Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Strona główna
Blog
Najważniejsze posty
Archiwum newslettera
  • Strona główna
  • Blog
  • Najważniejsze posty
  • Archiwum newslettera
Blog Alexa – "Żyj dobrze, dostatnio i na luzie" - Blog o tym, jak żyć dobrze, dostatnio i na luzie
Rozwój osobisty i kariera

Jakość Twoich rozmów cz.1

Ostatnio usłyszałem bardzo interesujące zdanie: „Jakość Twojego życia jest proporcjonalna do jakości rozmów, które w nim prowadzisz”.

Jeżeli się nad tym bliżej zastanowimy, to  ta współzależność, aczkolwiek niekoniecznie ściśle matematyczna, staje się wyraźnie widoczna. Z kim, w jaki sposób i o czym rozmawiamy ma miedzy innymi wpływ na takie rzeczy jak:

  • jak szybko i w jakim kierunku przebiega nasz rozwój osobisty (o ile w ogóle przebiega)
  • w jaki sposób i jakim nakładem czasu zdobywamy środki na utrzymanie i realizacje naszych potrzeb i pragnień
  • jakie mamy szanse poznania naprawdę pasującego do nas człowieka/ludzi z którymi będziemy mieli wielką frajdę w życiu
  • jak wielką przyjemność i głębie doznań będziemy mieli z tymi ludźmi, którzy są nam w jakiś sposób bliscy

Nawet pobieżne przyjrzenie się, jaka jest jakość rozmów większości ludzi prowadzi do smutnego wniosku, że generalnie jest z tym dość kiepsko. Typowe dwie słabości to:

  • rozmawiamy z ludźmi, którzy kompletnie nie wnoszą nic pozytywnego do naszego życia, wiedzy i doświadczenia
  • prowadzimy rozmowy, w których nie ma autentycznej głębszej wymiany myśli, uczuć i doznań

Ta smutna sytuacja ma oczywiście zalety, bo w takich okolicznościach dość łatwo pozytywnie się wyróżnić – jak mówią Niemcy „wśród ślepych jednooki jest królem”, niemniej przyjemnie jest przebywać wśród „widzących”.

Zagadnieniem, którym zajmiemy się w dzisiejszym poście to dwa elementu naszego sposobu komunikowania się, które wielu ludziom utrudniają podtrzymanie znajomości z interesującymi rozmówcami, którzy zniechęceni poszukają sobie na przyszłość innych partnerów (a ciekawi ludzie zawsze mają z czego wybierać :-))

Pierwszy element, to sposób w jaki wypowiedzi obydwu partnerów przeplatają się w czasie. Mamy tutaj następujące możliwe warianty rozmowy:

  • jeden rozmówca kończy swoja wypowiedź, potem jest chwila ciszy po której zaczyna mówić ten drugi
  • jeden rozmówca kończy swoją wypowiedź, drugi zaczyna mówić zaraz po tym
  • jeden rozmówca kontynuuje wypowiedź, drugi nie czekając na jej zakończenie

Ten ostatni przypadek jest niestety bardzo rozpowszechniony w Polsce (wystarczy włączyć telewizor i przysłuchać się rozmowom, nawet tym „prowadzonym” przez Dziennikarzy Roku, którzy przynajmniej teoretycznie powinni być profesjonalistami). Takie zachowanie w wielu interesujących kręgach uchodzi za skrajnie nieokrzesane i dyskwalifikuje takiego rozmówcę permanentnie. Problem polega na tym, że często poprzez otaczające nas niewłaściwe wzorce i przebywanie z niewłaściwymi ludźmi pozwoliliśmy wytresować sobie takie zachowanie i często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy, że postępujemy jak nieucywilizowany  dzikus z Koziej Wólki. Pierwszym zadaniem będzie uświadomienie sobie tego bo to dopiero daje nam szansę na zmianę. Dlatego pierwsze zadanie, które polecam Wam to uważna obserwacja jak często przerywamy naszym rozmówcom, bo mamy wrażenie że musimy teraz coś powiedzieć. Jeżeli przyłapiecie się na tym, że robicie coś takiego to macie problem, którym koniecznie trzeba się zająć. Całe szczęście, że największym wyzwaniem jest zdanie sobie sprawy z takiego zachowania, jak już o tym wiemy to możemy się świadomie przypilnować. Polecam Wam to gorąco!!

Drugie zagadnienie, którym zajmiemy się dzisiaj to „długość frazy” kiedy mówimy do rozmówcy

Tutaj też możemy wyróżnić trzy przypadki, choć granice między nimi będą dość płynne:

  • kiedy jest nasza „kolej”, to wypowiadamy się pojedynczymi słowami lub  fragmentami zdań, czasem przy tym wyświechtanymi, rutynowymi zwrotami bez głębszego znaczenia
  • tak dobieramy długość naszych wypowiedzi, aby rozmówca otrzymał pewną w miarę kompletna myśl nie przeładowując go nadmiarem słów
  • kiedy, mówiąc językiem komputerowców, włączamy tzw. „burst mode” (w dużym uproszczeniu dla laików: jedno z urządzeń komputera przejmuje kontrolę nad linią komunikacyjną i nie pozwala innym na przerwanie mu wysyłania danych).

Ten pierwszy przypadek pozostawia rozmówce w stanie niedosytu, bo dostał za mało, nie było szansy na stworzenie prawdziwego, głębszego kontaktu człowiek-człowiek. Często taki sposób wyrażania się jest rezultatem braku umiejętności wyrażania pewnych wrażeń i odczuć, czasem niestety jest syndromem braku takowych w ogóle. Tutaj niestety my mężczyźni przodujemy w tym upośledzeniu, choć zdarzają się i kobiety, które nie miały w życiu okazji aby nabrać wprawy w takiej komunikacji. Jeżeli zdiagnozujecie u siebie taki problem (co jest bardzo trudne, bo niechętnie się do takich rzeczy przyznajemy, nawet sami przed sobą), to nie wszystko jest stracone, bo przecież życie toczy się dalej i wciąż będzie podsuwać nam okazje aby to nadrobić. Warto się tym zająć bo pozostawienie tego tak jak jest (w imię „to jest moje prawdziwe ja„) będzie zniechęcać do nas wielu sympatycznych i otwartych ludzi, a to będzie miało wielki negatywny wpływ na jakość Waszego życia.
Na drugim biegunie jest „burst mode”, kiedy monopolizujemy konwersację i „nadajemy” bez zważania czy to co mówimy nadal jeszcze odbiorce interesuje, lub czy on sam chętnie by coś na omawiany temat powiedział. To jest często spotykana słabość inteligentnych i elokwentnych lodzi, którzy (błędnie) zakładają, że skoro mają dużo do powiedzenia i potrafią to zrobić, to na pewno rozmówca będzie zachwycony słuchając ich wielominutowych wynurzeń. Może tak i być, ale tego nie wiemy na pewno i warto to w trakcie naszej wypowiedzi sprawdzać. Inaczej niestety też możemy sobie zaszkodzić. Znam przemiłe i sympatyczne osoby, do których np. bardzo rzadko dzwonię bo nie sposób (bez symulowania awarii telefonu, lub utraty zasięgu) przeprowadzić z nimi pięciominutowej rozmowy telefonicznej :-)

W takim przypadku warto pamiętać, że  rozmowa dwojga ludzi (pominąwszy jakieś szczególne, przeważnie zawodowe przypadki) to wzajemne dawanie i branie, oraz to, iż zawsze powinniśmy sami dbać o to, aby obie strony miały z tego przyjemność. Inaczej nasi rozmówcy poszukają sobie partnerów, z którymi będzie to możliwe. A jak już wspomniałem, interesujący i nietuzinkowi ludzie prawie zawsze mają możliwość wyboru.

Komentarze (98) →
Alex W. Barszczewski, 2009-03-22
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Dwa pytania

Po dwóch tygodniach bardzo intensywnych zajęć wracam powoli do normalnego rytmu i czas napisać coś na naszym blogu :-)

Ostatnio zachęcony przez Paulinę obejrzałem film “The Bucket List” (”Choć goni nas czas”), rzeczywiście warto.

Jest tam taka scena, kiedy obaj bohaterowie siedzą na piramidzie a postać grana przez Freemana opowiada o tym, że starożytni Egipcjanie wierzyli, że dusza po śmierci spotyka u wrót nieba Boga, który zada jej tylko dwa pytania. Od odpowiedzi na nie zależy, czy zostanie ona wpuszczona, czy też  nie. Niezależnie od prawdziwości historycznej takiego stwierdzenia (czego nie mogę teraz sprawdzić), taka koncepcja bardzo do mnie przemawia.

Te pytania to:

  • „Have you found joy in your life?”
  • „Has your life brought joy to others?”

W pierwszej chwili pomyślałem, że to całkiem niezłe wejściówki do nieba, przy których na pewno bym się zakwalifikował, bo moje życie mimo wielu różnych wyzwań i komplikacji pełne było radości. Mimo moich wad przyniosłem też sporo radości dużej grupie innych ludzi, więc i w tej kategorii byłbym OK :-)
Potem pomyślałem, że życie jest przecież tak skonstruowane, że nie musimy czekać aż do śmierci aby doświadczyć czegoś, co możemy określić jako „niebo”.Być może stoimy u jego bram znacznie częściej niż myślimy i nie zostajemy wpuszczeni, bo nie mamy dobrych odpowiedzi na te dwa kluczowe pytania?

Stąd jesteśmy o krok od myśli, że warto częściej się nad nimi uczciwie i otwarcie zastanowić a jeśli któraś z odpowiedzi brzmi „nie”, to traktować to jako sygnał, że coś jest nie w porządku z naszym życiem. Idealnie byłoby pewnie zadawać sobie je każdego wieczoru, niemniej zdaję sobie sprawę, że żyjemy w realnym życiu i nie każdy dzień przebiega gładko (coś mogę o tym powiedzieć :-)). Dlatego na początek wystarczy, aby w każdy weekend popatrzeć przez chwilę na miniony tydzień i udzielić sobie odpowiedzi na pytania:

  • Czy w ostatnim tygodniu doświadczyłem prawdziwej, niekłamanej radości?
  • Czy w ostatnim tygodniu przyniosłem prawdziwą, niekłamaną radość innym ludziom? 

Taki „reality check” zajmie tylko kilka minut i mogę traktować go jako narzędzie sprawdzające, czy jestem na właściwym kursie. Chodzi o wczesne rozpoznawanie niekorzystnych odchyleń i odpowiednie ich korygowanie.
Jak Wam się taka koncepcja podoba?

PS: W tym doświadczaniu i przynoszeniu radości nie chodzi naturalnie o to, aby robić to bezustannie, niemniej jej tygodniowe „dawki”, które dajemy sobie i innym powinny być spore :-)

Komentarze (66) →
Alex W. Barszczewski, 2009-02-08
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

„Tunelowe życie”

Słyszeliście może taki angielski termin „tunnel vision„, który w pierwotnym znaczeniu oznacza poważne upośledzenie peryferyjnego widzenia. Widzisz wtedy tylko kilka obiektów w centrum pola widzenia, a pozostałe znikają.

Na podstawie tego ukułem sobie termin „tunelowe życie”, które oznacza egzystencję skoncentrowaną na kilku „kluczowych” zagadnieniach, z całkowitym pominięciem wszelkich innych aspektów. Przyszło mi to do głowy, kiedy ostatnio zastanawiając się nad sobą stwierdziłem, że w ostatnich 6-8 miesiącach coraz lepiej i intensywniej zajmuję się coraz mniejszą ilością aktywności zarówno biznesowych i życiowych.

Oczywiście takie postępowanie na polu biznesowym ma całą serię zalet, a życiu prywatnym mogę znaleźć całe mnóstwo racjonalnych argumentów, dlaczego takie nastawienie było u mnie w ostatnich miesiącach konieczne. Nie zmienia to jednak faktu, że oznacza to istotne zubożenie moich doznań (mimo, że bardzo intensywnie delektuję się tymi, które pozostały :-)), bo cierpi na tym ich różnorodność i wielorakość.

Problem rozpoznany, to problem w połowie rozwiązany i już, mówiąc językiem biznesowym, zaczynam alokować czas i zasoby, aby ponownie wprowadzić więcej urozmaicenia tego co i z kim robię. To na pewno bardzo pozytywnie wpłynie na odczuwalną jakość mojego życia, na czym przecież bardzo mi zależy.
Dlaczego piszę o tym na blogu? No cóż, jak już rozpoznałem „tunelitis” u siebie, to rozejrzałem się wokoło i zauważyłem, że bardzo wiele innych ludzi prowadzi podobnie „tunelowe życia”, jak ja w ostatnich miesiącach. Z wielką determinacją (aczkolwiek przy różnorakiej motywacji) wgryzają coraz głębiej w coraz mniejszą ilość „tematów” tracąc z oczu szeroki horyzont. To na pewien czas i w pewnych okolicznościach jest zapewne korzystne, bo pozwala skoncentrować wysiłki i środki, niemniej stosowane zbyt długo prowadzi do tego, że powoli stajemy się maszynami do bardzo dobrego wykonywania określonego zestawu czynności. Nie wiem jak dla Was, ale mnie szkoda jest życia na tak ograniczoną egzystencję.

Ciekawe jakie jest Wasze zdanie na ten temat, bo zagadnienie z pewnością nie należy do czarno-białych, a dokładniejsza analiza może prowadzić do dość radykalnych wniosków :-) Wyzwaniem jest też pogodzenie tej różnorodności z zamiarem bycia „jedynym na liście” w jakiejś opłacalnej i interesującej konkurencji.
Podyskutujmy na ten temat!

PS: „Tunelitis” użyłem zupełnie z przymrużeniem oka. Końcówka -itis oznacza normalnie stan zapalny, a przecież nie mam „zapalenia tunelu” :-)

Komentarze (40) →
Alex W. Barszczewski, 2008-09-03
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Dla przyjaciół z HR

Czas trwania sesji coachingowej

W dzisiejszym Dzienniku znalazłem w dziale „Praca” dwa artykuły na temat coachingu napisane przez prezesa i wiceprezesa pewnej polskiej firmy zajmującej się między innymi coachingiem.

Pomijam fakt, że prawie całą rozkładówkę zajmują teksty napisane przez ludzi z jednej formy (brawo dla ich PR-owca :-)) z odrobiną kryptoreklamy ich innego produktu, chcę się odnieść do jednego szczegółu, a mianowicie wypowiedzi o czasie trwania jednej sesji coachingowej :-)

Pada tam zdanie: „Proces coachingu zakłada zwykle krótkie, trwające 1-1,5 godziny spotkania z coachem, odbywające się raz, lub dwa razy w miesiącu”

Otóż drodzy Czytelnicy śpieszę z informacją, że w moim wypadku tyle czasu trwa ewentualna awaryjna rozmowa przez telefon, kiedy jestem daleko i potrzebna jest moja rada. Typowa czas sesji coachingowej face-to-face z moim klientem to:

  • poziom prezesa lub wiceprezesa zarządu: 3-6 godzin
  • poziom członka zarządu lub dyrektora: 5-8 godzin

I zamiast „dłubać” coś po kropelce miesiącami robi się intensywne, rzeczywiście zmieniające coś sesje, bo osoby te zazwyczaj potrzebują rezultatów teraz, a nie jakiegoś enigmatycznego „improvement” za pół roku. Nie jest też prawdą, że wprowadzanie pewnych zmian musi trwać miesiącami.
W tamtym tekście pada też stwierdzenie, że te krótkie sesje są możliwe do zmieszczenia w zapakowanym po brzegi kalendarz managera i niektórzy z Was też pewnie pomyślą, że Wasi managerowie są przecież też bardzo zajęci. Cóż, moim skromnym zdaniem to, jak taka długa sesja zmieści się w kalendarzu coachowanego zależy w dużej mierze od tego, za jak wartościową uzna ją sam zainteresowany. Jeśli korzyść z niej dla niego jest oczywista, to znajdzie na nią czas, nawet w nocy czy w niedzielę jak nie da się inaczej. Jeśli nie jest, to po co taki coaching?

A prawdziwy coach-przyjaciel gotów jest w miarę możliwości coachować wtedy, kiedy potrzeba, więc to nie jest problemem :-)

To powiedziawszy podkreślam, że czasem i w mojej praktyce zdarzają się krótkie sesje, lecz są one raczej rzadkim wyjątkiem, niż regułą.

Myślę, że te informacje mogą przydać się komuś, kto planuje sesje coachingowe dla top managerów (i wszystkich innych też)

PS: Nie podlinkowałem tego artykułu z Dziennika, bo niestety nie znalazłem go w wersji internetowej

Komentarze (45) →
Alex W. Barszczewski, 2008-08-04
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Obiecuj wiele, dostarczaj jeszcze więcej

W latach 90 bardzo popularna była formuła sukcesu w biznesie, którą sformułował Tom Peters a mianowicie „underpromise and overdeliever”.

Sam stosowałem ją wtedy z powodzeniem i właściwie przestałem się nad tym zagadnieniem świadomie zastanawiać. Dopiero ostatnio spojrzałem jak robię to teraz, w naszych obecnych czasach i doszedłem do zaskakującego wniosku.
Okazało się, że rozmawiając o potencjalnych rezultatach wcale nie jestem taki skromny (underpromise), lecz mówię prosto z mostu co chcę osiągnąć (a chcę wiele – dostarczanie byle jakich wyników specjalnie mnie nie interesuje). Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że jest to negatywnie odbierane przez potencjalnych klientów, ale moje dotychczasowe doświadczenia są bardzo pozytywne. Trzeba oczywiście umieć rozróżnić pomiędzy zdrową pewnością siebie i zaufaniem do własnych umiejętności, a tanim lansem czy arogancją, niemniej warto być tak dobrym w tym co robimy, że śmiało możemy składać odważne obietnice, a przy tym jak już jesteśmy dobrzy to nie wstydzić się tego. Potem musimy oczywiście dostarczać takich rezultatów, aby klientom opadała przysłowiowa szczęka, inaczej łatwo możemy zostać uznanymi za wydmuszki jakich jest wiele na tym świecie.
Aby być do tego w stanie powinniśmy permanentnie pracować nad naszym „rzemiosłem”, cokolwiek by to było, co odróżni nas od rzeszy ludzi, którzy uważają się za „wyedukowanych” i żyją w złudnej nadziei że będą do końca życia odcinali kupony ze zdobytej w przeszłości wiedzy. Tę permanentną naukę i trening (bo chodzi o umiejętności, a nie tylko o wiedzę) znacznie ułatwia uprzednie znalezienie dziedziny i zajęcia, które nas naprawdę „kręci”, stąd moje nieustające zachęcanie Was do próbowania różnych rzeczy w poszukiwaniu tego, co Wam osobiście będzie odpowiadało.

Nie chcę być gołosłownym w twierdzeniu, że możemy śmiało obiecywać wiele, więc (za zgodą autora) pozwolę sobie zacytować fragment maila, jaki otrzymałem od członka Zarządu jednego z moich ważnych klientów po kolejnych wspólnych warsztatach (nawiasem mówiąc tych, na których przez pomyłkę pojawiłem się w spranych i poplamionych dżinsach :-))

„Fascynuje mnie to, że wiele obiecując przed szkoleniem , jako jedyny ze spotkanych przeze mnie trenerów wywiązujesz się w 100% jakością swej pracy ze złożonych obietnic, a co więcej – w miarę wspólnej pracy zamiast ,jak się na ogół dzieje, powoli zmniejszać atrakcyjność tego co oferujesz (bo kończy się element nowości), Ty utwierdzasz uczestników w przekonaniu, że to co aktualnie pokazujesz to dopiero początek Twoich możliwości. Jak Ty to robisz???”

Możecie sobie wyobrazić, że odbierając regularnie podobny feedback zawsze dziwię się jak ktoś mnie pyta o moją konkurencję zastanawiając się „co to jest konkurencja?” :-) I nie ma to nic wspólnego z zarozumialstwem, po prostu w mojej niszy staram się być „jedynym na liście„. Największym problemem staje się wtedy wybór z atrakcyjnych propozycji, z którymi zwracają się do Ciebie klienci. Możecie sobie wyobrazić, że doprowadzacie do podobnej sytuacji w Waszym życiu i jakie korzyści z tego możecie osiągnąć?

Jeśli uważacie, że i dla Was gra jest warta świeczki to zreasumujmy krótko jak to zrobić:

  • znajdź jedną, a najlepiej kilka dziedzin, które Cię interesują i których zgłębianie sprawia Ci przyjemność
  • popracuj nad tym, aby stać się w nich naprawdę dobrym, korzystając z wszelkich możliwych źródeł (literatura, praktyka, mentorzy itp.). Moja rada: nie komplikuj niepotrzebnie procesu zdobywania tych umiejętności, zazwyczaj lepiej jest osiągać je bezpośrednio niż zbyt okrężnymi drogami
  • zastanów się jaka kombinacja powyższych umiejętności może zrobić znaczącą różnicę w życiu innych ludzi lub organizacji. Mała rada: jeśli chcesz przy całej tej przyjemności sporo zarabiać, to zazwyczaj łatwiej jest to osiągnąć wspierając duże firmy niż pojedyncze osoby
  • nie bój się składać odważnych obietnic
  • dostarczaj jeszcze więcej niż obiecałeś. To zazwyczaj wymaga rzeczywistego zaangażowania – ale przecież jeśli lubimy to co robimy, to nie powinno to stanowić problemu

Proste? :-)

Oczywiście nie jest to jedyna możliwość, opisałem ją bo jest ona dla mnie (i myślę że dla wielu z Was) bardzo atrakcyjna, zwłaszcza jeśli ktoś chciałby „żeglować” w życiu mając czas i środki na delektowanie się nim.

Komentarze (13) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-17
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Pozwól sobie na normalność cz.1

Niedawno pisałem o byciu „Purpurową Krową”, więc ten tytuł spowoduje zapewne, że niektórzy Czytelnicy pomyślą „coś się Alexowi pomieszało” :-)
Z tego też powodu śpieszę z wyjaśnieniem że „normalność” o którą mi chodzi absolutnie nie wyklucza bycia „purpurowym”, zresztą zaraz zobaczycie.
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie notka prasowa o wizycie, którą w Krakowie złożył współzałożyciel Google Sergey Brin, a w szczególności jej początek, który brzmiał (wytłuszczenia moje):

„Jak wygląda człowiek wart 18 mld dolarów? Jak wyluzowany turysta. Czarne crocksy, luźne spodnie, sportowa bluza. Na spotkanie przychodzi z białą foliówką, która okazuje się… torbą z hotelowej pralni. W środku najpotrzebniejsze rzeczy, m.in. MacBook Air. W trakcie rozmowy jest miły, uśmiechnięty, mówi spokojnie, a kiedy temat schodzi na jego pasje – z młodzieńczym entuzjazmem. Ani śladu ekscentryzmu czy poczucia wyższości.”

To bardzo dobry przykład takiej „normalności” – bycia bezpretensjonalnym człowiekiem niezależnie od tego, jak bardzo jesteśmy znani i ile pieniędzy mamy na koncie. Porównajmy to z licznymi rodzimymi „gwiazdami” zachowującymi się w stosunku do „pospólstwa” jak primadonny i przechwalającymi się publicznie swoimi „porszakami” lub podobnymi „dobrami” :-) Czyż nie jest to żałosne?

Ostatnie dwa zdania napisałem nie po to, aby kogokolwiek wytykać palcami (bo to nie w stylu tego blogu), lecz abyśmy sami przyjrzeli się sobie i zastanowili, w kierunku jakiej postawy się skłaniamy. Jak tak rozglądam się wokoło, to niestety jeszcze zbyt często widzę tę chęć pokazania „jestem lepszy od ciebie”. To może mieć częściowo korzenie w polskiej tradycji („zastaw się, a postaw się”), częściowo w niekorzystnych wzorcach, którymi karmią nas mass media i opery mydlane. Niezależnie od przyczyn warto sprawdzić jakim kursem sami płyniemy, aby go ewentualnie jak najszybciej skorygować. To może otworzyć Wam całkiem nowe, nieosiągalne wcześniej możliwości w życiu.

Aby ubiec potencjalne zarzuty, że Sergey to przecież Rosjanin wychowany w USA przytaczam kilka przykładów z rodzimego podwórka:

  • jeden z moich znajomych (obecny na znanej liście tygodnika „Wprost”) odkąd go znam porusza się samochodami zdecydowanie nie odpowiadającymi jego statusowi (ostatnio był to pięcioletni samochód pewnego szwedzkiego producenta – ok, wersja „sportowa” :-))
  • tenże sam człowiek, niezwykle błyskotliwy i w dyskusji ze znajomymi posiadający cięty język jest w stosunku do innych ludzi niezwykle uprzejmy i miły. Wyraża się do nich z szacunkiem, pierwszy mówi „dzień dobry” i „dziękuję”. Stara dobra szkoła.
  • inna znana mi osoba z pierwszej setki to człowiek, którego można przyłożyć do przysłowiowej rany, niezwykle miły i uprzejmy. Kiedyś usłyszałem od tej osoby takie stwierdzenie. „wszyscy znajomi wokoło kupują prywatne samoloty, ale na ch…. mi samolot? co mam przez to udowodnić?”
  • kiedyś odwiedziłem jednego z największych w Polsce dealerów Mercedesa (nawiasem mówiąc też niezwykle kulturalny i skromnie wyrażający się pan). W przejściu minęliśmy człowieka ubranego w rozciapciane adidasy, takież dżinsy i podobną bluzę. Po pozdrowieniu właściciel szepnął mi do ucha „to jeden z moich najlepszych klientów. On nie musi już nikomu nic udowadniać”
  • znam paru CEO kilku naprawdę i znaczących dużych firm, którzy mimo niewątpliwych sukcesów oraz „zabójczej” wręcz skuteczności w biznesie są osobami bardzo bezpośrednimi i ciepłymi w normalnym kontakcie, nie próbującymi udawania kogoś, kim nie są. Nigdy w rozmowie z nimi nie masz wrażenia, że stawiają się powyżej Ciebie

Aby jeszcze raz podkreślić, powyżej opisane osoby mają bardzo duże sukcesy i są tak dobre, że nie chciałbym, znaleźć się kiedykolwiek w pozycji ich przeciwnika. Ich lekceważenie spraw materialnych i postawa wobec innych są wynikiem wyboru, a nie konieczności. To oznacza że można i tak, nawet w Polsce
A teraz kolej na Ciebie drogi Czytelniku. Zadaj sobie dla własnego dobra dwa pytania:

  • na ile staram się wywrzeć wrażenie na innych ludziach poprzez „specjalne” rzeczy materialne, które nabywam (typowe zachowanie ludzi o słabym poczuciu własnej wartości)?
  • na ile staram się pokazać innym, że są ode mnie gorsi, mniej ważni (typowe zachowanie parobków z awansu społecznego)?

Pamiętaj, że odpowiedź zachowasz dla siebie, więc możesz sobie pozwolić na szczerość.

Zapraszam wszystkich do dyskusji w komentarzach :-)

Komentarze (137) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-07
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

Dusza inżyniera

Dziś zapraszam do przeczytania kolejnego postu gościnnego. Jego autorem jest Tomasz Ciamulski, znany Czytelnikom tego blogu z wielu interesujących komentarzy. Tym razem na prośbę kilku z Was Tomek napisał poniższy tekst, do którego przeczytania serdecznie zapraszam

________________________________________________________________

Wpis ten zainicjowany został w poście Czy jesteś Purpurową Krową, czy zwykłą Krasulą? jako rozwinięcie odpowiedzi na jeden z komentarzy Piotra [PMD], zawierający stwierdzenie: „wykształcenie techniczne uważam za dobrą inwestycję, natomiast pracę “w zawodzie” za taki-sobie wybór.” i analizę niedogodności, jakie napotyka w swoim życiu inżynier. Ja, jeśli mam jakieś dylematy, to są one innej natury. Dzielę się więc swoimi doświadczeniami i spostrzeżeniami jako osoba, która wewnętrznie identyfikuje się dość mocno z techniką. Między wierszami podsumuję znane mi i dostępne publicznie informacje na temat rozwoju high-tech w Polsce (ze względu na specyfikę branży część istotnych osiągnięć objęta jest tajemnicą).

Narodziny inżyniera :)

W swoim życiu znajduję potwierdzenie, że to kim jestem wynika silnie z wpływu otoczenia. Mój ojciec to rzemieślnik, a w zasadzie „złota rączka”, i od dzieciństwa obracałem się w różnego rodzaju środowisku „technicznym” (majsterkowałem, budowałem modele itd). Kolejne zdarzenia sprawiły, że ukierunkowałem się na elektronikę. Za czasów szkoły średniej (technikum) naprawiałem wszelkie sprzęty elektroniczne znajomym, a nawet budowałem od podstaw np. wzmiacniacze akustyczne. Miałem przy tym ogromną frajdę i raczej nie myślałem wtedy o dokładnej wizji przyszłej pracy, wykształcenia i kariery. Dalej było podobnie, w miarę możliwości dobierałem zajęcia, ludzi i miejsca, które najbardziej sprzyjały rozwojowi i utrzymaniu jak największej satysfakcji z tego co robię (fun factor). Na ile to się udało?

Studia

Wspominam je miło (PW-EiTI), dużo wniosły do mojego rozwoju i obecnych kontaktów np. kilkunastu interesujących kolegów, którzy rozproszyli się po kraju i świecie robiąc ciekawe rzeczy. Jako elektronik mogłem uzyskać dostęp do sprzętu, który jest trudno dostępny amatorom (kosztowny). Owszem, można narzekać na poziom wyposażenia laboratorium czy sensowność programu nauczania, ale jak się chce to można znaleźć dużo. Nie czekałem na szansę, tylko sam jej sobie poszukałem. Główny kierunek wybierałem nie tylko w moim mniemaniu ciekawy ale także przyszłościowy. Może być to ważny moment decyzyjny dla studenta, porównywalny ze strategicznymi działaniami firmy. W tym punkcie nie rozumiem tych, którzy decydują losowo lub po najmniejszej linii oporu, a nie jest to zjawisko rzadkie. Ja postawiłem na analizę elektromagnetyczną (EM) i elektronikę wysokoczęstotliwościową (microwaves). Ponadto, ważne było od kogo będę się uczył. Przyjrzałem się aktywności naukowej i pozauczelnianej potencjalnych promotorów i wybrałem profesora o najszerszych osiągnięciach międzynarodowych oraz kontaktach z przemysłem. W międzyczasie założył on firmę (QWED) i sądząc po jego uprzedniej aktywności nie zdziwiło mnie to. Ja też na tym skorzystałem i podtrzymujemy wspaniałą współpracę, na różnych płaszczyznach, do dzisiaj. Nie wiem kiedy trzeba zacząć, żeby być inżynierem, ale warto zastanowić się, czy edukacja techniczna jest konsekwencją rozwijania naszych pasji, czy ma służyć za sposób na zarabianie pieniędzy lub etap przejściowy w karierze. Nie wiem jaka jest wartość 'treningu’ na studiach technicznych jako okresu przejściowego. Miałem wrażenie, że wielu kolegów bez pasji technicznych męczyło się na laboratoriach. Wykonywali logiczne czynności i wnioskowanie ale chyba nie czuli tego. Warto zastanowić się, czy nie jest to strata czasu. Może to działa nieco inaczej w przypadku zajęć czysto programistycznych, bez zaangażowania w typową inżynierię ze sprzętem i technologiami. Dla mnie samo programowanie jest interesujące ale służy tylko za środek pomocniczy (dygresja-tutaj zaczyna robić się miszmasz pojęciowy, co uważamy za inżynierię i technologie)

Praca w Polsce

Jako student wykonywałem prace zlecone dla QWED na luźnych zasadach, co doskonale wzbogacało moją naukę (rozwój symulatora FDTD jak też prace projektowe w mikrofalach). Rozmyślając o pozostaniu tylko w tej branży po studiach stwierdziłem, że jest ona przyszłościowa, ale jeszcze za mało rozwinięta, nie tylko w Polsce, ale także Europie. Można było znaleźć pojedyncze, ciekawe oferty tylko w niektórych krajach. Jednak nie oznacza to jej nieużyteczności, gdyż w USA jedna agencja może podać ponad 1000 ofert! W nowych technologiach jesteśmy niestety w tyle za USA, ale zmiany postępują szybko. Ciągnęło mnie do przemysłu i znalazłem ciekawą, małą firmę R&D: TechLab 2000. Z perspektywy czasu widzę (ponad 6 lat jako projektant), że mała firma (20-30 osób), która skupia ambitnych ludzi i zajmuje się zaawansowanymi technologiami, zapewnia merytoryczny 'fun factor’ na wysokim poziomie. Korporacje stać np. na szkolenia, ale są one mało przydatne w R&D. Można nauczyć się obsługi istniejących urządzeń i systemów, ale nie tworzenia nowych. W mniejszej firmie codzienne zajęcia obejmują wiele dziedzin, od planowania i projektowania, poprzez programowanie, po pomiary sprzętowe. Dla mnie super. Specyfika działalności TechLab 2000 to raczej skuteczne dążenie do realizacji wyznaczonych celów i nie widzę tu jakiś barier merytorycznych. Jako biuro projektowe firma otwarta jest na realizację dość dowolnych pomysłów klientów zewnętrznych oraz własnych. Pomimo dużej różnorodności i innowacyjności projektów wszystkie udaje się realizować. Specjalizacją firmy są urządzenia kryptograficzne (ochrona informacji), w tym zestaw interopercyjnych telefonów szyfrujących (analogowe, cyfrowe, komórka). Niektóre, specyficzne sprzętowe moduły kryptograficzne opracowane były jako jedne z pierwszych na świecie. Działa na rynku krajowym jak i za granicą. QWED jest przykładem biznesu zbudowanego na konkretnej, rzetelnej wiedzy. Grupa naukowców równolegle opracowuje nowe rozwiązania na światowym poziomie oraz steruje implementacją w produkcie komercyjnym (huge fun factor), zatrudniając pracowników w siedzibie pozauczelnianej. Żal było mi rozstawać się z nimi po studiach, więc po ok. rocznym przystosowaniu do pracy w przemyśle (dużo nowej nauki praktycznej) rozpocząłem 'hobbistyczną’ pracę nad doktoratem. Oznaczało to wypracowanie sobie redukcji dydaktycznych obowiązków doktoranta na uczelni (m.in. rezygnacja z głodowego stypendium). W 80% doktorat opracowałem w drodze do/z pracy – jakże miło mijał mi czas godzinnych dojazdów pociągiem z podwarszawskiej miejscowości :) Nie było to nic wielkiego, ale zawsze trochę nowej działalności w EM oraz przedłużenie/poszerzenie kontaktów z interesującymi ludzmi. Co ciekawe, w Polsce osiągnięcia QWEDu doceniono po nagrodzie europejskiej. Jeśli zrobimy coś o konkretnej wartości, ale innowacyjnego, to szybciej zostanie zauważone i docenione za granicą i nie jest to odosobniony przypadek. Prawie cała sprzedaż to eksport. Produkty QWEDu używane są także w USA, nawet w instytucjach rządowych.

Praca za granicą

Z czasem QWED zaczął dodatkowo uczestniczyć w europejskich projektach R&D i tuż po doktoracie pojawiło się ciekawe zajęcie związane z dziedziną mikrofalową. Projekty takie mają tą cenną dla mnie cechę, że stanowią mieszankę zajęć naukowych (uczelnie) i praktycznych, przy współpracy z partnerami przemysłowymi. Paradoksalnie, w dalszej pracy nad elektromagnetyzmem przydały mi się zaawansowane doświadczenia programistyczne z TechLabu. Prawdopodobnie bez tej pracy byłoby znacznie trudniej, a tak przez 1 rok mogłem osiągnąć niezły poziom w rozwijaniu symulatora EM do wersji równoległej, działającej na różnych komputerach wieloprocesorowych. Drugi etap to wykorzystanie rozwiniętego narzędzia do rozwiązywania złożonych problemów w mikrofalach. Spodobała mi się ta forma działalności, ale w kolejnym projekcie chciałem zajrzeć także do większej firmy. W mojej branży używa się bardzo drogiego oprogramowania i sprzętu. Duża firma może pozwolić sobie na więcej. Mając głębsze doświadczenie jako researcher w jednej z metod analizy EM mogę łatwiej poznawać słabe i mocne strony innych tego typu narzędzi. Większości takiej wiedzy nie da się znaleźć w manualu ani supporcie danego narzędzia. Obecnie nadal łączę 'applied research’ dla firmy z poszerzoną działalnością na lokalny uniwersytet, wydział fizyki – dwa miejsca pracy z luźnym podziałem czasowym, w zależności od bieżących potrzeb. Początkowo nie planowałem wyjazdu za granicę, ale nie żałuję tego ruchu. Kraje bardziej rozwinięte mają większą świadomość inwestycji w R&D i mogą stwarzać dogodniejsze warunki. Doświadczenia takie przydają się także do przekonania, że z naszymi kompetencjami nie jest tak źle jak nam się czasami może wydawać. Cenię też sobie pobyty na uniwersytetach, gdzie obrony rozpraw doktorskich odbywają się z wyszczególnionym oponentem, najczęściej z dobrej uczelni z innego kraju. Przysłuchując się bardzo merytorycznej dyskusji z oponentem można w 1h dowiedzieć się sporo o nowych aspektach nauki i techniki.

Co dalej?

Jak dotąd moimi działaniami kieruje głównie pasja i rozwój bez gubienia 'fun factor’. Nie wiem jak długo tak się da, oby jak najdłużej. Z drugiej strony, cała sytuacja wygląda na coraz bardziej skomplikowaną. Sprzyja to rozwojowi, ale działalność jest rozproszona, nie pozwala na skupienie się nad konkretnym produktem lub technologią. Stoję w rozkroku między R&D w przemyśle a uczelniami, do tego zaliczam próby działalności na własną rękę. Duża swoboda wyboru dalszej drogi, ale mam wrażenie, że nadszedł czas na jakieś rozwiązanie docelowe. Może uproszczę tę pajęczynę i skupię się na jednym. Może skomplikuję bardziej – wszak mam jeszcze drugą rękę :) Drugi dylemat – rozwodzenie się nad pracochłonnymi szczegółami ogranicza efektywność postępu. Żeby zrobić coś większego nie wykluczam, że będę przechodził do swego rodzaju „zarządzania” R&D. Dużo potrzebnej mi na ten temat wiedzy mogę znaleźć na blogu Alexa, stąd moja obecność tutaj. Jak to zrobić, żeby nie poświęcać przyjemności tworzenia? Ale nawet jeśli będę przechodził na wyższe poziomy abstrakcji, to czysta technika nie będzie dla mnie mniej istotnym ogniwem. Nadal od czasu do czasu chętnie 'powącham’ sprzęt od środka lub naprawię sobie urządzenie domowe i najlepiej jeśli da się to zrobić metodą „MacGyver’a” (śrubokręt+drucik) :) W kontekście tym podkreślę jeszcze znaczenie posiadania umiejętności fundamentalnych dla inżyniera. Okazuje się, że trójwymiarowe modelowanie dostępne w nowoczesnych symulatorach EM można wykorzystać nie tylko w elektronice, ale także w innych przemysłach, gdzie fale/energię elektromagnetyczną można użyć np. do grzania, suszenia, wspomagania procesów chemicznych czy obrazowania. Jeśli chodzi o programowanie, gdybym zatrzymał się powiedzmy na Java, to trudno byłoby mi zaimplementować efektywne przetwarzanie równoległe, wymagające znajomości architektury i zarządzania pamięcią maszyn, od których odcina nas wirtualna maszyna Java. Więcej o „duszy inżyniera” można poczytać tutaj: „My real concern here is not with the economics of skilled manual work, but rather with its intrinsic satisfactions.” Na marginesie, tekst ten rzuca także światło na kreowanie potrzeb i kredyty, które zabiły dawniej powszechniejszy styl życia, powracający obecnie pod hasłem semi-retirement. Chętnie odpowiem na dodatkowe pytania. Zapraszam serdecznie do dyskusji.

____________________________________________________________

Prywatnie Tomek ma dwójkę dzieci. Od prawie 3 lat przeżywa wraz z rodziną miłą przygodę skandynawską, najpierw Szwecja, obecnie Norwegia. Obecne, główne zajęcie to praktyczne wdrażanie efektów badań naukowych do rozwiązywania złożonych problemów w przemyśle elektronicznym, w szczególności miniaturyzacja i problemy kompatybilności elektromagnetycznej (EMC) w technologii MMIC.

Komentarze (26) →
Alex W. Barszczewski, 2008-07-03
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

Masz pomysł? Co zrobić aby go realizować?

Dzisiejszy post gościnny napisał Bartek Popiel, student Uniwersytetu Śląskiego.

Historia jego powstania to typowa ilustracja zasady „wychyl się” :-) Wczoraj wieczorem, po powrocie z bardzo intensywnego, dość nowatorskiego treningu i kolacji biznesowej (czytaj umęczony jak ten przysłowiowy pies) otrzymałem mail, w którym Bartek dziękował mi za inspiracje i krótko opisał co zrobił. Ten krótki opis bardzo mi się spodobał, bo pokazywał, że aby zacząć robić coś sensownego nie są konieczne ani superstudia, ani superkontakty, ani nawet specjalne zasoby gotówki. Moja pierwsza odpowiedź była jasna: „Bartek, to jest bardzo dobry przykład dla Twoich rówieśników, może rozwiniesz to trochę i opublikujemy taki tekst na blogu?” Rozmówca natychmiast się zgodził i dziś po powrocie do domu znalazłem gotowy tekst. Czyta nas też wielu młodych ludzi, często studentów, a nawet licealistów i jestem przekonany, że będzie to inspiracją przynajmniej dla niektórych z nich. Dla tych starszych spośród nas niech to będzie przykładem, że i wśród najmłodszego pokolenia są ludzie, którzy wiele rzeczy mogą pociągnąć dalej. Do takich osób trzeba wyciągnąć rękę.
Życzę Wam ciekawej lektury

——————————————————————

Najprostsza i zarazem najbardziej trafna odpowiedź na pytanie zawarte w temacie brzmi: jedyne co nas ogranicza to my sami. Dostałem możliwość zamieszczenia gościnnego postu za co na początek chciałem serdecznie podziękować Alexowi. Ten blog był jednym z czynników, który zmotywował mnie do działania. Po każdym przeczytanym poście zadawałem sobie pytanie: „jak takie bogate doświadczenia mogę wykorzystać stojąc na początku kariery zawodowej?” Odpowiedź pojawi się dalszej części tego tekstu.

Studiuję socjologię reklamy i komunikację społeczną na Uniwersytecie Śląskim. Po trzech latach muszę przyznać, że o samej reklamie i komunikacji dowiedziałem się więcej ucząc się na własną rękę ( książki, publikacje, prenumerata branżowej prasy, konferencje, śledzenie portali i blogów o tej tematyce). Studia okazały się mieszanką socjologii, filozofii, ekonomii i psychologii z czego wszystko potraktowane bardzo powierzchownie ( z podkreśleniem na bardzo ). Nie ma jednak tego złego, dzięki studiom poznałem wiele ciekawych osób i przeczytałem książki, po które być może nigdy bym nie sięgnął.

Idźmy jednak dalej. Na pewnym etapie studiów zacząłem się zastanawiać jaką inną drogę mogę obrać. Zazwyczaj absolwenci mojego kierunku idą pracować do agencji reklamy lub firm zajmujących się Public Relations a ja chciałem stworzyć coś zupełnie innego i nowego ( na tamtą chwilę oczywiście nie wiedziałem co to może być ). Tu pora wrócić do pytania postawionego w pierwszym akapicie – „jak mogę wykorzystać bogate doświadczenia Alexa we własnym życiu?”. Odpowiedź na to pytanie przyszła w mało oczekiwanym momencie. Mianowicie robiłem zakupy w pobliskim hipermarkecie i obserwowałem jak mały chłopczyk wywiera nacisk na swojej mamie. Zaczął od marudzenia a skończył na głośnym płaczu a wręcz histerii. Wtedy matka dla świętego spokoju włożyła do koszyka to co chciał ( tym samym wzmocniła jego metodę – dzieciak będzie jechał na tym patencie do oporu ). I pomyślałem, że gdyby tacy rodzice mieli wiedzę jak robić zakupy z dziećmi oraz znali podstawowe zasady tego, jak reklamy manipulują ich milusińskimi może wszystko wyglądało by inaczej. Postanowiłem zgłębić swoją wiedzę na ten temat. Po kilku miesiącach studiowania tego zagadnienia udałem się do pobliskiego przedszkola i przedstawiłem Pani dyrektor, że chciałbym poprowadzić kurs dla rodziców składający się z trzech modułów: jak reklama wpływa na dzieci, jak robić zakupy z dziećmi aby obyło się bez awantury oraz internet- kiedy jest pożytecznym narzędziem a kiedy może stanowić zagrożenie ( dzieci często są o wiele bardziej wyedukowane w tym temacie niż ich rodzice ).Spotkałem się z bardzo przychylną reakcją Pani dyrektor i we wrześniu ruszam z pierwszym kursem :). Do tego czasu chcę podszkolić się z zakresu autoprezentacji oraz emisji głosu.

Co mogę powiedzieć do ludzi, którzy są w podobnej sytuacji – nie bójcie się wyzwań! Jeżeli macie jakieś pomysły to zróbcie cokolwiek aby je zrealizować. Jak nie wyjdzie – trudno. Przynajmniej podjęliście rękawice. Przedstawię moją receptę na to, aby dążyć do realizacji własnych pomysłów:

  • Po pierwsze: o swoim pomyśle informuj najbliższych ( dziewczynę, rodziców, rodzeństwo, przyjaciół ). Po takiej deklaracji ciężej będzie się wycofać. Można dużo stracić w ich oczach rezygnując z pomysłu lub bardzo zyskać jeśli plan zostanie wykonany.
  • Po drugie: Podziel kartkę na pół i po jednej stronie wypisz co możesz zyskać jeśli uda Ci się zrealizować plan ( tu może być wszystko: samodzielność, szacunek, pieniądze, elastyczny czas, urlop na życzenie i co komu przyjdzie do głowy ) a po drugiej co możesz stracić jeśli tego nie zrobisz ( może się okazać, że ktoś inny wpadnie wkrótce na to samo i pomysł zakończy się sukcesem )
  • Po trzecie: zacząć coś robić od zaraz! W moim przypadku zaraz po powrocie do domu zacząłem szukać stron, książek i publikacji w tym temacie i dodałem je do „ulubionych”. Prawda, że proste? To może być książka, poszukanie kogoś kompetentnego, wykonanie telefonu. Uwierz – ten pierwszy krok jest bardzo ważny.
  • Po czwarte: Patrz co możesz zrobić więcej dla ludzi, z którymi pracujesz, dla klientów itd. To może być dostarczenie towaru do domu, analiza oferty tak, żeby była najlepiej dopasowana do klienta, ale także tak banalne sprawy jak życzenia świąteczne :)
  • Po piąte: Wszystko co robisz musisz robić z pasją. Kopiowanie pomysłu na zasadzie: ja też otworzę naszą-klasę i zarobie kupę kasiory z góry skazane jest na porażkę. Pomyśl czym się interesujesz, jak Twoje umiejętności i wiedza mogą podnieść jakość życia innych ludzi.
  • Po szóste: Powodzenia !

Jak wy drodzy czytelnicy podchodzicie do realizacji własnych marzeń i pomysłów?

Pozdrawiam serdecznie
Bartek Popiel

_______________________________________________________________

Bartek Popiel jest studentem Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Komentarze (71) →
Alex W. Barszczewski, 2008-04-18
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Gościnne posty

Jak ułatwić sobie stworzenie sukcesu własnej firmy i po czym poznać, ze TO JUŻ CZAS?

Dzisiaj zamieszamy gościnny post, którego autorem jest Kuba Jędrzejek.

Kuba przeszedł bardziej „konwencjonalną” drogę niż ja, pracując najpierw w kilku firmach, a dopiero potem zakładając własną. To z pewnością lepiej pasuje do drogi życiowej większości z Was i dlatego jestem przekonany, że jego punkt widzenia będzie dla Was wartościowy. Miałem okazją poznać Kubę podczas niezwykle intensywnej serii szkoleń, które zamówił dla swojego zespołu jego ówczesny szef i potem z podziwem obserwowałem jego dalszy rozwój. Firma, którą prowadzi stosunkowo szybko wyznaczyła sobie właściwy kierunek i zaraz potem przebojem zdobyła klientów, o których normalnie trzeba walczyć bardzo długo. Sama ta ostatnia historia warta byłaby osobnego postu, może namówimy go kiedyś na napisanie go. Na razie pozwolę sobie zacytować dotyczące tego zdarzenia zdanie z jego profilu na Golden Line : „In its first major pitch, the Agency won the project in a head-to-head contest against G7, JWT & Ogilvy, and we have been getting better ever since… :)”. To była walka Dawida z kilkoma Goliatami naraz :-)
Zapraszam do lektury:

——————————————————-

Rozglądając się wokoło mogę potwierdzić obserwację Alexa z jednego z postów: 80% moich znajomych pracujących „na etacie” ma marzenie, aby „KIEDYŚ” założyć własną firmę. Spora część z nich to managerowie w dużych międzynarodowych firmach, więc nie brakuje im zapewne ani umiejętności, ani wiedzy, czy doświadczenia, by prowadzić własny biznes. Nie sprawdza się tutaj jednak zasada Pareto, bo zdecydowanie mniej niż 20% spośród nich decyduje się na wprowadzenie takiego pomysłu w życie, większość poprzestaje jedynie na marzeniach o własnym gabinecie SPA lub hodowli psów pasterskich na Podhalu, dojeżdżając codziennie do pracy u kogoś innego…

Na drugim końcu skali są ludzie, którzy nigdy nie pracowali inaczej, niż na własny rachunek. Pewnie spora liczba zasila także grono czytelników tego Bloga. Znam i podziwiam ludzi, którzy już od liceum, czy studiów, napędzani duchem przedsiębiorczości prowadzą własne firmy, realizują samodzielnie swoje pomysły i ani myślą zatrudniać się gdziekolwiek. Dzieje się tak z różnych powodów. Jedni wolą robić rzeczy po swojemu. Inni mają po prostu tysiąc pomysłów na minutę i żaden pracodawca nie byłby w stanie tego ścierpieć, a tym bardziej wspierać, czy nagradzać… :)

Ja wybrałem coś, co można by nazwać „trzecią drogą”. Zacząłem od pracy w dużych korporacjach, aby w końcu dojrzeć do otwarcia własnej firmy, którą dziś z powodzeniem prowadzę. Teraz, z wielu powodów nie wyobrażam sobie już innego sposobu na życie. Mógłbym robić to, co robię całkiem za darmo, a i tak sprawiałoby mi to olbrzymią frajdę. A propos „za darmo”, to przez ponad pół roku po założeniu firmy, zanim pojawiły się jakiekolwiek pieniądze, po raz pierwszy od III roku studiów nie widziałem na koncie regularnej (czytaj-żadnej) pensji. W tym roku skończę 30 lat, więc miałem czas, by przyzwyczaić się do finansowego bezpieczeństwa i było to zarówno dla mnie jak i dla mojej rodziny spore przestawienie… :) Całe szczęście obecnie moja firma (prowadzę agencję reklamową) znacznie przerasta wszelkie oczekiwania co do efektów, których można by się spodziewać po pierwszych miesiącach jej działalności. Cenna jest też świadomość, że mój obecny wybór ma przed sobą przyszłość, w czym utwierdzają mnie codzienne doświadczenia z kolejnymi Klientami.

Patrząc z perspektywy czasu uważam, że moje decyzje na różnych etapach ścieżki zawodowej przyczyniły się bardzo do tego, że w tym, co robię obecnie jestem dobry. Można to jednak zrobić znacznie lepiej i to nie w sposób przypadkowy, tak jak ja, tylko jako pewien przemyślany plan, który prowadzi do jasno określonego celu. Wielu spośród Czytelników tego Bloga to młodzi ludzie, przed którymi dopiero pierwsze decyzje co do wyboru „kariery”. Pomyślałem więc, że kilka obserwacji na temat „CO MI POMOGŁO” może być pomocnych dla kogoś, kto zastanawia się, jak kiedyś założyć własny biznes i robić to z sukcesem. Jeśli którąkolwiek ze wskazówek uznacie za wartościową, to będzie dla mnie największa satysfakcja.

Studiujesz? Bądź jak małe dziecko!

Rozumiem przez to próbowanie wszystkiego, co wydaje się interesujące, branie tego do ręki i oglądanie z każdej strony. Warto też sprawdzić jak różne rzeczy smakują. Niekoniecznie musi to być angażowanie się przedsięwzięcia, które mają szansę przynieść od razu dużą kasę.

  • Dzięki temu masz większą szansę na poznanie ludzi, którzy wyznają podobne wartości, a niekoniecznie myślą dokładnie tak samo. Oni mogą później „przydać się” w najmniej oczekiwanych momentach, kiedy zaczniesz pracować na własny rachunek.
  • Dowiesz się także więcej o sobie i być może w porę przekonasz się, że niektóre z opcji, które wydawały się fantastyczne na etapie omawiania ich przy piwie, w praktyce są zdecydowanie mniej ciekawe – np. praca audytora-konsultanta sprawdzona na praktykach studenckich wygląda nieco inaczej, niż mówią plakaty rekrutacyjne… :)
  • Bardzo pożyteczne są otwarte konkursy z Twojej dziedziny. Studiowałem zarządzanie i marketing, więc w moim przypadku były to takie zabawy biznesowe, jak Euromanager, L’Oreal E-Strat Challenge, czy Marketplace. Pewnie jest ich mnóstwo także w innych obszarach i będzie z czego wybierać. Co one dają? Dwie najważniejsze rzeczy to:
    – dowiesz się przed podpisaniem pierwszej umowy o pracę, czy kręci Cię to, czym chcesz się zająć w przyszłości i czy jesteś w tym dobry/a;
    – będziesz mieć szansę zorientować się, czego Ci ewentualnie brakuje i te braki w sposób świadomy uzupełnić;

Dla przykładu, przez podziw dla geniuszu jednego z kolegów, który odpowiadał za finanse naszej wirtualnej firmy w symulacji Euromanager, zacząłem studiować drugi kierunek na Rachunkowości Zarządczej… Wtedy – bolesne. Obecnie – bezcenne! :)

Pracuj na etacie, ale dla najlepszych

Zacznij od pracy na etacie w firmie, która jest jedną z lepszych w swojej branży. Najlepiej niech to będzie firma międzynarodowa, gdzie prezes nie jest jednocześnie właścicielem, albo jego bliskim krewnym… Dopiero perspektywa rozliczenia przed akcjonariuszami gwarantuje dobry poziom zarządzania i „merytokrację” w odróżnieniu od „autokracji” czy „pociotkokracji” :-).

Dlaczego tak?

  • Jeśli firma działa dobrze, np. od 100 lat, jak jeden z moich poprzednich pracodawców (Unilever), to pewnie ktoś wie jak to robić i sporo można się w takiej firmie nauczyć;
  • Jeśli firma robi coś spektakularnego lub nowego na rynku, to zapewne zarządza tym ktoś, od kogo warto się uczyć (np. mBank i Prezes Sławomir Lachowski, czy Coty i Prezes Piotr Kuc);
  • To, czego się nauczysz będzie wartościowe dla Twoich przyszłych Klientów (i pracodawców), bo między „najlepszymi” a „dobrymi” firmami w branży jest z reguły przepaść pod względem jakości zarządzania, procesów i narzędzi, do których mają dostęp pracownicy;
  • Taka firma może kiedyś zostać Twoim Klientem, więc dobrze ją znać od środka. Poza tym, jak już założysz własne przedsiębiorstwo, to zawsze lepiej pracować później z liderem w swojej branży niż z najbardziej nawet sympatyczną „firmą-krzak” ;)
  • Twoi znajomi z takiej firmy zostaną prędzej, czy później pracownikami wyższych szczebli w innych DOBRYCH firmach, co automatycznie ułatwi Ci w przyszłości dostęp do bardzo atrakcyjnego segmentu rynku na Twoje produkty lub usługi;

Jak wyciągnąć dla siebie najwięcej z pracy w korporacji?

  • Po pierwsze – zawsze rób wszystko najlepiej, jak potrafisz, a jeśli to nie wystarcza, to znaczy, że powinieneś szybko się tego nauczyć! Jeśli traktujesz korporację jak poczekalnię, gdzie wystarczy „być”, żeby później wpisać sobie znaną markę w CV, to szkoda czasu.
  • Wybieraj sobie dobrych szefów. Kim według mnie jest „dobry szef”? To osoba, która potrafi delegować zadania nie tylko wraz z odpowiedzialnością, ale także razem z KOMPETENCJAMI do ich realizacji. Samodzielność i merytoryczne wsparcie – rozwijają. Nadmierna kontrola – frustruje. Dobry szef dba także o Twój rozwój – dzięki temu miałem zaszczyt uczestniczyć w cyklu szkoleń Alexa, co potem okazało się bezcenne!
    I jeszcze jedna ważna wskazówka odnośnie szefów – jeśli intuicja podpowiada Ci, że coś nie gra, to z reguły warto jej posłuchać… :)
  • Pracuj w wielu miejscach w firmie. W ciągu niespełna 5 lat w Unileverze pracowałem w Trade Marketingu, Marketingu, Sprzedaży i Category Management i bardzo polecam takie wewnątrz korporacyjne wędrówki. Jeśli firma jest duża, to inny dział okazuje się często zupełnie innym światem. Dzięki temu poznasz CAŁY PROCES, który odpowiada za to, że firma odnosi sukces. Możesz też znaleźć słabe punkty w całej tej układance, patrząc na te same problemy z całkiem innej perspektywy i później sprzedawać skuteczne rozwiązania :)
  • Daj się lubić! :) Nie jest przy tym rzeczą konieczną, aby być przyjacielem każdego. Tego o sobie na pewno nie mogę powiedzieć, niemniej zazwyczaj dbałem o dobre stosunki ze współpracownikami. Pamiętajmy przecież, że mając jako klient wybór, a wybór jest immanentną cechą dzisiejszego rynku na jakiekolwiek usługi i produkty, sami wolelibyśmy pracować z kimś przynajmniej „sympatycznym”, prawda? :)
  • Nie pal mostów. Alex pisał niedawno o tym, jak rozstawać się w biznesie. Jednym z moich Kluczowych Klientów jest obecnie firma, w której pracowałem. Nie byłoby to możliwe, gdyby rozstanie z nią zakończyło się karczemną awanturą.

KIEDY i CO oznacza, że to JUŻ CZAS

Nie ma zapewne uniwersalnej wskazówki, która pozwoli stwierdzić, że nadszedł już TEN JEDYNY I WŁAŚCIWY moment, żeby założyć własną firmę. Patrząc na swoje własne doświadczenia mogę zidentyfikować jedynie pewne symptomy, po których mogłem poznać, że to JUŻ CZAS. Świadomie pomijam tutaj inne czynniki jak sytuacja makroekonomiczna, czy otoczenie konkurencyjne – to każdy musi ocenić sam dla swojego pomysłu biznesowego. Jeśli jednak obserwujesz u siebie cokolwiek z poniższej listy, to jest to dobry powód, żeby przynajmniej zastanowić się co dalej:

  • Syndrom niedostosowania do posiadania szefa
    Czym się objawia? Uzasadnionym przekonaniem, że z korzyścią dla firmy mógłbyś zastąpić swojego przełożonego. Często towarzyszy temu obsesyjne dążenie do autonomii i samodzielności oraz frustracja, że nie możesz robić rzeczy po swojemu, mimo że to dobry sposób, ponieważ „tak robi się od zawsze i zawsze działało” :)
  • Uwrażliwienie na niedoskonałości funkcjonowania obecnego pracodawcy
    Czym się objawia? Zwykle jest to natrętna chęć rozwiązania różnych istniejących w firmie problemów, poparta na dodatek wiedzą i doświadczeniem w danej dziedzinie. W pewnym momencie dochodzisz do wniosku, że „nie możesz już na to patrzeć” i najlepiej „zrobiłbyś to inaczej”. Spróbuj. Jeśli będziesz mieć taką możliwość, to zyskasz kolejne wartościowe doświadczenie i szacunek Współpracowników i Szefów. Pewnie warto w takiej firmie pracować jeszcze jakiś czas. Jeśli nie – we własnym bizniesie na pewno będziesz mógł robić wszystko po swojemu :)
  • Poczucie bycia niezastąpionym
    Czym się objawia? Jest to z reguły niedobór czasu wynikający z chęci różnych osób w Firmie i poza nią do angażowania Ciebie w rozmaite projekty. Dzieje się tak dlatego, że ludzie liczą się z Twoim zdaniem i doceniają wkład, jaki możesz wnieść w ich sukces. Sukces innych jest bardzo cennym towarem. Może nie zawsze warto sprzedawać go poniżej rynkowej wartości?

I na koniec pewna zasada, sprawdzona już przeze mnie w praktyce, kiedy przychodzi do trudnej decyzji o zaprzestaniu pracy na etacie, rezygnacji z dobrej i stałej pensji, ubezpieczenia w prywatnej przychodni, samochodu służbowego i firmowych kolacji:

Nie słuchaj doradców, którzy mówią Ci, co by zrobili na Twoim miejscu…
…chyba, że chcesz być dokładnie taki (taka) jak oni. :)

I co z tego wynika?

To, co opisałem nie jest oczywiście jedynym sposobem na zbudowanie firmy, która z sukcesem konkuruje z największymi graczami na rynku. To tylko obserwacja pewnych konsekwencji moich własnych wyborów. Nie był to żaden plan wdrażany z premedytacją od samego początku, ale dziś okazuje się, że taka ścieżka bardzo wiele rzeczy ułatwiła, jak choćby poznanie moich obecnych genialnych Wspólników.

Teraz budujemy od postaw nową agencję reklamową, która mimo, że działa zaledwie od kilku miesięcy, już dziś pracuje z najlepszymi firmami w branży, biorąc udział w dużych i ważnych projektach dla globalnych marek. I to wbrew opiniom ekspertów, którzy nie widzą zbyt wiele miejsca na nowe agencje wśród kilku tysięcy firm tego typu działających w Polsce. A to dopiero początek! :)

Jeśli ten tekst pomoże komukolwiek działać w sposób bardziej świadomy niż robiłem to ja, i to już na samym początku ścieżki zawodowej, to rezultat może być tylko lepszy!

Chętnie odpowiem na Wasze pytania. Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

Kuba Jędrzejek

_____________________________________________________________

Kuba Jędrzejek przez 6 lat zajmował się Marketingiem, Trade Marketingiem, Sprzedażą i Category Managementem w topowych korporacjach w Polsce. Teraz, wykorzystując te doświadczenia, z dużym powodzeniem prowadzi własną firmę i cieszy się z nieskrępowanych możliwości realizowania własnych pomysłów.

Komentarze (87) →
Alex W. Barszczewski, 2008-04-12
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Rozwój osobisty i kariera

Jak dobrze wykorzystać (darmowe) spotkanie z ekspertem

Dla wielu ludzi spotkanie „twarzą w twarz” z kimś, kto jest naprawdę dobry w jakiejś dziedzinie to wyjątkowa okazja, aby bezpłatnie uzyskać cenne informacje i rady, za które normalnie należałoby zapłacić spore pieniądze.

Moje obserwacje wskazują na to, iż w takich sytuacjach wiele osób całkiem niepotrzebnie „spala” sobie taką sposobność, odcinając się od wartościowej wiedzy i potencjalnych kontaktów. Tak nie musi być i ten tekst powinien Wam pomóc w lepszym wykorzystaniu takich sposobności.

Na początek zalecam przeczytanie postów o szukaniu mentora i o zakwalifikowaniu się u niego. Znajdziecie tam istotne punkty warte stosowania również w przypadku jeśli spotykamy się prywatnie z kimś, kto jest ekspertem, nawet jeśli nie zamierzamy od razu ustanowić z nim układu mentorskiego. Do nich dochodzą jeszcze pewne dodatkowe elementy, które wymienię tak jak przychodzą mi do głowy, niekoniecznie w chronologicznym porządku konkretnej rozmowy:

  • Rozmawiaj jak równorzędny partner, bez niepotrzebnej uniżoności. Ludzie, którzy są naprawdę dobrzy i wiedzą o tym zazwyczaj mają w miarę zdrowe poczucie własnej wartości i nie potrzebują, aby ktokolwiek padał przed nimi na kolana. To co jest potrzebne, to normalne szanowanie drugiego człowieka i jego czasu (a mam nadzieję, że szanujecie wszystkich wokoło!!)
  • Zapytaj na początku, czy ten człowiek zechce Ci odpowiedzieć na parę pytań, względnie udzielić pewnej rady. To tak z czystej kurtuazji :-)
  • Możesz potem zapytać, ile czasu macie na rozmowę. „Zapoznawcze” spotkania biznesowe trwają zazwyczaj około godziny i ja spotykając się z kimś prywatnie też na ogół rezerwuję tyle czasu, ale w konkretnym przypadku może być inaczej. Niektórzy eksperci stosuję metodę randki w ciemno – zakładamy piętnaście minut spotkania, potem zobaczymy :-) Lepiej więc zamiast domysłów po prostu się zapytać, tak jak pisałem o tym tutaj i tutaj
  • Jeśli tego czasu jest trochę więcej niż kwadrans, to nie bój pokazać się też od strony czysto ludzkiej. Wiele w naszym życiu oparte jest na relacjach i budowanie takowej nie powinno zaszkodzić i w takiej sytuacji. Z drugiej strony unikaj nadmiernie długiego opowiadania o sobie, a szczególnie o Twoich osiągnięciach jeśli nie byłeś o to zapytany. Nie jesteś na rozmowie o pracę :-)
  • Jeśli pytasz, to używaj tzw. pytań otwartych (zaczynających się od słów: co, jak, w jaki sposób, dlaczego). Bardzo rozpowszechnione używanie pytań zamkniętych (zaczynających się zazwyczaj od „czy”) spowoduje, że co najwyżej potwierdzisz swoją dotychczasową wiedzę, bądź hipotezy, ale prawie na pewno nie dowiesz się niczego nowego. Dodatkowo używając przeważnie pytań zamkniętych w oczach wielu ludzi pokażesz się jako dyletant w sprawach skutecznej komunikacji, a tego z pewnością nie chcesz
  • Jeśli Twój ekspert zaczyna odpowiedź na Twoje konkretne pytanie, to nigdy przenigdy nie przerywaj mu jej. To jest taka polska specjalność (w żadnym kraju, w którym żyłem nie spotkałem się z tą chorobą tak często), która jest dla cywilizowanego człowieka niezwykle nieuprzejma i zdradza poważne braki w elementarnej ogładzie. Są kręgi ludzi (też Polaków), gdzie jak tak zrobisz, to możesz się spakować i wracać do swojego starego świata, więc lepiej pilnujcie się.
  • Szczególnie niefortunnym, choć często spotykanym przypadkiem jest sytuacja, kiedy ktoś pyta eksperta o zdanie, po czym niezwłocznie przerywa mu i zaczyna udowadniać, że ekspert się myli :-) Zdarza się to najczęściej, kiedy robisz coś dla kogoś za darmo, bo normalni klienci płacący za poradą spore pieniądze na ogół wychodzą z założenia, że ten człowiek wie, co mówi i na początek warto posłuchać co ma do powiedzenia. Potem zawsze można się dopytać o szczegóły i uzasadnienia.
  • Idąc na spotkanie z takim ekspertem dobrze jest mieć świadomość tego, co chcemy osiągnąć i co ta druga osoba może dla nas zrobić. W USA jak rozmawiasz z jakimiś ludźmi, których poprosiłeś o spotkanie, często będziesz na początku zapytany wprost „what is your objective?”. Kiedy ktoś po raz pierwszy widzi się ze mną, to zazwyczaj pytam „co mogę dla Ciebie zrobić?” i tutaj też lepiej jest mieć przygotowaną jakąś w miarę konkretną odpowiedź. Jak ktoś odpowiada „chciałem Cię poznać”, albo co gorsza „chciałem zobaczyć jak wyglądasz”, to nie jest to całkiem dobry początek. Zalecenie to dotyczy przede wszystkim sytuacji, kiedy rozmawiamy z kimś po raz pierwszy.
  • Chcąc pozyskać od eksperta taką bezpłatną radę na jakiś konkretny temat dobrze jest być przygotowanym na pytanie „co dotychczas zrobiłeś w tej materii?” Świat jest pełen ludzi opanowanych chciejstwem (na czym ich zaangażowanie się kończy) i lepiej jeśli jesteś w stanie wykazać, że sam zrobiłeś już coś konkretnego. Ten temat rozwinę w poście o kastach, który mam w przygotowaniu.
  • Jeśli spotkanie ma miejsce w lokalu, to zaproponuj przejęcie kosztów spożytego posiłku lub napojów, ale specjalnie się przy tym nie upieraj. Ja np. prawie zawsze przy pierwszym spotkaniu z ludźmi potrzebującymi prywatnie mojej rady wybieram lokal i w związku z tym przejmuję też i rachunek (bo wybieram zazwyczaj dobre miejsca :-)) Jeżeli robię komuś prezent z mojego czasu, to parę złotych za kawę, czy nawet lunch nie robi specjalnej różnicy. Nigdy przenigdy nie mów ekspertowi „w zamian za twoje rady ja zapłacę rachunek za kawę, czy obiad”!!! Topowi ludzie warci są setki euro za godzinę i taki „interes” może być dla nich obrażający. Oni zazwyczaj nie pracują za jedzenie :-)
  • Bądź człowiekiem ciekawym różnych informacji. Ja na wiele spotkań tego typu zabieram ze sobą jakąś aktualną książkę, którą kładę na stole tytułem w dół :-) Obserwacja na ile mój rozmówca jest zainteresowany tym, co czytam pozwala wyciągnąć parę interesujących wniosków dotyczących jego nastawienia. Pytajcie i bądźcie zainteresowani :-)

Tyle na razie moich rad na ten temat. Zdają się one bardzo proste, a jednak to co opisałem powyżej, to odpowiedź na typowe i bardzo rozpowszechnione błędy, które często na pierwszych spotkaniach popełniają moi młodzi rozmówcy. Stosujcie się do powyższego, a wiele z Waszych rozmów będzie miało o wiele lepszy przebieg, czego Wam wszystkim życzę.
Jak zwykle zapraszam do pytań i dyskusji w komentarzach

Komentarze (87) →
Alex W. Barszczewski, 2008-04-09
FacebookTwitterPinterestGoogle +Stumbleupon
Page 3 of 12«12345»10...Last »
Alex W. Barszczewski: Avatar
Alex W. Barszczewski
Konsultant, Autor, Miłośnik dobrego życia
O mnie

E-mail


Archiwum newslettera

Książka
Alex W. Barszczewski: Ksiazka
Sukces w Relacjach Międzyludzkich

Subskrybuj blog

  • Subskrybuj posty
  • Subskrybuj komentarze

Ostatnie Posty

  • Czym warto się zająć jeśli chcesz poradzić sobie z lękowym stylem przywiązania
  • Pieniądze w związku – jak podchodzić do różnicy zarobków
  • Jak zbudować firmę na trudnym rynku i prawie bez kasy ?
  • Twoja wartość na rynku pracy – jak ją podnieść aby zarabiać więcej i pracować mniej
  • Zazdrość – jak poradzić sobie z zazdrością w relacji

Najnowsze komentarze

  • List od Czytelnika  (19)
    • Elżbieta: Witam, Osobiście polecam...
    • Ewa W: Krysia S, tak, widziałam...
    • KrysiaS: Ewa W, napisałaś...
    • Stella: Witajcie Uważam Autorze...
    • Ewa W: Krysia S, być może tak jest...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.4  (45)
    • kleks: Hej Alex, Po przemyśleniach...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Ja...
    • kleks: Hej Alex. To mam na myśli:...
    • Alex W. Barszczewski: Kleks Wczoraj...
    • kleks: Ewo, piszesz: „Żeby mieć...
  • Upierdliwy klient wewnętrzny działu IT cz.2  (26)
    • Agnieszka M.: Odpowiadam z...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.6  (87)
    • ms: Chodzi mi o to, ze moze dobrze...
    • Ewa W: Robert, Czy wszystko, czym...
    • Alex W. Barszczewski: Robert Tak jak...
    • Kleks: Alex napisałeś: „Metka...
    • Robert: @Alex „albo niewiele z...
  • List od Czytelniczki Mxx  (20)
    • Tomek P: To może być trochę strzał na...
    • Witek Zbijewski: Dużo zostało...
    • adamo: Witaj Mxx, chociaż już jestem...
    • moi: @Tomku, Rozwojem, mniej lub...
  • Do czego przydaje się ten blog  (35)
    • Witek Zbijewski: lektura bloga i...
    • Agap: Mój drugi kontakt z blogiem...
    • KrysiaS: Alex, dziękuję za to,ze...
    • Alex W. Barszczewski: Dziekuję Wam...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.5  (83)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Ev: Witek Zbijewski Tak, tak,...
    • Małgosia S.: Małgorzata- Bardzo...
  • Nie masz prawa (prawie) do niczego cz.3  (26)
    • Alex W. Barszczewski: Agnieszka L...
    • Agnieszka L: „Czy mi się...
  • Reakcja na pretensje klienta  (12)
    • Kamil Szympruch: Wiem, że mój...

Kategorie

  • Artykuły (2)
  • Dla przyjaciół z HR (13)
  • Dostatnie życie na luzie (10)
  • Dyskusja Czytelników (1)
  • Firmy i minifirmy (15)
  • Gościnne posty (26)
  • Internet, media i marketing (23)
  • Jak to robi Alex (34)
  • Jak zmieniać ludzi wokół nas (11)
  • Książka "Sukces w relacjach…" (19)
  • Linki do postów innych autorów (1)
  • Listy Czytelników (3)
  • Motywacja i zarządzanie (17)
  • Pro publico bono (2)
  • Przed ukazaniem się.. (8)
  • Relacje z innymi ludźmi (44)
  • Rozważania o szkoleniach (11)
  • Rozwój osobisty i kariera (236)
  • Sukces Czytelników (1)
  • Tematy różne (394)
  • Video (1)
  • Wasz człowiek w Berlinie (7)
  • Wykorzystaj potencjał (11)
  • Zapraszam do wersji audio (16)
  • Zdrowe życie (7)

Archiwa

Szukaj na blogu

Polityka prywatności
Regulamin newslettera
Copyright - Alex W. Barszczewski - 2025