W odpowiedzi na mój ostatni post o rozszerzaniu lejka możliwości Grzegorz Łobiński postawił na swoim blogu parę ciekawych pytań, na które ze względu na wygodę pozwolę sobie odpowiedzieć tutaj. Tych pytań było bardzo wiele, więc nie będę ich teraz wszystkich cytował (polecam lekturę oryginalnego postu Loby). Nie muszę też już chyba dodawać, że odpowiedzi poniżej odzwierciedlają moje osobiste doświadczenia i poglądy i nie pretendują do miana prawdy absolutnej.
Więc teraz odpowiedzi:
Nie zawsze można jednoznacznie stwierdzić, czym mam na coś realny wpływ, czy też nie. Zdarzało mi się też oczywiście mylić w takich osądach. Całe szczęście, że życie, przynajmniej z mojego doświadczenia nie opiera się na matematycznej logice „prawda, czy falsz”, lecz bardziej na tym, co znane jest jako „fuzzy logic”. W codziennym życiu (w przeciwieństwie do egzaminu na studiach, bądź jakiś krytycznych zadań) nie musisz mieć zawsze racji, wystarczy że masz ją wystarczająco często :-)
Tak samo stwierdzenie, że na coś nie mamy wpływu nie oznacza, iż nie będziemy go mieli w przyszłości. Właśnie skoncentrowanie się na rzeczach przy których możesz coś realnie zmienić powinno rezultować rozszerzeniem Twojej strefy wpływów w ogóle.
„Jeśli odwrócę się od sprawy to jasne jest, że nic nie zmienię, ale czy nie jest wysoce prawdopodobne również to, że w przyszłości w porę nie zauważę, gdy otoczenie, warunki zewnętrzne zmieną się same, bez mojego udziału na tyle, że mój wpływ mógłby być w tej nowej sytuacji istotny?” Tutaj właśnie istotna staje się różnica, czy przestajesz się interesować sprawami na które nie masz wpływu (czego nie powiedziałem), czy też tylko przestajesz się nimi przejmować (w sensie zaangażowania emocjonalnego). Aby zauważyć zmieniające się warunki na ogół wystarczy beznamiętna, lecz uważna obserwacja.
Jeśli nie przejmujesz się tym, na co nie masz wpływu, to masz więcej energii i zaangażowania, aby robić rzeczy na które tenże wpływ masz. Dzięki temu na ogół Twoje działania przynoszą konkretne rezultaty i to poszerza Twój zakres swobody (jeśli mądrze te działania dobrałeś).
Jeśli chodzi o źródła motywacji, to ja zazwyczaj czerpię je z moich marzeń, z tego co chcę osiągnąć, a nie tego co chcę naprawić (to jest subtelna, aczkolwiek istotna różnica). Z całą resztą Twojej wypowiedzi o pierwszym kroku zgadzam się, z zastrzeżeniem, że dobrze jest robić go tam, gdzie możemy coś realnie zmienić.
Kolej na Twoje, jak piszesz, najważniejsze pytania. Tutaj pozwolę sobie je dla precyzji zacytować:
„Czy porzucając tematy, na które, wydaje mi się nie mam wpływu, nie idę na tzw. łatwiznę?”
Zdefiniuj określenie „łatwizna”. Ja w życiu staram się osiągnąć moje cele możliwie najmniejszym nakładem środków, czasu i energii, pod warunkiem, że robię to w etyczny sposób a na koniec dnia wszyscy zainteresowani są w miarę „do przodu”. Co jest w tym złego?
„Czy to dobra analogia? Życie jak biznes, alokacja zasobów, efektywność, stopa zwrotu?”
„Dobroć” tej analogii musi sobie każdy indywidualnie ocenić :-) Tak czy inaczej większość z nas stara się (często nie zdając sobie z tego sprawy) postępować podobnie jak w prowadzeniu dobrego biznesu :-) Dla przykładu, dobrowolnie zadajesz się przecież z tymi ludzmi, z którymi (w szerokim tego słowa znaczeniu) jest Ci najlepiej (optymalna alokacja zasobów), a kiedy kochasz się z Twoją przyjaciółką, to starasz się (mam nadzieję!), aby obie strony miały z tego jak największą przyjemność (maksymalizacja „stopy zwrotu” :-)). Co w tym złego? :-)
„Czy naprawdę dobrze jest, żeby o tym czym będę zaprzątał swoje myśli decydowały warunki zewnętrzne?”
Uwaga, ja tego nie powiedziałem! Jeśli przejmuję się rzeczami na które mam wpływ, to o zakresie decyduje kombinacja zarówno warunków zewnętrznych jak i mojej zdolności wpływania na nie.
„Czy twoje ograniczenia wpływają na twoje wybory, czy też twoje wybory wpływają na twoje ograniczenia?”
To jest bardzo interesujące pytanie. Prawdopodobnie działa to w obie strony, przynajmniej u mnie :-)
Odnośnie 'biznesu, lokowania środków’ i takich tam, to z moich dotychczasowych obserwacji wynika, że większość ludzi bardzo źle reaguje na tego typu podejście. Dla nich jest to równoznaczne z wyrachowaniem i jako takie bardzo negatywnie im się kojarzy.
Zasadniczo rzecz biorąc mają rację, problem tylko polega na tym, że oni operują dokładnie na tych samych zasadach (na tym generalnie polega dorosłe życie), tyle tylko, że w o wiele mniej świadomy sposób. Co by prowadziło do konkluzji, że jest to z ich strony po trochu… nie wiem jak to nazwać… niedouczenie, brak wiedzy, a po trochu hipokryzja.
I prawdę mówiąc mam sporą nadzieję, że to oni po prostu wiedzą coś, o czym ja jeszcze nie wiem i w końcu zrozumiem o co tak naprawdę chodzi.
Drugą kwestią jest ów postulat „działania zgodnie z charakterem, a nie kalkulowania”. Znowu, coś, czego sporo ludzi zdaje się nie dostrzegać — w przypadku sporej ilości ludzi działanie zgodnie z charakterem, jaki wypracował się w nich ze względu na predyspozycje genetyczne i środowisko w jakim się wychowali, byłby szczytem idiotyzmu z ich strony. Ich charakter w stanie surowym praktycznie nie nadaje się do operowania w społeczeństwie, skutkiem czego szansa, że zapewniłby im w miarę szczęśliwe życie jest praktycznie zerowa. (Z tego co zdążyłem wyczytać, miałeś Alex ten problem; nie wiem dokładnie w jakim zakresie, acz z osiągniętych postępów wnioskuję, możliwe, że na wyrost, że w dużym.) W przypadku takich ludzi postulowanie działania opartego na charakterze jest według mnie wręcz niemoralne (a na pewno wskazuje na… nierozgarnięcie sugerującego).
A, i mała uwaga techniczna — 'rezultować’? Sam używam makaronizmów, ale są jakieś granice :)
Alex
Zgadzam się z fuzzy logic, a tak na marginesie na egzaminie też nie musisz mieć zawsze racji, zazwyczaj wystarczy >60% dobrych odpowiedzi, żeby go zdać :).
„Jeśli chodzi o źródła motywacji, to ja zazwyczaj czerpię je z moich marzeń, z tego co chcę osiągnąć, a nie tego co chcę naprawić (to jest subtelna, aczkolwiek istotna różnica). ”
Powiem więcej, moim zdaniem różnica nie jest subtelna, jest fundamentalna. Zazdroszczę, też bym tak chciał, próbuję nawet coś z tym zrobić, ale zazwyczaj moja motywacja „DO…” przegrywa z moim lenistwem.
„Łatwizna” to skrót myślowy. Nie chodziło mi o styl, nie chciałem powiedzieć, że osiąganie celów „możliwie najmniejszym środkiem, czasu i energii…” to zbyt mało heroiczny sposób na życie, że raczej powinniśmy jak starożytny Syzyf urabiać się po łokcie, bez szans na efekty :) Chodziło mi o to, czy ograniczając strefę swojego zaangażowania emocjonalnego do pól na które mamy wpływ, nie porzucimy, czując się jednocześnie usprawiedliwieni spraw, które na porzucenie nie zasługują, np. cieszy mnie i jestem szczęśliwy z powodu, że żyję w miejscu i czasie, wolnym od wojny, ale martwi mnie, że nie wszyscy mają równie dużo szczęścia co ja, wydaje mi się jednak, że nie mam żadnego wpływu na ty by to zmienić. Nie mówię, że to zaprząta moją głowę i o niczym innym nie myślę, ale zawsze gdy czytam lub oglądam wiadomości to martwi mnie to i nie chciałbym, żeby kiedykolwiek przestało, chociaż tak byłoby wygodniej, nie psuł bym sobie humoru.
Mmazur
Żle reagujemy, bo pokutuje stereotyp, zresztą silnie wspierany przez otaczającą nas rzeczywistość, że jedynym, lub co najmniej najważniejszym celem każdego biznesu jest maksymalizacja zysków przedsiębiorcy.
„niedouczenie, brak wiedzy, a po trochu hipokryzja.” jeśli mogę podrzucić słówko, nazwałbym to poprostu Nieświadomością.
W drugiej kwestii „działania zgodnie z charakterem”, przyznam, że nie rozumiem o co Ci chodzi, ale zaintrygowałeś mnie, może mógłbyś skonkretyzować swoją myśl.
Alex
Ja już się przyzwyczaiłem do twoich makaronizmów :)
Powiem (czy też napiszę) szczerze, że po 1-ym, dość pobieżnym przeczytaniu 1-ej części wpisu (z 30.X) aż mi się „zaświeciła lampka”… recepta jak być ignorantem? U Aleksa? Niemożliwe! :-) Ale powtórna, bardziej wnikliwa lektura tamtej części i powyższej (tak jak pisałem w innym komentarzu – byłem na krótkim wyjeździe i teraz nadrabiam zaległości „pół-hurtem”) wyprowadziła mnie z błędu.
Bardzo ważna uwaga z Twojej strony, odnośnie zaangażowania emocjonalnego. Myślę, że to jest krytyczny czynnik zrozumienia wpisu. Nie wyobrażam sobie funkcjonowania -w zakresie życia osobistego, a tym bardziej zawodowego- bez obserwacji otoczenia, które może mieć bardzo istotny wpływ na nas, choć my na nie – żadnego. Tym bardziej, że może tu zadziałać mechanizm rzutowania… czynnik zewnętrzny ma wpływ -rzeczywiście czy potencjalnie- na nas, my z kolej -odczuwając to lub zauważając- możemy wpływać na sprawy dla nas ważne i podlęgające naszej sprawczości, nierzadko związane właśnie ze sprawami pozornie nie mającymi znaczenia. Swego czasu bardzo fajnie to opisał bodajże Drucker w książce dot. innowacji.
Myślę, że tu chodzi o powstrzymanie się od typowego narzekania/gderania/marudzenia, najlepiej widocznego w podanym przez Ciebie, przykładzie polityki. Ileż to można nasłuchać się narzekań jak to źle, co wyprawiają ci i tamci…. Najciekawsze jest to, że jak zada sie pyt. delikwentowi najwięcej narzekającemu czy głoswał, a już nie daj Boże, czy próbował coś w tej czy innej sprawie zrobić u burmistrza/rady miasta/w powiecie/etc., zazwyczaj słyszy się „a po co? to i tak nic nie zmieni”. IMHO stawiania siebie samego w tego rodzaju sytuacjach należy unikać. Dobrze odczytuję Twoje intencje Aleksie?
Z drugiej strony myślę, że nie można dać się zwariować, i mimo, iż mój wpływ na poziom gry naszej dryżyny reprezentacyjnej piłki nożnej jest żaden, nie odmówię sobię emocji (zazwyczaj mało radosnych…) podczas oglądania czy to na żywo czy relacji tv, oraz pokomentowania z kuplami „znawcami” takmi jak ja :-)
No i nie należy zapomninać o tak często przypominanym przez Ciebie filtrze. Ja bym do tego dodał jeszcze myślenie zdroworozsądkowe (Anglicy mają chyba lepiej oddający istotę sprawy termin – common sense), bez których niemal każdą dorą radę można wypaczyć…
PS A jeśli ktoś nie potrafi odmówić sobie komentowania i angażowania się w sprawy abslutnie poza swoim zakresem sprawczości, zawsze może zostać nadwornym publicystą któregoś z tygodników ;-)
Witajcie
Dziękuję Wam za tak obszerne wypowiedzi.
Mmazur
Masz rację, bardzo wielu ludzi reaguje „ślepo” na różne słowa nie zastanawiając się w ogóle nad ich zawartościę (trochę podobnie do psa Pawłowa).
Nie do końca jest dla mnie jasne co masz dokładnie na myśli pisząc „miałeś Alex ten problem„, tutaj poczekam z wypowiedzią aż mi to wyjaśnisz.
Co do Twojej uwagi technicznej, to operując na codzień trzema językami często nie jestem pewien, czy dane wyrażenie funkcjonuje w języku polskim i dlatego zazwyczaj to sprawdzam. Tym razem sięgnąłem do Poradni Językowej PWN, co i Tobie zalecam :-)
Loby
Też mam sporą dozę lenistwa, co uchroniło mnie w życiu przed podjęciem wielu niepotrzebnych działań i ciągle motywuje do wynajdywania szybszych i prostrzych sposobów osiągania celów :-)
Jeśli chodzi o poruszoną przez Ciebie sprawę selektywnego postrzegania, to nie jest to u mnie sprawą zero-jedynkową. Niemniej jeśli miałbym spojrzeć uczciwie na moje podejście, to staram się zmieniać na lepsze ten kawałek świata dookoła mnie (na co mam wpływ) i dość rzeczowo i chłodno rejestruję całą resztę. Są oczywiście wyjątki, na przykład po 11 września. ale wtedy z pewnością nie byłem w tym odosobniony.
Lookanio
Cieszę się że zrozumiałeś moje intencje. Tę receptę do bycia ignorantem znajdziesz w polskim tłumaczeniu Covey’a, co wystawia odpowiednie świadectwo „tłumaczowi” :-)
Oczywiście że warto interesować się wieloma rzeczami , dobrze jest tylko i tu ustalić co jast dla nas naprawdę ważne ( np. polska polityka powinna dla większości ludzi mieć tylko marginalne znaczenie). Wiele osób nie tylko interesuje się zbyt wąskim zakresem spraw, ale do tego nienajlepiej ustawia ich priorytety.
Unikanie sytuacji o których piszesz to rzeczywiście część moich intencji, ale tylko część. Chodzi też o to, aby za bardzo nie zaśmiecać sobie głowy i nie zatruwać serca sprawami, na które nie mamy żadnego wpływu.
PS: Ja też (po raz pierwszy w życiu) chodziłem latem codziennie na Fun- Mile w Berlinie podczas Mistrzostw i z pełnym wyposażeniem kibicowałem różnym drużynom :-)
Alex, cytat z ciebie:
„Ja sam do ok 28 roku życia byłem chodzącą kolekcją wszelkiego rodzaju kompleksów i zahamowań, do tego introwertykiem itp.
Dziś, jeśli ktoś widzi mnie w akcji, albo wie jak od ładnych paru lat żyję, to trudno mu uwierzyć że tak było, ale to jest prawda. Więc da się!!”
Z moich obserwacji (i z tego co czytałem na temat; nie lubię tego słowa, ale nazwijmy ich liderami) wynika, że ludzie sukcesu dzielą się na dwa rodzaje:
1. Tych, którzy dzięki predyspozycjom genetycznym oraz odpowiedniemu środowisku, w jakim się wychowali, wchodzą w dorosłe życie z nastawieniem, dzięki któremu bez specjalnego zastanawiania się po prostu osiągają sukces.
2. Tych, którym wspomniany przeze mnie charakter w stanie surowy na coś takiego w żaden sposób nie pozwalał, a wręcz przeciwnie — przeszkadzał nawet w całkiem podstawowym funkcjonowaniu (sensowne życie towarzyskie i takie tam).
Ci pierwsi są… no, fajni. Mają „fajny charakter” i generalnie naturalnym jest, że przez to ludzie ich pozytywnie odbierają. Ci drudzy natomiast, żeby dojść do tego, do czego doszli, musieli zdobyć bardzo dużą ilość samoświadomości i wiedzy z różnych dziedzin związanych z zachowaniem człowieka. Z punktu widzenia przeciętnego człowieka to ich czyni wyrachowanymi (które to słowo ma jak najbardziej negatywny wydźwięk). I w sumie rzecz biorąc jak najbardziej zasadnie. Człowiek „rozrywkowy” z natury po prostu widzi określoną sytuację towarzyską i się w nią wpasowuje (a jeśli nawet na jej temat cośtam rozmyśla, to względnie niedużo). Ty natomiast w podobnej sytuacji byłbyś w stanie najpierw w głowie sobie przerobić kilkanaście różnych scenariuszy i wybrać ten, który ci w danym momencie najbardziej odpowiada.
Oczywiście nie twierdzę, że tak robisz zawsze. Ba, wiem, że nie robisz, bo za dużo czasu poświęciłeś na takie trenowanie własnego umysłu, żeby optymalne reakcje były właśnie tymi naturalnymi, nie wymagającymi świadomego myślenia.
Prawdą natomiast jest, że w dowolnym momencie interakcji z tobą możesz się przestawić z „autopilota” na tryb w pełny świadomy i posiadasz wystarczającą wiedzę i umiejętności, by nikt nie zauważył różnicy.
(Brzmi to zapewne jak spiskowa teoria dziejów i nawet mi takie twierdzenie wydaje się przesadzone, natomiast imho jednak coś w nim jest.) Otóż bardzo sporą ilości ludzi intuicyjnie odrzuca świadomość tego, że jesteś na tyle dobry w takie rzeczy (na tyle wyrachowany), że jesteś w stanie przed nimi ukryć praktycznie wszystko.
I, dramatyzując jeszcze bardziej, rozważmy co by się działo w przypadku jakiegoś trupa w twojej szafie. Dosłownie. Zwłoki w meblu. Powiedzmy, że masz świadomość, że dostałbyś za nie co najmniej dwa lata w zawieszeniu na sześć. Potencjalne uczucia z taką sytuacją związane mógłbyś sobie zapewne wyobrazić… tylko co dalej? Wiele lat spędziłeś ucząc się jak w swoich działaniach opierać się na świadomym rozumowaniu, a uczucia puszczać wolno tylko wtedy, gdy są one adekwatne do sytuacji. Tutaj byłyby jak najbardziej nieadekwatne, bo wiesz, że przecież nie chciałeś tego, ale sąd najprawdopodobniej popatrzy na całe zajście z innej strony.
Zastanawiałeś się Alex kiedyś nad tą mroczniejszą stroną tego, że masz aż taki stopień kontroli nad własnymi emocjami i charakterem? Że twoja dobra wola, szczerość, etc. mogą być jak najbardziej autentyczne teraz, ale gdybyś nagle dostał bardzo ważny powód, to mogłyby przestać być i nikt mógłby nigdy nie zauważyć różnicy?
Mmazur
Abstrahując od domniemanego znaczenia predyspozycji genetycznych, rzeczywiście różni ludzie otrzymują w dzieciństwie od środowiska różne skrypty zachowań i obrazy świata. Nietórzy otrzymują takie, które ułatwiają funkcjonowanie w danym społeczeństwie, inni takie, które to utrudniają. Bez wątpienia byłem w młodości człowiekiem ze sporą dawką tych drugich (choć oczywiście nie tylko – np. poczucie przyzwoitości które otrzymałem od dziecka przydaje się zawsze)
Dotąd się zgadzamy, dalej niestety mamy sporo rozbieżności. Piszesz na przykład: „Ci drudzy natomiast, żeby dojść do tego, do czego doszli, musieli zdobyć bardzo dużą ilość samoświadomości i wiedzy z różnych dziedzin związanych z zachowaniem człowieka„. To jest jedna możliwa droga, ale nie jedyna. Inną mogą być np. kluczowe przeżycia, po których zmienia Ci się obraz świata itp.
Potem piszesz: „Z punktu widzenia przeciętnego człowieka to ich czyni wyrachowanymi (które to słowo ma jak najbardziej negatywny wydźwięk). I w sumie rzecz biorąc jak najbardziej zasadnie.”
To stwierdzenie bardzo dużo mówi o Twoim obrazie świata, w opisanym kontekście nie odpowiada stanowi faktycznemu. Zakładam przy tym, że mamy tę samą definicję słowa „wyrachowany”, czyli za Słownikiem PWN „wyrachowany «pamiętający zawsze o wyciągnięciu korzyści dla siebie; »”
Według Ciebie istniałaby więc taka prosta zależność: niezbyt optymalny obraz świata i samego siebie w dzieciństwie=wyrachowanie w dorosłości, co wcale nie musi mieć miejsca i na pewno nie ma miejsca w moim przypadku.
Potem używasz dalej w Twoim tekście tego słowa, dodając jeszcze kilka dziwnych założeń, ze spiskową teorią dziejów włącznie :-) Pozwól, że z tą teorią i wynikającymi z niej Twoimi spekulacjami nie będą polemizował, tym bardziej, że w paru miejscach dość wyraźnie rwie Ci się ciąg logiczny. To trochę tak jak pytanie: „jako słoń dlaczego odginałbyś trąbę w prawą strone?”
Z tego co poruszałeś rzeczywiście interesujące są kwestie, czy jeśli ktoś jest naprawdę dobry w komunikacji międzyludzkiej to:
1) cały czas się pilnuje, analizuje i nie jest spontaniczny – to nie odpowiada prawdzie. Im jesteś lepszy tym więcej masz pewności siebie i na więcej spontaniczności możesz sobie pozwolić. Moja osobista definicja sukcesu mówi: „W każdej sytuacji mogę sobie pozwolić na bycie sobą”. Możesz to stwierdzić o sobie?
2) jest wyrachowany – to nie musi odpowiadać prawdzie. Jeśli jesteś naprawdę dobry, to żyjesz we wględnym dostatku (materialnym, emocjonalnym, jakim jeszcze chcesz) i możesz sobie pozwolić na bycie altruistą. Nie ma potrzeby, aby patrzeć co można od kogo „wyciągnąć”
3) ma dwa tryby pracy, „autopilota” i tryb w pełni świadomy, kiedy analizuje wszystko wykorzystując całą swoją wiedzę. Jeśli spojrzysz na to uważniej, to my wszyscy mamy nie dwa, lecz nieskończenie wiele „trybów pracy” zaczynając od całkowicie machinalnego robienia czegoś (autopilot) a kończąc na maksymalnie skoncentrowanym analizowaniu sytuacji. I jest rzeczą normalną, że w zależności od okoliczności dobieramy sobie adekwatny stan pośredni. Nie jest prawdą domniemanie, że jeśli ktoś ma większe umiejętności to spędza w tym drugim trybie więcej czasu. Wręcz przeciwnie, patrz punkt 2.
pozdrawiam
Alex
Hehe…
Alex nie zaprzeczasz zdolności przechodzenia z autopilota w pełni swiadomy tryb pełnej gotowości bojowej :-)
Równoczesnie na każdym kroku :-) w wielu postach i komentarzach zaznacza, że należy się kierować przyzwoitością i dobrem manipulowanego :-)
Mmazur jest pełen obaw… Alex twierdzi, że bezpodstawnie- ciekawe co by było w sytuacji wyższej konieczności, kiedy to poświęcenie Mmazura byłoby warunkiem koniecznym zdobycia/ochrony kogoś/czegoś o o wiele większym znaczeniu dla Alex’a
;-)
Bartek
Muszę zaraz jechać na kolacją biznesową, więc na razie krótko: What is the point??
czyli po naszemu: co chcesz konkretnie powiedzieć?
PS: Użyłem kiedykolwiek określenia „dobrem manipulowanego”??
Ajć, źle użyłem słowa wyrachowany, przez co połowa sensu wypowiedzi wyleciala przez okno. Całym pointem posta było czysto teoretyczne rozważenie dlaczego przeciętny człowiek może czuć niechęć do kogoś, o kim ma świadomość, że ten potrafi w dowolnym momencie zrobić sobie w głowie kalkulację zysków i strat i zdecydować, czy chce działać zgodnie z owym bilansem, czy też nie. I przy interakcji z taką osobą nie jest się w stanie zauważyć różnicy. Więc zamiast 'wyrachowany’ tam powinno być… nie wiem. Nie ma chyba odpowiedniego słowa. Coś z kalkulacją zapewne :)
Rzeczywiście, nie pomyślałem w tym kontekście o jakiś ważnych wydarzeniach w życiu, które powodują dużą zmianę w sporej części poglądów z pominięciem powolnej ewolucji tychże poprzez zwiększanie samoświadomości i takich tam.
Co do większej skłonności do swobodnego zachowania wraz z większą pewnością siebie, to jak najbardziej zgoda, acz akurat w tym kontekście istotne jest to, że ty *świadomie* decydujesz kiedy możesz sobie pozwolić na swobodne zachowanie, a kiedy nie jest to wskazane i lepiej mieć się na baczności. Acz mniejsza o to.
Żeby znowu nie przedłużać, prosta sytuacja. Decyduję się zrobić X. Nikt nie ma zastrzeżeń. Przechodzę do wytłumaczenia dlaczego X jest bardzo optymalnym z punktu widzenia mojego życia wyborem. Reakcje są negatywne. Ludziom (kobietom zwłaszcza; przynajmniej z mojego doświadczenia) się nie podobają tego typu kalkulacje. Echa podobnego podejścia masz w oryginalnym poście Loby. I teraz pytanie za 100 punktów — masz jakieś proste wytłumaczenie dlaczego tak jest, inne, niż moja teoria, że ludzie po prostu czują się niepewnie w towarzystwie osoby, która się nawet nie próbuje kryć z faktem, że dowolne jej zachowanie może być skalkulowane w jakimś konkretnym celu?
Mmazur
Piszesz „przeciętny człowiek może czuć niechęć do kogoś, o kim ma świadomość, że ten potrafi w dowolnym momencie zrobić sobie w głowie kalkulację zysków i strat i zdecydować, czy chce działać zgodnie z owym bilansem, czy też nie.” Taką kalkulacją potrafi przecież zrobić każdy i w różnych sytuacjach tak się dzieje. Od tego mamy umysł, aby z niego korzystać kiedy to jest potrzebne, nieprawdaż? Więc problem nie polega na tejże kalkulacji, lecz raczej na przyjętych założeniach (win-win, win-lose, u niektórych nawet lose-lose :-)).
Tak samo muszę Cie rozczarować – wcale tak wiele decyzji o stopniu zaangażowania mojego umysłu analitycznego nie podejmuję świadomie. Jest to bardziej „sterowanie” intuicyjne, dopasowujące się dynamicznie do danej sytuacji. Generalnie mówiąc, pominąwszy jakieś naprawdę krytyczne sytuacje biznesowe, to jestem chyba bardziej spontaniczny niż przeciętny człowiek, bo mam do siebie zaufanie że tak czy inaczej sobie poradzę (co oczywiście nie zawsze sprawdzało się w praktyce :-))
Napisałeś też: „Decyduję się zrobić X. Nikt nie ma zastrzeżeń. Przechodzę do wytłumaczenia dlaczego X jest bardzo optymalnym z punktu widzenia mojego życia wyborem. Reakcje są negatywne. Ludziom (kobietom zwłaszcza; przynajmniej z mojego doświadczenia) się nie podobają tego typu kalkulacje”
Ciekawe gdzie miałeś tego rodzaju doświadczenia?
I jeśli chodzi o zakończenie Twojego komentarza to wracam do mojej wypowiedzi: każdy człowiek może skalkulować swoje zachowanie w jakimś określonym celu. Czy to robi, czy nie, oraz jakimi pobudkami i założeniami się kieruje to już inna historia.
Pozdrawiam
Alex
Heh. Ja nie próbuję wyciągać od ciebie wytłumaczenia dlaczego „przeciętny człowiek może czuć niechęć”, bo zdecydowana większość z tych argumentów jest mi znana. Moje pytanie brzmi, czy (a) masz teorię dlaczego ludzie mogą czuć niechęć do osób potrafiących zracjonalizować swoje decyzje i (b) czy się z tym kiedyś spotkałeś.
Acz widzę, że najprawdopodobniej nie i nie, więc na tym zakończmy ten przydługawy wątek :)
Mmazur
Nie ma problemu z odpowiedzią, jeśli wiem o co chodzi :-)
do a) jeśli ktoś funkcjonuje na autopilocie i nie potrafi używać swojego rozumu, to często robi z tego „cnotę” i wtedy wszyscy używający szarych komórek są be.
do b) racze nie, bo dość starannie dobieram sobie otoczenie, w którym przebywam
Pozdrawiam
Alex