Ostatnio zastanawiałem się, jak często ludzie w swojej komunikacji kierują ją do niewłaściwego adresata.
Typowe przypadki to:
- pracownik, który ma problemy z przełożonym rozmawia na ten temat (narzekając) z kolegami i rodziną
- przełożony, który ma problemy z pracownikiem rozmawia na ten temat (narzekając) z innymi przełożonymi lub rodziną
- Kowalska mająca problem z partnerem dyskutuje ten temat (narzekając) z przyjaciółkami, psychoterapeutą lub kochankiem (ciężki błąd, nigdy nie obarczaj kochanka Twoimi problemami z innymi facetami)
- Kowalski mający problem z partnerką rozmawia na ten temat z kolegami przy piwie, psychoterapeutą lub kochanką (ciężki błąd, nigdy nie obarczaj kochanki Twoimi problemami z innymi kobietami)
Takie rzeczy ciągle możemy obserwować wokół nas (o ile oczywiście nie żyjemy w kręgu praca-telewizor). Z praktycznego punktu widzenia nie mają one sensu, bo poza chwilową ulgą psychiczną i ewentualnie teoretycznym „zrozumieniem problemu” nie posuwa nas to ani odrobinę dalej.
W powyższych przypadkach znacznie lepsze byłyby następujące rozwiązania:
ad 1) Porozmawiaj otwarcie z przełożonym. Jeśli to nie przyniesie skutku, to zaproponuj wspólną rozmowę z przełożonym tego przełożonego. Jeśli to nie da skutku to zmień pracę albo wewnątrz firmy, albo poza nią
ad 2) Porozmawiaj otwarcie z podwładnym i postaraj się „ubić” z nim jakiś obopólnie korzystny interes (nie używaj „corporate bullshit”!!). Jeśli to nie da trwałego skutku, to pomyśl o wymianie tego podwładnego
ad 3) Porozmawiaj otwarcie z partnerem, jeśli to nie da trwałego rezultatu, a sprawa jest poważniejsza to rozstań się z nim. Twoje ewentualne „męczeństwo” długofalowo nie przysłuży się ani Tobie, ani innym. Jak mówią Niemcy „Lepszy bolesny koniec niż ból bez końca”
ad 4) Porozmawiaj otwarcie z partnerką, jeśli to nie da trwałego rezultatu, a sprawa jest poważniejsza, to rozstań się z nią. „Trwanie” w związku na siłę, lub „dla idei” jest bezsensowne, bo ilość Twoich dni na tej planecie jest policzona. Jak powyżej „Lepiej bolesny koniec, niż ból bez końca”
Gdyby większość ludzi przynajmniej rozważyła powyższe punkty, to zapewne mielibyśmy wokół nas mniej nieszczęśliwych, sfrustrowanych bliźnich. Zanalizujcie, jak to wygląda w Waszym przypadku i w razie czego przemyślcie co można zrobić. Oczywiście działacie na własną odpowiedzialność, więc unikajcie zbyt pochopnych decyzji
Innym wartym uwagi przypadkiem fałszywego adresata jest załatwianie spraw na nieodpowiednim szczeblu. Mamy tutaj dwa przypadki:
- Próba załatwienia czegoś na szczeblu, który nie ma kompetencji do podjęcia korzystnej dla nas decyzji
- Próba załatwienia czegoś na szczeblu znacznie wyższym niż byłby konieczny
Działanie w tym pierwszym przypadku jest bezsensowne i oznacza marnotrawstwo czasu naszego i tej drugiej osoby
Działanie w przypadku drugim niekoniecznie doprowadzi nas do celu, a prawie na pewno popsuje nam relacje z tymi, których „przeskoczyliśmy” zwracając się wysoko.
Generalna zasada brzmi więc: „Załatwiajmy sprawy na tak niskim szczeblu, jak tylko to jest możliwe, ale nie niżej”
Niezależnie od przekonań religijnych warto też zwrócić uwagę na przykazanie „Nie wzywaj Imienia Bożego nadaremnie”. Czyż to nie jest rozsądny nakaz załatwiania większości spraw na niższych instancjach?
Zapraszam do dyskusji w komentarzach
Witam
Generalnie zgadzam sie z toba i przyznaje, ze wyzej opisane zjawiska z nam z wlasnego doswiadczenia. Jednak po przeczytaniu tego tekstu nasunela mi sie mysl, jak ta sprawa wygladala by w relacjach rodzinnych np syn-ojciec, gdzie z reguly rozmowy nic nie daja, a to z przyczyn jednej i/lub drugiej strony, gdzie kazdy trwa przy swoich racjach, a adresata nie mozna obejsc jak szefa w pracy.
Pozdrawiam
Jarek
Gdyby to było takie proste ;) Rozmowa z kimś nie związanym z problemem często nie służy jego rozwiązaniu, bo ktoś po prostu nie chce go rozwiązać :)
Witam!
„…nie posuwa nas to ani odrobinę dalej”
Zgadzam się, że główny nacisk powinien być położony na wskazówki zawarte w poście, ale nie widzę tego aż tak jednostronnie. To zależy od naszego nastawienia – narzekamy czy dociekamy. Jeśli wina leży też lub tylko po naszej stronie, to analiza sytuacji z innymi może pomóc nam uświadomić sobie nasze słabe strony i podjąć działania zaradcze. Rozmowa tylko z drugą stroną konfliktu może, ale nie zapewnia nam pomocy w zdetekowaniu naszych słabości, których chcielibyśmy się pozbyć.
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Jak to mówią „prawda cię wyzwoli”. W zgniłych miejscach pracy powiedzenie przełożonemu prawdy często skutkuje pozbawieniem podwładnego obowiązku świadczenia pracy ( = wyrzuceniem z tejże). Ale, czy warto w ogóle pracować w takim miejscu? Niektórzy nie mają innego wyjścia, ale wiele osób robi to po prostu z karygodnej bezwładności prowadzącej do marnowania swojego życia.
Tomasz:
Nic tak nie łączy ludzi (w szczególności Polaków) jak wspólne nieszczęście oraz narzekanie ;)
Przychylę się do tego co napisałeś, że kiedy dociekamy, rozmawiając z kolegą, np. : „Słuchaj… mam problem w pracy z szefem, sytuacja wygląda tak i tak… co o tym sądzisz?” możemy rozpoznać w czym i po której stronie leży problem – mojej czy szefa itd.
Daleki jestem jednak od narzekania i gdy w niektórych przypadkach staję się „chusteczką higieniczną” to odpowiadam, że „ja nic w tej kwestii zrobić nie mogę i lepiej abyś poszedł do niego (tej drugiej strony) i jemu to powiedział”. Dość skuteczny sposób oduczania takich osób wylewania łez w nie „tę poduszkę” co powinni.
Pozdrawiam,
Orest
świetny post Alex. Naszła mnie jeszcze jedna refleksja w związku z tym problemem – źle skierowany komunikat często może pogorszyć sytuację – jeśli powiemy kumplowi o tym jaki mamy problem z szefem, on potwierdzi jaka to beznadziejna sprawa – nawet jeżeli my z początku uważaliśmy to za mało znaczący „issue”. Następnie kolega podzieli się swoimi problemami i razem wpadamy w spiralę frustracji i nawzajem sobie zaczerniamy obraz świata. Taki dialog:
„słuchaj stary, mam taki problem z szefem…”
„ej, to jeszcze nie jest najgorzej, mój to…”
„no tak, mówisz że nie najgorzej, ale… (i tu zaczyna się wyolbrzymianie problemu)”
Orest,
zgadzam się z Tobą. To problem, z którym stykam się bardzo często: jak okazując zrozumienie i udzielając niezbędnego wsparcia, nakierować uwagę osoby narzekającej na to, że wybrała niewłaściwą osobę w celu rozwiązania problemu. Przy czym to i tak „lżejszy przypadek” – gorzej z permanentnymi narzekaczami, co do których można mieć granitową pewność, że nie szukają sposobów rozwiązania problemu, a jedynie odreagowuję stres czy dają upust frustracji. Przyznam, że czuję się niekiedy w takich sytuacjach jak spluwaczka i staram się ich unikać.
Pozostaje pytanie: czy warto lub jak długo warto narzekaczowi zwracać uwagę na to, że jego/jej zachowanie nie prowadzi do rozwiązania problemu, lecz jego podtrzymywaniu i „dopieszczaniu” i kiedy – oraz w jaki sposób – powiedzieć: dość.
Pozdrawiam
iw.
A mnie się zdaje, że niektórym powiedzenie na głos komuś zaufanemu o swoich dylematach może być pomocne i to w kilku aspektach:
– jest lżej, bo nie jesteśmy z dręczącymi nas myślami sami (swego rodzaju katharsis),
– możemy (po uprzednim poproszeniu o radę – pamiętam zasadę „nie udzielaj rad bez zezwolenia” :) ) usłyszeć, jak problem, który nas dotyczy wygląda z boku, z innego punktu widzenia (może się wówczas okazać, że wyolbrzmiamy sytuację i nie jest tak źle, jak sądzimy, że jest; bądź też, że istnieje proste jej rozwiązanie, na które sami nie wpadliśmy).
Oczywiście jest to sprawa indywidualna, jeden chce pogadać z przyjacielem, drugi pójdzie pobiegać, popływać, powali w worek trenigowy, czy po prostu uda się na spacer i wtedy weźmie się za rozwiązywanie swoich problemów. Tak przynajmniej wynika z moich obserwacji i doświadczeń.
Pozdrawiam,
Marysia
Wybór właściwego adresata bywa czasem trudny i wymaga przezwyciężęnia wewnętrznego oporu, a nawet zachamowań. Ale zazwyczaj warto jest się przełamać, aby żyć w zgodzie ze sobą i nie cierpieć przez całe życie.
Gosia
Mikołaj:
W opisanej przez Ciebie sytuacji zaczynamy łączyć się w bólu i wspólnie narzekać… tak, narzekanie bardzo scala ludzi (z obserwacji, tam gdzie pojawia się temat pracy, zdrowia – służby zdrowia, polityki…).
Yves:
Ja robię to tak: gdy zaczyna się narzekanie a nie chęć odkrycia gdzie i po czyjej stronie leży problem (łatwo to wychwycić) to mówię, że z tym to nie do mnie tylko do właściwego adresata. Jeśli sytuacja się rozwija (zjazd po równi pochyłej) to jeśli mam możliwość to powtarzam moją kwestię i ewakuuję się. Jeśli nie mam możliwości ewakuacji to powtarzam w/w kwestię… i zmieniam temat:
„Ale z tym to nie do mnie… najlepiej jak pójdziesz z tym do szefa i mu to powiesz… wspominałaś o tym, że … ( i tu temat jak najbardziej niezwiązany z problemem wyżej).”
Przyznam, że sam wychodowałem sobie kilka takich osób, które wciąż narzekają, bo kiedyś słuchałem, pocieszałem, próbowałem tłumaczyć, że wcale tak źle nie jest… no ale mądrość przychodzi z wiekiem ;)
Marysia:
Zgodzę się z tym co piszesz. W pierwszym wypadku „my jako oczyszczający się” powinniśmy wyczuć kiedy oczyszczamy się a kiedy zaczynamy narzekać. Łatwo tutaj wpaść w rezonans limbiczny, zwłaszcza gdy druga osoba również zacznie proces „oczyszczania się”.
Zauważyłem też, że przyjaciel, kolega, druga strona w takiej sytuacji powinna jak najmniej mówić (a już na pewno nie o sobie), raczej pytać, dużo słuchać i jeśli zostanie poproszona to ocenić w sposób jak najbardziej zbliżony do obiektywnego (bo obiektywizm nie istnieje). Opowiadanie o sobie, podsuwanie rozwiązań, tłumaczenie sytuacji (dlaczego, skąd) często na nic nie zdaje się.
To też jednak zależy z jakim typem człowieka mamy do czynienia – są osoby, które po wypuszczeniu nadmiaru pary wysłuchują podpowiedzi, pomysłów, zapala się żarówka w głowie i pędzą rozwiązywać problem :)
Pozdrawiam,
Orest
… i dodam, że zmianę tematu stosuję też w przypadkach, gdy adresat jest rozmyty, np. gdy to dawna praca w której „wszystko” było do niczego, służba zdrowia, życie, społeczeństwo lub gdy to wydarzenia przeszła na które nie mamy wpływu:
– a w tamtej pracy… musiałem to robić, tamto… zostawać po godzinach…
– tak, a wspominałeś, że kupujesz nowy samochód / planujesz wycieczkę / piszesz książkę… powiedz mi coś więcej na ten temat.
Pewnie to nie najskuteczniejszy sposób, może jest lepszy, nie mniej działa i odwraca uwagę od narzekania.
Pozdrawiam,
Orest
Witajcie
Jacek
Kwestia stosunku ojciec-syn jest nieco odmienna od opisywanej tak długo, jak długo pozostajesz na utrzymaniu rodziny, lub w jakikolwiek inny sposób jesteś od niej uzależniony.
Po uniezależnieniu się możesz tak samo dopasować Twoje relacje z nią do sytuacji, ewentualnie pomagając rodzicom w potrzebie z powodów nazwijmy to humanitarnych.
Paweł
To, że ktoś po prostu nie chce rozwiązać problemu zdarza się dość często i staram się takich ludzi unikać. Ważne jest, abyśmy my nie stali się takimi osobami
Tomasz
Zwróć uwagę, że nasze „słabości” to często rzecz względna i krytycznym jest jak druga strona konfliktu je postrzega, a nie ktoś inny
Orest, Marysia
Zapytanie innych o punkt widzenia jest OK, niemniej na koniec dnia powinieneś porozmawiać z właściwym adresatem
Mikołaj
Celna uwaga z tym „zaczernianiem świata”. Widzimy to ciągle wokół nas.
Yves
Podoba mi się to porównanie do spluwaczki :-)
Marysia
Problem polega na tym, że wielu ludzi robi sobie permanentne katharsis nie kiwając palcem w kierunku rzeczywistego rozwiązania sytuacji
Gosia
Zycie w zgodzie ze sobą to bardzo ważna rzecz. Jak powiedział Polonius „this above all, to thine own self be true”
Pozdrawiam z Berlina
Alex
Alex
„nasze „słabości” to często rzecz względna”
Powiedz mi przy okazji, czy w Twoim modelu życia istnieją jakieś sprawy/wartości określone bezwzględnie? Jeśli tak, to poproszę o przykłady.
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Bardzo celny post – takie proste przeramowanie a jakie mocne – dzięki Alex. Niby prosta sprawa – właściwy adresat, a ile razy sam łapię się na rozmawianiu „nie z tą osobą”. Najgorsze w tym mechanizmie jest chyba to, że rozmawiając z niewłaściwą osobą nie zmieniamy sytuacji, a to sprawia, że z owa niewłaściwa osobą możemy rozmawiać wiecznie, bo zawsze będziemy mieli o czym, skoro nic się nie zmienia. Typowe, ale mało sympatyczne, błędne koło. Dodałbym jeszcze kategorię rozmawiania z innymi, zamiast z samym sobą ;) To też częsta przypadłość naszego kochanego rodzaju ludzkiego.
Pozdrawiam serdecznie,
JZ
Tomasz
Każdy z nas żyje we własnym mikrokosmosie i oczywiście w tymże wiele rzeczy wydaje się „właścicielowi” wykutymi w kamieniu absolutami. Rzut oka z perspektywy innego człowieka pokazuje, że niekoniecznie tak jest, ba rzut oka z perspektywy tego samego człowieka 10 lat później też pokazuje względność wielu z nich, w tym też „słabości” o których mówiłem.
Jeśli chodzi o Twoje pytanie, to jest ono bardzo szerokie i musiałbym się zastanowić
Jan
Zjawisko niewłaściwego adresata jest bardzo poszechnie i sam się na tym czasem łapię :-)
Dlatego o tym napisałem, bo warto zainstalować sobie taki „detektor”
Pozdrawiam serdecznie z Berlin-Warszawa- Express
Alex
ludzie nie lubia osob w ktorych jest negatywna energia czyli narzekanie, frustracja, zdecydowanie woloa w kontakcie osoby emanujace pozytywna energia aby podladowac swoje akumulatory
Cóż w tym dziwnego, że wolimy (my kobiet) pogadać między sobą, ponarzekać i chociaż zostać wysłuchane przez koleżanki bliższe lub dalsze. Czasami chodzi tylko o to aby zostać wysłuchanym i aby móc wyrzucić problem ze swojej głowy, bo i tak zdajemy sobie sprawę, że za daleko to poszło i nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Zgadzamy się na taki obrót spraw jaki jest ale … czasami musimy sobie pogadać. Z doswiadczenia wiem, że z własnym „chłopem” nie da się pogadać. Ja ze swoim mam zawsze problem, bo ja mówię i mówię a on poprostu milczy. A najgorsze milczenie jest wtedy kiedy się kłócimy. To znaczy ja się kłócę i nie mam potwierdzenia czy mam rację czy jej nie mam, czy wogóle mój facet mnie słuchał???
A tak poza tym wszystkim strasznie cieszę się, że znalazłam tę stronę :).
Szymon
Sęk w tym, aby nie być trwale taką stacją do ładowania dla tych, którym nie chce się zabrać za rozwiązanie ich problemów
Pink
Piszesz: „a ze swoim mam zawsze problem, bo ja mówię i mówię a on poprostu milczy.”
Jeśli to jest zawsze, to po co taki związek?
Jeśli mówisz do kogoś, kto Cię nie słucha to tylko potwierdzasz jego hipotezę, że to nie może być nic ważnego. Do czego to prowadzi poczytaj w postach o tresurze
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Dzień Dobry,
Pierwsza strona: ja jako pracownik.
Z doświadczenia wiem ze trzymanie w sobie złych emocji (np. żalu do pracodawcy) i ukierunkowanie ich do innych ma 2 negatywne zakończenia.
1 prędzej czy później dotrze do pracodawcy ze mam kłopot i nie potrafię/nie chcę o tym rozmawiać.
2 osłabiam team zrzucając na nich kolejny kłopot dotyczący pracodawcy. Ani w punkcie 1 ani w 2 nie rozwiązana jest sytuacja tylko narasta ogólne zniechęcenie.
Można porównać to do gotującego się bigosu do którego dorzucamy kolejny kłopot a wszystko wrze… a potem kipi. Na koniec moze zdarzyć się ze praconik wybuchnie w zupełnie nieadekwatnej sytuacji. Moje doświadczenie jest takie ze pracodawca zapraszał na spacer/pogawędkę/rozmowę telefoniczną itp. po to zeby wysłuchać i próbować rozwiać/rozwiązać kłopotliwą sytuację. Efekt nakręca pozytywnie, buduje zaufanie, pokazuje sytuację z innej perspektywy, szuka rozwiązania obie strony zaczynają nad tym pracować, mając przy tym zaufanie do siebie.
Sytuacja 2 ja jako pracodawca
Pamiętam taką sytuację gdy pracownicy zaczęli nakręcać się negatywnie na pracę, na celowość działań, sens niektórych czynności, na ilość obowiązków. Obserwowałam narastającą atmosferę która zaczęła również i mnie męczyć. Pewnego dnia gar z bigosem zaczął nieźle podskakiwać na ogniu :) a ja czekałam.. (teraz wiem ze niepotrzebnie)
Pracownicy stanęli w rzędzie i zaczęli wymieniać co im leży na sercu, jakich chcą zmian.
Stałam i słuchałam dosyć spokojnie. Gdy skończyli. Powiedziałam krótko „zacznijmy od nowa”. Rozmawiamy pojedynczo obie strony niech przygotują się do rozmów.
Rozmowy odbyły się kolejnego dnia. Przebiegły spokojnie. Każdego wysłuchałam i brałam na klatę wszystko. Kolejnego dnia również rozmawiałam z nimi i wspólnie szukaliśmy rozwiązań. Nie wszyscy ale większość pracuje do dziś. Trzy osoby które odeszły chcą wrócić. W chwili obecnej nie mam dla nich miejsca, ale szukam im zadań których mogą się podjąć. Moze nie powinnam tak działać bo „nie wchodzi się do tej samej rzeki” ale to naprawdę super mocno zakręcone osoby które chce mieć na pokładzie ;)
Obserwuję też takie zachowanie : Kedy pojawiła się nowa osoba w zespole i zaczyna gotować bigos kierują ją do mnie :)
Jestem zwyczajną osobą spełniam swoje marzenie poprzez firmę którą prowadzę ale spełniam marzenia innych współpracowników i Klientów.
Podsumowanie:
Warto rozmawiać i to z właściwą osobą której temat dotyczy. Czasami „łamie to kręgosłup” naszych wyobrażeń ale jeśli ma być lepiej to wg mnie warto.
Pozdrawiam
Marzena
pink pisze: „Z doswiadczenia wiem, że z własnym 'chłopem’ nie da się pogadać.”
1) Nikt nie jest niczyją własnością.
2) Nie wyciągaj ogólnych wniosków z jednostkowych doświadczeń. Możliwe jest spotkanie takiego partnera, którego interesuje osoba będąca z nim w związku. Wiem coś o tym.
TesTeq
Oj ten „własny chłop” to tylko taka przenośnia. Wiadomo, że nie roszczę sobie praw do niego :). Jest wolnym facetem i może robić co chce. Oczywiście będąc w związku „to co chce” wygląda troszkę inaczej :). Fajnie jednak mieć faceta, który potrafi rozmawiać, potrafi mówić o swoich oczekiwaniach, potrafi robić wspólne plany i rozmawiać o przyszłości (w tym wypadku wypadałoby dodać, że o wspólnej przyszłości), a jeszcze ważniejsze aby się potrafił „kłócić”. Jestem wybuchowa i nie potrafię długo duścić niedogodności w sobie. Poprostu muszę o tym powiedzieć. Uważam jednak, że nie robię wielkiej awantury dlatego też kłótnia to poprostu rozmowa, ale jak rozmawiać, kiedy on milczy??
Jak chyba każdy z nas zauważył, kobiety maja szczególne upodobanie do dzielenia się swoimi problemami z innymi, jak to sie potocznie mówi „muszą się wygadać”. Sadze ze nawet jeśli będzie to z pozoru niewłaściwa osoba, taka jak koleżanka, to w niektórych przypadkach może wnieść inny punkt widzenia na dana sprawe, ktory może być pomocny dla tej osoby. Na pewno nie rozwiąże to jej problemów ( bo to musi zrobic sama, np. rozmawiając ze swoim partnerem ) natomiast może jej uswiadomić inny punkt widzenia, dać inne spojrzenie na problem, przez co być może wyprowadzić z błędnego myślenia.
Bardzo zaciekawiło mnie natomiast stwierdzenie aby nie dzielić, a w zasadzie nie obarczać kochanki swoimi problemami. Miałem ostatnio taka sytuacje, w zupełnie innym odniesieniu, w której czyjeś problemy stały się powodem mojej wewnętrznej depresji/niepokoju i które bardzo na mnie ciążyły. Ciekawy jestem jakbyś rozwinął tą myśl Alexie…
Łukasz
Faktem jest, że generalnie mówiąc kobiety o wiele bardziej otwarcie rozmawiają ze sobą niż np typowi mężczyźni (w tym drugim przypadku często można mówić o komunikacyjnym upośledzeniu), niemniej dla rozwiązania problemu z daną osobą zazwyczaj konieczna jest rozmowa z nią, wszystko inne może być co najwyżej przygotowaniem.
W poście napisałem, aby nie obarczać kochanki problemami z żoną, ale oczywiście można to rozciągnąć na inne kwestie.
Jaki dokładnie temat chcesz abym rozwinął?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
A co jeśli jeden z pracowników cie podkopuje zeby pokazac sie w lepszym swietle a za tym uzyskac wyzsze zarobki: przykład: kiedy szef jest w poblizu wykrzykuje :Ale jestem świetny, ale mam super pomysł” lub” X jest zupełnie niekompetentny, jak mozna byc tak niekompetentnym” Kiedy szefa nie ma w poblizu przykładowy pracowwnik idzie do Iksa i pyta o porady, grzecznym miłym i kulturalnym tonem.
Hmm…
po zapoznaniu się z postem napisanym przez Yerenaya chciałbym dołączyć się do tego pytania. W zasadzie na tym blogu dużo pisze się o znajdywaniu sobie interesującego środowiska pracy, życia etc. No ale czasami życie to nie bajka. Wiadomo, warto szukać odpowiednich ludzi i ustawić to jako jeden z najważniejszych priorytetów. Ale czy zawsze się da? Jak skutecznie można odcinać się od funkcjonowania wśród ludzi takich jak ten opisany powyżej bez natrętnych myśli w stylu: „kurcze, selekcjonuję ludzi, to pycha” albo „a kto ja jestem, żeby go odrzucać”.
Pozdrawiam,
Łukasz Kasza
@Yerenaya: Mam dwie koncepcje odpowiedzi – profesjonalną i żartobliwą:
1) Profesjonalna polega na wzięciu niesfornego kolegi na stronę i wytłumaczeniu mu niestosowności jego zachowania.
2) Żartobliwa polega na przytoczeniu jego własnych słów, gdy zwróci się do Ciebie o pomoc – wówczas wykrzykujesz ni z gruszki, ni z pietruszki: „Ale jesteś świetny, ale masz super pomysł” lub mówisz poważnie: „Jak sam mówiłeś, jestem zupełnie niekompetentny, nie wiem, jak mozna byc tak niekompetentnym, nie mogę Ci pomóc”.
Yerenaya
Na Twoje pytanie odpowiem po powrocie do Polski.
Łukasz
Pytasz: „Jak skutecznie można odcinać się od funkcjonowania wśród ludzi takich jak ten opisany powyżej bez natrętnych myśli w stylu: “kurcze, selekcjonuję ludzi, to pycha” albo “a kto ja jestem, żeby go odrzucać”.
Selekcjonowanie z kim przebywasz to objaw rozsądku, a nie pychy!!!! Kto wbił Ci w głowę taki program???
i dalej : “a kto ja jestem, żeby go odrzucać”.
Jesteś jedyną i niepowtarzalną istotą ludzką, która ma prawo (nie czyniąc aktywnie krzywdy drugiemu) kształtować swoje życie i dobierać ludzi, z którymi się zadaje
Pozdrawiam serdecznie z Austrii
Alex
Alex,
jeśli Twoje pytanie nie jest pytaniem retorycznym, to odpowiadam.
Po prostu z tego, co w trakcie swojego 18 letniego życia widziałem wnioskuję, że ludzie, którzy oceniają innych na podstawie lepszy-gorszy oraz wolą prostszą metodę „odstrzelenia” ludzi niż przyjrzenie się ich sprawom (może oni potrzebują pomocy?) nie są tymi najbardziej porządanymi.
Być może zapytasz: w jakim społeczeństwie. No i tu jest problem. Najwidoczniej nie znam środowiska o poglądach jak Twoje, za to znam dosyć szerokie o tych, które opisałem (nie mówię, że się z nimi w pełni utożsamiam, post miał raczej za zadanie naświetlić taki problem!).
Pozdrawiam,
Łukasz
TesTeq :
„Mam dwie koncepcje odpowiedzi
1) Profesjonalna polega na wzięciu niesfornego kolegi na stronę i wytłumaczeniu mu niestosowności jego zachowania.”
– zwracanie uwagi przyniosło efekt: co ty opowiadasz?! Kiedy się tak zachowałem? podaj mi datę i godzinę…” – tu nagrywanie na dyktafon mogłoby przynieść skutki, ale zanim dojdę do takiego obłędu najpewniej wcześniej zmienię pracę.
„2) Żartobliwa polega na przytoczeniu jego własnych słów, gdy zwróci się do Ciebie o pomoc – wówczas wykrzykujesz ni z gruszki, ni z pietruszki: “Ale jesteś świetny, ale masz super pomysł” lub mówisz poważnie: “Jak sam mówiłeś, jestem zupełnie niekompetentny, nie wiem, jak mozna byc tak niekompetentnym, nie mogę Ci pomóc”.
– regularnie stosuję taka odpowiedz: „No, ty tego nie wiesz?!, myślałam, że wiesz wszystko!” Odpowiedz kolegi: „HALO! NIE TAK AGRESYWNIE!!!” oczywiście tak, żeby wszyscy słyszeli, i tak jeszcze przez następne pół godziny, aby się upewnić, że wszyscy słyszą. Do końca dnia komentarze do każdego, żeby nie podchodzili do mnie bo jestem dziś wściekła, agresywna… ech, szkoda gadac…
Ok, ale nie chodzi o to, żeby się żalić.
Pytanie było, czy mając dość takiego stanu rzeczy uświadomić szefa, że funkcjonuje w błędnym mniemaniu na temat kompetencji owego pracownika. Osobiście wzdragam się na takie zachowanie, bo trąci mi to jakimś donosicielstwem, ale dlaczego mam ponosić niemile konsekwencje tego, że staram się być fair wobec współpracownikow, nawet kiedy oni ie są fair w stosunku do mnie.
Kurcze przecież masz prawo wybierać swoich znajomych jak również komu będziesz pomagał w pracy a komu nie. Kiedyś jeden z pracowników poszedł do dyrektora na skargę, aby poskarżyć że coś tam powiedziałam – chociaż w rzeczywistości moja wypowiedz była troszkę inna i w innym kontekście niż on podał. Zdecydowałam się uciąć kontakty z kimś takim i pozostawały one i pozostają nadal na poziomie tylko formalnym i tylko w pracy, unikam nawet przebywania w jednym pokoju z tą osobą, jak ona wchodzi ja jakby nigdy nic poprostu wychodze. Bardzo dobrze mi z tym i wcale nie zaprzątam sobie myśli czy to pycha czy wywyższanie się.
Yerenaya Tobie też proponuję taką metodę. Wiem, że może to i trudne ale nikt nam nie nakaże kolegować się z nikim. Ja w pracy nie mam przyjaciół i z tymi ludźmi po pracy się nie spotykam. Mam grono swoich znajomych i nie są oni w żaden sposób związani z pracą. Nie znaczy to że wszystkich traktuję tak jak tą opisaną osobę bo nie traktuję. Generalnie staram się być miła, nie wdawać w rozmowy o życiu prywatnym ale jeśli ktoś zajdzie mi za skórę to to odczuje.
PINK dziekuję.
Mamy jedno pomieszczenie i pracuje u mnie w firmie kilkanaście osób. Ale mimo to udaje mi się omijać rzeczonego kolegę. Ostatnio przeniosłam się o 3 biurka dalej od niego.
Oczywiście nie musimy przyjaźnić się z ludźmi z firmy. Ale spędzamy tam po 8 godzin dziennie, mamy wspólne problemy, bo prowadzimy wspólnie projekt, generalnie musimy ze sobą żyć. I jest o niebo łatwiej jeśli ludzie się lubią i potrafią porozumieć.
Mam to szczęście, że ze wszystkich kilkunastu osób tylko ta jedna nie jest ze mną na przyjacielskiej stopie. Atmosfera w pracy to jeden z najważniejszych atutów pracy w tej firmie. Poprzednio pracowałam w firmie gdzie każdy był wrogiem każdego, a szef wymagał od pracowników donosicielstwa. I co z tego ze proponował mi większe pieniądze, skoro atmosfera była nie do wyrzymania.
@Yerenaya: No to ogranicz się do suchych, służbowych kontaktów z tym zakalcem. Niech Ci jedna łyżka dziegciu nie psuje smaku miodu w beczce. Szklanka jest przecież prawie pełna!
A jeśli przyłapiesz go znowu na takim zachowaniu, to zapisz dzień i godzinę, żebyś miała dokładne dane do rozmowy w cztery oczy. On może naprawdę nie zdawać sobie sprawy ze szkodliwości swojego postępowania.
Łukasz
Właśnie dotarłem do Warszawy po 14 godzinach jazdy, więc tylko krótko:
Ja nie zalecałem podziału ludzi na „lepszych” czy „gorszych”, lecz na takich, którzy nam pasują i takich, którzy nie pasują. Zycie jest zbyt krótkie, aby spędzać wiele czasu z tymi drugimi, nie uważasz?
Kwestia pomagania inym jest dla mnie zupełnie inną sprawą
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Też bym powiedziała, że jeśli chodzi o atmosferę w pracy to za to tą firmę lubię. Tylko wszystko się zmienia i w miarę poznawania ludzi niestety ta miła atmosfera okazuje się (w moim przypadku) tylko pozorna. Bo ludzie sobie tyłki obrabiają za plecami a w oczy pokazują wielką przyjaźń i koleżeństwo. Nie lubię takiego zakłamania. Jeśli kogoś nie lubię to nie lubię. W życiu prywatnym taka osoba nie ma wstępu w moje życie. W pracy różnie bywa, jedych lubimy, innych nie. Ja zachowuję poprostu oficjalne kontakty.
Zgadzam się :)
ale od razu pojawia się pytanie: co z pomaganiem tych, których nie lubimy, ale widzimy, że potrzebują? Z jednej strony dobrze jest komuś pomóc, no ale kłóci się to z poglądem, że nie warto spędzać za wiele czasu z tymi, którzy nam nie pasują, a tak uważasz i Ty i ja. No więc, jak z tym jest?
Łukasz
Łukasz Kasza pisze: „co z pomaganiem tych, których nie lubimy, ale widzimy, że potrzebują?”
Przyznam, że mam złe doświadczenia z pomaganiem „na siłę”. To, że ktoś naszym zdaniem wymaga pomocy nie oznacza, że tej pomocy oczekuje. Jestem gotowy pomagać każdemu, kto jest gotowy tę pomoc przyjąć. W przeciwnym przypadku jest to „daremny trud”. Oczywiście nie dotyczy to sytuacji kryzysowych, kiedy trzeba pomóc nawet wbrew woli potrzebującego.
TesTeq:
możesz przybliżyć, na czym polegały te złe doświadczenia? W wyniku takich działań cierpiałeś Ty sam, czy może ludzie, którzy tej pomocy nie chcieli?
Niezależnie od odpowiedzi, to faktycznie fatalna sprawa pomagać komuś „na siłę”. Tak można „pomagać” nawet komuś, kogo się lubi…
Pozdrawiam,
Łukasz
@Łukasz Kasza: Złe doświadczenia przede wszystkim polegają na zepsuciu znajomości. Chociaż z drugiej strony, może takiej znajomości i tak nie da się uratować…
Widzisz na przykład, że ktoś kiepsko pisze po polsku i jednocześnie wiesz, że jest znakomitym matematykiem. Podsuwasz mu więc nieustannie propozycje pracy jako księgowy, informatyk, matematyk, logistyk itp., a on nic tylko chce zostać wielkim pisarzem. Ta twoja determinacja – mimo, że z twojego punktu widzenia jak najbardziej słuszna – prędzej czy później doprowadzi do kłótni lub milczenia w nieszczerości. I jeszcze ci się dostanie, że wtykasz nos w nie swoje sprawy i podcinasz skrzydła.
Nie każda znajomość jest warta ratowania. Jeśli nam zależy a tej drugiej stronie ewidentnie nie, to po co się wysilać? „Im bardziej Puchatek zaglądał tym bardziej prosiaczka nie było…” (jakoś tak to brzmiało). Może trzeba machnąć ręką i poczekać, aż ta osoba uświadomi sobie wartość danej znajomości. A co do pomagania na siłę, to bez przesady… nie w pracy, i nie ze wszystkim. Ja nienawidzę kończyć rozpoczętych przez kogoś prac (to tak jakbym nie lubiła pomagać) oraz jak ktoś na siłę chce mi pomóc.
Łukasz
Pytasz: „ale od razu pojawia się pytanie: co z pomaganiem tych, których nie lubimy, ale widzimy, że potrzebują?”
Przypominam Zasadę Alexa 1a „Poza sprawami życia i śmierci nie udzielam konsultacji bez zlecenia” :-)
Pisałem kiedyś o tym na blogu.
Pink
Piszesz: „Nie każda znajomość jest warta ratowania. Jeśli nam zależy a tej drugiej stronie ewidentnie nie, to po co się wysilać?”
Tutaj zgadzam się z Tobą w 100%
dalej wspominasz : „Może trzeba machnąć ręką i poczekać, aż ta osoba uświadomi sobie wartość danej znajomości.”
Tutaj ja nie czekam, tylko macham ręką i udaję się na poszukiwanie osób, które „na dzień dobry” tę wartość docenią
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Ratowałam znajomość nawet nie będąc tego świadoma. Dziś znajomść ma 24 lata a ja 28, nie żałuję dawanej szansy i czasu na to aby oosoba przekanała się, że warto :).