W jednym z komentarzy do postu „Czy jesteś w pętli czasu” Yves napisała:
„Kłopot w tym, że znać problem nie znaczy wcale rozwiązać problem. Do tego trzeba jeszcze sporo pracy, cierpliwości i przede wszystkim – umiejętności wstawania po każdej porażce. Ja w każdym razie staram się to robić, wstawać, nawet po nastym upadku (co zresztą jest ogromnie trudne, może najtrudniejsze, w pewnej chwili walka z chęcią pozostania na ziemi wymaga niemal heroizmu).”
Zgadzam się całkowicie z pierwszym zdaniem, bo o ile rozpoznanie problemu jest na ogół (pomijając jakieś wyjątkowo szczęśliwe przypadki) warunkiem koniecznym do jego rozwiązania, o tyle nie jest ono zazwyczaj warunkiem wystarczającym.
To drugie zdanie też opisuje prawdę, niemniej nie całą prawdę i na to chcę Wam teraz zwrócić uwagę. Istnieją jeszcze dwa narzędzia, które nie wymagają ciężkiej pracy, cierpliwości i czego tam jeszcze, a mimo tego są zbyt rzadko stosowane w praktyce.
Pierwsze sprowadza się do wypowiedzi: „Dziękuję, rezygnuję z tego. Nie jest mi to potrzebne”
Wymaga ono oczywiście dobrego rozeznania swoich prawdziwych potrzeb i oderwania się od tego, co wmówili nam inni ludzie.
Dziś rano przeczytałem na Onecie taką wypowiedź:
„Ważny jest dystans, ale także szczerość wobec samego siebie – dodaje aktor Marek Kondrat. – Ważne, by nie żyć w świecie iluzji, szczerze rozpoznać własne potrzeby, odkryć przyjemności, które nie tylko wprawiają nas w szampański humor, ale przede wszystkim dają poczucie spełnienia.”
i potem:
„– Przez długi czas powielałem rodzinny wzorzec, kolekcjonowałem kolejne role, kolejne dowody uznania. Nakręciłem sto filmów w ciągu 30 lat – przyznaje aktor. – Zdobyłem wiele, z pieniędzmi włącznie. Wpadłem jednak w pułapkę, miałem poczucie, że ciągle muszę coś udawać, powielać. Nagle zrozumiałem, że mam wszystko, ale nie czuję prawdziwego smaku życia. Żyłem w festiwalu sławy, ale jednocześnie w sztucznym świecie, w którym trzeba nieustająco komuś się podobać i z kimś rywalizować.”
Z dalszej części wypowiedzi wynika, że znalazł on w końcu to, co go naprawdę fascynuje (choć nie musi fascynować innych ludzi, np. mnie, ale to ostatnie jest całkowicie bez znaczenia). I o to właśnie chodzi, pytanie tylko, czy to dochodzenie do prawdziwego zadowolenia z życia musi odbywać się tak okrężną drogą (30 lat)? Pozwalam sobie na stwierdzenie, że nie, problem polega na tym, że pokolenia zarówno pana Marka, jak i mojego nikt nie uświadomił, że jest to niezmiernie ważne i zamiast tego indoktrynowano nas sprawami i potrzebami, które często były kontraproduktywne jeśli chodzi o osiągnięcie osobistego spełnienia.
Jeśli teraz młodsi Czytelnicy myślą, że czasy się zmieniły i mogą odetchnąć z ulgą, to zapraszam do świadomej analizy, czym np. dziś 6 stycznia 2007 zajmują się w Polsce prasa, telewizja, portale internetowe itp. oraz na ile te zagadnienia i potrzeby naprawdę mają cokolwiek wspólnego z Waszym osobistym szczęściem :-) To dość trudne ćwiczenie, niemniej niezmiernie pouczające i może skłonić Was do cennych przemyśleń.
Wracając do samej metody, stojąc przed problemem do rozwiązania warto zastanowić się, czy ja tego rozwiązania w ogóle potrzebuję do szczęścia. Jeśli nie, to odpowiedź jest prosta :-)
„Dziękuję, rezygnuję z tego. Nie jest mi to potrzebne”
Jeśli tak, to często chodzi tylko o środek do większego celu, warto wtedy zamiast walić głową o ścianę, poszukać jakiegoś skrótu lub alternatywy aby ten główny cel osiągnąć. Pamiętajcie: „szukajcie, a znajdziecie” :-)
To powiedziawszy podkreślam, że nie jest to metoda którą należy stosować zawsze, czasem w życiu trzeba się naprawdę do czegoś przyłożyć.
Pozwólcie, że o tym drugim narzędziu napiszę jutro, mamy tu dziś zbyt ładną pogodę na siedzenie przy komputerze.
PS: Kilka dni temu, na jednym z kanaryjskich targów uzyskałem spadek ceny pewnego towaru z 40 na 25 euro (i pewnie poszlibyśmy dalej) tylko mówiąc „Dziękuję, rezygnuję z tego. Nie jest mi to potrzebne”. Działa to zresztą nie tylko w takich miejscach (tzw. metoda niechętnego kupca)
PPS: Na kontynuację tematu zapraszam tutaj
Witam wszystkich:)
Po kilku wyjątkowo krótkich nocach wreszcie jestem zapoznany z całą treścią tego fantastycznego bloga, więc postanowiłem przejść w tryb mniej bierny i dorzucić kilka słów od siebie.
Więc już w temacie: Taką specyficzną czujność warto też oczywiście zachowywać wobec innych ludzi (np. tego szczególnego typu, który nazwałbym zleceniodawcami). Oni w końcu też nie wiedzą często, czego właściwie ode mnie oczekują. Kiedy więc mam do czynienia z osobnikiem, który uważa, że ja jestem od tego, żeby zaaplikować coś, na co on właśnie, w ramach nagłego przebłysku geniuszu, wpadł (i w żadnym razie genialność tego pomysłu nie podlega dyskusji;)) – sprawdzam, jak ten pomysł „trzyma się” go później. Nie raz już okazało się, że coś, czego istnienie moim zdaniem nie ma większego sensu, za to wykonanie tego miałoby dla mnie masochistycznie wysoki PITA (ale przy okazji było „fajne”…) – zostaje po prostu przez klienta… zapomniane. I to nie jakoś chwilowo – tylko po prostu: puff! :D
pozdrawiam
Alex
Nie podważam tego, że doświadczenia pokoleń (Twojego i pana Marka) dorastało i wchodziło w dorosłe życie w innym otoczeniu niż np. pokolenie dzisiejszych dwudziestolatków, to fakt. Choć i dzisiaj szukanie recept na osobiste spełnienie w tym co prezentują popularne kanały informacyjne czy rozrywkowe jest raczej (tu też chyba się z Tobą zgadzam, tak myślę, choć nie wyraziłeś swojego zdania wprost, tylko zadałeś „pracę domową”). Przechodząc do sedna, napisałeś: „pytanie tylko, czy to dochodzenie do prawdziwego zadowolenia z życia musi odbywać się tak okrężną drogą (30 lat)? Pozwalam sobie na stwierdzenie, że nie”. A myślę, że „to” trwać musi. Nie znaczy, że od razu 30 lat, ale jednak musi i nie jest w tej sprawie kluczową kwestią kto jest z jakiego pokolenia. Moim zdaniem kluczową kwestią jest tu osobiste doświadczenie. Tylko własne doświadczenie pozwala mi zdecydować co mnie tak naprawdę uszczęśliwia. Im więcej tego doświadczenia mam tym pewniejszy jestem tego, że „to” to nie jest to, ale „tamto” to jest naprawdę to co daje mi satysfakcję.
Witaj Tomku
Miło mi, że dołączyłeś do grona aktywnych dyskutantów :-)
Masz rację z tym specyficznym przypadkiem, rzeczywiście bywają tacy zleceniodawcy i trzeba po prostu poczekać, aż pewne pomysły same ulotnię się z ich głowy :-)
Ja bardziej preferuję selekcję zleceniodawców, dzięki temu w ogóle nie mam takich problemów, jakie opisałeś. Po prostu prowadzi się otwartą rozmowę i to wystarcza (wszystko jedno, kto w ostatecznym rozrachunku ma rację). Jak wyrobisz sobie odpowiednią markę, to zaobserwujesz zjawisko odwrotne, zleceniodawca ograniczy się do „potrzebuję takiego i takiego rezultatu. Zrób coś” :-)
Loby
Z mojej wypowiedzi wynikało chyba, że mimo pozornych różnic wszyscy jedziemy pod tym względem na tym samym wózku. Tutaj zapewne się zgadzamy. Zgadzam się też ze stwierdzeniem, że tylko własne doświadczenie pozwala nam zadecydować o tym, co nas naprawdę uszczęśliwia i dobrze jest to doświadczenie zdobywać.
Chcę tylko zwrócić uwagę na dwa następujące aspekty:
– zdobywając to doświadczenie powinniśmy (szczególnie w młodym wieku) unikać pakowania się w sytuacje, z których trudno będzie wyjść na wypadek, gdyby okazało się, że jednak potrzebujemy czegoś innego w życiu (bardzo częsty przypadek!!!)
– lepiej uświadomić sobie, czego naprawdę potrzebujemy w życiu, niż dochodzić do tego bardzo okrężnymi drogami tylko dlatego, bo wstydzimy się naszych pragnień (przed sobą lub innymi), czy też żyjemy życiem, które wybrali za nas inni ludzie.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Pozwolę sobie skomentować powyższe moim starym wierszem:
KOZIOROŻEC
Wspinałem się na szczyt
lecz byłem za mały
i orzeł zrzucił mnie w przepaść
nie poddałem się
tajemnicza siła kazała walczyć
urosłem
Wspinałem się na szczyt
lecz zaatakował mnie mój brat
bezbronny spadłem w przepaść
nie poddałem się
odnalazłem noc
urosły mi rogi
Wspinam się by spadać
(Coraz wyżej i wyżej)
lecz zawsze wstaję
doskonalszy
i to jest życie
Kiedyś odśpiewam na szczycie pieśń
pieśń zwycięstwa
i to będzie śmierć
i to będzie życie
łagodny powiew powiedzie do Ciebie
potępieni niepowstający
1994
Piotrze
O ile dobrze zrozumiałem przesłanie Twojego wiersza, to opisujesz dokładnie to heroiczne podejście do życia, przy którym ja ciągle zadaję pytania: Czy to jest naprawdę konieczne? Czy używając naszego umysłu i doświadczeń innych nie możemy sobie tej drogi skrócić, lub ułatwić?
Pozdrawiam
Alex
Alex
„dwa aspekty” – zgadzam się i popieram :). Proszę jednak o uściślenie pojęcia „okrężna droga”. Czy jest wg Ciebie okrężną drogą taki schemat? Młody człowiek zaczyna coś robić (będę bardzo ogólny w opisie) bo z jego rozumienia świata i siebie samego wynika, że to jest „to”. Po czasie dochodzi do przekonania, że to jednak nie jest „to”. Więc szuka czegoś innego, wydaje mu się, że teraz znalazł i angażuje się w coś kolejnego, ale sytuacja się powtarza, może nawet wielokrotnie, może nawet zbyt często. Ma szczęście, gdy w którymś momencie, swojego życia, po kilku, wielu, baaaardzo wielu latach, rzeczywiście to znajduje, może się nawet zdarzyć tak, że tym „czymś” będzie to co wcześniej już „robił”, tyle, że „źle” do tego wcześniej podchodził, „źle” to robił? Czy twoim zdaniem to jest „okrężna droga”?
Loby
Dziękuję za Twoje pytanie, bo pokazało mi ono karygodną nieprecyzyjność i niejednoznaczność mojego wyrażania sią powyżej :-)
Już się poprawiam!!
Ten schemat, który wspominasz w Twoim komentarzu nie jest w moim zrozumieniu tą okrężną drogą, wręcz przeciwnie, koniecznym procesem poznawania siebie i świata. Problem wielu ludzi polega na tym, że robią tego stanowczo za mało!!
To co nazywam okrężną drogą, to życie innym życiem niż naprawdę chcielibyśmy przez 10, 20, czy nawet 30 lat. Znam sporo takich ludzi i niestety niewielu z nich te ostatnie zakręty wychodzą tak dobrze jak cytowanemu aktorowi.
Oczywiście można powiedzieć, że wszystko w naszym życiu zdarza się z jakiegoś powodu i jest nam potrzebne (osobiście uważam też, że tak jest), niemniej nie byłbym sobą, gdybym nie próbował czegoś, co po angielsku nazwalibyśmy „hacking the system” :-) U mnie rezultaty tego są obiecujące, a sam proces „hakowania” niezwykle pobudzający :-)
„O ile dobrze zrozumiałem przesłanie Twojego wiersza, to opisujesz dokładnie to heroiczne podejście do życia, przy którym ja ciągle zadaję pytania: Czy to jest naprawdę konieczne?”
Dokładnie Alexie. Tak to wtedy pojmowałem – rok 1994. Walka taka sprawdza się w wielu sferach życia (np. nauka języka, sport), ale czy wszystkich? W jak wielu dziedzinach stosowałem karkołomną i żmudną wspinaczkę, by potem okazało się, że nie przyniosło to ani zadowolenia, ani wymiernych rezultatów? Np. jestem absolwentem Medycznego Studium Zawodowego, ale poza praktykami nigdy nie pracowałem jako pielęgniarz i po tak wielu latach poza zawodem nabyta wiedza przepadła. Wysiłek poszedł na marne, dwa lata też – czy rzeczywiście tego chciałem? NIE! Poszedłem do tej szkoły pod wpływem otoczenia, nie zadając sobie pytania – czy to naprawdę jest mi potrzebne, czy ja rzeczywiście tego potrzebuję?
Podobną żmudną wspinaczkę uprawiam teraz pracując zawodowo. Przez jedenaście lat awansowałem z pracownika fizycznego na kierownika dwu jednostek. Ale czy tego chcę? NIE! Praca nie daje mi zadowolenia ani zadowalających dochodów, nie lubię jej. Nie podoba mi się też pracowanie dla kogoś. Mam tego świadomość. Czas się wyzwolić z tego zawodowego uwikłania, bo sama świadomość to dużo za mało. Tym razem trzeba zadać pytanie -jaką drogę obrać, jaka będzie najkrótsza i czego tak naprawdę chcę?
Witajcie,
o robieniu czegoś, czego nie chcę, nie będę się wypowiadać – szczęściem „it’s not the case”.
Gorzej, że dojście do tego, czego chcę, jest tak męczące, że czasem kusi mnie, żeby odpuścić. Tylko ja nie mam za bardzo planu B – wiem, czego chcę, na tyle dokładnie, że wiem także, że czego innego – nie chcę. A do terminowania w zawodzie, w którym początki są trudne, determinacja akurat się przydaje.
Co do pierwszego polecanego przez Ciebie narzędzia – zgadzam się. Odkrycie tej reguły bardzo mi już pomogło.
Co, poza determinacją, może mi pomóc teraz? Zobaczymy, czy będzie to drugie narzędzie :)
Regułą, którą odkryłam na własny użytek, jest ta, że należy znaleźć moment rezygnacji z pomnażania wiedzy na rzecz praktyki. Potrzebowałam czasu, żeby do tego dojść: wiedza to nie wszystko – czasem (o zgrozo!) praktyka rekompensuje niedobory wiedzy w znacznie większym stopniu niż wiedza – niedobory praktyki. Dawniej zakrzyknęłabym: o tempora, o mores! Obecnie pogodziłam się z tym faktem, choć nie bez trudu. To była jedna z pierwszych lekcji wychodzenia z pętli.
Pozdrawiam!
P.S. Aleksie, napisałam Do Ciebie kilka dni temu, korzystając z formularza, żeby nie nudzić innych szczegółami. Czy dotarła do Ciebie ta wiadomość?
Piotrze
Dziękuję Ci za tak otwartą odpowiedź. Widać z niej, że jesteś świadom, iż sytuacja w której się znajdujesz nie jest dla Ciebie dobra, a to już jest bardzo ważny krok w kierunku zmiany. Najlepiej będzie, kiedy zaczniesz od Twojego ostatniego pytania, a potem uczciwie powiesz sobie jaka maksymalną cenę (niekoniecznie finansową) jesteś gotów zapłacić na drodze do realizacji tych zamierzeń. Mając te dwie odpowiedzi (bo gdzie jesteś dzisiaj uświadamiasz sobie już bardzo dobrze) możesz śmiało wyruszyć na poszukiwanie właściwej drogi.
Yves
Napisałaś: „Regułą, którą odkryłam na własny użytek, jest ta, że należy znaleźć moment rezygnacji z pomnażania wiedzy na rzecz praktyki”. Też uważam, że tak jest. Kiedyś miałem silną tendencję do „teoretycznego” przygotowywania się w nieskończoność. Od dłuższego czasu, o ile nie chodzi o sprawy życia i zdrowia, wolę przejść jak najszybciej do praktyki i w oparciu o nią zdobywać tę wiedzę, która jest mi najbardziej potrzebna.
Niestety nie otrzymałem od Ciebie żadnego maila, na te z blogu zazwyczaj odpowiadam w ciągu 48 godzin. Napisz proszę jeszcze raz z formularza, albo na adres alex (kropka) barszczewski (at) gmx (kropka) com
PS: Może tę drugą część napiszę dopiero jutro, ostatnie dwa dni zdecydowanie za dużo siedziałem przy komputerze
Widzę właśnie, że ktoś wrzucił ten post na Wykop. Jeśli jeszcze komuś z Was podoba on się to możecie go „wykopać” w górę tutaj
Może w ten sposób trafią do nas inni ludzie zainteresowani tym tematem.
Pozdrawiam
Alex
„czym np. dziś 6 stycznia 2007 zajmują się w Polsce prasa, telewizja, portale internetowe itp. oraz na ile te zagadnienia i potrzeby naprawdę mają cokolwiek wspólnego z Waszym osobistym szczęściem :-)” Jest6 stycznia 2010, nagłówki z Onet.pl zakładka Wiadomości:
Tusk wiedział, że Lech Kaczyński wydał rozkaz do startowania
Prezydent złożył propozycję Barackowi Obamie
Poznań: pożar w bazie lotniczej
Śmiertelny wirus przy granicy z Polską
Zastrzelono 41-letniego szefa ukraińskiej partii
Uciekinier wjechał w śląskich policjantów
Niezwykły talent bezdomnego, dostanie pracę (1 pozytywny artukuł!!!)
Chciała otruć koleżankę hamburgerem z rtęcią
Sześciolatka spała spokojnie. Po chwili nie żyła
Jak widać dużo się nie zmienia, sam bulszit w mediach. ps. jak odkryłem ten blog to byłem w szoku ze w sieci można coś wartościowego poczytać a nie że ktoś burgerem z rtęcią chciał kogoś zabić :/