Wracamy do naszego tematu i na początek kilka istotnych rzeczy, które musimy uwzględnić, jeśli chcemy zmienić czyjeś zachowanie metodą pozytywnego wzmacniania.
Pierwszym krytycznym elementem jest zaufanie. Umówiliśmy się już , że będziemy trenować innych ludzi wyłącznie dla ich dobra, więc uzyskanie zaufania nie powinno być trudne (można trenować i bez tego, niemniej takimi technikami z powodów etycznych nie chce się dzielić na publicznym forum). Im bardziej obiekt trenowany jest przekonany, iż nie chcemy mu, w szerokim tego słowa znaczeniu, zrobić „krzywdy”, tym łatwiej bedzie nam na niego (albo nią) wpłynąć.
Drugim ważnym elementem jest dokładna świadomość, jakie właściwie zachowanie docelowe chcemy wywołać. To wbrew pozorom nie jest tak całkiem jasne i brak klarownego wyobrażenia w tym wzglądzie znacznie utrudnia pierwszy krok w treningu, o którym napiszę za chwilę.
Jeśli chodzi o zachowanie docelowe, to musimy pamiętać że:
- ma być ono korzystne dla strony trenowanej – pamiętacie naszą umowę, nieprawdaż?
- musi leżeć w granicach fizycznych i psychicznych możliwości tej osoby
Jeśli powyższe warunki sa spełnione, to możemy przystąpić do pierwszego etapu właściwego treningu a mianowicie:
Należy „przyłapać” obiekt trenowany na tym, że robi cokolwiek we właściwym, wynikającym z zalożonego celu, kierunku i natychmiast wzmocnić ten „sukces” nagrodą”
Tutaj większość ludzi popełnia zasadniczy bład, uważając, że nagroda należy się tylko, jeśli nasz obiekt wykona bezbłędnie to, czego od niego oczekujemy. To jest o wiele za wysoki próg i takie stawianie go kończy się przeważnie dużą frustracją trenującego. Jak niski próg początkowy ustawia się w rzeczywistości napiszę troche później biorąc za przykład tresurę orek w Sea World. Na razie muszę zająć się czymś innym, więc zostawiam Was z kilkoma zdjęciami, do czego można te bardzo niebezpieczne drapieżniki doprowadzic:
przykład 1 , przykład 2 , przykład 3, przykład 4
Alexie
„przylapywanie” na kazdych pozytywnych rzeczach i nagradzanie ich jest dla mnie jasne. Doskonale pamietam Twoj przyklad z papuzka, ktorej na poczatku wkladamy do dziobka pileczke :-D
a co robic w sytuacji gdy osoba trenowana zachowuje sie w sposob przez nas nieakceptowany ? Karac ?
Moniko
Odpowiedź na Twoje pytanie znajdziesz w którymś z najbliższych odcinków, pozwól mi rozwijać temat krok za krokiem :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Szam,
że komentuje tak starą notkę, ale zacząłem przeglądać również starsze wpisy (konkretnie cykl o trwałym zmienianiu ludzi) i zauważyłem że przyklad numer 3 gdzieś uciekł (404).
Może warto by było hostować obrazki na własnym serwerze (wraz z podaniem adresu do źródła), żeby zapobiec takim sytuacjom w przyszłości?
Pozdrawiam.
Tomku
Nic nie uciekło :-)
Zobacz pod
http://alexba.eu/2006-03-30/zmiana-ludzie-zachowania/jak-trwale-zmieniac-ludzi-cz3/
Z tego blogu nic nie ginie :-)
Pozdrawiam
Alex
Alex, zaufanie chyba jest podstawą sukcesu?
Czy nagroda powinna być opisowa?
Jestem zdania, że kara przeważnie jest demotywująca i kompletnie nic nie wnosi. Jakie jest Twoje zdanie na ten temat?
Obrazki z orkami już dawno przestały istnieć, ale chodziło chyba o te:
http://chatru.com/uae/index.php?action=dlattach;topic=13310.0;attach=6390
http://chatru.com/uae/index.php?action=dlattach;topic=13310.0;attach=6392
Zastanawiam się, dlaczego tak mało komentarzy jest na temat „Jak na trwałe zmieniać ludzi?” Większość z nas chyba wyczuwa, że zmienić świat na lepsze znaczy zmienić ludzi na lepsze. :-)Najwspanialsze w życiu wyzwanie i najtrudniejsze…Może wynika to z tego, że zdajemy sobie sprawę jak trudna jest to rzecz… Poza tym, chyba wielu z nas rozumie, że aby zmieniać innych, trzeba być samym odmienionym. Może wciąż jesteśmy na etapie zmagania się z samym sobą, udoskonalania siebie, poszukiwania przewodnika, więc zmianę innych zostawiamy na potem, lub w ogóle o niej nie myślimy… A może osiągnięcie poziomu, na którym będziemy zmieniać innych jest nie lada wyzwaniem, któremu mogą sprostać nieliczni? Myślę, że wciąż jest ogromna dysproporcja pomiędzy nauczycielami ( tymi, którzy mogą / potrafią zmieniać zachowania innych na lepsze) a uczniami ( tymi, którzy, najpierw muszą nauczyć się jak udoskonalać siebie, a potem innych).
Owe przykłady „tresowania” drugiego człowieka są skuteczne, ale odczuwam niedosyt. Osobiście odbieram to jako zmianę zachowań człowieka, a nie człowieka. Homo sapiens to inteligentna istota i przy właściwym treningu zmienia swoje zachowania na pożądane, ale czy to wystarczy? Czy zmiana określonych zachowań to zmiana człowieka? ….
Justyna
Justyna:
„Bycie odmienionym” o którym wspominasz bierze się z tego, że trudno dawać przykład gdy nim się nie jest. Tutaj cytat z Eisteina bardzo ciekawie pasuje:
“Dawanie przykładu nie jest głównym sposobem wywierania wpływu na zachowanie innych ludzi; jest jedynym sposobem.”
Swoją drogą jest tak niewielu „nauczycieli” bo chyba im jest bliskie podejście Alexa (i także moje), żeby zadawać się z ludźmi których bierzemy takimi jakimi są, a jak nieodpowiadają nam to papa. Osobiście nie lubię zmieniać kogoś kto tej zmiany nie chce i mi jej nie zakomunikuje. Szkoda mojej energii na tresury. Tak ustawiam swoje życie, abym nie musiał przebywać z kimś, z kim nie chcę. A ten seria tych postów odnosi się głównie do sytuacji w której poniekąd musimy utrzymywać relację z jakąś osobą (np. z rodziną, współpracownikami itd.).
Pozdrawiam radośnie,
Orest
@Drogi Oreście!
Myślę, że niewielu jest nauczycieli, bo a) niewielu może być przykładem, który „pociągnie innych” – brak wiedzy, b) tylko część z tych niewielu ma dar przekazywania wiedz – brak umiejętności. Jest jeszcze c) są tacy, którym się nie chce, którzy mogliby zmieniać świat na lepsze, ale po co?…
Myślę o tym, co napisałeś… :-) Może myślałoby mi się lepiej, gdyby nie jutrzejszy mój wyjazd. :-) Z tym przykładem …. nie jest to dla mnie oczywistym. Trąci mi to kopiowaniem pewnych zachowań, postępowaniem tak jak nauczyciel, czasem wyuczeniem się pewnych reakcji w celu osiągnięcia określonych korzyści. Czy zmiana zaczyna się od znalezienia przykładu i pójścia jego śladem? Czy powinna zaczynać się w nas samych? Czy to nie my powinniśmy wyrastać na nas własny przykład? Nie chciałabym lepić ludzi na podobieństwo tych wspaniałych przykładów, ale chciałabym, aby człowiek odnalazł swoją własną drogę, żeby jego zmiana wypływała z niego, a nie była efektem ćwiczeń, które odpowiednio utrwalane przynoszą rezultaty.
Rozumiem i doceniam komfort przebywania z ludźmi, z którymi chce się przebywać. Mnie również to sprawia przyjemność. :-)Są jednak takie sytuacje, że przebywam z kimś, ponieważ jestem przekonana, że jemu / jej bardzo na tym zależy; że mój czas / uwaga ofiarowana drugiemu człowiekowi jest jemu / jej potrzebna… bardziej niż mi. Myślisz, że to szkoda czasu? Pytam na serio.
Orest z twojego postu wynika, że jesteś nauczycielem. Zatem przychodzi do ciebie człowiek i mówi „chcę się zmienić, chcę być lepszy” I co? Co robisz? Jaki jest dalszy ciąg tej historii?:-)
Z promiennym uśmiechem:-)
Justyna
Justyna:
Niemal zawsze miałem takich nauczycieli, z których coś kopiowałem. Z wielu napotkanych osób coś sobie kopiowałem, cechę, sposób, wiedzę… cokolwiek, co mi się spodobało i mogłoby sprawić, że będę lepszym człowiekiem. Czy z samego mnie ta zmiana płynęła? Tak. To ja sam wybierałem jak chcę się zmienić. Brałem tylko dobre dla mnie wzorce. Są też takie rzeczy które kopiuję w jakimś tylko ułamku, bądź po dużej modyfikacji. Taki zlepek różnych ludzi… mentalny Frankenstein :D
Również przebywam z osobami, którym zależy na tym, abym im poświęcił czas. Nie wyklucza to moich korzyści… a lubię, gdy są nimi: nowa wiedza, nowe doświadczenia, mile spędzony czas czy wykazanie swojej przydatności społecznej (moja chęć edukowania innych). Jeśli takich korzyści ja nie mam, a w kwestii mojego edukowania ta druga osoba tego nie chce, to szkoda mojego czasu i czasu tej drugiej osoby.
Do nauczyciela mi jeszcze daleko, ale coś w tym kierunku. Jeśli ktoś chce się zmienić to ja bardzo chętnie pomagam. Jeśli ktoś da znak, że jednak zmian nie chce, że za słowami nie poszły czyny („tak, tak… to cenne co mówisz, Oreście”, ale nie podejmuje żadnych działań) to moja użyteczność społeczna w tym momencie zamiera i mi się odechciewa. Ale jeśli ktoś czerpie z tego co oferuję, to bardzo chętnie daję. Dlatego też tak bardzo zależy mi na tym, aby to osoby do mnie przychodziły (w niedalekiej przyszłości klienci), żeby byli mocno zaangażowani. Ot taka szalona koncepcja życiowo-biznesowa :)
Pozdrawiam radośnie,
Orest
Orest!
W jaki sposób pomagasz ludziom, którzy chcą się zmienić?
Wśród nauczycieli, których poznałeś w życiu, czy był taki najważniejszy? A jeśli tak, to dlaczego uznajesz go za tak ważnego?
Czy brałeś udział w szkoleniu NLP? Co o nim myślisz?
Moje pytania wynikają z zainteresowania Twoją osobą, ale również z poszukiwania odpowiedzi na pytania, które sobie sama zadaję.:-) O nich później – jak tylko przeczytam Twoją odpowiedź:-)))
Karaluchy pod poduchy!
Justyna
Justyna:
Pomagam poprzez rozmowę, maile, poprzez bloga. Skleiłem sobie taką mieszankę coachingu, mentoringu ze szczyptą motywacji/inspiracji i garścią kreatywności. Cel jest taki, aby po rozmowie ze mną ludzie widzieli/zauważali szereg możliwości i byli nastawieni na działanie. Obecnie na bardzo małą skalę i z małymi efektami, lecz daję sobie jeszcze 2 lata na pełne zaskoczenie tej strategii :)
Najważniejszy nauczyciel? Właśnie ja i Ty „siedzimy u niego na kanapie” i dyskutujemy :D
(jutro wysmaruję stosowny komentarz pod jednym z postów z ważnego dla mnie jubileuszu)
Nie brałem udziału w szkoleniu NLP, nie zgłębiam go… raczej okazyjnie dowiaduję się czegoś o nim (czytając, rozmawiając) i adaptuję czasem niektóre metody. Myślę jednak, że póki używamy je na sobie, z przyjemnością i bez zbytniego wyginania się to jest to sposób, aby znacząco „ulepszyć” siebie.
Pozdrawiam radośnie,
Orest
Orest,
lubię Twoje odpowiedzi:-).
Wydaje mi się , że patrzymy w tym samym kierunku, ponieważ moim celem jest rozwój siebie nie tylko dla siebie samej, ale również innych. Przypuszczam, że jesteś bardziej zaawansowany w swoich dążeniach, bo Twoje odpowiedzi są bardzo dojrzałe, więc jestem kilka kilometrów(?), metrów(?) czy kroków(?) za Tobą:-)
Dużą część mojego życiorysu wypełniło, i nadal wypełnia, nauczanie. Uczyłam łaciny i angielskiego, ale w rzeczywistości byłam przewodnikiem życiowym kilku moich uczniów. Tak, niektórzy mnie kopiowali – dzięki mnie jest więcej filologów klasycznych:-))). W wielu momentach życia byłam świadkiem, że bycie przewodnikiem / pomocą dla drugiego człowieka jest ważniejsze niż zgłębienie zasad III deklinacji. Potrafię sprawić, że ludzie czują się lepiej, że widzą alternatywy, o których nie myśleli, że istnieją. Najbardziej się cieszę,kiedy jestem inspiracją dla drugiego człowieka:-) – impulsem, który sprawia, że jego życie zmienia się na lepsze, że odnajduje własną drogę. Z drugiej strony, mam świadomość, jak wiele jeszcze muszę się nauczyć, jak wiele poznać, jak wiele doświadczyć, etc. Jednak dzisiaj wydaje mi się, że aby wstąpić na „wyższy poziom” potrzebuję sama przewodnika. Co o tym sądzisz?
Czy jest jakaś droga rozwoju trenera / coach’a, którą należy podążać? Nie mam na myśli własnej pracy.Pytam o rzeczy takie jak kursy, treningi, formy pracy? Czy nie wymaga to przemyślenia własnego planu rozwoju z pomocą kogoś, kto dotarł do celu i jest radością dla siebie i innych?
Czy zmiana człowieka wymaga „ingerencji” drugiego człowieka?
Właśnie rozświetliło się niebo!
Wiosennie pozdrawiam,
Justyna
Justyna:
Nie wiem czy jestem dalej. Wiem, że poświęciłem wiele godzin na przemyślenia, na dotarcie do własnych odpowiedzi… będzie już z 7 lat, jak zacząłem głębiej wnikać w swoje procesy myślowe i poważniej zastanawiać się nad sobą.
Z tego co piszesz wynika, że masz większe doświadczenia życiowe, więcej sukcesów na polu przewodzenia czy inspirowania ludzi. Zewnętrzny przewodnik z pewnością pomógłby Tobie choć nie jest on niezbędny. Odpowiedź jest tak naprawdę w Tobie i to kwestia postawienia sobie odpowiednich pytań. Fakt, że jako ludzie mamy taką ułomność, że nie potrafimy spojrzeć na siebie z zewnątrz, stąd przydają się inne osoby :)
Co do drogi rozwoju na trenera/coacha… nie ma drogi, którą „należy”. Są różne i od Ciebie zależy którą wybierzesz. Można przez kursy, które dadzą tylko papier, można przez kursy, treningu które dadzą Tobie wiedze, a można przez „learning by doing”. Z perspektywy widzę, że działanie przynosi większe efekty niż zastanawianie się czy to właściwy moment. Fakt, że warto stale zastanawiać się co się robi.
Pozdrawiam radośnie,
Orest
Orest: „Fakt, że warto stale zastanawiać się co się robi.”
Bardzo podoba mi się to zdanie. :)
Niestety nie widzę załączników (ale czego oczekuje po tylu latach)Wiem, że możesz pomyśleć, że zwariowałam zaczynając czytać blog od początku – o ile marzec 2006 jest początkiem – chociaż sądząc po Twoim odsyłaniu do innych wpisów nie jest… ale ja już tak mam, że jak się czymś zainteresuje zaczynam to zgłebiać „od korzeni” ;-)