tylko flustraci co mają dzieci i wytykają innym, że ich nie mają albo odwrotnie nie mają dzieci i widzą problem u tych którzy mają.
5. Wydaje mi się że logika wywodu: moja siostra, babcia, sąsiadka ma nieszczęśliwe małżeństwo stąd moje też takie będzie jest delikatnie mówiąc słaba.
Czy jeżeli moja siostra, babcia, sąsiadka ma szczęśliwe małżeństwo, to moje też będzie szczęśliwe? Czy wszystkie małżeństwa są nieszczęśliwe albo czy wszystkie są szczęśliwe.
6. Na kościelnym kursie przedmałżeńskim usłyszałem coś takiego: na pierwszym miejscu w rodzinie jest małżonek, na drugim dzieci potem długo długo nic potem rodzice. Reszta jest daleko w tyle stawki. Moim zdaniem jest to bardzo dobra hierarchia.
7. W życiu staram się kierować zdrowym rozsądkiem i miłością (z wyłączeniem miłości do siebie). U mnie działa :)
Pozdrawiam.
Tom: Mądrze prawisz…
@Tom:
Wydaje mi się że nikt z tu piszących nie uzurpuje sobie patentu na model rodziny, czy ogólniej na życie. Chodzi tylko o to czym się kierujemy. Jeśli młodzi ludzie decydują się na zakładanie rodziny, zostanie rodzicami, bo tego pragną, tak czują, itd., to jest coś pięknego…pozostaje tylko pogratulować! No i ew. pozazdrościć :-)
Natomiast gorzej jeśli to robią bo:
– bo tak trzeba…
– „ja w Twoim wieku to…”
– „Zauważ że zegar biologiczny tyka…” (szczególnie częste w stosunku do kobiet)
– itd.
Z różnicami wieś/miasto myślę że jest trochę jak z tą przypowieścią o 3 ślepych mędrcach: 1-szy natknąwszy się na bok stwierdza że słoń jest jak ściana, 2-gi macając słonia za trąbę stwierdza że przypomina węża, itd. Każdy z nas ma pewien ograniczony, różny krąg (mniej lub bardziej) znajomych, i będzie wyciągać z tego inne opinie/wnioski.
Zauważyłeś bardzo ciekawe zjawisko z przeciwnej strony, czyli wielkie zdziwienie rówieśników młodej mamy/taty gdy się nimi stają (nierozsądne, nieodpowiedzialne, itd.). Ja znam koleżankę, która mając ok. 30-ki ma blisko dziesięcioletnie dziecko… i o dziwo padają opinie (np. ze strony jej koleżanek) że była to wbrew pozorom b. rozsądna decyzja,a bo teraz w wieku 30 lat może podjąć się rozwojowi zawodowemu bez żadnych przerw, w stopniu dużo większym niż jej koleżanki (przyszłe mamy…). Jak zwykle każdy medal…
Co do opowiastek o nieudanych małżeństwach siostry/cioci/itd. nie chodziło o to by nimi argumentować, iż mój związek się też nie uda. Takie zdarzenie raczej (jak zauważyłeś) zabiera „doradcom” argument typu: „zobacz siostra jest taka szczęśliwa, Ty też będziesz…”.
Co do reszty Twojej wypowiedzi zgadzam się w całej rozciągłości :-)
Pozdr. :-)
Dziękuję Wam za bardzo interesujące i otwarte wypowiedzi. Myślę, że nie tylko mnie naświetliły one obraz aktualnej sytuacji.
Pozytywne jest to, iż wielu młodych ludzi nie daje się już tak bezkrytycznie wmanewrować w model życia rodziców (którzy spędzili większość życia w zupełnie innych czasach) jak było to jeszcze kilkanaście lat temu. To jest wasze życie i wszelkie rady innych ludzi trzeba koniecznie przepuścić przez filtr własnych potrzeb, wyobrażeń i wartości.
To ostatnie zdanie dotyczy oczywiście też zaleceń wypowiadanych przez autora tego blogu :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex