Ostatnio usłyszałem bardzo interesujące zdanie: „Jakość Twojego życia jest proporcjonalna do jakości rozmów, które w nim prowadzisz”.
Jeżeli się nad tym bliżej zastanowimy, to ta współzależność, aczkolwiek niekoniecznie ściśle matematyczna, staje się wyraźnie widoczna. Z kim, w jaki sposób i o czym rozmawiamy ma miedzy innymi wpływ na takie rzeczy jak:
- jak szybko i w jakim kierunku przebiega nasz rozwój osobisty (o ile w ogóle przebiega)
- w jaki sposób i jakim nakładem czasu zdobywamy środki na utrzymanie i realizacje naszych potrzeb i pragnień
- jakie mamy szanse poznania naprawdę pasującego do nas człowieka/ludzi z którymi będziemy mieli wielką frajdę w życiu
- jak wielką przyjemność i głębie doznań będziemy mieli z tymi ludźmi, którzy są nam w jakiś sposób bliscy
Nawet pobieżne przyjrzenie się, jaka jest jakość rozmów większości ludzi prowadzi do smutnego wniosku, że generalnie jest z tym dość kiepsko. Typowe dwie słabości to:
- rozmawiamy z ludźmi, którzy kompletnie nie wnoszą nic pozytywnego do naszego życia, wiedzy i doświadczenia
- prowadzimy rozmowy, w których nie ma autentycznej głębszej wymiany myśli, uczuć i doznań
Ta smutna sytuacja ma oczywiście zalety, bo w takich okolicznościach dość łatwo pozytywnie się wyróżnić – jak mówią Niemcy „wśród ślepych jednooki jest królem”, niemniej przyjemnie jest przebywać wśród „widzących”.
Zagadnieniem, którym zajmiemy się w dzisiejszym poście to dwa elementu naszego sposobu komunikowania się, które wielu ludziom utrudniają podtrzymanie znajomości z interesującymi rozmówcami, którzy zniechęceni poszukają sobie na przyszłość innych partnerów (a ciekawi ludzie zawsze mają z czego wybierać :-))
Pierwszy element, to sposób w jaki wypowiedzi obydwu partnerów przeplatają się w czasie. Mamy tutaj następujące możliwe warianty rozmowy:
- jeden rozmówca kończy swoja wypowiedź, potem jest chwila ciszy po której zaczyna mówić ten drugi
- jeden rozmówca kończy swoją wypowiedź, drugi zaczyna mówić zaraz po tym
- jeden rozmówca kontynuuje wypowiedź, drugi nie czekając na jej zakończenie
Ten ostatni przypadek jest niestety bardzo rozpowszechniony w Polsce (wystarczy włączyć telewizor i przysłuchać się rozmowom, nawet tym „prowadzonym” przez Dziennikarzy Roku, którzy przynajmniej teoretycznie powinni być profesjonalistami). Takie zachowanie w wielu interesujących kręgach uchodzi za skrajnie nieokrzesane i dyskwalifikuje takiego rozmówcę permanentnie. Problem polega na tym, że często poprzez otaczające nas niewłaściwe wzorce i przebywanie z niewłaściwymi ludźmi pozwoliliśmy wytresować sobie takie zachowanie i często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, że postępujemy jak nieucywilizowany dzikus z Koziej Wólki. Pierwszym zadaniem będzie uświadomienie sobie tego bo to dopiero daje nam szansę na zmianę. Dlatego pierwsze zadanie, które polecam Wam to uważna obserwacja jak często przerywamy naszym rozmówcom, bo mamy wrażenie że musimy teraz coś powiedzieć. Jeżeli przyłapiecie się na tym, że robicie coś takiego to macie problem, którym koniecznie trzeba się zająć. Całe szczęście, że największym wyzwaniem jest zdanie sobie sprawy z takiego zachowania, jak już o tym wiemy to możemy się świadomie przypilnować. Polecam Wam to gorąco!!
Drugie zagadnienie, którym zajmiemy się dzisiaj to „długość frazy” kiedy mówimy do rozmówcy
Tutaj też możemy wyróżnić trzy przypadki, choć granice między nimi będą dość płynne:
- kiedy jest nasza „kolej”, to wypowiadamy się pojedynczymi słowami lub fragmentami zdań, czasem przy tym wyświechtanymi, rutynowymi zwrotami bez głębszego znaczenia
- tak dobieramy długość naszych wypowiedzi, aby rozmówca otrzymał pewną w miarę kompletna myśl nie przeładowując go nadmiarem słów
- kiedy, mówiąc językiem komputerowców, włączamy tzw. „burst mode” (w dużym uproszczeniu dla laików: jedno z urządzeń komputera przejmuje kontrolę nad linią komunikacyjną i nie pozwala innym na przerwanie mu wysyłania danych).
Ten pierwszy przypadek pozostawia rozmówce w stanie niedosytu, bo dostał za mało, nie było szansy na stworzenie prawdziwego, głębszego kontaktu człowiek-człowiek. Często taki sposób wyrażania się jest rezultatem braku umiejętności wyrażania pewnych wrażeń i odczuć, czasem niestety jest syndromem braku takowych w ogóle. Tutaj niestety my mężczyźni przodujemy w tym upośledzeniu, choć zdarzają się i kobiety, które nie miały w życiu okazji aby nabrać wprawy w takiej komunikacji. Jeżeli zdiagnozujecie u siebie taki problem (co jest bardzo trudne, bo niechętnie się do takich rzeczy przyznajemy, nawet sami przed sobą), to nie wszystko jest stracone, bo przecież życie toczy się dalej i wciąż będzie podsuwać nam okazje aby to nadrobić. Warto się tym zająć bo pozostawienie tego tak jak jest (w imię „to jest moje prawdziwe ja„) będzie zniechęcać do nas wielu sympatycznych i otwartych ludzi, a to będzie miało wielki negatywny wpływ na jakość Waszego życia.
Na drugim biegunie jest „burst mode”, kiedy monopolizujemy konwersację i „nadajemy” bez zważania czy to co mówimy nadal jeszcze odbiorce interesuje, lub czy on sam chętnie by coś na omawiany temat powiedział. To jest często spotykana słabość inteligentnych i elokwentnych lodzi, którzy (błędnie) zakładają, że skoro mają dużo do powiedzenia i potrafią to zrobić, to na pewno rozmówca będzie zachwycony słuchając ich wielominutowych wynurzeń. Może tak i być, ale tego nie wiemy na pewno i warto to w trakcie naszej wypowiedzi sprawdzać. Inaczej niestety też możemy sobie zaszkodzić. Znam przemiłe i sympatyczne osoby, do których np. bardzo rzadko dzwonię bo nie sposób (bez symulowania awarii telefonu, lub utraty zasięgu) przeprowadzić z nimi pięciominutowej rozmowy telefonicznej :-)
W takim przypadku warto pamiętać, że rozmowa dwojga ludzi (pominąwszy jakieś szczególne, przeważnie zawodowe przypadki) to wzajemne dawanie i branie, oraz to, iż zawsze powinniśmy sami dbać o to, aby obie strony miały z tego przyjemność. Inaczej nasi rozmówcy poszukają sobie partnerów, z którymi będzie to możliwe. A jak już wspomniałem, interesujący i nietuzinkowi ludzie prawie zawsze mają możliwość wyboru.
Najnowsze komentarze