Obserwuję dość ciekawe zjawisko polegające na tym, iż bardzo wielu ludzi za wszelką (i czasem dość wysoką) cenę usiłuje wszystko zrobić wyłącznie własnymi siłami i nie korzysta z pomocy, badź rady innych, nawet jeśli tę można by otrzymać całkowicie bezproblemowo i bez specjalnych zobowiązań. Jest to dla mnie trudno zrozumiałe, bo o ile w sprawach błahych sam chętnie lubię poeksperymentować, to przy rzeczach poważniejszego kalibru ściągam sobie płatna badź bezpłatną pomoc najlepszych ekspertów, do jakich mam dostęp. To jest pragmatyczne i zorientowane na rezultat końcowy podejście, które sprawdza się w wielu dziedzinach życia i to nie tylko w biznesie.
Typowym przykładem na działanie tego syndromu jest spora część uczestników moich szkoleń. Ponieważ zależy mi nie tylko na sukcesie firm, które mnie angażują (to zastępuje mi cały marketing :-) ), lecz też na osobistym sukcesie ludzi biorących udział w tych treningach, to każdy z nich otrzymuje na zakończenie co najmniej kontakt mailowy do mnie z zaproszeniem do skontaktowania się ze mną. I to w każdym przypadku, kiedy mógłbym być pomocny, oraz oczywiście bez zobowiązań z ich strony.
Rezultat: tylko bardzo nieliczny odsetek rzeczywiście z tego korzysta!!
Zastanawiałem się nad możliwymi przyczynami i tak:
- nie jest to sprawa moich kompetencji, inaczej ci sami ludzie nie domagali by się od swoich firm angażowania mnie do dalszych szkoleń
- nie jest to sprawa nieprzydatności tych kompetencji – negocjacje, sprzedaż, skuteczne prezentacje, rozwiązywanie konfliktów i zarządzanie ludźmi to częste tematy, w ktorych każdy z nas musi coś zrobić, a funkcjonujące know-how wbrew pozorom wcale nie jest tak powszechne
- nie jest to sprawa mojej niedostępności jako człowieka, każdy, kto był u mnie na treningu wie jak bardzo jestem otwarty i jak chętnie komunikuję z innymi
- nie jest to sprawa niemożności nawiązania kontaktu ze mną – mailem można złapać mnie wszędzie
- nie jest to sprawa kalibru takiego problemu do rozwiązania. Oczywiście, ze uwielbiam takie rzeczy jak przygotowanie wyborowego zespołu dużego koncernu do zdobycia wielomilionowego kontraktu, niemniej takie sprawy, jak wymyślenie komuś, między jedną filiżanką herbaty a drugą, skutecznej taktyki przekonania opornego przełożonego też ma swoje uroki :-)
- nie jest to sprawa finansów, bo luźno podyskutować przy herbatce zawsze można. W najgorszym przypadku mogę poprosić takiego rozmówcę aby w myśl zasady „podaj dalej” zrobił w przyszłości coś dobrego dla innego człowieka. To przecież nie powinno być problemem?
- wszystko powyższe klarownie komunikuję wszystkim na zakończenie każdego szkolenia
Dlaczego więc tak niewielu ? Dlaczego niektórzy zwracają się dopiero po fakcie (albo lepiej powiedziawszy po tzw. fuck-up :-) )? Dlaczego w warunkach tak silnej konkurencji pozwalamy sobie na nieoptymalne rozegranie różnych istotnych dla nas posunieć?
Mam silne podejrzenie, że to kolejny przykład naszego niekorzystnego społecznego zaprogramowania, niemniej jestem bardzo ciekaw, jakie jest Wasze zdanie na ten temat.
Witaj.
Myślę, że to może wynikać z kilku czynników… przez maila czasami ciężko jest opisać problem wraz z jego całą „otoczką”, część ludzi ma tak czy inaczej problem z przekazaniem tego co myślą w formie pisemnej, kolejny czynnik – „pan” na szkoleniu mówi, że można się do niego zwrócić… może odbierają to tylko jako „formułkę”, którą wypada Ci powiedzieć… myślę, że dopiero jak ktoś się z Tobą zapozna w luźnej rozmowie czy to po kilku szkoleniach / rozmowie w przerwie itp. to wtedy ma mniejsze opory przed zawracaniem „d…”.
Ja to właśnie zauważam u siebie, że jeśli kogoś nie znam, albo znam słabo to raczej nie poproszę o pomoc…. tak sobie myślę, że chyba wynika to z oboawy o to, że ktoś może nam odmówić / wyśmiać nasz problem… dopiero, gdy problem jest „odpowiedniej wagi” przełamuje się jakaś bariera i wtedy człowiek prosi o pomoc…
Pozdrawiam.
Roman.
Ponieważ, byłem uczestnikiem szkoleń Alexa potwierdzam, iż na końcu każdego z nich podawał kontakt meblowy i zapraszał do zgłaszania tam pytań i problemów do rozwiązania.
Dlaczego tak mało osób z tego korzysta… ? Mam pewną teorie na temat, otóż wymaga to zaangażowania ze strony piszącego. Trzeba siąść i poświęcić czas na przelanie problemu na papier, co wymaga wysiłku, a człowiek z natury jest leniwy.
Problemem też może być sama forma konsultacji, czyli potencjalny pytający zakłada, że zasoby jakie musie ulokować w tej dyskusji (czas, komórki mózgowe) będą nie współmierne do korzyści. Nie chodzi mi tutaj o jakość odpowiedzi, którą udzieli Alex, ale lęk czy przekonanie pytającego, że o tym problemie można podyskutować wyłącznie w rzeczywistym a nie wirtualnym świecie.
Generalnie podsumowując, jesteśmy lenie i genetyka nakazuje nam każde angażowanie energii oceniać pod kątem „co ja z tego będę miał”
Artur
Roman
Oczywiście, że nie chodzi tutaj o pisanie długich maili :-) Ten mail do mnie to raczej uniwersalne narzędzie nawiązania wstępnego kontaktu ze mna, niezależnie od trgo w jakim kraju i na jakim kontynencie akurat się znajduję.
To odbieranie mojej propozycji jako formułkę odpada w wypadku kogoś, kto był choć na jednym moim szkoleniu. Dla takich ludzi jest jasne, że ja robie to co mówię i takie zaproszenie jest całkowicie poważne.
Obawa odmowy, o której wspominacz to interesujące zjawisko, chyba zajmę się tym w osobnym poście.
Artur
Jeśli chodzi o pierwszą część Twojej teorii, to odpowiedziałem już powyżej Romanowi.
To samo dotyczy formy dyskusji, jeszcze raz powtarzam, pomijając sytuacje, kiedy jestem gdzieś na końcu świata, mail służy do zainicjowania kontaktu.
Genetyka nie może maczać w tym palców, bo Syndrom Zosi Samosi zmniejsza szanse sukcesu i przekazania dalej swoich genów :-)
Pozdrawiam i zycze miłego wieczoru
Alex
Witaj Alex,
Opisana przez Ciebie sytuacja kojarzy mi się ona z rozmową, którą odbyłem kiedyś z pewnym sympatycznym Amerykaninem mieszkającym czasowo w Polsce. Przebiegała ona mniej więcej tak:
A(merykanin): Czy napijesz się herbary?
ja: Nie, dziękuję.
(tu trwająca chwilę cisza)
A: Czy nie zaskoczyło Cię, że nie zapytałem się „ale czy aby na pewno?”
ja: Raczej nie. Dlaczego?
A: Bo w Polsce trzeba zawsze proponować kilka razy. Dopiero po trzecim pytaniu należy się poddać, zakładając, że chyba ktoś naprawdę nie chce naszej herbaty. A więc – czy na pewno nie napijesz się herbaty?
ja: Skoro nalegasz…
Po zastanowieniu wydaje mi się, że dwie pierwsze odmowy w istocie nie odnoszą się w ogóle do herbaty, tylko są formą wyrażenia „nie chciałbym Ciebie kłopotać”. Ich pominięcie mogłoby być uznane za niegrzeczne, a przynajmniej tak podświadomie rozumuje odpowiadający.
Czy nie sądzisz, że opisana przez Ciebie sytuacja ma podobne podłoże? Może osoba, która po „jednokrotnym” zaproszeniu zwróciłaby się o pomoc, mogłaby odczuwać, że jej zachowanie jest nachalne?
Pozdrawiam,
Marek
PS. Nawiasem trochę się pokłóciłem z owym Amerykaninem. Twierdził bowiem, że takie wielokrotne, nachalne proponowanie, świadczy o braku szacunku dla osoby odpowiadającej: skoro ktoś powiedział „nie, dziękuję”, to trzeba to uszanować, a nie pytać ponownie, niejako kwestionując odmowę. Moja opinia była taka, że jest to polski obyczaj, który – choć bywa niewygodny – trzeba szanować przebywając w Polsce :-).
Marku
To kolejny przykład kontraproduktywnych elementów rodzimej „tradycji” (które zapewniają mi zajęcie na wiele lat :-) )
Tutaj spotykają sie 2 poważne błedy:
Mając takie wzorce (czy też podświadome założenia) pozbawiamy się wielu możliwości takich jak nawiązywania wartościowych znajomości biznesowych, poprzez załatwienie sobie bezpłatnego mentoringu :-) aż po znaczne ograniczenie możliwości poznawania płci przeciwnej :-)
Niestety zgadzam się z tym Amerykaninem (może za dużo czasu spedzałem za oceanem).
Jeśli komuś coś proponuję, a on odmawia to biorę jego odpowiedź za dobrą monetę i szanuję taką decyzję. Ktoś, ktoś kultywuje jakąkolwiek tradycję, która nakazuje mu nieszczerze komunikować ma problem, ale to jest jego problem. Przy tych kilku miliardach mieszkanców Ziemi ja nadal mam z czego wybierać :-)
PS: Jest w Polsce bardzo wielu ludzi, którzy jak mówią „tak”, to mają na myśli „tak”, a jak mówią „nie”, to też oznacza to „nie”. Prawa ewolucji sprawią, że długoterminowo będzie ich coraz więcej :-)
Witaj Alex,
Celna diagnoza. Taka postawa jest męcząca i to po obydwu stronach. Na przykład, gdy chcemy komuś pomóc a ten ktoś krępuje się to zaakceptować („ojej, to taki kłopot, nie trzeba!”). Również wtedy, gdy naprawdę nie mamy ochoty na coś, co ktoś uparcie proponuje (celują w tym babcie: „może jednak zjesz pierożki? są naprawdę bardzo dobre!”).
Zastanawiam się, w jaki zgrabny sposób można takie zachowania rozbrajać, bo nie zawsze chciałbym pójść najkrótszą drogą i po prostu unikać kontaktu z taką osobą. Mój pomysł był taki, by bardzo szczerze, może nawet lekko ostentacyjnie, wyrażać swoje potrzeby: „jestem spragniony, masz coś do picia?”. To daje sygnał, że nie będziemy się krępować i w związku z tym nie trzeba nas „ośmielać”.
Zaś co do nieco pobocznego wątku tradycji – nieładnie jest krytykować obyczaje kraju w którym jest się gościem, nawet jeśli ma się rację, prawda?
Pozdrawiam,
Marek
PS. Gdy waham się, czy poprosić kogoś o pomoc, zwykle powtarzam sobie zasłyszane kiedyś powiedzonko : „No” you’ve got by default, for „yes” you have to ask.
Mi to pomaga.
Marku
Ja, pomijając sytuacje, kiedy ktoś jest bardzo nieśmiałym człowiekiem (wiem jak to jest, też kiedyś byłem :-) ) dość otwarcie stawiam sprawę i mówię, że jestem zwolennikiem otwartej komunikacji. Jakoś robie to w taki sposób, iż przeważnie funkcjonuje to potem całkiem dobrze (napiszemy sobie kiedyś o uzyskiwaniu bardzo dobrego tzw. raportu). Jeśli mamy z kimś dłużej do czynnienia, to bardzo pomaga metoda pozytywnego wzmacniania, którą wcześniej opisywałem. Danie dobrego przykładu i szczere komunikowanie własnych potrzeb jest rzeczywiście dobrym początkiem.
Trudno oceniać postępowanie Twojego znajomego, nie znając dokładnego kontekstu rozmowy. Ja na ogół nie krytykuję takich lokalnych obyczajów, za wyjątkiem sytuacji, kiedy mam na to zlecenie od rozmówcy.
Pozdrawiam
Alex
calkiem mozliwe jest, ze wydajesz sie (nie pisze: pozujesz!) na gwiazda? wiesz, trudno jest zwyczajnemu czlowiekowi uwierzyc, ze moze z Toba swobodnie rozmawiac. i nie chodzi mi o to, czy jestes otwarty, czy nie, rzecz w poczuciu wartosci ludzi z ktorymi wspolpracujesz. takze sadze, ze to moze byc przyczyna w przypadku ludzi o niskiej samoocenie.
RM
Widzisz, ja wcale nie pozuję na gwiazdę i nie zachowuję się tak :-) Abstrahując od faktu, że podobno w paru dziedzinach jestem jednym z najlepszych ludzi na rynku, to jestem też całkowicie normalnym człowiekiem, popełniającym rożne głupoty, mającym własne słabości itp. Tak naprawdę, jak ktoś zna mnie osobiście, to nie ma żadnych przesłanek, aby nie korzystać z tego kontaktu.
heh, no o tym dokladnie mowie :) leki przerozne nie pozwalaja swobodnie, najzwyczajniej w swiecie zapytac: 'co tam slychac’. czasem zastanawiam sie (traktuje to jako cwiczenie wyobrazni jeno) jak to jest nie miec mozliwosci zwyczajnie rozmawiac, bo ludzie mdleja gdy cie widza. straszne… jak im wlozyc do glowy, ze 'jestem też całkowicie normalnym człowiekiem, popełniającym rożne głupoty, mającym własne słabości’, wlasnie?.. o tym mowilem :)
'tak naprawdę, jak ktoś zna mnie osobiście’ – eksperyment: sprobuj zapytac tych, ktorzy 'nie pisza’ o motywy. no tak, ale jesli moja teza jest prawdziwa to przeciez nie odpowiedza szczerze. ehh… szkoda czasu :)))
RM
Ja się zastanawiam, skąd ludzie są tak lękliwi :-)
Tutaj można by zapewne napisać sporo o wychowaniu i wzorcach ze społeczeństwa. Prawda jest taka, że w wielu dziedzinach życia taka „lękliwość”, bądź jej brak stanowi pierwsze kryterium doboru.
Nie koniecznie musimy być wstydliwi, poprostu człowiek wychodzi z takiego szkolenia i kwita, życie biegnie dalej. Wpierwszej kolejności pomocy szukam u najbliższych mi osób , jako Polk mam pewne zapędy do „zosi samosi” ale się nie wstydzę poprosić o pomoc ludzi życzliwych.
Jedynko :-)
Właśnie chodzi o to, że kwita i życie biegnie dalej starymi torami. To jest poważny błąd, zwłaszcza jak widzisz, że prowadzący był w tym co robił naprawdą dobry (a tak np. piszą w ewaluacjach moi uczestnicy). Wtedy jest logiczne, że jest to źródło, do którego warto w ten, czy inny sposób się podpiąć. Jeśli szukamy pomocy lub wsparcia (w szerokim tego słowa znaczeniu) tylko u najbliższych, to w większości przypadków ograniczamy sobie bardzo zasoby, z których moglibyśmy skorzystać
Może prosząc o taką bezpłatną poradę, zaciągamy u osoby proszonej dług, który boimy się spłacić a może ludzie boją się, że jednak wystawisz im rachunek za udzieloną pomoc? Przecież dlaczego ktoś chciałby pomóc komuś innemu i nie mieć z tego żadnych profitów? To jest przecież kompletnie nielogiczne z punktu widzenia typowego polaka.
Twoi kursanci płacą za kurs, więc oczekują, że przekażesz im swoją wiedzę i doświadczenie. Zwyczajnie oczekują, że dostaną to, za co zapłacili. Czego natomiast mogą oczekiwać za darmo?
W końcu bardzo popularne jest powiedzenie (przepraszam za słownictwo): „Za darmo to ci nawet żona d..y nie da.”. Aby potwierdzić słuszność tej opinii, wystarczy przecież popatrzeć na politykierów w tym dziwnym kraju.
To przecież media kształtują ludzi a widać w nich (w mediach) jedynie kolesiostwo, korupcję, głupotę i załatwianie interesów wąskiej grupy ludzi najbogatszych. Cytując panią Chmielewską: „Biorąc pod uwagę, że w tym kraju wszystko jest do góry nogami, więc największe dno jest wysoko u góry.”.
Skoro więc ludzie są nauczeni, że za wszystko trzeba płacić, dlaczego mieliby uwierzyć, że ktoś chce im dać coś za darmo?
Może więc to jednak jest kwestia finansów?
John Doe :-)
Witaj na naszym blogu :-)
Zacznę może od końca Twojej wypowiedzi. Rzeczywiście, media tworzą bardzo zafałszowany i niepełny obraz jak funkcjonuje życie, jakie są w nim możliwości mi jaką cenę trzeba za każdą z nich zapłacić. Właśnie dlatego powstał ten blog, aby być alternatywnym źródłem doświadczeń i inspiracji. To jest egoistyczne działanie z mojej strony, bo im więcej ludzi będzie wiedzieć, że można wiele rzeczy robić całkiem inaczej (i ciągle bardzo dobrze) niż przedstawiają to opery mydlane i kolorowe czasopisma, tym przyjemniej będzie się żyło w takim świecie.
Rozumiem, że niektórzy ludzie mogą potem myśleć jak piszesz: „Przecież dlaczego ktoś chciałby pomóc komuś innemu i nie mieć z tego żadnych profitów? To jest przecież kompletnie nielogiczne z punktu widzenia typowego polaka.”
Ci ludzie prawdopodobnie nie byli nigdy w sytuacji, kiedy mieli dość środków na prowadzenie takiego życia, które naprawdę by ich satysfakcjonowało (niekoniecznie mam tu teraz na myśli życie bohaterów oper mydlanych). Gdyby mieli takie doświadczenie, to wiedzieliby, że powyżej pewnego poziomu zadowolenia z życia i bezpieczeństwa finansowego dzielenie się z innymi jest najnaturalniejszym zachowaniem pod słońcem.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@John Doe: Z moich doświadczeń wynika, że wiele osób chce pomagać innym, ponieważ wtedy czują się potrzebni. Sięganie do ich pomocy jest pewną formą udzielania im pomocy w samospełnieniu. Nie krępujmy się więc prosić ludzi o pomoc!
Witam serdecznie,
Jestem świeżynką na tym blogu. Zaczynam go dopiero poznawać, a już mam ogromną chęć do dyskusji. Zastanawiając się nad tym dlaczego ludzie nie korzystają z zaoferowanej pomocy uważam, że każdy z uczestników szkoleń prowadzonych przez Ciebie ma inne powody. Każda z w/w przyczyn może wchodzić w grę. Wszystko zależy od kontekstu.
Dodałabym jeszcze do powyższych wypowiedzi to, że aby poprosić o pomoc trzeba przyznać się przed samym sobą, że się tej pomocy potrzebuje. Co dla wielu osób jest nie do pomyślenia! Bo takie przyznanie się odbierają jako – jestem do niczego, nie nadaje się do tego co robię. Przecież inni nie mogą się dowiedzieć etc.
Powstrzymywać przez zasięgnięciem porady u Ciebie może być irracjonalny lęk przed tym, że możesz „wygadać się” szefowi. Skoro szef organizuje szkolenia, to znaczy, że macie jako takie relacje. Szef Ci płaci, co często równoznaczne jest z pewną lojalnością. Myślę, że stąd lęk managera X, że jeśli poprosi o pomoc, to zwyczajnie możesz wygadać się choćby przypadkiem jego szefowi „a słuchaj, słyszałem, że masz takie a takie problemy w firmie …., a ten i ten nie radzi sobie z czymś tam”. A jeśli szkolisz szefa – to możesz chlapnąć w środowisku, że ten i ten to ma takie a takie problemy.
No i ostatnie, najbardziej smutne: bagatelizowanie problemów. Coś się nie układa, ale co tam, byleby działać do przodu. Coś nawala, ale skoro cała firma działa i są efekty – to po co się tym przejmować. Oznacza to brak długofalowego myślenia bo można działać z usterką, ale ona działa jak początek domina.
Nie tylko do Jonn Doe:
„Skoro więc ludzie są nauczeni, że za wszystko trzeba płacić, dlaczego mieliby uwierzyć, że ktoś chce im dać coś za darmo?”
Czy kiedyś zrobiłeś coś dla kogoś za darmo? Czy zrobiłeś to ze szczerych pobudek i zwyczajnej chęci pomocy (a przy okazji np. własnej satysfakcji czy radości)? czy odczuwałeś zadowolenie z takiego bezinteresowanego działania?
Ja tak, dlatego kiedy ktoś oferuje mi coś za darmo, to sięgam po to. Czasem jeszcze się opieram, ale tylko wtedy, gdy sobie chcę coś udowodnić, ze chcę sobie udowodnic, ze potrafię sama. Oduczam sie tego bardzo intensywnie i mam wrazenie z dobrym skutkiem.
Jeśli ktoś potrafi sam coś dać innemu za darmo, to dlaczego nie daje takiego prawa innym? Niewiara w czyjąś bezinteresowaność jest w kontekście wlasnych działań bezinteresownych wyrazem głupoiej pychy i poczucia „wyższości” niczym nieuzasadnionej. A efekt – wlasna strata:)
Jeśli pytam kogoś czy mogę mu w czymś pomóc, a on odpowiada, ze nie, to nie nalegam. powtarzam tylko, że gdyby ta osoba jednak zmieniła zdanie, to żeby powiedziała. Moja oferta się nie dezaktualizuje.
Kiedy ktoś pyta mnie czy moze mi w czymś pomóc, albo informuje, ze jest gotowa do pomocy, to
1- czasem ta świadomość mi wystarcza i jest bardzo dużym wsparciem, bo daje poczucie „zaplecza” i nie muszę korzystać z pomocy, ale wiem, ze mogę.
2. czasem bardzo bym chciała pomocy, ale nie bardzo sobie jestem w stanie wyobrazić, więc albo stereotypowo odpowiadam, ze nie (ale zdarza mi sie to coraz rzadziej), albo jasno komunikuję, ze tak, że potrzebuję pomocy, ale nie bardzo wiem, na czym ona moglaby polegać. To daje szansę drugiej osobie i mnie przy okazji.
Tu pojawia sie inna sprawa – że ta forma zaproponowana / skuteczna może mi sie nie podobać, w takim sensie, ze burzy moje dotychczasowe myślenie czy wymaga ode mnie działań, jakie są dla mnie nowe, etc. Wymaga zmiany, wysiłku szczególnego, a ja nie chcę dokonać takiej zmiany (tzn niby chcę, ale tak naprawdę nie chcę z bardziej lub mniej uswiadomionych powodów) i szukam pomocy, ale nie chcę nic zmieniać… To bardzo przewrotne, ale niestety działa, u mnie także, czasem tak mam, a pewnie nie jestem odosobniona…
3. Czasem ale zdecydowanie bardzo rzadko zdarza mi się odmówic ze względów ambicjonalnych. To najglupszy albo jeden z glubszych powodów rezygnowania z pomocy. Przypomina mi sie wtedy dowcip p zajączku i wilku…
4. Jeśli mam się do kogoś o coś zwrócić, to to robię. Jeśli mam wątpliwość, czy ta osoba jest chętna, to pytam, czy moze i chce mi pomóc w takiej a takiej sprawie. Albo mówię, ze potrzebuję pomocy, ale nie wiem, czy to jest dobry moment na zwrócenie się o pomoc.
Co tym samym robię? pozwalam tej osobie zdecydować a nie decyduję za nią.
To jak z babcia w tramwaju – ” to taki kłopot” lub „nie chcę sprawiać klopotu” – babcia sama decyduje za drugą osobę, co jest klopotem, a co nie. I w efekcie sama zostaje z kłopotem:)
Mam wrażenie, ze to jest problem wielu osob – sami na podstawie różnych wlasnych doświadczeń albo z braku doswiadczeń decydujemy za drugą osobę, wiemy lepiej. A jak się czlowiek zwyczajnie komunikuje, to sprawy się bardzo upraszczają.
A co do lęku przed odmową – tu już się wyćwiczylam. Po prostu jak nie zadam pytania, to nie dam sobie szansy. Jak mi ktoś odmowi, to jestem w takiej samej sytuacji jak przedtem. Czasem dopada mnie poczucie rozżalenia, ze dostałam odmowę, ale już się nauczyłam, ze odmowa z kolei daje mi też możliwosc dopytania, o to, co musialoby się takiego stać lub co mogłabym zrobić, zeby ta osoba zmieniła zdanie.
I wyjścia są dwa: albo uslyszę to i zadzialam, a w efekcie uzyskam to o co mi chodzilo, albo ktoś mi powie, ze to nie zależy ode mnie. Wtedy czuję że jest ok, nawet zal przechodzi (no, nie zawsze tak od razu, he, ta ambicja …:) Skoro coś nie zależy ode mnie i nie mam na to wpływu, to trudno. Jestem w punkcie wyjścia, a właściwie ni, bo nie mam zludzeń i mogę szukać innych sposobów radzenia sobie z problemem, ze sprawą, etc.
To ciekawe, bo świadomośc tego o czym napisalam wyzej i ćwiczenie się we właściwym reagowaniu bardzo mi pomaga zarówno w życiu prywatnym jak i w codziennej pracy, a dodatkowo ludzie ze mną się komunikujący, uczą sie tak samo reagować. Ja też uczylam sie i uczę tego od innych ludzi.
Pozdrawiam, Ewa
Izabela
Witaj na naszym blogu :-)
Dziekuję też za interesujący komentarz. Ciekawe jest co piszesz: „Bo takie przyznanie się odbierają jako – jestem do niczego, nie nadaje się do tego co robię”
To dość rozpowszechniony problem, który dodatkowo niszczy poczucie własnej wartości wielu osób.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Izabela
Moje wczorajsze bieganie po Berlinie przy 32C zakończone dobrym winem w takiej sobie restauracji (włoska restauracja z kucharzem Japończykiem to ryzykowny eksperyment, który się nie udał) spowodowały, że nie napisałem jednej bardzo ważnej rzeczy.
W Twoim komentarzu wspomniałaś:
„Szef Ci płaci, co często równoznaczne jest z pewną lojalnością. Myślę, że stąd lęk managera X, że jeśli poprosi o pomoc, to zwyczajnie możesz wygadać się choćby przypadkiem jego szefowi „a słuchaj, słyszałem, że masz takie a takie problemy w firmie …., a ten i ten nie radzi sobie z czymś tam”. A jeśli szkolisz szefa – to możesz chlapnąć w środowisku, że ten i ten to ma takie a takie problemy.”
Nie ma takiej opcji!!!
Podstawą pracy w takiej branży jak moja (i wielu innych) jest zaufanie i paranoiczna wręcz dyskrecja. Żebyś wiedziała jaką kiepską pamięć mam już w chwilę po zakończeniu zlecenia :-)
Nawet jeśli czasem w pracy z podwładnym wychodzi jakiś błąd jego szefa, którym ja mogę się skutecznie zająć, to zawsze pytam zainteresowanego „chcesz abym to załatwił?”. To samo dotyczy grup, które szkolę, aby wynieść coś na zewnątrz potrzebuje na to ich zgody.
Jeżeli mam szkolić grupę to podstawa do przyjęcia zlecenia szkoleniowego jest zgoda zleceniodawcy na to, iż nie będę mu raportował o indywidualnych uczestnikach. Wyjątkiem jest często z grupą umówiona zasada ” jeżeli mogę o kimś powiedzieć coś bardzo pozytywnego, to wolno mi to zrobić”
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witaj :)
Bardzo podoba mi się zasada Twojej paranoicznej dyskrecji. Uważam, że właśnie tak powinno się funkcjonować w takiej branży, jak Twoja.
Mam pewne wątpliwości, co do tego czy uczestnicy Twoich szkoleń mają pełną świadomość Twojej zasady. Ty wiesz, jak funkcjonujesz, ale oni nie do końca mogą mieć o tym pojęcie. Mam nadzieję, że jednak jest inaczej ;) Wtedy przyczyn syndromu zosi samosi należy szukać dalej. I ja odwołałabym się jeszcze do naszego specyficznego kulturowego background’u, zobrazuje to cytatem Zapolskiej „(…) Na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o tym nie wiedział…”.
Aaa ;) I jeszcze jedno! Problemy z pomocą specjalisty rozwiazuje się szybciej, ale jakaż satysfakcja, kiedy uda się zrobić to samemu ;)
Pozdrawiam
Izabela
Uświadomiłam sobie, że nie odpowiedziałam na pytanie zasadnicze.
W pewnym sensie cierpię na syndrom zosi samosi. Bardzo szybko musiałam nauczyć się radzić sobie sama. I tak mi zostało. Nie wzywam specjalisty, gdy muszę naprawić drzwiczki w szafie, klamkę, odpływ przy zlewie czy użyć gładzi szpachlowej ;)
W kwestiach zawodowych również staram się rozwiązać problem sama, do momentu wyczerpania wszystkich znanych mi środków. Wtedy zasięgam rady osoby kompetentnej w temacie.
Dlaczego sama? Dochodzenie do rozwiązania problemu rozwija, zmusza do spojrzenia z wielu perspektyw na pewne sprawy, często wymaga dokształcenia w danej dziedzinie. I to mnie fascynuje.
Szukanie pomocy przed własną próbą zmierzenia się z problemem, to trochę pójście „na łatwiznę”. Oczywiście nie mam tu na myśli np. robienia pomiarów geodezyjnych bo kompletnie się na tym nie znam. Wtedy zlecam to od razu ekspertom w tym zakresie. Ale nie przeczę, że zawsze oczy mam szeroko otwarte i starannie obserwuję i proszę o objasnianie tego co się dzieje. Być może następny pomiar będę chciała spróbować zrobić sama ;)
Izabela
Napisałaś :” Bardzo podoba mi się zasada Twojej paranoicznej dyskrecji. Uważam, że właśnie tak powinno się funkcjonować w takiej branży, jak Twoja.”
Tak powinno się funkcjonować w prawie każdej branży, może za wyjątkiem serwisów i czasopism plotkarskich.
Jeżeli nasz partner/partnerka ma świadomość, że niezależnie od tego co wyprawiacie zostaje to między wami, to otwiera to ogromne możliwości zarówno w życiu prywatnym jak i zawodowym. Mówiąc ożyciu zawodowym nie mam na myśli korupcji :-) lecz np. bardziej elastyczne podejście do procedur itp. co często w ogóle umożliwia zrobienie biznesu.
Wreacając do Twojego drugiego komentarza, to ja też wiele rzeczy próbuję sam w celach edukacyjnych, pod warunkiem że mam czas i nie są to jakieś sprawy krytyczne. Tak więc pod tym względem jesteśmy w jednym „klubie” :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam,
po przemyśleniach stwierdzam, że takie podejście typu Zosia Samosia jest nieefektywne też z tego względu, że możemy zrazić tym do siebie innych. Bardzo dużo osób lubi być proszonym o pomoc i jej udzielić, a ww. zachowaniem odcinamy się od możliwości kontaktu z innymi w tej sferze. Moim zdaniem jest to na tyle ważne, żeby nie robić z siebie komandosa, który zawsze we wszystkim sobie poradzi.
Pozdrawiam,
Łukasz Kasza
Witam!
Jak wiele osób powyżej uważam, że przyczyn niekorzystania z Twojej pomocy Alex, jak również wielu innych ‘dostępnych’ ekspertów z bliskiego otoczenia, może być wiele. Żeby jednak nie teoretyzować zbytnio, napiszę jakie mechanizmy zaobserwowałam u siebie.
Zawsze lubiłam wiedzieć i dowiadywać się od znawców, autorytetów, naukowców i praktyków. Głównie na swój użytek, bo jeszcze wtedy nie miałam pomysłu co z tym zrobić. Nie było problemu z wyszukaniem ciekawych artykułów, portali (tak też trafiłam swego czasu eioba.pl na którym znalazłam jeden z ciekawszych wpisów „Historia pewnej rekomendacji” i tak trafiłam na Twojego bloga), ale z poradą „żywego eksperta” było już trudniej. Zanim trafiłam tutaj, miałam okazję do kontaktu z wieloma osobami, których działalność zawodowa mi imponuje, od których chciałabym się wiele dowiedzieć/nauczyć i może rzeczywiście mogłabym. Co mnie blokowało? Myśl, że jeżeli już nawiążę kontakt, to muszę dokładnie wiedzieć o co pytam – muszę znać problem. Często jednak bywała to ciekawość tak ogólna, że jakakolwiek informacja w ramach danego tematu byłaby w stanie mnie „uszczęśliwić”, a jednocześnie za mało się na tym znałam, żeby pytać o konkrety. Nie chciałabym wyjść na ciekawskiego laika, który przykładowo zamiast zapoznać się uprzednio z dostępną literaturą, zacznie wypytywać o 'mało ważne rzeczy’ tak pochłoniętą istotnymi sprawami tego świata personę. Już nawet zanim wstawiłam tu swój komentarz, czułam się w obowiązku mieć przeczytane wszystkie posty z komentarzami, żeby przypadkiem nie poruszać dwa razy tej samej kwestii i nie zabierać czasu Twojego i innych blogowiczów przez swoje „ niedopatrzenie”. Ostatecznie przegapiłam już w życiu sporo okazji, aby dowiedzieć się przydatnych rzeczy dlatego tylko, że chciałam wystartować z pozycji osoby 'coś’ już wiedzącej. To wydawało mi się głównym warunkiem skorzystania z darmowych konsultacji…Dość ograniczające podejście, prawda?
Podobnie jak niektórzy przedmówcy, wyrosłam w przekonaniu, że „nie ma nic za darmo”, a „w biznesie nie ma przyjaciół – każdy chce (na tobie) zarobić”. Zastanawiam się więc od razu, czy luźne pytanie będzie już potraktowane jak płatne doradztwo. Bo generalnie dlaczego ktoś miałby chcieć mi pomóc bezinteresownie? (w Twoim poście znalazłam już odpowiedź:)).
Chyba dlatego właśnie sporo ludzi „samozosiuje” – nie zawsze z wyboru, braku zaufania czy wiary w czyjeś dobre intencje, ale dlatego, że po prostu nie potrafią o taką pomoc poprosić, nawet jeśli mieliby do kogo się zwrócić. Nie wiedzą jak to zrobić, jak się odwdzięczyć (pozafinansowo). Albo sądzą, że koniecznie muszą zrobić użytek z tej wiedzy, skoro już za darmo.
Dopiero Twój post o rekomendacji uświadomił mi, że „bezpłatnie” oznaczać może dokładnie to – bez gwiazdek i dopisków drobnym maczkiem.
Co ciekawe – z każdym powstającym w moim komentarzu zdaniem czuję, że powyższe „blokady” przestają istnieć…jak w piosence Raz Dwa Trzy: „…nazwij rzeczy po imieniu, a zmienią się w oka mgnieniu”
Dziękuję Ci Alex za ten post, który doprowadził mnie do powyższych wniosków i pokazał nowe możliwości.
Pozdrawiam serdecznie!
Magda U.
Proszę bardzo :-)
Ciekaw jestem jakie będą długoterminowe rezultaty takiej zmiany postawy :-)
Nawiasem mówiąc, czyż obawa „jak wypadniemy” nie jest ogromnym hamulcem rozwoju?
Pozdrawiam
Alex
Witam,
mam syndrom Zosi Samosi :). Skąd to się wzięło? Może stąd, że od najmłodszych lat musiałam radzić sobie sama. Z wiekiem, mimo osiągnięcia własnego sukcesu „Zosia” została.
Skąd strach przed proszeniem o pomoc, albo korzystaniem z tej, którą ktoś nam oferuje?
Myślę, jak w komentarzach powyżej, ze strachu przed odmową, lub pomocą z tzw. „rozpaczy”, ale też strach przed porażką.
Mam przykład :), błaha sprawa, ale pokazuje jakie mam w sobie ograniczenia.
Dostałam propozycję uczęszczania w zajęciach sportowych- gra w siatkówkę.
Grywałam wiele lat temu amatorsko i to sprawiało wielką frajdę.
Wstępnie oczywiście powiedziałam chętnie, ale po głębszym zastanowieniu jestem pełna obaw, pewnie niepotrzebnych, ale są.
Czego się obawiam?, chyba kompromitacji, że wypadnę źle, że to nie sprawi już takiej przyjemności jak wiele lat temu, że nie potrafię tak na luzie podejść do tego.
Oto moje przemyślenia i cóż z tego, jutro czwartek, może jednak się zbiorę i pójdę zagrać (zajęcia odbywają się w czwartki:)).
Pozdrawiam
Anita
p.s.
ktoś napisał wyżej, że ciężko do Ciebie tak po prostu napisać co słychać?.
A ja piszę co u Ciebie słychać? Czytając Twoje posty chciałoby się z Tobą wypić kawę i pogadać :)
Anita
Piszesz: „Czego się obawiam?, chyba kompromitacji, że wypadnę źle, że to nie sprawi już takiej przyjemności jak wiele lat temu, że nie potrafię tak na luzie podejść do tego.”
Przy grze w siatkówkę??
Skompromituj się i to szybko!!! :-) Potem już będzie na luzie i zobaczysz czy sama gra sprawia Ci przyjemność, czy nie.
A tak na poważnie zastanów się ile ciekawych rzeczy może Cie mijać w życiu przy takim podejście. Nie szkoda???
Dalej: „Czytając Twoje posty chciałoby się z Tobą wypić kawę i pogadać :)”
Dopóki jestem w Europie, to jest to dość proste jeśli ktoś jest elastyczny terminowo :-)
Od takich rzeczy jest formularz kontaktowy i zalecenie podania tam numeru telefonu.
Pozdrawiam
Alex
Witam serdecznie po długiej nieobecności.Według mnie , osoby pytające lub proszące o pomoc, postrzegane są często jako osoby głupsze.Bo pytając kogoś lub prosząc o pomoc, ma się często dziwne wrażenie,że osoba pytana ,wręcz delektuje się tym,że wie lepiej i więcej.A osoba pytająca ,pytając, ma wrażenie,że to wstyd czegoś nie wiedzieć.
Pozdrawiam Joanna.
Witam wszystkich.
Na wstępie zaznaczę, że czytam ten blog od ponad roku i mogę powiedzieć, że otworzyłeś mi Alexie oczy na wiele istotnych aspektów codzienności.
Nawiązując do postu Magdy U. przytoczę przykład ze swojego życia.
Podobnie jak Magda lubię być perfekcyjnie przygotowany zanim poproszę o radę – szczegónie z dziedziny, która powinna być moją domeną.
Niby w ten sposób próbujemy stworzyć podwaliny pod większą pewność siebie, a czasami efektem może być sytuacja przeciwna…
Jakiś czas temu rozpocząłem staż w pewnej firmie zarządzającej nieruchomościami.
Jako absolwent kierunku pokrewnego, czułem się dobrze przygotowany do zadań, które mnie czekały. Na rozmowie kwalifikacyjnej zaprezentowałem się perfekcyjnie – chyba za dobrze – gdyż zostałem rzucony od razu na naprawdę głęboką wodę.
Przy zadaniach, które z racji braku doświadzczenia stanowiły dla mnie duży problem,
często nie pytałem o radę właśnie przez to, iż uważałem, że powinienem to umieć.
Tak spędzałem długie godziny nad zagadnieniami, które teoretycznie powinny mi zająć kilkadziesiąt minut. Traciłem w oczach szefowej.
Z czasem wpadłem w syndrom wyuczonej bezradności – bałem się kolejnych wyzwań.
Sytuacja oczywiście nie jest jednowymiarowa. Osoba, która była moim mentorem miała głebokie problemy z delegowaniem zadań, a właściwie z ich komunikowaniem.
Często musiałem dopytywać o podstawowe niezbędne mi informacje – w którymś momencie zaczynałem się czuć jak głupek. Tutaj pojawiało się także wspomniane przez Joannę „delektowanie się”.
Ostatecznie moja przygoda z tą firmą dobiegła końca.
PS. Chciałbym aby w moim otoczeniu było więcej ludzi pokroju Czytelników Twojego bloga Alexie
Z pewnością będę tu często zaglądał i nie zawaham się poprosić o radę ;)
Serdecznie pozdrawiam,
Darek
Witam,
w naszym kraju nie ma czegoś takiego (a przynajmniej jak jest to w śladowych ilościach) jak segmentacja rynku. Polak potrafi zrobić wszystko sam, zatem po co w ogóle kogoś pytać? Jak mnie coś boli, to szybciutko na forum i robimy sobie własną diagnozę, jak się coś zepsuje no przecież jestem złota rączka i naprawię wszystko SAM. Wydaje mi się, że częściowo wynika to z przyzwyczajenia nas do płacenia wszystkim za wszystko (a społeczeństwo nasze nie jest zamożne).Z drugiej strony obecny dostęp do wiedzy (szczególnie tej z niskiej pułki) jest bardzo łatwy i ludzie raczej znajdują „zamienniki prawdziwej wiedzy” zapychając tym samym głowy farmazonami, których nie są w stanie wykorzystać. A że nie są zorientowani na wynik, odhaczają sprawę jako „próbowałem, niestety nic się nie da zrobić:(”.
Jeszcze jednym powodem może być strach przed zmianami. Strefa komfortu bardzo silnie oddziałuje na wielu z nas. Pytanie jest proste czy ludzie chcą rozwiązywać problemy? Z problemami jest jak z bólem, jak ich nie masz to nie wiadomo czy jeszcze żyjesz;) Myślę, że wielu ludzi tak się przyzwyczaiło do swoich problemów, że gdyby im je zabrać to by się poczuli okradzeni.
Dobrej nocy.
Seweryn
Dodam tylko jeszcze, że osobiście staram się pytać kiedy tylko mam taką okazję.A ponieważ jakoś tak się składa, że nie ma w pobliżu mnie wielu autorytetów, szukam ich w książkach. Ostatnio przesiaduję tu na blogu i szukam odpowiedzi.
pozdrawiam Seweryn
Podczytuję blog od niedawna, ale sądzę, iż może to wynikać z faktu, iż możesz być odbierany jako osoba trudna w kontakcie. Przede wszystkim przez ograniczenia czasowe, ale także ze względu na to, iż jeśli ktoś nie spełni oczekiwanych przez Ciebie standardów zachowania, może zostać skreślony z listy, a wszyscy jesteśmy ludźmi i czasami zdarzają nam się wpadki. Może się tak dziać, jeśli uczestnikami Twoich szkoleń są osoby na różnym etapie rozwoju i różnej percepcji pozytywnego przyswajania treści.
Ja sobie „zdaję sprawę”, że „miałeś na myśli”, ale tak to czuję.
Na wstępie, ponieważ to mój pierwszy „występ” pragnę przywitać gospodarza i wszystkich komentujących. Zaniedbując rodzinę, dom i żywienie od kilku (nastu?) dób nieustannie się w tym miejscu kształcę.
Wracając do tematu wpisu:
Tak samo jak kurtuazyjne mówimy „nie dziękuję”, mimo że chętnie skorzystalibyśmy, tak samo (bardzo często) kurtuazyjnie pomoc oferujemy, mimo że wcale nie mamy ochoty jej udzielić – stąd moim zdaniem to nieprzyjmowanie pomocy, z obawy że propozycja jest tylko z grzeczności.
W kulcie Zosi samosi zostało wychowane całe moje pokolenie ( /- 40 lat)
Był taki wpis tu na blogu o tym że wszystko co dobre dla mnie przychodzi mi bez trudu – było tam też o tym, również w komentarzach, że wyrośliśmy na przekonaniu że tylko to co z trudem, samodzielnie, jak Syzyf-ma wartość, wychowano nas w kulcie samodzielności, o pomoc zwraca się tylko mazgaj i niemota życiowa, za darmo to się dostaje ciuchy z paczek i zasiłek z mopsu. „jak sobie nie dam rady sama, to znaczy że nie jestem warta tego co chciałam osiągnąć, a w osiągnięciu czego ktoś musiał mi pomóc”
Piszesz Alex „Ci ludzie prawdopodobnie nie byli nigdy w sytuacji, kiedy mieli dość środków na prowadzenie takiego życia, które naprawdę by ich satysfakcjonowało (niekoniecznie mam tu teraz na myśli życie bohaterów oper mydlanych). Gdyby mieli takie doświadczenie, to wiedzieliby, że powyżej pewnego poziomu zadowolenia z życia i bezpieczeństwa finansowego dzielenie się z innymi jest najnaturalniejszym zachowaniem pod słońcem.”
Problem polega na tym że większość z nas nie jest a niektórzy nawet się nie zbliżają do tego pewnego poziomu, stąd też te trudności.
Magda U pisze „Nie było problemu z wyszukaniem ciekawych artykułów, portali (tak też trafiłam swego czasu eioba.pl na którym znalazłam jeden z ciekawszych wpisów „Historia pewnej rekomendacji” i tak trafiłam na Twojego bloga), ale z poradą „żywego eksperta” było już trudniej.”
Człowiekowi się wydaje że jak sam znalazł w internecie/książce/prasie fachowej to sam rozwiązał problem. Chyba klucz tkwi w lęku przed zabieraniem komuś czasu, a im ktoś jest wyższej klasy fachowcem, tym, wydaje się, ma tego czasu mniej, zwłaszcza dla (z jego punktu widzenia) problemów małej wagi/małego wyzwania. Pod resztą jej komentarza również się podpisuję.
Pomimo to (to co wyżej napisałam) wychyliłam się i o pomoc poprosiłam. Niezależnie od tego jak sytuacja dalej się potoczy cieszę się że to zrobiłam.
A może dlatego, że w trakcie opisywania problemu on się klaruje, i znajdują rozwiązanie sami.