Właśnie zakończyłem niezwykle intensywne dwa tygodnie, które spędziłem we Wrocławiu szkoląc grupy młodych managerów. Porównując wysoki poziom i potencjał tych ludzi do tego, co na codzień widziałem w polskiej prasie i telewizji można pomyśleć, że chodzi tutaj o dwa zupełnie różne kraje, w których przypadkowo mówi się dość podobnym językiem!! Jestem bardzo ciekaw, która z tych Polsk na dłuższą metę przeważy.
Pracując z takimi ludźmi trzeba oczywiście dawać z siebie wszystko i to spowodowało pewną przerwę w pisaniu nowych postów, co z pewnością zrozumiecie. Dziś jadę do Warszawy, więc będzie okazja do popisania po drodze, tym bardziej że mam kilka przemyśleń, którymi warto się podzielić.
Teraz mały drobiazg na przedpołudnie:
W sumie mieszkałem już cały miesiąc we wrocławskim hotelu sieci Radisson. Sieć ta ma dewizę, która brzmi: „Yes, I can!” Oznacza to, że każdy pracownik ma okazywać w stosunku do życzeń klienta pozytywną postawę i zrobić wszystko, aby to życzenie spełnić (oczywiście w rozsądnym zakresie). Muszę przyznać, że w tym hotelu finkcjonowało to doskonale i dzięki temu został on tutaj moim standardowym miejscem postoju. Co to ma wspólnego z nami? Bardzo wiele, bo jakże często spotykamy się w życiu z postawami, które po angielsku można by opisać jako: „no I can not, may not, etc…” Czasami mam wręcz wrażenie, że wylądowałem w kraju impotentów obojga płci. Macie podobne odczucia?
Dobrą stroną tego stanu rzeczy jest to, że w takiej sytuacji można bardzo łatwo pozytywnie się wyróżnić, właśnie poprzez nastawienie takie, jak wspomniani pracownicy wrocławskiego Radissona. Co stoi na przeszkodzie, aby skonfrontowani z jakimkolwiek wyzwaniem, zamiast popularnego szukania usprawiedliwień „dlaczego się nie da”, zobaczyć co „da się zrobić”. Ja tak robię i to podejście ułatwia znalezienie rozwiązania nawet w sytuacjach pozornie beznadziejnych. To samo w odniesieniu do potrzeb bliskich, klientów, czy w ogóle ludzi z którymi mamy do czynnienia. Pamiętajmy, że nasze podejście ma ogromny wpływ, na image z którym idziemy przez życie (a to z kolei załatwia nam wiele innych rzeczy :-)). Nie jest wszystko jedno, czy jesteśmy postrzegani jako impotenci (w szerokim tego słowa zaczeniu) względnie „hamulcowi”, czy też jako ci, którzy coś mogą i dokonują.
Często nie wymaga to żadnego dodatkowego wysiłku, tylko drobnej zmiany sposobu komunikowania np. zamiast „nie mogę zrobić ci tego do środy” powiedzieć „od czwartku możesz to mieć kiedy zechcesz” :-) To niezwykle banalna wskazówka, która powinna być powszechnie znana, niemniej moje obserwacje wykazują, że prawie nikt tak nie robi :-)
Czasem otoczenie stawia przed nami zadania, których nie możemy wykonać i wtedy większość ludzi mówi: „tego nie mogę zrobić”. Zamiast tego powiedzcie lepiej: „oczywiście że mogę to zrobić, jesli tylko (i tutaj jakiś trudny, bądź niemożliwy do spełnienia warunek)” :-)
Jeśli się nad tym zastanowicie i uruchomicie trochę Wasze prawe półkule mózgowe, to znajdziecie pozytywną odpowiedź nawet na bardzo trudne pytania, jak na przykład: „możesz przetransportować mnie w ciągu 10 minut z Wrocławia do Warszawy?”. Większość zapytanych odpowie „oczywiście, że nie!!!”. Ja odpowiem „oczywiście że tak, jeśli tylko znajdziesz praktyczny sposób na przeprowadzenie teleportacji!!” :-)
Z innych dziedzin: na pytanie „możesz teraz zrobić zadanie X?” zamiast „nie, bo teraz jestem zajęty Y” odpowiadamy „oczywiście, jeśli tylko znajdziesz kogoś, kto teraz zrobi X (moją aktualną pracą)”
To taki mały „chwyt” retoryczny, którego zastosowanie wymaga od nas szybkiego myślenia i odpowiedniego sposobu spojrzenia, ale bardzo rozwija on kilka cennych umiejętności :-)
Zalecam Wam przemyślenie, jak moglibyście to zastosować w Waszych sytuacjach życiowych i naturalnie nie przesadzajcie z tym praktycznym użytkowaniu :-)
Witam,
myśle, że nastawienie o ktorym piszesz jest bardzo ważne wżyciu codziennym.
Chiałem powiedzieć o „Yes, I can” ale nie o zadaniach nie do spełnienia, lecz takich prostych codziennych czynnościach. Nastawiłem się do ludzi właśnie w ten sposób, starałem się w miarę możliwości być uczynny, czy pomocny, myśląc że to poprawi mi kontakt, polepszy zaufanie. Robiłem to naprawdę nie dla osiągniecia kożyci, a dla zmienienia świata na lepsze. Po pewnym czasie zauważyłem że ludzie przyzwyczaili sie do tego, i bardzo dużo rzucali „próśb i zadań” wszelkiego rodzaju, lubili wykorzystywać to nastawienie. W dalszym czasie, te prośby już brzmiały jak rozkazy, bo było wiadomo, że bedę się starał to wykonać. Postawa ta nauczyła mnie asertywności :P, nauczyłem sie mówić „nie”, teraz raczej staram się selekcjonować komu i w jaki sposób pomagam.
Znajomy (prowadzi sklep komputerowy) w rozmowie powiedział kiedyś, że on tak samo naprawiał wielu osobom komputery za darmo, w końcu zaczęli tego nadużywać, przy czym nie powiedzieli nawet dziękuję, wiec postanowił to zmienić. Gdy zaczął pobierać opłaty za te usługi, najpierw dziwnie na niego patrzyli, ale potem nabrali szacunku do tego co robi i ile to jest warte.
Wiem, troche zboczyłem z tematu :P, ale miło było by jakiś komentarz do tego przeczytać :)
Znowu byłeś we Wrocławiu i znowu nie wiedziałem :D Kurcze :(
Postawa entuzjazmu „Yes! I can” jest fajna :) Od razu człowiekowi się robi miło, ale też jak się coś nie uda, to oszczędza to napięć, prawda? :)
Mam kilkoro przyjaciół , którzy bardzo często mówią: „tego nie dam rady zrobić”, „nie uda mi się”. Spytałem się ich kiedyś czemu są tak negatywnie nastawieni. Odpowiedzieli mi , że w ten sposób się zabezpieczają. Kiedy im nie wyjdzie, to jest tak jak mówili, a kiedy uda im się coś osiągnąć pomimo negatywnego nastawienia, to mają wtedy taką miłą niespodziankę.
Ja osobiście jestem zwolennikiem podejścia przedstawionego przez Alexa.
Do tematu pasuje moja ulubiona przyśpiewka kibiców piłkarskich: „Jak nie my , to kto ? Jak nie teraz, to kiedy ? „
Hehe ja się właśnie tego chwytu nauczyłem w pracy bo mam trolla zamiast szefa :) Na jego głupie pomysły odpowiadam właśnie w ten sposób bo przecież nie godzi się kłócić z przełożonym ;-) Wcześniej się kłóciłem, ale w końcu mi się znudziło. Teraz jestem pozytywnie do niego nastawiony i odpowiadam w taki sposób, że jak zechce więcej to najpierw 3x się zastanowi. Przeważnie działa :) Oczywiście czasami niestety trzeba użyć kilku brzydkich i niecenzuralnych słów, żeby osiągnąć pewien efekt zrozumienia na jego twarzy, ale to dodaje tylko pikanterii takiej „dyskusji”.
Ponieważ właśnie o tym poczytuję, temat tym bardziej dla mnie zajmujący. Czy „Yes! I can” należy odbierać jako nadgorliwość? Jeśli tak, czy nadgorliwość rzeczywiście jest zła? Czy niechęć do nadgorliwości to typowo polska cecha („nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu”)?
Czytam ostatnio jednego z klasycznych autorów książek z gatunku self-development i autor ten co i rusz powtarza: „bierz na siebie każde nowe zadanie”, „przyjmuj z otwartymi rękami każdą nową okoliczność”, „ludzie sukcesu, to ludzie najbardziej zapracowani” itp. U nas zaś nadal słyszy się rady w stylu „nie wychylaj się z tym, że coś umiesz, że coś potrafisz, bo jeszcze więcej ci pracy dołożą” czy „sztuką jest wyglądać na zapracowanego”.
Czy „nadgorliwość” jest Waszym zdaniem niebezpieczna? Czy jednoznacznie należy uznać tę cechę za korzystną, jako że między innymi – przyczynia się do naszego rozwoju?
Pytania rzucam do ogółu. Sam nie mam jeszcze w tej kwestii wyrobionego zdania. Podam jednak przykład mojego dobrego znajomego. Odpowiada za pewien projekt informatyczny. Choć nie należy to do jego obowiązków, zdecydował się na własny rachunek zdobyć odpowiedni know-how, a następnie napisać program, który w bardzo korzystny sposób przełoży się na efekty. Już teraz pojawiają się głosy, że bierze na siebie dużą odpowiedzialność – pracuje w korporacji, więc będzie musiał prowadzić szkolenia i support dla kilkudziesięciu pracowników. W przyszłości może się pojawić potrzeba wprowadzania modyfikacji. Już teraz nie udało mu się dokończyć kilku poprawek przed weekendem, a ponieważ wyjeżdża od poniedziałku na delegację, przyszedł do pracy w sobotę, aby program dokańczać.
@Lech nie przemawia do mnie na przykład tekst: „że ludzie sukcesu, to ludzie najbardziej zapracowani”. I gdzie ten sukces się zapytowywuję? :) No chyba, że poprzez określenie, że są ludźmi sukcesu mamy na myśli, ze sukces jest ich panem i ich uwięził :) W takim wypadku nic, tylko się zgodzić i uciekać od takich i ich pomysłów :) Sukces IMHO to możliwość wykonywania pracy, która jest ciekawa dla nas, sprawia nam frajdę a nie zabiera nam całego naszego czasu, nie niszczy relacji z innymi ludźmi. Mamy czas na zabawę, odprężenie i inne takie „pierdoły”, na które ci zapracowani ludzie sukcesu czasu nie mają.
A co do nadgorliwości, to trzeba umieć wybrać złoty środek. Już zaobserwowałem, że wychyliłem się kilka razy w pracy, ze coś zrobię i teraz muszę oduczać innych, że ja nie jestem śmietnik do którego można wepchnąć każde niechciane zadanie. Trochę to nudne się robi. Więc skłaniam się ku tezie, że nadgorliwość trzeba dobrze przemyśleć zanim się ją zastosuje. Łatwo stracić panowanie nad czasem i swoim życiem.
Witajcie
Właśnie dotarłem do Warszawy po ponad 7-godzinnej podróży (z tego tylko ulica Puławską ponad 90 minut!!).
no cóż, 380 km to w Polsce długi dystans…..
Tomek
W „yes I can” nie chodzi o to, aby dać się wykorzystywać, jak widzisz takich ludzi wokół siebie to jest sygnał do zmiany towarzystwa. Gwarantują Ci, że prędzej, czy później znajdziesz lepsze.
W międzyczasie zobacz na tę metodę z przedstawianiem warunków, o której wspomniałem wyżej, to uwolni Cię od konieczności mówienia „nie”.
Paweł
Czy nie wspominałem Ci w jakiejś korespondencji, że będę znowu 2 tygodnie we Wrocławiu? Następnym razem mam szkolenia 6-10.10 a potem dopiero w marcu. Co masz na myśli pisząc o oszczędzaniu napięć?
Artur
Opisujesz bardzo powszechne (niestety) zjawisko. Ta asekuranckość u mężczyzn świadczy o poważnym niedoborze testosteronu spowodowanym fałszywym wychowaniem :-) No ale to jest temat na całą książkę :-)
Walth
Tresowanie szefa w ten sposób to niezła i dość skuteczna metoda, oczywiście o ile się z tym nie przesadza :-) W rezultacie wyszukuje on sobie łatwiejsze ofiary a Ty masz spokój :-)
Lech
Uważaj, nie mieszajmy nadgorliwości z postawą, kiedy komunikujemy o tym co możemy zrobić, zamiast zasłaniać się niemożnościami. To pierwsze, jak zapewne wszelkie „nad-” jest na dłuższą metę szkodliwe. To drugie korzystnie wpływa na nasz wizerunek u innych. Oczywiście musimy przy tym pamiętać o mądrym biblijnym powiedzeniu „nie rzucaj pereł przed świnie” :-)
Tak samo jest z twoim kolegą. Jeśli jest on w dobrej organizacji, to ten dodatkowy wysiłek zostanie zauważony i doceniony, jeśli w kiepskiej to, oprócz zdobytego doświadczenia, szkoda jego czasu i wysiłków.
Pamietasz co pisałem o „ekstra mili„? Ja dzieki temu i ciagłym staraniom wnoszenia wartości dodanej doszedłem do tego co mam dzisiaj, mimo że zaczynałem od mieszkania w piwnicy i sprzedaży gazet na ulicach. Tego wielu ludzi nie rozumie i dlatego tkwią latami tam gdzie byli.
Zgadzam się też z tym, co pisze Walth o ludziach sukcesu. To bardzo zależy od indywidualnej definicji, co każdy z nas pod tym rozumie. Ja na przykład potrzebuję dużo czasu, którym mogę dowolnie według aktualnego widzimisię dysponować :-)
Walth
jeśli Twoją aktywność po prostu sią wykorzystuje, to jest to wspomniany wyżej sygnał do zmiany otoczenia na lepsze :-)
Podsunąłeś mi też temat kolejnego postu, dziękuję :-)
Pozdrawiam wszystkich
Alex
@Alex
ależ nie ma sprawy :) Siedzę sobie w pracy i generalnie nie mam co robić bo szefa nie ma ;-)
A tak na poważnie, to wielu rzeczy/problemów/spraw/pomysłów nie da się rozpatrywać w oderwaniu od wielu innych rzeczy/problemów/spraw/pomysłów. Ale to oczywiste jest :D
P.S.
Acha otoczenia raczej nie zmienię bo na razie jest fajnie. Bardzo dużo się dowiedziałem o sobie i innych ludziach, właśnie dzięki temu mojemu „szefowi”. Nawet poświęciłem na niego jeden wpis u siebie na blogu w związku z moją pierwszą delegacją :)
Najważniejsze to spokój wewnętrzny (ale nie taki przez zaciśnięte zęby ;P).
Alex, a co jeśli zakładamy, że nie ma nic niemożliwego albo wychodzimy z założenia, że nawet jeśli brakuje nam wiedzy w danym momencie, pozyskanie jej – zaprocentuje (co zrozumiałe)? Może zbyt beztrosko szafuję określeniem „nadgorliwość”, ale często się z nim w przeszłości spotykałem. Dla mnie granica jest bardzo płynna. Jak pisze Walth – dobrze, gdy praca ma swoje miejsce. Wychodzenie co i rusz naprzeciw nowym wyzwaniom będzie wymagało większych kompromisów (np. z życiem rodzinnym). I tak jest w przypadku tego kolegi (ma dwójkę małych dzieci).
Temat jest trudny do ujęcia, bo wchodzi w to wiele zmiennych (rodzina, charakter pracy, charakter nasz, zdrowie itd.).
Walth
masz rację z tym, że wszystko musimy rozpatrywać w kontekście innych „zmiennych”. Ciekawym jest to, że długoterminowo mamy możliwość wpłyniącia i na te warunki brzegowe, przynajmniej w dość sporym stopniu.
Lech
Nie do końca rozumiem co chcesz wyrazić tym pierwszym pytaniem. Może ja wcześniej napisałem coś niecałkiem jasno?
Praca rzeczywiście powinna mieć swoje miejsce, w idealnym przypadku nie traktujesz tego jako pracy, lecz interesujące hobby, za które jeszcze Ci płacą :-) Znam parę osób, którzy tak robią, z niżej podpisanym włącznie.
Hmmm…. z mojego punktu widzenia sprawa jest dość prosta, te zmienne o których piszesz możesz uwzglądnić w tym „pod warunkiem że…”. Warto też starać się, aby z tych ograniczających zmiennych występowały u nas tylko te, które uznamy za konieczne (co znowu jest kwestią indywidualnego obrazu życia).
Niewątpliwie trudno „problem” oddzielić od kontekstu „indywidualnego obrazu życia” i sposobu pracy. Ogólnie podzielam Twoje zdanie, więc nie będę niepotrzebnie drążył :-)
Pozdrawiam serdecznie!
Alex – hmmm… musiałem przegapić tego mejla (a strasznie szkoda :( ). Co do napięć, to miałem na myśli sytuację, w której entuzjastycznie mówimy „Yes, I can do” gdy ktoś prosi nas o np. napisanie ciekawego tekstu. Jeśli nam się nie uda, to pomimo wszystko druga strona będzie czuła, że się postaraliśmy i się niestety (co się zdarza) nie udało. Jest to dużo lepsze niż potwierdzenie w normalny, obojętny sposób (np. „OK, spróbuję”) – wtedy druga osoba może mieć wrażenie, że ją zbyliśmy :)
Lech
Pozdrowienia dla Ciebie :-)
Paweł
Cóż może nadrobimy to w listopadzie, choć będę tam wtedy zajęty przez 5 dni do 17:30
Pozdrawiam
Alex
Nic nie szkodzi :) Kiedyś pewnie poznam mojego „mistrza” :) Póki co, pouczę się jeszcze ciekawych rzeczy o których mówisz :) Pozdrawiam serdecznie
Jak dla mnie to pierwsza i podstawowa rzecz, której się trzymam – praca jest tylko środkiem do realizacji celów w życiu prywatnym a nie celem samym w sobie. Wiadomo, że czasami trzeba dłużej przysiąść, wziąć więcej obowiązków, ale nie można dać się pochłonąć pracy… Przecież nie po to żyjemy, żeby pracować ;)
Pozdrawiam.
Roman.
Roman
W idealnym (ale możliwym!!) przypadku dostajemy pieniądze na wykonywanie naszego hobby :-) To wtedy zmienia bardzo nasze postrzeganie tego zagadnienia.
Pozdrawiam
Alex
Brak wiary pozytywny finał przyszłych działań i negatywne komunikaty w stylu „tego nie da się zrobić” jest/był moim wielkim grzechem. Jednak od pewnego czasu zmienia się moja postawa. Dlaczego? To co napiszę z pozoru może wydać się trywializowaniem tematu, jednak skoro opisany poniżej sposób pomógł mi, dlaczego nie mógłby pomóc innym. Od jakiegoś czasu wraz z kolegą ćwiczymy na siłowni. Mimo, że sztanga za każdym ruchem zdaje się być cięższa my powtarzamy sobie niczym mantrę: „Dam radę, to lekkie!” :) Najwyraźniej jest to trening także dla charakteru, gdyż także poza siłownią zacząłem powtarzać sobie – dam radę! Powtórzę słowa Alexa, które są dla mnie w tym temacie najważniejsze: „komunikujemy o tym co możemy zrobić, zamiast zasłaniać się niemożnościami”. Sądzę, że taki komunikat zmienia nie tylko nasz wizerunek u innych, ale także podnosi samoocenę.
Piotrze
Komunikat, o którym wspominasz z założenia powinien wpływać na nasz wizerunek. Zapewne poprawia on też naszą samoocenę (z czym bardzo wielu ludzi ma problem – rezultat polskiej szkoły i metod wychowania), choć to ostatnie dobrze jest umocnić konkretnymi rezultatami.
Kiedyś w pewnej szkole, w pewnym pokoju nauczycielskim przeczytałem takie zdanie:
Kto chce szuka sposobów, kto nie chce szuka powodów.
Proponuję posłuchać tego, co mówią do was ludzie poprzez pryzmat tego zdania. Co prawda w świetle postu Alexa, u niektórych ludzi może to być tylko problem czysto komunikacyjny, ale jak na razie przynajmniej u mnie sprawdza się znakomicie.
Pozdrawiam Mariusz
Witam,
MariuszZ ostatnio wróciłam do tego tekstu w takiej oto okoliczności.
Dostałam tydzień temu zapytanie o realizację akcji. Zgłosiłam się wypisując województwa w których mogę od już zrealizować jak również te które mogę od jutra ;)
Z odpowiedzią spóźniłam się 1 godzinę co oznacza, że województwa te zostały „wzięte” przez inne firmy. W moim zgłoszeniu dodałam ze mogę pomóc w dowolnym regionie Polski przeprowadzić tą akcję. Na odpowiedź długo nie czekałam.
Mieszkając w Krakowie dostałam woj. pomorskie, warmińsko-mazurskie, podlaskie, dolnośląskie, lubelskie, świętokrzyskie i śląskie. Akcja niskobudżetowa. W związku z tym zleciłam kolejne województwa zaprzyjażnionym osobom z którymi robimy rzeczy znacznie trudniejsze, które wymagają zarówno doświadczenia jak i rozbudowanej możliwości logistycznej. Ja „wzięłam” niechciane przez nikogo woj.pomorskie. Po 2 dniach dowiaduje się ze pierwsze regiony (te polecone przeze mnie) wykonały zadania, kolejne kończą ale śląskie i dolnośląskie wycofało się z zadania. Wierz mi czułam się okropnie bo przecież ja rekomendowałam firmę co więcej pracowałam z tą firmą przy innych zleceniach. Po otrzymaniu informacji od Klienta natychmiast napisałam do firmy która po 1 nie napisała mi o planach rezygnacji (gdyby wcześniej o tym pisała miałabym więcej czasu na działanie) po 2 napisałam co o tym sądze, jak się z tym czuję i dokładnie ten tekst który napisałes „kto chce szuka sposobu, kto nie chce szuka powodu”.
W przeciągu 20 minut znalazłam prywatną osobę która jest zakręcona tak jak ja, która jest szaleńcem /nigdy jej nie widziałam rozmawiałam tylko przez telefon /;) i podjęła się ratować region.
Zadzwoniłam do Klienta z informacją ze jest mi przykro ze tak potoczyła się sprawa w związku z tym to ja wykonam to zlecenie aby nie narazać Klienta na straty finansowe z „niewykonanej akcji” (doskonale zdaje sobie sprawę ze skutków). Odpowiedź mega pozytywna.
Wykonaliśmy zadanie z nawiązką otrzymując pozytywny odzew ze wszystkich regionów które poleciłam, które wykonałam a szczególnie z tych które ratowaliśmy. Da się! trzeba tylko chcieć i umieć o tym rozmawiać.
Finał: mamy zlecenie ogólnopolskie na listopad.
Firma której zleciłam ten projekt odmówiła realizacji również innych projektów które im zaproponowałam. Firmie nie ufam przez to ze zachowuje się nieodpowiedzialnie.
Współpracownicy obiecują skopać mi d…. jeśli jeszcze raz polecę tą firmę komukolwiek. Trzymam ich za słowo.
Nie chcę aby ten post był odebrany jako autoreklama chodziło mi tylko o to aby pokazać :
1) chęć poszukiwania rozwiązań
2) pewną komunikację z Klientem, dbanie o to aby sam nie poległ przed swoim szefem /moze kiedyś opiszę sytuację kiedy jeszcze jako pracownik jednej z większych agencji ogólnopolskich stanęłam po niewłaściwej stronie przez co Klient właśnie poległ przed szefem a ja straciłam Klienta/
3) zachowanie firm/osób podejmujacych zadania i rezygnacji z zobowiązań
4) konieczność rekomendowania tylko tych których jesteśmy pewni
5) konieczność poszukiwania rozwiązań pod presją czasu
6) a przede wszystkim wiarę w to ze podejmując się czasami szaleńczych wyzwań, broniąc Klienta i robiąc często rzeczy niemożliwe (dla innych) budujemy coś wartościowego (dla siebie i innych), co ma szansę procentować w przyszłości.
Alex dziękuję za ten tekst.
Pozdrawiam
Marzena
@Marzena: Zachowałaś się jak Zuchwały Pomocnik, o którym ostatnio napisałem w swoim blogu. Jest to osoba, która bierze sprawy w swoje ręce, robi pożyteczne rzeczy nawet wtedy, gdy nie ma takiego obowiązku. O takich ludziach marzą dobrzy pracodawcy.
TesTeq zachowałam się tak z czystej przyzwoitości. Polecałam kogoś kto zawiódł.
Marzena
Moje ostatnie zwariowane 6 miesięcy to też rezultat zawodu ze strony innej osoby. Ktoś przez długi czas przygotowywał się do przejęcia części prostszych szkoleń po to, aby w listopadzie zakomunikować mi, że zmienił koncepcję życiową. W mojej branży tzw. pipeline jest dość długa, więc na wiosnę stałem przed wyborem, albo zawiodę klientów i powiem im, że nie ma kto zrobić obiecanych szkoleń (chodziło im o mój system szkoleń, nie jakikolwiek inny), albo dodatkowo do mojego pełnego kalendarza zrobię te, często dość podstawowe szkolenia. Jest oczywistym, że w moim wypadku wchodziła w rachubę tylko opcja nr.2 :-) Stąd nawiasem mówiąc moja zmniejszona aktywność na blogu i stan wypalenia w lipcu :-)
Czasem tak trzeba, zwłaszcza jeśli nasza reputacja jest nam ważna
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex musiałeś mieć niezły młyn :) ale wierze że dzięki takiemu działaniu zdobyłeś nowe doświadczenie, wiedze, Klientów :)
Zastanawia jednak mnie dlaczego ludzie podejmują wyzwania żeby potem wycofać się z zobowiązania?
Przecież prawdę mówiąc to strata czasu i energii którą można ukierunkować na jakieś działania, co więcej robienie sobie na własne życzenie złej opinii, stawianie innej osoby (niestety często przyjaciela, zaprzyjaźnionej firmy, kogoś kto chciał dobrze) w bardzo kłopotliwej sytuacji (w związku z czym stosunki między osobami ulegają pogorszeniu). Zupełnie nie rozumiem takich manewrów.
Z drugiej strony odpowiednio wczesny komunikat może spowodować brak konieczności dzwonienia na „numery alarmowe” stawiania ludzi w stan gotowości bojowej itd.. Wystarczy mówić o swoich możliwościach, lękach.
Bardzo cenię tych którzy nie boją się zadzwonić ze złą informacją i pytaniem jak z tego wybrnąć.
Jako ciekawostka: historia autentyczna.
Rok 2005 lub 2004. Kampania ogólnopolska. W jednym z miast w nocy podczas montażu okazuje się ze sprzęt który musimy rozstawić nie mieści się w alejce, psujemy ciągi komunikacyjne co w rezultacie może powodować niebezpieczeństwo Klientów.
Team dzwoni podaje problem i możliwe rozwiązania (przecież widzą jak to wygląda). Krotka dyskusja, szybka decyzja.
Poranek dzwoni team poprzez konieczność montażu, demontażu, przesuwaniu regałów w sklepie i kolejnym montażu meldują ze dopiero skończyli.
Przesuwaniu regałów??? nie mam pojęcia o czym mówi osoba z którą rozmawiam.
Nie pamiętam nocnego telefonu, w połączeniach odebranych widzę ze rzeczywiście rozmawialiśmy. :-)
Przy tym projekcie prowadziłam 10 ekip technicznych, 17 koordynatorów regionalnych, 130 ekspertów i ok 200 hostess i promotorów.
Przez 15 tygodni spałam z telefonem ;) a mąż proponował gumkę od weków zeby telefon jeden czy drugi przypadkiem nie odkleił się od ucha ;)
Powracając do wątku. Jedna ekipa oceniłaby sytuację jako niemożliwą do wykonania, być moze nie zadzwoniliby stawiając mnie przed Klientem w takiej sytuacji w jakiej ostatnio się znalazłam. Druga ekipa dostkonale wie jak to wszystko działa, jak musi pójść informacja, z jakim wyprzedzenie – choćby w nocy.
Kiedy Klient dowiedział się co zrobiliśmy w sklepie – niezłe przemeblowanie – stwierdził ze jesteśmy wariatami. :) Taki miód na serce :)
Pozdrawiam
Marzena
Marzena pisze: „Zastanawia jednak mnie dlaczego ludzie podejmują wyzwania żeby potem wycofać się z zobowiązania?”
Wstydzą się teraz powiedzieć „nie” lub poinformować o kłopotach, odsuwając od siebie myśli o tym, co będzie potem.
“nie wychylaj się z tym, że coś umiesz, że coś potrafisz, bo jeszcze więcej ci pracy dołożą” i to jest prawda. Niestety u nas jeszcze niedoceniany jest pracownik, który potrafi swoje i jeszcze innym pomaga, który w 8 godzinach zrobi swoje, pomoże kolegom i jeszcze ma czas na przejrzenie stron internetowych. Zazwyczaj mówią, że się obija skoro czyta i ma na to czas. Ja akurat swoją pracę mam w małym paluszku, w międzyczasie zrobię sobie herbatkę, poczytam necik i widzę krzywe spojrzenia innych. Nie chcę przekładać papierka z miejsca na miejsce tylko po to aby pokazać, że niby coś robię. Nie chcę zawalić sobie biurka pierdołami i papierami tylko po to aby wyglądało, że pracuję. Nie nawidzę bałaganu na biurku, każda rzecz ma swoje miejsce :) i tak jest najlepiej. Szukam nowej pracy, nowych wyzwań chcę się czegoś nowego uczyć tylko po 7 latach w jednej firmie trudno sie wyrwać.
Pink
Piszesz: „“nie wychylaj się z tym, że coś umiesz, że coś potrafisz, bo jeszcze więcej ci pracy dołożą” i to jest prawda.”
Jeśli tak będziesz uważała, to nigdy nie przeskoczysz do innej ligi :-)
Najwyraźniej też pracujesz w miejscu, w którym Twój czas nie jest optymalnie wykorzystywany (i przeliczany na pieniądze). jak długo chcesz tak robić, do czterdziestki, do pięćdziesiątki? Co potem, bo żwiat będzie się przecież zmieniał cały czas.
Pozytywne jest, że szukasz, zabierz się za to jak najszybciej
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex no problem jest właśnie w tym, że szukam ale mało skutecznie. Nie umiem jakoś efektywnie się do tego zabrać. Wiem, że w tej pracy nie daję z siebie wszystkiego bo nie muszę pracować tu na pełnych obrotach. To kwestia opanowania swoich obowiązków, w końcu pracuję tu 7 lat… Piszesz, że mój czas nie jest optymalnie wykorzystywany i przeliczany na pieniądze. Zgadzam się z tym. Czasami szkoda mi czasu, który „marnuję” w pracy. A co do przeliczania na pieniądze, to wolałabym satysfakcjonująca pracę dającą zadowolenie niż wielką kasę za nicnierobienie. Oczywiście za darmo tez pracowac nie będę, wiadomo z jakich powodów ale kasa to nie wszystko. Skończyłam studia ZZL a tak naprawde nie mogę w tym pracować bo źle zaczęłam i teraz za późno. Bez doświadczenia nie znajdę pracy a iść na darmowy staż też nie mogę bo muszę się z czegoś utrzymać. Nie mam tak komfortowej sytuacji jak niektórzy wieczni studenci.
pink pisze: „Niestety u nas jeszcze niedoceniany jest pracownik, który potrafi swoje i jeszcze innym pomaga, który w 8 godzinach zrobi swoje, pomoże kolegom i jeszcze ma czas na przejrzenie stron internetowych.”
To niedobrze, że „u was” tak jest, bo „u nas” jest inaczej (działam w Polsce).
pink pisze: „Skończyłam studia ZZL a tak naprawde nie mogę w tym pracować bo źle zaczęłam i teraz za późno.”
ZZL – nie znałem tego skrótu – rozumiem, że jest to Zarządzanie Zasobami Ludzkimi. Każdy, kto coś w życiu robi, wiele razy źle zaczyna. To normalne. Najważniejsze jest dostrzec błąd i dokonać korekty kursu. To nie musi być rewolucja – możesz zacząć „kręcić się” wokół ZZL w swojej obecnej pracy.
Tak, to jest Zarządzanie Zasobami Ludzkimi. W mojej obecnej firmie (mała firma) nie ma nawet działu personalnego, nie mam wokół czego się kręcić :( Zrezygnować z pracy jest łatwo i być na czyimś utrzymaniu ale ja sobie nie mogę na to pozwolić.
@pink: Jeśli zatrudniacie choć jednego pracownika, to jesteś w stanie nauczyć się jego „obsługi” i zostać ekspertem od prawa pracy.
TesTeq ależ jesteś optymistą… ja tak nie umiem
Pink
TesTeq nie jest optymistą, lecz trzeźwo patrzy na to, co da się zrobić!!
Każdą sytuację możesz wykorzystać do nauczenia się czegoś nowego
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Po pierwsze chciałabym się uprzejmie przywitać z autorem bloga i komentatorami – współ-pisaczami.
Po drugie – w temacie posta i powyższych wpisów – w pełni zgadzam się z tym, że prawie zawsze, nawet wykonując pracę poniżej swoich kwalifikacji, czy niezgodną z naszym profilem można się wiele nauczyć, może to być również początek kariery już ukierunkowanej zgodnie z naszym pomysłem na życie.
Z mojego doświadczenia wygląda to tak: byłam recepcjonistką w pewnej firmie (małe przedstawicielstwo w Polsce dużego międzynarodowego koncernu). Wykonując bardzo dobrze (tak to teraz mogę ocenić ;) podstawowe obowiązki, pytałam raz na jakiś czas szefa finansowego, czy nie potrzebuje pomocy – jakiejś małej analizy, przeliczenia czegoś itp. Wiedziałam, ze mając jedną osobę do pomocy, wiele spraw odkłada na później. I udało sie, po 2 miesiącach zmieniłam pracę na analityka w finansach.
To było dobre kilka lat temu, zarządzam teraz dużym zespołem i zdarza mi się zatrudniać asystentki lub ludzi na szeregowe stanowiska. I na przykładzie mojej ostatniej asystentki widziałam od razu: praca którą wykonywała dla naszego zespołu przynosiła jej w pewnym sensie satysfakcję, głównie dlatego że wszyscy byli zachwyceni faktem, że wreszcie nie wita ich w drzwiach osoba zblazowana, niezadowolona z życia i uważająca że wykonywana przez nią funkcja jej uwłacza. Była uśmiechnięta i brała na siebie coraz więcej tematów i szybko zaczęła odgrywać niezwykle ważną rolę w zespole. Absolutnie nie stosowała szkoły „nie wychylania się”. Gdy zmieniałam pracę, to po pierwsze okazało się, że jest kolejka chętnych managerów do jej zatrudnienia, po drugie chcieli ją zatrudnić na stanowiska nie-asystenckie tylko w zespołach analitycznych, procesowych czy sprzedażowych.
Podsumowując tą przydługą wypowiedź, moim zdaniem to wygląda tak: jeśli już podejmujesz się określonych zadań – wykonuj je z zaangażowaniem i dobrze się przy okazji ‘sprzedaj’, nawet jeśli nie jest to szczyt marzeń. To z pewnością nie umknie uwagi dobrych managerów, szukających ludzi do swoich zespołów. Ludzie zorientowani na ukrycie się, przeczekanie czy okazujący dookoła niezadowolenie z funkcji, którą spełniają (a raczej nikt ich do tego nie zmusza – przynajmniej o takiej sytuacji tu piszę), nie budzą mojego zaufania.
e.
Ecrire
Witaj na naszym blogu :-)
Dziękuję za przytoczony przykład, dokładnie tak to działa w praktyce
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Ecrire
Piszesz „To z pewnością nie umknie uwagi dobrych managerów, szukających ludzi do swoich zespołów”. A co jeśli takich dobrych menagerów nie ma w firmie, nie ma zespołów?? 6 lat wyprówałam sobie żyły i naprawde się starałam. Tak jak pisałam, swoją prace i obowiązki mam obecnie w paluszku. Zawsze uśmiechnięta i zadowolona. Znajomi, którzy wpadali do mnie do pracy mówili, że widać że to lubię i że mam zadatki na pracoholika… Szczerze znudziło mi się już robienie wszystkiego aby dobrze wypaść w oczach innych, aby pokazać jak dużo umiem. Jeśli nie zauważyli tego przez 6 lat to co ja się mam łudzić, że teraz coś się zmieni i zauważą?? Nie zależy mi już na tej pracy i chyba szybciej znalazłabym inną gdyby mnie z tej poprostu wywalili :)))
@pink: Czy Twoja firma znajduje się na pustyni lub jest tajną bazą wojskową? Czy nie odwiedzają Was ludzie z innych firm, którzy mieliby okazję zobaczyć, jaka jesteś dobra? Skoro masz takie wysokie kwalifikacje, to może warto poszukać nowej pracy. Ale zanim ją znajdziesz, nie rzucaj obecnej.
TesTeq no czasami sama się zastanawiam co ja tu robię? Nie do końca jest tak, że nikt nas nie odwiedza ale bardziej tak, że są to ludzie lojalni i raczej nie podbierają sobie pracowników. Długoletnia współpraca chyba ich tego nauczyła i nie słyszałam o takim przypadku. Nie piszę o niewiadomo jak wysokich kwalifikacja, ale o tym, że w obecnej pracy osiągnęłam już (chyba) wszystko co było dla mnie do osiągnięcia. Ratunek jest rzeczywiście jeden – zmiana pracy. Trudny o tyle, że „zasiedziałam” się tu, 7 lat, znam ludzi, ich przyzwyczajenia, wybryki, złe i dobre zachowania. Może boję się zmian, że niekoniecznie bedzie na lepsze? Teoretycznie nie mam na co narzekać, ale jednak nie chcę być tylko po to aby odbębmnić swoje 8 godzin i iść do domu. To mi nie wystarcza. Nie chcę tak traktować swojej pracy. Alex tego nie pochwala :). Znajomi twierdzą, że mam dobra pracę i płacę, a ja twierdzę, że można mieć lepszą i pracę i płacę, ale jeszcze nie wiem jak?? :)
Pink
„Ratunek jest rzeczywiście jeden – zmiana pracy. Trudny o tyle, że “zasiedziałam” się tu, 7 lat, znam ludzi, ich przyzwyczajenia, wybryki, złe i dobre zachowania.”
Zmiana jest tylko konsekwencją rozwoju. Według mnie najwyższy czas :) Rozejrzyj się teraz za czymś, co będzie pokrywało się w części z Twoimi kompetencjami, ale zawierało nowe wyzwania.
Znajomi mówią Ci o schematycznej stabilizacji. Odpowiedz sobie na pytanie: chcę utrwalenia obecnego stanu, czy dalszego rozwoju?
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
@Tomasz: pink chyba odpowiedziała już sobie, czego chce, sadzę że to raczej kwestia sposobu realizacji, a raczej pierwszego kroku :)
@pink: chyba jestem w stanie sobie wyobrazic sytuację, w której niewiele osób z zewnątrz (czyli potencjalnych nowych pracodawców) widzi styl i efekty Twojej pracy. Moje propozycje będa przyziemne może ciut, ale chyba proste w realizacji (może nawet część masz za sobą).
1. spisać sobie pomysły na to, co chiałabyś robić,
2. napisac cv – oczywiste pewnie (bo pomaga podsumować siebie w obszarze zawodowym i dlatego że będzie pod ręką, jak nawet przypadkiem zdarzy Ci się z komś porozmawiać o swoim rozowju),
3. dać to cv do łapy znajomym, wysłac odpowiedź na kilka ogłoszeń i wystawić na 1-2 portalach.
Takie rzeczy zdecydowanie przyjemniej się robi, kiedy nie ma presji :). A potem to już idzie samo …. Ja zmieniałam pracę nie dlatego, ze musiałam, nawet nie z powodu stagnacji. Jednym z powodów były po porstu nowe (nie koniecznie większe) wyzwania. Chyba nawet jestem zwolennikiem zejścia trochę niżej w hierarchii w nowej pracy, po to żeby się później lepiej odbić :)
No chyba że całkowicie brakuje Ci motywacji nawet do tak podstawowych ruchów, to wtedy potrzebny jest jakis potężny reset.