Zgodnie z obietnicą zajmiemy się teraz tym drugim narzędziem, które często uwalnia nas od konieczności wkładania wysiłku w przedsięwzięcia niekoniecznie posuwające nas do przodu.
Uprzedzam, że dla niektórych z Was, jak się głębiej zastanowicie nad tym, co przeczytacie poniżej, to wnioski mogą być kontrowersyjne, więc potraktujcie moją wypowiedź bardziej jako głos w dyskusji, niż jako prawdę absolutną :-)
Narzędzie sprowadza się do prostej wypowiedzi:
„Róbcie co chcecie, ale beze mnie”
O co w tym wszystkim chodzi?
W życiu otoczenie wielokrotnie zakłada a priori (najczęściej nie pytając nas o zdanie) naszą niejako automatyczną przynależność do różnych grup społecznych. Mam na myśli grupy od paczki nastolatków począwszy, na narodzie czy wspólnocie religijnej skończywszy. W oparciu o tę przynależność oczekuje się od nas określonego zachowania. Co ciekawe, wiele osób dość bezrefleksyjnie dopasowuje się do takich oczekiwań i w rezultacie podejmuje czasem działania, które niekoniecznie są dla nich najkorzystniejsze.
Kto z nas nie zna takiej sytuacji, kiedy np. uczestniczymy w imprezie rodzinnej, choć w głębi serca chętnie bylibyśmy gdzieś indziej? Albo kiedy robimy coś tylko dlatego, bo w danej grupie/warstwie społecznej „tak wypada”? I to nie tylko w sprawach codziennych, ale też podejmując ważne decyzje życiowe. Jeśli się nad tym zastanowimy, to może się okazać, że znajdziemy sporo takich przykładów.
Jak jeszcze rozpoznać, że nieświadomie gramy w gry, podczas których nie mamy nic cennego do wygrania? Dobrą wskazówką może też być nasze wewnętrzne poczucie dyskomfortu, czy wręcz irytacja przy robieniu różnych rzeczy. Społeczeństwo często uczy nas, że trzeba takie emocje stłumić, a przecież jest to bardzo ważna „lampka ostrzegawcza”, oznajmiająca nam że „właściwie robisz coś innego, niż chciałbyś”, względnie „prowadzisz życie odmienne od Twoich wyobrażeń”. OK, do końca szkoły średniej mieliśmy stosunkowo niewiele możliwości, aby skutecznie się od takich rzeczy „wywinąć”, ale potem, jeśli przejmiemy odpowiedzialność za nasze życie, to możemy prawie zawsze powiedzieć „Róbcie co chcecie, ale beze mnie”!! I dotyczy to niemal wszystkich zakresów tego co robimy.
Uwalniając się od takich konieczności uzyskujemy zazwyczaj mnóstwo czasu, energii i zapału, aby zająć się rzeczami, które naprawdę posuwają nas do przodu. Ja robię coś takiego rutynowo i bardzo pomaga mi to nie tylko żyć interesującym i urozmaiconym życiem, ale do tego jeszcze mieć możliwości, energię i środki, aby robić coś dobrego dla innych.
PS: Aby nie sprawiać fałszywego wrażenia, że piszący te słowa zawsze „wiedział lepiej” śpieszę z zapewnieniem, że ten opisywany powyżej błąd wystarczająco często sam popełniałem :-)
Zgadzam się z tym, co jest powyżej napisane, ale nie moim zdaniem nie zawsze jest to możliwe do wdrożenia w życie. Gdybym chciał to wszędzie stosować, to ludzie patrzyliby na mnie jako wybitnego egoistę, izolowanego od określonych społeczności. Często trzeba robić coś dla tej określonej grupy społecznej, aby może w przyszłości ktoś z tej grupy społecznej zrobił coś dla nas. Jeśli będę zaniedbywał, nie traktował poważnie wszelkich działań grupy, to w końcu grupa mnie, mówiąc kolokwialnie „oleje” – oczywiście to tylko moje zdanie.
Przykład, jaki mi się nasuwa to wybory prezydenckie czy samorządowe. Dla niektórych pójście do urny to wielki problem, po prostu tego nie chcą. Korzyści z zagłosowania są nikłe – w najlepszym przypadku zaspokoimy nasze wewnętrzne ego (sumienie?), mając jedynie świadomość spełnienia „obowiązku”. Alternatywnie moglibyśmy w tym czasie robić wiele innych, może i korzystniejszych rzeczy, jakie chcemy. Kierując się powyższą zasadą, można wielu utwierdzić w przekonaniu, że nie muszą chodzić na wybory – „róbcie co chcecie, beze mnie”.
Inny ekstremalny przykład, który mnie dotyczy, ale na pewno nie wszystkich to Wigilia. Nie umiem i nie lubię składać życzeń. Dzielenie się opłatkiem traktuję jako przymus, bo przecież „nie wypada” nie iść na Wigilię do rodziny, wujków, dziadków, ciotek itp. Oczywiście to ekstremalny przykład, ale w gruncie rzeczy robię co innego niż chciałbym, ale inaczej postąpić po prostu nie można.
Generalnie – zgadzam się z wymową Twojego artykułu, ale troszeczkę bym jednak złagodził jego wymowę, aby nie traktować tej zasady wszędzie, gdzie się da. Trzeba, według mnie oczywiście, po pierwsze patrzeć długofalowo (może w przyszłości będą potencjalnie jednak jakieś korzyści tego, że teraz zrobię coś, czego nie chcę?) oraz po drugie kierować się zdrowym rozsądkiem, aby nie zostać wyklętym przez wszelkie grupy społeczne, nie wykluczając rodziny:)
Wyłamując się z norm, które są powszechnie akceptowane jesteśmy bombardowani krytyką. Świetnie !- jeśli jesteś wariatem lub jeśli jesteś na tyle silną osobowością, że nikt ani nic nie jest w stanie złamać Cię w dążeniu do tego w co w pełni wierzysz. Ale co jeśli twój cel dojrzewa , co jeśli Ty sam jeszcze dojrzewasz do decyzji pójścia własną drogą, ale na dzień dzisiejszy mimo dyskomfortu nie jest na tyle silny żeby iść pod wiatr? Tu jeszcze nawiążę do cz I …co jeśli potrzebowałeś tych 30 lat żeby dojrzeć, że tak naprawdę nic dla siebie nie robisz, a wszystko co Cię otacza jest sztuczne (nawiązując do słów M.Konrada) Zbędny czas, bo można było szybciej do tego dojść ? Czy konieczny czas, aby w ogóle do tego dorosnąć i zrozumieć potrzebę zidentyfikowania naszego „ja”. Pytanie jest takie co jeśli nasze wyrwanie się z nakazów, z tego co wypada lub gdzieś utkwiło w podświadomości – jest chwiejne. Co jeśli krytyka czy obawa ze nie powiedzie się nam i wszystkie słowa słyszane zewsząd będą jednak prawdziwe. Wewnętrzny dyskomfort czy strach przed porażką ? Co wybrać albo z jakiego punktu na to patrzeć.
Krzysiek
z tym „moglibyśmy w tym czasie robić wiele innych […] rzeczy” gdybyśmy zrezygnowali z pójścia na wybory, to chyba troszkę przesadziłeś :)
Witaj Krzysiek
Dziękuję za ciekawy komentarz. Pozwól, że odpowiadając zacznę od końca Twojej wypowiedzi. W poście opisałem mój osobisty punkt widzenia i podejście, które stosuję. Dość wyraźnie zaznaczyłem, iż każdy powinien sobie wybrać takie, jakie mu pasują, nawet jeśli są one całkiem odmienne od mojego (to ogólna zasada tego blogu). W związku z tym nie ma potrzeby abym łagodził to co napisałem, byłoby to wtedy nieszczere, bo przecież opisałem własną rzeczywistość :-)
Wracając teraz do Twojego pierwszego zdania, to pozwolę sobie na odmienny punkt widzenia. Myślę, że jest to prawie zawsze możliwe do wdrożenia, najwyżej rozumiany w szerokim tego słowa znaczeniu jego koszt może być dla kogoś zbyt wysoki. No ale mówimy wtedy o osobistej kalkulacji i takimż wyborze, a nie o tym że czegoś nie da się zrobić.
Masz rację, że wielu ludzi zaczęłoby na Ciebie patrzeć w dziwny sposób i to jest normalne zjawisko, które występuje wtedy, kiedy odbiegasz od jakiś sposób od „normy”. Ta norma będzie jednak różna w przypadku różnych grup ludzkich i zawsze komuś nie będziesz odpowiadał. Tak więc spokojnie możesz być sobą i będąc sobą szukać ludzi, którym w swoim autentycznym wcieleniu będziesz tym, czego pragną. O ile nie chcesz koniecznie być politykiem albo gwiazdą mediów, to tych akceptujących Cię ludzi nie musi być wcale tak wiele, na pewno da się ich znaleźć nawet w 38 milionowej Polsce, nie mówiąc już o tych ponad 6 miliardach zamieszkujących naszą planetę. Jeśli teraz ta reszta, jak piszesz, Cię „oleje”, to co z tego? „Olewa” mnie np. ponad 1,3 miliarda Chińczyków i jakoś specjalnie się tym nie przejmuję :-) Podkreślam, nie musimy (i pewnie jest to niemożliwe) odpowiadać wszystkim ludziom, nawet w obrębie jednego kraju, czy miasta..
Jeśli chodzi o wybory, to tutaj można mieć różnoraki punkt widzenia. Ja generalnie staram się tak ustawiać moje interesy życiowe, aby nie być specjalnie zależnym od rezultatów głosowań w najprzeróżniejszych miejscach, co wymaga naturalnie uwzględnienia sporej ilości najprzeróżniejszych aspektów, z drugiej daje całkowity luz, jeśli chodzi o ich rezultaty.
Rozumiem, że teraz w Polsce istnieje silna potrzeba zagłosowania i dobrze byłoby, jeśli więcej rozsądnych ludzi zrobiłoby z tego użytek. Nie zmienia to jednak mojego generalnego nastawienia, o którym wspomniałem dwa zdania wcześniej. Pójść na wybory zawsze można traktując to jak mały spacer, specjalnie wyrywać sobie włosów z głowy z powodu wyników nie warto. No ale to już temat rzeka :-)
Jeśli chodzi o Wigilię, to sprawa jest prosta. Bardzo nie lubię braku światła słonecznego i od wielu lat spędzam sporą część zimy poza Europą. To rozwiązuje sprawę odwiedzin u wujków, ciotek itp. Osobom bliskim składam życzenia przez telefon, one się cieszą zarówno z życzeń, jak i faktu że spędzam dobrze czas, zdanie reszty jest mi dosyć obojętne. Co tak trudno sobie wyobrazić?
Aniu
Tobie odpowiem jutro, zrobiło się trochę późno.
Pozdrawiam wszystkich
Alex
@Krzysiek: sytuacja z wyborami to dla mnie typowa sytuacja o jakiej mówi Alex. Wielu pójdzie, bo czuje jakiś przymus. Ja nie pójde na pewno, bo mnie to zwyczajnie nie obchodzi. Nie pozwolę też, żeby ktoś mi cokolwiek narzucał. Czyli po prostu: róbcie, co chcecie, ale beze mnie.
Zostawmy już wybory, może przesadziłem, jak @Loby zauważył. W czasie pisania przyszedł mi ten przykład do głowy, być może jest trochę naciągany:)
Alex, zgadzam się z Twoją odpowiedzią. Sam muszę się jednak zastanowić czy są jeszcze jakieś sytuację, których nie można podciągnąć pod to hasło „róbcie co chcecie, ale beze mnie”.
Spędzanie Wigilii na Wyspach Kanaryjskich – zawsze jakieś rozwiązanie, niestety jednak mam taką pracę i do tego studia, że to raczej nie wchodzi w grę. Zgadzam się oczywiście – jest to rozwiązanie, ale bardzo oryginalne i ostre. W ten bezkompromisowy sposób można faktycznie rozwiązać każdy problem („musimy robić coś na studiach, czego nie chcemy, męczymy się? Rzućmy studia!” itd.). Ale może tak trzeba? Nie „patyczkując się” robić zawsze to, co naprawdę chcemy? Nie zważając na okoliczności? Póki co, nie jestem jeszcze do tego tak do końca przekonany. Mam o czym myśleć:)
Oczywiście źle to ująłem wcześniej, pisząc o łagodzeniu tonu wypowiedzi. Chciałem to odnieść do siebie, że ja stosował będę złagodzoną wersję, ale wyszło tak, że Tobie radziłem to zrobić:) Mój błąd.
@Bellois: jeśli Ty nie interesujesz się polityką, to polityka interesuje się Tobą. Mój osobisty pogląd na wybory jest taki, że głosowanie powinno być obowiązkowe, jak w Australii na przykład z tego co wiem. Ale to już całkowicie off-topic, nie ciągnijmy tego tematu wyborów dalej:)
@Krzysiek,
najpierw krygujesz się że „może przesadziłem” a potem walisz z grubej rury. „Ekstremalne rozwiązanie”, „rzućmy studia”. Zauważ 2 rzeczy:
1. Alex pisał o nacisku otoczenia. Poszedłeś na konkretne studia pod naciskiem otoczenia?
2. Pisał o swego rodzaju grach społecznych, w których możesz coś wygrać. W grze „studia” może pozostajesz (nie mówisz „Pas!”) – bo chcesz coś wygrać (dyplom, wykształcenie, wiedzę, lepszą pracę).
Nie chodzi moim zdaniem Aleksowi o podejście „robię coś co mi się nie chce robić, więc sobie idę” :) Takie podejście na dłuższą metę może prowadzić do szeregu katastrof :)
H.
@Hubert:
1. Na studia poszedłem z kilku powodów (kolejność od najważniejszego): aby nie zgarnęło mnie wojsko; aby mieć to mgr przed nazwiskiem chociaż nadal uważam że papier mi się nie przyda; poniekąd pod naciskiem społecznym też – rodzina bardzo doradzała, żebym jednak poszedł, chociaż to zdecydowanie najmniej ważne, praktycznie nieistotne. Zgadzam się – NA PEWNO nie poszedłem na studia tylko pod naciskiem otoczenia!:) (Chociaż otoczenie ma wpływ na każdego, często o tym nie wiemy).
2. Dwójki nie do końca rozumiem. W każdej „grze społecznej” możesz coś wygrać. Nawet jeśli teraz nie widzimy korzyści. Nawet jeśli robimy coś, czego w danej chwili nie chcemy, to jednak COŚ robimy i COŚ zyskujemy. Robiąc jednak w tym samym momencie COŚ co chcemy, alternatywnie możemy zyskać o wiele więcej. Kolejny przykład, nie wiem czy dobry i czy dotyczy wyżej wymienionego artykułu, ale teoretycznie: mam propozycję pójścia na nieformalne spotkanie pewnych ludzi, w dodatku ja tych ludzi w ogóle nie lubię. Alternatywnie mam COŚ innego do roboty, coś co chcę robić i lubię i daje mi to KORZYŚCI. Mimo wszystko ja pójdę na to spotkanie, bo może za 5 lat osoba którą przypadkiem spotkałem na tym spotkaniu, załatwi mi kontrakt za 100tys. zł. A być może będzie to całkowicie stracony czas.
Nie wiem czy to dobry, już kolejny przykład.
Raz jeszcze powtarzam: ja się zgadzam z wymową artykułu: „Róbcie co chcecie, ale beze mnie”, ale sam się zastanawiam czy to jest ZAWSZE aktualne, czy należy to stosować absolutnie zawsze, BEZ WYJĄTKU? O to mi tylko chodzi tak naprawdę i staram się to motto artykułu rozszerzyć możliwie jak najbardziej, stąd przykład powyższy ze studiami, ale może to być cokolwiek innego. Może inaczej: Alex, czy to motto udaje Ci się ZAWSZE SKUTECZNIE stosować?
Niniejszy blog czytam od dawna, komentuje pierwszy raz, bo powyższy wpis dotyczy mnie, uświadomiłem sobie że BARDZO często robię coś, jak to Alex określił: „bezrefleksyjnie dopasowuje się do takich oczekiwań i w rezultacie podejmuje czasem działania, które niekoniecznie są dla mnie najkorzystniejsze”. Pytam tylko siebie, (pomijam sytuacje oczywiste, gdzie bez zastanawiania nie widać żadnych korzyści), skąd mogę czasami wiedzieć czy to, co pozostała grupa robi beze mnie, nie okaże się w długim okresie czasu korzystniejsze i będę żałował: „kurcze, czemu wtedy z NIMI tego nie zrobiłem”. Tak, wiem – to podpada pod szczęście, ale jednak:)
Nie wiem czy moje wyjaśnienia są jasne i trzymają się w ogóle tematu:) Tak sobie po prostu myślę „na głos” pisząc komentarze. Jak pisze bzdury to powiedzcie!:)
Na koniec podkreślam – powyższe to tylko moje przemyślenia, nikomu nic nie narzucam! Po prostu publicznie się zastanawiam:)
Jak widzę w międzyczasie zrobiła się tutaj interesująca wymiana poglądów :-)
Ciekawe, czy odwiedzający ten blog po raz pierwszy wiedzą, że tyle ciekawych rzeczy znajduje się w komentarzach?
Aniu
Pozwól mi zauważyć, że niewiele jest norm, które są powszechnie akceptowane (np. „nie zabijaj”). Wiele innych tak naprawdę ogranicza się do określonej grupy ludzi, która może być większa, bądź mniejsza, ale zawsze jest tylko grupą. Sztuką jest poruszanie się w takich grupach, gdzie albo normy pasują do Twoich, albo przynajmniej członkowie akceptują, że mogą być inne punkty widzenia (jak np. ten blog :-)). Wtedy nie trzeba się z niczego wyłamywać, możesz po prostu być sobą.
W innych przypadkach też nie musisz „nawracać” innych, ani nawet ich o wielu Twoich przemyśleniach i działaniach informować. To Twoje życie.
Piszesz: „co jeśli nasze wyrwanie się z nakazów, z tego co wypada lub gdzieś utkwiło w podświadomości – jest chwiejne „
Odpowiedź jest prosta – zaakceptuj to. Nie jesteśmy automatami, tylko ludźmi i to jest dość normalną sprawą, że czasem „meandrujemy” w naszej postawie. Ważne jest, aby zbierać przy tym doświadczenia i obserwacje a potem wyciągać własne wnioski.
Jeśli chodzi o porażkę, to napiszę o tym ekstra, bo co to jest takiego? Dopóki żyjemy i jesteśmy zdrowi, to zbieramy tylko rezultaty ewentualnie odbiegające od pożądanych :-)
„Co wybrać albo z jakiego punktu na to patrzeć. „ Polecam więcej dystansu do samego siebie i tego co robisz. Jeśli nie ma z tego jakiejś prawdziwej katastrofy, to nie należy niepowodzeń traktować jak końca świata (a tak niestety często byliśmy wychowywani)
Bellois
Z tymi wyborami to jest tak, że w normalnej sytuacji w normalnym kraju rzeczywiście można to darować. Problem z Polską jest taki, że jeśli nie pójdziesz, to o wielu rzeczach w Twoim kraju zadecydują ludzie wybrani w dużej mierze przez tych, których największym osiągnięciem w życiu jest postawienie krzyżyka na kartce wyborczej. Rezultaty tego przybierają w Polsce dość niepokojący obraz, więc następnym razem może przejdź się na spacer i wrzuć kartkę do urny :-)
Albo zmień sobie kraj zamieszkania, tylko potem nie narzekaj :-)
Krzysiek
Piszesz: „Spędzanie Wigilii na Wyspach Kanaryjskich – zawsze jakieś rozwiązanie, niestety jednak mam taką pracę i do tego studia, że to raczej nie wchodzi w grę. „
Dlaczego miałoby nie wchodzić w grę? Jeśli jest to dla Ciebie ważne, to zawsze możesz tak zrobić. Pozbierałem ostatnio trochę informacji, jak można tutaj przyjechać na niskim budżecie i kiedy je opublikuję to sam zobaczysz.
Następne kilka zdań Twojego komentarza, to dość często stosowany w Polsce chwyt retoryczny, polegający na przejaskrawieniu pewnej idei, a potem na ataku na to przejaskrawienie. Trochę typu:
osoba 1: ”dziecko krzyczy, bo kąpiesz je w zbyt zimnej wodzie”
osoba 2 : „to co, mam je wrzucić do wrzątku??!! Chyba oszalałeś” :-)
Zwrócił Ci na to uwagę też i Hubert, mam nadzieję, że nie masz tego nam za złe.
Wracając do Twojej wypowiedzi.”musimy robić coś na studiach, czego nie chcemy, męczymy się „, to w takim przypadku przyjąłbym następujący sposób rozumowania:
Po pierwsze, zastanowił się, czy do tego, co chcesz robić rzeczywiście potrzebne są studia. Jeśli tak, to spręż się i studiuj na czołowej uczelni zajmującej się tym tematem (niekoniecznie w Polsce).
Jeśli i tam, będziesz musiał robić rzeczy, które Ci nie odpowiadają, to może warto pomyśleć, czy wybrałeś właściwy kierunek kariery.
Trochę to uproszczone, ale chodziło mi o oddanie generalnego sposobu myślenia.
W razie potrzeby chętnie to rozwinę, generalnie chodzi o to, abyśmy nie byli pokornymi cielętami, bo w dzisiejszych czasach nie ssą dwóch krów lecz idą pod nóż :-)
Hubert
powiedzmy może tak, że staram się w miarę możliwości robić w życiu te rzeczy, które „chce mi się robić” (bo wtedy robię je bardzo dobrze), a reszty unikam albo zlecam innym. :-) To doskonale wpływa na samopoczucie :-)
Znowu do Krzyśka
Zacznijmy od Twojego przykładu:
„mam propozycję pójścia na nieformalne spotkanie pewnych ludzi, w dodatku ja tych ludzi w ogóle nie lubię. Alternatywnie mam COŚ innego do roboty, coś co chcę robić i lubię i daje mi to KORZYŚCI. Mimo wszystko ja pójdę na to spotkanie, bo może za 5 lat osoba którą przypadkiem spotkałem na tym spotkaniu, załatwi mi kontrakt za 100tys. zł. A być może będzie to całkowicie stracony czas. „
Chcesz wiedzieć, co ja w takiej sytuacji robię? Jako że moim celem nie jest maksymalizowanie dochodów, lecz jakości mojego życia, to nie robię interesów z ludźmi, do których odczuwam niechęć. po co? Jest tyle sympatycznych osób, z którymi można to zrobić!!
Oczywiście każdy może sobie wybrać strategię według własnych priorytetów :-)
Przejdźmy teraz do dalszych pytań. Jestem dość sceptyczny jeśli chodzi o stosowanie czegokolwiek zawsze i bez wyjątków. W końcu życie to nie prosty proces technologiczny, a sami też nie jesteśmy idealni. Nie zmienia to faktu, że „róbcie co chcecie, ale beze mnie” stosowałem dość konsekwentnie i w rezultacie obecnie bardzo rzadko zdarza się konieczność powiedzenia czegoś takiego. To chyba dobrze świadczy o rezultatach, nieprawdaż?
Jeśli chodzi o pytanie o skuteczność, to naturalnie nie zawsze, ale wystarczająco często, aby zrobić dużą pozytywną różnicę, patrz powyżej.
Nie przejmuj się bardzo tym, że stwierdziłeś, iż temat opisywany w poście Ciebie dotyczy. Staram się pisać tutaj rzeczy użyteczne dla szerokiego grona ludzi i dlatego poruszam zagadnienia będące z jednej strony bolączką wielu ludzi (i moją kiedyś też), a z drugiej stosunkowo łatwe do skorygowania we własnym zakresie. Tak więc take it easy .-)
Podejmując jakąś decyzję zawsze musimy się liczyć z tym, że ta odrzucona alternatywa była lepsza. Tak się zdarza i dopóki dalej istniejemy na tym świecie, to nie potrzeba z tego robić tragedii, tylko dobrze żyć i szukać kolejnych sposobności.
Cieszą się, że, jak to napisałeś „publicznie się zastanawiasz”. ja robię dokładnie to samo i zobacz jaka z tego wynika wymiana doświadczeń i poglądów :-)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie
Alex
Alex: „powiedzmy może tak, że staram się w miarę możliwości robić w życiu te rzeczy, które „chce mi się robić” (bo wtedy robię je bardzo dobrze), a reszty unikam albo zlecam innym. To doskonale wpływa na samopoczucie ”
Dokładnie tak! Ja właśnie sobie uświadomiłem że w życiu zawodowym staram się nieświadomie postępować właśnie w ten sposób – dążę raczej do projektów które mnie interesują i czegoś nauczą, a staram się unikać tego co po prostu mnie znudzi – bo wiem że nie zrobię tego dobrze, i wtedy nikt nie będzie zadowolony…
Hubert
ja myślę, że bardzo wiele osób intuicyjnie czuje, że jest to dobra droga. Problemem jest wpajana nam „bohaterska” postawa w „przełamywaniu” przeciwności losu. Wielu osobom wpojono też przekonanie, że życie musi zawierać bardzo dużo nieprzyjemnych elementów, więc potulnie godzą się one na taki stan rzeczy, bo myślą, że „takie jest życie”.
@Alex:
Na wstępie: nie mam nic nikomu za złe:)
„przejaskrawienie idei i jej atakowanie” – tego nie znałem, jeśli faktycznie tak zrobiłem to w sposób całkowicie niezamierzony i nieświadomy.
„Nie przejmuj się bardzo tym, że stwierdziłeś, iż temat opisywany w poście Ciebie dotyczy.” – jasne, że się nie przejmuje:) Najprawdopodobniej każdego dotyczy wiele rzeczy poruszanych na tym blogu. I zapewne dlatego tak wielu go czyta.
„Wielu osobom wpojono też przekonanie, że życie musi zawierać bardzo dużo nieprzyjemnych elementów, więc potulnie godzą się one na taki stan rzeczy, bo myślą, że 'takie jest życie’.” – z tym się zgadzam w 101%, według mnie bardzo ważne i istotne zdanie.
Odnośnie reszty Twoich wypowiedzi również zgadzam się, nie ma co komentować. To zdanie: „Podejmując jakąś decyzję zawsze musimy się liczyć z tym, że ta odrzucona alternatywa była lepsza.” rozwiązuje cały „mój problem”, właściwie w jednej z powyższych wypowiedzi głównie to miałem na myśli. Moje studia zostawmy, to długa i skomplikowana historia:)
Bardzo sobie cenię „publiczne zastanawianie”. Denerwuje mnie, kiedy rozmowa polega tylko na wpajaniu swoich poglądów drugiej osobie (zwłaszcza gdy poruszane są takie tematy, jak na niniejszym blogu). Tutaj na szczęście w dyskusjach tego nie ma.
Bardzo jestem ciekawy tych informacji, jak na niskim budżecie można dojechać i odpocząć na Wyspach Kanaryjskich:)
Kilka lat temu zaadaptowałem sobie słowa Jurka Owsiaka i dodałem swój warunek:
„Róbta co chceta, ale żeby mi to nie szkodziło (bezpośrednio i czasem pośrednio).
Można to wykorzystać w dwóch przypadkach:
1. Gdy ktoś chciałby coś robić, a ja nie mam zamiaru wziąć w tym udziału.
2. W takim jak wskazujesz Alex, gdy coś już się dzieje a ja się odłączam (beze mnie).
W moim przypadku wielekrotnie skutkowało i zauwarzyłem, że przy takim podejściu do wielu spraw łatwo można być szanowanym – samemu szanuję swoje granice to i otoczenie zaczyna szanować je.
Pozdrawiam,
Orest
Alex: „Tak więc spokojnie możesz być sobą i będąc sobą szukać ludzi, którym w swoim autentycznym wcieleniu będziesz tym, czego pragną.” – niedawno kupiłem (na zapas) domene jakmy.pl Widzi mi się serwis w sieci w którym można by znaleźć ludzi podobnych do nas. Nie jestem programista i zastanawiam się czy realne jest aby algorytmem i to co ludzie wpiszą dało możliwość zrobienia bazy danych ludzi takich „jakmy”. De facto każdy user musiałby miec możliwość zadawania pytań do innych typu świeta w kraju czy w „ciepłym kraju” ?:) Itp. Albo motyw osób które czytają podobne książki, lubiące podobne kino, sport :) Z drugiej strony ta koncepcja ma się nijak do Twojej opinii Alex zeby poznawać i przebywać/działać z różnymi ludźmi.
Wracam czasami do archiwum i spotykam różne perełki
pozwolisz Alex, że dodam krótki komentarz od siebie
„Dobrą wskazówką może też być nasze wewnętrzne poczucie dyskomfortu, czy wręcz irytacja przy robieniu różnych rzeczy. Społeczeństwo często uczy nas, że trzeba takie emocje stłumić, a przecież jest to bardzo ważna „lampka ostrzegawcza”, oznajmiająca nam że „właściwie robisz coś innego, niż chciałbyś”, względnie „prowadzisz życie odmienne od Twoich wyobrażeń”.”
Jako rodzic mogę zaobserwować jak to się dzieje od samiuteńkiego początku jak tylko pojawiają się pierwsze emocje u Małego Nieświadomego człowieka – jak otoczenie wpływa na możliwość wybierania i przeżywania dosłownie każdej chwili.
Jeśli tylko to nie zagraża bezpośredniemu bezpieczeństwu wręcz muszę czasami walczyć o możliwość wyrażania tych emocji.
Wg mnie to się właśnie tu zaczyna – świat emocji i ich przeżywania i rozpoznawania co jest dla nas dobre a co złe, co nam sprawia radość i przyjemność a co jest jakimś mitycznym – bo tak nie wypada, nie należy, jak ty się zachowujesz itp A potem następuje bunt nastolatka.
I jeszcze potem że tak to nazwę w drugiej rundzie Rodzicowi często otoczenie wpaja – bo takie jest życie.
Błędne koło.
A że czasami właśnie chciałbym robić coś innego niż walczyć o to prawo to zaczynam głęboko rozumieć ludzi, którzy świadomie wybrali model bezdzietny. Czy to nie jest kolejny mit „bo takie jest życie”?
przyjemnej niedzieli dla wszystkich
wz