Niektórzy z Was, zwłaszcza Ci, robiący coś dla firm Hi-Tech znają z własnej praktyki NDA, Non Disclosure Agreement czyli mówiąc po polsku porozumienie dotrzymania poufności. Podpisanie takiego NDA zobowiązuje nas (lub obie strony w zależności od charakteru współpracy) do bezwarunkowego zatrzymania dla siebie wszystkiego, co dowiemy się o tajemnicach biznesowych partnera. Jest rzeczą oczywistą (przynajmniej dla mnie :-)), że dotrzymanie takiego zobowiązania jest sprawą bezdyskusyjną.To, o czym chcę dziś z Wami podyskutować to jest fakt, iż NDA z mojej strony jest standardową opcją we wszelkich kontaktach z innymi ludźmi. Oznacza to, że wszelką komunikację, wszystko jedno czy zawodową czy prywatną traktuję z założenia jako poufną, chyba rozmówca zażyczy sobie inaczej, lub uzyskam od niego zgodę na określone użycie uzyskanej wiedzy.Pod tym względem zachowuję się wręcz paranoicznie :-) trzymając język za zębami nawet w sytuacjach, kiedy zdecydowanie nie jest to konieczne. No ale cóż, reputację mamy jedną a ja pod tym względem wolę mieć tę skutecznego sejfu, z którego nic niepożądanego nie wycieknie.Jak to się przejawia? Oto kilka przykładów:
- w życiu prywatnym nie przekazuję informacji dalej bez jednoznacznej zgody jej nadawcy a i wtedy tylko w zakresie, na który ta osoba się zgodziła
- znając różnych ludzi „z górnej półki” nie rzucam ich nazwiskami, a nawet bliższymi danymi pozwalającymi ich zidentyfikować, nie mówiąc już o chwaleniu się spotkaniami, czy znajomością z konkretnym Iksińskim (a byłoby czym :-)) Podobnie właściwie postępuję w stosunku do wszystkich ludzi :-)
- na warsztatach to, co tam się dzieje jest sprawą moją i grupy (tego nastawienia nie lubiło kilka HR-ów :-)). Nawet jeżeli w trakcie treningu wyniknie sprawa, w której mogę im pomóc w firmie (np. poprzez rozmowę z top managerem), to najpierw muszę na to uzyskać zgodę zainteresowanych
- generalnie nie udzielam informacji o poszczególnych uczestnikach szkoleń, uprzedzając o tym zleceniodawcę jeszcze przed podjęciem decyzji o ich przeprowadzeniu
- oczywiście wszelkie informacje o tajemnicach klienta w jakiś cudowny sposób ulatniają mi się z głowy :-) kiedy wychodzę od niego
- Uzupełnienie: Nie udostępniam żadnych numerów telefonów czy adresów mailowych bez zgody ich właścicieli!! To jest dla mnie tak oczywiste, że pisząc post nie wspomniałem tego
Takie proste podejście przynosi lub przynosiło mi bardzo konkretne korzyści jak np.
- w życiu prywatnym wchodziłem w bardzo wzbogacające mnie (duchowo i emocjonalnie) różnorodne relacje, które bez pewności zachowania absolutnej dyskrecji z mojej strony nigdy nie doszłyby do skutku
- w życiu zawodowym zazwyczaj wiem bardzo wiele o moich klientach, co w decydujący sposób przyczynia się do skuteczności tego, co u nich robię. Często bez tej wiedzy nie da się niczego sensownego zrobić, o czy dość boleśnie przekonują się nadęci „eksperci” pojawiający się u klienta ze stosem dyplomów i certyfikatów, lecz niezdolni do zbudowania takiego zaufania
- ze względu na tę część mojej reputacji dotyczącą poufności otrzymuję zlecenia też w bardzo delikatnych sprawach, dzięki temu często jestem „jedynym na liście„
To prowadzi do życia pełnego interesujących przeżyć, oraz bardzo atrakcyjnych (intelektualnie i finansowo) sposobności biznesowych. Wystarczy aby Was zachęcić do ewaluacji własnego podejścia i ewentualnego podjęcia działań naprawczych?Teoretycznie ten post jest równie oczywisty, jak ten o załatwianiu spraw, niemniej ciągle widzę wokół siebie przykłady naruszania tych prostych zasad, a po co na wstępie eliminować się z różnych ciekawych rozgrywek życia?
Cieszę się, że o tym napisałeś. Ostatnio rozważam kwestię dotyczące kontrolowania przepływu informacji w moim życiu. Rozważania dotyczyły do tej pory raczej nadawania światu informacji na swój temat. Dzięki temu wpisowi zwrócę większą uwagę na kwestie związane z nadawaniem/przekazywaniem informacji na temat innych ludzi.
Do postu dodałbym, że warto zwrócić uwagę na przekazywanie „suchych informacji”, takich jak numery telefonów, czy adresy email. Warto upewnić się, że właściciel chciałby aby te dane przekazano. W moim życiu zdarzało mi się dzwonić do właściciela numeru, tylko po to by uzyskać taką pewność.
Z przekazywaniem tego typu informacji miałem też zabawną przygodę. Spotkałem się kiedyś z przedstawicielem firmy zajmującej się finansami (człowiek bardzo pewny siebie, z pewnością po kursie dotyczącym prowadzenia dyskusji). Kusząc mnie analizą moich finansów za darmo, poprosił mnie o podanie telefonów do moich znajomych, którzy również byli by zainteresowaniu tego typu usługą. Zgodziłem się (spotkanie było w miarę interesujące), ale pod warunkiem, że najpierw zadzwonię do nich, by się upewnić czy są zainteresowani. Nie było to satysfakcjonujące dla mojego rozmówcy. Po próbie przekonania mnie do podania numerów bez dzwonienia, mój rozmówca niemal uciekł z mieszkania (wychodził tak szybko, że nawet nie zauważył, że chcę mu uścisnąć rękę na dowiedzenia).
To bardzo fajna umiejętność. Mam z tym problem (mówię „za dużo”, niz chciałbym.. szczególnie, jesli druga strona pokazuje mi: „możesz mi zaufać! Naprawdę”) i chętnie poznałbym jakieś techniki (nawyk), aby to w sobie zmienić. Do tej pory męczyło mnie to zarówno w życiu prywatnym (dziewczyna, na drugiej randce wiedziała o mnie wszystko), jak i zawodowym (mówiłem nawet o tym, o co mnie nie pytano i potem tego żałowałem).
Apropo „w życiu prywatnym wchodziłem w bardzo wzbogacające mnie (duchowo i emocjonalnie) różnorodne relacje, które bez pewności zachowania absolutnej dyskrecji z mojej strony nigdy nie doszłyby do skutku” – pomyśłałem głównie o jednym (romanse :)).
NDA ma dwie strony, z jednej ktoś chce zabezpieczyć poufność istotnych rzeczy i jest to oczywista oczywistość w przypadku kontaktów biznesowych. Z drugiej niektórzy kontrahenci jak tylko usłyszą o NDA, to chcą wszystko utajniać i czasem brakuje tylko książki szyfrów i przekazywania informacji przez liściki podklejone pod ławką w parku.
Trzeba też uważać, żeby nie ograniczyć sobie możliwości rozwoju podpisując zbyt rygorystyczne NDA lub NCA (to drugie o zakazie prowadzenia działalności konkurencyjnej).
@Piotrek:
Na początek, aby ograniczyć mówienie wystarczy Kojakowy lizak, testowane na młodszym rodzeństwie :)
Witam,
Informacje zawarte w tym poscie dla mnie rowniez sa oczywiste. Chcialbym go rozwinac o dwie, moim zdaniem, negatywne sytuacje (chociaz bardzo drobne,i oczywiscie nieporownywalne z niezachowaniem poufnosci) ktore z takiego podejscia wynikly:
1. Obslugujac ~100 klientow, w tym aktywnie ~20, nie pamietam konkretnie NDA kazdeego klienta,zreszta niestety nie zawsze daja mi z tym dokumentem sie zapoznac. Chyba sadza ze programistom to niepotrzebne.:) Wiec stosuje sie do ogolnych zasad poufnosci i etyki zawodowej, ktore ogolnie sa takie jak Alex w swoich postach opisuje.Jedna z takich zasad brzmi ze nie mowie o tym kto jest naszym klientem poza firma jezeli nie wiem ze klient nie ma nic przeciw temu. To niesprzyja jak to ujal alex „kichaniu”. Np jakis produkt klienta mi sie podoba, lub moglbym jakas firme polecic znajomym bo np. sadze ze sa naprawde dobzi. Rekomendacja,ktora nie tlumaczy dlaczego kogos polecam jest malo warta.Wiec musialbym sie przyznac ze mialem z nimi do czynienia a tego zrobic nie moge bo nie jestem pewny co tam jest w tym NDA.;)
2. Co do stosunkow prywatnych to np. gdy ktos prosi telefon innej osoby,zawse spytam te osobe czy moge udostepnic jej numer. Raz to nawet zrobilem automatycznie nawet w wypadku osob ktorych znam i ktore znaja jeden drugiego 10lat, przy tym maja bardzo dobre stosunki i ja o tym wiedzialem. Po prostu zgubil im sie telefon. Ale ja i tak spytalem;) ale chyba lepiej ocierac sie o granice paranoi niz byc niedyskretnym
Antek
Witam
Stosuja podobna zasade w zyciu i biznesie tylko ze ja mam calkiem odeminne doswiadczenia i przemyslenia.
Poufnosc przy pracy to bardzo wazna sprawa, zwlaszcza jesli klinet chce zeby np odzyskac jego hasla czy dane musi zaufac ze nie bede sie nimi interesowal.
W zyciu prywatnym kazdego traktuje jak „osobna szuflade” i musze przyznac ze jak do tej pory wiecej na tym stracilem niz zyskalem, okazuje sie ze w kontaktach miedzyludzkich a ZWŁASZCZA kontaktach kobieta-mezczyzna, kobieta jest wrecz zadna tego by wiedziec wszystko twojej przeszlosci, twoich znajomych. Brak checi ujawniania jest oznaka braku zaufania do powierzania tajemnic a wiec i oznaka powotpiewania ze ktos tez moze je zachowac. Efekty sa rozne, tlumacze swoje paranoje, zrywam znajomosci, obserwuje jak ludzie kombinuja z roznymi technikami z szantazem emoconalnym wlacznie aby cos odemnie uzyskac, a gdy tlumacze im ze szantaz jeszcze bardziej mnie od nich oddala to sie bardzo spinaja.
uwagi do wpisu:
„znając różnych ludzi “z górnej półki” nie rzucam ich nazwiskami, a nawet bliższymi danymi pozwalającymi ich zidentyfikować”
nie wiem czy przedstawia to jakas trudnosc ale mysle ze biorac spis firm z jakimi pracujesz a ktory masz na stronie „o mnie” latwo dojsc do nazwisk i stanowisk za pomoca telefonu, nog, netu czy forbsa.
„w życiu zawodowym zazwyczaj wiem bardzo wiele o moich klientach”
To wydaje sie byc naturalnym jesli chcemy kogos zmienic to musimy byc blisko, imho dla mnie coachowie to niedypolomowani psycholodzy ktorzy po latach odkryli swoje powolania a juz ciezko poswiecic 5 lat na papier, jesli ktos mysli ze bez otwarcia drugiej strony cos zdziala to chyba nie jest ani coachem ani psychologiem.
„ze względu na tę część mojej reputacji”
Widze to tak, aby ta reputacje zbudowac a mowimy tu o reputacji rozchodzacej sie szeptami to wlasnie Twoi klienci musza lamac zasady zatrzymywania dla siebie tego co z Toba „dzialaja” a wiec musza postepowac wbrew temu co piszesz chocby w stopniu minimalnym tworzac mit dobrego coacha.
Pozdrawiam
Cieszę się, że w tak krótkim okresie czasu mamy ciekawe komentarze i to w gorącym okresie przedświątecznym :-)
Tomasz Wysocki
Słusznie napisałeś „warto zwrócić uwagę na przekazywanie “suchych informacji”, takich jak numery telefonów, czy adresy email. Warto upewnić się, że właściciel chciałby aby te dane przekazano. ”
To dla mnie było tak oczywiste, że nie przyszło mi do głowy aby o tym wspominać a jest przecież bardzo ważne.
Wspominasz: „W moim życiu zdarzało mi się dzwonić do właściciela numeru, tylko po to by uzyskać taką pewność. ”
Dokładnie tak się robi!!!
Dobrze zrobiłeś w sytuacji „Kusząc mnie analizą moich finansów za darmo, poprosił mnie o podanie telefonów do moich znajomych, którzy również byli by zainteresowaniu tego typu usługą. ”
Nigdy nie podawajcie akwizytorom jakichkolwiek namiarów bez ich zgody i bądźcie ekstremalnie ostrożni nawet z rozważaniem robienia takiej reklamy. Trick „darmowa porada za numery” jest tak prymitywny, że tylko bardzo niezorientowani dają się na to nabrać. Podawanie czegoś takiego dalej bardzo kiepsko świadczy o rekomendującym. Twardo powiedziane, ale prawdziwe.
Piotrek
Trzeba rozgraniczyć, czy mówisz o sobie, czy też o innych. W tym pierwszym przypadku czasem lepiej jest położyć karty na stół, ja pisze o tym drugim.
Co do Twojego domysłu „pomyślałem głównie o jednym (romanse )” to dobrze pomyślałeś :-) A co, po to dobry Bóg stworzył dwie płcie (zamiast np. kazać nam rozmnażać się przez pączkowanie :-) Jak dostaliśmy prezent, to trzeba z niego korzystać!
Leszek Jakubowski
Uwierzysz, że od lat nie podpisywałem żadnego NDA? W pewnych relacjach (biznesowych też) nie potwierdza się rzeczy oczywistych.
Piszesz: „Trzeba też uważać, żeby nie ograniczyć sobie możliwości rozwoju podpisując zbyt rygorystyczne NDA lub NCA (to drugie o zakazie prowadzenia działalności konkurencyjnej). ”
To jest prawda, choć wychodzi poza zakres tego postu
Antek
Słusznie zauważasz :”…To niesprzyja jak to ujal alex “kichaniu”. Np jakis produkt klienta mi sie podoba, lub moglbym jakas firme polecic znajomym bo np. sadze ze sa naprawde dobzi. ”
Dlatego komunikuje moim klientom, że jeśli chodzi o mnie to mają Full Disclosure Agreement :-) jeśli chodzi o innych potencjalnych „prospects” :-)
Nawet mimo tego normalnym jest, że jeden prezes (współpracujący ze mną) dzwoni do mnie czy może podać mój numer innemu prezesowi, który może mnie potrzebować. Tak się po prostu robi w określonych kręgach!
WL
Piszesz: „..ZWŁASZCZA kontaktach kobieta-mezczyzna, kobieta jest wrecz zadna tego by wiedziec wszystko twojej przeszlosci, twoich znajomych. ”
Rzeczywiście tak bywa, co w moim wypadku stanowi jeden z pierwszych filtrów dyskwalifikujących daną kobietę. Całe szczęście, jest tyle innych kobiet, że wystarczy się rozejrzeć, zamiast długo dyskutować z kimś, kto nie rozumie Twoich zasad a dla kogo Twoja przeszłość jest ważniejsza od tego tu i teraz.
Sprytnie wydedukowałeś :”“znając różnych ludzi “z górnej półki” nie rzucam ich nazwiskami, a nawet bliższymi danymi pozwalającymi ich zidentyfikować”
nie wiem czy przedstawia to jakas trudnosc ale mysle ze biorac spis firm z jakimi pracujesz a ktory masz na stronie “o mnie” latwo dojsc do nazwisk i stanowisk za pomoca telefonu, nog, netu czy forbsa. ”
Nie wziąłeś tylko pod uwagę, że są moi klienci coachingowi, których nie ma i nie będzie na jakiejkolwiek liście referencyjnej, w tym też tej na blogu :-)
Celną uwagą jest: „Twoi klienci musza lamac zasady zatrzymywania dla siebie tego co z Toba “dzialaja” a wiec musza postepowac wbrew temu co piszesz chocby w stopniu minimalnym tworzac mit dobrego coacha. ”
Właśnie dlatego w tę drugą stronę praktykuję Full Disclosure Agreement o którym wspominałem powyżej Antkowi.
Czyli w praktyce pod tym względem moja relacja z Klientem jest asymetryczna:
Za wyjątkiem kilku szczegółów mojej metodyki klient może mówić co chce i komu chce pod warunkiem aby to była prawda, ja bez zgody klienta trzymam buzie na kłódkę.
To, że każdy szanujący sie klient przed podaniem mojego telefonu lub maila dalej i tak pyta mnie op zgodę już pisałem
Takie podejście sprawdza sie super i każdemu je polecam
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam!
Poruszone tu zostały dokładnie kwestie zachowywania poufności w stosunku do partnerów biznesowych, natomiast temat poufności w prywatnych relacjach też zawiera wiele niuansów, o których warto wspomnieć.
Chociażby sytuacja w której wiemy o „grzechach” jednego znajomego względem drugiego i chcemy być fair wobec obojga. Jeżeli dobrze pamiętam, to Alex ma już post na ten temat. Czy pozostali kojarzą jeszcze jakieś sytuacje z życia, w których stosowanie wprost zasady poufności może się okazać utrudnione ze względu na inne okoliczności?
Chciałbym wyciągnąć z tego tematu maksimum wiedzy :)
Pozdrawiam,
Max
Tomasz, Alex
Miałem kiedyś podobną sytuację z tym, że „doradca finansowy” poprosił mnie o numery znajomych wręczając mi przygotowany formularz – jedna z kolumn miała na celu zaznaczenie „proszę nie informować tej osoby, że to ja podałem/-am jej/jego numer telefonu”(!!!!).
Co ciekawe, na kategoryczne odmówienie wypełnienia takiego formularza, doradca był kompletnie zaskoczony, pytając „a co to panu szkodzi, skoro ja nie powiem, ze to od pana mam te numery?”.
Antek
Piszesz
W takiej sytuacji możesz zadzwonić do klienta i zapytać o zgodę na „kichanie” :-)
WL
Takie podejście niektórych kobiet warto zweryfikować na samym początku. Miałem ostatnio ciekawą dyskusję na ten temat z moją bardzo dobrą przyjaciółką, która uznała, że będąc z kimś „w związku” wszystkie tajemnice (włączając w to biznesowe dane klientów) „przestają obowiązywać”(!).
Ciekawe jak podobałoby się to jej klientom, gdyby usłyszeli o jej podejściu :-)
Pozdrawiam serdecznie
Ludwik
@Ludwik
Gdyby wszystko dalo sie weryfikowac na samym poczatku to by zycie na ziemi wygladalo inaczej, pisac latwo ale zycie jest realnym wyzwaniem nie majacym wiele wspolnego z krotkim zazwyczaj tekstem pisanym.
Bardzo wiele przedstawicielek plci pieknej objawia sie przez pewien poczatkowy okres w sposob ktory nie ujawnia tego co nastepuje pozniej. Pozatym pewne nazwijmy to niezgrabnie potkniecia nie powinny odrazu dyskwalifikowac drugiej osoby. Niestety ale musze jednak powiedziec ze znakomita procentowa wiekszosc kobiet chce wiedziec kto, co, po co, ile, na co, to lezy w ich naturze, osobiscie probuje sobie to wytlumaczyc ich poszukiwaniem bezpieczenstwa, niepewnoscia siebie, pewnego rodzaju masochizmem uczuciowym, to ich sposob na budowanie relacji wyniesiony z wczesnych obserwacji innych bo dotyczy tak samo osob wyksztalconych jak i bedacych na poczatku drogi.
Pozdrawiam
WL
Mam wrażenie, że nie jestem na tyle kompetentny, żeby wypowiadać się na temat znakomitej procentowej większości kobiet, ale jak dotąd nie miałem problemu w nawiązywaniu wartościowych relacji z tym odsetkiem, który nie przejawiał opisywanego przez Ciebie masochizmu uczuciowego. :-)
Może masz tu do czynienia z sytuacją, którą miał na myśli Spurgeon mówiąc “You might not always get what you want, but you always get what you expect.”?
Pozdrawiam serdecznie
Ludwik
Witam,
Zastanawiam się nad jednym tylko. Bo mówisz Alex, że nie powinno się mówić z jakimi klientami współpracowaliśmy. A co w sytuacji firm IT, które na podstawie zrealizowanych zleceń i klientów dla jakich wykonywali dane zlecenie pozyskują kolejne? Przecież wiadome, jest, że klienci takich firm patrzą na portfolio i na byłych klientów tej firmy.
@Konrad Kierys
Chyba nie chodzi o to, zeby w ogole nie mowic z kim sie pracowalo, tylko zeby nie robic tego bez wiedzy i zgody Klienta, a przy tym nie ujawnic informacji, ktore w jakims stopniu moglyby Klientowi zaszkodzic. W ten sposob nie tylko firmy IT mialyby klopot z dostarczeniem na rynek informacji, ze maja doswiadczenie w branzy.
Z agencjami reklamowymi jest podobnie – oprocz word-of-mouth, dzialania new business opieraja sie na pokazaniu wczesniejszych dokonan, gdzie marka dotychczasowego Klienta gwarantuje nowemu wieksza pewnosc (lub ogranicza postrzegane ryzyko) efektow wspolpracy z nowa firma. Dlatego to tzw. portfolio jest absolutnie niezbedne i stosuja sie tutaj te same uniwersalne zasady, ktore opisal Alex, czyli „zapytac o zgode i nie szkodzic” :) Wszystkie informacje o Klientach, ktore publikuje lub przekazuje dalej sa autoryzowane wczesniej nie tylko co do „intencji”, ale wrecz co do literalnej tresci przez zainteresowanych i to niezaleznie, czy mamy podpisane NDA, czy nie.
Oprocz tego, majac wiedze n/t tego, jakie informacje moga byc potencjalnie wartosciowe dla Konkurencji Klienta, tez ich nie ujawniamy, nawet gdyby sam Klient wyrazil na to zgode. Mysle, ze z zaufaniem jest podobnie jak z praca sapera – mozna pomylic sie tylko raz… :)
Pozdrawiam serdecznie,
Kuba
Tomasz, Ludwik:
Też się kiedyś spotkałam z takim doradcą. Istotne w tej opowieści jest to, że się wcześniej znaliśmy i lubiliśmy. Na koniec rozmowy, kiedy pojawiła się prośba o numery telefonów odpowiedziałam, że mogę do kogoś zadzwonić po spotkaniu i jeśli ta osoba wyrazi zgodę to mu numer później przekażę. Poza tekstami o tym, że przecież nikomu nie powie, albo prośbie o to, abym podała numery, z których on skorzysta wyłącznie jeśli dostanę zgodę osób trzecich (po co mu te numery wcześniej w takim razie?) przyszedł czas na sztuczki w rodzaju: „To znaczy, że mi nie ufasz”.
Odpowiedziałam, że teraz to na pewno przestane i że tricki ze szkoleń tu nie zadziałają.
Oni ich chyba uczą podczas tych kursów i szkoleń na „doradcę”, że najłatwiejszym celem są krewni i znajomi królika, bo takimi łatwiej manipulować niż ludźmi całkiem obcymi („no weź, staremu kumplowi nie pomożesz” itp…). I pokazują jak :)
Ach, no i znajomość się urwała.
Ja na ostatnim spotkaniu biznesowym za dużo wygadałam i zaraz po spotkaniu pojawiły się wyrzuty sumienia. Niby nic takiego istotnego, ale to była sprawa wew. we współpracy z poprzednią firmą, a jakoś tak ładnie zapytana podzieliłam się tą info. Po tym doświadczeniu wypracowałam sobie tekst, który pozwoli mi ładnie wytłumaczyć osobie, że nie udzielę jej inf. na dany temat.
WL,
warto od początku postawić granice i osoba z drugiej strony będzie wiedzieć co, jak, do jakiego stopnia chcesz się z nią podzielić info. Wierz mi, że to działa – sama jestem kobietą, pytającą o wiele rzeczy, czasami nawet nie zastanawiającą się czy powinnam, po prostu coś mnie zaciekawi i pytam.
Tomasz, Ludwik, JoasiaM
niestety takie są realia w niektórych firmach. Pamiętam jak kiedyś przyszedł do mnie doradca z branży ubezpieczeniowej i poprosił mnie o konsultacje sprzedażowe. Oczywiście w ichnim standardzie sprzedażowym, na samym, samiutkim końcu, znalazł się punkt o podzielenie się kontaktami tel. do znajomych. Bazowanie na regule wzajemności to trzon ichniej sprzedaży. My zrobimy ci coś za darmo, przyjedziemy, doradzimy, a ty zapewnij nam klientów.
Sama dwukrotnie dostałam taki tel., że niby ktoś mnie podał i nie może mi powiedzieć kto, ale że to jest super okazja, etc. Moja reakcja jest jedna: dopóki nie dowiem się kto mnie „polecił” na tą super okazję, to nie spotkamy się i dotąd nie uczestniczyłam w takim spotkaniu.
Pozdrawiam ciepło znad origami – co by nie było, że świąteczna gorączka i świąteczne elementy, to podzielę się, że kwiatki sobie składam.
Aleksandra Mroczkowska
A mnie interesuje nieco inny aspekt.
Jak się zachować w sytuacji, kiedy jakaś osoba, z którą jest nam dane często obcować (współpracownik, przyjaciel, członek rodziny) chce za wszelką cenę zachować dyskrecję, jednak my się domyślamy…nie – to złe słowo – my WIEMY na 100% o kogo lub o co chodzi (mamy na to dowody, na podstawie luźno rzuconych stwierdzeń rozciągniętych w czasie ułożyła nam się w głowie układanka).
Czy dalej grać komedię, że niby nic nie wiem, czy wprost powiedzieć „Wiem wszystko, nie musisz się wysilać”?
Kilkakrotnie miałam w życiu takie sytuacje. Np. ta sprzed kilku lat, w dawnym miejscu pracy (dlatego śmiało już mogę o tym napisać) Było tak, ze moje współpracowniczki miały kłopoty mieszkaniowe i skorzystały z gościnności kolegi (którego ja też powierzchownie znałam z wcześniejszych czasów). Lecz nie chciały by ten fakt się wydał, bo był on osobą dość specyficzną i wciąż enigmatycznie mówiły „nasz kolega”, „nasz współlokator” itp. Tymczasem po kilku tygodniach ja już wiedziałam , o kogo chodzi. Lecz się nie przyznałam… Czy powinnam?
Doszło do niezręcznej sytuacji – w końcu natknęłyśmy się wspólnie na tego kolegę…ech
Teraz mam trochę podobną sytuację. Czy mam oświadczyć, że dyskrecja jest zbędna, gdyż ja wiem „kto i co”? Czy dalej grać w grę pt. „Pewna osoba, pewna sprawa”?
WL
Napisałeś: „Bardzo wiele przedstawicielek plci pieknej objawia sie przez pewien poczatkowy okres w sposob ktory nie ujawnia tego co nastepuje pozniej.”
He, mam wrażenie, ze to samo można powiedzieć o niektórych mężczyznach. To nie tylko kobiety „nie ujawniają tego co następuje później”, ale rozumiem, że możesz nie mieć tego typu doświadczeń z mężczyznami:-)
Według nnie wielu ludzi lekceważy, bagatelizuje na początku znajomości pewne sygnały, nie dyskwalifikuje danej osoby, „upiększa” rzeczywistość, bo po prostu chce być w związku. Mówię o tym na podstawie zarówno obserwacji, rozmów ale i własnych doświadczeń. Kiedy przychodzi rozczarowanie, to albo jesteśmy zdziwieni, bo przecież nic nie zapowiadało takiej katastrofy, albo mówimy: no tak, właściwie to miałem/miałam sygnały, tylko je zbagatelizowałem…
I potem w kolejnych relacjach albo dalej powtarzamy ten model „samooszukiwania” i „niewidzenia”, albo – bogatsi o poprzednie doświadczenia – jesteśmy uważniejszymi obserwatorami i staranniej wybieramy partnerów, nawet jeśli miałoby to oznaczać dyskwalifikację niektórych (a nawet większości) na podstawie niewielkich „wpadek”.
Ja uważam, że lepiej być samej niż z nieodpowiednim partnerem.
Co do Twojej wypowiedzi:
„Niestety ale musze jednak powiedziec ze znakomita procentowa wiekszosc kobiet chce wiedziec kto, co, po co, ile, na co,”
to rozumiem, ze mówisz o znakomitej procentowej większości kobiet, które poznałeś? Czy tak? A jeśli nie, jeśli mówisz o procencie kobiet w ogóle, to powiedz, kto robił takie badania i na jakich danych się opierasz? To mnie ciekawi.
Dalej piszesz: „to lezy w ich naturze, osobiscie probuje sobie to wytlumaczyc ich poszukiwaniem bezpieczenstwa, niepewnoscia siebie, pewnego rodzaju masochizmem uczuciowym, to ich sposob na budowanie relacji wyniesiony z wczesnych obserwacji innych bo dotyczy tak samo osob wyksztalconych jak i bedacych na poczatku drogi.”
Hmmm, w kwestii „masochizmu uczuciowego” nie będę się wypowiadała, bo nie wiem, co przez to rozumiesz.
O ile jestem się w stanie nawet zgodzić z tym, że takie wspomniane wypytywanie to wyuczony sposób budowania relacji (tak samo dotyczy niektórych kobiet jak i mężczyzn), to zdecydowanie nie mogę się zgodzić z Twoim stwierdzeniem, że to leży w naturze kobiet.
Tłumaczenie tego brakiem poczucia bezpieczeństwa kobiety, niepewnością siebie mnie nie przekonuje, bo to cechuje zarówno kobiety, jak i mężczyzn (niektóre kobiety i niektórych mężczyzn).
Według mnie jeśli partner/ partnerka szanuje Twoją autonomię, to nie będzie miała przymusu „wiedziec kto, co, po co, ile, na co”. W moim odczuciu uszanowanie tej autonomii jest bardziej realne w wykonaniu partnera/ partnerki, która sama potrzebuje zachować swoją autonomię. A to łatwo zobaczyć już na początku relacji.
A potem dochodzi też zaufanie, które nie każe stale i o wszystko pytać. A do tego zawsze na takie pytania mozna odpowiedzieć: „A do czego potrzebne Ci są te informacje?”
Pozdrawiam,
Ewa W
Aleksandra, czy mogłabyś się podzielić z nami tym tekstem jaki wypracowałaś? :)
@Agata G.
Pozwól, że podzielę się swoją opinią na ten temat.
Wydaję mi się, że dopóki taką wiedzą nie dzielisz się z osobami trzecimi (co jest właściwym tematem tego postu) to nie powinnaś mieć sobie nic do zarzucenia. Jesteś istotą myślącą i kojarzącą fakty, więc nikt nie może Ci zabronić dojść do pewnych wniosków.
W tej konkretnej sytuacji uważam, że co najwyżej winę mogą ponieść koleżanki z pracy, które, jak mniemam, bały się opinii innych.
Ja w takiej sytuacji uzależnił bym to przyznanie się do znania prawdy w/g poniższego schematu:
– jeżeli okazało by się, że chodzi o czyjeś zdrowie, życie lub ogólnie mogło by to zagrozić jego funkcjonowaniu (np informacja o tym, że ktoś będzie okradziony) to w pierwszej kolejności porozmawiałbym z osobą, która tej tajemnicy wyjawić nie chciała, aby zrozumiała powagę sytuacji, a następnie (zależnie od powagi sytuacji i czasu jej wystąpienia) z osobą będąca tematem tej tajemnicy.
– jeżeli była by to sprawa wstydliwa z mniej lub bardziej racjonalnego powodu (fakt ukrycia prawdy wskazuje na to) to oszczędziłbym tej osobie wiedzę o tym, że ktoś poznał tę tajemnicę. Jak to mówią „głupi nie zrozumie, a mądry uda, że nie widział”.
– jeżeli mógłbym pomóc tej osobie, chociażby samą rozmową i nie wiązało by się to z jakimś wstrząsem emocjonalnym dla niej, to przyznał bym się jej do tej wiedzy. Szkoda marnować okazji do dobrego uczynku :)
Pozdrawiam i czekam na opinie :)
Maks
Maksymilian
Piszesz: „sytuacja w której wiemy o “grzechach” jednego znajomego względem drugiego ”
Im dłużej żyję na tym świecie, tym ostrożniej przyjmuje pozycję sędziego, który ma prawo orzekać co jest „grzechem” a co nie. W wypadku innych ludzi zazwyczaj znamy tylko wycinek prawdy.
Ludwik
Wspominasz: „miałem ostatnio ciekawą dyskusję na ten temat z moją bardzo dobrą przyjaciółką, która uznała, że będąc z kimś “w związku” wszystkie tajemnice (włączając w to biznesowe dane klientów) “przestają obowiązywać”(!). ”
Ciekawe co ta znajoma powiedziałaby na stwierdzenie, że statystycznie rzecz biorąc większość związków prędzej czy później rozpada się? Co wtedy?
WL
Piszesz: „Pozatym pewne nazwijmy to niezgrabnie potkniecia nie powinny odrazu dyskwalifikowac drugiej osoby.”
Oczywiście, że pewne potknięcia są, zwłaszcza na początku znajomości rzeczą normalną. Niektóre jednak są symptomem niebezpiecznych postaw i cech charakteru, a wtedy lepiej jest zdyskwalifikować taką osoba jak najszybciej. Temat wart jest osobnego postu, choć te słowa pisze człowiek, który sam wielokrotnie nie stosował się do tej zasady. Potem bolało..
Konrad Kierys
Kuba Jędrzejek odpowiedział Ci już na to pytanie i nie mam temu nic do dodania. Warto jego wypowiedź przeczytać bardzo uważnie.
Kuba
Dziękuję za bardzo wartościową wypowiedź :-)
JoasiaM
Wielu ludzi zaczynających tego rodzaju pracę nie zdaje sobie sprawy, że metody te prowadzą do drastycznej redukcji kręgu ich znajomych, patrz zakończenie Twojego komentarza „Ach, no i znajomość się urwała. ”
Pamiętam dawno temu w Austrii umówiła się ze mną znajoma, która zdawał się być interesującą kobietą. Poszedłem na spotkanie licząc na interesująca konwersację i dobry seks, a ona zaczęła mi …. sprzedawać mydło (pracowała w Amway’u) :-) Dla wyjaśnienia dodam, że jestem (i wtedy tez byłem) czystym chłopakiem, który bardzo często się myje, więc nie istniała taka konieczność :-)
Nie muszę chyba mówić, że od tego momentu moje zainteresowanie ta osobą spadło do zera.
Aleksandra
Jakieś „wpadki” zalicza kiedyś w życiu każdy z nas. Ważne jest, aby tego samego błędu nie popełniać wielokrotnie.
Piszesz: „Bazowanie na regule wzajemności to trzon ichniej sprzedaży. My zrobimy ci coś za darmo, przyjedziemy, doradzimy, a ty zapewnij nam klientów. ”
Mam nadzieję, że żaden z Czytelników tego blogu na to nie da się złapać.
Agata G.
Ciekawie odpowiedział Ci już Maksymilian. Ja, jeżeli w takiej sytuacji mogę powiedzieć komuś coś, co postawi go w niezręcznej sytuacji, to zastanawiam się bardzo, czy korzyści znacznie przekroczą cenę tej przykrości dla drugiej osoby. Zastanawiam się nawet działając w samoobronie, w innych sytuacjach przeważnie i tak trzymam usta za zębami.
Ewa W
Dopiero teraz widzę, że dogłębniej poruszasz temat, na który odpowiedziałem WL. Pełna zgoda, że opisane problemy dotyczą obydwu płci, oraz to, że „wielu ludzi lekceważy, bagatelizuje na początku znajomości pewne sygnały, nie dyskwalifikuje danej osoby, „upiększa” rzeczywistość, bo po prostu chce być w związku.”. W tym przypadku dodam tylko, że często nie jest to chęć „bycia w związku”, lecz po prostu dobry seks :-) I, wbrew temu, co się powszechnie uważa, to stwierdzenie dotyczy nie tylko mężczyzn. Właśnie podsunęłaś mi temat na interesujący post , dziękuję :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex
Piszesz:
„Im dłużej żyję na tym świecie, tym ostrożniej przyjmuje pozycję sędziego, który ma prawo orzekać co jest “grzechem” a co nie. W wypadku innych ludzi zazwyczaj znamy tylko wycinek prawdy”
Zgadzam się z Tobą tutaj. Sam próbuje pomimo młodego wieku przyjmować taką postawę.
oraz:
„Niektóre jednak są symptomem niebezpiecznych postaw i cech charakteru, a wtedy lepiej jest zdyskwalifikować taką osoba jak najszybciej.”
Bardzo chętnie, pewnie nie tylko ja, przeczytałbym post na ten temat.
pozdrawiam
Alex! Dziękuję za ciekawy temat! Od razu mam też pytanie. Jak rozpoznać (dot. relacji prywatnych) czy zachowania ludzi (które nie przystają do naszego życia) są tylko drobnymi „potknięciami”, na które można łatwo wpłynąć (kiedy można zmienić czyjąś postawę i dalej mieć ze sobą relację) czy też są, jak to określiłeś Alex, „symptomem niebezpiecznych postaw i cech charakteru” (kiedy zachowania nie można zmienić i trzeba się rozstać)?
PS. Dołączam się do prośby Piotr Stanek. Pozdrawiam!
@PLUSMINUS
Zakładanie, że na kogoś wpłyniesz jest ryzykowne i ociera się manipulację.
„Jak rozpoznać…?”
Moim zdaniem można to rozpoznać uważnie obserwując (w przeróżnych sytuacjach) i szczerze rozmawiając. Im więcej rozmów tym szybciej można się dowiedzieć co łączy, a co dzieli, co jest „potknięciem”, a co częścią mentalności. Zresztą rozmowa to chyba podstawa w dobrej relacji? A może tylko mi się naiwnie wydaje :)
pozdrawiam!
Piotr Stanek
Rozumiem, że dobrze byłoby mieć „listę Alexa” niebezpiecznych symptomów, które pozwoliłyby błyskawicznie zdyskwalifikować niepasujących nam ludzi :-)
Problem polega na tym, że każdy z nas ma odmienne potrzeby jeśli chodzi o kontakt z innymi ludźmi i inny próg cierpliwości (który ja nazywam „progiem cierpienia” :-)) To naturalnie wpłynie na kryteria selekcji. Do tego ja wiele rzeczy robię w międzyczasie intuicyjnie i wymagałyby one analizy.
Dlatego, o ile w ogóle napiszę coś takiego, to będzie to niepełne i bardzo subiektywne. Jest sens czytania czegoś takiego?
PLUSMINUS
Zobacz co napisałem Piotrowi
Poza tym dołączam się do zdania Joanny co do możliwości długoterminowego wpływu na postawy i zachowania innych osób (w normalnych relacjach, nie coachingu top gun!)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex
Napisałaś:
” Temat wart jest osobnego postu, choć te słowa pisze człowiek, który sam wielokrotnie nie stosował się do tej zasady. Potem bolało..”
Wyraziłem wtedy aprobatę dla Twojego ewentualnego zamiaru napisania takiego postu.
Wiem, że byłaby to Twoja subiektywna opinia którą należałoby przeanalizować zgodnie z zasadą „use your judgement”.
Jeżeli zdecydujesz się na taki post, to jako, że będziesz się opierał na własnym doświadczeniu, możesz zaznaczyć jakie są Twoje osobiste potrzeby i/lub próg cierpliwości. Oczywiście, jeżeli nie wkracza to za bardzo w prywatną sferę, której nie powinno się ujawniać publicznie. To ty zdecydujesz czy warto pisać. Ja przeczytam, prawdopodobnie skomentuję. Jeżeli uznasz, że ten post nie wniesie tego co chciałbyś to ok, jest wiele innych tematów do poruszenia :)
C do zdania Joanny, które również podzielasz Alex:
„Moim zdaniem można to rozpoznać uważnie obserwując (w przeróżnych sytuacjach) i szczerze rozmawiając”
To jest to dość oczywiste, chodzi mi raczej o te właśnie niebezpieczne wskazówki, które pozwalają uzasadnić zaprzestanie bliższej albo wcale znajomości z nowo poznaną osobą.
Ewa W.
Napisałaś:
„wielu ludzi lekceważy, bagatelizuje na początku znajomości pewne sygnały, nie dyskwalifikuje danej osoby”
To jest kwestia odwagi, aby dojrzeć takie oznaki i coś z nimi zrobić.
Napisałaś również:
„Ja uważam, że lepiej być samej niż z nieodpowiednim partnerem.”
Zgadzam się, choć jak to Alex napisał kiedyś tutaj, na świecie jest tylu ludzi (lub w Polsce circa 38mln), że pokrewną duszę powinno się znaleźć. Tego życzę :)…
Piotr Stanek,
w odpowiedzi na mój komentarz napisałeś: (…) „pokrewną duszę powinno się znaleźć”. Zastanowiło mnie sformułowanie „Powinno się znaleźć”? Moze chodziło Ci o „da się znaleźć / można znaleźć”? To istotna różnica. Powinności raczej nie ma:-) Obowiązku też nie.
Co do „pokrewnych dusz” – dla mnie to mało jasne określenie, jak z „Ani z Zielonego Wzgórza”. Owszem, brzmi romantycznie. Uważam jednak, że wielu ludzi niepotrzebnie szuka własnie blizej nieokreślonej „pokrewnej duszy”, zamiast odpowiedniego partnera. Partnera do tego, do czego chcemy go znaleźć. To czasem jest partner do wszystkiego (he, przynajmniej w założeniu, bo w realizacji to już nie jest takie oczywiste). Im wiekszą mamy swiadomosc, do czego ma byc ten partner / partnerka, tym łatwiej znaleźć własciwą osobę i uniknąć rozczarowań.
Życzysz mi znalezienia pokrewnej duszy? Bo napisałam, że „lepiej być samej niż z nieodpowiednim partnerem”? He, to oczywiscie miłe, ale przecież nie napisałam ani że mam taką potrzebę, ani że szukam, ani ze nie mogę znaleźć, ani że gonie mam:-)
Co do twojej wypowiedzi:”To jest kwestia odwagi, aby dojrzeć takie oznaki i coś z nimi zrobić”, to według mnie nie jest to jedynie kwestia odwagi.
To bardziej złożone. To również kwestia swiadomosci siebie, umiejetnosci nazywania swoich potrzeb i oczekiwań, umiejetnosci uczenia się na błedach, umiejętności obserwacji i wnioskowania.
To w duzym uproszczeniu jak z lekceważeniem lub bagatelizowaniem sygnalizacji swietlnej i przechodzeniem na migajacym żółtym – chcę przejśc, spieszę się, nie chcę czekać, dotąd się udawało…. Często nie towarzyszy temu jednak zadna refleksja. po prostu ludzie idą. Tak i tutaj – po prostu ludzie to lekceważą i nie poddają tego zadnej refleksji i rozważaniom. Raczej trudno tu mówic o odwadze lub jej braku – bardziej o świadomości (lub braku) ewentualnych negatywnych konsekwencji.
I pokutuje też towarzyszące wielu osobom przekonanie, że „jakoś się ułoży”.
„Jakoś” jednak to nie to samo co „Jakość”:-)
Pozdrawiam, Ewa W
Ewa W,
napisałaś:
„Zastanowiło mnie sformułowanie “Powinno się znaleźć”?”
Masz racje, nie wyraziłem się dostatecznie klarownie.
oraz:
„Co do “pokrewnych dusz” – dla mnie to mało jasne określenie”
Pokrewna dusza, dla każdego to określenie może znaczyć kogoś innego. Każdy sam powinien przeanalizować kogo chciałby spotkać. Pokrewna dusza może być partnerem.
Co do „Tego życzę..”
Jeżeli to było zbędne dodanie z mojej strony, to już to raczej się nie powtórzy. Uzasadniam to, że to było na gruncie klimatu świątecznego, życzenia ludziom czegoś miłego, dobrego i tyle. Przejaw ludzkiej życzliwości, nic poza tym.
Napisałaś:
„Co do twojej wypowiedzi:”To jest kwestia odwagi, aby dojrzeć takie oznaki i coś z nimi zrobić”, to według mnie nie jest to jedynie kwestia odwagi.
To bardziej złożone. To również kwestia swiadomosci siebie, umiejetnosci nazywania swoich potrzeb i oczekiwań, umiejetnosci uczenia się na błedach, umiejętności obserwacji i wnioskowania.”
Zgadzam się, ale nie chciałem odbiegać od tematu wątku, sądzę, że zrozumiesz mnie w tym temacie. Poprzestałem na lakonicznym stwierdzeniu – brak odwagi. To ogólne hasło, z którego można wywnioskować pozostałe rzeczy, które według Ciebie można by dopisać. Od odwagi to się zaczyna, od chęci analizy potrzeb, wyciągnięcia błędów, zdolności do spojrzenia z boku.
Raczej trudno tu mówic o odwadze lub jej braku – bardziej o świadomości (lub braku) ewentualnych negatywnych konsekwencji.
Rozumiem o Ci chodzi, mi tutaj pasuje (oczywiście to moja opinia) brak odwagi, aby stanąć z boku i pomyśleć o konsekwencjach. Bo przecież jak napisałaś „jakoś się ułoży”.
O braku odwagi napisałem z własnego doświadczenia, z rozmów i obserwacji ludzi, którzy chcą aby było jakoś. Ja sam tak nie chcę.
pozdrawiam i dziękuję za feedback :)
Witam
Bardzo ciekawy temat. Czy może mi Pan pomóc w znalezieniu NDA po Polsku?
Rozumiem oczywiście, że taki tekst musi byś „spersonalizowany”, ale z pewnością jest też kilka standardowych zwrotów i deklaracji, o których nie chciałbym zapomnieć.
Pozdrawiam
Robert
Witaj Alex.
Pytanie:
Załóżmy, że szczęśliwie posiadamy i konsekwentnie stosujemy, zdolność zachowywania totalnej poufności w kontaktach prywatnych zgadzającą się z naszkicowanymi przez Ciebie wskazówkami.
Zastanawiam się, w jaki sposób możemy ten fakt nowo poznanym ludziom sygnalizować, dając im przez to do zrozumienia możliwość zbudowania z nami głębszej, szczerszej relacji.
Jeśli poznaję nową osobę, chyba nie powinienem jej komunikować wprost „hej, możesz mi o wszystkim mówić, traktuję to z założenia jako poufne”, prawda? Z drugiej strony chyba równie źle jest jej się kazać miesiącami tego domyślać, tymbardziej, że bez tego zaufania do nas i te miesiące mogą nie starczyć, bo osoba się będzie przed nami kryła.
Jak to się robi? W jaki sposób pokazywać ludziom, że jesteśmy godni takiego rodzaju zaufania?
Pozdrawiam.
Darkhleb,
Myślę, że trzeba sobie dać czas. I samemu też powoli zacząć się otwierać. To „powoli” dla wielu ludzi niestety ma różne znaczenia i może właśnie dobrym rozwiązaniem jest to, by starać się utrzymywać kontakty z ludźmi do nas podobnymi, np. mentalnie. :)
Pozdrawiam,
Magdalena
Magdaleno,
Dzięki za odpowiedź.
Mam tu dwie wątpliwości. Nie do końca jestem pewien, co można rozumieć przez otwieranie się. Zawsze mi się wydawało, że to polega na wychodzeniu do świata ze swoimi historiami, przemyśleniami, opowieściami, doświadczeniami etc. Tylko że wśród nich często spora część to te negatywne, nimi chyba nie powinniśmy ludzi obarczać. Czyli powinniśmy je pomijać, dzielić się tylko tymi pozytywnymi?
Druga sprawa to sugestia, że „może właśnie dobrym rozwiązaniem jest to, by starać się utrzymywać kontakty z ludźmi do nas podobnymi, np. mentalnie” dla mnie jest troche sprzeczna z tym co proponuje Alex, aby w życiu tworzyć i utrzymywać relacje z ludźmi jak bogaciej zróżnicowanymi, w tym chyba również właśnie mentalnie. Czy jest to sprzeczne rzeczywiście, czy może tylko mnie się takie jawi i czegoś nie rozumiem?
Pozdrawiam.
Darkhleb,
Wtrąciłam się do dyskusji i napisałam dość ogólnie, wszak swoje bardzo ciekawe pytania skierowałeś do Alexa. :)
Powyższy post mówi o etycznej stronie komunikacji – o zachowaniu poufności, a my teraz rozszerzamy temat. Odpowiem tutaj, bo nie znalazłam miejsca na tym blogu, który byłby bardziej odpowiedni.
„Otwieranie się” polegające na (cytując Twoje słowa): „wychodzeniu do świata ze swoimi historiami, przemyśleniami, opowieściami, doświadczeniami etc” (ja także w ten sposób je rozumiem) może dotyczyć przekazu radosnego, optymistycznego, budującego lub neutralnego. Niekoniecznie negatywnego. Z uwagą kiedyś czytałam post Alexa o tym, że nie mamy prawa obarczać innych swoimi problemami. W moim rozumieniu – nie mamy prawa wówczas, gdy ktoś nam tego prawa nie daje. Mam w pamięci bardzo ciekawe dyskusje z wieloma osobami o sprawach trudnych, które, jak czuję jeszcze do dziś, były interesujące i pożyteczne. Żeby jednak, po takiej rozmowie, nie doświadczyć żalu, żeby nie mieć poczucia straconego czasu i energii, potrzebna jest zgoda obu dyskutujących stron. Całe życie się tego uczymy – wyczucia podpowiadającego nam, do jakiego stopnia szczerości możemy się posunąć. Bardzo łatwo jest poczuć się na tyle pewnie, że wydaje nam się, że możemy „jeszcze”, że możemy „więcej” i „głębiej”, a to, wierz mi, bywa zgubne, zwłaszcza wówczas, gdy rozmowa dotyczy tematów bardzo osobistych.
Dbać o różnorodne relacje – tak radzi Alex. To proste, jasne i ważne przesłanie było dla mnie odkryciem, gdy je przeczytałam. Podobnie jak kolejna „recepta”: robić w życiu różne rzeczy. Podpisuję się pod obiema „wytycznymi”. Przemawiają do mnie. Nigdzie jednak nie wyczytałam, ani też sama nie doświadczyłam tego, że ktoś, kto bardzo się ode mnie różni, z łatwością mnie zrozumie. Doświadczyłam niestety czegoś zupełnie odwrotnego. :)
Pozdrawiam,
Magdalena
Dziękuję za odpowiedź, Magdaleno.
Zgadzam się bez zastrzeżeń z Twoim spostrzeżeniem, że należy z dużą troską wyważać balans zabarwienia wypowiadanych przez nas myśli, nawet, gdy adresatami są osoby bardzo nam bliskie. Ostatnio sam miałem sytuację, w której troche chyba źle to wymierzyłem i za bardzo obciążyłem dwie bliskie mi osoby pewną grupą dylematów, z którymi się mocowałem, nie dając na koniec tych rozważań żadnego akcentu świadczącego o tym, że mam temat pod kontrolą. Skutek był taki, że z obojgiem tych przyjaciół nadwyręźyłem relacje i odbudowanie ich zajeło troche czasu. Ale to się wszystko zdarzyło, zanim przeczytałem wspomniany post Alexa o tym, by nie obarczać bliskich problemami. Dziś bym tak nie zrobił. Szczęśliwie, swoje życie projektuję w taki sposób, iż jednak to pozytywnych historii mam znaczną przewagę, na szczęście :)
Niemniej, moge być otwarty, mogę dzielić się tymi historiami, spostrzeżeniami, wnioskami, wspólnie ze słuchaczami możemy się z tego śmiać, ale nadal – to ja jestem tym otwartym. Nie jestem jednak pewien, że sama taka postawa już zachęca do tego, by i rozmówcy pokazywali trochę swojego wnętrza bez obawy, że zostanie to jakoś wykorzystane. Wydaje mi się, że nie zaobserwowałem tu takiej prostej relacji. Bycie samemu otwartym to z pewnością pewien warunek konieczny, ale czy nie brakuje tu jeszcze czegoś istotnego?
Pozdrawiam.
Darkhleb,
Czy tzw. otwartość, jak napisałeś: „zachęca do tego, by i rozmówcy pokazywali trochę swojego wnętrza bez obawy, że zostanie to jakoś wykorzystane”? Jeśli jest obawa, nie ma otwartości. Moim zdaniem otwartość na ogół spotyka się z otwartością, czasami ją wyzwala, prowokuje, zachęca do niej. Ja uwielbiam otwarte osoby, bo jakoś tak z nimi i ciekawiej, i przyjemniej, i prawdziwiej. Oczywiście otwartość otwartości nie równa, bo przecież różnie można ją rozumieć. Może nią być np. bezpruderyjność, prostolinijność, bezpośredniość, jawność poglądów, „elastyczność”, a nawet emocjonalność. Lubię wszelkie rodzaje otwartości, choć nie wszystkie w równym stopniu.
Zaobserwowałam pewną prawidłowość, która m.in. dotyczy otwartości. Fizyk pewnie nazwałby ją prawem Hooke’a (dotyczy ono wytrzymałości materiału; zgodnie z tym prawem można obliczyć, w którym momencie/punkcie złamie się giętki materiał, gdy będziemy go coraz bardziej uginać). Alex pisze o tym w poście pt. „Naucz się być zuchwałym” (w tym poście jest wykres pokazujący punkt, gdzie na granicy zuchwałości z bezczelnością kończy się skuteczność). Tak samo jest z otwartością – może zdziałać cuda do „granicznego momentu”.
Zastanawiam się nad Twoim pytaniem wieńczącym wypowiedź: „Bycie samemu otwartym to z pewnością pewien warunek konieczny, ale czy nie brakuje tu jeszcze czegoś istotnego?” Hmm… Istotnego do czego? Istotnego, by sprawić, aby ludzie nam ufali? Bardzo fajne pytanie. Najprostsza odpowiedź: być godnym zaufania. A kogo Ty obdarzasz zaufaniem? Ja ufam mądrym ludziom. Nie tylko takim, którzy „głaszczą po głowie”. Kiedyś myślałam, że tylko takim można. :)
Pozdrawiam,
Magda
Magdo,
Tutaj próbuję się zastanowić, jak definiować teraz kryteria, wg których ktoś jest mądry. Czy mamy na myśli mądrość taką, jaką potrafią się wykazywać np. ludzie będący autorytetami pod względem np. moralnym lub jakimś pokrewnym, a których filozofia nam odpowiada, czyli potencjalnie ludzie niedostępni dla nas bezpośrednio, ale ufamy ich przekazowi? Czy też może ludzie żyjący gdzieś bliżej nas, których mieliśmy okazję poznać, wypróbować i dlatego powierzamy im różne rzeczy z naszego życia? Nie jestem pewien, o który rodzaj zaufania Ci chodziło. Jeśli chodzi o coś bliższego autorytetom, to podobają mi się ludzie, którzy podpowiadają metody/środki, przy pomocy których możemy smai zweryfikować to, czym się z nami dzielą.
Natomiast ciekawi mnie też działanie tego mechanizmu w drugą stronę. Tzn. w jaki sposób Ty pracujesz na to, aby zaskarbiać sobie zaufanie i skłonność u ludzi do prowadzenia z Tobą głębokich i szczerych rozmów. Tak naprawdę to wokół tego się zrodziło moje oryginalne pytanie, które mogę teraz przedstawić jako: jak pokazać się ludziom jako godni zaufania. I właśnie tutaj początkowo kombinowałem z otwartością jako pewnym kluczem do tematu. Tylko właśnie podejrzewam, że to nie wszystko. Czy Ty np. uważasz siebię za osobę łatwo potrafiącą nawiązywać z różnymi ludźmi takie potrafiące prowadzić do głębokich i szczerych rozmów relacje. Jeśli tak, to jak to robisz? :)
Nie ukrywam, że nie bardzo się orientuję w mechanice tego zjawiska. Posiadam umiejętność dochowywania doskonałej poufności, bardzo mocno identyfikuję się z zasadami, na których się ona opiera, ale mam problem z zareklamowałem się z nią. Nie wiem, na czym polega ta sztuczka, czy jakie by tu pasowało lepsze słowo, za pomocą której mogę pokazać ludziom, że nie muszą się chować i osłaniać. Stąd relacje z głębokimi wymianami myśli buduję wolno i zdecydowanierzadziej, niż bym sobie życzył. No i myślę właśnie cały czas, co z tym zrobić.
Pozdrawiam.
Darkhleb.
„Ludzie mądrzy” to rzeczywiście duże uproszczenie. Różni ludzie różne rzeczy w innych doceniają. Dla mnie, na przykład, mądrą jest osoba umiejąca cieszyć się życiem i z niego mądrze (z rozmysłem rzucającym światło na wszystkie dziedziny życia) korzystać. Dla kogoś innego mądrością będzie odważne postępowanie, bo przecież „jeśli nie teraz, to nigdy”, „bez ryzyka nie ma nic”. Za mądrego człowieka mogę jednak także uznać ryzykanta, który wierzy we własne siły i intelekt. Potrafię obdarzyć kogoś takiego zaufaniem. Mogę w nim docenić wiedzę i doświadczenie. Intelekt, błyskotliwość – takie cechy też często przyciągają i sprawiają, że chcemy z ludźmi przebywać. Chcąc przebywać, obdarzamy ich zaufaniem… Czy źle, czy dobrze – to osobny temat, bo szeroko rozumiana elokwencja to nie to samo, co mądrość. Bardzo elokwentni bywają np. psychopaci. Jaką więc mądrość cenię? Ekspercką – jeśli jest mi taka do czegoś potrzebna. Wtedy ufam osobie X jako ekspertowi w danej sprawie. Nie muszę go znać osobiście. Mogę przeczytać dobry felieton i z niego czerpać wiedzę. Mogę iść do psychologa, spojrzeć jemu w oczy i dokonać wyboru, czy zaufać, czy też nie (to jest czasami indywidualne, na to nie ma „wzoru”). W prywatnych kontaktach taka fachowa wiedza, choć bywa użyteczna, nie jest, przynajmniej dla mnie, wartością nadrzędną. Na tym polu, jak mawiała jedna z moich dowcipnych ciotek: „pani mądra” jest mniej potrzebna. Bardziej w takich kontaktach doceniam dojrzałość życiową – ona jest dla mnie szczególnym rodzajem mądrości. Najbardziej lgnę do mądrych, starych ludzi, którzy „z niejednego pieca chleb jedli”. W ich harcie ducha skupiona jest także mądrość (m.in. umiejętność poradzenia sobie w trudnej sytuacji, stabilność emocjonalna, autentyczność). Dobrze jest więc obdarzać zaufaniem i tych bliskich, dobrze poznanych, i tych, których widzimy pierwszy raz (a może ostatni, więc może i zaufać wówczas łatwiej ;) ). Nie wiem, co lepsze. Lubię móc wierzyć bliskim osobom. Wiedzieć, że mogę im mówić o sobie coraz więcej. To jest dla mnie ogromnie cenne.
Pytasz mnie: „w jaki sposób Ty pracujesz na to, aby zaskarbiać sobie zaufanie i skłonność u ludzi do prowadzenia z Tobą głębokich i szczerych rozmów”. Czasami pracuję, czasami nic nie robię. Czasami nic nie robię, a okazuje się, że u kogoś cieszę się zaufaniem, co nie zawsze jest dla mnie radosne. Kochać tak samo wszystkich ludzi potrafi chyba tylko Bóg. :) Innym razem bardzo się staram, pracuję i … g. z tego wychodzi. Jeszcze innym razem – tak bardzo pracuję, widzę, że praca nie poszła na marne i… w zdumieniu i zachwycie dziękuję losowi, że moja przesadna „praca” nie zniszczyła zaufania. Ono przychodzi z czasem.
Darkhleb, mam przekonanie, że jesteś na dobrej drodze, żeby zostać profesjonalnym „zaufaczem” :). To bardzo ludzi cieszy, gdy ktoś chce ich słuchać, gdy są dla kogoś ważni. Otwartość to na pewno nie wszystko, ale nie wiem, czy potrafię jednoznacznie odpowiedzieć, co jeszcze się liczy. Sęk w tym, że ja tego nie oddzielam od relacji. Lubię kogoś, cieszę się, że mogę z nim szczerze pogadać. Nie mogę wymagać, żeby powiedział mi o wszystkim, co go w życiu spotkało, bo ten ktoś może nie chcieć, nie mieć na to czasu, nastroju…
Bardzo mi się podobają Twoje „poszukiwania”. Takim myślącym ludziom łatwo zaufać. Zobacz, jak ja Ci zaufałam! :) Zdecydowałam się tak dużo napisać. I w dodatku nie tylko Ty to czytasz. Czego tu jeszcze chcieć? Po co się martwić, że tu „czegoś brakuje”. Brakuje, według mnie, tego, co Ty już masz! To talent, chłopie! :)
Pozdrawiam,
Magda
Magdo.
Miałem czas się teraz przez czas wolny od innych rzeczy zastanowić na spokojnie nad tematem, a po części też nad swoim podejściem do niego. Przeczytałem sobie wszystkie nasze wcześniejsze wypowiedzi, ponieważ nabierają one trochę nowego sensu w świetle Twojej ostatniej.
W warstwie zawodowej swojego życia obracam się w kręgach naukowych, w dziedzinach ścisłych. Zauważyłem, że podejście przejawiane tam, na drodze różnych dociekań, troche mi się chyba przeniosło na te tutaj rozważania. Podszedłem do tematu troche (czy nawet bardzo) analizatorsko :), próbując temat zaufania rozbić na atomy i poskładać z powrotem. Teraz mnie oświeciło, po Twojej ostatniej wypowiedzi, że to chyba zły środek, bo zjawiska pokrewne zaufaniu to tematy będące w swej naturze bardzo nie-ścisłe, wymykające się takim klasyfikacjom. Tak, odkryłem Amerykę, wiem ;). Ale muszę się przyznać, że czasem zapominam się i przestaję na moment postrzegać nawet tak fundamentalne „prawdy natury”, dopóki np. ktoś mi nie zwróci uwagi :). Dzięki.
Wniosek na ten moment mam taki, że takie rzeczy, jak zaistnienie zaufania, po prostu się dzieją, i to jest proces niezbyt skłonny ulegać analizom takim jak moje powyższe próby, jak i nie dający sobą sterować w zbyt dużym stopniu. To chyba bardziej coś, co wynika z człowieka, co na podstawie tego co z niego wypływa może zaistnieć, a naszą rolą (tj. rolą naszej świadomej części) jest chyba tylko nie przeszkadzać. Innymi słowy, jeśli reprezentujemy wewnętrznie pewne jakości, jesteśmy wewnętrznie ukształtowani, wykazujemy przywiązanie do jakiegoś spójnego moralnie modelu, jesteśmy właściwymi powiernikami zaufania niejako automatycznie. Czyli powinno „dziać się” samo. Mam nadzieję, że nie namotałem bardziej niż to konieczne. Popraw mnie proszę, jeśli uznasz, że się mylę ;)
Teraz idąc tym tropem krok w kierunku początku moich wątpliwości, przypuszczam, że wzięły się one stąd, że to „samo dzianie się” bycia powiernikiem zaufania dzieje się u mnie rzadziej, niż stwierdziłem, że na tyle jestem gotów, aby mogło. A jeśli ufam sobie, że jestem wewnętrznie predysponowany (tj. wystarczająco dojrzały/stabilny/spójny/cokolwiek), by powiernikiem się stawać, to może z tym „reklamowaniem się” z tymi jakościami coś kuleje. Tak chyba teraz mogę stwierdzić, że wyglądały moje myśli na początku mojego udziału w dyskusji.
Na ten moment natomiast, choć wiem że nie ma sensu przeginać z analizami tematu (jak to odkryłem wyżej), to ten aspekt „reklamowania się” jeszcze trochę zaprząta mi głowę. Tzn, ok – teraz wiem, że to wszystko i tak działa własnym trybem, tylko że ja lubię rozumieć, takie mam skrzywienie ;), dlatego jeszcze temat ciągle przewracam na różne strony.
I gdy w tym momencie, w świetle naszych ostatnich rozważań poświęciłem jeszcze moment na ten „marketing” własny, dokonałem pewnego spostrzeżenia, którym się chciałbym z Toba, Magdo, i z innymi być może czytającymi podzielić. Otóż rzucił mi się w oczy trackback wiszący poniżej naszych wypowiedzi, w ktorym Alex z innego posta linkuje do tego. To mnie skłoniło do zadania sobie pytania (być może znowu błyskotliwie „odkrywczego” ;) ), skąd właściwie o Aleksie wiem, że jest takim zaufania godnym typem. Ano właśnie stąd, że napisał o tym. Po prostu, na blogu. Czyli właśnie dokładnie „zareklamował się” w tym moim rozumieniu. Hm, nie powiem, troche mi to burzy ten nowy obraz, bo zdaje się pokazywać, że to chyba jednak trzeba robić :)
Co o tym myślisz? Bo ja chwilowo znowu mam lekki mętlik ;), czyżbym znowu przekombinował w jakąś stronę?
Dziękuję również za miłe słowa na końcu Twojej poprzedniej myśli. To zawsze jest miłym sygnałem, że warto pracować aby pewne rzeczy sobie w głowie układać.
Pozdrawiam.
Darkhleb,
zaufanie dzieje sie w relacji, a wiec wtedy, gdy są powiedzmy dwie osoby (moze byc ich wiecej). Ty mozesz być i godny zaufania i gotowy , otwarty, ale jest jeszcze druga osoba, ze swoimi hamulcami, doświadczeniami, lękami etc. Zaufanie czasami wykluwa się powoli, małymi kroczkami, jak zbieranie ziarenek dobrych doświadczeń. Nie zawsze masz na to wpływ,, niezależnie od tego, co o sobie powiesz, napiszesz, jak się zareklamujesz. Sztuką jest pozwolic tej drugiej stronie na otwieranie się w tajm tempie i takim wymiarze, w jakim ta osoba potrafi, chce, potrzebuje, ma możność. Niezależnie od Twojej gotowości, bycia godnym tego zaufania etc. Transparent „jestem godny zaufania” niczego nie wnosi. To żmudne czasami budowanie relacji, krok po kroku, słowo za słowem, milczeniem, byciem obok, widzeniem, etc. Buduje się je czasem baaardzo długo. Tylko traci w jednej chwili :-)
Stwarzaj przestrzeń pełną ciepła, wiarygodności, prawdy, gotowości, a tę przestrzeń kiedyś wypełnią powoli inni – czerpiąc z tego, ze zostawiasz im przestrzeń, prawo, aby wchodzili w nia w swoim tempie. Lub nie wchodzili – jeśli sami nie są gotowi :-)
Z najlepszymi życzeniami na ten 2014 rok :-)
Ewa
Dziękuję Ewo za wypowiedź.
Jak najlepiej przystąpić do procesu kreowania takiej przestrzeni?
Czy możesz mi udzielić kilku wskazówek? Chciałbym zmierzyć się z tym procesem pewny, że rozumiem go dobrze i nie pobłądzę poprzez np. czynienie jakichś chybionych starań na siłe.
Dziękuję również za życzenia, odwzajemniam :)
Również wszystkiego, co najlepsze w nowym roku.
Darkhleb,
pytasz „Jak najlepiej przystąpić do procesu kreowania takiej przestrzeni?” – i muszę z przykrością odpowiedzieć szczerze: nie wiem, nie mam pojęcia. Bo każdy z nas jest inny, a na podstawie wymiany poglądów w postach trudno mi cokolwiek podpowiadać, bo mogłabym wyrządzić więcej krzywdy niż pożytku, tak o tym myślę. Nie ma uniwersalnej recepty. Przynajmniej ja nie znam. :-(
E
Darkhleb,
Piszesz: „lubię rozumieć, takie mam skrzywienie”. Ja także „lubię rozumieć”. Nauki ścisłe, jak sam zauważyłeś, nie mają tu wielkiego zastosowania. Ja też wolałabym, żeby życie było proste, jasne i możliwe do przewidzenia, ale nawet rachunek prawdopodobieństwa w sytuacjach, gdy nie znamy wszystkich danych, jest tylko wróżbą. A przecież, jak napisała powyżej Ewa W, „każdy z nas jest inny”.
Jeżeli chodzi o „reklamowanie siebie”, to mam mieszane uczucia, czy jest to narzędzie skuteczne w drodze do zdobywania czyjegoś zaufania. Kiedyś ktoś powiedział mi: „we mnie jak w studnię”. Moją reakcją na te słowa było wycofanie się. Pomyślałam, że skoro ktoś w ten sposób podkreśla swoją „szczelność”, to być może sam sobie nie ufa. Czasami jednak podobne zachęty pozytywnie na mnie działały. Było to zależne od mojej aktualnej otwartości, od rodzaju relacji, od indywidualnych cech drugiej osoby itd. To są właśnie te różne dane, zmienne, które wprowadzają chaos. Ewa W wymieniła jednak konkretne zasady stwarzania przestrzeni do tworzenia zaufania. Zawarła je w słowach do Ciebie skierowanych: „Stwarzaj przestrzeń pełną ciepła, wiarygodności, prawdy, gotowości, a tę przestrzeń kiedyś wypełnią powoli inni – czerpiąc z tego, ze zostawiasz im przestrzeń, prawo, aby wchodzili w nia w swoim tempie. Lub nie wchodzili – jeśli sami nie są gotowi.” I jeszcze, powyżej, w tej samej wypowiedzi Ewa W dała wskazówkę: „To żmudne czasami budowanie relacji, krok po kroku, słowo za słowem, milczeniem, byciem obok, widzeniem, etc.”
Z Twoich wypowiedzi wynika, że poszukujesz recept na zyskanie zaufania. Nie zajmujesz się natomiast ani trochę rozważaniami dotyczącymi tego, jak ufać innym. Wnioskuję, że nie masz z tym problemu. Dla mnie jednak jedno powiązane jest z drugim. Dostaję zaufanie wtedy, gdy sama zaczynam wierzyć innym, ale żeby uwierzyć innym, muszę najpierw uwierzyć we własne siły, we własną dojrzałość i gotowość do samodzielności. Miłością i zaufaniem trudno obdarzyć osobę, która sama nie potrafi zaufać. Wbrew pozorom nie jest to trudne do zrozumienia. Uważam, że częstym powodem braku równowagi we wzajemnym zaufaniu są nierozwiązane sprawy, które przenosimy z dzieciństwa. Gdy przydarzały nam się sytuacje, w których rodzice lub opiekunowie zawiedli, wówczas, w dorosłym życiu, jesteśmy nieufni. Nieufność to nie tylko brak chęci na otwartość. To czasami także zaborczość i upraszanie się o uwagę, o obdarzenie zaufaniem (najcenniejsze rzeczy, jak towar deficytowy, nie wymagają marketingu). Czyż osoba, która głośno chwali swoją otwartość, dojrzałość, a więc i bycie godnym zaufania, nie uważa siebie za kogoś mniej wartościowego? Nie mam tu na myśli reklamy zawodowej własnej osoby – tu marketing jest wskazany, bo ekspert jest poszukiwany na dostępnym rynku usług. Przyjaciela godnego zaufania w ten sposób nie znajdziesz. Nie ma gotowego rynku przyjaciół. A chcąc stać się w czyichś oczach godnym zaufania, musisz dać komuś czas potrzebny do tego, żeby Ciebie poznał.
Pozdrawiam,
Magda
Witajcie.
Magdo, Ewo.
Minęło trochę czasu odkąd toczyliśmy tutaj dyskusję, ale spowodoowane to jest tym, że po prostu poszedłem poeksperymentować. Postanowiłem dać sobie trochę czasu na to, by się wewnętrznie zreflektować, jak dokładnie ten aspekt bycia godnym zaufania dla innych tak naprawdę u mnie wygląda. Piszę to, ponieważ nasza dyskusja rzuciła mi trochę światła na pewne historie z mojej przeszłości, powodując, że zauważać zacząłem w nich trochę więcej. Odkryłem, że na niektóre przypadki ze swojej przeszłości trochę źle patrzę. Przypominam sobie teraz wiele rozmów z nowo poznawanymi ludzmi na różnych etapach. To, o czym mi opowiadali, to o czym ja opowiadałem im. Zdałem sobie sprawę, że wymienialiśmy tych historii i odczuć sporo. Zdecydowanie więcej, niż pozwalałaby sytuacja braku jakiegoś zaufania.
Chyba nie dostrzegałem tego wcześniej. Musiałem się jakoś zaślepić na te sygnały w swojej pogoni za nimi ;)
Przez ostatni czas, od naszych ostatnich wypowiedzi tu, patrzyłem na ten aspekt swojej komunikacji bardziej świadomie. Zacząłem zauważać, że nie mam problemu, by z dowolną osobą, która zdolna jest do nastrojenia się na pewną minimalną dozę otwartości, nawiązać sympatyczny pomost relacji nawet sięgającej dość daleko w głąb głowy. I tej osoby, i mojej.
Oczywiście cały czas chęc mienia takich pomostów wymaga ode mnie pracy nad pewnymi aspektami, mającymi zapewnić drugiej stronie nie tylko komfort, ale i nieskrępowaną swobodę wypowiedzi. Czasami mi się zdarzają głupie błedy, jak niedosłuchanie zdania do końca, albo silenie się na chęć wykazania się jakimś błyskotliwym komentarzem. Na szczęście widzę już takie błedy coraz lepiej. To cenne dla mnie, i dostrzegalnie poprawia moje zdolności komunikacyjne.
Bardzo dużo w tym zasługi również Waszych wypowidzi powyżej, Magdo, Ewo – dziękuję!
W międzyczasie dostałem do rąk egzemplarz „Sukcesu w relacjach” Alexa. Wdrażam rady, jedna po drugiej, a zacząłem od „zadzwon, gdy nic nie potrzebujesz”. Jest rewelacyjna. Taka drobna rzecz, a tak dużo pozytywnej energii z niej płynie.
Ewo, miałaś współudział w tworzeniu książki w jakimś stopniu, dobrze kojarzę? To wiedz, że rezultat tej pracy niesie dobre efekty w Świat :)
Pozdrawiam