Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Jak to robi Alex, Relacje z innymi ludźmi, Zapraszam do wersji audio

Żyjesz jak miejski autobus, czy jak samochód rajdowy?

Ten post przyszedł mi do głowy podczas ostatnich dwóch tygodni, które w bardzo intensywny sposób spędziłem w Polsce. Zanim przejdziemy do tytułowej metafory podkreślam, że nie jest moim celem pokazanie któregokolwiek wariantu życia jako „lepszego”, lub „gorszego”, bo każdy z nich ma swoje wady i zalety, a ostateczna ocena jest kwestią preferencji każdego z nas. Bardziej zależy ma pokazaniu komplikacji, które pojawiają się, kiedy spotykają się ze sobą ludzie z tych dwóch światów.
Zacznijmy od przyjrzenia się obydwu możliwościom:
  • Autobus miejski to pojazd, który każdego dnia porusza się tej samej trasie, ewentualnie jest kierowany na którąś z tras zastępczych w tym samym mieście. Codziennie, według rozpisanego rozkładu jeździ on po tych samych ulicach i nie licząc korków, zatrzymuje się dokładnie w tych samych miejscach. Po zatrzymaniu się wykonuje on serię prostych czynności (obniżenie się od strony wejścia, otwarcie drzwi, zamknięcie drzwi, „wyprostowanie się”).  W ruchu miejskim nie jest on poddawany specjalnym przeciążeniom, jego eksploatacja odbywa się dość spokojnie. Każdego wieczora wraca on do tej samej zajezdni.  Autobus miejski, o ile się nie zepsuje (wtedy ma „zwolnienie” na naprawę) przez większą część roku „pracuje” jeżdżąc po ulicach. Od czasu do czasu ma jedynie okres przeglądu i planowanego odnowienia niektórych elementów (tzw. urlop). Większość społeczeństwa prowadzi życie autobusu miejskiego.
  • Samochód rajdowy eksploatowany jest zupełnie inaczej. Po pierwsze rajdy odbywają się w różnych, często atrakcyjnych miejscach na świecie. W związku z tym taki pojazd stosunkowo niewiele czasu spędza w macierzystym garażu. Nieco czasu zajmuje przetransportowanie go do kolejnej lokalizacji i tam dostosowanie go do lokalnych warunków klimatycznych i drogowych.
    Samochód rajdowy większość czasu spędza nie jadąc w rajdzie, lecz na wspomnianych wyżej podróżach i w którymś z garaży, gdzie jest dużo czasu na pracę nad jego konstrukcją i wyposażeniem, tak aby znacznie zwiększyć jego szanse, szczególnie w konkretnych zawodach, które akurat mają się odbyć.
    Zazwyczaj każdy rajd, to dla samochodu w jakimś sensie nowa trasa, na poznanie której było tylko stosunkowo niewiele czasu, a którą trzeba możliwie najlepiej przejechać. Sama jazda bywa niezwykle obciążająca dla całej konstrukcji, w internecie można znaleźć filmy z ekstremalnych manewrów, czy nocne ujęcia na których widać żarzące się tarcze hamulcowe.
    Dzięki temu  samochód taki może przejechać odcinki specjalne, do pokonania których autobus miejski albo wcale nie byłby zdolny, albo w porównaniu potrzebowałby całą wieczność :-)
    Ceną jest to, że po rajdzie potrzeba trochę czasu, aby pojazd doprowadzić do porządku i ewentualnie ponaprawiać rezultaty ewentualnych kraks lub przytarć. Wtedy przez dzień, czy dwa taki samochód nie nadaje się do jazdy
Dla wielu z Was byłoby zapewne interesujące zastanowienie się, do którego z elementów tej metafory pasuje Wasze życie i zastanowić się, czy to jest to co chcecie. Jak już wspomniałem jest wiele za i przeciw każdego z wyborów i jeśli chcecie możemy zająć się tym w osobnym poście.
Dziś uświadommy sobie, jakie problemy pojawiają się, kiedy mają ze sobą do czynienia ludzie z obydwu grup. Ponieważ na tym blogu nie opisujemy rzeczy wyczytane gdzieś w książkach, lecz nasze  praktyczne doświadczenia pozwólcie, że oprę się na osobistych doświadczeniach i obserwacjach, a każdego z Was zapraszam do uzupełnienia ich o Wasze własne.
Jestem typowym przedstawicielem grupy opisanej jako „samochody rajdowe”, stąd też na razie przedstawię dość jednostronny punkt widzenia :-) Jego zaletą jest autentyczność, bo żyję w ten sposób co najmniej od 1992 roku, więc nazbierało się trochę doświadczeń, które mogą być dla Was przydatne :-)
W moich kontaktach z innymi ludźmi powoduje to między innymi następujące komplikacje:
  • niektórzy uważają mnie za „nieroba”, bo kto to widział, aby pracować (co prawda niezwykle intensywnie) tylko 40-70 dni w roku!!
  • niektórzy uważają mnie za „pracoholika”, bo kto to widział, aby ktoś, kto w lutym wpada na 2 tygodnie do Polski cały ten czas był tak bardzo zajęty!! :-) Albo siedząc w miejscowości uznanej za wypoczynkową coś sobie dłubał na komputerze zamiast leżeć na plaży?? :-)
  • dla niektórych jestem podejrzanym typem, bo „optycznie” stosunkowo niewielkim nakładem pracy liczonym w dniach prowadzę życie na poziomie, który w opinii wielu ludzi wymaga sporych nakładów. Nie mieści im się w głowie, że „rajdowe” podejście może na wolnym rynku uczciwie generować przychody znacznie powyżej przeciętnej, a z drugiej strony wiele fajnych rzeczy można mieć stosunkowo tanio jak się trochę popyta i pomyśli.
  • teraz bardzo poważny punkt!! Niektórzy uważają, że ich lekceważę, bo mając taki dwutygodniowy „odcinek specjalny” nie wysłałem im nawet sms-a o rozmowie telefonicznej nie mówiąc.  Zdarza mi się też w tym okresie nie odpowiadać na maile i inne próby kontaktu. Większość „autobusów” nie potrafi sobie wyobrazić, że wtedy pracuję z intensywnością, która wymagana od przeciętnego pracownika wywołałaby natychmiastowy strajk i oskarżenia o powrót do niewolnictwa. Podczas takich działań nie mam kompletnie „mocy przerobowych” w umyśle, aby zająć się czymkolwiek „pobocznym” (takim jak kontakty ze znajomymi, czy sprzątanie mieszkania :-)), a podczas nielicznych przerw staram się albo możliwie szybko zregenerować przed następnym dniem, albo po prostu „padam na nos”. Kto tego osobiście nie przeżył, ma o tym tak małe pojęcie, jak ja o rodzeniu dziecka. Typowym przykładem były ostatnie tygodnie w Polsce, kiedy po prostu powiesiłem na Blipie „Żyję, ale jestem bardzo zajęty” i to było maksimum kontaktu możliwe z większością ludzi. Jeszcze raz podkreślam – w tym nie ma ani odrobiny lekceważenia, jest to wyłącznie konsekwencja pewnego obranego stylu życia.
  • Synchronizacja w czasie wspólnych przedsięwzięć też od lat była potencjalnym źródłem nieporozumień z wieloma sympatycznymi ludźmi.  Problem w tym, że większość osób z grupy „autobusów” ma maksymalnie 26 dni urlopu w roku, często będąc ograniczona zarówno ilością dni, które mogą wziąć „w jednym kawałku”, jak i porą roku, kiedy faktycznie mogą to zrobić.  Jak kogoś takiego zabrać na miesięczny albo i dłuższy „Gypsy Time”? Z drugiej strony z egoistycznych pobudek nie jestem skłonny dopasowywać mojego miejsca pobytu do takich ograniczeń (szczególnie w zimie i latem)  i już mamy potencjalne źródło goryczy typu „ja tu muszę pracować, a ty siedzisz sobie w ciepłych krajach”.
To są typowe problemy występujące w bliższym zetknięciu ludzi z tych dwóch grup. Kiedy spotykają się osoby bardzo różne od siebie, to prawie zawsze jest to okazja do nauczenia się czegoś nowego i rozszerzenia swojego horyzontu.  Komplikacje takie jak powyżej niepotrzebnie skracają wiele znajomości, warto sobie z tego zdawać sprawę i coś z tym zrobić. Zrozumienie drugiej strony może być pomocą i dlatego napisałem ten post, jak też zapraszam do szerokiej dyskusji.
Niektórzy z Was zapewne mogą do tego dodać kilka z własnych obserwacji, zarówno z punktu widzenia „autobusu” jak i „rajdówki”, do czego też serdecznie zapraszam w komentarzach.

____________
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową w wykonaniu zmęczonego Alexa :-) (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)

Komentarze (110) →
Alex W. Barszczewski, 2011-02-20
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Nasza osobista wolność – trzecie spojrzenie

Pamiętacie mój post o dwóch rodzajach wolności? Kiedy go pisałem, nie przyszło mi do głowy, że jest jeszcze jeden, bardzo oczywisty aspekt osobistej wolności i właśnie teraz się nim zajmiemy.
W czym rzecz?
Bardziej świadomych z Was nie muszę przekonywać, że naszym działaniem w bardzo dużym stopniu kierują różne programy, nakazy, zakazy i wszelkiego rodzaju tabu, które rodzina i społeczeństwo „wdrukowały” nam w dzieciństwie, a częściowo ciągle jest to robione przez media i presję znajomych.
W rezultacie większość ludzi:
  • traci czas i zasoby na robienie lub posiadanie rzeczy, które w gruncie rzeczy są im do szczęścia niepotrzebne, ale jakieś „normy społeczne” lub chęć pokazania się nakazują, aby je mieć lub robić
  • traci wiele sposobności do przeżycia czegoś naprawdę interesującego bo albo „nie wypada”, albo jakieś „normy społeczne” wymagają uprzedniego przejścia pewnej „procedury” i spełnienia warunków, które z samym przeżyciem mają niewiele wspólnego.
Gdybyśmy byli w stanie uwolnić się przynajmniej od sporej części tych ograniczeń, to odzyskalibyśmy wiele z naszej wolności, poprawili subiektywnie odczuwaną jakość życia, a to wszystko całkowicie niezależnie od np. poziomu naszych zarobków, czy stanu posiadania.
Ponieważ te programy i „konieczności” zakopane są dość głęboko w naszym umyśle, to uwolnienie się od nich może zdawać się dość trudne i jako młody człowiek można dość do wniosku, że tylko nielicznym się to udaje. Na szczęście wcale tak nie jest. Spora grupa ludzi w pewnym momencie zaczyna uświadamiać sobie bezsens wielu założeń i ograniczeń, po czym przełącza na duży luz, który przejawia się między innymi w:
  • ignorowaniu oczekiwań społeczeństwa jak ma wyglądać ich własne życie, mieszkanie, samochód itp.
  • gotowości do ignorowania w prywatnych kontaktach z innymi dorosłymi ludźmi większości zasad poza:
    a) przestrzeganiem obowiązującego prawa
    b) nienarzucaniem komuś czegokolwiek
    c) biblijnym nieczynieniem innym tego, co nie chcemy aby nam uczyniono
Wystarczy użyć odrobiny fantazji, aby wyobrazić sobie jakie rzeczy stają się nagle możliwe, jeśli odrzucimy zbędny balast!!
Przyjrzyjmy się teraz pewnej mojej osobistej obserwacji, która pomimo wad takich jak jej  „nienaukowość”, czy bardzo duża generalizacja, ciągle może być przydatna dla wielu własnych przemyśleń i działań w kierunku powiększenia tego rodzaju wolności własnej. Poniższy wykres pokazuje, jak w miarę upływu lat życia rozkłada się krzywa tej wolności:
Jak widać  zazwyczaj jako dzieci mamy ten luz, który w wieku szkolnym zostaje nam dość skutecznie odebrany i powoduje, że większość ludzi w wieku 20-35 lat jest niewolnikami (bez obrazy) norm i oczekiwań społecznych. Nie jest to zjawisko typowo polskie, bo podobne rzeczy widziałem w Austrii i Niemczech.
Około 40 roku życia zaczyna dziać się coś bardzo ciekawego, a mianowicie ta dość jednorodna grupa „niewolników” rozszczepia się na dwie podgrupy. Pierwsza z nich kontynuuje podróż po czerwonej, przerywanej linii dbając aby wszelkie wyznawane normy nie tylko dalej kontrolowały ich życie, lecz czyniąc spore wysiłki aby były przekazane na następne pokolenie.
Druga grupa zaczyna eksperymentować z odrzucaniem dotychczasowych ograniczeń i po pierwszych obiecujących rezultatach zaczyna coraz bardziej używać nowo odzyskanej wolności, często ku zgorszeniu lub co najmniej dezaprobacie pozostałego społeczeństwa. Ta dezaprobata często wyrażana jest przez pogardliwe określenia takie jak:
  • „kryzys wieku średniego”,
  • „ syndrom zamykających się drzwi” :-)
Te określenia są typowymi przykładami manipulacji słownych, bo w rzeczywistości należałoby mówić o:
  • szansie wieku średniego – bo człowiek wreszcie wie co mu jest do szczęścia potrzebne i jak bezsensowne z jego punktu widzenia było działanie według cudzych programów i oczekiwań
  • syndromie otwierających się drzwi – bo pozbycie się sporej części balastu umożliwia korzystanie z uroków życia i robienie rzeczy, które w dotychczasowym gorsecie ograniczeń i oczekiwań innych były niewyobrażalne.
Jest jeszcze trzecia grupa ludzi, to osoby, u których wykryto, lub przynajmniej poważnie podejrzewano poważną, zagrażającą życiu chorobę. Wiele takich osób „wskakuje” na tę zielona linię niezależnie od wieku i to często w stopniu, który zdumiewa nawet mnie.
Teraz proponuję Wam drodzy Czytelnicy, abyście uczciwie dla samych siebie zastanowili się, w którym miejscu na tym wykresie jesteście.
Jeżeli macie do 40 lat i jesteście w okolicach tej czerwonej linii (jak większość Waszych rówieśników) to rozważcie:
  • czy na pewno chcecie jeszcze czekać kilkadziesiąt lat z odzyskaniem tego rodzaju wolności, która mają ci na zielonej linii?
  • nawet jeżeli jesteście święcie przekonani, że świat jest taki jak Wam się w tej chwili wydaje, to czy ustawiacie Wasze sprawy życiowe w ten sposób, że gdybyście za kilkanaście lat zmienili zdanie, to przejście na zielona linie będzie możliwe bez dużych strat materialnych  i robienia krzywdy innym ludziom?
Jeżeli macie ponad 40 lat (i takich Czytelników/Czytelniczki mamy) to sprawdźcie na której linii jesteście. Jeśli na zielonej, to gratuluję i witam w klubie :-)
Jeżeli na czerwonej, to możecie pomyśleć, czy naprawdę życie daje Wam to, czego w głębi ducha naprawdę potrzebujecie i pragniecie.
  • Jeśli tak jest, to gratuluję i nie mam nic do dodania.
  • Jeżeli nie, to kiedy zamierzacie coś zmienić? Jak pokazuje dość ekstremalny przykład babci Elfriede nigdy nie jest za późno, ale po co czekać?
Życzę owocnych przemyśleń i zapraszam do dyskusji w komentarzach. Jak zwykle apeluje „use your judgement” :-)
PS: Nie mam ze sobą dyktafonu, wersja audio ukaże się w piątek.
Komentarze (88) →
Alex W. Barszczewski, 2011-02-09
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Jak to robi Alex, Rozwój osobisty i kariera, Zapraszam do wersji audio

Specyficzna ślepota

Poniższy wpis jest dość brutalny w swojej wymowie, więc delikatniejsze osoby proszę o zaprzestanie czytania w tym miejscu. Pozostali Czytelnicy robię to na własne ryzyko :-)
Kiedyś wiele lat temu przeczytałem następującą informację:
„Głęboko w dżungli naukowcy odkryli plemię, którego członkowie byli przekonani, że świat kończy się na granicy ich terytorium. Ludzie Ci byli tak głęboko o tym przeświadczeni, że kategorycznie odmawiali jakichkolwiek wypraw poza ten znany im teren, który uznali za swój. Kiedy próbowano siłą wywieźć kilka osób poza te granice, aby im pokazać, że istnieje całkiem normalny świat poza ich małym skrawkiem ziemi, to ludzie ci….. tracili zdolność widzenia czegokolwiek i tylko płaczliwym głosem prosili, aby przetransportować ich z powrotem do ich znanego świata. Tam całkiem normalnie odzyskiwali wzrok”
Ta historia ma dwie poważne wady:
  • po pierwsze mimo wysiłku nie mogę sobie przypomnieć, gdzie ją czytałem, więc podanie źródła jest niemożliwe
  • po drugie, nie mogąc prześledzić źródła nie mogę nawet zagwarantować, że jest ona prawdziwa
Po co więc w ogóle ją przytaczam?
Czynię to, bo niestety często w bardzo podobny sposób obserwuję takie zjawiska wokół siebie i to w kilku aspektach
Poznaję ciągle wielu zdolnych i przesympatycznych ludzi, którzy w nie mniejszym stopniu niż ci nieszczęśni „dzicy” są niewolnikami swoich wyobrażeń o świecie i o tym co jest na nim możliwe.
Dopóki poruszam się z nim na ich „terytorium”, to jest wszystko w porządku, najwyżej jestem świadkiem różnych form narzekania na tzw. „ciężkie życie”.  W momencie, kiedy próbuję ich choćby mentalnie wywieźć ze znanego im świata, to zaczyna się prawdziwa jazda, co czasem możecie zaobserwować to nawet na tym blogu. Inteligentni i wykształceni (?) ludzie zdają się wyłączać nie tyle wzrok jak ci tubylcy, ale cały proces postrzegania i myślenia, koncentrując się głównie na pokazaniu, że ta rzeczywistość o której im opowiadam lub wręcz pokazuję w praktyce jest iluzją. Niektórzy zamiast tego po prostu atakują mnie w przeróżny sposób, inni uważają za wyjątkowego człowieka, któremu „się udało”.
Nic bardziej błędnego!! Jestem dość normalnym mężczyzną w zaawansowanym średnim wieku :-) Dość dobrze komunikuję i jak się postaram, to wymyślam czasem oryginalne rozwiązania różnych problemów. Poza tym mam dość kiepską pamięć i ciągle spotykam ludzi, którzy są lepsi/bardziej wykształceni ode mnie. Wielu z tych młodszych ma kolosalną przewagę nade mną, kiedy porównamy jaki ja byłem w ich wieku. Do tego mam hedonistyczne skłonności i nie lubię się przepracowywać. Zaliczyłem i zaliczam swoja porcję błędów, potknięć i wpadek.  I moje życie jest życiem naprawdę! A nawet jakby to było złudzenie, to od około 25 lat żyję na własny rachunek w tak atrakcyjnej iluzji, że lepiej niech tak zostanie!!! :-) I to bez bogatej rodziny, „pleców”, protekcji, kumoterstwa, oszustwa itp.
No ale piszę ten post nie po to, aby się chwalić :-) To jest post, abyście przeanalizowali samych siebie i jeśli odkryjecie w sobie coś z tych dzikich, to podjęli odpowiednie działania i to szybko!!!
Jeżeli ta analiza nie wykaże u Was żadnej „ślepoty”, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jesteście kompletnie ślepi i macie poważny problem!! Dla Waszej informacji, ja mimo wielu lat pracy nad sobą ciągle odkrywam u siebie takie „kwiatki”, jak te o których piszę w tym poście, więc wcale nie jestem lepszy!
No jak, zmotywowałem Was do działania? :-)
Jako materiał pomocniczy postarajcie się wyobrazić sobie siebie w rzeczywistości, w której:
Nie macie problemów finansowych
i
zarabiacie na życie robiąc to co lubicie
i
pracując tyle, ile naprawdę chcecie
i
przebywając w miejscach, które Wam odpowiadają klimatycznie, kulturowo itp.
i
macie wokół siebie ludzi, którzy w pozytywny sposób oddziałują na Wasze życie
i
macie czas na próbowanie i uczenie się różnych rzeczy, które Was interesują
i
macie w Waszym życiu wystarczająco dużo (czyli naprawdę dużo :-)) bliskości, intymności i dobrego seksu.
Obserwujcie uważnie własne reakcje, kiedy wyobrażacie sobie siebie w takiej rzeczywistości.
Jeżeli te reakcje są negatywne, to zastanówcie się dlaczego i jaki to ma wpływ na Wasze życie?
Jeżeli są pozytywne to zapytajcie, ile z tych punktów funkcjonuje już w Waszym życiu.
Przy tych, które nie funkcjonują zapytajcie dlaczego właściwie nie? Co Was powstrzymuje i jak długo chcecie jeszcze czekać?
Oczywiście mogą wśród Was znaleźć się osoby, które powiedzą, że te powyższe punkty nie są dla nich ważnymi elementami spełnionego życia. To jest całkowicie w porządku, bo to Wasze życie, które możecie kształtować według Waszych kryteriów. Ten post nie jest w takim przypadku przeznaczony dla Was i możecie sobie darować bliższą analizę.
Pozostałym życzę ciekawych przemyśleń i zapraszam do dyskusji w komentarzach.

____________
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)

Komentarze (87) →
Alex W. Barszczewski, 2011-01-26
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Tezy poprzedniego postu – bardzo prosto :-)

Wobec pojawiających sie nieporozumień związanych z moim poprzednim postem zamieszczam poniżej jeszcze bardziej uproszczoną wersję tych najbardziej problematycznych stwierdzeń :-)

Rzeczywistość obiektywna – rzeczywistość subjektywna:

Na niebiesko zakreślony jest obszar wszystkiego tego, co istnieje w obiektywnie istniejącej rzeczywistości wokół nas.

Na czerwono obszar wirtualnych obiektów i zdarzeń, których w tej rzeczywistości nie ma

Na zielono zakreślona jest nasza subiektywna rzeczywistość, to co i jak z tego świata postrzegamy i co na nas oddziałuje. Jak widać postrzegamy tylko część (niewielką) z tego, co faktycznie istnieje, za to dodajemy do naszej rzeczywistości obiekty i zdarzenia, których nie ma.

Dodatkowo w tej części rzeczywistości_ob, którą przejmujemy do rzeczywistości_sub wiele elementów zniekształcamy, co trudno było przedstawić na tym naprędce zrobionym szkicu.

Zrozumienie tego będzie krytyczne jeśli chcecie skorzystać z następnego, bardzo ważnego postu.

Inna teza poprzedniego postu, to :

W wypadku kiedy nie mówimy akurat o biznesie lub bardzo ważnych sprawach życiowych, to jeśli Twoja rzeczywistość_sub Ci się podoba, to delektuj się nią nie tracąc zbyt wiele czasu i energii na zgłębianie jaka w tym wypadku jest rzeczywistość_ob. To obejmuje ok 80-90% naszych aktywności życiowych poza pracą!! Delektuj się życiem zamiast rozkładać je mentalnie na atomy.

Jak już musisz bardzo dociekać to stosuj Brzytwę Ockhama.

Jeżeli ktoś przeoczył to z moim komentarzu, to polecam też przeczytać i przemyśleć następującą historię.

Do następnego postu :-)

Komentarze (49) →
Alex W. Barszczewski, 2011-01-24
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Jak to robi Alex, Rozwój osobisty i kariera, Zapraszam do wersji audio

Dwie rzeczywistości

W którymś z krytycznych komentarzy zarzucono mi, że żyję w „swoim świecie”, który nie ma wiele wspólnego z „polskimi warunkami”
Aby było zabawniej, ta osoba miała bardzo wiele racji, choć na pewno ta różnica nie jest kwestią geografii :-)
Dla wyjaśnienia przyjrzyjmy się pewnej pozornie teoretycznej, a jednocześnie niezmiernie istotnej kwestii, a mianowicie pojęciu„rzeczywistości”, co jest nieco trudne z powodu ułomności naszego ojczystego języka. Przy czym z góry proszę Czytelników, którzy studiowali filozofię o wyrozumiałość dla wszystkich uproszczeń i unikania fachowych terminów – ten blog jest przeznaczony dla szerokiego grona ludzi.
Ze względu na wspomnianą ułomność polskiego podeprzyjmy się na chwile językiem niemieckim, który jest znacznie bardziej  precyzyjny.
W języku sąsiadów zza Odry mamy dwa słowa odnoszące się do tego, co uważamy za „rzeczywistość”:
  • Realität czyli to, istnieje obiektywnie i niezależnie od nas, nazwijmy ją umownie „rzeczywistość_ob”
  • Wirklichkeit – słowo pochodzące od „wirken” czyli oddziaływać. Czyli jest to ta rzeczywistość, która na nas „oddziałuje”, ta, którą w jakikolwiek sposób odczuwamy Ze względu na konstrukcję naszego układu nerwowego, to co odczuwamy jest praktycznie zawsze subiektywne, do czego jeszcze wrócimy. Nazwijmy ja „rzeczywistość_sub”, to jest ta rzeczywistość, która na Was działa.
Dlaczego zajmujemy się takimi pozornie bardzo teoretycznymi rozważaniami?
Jest kilka powodów:
  • Nieumiejętność rozróżnienia tych dwóch pojęć powoduje, że w życiu codziennym niepotrzebnie intensywnie koncentrujemy się na badaniu rzeczywistości_ob. O ile takie badanie w ramach due diligence są jak najbardziej uzasadnione w sytuacjach biznesowych, czy w obliczu naprawdę poważnych decyzji prywatnych, o tyle w większości spraw codziennych jest to strzelanie z armaty do wróbla. Często w ten sposób wprowadzamy do naszej rzeczywistości_sub elementy całkowicie tam niepotrzebne i często ją psujące. Nasz czas i energię możemy spożytkować w lepszy i przyjemniejszy sposób.
  • Nieumiejętność rozróżnienia tych dwóch pojęć powoduje, iż uzurpujemy sobie prawo do wygłaszania „obiektywnych” opinii i osądów, czym ośmieszamy się w oczach nieco bardziej wykształconych ludzi!  To zdecydowanie szkodzi naszej reputacji i lepiej takich stwierdzeń unikać.
  • Nieumiejętność rozróżnienia tych dwóch pojęć powoduje, że łatwo stajemy się niewolnikami naszej rzeczywistości_sub uznając ją za gdzieś tam istniejącą i niezależną od nas rzeczywistość_ob. To jest bardzo poważny problem unieszczęśliwiający wielu nawet inteligentnych i wykształconych ludzi, bo przecież tę rzeczywistość_sub, która na nas oddziałuje możemy sobie zmienić!
Jak mamy możliwości zmiany rzeczywistości_sub? Ponieważ jest to ta rzeczywistość, która na nas oddziałuje, to możemy:
  • starać się usunąć elementy, których oddziaływanie na nas jest niekorzystne. Może to oznaczać np. selekcję ludzi, z którymi się zadajemy (http://alexba.eu/2011-01-14/jak-to-robi-alex/szybka-selekcja-alex-cz-1/) albo miejsca pracy (http://alexba.eu/2010-11-14/goscinne-posty/smutna-historia/ )
  • nauczyć się innej reakcji na bodźce otoczenia, co automatycznie zmieni naszą odczuwalną rzeczywistość. Pisałem o tym wielokrotnie i część Czytelników mi nie wierzyła, iż np. na wiele form ataków werbalnych nie reaguję złością lecz ciekawością. Nawiasem mówiąc w ich subiektywnej rzeczywistości_sub było to niemożliwe i osoby te błędnie pomyślały, że jest to rzeczywistość_ob obowiązująca dla wszystkich :-)
  • wystawić się próbnie na działanie bodźców, z którymi dotychczas nie mieliśmy do czynienia. Oczywiście w myśl starej rosyjskiej zasady „wsio wzmożno, tolko ostorożno” :-)
    W konteście kontaktów międzyludzkich wspominałem o tym np. w poście http://alexba.eu/2006-03-25/rozwoj-kariera-praca/twoje-kontakty-oaza-monokultura-czy-zroznicowanie/
Ja wykorzystuję wszystkie z opisanych powyżej sposobów od lat, co mimo kiepskiej sytuacji wyjściowej doprowadziło do takiej jakości życia, że nie mogę o niej pisać otwarcie na blogu, bo część ludzi nie uwierzy, część zrobi się bardzo agresywna, a niektórzy napiszą „bo ty żyjesz w innej rzeczywistości”  :-)  Przy tym nie ma żadnych „obiektywnych” przeszkód, aby w rozsądnym okresie czasu większość z Was zrobiła to nawet lepiej ode mnie!!! Jesteście młodsi, macie więcej czasu i nie musicie powtarzać moich błędów.
To jest chyba post dość trudny i jak na ten blog o dużym stopniu abstrakcji, więc jeśli macie jakiekolwiek pytania i uwagi, to oczywiście chętnie odpowiem.
PS: Wiele osób jest nieszczęśliwych ze swoją rzeczywistością i zmienia ją czasowo oglądając telewizję (nawet polską!!) lub nadużywając alkoholu i narkotyków. A są przecież lepsze metody!!

____________
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)

Komentarze (57) →
Alex W. Barszczewski, 2011-01-20
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Jak to robi Alex, Relacje z innymi ludźmi, Rozwój osobisty i kariera, Zapraszam do wersji audio

Jakie masz prawo tego ode mnie wymagać?

Pytanie zawarte w tytule jest standardową reakcją, która przebiega w moim umyśle, kiedy ktoś czegoś się ode mnie domaga lub dopomina.
Mam wrażenie, że wobec  mentalnego zniewolenia sporej części społeczeństwa jest to dość rzadka pierwsza reakcja, ja sam nauczyłem się jej mieszkając poza Polską i obserwując ludzi, którzy według moich kryteriów daleko zaszli w życiu.
W czym rzecz?
Jako człowiek miłujący wolność staram się między innymi dbać o niezawężanie jej w następujący sposób:
Unikam podejmowania zobowiązań, które nie uważam za konieczne. Nie oznacza to niepodejmowania zobowiązań w ogóle, lecz bardzo staranna analizę, zanim powiem „tak”. W ten sposób łatwiej jest mi je potem respektować bez jakiegokolwiek żalu. Dla zasady staram się minimalizować zarówno ilość jak i zakres moich zobowiązań. Jednocześnie, w miarę możliwości,  dbam przy tym o powstanie sytuacji win-win.  Zdarzało mi się „negocjować”  zobowiązania aby było lepiej dla drugiej strony. Ciekawe, że wiele osób ma z tym całym moim podejściem spory problem, o czym napisze w osobnym poście.
Nie pozwalam innym na skuteczne domaganie się ode mnie rzeczy i zachowań, za wyjątkiem tych :
  • które wynikają z moich jednoznacznych zobowiązań wobec danej osoby lub osób
  • które wynikają z prawa obowiązującego w miejscu, gdzie zdecydowałem się żyć lub aktualnie przebywam
  • których zastosowanie mogłyby bezpośrednio uchronić kogoś przed utratą życia lub poważnym uszczerbkiem na zdrowiu
  • których zignorowanie groziłoby mi utratą życia lub poważnym uszczerbkiem na zdrowiu
  • których niezastosowanie doprowadziłoby do poważniejszych skutków naruszających zasadę „nie rób drugiemu, co tobie niemiłe”
  • kiedy jestem dobrowolnym członkiem załogi jakiegoś pojazdy lądowego, wodnego, lub powietrznego
W każdym innym przypadku, jeżeli ktoś domaga się czegoś ode mnie, to „spuszczam go na drzewo” i osoba ta pozostaje tam aż zrezygnuje lub zmieni styl komunikacji ze mną.
Bo oczywiście po dobroci prawie wszystko można ze mną załatwić, jako że jestem przyjaźnie zastawionym do świata i w szerokim tego słowa znaczeniu szczodrym człowiekiem.
Możecie sobie nietrudno wyliczyć ile innych typowych źródeł nakazów i zakazów po prostu ignoruję :-) To, oprócz utrzymywania szerokiego zakresu wolności jest jednym ze źródeł mojej energii życiowej i pogodnego nastawienia do świata!
Poza tym ile zasobów zasobów wszelkiego rodzaju można zaoszczędzić i zużyć na przyjemniejsze cele  :-)
Teraz część z Was może pomyśleć, że takiemu Alexowi łatwo powiedzieć, bo może sobie na to pozwolić. Ja myślę, że związek przyczynowo-skutkowy jest dokładnie odwrotny: Dziś mogę sobie na wiele pozwolić, bo kiedyś podjąłem decyzję o przyjęciu postawy, którą powyżej opisałem. Naturalnie ponosząc wszelkie tego konsekwencje, ale tak to już jest w życiu :-)
Gdyby per saldo rezultat nie był tak dobry, to nie pisałbym o tym postu, ale to trzeba wypróbować w praktyce :-)
Jeżeli macie pytania lub myśli, którymi chcecie się podzielić to zapraszam do komentarzy
PS: Do tematu warto poczytać też: http://alexba.eu/2008-05-03/rozwoj-kariera-praca/musisz-umrzec/

____________
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)

Komentarze (36) →
Alex W. Barszczewski, 2011-01-18
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Jak to robi Alex, Zapraszam do wersji audio

Szybka selekcja – jak to robi Alex cz.1

W dyskusji pod postem o szybkiej selekcji ludzi, z którymi mamy do czynienia pojawiło się kilka głosów, świadczących, że część z Was zrozumiała mnie nieco inaczej niż zamierzałem.
Wielu Czytelników zastanawiało się na przykład, jak odciąć się od niepasujących osób, które  znają bliżej od dłuższego czasu.
U mnie ten problem raczej nie występuje, bo selekcja, o której pisałem dokonywana jest na samym początku znajomości a nie po miesiącach, czy latach. Dlatego nazwałem to „szybką selekcją”.
Po namyśle zdecydowałem, że może najlepiej w cyklu postów opiszę jak ja to konkretnie robię, wtedy każdy będzie mógł sobie wziąć i dopasować to, co mu odpowiada.
Zanim przejdziemy do szczegółów mam kilka bardzo ważnych uwag. Proszę o ich dokładne przeczytanie, bo zrozumienie ich będzie konieczne w dalszej dyskusji.
Pierwszą rzeczą jest fakt, że nie biegam po świecie z jakąś „checklistą” na której odhaczam punkty dodatnie lub ujemne i po przekroczeniu pewnej ilości tych ostatnich naciskam klawisz „game over”. Raczej czynię to dość intuicyjnie i aby napisać ten post musiałem intensywnie zastanowić się jak ja to właściwie robię. Tak więc tekst poniżej jest rezultatem swojego rodzaju „reverse engeneering”, kiedy na podstawie moich zachowań starałem się odtworzyć i opisać mechanizmy nimi rządzące. To jest istotne, bo inaczej mógłby powstać fałszywy obraz Alexa – komputera, który bezdusznie odrzuca ludzi.
Drugą rzeczą jest to, iż odrzucenie przeze mnie kogokolwiek nie oznacza zazwyczaj oceny tej osoby jako człowieka. Jedynym kryterium jest kompatybilność do mnie, co w którymś momencie dokładniej wyjaśnię. Jest na świecie prawdopodobnie mnóstwo wartościowych i interesujących ludzi, z którymi pozytywna komunikacja będzie dla mnie niemożliwa, lub co najmniej znacznie utrudniona. I lepiej będzie jak ją sobie darujemy.
To nic nie mówi o tym, czy ktoś jest „lepszy” lub „gorszy”, tak jak niepasowanie pewnego klucza do określonego zamka nic nie mówi o jakości każdego z nich.
Trzecie, wspomniana kompatybilność nie oznacza takich samych poglądów!!! Mam wielu bliskich znajomych, zarówno prywatnie jak i biznesowo, którzy w wielu sprawach mają kompletnie inne poglądy niż ja, to nam nie przeszkadza dopóki szanujemy naszą odmienność i komunikujemy jak cywilizowani ludzie.
Po tym istotnym wstępie przejdźmy do konkretów.
Generalną zasadą, którą się kieruję, jest wyeliminowanie z mojego bliskiego otoczenia osób niepasujących już na samym początku znajomości.
To wiąże się z najmniejszymi problemami natury emocjonalnej, nie pojawiają się też inwestycje jakiegokolwiek rodzaju, które powodowałyby, że będzie nam szkoda podjąć niezbędne decyzje „bo już tyle w tę relację włożyliśmy”.
Pierwszą rzeczą, którą robię to ……. pozwalam innym na zdyskwalifikowanie mnie jako bliskiego znajomego :-)
To ma tę zaletę, że nie wymaga żadnych specjalnych działań z mojej strony i oszczędza mi sporo czasu i środków na zadawanie się z ludźmi, z którymi nie jest mi „po drodze”.
Jak to robię? Bardzo prosto :-) po prostu jestem sobą i raczej nie udaję nikogo innego. Pisze „raczej” bo czasem wciągam brzuch i wypinam klatę, ale któż nie ma chwil słabości :-)
Ponieważ niektóre moje podejścia do życia są, delikatnie mówiąc, dość nietypowe, to wielu ludzi uznaje mnie za dziwaka, dziwoląga, albo wręcz stukniętego faceta, z którym lepiej się nie zadawać. W ten sposób niepasujące osoby same usuwają się z mojego życia i nawet nie muszę ich „selekcjonować” :-) Wygodne i ekonomiczne, nieprawdaż?
Dodatkowym „narzędziem”, które do tego wykorzystuje jest ten blog. Jako że wypowiadam się na nim otwarcie  o bardzo wielu różnych sprawach jest to kopalnia informacji o tym, jakim jestem człowiekiem i jakie mam poglądy na wiele spraw życiowych. Tak wiec, jak poznaje kogoś nowego, to gdzieś tam dość szybko przemycam informację, że taki blog prowadzę i ktoś zainteresowany może mnie tam „podejrzeć”. Potem patrzę jaki jest efekt tej lektury :-)
Z punktu widzenia selekcji istotne są następujące przypadki:
  • ktoś po poczytaniu moich wypowiedzi nie kontynuuje znajomości ze mną. To jest ciąg dalszy tej autoselekcji o której wspomniałem wyżej
  • ktoś po przeczytaniu wyraża się z pogardą lub brakiem szacunku o mnie, tym blogu lub jego Czytelnikach. Wtedy ja, jak w myśliwcu odrzutowym naciskam przycisk „eject” katapultujący daną osobę (z mojego życia oczywiście)
  • ktoś wykazuje kompletny brak zrozumienia dla idei tego blogu. Eject!!! Ten brak zrozumienia może przejawiać się  np. w pytaniu „Nie szkoda Ci czasu na takie bzdury?”, albo „Jak możesz się tak publicznie obnażać?” :-) :-) Z tym „obnażaniem” się to jest ciekawa sprawa, bo uważni Czytelnicy zauważą, że jestem bardzo powściągliwy jeśli chodzi o fakty z mojego życia prywatnego, a jeśli ktoś otwartą dyskusję o poglądach nazywa w ten sposób, to nie bardzo jest z mojej bajki :-)
Poza blogiem rzeczą dyskwalifikującą jest też, jeśli widzę, że ktoś nie szanuje ludzi o tzw. „niższym statusie społecznym” i np. z wyższością odnosi się do kelnerów, pokojówek, konduktorów, kasjerów, sprzedawców i…… osób młodszych wiekiem. Eject!!!
Jeżeli ktoś jest chamski, gburowaty, nieuprzejmy, ponury, arogancki, nie chce komunikować to też pociąga to za sobą natychmiastowe użycie katapulty :-)
Osobiście jestem bardzo otwartym człowiekiem i powyższe kryteria chyba wyczerpują listę tych, przy wystąpieniu których „kasuję ludzi na dzień dobry” (względnie pozwalam się kasować :-))
Oczywiście potem selekcja idzie dalej, bo chodzi o zakwalifikowanie się do jednej z 2 grup:
  • bliższa znajomość
  • niezobowiązujące kontakty społeczne
No ale o tym napiszę w następnym odcinku/odcinkach.
Jeżeli macie jakiekolwiek pytania lub uwagi to zapraszam do dyskusji w komentarzach.
PS: Dalsze odcinki będą, jeśli temat okaże się dla Was interesującym.

____________
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)

Komentarze (148) →
Alex W. Barszczewski, 2011-01-14
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Dylematy Malwiny

Dzisiaj zauważyłem, że jedna  z naszych Czytelniczek zamieściła bardzo długi komentarz pod jednym ze starych postów. Był on bardzo szczery i dotyczy problemu, z którym w ten czy inny sposób spotyka się sporo młodych ludzi, którzy kontaktują się ze mną.  Szkoda mi było zostawiać go pod tamtym postem, kiedy może to być temat bardzo ciekawej i owocnej dyskusji. Za zgodą Autorki przenoszę go więc tutaj a pod nim skopiuje też dotychczasową dyskusję. Jestem przekonany, że bedziecie mieli na ten temat dużo  ciekawego do powiedzenia w komentarzach, a komuś jeszcze ta dyskusja się przyda.

A oto tekst:

„Nie wiedzieć czemu mój komentarz nie chce się wysłać. Postaram się rozbić go na dwa mniejsze i może wtedy pójdzie. Z góry przepraszam, że tak bardzo się rozpisałam, ale nie potrafiłam bardziej tego streścić, oraz za bałagan w wypowiedzi, ale odzwierciedla on mniej więcej to, co dzieje się teraz w mojej głowie.
Piszę tutaj, ponieważ mam kompletny mętlik w głowie i zupełnie nie wiem, co mam zrobić. Nie oczekuję cudownych, gotowych rozwiązań ani bezpośrednich rad. Po prostu myślę, że pomogłoby mi, gdyby ktoś to przeczytał i napisał cokolwiek, co nasuwa mu się na myśl, albo przychodzi do głowy. A wydaję mi się, że blog ten czytają ludzie o takich cechach, jakie ja w przyszłości chciałabym w sobie wykształcić.
Aktualnie jestem na pierwszym roku stomatologii. Moja mama jest stomatologiem i prawdę mówiąc gdyby nie jej stały, dobrze płatny zawód, już dawno mieszkalibyśmy w jakimś małym, jednopokojowym mieszkanku. Teraz mieszkamy w domku jednorodzinnym, na którego odnowienie został wzięty ogromny kredyt, który zostanie spłacony po 20-30 latach jak dobrze pójdzie, ale nie o tym chciałam mówić.
Jestem więc na tej stomatologii, ale prawdę mówiąc studiowanie tutaj nigdy nie było moim marzeniem. Jakoś tak “wyszło”, że w podstawówce wiedziałam, że “mam” lubić przyrodę, później biologię, następnie poszłam do klasy biologiczno-chemicznej w najlepszym liceum w mieście, a spośród studiów przyrodniczych już chyba te najbardziej mi pasowały. Zawsze słyszałam, że to będzie dla mnie cudny zawód, zwłaszcza że mam zdolności manualne. Że będę mieć świetny start, bo mama jest stomatologiem. Więc przyjmowałam to, zagłuszałam ten cichy głosik w mojej głowie, który mówił mi, że to może nie jest “to”, ciężko pracowałam przez liceum, żeby się tu dostać, a kiedy już zobaczyłam moje świadectwo maturalne… pomyślałam tylko “no fajnie, przynajmniej nie będę musiała ponownie pisać matury, nie będę mieć problemów”.
Od początku studiowania nie chciało mi się uczyć, bo nie dostrzegałam celu, który byłby wart tych pięciu lat wyjętych z życiorysu. Miałam tylko mamę, która stała nade mną i niczym wyrzut sumienia mówiła: “Ucz się, bo nie zaliczysz. Robisz wszystko, żeby tylko zawalić ten rok. I znowu gadasz po parę godzin z chłopakiem, jak niby chcesz zdać kolokwium, skoro swój czas poświęcasz na bezcelowe rozmowy, zamiast na naukę? W dzisiejszych czasach kobieta musi być niezależna, mieć pewny zawód, żeby w razie czego móc utrzymać siebie i dziecko”. I tak w kółko. Co jakiś miesiąc przechodziłam załamania pod tytułem “ja nie chcę tutaj być, rezygnuję”. Ale zawsze mama przywoływała mnie do porządku swoimi logicznymi argumentami, a ja później miałam dzikie wyrzuty sumienia, że znowu straciłam czas na rozmyślania, zamiast się uczyć.

Bo tak naprawdę moja wizja przyszłości nie jest tak pewna, jak stomatologia. Argumenty na jej korzyść są tak mało przekonujące, że aż boli. Moim największym marzeniem sprzed jakichś pięciu lat jest otworzyć własną kawiarnię. Już kiedyś na tym blogu był poruszany temat, że niedługo będzie cały wysyp kawiarni. Ale na nią mam konkretny, myślę że dobry pomysł. Mogłabym otworzyć firmę, sprzedającą ręcznie robioną biżuterię (robienie biżuterii to moja pasja, którą niestety zaniedbałam, bo trzeba się było uczyć). Mogłabym pracować w redakcji, bo uwielbiam pisać, co też w liceum zaniedbałam i teraz żałuję (wiem, że tutaj jest bardzo mała szansa na zatrudnienie). Mogłabym pracować w firmie reklamowej (choć nie wiem, czy nie jestem za mało dynamiczna i pewna siebie). Mogłabym być stylistką, projektantką, grafikiem, słowem robić cokolwiek bardziej twórczego, niż dłubanie ludziom w zębach. Tyle że te zawody są strasznie niepewne, co mojej mamy zupełnie nie przekonuje. Myślałam o tym, żeby pójść na psychologię, ale to tak dla siebie, aby rozwinąć swoje zainteresowania, poznać ciekawych ludzi. Ale mama mówi, żebym “dała sobie szansę”, czyli skończyła stomatologię, a później “będę mogła robić, co chcę, iść na jakie studia chcę i otwierać, co tylko mi się będzie podobać”. A skoro chcę już teraz pójść taki nic nie dający i łatwy kierunek, to żebym szła na studia zaocznie, poszła do pracy, opłacała studia i miała swój wkład w utrzymywanie 1/3 domu. Boję się, że nie dam rady tego pogodzić, zwłaszcza że podczas tego rodzaju studiów trzeba robić coś w kierunku rozwijania swoich kwalifikacji: podszlifować język, zrobić jakieś kursy, iść na bezpłatne praktyki do jakichś firm, etc. Atmosfera w domu jest gęsta, mama jest na mnie obrażona i próbuje na wszelkie sposoby wywołać we mnie poczucie winy. Ja jestem w kompletnym dołku i nie wiem, co zrobić.
Ktoś może spytać czemu nie posłucham mamy: czemu nie skończę tej stomatologii, aby mieć to zabezpieczenie, a później najwyżej otworzę sobie kawiarnię. Ja po prostu widzę, jak te studia mnie strasznie zmieniają. Nie potrafię cieszyć się życiem, nie mogąc bez wyrzutów sumienia zrobić czegoś, co lubię, bo w tym czasie mogłabym się pouczyć. Mój chłopak twierdzi, że staję się coraz bardziej smutna, nieufna w stosunku do ludzi, narzekająca. Mam wrażenie, że coraz bardziej upodabniam się do swojej mamy, którą naprawdę bardzo szanuję, ale nie chcę mieć życia, takiego jak ona. Nie chcę być drugą nią, a mam wrażenie, że postępując według jej rad i zasad, tak się właśnie dzieje. Z drugiej strony jest jeszcze tata, który z wykształcenia jest inżynierem, ale nigdy nie pracował w zawodzie. Od momenty skończenia studiów miał własną firmę, która dobrze prosperowała przez parę lat, a później świetlane czasy minęły. Otwierał kolejne firmy, które wpędzały nas w coraz to nowe długi. Przez wiele lat nasz cały dom utrzymywała mama ze swoją “pewną pracą”. Wszyscy mówią, że jestem podobna do taty. Mam świadomość, w którym miejscu to podobieństwo jest wadą i staram się nad tym pracować, ale boję się, że skończę tak, jak on mówiąc, że “ma 50 lat i zmarnowane życie”. Ciężko mi uwierzyć w siebie, skoro moi rodzice we mnie nie wierzą. Ciężko mi podjąć kroki w kierunku zmiany, bo boję się, że nie dam rady. Ciężko mi iść pod prąd, sprzeciwiać się mamie, która robi wszystko, abym w końcu dostrzegła swój “życiowy błąd”. Gdy tak mnie poczytać, to ręce opadają, prawda;)?
Jeśli ktoś z Was dotrwał do końca, pewnie załamał się moją osobą. Tak, jestem teraz w dołku i możliwe że ton mojej wypowiedzi przypomina użalanie się nad sobą (i może tym właśnie jest), ale chciałabym z tego dołka wyjść. Potrzebuję jakiejś obiektywnej rady kogoś rozsądnego, kto potrafiłby spojrzeć na sytuację z dystansem. Wytknąć błędy w myśleniu albo postępowaniu. Z góry naprawdę bardzo temu komuś dziękuję. Każdy odzew będzie dla mnie bardzo cenny.”
____________________
Zapraszam do dyskusji w komentarzach
Komentarze (95) →
Alex W. Barszczewski, 2011-01-11
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Jak to robi Alex, Relacje z innymi ludźmi, Zapraszam do wersji audio

Warto być miłym

Opowiem Wam małą historię.

Tej zimy znalazłem w Playa del Ingles bardzo dobry Steak House i jako miłośnik tego rodzaju jedzenia kilkakrotnie tam gościłem. W styczniu przeniesiono tam wielki grill na węgiel drzewny z kuchni na główna salę i kiedy byłem tam przedostatnio, to po bardzo udanym posiłku podszedłem do kucharza i w moim kulawym hiszpańskim podziękowałem mu za perfekcyjne przygotowanie steków dla mnie i moich gości. Potem jeszcze trochę przyjacielsko pogadaliśmy i pożegnaliśmy się.

W środę wpadłem znowu do nich i podchodząc do grilla zapytałem „Cześć Carmelo, co dobrego mi dziś zgrilujesz?”

Na to on „Alejandro, może zjesz solidnego T-bone?”. Tutaj małe wyjaśnienie, to co na wyspie nazywają „chuleton” i tłumaczą jako T-bone to tak naprawdę według mnie rib steak, ale tak czy inaczej jest to potężny kawał smakowitej argentyńskiej wołowiny.

Pożartowałem trochę, że jest to stek do popełniania samobójstwa, ale zamówiłem go medio-rojo, czyli medium-rare :-)

Ponieważ nawet jak dla mnie wielkość była rekordowa, to zrobiłem poniższe zdjęcie (a Carmelo ma naprawdę wielkie dłonie :-))

Ku mojemu zdziwieniu na moim talerzu wylądowało potem coś takiego:

Nie trzeba być uważnym obserwatorem, aby zauważyć, że temu stekowi nagle „dorósł” całkiem normalny kawał polędwicy, który normalnie wystarczyłby na samodzielne danie.  W ten sposób dostałem „skonstruowany” porterhouse steak, czego nie było ani w karcie, ani na rachunku, który przyszło mi tego dnia zapłacić :-)

Niektórzy z Was, mogą teraz się zapytać, po co to całe gadanie, cóż takiego w tym, że jakiś kucharz w restauracji sprezentował mi mięso za 10-12 euro?

Otóż piszę o tym, bo jest to typowy przykład bardzo wielu uprzejmości i prezentów otrzymywanych od innych ludzi, których często właściwie ledwo znam. Przy czym nie zawsze chodzi tu o drobiazgi jak ten powyższy, czy mieszkanie w jednym z 3 najlepszych apartamentów w  bardzo sympatycznym, kameralnym hotelu za superpromocyjną cenę.
W moim życiu otrzymywałem już  różne oznaki sympatii warte wiele tysięcy euro czy dolarów i to nie jako część jakiegoś dealu biznesowego!
A to robi już bardzo dużą różnicę w jakości życia i to nie tylko poprzez lepsze samopoczucie!!

Moja rada dla Was: Bądźcie mili dla innych ludzi i to wszystkich bez wyjątku, dopóki jakieś jednostki nie pokażą Wam jednoznacznie, że na to nie zasługują!!

Koniecznie przeczytajcie uważnie ten stary post http://alexba.eu/2006-04-03/rozwoj-kariera-praca/twoje-kontakty-czy-jestes-milym-czlowiekiem/ i od dziś zacznijcie stosować wspomniane tam zalecenia. Podkreślam słowo „stosować” bo sama teoria Wam nie pomoże.

Dodatkowo dostrzeżcie i wyraźcie uznanie, jeśli ktoś robi coś dla Was i robi to naprawdę dobrze. I to bez różnicy, czy jest to konsultant, któremu płacicie tysiące za godzinę, czy pokojówka sprzątająca wasz pokój. Szczególnie zróbcie to w wypadku tej  pokojówki!!! Chodzi o wyrobienie sobie pewnej postawy.

Jak się da, to rzucajcie promień słońca w życie innego człowieka,  a da się to zrobić znacznie częściej niż przypuszczacie.

Generalnie warto też stosować to podejście.

Dlaczego o tym piszę?

Konsekwentne stosowanie powyższych rad zrobi długoterminowo w Waszym życiu znacznie większą różnicę, niż większość z Was może sobie teraz wyobrazić. Mówię to zarówno z własnego bogatego doświadczenia, jak i wielu obserwacji.

Wypróbujcie i zobaczycie!

Jeżeli macie pytania lub uwagi to zapraszam do komentarzy.

____________
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)
Komentarze (46) →
Alex W. Barszczewski, 2011-01-08
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Jak to robi Alex, Zapraszam do wersji audio

Szybka selekcja ludzi – dlaczego warto?

Czytając wiele moich postów takich jak np. „Stabilność emocjonalna, lub „No hassle in my castle” można by odnieść wrażenie, że jestem zimno kalkulującym człowiekiem, który dla czystej wygody „eliminuje” ze swojego otoczenia ludzi, którzy mu nie pasują. Pisałem wtedy o wpływie takich decyzji na moją jakość życia itp. a pominąłem jeszcze jeden ważny aspekt, który był dla mnie  tak oczywisty, że go nie zauważyłem :-)
Pamiętacie, jak w poście „Czego możemy nauczyć się z bajek cz.2″ twierdziłem, że chyba wszyscy przychodzimy na świat jako wrażliwe istoty, którym potem ta wrażliwość zostaje wyamputowana?
Jak pisałem o tej księżniczce, dzięki której nauczyłem się na nowo używać serca i mieć szeroka gamę subtelnych emocji?
Przy tym wszystkim odkryłem też, że jestem bardzo wrażliwym człowiekiem i że ta wrażliwość umożliwia mi bardzo wiele rzeczy zarówno prywatnie jak i zawodowo (tak, tak, bez niej nie byłbym dzisiaj tak daleko jak jestem!!)
Z drugiej strony wszyscy żyjemy w realnym życiu, gdzie pojawiają się różni ludzie, nie zawsze w stosunku do nas mili czy dobrze nastawieni.
W takiej sytuacji bardzo wrażliwa osoba ma następujące możliwe rozwiązania:
  • na nowo wyhodować sobie gruba skórę – czyli księżniczka męczyła się nadaremnie
  • zabarykadować się przed „złym światem” w gronie najbliższej rodziny i przyjaciół – to prowadzi do „monokultury” http://alexba.eu/2006-03-25/rozwoj-kariera-praca/twoje-kontakty-oaza-monokultura-czy-zroznicowanie/ co znacznie ogranicza nasze możliwości wszechstronnego rozwoju
  • wytworzyć sobie zdejmowalny pancerz, który zakładamy wychodząc na zewnątrz, a  zdejmujemy w domu – jest to niewygodne i łatwo prowadzi do de facto rozszczepienia osobowości.
  • robić to tak jak ja – łatwo dopuszczać do siebie bliżej bardzo różnych ludzi, ale szybko i bez ceregieli eliminować za swojego życia tych, którzy po bliższym poznaniu nam nie pasują. Podkreślenia wymaga „szybko i bez ceregieli”, bo w naszej polskiej kulturze mamy tendencję do zbyt dużej pobłażliwości i cierpliwości w stosunku do niemiłych lub nieodpowiednich dla nas zachowań innych.
Jakie główne zalety dla mnie ma takie podejście:
  • nie muszę się ciągle przestawiać, mogę być cały czas tym samym człowiekiem z „sercem na dłoni”
  • mogę swobodnie dalej rozwijać we mnie subtelności odczuwania i postrzegania, co jest niezwykle przydatne w bardzo szerokim zakresie zagadnień od seksu począwszy a na trudnych negocjacjach biznesowych skończywszy
  • mam do czynienia z samymi miłymi ludźmi i to zarówno prywatnie, jak i w biznesie. To ostatnie uważam za duże osiągnięcie, bo ile osób może uczciwie coś takiego  stwierdzić.
  • wchodzę w bliskie kontakty z bardzo szeroką gamą różnych ludzi, od których wciąż uczę się czegoś nowego. Robiąc to mam coraz więcej doświadczenia i wprawy w nawiązywaniu takich kontaktów a to zmniejsza potencjalne uzależnienie o jakiejś konkretnej osoby

Jakie potencjalnie negatywne skutki uboczne mogą się pojawić i jak sobie  z tym radzę:

  • jak już wspomniałem powyżej jest to w naszej kulturze dość nietypowe podejście i przez niektórych ludzi będę uznany za dziwoląga lub po prostu zdyskwalifikowany. Nie mam z tym problemu, bo to otwiera drogę do tych, dla których jest to w porządku
  • mogę przedwcześnie zdyskwalifikować jakiś nieoszlifowany diament. To ryzyko akceptuję, zwłaszcza jeśli wciąż znajduję diamenty, które błyszczą bez konieczności szlifowania (metaforycznie)
  • wobec wspomnianej łatwości nawiązywania kontaktów bardzo trudno jest mieć mnie na wyłączność, zwłaszcza bez mojej woli w tym kierunku. To zawsze odstraszało sporą część ludzi, zwłaszcza płci przeciwnej :-) Na szczęście nie wszystkich, więc problemu nie ma :-)
  • jeśli jeszcze coś pominąłem, to na pewno Czytelnicy przypomną mi o tym w komentarzach  :-)
To, co napisałem powyżej jest jak zwykle moim osobistym podejściem, co nie oznacza że jedynym lub najlepszym.  Dla mnie funkcjonuje super i napisałem ten post w odpowiedzi na wasze sugestie abym pisał o tym jak robię różne rzeczy.
Serdecznie zapraszam dyskusji.
____________
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)

Komentarze (39) →
Alex W. Barszczewski, 2011-01-04
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 24 of 67« First...1020«2223242526»304050...Last »
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • Roma: Wyobraźcie sobie odwrotną...
    • Kamil Szympruch: Witam wszystkich....
    • Maciek: Witam serdecznie, Osobiście...
    • Ewa W: Małgorzata, dzięki za dobre...
    • Paweł Kuriata: @Alex Dopuszczam jak...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
    • Agnieszka L: Alex, miałam na myśli...
    • Małgorzata: Małgosia S. Oczywiście,...
    • sniezka: Witek, właśnie chodzi mi o...
    • Witek Zbijewski: snieżka nie mam...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Mags: ad napisał: „Zapomnia...
    • Tomasz: Mxx: a ja taką jeszcze mała...
    • gonia: Tak to dobra rada, żeby nie...
    • Ewa W: Mxx, piszesz: „Chciała...
    • KrzysiekP: Witam. Może nie będę się...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Emilia Ornat: Ten blog dodaje mi...
    • KatarzynaAnna: Dzień dobry wszystkim,...
    • Elżbieta: Witam, Czytam bloga (i...
    • Monika Góralska: Witam, Kilka postów...
    • Grzesiek: Tego bloga czytam ponieważ...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • Alex W. Barszczewski: Katarzyna...
    • Katarzyna Skawran: Podoba mi się twój...
    • Arek S.: Alex, Odpowiedziałeś Maćkowi...
    • Aleksandra Mroczkowska: Rzeczywiście...
  • Listy Czytelników – nowa kategoria na blogu  (1)
    • Tomek: Świetny pomysł Alex! Już...
  • Co zrobić, kiedy się nie wie co chce się robić w życiu?  (673)
    • Paulina: Witam. Mamy rok 2012,dopiero...
  • Optymalna strategia postępowania z innymi ludźmi  (60)
    • Piotr Cieślak: Alex :))) Jest rok...
  • Rzucaj promień słońca w życie innych ludzi  (73)
    • Stella: Prosta sprawa, a taka piękna...
  • Stabilizacja w Twoim życiu – szczęście, czy pułapka  (14)
    • Witek Zbijewski: noveeck:...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Aleksandra Mroczkowska: Alex, u mnie...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025