Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Firmy i minifirmy

Sposoby wprowadzania innowacji cz.1

Dziś przypomnijmy sobie dwa podejścia do działań innowacyjnych. Ci, dla których to, co napiszę poniżej jest oczywiste zechcą mi wybaczyć, niemniej zanim pójdziemy dalej muszę mieć pewność, że wszyscy Czytelnicy znają te koncepcje.

Generalnie mamy dwa podejścia do kwestii innowacji:

1) Tradycyjne europejskie podejście, polegające na tym, że dużym nakładem pracy i środków finansowych, przez długi okres czasu wypracowujemy jakieś rozwiązanie, które powinno przynieść bardzo dużą różnicę w stosunku do istniejących.
Zaletą tego podejścia to przede wszystkim możliwość stworzenia czegoś zupełnie nowego i przełomowego

Wad jest kilka:

  • spory nakład czasu i środków finansowych podnosi ryzyko w wypadku niepowodzenia takiego działania, lub obrania dla niego chybionego kierunku
  • wymaganie takiego dużego nakładu utrudnia przekonanie decydentów do konieczności udostępnienia odpowiednich zasobów
  • długi okres pracy nad taką innowacją przynosi ryzyko zniechęcenia i wypalenia ludzi biorących w przedsięwzięciu
  • ten sam długi okres powoduje, że w międzyczasie pracujemy przy pomocy starego rozwiązania, które niekoniecznie odpowiada już stanowi techniki, oczekiwaniom klientów itp.
  • ten sam długi okres przynosi ryzyko, iż podczas kiedy my będziemy w połowie inwestycji gwałtowne zmiany w otoczeniu uczynią przygotowaną zmianę nieadekwatną lub wręcz bezsensowną.

2) Pochodzący z kultury japońskiej Kaizen, polegający (w dużym uproszczeniu) na ciągłym wprowadzaniu niewielkich ulepszeń istniejącego rozwiązania.Te zmiany wprowadzamy permanentnie, jak najczęściej. Prowadzi to do nieustającego, stopniowego (inkrementalnego) poprawiania naszych metod działania czy produktu, co kumulując się przez dłuższy okres czasu też może prowadzić do bardzo dużych zmian
Zalety tego podejścia to:

  • niewielki koszt takiej zmiany powoduje, że związane z nią ryzyko jest znacznie mniejsze i w związku z tym można śmiało trochę poeksperymentować
  • ze względu na powyższe łatwo przekonać decydentów do udostępnienia nam zasobów niezbędnych do wprowadzenia takiej zmiany
  • szybko widać rezultaty, co pozytywnie wpływa na motywację :-)
  • możemy szybko dopasowywać nasz produkt/usługę/sposób robienia czegoś do zmieniających się wymagań i okoliczności

Podstawowa wada to…… jak zapewne domyślacie się :-), raczej nie da się w ten sposób stworzyć czegoś zupełnie nowego i przełomowego.

Która z metod jest lepsza? To zależy :-)

Problem polega na tym, że w bardzo wielu przypadkach, zarówno w sprawach biznesowych jak i osobistych wielu ludzi działa tak, jakby istniała tylko metoda dużych inwestycji. Sprawami życia prywatnego zajmiemy się w następnym poście, dziś proponuję zastanowić się nad błędami, które popełniamy w praktyce zawodowej.

Ilu młodych przedsiębiorców ma wyobrażenie, że trzeba zacząć od „porządnej” firmy, z biurem, meblami, porządnym samochodem i ew. pracownikami? Takie wyobrażenia to jeden z największych „zabójców” młodych startupów. Moje pierwsze oficjalne przedsięwzięcie (software w Austrii) rozpocząłem w sypialni wynajmowanego mieszkania a na pierwsze wizyty u potencjalnych klientów jeździłem taksówkami (bo mój zardzewiały i poobijany samochód był za mało reprezentacyjny) :-)

Podobnie dyskutując z młodymi managerami i pracownikami w firmach często spotykam się ze zdaniem, że tylko duża zmiana (restrukturyzacja, nowy system komputerowy itp.) zmieniłaby sytuację.  Taki sposób postrzegania często przesłania widok na proste i nieskomplikowane usprawnienia, których regularna implementacja przyniosłaby duże korzyści, właśnie przez kumulowanie się ich efektów.

Dziś, czy chcemy czy nie, stoimy na progu poważnej recesji, a to oznacza, że aby odnieść sukces, a często po prostu przetrwać nie możemy prowadzić naszego biznesu tak jak dotąd.

Z jednej strony oznacza to, że innowacyjność będzie bardzo w cenie, z drugiej znaczne ograniczenia w dostępnych zasobach i niechęć ponoszenia dużego ryzyka przez decydentów. W takiej sytuacji podejście kaizen może umożliwić nam  jakiekolwiek działania innowacyjne, a to czasem wystarczy, aby uzyskać przewagę nad konkurencją. I konkurencja w tym znaczeniu to niekoniecznie tylko inna firma, bo nawet we własnej będziemy mieli wielu chętnych do coraz bardziej ograniczonych zasobów.

I jeszcze jedno, nie dajcie się zmylić faktowi, że kaizen najpierw został zaimplementowany w firmach produkcyjnych. Sam w latach 90 w Niemczech byłem jednym z 11 ludzi, którzy wprowadzali kaizen w sporej (ponad 1000 zakładów) sieci firm handlowo-usługowych i dawało to obiecujące rezultaty. Co prawda ze względu na mentalność Polaków trochę czarno widzę wprowadzanie klasycznego kaizen u nas, ale przecież jest zasada Pareto :-) Te 20% często wystarczy!
Pomyślcie, jak możecie to zrobić w Waszej praktyce.
PS: O zastosowaniach w życiu prywatnym porozmawiamy sobie następnym razem.

Komentarze (44) →
Alex W. Barszczewski, 2008-12-19
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jeszcze o czasie wolnym i państwowej emeryturze

Dziś rano siedząc na tarasie i delektując się słońcem miałem interesującą wymianę maili z pracownikiem jednego z klientów. To młody, ale niezwykle profesjonalny i rzutki człowiekiem z którym współpraca to prawdziwa przyjemność. Razem przygotowywaliśmy pewne działania w sposób, który najbardziej lubię: zero biurokracji, 100% kreatywności i profesjonalizmu, tyleż procent wzajemnego zaufania.

W jednym mailu na końcu (bo myślałem że to już ostatni) napisałem :
„pozdrawiam z Kanarów”

na co mój rozmówca rozpoczął następny mail od:

„wybacz ze przeszkadzam w wakacjach”
na co moja następna wiadomość zaczęła się od słów:

„Nie ma za co przepraszać :-)
Albo coś robię chętnie, albo nie robię wcale
.”

I rzeczywiście to co robiłem było dla mnie przyjemnym zajęciem intelektualnym.

Powyższy przykład dobrze oddaje moje nastawienie, o którym pisałem już kiedyś.  Mój wylot na południe jest zdecydowanie ucieczką przed zimnem i ciemnościami panującymi w Europie w okresie listopad-styczeń, ale na pewno nie próbą zapomnienia o tzw. pracy zawodowej. W przeciwieństwie do wielu ludzi po prostu nie mam takiej potrzeby :-)

Takie incydentalne zajęcia, podobnie jak kilka telekonferencji z paroma ludźmi na poziomie, to miła część mojego dnia, wszystko jedno czy w domu, czy tutaj. Ważne jest, aby nie był to jedyny element składowy życia, bo przecież chcemy delektować się pełną gamą możliwości jakie daje nam egzystencja na tej planecie :-)
Połączenie pracy zarobkowej i przyjemności zdają się w naszej kulturze być ciągle czymś niezwykłym . Może w wielu osobach zbyt głęboko zakorzenione są słowa: „w pocie czoła rolę uprawiać będziesz, w pocie czoła chleb jeść będziesz„, często wzmacniane przez otoczenie, które nigdy nie próbowało czegoś innego. To często prowadzi do półniewolniczego sposobu myślenia, z nienajlepszymi skutkami dla odczuwalnej jakości życia. Wcale nie musi tak być!!
Z własnego (i nie tylko) doświadczenia mówię Wam, drodzy Czytelnicy, że są możliwe alternatywne podejścia i wcale nie muszą one oznaczać życia na pustelni w dzikiej głuszy, czy też działań niezgodnych z prawem. Od tego dostaliśmy na drogę życia taki wspaniały narząd, jakim jest nasz mózg, aby go używać i postawienie mu właściwych długoterminowych zadań jest sprawą kluczową, zwłaszcza dla młodych ludzi (bo mają najwięcej czasu aby zrealizowań to, co chcą).

Dlatego zalecam każdemu popróbowanie jakie to jest uczucie, kiedy zarabianie na życie jest przyjemnością, a przy okazji robimy coś pożytecznego dla innych. To jest „niebezpieczne”, raz spróbowawszy zapewne nie będziesz chciał niczego innego :-)

Powyższe rozważania wiążą się z kwestią państwowej emerytury, o czym huczy dziś w internecie w związku z zawetowaniem przez Prezydenta tzw. ustawy o emeryturach pomostowych.

Jak zwykle na tym blogu nie będę rozważał politycznych aspektów całej sprawy (choć to interesujący przykład w jak różnych epokach żyją mentalnie niektórzy decydenci), raczej zastanówmy się nad tym, czy ta kwestia w ogóle nas dotyczy, a jeśli tak, to czy musi tak pozostać „na zawsze”
Na pierwszy rzut oka można rozpoznać trzy postawy:

  • wybranie zawodu, który przy różnych, często poważnych wadach daje uprawnienia do tzw. wczesnej emerytury. Dla wielu ludzi, którzy mają obraz świata że „w pocie czoła…itd” wczesna emerytura może być istotnym argumentem. Ba, sam jako wtedy dwudziestoparoletni student politechniki, ucząc się przy okazji gry na klarnecie pomyślałem, że może pójdę w tym kierunku, co dałoby mi uprawnienia do wczesnej emerytury :-) Dziś, na taką myśl wziąłbym gumowy młotek i zaczął intensywnie stukać we własną głowę, wtedy na szczęście trafiłem na kiepskiego nauczyciela w szkole muzycznej, który mnie do intensywnej nauki zniechęcił (choć podobno miałem talent) :-)
  • wybranie zawodu, który często przy płacach takich, że akurat starcza na życie i spłacenie kredytów obiecuje, że jak będziesz miał ok. 60 lat to inni będą płacili na Twoje utrzymanie, w zamian za pieniądze, które wpłacasz teraz na obecnych emerytów. W takim podejściu czujemy się zwolnieni z obowiązku generowania przychodów pozwalających na tworzenie rezerw i inwestowanie, co dla wielu ludzi jest bardzo wygodne. Poleganie na takich zapewnieniach może być długoterminowo bardzo niebezpieczne, popatrzcie na swoich rodziców i dziadków.
  • zaakceptowanie faktu, że tzw. „składki” na ubezpieczenie emerytalne to po prostu kolejny podatek, który trzeba zapłacić, z czego niewiele wynika dla naszej przyszłości. Jeśli potraktujemy to jako podatek, to możemy pomyśleć przy jakich formach działalności (np. samozatrudnienie) i ewentualnie w jakich krajach w legalny sposób zapłacimy go jak najmniej, po czym  te przemyślenia uwzględnić w ogólnej kalkulacji biznesowej. Zdając sobie sprawę, że przy podatku nie należy spodziewać się bezpośredniego świadczenia wzajemnego (tak się to ładnie nazywa), należy podjąć takie działania, aby to, co zarabiamy w ogóle dawało możliwość zainwestowania części pieniędzy w celu stworzenia zabezpieczenia na stare lata lub jakieś inne nieszczęście. To wymaga z jednej strony dbałości o naszą wartość rynkową, z drugiej pewnego minimum dyscypliny aby wytworzone nadwyżki rozsądnie inwestować, a nie przejadać, bądź przespekulować.

Nie muszę chyba podkreślać, że od wielu lat jestem zwolennikiem tego trzeciego podejścia i jak na razie dobrze na tym wychodzę.
Ważnym elementem w moich przemyśleniach jest też fakt, że ponieważ bardzo lubię to co robię to w ogóle nie zamierzam iść na emeryturę :-) Zamiast tego staram się utrzymać w dobrej formie fizycznej i mentalnej, tak aby jak najdłużej być atrakcyjnym dostawcą dla moich klientów, co przy okazji dobrze robi mojemu „retirement fund”. Jak nie będę mógł prowadzić szkoleń (co w moim wykonaniu jest bardzo wyczerpujące dla trenera), to ograniczę się do coachingu na wysokich szczeblach, a na stare lata zostanę „consigliere” kilku prezesów :-) Jak to się skończy, to będę pisał książki, lub robił jeszcze coś innego. Naturalnie nie możemy wykluczyć jakiejś katastrofy zdrowotnej powodującej niezdolność do pracy, dlatego już od lat dbam o moje rezerwy i każdemu gorąco to zalecam.

Podałem dość otwarcie mój przypadek nie aby się chwalić, albo twierdzić że jest on najlepszy z najlepszych. Chcę po prostu pokazać, że pewne rzeczy są możliwe do przeprowadzenia i to zarówno w sposób uczciwy jak też zgodny z prawem i sumieniem. Naturalnie niech każdy podejmuje własne decyzje, ale może moja filozofia życiowa przyda się jako jeden z przykładów, że można i w ten sposób.

Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Komentarze (106) →
Alex W. Barszczewski, 2008-12-16
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Eksperyment – rezultaty rok później cz.1

Latem zeszłego roku wystartowałem mały eksperyment, do którego zaprosiłem grupę młodych ludzi w wieku 21-25 lat.
W jego ramach przeprowadziliśmy dwa moduły treningu bardzo podobnego do tego, który prowadzę, o czym wspominałem tutaj, tutaj i tutaj. Ze względu na dodatkowe wyzwania, z którymi musiałem sobie poradzić w ostatnim roku odbyły się tylko dwa treningi, mimo tego uczestnicy nauczyli się paru bardzo przydatnych rzeczy. W rok później zapytałem ich, co zmieniło się w ich życiu i powoli spływają do mnie krótkie relacje, którymi za zgodą ich Autorów zamierzam się z Wami dzielić. Będzie to też okazja do zadania im różnych pytań, bo są to młodzi ludzie, dla których rozwój jest rzeczą ważną. Na początek zapraszam do przeczytania relacji Ani Olear:

_________________________________________________

Nadszedł czas na podsumowanie tego co dał mi blog Alexa, a przede wszystkim szkolenia na których miałam przyjemność uczestniczyć. Od dwóch lat to, co pisze Alex i wiedza jaką mi przekazał przeplatały się przez moje życie i można powiedzieć, że stały się integralną częścią mojej osobowości.

Moment, w którym Alex zadzwonił z pytaniem dlaczego chcę wziąć udział w szkoleniu był kluczową chwilą. Ta chwila była najważniejszą lekcją mówiącą, że większość zależy od nas samych. To MY kierujemy swoim życiem poprzez działanie, poszukiwanie. To my je formujemy i poprzez naszą siłę nadajemy życiu odpowiedni kształt. Ze szkoleń pamiętam najbardziej ciągłą walka z nasza niską samooceną i brakiem umiejętności sprzedawania własnych talentów i wiedzy. To Alex nam uzmysłowił, że nikt nie może nam odbierać prawa do własnego zdania. Zaprezentował nam pewnego rodzaj poziom życia i szczebel, na którym chcemy się znaleźć. Otworzył oczy na świat, który nie jest zamkniętym sześcianem, ale labiryntem możliwości.

Starcie z rzeczywistością po szkoleniu było trudne. Łatwo jest przyswajać teorie, ale trudniej odnieść ją do realiów. Trudniej, ale jest to w pełni wykonalne. Moim największym skarbem jest uzmysłowienie zachowań, które wpływały negatywnie na odbiór, a których wcześniej nie byłam w stanie wyłapać. Alex dał narzędzia, ode mnie zależało co z tą wiedzą zrobić.

Po szkoleniu byłam w trakcie mojej pierwszej pracy. Nowe otoczenie – nowe zasady gry. Jak rozmawiać, jak zdobyć szacunek u innych i jak sprawić, aby przekonać ludzi do swoich racji, jak wynegocjować to czego tak naprawę potrzebuję, Duże pole do popisu. Wiele wyszło, część nie. Zawsze jednak dostawałam informację zwrotną jak postępować na kolejnym zakręcie.

Nie do końca byłam przekonana do stosowania narzędzi, o których mówił Alex na szkoleniach, jednak szybki obrót spraw ukazał, że tak działa świat i albo się z tym zgodzę i przyjmę takie reguły gry, albo stanę się włóczykijem, wyizolowaną postacią mającą swój własny świat. Dzisiaj z pewnością jestem mocniejsza i znam swoją wartość.

Wiem, że nikt nie może mnie bezkarnie lekceważyć, obrażać czy traktować bez szacunku. Taką litanie powinien każdy sobie powtarzać przed snem, bo wiele osób nie uzmysławia sobie negatywnych zachowań i pokornie akceptuje wyższość drugiej osoby nad sobą. Chciałam bardzo podziękować Alexowi za daną szanse zdobycia wiedzy, i możliwość uczestniczenia na tak profesjonalnym szkoleniu.
_______________________________

Anna pisze o sobie: Dotychczas specjalizowałam się w takich obszarach jak konsulting, sprzedaż oraz  zarządzanie projektami. Ostatnie moje doświadczenie było w dużej mierze związane z rynkiem nieruchomości komercyjnych. Badałam między innymi potrzeby dużych firm logistycznych na tereny śląskie oraz analizowałam tendencję związane z nowymi inwestycjami. Aktualnie szukam nowych wyzwań niekoniecznie związanych z rynkiem nieruchomości. Chcę wykorzystać zdobyte umiejętności na innym polu. Moje zainteresowania są związane z miękkim HR oraz doskonaleniem organizacyjnym od strony jakości zarządzania w firmie.

Komentarze (22) →
Alex W. Barszczewski, 2008-12-11
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Telekonferencja na Skype 11.12.08 o 20:00

Po długiej przerwie z przyjemnością zapraszam na telekonferencję na Skype w czwartek o 20:00 Waszego czasu.

Bardzo proszę zainteresowanych Czytelników o wpisywanie się w komentarzach, z zaznaczeniem na jaki temat chcieliby porozmawiać. Skype dopuszcza do max. 9 uczestników więc pozwolę sobie bazując na Waszych tematach zaprosić grupę o mniej więcej pasujących zainteresowaniach. Osoby zaproszone proszę potem o przysłanie mi do czwartku godz. 19:30 Waszych nicków na Skype. Potem oczekuję, że każdy z zaproszonych będzie zalogowany i widoczny na skype najpóźniej o 19:55 (muszę zestawić konferencją). Proszę nie pingujcie mnie potem, kiedy konferencja się zacznie będę w 100% koncentrował się na jej prowadzeniu.

Rozumiem, że mamy też gentleman agreement, że nikt nie nagrywa naszej dyskusji.

Ważna uwaga:  Tę konferencję bądę hostował siedząc na jakiejś wyspie, więc w przeciwieństwie do tych prowadzonych z Berlina lub Warszawy nie mogę gwarantować, że będzie ona technicznie możliwa do przeprowadzenia. Normalnie mamy tutaj niezłe łącze (w tej chwili >700 kpbs down i prawie tyle samo up) ale od czasu do czasu choruje ono na calma canaria :-) i jeśli wydarzy się to akurat w trakcie konferencji to nie mam tu funkcjonującego rozwiązania awaryjnego. W takim przypadku proszę o zrozumienie.

Komentarze (31) →
Alex W. Barszczewski, 2008-12-10
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Mój „Gypsy Time 2008”

Jak niektórzy zapewne wiedzą, rozpocząłem już mój coroczny „Gypsy Time”, tym razem na słonecznej Gran Canarii.

Wreszcie nadszedł czas na założenie wypłowiałych szortów, ulubionej porozciąganej koszulki, rozchodzonych sandałów i przełączenie umysłu z „maszyny do skutecznego rozwiązywania problemów” w bardziej ludzki tryb działania :-)

Tym razem nie planuję kilkumiesięcznego „wyłączenia się”, to się staje nudne i w związku z tym będę trochę latał w te i wewte spotykając się w Europie z interesującymi ludźmi co będzie stanowić dobre urozmaicenie i źródła dodatkowej inspiracji.
Moje obecne miejsce pracy wygląda tak:
Moje miejsce pracy

Jak widać poniżej natura dobrze ustawiła klimatyzację :-)

a nieprzerwanie kwitnące otoczenie sprzyja relaksowi:

W takim miejscu łatwo jest nie tylko zadbać o formę fizyczną (maszeruję po plaży 10-15 km dziennie), ale też dobrze się myśli.

Mam kilka tematów, nad którymi będę się zastanawiał:

  • nieco zmieniona w 2008 koncepcja życiowa uwolniła u mnie nowe pokłady wolności w szerokim tego słowa znaczeniu i chcę się zastanowić jak wykorzystam tę dodatkową energię i zasoby
  • zahamowanie gospodarcze powoduje, że większość klientów będzie potrzebowała jeszcze skuteczniejszego i efektywniejszego  wsparcia. Mam kilka pomysłów, kiedy o nich wzmiankowałem moim rozmówcom biznesowym to wyraźnie zaświeciły im się oczy :-) Teraz z pomysłów trzeba zrobić „produkty”
  • ze względu na przepracowanie  tym roku trochę zaniedbałem ten blog, czas to nadrobić. Pierwsze efekty zapewne już widzicie, chcę jeszcze zastanowić się jak ułatwić dostęp do zgromadzonych tu informacji
  • chodzi za mną idea napisania książki dla młodych ludzi szukających pomysłów na życie, bo najwyraźniej jest takie zapotrzebowanie, a z moim życiorysem mam o czym mówić :-) Nie chcę zrobić tego jako zbiorowiska postów z blogu (to podejście nie spodobało mi się u Pavliny), więc trzeba wymyślić coś lepszego.

Nawiasem mówiąc, jeśli ktoś rozważa taki Gypsy Time to od tego roku mamy w Playa del Ingles dużą zmianę na korzyść. Firma Wavenet Canarias uruchomiła tutaj całkiem przyzwoitą całą sieć hotspotów, wszystko za rozsądne pieniądze (13 dni 28 Euro, 30 dni 40 Euro). Tutaj macie mapkę zasięgów, która ze względu na ciągłą rozbudowę sieci chyba już jest nieaktualna, bo siedząc akurat w dość brzegowym zakresie mam kontakt z 4 hotspotami, w tym 3 są z bardzo dobrym sygnałem. Gdyby ktoś z Was rozważał przylot tutaj i nie był pewien, czy w danym hotelu może Wavenet odbierać, to niech napiszę, wezmę laptop i sprawdzę :-)

Właśnie wykurowałem się z przeziębienia, więc za parę dni spróbujemy zrobić jakąś telekonferencję na Skype, zobaczymy czy ten system ją pociągnie.

Jeśli macie jakiekolwiek pytania to zapraszam jak zwykle do komentarzy. Jeśli macie czas, to zapraszam na wyspę :-)

    Komentarze (44) →
Alex W. Barszczewski, 2008-12-09
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Komu wierzyć i na jakie rzeczy patrzeć?

Jak widać z mojej aktywności na blogu robię sobie teraz wakacje. Oznacza to, że oprócz nadrabiania niedoborów aktywności fizycznej zacząłem wreszcie czytać tę sporą kupkę książek, które od pewnego czasu czekały na stole jak wyrzut mojego intelektualnego sumienia. Jedną z nich właśnie przeczytałem przedwczoraj, a dziś znalazłem w „Dzienniku” „recenzję” na jej temat, która spowodowała, że piszę ten post.

Chodzi o niedawno wydaną książkę Malcolma Gladwell’a „Outliers”. Pozycję tę bardzo przyjemnie się czyta, zdecydowanie polecam, a poza tym jest tam trochę ciekawych spostrzeżeń, które chcę wkrótce podjąć na blogu.

Tym bardziej byłem bardzo zaskoczony, kiedy rano natknąłem się w internetowym wydaniu „Dziennika” w dziale „Opinie” na tekst, którego Autorka wyraża zupełnie opinie, które delikatnie mówiąc budzą moje zdziwienie. Po chwili zdumionego przecierania oczami i pytania się, czy Autorka rzeczywiście przeczytała tę książkę (bo jest napisana tak prostym angielskim, że nie sądzę, aby ktoś po prostu mógł jej nie zrozumieć) postanowiłem napisać post o tym, jak rozpoznać wątpliwe źródło informacji. Tysiące ludzi czytają przecież gazety, jeśli nie papierowe, to przynajmniej w internecie i ryzyko poddania się fałszywym wpływom jest bardzo duże.

A więc do rzeczy :-)

Artykuł zaczyna się od zdania:”Gladwell: Filozof sosu do spaghetti”

To trochę tak, jak gdyby ktoś powiedział: „Alex: filozof lejka„, jest to merytorycznie bezwartościowe stwierdzenie nastawione na wywołanie określonych uprzedzeń czytelnika

Dalej jest początek właściwego tekstu „W internecie krąży 18-minutowy filmik, na którym pewien mężczyzna o fryzurze na Einsteina i rysach Mulata opowiada w stanie natchnienia o idealnym spaghetti.”

Tu są dwie rzeczy, na które warto zwrócić uwagę.

  • jeśli ktoś chce się wypowiadać merytorycznie o jakiejś idei i zaczyna od opisu wyglądu, rasy, koloru skóry lub pochodzenia osoby, która ją przedstawia to powinno to włączyć u Was wszystkie możliwe lampki alarmowe. Prawdopodobnie jego argumenty merytoryczne są kiepskie i osoba ta próbuje nadrobić ich słabość „ostemplowaniem” tego drugiego człowieka. Ta „technika” jest ciągle jeszcze dość popularna w Polsce u ludzi ze wspomnianymi powyżej lukami w rzeczowej argumentacji, nie dajcie się na to nabrać i nigdy sami tego nie stosujcie.
  • „opowiadanie w stanie natchnienia o idealnym spaghetti” w tym konkretnym wypadku dotyczy wystąpienia Gladwell’a na konferencji TED. Obejrzyjcie sami i przy minimalnej znajomości języka stwierdzicie, że wystąpienie poświęcone jest Howardowi Moskowitz’owi założycielowi i prezesowi firmy Moskowitz Jacobs Inc. który kiedyś zrewolucjonizował podejście amerykańskiego przemysłu spożywczego. Ten nieszczęsny sos do spaghetti był użyty jako jeden z przykładów pracy którą on wykonał i dokładnego sposobu myślenia przy poszukiwaniu rozwiązania. Wszystko lekko i przystępnie podane, typowy Gladwell. Wystąpienie trwa ok 15 minut, zobaczcie, wyciągnijcie własne wnioski

Taki wstęp powinien już wystarczyć do podważenia wiarygodności autorki, ale spójrzmy dalej.

Pierwsza uwaga o „Outliers” to „W najnowszym dziele przedstawia natomiast tezę, którą streścić można słowami: sam talent nie zapewnia sukcesu – ciężka praca i szczęście również mają ogromne znaczenie. ” jest słuszna, tyle że mało użyteczna, bo praktycznie każdą książkę non-fiction, która jest w miarę składnie napisana  można do takiej objętości „streścić” i w ten sposób „udowodnić” jej banalność, ale co z tego wynika??

Dalej mamy : „dostrzeżenie miałkości i efekciarstwa w rewelacjach„

Popatrzmy na użyte słownictwo. Zacznijmy od końca, Gladwell w żadnym momencie nie pisze o swoich spostrzeżeniach jako o rewelacjach (przynajmniej ja czytając tę książkę nie doszukałem się takiego określenia), raczej dzieli się swoimi danymi i interpretacjami. Użycie słowa „rewelacje” to manipulacja, aby bardziej (poprzez kontrast) podkreślić jego „miałkość i efekciarstwo” cokolwiek by to miało znaczyć.

Dalej mamy powołanie się na zewnętrzny autorytet Michiko Kakutani (krytyka literackiego) która mówi: „Gladwell ma do powiedzenia niewiele więcej, niż wynika ze zdrowego rozsądku”

Abstrahując od faktu, że dla mnie istotniejsza jest rekomendacja jednego z praktyków biznesu (po przeczytaniu której zamówiłem tę książkę), to wynikanie pewnych myśli ze zdrowego rozsądku wcale nie musi być słabością. Cały ten blog można skwitować stwierdzeniem, że nie ma tutaj tajemnych rzeczy, tylko kilka zdroworozsądkowych rozważań :-) Czy to przekreśla jego użyteczność? Książka non-fiction czy blog nie są po to, aby dawać „rewelacyjne” rozwiązania, ale by dostarczać danych i inspiracji do szukania własnych przemyśleń.

Potem mamy znowu to nieszczęsne spaghetti: „W swoim popisowym numerze Gladwell opowiada o wnioskach płynących z obserwacji natury ludzkiej, jak ludzie wybierają swój ulubiony sos do spaghetti……„
Jestem ciekaw na jakiej podstawie autorka twierdzi, że te 15 minut na TED to popisowy numer Gladwell’a? Ile jego innych wystąpień widziała na żywo, bądź w internecie? Jakie jest kryterium oceny „popisowości”? Jak ktoś używa takiego określenia, to trzeba koniecznie zadać takie pytania sprawdzające :-)

Z kolejnym stwierdzeniem zgadzam się w 80%: „Nie sądzę, żeby w polskich mediach znalazł się ktokolwiek, kto umiałby z taką lekkością, a zarazem w sposób tak zaskakujący i przemyślany udowodnić dowolnie postawioną tezę„. Te 20% to pytanie, skąd autorka wie (bo pisze o tym z przekonaniem), że ten człowiek potrafi udowodnić dowolnie postawioną tezę? Taką tezą może przecież być stwierdzenie, że człowiek rozmnaża się przez pączkowanie :-)

Nie jest dla mnie jasne, do czego odnosi się śródtytuł „Jak zarobić 200 milionów?” Książka nie jest odpowiedzią na takie pytanie i nie pretenduje do tego.
Następnie: „Także w najnowszej książce, dowodząc prawdy oczywistej, że geniusz jest zależny od okoliczności….”

Hmmmm…. takiego dowodu tam nie znalazłem :-)  Znalazłem dane i przemyślenia wskazujące, że spektakularny sukces w życiu nie zależy wyłącznie od inteligencji i nakładu pracy, lecz też od okoliczności, ale to chyba różnica. Może czytaliśmy różne książki?

Potem autorka ewidentnie się wykłada pisząc: „W rezultacie nawet banalna teza, zaczerpnięta chyba z piosenki Leonarda Cohena: „Bogaci się bogacą, a biedni biednieją” …………….. brzmi jak objawienie. ”

W moim egzemplarzu (ISBN 978-0-141-03624-3) na stronie 30 Gladwell powołuje się na tzw. „Efekt Mateusza” cytując z Ewangelii św. Mateusza wiersz 29 brzmiący: „Każdemu bowiem, kto ma, będzie (więcej) dodane i będzie miał w nadmiarze. A temu, kto nie ma, i to, co ma, będzie zabrane.”

Ktoś, kto rzeczywiście przeczytał tę książkę powinien o tym wiedzieć, a nie spekulować z Cohenem :-)

To właściwie powinno wystarczyć, pozwólcie mi na parę dodatkowych uwag.
Interesujące jest stwierdzenie: „Stany Zjednoczone to kraj, w którym dzieci już od podstawówki uczone są publicznego przemawiania. W szkole średniej nie klecą rozprawek o „problemie domu w życiu bohatera”, ale perswazyjne eseje. „

To bardzo cenna uwaga. Gdyby tak było w Polsce, to miałbym znacznie ułatwione zadanie na wielu szkoleniach. Serio!!

„Na studiach zaś piszą po dwa teksty tygodniowo, a nie jedną, za to gęsto opatrzoną przypisami pracę na koniec roku. „

Ja mój blog też tak piszę :-) Mam nadzieję, że Wam to odpowiada :-)

Jest jeszcze parę stereotypów typu każdy dom na przedmieściach w USA ma sztuczny kominek i bibliotekę pełną książek różnych guru od rozwoju i sukcesu, albo rzeczą najdroższą rzeczą każdego Amerykanina jest kariera i pieniądze, albo, cytuję „jest krainą nie miłości do sukcesu, ale dzikiej, bałwochwalczej, związanej z nim namiętności „ :-)

To przypomina mi nieco literaturę Karola Maya („Winnetou” itp.), który pisał powieści o Dzikim Zachodzie nie postawiwszy tam uprzednio własnej nogi.

Osobom budującym sobie obraz świata na podstawie takich „źródeł” serdecznie współczuję.

O porównaniach do Coelho nie będę się wypowiadał z racji słabej znajomości twórczości tego ostatniego

Przeszkadzają mi zwroty typu „Także dlatego, że będąc tanim efekciarzem…” To są wycieczki osobiste, zazwyczaj wynikające z braku merytorycznych argumentów, a może nawet z braku znajomości książki, o której się pisze :-)

Jeszcze raz podkreślam, dyskwalifikujcie takich dyskutantów a sami nigdy tego nie róbcie.

Uff… zrobił się trochę długi post :-) Najlepiej sami przyjrzyjcie się wszystkim linkowanym źródłom, jeszcze lepiej przeczytajcie „Outliers” w oryginale i wyróbcie sobie własne zdanie, niezależnie od tego co napisałem. To bardzo pouczające ćwiczenie, które sam sobie ciągle jeszcze aplikuję.

Na zakończenie mam pytanie do Was. To jest na tym blogu dość nietypowy post, zarówno jeśli chodzi o tematykę, jak i obszerność. Napisałem go, bo pomyślałem, że abstrahując od samej książki, której dotyczy może to być niezły materiał do przestudiowania w następujących celach:

  • jak rozpoznać tanie metody manipulacji i nierzetelnego/źle przygotowanego dyskutanta
  • jak przygotować argumentację lub tezy tak, aby jakiś Alexopodobny (albo przez niego wyszkolony)  nie miał do czego strzelać :-)

Czy chcecie od czasu do czasu kilka takich rzeczy?

Komentarze (89) →
Alex W. Barszczewski, 2008-12-06
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Firmy i minifirmy

Pięć plusów i minusów początkującego przedsiębiorcy

Natknąłem się dziś rano na interesujący post na blogu Marka Rafałowicza, w którym wymienia on pięć wad i zalet bycia właścicielem małego startupu. Mając okazję poznać Marka wiem, że opisuje on rzeczy takimi, jakimi są i z pewnością lektura jego blogu przyda się komuś, kto myśli o wystartowaniu własnej działalności gospodarczej. Dobrze jest poznać punkt widzenia kogoś, kto to faktycznie teraz i w tym kraju  robi.
Piąty punkt w minusach nie jest tylko bolączką startującej firmy, patrz mój post o tunelowym życiu :-)
Interesująca będzie wymiana zdań o tym, jakie wady i zalety prowadzenia własnej firmy (dowolnego rozmiaru) widzą ci z Was, którzy prowadzili, lub prowadzą własną działalność (mam na myśli taką „prawdziwą” z NIP-em, płaceniem podatków itp.)

Zapraszam do lektury u Marka i własnych wypowiedzi tutaj :-)

Komentarze (28) →
Alex W. Barszczewski, 2008-12-04
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Co się bardziej opłaca?

W dyskusji do poprzedniego postu (który dotyczył zupełnie innego tematu) wywiązała się wymiana zdań, która nasunęła mi myśl, że może nie wszyscy Czytelnicy uważali na zajęciach z rachunku prawdopodobieństwa i dlatego warto napisać coś na ten temat.

Tych z Was, dla których najbliższe akapity będą oczywiste proszę o odrobinę zrozumienia i cierpliwości, „w nagrodę” na zakończenie postu podam Wam przykład rozważania, które dało mi bardzo dużo do myślenia, a Was też może uchronić przed błędną decyzją w przyszłości.
No ale do rzeczy :-)

Często w życiu mamy przed sobą różne możliwe drogi postępowania, z których każda wiąże się zarówno z pewną szansą osiągnięcia zysku, jak też ryzykiem poniesienia straty. Jak teraz ocenić, która z nich jest lepsza?

Niektórzy z Rodaków zdają się przy tej ocenie patrzeć tylko na kwotę możliwego zysku :-), inni na możliwe straty, jeszcze inni kombinują, jak z porównania obydwu tych wartości „wydedukować” czy warto, czy nie. Często niestety po prostu się gdyba, zapominając przy tym o uwzględnieniu prawdopodobieństwa wystąpienia każdego ze zdarzeń (strata lub zysk). Tutaj przydaje się pojęcie wartości oczekiwanej, lub inaczej nadziei matematycznej.
Dla wytłumaczenia o co chodzi załóżmy sytuacje, gdzie mamy do wyboru trzy różne strategie robienia biznesu (znawcy, wybaczcie mi wszystkie uproszczenia!! :-)), które z różnymi prawdopodobieństwami prowadzą do różnych wyników:
Strategia 1

  • z prawdopodobieństwem 65% osiągniemy zysk  w wysokości 290 jednostek
  • z prawdopodobieństwem 35% poniesiemy stratę w wysokości 530 jednostek

Strategia 2

  • z prawdopodobieństwem 14% osiągniemy zysk  w wysokości 122 jednostek
  • z prawdopodobieństwem 86% poniesiemy stratę w wysokości 9 jednostek

Strategia 3

  • z prawdopodobieństwem 99,9% osiągniemy zysk  w wysokości 39 jednostek
  • z prawdopodobieństwem 0,1% poniesiemy stratę w wysokości 40000 jednostek

Jeśli teraz masz wybrać jeden z tych sposobów, aby stał się on podstawą Twojego biznesu, który chcesz prowadzić przez dłuższy okres czasu, to zakładając że wszystkie one są dla Ciebie równie możliwe do zrealizowania, który z nich wybierzesz?

Tutaj z pomocą przychodzi wartość oczekiwana, którą obliczamy w ten sposób, że mnożymy każdy możliwy rezultat (straty ze znakiem minus) przez prawdopodobieństwo jego wystąpienia, a potem te wyniki dodajemy do siebie.  Otrzymana liczba to średni rezultat pojedynczego zastosowania takiej  strategii jakiego należy się spodziewać. Im częściej będziemy daną strategię stosowali, tym średnia faktycznie osiąganych wyników będzie zbliżona do wyliczonej przez nas wartości oczekiwanej.

I tak w naszych przykładach:

  • Strategia 1 : 0,65*290-0,35*530 = 188,5-185,5 = 3 (zysk)
  • Strategia 2:  0,14*122-0,86*9 = 17,08-7,74 = 9,35 (zysk)
  • Strategia 3 : 0,999*39-0,001*40000 = 38,96-40 = -1,04 (strata!!)

No, którą strategię teraz wybierzecie? :-)
Całe zagadnienie rachunku prawdopodobieństwa jest niezwykle interesujące (dziedzina ta powstała przecież „na zamówienie” hazardzistów :-)) i gorąco polecam przynajmniej powierzchowne „liźnięcie” tego tematu jeżeli ktoś nie miał tego na studiach, albo tak jak ja prześliznął się przez egzamin :-). Nie chodzi nawet o dogłębne studiowanie formuł matematycznych, lecz przynajmniej o ogólne pojęcie jakimi prawami rządzą się zdarzenia, w których występuje element przypadku (więc prawie wszystkie :-))

Teraz obiecana część dla Czytelników, dla których powyższe było znane i oczywiste.

Po pierwsze polecam Wam lekturę książki „Fooled by Randomness„, której autorem jest Nassim Nicholas Taleb. Znajdziecie tam wiele interesujących przemyśleń, które rozszerzą Wasze horyzonty w tym zakresie. Dla wszystkich, którzy nie będą mieli okazji lub czasu sięgnąć po tę pozycję pozwolę sobie przytoczyć z niej jeden przykład, który szczególnie dramatycznie do mnie przemówił:

Załóżmy , że mamy badanie medyczne, które wykrywa u pacjenta pewną poważną chorobę. Badanie to na pewno stwierdza chorobę u pacjenta (brak false negatives), który na nią cierpi, jednak w 5% przypadków badania stwierdza istnienie choroby u pacjenta, mimo iż nie cierpi on na nią (tzw. false positives). W całej populacji na tę chorobę cierpi 0,1% czyli jedna osoba na tysiąc. W ramach akcji prewencyjnego badania całej populacji zostałeś przebadany tą metodą i wykazała ona, że jesteś chory. Jakie jest prawdopodobieństwo, że rzeczywiście cierpisz na tę chorobę i musisz poddać się skomplikowanej terapii o wielu skutkach ubocznych?

Większość zapytanych lekarzy (ja zresztą też :-( ) odpowiedziała że 95%, co jest odpowiedzią błędną, bo mamy tutaj do czynienia z prawdopodobieństwem warunkowym dwóch zdarzeń „jakie jest prawdopodobieństwo, że wybrany losowo z danej populacji człowiek u którego badanie wykazało chorobę jest rzeczywiście na nią chory”, a to wynosi 2% !!

Tutaj możecie znaleźć wzory do policzenia tego, Taleb podaje dość klarowny sposób wyliczenia tego, który łatwo zrozumieć:

Przy założeniach jak powyżej, na tysiąc losowo wybranych i przebadanych ludzi należy spodziewać się, że jeden z nich jest chory. Z pozostałych 999 osób u 5% badanie wykaże chorobę, mimo, że są zdrowi. To daje 50 osób. W sumie badanie stwierdzi chorobę u 51 ludzi, z których tylko jeden jest faktycznie chory!!! W związku z tym prawdopodobieństwo, że ktoś, komu test wykazał chorobę rzeczywiście na nią cierpi wynosi 1/51 czyli ok 2%. A to jest kolosalna różnica w stosunku do 95%!! Teraz wyobraź sobie, że lekarz zmamiony tymi 95% każe Ci np. coś odciąć!!

PS: Teraz zaobserwowałem, że przy danych założeniach przeprowadzenie badania dwudziestokrotnie zwiększa prawdopodobieństwo trafnego wytypowania prawdziwego chorego w stosunku do przypadkowego wskazania palcem dowolnej osoby i powiedzenia „ty jesteś chory”. Czy to dużo, czy mało niech każdy sobie wyinterpretuje.
Zapraszam do własnych przemyśleń i komentarzy.

Komentarze (75) →
Alex W. Barszczewski, 2008-12-02
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Firmy i minifirmy

Właściwa kolejność przy rozwiązywaniu niektórych problemów

Wybaczcie drodzy Czytelnicy moją nieobecność na blogu, spowodowaną tygodniowym zaangażowaniem się w bardzo interesujące, a jednocześnie absorbujące działania na rzecz moich klientów. Dobrą wiadomością niech będzie fakt, że do co najmniej 20 stycznia był to ostatni taki blok pracy, czas przecież na „gypsy time„. To oznacza między innymi, że znów będę więcej pisał na blogu. Dziś zacznijmy od małego, niemniej ważnego postu o kolejności posunięć przy istotnych zmianach warunków prowadzenia działalności, szczególnie jeśli te zmiany dotyczą istniejącego prawa.

Czasem, w różnych krajach i branżach pojawia się ni stąd ni zowąd  prawo, które drastycznie zmienia sposób, w jaki wolno Ci prowadzić działania biznesowe. Nieraz jest to taki typowy „Czarny Łabędź„, który inicjuje intensywne poszukiwania rozwiązań przez firmy, których dana zmiana dotyczy i budzi wiele obaw w  ich pracownikach.

Całe szczęście taka zmiana, to nie tylko zagrożenie dla wszystkich uczestników gry, ale też doskonała okazja, aby wykorzystać ją do uzyskania przewagi konkurencyjnej. Ten, kto pierwszy skutecznie  się zaadoptuje, ten znacznie zwiększa swoje szanse na sukces!
Dość często w takich przypadkach przyjmuje się nieoptymalną kolejność i zakres poszczególnych kroków, a mianowicie:

  1. Zatrudnia się wyspecjalizowaną w branży kancelarię prawną, która przygotowuje ekspertyzę odpowiadającą na pytanie co w nowej sytuacji firmie i jej pracownikom wolno robić
  2. Na podstawie tej ekspertyzy firma (najczęściej management) wypracowuje nowe metody i reguły postępowania, które następnie wprowadza w życie

Takie podejście jest dość powszechne i ma tę poważną wadę, że czyni prawników pomysłodawcami nowych rozwiązań, bo pracownicy firmy są potem ukierunkowani tylko na to, co według tych doradców wolno im robić. Ci pierwsi zaś, nawet jeśli chodzi o bardzo dobrą kancelarię, nigdy nie będą mieli takiego rozeznania w tym, co można by zrobić, jak ludzie faktycznie wykonujący daną pracę. To w rezultacie znacznie ogranicza różnorodność i innowacyjność wypracowanych sposobów, a co za tym idzie zmniejsza szanse na uzyskanie przewagi nad walczącą z tym samym wyzwaniem konkurencją.

Znacznie lepszą metodą jest następująca:

  1. Pytasz najlepszych prawników na jakich Cię stać czego w świetle nowego prawa absolutnie nie wolno Ci robić
  2. Informacje uzyskane od prawników wykorzystujesz jako „mapy” w których miejscach znajdują się niebezpieczne miny, na których możesz wylecieć w powietrze. Z tą wiedzą idziesz do pracowników i managerów faktycznie wykonujących daną pracę z zadaniem „wymyślcie co w nowej sytuacji teoretycznie można by zrobić unikając tych niebezpiecznych pułapek na które wskazali prawnicy”. Z tymi ludźmi robisz porządny brainstorming nie blokując żadnych, nawet pozornie najbardziej zwariowanych idei
  3. Z rezultatami tego brainstormingu idziesz do prawników i pytasz „przy których z metod postępowania zaproponowanych przez moich pracowników możesz mnie wybronić, jeśli dojdzie do jakiegoś procesu?”
    Jak chcesz, aby prawnicy rzeczywiście zasłużyli na swoje honoraria :-) możesz dodać „w przypadku tych metod, przy których nie będziesz w stanie nas wybronić co możemy w nich zmienić, aby stało się to możliwe?”

W ten sposób na ogół dochodzisz do większej ilości znacznie bardziej innowacyjnych rozwiązań, a to może oznaczać Twoje być albo nie być na rynku.

Sama metoda niekoniecznie ma zastosowanie tylko w wypadku dużych firm, dla przykładu sam przy jej zastosowaniu dopracowałem się już kilka razy kluczowych rozwiązań, zaczynając od mojej austriackiej firmy informatycznej, której teoretycznie według ówczesnych regulacji w ogóle nie wolno mi było prowadzić (a prowadziłem całkiem legalnie), poprzez kilka innych (legalnych!!) przypadków o których nie chcę się tu teraz rozpisywać :-) :-)
Zachęcam do własnych przemyśleń, ważne jest abyście przy pracy nad takimi problemami pamiętali:

  • Angażujcie możliwie najbardziej kompetentnych doradców – to niekoniecznie muszą być najbardziej znani celebryci (przepraszam za to słowo, chwilowo nie przychodzi mi lepsze do głowy) danej profesji
  • Unikajcie nadmiernego ryzyka, przy którym możecie stracić życie bądź majątek
  • I jak zwykle „use your judgement” :-)

Wszystkim Wam życzę powodzenia w takich sytuacjach!

Komentarze (38) →
Alex W. Barszczewski, 2008-12-01
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

Couchsurfing czyli rzecz o ludziach, podróżach i językach (post gościnny)

Dziś zapraszam na gościnny post, który napisał Michał Hubicki, poświęcony metodzie/inicjatywie, dzięki której można stosunkowo niedrogo nie tylko zwiedzać świat, ale też najwyraźniej poznawać przy tym interesujących ludzi.
________________________________________________________
Często, kiedy pytam moich przyjaciół, co by zrobili gdyby wygrali na loterii, najczęściej słyszę odpowiedź: „kupiłbym sobie X ( dom\jacht\samochód\samolot – niepotrzebne skreślić) i zacząłbym zwiedzać świat”. Są przekonani, że spełnianie marzeń o podróżowaniu wymaga nie wiadomo jakiej kasy. Jak się okazuje, wcale nie musi tak być – zwiedzanie nie musi wiązać się z horrendalnymi pieniędzmi, jakich żądają biura podróży czy hotele. Istnieje sposób na Podróżowanie przez wielkie Pe (w odróżnieniu od podróżowania przez małe pe, gdzie jesteśmy przewożeni autokarem od punktu do punktu z przewodnikiem i „zaliczamy” kolejne atrakcje na czas) za ułamek komercyjnych kosztów. A wszystko to dzięki cudownemu wynalazkowi Couchsurfingu.

Sam sposób działania tego międzynarodowego projektu jest prosty – zakładasz profil na couchsurfing.com, wchodzisz na stronę z wyszukiwarką, wpisujesz nazwę wymarzonego miejsca i po kilku chwilach przeglądasz listę profili osób, które zupełnie bezpłatnie i niezobowiązująco mogą udostępnić Ci „kanapę” na kilka dni. Teraz pozostaje Ci skontaktować się z hostem(gospodarzem) i poprosić o dach nad głową – ostateczna decyzja należy bowiem do niego. Warto zapowiadać się z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, ale zdarzało mi się bywać tak hostem, jak i gościem w trybie „last minute”. Ważnym jest też, żeby dokładnie uzupełnić profil – jak rzekł kiedyś mądry człek: „nigdy nie ma się drugiej okazji na zrobienie pierwszego wrażenia”.
Jeżeli chodzi o bezpieczeństwo, to kwestia ta jest rozwiązana możliwością wystawiania wzajemnych referencji – przypomina to trochę system komentarzy na portalach aukcyjnych. Przejrzałem już kilkadziesiąt profili i naprawdę rzadko zdarzają się negatywne doświadczenia (99.8 % wszystkich referencji jest pozytywne). Przy zachowaniu minimum zdrowego rozsądku Couchsurfer może czuć się bezpieczny.
Fantastyczne w całym przedsięwzięciu jest to, że można pojechać naprawdę w niesamowite i egzotyczne miejsca – na świecie jest już ponad 800 000 Couchsurferów na wszystkich kontynentach świata (tak jest!  Na Antarktydzie, jeśli taka wola, również można nocować za darmo!:)

Ale Couchsurfing to o wiele więcej niż strona internetowa pozwalająca znaleźć sobie darmową miejscówkę na kilka dni – to społeczność indywidualności. Alex pisał kiedyś o tym, że część swojego czasu nazywa „gypsy time”, kiedy to przebywa z ludźmi, którzy swoimi pomysłami na życie wybijają się ponad średnią krajową:) Couchsurfing, jak dotąd, był dla mnie najobfitszym źródłem zaznajamiania się z takowymi osobami. Na przykład miałem szczęście poznać pewnego ex-dziennikarza, który pewnego pięknego poranka 4 lata temu stwierdził że rzuca pracę („ludzie w redakcji mu się znudzili”), kupił 400-letni dom i postanowił rozpocząć zwiedzanie świata. W momencie, kiedy się z nim żegnałem wybierał się do 43. z kolei kraju (w okolice Transylwanii ;). Inną oryginalną osobowością był pewien 18-latek, który zjeździł wraz z bratem Europę autostopem ze śmiesznym budżetem (mówił, że koszty podróży nie przekroczyły 10 euro). Albo 30-letni doktor matematyki z Cambridge, goszczący mnie w campusie jednego z uniwersytetów, który pracę w lokalnym laboratorium Microsoftu przeplatał treningami do triathlonu (spędziłem u niego dwa dni – witał się ze mną tuż po 100 kilometrowej przejażdżce rowerem, a żegnał mnie następnego ranka wybierając się na 30 kilometrowy bieg po okolicy). Z każdą z tych osób mogłem rozmawiać do późnej nocy o podróżach, filmach, muzyce, fizyce, prawie, historii, ludzkiej świadomości, płci pięknej, wegetarianizmie, mentorach, alternatywnych sposobach na życie czy nawet o angielskiej pogodzie z niegasnącym zainteresowaniem:)

Wraz z możliwością poznania ludzi z całego świata, Couchsurfing daje możliwość poznania ich języków. I to poznania w sposób najbardziej praktyczny i skuteczny – przez ROZMOWĘ z ludźmi, którzy nas interesują, na tematy, które nas interesują.   Myślę, że z nauką języków jest trochę tak, jak z jazdą na rowerze – jakby się uprzeć to można uczyć się teorii z książek albo stworzyć kurs, gdzie w klasie z tablicą pokazano by nam jak zbudowany jest rower, jak siadać, pedałować, wytłumaczono by nam jak, z punktu widzenia mechaniki i fizyki „działa jazda”. Nauczylibyśmy się też na pamięć różnych konfiguracji przerzutek, sposobu regulacji hamulców i całej masy innych przydatnych czynności dotyczących konstrukcji, sposobu użytkowania i konserwacji jednośladu. To wszystko mogłoby się okazać przyjemne i interesujące (zastanawialiście się kiedyś np. dlaczego jadąc nie tracimy równowagi?)  i na pewno byłoby pomocne  do pewnego stopnia w przygotowaniu się do pierwszej przejażdżki.  Nie nauczyłoby nas jednak samej JAZDY, a na pewno nie byłaby to nauka tak efektywna, jak po prostu wejście na rower i edukacja metodą prób i błędów w „naturalnym” środowisku, tak przecież różnym od klasowej sterylności.. Ja angielskiego uczyłem się w aspekcie „teoretycznym” przez 2 lata w przedszkolu, 6 lat w podstawówce, 3 w gimnazjum i 2 w liceum,a poza lekcjami w szkole przez 8 lat chodziłem na dodatkowy kurs – po zsumowaniu wychodzi 21 lat takiego „teoretycznego” kontaktu z językiem! Efekt? Byłem finalistą ogólnopolskiego konkursu języka angielskiego, znałem zastosowanie czasów, których „native speakerzy” nie używają prawie w ogóle, ale kiedy w zeszłym roku odwiedziłem po raz pierwszy Anglię i zapytałem pewną bardzo sympatycznie wyglądającą staruszkę, gdzie jest najbliższy przystanek, ta odpowiedziała mi w melodyjnym brytyjskim received pronunciation: „z przyjemnością bym ci pomogła, mój drogi, ale nie rozumiem ani słowa z tego, co mówisz. Spytaj może tamtych młodych dam.” I rzeczywiście, z „młodymi damami” miałem więcej szczęścia – zrozumiały już za trzecim powtórzeniem :)  Dopiero po godzinach rozmów z mieszkańcami mogłem mówić swobodnie, bez konieczności powtarzania każdego zdania (co nie szło w parze z możliwością rozumienia wszystkich tu- i tam- bylców: przez same 2 tygodnie Couchsurfowania po wschodniej Anglii spotkałem się z kilkunastoma różnymi angielskimi akcentami, z nigeryjskim włącznie).

Jeżeli więc kogoś interesuje uczenie się i szlifowanie obcych języków, to Couchsurfing jest bramką do jednej z najefektywniejszych dróg ku temu.  A nauka tychże powinna interesować każdego. Dlaczego? Niech słowa Wieszcza będą inspiracją, motywacją i uzasadnieniem :)

– A po co ja się właściwie tej Mowy uczę, co?
– Po to, żeby ją poznać. Tego, czego się nie zna, wypada się uczyć. Ten, kto nie zna języków jest kaleką.
– Wszyscy i tak mówią we wspólnym!
– Fakt. Ale niektórzy nie tylko. Zaręczam ci, Ciri, że lepiej zaliczać się do niektórych niż do wszystkich..
(A. Sapkowski, „Krew Elfów”)

Czym jeszcze odróżnia się Couchsurfing od tradycyjnego sposobu podróżowania?  Przede wszystkim jakością samego doświadczenia – hotele i wycieczki siłą rzeczy są nastawione na maksymalny przerób i ciężko tam o „domową” atmosferę. Panujące w turystycznym biznesie standardy bywają może i wysokie, ale ciężko liczyć na spontaniczność uśmiechu recepcjonisty czy żartu przewodnika. W CS  natomiast stajesz się mile widzianym gościem – przez czas pobytu dom twojego hosta staje się twoim domem, niektórzy gospodarze oprowadzą cię nawet po najciekawszych miejscach w swojej okolicy, przedstawią cię swoim przyjaciołom albo podzielą się z tobą posiłkiem. A kiedy już wrócisz do domu po podróży najlepsze, co możesz zrobić, to udostępnić swoją kanapę innemu podróżnikowi. W imię zasady „podaj dalej” :)
Warto  wspomnieć, że w Couchsurfingu przyjęło się, że gość przywozi gospodarzowi prezent. Nie musi to być nic drogiego, może być drobiazg – pocztówka, magnes na lodówkę, breloczek z Polski czy nawet czekolada.
Na koniec dodam, że w przypadku moich przygód z CS-em dochodziło do przyjemnego nagromadzenia Zdarzeń Nieprzewidywalnych i Mało Prawdopodobnych, takich na przykład jak trafienie na plan filmowy, minięcie się z laureatem nagrody Fieldsa* podczas popołudniowego spaceru, przypadkowe znalezienie się na przeglądzie sztuk Szekspirowskich w plenerze czy zajadanie się jabłkami ogrodzie, w którym podobno jedno kiedyś spadło na głowę Newtonowi ;] Podczas tzw. „wycieczek zorganizowanych” nie ma po prostu miejsca na takie wydarzenia.
Jeżeli więc jesteście żądni świata, ludzi i przygód, a nie wiecie jak zacząć, posłuchajcie rady którą dała mi pewna emerytowana podróżniczka – „Just pack your things and go. It’s the best you can do at your age.”

Panującym na blogu zwyczajem zamieszczam mały disclaimer:
Wszystkie powyżej przedstawione opinie i oceny są prywatnymi spostrzeżeniami autora, bazującymi na jego całkowicie subiektywnym odbiorze  świata oraz na zbiorze równie prywatnych doświadczeń i pod żadnym pozorem nie pretendują do miana Prawdy Absolutnej.

* Odpowiednik Nobla w dziedzinie matematyki, przyznawany co 4 lata. Podobno Alfred Nobel bardzo nie lubił się z pewnym matematykiem i z tego powodu postanowił po wsze czasy skreślić matematyków z listy kandydatów do swoich nagród. Jak łatwo zgadnąć, powodem poróżnienia obu panów miała być kobieta :)

________________________________________________________________

O mnie:

Jestem 20-letnim studentem prawa na Uniwersytecie Szczecińskim z  nieuleczalną skłonnością do próbowania nowych rzeczy. Zdarzyło mi się bywać już sprzedawcą butów, serwisantem komputerów, ochroniarzem, robotnikiem budowlanym, redaktorem naczelnym, kabareciarzem, aktorem,DJ-em, projektantem stron internetowych,rozdawałem też gazety i ulotki, pracowałem w fabryce czekolady i w fundacji charytatywnej, miałem okazję na sprawdzenie swoich sił w rolach konferansjera, gracza giełdowego i nauczyciela. Przede wszystkim jednak jestem i byłem UCZNIEM :) Obecnie zajmuję się zgłębianiem tajników prawa, języka hiszpańskiego, angielskiego i francuskiego oraz praktykowaniem działań na polu public relations w szczecińskim klubie Toastmasters. Od niedawna – kiedy tylko nadarzy się okazja – podróżuję, zwiedzam i poznaję, po czym przelewam swoje spostrzeżenia na klawiaturę i podsyłam wszystkim zainteresowanym.

Komentarze (28) →
Alex W. Barszczewski, 2008-11-23
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 36 of 67« First...102030«3435363738»405060...Last »
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • Roma: Wyobraźcie sobie odwrotną...
    • Kamil Szympruch: Witam wszystkich....
    • Maciek: Witam serdecznie, Osobiście...
    • Ewa W: Małgorzata, dzięki za dobre...
    • Paweł Kuriata: @Alex Dopuszczam jak...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
    • Agnieszka L: Alex, miałam na myśli...
    • Małgorzata: Małgosia S. Oczywiście,...
    • sniezka: Witek, właśnie chodzi mi o...
    • Witek Zbijewski: snieżka nie mam...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Mags: ad napisał: „Zapomnia...
    • Tomasz: Mxx: a ja taką jeszcze mała...
    • gonia: Tak to dobra rada, żeby nie...
    • Ewa W: Mxx, piszesz: „Chciała...
    • KrzysiekP: Witam. Może nie będę się...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Emilia Ornat: Ten blog dodaje mi...
    • KatarzynaAnna: Dzień dobry wszystkim,...
    • Elżbieta: Witam, Czytam bloga (i...
    • Monika Góralska: Witam, Kilka postów...
    • Grzesiek: Tego bloga czytam ponieważ...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • Alex W. Barszczewski: Katarzyna...
    • Katarzyna Skawran: Podoba mi się twój...
    • Arek S.: Alex, Odpowiedziałeś Maćkowi...
    • Aleksandra Mroczkowska: Rzeczywiście...
  • Listy Czytelników – nowa kategoria na blogu  (1)
    • Tomek: Świetny pomysł Alex! Już...
  • Co zrobić, kiedy się nie wie co chce się robić w życiu?  (673)
    • Paulina: Witam. Mamy rok 2012,dopiero...
  • Optymalna strategia postępowania z innymi ludźmi  (60)
    • Piotr Cieślak: Alex :))) Jest rok...
  • Rzucaj promień słońca w życie innych ludzi  (73)
    • Stella: Prosta sprawa, a taka piękna...
  • Stabilizacja w Twoim życiu – szczęście, czy pułapka  (14)
    • Witek Zbijewski: noveeck:...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Aleksandra Mroczkowska: Alex, u mnie...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025