Ostatnio dyskutowałem na powyższy temat z wieloma managerami i może moje obserwacje oraz przemyślenia będą przydatne też dla kogoś z Was.
Patrząc na młodych pracowników (mniej więcej do trzydziestki) widać dość wyraźnie, że dzielą się oni na co najmniej 3 różniące się od siebie grupy, przy czym granica między nimi, choć nieostra, często jest odbiciem ich wieku i momentu startu w karierze zawodowej. Te grupy to:
„Szczęściarze”, którym udało się jeszcze kupić mieszkanie, zanim ceny nie poszły w górę tak bardzo, że stało się to niemożliwe, nawet na bardzo długoterminowy kredyt. Są to na ogół osoby, które zaczynały pracę stosunkowo dawno, w międzyczasie często mają własne rodziny i dzieci. Ich typowa hierarchia priorytetów w pracy to:
- stabilność miejsca pracy i związana z tym pewność przychodów – nad głową wisi spory kredyt i niespłacanie rat mogłoby skończyć się nie tylko utratą wymarzonego mieszkania, ale też załamaniem się pewnej koncepcji życiowej i „obciachem” wśród znajomych i dalszej rodziny. Dodatkowo fakt posiadania dzieci znacznie podnosi wymagania co do ewentualnego lokum zastępczego, więc byłaby to spora katastrofa.
- wysokość zarobków – duży kredyt bardzo ciąży na budżecie, do tego dochodzą często koszty związane z posiadaniem dzieci, a człowiek chętnie skorzystałby z młodości zamiast być tylko wyrobnikiem pracującym na spłatę rachunków
- atmosfera w miejscu pracy
- możliwości rozwoju zawodowego – na który z powodu innych obowiązków jest coraz mniej czasu i …. ochoty
Tacy pracownicy są stosunkowo wygodni do prowadzenia, silnie rozwinięta pierwsza potrzeba i dodatkowa odpowiedzialność powodują, że musiałoby stać się coś naprawdę poważnego, aby podjęli oni decyzję o zmianie pracy, znosząc cierpliwie ograniczenia w możliwościach dalszego rozwoju a nawet atmosferze w firmie. Ich sytuacja może stać się krytyczna w wypadku znaczącego podniesienia stóp procentowych, większość z nich ma pożyczki o zmiennej stopie oprocentowania, a to silnie podniesie raty wieloletnich kredytów hipotecznych. Wtedy może okazać się, że pensji nie wystarcza nawet na spłatę kredytu i jeśli jako manager nie będziesz mógł poważnie podnieść im wynagrodzenia to zdesperowane osoby pojadą nawet „na zmywak”, byle tylko nie dopuścić do katastrofy związanej z utratą wymarzonego mieszkania. Na to długoterminowo trzeba wziąć poprawkę.
„Pechowcy”, którzy w chwili obecnej nie mają realnych szans na kupno mieszkania. Ci ludzie dzielą się znowu na dwie podgrupy :-)
Podgrupa pierwsza to ci, którym zależy na osiągnięciu czegoś w życiu, a wobec niemożności „osiągnięcia” własnego mieszkania zwrócili się ku innym celom życiowym. Paradoksalnie niemożność kupienia własnej nieruchomości może okazać się dla nich ogromnym błogosławieństwem, bo powstrzymuje przed wczesnym zakładaniem rodziny i uwalnia bardzo duże rezerwy czasu i energii, które można wykorzystać na własny rozwój. Tutaj mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem, które opisywał Guy Kawasaki tłumacząc przyczyny sukcesu Silicon Valley
Interesujący w kontekście naszych przemyśleń jest cytat:
„High housing prices. If houses are cheap, it means that young people can buy housing sooner and have kids. When they have kids, they can’t take as much risk and don’t have as much energy to start companies. (I have four kids—I barely have the time and energy to blog, much less start a company.)„
Ci młodzi (bo przeważnie są to młodsze roczniki) wiedzą to (lub przynajmniej czują intuicyjnie) i „dodają gazu”, aby zmieniając reguły gry nie gonić tych „ustabilizowanych” (co byłoby dość beznadziejnym przedsięwzięciem), lecz po prostu przeskoczyć ich przy najbliższej nadarzającej się okazji. Prawdziwej Silicon Valley raczej w Polsce nie stworzymy, ale prawie na pewno powstanie i u nas kasta niezależnych, mobilnych i bardzo wysoko opłacanych specjalistów (albo i generalistów) na których inni będą patrzeć i mówić „ale im się udało” :-) Takich młodych ludzi widzę już w Polsce, choć czasem jeszcze nie wiedzą jaki naprawdę drzemie w nich potencjał. Tym wszystkim mówię przy okazji: „Jestem waszym człowiekiem! Co mogę dla Was zrobić?”
Wracając do ich priorytetów, to wyglądają one następująco:
- możliwość rozwoju osobistego i zawodowego – najważniejsza sprawa z wszystkich, osoby te mają świadomość tego, że jest to fundament do bardzo, bardzo wielu rzeczy, od znalezienia właściwego partnera życiowego, po ciekawą i bardzo dobrze płatną pracę
- ciekawe zajęcia – zdolność znoszenia nudy i szarości jest w całym tym młodym (20-25 lat) pokoleniu znacznie mniejsza niż u poprzednich i dobrze że tak jest :-)
- dobra atmosfera w miejscu pracy
- długo nic …… :-)
- pieniądze – brak poważniejszych stałych zobowiązań i częste jeszcze mieszkanie w domu rodzinnym nie tworzą presji w tym kierunku. Nie oznacza to, że są one całkiem nieważne, po prostu przeważa nastawienie „najpierw nauczę się wnosić dużą wartość na rynek, potem będę kasował naprawdę duże pieniądze”
Jak widać z powyższego, takimi ludźmi trzeba zarządzać całkiem inaczej niż pierwszą grupą (nie mówiąc już o tej, o której zaraz napiszę) i bardzo wiele firm nie ma o tym zielonego pojęcia. W dobie walki o talenty jest to poważne upośledzenie i dlatego zalecam każdemu managerowi uczciwe przeanalizowanie, jak wyglądają jego umiejętności w tym aspekcie. Możemy też na ten temat podyskutować, bo zobaczycie, za parę lat będzie to w wielu branżach być albo nie być w gospodarce.
Podgrupa druga to równie młodzi ludzie jak ci z tej poprzedniej, niemniej o innym nastawieniu do życia. Mam z takimi osobami stosunkowo mały kontakt, niemniej ich podstawowe priorytety są dość wyraźne:
- jak najwięcej zarobić, przy jak najmniejszym zaangażowaniu w to, co robią. Najczęściej traktują swoje zajęcie jak pracę w fabryce od 9 do 17, bez głębszej refleksji nad tym co robią i jaki jest tego sens w szerszej perspektywie. W myśl zasady: „Kierownik kazał, to robimy”
- zdolność znoszenia nudy i szarości jest równie niska jak u kolegów z grupy opisanej powyżej co przy braku własnego rozwoju prowadzi do potężnych frustracji (poczytajcie sobie niektóre blogi :-))
- rozrywka i zabawa „tu i teraz” bez patrzenia na długofalowe konsekwencje jest bardzo ważna
Dla managera tacy pracownicy stanowią poważny problem, bo z tego rodzaju ekipą trudno jest cokolwiek poważniejszego zrobić. Ci ludzie uciekną, kiedy tylko ktoś zaproponuje im trochę więcej pieniędzy, nieważne jakie inne zalety ma Twoja firma i jakie perspektywy otwiera przed zaangażowanymi pracownikami.
Długoterminowo warto eliminować takie (zaraźliwe!) przypadki z twojego teamu, inaczej Twoja jakość życia będzie niepotrzebnie cierpieć.Wyniki firmy też!
Członkom tej ostatniej podgrupy, jeśli czytają te słowa, chcę przypomnieć stare, chyba japońskie przysłowie, które mówi:
„Fala przypływu unosi wszystkie łodzie”
Większość z Was niezależnie od podejmowanych decyzji unosi się na fali dobrej koniunktury, którą mamy od co najmniej 5 lat. Ryzykowne kredyty, brak troski o własną pozycję na rynku pracy itp. nie stanowią problemu dopóki jesteśmy w jadącej do góry windzie ogólnego wzrostu gospodarki. Tak nie będzie zawsze, czy nam się to podoba czy nie, czekają nas też odwrotne cykle, a wtedy nieprzygotowani na to obudzą się z przysłowiową ręką w nocniku, a jego zawartość będzie bardzo nieprzyjemna.
Ktoś, kto nie przeżył minirecesji mającej miejsce około roku 2000 nie zna z własnej praktyki, jak to jest na rynku pracy kiedy mamy wiele osób goniących za śladową ilością ofert. To nie jest miła sytuacja! Jeśli ktokolwiek z Was chce podjąć odpowiednie działania zapobiegawcze, to też jestem otwarty na rozmowę. Sam mam niemałe doświadczenie w podejmowaniu nierozsądnych decyzji i wychodzeniu z problemów przez nie spowodowanych :-)
Powyższe spostrzeżenia stanowią naturalnie duże uproszczenie zagadnienia, prawdopodobnie istnieją też pracownicy o cechach stanowiących mieszankę tych grup, jak i też tacy, którzy do żadnej nie pasują. Z tego musimy sobie zdawać sprawę, niemniej mamy teraz pewną podstawę do dyskusji, a Czytelnicy do przemyśleń o swojej sytuacji.
Zapraszam do rozmowy w komentarzach, a jeśli uważacie cały temat za wartościowy to polećcie ten post innym
Ciekawy post, ale wydaje mi się, że zbytnio generalizujesz młodych ludzi Alexie (w których jeszcze chyba się mieszczę – 25 l.). Ja uważam, iż jestem połączeniem „szczęśliwca”, jak i „pechowca” pierwszego typu. Na pierwszym miejscu cenię sobie możliwość rozwoju osobistego i zawodowego, jednakże to nie oznacza, iż mam pracować za „grosze”. Ja odniosłem wrażenie, czytając twojego bloga, iż raczej namawiasz do tego aby się cenić. A mieszkanie to dla mnie będzie głównie baza, dzięki której będzie mi łatwiej przemieszczać się za ciekawszą i bardziej rozwijającą pracą, gdyż będę miał jakiś punkt „wypadowy”, do którego będę mógł zawsze powrócić.
w treści wpisu obok słowa „specjaliści” pojawili się hasło „generaliści” i strasznie mnie to zaintrygowało. Czy mógłbyś opisać tą grupę osób? Dzięki!
(PS śledzę bloga od dłuższego czasu, a to mój pierwszy komentarz, więc przy tej okazji serdecznie wszystkich witam!)
Muszę przyznać z całą szczerością, że dość płytki tekst.
Zgadzam się z Pawłem, że za bardzo generalizujesz.
Jest jeszcze spora grupa „pechowców”, których brak możliwości kupna mieszkania (które wyznacznikiem stabilizacji było może i wiele lat temu, teraz nie koniecznie) nie powstrzymała przez ustatkowaniem się i założeniem rodziny. Właśnie zakładanie rodziny niezrozumiale dla mnie łączysz z posiadaniem mieszkania. Młodzi ludzi zakładają rodziny, dobrze zarabiają, z czasem będą myśleć o dzieciach i wykazują się dokładnie takimi cechami, które charakteryzują grupę „szczęściarzy”. Staranie się osiągnięcia najwyższego poziomu stabilizacji jest pierwszym krokiem w budowaniu ich młodej rodziny. Z drugiej strony mają sporo cech znamienitych dla pierwszej podgrupy „pechowców”.
Nieskromnie przyznam, że taka charakterystyka pasuje do mnie, 25-letniego programisty będącego szczęśliwym małżonkiem od dwóch miesięcy :)
(dopuszczam w swoim wpisie lekką nutkę emocjonalnej więzi z poruszanym tematem :) )
Witajcie
Treść tego postu jest dla mnie bardz interesująca. Wynika ona z mojej obecnej sytuacji, którą przybliże w telegraficznym skrócie. Obecnie kończe studja ekonomiczne na uniwersytecie Gdańskim. Uczelnia była dobrym doświadczeniem. Mogłem się tam wiele nauczyć ale też nawiązałem dobry kontakt z kilkoma z moich nauczycieli. Ludzie Ci poza praktyką uczelnianą współpracują przy ciekawych projektach. Równolegle rozwijając moje umiejętności informatyczne, które są rzadką kombinacją informatyki i ekonomii poznałem wielu ciekawych ludzi z biznesu. DZiało się to przy okazji wyjazdów na fora i konferencje biznesowe firm. Studja są bardzo dobrym czasem na takie działania, ponieważ wiele firm ma programy akademickie. Właśnie przy takich okazjach można się bardzo naturalnie wychylić i przestać być jednym z wielu absolwentów. W kweitniu tego roku założyłem własną działalność gospodarczą, tym samy rezygnując z możliwości pracy na etacie, do którego zawsze można wrócić. Firma ruszyła po kilku miesiącach stagnacji. Właśnie teraz przeprowadzam się do Warszawy, która daje wiele możliwości ze względu na obecność wielu firm.
Nie mam zamiaru kupować mieszkania, nawet jeśli będzie mnie na nie stać. Lepszym rozwiązaniem wydaje mi się budowa funkcjonalnego domu nie przypominającego changaru. Moja decyzja wynika z faktu, iż przez ostatnie 10 lat meiszkałęm w internatach i akademikach. Wtedy dochodzi się do wniosku, że miejsce tworzy się samemu, a mieszkanie wynajmowanie to też mieszkanie, które nie wisi nad nami pod postacią rat kredytu.
Sprawa znalezienia sobie partnera do wspólnego życia, coraz częsciej pojawia się w moich myślach. Nie patrzę na nią z perspektywy licznika lat ale z perspektywy bycia z kimś kto wnosi coś w moje życie i jest osobą na której mogę polegać. Poleganie na kimś nie musi polegać na sprowadzeniu kogoś do roli kury domoej, ale przeczuciu, że można z tą osobą wspólnie podejmować decyzje czy co może się wydać dziwne dla wielu panów – mieć świadomość, że ta osoba poradzi sobie świetnie kiedy przyjdzie okres gdy jesteśmy bardziej obciążeni pracą. Fakt posiadania dzieci w takim układzie jest rzeczą w moim wydaniu czyś co nie stanowi problemu. Problemem jest odpowiedzialne podjęcie decyzji kiedy – bo dziecko musi dorastać w jakiś ludzkich warunkach. Nie wielu mężczyzn zastanawia się i zdaje sobie sprawę jakim poświeceniem i kosztem jest dla kobiety urodzenie i wychowanie dziecka. Przydałoby się wtedy być przy tej osobie – nie prawda?
Podsumowując:
Uwiązanie się w kredyt kiedy można inaczej nie jest zbyt rozsądne
Szukanie kogoś bo wypada poźniej może wypaść nie koniecznie dobrze
Podejmowanie decyzji bez chwili refleksji, może nam zagwarantować fakt ponoszenia ich skutków.
DZieci uczą się też i od nas – dajmy im dobry przykład.
Pozdrawiam,
Paweł Urbański
Witam
Tekst może się wydawać płytki. Alex nie każe nikomu przyjmować ściśle określonej drogi. Tutaj moim zdaniem chodzi bardziej o podejmowanie przemyślanych decyzji a nie lotach na autopilocie lub powielaniu wszystkich. Jeśli Twoja sytuacja sprawia, że czujesz się szczęśliwy to jak znam Alexa szczerze by Ci pogratulowal i przybił piątke. Nie zmienia to faktu, że opisane przez Alexa przypadki są rzeczywistością.
Pozdrawiam,
Paweł Urbański
Owszem, są rzeczywistością. Ale uważam, za fakt, że są niepełnym odzwierciedleniem rzeczywistości (troszkę brakuje szczegółowości i zbyt wiele generalizacji) stąd powinno się powiedzieć jasno, że to trzy modele z wielu nie z trzech.
Witaj Michale
Masz racje, że tych modeli jest więcej. Dobrze, więc co byś dodał czego nie opisał Alex? O jakich szcegółach mówisz?
Pozdrawiam serdecznie,
Paweł Urbański
Dzień dobry
Na wstępie cytat i uwaga:
„Jeżeli moja teoria względności okaże się słuszna, Niemcy powiedzą, że jestem Niemcem, a Francuzi, że obywatelem świata. Jeśliby miała okazać się błędna, Francja oświadczyłaby, że jestem Niemcem, a Niemcy, że jestem Żydem.” stwierdził nikt inny jak Einstein. Do czego zmierzam. Wszystko jest względne. Jest tyle różnych punktów widzenia ile ludzi na świecie.
Paweł Łukasik, każdy ma prawo do wyboru i obrania swojej „najlepszej” drogi w życiu. Znasz swoje wartości i dobrze. Każdy wie mniej lub więcej jakimi zasadami kierować się.
P.s.: a propos generalizacji, mały Tipp, zwróć jeszcze raz uwagę na słowa:” Powyższe spostrzeżenia stanowią naturalnie duże uproszczenie zagadnienia, prawdopodobnie istnieją też pracownicy o cechach stanowiących mieszankę tych grup, jak i też tacy, którzy do żadnej nie pasują…”
Alex, zgadzam się jak na razie z Twoją opinią, którą umieściłam przed chwilą w formie cytatu. Osobiście nie lubię zupełnie wszystkich spraw „nazywać po imieniu”. Na chwilę obecną nie mogę jednoznacznie stwierdzić do jakiej grupy należę, bo nie jestem pracownikiem :) Jeśli jednak w niedalekiej przyszłości zdecyduję się na poważne kroki, to myślę, że osobisty rozwój będzie na pierwszym miejscu. Bardzo ważne jest mieć świadomość istnienia i rozpoznania naszych wewnętrznych potrzeb. Odbiegam od głównego tematu, za co mam nadzieję wybaczysz mi Alexie :) ale pozwolę sobie dokończyć tę myśl. W każdym razie śmiało twierdzę, że bez rozwoju osobistego nie ma ciekawego życia. Z mojej perspektywy życie ludzi pracujących osiem godzin jak roboty jest nudne, męczące i smutne. Jest to jednak moja perspektywa. Może oni są szczęsliwi w tej pracy? Zapewne coś w niej widzą i są to ludzie z jednej z grup, które wymieniłeś. Jak pisałam, każdy ma wybór i to jest najlepsze :)
Na zakończenie jeszcze jedna mała historia. Byłam na wycieczce rowerowej z bardzo dobrym znajomym, którego znam od początku studiów. Rozmawialiśmy o przebytych praktykach. Znajomy zapytał jak było i czy mi się podoba taka perspektywa pracy w przyszłości. Odpowiedziałam:nie, było nudno, wolę pracę w terenie, ale na pewno nie cały dzień przy biurku. W ramach przybliżenia nieco charakteru praktyk: praca biurowa, komputer, pisanie „bezsensownych” tabelek, zamknięte pomieszczenia, towarzystwo średnio ciekawe. Znajomy zdziwił się bardzo moją wypowiedzią, a najśmieszniejsze, że ja jego reakcją na moją wypowiedź jeszcze bardziej :D
Pozdrawiam serdecznie
Witam Was serdecznie.
Mogę stwierdzić, że rzeczywiście pracując w wymiarze 9-17, jest się pewnego rodzaju trybikiem, a po czasie nawet robotem który ma wgrany grafik dnia, który się powtarza. Po pewnym czasie przychodzi frustracja gdy uświadamiamy sobie że nic w tej układance nie pasuje. Gdy wracamy do domu i uświadamiamy sobie że nie mamy czasu na analizę siebie samego, nie chce nam się czytać książek które nas niegdyś fascynowały ani sięgać po interesujące nas czasopisma, zatracamy siebie. Kryzys rzeczywiście …….ale odwróćmy stronę medalu. Pracuje – bo jest mi potrzebne doświadczenie, bo jest mi potrzebny pieniądz żeby po części się uniezależnić finansowo. TAKI start w którym potrzebna jest pokora.
Jeśli chodzi o podział to w dużej mierze jest to wszystko wymieszane ze sobą moim zdaniem.
A start życiowy zależy w dużej mierze od rodziców. Myślę, że tu się wszystko zaczyna. Czy jesteśmy trzymani pod kloszem i sterowani nie mając własnego „ja” wszystko jest nam podstawione pod nos, czy sytuacja w domu szybko nas zmusza do działania. Moim zdaniem ingerencja rodziny, narzucanie zainteresowań, kierunków studiów, doradzanie…. choć z dobrego i szczerego serca – robi krzywdę. W późniejszym okresie nagle okazuje się że świat nie jest taki piękny i nie możemy mieć wszystkiego. Nagle obok nas stoją lepsi, mądrzejsi, z lepszymi predyspozycjami i umiejętnościami. Nagle okazuję się że nasz wyśniony książe tak naprawdę jest żabą mimo tego że dajemy z siebie wszystko. Ogólnie rzecz biorąc wydaje mi się że Aleks chciał ukazać podział na grupy który zależy od nas, od tego czy się godzimy na bycie biernym czy wybieramy aktywną ścieżkę zawodową. Moja odpowiedz na to – nie zawsze jest ten wybór i nie wszystko zależy od nas.
pozdrawiam
Właśnie wróciłem ze spaceru po Berlinie a tu mimo niedzielnego popołudnia już 8 odpowiedzi.
To sygnał, że temat jest istotny, niezależnie od tego, czy ktoś podziela moje obserwacje, czy też nie.
Przejdźmy więc do Waszych wypowiedzi:
Paweł Łukasik
Zaraz na zakończenie mojego postu napisałem
„Powyższe spostrzeżenia stanowią naturalnie duże uproszczenie zagadnienia, prawdopodobnie istnieją też pracownicy o cechach stanowiących mieszankę tych grup, jak i też tacy, którzy do żadnej nie pasują. „
Nie chciałem pisać książki o młodych ludziach, tylko post na blogu (i tak wyszedł stosunkowo długi), dlatego ograniczyłem się do pewnych uproszczeń, na co zwróciłem wyraźnie uwagę na końcu mojej wypowiedzi (patrz cytat powyżej).
Rzeczywiście pragnę, aby Czytelnicy tego blogu cenili się zarówno jako ludzie, jak i pracownicy. Nikt też nie każe nikomu trwale pracować za grosze. Nie zmienia to faktu, że są ludzie, dla których w pewnych okresach życia honorarium za pracę jest najmniej istotną sprawą. Ja sam dwukrotnie dokonałem wielkich skoków życiowych tylko dlatego, że byłem gotów pracować za darmo. No ale to inna historia.
Piszesz: „A mieszkanie to dla mnie będzie głównie baza, dzięki której będzie mi łatwiej przemieszczać się za ciekawszą i bardziej rozwijającą pracą „
Wyjaśnij mi proszę jak to działa. Masz mieszkanie np. w jakimś mieście w Polsce, które generuje koszty (zwłaszcza kiedy jest kupione na kredyt), jak ułatwia Ci to przemieszczanie się za pracą? Do innych miast? Za granicę?
EM
Witaj na naszym blogu :-)
Pozwól że na Twoje pytanie odpowiem w osobnym poście
Michał
Dziękuję za szczerą wypowiedź.
O uproszczeniach napisałem już Pawłowi Łukasikowi.
Piszesz: „Staranie się osiągnięcia najwyższego poziomu stabilizacji jest pierwszym krokiem w budowaniu ich młodej rodziny. „
Hmm…. jak ma się nienajlepszą sytuację ogólną to nie ma co stabilizować (bo będzie trwała dłużej), zamiast tego trzeba wprowadzić w nią jak najwięcej ruchu i zmian. Taka jest przynajmniej moja metoda, nikt oczywiście nie broni Ci mieć własnej, choć często jest to recepta na zgorzkniałych czterdziestolatków. Pisałem o tym postach o przedwczesnej stabilizacji.
Tak czy inaczej życzę Ci powodzenia i szczęścia w Twoim małżeństwie
Paweł Urbański
Podoba mi się Twój postulat o dawaniu dzieciom dobrego przykładu. Myślę też podobnie jeśli chodzi o resztę Twojej wypowiedzi.
Agnieszka
Mam trochę więcej lat od Ciebie i też jeszcze nie udało mi się znaleźć człowieka, który pracując osiem godzin jak robot był szczęśliwy. Może obracam się w niewłaściwych kręgach.
Dziękuję za uważne czytanie i cytowanie mojego postu :-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie
Alex
Witajcie,
;) ja jak zwykle z wszystkimi się zgadzam ;D a to dlatego, że w wypowiedzi każdego z Was jest ziarno prawdy. Wszyscy mamy swoją perspektywę patrzenia na pewne sprawy i raczej byłbym daleki od uogólnień, jakie zaprezentował Alex w tym poście.
W tym miejscu zgadzam się Pawłem Łukasikiem. Sam jestem typem człowieka, który:
1. Jak widzi, że obecna sytuacja nie przynosi rozwoju, albo nie daje możliwości, które pozwolą zmienić obecną sytuację w przeciągu 5 lat (taki mniej więcej okres daję sobie do skoków na kolejne „twarde pozycje obronne” – miejsca, w których mam już bezpieczną sytuację materialną/rynkową i mogę podjąć ryzyko wdrapania się na kolejny poziom i nawet ja mi się nie uda, to nie wyląduję na bruku.
Przykładem jest, to że, od razu po liceum (pierwsza praca + plan na studia, gdy zdecyduje, co tak naprawdę chcę studiować) oznajmiłem rodzicom, że się wyprowadzam, bo inaczej nie będę w stanie osiągnąć rzeczy, które sobie wtedy założyłem. Swoją drogą miałem ogromne szczęście, bo rodzice pomogli mi w zdobyciu pierwszego mieszkania.
Z tego widać, że jestem i szczęściarzem (mieszkanie), jak i „pechowcem” (nie zgadzam się z tym określeniem), bo jestem gotowy do podejmowania ryzykownych (w bezpiecznych granicach – patrz opis powyżej) decyzji, które dają mi mniej stabilną pozycję, ale za razem perspektywę dużego rozwoju.
2. Cenię sobie życie rodzinne i bardzo chcę „posiadać dziecko” (strasznie brzmi), ale wiem, że:
a) jeszcze nie czas, b) odpowiednia partnerka, c) na pewien czas dziecko staje się najważniejsze i tylko, gdy będę mógł poświęcić się jemu w pełni (a przynajmniej w bardzo dużym stopniu – pamiętając również o swoim szczęściu), to taka decyzja zapadnie.
Czyli znowu wpadam w schemat „szczęśliwca” – jednak nie uważam, że rodzina jest ograniczeniem, o ile sami nie zdecydujemy, że wiążemy się z osobami, które nas ograniczają.
Tyle na tę chwilę z mojej strony.
Pozdrawiam wszystkich
Krzysiek Geselle
Alex
Nie zwracasz się do mnie, ale ponieważ w jakiś sposób zgadzam się z Pawłem, to pozwolę sobie odpowiedzieć.
Mam mieszkanie. Mogę się przeprowadzić do innego miasta i kupić nowe mieszkanie na kredyt. Gdy sytuacja się zmieni i będę chciał przenieść się do innego miasta, to mogę sprzedać to mieszkanie. Nie stracę na tym, bo nie „wywalałem” pieniędzy na utrzymanie kogoś obcego, płacąc mu za wynajem.
Zawsze w dziwnych sytuacjach mogę wynająć swoje mieszkanie lub jego część, z której i tak nie korzystam w pełni, bo jestem sam.
Dla mnie to bardzo proste i nie wprowadza absolutnie żadnych przeszkód, a wręcz pozwala mi na jeszcze większą mobilność. Jednak dla mnie mobilność nie jest celem samym w sobie, a czasami wygląda mi, na to, że stawiasz tę kwestię „na piedestale”. Celem dla mnie jest maksymalizacja rozwoju, co nie jest przekreśleniem pewnego stanu stabilizacji życiowej.
pozdrawiam Cię
Krzysiek Geselle
Alexie. Dobrze rozumiem, że taki post to uproszczenie, bo po prostu ile osób tyle różnych osobowości. Cenię sobie twoje wypowiedzi i można powiedzieć z niecierpliwością wypatruję nowych wpisów. Osobiście uważam, że w ogóle pisanie i wydzielanie 3 typów osób jest lekko nietrafione. Odnośnie mieszkania, to jeszcze go nie posiadam, dopiero jest w planach – choć całkiem zaawansowanych. Wiem, że generuje i będzie generować koszt, ale rzeczywiście ułatwi mi ono przemieszczanie się za pracą, gdyż za każdym razem gdy będę zmieniał pracę (mam już za sobą 2 zmiany – miejsca oddalone od siebie o ok. 500 km i 300 km) to nie będę musiał przenosić ze sobą wszystkich swoich rzeczy – nie to, żeby było ich mnóstwo, ale trochę musiałem się napocić przy tych dwóch przeprowadzkach. To taka moja wizja.
Ania, Alex
Penelope Trunk opublikowala przedwczoraj na swoim blogu prosty test: Czy masz dobra prace? (Wpis nie jest obszerny, jednak w kazdym z podpunktow znajduje sie link do wczesniejszych artykulow)
Pozdrawiam serdecznie
Ludwik
Krzysztof
Musimy sprostować pewne nieporozumienie. Moja pierwotna myśl to była próba poklasyfikowania (bardzo uproszczonego) młodych pracowników według ich wieku i „sytuacji mieszkaniowo-kredytowej). Ta klasyfikacja jest nie tylko wynikiem moich obserwacji, lecz też intensywnych dyskusji z kilkudziesięcioma managerami zarządzającymi młodymi ludźmi w różnych forma i branżach. Miała ona w założeniu stanowić dla tych Czytelników, którzy też są młodymi managerami, bodziec do przemyśleń jaką argumentacją dotrzeć do podwładnych znajdujących się w różnej sytuacji, nie rezygnując oczywiście z pobudzenia do refleksji pozostałych Czytelników blogu.
Teraz dyskutujemy temat, czy jeśli ktoś chce mieć rodzinę, to należy do pierwszej, czy drugiej grupy. To nie w tą stronę :-) To trochę tak, jakbyśmy z zalecenia „jak widzisz cumulonimbus to weź ze sobą parasol” chcieli wyciągnąć wniosek, że jeśli mamy przy sobie parasol, to na pewno będzie padać :-)
To, co napisałeś o mieszkaniu jest w ogólności słuszne, diabeł tkwi jak zwykle w szczegółach. To trochę nie jest temat tego postu, możemy do niego kiedyś powrócić. Na razie przypominam to, co napisałem o skutkach znaczącego pogorszenia koniunktury, co dla większości młodych ludzi jest jeszcze tak abstrakcyjne, jak życie na Marsie.
Dla mnie też mobilność nie jest celem samym w sobie, lecz tylko środkiem umożliwiającym błyskawiczne skorzystanie z różnych nadarzających się sposobności i szans.
Paweł Łukasik
Rozwiązanie w Twojej sytuacji to posiadanie niewielu rzeczy, albo zaprzyjaźnionego znajomego z wolną piwnicą :-)
Nie wolałbyś zrobić tak, aby za parę lat mieć takie dochody, które pozwolą kupić Ci mieszkanie praktycznie za gotówkę? Nie jest to lepsza kolejność działań? Myślę, że wiele osób wybiera ten nieszczęsny wariant kredytowo-mieszkaniowy bo nie mają pojęcia jak wiele można zarabiać jeśli się coś naprawdę umie i do tego potrafi to sprzedać (patrz „Twoja wartość rynkowa”)
Ludwik
mam dla Was jej najnowszą książkę, którą zabiorę do Warszawy :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex
To prawda, że moje myśli zboczyły z wyznaczonego przez Ciebie kursu. Moim celem nie było przeinaczenie Twoich intencji, a raczej rozszerzenie Twojej ogólnej wizji klasyfikacji młodych osób o grupę, która też, w moim mniemaniu, ma znaczenie na rynku.
Osobiście znam ludzi, którzy należą zarówno do grupy typowych (wg Twojego opisu) „szęściarzy”, jak i „pechowców” drugiej podgrupy (znam też osoby, które powinny mieć w ogóle osobną kategorię ;) ). Nie spotkałem się z typowym „pechowcem” z podgrupy pierwszej (bo uważam się za takiego pechowca, ale nie tak typowego, jak w Twoim opisie), ale sądzę, że to są na tyle wyjątkowi ludzie, że wcale nie jest to dziwne.
Podsumowując ten wątek. Jeżeli nie chcesz wprowadzania rozszerzeń do swojej pierwotnej koncepcji, to absolutnie zgadzam się z Twoją „diagnozą”.
Przeżyłem już recesję z 2000 roku i akurat wtedy pracowałem jako freelancer (brak stałej pensji), więc tym bardziej ta sytuacja mnie dotknęła. Muszę przyznać, że wysiłek, jaki musiałem wtedy włożyć w utrzymanie się na powierzchni wody, był niemały, ale otworzył oczy na wiele spraw.
Bardzo mi się podoba to „chyba japońskie” przysłowie i wspaniale byłoby mieć zespół składający się tylko z najlepszych, ale… (Jak rzecze Shrew – punkt 5) w praktyce wygląda to bardziej, tak jak opisuje to Patrycja.
pozdrawiam
Krzysiek Geselle
Krzysiek
Nie mam nic przeciwko rozszerzaniu ilości grup, musielibyśmy tylko ustalić kryteria.
To dobrze, że masz za sobą rok 2000, pomyśl teraz o jeszcze odrobinę głębszym kryzysie, z kredytem na karku i wielka ilością innych zdesperowanych ludzi jako konkurencja. Nie chcę krakać, ale może to dla wielu ludzi być bardzo twarde lądowanie.
Ten wpis Shrew sam kiedyś cytowałem na tym blogu :-)
Myślę, że długoterminowo w tej branży sukces odnosić będą małe, zwinne i sprawne zespoły bardzo dobrych ludzi „skrzykujące się” razem przy konkretnych projektach. Ta masa, przychodząca do firmy jak do fabryki przejmie rolę proletariatu w 20 wieku. Emigracja w tym przypadku aż tak wiele nie pomoże, bo w ciągu najbliższych 10 lat będzie to tendencja globalna (od tłuczenia programistycznej sieczki będą tani Azjaci)
Dziwi mnie to, że nie spotkałeś żadnego przedstawiciela tej pierwszej podgrupy „pechowców”. Ja znam sporo takich osób, nawet wśród Czytelników tego blogu. Bycie w tej grupie to głównie kwestia nastawienia, a nie specjalnych zdolności. Czyli mówiąc językiem komputerowym – mniej więcej standardowe hardware, za to znacznie lepszy soft :-) Ten można wgrać na większość innych komputerów.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Chyba również wolę rozmawiać niż pisać, bo często umykają pewne „niespisywalne” rzeczy, albo jestem za mało precyzyjny w swoich odpowiedziach.
Oczywiście, że takie osoby spotkałem i spotykam. W głowie miałem obecną sytuację w pracy. W szerszej perspektywie moich znajomości takich osób jest więcej i są to dla mnie jedne z najcenniejszych kontaktów jakie posiadam.
Wiem, że cytowałeś wpis Shrew, bo sam dzięki Tobie na niego wpadłem ;) Chodziło o nawiązanie do konkretnego punktu i przysłowia „chyba japońskiego”.
Co do sytuacji długoterminowej, to powiedziałbym, że to wcale nie tak odległa przyszłość. Już teraz w mojej branży (rozwiązania kreatywne: marketing, grafika, rozwiązania programistyczne głównie internetowe [początek dygresji] piszę „głównie internetowe”, bo ostatnio rozmawiałem z kolegą, który okazuje się takim „top gunem” – „szczęściarzem” i „pechowcem” jednocześnie, który opowiedział mi o rewolucyjnych wręcz projektach, które zaproponował swoim klientom i przyznam szczerze, że jestem bardzo zainteresowany tym tematem… swoją drogą we wczorajszej rozmowie skierowałem, go na Twojego bloga i był bardzo zainteresowany tym co tu piszesz [koniec dygresji]) najlepsi łączą się przy okazji wielu projektów, których ich firmy nie są w stanie obsłużyć (niska opłacalność krótkoterminowa) lub nie dotyczą dokładnie ich profilu działalności/pozycjonowania się na rynku, a dla tych osób są doskonałą odskocznią i wykorzystaniem ich talentu.
Sam uwielbiam takie projekty i nie muszą przynosić korzyści materialnych, ale wystarczy, że podnoszą Twoją wartość rynkową (widzą Cię – istniejesz w świadomości – masz więcej kontaktów).
Pozdrawiam najserdeczniej
Krzysztof Geselle
Ta przyszłość rzeczywiście już się zaczęła, podany przeze mnie okres dotyczy zdominowania wielu dziedzin przez takie podejście.
To, co piszesz:
„najlepsi łączą się przy okazji wielu projektów, których ich firmy nie są w stanie obsłużyć (niska opłacalność krótkoterminowa)”
to dopiero początek zabawy.
Wkrótce będziesz pisał
„których firmy nie są w stanie obsłużyć ze względu na brak wyjątkowego zestawu kompetencji”
a wtedy zrobi się naprawdę ciekawie dla top guns, którzy tworząc wirtualne zespoły przejmą nie odpady, ale rodzynki z rynku. Mówimy wtedy nie o zarobkach większych 2-3 razy od tych „wyrobników”, ale tak z 10-20 razy!!! Wierz mi, wiem o czym mówię i ten blog piszę między innymi po to, aby tych top guns było w Polsce jak najwięcej :-) mamy tyle zdolnej młodzieży!!!
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam,
Aleksie po raz pierwszy odkąd zacząłem czytać Twojego bloga muszę się z Tobą nie zgodzić. Moim zdaniem fakt kupowania mieszkań przez młode osoby spowodowany jest nie chęcią szybkiej stabilizacji ale brakiem w naszym kraju czego co mógłbym nazwać kulturą wynajmu mieszkań. Nie wiem jak inni czytelnicy i Ty Aleksie ale ja nie mam miłych wspomnień z czasów kiedy wynajmowałem mieszkania. Moim skromnym zdaniem wcale nie jest łatwo trafić na uczciwą osobę wynajmująca mieszkania, w akademiku nie można mieszkać całe życie, a wynajem mieszkania z kolegami może być fajny jak ma się 20 lat a nie 25.
Uważam też że to nie posiadanie dzieci i mieszkania blokuje rozwój a raczej posiadanie pewnych cech osobowości, wychowanie i doświadczenia życiowe. Wśród osób które napotkałem w swoim życiu niewielu tak naprawdę zależało na karierze, niewielu miało wizję siebie, swojego życia osobistego i zawodowego za 2, 5 czy też 10 lat. A cała reszta, tak jak pisałeś, chce jak najwięcej zarobić, przy jak najmniejszym zaangażowaniu.
Adam
Różnice zdań na poszczególne tematy nigdy nie powinny być problemem wśród kulturalnych ludzi :-)
Pomiędzy naszymi punktami widzenia wcale nie ma ich zresztą tak wiele. Rzeczywiście inaczej widzę kwestię wynajmowania i tego, co nazywasz kulturą wynajmu. Jeśli jesteś tzw. dobrym klientem to i w Polsce nie powinno być problemu ze znalezieniem przyzwoitych wynajmujących. To nie są tylko moje przypuszczenia.
Ja nie napisałem że posiadanie dzieci i mieszkania blokuje rozwój, raczej napisałem że przedwczesne posiadanie dzieci i kupowanie mieszkania na duży kredyt jest często przeszkodą w rozwoju.
Zgadzam się z Tobą, że pewne cechy osobowościowe są tak samo odpowiedzialne za stagnację, to jest dla mnie oczywiste. Ważne jest, że te negatywne cechy osobowości można zmienić, staje się to tylko bardzo trudne, jeśli w międzyczasie „zabetonowaliśmy się” w układach życiowych pasujących raczej do tego starego „ja”
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Adamie
Nie wiem na jakie osoby trafiałeś w swoim życiu przy wynajmowaniu mieszkania, ale widzę, że musiały być to trudne przypadki, skoro masz tak przykre, ogólne spostrzeżenia na temat „kultury wynajmowania mieszkań”. Sam podnajmowałem pokój kilku osobom i myślę, że oprócz pewnego dyskomfortu, który wynika z takiej sytuacji (ale w końcu obie strony na to się godzą), to nie można mówić, o jakichkolwiek większych problemach czy braku uczciwości z którejś ze stron.
Będąc przez pewien czas w Warszawie też spotkałem się z całkiem przyjazną rodziną, która bardzo poszła mi na rękę jeżeli chodzi o koszt i termin wynajęcia mieszkania. Myślę, że i w tym wypadku obie strony „były wygrane”.
Zgadzam się z Tobą, że posiadanie rodziny i dziecka uruchamia nowe pokłady energii i powoduje, że ludzie zaczynają optymalizować swoje działania. Mam przykłady znajomych, którzy dzięki dzieciom znacznie lepiej zarządzają swoim czasem, myślą o przyszłości, a nie tylko o tym co „tu i teraz”.
Alex ma rację wyrażając obawę, że takie „kotwice” zarzucone zbyt wcześnie, mogą poważnie utrudnić nam rzeczywiste możliwości, jakie w nas drzemią. Nie sądzę jednak, że ignoruje pojawiające się wyjątki od reguły, czyli ludzi, którzy mimo takich kotwic gnają do przodu i realizują się życiowo. Każdy z nas ma swoje wyobrażenie szczęścia. Ważne by je mieć i dążyć do tego celu (nie za wszelką cenę i co jakiś czas sprawdzając, czy przez przypadek nie chcemy już czegoś innego).
pozdrawiam
Krzysztof
Przepraszam za zdanie „utrudnić nam rzeczywiste możliwości”. Chodziło o: utrudnić nam wykorzystanie rzeczywistych możliwości…
Chciałbym powrócić do istoty i pierwotnej przyczyny powstania tego postu, o czym wspominał też Alex w jednym z komentarzy, a mianowicie do tego, że przedstawiony przez Alexa podział młodych ludzi jest podziałem młodych ludzi jako pracowników, którymi zarządzanie zmienia się w zależności od tego, do której grupy należą. Jak dla mnie, nie ma znaczenia, czy tych grup, na które dzielimy młodych ludzi, jest trzy, cztery, czy dziesięć. Każdy może dokonać własnego podziału. Najważniejsze jest to, żeby zdać sobie sprawę, jak różne są motywacje (wewnętrzne) pracowników. I jeśli pracownicy są motywowani do pracy w różny sposób, tak samo różne powinno być postępowanie menadżerów w przypadku każdego z pracowników. Warto wciąż zadawać sobie pytanie: dlaczego ktoś u nas pracuje? I potem, jeśli ktoś pracuje u nas z takich a takich przyczyn, to w jaki sposób z nim rozmawiać, jak do niego dotrzeć?
Przez analogię: lekarz zadaje (powinien zadawać) sobie pytanie: dlaczego przyszedł do mnie pacjent z takim a takim problemem? Czego on ode mnie oczekuje? Rozpoznania choroby? Wsparcia? Recepty na leki? Zwolnienia? A może wszystkiego na raz? Czy ja potrafię dać mu to, czego on oczekuje ode mnie? I jeszcze – jak to, czego on oczekuje ode mnie, ma się do tego, co ja oczekuję od niego? Od tego, czy lekarz dobrze rozpozna oczekiwania pacjenta, będzie zależeć satysfakcja pacjenta, ale również i satysfakcja samego lekarza.
Pozdrawiam
Michal
Nieważne na ile grup podzielimy ludzi, istotne jest to, że każdy z nich zasługuje na indywidualne podejście. Z mojego punktu widzenia post Alexa porusza temat priorytetów, którymi kierują się pracownicy i zrozumienia tych motywów przez ich managerów.
Kluczowe tu jest poznanie priorytetów swoich pracowników i stworzenie im odpowiednich możliwości rozwoju, bądź po prostu zapewnienie satysfakcjonujących warunków pracy, które dadzą obu stronom największe długoterminowe korzyści.
Nasuwa się tutaj pytanie, co z pracownikami, którzy mają własne „M”, nie mają kredytów, nie mają jeszcze dzieci, a po prostu gromadzą kapitał na uniezależnienie się i rozpoczęcie własnej działalności? Myślę, że podczas szczerej rozmowy z takim pracownikiem nie padnie zdanie: „wiesz, szefie, pracuję tu, bo zbieram pieniądze na rozpoczęcie własnej działalności”. Nawet jeśli pracownik jest na tyle szczery, żeby o tym powiedzieć swojemu szefowi, to co szef może zrobić, żeby go zatrzymać w zespole, albo chociaż jak najdłużej korzystać z jego usług? Odpowiedź jest prosta – rozpoczęcie własnej działalności wiąże się z poszukiwaniem klientów, i wzięciem na siebie większego ryzyka. Pracownik decyduje się na ryzyko odchodząc z firmy, ryzyko to można zmniejszyć oferując mu dalszą współpracę w relacjach partnerskich, skupiając się na „wykupieniu” u tego pracownika 20% jego czasu, które przynosi 80% efektów. Myślę, że ta sytuacja dotyczy w szczególności pracowników kreatywnych (którzy z moich obserwacji potrafią dość często zmieniać miejsce pracy, przy okazji wykonując sporo zleceń spoza ich głównej firmy).
Alex, myślę że ten post może spokojnie mieć tag „motywacja” :)
witam, po dłuższej lekturze tego bloga postanowiłem zabrać głos po raz pierwszy. Bardzo miło czyta mi się wszystkie teksty tu zamieszczone, liczę ze sukcesywnie będą poprawiać jakość mojego życia i poszerzać horyzonty:).
jestem czytelnikiem od dłuższego czasu, aczkolwiek wcześniej nie miałem do dodania nic poza 'ogólnie zgadzam się z myślą tu przedstawioną, czekam na następnego posta’.
Tym razem mam pewną uwagę co do hierarchii priorytetów w miejscu pracy:
Moim zdaniem Autor umieszcza pieniądze zbyt nisko:)
dla mnie zarobki i możliwości ich wzrostu na danym stanowisku są prostym (łatwiej porównywać kwoty niż renomę, obietnice, luźne opinie) miernikiem na ile praca jest rozwojowa, ciekawa, na ile szef szanuje inteligentnych pracowników i jest w stanie ich docenić.
Jakoś (na szczęście) tak jest, że ciekawe,rozwojowe prace są zwykle dobrze płatne, natomiast posady nie wymagające kwalifikacji ani rozwoju nie będą cechowały się dużymi zarobkami, ani dużym wzrostem wynagrodzeń.
Podsumowując- uważam zarobki za prosty w stosowaniu miernik jakości pracy, umieszczając zarobki wysoko na liście priorytetów przy okazji odrzucam firmy które potrzebują 'miernych ale wiernych’.
Pozdrawiam
BB
BB, piszesz że „ciekawe, rozwojowe prace są zwylke dobrze płatne, natomiast posady nie wymagające kwalifikacji ani rozwoju nie będą cechowały się dużymi zarobkami…”. Nie zgadzam się z Tobą. Każdy człowiek ma inny system wartości i zainteresowania, czyli co innego jest dla niego możliwością rozwoju. Warto byłoby wspomnieć o „wolnych zawodach” ale wnioskuję z Twojej wypowiedzi, że masz na myśli stałe miejsce pracy z kierownikiem na czele :)
Pozdrawiam
Marcin, Michał
Dziękuję za Wasze wypowiedzi, idą one w pierwotnie zakładanym kierunku tego postu. Oczywiście pojawiające się wątki poboczne też były cenne i ciekawe, jak zwykle na tym blogu temat główny nigdy nie powinien byś przeszkodą w dyskusji na jakiś inny :-)
Marcin napisał bardzo ważne zdanie:”Kluczowe tu jest poznanie priorytetów swoich pracowników i stworzenie im odpowiednich możliwości rozwoju, bądź po prostu zapewnienie satysfakcjonujących warunków pracy, które dadzą obu stronom największe długoterminowe korzyści.”
To rzeczywiście niezwykle istotne, zwłaszcza jeśli chcemy poprowadzić zespół naprawdę dobrych ludzi. Problem polega na tym, że managerowie często nie mają albo czasu, albo doświadczenia aby to zrobić.
W czasach dużej rotacji managerami często zostają ludzie młodzi, którzy ani nie zdążyli „zaliczyć” porządnego szkolenia na ten temat, ani nabyć własnych doświadczeń. Zdziwiłbyś się gdybyś wiedział jak często młodzi managerowie kontaktują mnie w sprawach tak banalnych jak rozmowa okresowa z pracownikiem!
Następny ciekawy przypadek, który poruszasz to:
” co z pracownikami, którzy mają własne “M”, nie mają kredytów, nie mają jeszcze dzieci, a po prostu gromadzą kapitał na uniezależnienie się i rozpoczęcie własnej działalności?”
Mam nadzieję że po lekturze tego blogu takich będzie więcej :-)
Podany przez Ciebie sposób radzenia sobie z taką sytuacją uważam za bardzo ciekawy i warto aby przeczytało to więcej osób.
Tag „motywacja” zaraz dodam :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
BB, witaj na blogu :)
Myślę, że stosowanie wysokości zarobków jako miernika jakości swojej pracy jest metodą, z którą nie zgodzi się co najmniej kilka osób :). Prosty przykład – czy chciałbyś pracować za kwotę X, pracując 8 godzin dziennie, mając ciekawe towarzystwo i atmosferę w pracy i pomijalny czas dotarcia do biura, czy pracować za kwotę 3*X, pracując 12 godzin dziennie (wliczając dojazdy do biura), w napiętej atmosferze i towarzystwie, które nie ma nawet czasu porozmawiać? Z punktu widzenia wysokości wypłaty ta druga opcja wydaje się lepsza, ale czy na dłuższą metę była by satysfakcjonująca?
Co do korelacji pomiędzy wysokością płacy a „ciekawą, rozwojową pracą” – nie zawsze tak jest :). Przykładowo – w poprzedniej pracy mialem więcej kontaktu z ludźmi, więcej możliwości do wykazania się własnymi pomysłami, które miały przełożenie na rzeczywistość, miałem możliwość pokierowania wykonaniem kilku projektów – praca zaspokajała moje ambicje „zmieniania świata”. W aktualnej pracy moja płaca jest wyższa, przy mniejszej ilości odpowiedzialności i obowiązków. Niby wszystko fajnie, tylko że czuję, że nie realizuję się w niej w 100%, bo mam w niej stanowisko bardziej „wyrobnicze”.
Oczywiście każdy ocenia według własnych miar (nie można stosować jednej miary do każdego), powyższe to tylko taki kontr-przykład co do postrzeganej „jakości pracy” :)
BB
Witaj na naszym blogu :-)
Piszesz, że pieniądze są prostym miernikiem na ile praca jest rozwojowa. Prostym może tak, ale prawie na pewno nie dobrym!!
Pieniądze, jakie otrzymujesz są wypadkową tak wielu czynników, że trudno znaleźć jakąś korelację.
Odrzucając (zwłaszcza na początku Twojej kariery) firmy płacące mniej odcinasz się być może od możliwości rozwoju i powiększenia Twojej wartości rynkowej. Pamiętaj, że w biznesie zawsze jest jakaś cena do zapłacenia, ważne aby ją znać i świadomie zaakceptować (bądź też nie)
pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam,
BB: a co w takim przypadku z wolontariatem? to nie praca? wg. twojej teorii jest ona nic nie warta. Innym przykladem moga być pracownicy naukowi na uczelniach- prowadzą wazne badania, czesto ratujace zycie otrzymujac za to wynagrodzenie mniejsze, niz mogliby otrzymac na pierwszej lepszej budowie…. czy ta praca nie jest rozwojowa? czy nie jest odpowiedzialna? czy nie wymaga kwalifikacji?
podzielam zdanie Alexa ze wynagrodzenie to wypadkowa zbyt wielu czynnikow, aby była wymiernym wskaznikiem _czegokolwiek_
pozdrawiam
Dziękuję wszystkim za miłe przyjęcie:)
hm, będę musiał przemyśleć moją strategię.
Przełożenie zarobki->ciekawa i rozwojowa praca powstało po obserwacji łódzkiego i częściowo warszawskiego rynku pracy dla programistów. Firmy gotowe płacić więcej oferują ciekawsze zadania, szkolenia, lepsze zespoły programistyczne i lepsze metody motywowania(także większe możliwości zwiększania wszystkich współczynników we wzorze na wartość rynkową) niż małe manufaktury. Mówię tu o pracy dla programisty z małym (zerowym- kilkuletnim) stażem.
Z firm które porównywałem inne czynniki są względnie stałe np. odległość od miejsca pracy (w tej branży zwykle wygląda to dobrze- firmy mają siedziby w centrum miast).
pozdrawiam
BB
BB: twoja koncepcja moze sprawdzac się w kilku dziedzinach, ale jak widzisz jest multum przykladow gdzie ma zerowe szanse bytu :)
Co do branzy IT: wez pod uwagę ze „małe manufaktury” pozwalają na większą kreatywność – w duzym firmach, z takim starzem najprawdpodobniej będziesz tylko „klepaczem” – nawet na wyzszych stanowiskach w pozniejszym czasie musisz sie liczyc z kierownictwem, renomą, ogólnie przyjętą strategią firmy itp etc,
Wiekszość dużych firm to były kiedyś malutkie, przyjacielskie mikroprzedsiębiorstwa – np. youtube powstal w garażu, google to tez było 2-3 przyjaciół którzy razem postanowili napisać troche kodu, podobnie Microsoft…
Wszytsko zalezy czego potrzebujesz i na jakie ryzyko Ciebie stac….
pozdrawiam,
Teoretycznie jestem tym „szczęściarzem” o którym pisze Alex. Mam mieszkanie, które bez problemu mogłabym sprzedać i kupić własne M w Warszawie, gdzie zaczynam prace od października. Tylko po co?… prawdę mówiąc nawet o tym nie pomyślałam, to nie jest moim priorytetem – będę wynajmować pokój.
To co jest naprawdę ważne dla mnie możliwość robienia w życiu ekscytujących rzeczy, jednak funkcjonuje ona tylko i wyłącznie w rozwojowym, zgranym zespole.
Jeśli zespół składa się w głównej mierze z podgrupy drugiej i trafia do niej osoba z podgrupy pierwszej to zachodzi tak duży konflikt interesów, że trzeba jak najszybciej zmienić pracę (miałam wątpliwą przyjemność pracować z takimi ludźmi –na szczęście tylko 3 miesiące).
Niezmiernie istotnym faktem jest dla mnie odpowiednie zarządzanie ludźmi z podgrupy pierwszej. Potencjał, który posiadają Ci ludzie w połączeniu z właściwa motywacją i umożliwieniem rozwoju daje fenomenalne efekty w moje branży. Tu jednak pojawia się częste zjawisko-z obawy, że ambitni pracownicy „przerosną szefa” i uciekną (szef często spełnia rolę menadżera) usadza się ich na początku, wcielając automatycznie do podgrupy drugiej. Takie chore działanie, które owocuje brakiem rozwoju w firmie i dziwnym relacjami w zespole, który zdegustowany i znudzony i tak ucieknie. Dlaczego więc nie stawia się na wykorzystanie ich potencjału…trzeba to zmienić
Po przeczytaniu postów są sprawy, które wymagają komentarza. Krzysiek stwierdza:
jednak nie uważam, że rodzina jest ograniczeniem, o ile sami nie zdecydujemy, że wiążemy się z osobami, które nas ograniczają.
Jeżeli mówimy o osobie, z którą legalizujemy swój związek to rzeczywiście możesz mieć racje. Mówię możesz z prostego względu-nigdy nie mamy pewności co do drugiej osoby.
Zapominasz o fakcie, że rodzina to także dzieci a dzieci to wielkie ograniczenie!!!!
I dalej:
Zgadzam się z Tobą, że posiadanie rodziny i dziecka uruchamia nowe pokłady energii i powoduje, że ludzie zaczynają optymalizować swoje działania. Mam przykłady znajomych, którzy dzięki dzieciom znacznie lepiej zarządzają swoim czasem, myślą o przyszłości, a nie tylko o tym co “tu i teraz”.
Takie myślenia jest dla mnie chore. Ja też mam wielu znajomych, którzy odpowiedzialności, gospodarności uczyli się na „życiowych niespodziankach”- dzieciach. Rzeczywiście uruchamiały się w nich nowe pokłady energii, zaczęli efektywnie zarządzać swoim czasem i myśleć o przyszłości…no cóż trudno nie myśleć o niej skoro dziecko musi jeść, musi mieć ubranka, pieluchy i warunki do rozwoju. Finansowe dochody rodziców kierowane są oczywiście na pociechę, to co zostaje (jeśli zostaje) w małym stopniu zaspokaja ich potrzeby-no i z taką zaistniałą sytuacją trzeba sobie jakoś poradzić. W końcu trzeba pomyśleć o tej przyszłości…trzeba wydorośleć.
Dzieci zmieniają wszystko w życiu, stają się osią wydatków, poświęceń i troski. Podpisuję się obiema rękami pod stwierdzeniem, że dziecku trzeba przygotować przestrzeń życiową i materialną by mogło kształtować się i zdrowo rosnąć. Czas na jego rozwój to nie czas w którym (wreszcie !) uczymy się odpowiedzialności, zauważamy niewydolność finansową i coś z nią zaczynamy kombinować!
Witajcie!
Nie pasuję do żadnej z grup opisanych przez Ciebie Alexie. Trzydziestoparolatek, bez poważnych obciążeń kredytowych, z własnym mieszkaniem nabytym w drodze spadku, uwięziony na poważnym stanowisku w niepoważnej firmie za marne pieniądze. Wiem, jest masa takich ludzi, mnie jednak coś spośród nich wyróżnia – marzenia i dąrzenie do ich realizacji. Może dlatego w moim życiu nie ma miejsca na nudę (o czym możecie przekonać się na mojej stronce – taka mała kryptoreklama :) ). Może dlatego tak wiele ryzykuję, by pójść dalej. Cóż, osiągnąlem dużo więcej niż przewidywało otoczenie i chyba ja sam, wiem zatem, że stać mnie na jeszcze więcej. :)
Pozdrawiam serdecznie
PiotrP
[b]@Krzysztof Geselle[/b]
Dawno temu, w sieci…Web Site Design Team ? Dobrze kojarzę ? :)
Pozdrawiam, Piotr
Piotr [PMD]
Tak jest ;) Dodam tylko, że WSDT, to już była „nowa era” przedsięwzięcia, a pierwszych wersji, to nawet historia google nie pamięta :)
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek
Witaj Alex, witajcie wszyscy
właśnie wróciłem po dłuższym urlopie i widzę, że poruszyłeś na blogu temat na który rozmawialiśmy już kiedyś.
Widzę, że nasza rozmowa pozostawiła w Tobie ślad, gdyż dopuszczasz możliwość występowania osób należących do wszystkich grup oraz do żadnej z grup.
Alex, nadal martwisz się o recesję (która z pewnością nadjedzie) i co wtedy ludzie zrobią z kredytami. Uważasz też, że lepiej poczekać i za kilka lat kupić mieszkanie za gotówkę.
Hmmm, pokusiłem się o mała analizę pseudoekonomiczną.
Kredyt na 30 lat na 300 tys. we frankach z oprocentowaniem 4%, to miesięczny wydatek około 1450 zł na sam kredyt. Do tego max. 500zł na utrzymanie mieszkania (zależy czy spółdzielnia, czy wspólnota itp., itd.). Czyli łącznie około 2 tys. miesięcznie.
Za 300 tys. zł we Wrocławiu (bo właśnie z Wrocławia piszę) można kupić mieszkania 3 pokojowe, w 2 pokojowych można przebierać.
No to spójrzmy ile trzeba wydać na wynajem takiego mieszkania. Po krótkich poszukiwaniach można znaleźć mieszkanie 2 pokojowe w cenie około 1500zł + liczniki (około 150-200zł). Daje to sumę 1650-1700zł.
Z tego wynika, że różnica w wynajmie, a płaceniu za „własne” (piszę w cudzysłowie, bo w zasadzie właścicielem jest bank) wynosi mniej niż 400zł/miesięcznie !!!
Moim zdaniem dyskwalifikuje to wynajem jako sposób na redukcję kosztów i odkładanie pieniędzy na własne mieszkanie. Do tego dochodzi fakt, że jeżeli ktoś jest „szczęściarzem” i zdążył kupić mieszkanie nie za 300 tys. tylko za powiedzmy 200 tys. to różnica cenowa w zasadzie znika całkowicie.
Mobilność. Tutaj zgadzam się z Tobą w 99%. Dla sporej części osób, które kupiły mieszkania, są one „kulą u nogi”. Podjęcie decyzji o wyjeździe gdzie indziej w poszukiwaniu pracy lub na kontrakt jest bardzo trudne (żeby nie powiedzieć niemożliwe). Tutaj masz rację, że takie osoby cenią stabilność zatrudnienia, tak aby mogły spłacać raty za mieszkanie. Weź pod uwagę, że te osoby jeżeli będą wynajmowały mieszkanie, to również będą przywiązane do tego co mają i stabilność pracy będzie dla nich dużą wartością (z moich obserwacji wynika, że taką mają mentalność i zakup mieszkania jako „kotwicy” po prostu wpisuje się w ich „styl życia”).
Dla innych zakup mieszkania to swego rodzaju polisa ubezpieczeniowa. Kupili mieszkanie za cenę sporo niższą niż obecna wartość rynkowa (nawet jeżeli ceny spadną o powiedzmy 30%, to i tak wartość będzie wyższa niż to co zapłacili). Wyjazd gdzie indziej za pracą, czy na kontrakt nie jest dla nich problemem, bo mieszkanie mogą wynająć, zostawić znajomym za cenę płacenia opłat itp.
Jeżeli zdecydują się na pozostanie w tym nowym miejscu pracy, albo po kontrakcie postanowią pozostać w tym „nowym” miejscu, to zawsze mogą sprzedać mieszkanie i tak uzyskane środki (bo cały czas zakładam, że wartość mieszkania jest wyższa niż cena zakupu – u takich właśnie właścicieli obserwuję takie zachowania), choćby niewielkie „zainwestować” w swój nowy start.
Po co to wszystko piszę ? Bo takich osób zaczyna być coraz więcej. Przestaje im wystarczać to co się wokół nich dzieje i szukają czegoś nowego. Zatrzymanie i zmotywowanie takich osób moim zdaniem wymaga jeszcze innej „strategii” niż dla pozostałych grup. Jakiej ? Tego jeszcze nie wiem. Póki co widzę, że możliwość rozwoju zawodowego, awansu oraz większych przychodów działa jako katalizator. Brak przynajmniej jednego z tych elementów powoduje, że Ci ludzie zmieniają pracę. To takie obserwacje. Recepty nie mam – zbyt małe doświadczenie z mojej strony. Pożyjemy, zobaczymy …
pozdrawiam
Mariusz
Mariusz
W każdej klasyfikacji grup ludzkich są osoby, które trudno przypisać do którejś z nich i chyba nigdzie nie twierdziłem czegoś innego :-)
Nie martwię się też o recesję, po prostu wiem że przyjdzie i że warto na to być przygotowanym. To trochę jak z zimą w naszym klimacie, tylko nieco mniej przewidywalnie. Na razie widzę wokół sporo ludzi nie znających tej zimy , którzy, mówiąc w przenośni , biegają w koszulkach i to co gorsza zdaje się być ich całą garderobą, którą posiadają. Jak przyjdą mrozy będzie sporo odmrożeń!!
W dalszej części Twojego komentarza różnimy się sposobem patrzenia na życie. Z Twojego punktu widzenia mieszkanie zdaje się być tym centralnym jego punktem i tak czy inaczej należy je mieć.
Z mojego bardziej istotna jest nasza zdolność zarabiania pieniędzy i jeśli za jednostkę czasu zarabiasz ich znacząco więcej (powiedzmy co najmniej 10 razy) niż średnia krajowa, to bardzo zmienia Ci się sposób patrzenia ta takie kalkulacje, które przedstawiłeś. Problemem jest to, że „uwalając” się przedwcześnie taką kotwicą jaką jest mieszkanie nie masz czasu i energii odpowiednio zająć się Twoją wartością rynkową, a to jest moim zdaniem w młodym wieku najlepsza inwestycja.
Oczywiście, jeśli ktoś ma rzeczywiście mentalność wymagającą jak najszybszego kupna mieszkania jako sposobu na życie to jest to naturalnie jego sprawa. Niech tylko 10-15 lat później nie narzeka, że inni „mieli więcej szczęścia”.
Na razie kończę, muszę pilnie zająć się pewnym pilnym problemem u klienta, o którym się właśnie dowiedziałem
Pozdrawiam
Alex
Hej Alex,
zaspokojenie potrzeby mieszkaniowej jest oczywistą potrzebą każdej osoby. Tak samo jak wyżywienie. Po prostu gdzieś musisz mieszkać. Dlatego mieszkanie jest jednym z centralnych punktów życia. Czy mieszkasz u kogoś, czy wynajmujesz chociażby pokój, czy mieszkasz w hotelach/motelach/hostelach, czy masz „własne” mieszkanie, to inna sprawa.
Żeby dojść do 10 krotności średniej krajowej (czego wszystkim nam życzę :D) też musisz gdzieś w międzyczasie mieszkać.
To z czym się z Tobą nie zgadzam (i dyskutowaliśmy już o tym o ile pamiętam w kwietniu) jest to, że traktujesz mieszkanie jako kotwicę. Tak jak napisałem, dla wielu pewnie tak jest, ale w moim odczuciu cały numer w zakupie mieszkania to nie traktować go w sposób powodujący przywiązanie się do niego.
Takie podejście kotwiczące można zaobserwować rzeczywiście u znaczącej liczby osób, ale tak jak dyskutowaliśmy, nie u wszystkich.
Nie każdy, kto zakupił mieszkanie, „uwalił się” i zabiera mu to czas i energię, którą mógłby wykorzystać na zwiększanie swojej wartości rynkowej.
Jeżeli ktoś ma podejście wymagające jak najszybszego zakupu mieszkania (wartością rynkową chce się zająć później) to zgadzam się z Tobą, że powinien sprawę poważnie przemyśleć.
Ci „szczęściarze”, którzy kupili mieszkania po dużo niższej niż obecnie cenie, są często w innej sytuacji. Mają komfort czasowy (nie muszą szukać mieszkania do wynajęcia), psychiczny (nie martwią się, że być może właściciel poprosi ich o wyprowadzenie się) i finansowy (mimo drożejących kredytów nadal mają stabilniejsze koszty mieszkaniowe niż osoby wynajmujące, gdzie ceny również galopują).
Mając zaspokojone w pewnym stopniu te trzy potrzeby, to na co tacy ludzie zwracają uwagę, to właśnie rozwój wartości rynkowej.
Wracając do głównego tematu. Jak widzisz moim zdaniem należy Twój podział uzupełnić o tych „szczęściarzy”, dla których mieszkanie nie jest „kotwicą”. Interesujące z mojego punktu widzenia, jest to jak takie osoby się zachowują. Moim zdaniem szybko stają się wymagającymi (dla pracodawcy) ekspertami, gdyż mają czas i siłę na zwiększanie swojej wartości.
Co i jak polskie firmy powinny zrobić, aby takich ludzi zatrzymać jako wartościowych pracowników ? Co zrobić aby taki pracownik o dużym potencjale nie odszedł gdzie indziej, albo co gorsza wyjechał za granicę ?
Tak jak pisałem z moich obserwacji wynika, że trzeba wyważyć trzy czynniki o których pisałem w indywidualny dla każdej z tych osób sposób.
Ciekawy jestem, czy ktoś ma obserwacje podobne do moich.
pozdrawiam
Mariusz
Mariusz Dudlak wrote:
„Ciekawy jestem, czy ktoś ma obserwacje podobne do moich.”
Ja oczywiście mam swoje przemyślenia na ten temat, czy są podobne do Twoich, kwestia przyjęcia skali ;)
Ja również uważam, że mieszkanie kupione na kredyt jest kotwicą. Przede wszystkim oceniając jego wartość rynkową, szczególnie tyczy się to „szczęściarzy: którzy kupili je 100 tysięcy taniej należy wziąć pod uwagę wszystkie koszty uzyskania kredytu (rata odsetkowa, koszt szybkiej spłaty, nasz czas poświęcony na jego uzyskanie itp.). Obserwując znajomych, którzy kupi swoje wymarzone M na kredyt, zauważyłem że nie szczędzą oni pieniędzy i czasu wyposażając je na bardzo wysoki standard. Przy awaryjnej potrzebie sprzedaż tych nakładów nie wyciągniesz od kupującego, co najwyżej mogą zapulsować szybkim znalezieniem nabywcy. Wynajęcie będzie wiązało się z możliwym zniszczeniem ładnego wnętrza.
Jednakże to dla mnie jest „małe piwo”. Wiele kredytowanych mieszkań jest nabywanych przez młode osoby, dopiero stawiające pierwsze kroki na rynku pracy. Załóżmy, że masz ciekawą pracę, która nagle staje się destrukcyjna (np. nowy fatalny szef, coś na co nie masz wpływu), czy posiadając konieczność uiszczania co miesiąc konkretnych rat kredytowych jesteś w stanie natychmiast opuścić to środowisko i do czasu znalezienia nowej pracy żyć wyłącznie z oszczędności?
Posiadanie kredytu hipotecznego, zmienia percepcje decyzyjne w tym zakresie, konieczność uiszczania raty zmusza do akceptacji pewnych sytuacji, tylko po to aby było z czego ją płacić.
Ja przez zwiększanie wartości rynkowej rozumiem, możliwość szybkiego zmiany miejsca pracy czy zamieszkania bez patrzenia na pryzmat raty kredytowej. Co z sytuacja, gdy na horyzoncie pojawia się ciekawa sposobność wymagająca przez 16 miesięcy zarabiania mniejszych pieniędzy (nie starczy na ratę i życie) a potem zaowocuje sześciokrotnością średniej krajowej itd., itp.
W ustabilizowanych gospodarkach cena metra kwadratowego na danym rynku (miasto) wynosi około 1,2 średniej pensji. Spowodowane jest to tym iż lokalni mieszkańcy (rynek) długofalowo kształtują ceny. Wszelkie odchylenia od tej reguły świadczą o chwilowym deregulacji rynku, Są dwie możliwości: ceny nieruchomości idą w dół lub pensje do góry.
Pozdrawiam, Artur
Artur Jaworski wrote:
„Obserwując znajomych, którzy kupi swoje wymarzone M na kredyt, zauważyłem że nie szczędzą oni pieniędzy i czasu wyposażając je na bardzo wysoki standard.”
To są właśnie ludzie, dla których mieszkanie jest kotwicą. Alex moim zdaniem bardzo celnie zdiagnozował, co zrobić, aby takich ludzi utrzymać w firmie.
Artur Jaworski wrote:
„Posiadanie kredytu hipotecznego, zmienia percepcje decyzyjne w tym zakresie, konieczność uiszczania raty zmusza do akceptacji pewnych sytuacji, tylko po to aby było z czego ją płacić.”
Uważam, że tu właśnie uderzyłeś w sedno dyskusji. W przypadku większości osób masz oczywiście rację. Ja chcę podyskutować o tych, którzy nie zmienili percepcji, a jedynie zamienili wynajmowane od kogoś na wynajmowane od banku (bo o osobach, które tak to widzę chcę tutaj dyskutować).
Artur Jaworski wrote:
„Załóżmy, że masz ciekawą pracę, która nagle staje się destrukcyjna (np. nowy fatalny szef, coś na co nie masz wpływu), czy posiadając konieczność uiszczania co miesiąc konkretnych rat kredytowych jesteś w stanie natychmiast opuścić to środowisko i do czasu znalezienia nowej pracy żyć wyłącznie z oszczędności?”
To bardzo dobry test na Twoją wartość rynkową. Jeżeli jest ona wysoka, to nie będziesz miał sytuacji konieczności życia z oszczędności, bo ze swoją wartością rynkową znajdziesz nową pracę bez problemu.
To co widzę dookoła, wśród swoich znajomych, którzy mają już mieszkania wynajęte od banku i inwestujących we własny rozwój, to ich powolnie narastającą frustrację z powodu traktowania ich jak osób, których jedynym celem jest zapłacenie raty kredytu (i wystarczy bat w postaci zagrożenia zwolnieniem, aby utrzymać ich motywację i chęć do pracy). To co mnie interesuje, to jakie widzicie sposoby na motywację i utrzymanie takich osób w firmie.
Artur Jaworski wrote:
„Są dwie możliwości: ceny nieruchomości idą w dół lub pensje do góry.”
Jak patrzę na to co się dzieje w PL, to uważam, że stanie się jedno i drugie.
Nieruchomości są przeszacowane (zresztą pierwsze oznaki spadku cen mieszkań w postaci spadku cen materiałów budowlanych już są), a pensje na stanowiskach specjalistycznych zbyt niskie (wyjazd za granicę jest finansowo zbyt opłacalny: znam osoby, które nie chcą opuszczać PL, ale robią to tylko ze względu na zarobki).
Na poczatku witam wszystkich serdecznie!
Znalazłam tego bloga dosłownie przez przypadek. Miło jest wiedzieć, że sa ludzie podzielajacy moja pasję, jaka sa ludzie.
Zdecydowanie zgadzam się z Twoimi przemysleniami dotyczacymi młodych ludzi w pracy. Sama zaliczam sie do grona tych, dla których najważniejsze są nie pieniądze ale możliwość rozwoju. wazam, iz na prawdziwe zarabianie przyjdzie czas. Obecna praca jest mi potrzebna do przezycia i zaplacenia za dalsze kształcenie
przygladam się codziennie w pracy innym młodym ludziom. Jedni gonia tylko za pieniadzem – pchaja sie tam gdzie idzie zarobic. Czesto nie potrafia usiasc i przemyslec podejmowanych krokow tylko pchaja sie „na chama” – zeby tylko ich ktos nie wygryzł. Efekt tego jest taki, że taka osoba najcześciej wpada we własne sidła. Nie kończy się to szczęślwie.
Jest jeszcze drogi Alexie nazwana przeze mnie ”rasa właściciel” – to młodzi ludzie często bez kompetencji, którzy są pchani przez rodziców na wysokie stanowiska, by od najmlodszych lat uczestniczyc w procesie zarzadzania firmą. Widać po nich, że sie gubią w tym co robią – chcą zarządzać i sie wykazać przed rodzicami ale chca też mieć autorytet u innych pracowników. Efektem tego jest zamieszanie we firme, ośmieszenie się młodego właściciela i ogólnie zła atmosfera w pracy.
@Mariusz Dullak
Z całym szacunkiem, my chyba inne Wrocławie znamy… w moim bez 0.5 mln PLN nie ma jak podjąć tematu, a ceny wcale nie nadzwyczajnych mieszkań daleko od Centrum osiągają i 900k PLN. Niedaleko mojego domu rodzinnego powstaje osiedle w którym ceny mają się zaczynać od 20k PLN za metr kwadratowy.
W ogólności ja trzymam się wersji, że ceny będą rosły jeszcze długo (emerytury Niemców, Holendrów itp są wysokie) a nas czeka jeszcze przycięcie siły nabywczej po wprowadzeniu Euro (niestety, nieuniknionym), wzrost kosztów związany z Euro 2012 (materiały, na które mamy limity produkcyjne). Koszty siły roboczej będą akurat wirtualne – co z tego, że jest z czego, jeżeli nie ma komu płacić…
Wzrost płac to mrzonka – chyba, że jestem totalnie z ekonomią na bakier. Nie potrafię nawet ocenić, jakby inflacja wtedy wyglądała…
Piotr [PMD] wrote:
„bez 0.5 mln PLN nie ma jak podjąć tematu”
Doskonale rozumiem Twoje rozczarowanie cenami we Wrocławiu. Mieszkania 2 pokojowe oczywiście po 0.5 mln też są. Ja jednak dla tego co pisałem przyjąłem, że szukamy mieszkania, które ma nam zastąpić wynajem. Takie mieszkanie za 300 tys. można kupić na rynku wtórnym (zakładam mieszkanie do 50m2 i cenę zawarcia transakcji, a nie cenę jaka widnieje na ogłoszeniu). Z tego co widzę na rynku mieszkaniowym (a troszkę go już obserwuje), to robi się przepaść pomiędzy mieszkaniami na rynku wtórym (nie nowymi, tymi kupionymi, wykończonymi i w ciągu 2-3 lat wystawionymi na sprzedaż) i tymi nowymi oraz bardzo młodymi.
To normalna kolej rzeczy, bo Ci którzy chcą mieć super mieszkanie są skłonni zapłacić dużo za wymarzone M. Ci którzy chcą mieć gdzie mieszkać, patrzą w większym stopniu na cenę. Zakres mieszkań, które te dwie grupy interesują jest po prostu inny i stąd moim zdaniem tworząca się luka cenowa.
Piotr [PMD] wrote:
„Wzrost płac to mrzonka – chyba, że jestem totalnie z ekonomią na bakier. Nie potrafię nawet ocenić, jakby inflacja wtedy wyglądała…”
Ale inflacja już atakuje. Nie mówię tutaj o statystykach GUSu, czy innej instytucji tylko o paragonach ze sklepów.
Pamiętasz ile 6 miesięcy temu kosztował chleb? ser? wędlina? mięso?
Zobacz ile kosztuje teraz (dodam tylko, że w połowie sierpnia, w piekarni gdzie kupuję chleb kosztował on 1,8zł; wczoraj zapłaciłem za ten sam chleb 2,3zł). Inflacja powyżej tego co jest oficjalnie ogłoszona jest faktem.
Jeżeli nie będzie wzrostu płac w szeroko pojętym IT (bo o tej branży dyskutujemy) postępującego za wzrostem cen, to za kilka miesięcy nie będzie komu płacić (chyba, że studentom na praktykach). Część firm już się obudziła i oferują lepsze warunki.
Tyle dygresji z mojej strony nt. Wrocławia, cen mieszkań i wzrostu wynagrodzeń.
Dalej nie mam żadnego nowego pomysłu jak zatrzymać człowieka, który wynajął mieszkanie od banku, nie traktuje go jako kotwicy i zastanawia się czy iść pracować gdzie indziej …
Witam wszystkich,
@Piotr [PMD]: również aktualnie mieszkam we Wrocławiu i myślę że przesadzasz….. za 500 tys zł znajdziesz coś bez najmniejszego problemu – chyba ze dla Ciebie jedyny standard jaki bierzesz pod uwagę to SkyTower…. 20 tys PLN to GRUBA przesada, nawet jak na wrocław….a tym bardziej całe osiedle….chyba ze masz na myśli centrum miasta – na rynku mieszkanko w kamienicy to koszt około 720 tys pln……
uważam że ceny mieszkań i domów spadną – jesteśmy na szczycie cenowej górki – po prostu ludzi nawet po podwyżkach płac nie stać na takie kredyty….pozostaje jedynie stagnacja lub spadek cen mieszkań albo wzrost płac – który już następuje – i to niezależnie od ustawowej wysokości płacy minimalnej…..
pozdrawiam
Mariusz Dulla wrote:
„To bardzo dobry test na Twoją wartość rynkową. Jeżeli jest ona wysoka, to nie będziesz miał sytuacji konieczności życia z oszczędności, bo ze swoją wartością rynkową znajdziesz nową pracę bez problemu.”
Ja o tym wiem doskonale;). Z tym, że w moim komentarzu („Wiele kredytowanych mieszkań jest nabywanych przez młode osoby, dopiero ….” zaznaczyłem, że piszę o młodych ludziach, którzy dopiero pracują nad swoją wartością rynkową.
Ilu wśród osób do 28 lat, może przebierać w dobrych ofertach pracy ? 10 – 30 % ?
Co z recesją lub inną sytuacją życiową (np. długotrwała choroba), które skutecznie będą miały wpływ na Twoją wartość rynkową? Wtedy też nie masz żadnych wątpliwości, że znajdziesz źródło zarabiania bez problemu ?
To są sprawy, których prawdopodobieństwo pojawienia się jest bardzo wysokie (piszę o perspektywie 30 lat), a w przypadku recesji nieuniknione, trzeba o tym pamiętać pakując się w kredyt. Moje dotychczasowe rozmowy z kredytobiorcami hipotecznymi utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie myślą o tym za wiele. Planami wybiegają do przodu rok, dwa a kredyt podpisują na 25 – 30 lat.
Pozdrawiam serdecznie, Artur
Artur Jaworski wrote:
„Ilu wśród osób do 28 lat, może przebierać w dobrych ofertach pracy ? 10 – 30 % ?”
Cieszę się, że zgadzamy się w tej kwestii. Takich osób nie ma dużo, ale są. To jest fakt.
Tak jak pisałem wcześniej sporo osób (menadżerów) nie dostrzega/docenia tej grupy, a raczej włącza ją automatycznie to „szczęśliwców”. Z moich obserwacji wynika, że nie działa to najlepiej.
Chętnie podyskutuję i zastanowię się wraz z Wami nad następującymi pytaniami:
– co tych ludzi motywuje?
– co zrobić żeby utrzymać ich w firmie?
Mariusz
O takich ludziach pisaliśmy już w poście o pozytywnych i negatywnych primadonnach.
Więcej napiszę jutro, właśnie zakończyłem jeden bardzo intensywny dzień szkoleniowy i muszę jeszcze pomyśleć o jutrzejszym
Pozdrawiam serdecznie
Alex
No i źle wyliczyłam wynik ;)
Zgadzam się z wypowiedzią poprzedników – coraz więcej młodych ludzi myli myslenie o przyszlości z ” co bede jutro robić”.
Nie zgadzam sie za to ze stwierdzeniem, iz tylko 10-30% z nas moze przebierac w dobrych ofertach. Teraz firmy szukaja osób nie z doswiadczeniem emeryta, nie z setką dyplomów po ukonczonych kursach ale z „tym czyms”, co wraz ze swoja osoba wniosa do firmy.
To nasze myslenie i podejscie decyduje o naszym życiu. Jedni z nas omijaja dobre oferty pracy, bo uwazaja, że i tak nie mają szansy na dobrą posadę (jestem za młoda, nie mam doświadczenia…). BZdura przez duze „B” – nie spróbujesz to sie nie dowiesz. A nawet jak cie nie przyjmą, to masz doświadczenie z rozmowy kwalifikacyjnej. Sama próbowałam startowac na wysokie stanowiska – oczywiście nie dostałam się ale zapraszano mnie na rozmowy kwalifikacyjne. Dzięki temu, po długich analizach znalazłam wiele niedociągnięć w sobie, które teraz poprawiam
Inni z kolei szukają łatwego startu, z „wysokiego C”. Błednie podchodza do pracy – ich nastawienie to „mi się to należy” zamiast – „czego mnie tu mogą nauczyć”. Nie planują kariery tylko „plywaja” w firmach – tak zwani „plywacy” – bez wyraznych umiejetnosci za to z bogata przeszloscia, bo od poczatku zajmowali ciekawe stanowiska.
Magdaleno
Zdanie brzmi:Ilu wśród osób do 28 lat, może przebierać w dobrych ofertach pracy ? 10 – 30 % ?
Nie jest to stwierdzenie, a pytanie.
Nie chodzi tuo przebieranie, każdy może oglądać i aplikować na dowolne stanowisko. Kwestia otwartą jest co rozumiemy przez dobre oferty i czy może tak być zawsze.
Nie bardzo też rozumiem jak doświadczenie z rozmowy kwalifikacyjnym może przekładać się dostarczanie wymiernego rezultatu na stanowisku pracy ?
Jeżeli ktoś szuka programisty PHP, to trzeba być tym programistą. Jeżeli jest ich kilku to trzeba mieć coś konkretnego czym dostarczymy większej wartości dodanej. Szczególnie w sytuacji gdy podaż pracy ulegnie zmianie. O takim okresie odnoszę się w swoich wypowiedziach. To co mamy teraz to luz blus związany z ładnym wzrostem gospodarczym.
pozdrawiam, Artur
Witajcie
Wracam do Was po kilku dniach niezwykle wysokiej aktywności zawodowej, która nie zostawiła mi nawet czasu na odpisanie na Wasze komentarze (maile zresztą też – za co przepraszam). Dziś jest niewiele lepiej, bo zaczynam spotkania o 13 i kończę po 23 :-)
Ktoś mi wczoraj powiedział, że powinienem przenieść się do Polski zamiast odwiedzać ją od czasu do czasu, ale obawiam się, że wtedy byłbym tak zapracowany codziennie :-)
No ale wracam do tematu:
Mariusz
Piszesz:” Nie każdy, kto zakupił mieszkanie, “uwalił się” i zabiera mu to czas i energię, którą mógłby wykorzystać na zwiększanie swojej wartości rynkowej.”
Nigdzie nie pisałem że „każdy”. Moje osobiste obserwacje wykazują jednak, że dość spora większość tych młodych ludzi ograniczyła w ten sposób swój potencjał.
Postawiłeś też mając na myśli tych wyjątkowych pracowników pytanie:”Co i jak polskie firmy powinny zrobić, aby takich ludzi zatrzymać jako wartościowych pracowników ? Co zrobić aby taki pracownik o dużym potencjale nie odszedł gdzie indziej, albo co gorsza wyjechał za granicę ? „
i potem: „wśród swoich znajomych, którzy mają już mieszkania wynajęte od banku i inwestujących we własny rozwój, to ich powolnie narastającą frustrację z powodu traktowania ich jak osób, których jedynym celem jest zapłacenie raty kredytu (i wystarczy bat w postaci zagrożenia zwolnieniem, aby utrzymać ich motywację i chęć do pracy). To co mnie interesuje, to jakie widzicie sposoby na motywację i utrzymanie takich osób w firmie. „
To ważny temat, choć dotyczy w tej chwili stosunkowo małej (procentowo) grupy ludzi.
Zacząłem na ten temat wypowiadać się w wątkach o primadonnach, walce o pracownika i podobnych. Jak znajdę trochę czasu napiszę na ten temat szerzej, obecny post dotyczy całkiem innego zagadnienia.
Ciekawe są Twoje spostrzeżenia dotyczącej faktycznej inflacji. Jestem w Polsce „z doskoku” i raczej nie żyję tutaj jak „normalny” mieszkaniec, ale też mam podobne wrażenia.
Artur
Widzę, że jesteśmy podobnego zdania o mieszkaniu jako „kotwicy”. Jeśli nie masz tego typu zobowiązań to wyzwaniem jest oczywiście wykorzystanie tej możliwości.
Ważne jest to, co piszesz, że gospodarczo mamy teraz cieplarniane warunki (światowa koniunktura) i nie zawsze tak będzie. Większość młodych ludzi zapomina o tym w ogólnej euforii, a to długoterminowo bardzo niebezpieczne.
Magdalena
Witaj na naszym blogu :-)
O klasie „młody właściciel” możemy też napisać, pytanie jaki procent Czytelników tego blogu będzie to w tej chwili dotyczyć. Ja najchętniej widziałby każdego z Was w takiej roli i spora część tego blogu pisana jest aby ten odsetek długoterminowo zwiększyć :-)
Zbyt niskie poczucie własnej wartości wielu ludzi jest faktem z którym walczę też w moich działaniach, z drugiej strony w pewnych miejscach rzeczywiście potrzebne są odpowiednie kwalifikacje (mówimy teraz o firmach działających w gospodarce rynkowej, nie o skansenach minionego ustroju)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie
Alex
Drogi Arturze – jak dla mnie to każda rozmowa to przebogate doświadczenie. Dałeś dobry przykład przeciwko mojej tezie – sa zawody, dla których liczy sie tylko i wyłącznie wiedza. Ale są też takie, gdzie pracodwacy zwracaja uwagę na predyspozycje kandydata – i tu trzeba sie porządnie przygotowac, żeby spełnić wymagania przyszłego pracodawcy. Nie bede się na ten temat tutaj rozpisywać – zapraszam na skype > magda.swi
Kilkoro z Was narzekało na pewne uogólnienia w naszych rozważaniach.
Zobaczcie jak uogólniają ten temat profesjonalne media :-) :-)
W porównaniu z tym naprawdę nie mamy się czego wstydzić
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Po przeczytaniu artykułu klasyfikuję Siebie w dużej części do „pechowców grupy pierwszej”, gdzie na dzień dzisiejszy możliwość rozwoju osobistego i zawodowego jest pierwszą kwestią, którą kiedykolwiek brałabym pod uwagę decydując się na działalność zarobkową .
„ciekawe zajęcia – zdolność znoszenia nudy i szarości jest w całym tym młodym (20-25 lat) pokoleniu znacznie mniejsza niż u poprzednich” – monotonia, nuda – dla Mnie są to rzeczy zatrzymujące w rozwoju, a przecież jest mnóstwo ciekawych rzeczy, które można robić :D .
„dobra atmosfera w miejscu pracy” – bez tego nie ma twórczej współpracy z innymi czy też innych pozytywnych aspektów (chociażby miła rozmowa w czasie przerwy) :)
„pieniądze – brak poważniejszych stałych zobowiązań i częste jeszcze mieszkanie w domu rodzinnym nie tworzą presji w tym kierunku. Nie oznacza to, że są one całkiem nieważne, po prostu przeważa nastawienie “najpierw nauczę się wnosić dużą wartość na rynek, potem będę kasował naprawdę duże pieniądze” „-brzmi prawie sielankowo, prywatnie mało znam takich przypadków;obserwuję raczej,że taka presja istnieje, lecz jest to trudniejsze do uchwycenia przez osoby „obok”. Mimo to i tak zazwyczaj taka „presja” nie dochodzi do granic uniemożliwiających całkowicie rozwoju danej osoby. Takie są Moje obserwacje.
Ja osobiście nie mieszkam już z rodzicami, aktualnie poszukując kawalerki do wynajęcia na dłużej (Targówek,wwa) wraz z mężem. Jednak, po mimo Mego doświadczenia w przeprowadzkach (od dzieciństwa), wolałabym mieszkać w bardziej stałym miejscu niż tylko tymczasowym (różne rzeczy mogą „wyjść” przy wynajmowaniu mieszkań, a i trudno czuć się bezpiecznie myśląc o tym,że właściciel może zarządać wyprowadzenia się bez podania przyczyny, co finansowo nie jest łatwe mając ograniczony budżet). Patrząc w przyszłość chciałabym mieć możliwość ew.zmieniania miejsca „bardziej stałego” zamieszkania na inne, jeśli zajdzie taka potrzeba :).
pozdrawiam :)
Witam
Mowiac o gorszych czasach to zaczely sie jakis czas temu i moze warto by bylo cos napisac o tym jak sie przygotowac na recesje. Jak sie zabespieczyć.
Pozdrawiam.
@Gregor: Problem w tym, że do recesji należy przygotowywać się w czasie prosperity.
Gregor
Jak pisałem aby nie robić długów i dbać o wartość rynkową, to wiele osób nie zgadzało się ze mną, a to jest jedno z najprostszych działań zabezpieczających.
Ja siedzę spokojnie i patrzę co się dzieje, ewentualnie rozważając, kiedy będzie dobry moment wejścia w parę rzeczy po ich znacznej przecenie :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
wiekszosc moich znajomych wpakowala sie w kredyt mieszkaniowy na cale zycie, ja im wspolczuje i sam nigdy czegos takiego w zyciu nie zrobie, wole mnieszkac w wynajmowanym, uwazam ze mozna osiagnac wyzsza stope zwrotu inwestycji niz zakup mieszkania, czy polacy to wlasnie taki narod dla ktorych istotne jest aby za wszelka cena miec swoje M…
Szymon
Widzę że w kwestii mieszkaniowej patrzymy na sprawy podobnie. U mnie długofalowo zadziałało to całkiem dobrze :-)
Pozdrawiam
Alex
PS: Proszę używaj na tym blogu kropek na końcu i dużych liter na początku zdania :-)
Dzień Dobry,
Mam 31 lat. Od 19 r.ż. pracuję. Kocham swoją rodzinę ,nie mam kredytu, mieszkam w wynajętym domu który opłaca mi działalność gospodarcza. Nie mam telewizora, czytam bajki, czasem książki (ostatnio o strategii błękitnego oceanu, pochodzeniu marek itd)
Nie myślę o zakupie mieszkania bo nie mam pojęcia gdzie mogę być za rok, dwa pięć… Nie jestem związana pracą, mogę robić co chcę. Mogę przygotować kampanię BTL na terenie Kraju i mogę zająć się opieką nad dziećmi, mogę pracować przy wydaniu płyt, mogę zgrywać LP i za pomocą oprogramowania „wycinać szumy i trzaski” (tak na marginesie spędziłam tak kiedyś wakacje słuchając „Bóg się rodzi” Mazowsza hehe), mogę wziąść gitarę i zagrać na jakimś Rynku w pięknym mieście.
Mogę przekształcić swoją działalność w spółkę i po niedługim czasie sprzedać ją zeby zająć się czymś nowym. Jestem szczęściarą!
CZytając post zgadzam się z tym ze praca z ludźmi „skrzykniętymi” do projektu jest niesamowitym doświadczeniem dla teamu ale również dla osoby koordynującej. Dostaję zaproszenia do kampanii reklamowych często jako realizator koordynator ogólnopolski i uważam ze takie 'skrzyknięcie” „pojechanych dziwnych, cudownych, doświadczonych, specjalizujących się w danym temacie ludzi” daje mi olbrzymią satysfakcję i sporą wiedzę :)
Przy takich własnie projektach nie bijemy się o Klienta, nie przepychamy łokciami w przetargach my po prostu wygrywamy bo choć wyglądamy jak banda hipisów jesteśmy najbardziej przekonywujący (tak kiedyś powiedział Klient ).
Większość tych osób: ma rodzinę, praca jest odskocznią, pracują na własny rachunek, nie są na etatach, mają dziwne pasje, są mobilni, potrafią podwinąć rękawy i pracować (jak trzeba) fizycznie a na koniec projektu klepnąć się po ramionach i powiedzieć „Dzięki stary poszło super!” i do zobaczenia !
Dlatego pocieszające jest to ze takich zrywów jest więcej.
pozdrawiam i miłej soboty
Ps. W Krakowie pada :(
Marzena
Nie da się oczywiście zaprzeczyć, że operacja kredytowo-mieszkaniowa była ostatnio w Posce okazją do zarobienia pieniędzy. Należało tylko traktować to przedsięwzięcie jako inwestycję, a nie jako wicie sobie gniazdka na starość.
Marzena
Witaj na naszym blogu :-)
Dziękuję Ci za bardzo interesujący przykład. Myślę, że da on do myślenia sporej grupie Czytelników.
Takie podejście warto rozpowszechnić aby ludzie wiedzieli że da się i tak :-)
Może napiszesz jakiś post gościnny na któryś z poruszonych przez Ciebie tematów?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex dziękuje.
Chętnie napiszę post gościnny i poddam go krytyce ;)
Nie bardzo wiem co myslisz pisząc „takie podejście”
Sprostowanie :
Bajki czytam 16 miesięcznemu Skrzatowi.
Pozdrawiam
Marzena
@Marzena: Napisz post gościnny. Blog Alexa to miejsce, gdzie warto poddać się krytyce oraz owacji na stojąco. Naprawdę nie czytasz bajek? Ja czasami czytam. A strategia błękitnego oceanu jakoś mnie nie przekonała. Nie wydała mi się konstruktywną strategią na przyszłość tylko próbą zrobienia ogólnej teorii z jednostkowych sukcesów polegających na kreowniu nowych rynków. Ale taki rynek trzeba najpierw wymyślić, a na to skutecznego przepisu nie ma.
Tes Teq napisałam ze ostatnio czytałam taką ksiązkę.
Trudno jeszcze, jednoznacznie napisać mi czy zgadzam się czy też nie z zawartą w książce treścią. Natomiast zgadzam się z Tobą ze jest to próba uogólnienia pewnych działań i ich skutków w biznesie.
Nie jestem pewna tego czy warto „siedzieć” i wymyślać luki w rynku. Patrzę na to trochę tak ze to rynek pewne działania wymusza. Przykładem moze być choćby wzrastajacy przyrost naturalny, dzieki któremu również uruchomiłam projekty zapewniające dzieciakom miejsca w przyjaznych miejscach. Prywatne żłobki dla wybranej grupy docelowej. Na wyniki długo czekać nie musiałam. Firma dostała propozucje budowy placówek przy zakładach pracy, nowych osiedlach apartamentowców. W sumie nie reklamowaliśmy się, a całość oparliśmy tylko o marketing szeptany. To tak całkiem na marginesie ;)
@Marzena: Napisałaś o błękitnym oceanie, więc nie mogłem się powstrzymać przed wyrażeniem swojej opinii na temat tej książki. Pomysł ze żłobkami – rewelacyjny. Najprawdopodobniej to jest właśnie ten moment, kiedy należało znaleźć się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Kilka lat wcześniej nie było popytu, kilka lat później będzie po herbacie. Ale nie wystarczy znaleźć się w takim miejscu – należy jeszcze zacząć działać tak, jak Ty to zrobiłaś. Jestem pełen podziwu i uznania.
Juz bez przesady po prostu nie miałam z kim dziecka zostawić.:)
Marzena pisze: „Juz bez przesady po prostu nie miałam z kim dziecka zostawić.”
Tak, ale wiele matek na Twoim miejscu całą energię skierowałoby na narzekanie, że znowu rząd nie zapewnił im żłobków. To jest fundamentalna różnica w podejściu do życia.
Witam,
A jaka jest różnica między płaceniem za wynajem a płaceniem raty kredytu? Nie robi to żadnej różnicy. Mobilność – zawsze mieszkanie można sprzedać i kupić w innym mieście – lub wynająć. Różnica jest taka, że po tych 20, 30 latach jest się właścicielem czegoś co ma jakąś wartość rynkową. Natomiast po 20, 30 latach płacenia za wynajem nie jest się właścicielem niczego, co miałoby jakąkolwiek wartość rynkową.
Moim zdaniem pisanie, że placenie rat kredytowych ogranicza naszą wolność jest błędem – to tak jak wydatki na jedzenie – jakąś kwote na „życie” miesięcznie przeznaczyć trzeba.
Pozatym nieruchomość jest jednym z najcenniejszych aktywów w obecnych czasach.
Wszystkim co myślą że inwestycja w nieruchomość to kiepski biznes, polecam książkę „Ruchome schody do fortuny” David’a Bach’a.
@Alex
Hmm to co piszesz pachnie mi czysta spekulacja. Pozatym nie bierzesz pod uwagę tego, że liczona przez ciebie wartość rynkowa w czasie recesji spada – a przynajmniej spadać powinna. Twoja wartość rynkowa podlega tak samo zmianą koniunktury gospodarczej jak każda inna działalność. Jeśli sprzedajesz cokolwiek komuś to przecież ta firma musi mieć środki, aby ci za to zapłacić – w dobrych czasach tych środków będzie więcej, a w gorszych mniej – lub nie będzie ich wcale.
Pozdrawiam
Gregor
„A jaka jest różnica między płaceniem za wynajem a płaceniem raty kredytu? ” dla mnie taka ze jeśli mogę wybieram drogę pod prąd i nie lubię uczestniczyć w „owczym pędzie” – dzięki niemu deweloper może wcisnąć klientowi wszystko. Kredyt a wynajem to trochę inna rzecz, jeśli nie będziesz miał pieniędzy na wynajęcie, można przemieszkać ciężki czas u przyjaciół itd, jeśli zaś na kredyt nie będziesz miał pieniędzy pojawiają się większe problemy. A z ekonomicznego punktu widzenia wychodzi na to samo, bo płacąc za wynajem jesteś w ciągu 20-30 lat uzbierać gotówkę na mieszkanie. Jeśli masz kredyt na 400 tys na 20-30 lat do banku oddajesz ponad 700 tys. Ja wybrałem wynajem bo to obecnie wydaje mi się rozsądniejsze dla mnie.
serdecznie pozdrawiam
Szymon
Gregor pisze: „Mobilność – zawsze mieszkanie można sprzedać i kupić w innym mieście – lub wynająć.”
Zawsze można szybko sprzedać, jeśli da się atrakcyjną cenę, atrakcyjną dla kupującego. I trzeba jeszcze załatwić sprawę z bankiem.
Gregor pisze: „Różnica jest taka, że po tych 20, 30 latach jest się właścicielem czegoś co ma jakąś wartość rynkową.”
Powiedz to mieszkańcom wielkiej płyty, starych zapuszczonych kamienic i – o dziwo – niektórych nowych, polskich „apartamentowców”.
Gregor
Napisałeś: „Hmm to co piszesz pachnie mi czysta spekulacja.”
Do której dokładnie wypowiedzi się odnosisz?
Napisałeś też: „Twoja wartość rynkowa podlega tak samo zmianą koniunktury gospodarczej jak każda inna działalność.”
Ta hipoteza jest pozornie logiczna, tylko jak wytłumaczysz fakt, że od wielu lat wysokość moich honorariów, które rynek gotów jest płacić ciągle rośnie? :-)
Pozdrawiam serdecznie i życzę każdemu takich „fluktuacji” .-)
Alex
Witam
@Alex
Mialem namyśli to zdanie: „Ja siedzę spokojnie i patrzę co się dzieje, ewentualnie rozważając, kiedy będzie dobry moment wejścia w parę rzeczy po ich znacznej przecenie” – dla mnie to czysta spekulacja.
„Ta hipoteza jest pozornie logiczna, tylko jak wytłumaczysz fakt, że od wielu lat wysokość moich honorariów, które rynek gotów jest płacić ciągle rośnie?” – Podstawowy błąd w założeniu. Popatrz na rynek kredytów hipotecznych w stanach.
Banki uważały, że skoro przez 20 lat ceny nieruchomości rosły to przez kolejne lata też będą rosły. A co będzie jeśli, część twoich klientów ogłosi bankrudztwo? Co jeśli, firmy z którymi współpracujesz zostaną przejęte przez inne i część menadzerów z którymi się dobrze znasz „zostanie wymienionych”. Czy nowi będą równie chętni do współpracy? Instytucje w czasie recesji mogą szukać oszczędności – czy nie będzie mniej pięniędzy na szkolenia kadry? Jeśli firma zwalnia pracowników bo ma problemy finansowe to raczej nie będzie szkolić pozostałych.
@TesTeq
Zależy co się kupuje – ja znam mieszkania w starym budownictwie z cegły i są one całkiem dobrze wyceniane lata chyba 60/70 cena może będzie mniejsza o 10 -15 % w stosunku do ceny nowego mieszkania. W nieruchomościach dużo zależy od lokalizacji, natomiast czy cegła ma 5, 10, 15 czy 20 lat to nie odgrywa już takiego znaczenia.
@Szymon
„dzięki niemu deweloper może wcisnąć klientowi wszystko” – decyzja zawsze jest po stronie kupującego jeśli kupi „szajs” to jego wina. Niektóre nieruchomości są na prawdę ładnie i porządnie budowane.
Pozdrawiam
Gregor
Dziękuję za wyjaśnienie :-)
Rzeczywiście ta cytowana przez Ciebie wypowiedź dotyczy spekulacji czystej wody :-)
Dopóki spekulujesz przy tym środkami, których stratę możesz przeboleć, a przy tym wyczekujesz na prawdziwe okazje, jest to miły sposób na podwyższanie stanu Twojego konta :-)
Dalej niestety nie odpowiadasz do końca na moje pytanie. Po pierwsze podawałem Ci fakty i prosiłem o interpretację, gdzie tam były założenia?
Jeśli chodzi o przytoczone przez Ciebie przypadki to
1) „A co będzie jeśli, część twoich klientów ogłosi bankructwo?” – jeszcze się nie zdarzyło. Pracuję dla topowych klientów i musielibyśmy mieć światowy krach gospodarczy, aby zbankrutował choć jeden. Wtedy miałbyś zapewne znacznie większy problem niż ja :-)
2) „o jeśli, firmy z którymi współpracujesz zostaną przejęte przez inne i część menadzerów z którymi się dobrze znasz “zostanie wymienionych”.” – zdarzało się. Jak dotąd przynosiło to interesujące zlecenia a potem przerzucenie „virusa Alexa” na nową firmę i zdobycie w ten sposób nowego klienta:-)
Piszesz też : „Instytucje w czasie recesji mogą szukać oszczędności ” – to jest jedna strona medalu. Drugą jest poszukiwanie wszelkich możliwych sposobów zwiększenia przychodów. Zaangażowanie mnie jest bardzo dobrym sposobem na osiągnięcie tego ostatniego i dopóki rynek o tym wie, to żyję dość spokojnie.
Uwierz mi, jeśli zalecam pracę nad szeroko rozumianą wartością rynkową, to naprawdę wiem o czym mówię
Pozdrawiam
Alex
@Gregor: Myślę, że nie warto się skupiać się na rozważaniu, jakie czynniki mogłyby zniszczyć lub podważyć pozycję zawodową Alexa, tylko zastanowić się, co każdy z nas może zrobić, żeby zyskać porównywalną renomę.
Witam
Dziękuje za wyjaśnienie.
1. „gdzie tam były założenia” – może powinienem napisać błąd w rozumowaniu. (założenie w tym sensie, że zakładasz że wartość jaką rynek jest gotów zapłacić za twoje usługi będzie stale rosła).
„Pracuję dla topowych klientów” – to samo powiedziałbym o pewnym banku inwestycyjnym który miał 154 lata tradycji – w zeszły poniedziałek ogłosił upadłość.
Ale nie będe się już „czepiał” :)
Pozdrawiam serdecznie.. :)
Gregor
Ja nic nie zakładam, dzielę się tylko wieloletnimi obserwacjami :-)
Nawet gdyby Lehman Brothers był moim klientem, to i tak pozostałoby mi jeszcze sporo innych, zwłaszcza że dywersyfikuję zarówno branże, jak i kraje :-)
Pozdrawiam serdecznie z Budapesztu
Alex
@TesTeq
Nie dyskutowaliśmy o podwarzaniu pozycji zawodowej. Dyskutowaliśmy o wpływie koniunktury gospodarczej na wartość rynkową.
Pozdrawiam
George, mam takie samo zdnaie. W Wawie wynajem jest dość drogi, więc jeśli mam płacić to dlaczego nie na coś swojego :)? Nie wiem ale dla mnie posiadanie swojego mieszkania jest dość ważne i dążę do tego. Jeszcze nie wisi nade mną kredyt ale kto wie?? Raczej nie będę czekała 20 czy 30 lat na kupienie swojego mieszkania za gotówkę bo dla mnie frajdą będzie je mieć teraz a nie jak będę miała 60 lat… Poniekąd od tego uzależniam posiadanie dziecka. Może to i dziwne ale nie chcę się tułać z jednego wynajmowanego mieszkania do innego. Nie chcę mieć takiej niepewności, że a moze za miesiąc a moze za pół roku będę musiała zmieniać mieszkanie i wszystko od nowa urządzać. Obecnie wynajmuję kawalerkę i wszystko byłoby OK gdyby nie fakt, że właścicielom nie chce się nic robić w tym mieszkaniu a ja sama nie chcę pokrywać kosztów remontu jesli nie mam pewności, ze za 2 czy 3 miesiące nadal tam będę mieszkała. Tutaj chyba nikt mnie nie przekona, że posiadanie własnego mieszkania to jakaś przeszkoda w czymkolwiek. Ja tam widzę same plusy :)
@pink: Uważam, że posiadanie mieszkania (a najlepiej domu) jest „nieszkodliwe” pod dwoma warunkami:
1) Nieruchomość nie może stanowić kotwicy mentalnej, powodującej odrzucanie ciekawych wyzwań na drugim końcu świata, bo „nikt zaopiekuje się moimi kwiatkami w ogrodzie”.
2) Nieruchomość nie może stanowić kotwicy finansowej (kredyty ograniczają zwinność na rynku pracy – niektórzy wpadają w pułapkę pomocy udzielanej przez zakład pracy i potem nie mogą odejść z tej pracy bez koneczności spłaty znaczących zobowiązań – sam byłem kiedyś na krawędzi takiej decyzji i cieszę się, że nie dałem się skusić).
@TesTeq: Dla mnie dom jest o tyle ważny, że mam coś swojego i mam gdzie wracać o opieke się nie martwię bo miałabym zawsze kilku chętnych do zamieszkania u mnie, za mnie i zajęcia się lepiej lub gorzej moimi kwiatkami (w większości mam kaktusy więc opieka nie jest trudna :)). Pomoc zakładu pracy? Nie w moim przypadku. Kredyt – jedyne rozwiązanie w tej chwili aby mieć swoje mieszkanie lub dom. Zdaję sobie sprawę z wysokich kosztów takiego kredytu no ale trudno… coś za coś. Nie chcę czekać 30 lat na taką możliwość aby kupić za gotówkę, więc przez 40 bedę spłacała. Ale mieszkać wciaż na wynajmowanym , to jest fajne ale do czasu a później chce się mieć takie miejsce gdzie się wraca, swoje miejsce, poprostu.
Witam,
Ja też ostatnio rozważałam możliwość wzięcia kredytu pod mieszkanie, ale dzięki poznaniu innych opinii, m.i. na tym bogu, póki co się z tym wstrzymałam. Szczerze, ja też nie lubię „podążać za owczym pędem” i boję się, że nie udźwignę po prostu finansowo. Trzymam się tego, że jeśli za ok 10 lat zostanę dyrektorem generalnym w pewnej dużej firmie ;) (czytaj: spełnię różne swoje plany, które jednak odnoszą się raczej do zarządzania samym sobą niż firmą) i będę zarabiać naprawdę fajną kaskę to kupię sobie nowiutkie mieszkanko i spłacę je w max 5 lat, czyli na swoim będę za 15, a nie za 45 lat*
Kiedyś myslałam, że sytuacja wokół mnie jest w miarę stała i zmienia się rzadko i dość przewidywalnie. Z powodu kilku wydarzeń zeszłego i tego roku przekonałam się, że nic nie jest stałe (tzn. wszystko płynie… :)) i zmienia się w najmniej oczekiwanym momencie. Teraz staram się nie przyzwczajać się do sytuacji i stale być w gotowości do przyjęcia zmian. Troszkę wyczerpujące, zwłaszcza dla osoby o introwertycznych skłonnościach, ale konieczne i przynosi większe korzyści.
* odnoszę to do reklamy pewnego banku, który oferuje hipotekę za 450zł/m-c. Gwiazdka i drobny druk na plakacie wyjaśnia, że jest to kwota na każde 100tys., we frankach szwajcarskich, na 45 lat (sic!) i przy 50% wkładzie własnym… Masakra…
Pozdrawiam!
Gosia