Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Rozwój osobisty i kariera

Jeszcze o odpowiedzialności

Dziś natknąłem się na ciekawą wypowiedź, która ładnie uzupełnia naszą dyskusję na temat odpowiedzialności. Pozwolę sobie zacytować ją w oryginale:

„….. part of being responsible for your life is also taking responsibility of your enjoyment of life. If you are not enjoying your life do not blame it on someone else.”
Heidi Roisen

Jak to wygląda w naszym życiu? Traktujemy ten rodzaj odpowiedzialności równie poważnie jak i pozostałe? Rzeczywiście przejęliśmy osobistą odpowiedzialność za naszą radość życia, czy też czekamy aż zadba o to ktoś, lub coś z zewnątrz?

Na te pytania naprawdę warto uczciwie odpowiedzieć samemu sobie, nawet jeśli to co sobie powiemy nie bardzo będzie się nam podobało.

Kiedyś dawno temu sam popełniałem w życiu obydwa poważne błędy:

  • nie rozumiałem, że zadbanie o przyjemność z życia jest równie ważne jak inne obowiązki, które wziąłem na siebie (kontrowersyjne, nieprawdaż?)
  • winiłem za brak radości życia okoliczności i czynniki zewnętrzne (to zdaje się być dość rozpowszechnioną przypadłością)

Dopiero po rozpoznaniu problemu i podjęciu konkretnych działań naprawczych jakość mojego życia zaczęła podnosić się w bardzo szybkim tempie i tak już zostało do dzisiaj :-)

Życzę Wam owocnych przemyśleń!

Komentarze (30) →
Alex W. Barszczewski, 2007-08-03
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Dbaj o kichaczy i zostań jednym z nich

Niektórzy z Was zapewne zastanawiają się, co ma oznaczać to słowo użyte w tytule, więc zacznijmy od niego :-)
W marketingu wirusowym idee, produkty czy usługi rozpowszechniają się w ten sposób, że ich zadowoleni „konsumenci” przekazują informacje o nich osobom ze swojego otoczenia. Te z kolei, po osobistym zapoznaniu się z „obiektem” takiego marketingu opowiadają to innym i w ten sposób, może (choć nie musi) dojść do lawinowego zakażenia szeroko rozumianego „rynku”.
Jeśli ten obiekt jest w dodatku czymś w miarę niepowtarzalnym i wywołującym u odbiorcy opisany przez Toma Petersa efekt „Wow!”, to metoda ta jest bardzo skuteczna. Piszę to z własnego doświadczenia, od 1992 roku „rozprzestrzeniam się” wyłącznie w ten sposób, co jest nie tylko wygodne, lecz też bardzo efektywne kosztowo :-)
Dlaczego o tym piszę? Cóż, po tym jak rozważaliśmy stanie się takim wyjątkowym obiektem warto zastanowić się jak „zainfekować” sobą jak największą część „rynku”. To ostatnie słowo piszę w cudzysłowie, bo niekoniecznie musi tutaj chodzić o rynek sensu stricto.
W takich działaniach szczególną rolę odgrywają ludzie, którzy nie ograniczają się do dania pozytywnej referencji kiedy się ich o nią zapyta, lecz ci, którzy sami z siebie, z własnej inicjatywy mówią o Tobie opowiadając to wszelkim potencjalnie zainteresowanym ludziom. Seth Godin nazywa ich „sneezers„, to dobre określenie, które pozwolę sobie używać tłumacząc je na język polski jako „kichacz” :-).
W tym kontekście mamy dwie rzeczy, na które należy zwrócić uwagę:

1) Jeśli jesteśmy naprawdę dobrzy, to warto mieć w swoim otoczeniu jak najwięcej kichaczy. Ci ludzie bardzo szybko i efektywnie rozpropagują nasze możliwości i osiągnięcia. To zadanie znalezienia takowych nie jest trywialne, bo większość Polaków ma tendencję do dzielenia się narzekaniem i negatywnymi obserwacjami, a to jest dokładnie odwrotność tego, co potrzebujemy. Jeśli więc na waszej orbicie znajdzie się pozytywny „kichacz”, to należy go rozpoznać i traktować z dużą atencją, to jest osoba, która może znacząco przyśpieszyć Waszą karierę!!
2) ze względu na wspomnianą już powyżej cechę Polaków kichacz jest zjawiskiem stosunkowo rzadkim. W związku z tym dobrym sposobem na pozytywne wyróżnienie się z tłumu jest zostanie jednym z nich :-) Jeśli widzimy coś, lub kogoś, kto robi cokolwiek wykraczającego poza szarą przeciętność (może to być w bardzo różnych aspektach i niekoniecznie muszą to być wielkie sprawy), to po spełnieniu warunków wymienionych poniżej zadajmy sobie trudu, aby takie osoby rozpropagować. To nie jest ani trudne, ani nie wymaga wiele wysiłku, a rezultaty dla obydwu stron mogą być bardzo korzystne. Ludzie z klasą, o których „kichasz” z pewnością docenią Twoje zaangażowanie i to czasem w stopniu znacznie większym, niż mogłoby nam się to wydawać.

Zanim jednak zaczniemy „zarażać” innych zwróćmy uwagę na kilka bardzo istotnych punktów:

  • musimy wiedzieć, czy dana osoba życzy sobie takiej reklamy. Nigdy nie zaszkodzi zapytać (ja tak robię), chyba ze sprawa jest oczywista (jak ktoś np. robi stronę w internecie to zapewne będzie się cieszyć z jak najszerszej publiczności)
  • uważamy przy tym na dotrzymanie tajemnicy zawodowej – ja na przykład nie wypowiadam się na zewnątrz o pracownikach moich klientów
  • mówimy tylko prawdę i nic ponadto!!! W końcu chodzi też o naszą osobistą wiarygodność!! Na szczęście w wielu wypadkach wystarczy po prostu zwrócenie uwagi innych na daną osobę lub serwis. Wielokrotnie bardzo pomogłem różnym ludziom mówiąc o nich innym „poznaj tego człowieka i porozmawiaj z nim, myślę że warto”. To nie było trudne i nie wymagało położenia na szalę całej mojej reputacji :-)

Proste, nieprawdaż? Dlatego zachęcam Was do wyświadczania takiej przysługi innym i to najlepiej od zaraz. Najpóźniej po kilku latach zobaczycie ile wygeneruje to dobrej woli w stosunku do Was!

A psik!!!! :-)

Komentarze (31) →
Alex W. Barszczewski, 2007-07-08
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Jak zmieniać ludzi wokół nas, Motywacja i zarządzanie

W życiu liczą się nie chęci, lecz rezultaty

Powyższe zdanie powinno być właściwie oczywiste dla każdego dorosłego człowieka. Tym bardziej zaskakuje mnie ilość osób, które zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym hołdują nieszczęsnemu przekonaniu, które mówi:

BRAK REZULTATU + DOBRE USPRAWIEDLIWIENIE = REZULTAT

Mimo jego rozpowszechnienia jest to niezwykle kontraproduktywne nastawienie i jestem bardzo zdziwiony, że tylu ludzi marnuje sobie szanse życiowe koncentrując się na znalezieniu tego drugiego składnika powyższej „sumy”.

Nawet, jeśli sami nie stosujemy go to takie podejście często odbija się na nas, gdyż:

  • niektórzy podwładni zawodzą nas, często w niespodziewany sposób, co powoduje komplikacje i straty, za które potem my, jako managerowie jesteśmy odpowiedzialni
  • nasi bliscy zawodzą nas, co powoduje straty sięgające od drobnych nieprzyjemności, po zaprzepaszczenie życiowych szans wszelkiego rodzaju

Dla wyjaśnienia podkreślam, że pisząc „zawodzą nas” mam teraz na myśli wyłącznie niedostarczanie umówionego wcześniej rezultatu i ewentualne zastępowanie go mniej, czy bardziej przekonującymi usprawiedliwieniami.

Tolerowanie takiego stanu rzeczy jest dla nas też niezwykle niekorzystne, gdyż abstrahując od samych konsekwencji wspomnianych wyżej, „tresujemy” takie osoby nagradzając niepożądane zachowanie, a co za tym idzie zwiększając prawdopodobieństwo jego wystąpienia w przyszłości.

Co więc zrobić w sytuacji, kiedy druga osoba mówi nam:

Nie dostarczyłem (umówiony wcześniej rezultat) ponieważ („przeszkoda obiektywna”)

Na pierwszy rzut oka wygląda to na dobre usprawiedliwienie, ale pominąwszy parę ekstremalnych przypadków losowych, nigdy przenigdy nie akceptuj takiej wypowiedzi bezkrytycznie. Zbyt często będzie ona oznaczała, iż ktoś próbuje wykorzystać „przeszkodę obiektywną” jako pretekst do ukrycia własnego bezwładu, niewiedzy, czy też zwykłego lenistwa!!!

Tego tak nie można zostawić! Zamiast pogłaskać daną osobę po głowie i powiedzieć:

„No tak, rozumiem, nic się nie dało zrobić”

zapytajmy wprost (w zależności od charakteru tych „okoliczności obiektywnych”:

Jakie KONKRETNE działania podjąłeś, aby osiągnąć (umówiony wcześniej rezultat) mimo istnienia („przeszkoda obiektywna”)?

albo

Jakie KONKRETNE działania podjąłeś, aby usunąć („przeszkoda obiektywna”), lub zminimalizować jej wpływ na osiągnięcie (umówiony wcześnie rezultat)?

Jeśli teraz wykażemy choć odrobinę asertywności i będziemy obstawać przy uzyskaniu konkretnej odpowiedzi, to dowiemy się czy dana osoba rzeczywiście zrobiła wszystko, co możliwe, aby umówiony rezultat dostarczyć, czy też pomyślała „mam dobre usprawiedliwienie, po co się wysilać”. Będziecie zdziwieni, kiedy zobaczycie jak często mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem i co gorsza, dotąd tolerowaliśmy to.

Na zakończenie parę istotnych uwag:

  • Nawet jeśli zadajemy takie pytanie przyjaznym tonem głosu, to jest to bardzo brutalne wydobycie na wierzch prawdy. Niektóre osoby będą miały spory kłopot z taką konfrontacją, bo dotąd żyły we własnym wirtualnym świecie, gdzie ich dotychczasowa postawa była OK. Tak więc pytaj przyjaźnie :-)
  • Trzeba trochę uważać z osobami bliskimi. Najlepiej byłoby przetestować ich nastawienie („wynikowiec” czy „usprawiedliwiacz”) zanim staną się naszymi bliskimi, ale to nie zawsze jest możliwe. Jak już mamy, co mamy to przynajmniej dobrze jest wiedzieć na ile można drugą osobę potraktować jako prawdziwego, dorosłego partnera, a na ile musimy (?) zaakceptować fakt, że pod pewnymi względami jesteśmy w związku z dużym dzieckiem. Wnioski musicie już sobie wyciągnąć sami.

Opisane w poście postępowanie w przypadku wymówek jest „procedurą standardową” doświadczonych managerów i wielu z Was będzie ono zapewne znane. Napisałem o tym, bo szkoląc ostatnio początkujących widziałem, że mieli kłopoty z właściwą reakcją, więc pewnie przyda się i kilku Czytelnikom.

Komentarze (42) →
Alex W. Barszczewski, 2007-05-07
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Motywacja i zarządzanie

Gorący kartofel

Zastanawiacie się nad tym tytułem?

Słowo „kartofel” zdaje się mieć ostatnio w Polsce znaczenie polityczne, niemniej tutaj raczej będziemy go używali do załatwiania spraw w firmie.
Dość często dzwoni do mnie któryś ze znajomych i pyta co zrobić w sytuacji, kiedy jakaś osoba w ich firmie blokuje ważną decyzję. W tym blokowaniu często nie chodzi nawet o względy merytoryczne (co byłoby OK), lecz raczej o pokazanie „kto tu rządzi”, albo zwykłe lenistwo i niechęć decydowania (są i tacy managerowie). Co teraz zrobić w sytuacji, kiedy ta blokująca osoba nie jest naszym podwładnym, albo co gorsza chodzi o naszego przełożonego? Dla wielu tego typu ludzi coś takiego jak dobro firmy jest często abstrakcyjnym pojęciem, które pojawia się najwyżej wtedy, kiedy trzeba „zmotywować” (czytaj zmanipulować) pracownika. Tak nie powinno być, ale ciągle zdarzają sie tego typu dowody błędów rekrutacyjnych i to czasem na zdumiewająco wysokich stanowiskach.
Tutaj właśnie przydaje się tzw. gorący kartofel – coś, co nikt nie chce trzymać we własnych rękach. W firmie takim niepożądanym „towarem”, którego nikt nie chce być „właścicielem” są konkretne straty finansowe. Oznacza to, że jeśli ktoś z powyżej wspomnianych powodów rzuca Ci kłody pod nogi to:

  • w pierwszej kolejności trzeba przeliczyć efekty decyzji, bądź zaniechania tej osoby na konkretne pieniądze i tutaj potrzebujemy kwotę w złotówkach, a nie tylko ogólne stwierdzeni typu „dużo”. Tę kwotę, w razie potrzeby, musimy być w stanie uzasadnić więc nie bierzcie jej „z powietrza”. Ta liczba musi mieć, jak się mówi, ręce i nogi.
  • okaż zrozumienie dla decyzji osoby blokującej (zrozumienie a nie zgodę, to bardzo ważne). Nie przeskakuj tego punktu!!
  • delikatnie zwróć uwagę na fakt, że spowoduje to konkretne straty dla firmy i okaż zatroskanie co będzie, jeśli zwierzchnicy zaczną szukać osoby za nie odpowiedzialnej. Ważne jest, aby było to zatroskanie, pod żadnym pozorem nie powinno to sprawiać wrażenia groźby lub próby wywarcia nacisku. W wypadku, kiedy druga strona zapyta „chcesz mi grozić?” należy stanowczo zaprzeczyć (bo przecież nie chcemy nikomu grozić, chodzi nam o dobro osoby, z którą rozmawiamy).
  • pozwól „dojrzeć” myślom, które zasiałeś w głowie drugiej strony :-)

Ten prosty sposób postępowania spowodował już w wielu wypadkach „cudowne” skłonienie blokującego do „modyfikacji” jego decyzji i dobrze użyty jest bardzo skuteczny. Ze względu na delikatność zagadnienia (chcemy aby ktoś porzucił swoją dotychczasową strategie) wymaga on pewnego wyczucia, które dość trudno przedstawić na piśmie. Bądźcie więc ostrożni w jego stosowaniu i na początek lepiej może mylcie się po stronie „za mało” niż „za dużo”.

Pozostało jeszcze pytanie, czy lepiej zrobić to w formie pisemnej czy ustnej.

Jeśli macie z daną osobą w miarę dobrą relację, to lepiej zrobić to ustnie, bo nie zostawia to śladów. Po prostu załatwiasz co chcesz i po sprawie.

Jeśli nie masz dobrej relacji i w dodatku obawiasz się, że w przyszłości to Ty możesz zostać obwiniony za spowodowanie strat, które wyliczyłeś, to lepiej zrób to np. w formie e-maila, którego kopię sobie zachowasz. To zostawia wyraźny ślad na wypadek, gdyby w przyszłości ktoś chciał dochodzić jak naprawdę było. Pamiętaj, że ten mail ma być zatroskaniem a nie groźbą, inaczej wdajesz się w całkowicie niepotrzebną wojnę.

Życzę Wam powodzenia w używaniu tego sposobu (a najlepiej, gdybyście nigdy nie musieli go stosować), jeśli macie pytania bądź uwagi to zapraszam do komentarzy

Komentarze (23) →
Alex W. Barszczewski, 2007-04-11
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jak wybić się w życiu cz. 1

Jadę właśnie w pociągu z Katowic do Wrocławia. Za oknami mamy piękny, słoneczny dzień, widać już zbliżającą się wiosnę. Nad oknem w przedziale napis w czterech językach ostrzega “Nie wychylać się!” Wychylanie się z jadącego pociągu mogłoby być niebezpieczne, moglibyśmy wypaść, uderzyć o coś, a co najmniej nabawić się przeziębienia. Rezygnacja z wychylania się w takiej sytuacji to bardzo rozsądna decyzja, zapewniająca nam, że w miarę wygodnie i bezpiecznie dotrzemy do ustalonego przez nas celu.
Czytelnicy przyzwyczajeni do znajdywania na tym blogu konkretnych i praktycznych uwag zastanawiają się pewnie teraz, dlaczego piszę o takich rzeczach, więc już śpieszę z wyjaśnieniem.
Obserwując współbliźnich widzę, że znakomita ich większość postępuje w życiu dokładnie tak, jak gdyby znajdowali się w wygodnym ekspresie błyskawicznie zmierzającym do zamierzonej stacji przeznaczenia. “Nie wychylać się” zdaje się być mottem ich życia, najważniejszym zdaje się być wygodne usadowienie się w przedziale, kontakty z kilkoma współpasażerami i bierna obserwacja przesuwającego się za oknem krajobrazu.
Jeśli już pozostaniemy przy tej metaforze z pociągiem, to problem w życiu polega na tym, że zazwyczaj znajdujemy się raczej w dość zdezelowanym składzie, jadącym z niewielką prędkością po bardzo niepewnych torach i do tego przez stosunkowo mało atrakcyjne tereny. Jeśli się nie wychylimy, to nawet tam nigdy nie poznamy zapachu powietrza, czy dotyku mijanych osób i przedmiotów, nie mówiąc już o dotarciu do atrakcyjniejszych okolic.
Wielu z Was, zarówno na spotkaniach ze mną, jak i w prywatnej korespondencji pyta “co mam zrobić, aby wybić się z otoczenia, w którym żyję?” Pierwsza odpowiedź brzmi właśnie :”Wychyl się!!!”. Zrób cokolwiek, co powie światu “oto jestem”, najlepiej coś dobrego i pożytecznego :-) To oczywiście nie gwarantuje Ci niczego, jeśli jednak będziesz to konsekwentnie robił, to znacznie zwiększy to Twoje szanse, że “wpadniesz w oko” komuś, kto może znacząco Ci pomóc. Nie chodzi tutaj o nachalne lansowanie się czy wpychanie gdziekolwiek na siłę, po prostu o miłe i najlepiej konstruktywne zaznaczenie swojej obecności, zwłaszcza w takich miejscach i wobec takich osób, gdzie takie zaistnienie mogłoby być obiecujące.
Aby zilustrować to, co mam na myśli weźmy dla przykładu mnie, choćby dlatego że w tym przypadku mogę ze znajomością tematu mówić o obydwu stronach interakcji.
Ci z Was, którzy dłużej znają mnie osobiście, wiedzą że jestem skorym do pomocy człowiekiem o dość sporej wiedzy i niezwykle rozbudowanych kontaktach. Jak widzę kogoś dobrego, starającego się zrobić coś dobrego ze sobą, albo światem wokół nas, to chętnie w ten, czy inny sposób przykładam do tego ręki. Takich ludzi jest, nawet w Polsce, znacznie więcej niż na podstawie konsumpcji mediów masowych może się wydawać i “pojawienie się na radarze” kogoś takiego z pewnością nie będzie szkodliwe, a w pewnych sytuacjach wręcz bardzo pomocne, bo umożliwi Wam skorzystanie z jego szeroko rozumianych zasobów. Ile osób robi z tego użytek? Bardzo niewiele, większość nie wykorzystuje nawet bardzo prostych i pozbawionych ryzyka możliwości.
Spójrzmy choćby na ten blog. Według statystyk serwera (po odfiltrowaniu robotów) ten serwis odwiedzany jest ok 1200-1300 razy w ciągu doby. Nawet uwzględniając, że pojedynczy Czytelnik robi to kilka razy w ciągu dnia, to ciągle wchodzi w rachubę spora grupa ludzi o których praktycznie nic nie wiem, a właściwie szkoda. Jak mogę dla nich zrobić cokolwiek więcej, jeśli nawet nie wiem, że istnieją jako konkretne osoby? Dlaczego tak niewielu z nich ujawnia się w komentarzach?
W bezpośrednich rozmowach niektórzy z Was mówili mi, że nie piszą, bo nie mają nic mądrego do dodania. Hm, jak to jest możliwe? Jeśli ktoś z Was zgadza się z jakąś sprawą o której dyskutujemy, to zawsze może napisać chociaż to, wtedy wiemy, że więcej osób podziela pewien pogląd. Jeśli się nie zgadza, to tym bardziej ma do powiedzenia coś, co może wzbogacić obraz świata nas wszystkich. A jak ktoś nie ma wyrobionego zdania, to zawsze może o coś zapytać. I wszystko to można zrobić u nas bez jakiegokolwiek ryzyka, bo ten blog jest jak salon kulturalnych ludzi (w przeciwieństwie do pewnego znanego serwisu, który ma co prawda w nazwie słowo “salon”, ale gdzie chwilami panuje dość plebejski styl komunikacji :-)) i nikomu tu nie może stać się krzywda. Więc dlaczego nie ? :-) :-)
Pojawienie się na radarze to tylko pierwszy, ale niezmiernie istotny krok, który do tego nie wymaga ani specjalnych nakładów, ani podejmowania ryzyka Praktyka pokazuje, że już tak niewiele może wprowadzić znaczącą rolę w podnoszeniu jakości naszego życia. Nawet na tym stosunkowo od niedawna ukazującym się blogu mamy przykłady “wychylających się” Czytelników, którzy nagle zaczęli grać w zupełnie innej lidze i jeśli to odpowiednio wykorzystają, to “sky is the limit”. Nie mam ich autoryzacji, więc nie będę podawał szczegółów, ale wierzcie mi: bardzo niewielka różnica zrobiła bardzo dużą różnicę :-)
Stąd moje gorące zalecenie na zakończenie tego postu: Nad oknem Waszego życia przyczepcie tabliczkę “Wychylaj się”. Stosując się do niej zachowujcie oczywiście odrobinę rozsądku i ostrożności, ale wychylajcie się !!!

Ciekawych wrażeń

Alex

PS: 1.) Tę obawę przed wychylaniem się przejęliście prawdopodobnie od Waszych rodziców, którzy przecież żyli w zupełnie innych czasach (coś o tym wiem, bo w przypadku wielu z Was jestem mniej więcej w ich wieku :-)). To warto sobie uświadomić
2) Zalecenie wychylania się nie dotyczy wychylania się z bogactwem materialnym, lub jak ktoś robi coś nielegalnego, ale oba te przypadki nie dotyczą zapewne Czytelników tego blogu.

3) Wziąłem za przykład ten blog nie dlatego, aby zmotywować Was do większej aktywności tutaj, lecz ponieważ jest to dobry przykład, który akurat mamy „pod ręką”

4) O tym, jak jeszcze intensywniej „podpiąć” się do czyjejś sieci napiszę w następnym odcinku

Komentarze (146) →
Alex W. Barszczewski, 2007-03-11
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Czy już posmakowałeś twoich marzeń?

Dzisiaj rano, siedząc sobie na tarasie i czytając „Die Zeit” natknąłem się na interesującą historię pochodzącą od Paulo Coelho (i to akurat w części gazety poświęconej polityce :-)). Podaję ją w skrócie:

Pewna młoda kobieta dowiaduje się od swojego lekarza, że ma jeszcze tylko cztery dni życia. Rankiem piątego dnia zabije ją choroba, którą nosi ona w sobie. Młoda kobieta żyje przez cztery dni pełną piersią, jak nigdy z życiu, po czym kładzie się do łóżka, aby umrzeć. Ku swojemu zaskoczeniu budzi się jednak piątego dnia rano, nadal w dobrym zdrowiu. Lekarz mówi jej, że po prostu chciał, aby wreszcie poczuła co to jest prawdziwe życie. Że wcale nie była chora, tylko nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest zdrowa.

Co by było, gdybyśmy pewnego dnia, bez pomocy takiego lekarza, postanowili przeżyć kilka, kilkanaście dni tak, jak gdyby miały to być ostatnie naszego życia. Tak, jak gdybyśmy nie mieli nic do stracenia, za to bardzo ograniczony czas, aby w pełni zanurzyć sią w tym cudownym fenomenie, jakim jest prawdziwe delektowanie się swoim istnieniem i doznaniami na tej planecie.
Zapewniam Was, po takim praktycznym eksperymencie, jeśli naprawdę przeprowadzilibyście go uwzględniając Wasze najskrytsze marzenia i pragnienia, to prawie nikt z Was nie wróciłby do stanu, w którym jest dzisiaj. Zmiana nastąpiłaby najpierw mentalnie w Waszych głowach, a potem prawie nieuchronnie w prawdziwym życiu.
Przeprowadzenie takiej próby wcale nie jest tak trudne, jak mogłoby się wydawać, zwłaszcza jeśli zauważymy, że tak naprawdę odczuwalną jakość naszego życia determinuje jakość naszych doznań i uczuć „tu i teraz” (które to kryteria są oczywiście specyficzne dla każdego z nas), a nie jakiekolwiek posiadłości materialne. Zapytajcie o te ostatnie kogoś, kto ma naprawdę niewiele dni do przeżycia, albo kogoś, kto kiedyś przez pomyłkę tak uważał, a usłyszycie, że jest to jedna z najmniej istotnych spraw na świecie.
Przypomniała mi się teraz jeszcze jedna stara historia, którą przed wieloma laty wyczytałem w którejś książce Mario Puzo: W pewnej włoskiej, mieszkającej w USA rodzinie wychowywał się młody chłopak, który miał przepiękny „słowiczy” głos. Dzięki jego występom zarówno manager, jak i rodzice zarabiali duże pieniądze. Ich jedyną troską był fakt, że zbliżający się okres pokwitania spowoduje wielką zmianę głosu ich pupila i stratę intratnego źródła dochodów. Manager najpierw przekonał rodziców młodego nastolatka, że jedynym rozwiązaniem jest kastracja chłopca, a potem wspólnie jakoś siłą perswazji uzyskali na to zgodę młodzieńca. Tuż przed planowaną operacją cała sprawa rozbiła się o ciotkę, która dowiedziawszy się o co chodzi, zaciągnęła chłopaka do pokoju i praktycznie pokazała mu, co straci :-) Po tej prezentacji o jego zgodzie na kastrację nie było już mowy!! :-)
Dziś czyn tej pani podpadałby zapewne pod jakiś paragraf i nie chcemy go tutaj gloryfikować. Chodzi mi o coś zupełnie innego. Co by było, gdybyśmy będąc równie nieświadomymi jak ten młody człowiek, byli nakłaniani przez środowisko do podejmowania różnych decyzji, które per saldo mogą być dla nas bardzo niekorzystne? I nie ma cioci, która pokazałaby nam co stracimy?
Eksperyment polegający na intensywnym próbowaniu przez kilka, kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt takiego życia, jakie naprawdę pragniemy, da nam punkt odniesienia i zmieni nas na zawsze. Jednocześnie uzyskamy perspektywę potrzebną do oceniania tego, co chcą od nas inni. Czy jest to warte zachodu? Na to pytanie każdy z Was musi już sobie odpowiedzieć sam, bo to przecież o Was chodzi. Ja tak kiedyś zrobiłem i bez przesady mogę twierdzić, że była to rzecz, która uratowała mi życie. Wcześniej miałem co prawda sukcesy, za które ludzie poklepywali mnie z uznaniem, ale jednocześnie byłem wypalonym fizycznie i trochę kalekim emocjonalnie człowiekiem. Bez tego kluczowego przeżycia robiłbym tak dalej i pewnie źle by się to skończyło.

Tyle na dzisiaj. Teraz idę pomyśleć nad brzeg oceanu a Wam życzę miłej niedzieli!

PS: jeśli ktoś ma chwileczkę czasu to warto zajrzeć jeszcze tutaj i obejrzeć spot, do którego linkuję

Komentarze (23) →
Alex W. Barszczewski, 2007-01-14
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Czy tkwisz w pętli czasu?

W ostatnich dniach prowadziliśmy bardzo rozbudowane dyskusje w komentarzach (42 wypowiedzi tylko do postu „Kto nie ma problemów”) i chyba już czas na napisanie nowego tematu.
Tydzień temu po raz kolejny oglądałem stary film „Groundhog Day” („Dzień Świstaka”). Gorąco polecam obejrzenie go (najlepiej w oryginalnej wersji językowej, aby nie być ograniczonym niedoskonałością tłumaczenia), bo wbrew temu, jak jest on opisywany, wcale nie jest to komedia (choć jest tam parę zabawnych scen), lecz film o znacznie głębszym znaczeniu życiowym. W bardzo dużym skrócie, główny bohater jest inteligentnym, ale aroganckim człowiekiem o dość nieprzyjemnym i nieco cynicznym podejściu do otoczenia. W pewnym momencie zaczyna on na nowo przeżywać jeden i ten sam dzień, pamiętając wszystko, co wydarzyło się w poprzednich wcieleniach tych 24 godzin, podczas, gdy dla całego otoczenia jest to zawsze po raz pierwszy. Po stwierdzeniu tego faktu, bohater najpierw jest zirytowany, a potem dostrzega plusy takiej sytuacji. Swoją coraz lepszą wiedzę o tymże dniu i pewność, że inni następnego dnia „zapomną” o jego wyczynach wykorzystuje on najpierw do jeszcze bardziej chamskiego zachowywania się, potem do zdobycia pieniędzy a w końcu do różnych seksualnych podbojów. Finalnie postanawia tymi samymi metodami zdobyć producentkę programu, który prowadzi, stosując w kolejnych „iteracjach” coraz lepszy „matching”, jeśli wolno mi użyć tego NLP-owskiego terminu. Mimo czynienia pewnych postępów skutki są dość mizerne, a na kontynuację brakuje czasu, bo każdego ranka ten sam dzień zaczyna się od nowa. Zdesperowany bohater próbuje przerwać te zaklęty krąg popełniając na różne sposoby samobójstwo, co oczywiście nie przynosi pożądanego rezultatu bo …. budzi się on ponownie tego samego ranka.

W końcu robi coś, co w jego dotychczasowym życiu było mu dość obce: zaczyna uczyć sią najprzeróżniejszych rzeczy, a jednocześnie stara się poprawić jakość tego dnia nie dla siebie, lecz po prostu dla innych ludzi. I to z czasem doprowadza do szczęśliwego zakończenia – nie tylko spędza noc ze swoją ukochaną (i to mniej czy bardziej z jej inicjatywy!!), ale też niespodziewanie budzi się u jej boku następnego dnia i jest to wreszcie nowy dzień!! Zaklęty krąg został przerwany!!
Powyższe jest oczywiście tylko bardzo dużym skrótem i naprawdę zalecam zainwestowanie tych paru złotych w wypożyczalni i 2 godzin Waszego życia na obejrzenie tego filmu w świadomy sposób i parę refleksji nad sobą. Ja po raz pierwszy zobaczyłem ten film już dawno temu, ale byłem zszokowany, bo wyłączając próby fizycznego samobójstwa i napad na samochód z pieniędzmi, była to w pewnym sensie historia sporej części mojego życia. I tak samo jak w filmie dramatyczne zmiany na lepsze zaszły dopiero wtedy, kiedy zacząłem po prostu pracować nad sobą i robić dobre rzeczy dla świata i ludzi.
Jak się popatrzy uważnie, to widać, że wielu ludzi na tej planecie przeżywa swój „dzień świstaka”. Zobaczcie sami, w jak wielu wypadkach ich „życie” polega na powtarzaniu tego samego dnia z niewieloma tylko „urozmaiceniami” oraz świadomością, że jutro rano obudzą się stojąc przed praktycznie takimi samymi wyzwaniami, jak te z którymi obudzili się dziś. Tak wcale nie musi być, o czym wiem co najmniej z jednego, za to własnego przykładu :-)
Oczywiście, że mogą być osoby, dla których taki permanentny „replay” jest szczytem marzeń i dlatego każdy powinien wyciągnąć własne wnioski. Tak czy inaczej film warto obejrzeć i pomyśleć.

PS: Ten Dzień Świstaka można też rozważać w aspekcie makro (całe cykle naszego życia), ale do tego wrócimy, jeśli to będzie Was interesować

Komentarze (25) →
Alex W. Barszczewski, 2007-01-04
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Jak zmieniać ludzi wokół nas

Jak trwale zmieniać ludzi cz.7

Pamiętacie kiedy w części 6 pisałem jak delikatnie zmienić zachowanie humorzastego przełożonego?
Podobny sposób wykorzystali w latach 70 amerykańscy studenci, którzy w celach eksperymentalnych umówili się, że na wykładach pewnego profesora, jeśli znajdzie się on po prawej stronie pomieszczenia, to wszyscy obecni będą delikatnie dawać mu sygnały braku zainteresowania i dekoncentracji. Odwrotnie postępowano w sytuacji kiedy profesor znajdował się po lewej stronie sali wykładowej, wtedy wszyscy patrzyli na niego, kiwali ze zrozumieniem głowami itp. W rezultacie doprowadzili do tego, że biedny profesor (który nic nie wiedział o eksperymencie) wykładał opierając się o lewą ścianę :-)

O tym, że ta metoda funkcjonuje wiem z własnego doświadczenia, może ktoś wypróbuje to na studiach? (tylko ostrożnie!!) :-)

Komentarze (9) →
Alex W. Barszczewski, 2006-11-24
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Tematy różne

Jak mieszkasz?

Ostatnio zastanawiałem się nad tym, w jaki sposób mieszkają różne osoby, które znam. Jest oczywiście nieskończenie wiele wariantów, niemniej uogólniając można wyróżnić dwie kategorie:

  • Ludzie, którzy mieszkają w muzeum. Ich mieszkanie jest perfekcyjnie umeblowane eleganckimi, i często drogimi meblami na wysoki połysk, wszystko jest na swoim miejscu i panuje tam pełny, aby nie powiedzieć sterylny, porządek. Użytkowanie takiego mieszkania wymaga pewnej ostrożności i troski o jego wyposażenie. Ewentualnym gościom można z dumą zaprezentować swoją rezydencję.
  • Ludzie, którzy mieszkają w pokoju do zabaw/pracy. Zazwyczaj panuje tam pewien „artystyczny nieład”, meble są dobrane bardziej z praktycznych, niż estetycznych punktów widzenia. Można tam robić różne rzeczy bez specjalnej obawy, że niechcący uszkodzimy coś cennego. Takie mieszkanie doskonale nadaje się do uprawiania wielu przynoszących radość zajęć, cierpi za to możliwość wykorzystania ich do funkcji reprezentacyjnych.

Ogólnie przyjęto uważać, iż ta perwsza grupa mieszkań cechuje ludzi zamożnych, a ta druga tych na dorobku (patrz na większość polskich filmów), ale to absolutnie nie pokrywa się z moimi obserwacjami. Znam osoby ledwo wiążące koniec z końcem, które mieszkają w wymuskanym i często kupionym na kredyt muzeum, znam też np. jednego multimilionera (spoza Polski), w którego obszernej rezydencji (z krytym basenem włącznie) znajdują się wyłącznie pokoje do zabaw :-)

Jestem daleki od klasyfikowania, która z tych kategorii jest „lepsza”. Jak zwykle jest to kwestia osobistych decyzji, które podejmujemy. Interesujące byłoby zastanowienie się nad motywacją do tego, czy innego sposobu mieszkania. Na ile jest to wynikiem własnej decyzji i prawdziwych, wewnętrznych potrzeb, a na ile „czynników zewnętrznych” takich jak oczekiwania środowiska, czy też choćby presja partnera. Rezultaty takich przemyśleń każdy może sobie zachować dla siebie, choć naturalnie ciekawe byłoby powymienianie się nimi w komentarzach, do czego zapraszam.

PS: Jeśli to kogoś interesuje, to ja we wszystkich lokalizacjach mieszkam w pokoju do zabaw :-)

Komentarze (16) →
Alex W. Barszczewski, 2006-11-17
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jak rozszerzać swój zakres swobody i jakość życia cz3a.

W odpowiedzi na mój ostatni post o rozszerzaniu lejka możliwości Grzegorz Łobiński postawił na swoim blogu parę ciekawych pytań, na które ze względu na wygodę pozwolę sobie odpowiedzieć tutaj. Tych pytań było bardzo wiele, więc nie będę ich teraz wszystkich cytował (polecam lekturę oryginalnego postu Loby). Nie muszę też już chyba dodawać, że odpowiedzi poniżej odzwierciedlają moje osobiste doświadczenia i poglądy i nie pretendują do miana prawdy absolutnej.

Więc teraz odpowiedzi:

Nie zawsze można jednoznacznie stwierdzić, czym mam na coś realny wpływ, czy też nie. Zdarzało mi się też oczywiście mylić w takich osądach. Całe szczęście, że życie, przynajmniej z mojego doświadczenia nie opiera się na matematycznej logice „prawda, czy falsz”, lecz bardziej na tym, co znane jest jako „fuzzy logic”. W codziennym życiu (w przeciwieństwie do egzaminu na studiach, bądź jakiś krytycznych zadań) nie musisz mieć zawsze racji, wystarczy że masz ją wystarczająco często :-)

Tak samo stwierdzenie, że na coś nie mamy wpływu nie oznacza, iż nie będziemy go mieli w przyszłości. Właśnie skoncentrowanie się na rzeczach przy których możesz coś realnie zmienić powinno rezultować rozszerzeniem Twojej strefy wpływów w ogóle.

„Jeśli odwrócę się od sprawy to jasne jest, że nic nie zmienię, ale czy nie jest wysoce prawdopodobne również to, że w przyszłości w porę nie zauważę, gdy otoczenie, warunki zewnętrzne zmieną się same, bez mojego udziału na tyle, że mój wpływ mógłby być w tej nowej sytuacji istotny?” Tutaj właśnie istotna staje się różnica, czy przestajesz się interesować sprawami na które nie masz wpływu (czego nie powiedziałem), czy też tylko przestajesz się nimi przejmować (w sensie zaangażowania emocjonalnego). Aby zauważyć zmieniające się warunki na ogół wystarczy beznamiętna, lecz uważna obserwacja.

Jeśli nie przejmujesz się tym, na co nie masz wpływu, to masz więcej energii i zaangażowania, aby robić rzeczy na które tenże wpływ masz. Dzięki temu na ogół Twoje działania przynoszą konkretne rezultaty i to poszerza Twój zakres swobody (jeśli mądrze te działania dobrałeś).
Jeśli chodzi o źródła motywacji, to ja zazwyczaj czerpię je z moich marzeń, z tego co chcę osiągnąć, a nie tego co chcę naprawić (to jest subtelna, aczkolwiek istotna różnica). Z całą resztą Twojej wypowiedzi o pierwszym kroku zgadzam się, z zastrzeżeniem, że dobrze jest robić go tam, gdzie możemy coś realnie zmienić.

Kolej na Twoje, jak piszesz, najważniejsze pytania. Tutaj pozwolę sobie je dla precyzji zacytować:

„Czy porzucając tematy, na które, wydaje mi się nie mam wpływu, nie idę na tzw. łatwiznę?”
Zdefiniuj określenie „łatwizna”. Ja w życiu staram się osiągnąć moje cele możliwie najmniejszym nakładem środków, czasu i energii, pod warunkiem, że robię to w etyczny sposób a na koniec dnia wszyscy zainteresowani są w miarę „do przodu”. Co jest w tym złego?

„Czy to dobra analogia? Życie jak biznes, alokacja zasobów, efektywność, stopa zwrotu?”
„Dobroć” tej analogii musi sobie każdy indywidualnie ocenić :-) Tak czy inaczej większość z nas stara się (często nie zdając sobie z tego sprawy) postępować podobnie jak w prowadzeniu dobrego biznesu :-) Dla przykładu, dobrowolnie zadajesz się przecież z tymi ludzmi, z którymi (w szerokim tego słowa znaczeniu) jest Ci najlepiej (optymalna alokacja zasobów), a kiedy kochasz się z Twoją przyjaciółką, to starasz się (mam nadzieję!), aby obie strony miały z tego jak największą przyjemność (maksymalizacja „stopy zwrotu” :-)). Co w tym złego? :-)

„Czy naprawdę dobrze jest, żeby o tym czym będę zaprzątał swoje myśli decydowały warunki zewnętrzne?”
Uwaga, ja tego nie powiedziałem! Jeśli przejmuję się rzeczami na które mam wpływ, to o zakresie decyduje kombinacja zarówno warunków zewnętrznych jak i mojej zdolności wpływania na nie.

„Czy twoje ograniczenia wpływają na twoje wybory, czy też twoje wybory wpływają na twoje ograniczenia?”
To jest bardzo interesujące pytanie. Prawdopodobnie działa to w obie strony, przynajmniej u mnie :-)

Komentarze (12) →
Alex W. Barszczewski, 2006-11-06
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 3 of 5«12345»
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • Ile razy trzeba Ci powtarzać  (58)
    • Ewa W: Magdalena, piszesz:...
    • Magdalena: Ewo, Dziękuję za...
    • Ewa W: Magdalena, do Twojego...
    • Alex W. Barszczewski: Karol Ja mam...
    • Karol: Drodzy, Alexie, Przepraszam...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Diana Cz.: Chyba nikt jeszcze o tym...
  • Formalne studia – kiedy i dlaczego warto?  (163)
    • Aleksander Piechota: Znalazłem...
  • Co zrobić, kiedy się nie wie co chce się robić w życiu?  (673)
    • anja: Witam, Gratuluje wspaniałego...
    • Sokole Oko: Golden, Myślę, że...
    • golden: Witam Alexa i wszystkich...
  • Parę informacji o Biblioteczce  (74)
    • Kazik: Witaj Alexie, witajcie...
  • Przestań wiosłować (na chwilę)!  (61)
    • Magdalena: W teorii wszystko wydaje...
    • Ewa W: Artur, dzięki, Masz rację...
    • Witek Zbijewski: Magdaleno Oczywiście...
    • Magdalena: Ewo W., Dziękuję za pomoc...
    • Artur: Hej Ewo, Piszesz: „zgodnie z...
  • Król jest nagi, czyli co robią firmy szkoleniowe aby ich nie wybrać cz. 1  (29)
    • Katarzyna: Sokole Oko Dziękuje za...
    • Sokole Oko: Katarzyna Latek-Olaszek,...
    • Katarzyna: KrysiaS „Przeta...
    • KrysiaS: Sokole Oko, ankiety o...
    • Sokole Oko: KrysiaS, Bardzo dziękuję...
  • Upierdliwy klient wewnętrzny działu IT cz.2  (26)
    • Ewa W: aw3k To wprawdzie kompletnie...
    • aw3k: Mógłbyś napisać krótką...
    • Witek Zbijewski: Łukasz – a...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Beata: Witaj Alex, Twój blog był dla...
  • List od Czytelnika  (19)
    • Witek Zbijewski: myślę, że KrysiaS...
    • Mateusz B,: Naszła mnie jedna myśl,...
  • Naucz się być zuchwałym!  (147)
    • Stella: Z uwagą przeczytałam wszystko...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • Piotr Stanek: Witajcie Podzielę się z...
  • Dla Pań (i nie tylko)  (6)
    • Ewa W: Darek, dzięki za link....

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025