W postach o stabilności emocjonalnej, oraz „hassle makers” opisałem według jakich kryteriów eliminuję z mojego życia ludzi, którzy w negatywny sposób wpływają na jego jakość.
Dla wielu z was było to dość dyskusyjne podejście, niemniej mnie osobiście podobają sie jego długoterminowe rezultaty, nawet jeśli jego aplikacja czasem nie jest prosta.
Dziś opowiem Wam o jeszcze jednej metodzie, której stosowanie znacząco poprawia moją jakość życia. Tym razem nie chodzi o wykluczenie kogoś z mojej rzeczywistości, lecz jedynie o decyzję ile czasu spędzam z daną osobą. Aby uniknąć tutaj długiego wywodu opiszę to w pewnym uproszczeniu, bo życie to nie matematyka :-) Chodzi o przekazanie samej idei a nie dokładnych progów postępowania, to każdy musi zdecydować sam dla siebie.
Zacznijmy od kilku istotnych uwag wstępnych:
- podejście takie stosuję do relacji prywatnych, moja praca zawodowa częściowo polega na rozwiązywaniu problemów
- „tuning” ma charakter dynamiczny, to oznacza, że dana osoba bardzo łatwo może poruszać się w obydwu kierunkach skali
- tuning nie obejmuje sytuacji, kiedy trzeba pomóc komuś w potrzebie jako lina asekuracyjna
- Tuning nie obejmuje pomocy z powodów humanitarnych
O co w tym wszystkich chodzi?
- Zaobserwowałem, że kiedy rozmawiam z ludźmi w pozytywny i konstruktywny sposób, to moja energia życiowa i zadowolenie rosną.
- Dokładnie odwrotnie jest, kiedy rozmawiam z ludźmi, którzy narzekają, opowiadają o wszelkich nieszczęściach tego świata lub ich wypowiedzi przepełnione są poczuciem bezsilności lub/i agresji.
Stąd prosty wniosek, że jeśli, przy uwzględnieniu opisanych powyżej uwag wstępnych, będę więcej czasu spędzał na pozytywnej konwersacji, to będzie lepiej dla mnie. Praktyczne obserwacje samego siebie, jak zapewne sobie wyobrażacie, potwierdzają słuszność tego założenia.
Jak to wygląda u mnie stosowanie tego w praktyce (uwaga! opis jest bardzo uproszczony!):
Każdy z nas lubi czasem pomarudzić, więc jeśli komunikacja z drugim człowiekiem zawiera powiedzmy do 5% takich negatywnych elementów z grupy 2 to nie ma w ogóle problemu.
Jeżeli ktoś, z wykluczeniem sytuacji opisanych w uwagach wstępnych przekracza ten limit, to zaczynam stopniowo ograniczać kontakt z taką osobą. Takie ograniczenie zależy od procentowej zawartości negatywnej komunikacji, przy czy w moim wypadku trudno mówić o zależności proporcjonalnej, raczej wygląda to jak wykres malejącej funkcji wykładniczej, czyli mamy dość szybki „zjazd” ale zawsze zostaje coś, na czym ewentualnie można wszystko odbudować. Osoba, która ze mną tak komunikuje najpierw może zaobserwować spadek ilości kontaktów inicjowanych z mojej strony, potem też moja dostępność dla jej inicjatyw, jak jest bardzo źle to na końcu zostawiam tylko gotowość udzielania pomocy humanitarnej.
Gwoli dokładności warto zauważyć, że aby rozmowa była „zaliczona” jako pozytywna nie musi ona dotyczyć miłych rzeczy. Ostatnio miałem konwersację z kimś, kto wkurzył się na pewną swoją negatywną sytuację życiową i po jej dokładnym opisaniu zaczął mówić co zamierza z tym zrobić. To jest wypowiedź z grupy 1 więc zawsze mile widziana!
Stosując taką prostą metodę sprawiłem, że mam wokół siebie znajomych, z którymi rozmowa jest dla mnie budująca i wzbogacająca, za co im w tym miejscu serdecznie dziękuję. Moje życie jest znacznie ciekawsze i przyjemniejsze dzięki Wam!
Na tego rodzaju kontakty zawsze jestem otwarty, bo przecież dobrej energii nigdy za wiele, można to potraktować jako zaproszenie :-)
A jak Wy podchodzicie do tego zagadnienia i z jaką konsekwencją :-)
Zapraszam do dyskusji w komentarzach.
Witam,
Jedna osoba z mojej rodziny jest mistrzynią w narzekaniu, ma wręcz manię czarnowidzctwa. Każda sytuacja jest nie do rozwiązania, nie chce słyszeć o żadnych pomysłach na zmiany. W praktyce ograniczyłem kontakty do minimum, bo mimo iż ją bardzo lubię, po każdej rozmowie byłem „chory” przez kilka godzin.
Ostrzegam wszystkich – to jest zaraźliwe. Mam wrażenie, że albo się zestarzałem, albo coś mi się z jej postawy udzieliło.
Mimo, że nie wierzę w „potęgę podświadomości”, autohipnozę, itp. optymizm, nawet wtedy gdy jest tylko maską pod którą chowamy problemy, pomaga nam i nie zatruwa naszych przyjaciół i bliskich…
Ograniczanie kontaktów z takimi osobami jest dobrą metodą na poprawę jakości naszego życia. Ale nie poprawia jakości życia tych osób. Choć przyznam że nie musi to być naszym celem.
Czasami jednak nie można kontaktów ograniczyć. W takim przypadku staram się ich z tego wyprowadzać.
Zwykle mówię „porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym”.
Pokazuję pozytywy „Od Twojego narzekania śnieg nie przestanie padać, a zobacz jak zrobiło się pięknie. Dzieci będą miały z czego ulepić bałwana”.
Kors,
entuzjazm, radość też są zaraźliwe :)
Zawsze warto w człowieku dostrzegać… człowieka.
Jerzy K., piszesz:
„Ograniczanie kontaktów z takimi osobami jest dobrą metodą na poprawę jakości naszego życia. Ale nie poprawia jakości życia tych osób.”
Bardzo czesto takie osoby wcale nie chca poprawy. Na udzielane rady znajaduja mnostwo kontrargumentow, musisz je niejako przeknywac ze Twoje rady maja sens. Swietnie opisane jest to w ksiazce „W co graja ludzie” Berne’a.
Jesli ci ludzie beda potrzebowac pomocy naprawde to predzej czy pozniej dowiesz sie o tym, ewentualnie zostaniesz wprost o nia poproszony.
„Choć przyznam że nie musi to być naszym celem.”
Ja bym powiedzial wiecej: nawet nie powinno to byc naszym celem.
„entuzjazm, radość też są zaraźliwe ”
To prawda, ale moze byc trudne gdy z drugiej strony jest dokladnie przeciwna postawa.
Dla mnie z zasady szklanka jest w połowie pełna. I tak też staram się przedstawiać sytuację innym, nawet jeśli oni twierdzą że jest w połowie pusta.
Ale niezależnie od tego duża część ludzi ma czasem ochotę sobie ponarzekać. I to jest coś na co pozwalam sobie (i innym) głównie w gronie najbliższych (rodzina, przyjaciele). Jeżeli mi chodzi po prostu o wyżalenie się do mogę liczyć na moją partnerkę (i ona na mnie). W końcu wtedy chodzi tylko o to żeby wysłuchać. Komentarz nie jest potrzebny.
Czasem z kolei narzekanie jest zaproszeniem do mentalnego „dania po pysku”, zachecenia do działania. Wtedy szukam osób które nie tylko spełniają poprzednie kryterium (wysłuchają) ale też mają na tyle wiedzy/doświadczenia że przekują to na swego rodzaju wyzwanie. Podniosą motywację do konstruktywnego zajęcia się sprawą. Tutaj poruszam się w małej grupie rodziny i przyjaciół, w zależności od tematu.
No i teraz, żeby odpowiedzieć na Twoje pytanie, podobnie jest ze mną w drugą stronę, czyli można na mnie liczyć w podobny sposób. Przy dobrych relacjach jestem gotów słyżyć zarówno za cieprliwego słuchacza, nawet jeśli chodzi o wysłuchanie narzekań, jak i za osobę stawiającą wyzwania („czemu tego nie zmienisz?”).
Jest dużo racji w tym poście. Jakiś czas temu postanowiłem, że przestanę się kontaktować z rodziną dalszą niż moi rodzice i rodzeństwo. Każdy, dosłownie KAŻDY wiecznie narzeka. Nawet ciocia, do której kiedyś jeździłem z miłą chęcią i która zaszczepiła we mnie optymizm, teraz jest nie do zniesienia. Wieczne narzekanie i pouczanie. Jak mam jechać na jakiś rodzinny świąteczny obiad to mnie skręca bo wiem, że będzie znowu to samo. Dlaczego nie masz żony, kiedy będą wnuki, dlaczego nie dzwonisz itp. Odcięcie się od tych wiecznych marud było strzałem w dziesiątkę. Szkoda mi czasu żeby zdobywać się na jakieś cięte riposty czy tłumaczenie swoich racji. Po prostu nie jeżdżę, nie dzwonię, nie muszę słuchać ciągłego pieprzenia.
Dla mnie 50% takich nieprzyjemnych sytuacji rozwiazuje zdanie :”Nie chce o tym rozmawiac”:) Czesc to przyjmuje i wszystko jest ok, drudzy sami sie obrazaja i nie musze niczego ograniczac bo oni juz ograniczyli kontakt ze mna;) Z tymi innymi ktorym niepomaga zwykla prosba sposob Alexa jest dobry. Najgorzej chyba jest z rodzina, moja rodzina pod tym wzgledem jest w porzadku, a wywrzec nacisk lub ograniczyc kontakty ze znajomymi jest znacznie latwiej niz z rodzina, moze wlasnie z tego powodu ten problem dotyka mnie raczej rzadko?
Witajcie!:)
Ja u siebie zaobserwowałam ostatnio, że takie niekonstruktywne rozmowy dotyczą też osób, które mają zatwardziałą strukturę umysłową. Żyją przekonaniem, że tak jest i już, w żaden sposób nie weryfikując swojego poglądu, pomimo że życie dostarcza im innych informacji. Jako, że to są doświadczenia innych osób, to pominę tutaj konkretne przykłady. Dla mnie płynie z tego informacja, że kontakt z takimi osobami jest dla mnie męczący, mój nastrój i energia jakoś tak pomalutku idą w dół.
Poza tym ostatnimi czasy, na dobrą sprawę od marca, wzięłam się ostro za usuwanie takich negatywnych osobników ze swojego życia, albowiem zauważyłam jak w dłuższej perspektywie czasu przekłada się to m.in. na moje samopoczucie i myślenie. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że w grupie „get rid of” znajduje się sporo firm, które chciały nawiązać ze mną współpracę, bądź już kiedyś współpracowaliśmy.
Pozdrawiam ciepło:)
Aleksandra Mroczkowska
Podejście do ludzi, którzy w pewnym sensie wpływają negatywnie na nasze życie, nastrój, gotowość do działania to bardzo trudny problem. Niemalże filozoficzny. Jak można przeczytać w komentarzach powyżej często jest to kwestia decyzji czy starać się pomóc osobie, która tej pomocy w naszej ocenie potrzebuje, czy też wybrać „własne dobro” i odwrócić się od niej, postawić na swoje szczęście.
Myślę, że trzeba zdrowo podchodzić do tego dylematu. Osobiście bez trudu wybrałbym zdrową atmosferę wokół mnie i niczym niezmącony pogodny nastrój, eliminując z otoczenia dalszego znajomego, choćby miał ze sobą problemy. Z przyjacielem byłoby inaczej. Zresztą tak właśnie mam – kumpel ma problemy (w większości, przynajmniej w moim odczuciu, wyimaginowane – takie są najgorsze, bo nie ma jak z nimi walczyć) i torpeduje wszystkie pomysły na zmianę jego życia na lepsze (tak, jak napisał VaNTa). Trudno mi, mam doła po rozmowach z nim i poczucie bezsilności, że nie mogę nic zrobić, by patrzył na świat i widział go w jaśniejszych barwach, zmieniał swoje życie.
Ale przecież go nie zostawię. Jeszcze nie. I mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał.
Uśmiech rodzi uśmiech, jak przeczytałem w komentarzu na moim blogu – to wielka prawda. Może warto utrzymywać kontakty z „marudami”, ale równoważyć je potężną dawką pozytywnych relacji? Najlepiej z niewielką nadwyżką tych „błyszczących uśmiechem” – na wszelki wypadek ;)
Witajcie :)
Coś w tym jest, że ludzie pozytywni otaczają się osobami pozytywnymi, według zasady „swój do swego ciągnie”. Faktycznie sprawa się komplikuje kiedy są to nasi najbliżsi. Wtedy osobiście, wpuszczam „narzekanie” jednym uchem, a wypuszczam drugim.Po prostu staram się aby mnie ta „żółć” nie zaraziła. No chyba, że to narzekanie przybiera groźne formy i zagraża to zdrowiu bądź życiu narzekacza. Wtedy się interweniuje.
Ale pomijając tak ekstremalne formy to po prostu stoję z boku, słucham i gotowy jestem pomóc jeśli taka osoba o tę pomoc się do mnie zwróci. Nauczyłem się, że nie ma sensu „udzielać konsultacji bez zlecenia” :).
Zgodzę się z Aleksem, że te różne rozmowy niekoniecznie zawsze muszą dotyczyć pozytywnych rzeczy. Życie jest różne i fakt, że jesteśmy optymistami nie oznacza, że „złe” rzeczy nas będą omijać. Po prostu zmieni się nasz sposób reakcji na te wydarzenia. Więc jeśli dyskusja dotyczy rzeczy nieprzyjemnych, ale zaraz po tym pojawiają się konstruktywne pomysły rozwiązania i poprawy sytuacji..to why not!, z takich rozmów można wyciągnąć bardzo wiele ciekawych spostrzeżeń, rozwiązań na przyszłość. Jeśli jednak te pomysły się nie pojawiają…to jest to po prostu zwykłe zrzędzenie i narzekanie. Można to oczywiście przełknąć, bo każdy od czasu do czasu potrzebuje się wyżalić, ale jeśli upatrzył nas sobie jako „ofiarę” swoich żali..no to wtedy niestety sam doprowadzi do tego, że z czasem się od takiej osoby oddalimy. Ale tak jak napisał Alex. Jeśli się mu odmieni i będzie chciał pomocy, to może na nią liczyć.
A pytanie z jaką konsekwencją stosuje to podejście?. Muszę powiedzieć, że z dość dużą konsekwencją i samopoczucie mam naprawdę znakomite :).
Pozdrawiam
Grąbkowski Marcin
Kiedy czytałem Twój post wpadło mi do głowy, że tuning „no hassle in my castle” można połączyć z wywoływaniem trwałych zmian u jakiejś osoby.
Za każdym razem. kiedy ten ktoś przekazuje nam negatywne emocje, to dajemu mu jakąś karę w postaci albo braku zainteresowania i biernością w rozmowie, albo, dzień czy kilka dni później brakiem zainteresowania na kolejne spotkanie.
Za to, kiedy nasz rozmówca dzieli się z nami czymś dobrym wykazujemy duże zainteresowanie, dopytujemy, uśmiechamy się itd.
W ten sposób taka osoba uczy się (świadomie lub nie), że innym ludziom (albo przynajmniej nam) lepiej dawać dobrą energię, aniżeli złą. Przez to, że łączymy te dwie metody możemy „wydobyć” z takiej osoby jego najwspanialszą część, nie rezygnując ze spotkań, co w Alexa metodzie jest konieczne.
Ponadto zwyczajnie pomagamy takiemu komuś, choć on może o tym nie wie, ale przez to, że nie mówi, że życie jest (…), ale patrzy na nie z innej perspektywy przez co jest szczęśliwszy. Oczywiście nie dotyczy to skrajnych, beznadziejnych przypadków: depresja na 100%.
Co myślicie o moim, trochę zmodyfikowanym podejściu?
Mam znajomego, któremu dość często zdarza się nawalić – umówi się na obiad i odwoła 5 min przed, spóźni się, itp., ale mimo tego lubię się z nim spotkać i pogadać, ponieważ nie zdarza się mu narzekać, no chyba, że faktycznie jest źle, ale nawet to nie trwa długo.
Z drugiej strony kumpel w typie „nie mogę istnieć bez narzekania” i jakiś czas temu musiałem z nim ograniczyć kontakty bo czułem, że mnie to zbyt wiele kosztuje i dołuje.
Jak się nad tym zastanawiam to obawiam się, że ja mogę przez innych być postrzegany jako ten negatywny osobnik. Faktycznie lubię ponarzekać, skrytykować to i tamto, czasem to robię pół żartem, pół serio, ale Ci którzy mnie słabiej znają mogą brać to na serio.
Tak się zastanawiam, czy próbować to zmienić, tak żeby być odbierany jako ten pozytywny, a nie krytykant (tak mnie określono kilka razy) oczywiście pozostając sobą.
Tak teraz, przyszedł mi do głowy pomysł, żeby zrobić taki testowy miesiąc i starać się nie mówić o niczym źle.
Co o tym sądzicie?
Kors
Napisałeś: „Ostrzegam wszystkich – to jest zaraźliwe. Mam wrażenie, że albo się zestarzałem, albo coś mi się z jej postawy udzieliło. „
Niestety na to trzeba bardzo uważać, rzeczywiście takie rzeczy sie udzielają. Pisałem o tym w poście
http://alexba.eu/2008-04-25/rozwoj-kariera-praca/rezonans-limbiczny/
Jerzy K.
Za takie poprawianie jakości życia innych osób możemy się zabrać mając od nich „zlecenie”.
Przeważnie takowego nie mamy :-)
VaNTa
Teraz widzę, że jeszcze pełniej odpowiedziałeś Jerzemu :-)
Paweł Brodziński
Na mnie też można liczyć jako na cierpliwego słuchacza…. w którymś z przypadków opisanych na początku postu. Poza tym 5% marudzenia i koniec :-)
Michał
Niestety narzekanie należy w Polsce do sportów narodowych :-) Dlatego warto sobie poszukać takiego środowiska, gdzie ludzie maja inne podejście. Czasem wymaga to niełątwych posunięć z własną rodziną, ale stawka jest dość wysoka
Antek
Twój pomysł jest niezły, choć jak wspomniałeś część ludzi się po prostu obrazi
Aleksandra Mroczkowska
Podoba mi się to określenie „zatwardzenie umysłowe” :-) Niestety tak sie często zdarza, dlatego ja w przeciwieństwie do Jerzego K. (jak domniemam) robie dość krótki „proces”
Krzysztof Kozłowski
Wspominasz o problematycznym przyjacielu po czym stwierdzasz: „Trudno mi, mam doła po rozmowach z nim i poczucie bezsilności, że nie mogę nic zrobić, by patrzył na świat i widział go w jaśniejszych barwach, zmieniał swoje życie.
Ale przecież go nie zostawię. Jeszcze nie. „
Na co liczysz? Co Ci da czekanie? Na ile szkodzisz w ten sposób temu przyjacielowi czekając?
Marcin Grabkowski
Piszesz: „Faktycznie sprawa się komplikuje kiedy są to nasi najbliżsi. „
W takich sytuacjach zadaję sobie pytanie jakie jest kryterium tej bliskości?
Paweł Kuriata
W ten sposób stosujesz metody „tresury” o których kiedyś pisałem na blogu :-)
W lekkich przypadkach może działać, choć typowym będzie ograniczenie nowego zachowania do interakcji z Tobą/
Artur
Jeżeli dziś jesteś krytykantem, ale zmienisz to na pozytywne nastawienie, to cały czas będziesz sobą. Mamy przecież prawo do rozwoju i zmiany! Ja byłem kiedyś zakompleksionym introwertykiem :-)
Pozdrawiam wszystkich
Alex
Wielu ludzi spotykając się zadaje pytanie „co u Ciebie słychać?”. Są też tacy (od nich się uczę), którzy pytają: „Co dobrego u Ciebie?”. Oba pytania wyrażają zainteresowanie. Jednak to drugie znacznie ogranicza możliwość przeżuwania negatywnych rzeczy i ogranicza strumień narzekania.
Zauważyłam, że kiedy sama sobie zadaję owo pytanie : „Co u Ciebie dobrego?”, to skupiam się na pozytywach, na możliwościach, na szansach. To dodaje mi mocy, a nie osłabia.
Miewam jednak i ja takie dni, kiedy zwiększa się u mnie skłonność do widzenia świata w burych kolorach i skupiam się na tym, co negatywne. Sama tego w sobie nie lubię. I ponieważ nie jestem w takie dni najlepszym towarzyszem rozmów, to staram się wtedy świadomie bardziej słuchać pozytywnych osób, niż mówić. Rożnie jednak te starania mi wychodzą…
Bywa też (niestety) i tak, że chcę poczuć współczucie, potrzebuję pogłaskania po głowie (dosłownie lub w przenośni), przytulenia (dosłownie lub w przenośni), bo pomaga mi to się uspokoić, na powrót osadzić w sobie i zobaczyć rzeczy we właściwym świetle.
Co do innych: przez długi czas tkwiłam w przekonaniu, że słuchaniem narzekania innych (bliskich i dalszych) wyrządzam im przysługę. Że „trzeba” zawsze wysłuchać. Po jakimś czasie odkryłam, że nic podobnego! Że przeciwnie – nie pomagam. Pomagam jedynie w tkwieniu w narzekactwie.
Dla niektórych to wygodny „sposób na życie”. Tkwienie w poczuciu krzywdy i w żalu bardzo pięknie zwalnia z odpowiedzialności za swoje życie. W takim znaczeniu im dłużej trwa – tym jest bardziej szkodliwe. Są tacy narzekacze, którzy obniżają sobie „ciśnienie wewnętrzne” poprzez spuszczenie zatrutego powietrza tylko po to, by dalej pompować je, zamiast dokonywać zmian. Teraz często zamiast wysłuchiwać, wolę zapytać: „Co planujesz z tym zrobić?”, „Jak mogę pomóc Ci w tej sytuacji?”. Jeśli to niczego nie daje – rzeczywiście ograniczam kontakt i bywa, że mówię wprost dlaczego – że ja nie jestem gotowa/ nie chcę słuchać narzekania, bo mnie to osłabia.
No tak, brakuje mi tu jednak pewnej symetrii: nie zawsze daję innym to, czego oczekuję dla siebie… Może jest tu ważna dopuszczalna i „bezpieczna” dla obu stron dawka owego narzekania… (?)
Pozdrawiam, Ewa
Cześć Alex,
zastanawia mnie jedna kwestia :) Jak opisywany tutaj model postępowania (stosuję podobny, ale nie aż tak dokładnie zdefiniowany) ma się do techniki zmieniania ludzi w której opisywałeś, że pierwszym krokiem jest ignorowanie negatywnych zachowań?
Czy ignorowanie narzekania i dawanie „nagrody” w przypadku jego braku może zmienić taką osobę? :)
Dzień Dobry,
Z dużym zainteresowaniem czytam posty Aleksa i dyskusje, szczególnie te, dotyczące komunikacji międzyludzkiej. Są dla mnie całkiem pouczające i życiowe.
Jeśli chodzi o moje doświadczenia z hastle to czasami udaje mi się taką osobę „rozbroić” poprzez żartobliwe i umiejętne wskazanie, że faktycznie cały świat jest tak zły i nieprzyjazny, że ten ktoś zauważa, że chyba trochę przesadza w narzekaniu. Ewentualnie potem wskazuję różne pozytywy życia. Często efektem jest widok zdezorientowanego oblicza rozmówcy, który wcześniej po prostu nie umiał zauważać tego co dobre. Możliwe to jest jednak tylko u tych, którzy faktycznie nie mają złych intencji a ich narzekanie wynika z przyzwyczajenia, a nie z jakiś frustracji.
Metodą na pozostałych jest zasypanie takiej osoby krótkimi, konkretnymi pytaniami zamkniętymi, które nieco wybijają z takiego transu narzekania, krótkie podsumownie udzielanych odpowiedzi, po czym ewakuowanie się szybko z rozmowy.
Mam jednak problem z taką jedną osobą, z którą pracuję, która jest nie do zdarcia jeśli chodzi o czarny obraz świata. Pytania zamknięte niewiele pomagają. Uciec nie mam gdzie. Myśląc o niej tylko mam ochotę narzekać ;). Niestety na razie jestem skazany na obcowanie z nią, gdyż po pierwsze ma ona wysoki poziom kompetencji zawodowych (i niski interpersonalnych) a sama praca, patrząc całościowo, na razie ma dla mnie o wiele więcej różnych plusów niż minusów. Tak więc niestety póki co, w tym przypadku skazany jestem na bycie taką tarczą wobec niej.
Czy da się jakoś uodpornić na to hastle i zły wpływ? Jak ustawić się w rozmowie, by jak najmniej truć się tym czarnym widzeniem?
Jak można kierować rozmową, by taką osobę „przestawić” na bardziej pozytywny sposób myślenia? Aleks pisał wcześniej o pewnej „tresurze” takich osób, Ewa wyżej podała przykład pytania, które można zadać, by pokierować rozmową. Czy da się ten proces jakoś jeszcze usprawnić?
I ostatnie pytanie, co zrobić w sytuacji, kiedy jesteśmy w grupie osób, gdzie są osoby pozytywnie nastawione do świata i jest jedna czarna owca, która wszystko swoim narzekaniem psuje? Szczególnie w sytuacji, gdzie wśród osób w grupie są potencjalni klienci lub jacyś nowo poznani znajomi (gdzie zależy nam na podtrzymaniu kontaktu)?
Ogromną satysfakcję sprawia mi gdy potrafię kogoś wyciągnąć z smutku, złego samopoczucia. Staram się pomóc w każdej sprawie, jeśli tylko mogę.
Ale oczywistym jest że jak ważna jest pomoc innym, tak samo ważni jesteśmy my sami.
Skłaniam się tutaj do zdrowego rozsądku i umiaru, w każdym kierunku :)
Dlatego czerpmy jak najwięcej radości z życia, szukajmy jej w każdym miejscu. I bądźmy skorzy tą radością się dzielić.
Doskonale wiecie że nie ma złotego środka :)
Naucz się przekazywać radość, zaszczepiać ją w innych! :)
a to coś dla Was :) jeśli potrzebujecie odrobiny nadziei i optymizmu :)
http://www.youtube.com/watch?v=bx364Lm53Aw
http://www.youtube.com/watch?v=qJ_eBqHcXQU
Witam wszystkich.
Alex, bardzo często piszesz o ograniczaniu kontaktu z osobami „zatruwającymi” Twoje życie i konieczności spędzania czasu z tymi, po rozmowie z którymi jesteś pełen energii. Czy mógłbyś napisać gdzie i jak takich ludzi szukasz? Mi, innym czytelnikom myślę, że też, może to podsunąć pomysły na to jakie działania podejmować. Z tego co wyczytałem w komentarzach duża część czytelników zgadza się z Twoim podejściem, więc pewnie dużo osób będzie zainteresowanych takim wpisem.
Ze swojego doświadczenia napiszę, że często takie pozytywne osoby spotykam podczas „power walk” z czytelnikami bloga czy nawiązując kontakty z osobami działającymi w organizacjach studenckich.
Pozdrawiam,
Artur Stępniak
Witam wszystkich
Artur od 4 dni robię podobny test.
Używam następującej metody:
Na razie moim celem jest nie narzekać, obgadywać i krytykować przez 21 dni.
Noszę bransoletkę / opaskę na ręce. Gdy zdarzy mi się narzekać zmieniam bransoletkę na drugą rękę i zeruję licznik. Znów staram się nie narzekać przez 21 dni i tak aż wytrzymam 21 dni.
Podejrzewam że gdybym sobie tylko powiedział że od tej pory nie narzekam to pewnie o tym postanowieniu przypominało by mi się tuż przed snem. A tak pamiętam o tym przez (prawie) cały dzień
Przeczytałem gdzieś o tej metodzie ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie to było.
Czy jest to skuteczne na dłuższą metę? Nie wiem.
Po 4 dniach mogę napisać że:
Nie spodziewałem się że aż tyle narzekam (krytykuje, obgaduje). Do tej pory uważałem że jest wręcz odwrotnie. (na razie mój rekord bez narzekania to jakieś 16-18 godzin w tym 8 godzin snu :))
Nie spodziewałem się że ludzie w moim otoczeniu aż tyle narzekają. Wiedziałem że narzekają ale że aż tyle. Do tej pory nie zauważałem tego tak bardzo. Na razy czuję się jakbym był na diecie a ludzie dookoła zajadali się wysoko kalorycznymi potrawami. Kusi.:)
Narzekanie jest zaraźliwe. Głównie przez ludzi którzy narzekają muszę zerować swój licznik dni (hmm godzin :\) wolnych od narzekania. Daje się w to wciągnąć.
Kilka osób próbowało mnie przekonać że narzekanie jest potrzebne i nie powinienem nic z tym robić.
Ciekawe co wyniknie z mojego eksperymentu:)
Pozdrawiam
Łukasz Wacławiak
Witajcie,
Myślę, że większość z nas, mniej lub bardziej świadomie stosuje podobną technikę radzenia sobie z nadmiernym natężeniem narzekania/zrzędzenia w swoim otoczeniu. Różnimy się z pewnością owym „progiem czułości”. U Alexa jest to mniej więcej 5%, inni są w stanie znieść pewnie znaczenie więcej, zanim zaczną powoli się wyłączać. Takie ograniczenie kontaktów lub unikanie rozmów na tego typu tematy to pożądana i zdroworozsądkowa reakcja obronna. Pożądana choć nie całkiem naturalna, bo chyba trzeba ją w sobie wyćwiczyć. Zgodnie z przysłowiem: „Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one.”, powinniśmy raczej zacząć wspólne narzekania ;-).
Przypominam sobie własnych znajomych, których kiedyś zwykłem często odwiedzać i uprzejmie wysłuchiwać wylewanych przez nich żalów. Pamiętam również, że zawsze po powrocie z takiej „terapii”, przez długie godziny musiałem otrząsać się z poczucia beznadziejności i złości, które pojawiało się u mnie jakby przez indukcję. Niestety (albo na szczęście ;-)) częstotliwość wzajemnych kontaktów ulegała stopniowo ograniczaniu, właśnie z powodu ich nadmiernej skłonności do narzekania i „czarnowidzenia”.
Ewa W.
Piszesz, że rozpoczynanie spotkania pytaniem „Co dobrego u Ciebie?” ogranicza strumień narzekania. Właściwie tak być powinno, i zgadzam się, że trzeba prowadzić rozmowę w kierunku dostrzegania dobrych stron życia i doceniania pozytywów, ale ja mam w tej kwestii trochę inne doświadczenia. Spotkałem w swoim życiu kilka osob, która rozpoczynały spotkanie od tych właśnie słów, a nawet sam przez jakiś czas próbowałem tego sposóbu. I co zazwyczaj taka osoba słyszała w odpowiedzi? Często pierwszą reakcją było zdziwienie i zakłopotanie. Tak jakby pytanie było trochę nie na miejscu. A potem przeważnie można było usłyszeć: „No właściwie dobrego, to nic. Ale, …(i tu ciąg narzekań).” Może to dziwne, ale jest całkiem liczna grupa osób, która zdaje się uważać, że dostrzeganie dobrych stron życia i mówienie o nich jest w istocie przymykaniem oczu na rzeczywistość (taką jak oni ją postrzegają, a ona przecież jest pełna powodów do narzekań, zła i niegodziwości;-)).
Pozdrawiam, Marcin
Alex W. Barszczewski.
Na co liczę? Chyba na to, że kumpel w końcu mnie wysłucha i w którymś momencie „załapie”, że tak dłużej nie można. Marnować swojego życia i nie reagować. Czekam, bo jeżeli zerwę znajomość z nim, może być to ostatnim gwoździem do trumny. Co masz na myśli pisząc, że czekaniem mu szkodzę?
Pozdrawiam!
Zauważyłem że oprócz osób które trzeba w miarę możliwości po prostu unikać, jest bardzo dużo ludzi którzy ciągle narzekają, właściwie tylko dlatego że w naszym kraju obowiązuje kultura narzekania. Często wystarczy jednorazowe ostentacyjne „weź nie p…ol” i chwilę potem jak ta osoba trochę ochłonie, przejście do dalszej normalnej rozmowy – i po prostu ta osoba przestaje narzekać, albo robi to o wiele rzadziej. Ja sam kiedyś notorycznie narzekałem, na co tylko się dało, i w podobny sposób dwóch moich znajomych mnie z tego wyleczyło ;)
Z moich obserwacji – żeby to zadziałało, to ta sama osoba musi ostentacyjnie ignorować (nie koniecznie za każdym razem) narzekanie „dla narzekania”, a poza tym jednym wyjątkiem zupełnie normalnie traktować narzekającego i chętnie utrzymywać z nim kontakty. Choć czasem dopiero po ograniczeniu kontaktów z taką osobą, ona się przestawia ;) więc czasem trzeba cierpliwości
Łukasz, bardzo interesujący eksperyment. Sama go sobie zaraz wszczepię, ciekawa jestem ile tak naprawdę marudzę. Podobnie jak Ty, z góry zakładam, że raczej mało, ale też nie jestem osobą, która cały czas się śmieje. Takie osoby mnie też irytują, po prostu nie wierzę w wieczny optymizm, chura do przodu. Takim czymś też można sobie zrobić niezłe kuku.
Czasem wysłuchuję narzekania, gdy widuję się z jakąś osobą sporadycznie, tę osobę raczej lubię, pomimo tego, że czasem sobie pomarudzi. Wydaje mi się, że ludziom jest trochę dziwnie narzekać przy mnie, jestem osobą niepełnosprawną. Ostatnio też zaczęłam odruchowo, obronnie, stosować brutalną metodę pt. „może chcesz się ze mną zamienić miejscami?” Jest to zagranie nieco poniżej pasa, ale jeśli osoba prawie mnie nie zna i zaczyna rozmowę od marudzenia, to moje ograniczone zasoby cierpliwości mają prawo się czasem wyczerpać. Zwykle pięknie kończy się taka rozmowa, bo przecież ani ja nie chciałabym być na miejscu tej osoby, ni też ona na moim.
Zauważyłam jeszcze jeden interesujący fenomen. Kiedy szukam rozwiązania, próbuję się uśmiechać, by zdystansować osobę od jej kłopotów, pożartować troszkę, zostaje to odebrane, jako lekceważenie jej problemów. Nigdy nie zachowałabym się tak, gdyby chodziło o coś naprawdę poważnego, ale jeśli młody, zdrowy, silny człowiek który ma na dodatek duże możliwości i potencjał, zaczyna dzielić włos na czworo, to wydaje mi się że dystans jest dobry. Mnie to rozbraja, jak się zapędzę i ktoś sobie zażartuje z moich problemów. Chyba powinnam zacząć od pytania: czego ty ode mnie oczekujesz. Naiwnie zakładałam, że właśnie doradzenia, mojej perspektywy, ewentualnie pocieszenia, zależy od osoby. Może po prostu obawiam się odpowiedzi w stylu: chcę potraktować cię jak maszynę w którą mogę wylać swoje frustracje, a ty będziesz płakała ze mną. Chcę ci pogorszyć nastrj, bo masz zbyt dobry.
Tak, słuchajcie, właśnie o to chodzi, że jeżeli mój humor się nie pogorszy w wyniku marudzenia drugiej osoby, to znaczy że chcę dla tej osoby źle, ignoruję ją no i oczywiście myślę tylko o sobie. A czas który jej poświęcam to mój obowiązek. Chyba trochę przesadziłam :)Serdeczności, San
Dobry post ;) Staram się nie narzekać i ograniczać kontakty z innymi ludźmi, jednak zacząłem podobny eksperyment do Łukasza. Zrobiłem bransoletkę z żyłek, których robi się filofuny i to jeszcze przed napisaniem tego komentarza.
Chcę Was prosić byście zwrócili uwagę na jeszcze jedną prawidłowość: ponoć mężczyźni – goal oriented creatures – zachęceni do zwierzeń, poskarżą się, po czym od razu przedstawią serię możliwych rozwiązań; kobiety – process oriented – wrócą do domu i do późnych godzin nocnych będą prowadzić monolog: a co ona mogła mieć na myśli? co chciała przez to powiedzieć? jak mam to rozumieć?
Podział kobiety – mężczyźni jest oczywiście umowny, chodzi o dwa modele drogi do pokonania. Celem jest zawsze rozwiązanie. Chcę przez to zwrócić Waszą uwagę na pozytywny aspekt narzekania(jeśli takowy istnieje???) – może pełnić funkcję . Założenie złotego środka przy określeniu czasu zdrowego narzekania – obowiązkowe. Proszę o Waszą opinie w tej kwestii.
I o poradę – co zrobić z ludźmi, którzy narzekają bez słów, tzn. których narzekaniem są , ostentacyjne milczenie, które de facto jest niczym innym jak tylko nieustanną krytyką i pesymizmem emanującym na wszystkich wokół? (bez możliwości terminowej zmiany lokalu:)?
Wraz z kolegą szukalismy sposobu na zainwestowanie czasu i gotówki. Pogłówkowaliśmy, podrążyliśmy temat i znaleźliśmy lukę na rynku – niedobór myjni samochodowych. Inwestycja mieściła się w naszych możliwościach finansowych, jednak trzeba było sporo się nabiegać i pogłówkować, by uruchomić ów interes – przystosowanie pomieszczeń, ochrona środowiska itd. Z radoscią przystąpiłem DO DZIAŁANIA. Lubię biegać, załatwiać, kokietować panie Krysie w urzędach itd. :) Czuje się wtedy w swoim żywiole. Niestety mój wspólnik wynajdywał wciąć nowe problemy. Drażniło mnie, że skupiał się na nich zamiast na ich rozwiązywaniu. Gdy nie było problemów realnych wymyślał jakieś urojone. Mało tego – torpedował moje propozycje rozwiązań. Nagle dostrzegłem coś, czego dotąd nie zauważałem – podobnie funkcjonował w naszej znajomości, jak i całym życiu. Mimo sympatii jaką darzę niedoszłego wspólnika znacząco ograniczyłem kontakty z nim, by nie być ściąganym w dół. Też lubię ponarzekać, ale są granice. :)
Moja koleżanka z pracy jakiś czas temu zwróciła mi uwagę na to, że jak tylko pojawię się w pobliżu sekretariatu w biurze, a nawet nie muszę się słowem odzywać to ludzie, którzy tam się akurat znajdują zaczynają automatycznie narzekać. Kurierzy, listonosz, którzy normalnie mówią tylko „dzień dobry” i „do widzenia” nagle opowiadają o korkach, ciężkich listach, niewdzięczności ludzkiej i niskich zarobkach. Podobnie w autobusie, bardzo często zdarza mi się, że ktoś, kto siedzi obok zaczyna ze mną rozmawiać i się żalić. Nie wiem czym ich zachęcam, staram się w ogóle w takich momentach nie odzywać (jeszcze jedna zaleta książek, można się w nie zagłębić i nie słuchać;) ). Znajomi i rodzina również często mi się żalą. Takich sytuacji w różnych miejscach mogłabym wymienić sporo. Więc co jest takiego we mnie, że najwyraźniej przyciągam narzekających?! Sama generalnie jestem raczej optymistycznie nastawiona do życia i raczej nie narzekam, no chyba, że mam ku temu poważniejsze powody, ale tymi z kolei nie lubię się dzielić. Ostatnio doszłam do wniosku, że powinnam zostać psychoterapeutą, to przynajmniej zarobiłabym na moim „talencie” ;) gdybym miała stosować się do zasady ograniczania kontaktów z narzekającymi prawdopodobnie przyszłoby mi zamieszkać w Bieszczadach;))
Trochę żartuję z tymi Bieszczadami, ale generalnie jest to dla mnie spory problem, bo nie spływa to wszystko po mnie jak po kaczce, ale na pewno jakieś ślady we mnie zostawia. Jak się w takim razie mam w stosunku do narzekaczy zachowywać?
To niesamowite – odkryć w pewnym momencie życia, że między ludźmi krąży energia i od jednych pochodzi bardziej pozytywna, od innych mniej, a jeszcze inni „piją krew”!
Kiedyś uważałam, że przyjaciele są na zawsze, że fajnie byłoby tak samo często widywać się z różnymi znajomymi dla podtrzymania kontaktu. Odkąd poczyniłam swoje „obserwacje energetyczne” przestałam się upierać nad regularnością spotkań ze wszystkimi, za to poświęcam swój wolny czas tym spośród nich, do których mnie w wyjątkowy sposób ciągnie i lubię przebywać w ich towarzystwie. Od tamtego czasu nie robię jakiejś szczególnej selekcji, nie mam listy eliminowanych. Dzieje się to automatycznie – ilekroć chcę się z kimś spotkać, zawsze częściej dzwonię do jednej grupy ludzi, podczas gdy inni zostają na „kiedyś w przyszłości, jak będę miała czas”. Natomiast w stosunku do tych wieloletnich znajomości i przyjaźni, które raczej zabierają mi energię niż jej dodają, nadal jestem do dyspozycji, posłużę radą i pomocą – jeśli marudzenie jest zasadne, ale nie zmuszam się do kontaktu ponad to.
Zdecydowanie trudniej z rodziną, bo są okazje przy których po prostu wypada się spotkać i nie ma się wpływu na dobór towarzystwa.
Alex,
Jeśli sam bierzesz pod uwagę w takich przypadkach kryterium bliskości, to jak się miałby się do Twojej ‘teorii eliminacji’ przypadek niereformowalnie negatywnie nastawionej do życia klotki, z którą musiałbyś się widywać przy okazji różnych spędów rodzinnych? Pamiętam i szanuję fakt, że nie piszesz na blogu o życiu prywatnym, jednak gdyby udało Ci się jakoś oględnie poruszyć ten temat, z pewnością byłoby to pomocne dla wielu Czytelników.
Co do samego narzekania sądzę, że niezależnie od tego, czy zajmuje ono 5% konwersacji, czy więcej – pełni jakąś funkcję regulacyjną, rozładowuje emocje, czasem pomaga nawiązać kontakt, integruje. Typowo po polsku właśnie. Np. rytualne co-poniedziałkowe marudzenie w drodze do pracy – jest zupełnie nieszkodliwe, gdy biadoli się, że „weekend dobiegł końca i znów tydzień pracy, a gdzie tam jeszcze do piątku itp.” Wszystko zależy od tego, w jakim tonie takie marudzenie się odbywa. Jeśli mówimy o tym żartem, to takie „marudzenie” może zabierać nawet 80% tej pogadanki i jego konsekwencją wcale nie będzie spadek energii, czy dobrego nastroju. Ale już gdy przyjście do pracy po weekendzie stanowi dla kogoś poważny problem egzystencjalny, to wysłuchawszy go w drodze do pracy, możemy czuć się tak wykończeni, jak po całej dniówce. Dlatego nie zakładam żadnej bransoletki żeby tą kwestię regulować, po prostu instynkt samozachowawczy dość precyzyjnie podpowiada jaka ilość marudzenia jest do przyjęcia, a jaka już nie.
Pozdrawiam poniedziałkowo ;)
Magda Urbanek-Hudziak
Witajcie,
Właśnie zapoznałem się z postem Alexa, zacząłem również dogłębnie czytać, komentarze i doszedłem do wniosku, że wszystkie posty mają taką samą treść, mianowicie, ludzie narzekają na ludzi, którzy narzekają :D i tak jak napisał kolega – Łukasz – rozumiem, że pisząc komentarz na blogu, po zakończeniu redagowania, musiałeś znów wyzerować licznik :) – to tak na luzie.
@PiotrP chętnie podjąłbym z Tobą jakiś biznes jeśli jesteś taki przedsiębiorczy ;) – postaram się nie narzekać.
Osobiście chyba nie mogę zgodzić się z Alexem, że trzeba „wyeliminować” z życia
„narzekaczy” – wydaje mi się to nierealne w Polsce. Taka już nasza natura, że zawsze znajdzie się jakiś problem. Można to ewentualnie zminimalizować u siebie, jak i ograniczyć kontakt z ludźmi, z którymi się przebywa.
Hej Wszystkim,
Uważam, ze narzekaczy nie trzeba wcale eliminować. Sami znikają gdy jestes zbyt pozytywny zeby mogli to zniesc i nie chodzi tu o to żeby okazywać entuzjam rodem z amerykańskiego show. Gdy na pytanie co u mnie odpowiadem uprzejmie, że bardzo dobrze i dziękuję, ludzi prawie zwala z nóg. Nie powiem, zajęło mi to z rok praktyki zeby faktycznie ograniczyć marudzenie. Ale mam super efekty. A bylam marudą i jestem introwertykiem pozytywnym ;) Ostatnimi miesiącami zrealizowałam parę rzeczy o których marzyłam wiele lat i nie umiałam tego osiągnać przez marudzenie. Trochę luzu i się udało. Co prawda odnotowałam utrate jednej koleżanki. Ale przynajmniej wiem, kto jest prawdziwym przyjacielem i pozbyłam się toksycznej osoby bez trudu.
Staram się stosować intuicyjnie to o czym piszesz Alex, ale chyba zero w tym konsekwencji. Ostatnio zaliczyłam niezły niż jeśli chodzi o nastrój właśnie dletego, że pozwoliłam być workiem na żale dla kogoś z bliskiego otoczenia. I sama jestem temu winna. Teraz się zastanawiam co zrobiłam źle. Opracowuję własną strategię:) Ponieważ moja praca ma charakter hmmm pomocowy, czasem chyba nie zamykałam za nią drzwi. Myślę, że od tego zacznę. Na zakończenie dodam tylko, że uświadomiłam sobie istnienie osób, które muszą się na kimś opierać w takim emocjonalnym sensie. I jest grupa osób, która takie właśnie jednostki przyciąga. To właśnie silne i pozytywne jednostki. Stąd ten temat na tym akurat blogu :)
Pozdrawiam serdecznie!
Są ludzie, którzy marudzą bo lubią, wiadomo. Z takimi ciężko się kolegować. Ale nie wyobrażam sobie zerwać z przyjaciółką chorą na raka albo przeżywającą śmierć czy chorobę swojego dziecka, bo nagle przestała tryskać optymizmem. Nawet jeśli spotkania z nią chwilowo obniżałyby mi nastrój. Jestem na tyle stabilna emocjonalnie, że mogę sobie pozwolić na taką brawurę ;)
Mam też jeszcze jedną refleksję. Wspólne narzekanie potrafi czasem poprawić humor. Można stać na przystanku i marznąć w deszczu w samotności, a można też z uśmiechem ponarzekać na tą okropną pogodę z kimś, kto stoi obok. Ostatnio bardzo miło sobie ponarzekałam sobie z panią w kasie urzędu dzielnicy na fakt, że zlikwidowano znaczki opłaty skarbowej. Wspólne narzekanie w niewielkich dawkach, na niezbyt angażujące tematy może zbliżać ludzi. ;)
Magdo,
zgadzam się z Tobą w 100%, przeprowadzając się do Wrocławia musiałem znaleźć sobie jakieś lokum,w którym mógłbym zamieszkać. Co ciekawe, gdy znalazłem wspólny temat do narzekania z właścicielką, po pewnym czasie postanowiłem spróbować renegocjować kwotę najmu, ku mojemu zdziwieniu początkowo zgodziła się obniżyć kwotę o parę stówek, a po następnym półroczu udało mi się znów zbić kwotę o kolejne 200zł;) tak więc, trzeba się przystosować do rozmówcy i czasem wspólne narzekanie może zdziałać cuda :) Oczywiście jestem też wzorowym lokatorem, więc nie tylko narzekanie utwierdziło ją w podjęciu takiej a nie innej decyzji.
Magdo,
ja podczas deszczu wolę np. przeskakiwać przez kałuże, ot taka naleciałość z młodości… Czasami też przeskakuję dżdżownice, szczególnie teraz i na jednej z dróg do mojego mieszkania:) Wyobraź sobie, że wtedy ludzie też się uśmiechają, tyle że nie z faktu wspólnego narzekania na pogodę.
Pozdrawiam ciepło:)
AM
Witajcie,
Metody opisywane przez Aleksa na blogu stosuję od pewnego czasu. Swoimi publikacjami utwierdził mnie w tym, że do niedawna stosowałem za bardzo otwartą komunikację ze swoim, mocno różnorodnym, otoczeniem – w życiu prywatnym i zawodowym.
Po kilku latach rozwijania umiejętności, w zakresie ograniczania bezpośrednich kontaktów z negatywnymi ludźmi, także eliminacją kontaktów zdalnych, mocno wyczyściłem krąg znajomych. Zrobiło się pustawo, ale wyszło mi to tylko na dobre.
A że kłopotów z nawiązywaniem kontaktów u siebie nie zauważyłem, zacząłem odbudowywać tylko pozytywne relacje. Jest wolniej, niż optymistycznie myślałem, ale do przodu. :)))
Pozdrawiam Wszystkich!
Sokole Oko
P.S. Narzekanie? Tak, ale przed lustrem. Dziś, zanim kogokolwiek zapytam, wcześniej przygotowuję kilka rozwiązań, a potem je konsultuję – z kompetentną osobą, która wyraziła na to zgodę. To nie przyszło samo, lecz było wynikiem bolesnej praktyki. Kiedyś żaliłem się nieodpowiednim ludziom, bez wcześniejszego przygotowania – to oni mnie czyścili z listy kontaktów. :)
Taki cukierkowy świat jest luksusem, na który niewielu może sobie pozwolić. Zgodnie z tym co piszesz, nie warto zakładać rodziny ani mieć dzieci, nie warto opiekować się starymi ludźmi (no, chyba że to „względy humanitarne”), nie warto pomagać ludziom z zaburzeniami – a często natręctwo i agresja są ich jedynym sposobem wołania o pomoc.
Cóż za piękny „brave new world”, tym razem wg Alexa. Czy żyjąc w ten sposób jest się jeszcze człowiekiem?
Ewa W
Piszesz: „Są też tacy (od nich się uczę), którzy pytają: “Co dobrego u Ciebie?”. Oba pytania wyrażają zainteresowanie. Jednak to drugie znacznie ogranicza możliwość przeżuwania negatywnych rzeczy i ogranicza strumień narzekania. „
To jest całkiem dobry pomysł, choć oczywiście zawsze znajdą się ludzie, którzy odpowiedzą „nic” :-)
Zgadzam się z Tobą całkowicie, kiedy piszesz: „Co do innych: przez długi czas tkwiłam w przekonaniu, że słuchaniem narzekania innych (bliskich i dalszych) wyrządzam im przysługę. Że “trzeba” zawsze wysłuchać. Po jakimś czasie odkryłam, że nic podobnego! Że przeciwnie – nie pomagam. Pomagam jedynie w tkwieniu w narzekactwie.
Dla niektórych to wygodny “sposób na życie”. Tkwienie w poczuciu krzywdy i w żalu bardzo pięknie zwalnia z odpowiedzialności za swoje życie. W takim znaczeniu im dłużej trwa – tym jest bardziej szkodliwe. Są tacy narzekacze, którzy obniżają sobie “ciśnienie wewnętrzne” poprzez spuszczenie zatrutego powietrza tylko po to, by dalej pompować je, zamiast dokonywać zmian”
Ładnie opisałaś problem, przed którym obroną jest własnie to, co napisałem w tych trzech powiązanych postach.
Bartłomiej Dymecki
Pytasz:” Jak opisywany tutaj model postępowania (stosuję podobny, ale nie aż tak dokładnie zdefiniowany) ma się do techniki zmieniania ludzi w której opisywałeś, że pierwszym krokiem jest ignorowanie negatywnych zachowań?
Czy ignorowanie narzekania i dawanie “nagrody” w przypadku jego braku może zmienić taką osobę? „
Rozumiem, że kluczowym pytaniem jest to drugie?
Odpowiedź brzmi „tak” z nastepującymi zastrzeżeniami:
1) w życiu prywatnym nie zmieniam nikogo bez wyraźnego zlecenia i jego akceptacji z mojej strony
2) nie ma gwarancji, że to zadziała
Maciek
Pytasz: „Czy da się jakoś uodpornić na to hastle i zły wpływ? „
Da się, ale właśnie o to chodzi, aby tego nie robić, bo ma to swoja cenę, która ja niechętnie płacę.
dalej: „Jak ustawić się w rozmowie, by jak najmniej truć się tym czarnym widzeniem? „
Ha, jak jest bardzo źle, to może warto ustawić w pozycji zewnętrznego obserwatora patrzącego jak zatruty negatywami człowiek próbuje otruć zdrowego? Spojrzeć na to oczami kogoś z zewnątrz?
Ostatnie pytanie: „co zrobić w sytuacji, kiedy jesteśmy w grupie osób, gdzie są osoby pozytywnie nastawione do świata i jest jedna czarna owca, która wszystko swoim narzekaniem psuje? Szczególnie w sytuacji, gdzie wśród osób w grupie są potencjalni klienci lub jacyś nowo poznani znajomi (gdzie zależy nam na podtrzymaniu kontaktu)? „
Może dużo dobrego przykładu i użycie „peer pressure”, tak aby pewne zachowania po prostu były nie na miejscu? Tak to działa na tym blogu, praktycznie nie muszę niczego moderować, porównaj to z innymi miejscami w internecie.
Kocykowaty
Piszesz: „Ogromną satysfakcję sprawia mi gdy potrafię kogoś wyciągnąć z smutku, złego samopoczucia. „
Ja też!!! :-)
Z tym, że u mnie jest jakaś dość wyraźna granica, jak wiele mojej pozytywnej energii życiowej jestem gotów w takie wyciąganie zainwestować. Po jej przekroczeniu włącza się procedura ochronna.
Artur
Pytasz: „bardzo często piszesz o ograniczaniu kontaktu z osobami “zatruwającymi” Twoje życie i konieczności spędzania czasu z tymi, po rozmowie z którymi jesteś pełen energii. Czy mógłbyś napisać gdzie i jak takich ludzi szukasz? „
To jest temat na co najmniej jeden post :-) Już zanotowałem w dziale „do napisania”
Łukasz Wacławiak
Bardzo dobry pomysł z ta samoanalizą narzekania :-)
Marcin
Piszesz: „Pamiętam również, że zawsze po powrocie z takiej “terapii”, przez długie godziny musiałem otrząsać się z poczucia beznadziejności i złości, które pojawiało się u mnie jakby przez indukcję. „
Właśnie o takie ograniczenie zatruwania nas chodzi!!!
Dlaczego mielibyśmy na to pozwalać?
Krzysztof Kozłowski
Mówisz: „Na co liczę? Chyba na to, że kumpel w końcu mnie wysłucha i w którymś momencie “załapie”, że tak dłużej nie można. „
Proszę nie bierz tej uwagi osobiście, niemniej na podstawie mojego doświadczenia życiowego uważam takie nadzieje za naiwne. Ludzie w realnym życiu na ogół tak nie funkcjonują.
Dalej: „Co masz na myśli pisząc, że czekaniem mu szkodzę? „
Utrwalasz niezdrowa sytuacje dając mu to, czego on w tej chwili chce (cierpliwego słuchacza)
Gdyby mu tego zabrakło, to w końcu może zmusiłoby go to do działania. Piszę to jako człowiek, który kiedyś miał problem podobny do Twojego kumpla.
Tomasz Dąbski
Piszesz: „Zauważyłem że oprócz osób które trzeba w miarę możliwości po prostu unikać, jest bardzo dużo ludzi którzy ciągle narzekają, właściwie tylko dlatego że w naszym kraju obowiązuje kultura narzekania. „
Niestety dużo jest w tym prawdy. Ja stosuję tutaj „darwinowskie” podejście – wszędzie tam, gdzie mam na cokolwiek wpływ „narzekacze” maja znacznie mniejsze szanse :-)
Sandra
Piszesz: „Kiedy szukam rozwiązania, próbuję się uśmiechać, by zdystansować osobę od jej kłopotów, pożartować troszkę, zostaje to odebrane, jako lekceważenie jej problemów. „
Sama widzisz po rezultatach, że to jest błąd, bo z punktu widzenia tego drugiego człowieka sprawa jest poważna. To, że takie żarty „rozbrajają” Ciebie nie oznacza, że inni ludzie reagują podobnie.
I w wypadku wielu ludzi rzeczywiście funkcjonuje to tak jak opisałaś: „jeżeli mój humor się nie pogorszy w wyniku marudzenia drugiej osoby, to znaczy że chcę dla tej osoby źle, ignoruję ją no i oczywiście myślę tylko o sobie. A czas który jej poświęcam to mój obowiązek. „
Wiesz co w takich sytuacjach zrobić :-)
Godlark
Opisz jak i ten eksperyment poszedł :-)
Roksana
Obawiam się, że opisany przez Ciebie model męski-kobiecy jest duzym uproszczeniem, na co sama tez zwracasz uwagę.
Piszesz: „Założenie złotego środka przy określeniu czasu zdrowego narzekania – obowiązkowe. Proszę o Waszą opinie w tej kwestii. „
Moja opinia to maksimum 5% narzekania :-)
PiotrP
Jest takie dalekowschodnie powiedzenie „jak na górze-tak na dole”, czyli pewne schematy postępowania i myślenia maja tendencję do powtarzania się w różnych dziedzinach życia. Dlatego warto popatrzeć bliżej na łatwo nam dostępny aspekt interakcji danej osoby i trochę pointerpolować.
Vila
Zaintrygował mnie ewentualny mechanizm pobudzania przez Ciebie innych ludzi do narzekania. Generalnie na naszą rzeczywistość mamy znacznie większy wpływ niż nam się wydaje, więc co takiego robisz? Mas jakiekolwiek hipotezy w tym kierunku?
Magda U.
Generalnie jeśli chodzi o znajomych to w praktyce robię to podobnie do Ciebie
Pytasz: „Jeśli sam bierzesz pod uwagę w takich przypadkach kryterium bliskości, to jak się miałby się do Twojej ‘teorii eliminacji’ przypadek niereformowalnie negatywnie nastawionej do życia klotki, z którą musiałbyś się widywać przy okazji różnych spędów rodzinnych? Pamiętam i szanuję fakt, że nie piszesz na blogu o życiu prywatnym, jednak gdyby udało Ci się jakoś oględnie poruszyć ten temat, z pewnością byłoby to pomocne dla wielu Czytelników. „
Bardzo prosto :-) Za wyjątkiem kilku godzin przy wieczerzy wigilijnej nie biorę udziału w „spędach rodzinnych” :-)
Tomasz Sz.
Piszesz: „Osobiści CO powiesz e chyba nie mogę zgodzić się z Alexem, że trzeba “wyeliminować” z życia
“narzekaczy” – wydaje mi się to nierealne w Polsce. Taka już nasza natura, że zawsze znajdzie się jakiś problem. „
Ja tez mieszkam w Polsce i nie mam „narzekaczy” w kręgu bliższych znajomych, nie prowadząc jednocześnie życia pustelnika :-)
Co powiesz na to?
Ulka
Piszesz: „A bylam marudą „
Witaj w klubie :-)
Dalej: „Ostatnimi miesiącami zrealizowałam parę rzeczy o których marzyłam wiele lat i nie umiałam tego osiągnąć przez marudzenie. Trochę luzu i się udało. „
Brawo!! Zamień jeszcze „udało sie” na „zrobiłam to” albo „dokonałam tego” a będzie super :-)
Zaraz zaczynam się pakować w Berlinie, więc pozostałym Czytelnikom odpowiem wieczorem z Międzyzdrojów (gdzie tez muszę się pakować :-))
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witajcie
@Aleksandra Mroczkowska
„Poza tym ostatnimi czasy, na dobrą sprawę od marca, wzięłam się ostro za usuwanie takich negatywnych osobników ze swojego życia, albowiem zauważyłam jak w dłuższej perspektywie czasu przekłada się to m.in. na moje samopoczucie i myślenie.”
U mnie podobnie rozpoczęły się zmiany w marcu. I rzeczywiście jest zauważalne stopniowe polepszenie samopoczucia. Na początku jest trudno, jednak później efekty są bardzo zadowalające. :)
@Krzysztof Kozłowski
„Uśmiech rodzi uśmiech, jak przeczytałem w komentarzu na moim blogu – to wielka prawda. Może warto utrzymywać kontakty z “marudami”, ale równoważyć je potężną dawką pozytywnych relacji?”
Tak myślałam świadomie do „wczoraj. Nieświadomie przekonana byłam, że coś jest nie tak z ludźmi, którzy mają ciągle pretensje, żale, zazdrość do otoczenia i nie umiałam sobie z tym poradzić.
Dlaczego sądzisz, że warto świadomie pogarszać sobie nastrój i cenne chwile swojego życia?
@Artur
„Mam znajomego, któremu dość często zdarza się nawalić – umówi się na obiad i odwoła 5 min przed, spóźni się, itp., ale mimo tego lubię się z nim spotkać i pogadać, ponieważ nie zdarza się mu narzekać, no chyba, że faktycznie jest źle, ale nawet to nie trwa długo.”
I również miałam taką znajomą. Myślę, że to kwestia ambicji danej osoby i/albo czasu. U mnie była ambicja, a czas (z)robi(ł) swoje. Mam zasadę, że jeśli ktoś czuje do mnie na tyle sympatii, by chcieć utrzymywać kontakt, to zawsze będzie możliwość zaproponowania spotkania z mojej albo jej/jego strony. Jeśli dłuższy czas nie ma odezwu, to najwyraźniej nie jesteśmy istotni dla danej osoby albo zostaliśmy „odłożeni na jakiś czas na bok, do innej szufladki”. Teraz tylko pytanie, czy chcemy aby ktoś decydował czy chce z nami utrzymywać kontakt kiedy mu pasuje ? Jeśli komuś odpowiada dana sytuacja (ktoś narzucający swoje towarzystwo vice ktoś łaskawie decydujący się na spotkanie) to nie ma problemu. U mnie jednak zastosowanie ma ww. zasada, co pozwala na spokojne, życie wśród bardzo interesujących ludzi, na których nam zależy, a którzy odwzajemniają sympatię. :)
@Alex
„Niestety narzekanie należy w Polsce do sportów narodowych. Dlatego warto sobie poszukać takiego środowiska, gdzie ludzie maja inne podejście. Czasem wymaga to niełątwych posunięć z własną rodziną, ale stawka jest dość wysoka.”
Bardzo często analizuję i jak na złość analizy do żadnych mądrych wniosków mnie nie doprowadziły, a na pewno nie zmienią całego świata ;) Bardzo mnie drażni tzw. „narzekanie”. Każdy ma swoje góry i doły, jednak gdy po paru latach znajomości, w końcu zdejmiesz okulary, to dostajesz szoku, ponieważ okazuje się, że większość Twoich znajomych lubuje się przy spotkaniach w tematach o życiu prywatnym dalszych znajomych, narzekaniu na sytuację finansową itd. Jak wspomniałam wyżej, dla mnie są to wymagające czasu, cierpliwości działania, jednak jak najbardziej opłaca się je wdrożyć.
Napisałeś również w komentarzu:
„Artur
Pytasz: „bardzo często piszesz o ograniczaniu kontaktu z osobami “zatruwającymi” Twoje życie i konieczności spędzania czasu z tymi, po rozmowie z którymi jesteś pełen energii. Czy mógłbyś napisać gdzie i jak takich ludzi szukasz?”
Dodam swoje trzy grosze. Ludzie mili są wszędzie, tylko trzeba mieć otwarte oczy (umysł). Przy tym życzliwości nigdy za wiele :)
@Ewa W.
Co do innych: przez długi czas tkwiłam w przekonaniu, że słuchaniem narzekania innych (bliskich i dalszych) wyrządzam im przysługę. Że “trzeba” zawsze wysłuchać. Po jakimś czasie odkryłam, że nic podobnego! Że przeciwnie – nie pomagam. Pomagam jedynie w tkwieniu w narzekactwie.
Owszem, nikomu się w ten sposób nie pomaga. Jeśli mam już z kimś styczność, to w momencie włączenia się czyjegoś: narzekactwa, szybko zaczynam tłumaczyć jak krowie na granicy jak mało słuszności ma jej/jego opinia, argumentując bardzo sensownie, dając logiczne przykłady. Może nie ma to natychmiastowego skutku, jednak mam chociaż nadzieję, że na chwilę mogłam danej osobie pomóc i zakończyć bezsensowne dywagacje.
Pozdrawiam prawie jesiennie
@Roksana
„I o poradę – co zrobić z ludźmi, którzy narzekają bez słów, tzn. których narzekaniem są , ostentacyjne milczenie, które de facto jest niczym innym jak tylko nieustanną krytyką i pesymizmem emanującym na wszystkich wokół? (bez możliwości terminowej zmiany lokalu:)?”
To zależy według mnie od tego kim dana osoba dla Ciebie jest. Jeśli jest to osoba, na której nam zależy, to ja bym pewnie poruszyła ten temat milczenia i powiedziała dlaczego mi to nie pasuje i co może ona/on z tym zrobić, żebyśmy się lepiej czuli.
Jeśli jest to osoba, na której Ci nie zależy zbyt mocno to może warto zastanowić się nad tą znajomością?
@not_my_pre
Niepotrzebnie wylewasz z siebie jad, nie tylko na Aleksa, ale także inne osoby, które być może myślą podobnie. Staruszkowie znakomicie sobie radzą, jeżeli tylko wierzą w siebie. Ludzie z zaburzenia powinni iść na terapię – do terapeuty. Życia bez dzieci nikomu się nie wypomina, bo to jest wybór człowieka – dobry, bo jego.
„Nie pomaganie” wszystkim, to nie jest kwestia jakości empatii. Moim zdaniem, to trzeźwe spojrzenie na doświadczenie życiowe. Lepiej okazać człowiekowi życzliwy uśmiech, rzucić dobre słowo, a nawet dać mu pewne narzędzia, aby bardziej uwierzył w swoje możliwości, niż otaczać go przesadną pomocą.
Tak sobie generalizując, zawsze można dodać jakiś przykład, typu: opieka nad osobami niepełnosprawnymi umysłowo, chorzy-roślinki czy inny hardcore. Ale bez przesady – piszemy o przeciętnych ludziach, którzy mają wybór.
Pozdrawiam,
Sokole Oko
not_my_pre,
piszesz na początku::
„Taki cukierkowy świat jest luksusem, na który niewielu może sobie pozwolić.” a na końcu pytasz „Czy żyjąc w ten sposób jest się jeszcze człowiekiem?” – Czyżby według Ciebie luksus odczłowieczał?
Przy tym jak będziesz czytał ze zrozumieniem i bez uprzedzeń, to zauważysz, że nikt nie mówi o „cukierkowym” świecie i daleko temu wszystkiemu od słodyczy.
Nie zauważyłeś takze, ze nikt tu nie nie mówi o tym, ze nie warto mieć dzieci czy nie warto pomagać. Poza Tobą jak mi się wydaje…
Co do „(…) agresja są ich jedynym sposobem wołania o pomoc.” wnioskuję z formy Twojego komentarza, że właśnie wołasz o pomoc…
Ewa
Także nie przepadam za maruderami :) Staram się dostarczać sobie dużą dawkę dobrej energii, głównie dbając o swoje otoczenie. Uważam, że jeśli mamy wokół siebie pesymistów, lub wiecznych czarnowidzów to nawet nieświadomie zaszczepiają nam oni w naszej głowie pewne negatywne zachowania i zwiększają na nie tolerancję. Dlatego wystawianie się na oddziaływanie tych ludzi w imię zasady „bo być może kiedyś zrozumie” uważam po prostu za robienie sobie krzywdy (zresztą im także).
Osobiście jestem bardzo zadowolona ze swoich przyjaciół i znajomych, cieszy mnie to, kogo mam obok siebie (choć ciekawych ludzi nigdy nie jest za wiele, więc nie satysfakcjonuję się tylko tymi znajomościami i wciąż poszukuję nowych ;) ) Chociaż w swoim życiu mam kilka osób, którym zdarza się marudzić dla samego marudzenia, ale poza tym dają mi tak gigantyczną wartość pozytywną, że uważam to za zdrową różnorodność ;)
I sądzę, że łatwiej jest po prostu nie nawiązywać relacji z takimi hasslemakers, niż potem ewentualnie kombinować jak ograniczyć z nimi kontakt nie raniąc ich – bo faktycznie, może być to dosyć trudne.
Sama dosyć otwarcie mówię, jeśli jakieś zachowanie u kogoś mi nie odpowiada lub źle na mnie wpływa, co nie wiem, czy jest dobrą taktyką, gdyż wiele razy zostało to odebrane jako bezpodstawna krytyka.
Witajcie :)
@Sokole Oko”
„Lepiej okazać człowiekowi życzliwy uśmiech, rzucić dobre słowo, a nawet dać mu pewne narzędzia, aby bardziej uwierzył w swoje możliwości, niż otaczać go przesadną pomocą.”
Przypomniało mi się powiedzenie, że lepiej dać człowiekowi wędkę i niech sami łowi ryby, nabierając przy okazji wiary we własne siły, możliwości i umiejętności (to te narzędzia o których piszesz)niż karmić go rybami i wzmacniać w nim wyuczoną bezradność.
@Ewa W, not_my_pre
Napisałaś Ewa: „Czyżby według Ciebie luksus odczłowieczał?”
Chyba rozumiem, co, not_my_pre chciał powiedzieć. Sam będąc młodszy miałem dziwne przekonania zakodowane przez środowisko w postaci różnych powiedzonek typu: „Pierwszy milion trzeba ukraść” itd., itp. Czasami wręcz czułem, że posiadanie dużych albo i bardzo dużych pieniędzy jest niemoralne, że ludzie tacy są nieszczęśliwi, działają jak roboty wyzute z emocji itd. Dziś kiedy o tym myślę, to śmieje się z samego siebie, że mogłem kultywować takie brednie. Dziś uważam wręcz coś przeciwnego. Chcę mieć dużo pieniędzy, możliwie jak najwięcej :) bo dzięki temu moje możliwości pomagania innym, dzięki tym pieniądzom będą o wiele wiele większe. Nie to ile pieniędzy posiadasz jest ważne, ważne jest to kim się staniesz na drodze do tych pieniędzy.
Pozdrawiam :)
Grąbkowski Marcin
Aleks odpowiedział:
„Na co liczę? Chyba na to, że kumpel w końcu mnie wysłucha i w którymś momencie “załapie”, że tak dłużej nie można. „
Proszę nie bierz tej uwagi osobiście, niemniej na podstawie mojego doświadczenia życiowego uważam takie nadzieje za naiwne. Ludzie w realnym życiu na ogół tak nie funkcjonują.
Wreszcie ktoś to jasno i klarownie napisał. Ludzie – na ogół – się nie zmieniają i to jest bardzo dobra rada dla tych, którzy wierzą, że mogą innym „narzekaczom” pomóc. Wiem, że to często jest bardzo ludzki odruch, wręcz nawyk, myślenie w stylu „skoro ja mogę, to ty też”. Nic bardziej błędnego. Jako osoba niezwykle pesymistycznie nastawiona do życia sam z siebie zacząłem eliminować z mojego otoczenia takie pozytywnie nastawione osoby, a więc w pewnym sensie zastosowałem tę samą zasadę, o której napisał Aleks. I robię to dla ich dobra, nie muszą się frustrować moją osobą, nie czują bezradności, kiedy po raz któryś odmawiam skorzystania z ich pomocy czy rad. Dajcie takim ludziom jak ja żyć w ich własnym świecie, a będzie to z pożytkiem dla obu stron. Dla mnie wszelkie próby zmiany mojego zachowania są bezsensowne. Kobiety, które mnie kochały(ze wzajemnością) i bardzo pragnęły i starały się abym był inny, poniosły sromotne klęski i cierpiały z tego powodu dość długo. Od jakiegoś czasu w ogóle nie nawiązuje żadnych nowym relacji i szczerze mówiąc, czuję się lepiej, bo przynajmniej nikomu nie zawracam głowy. Wam zalecam to samo – ograniczajcie kontakty z marudami, bo im to i tak nic nie da. Generalizowanie może brutalne, ale myślę, że jeśli będziecie mieli takie podejście, to oszczędzicie sobie mnóstwa rozczarowań.
Antero,
napisałeś:
„Ludzie – na ogół – się nie zmieniają i to jest bardzo dobra rada dla tych, którzy wierzą, że mogą innym „narzekaczom” pomóc.”.\
Wydziele tu 2 ważne informacje.
– pierwsza:”Ludzie – na ogół – się nie zmieniają” jest nieprawdziwa. Ludzie się zmieniają! Mogą dokonać wielu poważnych zmian – jeśli samo tego chcą.
– druga informacja – „dla tych, którzy wierzą, że mogą innym „narzekaczom” pomóc”. Wszystko zależy, jak chcemy pomóc. Zerwanie kontaktów to często pomoc. Jeśli natomiast ktoś uważa, ze zmieni drugiego człowieka – to jest w blędzie. Czlowiek sie zmienia, jeśli sie chce zmienić. To podstawa.
Ewa
@Ewo:
Zwykle sie z Toba zgadzam, tutaj jednak wydaje mi sie ze nie masz racji bo mowiac:
– pierwsza:”Ludzie – na ogół – się nie zmieniają” jest nieprawdziwa. Ludzie się zmieniają!
odnosisz sie do MOZLIWOSCI zmiany. I to co napisalas jest prawda. Jednak autor pisal o stanie faktycznym (czy ludzie sie faktycznie zmieniaja czy nie) i odnosil to do wiekszosci ludzi („na ogol”). I w tym sensie wydaje mi sie ze autor ma racje – ludzie sie raczej nie zmieniaja (mowimy tu o swiadomych zmianach czlowieka w wyniku pracy nad soba a nie zmianach np. zwiaznych z dojrzewaniem, wiekiem). Ze tak sie (nie) DZIEJE. A ze MOZLIWOSCI sa – to prawda :)
VaNTA,
ja jednak zostanę przy swoim przekonaniu, ono też odnosi się do „stanu faktycznego” – ludzie się zmieniają. :-) W miarę nabywania doświadczeń. Nawet jeśli nie jest to wynik świadomej pracy nad sobą. Być moze na niektóre sytuacje reagują podobnie (co nie znaczy jednakowo.
Poza tym wystarczy, ze zmienia się część ludzi, to już znaczy, że powiedzenie „ludzie się nie zmieniają” (w odniesieniu do całej populacji) nie jest prawdziwe. prawdziwe może być powiedzenie: „Nie wszyscy ludzie się zmieniają”. A to przecież różnica, prawda?
Zwróć uwagę, że Antero nie robi takiego rozróżnienia jak Ty. Ty jedynie po swojemu interpretujesz. :-)
Poza wszystkim Twoje „raczej nie” to coś innego niż samo „nie”. :-)
Pozdrawiam,
Ewa
Ewo:
„Poza tym wystarczy, ze zmienia się część ludzi, to już znaczy, że powiedzenie “ludzie się nie zmieniają” (w odniesieniu do całej populacji) nie jest prawdziwe. prawdziwe może być powiedzenie: “Nie wszyscy ludzie się zmieniają”. A to przecież różnica, prawda?”
Ale autor napisal „na ogol” czyli nie pisal o calosci populacji :) Nie mowil ze nikt sie nie zmienia i ja tez tak nie twierdze. Jakas czesc ludzi sie zmienia i co do tego zgoda :) twierdze jedynie (chyba podobnie jak autor) ze wiekszosc tego nie robi (swiadomie).
Nie wiem czy jasniej jeszcze moge to wyjasnic :)
VaNTA,
pytasz, czy mozesz to „jaśniej wyjaśnić” czy o to, czy „mnie przekonać”? :-)
Ja pozostaję nieprzekonana. Chyba da się z tym żyć. :-) Ludzie na ogół się zmieniają. Przynajmniej w wielu obszarach. Ale może ja po prostu nie patrze na „Statystycznego człowieka”, który jak reklama nawet mówi – on „zjada pół parówki na śniadanie”, wypija x litrów wódki rocznie, czyta pół książki rocznie etc.
:-)
Pozdrawiam, Ewa
Ewa W
Moje „ludzie na ogół się nie zmieniają” miało bardzo ścisły związek z tym, co napisał Aleks i co zacytowałem. Tzn., jeśli komuś powiesz „zmień się, weź się w garść, robisz to źle” to logika tu zawodzi i człowiek nie zmienia się(na ogół), najczęściej zaś próbę pomocy odbiera jako atak na własną osobę. Nie miałem na myśli „ogółu” populacji, ale te osoby, o których w swoim tekście pisał Aleks, ja tylko doprecyzuję, że chodzi mi o ludzi, powiedzmy, po 21. roku życia. Poza tym, moje uogólnienia w żadnym wypadku nie rości sobie pretensji do bycia prawdą, a jedynie wnioskiem z słów Aleksa i moich własnych doświadczeń.
@Grąbkowski Marcin,
„Przypomniało mi się powiedzenie, że lepiej dać człowiekowi wędkę i niech sami łowi ryby […]”
Tak myślę. Ale, jeżeli mały impuls nie uruchamia pewnego mechanizmu u człowieka, to należy sobie darować. Są pewne sprawy, które człowiek musi ustalić sam ze sobą – albo idziemy do przodu albo stoimy. Drugi przypadek już mnie nie interesuje, gdyż zabiera czas i energię.
@Vanta,
“Ludzie – na ogół – się nie zmieniają i to jest bardzo dobra rada dla tych, którzy wierzą, że mogą innym „narzekaczom” pomóc.”
Wydaje mi się, że to słowa Antero, zacytowane przez Ewę W. Chyba nie sądzisz, że doświadczony trener rzucałby granat do własnego ogródka? :)
Oczywiście, że ludzie się zmieniają, pod wieloma względami. Natomiast na uwagi (dobre rady) regują różnie, bo są różni. Narzekacze nierzadko nie mają poczucia humoru, tym samym ciężko jest im „poradzić”, aby z tego skorzystali.
Pozdrawiam!
Sokole Oko
Witam.
Piszę pierwszy raz, bo jakieś 3h temu znalazłem tego bloga (szukając bloga o zarządzaniu).
Problem jest zdecydowanie ciekawy i warty rozpatrzenia. Ale taką metodę chyba wprowadziłem już dawno temu. Dzięki temu mam kilka, ale za to dobrych kontaktów. Po prostu „nie piję wódki z kimś kogo nie lubię”.
Nie ukrywam, że sam ostatnio odczułem podobną „huśtawkę” (totalny brak motywacji do pracy i jakiejkolwiek zmiany), ale okazało się, że 2 tygodnie wakacyjnego lenistwa wszystko naprawiły. Po tym czasie na plaży, aż błagałem aby cokolwiek się stało. Po prostu czasem trzeba pomyśleć o sobie.
Z rodziną jest inaczej, ponieważ z nimi można się pokłócić, przez tydzień nie odzywać i wrócić do normalnych relacji. Zresztą, kto ma powiedzieć Ci brutalną prawdę w oczy jak nie rodzina. Przemyśleć co powiedziano i zrobić po swojemu :-).
Sposób jak sposób – każdy ma swój. Ja nie udzielam raczej nikomu dobrych rad (chyba,że chce słuchać lub idzie w niezłe bagno) – pozwalam samemu popełniać błędy i samemu przezwyciężać problemu – to buduje własną wartość i taka osoba lepiej sobie w przyszłości poradzi.
A jak już do tego dojrzeje, to można zacząć znowu się spotykać.
Przepraszam, że tak długo nie odpisywałam, ale wiele w moim życiu ostatnio się dzieje i na wszystko nie wystarcza czasu:)
@Alex piszesz:
Vila
Zaintrygował mnie ewentualny mechanizm pobudzania przez Ciebie innych ludzi do narzekania. Generalnie na naszą rzeczywistość mamy znacznie większy wpływ niż nam się wydaje, więc co takiego robisz? Mas jakiekolwiek hipotezy w tym kierunku?
Generalnie dostaję sygnały od ludzi, że mój sposób bycia zachęca ich do kontaktu w ogóle. Lubię ludzi obserwować, utrzymywać z nimi kontakt wzrokowy, jestem raczej uśmiechnięta, co jak sądzę pomaga im w nawiązaniu rozmowy. I to, że ten kontakt nawiązują nie przeszkadza mi, przeszkadza mi to, że się żalą, bo na dłuższą metę ciężko słuchać o problemach tego świata. Dlaczego rozmowa bardzo często schodzi na negatywne tematy tego już nie wiem. Podobnie jest w kontaktach z rodziną. Jeśli ktoś ma problem przychodzi z nim do mnie (teoria, że jestem doświadczonym członkiem rodziny odpada, bo jestem najmłodsza ;)) i zauważyłam, że tak naprawdę oni chyba nie wymagają ode mnie pomocy w rozwiązaniu tego problemu, sama nawet na to się nie godzę, bo nie czuję się na siłach by być czyimś doradcą, ale potrzebują po prostu wygadania się. Więc jak ich ewentualnie skierować na rozmowę nieco bardziej optymistyczną?
Jeszcze odnośnie tematu: za nieco ponad tydzień wychodzę za mąż. Odkąd zaczęłam o tym mówić słyszałam niezliczoną ilość razy stwierdzenie, niby żartobliwe (od osób zamężnych/żonatych) „no i dobrze, bo niby czemu ma wam być lepiej niż nam”. Na początku się zdziwiłam i próbowałam pytać, dlaczego takie stwierdzenie, a potem z lekkim przerażeniem obserwowałam jak wiele osób je powtarza (w różnych środowiskach).
Czyli malkontenctwo już nam do żartów weszło? Przerażające.
Pozdrawiam,
Małgosia Mazurek
Vila (Małgosiu),
Znasz powiedzenie „W każdym żarcie jest ziarnko prawdy”?
A może to nie „malkontenctwo, które weszło do żartów”, tylko komunikowanie „pośrednie” (poprzez żart) tego, co trudno powiedzieć wprost?
Dla mnie powiedzenie „niby czemu ma wam być lepiej niż nam” jest powiedzeniem: „mnie było lepiej w stanie wolnym niż małżeńskim”.
Może warto dopytać: „Czy chcesz mi powiedzieć, że było Ci lepiej w stanie wolnym niż małżeńskim?” albo ” co straciłeś za czym tęsknisz, czego nie masz teraz a miałeś kiedyś (w stanie wolnym)?”
Chodzi mi o skłonienie drugiej strony do refleksji nad tym, co mówi, żeby nie „paplała” bez zastanowienia, a i po to, by móc otwarcie rozmawiać o tym, co sugeruje żart.
Pozdrawiam, Ewa
Co do tego „Żeń się żeń, dlaczego masz mieć lepiej niż ja.” (bo w moich stronach działa to raczej tylko w męskim gronie) to kiedyś przepytałem znajomych/rodzinę czy naprawdę im tak źle w tych związkach małżeńskich. I tak od słowa do słowa wyszło na to, że to po prostu powiedzenie. Żart oparty na stereotypie, że kawaler ma zawsze lepiej. Ludzie mówili to bez żadnej refleksji, nie miało to głębszego przesłania. Po prostu powtarzali zasłyszany kiedyś żart. Wcale bym się nie zdziwił gdyby i w Twoim przypadku tak było.
pzdr.
Paweł
Cześć wszystkim,
nie mam za wiele do powiedzenia w temacie, aczkolwiek znalazłem bzdurne informacje na onecie. Jednak znając życie wiele osób zastosuje się do porad tego portalu.
Mianowicie:
10 najbardziej przekonujących dowodów miłości w opinii pań:
1. Dramatyczne poświęcenie się.
2. Rezygnacja z wieloletniego hobby.
3. Odmówienie wspólnego wyjścia kolegom.
4. Uczynienie rzeczy niemożliwych możliwymi.
5. Czytanie w myślach partnerki.
6. Publiczne wyznanie uczucia.
7. Codzienne bukiety świeżych kwiatów na biurku w pracy.
8. Efektowna biżuteria.
9. Zmiana aparycji według sugestii wybranki.
10. Przekazanie budżetu partnerce.
10 najbardziej przekonujących dowodów miłości według panów:
1. Częste ciche wyznania miłości
2. Spędzanie czasu w zaciszu domowym.
3. Ciągła troska o dobre samopoczucie partnera.
4. Zaspokajanie jego kulinarnych gustów .
5. Demonstrowanie podziwu wobec wybranka.
6. Akceptacja jego hobby.
7. Wyrozumiałość dla jego potrzeb towarzyskich.
8. Szacunek dla światopoglądu połówki.
9. Wspieranie ambicji i planów partnera.
10. Zaopatrywanie go w świeże koszule i skarpetki.
Alex, mam prośbę czy mógłbyś przenieść mój powyższy komentarz do tematu „o rodzajach relacji damsko-męskich” ? Przez przypadek wrzuciłem go do niewłaściwego wątku. Sorry i dzięki