W komentarzach do postu „Optymalna strategia postępowania z innymi ludźmi” pojawiła się dyskusja świadcząca, iż najwyraźniej niewystarczająco opisałem co mam na myśli poprzez maksymalizację wspólnego rezultatu. Tak więc porozmawiajmy chwilę o tym.
Poprzez maksymalizację wspólnego rezultatu rozumiem takie działania, które prowadzą do tego, że suma mojego wyniku i wyniku partnera jest największa z możliwych (a przynajmniej do tego zbliżona).
Przyjrzyjmy się teraz, z jakiego rodzaju transakcjami (grami) mamy do czynienia w życiu.
- gra o sumie zerowej – mówimy o niej wtedy, kiedy każdy zysk jednej strony okupiony jest stratą z drugiej. W przytaczanym przez jednego z Czytelników prostym przykładzie z jabłkami, które ktoś sprzedaje a druga osoba kupuje mamy właśnie taką sytuację: jeśli podwyższę cenę, aby zarobić więcej druga strona będzie musiała o tyle samo wydać więcej. Tego typu gry często dotyczą różnych spraw życia codziennego i wielu ludzi próbuje, z pożałowania godnym wynikiem, stosować je wszędzie nie zdając sobie sprawy że istnieją inne możliwości.
Zrozumiałe, że w wypadku gry o sumie zerowej trudno jest mówić o maksymalizacji wspólnego rezultatu, bo ta suma jest z definicji niezmienna, czyli mój rezultat+twój rezultat=stała wielkość.
Mając do czynienia z grą o sumie zerowej staram się w miarę możliwości być po prostu fair wobec partnera i zwłaszcza przy transakcjach powtarzających się z tą samą osobą staram się płacić cenę przyzwoitą, niekoniecznie najniższą z możliwych. Ten drugi też musi z czegoś żyć! Kiedy np, ekipa z Polski, która wzorowo przeprowadziła mnie w Berlinie podała mi cenę, to negocjowaliśmy tak długo, aż zgodzili się przyjąć sumę dwukrotnie wyższą od tej, którą początkowo chcieli. Innym przykładem są ciągłe dyskusje z przesympatycznym taksówkarzem, który wozi mnie po Warszawie. Często zamawiam go na jakąś godzinę, po czym okazuje się, że moje rozmowy się przeciągają a on czeka nie włączając o umówionej porze licznika. Takiego czegoś nie mogę akceptować i mamy zawsze dyskusje na ten temat :-) Generalną moją zasadą w takich przypadkach jest:”pilnuj swojego interesu i jednocześnie bądź hojnym człowiekiem” - gra o sumie niezerowej – to taka sytuacja, kiedy dodatkowa korzyść jednego z partnerów nie jest związana ze stratą drugiego. Wbrew powszechnemu mniemaniu jest to dość częsty przypadek zarówno w życiu prywatnym, jak i w biznesie. Tutaj mamy bardzo szerokie pole do popisu, aby kreatywnie zwiększać zarówno „zysk” własny, jak i tej drugiej osoby. Właśnie wtedy możemy też stanąć przed wyborem, czy będziemy maksymalizować tylko swoją korzyść, czy też sumę korzyści obydwu stron. Odpowiedź nie jest trywialna, bo jeśli mogę powiększać moją „korzyść” nie robiąc tego na koszt drugiej strony, to dlaczego mam w ogóle myśleć o korzyści partnera? No cóż, tutaj rozchodzą się drogi prymitywnego egoizmu i nazwijmy to egoizmu „oświeconego”. Ten drugi rozpoznaje, że długoterminowo jest nam najlepiej, jeśli i naszemu otoczeniu dobrze się powodzi. Stąd też stosowana przeze mnie strategia prowadzi zazwyczaj do wyboru tej drugiej alternatywy, co długofalowo przynosi mi bardzo dobre wyniki. Tak traktowana druga strona chętnie robi ze mną ponowny „interes”, co z kolei oszczędza mi szeroko rozumianych kosztów akwizycji, oraz często „zaraża się” moją postawą, co ponownie podnosi wspólny rezultat. Do tego tacy zadowoleni partnerzy chętnie polecają cię dalej. W ten sposób funkcjonuję już od 1992 roku w bardzo konkurencyjnej branży nie wydając praktycznie pieniędzy na marketing, a zamiast tego używając je do poprawy jakości mojego życia :-)
Dokładnie tak samo działa to w relacjach życia prywatnego, co w razie potrzeby chętnie omówię w dalszej dyskusji.
Teraz małe zadanie domowe dla Czytelników: przeanalizujcie, jaki procent waszych „transakcji życiowych” to gry o sumie niezerowej i co możecie zrobić, aby było ich w Waszym życiu więcej.
Ostatnio zaangażowałem się nieco bardziej w pomaganie innym – głównie tym, którzy mają potencjał i chęci oraz oczywiście coś robią w odpowiednim kierunku.
Staram się takim osobom pomóc – czasami zdarza mi się odwiedzić moich znajomych i doradzić im coś na temat biznesu, firmy czy nawet motywacji. Spotyka się to z entuzjazmem i nieraz jakąś małą nagrodą. Nie obejdzie się też bez „kawy i ciacha”. Sprawia mi to przyjemność, druga strona również coś na tym skorzysta a na dłuższą metę mogę potem skorzystać i ja ponieważ taka osoba poleci mnie innym (zupełnie jak Ciebie Alexie).
Innym razem po prostu pomagam komuś i nawet pomimo tego, że muszę dojechać samochodem kilka kilometrów również nic nie biorę. Po prostu nie pasuje. Ja się reklamuję a ktoś inny ma komputer sprawny ;)
Zdarzyło mi się również coś takiego – że ktoś zamówił sobie coś w moim sklepie i sprowadziłem towar – jednak jak już zobaczyłem jakie to maleństwo to napisałem maila do klienta, że jest to coś tak małego że dam mu rabat 20 zł bo nie mógłbym na siebie patrzyć jakbym zainkasował kwotę, którą ustaliliśmy wcześniej.
Czasami zdarza się też, że dochodzą jakieś niespodziewane opłaty przy imporcie towarów i trzeba się z zyskiem pożegnać. Jeżeli jednak koszty nie przekroczą ceny to klientowi nawet nic nie wspominam. Wiem, że w takiej sytuacji, Alexie na pewno wcisnąłbyś mi grosz do kieszeni nawet jakbym nie chciał. Czasami tak jest i znam takie osoby – same mają nie za wiele ale jak im pomogę i nie zażyczę sobie ani złotówki to wcisną cośtam do kieszeni (opór jest daremny ;) ).
Wiem jedno – zachowania takie najczęściej są wynoszone z domu i mało kto je praktykuje bo akurat dowiedział się, że często tak jest lepiej. Wszystko jednak zmierza w dobrym kierunku :)
Wojciech
Na samym początku przepraszam za opóźnienie w ukazaniu się tego komentarza. Włączony ostatnio Akismet wrzucił go do spamu i dopiero dziś to zauważyłem.
Wracając do tego, o czym piszesz, to zabawnie wygląda to, kiedy obie strony mają takie nastawienie :-) Posłuchaj takiej historii:
Parę lat temu pomogłem mojemu staremu klientowi przestawić napisany przeze mnie w 87 roku (!!!) soft z szylingów na euro. Umowa była taka, że ponieważ dumny jestem z faktu, iż moje tak stare dzieło jest ciągle komercyjnie wykorzystywane , to zrobię to dla zaspokojenia mojej próżności za darmo a klient pokryje wszelkie moje koszty z zakwaterowaniem mojej ówczesnej przyjaciółki i jej syna włącznie. W sumie spędziliśmy tam 2 tygodnie na koszt firmy, z czego programowałem około 4 dni, resztę czasu zajęły nam codzienne seminaria kulinarne i winne z właścicielami w najlepszych lokalach okolicy. Ostatniego dnia postanowiłem kupić od niego trochę sprzętu ADG (miałem 2 mieszkania do wyposażenia) i umówiliśmy się, że wybiorę co zechcę i zapłacę cenę hurtową. Wybrany przez mnie sprzęt nawet po pozbyciu się opakowań ledwo zmieścił się w sporym kombi. Kiedy z listą załadowanego towaru pojawiłem się przy kasie, kasjerka powiedziała, że szef pod groźbą wyrzucenia z pracy zakazał jej przyjmowania ode mnie jakichkolwiek pieniędzy :-) W wyniku intensywnych negocjacji musiałem nie tylko zaakceptować taką formę „zakupu”, ale też, wbrew umowie normalne honorarium za wykonaną pracę :-) Podstępni ci ludzie :-)
Honorarium wykorzystałem później dla jakiś dobroczynnych celów, ale już inna historia.
Napisałeś: „zachowania takie najczęściej są wynoszone z domu ”
Myślę, że niekoniecznie, sam „zaraziłem” parę osób takim podejściem
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Co prawda nie m(i)a(łe)m aż tak „wielkich” przygód w tym temacie, ale dorzucę coś od siebie, tak jak ja to widzę. ;-)
W moim przypadku gry można podzielić na jeszcze trzy rodzaje. Dotyczą one osób, które dopiero co poznaję (i są mi obojętne), które dopiero poznałem i są dla mnie miłe oraz na te, które znam już od jakiegoś czasu i znam je dobrze.
Jeśli chodzi o pierwszą grupę, to jest tak, jak już gdzieś pisałem w swoim komentarzu: jestem dla nich tylko i wyłącznie miły, pogodnie nastawiony, itp. Żadnego wychylania się, robienia „wszystkiego”, itp. Po prostu nie widzę takiej potrzeby. :] Druga grupa to osoby, których nie znam, ale na pierwszy rzut oka widać (co nie zawsze jest łatwe), że to osoby bardzo sympatyczne, pogodnie nastawione do drugiej osoby. Wtedy jestem w stanie również dać coś od siebie, nawet drobinkę więcej niż dostałem (i tak nakręca się spirala „dobroci” :-D).
No i trzecia grupa osób, które znam i które sobie cenię. Dla tych osób zawsze jestem gotowy zrobić więcej, niż ode mnie oczekują, oczywiście z własnej inicjatywy. I nie ma tu znaczenia mój koszt (czas, wysiłek, pieniądz, itp.). Oczywiście wszystko w granicach rozsądku, ale tutaj pole do „czynienia dobra” jest zawsze spore (i często to wykorzystuję). ;-) Najzwyczajniej w świecie lubię innym sprawiać przyjemności. :>
Biorąc pod uwagę 2 ostatnie grupy to mogę śmiało powiedzieć, że gry o sumie niezerowej stanowią jakieś 95% moich gier. Wiem – łatwo to mówić osobie, która, tak naprawdę, ma tylko niewielką grupkę sprawdzonych znajomych (nie w ilości siła :-P), ale tak to jest jak ktoś jest nieśmiały. :-/
Sam zacząłem się zastanawiać ostatnio nad tym, o czym wspomina Wojciech (ba, nawet to opisałem :) ). Doszedłem jednak do wniosku (co z resztą było przyczyną moich rozważań), że łatwo jest wpaść w sidła osób, które z uporem dążą do transakcji o sumie zerowej (vide pierwszy komentarz do przytoczonego wpisu). A wtedy trzeba sobie z nimi inaczej radzić…
Zastanowiłem się zgodnie z zaleceniem nad ilością moich transakcji życiowych o sumie niezerowej i doszedłem do wniosku, że:
– większość transakcji ma jednak charakter gry o sumie niezerowej,
– charakter tych transakcji, czy też korzyści z nich płynące nie zawsze jest możliwy na bezpośrednie przełożenie na wartości materialne – w większości moją wartością dodaną jest tzw. „budowanie marki własnej”,
– wszystkie transakcje o sumie zerowej, szczególnie te, które kończą się moją stratą, pozostają szczególnie zapamiętane (te w których ja uzyskuję wartość dodaną odbijają się pewnym niesmakiem czy też wyrzutem sumienia),
– wszystkie transakcje o sumie niezerowej zazwyczaj bardziej zapadają w pamięci drugiej stronie,
Po raz kolejny okazuje się, że Alex „ubiera” w słowa sprawy, które mają miejsce i w moim życiu: „pilnuj swojego interesu i jednocześnie bądź hojnym człowiekiem” , jednak z dodatkowym wnioskiem: muszę uważniej pilnować swego interesu. Zbyt często bowiem „macham ręką” pozostawiając sprawy nawet nienazwanymi.
Pozdrawiam serdecznie!
Sebastian
Sebastian
Czasem warto na wiele rzeczy machać ręką, zgodnie z Zasadą Pareto. Ważne jest tylko, że w wypadku tych decydujących 20% zdecydowanie „pilnować swojego interesu” :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam wszystkich
Dopiero teraz zauważyłam ten temat, i odbiegnę nieco tematycznie od poprzednich komentarzy. Zastanawiałam się nad rodzajem gier, które miałam okazję przeprowadzić w swoim życiu. Otóż teoretycznie jest to gra u sumie niezerowej, drążąc dalej … nie wiem. Nie zrozumiałam tak do końca teorii gry o sumie zerowej. Porównując moje dotychczasowe relacje z innymi studentami lub relacje rodzinne mogę stwierdzić, że zawsze jest korzyść tej drugiej osoby a ja w większości przypadków wychodzę na zero (oczywiście nie pisząc o satysfakcji jaką odczuwa się mogąc udzielić pomocy komuś kto tego bardzo potrzebował lub komu chciałam sprawić radość). Czy takie działanie można podporządkować pod którąś z opcji którą Alexie wymieniłeś?
Czy raczej pomyliłam temat bo nie do końca można tu pisać o maksymalizacji wspólnego rezultatu?
Agnieska
Nie do końca jestem pewny, czy dobrze rozumiem Twoje pytania.
Jeśli grasz w grę, gdzie Ty po jej zakończeniu masz to samo co miałaś, a druga strona jest „do przodu” to jest to gra o sumie niezerowej („zysk” partnera nie odbył się Twoim kosztem), chyba że nie całkiem wychodzisz na zero, bo zainwestowałaś część siebie.
Pozdrawiam
Alex
Alex
Rzeczywiście dość niejasno przedstawiłam pytania. Postaram się wyjaśnić co miałam na myśli.
Zacznę od drugiego pytania. Twoja wypowiedź :”Poprzez maksymalizację wspólnego rezultatu rozumiem takie działania, które prowadzą do tego, że suma mojego wyniku i wyniku partnera jest największa z możliwych (a przynajmniej do tego zbliżona).” Pod pojęciem „największa z możliwych” rozumiem to, iż działanie obu sprawia tę „większość”. Jeśli jest suma wyników i w dodatku ta suma ma być dość wysoka tzn. że obydwie osoby coś muszą od siebie „dać”? Czy przypadkiem właśnie źle zrozumiałam Twoje sformułowanie? Czy to co miałeś na myśli może dotyczyć też takie przypadki gdy jedna osoba nic nie robi? Podejrzewam teraz czytając to zdanie ponownie, że tak. Reasumując: nie rozumiem tego zdania tak dokładnie.
Za pierwsze pytanie tj. odpowiedź dziękuję. O to mi chodziło. Nie mniej zaintrygowałeś mnie ostatnimi słowami „chyba że zainwestowałaś część siebie”. W jakim sensie część siebie?
Pozdrawiam serdecznie